Śmiechowirus - Alosza Awdiejew - ebook + książka

Śmiechowirus ebook

Alosza Awdiejew

4,7

Opis

Cała prawda o tym, jak żyć – z uśmiechem!

Trzymamy w ręku nie tylko zbiór felietonów kultowego artysty, ale również napisany w humorystyczny sposób poradnik, a właściwie antyporadnik (a może i to, i to?). W każdym razie artysta komentuje naszą rzeczywistość w sposób czasem złośliwy, czasem dobroduszny, ale zawsze dowcipny. Używa do tego celu także kawałów i niezwykle celnych aforyzmów.

To zaskakujący prezent dla kogoś, kto serio podchodzi do życia. A dla żartownisiów – nareszcie prawda o życiu!

Niech miłosierna Czytelniczka miłosierny Czytelnik z politowaniem przyjmie te produkty mojej chorobliwej twórczości. Jeśli jednak SamaSam jest nosicielem śmiechowirusa, dobrze zrozumie mój egoistyczny cel – rozbawienie JejJego za wszelką cenę. Alosza Awdiejew

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 124

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (6 ocen)
4
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Treo11

Dobrze spędzony czas

Ok
00
Sharpmark

Dobrze spędzony czas

Czytając tę niewielką książeczkę oczyma wyobraźni widzę Pana Aloszę siedzącego gdzieś na niewielkiej scenie w krakowskiej kawiarni lub klubie, z gitarą w ręku, opowiadającego historie zmyślone i prawdziwe, z morałem lub bez, z charakterystyczną dla siebie "dobrotliwą ironią" i swadą. Garść prawd życiowych, czasem trudnych, ale mimo to podanych w sposób, w który mógłby nam przekazać tylko uśmiechnięty starszy Pan, który wiele w życiu widział i przeżył, a jednak nie stracił pogody ducha, ba!, obdarowuje nią każdego, kogo spotka! Kto poznał już choć trochę styl bycia pana Aloszy, ten uśmiechnie się nawet czytając niektóre "przysuche" żarty na końcu rozdzialików ;) niespieszny humor w dobie obecnych kryzysów.
00

Popularność




Wstęp

Iwanow pomyślał. Spodobało mu się to, więc pomyślał jeszcze raz.

Żart poradziecki

Jak każdy z nas jestem w miejscu, które przypomina więzienie, bo siedzę w domu i nie mogę wyjść na miasto. Oto bowiem kochana przez nas przyroda, która wydawała się taka piękna i romantyczna, zgotowała perfidną niespodziankę – pandemię. Siedzę zatem w swoim domu i prześladuje mnie wena, bo powstała sytuacja twórcza: nagle z nudów chciałoby się coś stworzyć. A co jest potrzebne do twórczości? Dużo wolnego czasu i frustracja, a teraz tego wszystkiego mam w nadmiarze. Zacząłem więc odtwarzać w słabnącej pamięci całe swe życie i doszedłem do wniosku, że jestem od dzieciństwa zarażony śmiechowirusem.

Nie jest to wirus niebezpieczny dla zdrowia, ale powoduje ciągłe poszukiwanie czegoś śmiesznego. Chory nie może się zatrzymać, porzuca poważne zajęcia i słuszne postępowanie, za to rozkoszuje się śmiechem z byle powodu.

Na szczęście większość ludzi, nawet tych z poczuciem humoru, tym wirusem się nie zaraża i prowadzi zwyczajne poważne życie. Śmieje się tylko wtedy, kiedy wszyscy się śmieją, bo sam ludzki śmiech jest zaraźliwy, co wykorzystują sitcomy. A ludzie bez poczucia humoru nawet nie wiedzą, czy mają tego wirusa, czy nie. U nich ta choroba przebiega bezobjawowo.

Choroba ma jeszcze jeden dość wredny symptom – chory rozkoszuje się tym, że bawi ludzi. Nie każdy człowiek znajduje się w odpowiednim nastroju, by się bawić, ale chory nie zwraca na to uwagi i bezczelnie gwałci jego powagę.

W starożytności tacy chorzy tworzyli czasem wędrowne trupy błazeńskie i na placach targowych niemiłosiernie rozśmieszali ludzi. Ci rzucali im jakieś marne grosze raczej z litości niż jako wyraz uznania. Los tych błaznów był okrutny, zajmowali najniższe miejsca w hierarchii społecznej, nawet sama nazwa „błazen” była obraźliwa.

Ale ja ich dobrze rozumiem – złapali śmiecho-wirusa tak jak ja, a choroba nie jest czymś, co można z siebie zdjąć i porzucić jak brudną bieliznę – to schorzenie mentalne, wirus zajmuje śmiechogenne obszary mózgu i w zasadzie jest nie do usunięcia. Można go tylko trochę osłabić, czytając jakieś poważne książki, na przykład Kapitał Karola Marksa lub Fenomenologię ducha Georga W.F. Hegla, ale to działa na krótko. Można nawet nieźle się nabrać i po przeczytaniu dzieł Immanuela Kanta lub Bertranda Russella nagle uznać, że oni także byli nie całkiem zdrowi, co może dodatkowo pogorszyć stan chorego.

Pod wpływem tej tragicznej choroby ponad ćwierć wieku temu zacząłem pisać felietony do dość poczytnego pisma „Charaktery”. Były to teksty bardzo niepoważne, w których próbowałem – to zrozumiałe w przypadku mojej choroby – omawiać bardzo poważne sprawy naszego życia w sposób nieodpowiedzialny, usiłując za wszelką cenę rozbawić Czytelniczkę/Czytelnika. Na podstawie tych tekstów, których napisałem niestety dość dużo, wydano już parę książek. Teraz zaś, siedząc samotnie w domu i pozbawiony możliwości bawienia ludzi, wpadłem w stan kryzysu chorobowego i postanowiłem opublikować wcześniej niewydane artykuły w postaci książki.

W miejscach, gdzie cytuję moich dwóch ulubionych myślicieli, opieram się na wydaniach: Michel de Montaigne, Próby, tom 1–3, tłum. Tadeusz Boy-Żeleński, Warszawa 1985. A także: Ralph Waldo Emerson, Eseje, tom 1 i 2, tłum. Andrzej Tretiak, Olgierd Dylis, Franciszek Lyra in., Lublin 1997.

Niech miłosierna Czytelniczka / miłosierny Czytelnik z wyrozumiałością przyjmie te produkty mojej chorobliwej twórczości. Jeśli jednak sama/sam jest nosicielem śmiechowirusa, dobrze zrozumie mój egoistyczny cel: rozbawienie Jej/Jego za wszelką cenę.

* * *

Á PROPOS CHOROBY:

Podczas burzy na statku przebywa małżeństwo. Żona zwraca się do męża, który umiera z powodu choroby morskiej: – Popatrz, jaki kolor ma twarz tamtej kobiety. Właśnie w takim kolorze chciałabym mieć nową suknię.

1 Co brać z życia, a czego nie?

Czy chciałbymbyć bogaty?

Człowiek – stworzony na podobieństwo Boga –nie ma nic wspólnego z pieniędzmi. Im więcej pieniędzy, tym mniej człowieka.

Mądrość chasydzka

Swego czasu w Rosji w wielu miastach wybuchły protesty po informacji o wcześniej nieujawnianym majątku premiera Dymitra Miedwiediewa. Okazało się, że posiada on kilka okazałych rezydencji, kilkaset hektarów winnic i zamek we Włoszech. Jak urzędnik ze skromną pensją premiera mógł nabyć tyle cennych nieruchomości w tak krótkim czasie? Pojawiły się żarty, że Miedwiediew rozpoczął pracę w rządzie za panowania Iwana Groźnego i gorliwie przez cały czas oszczędzał na przyszłe rezydencje i winnice. Rzeczywistość jest prostsza: Miedwiediew rozpoczął swą pracę za królowania Włodzimierza Putina, który sam, jak podają dobrze poinformowane źródła, jest właścicielem majątku o wartości ponad 50 miliardów dolarów (dane może już nieaktualne, może zaniżone), wielu rezydencji, jachtów, samochodów, co inspiruje jego kumpli od początku kariery do skutecznej kradzieży dóbr narodowych.

Dlaczego więc naród rosyjski kochający Włodzimierza Putina tak się oburzył? Bo ma mentalność postfeudalną i uważa, że car ma prawo mieć ogromny majątek, skoro i tak do niego należy wielka Rosja z całym narodem. Ale jego usłużni bojarzy, których mógłby, gdyby zechciał, wywalić ze służby na zbity pysk i skazać na infamię, nie mogą tak się panoszyć, kiedy biedny naród żyje na granicy nędzy.

Ludzie ubodzy, którzy zastanawiają się nad tym, jak przeżyć następny dzień, zawsze nienawidzili bogaczy zastanawiających się, na co by jeszcze wydać pieniądze. W krajach postkomunistycznych, w których niegdyś większość narodu klepała biedę, a bogactwo było dowodem przestępstwa (bogaty, bo nieuczciwy!), stosunek do ludzi bogatych radykalnie się nie zmienia. W starych państwach kapitalistycznych bogactwo jest podziwiane i szanowane, u nas stosunek do niego jest specyficzny.

Polska przeżyła rewolucję gospodarczą, w czasie której „niczyja” własność państwowa pozostała po socjalizmie nagle została sprywatyzowana. Ten proces nie był tu tak drastyczny jak w Rosji, gdzie spryciarze związani z władzą bezczelnie i bez umiaru nachapali się dóbr narodowych. Nie tylko w Rosji przynależność do władzy nadal oznacza możliwość szybkiego wzbogacenia się.

Obserwujemy wciąż, jak ludzie mający władzę wyznaczają sobie wyższe wynagrodzenia i wymyślają sposoby na przywłaszczenie tego, co do nich wcześniej nie należało. Przynależność do rządzących umożliwia dzielenie między sobą dóbr, ponieważ ci sami ludzie nadzorują powstanie lub ściąganie od ludzi tychże dóbr. Władza staje się wartością nadrzędną, ponieważ jej trwałość zapewnia nietykalność rządzącej „korporacji” i ułatwia proces wzbogacania się. Strach przed utratą władzy ten proces przyspiesza i zwiększa chciwość tymczasowo rządzących: dziś albo nigdy.

Sugeruję, by pogardliwie odnosić się do ludzkiej chciwości i potępiać ludzi, którzy w ciężkich chwilach wykorzystują bliźniego, żeby zarobić na jego nieszczęściu. Chciwość to rodzaj moralnego i umysłowego schorzenia, kiedy człowiek chce mieć jak najwięcej, bez refleksji na temat tego, czy będzie mu to w ogóle potrzebne, czy nie. Szczęścia, które pojawia się, gdy zaspokajamy swoje potrzeby, nie można kupić za żadne pieniądze.

Zazwyczaj ci najbogatsi nie są szczęśliwi właśnie dlatego, że mają dość skromne potrzeby i w całości zaspokojone, a nadal się bogacą, myśląc, iż to zwiększy ich poczucie własnej wartości i przyniesie szacunek w oczach innych ludzi. Nic bardziej błędnego. Bogactwo rodzi tylko zazdrość, a upadek bogaczy zazwyczaj wywołuje powszechne zadowolenie. Wyjątek od tych chciwych stanowią tylko ci bogacze, którzy zajmują się filantropią i wspomagają potrzebujących.

Kiedyś w Piwnicy pod Baranami kolega przedstawił mi zacnego jegomościa słowami: „Oto pan X, najbogatszy człowiek w swoim mieście”. „Dobrze – odpowiedziałem – bogactwo to jego wada, a jakie ma zalety?”.

* * *

Ogłoszenie: „Wczoraj na ulicy Wolności został zgubiony portfel z dokumentami, fotografiami rodzinnymi i pieniędzmi. Uczciwego znalazcę proszę, aby zostawił sobie dokumenty i fotografie rodzinne, lecz zwrócił mi pieniądze ze względu na moje duże do nich przywiązanie”.

– Jesteś mi winien 100 złotych.

– W tym miesiącu nie mogę ci dać ani grosza.

– W tamtym miesiącu mówiłeś to samo!

– No i co? Nie dotrzymałem słowa?

Pewien człowiek wygrał milion na loterii.– Co będziesz robić z tymi pieniędzmi? – pyta go przyjaciel.– Jak co? Oddam długi.– A co zrobisz z resztą?– A reszta poczeka!

Nie daj się zrównać

Wszyscy ludzie rodzą się równi,ale niektórym udaje się tę równość przezwyciężyć.

lord Mancroft

Żyjemy w dziwnych czasach, kiedy równouprawnienie prowadzi do pobłażania nieuctwu i głupocie. Z jednej strony to wspaniale, że nie ma obecnie arystokracji, która tylko z powodu swego pochodzenia automatycznie otrzymywała większe przywileje, a prosty, choćby najbardziej utalentowany człowiek musiał z determinacją walczyć o uznanie i sukces. Z drugiej strony dzisiejsze warunki społeczne nie dają wielu możliwości wybicia się w społeczeństwie. Potężne molochy mediów w mig zrobią zero z każdego bohatera, a nie oszczędzą nawet tymczasowego mędrca, który nagle i na chwilę stał się wzorem do naśladowania dla milionów maluczkich.

Ponieważ te wzorce osobowe mają charakter czysto zewnętrzny – decydują ubiór, uczesanie, tryb życia, manieryczny sposób mówienia i szczególny rodzaj mędrkowania – szybko można się poczuć kimś ważnym i znaczącym, nie wkładając w to większego wysiłku. Gdzie są te czasy, kiedy do sukcesu trzeba było lat nauki, siedzenia nad książkami albo w laboratorium, lub ćwiczeń z instrumentem. Wyrzeczenia i poświęcanie się, jak to bywa, nie zawsze dawały pożądany skutek, ale ludzie wykształceni, uczeni i ci z wyjątkowymi umiejętnościami cieszyli się zawsze szacunkiem.

W czasach mojej młodości w społeczeństwie jeszcze istniał kult ludzi wybitnych pod względem kompetencji i mądrości, a teraz wszyscy zachwycają się spryciarzami i hucpiarzami. W moich czasach wstyd było przyznać, że się nie zna Szekspira lub nie słucha Bacha. Dziś niektórzy nie tylko nie czują żadnego wstydu z tego powodu, ale nawet odczuwają coś w rodzaju dumy, że nie tracili czasu na takie nudy na pudy.

Najważniejsza jest dziś słodycz seksu i rozrywka. Trudno ludziom wytłumaczyć, jak dużo tracą z prawdziwej radości życia, wiodąc swój upośledzony żywot z disco polo, telenowelą i marnymi czytadłami. Ilu rzeczy w życiu nie zrozumieją i nie przeżyją. Najgorsze jest to, że prostota blokersów staje się agresywna. Za delikatną uwagę, że ktoś jest durnowaty, można normalnie dostać w pysk, a populistyczna telewizja, zalewając odbiorców teledurniejami (ładne określenie tego zjawiska pióra Stanisława Tyma), utwierdza ich w przekonaniu, że oni są cool i że wcześniej ludzkość mieszkała w jaskiniach.

„O gusta się nie spieramy”, powiedział mi kiedyś pewien student i udowadniał, że piękne jest to, co się komu podoba. Nie ma już żadnych ideałów piękna, żadnej ważnej dla współczesnych historii sztuki – to przedmiot studiów nielicznych dziwaków. Co prawda i wcześniej sztuka była elitarna, ale przynajmniej ci, którzy jej nie rozumieli, nie uważali się za lepszych i mieli świadomość swej ułomności. Teraz wszyscy maluczcy świata połączyli się w jednolity globalny front konsumpcji kultury masowej. I jest on nie do pokonania.

Front ten aktywnie walczy z innością i prawdziwą indywidualnością. Wszyscy mają być tacy sami i pod żadnym pozorem nie wyskakiwać ani do przodu, ani w bok. Prostota rozumienia daje im poczucie bezpieczeństwa, każdy wysiłek umysłowy budzi niepokój. Założenie, że życie jest bardziej skomplikowane, niż się wydaje, rodzi w nich niepohamowaną agresję. Czują w sobie słuszne dążenie większości do wychowania innych na siłę, do urobienia wszystkich na jedno kopyto. Przypominam sobie historię, gdy pewien radziecki wynalazca skonstruował automat do golenia – klient wsadzał zarośnięty pysk do maszyny i za chwilę był ogolony. „Przepraszam – pytano wynalazcę – a czy ludzkie twarze się aby nie różnią?”. „Tylko przed pierwszym goleniem!”, odpowiadał geniusz techniczny.

Jakie to szczęście, że człowiek może się wyrwać z kołowrotka kultury masowej do swego własnego świata, że może dzięki dobrym książkom, muzyce i sztuce spotkać się z wielkimi umysłami ludzi genialnych, rzadko obecnych w naszych miałkich czasach wielkiej technologii. Technologii, która swym blichtrem zagłusza prawdziwe przeznaczenie człowieka – bycie sobą. A więc nie powiększajmy tłumu szaraczków, nie traćmy czasu na to, aby się dowiedzieć, ile butów ma Madonna. Poznajmy jak najwięcej z tego, co stworzyła ludzkość w ciągu pięciu tysięcy lat swego istnienia. Uczmy się języków, poznawajmy mądrych ludzi. Kochajmy inność, bo tylko ona uratuje ludzkość przed powrotem do prymitywu. Nie bądźmy dodatkiem do maszyn, które stworzyliśmy. Poznawajmy i rozwijajmy swoją niepowtarzalność. Równajmy nie w dół, lecz w górę, bo każdy jest inny, każdy jest unikalny, każdy jest sobą.

Gdyby wszyscy byli sobie równi, życie ludzkości byłoby życiem samotnych i sfrustrowanych istot. Przypominam sobie żart ekologiczny. Na wiosnę z ciepłej ziemi wyłazi dżdżownica i widzi, jak z naprzeciwka wyłania się jej piękna i kształtna koleżanka.

– Jakaś ty piękna! – zachwyca się pierwsza dżdżo-wnica. – Czy mogę cię pokochać?

– Nie! – odpowiada brutalnie druga.

– Ale dlaczego? – pyta rozpaczliwie pierwsza.

– Bo jestem twoim tyłkiem – wyjaśnia druga.

* * *

– Czy syn generała może zostać marszałkiem? – Nie, bo marszałek też ma syna.

Trzech facetów czeka na pociąg. Zagadali się i nie zauważyli, że ich pociąg zaczyna odjeżdżać. Wszyscy trzej rzucili się do niego, ale tylko dwóm udało się wskoczyć do wagonu. Ten, który nie zdążył, zaczął się śmiać.

– Czemu pan się śmieje? – zapytał kolejarz. – Przecież pan nie zdążył do pociągu.

– Ci dwaj mnie odprowadzali! – odpowiedział facet.

W przedziale jest pełno dymu. Wchodzi nowy pasażer i pyta: – Czy państwo nie będziecie mieć nic przeciwko temu, że ja nie będę palił?

Powstrzymaćsiłę wyobraźni

W słabym najsilniejsza jest wyobraźnia.

William Szekspir

Albert Einstein powiedział, że wyobraźnia jest ważniejsza niż wiedza. Można oczywiście sceptycznie zaznaczyć, że to zależy od tego, czyja to wyobraźnia i czyja to wiedza. Ale prawdą jest, że wyobraźnia człowieka jest tak potężna, iż czasem przerasta świadectwo rzeczywistości. Człowieka często męczy myślenie racjonalne i wtedy korzysta ze swej irracjonalnej natury. Na przykład marzy o czymś, co jest dość dalekie od spełnienia, albo lęka się czegoś, co sam sobie uroił.

Wielki francuski myśliciel Michel de Montaigne słusznie zauważa, że wyobraźnia może być wspaniałą siłą zbawczą, ale może także mocno zaszkodzić człowiekowi, który na niej polega. Czasem w leczeniu „sam widok lekarstwa już odnosi skutek”, jeśli chory uwierzy w jego moc, i, odwrotnie, mamy w przychodniach niemało pacjentów, którzy mają nadzieję, że lekarze potwierdzą chorobę, którą sami sobie wymyślili.

Nikt oczywiście nie zabroni ludziom marzyć o wspaniałej przyszłości czy lękać się czegoś nieokreślonego, lepiej by było jednak, by przestrzegali tej cienkiej linii, jaka oddziela wyobraźnię od rzeczywistości, i nie mylili tych dwóch różnych światów. „Prawdopodobne jest – pisze Montaigne – iż główna podstawa wiary w cuda, w widzenia, w czary i tym podobne nadzwyczajne rzeczy pochodzi z wyobraźni, która działa przeważnie na dusze pospólstwa (…) i tak silnie zdolna jest ona zawładnąć ich wiarą, że wręcz mniemają widzieć to, czego nie widzą”. Mimo nadzwyczajnego postępu nauki w ostatnim stuleciu nadal nosimy amulety, wierzymy w horoskopy i nie lubimy trzynastki. Tradycyjne przesądy i zabobony są często dla nas silniejsze niż racjonalne dowody. Mamy swoje „szczęśliwe” ubrania i „pechowe” dni, chociaż na dobrą sprawę ani ubrania, ani dni nie mają wpływu na tok wydarzeń, nie licząc oczywiście pokazów mody.

Bardzo ciekawym przykładem mieszania wyobraźni z rzeczywistością są stany umysłu odbiorców telenoweli. Kiedy grałem w jednej z takich telenowel, na ulicach ludzie rozpoznawali mnie i pytali na przykład: „A co tam słychać u Waldka?”. Odpowiadałem: „Nie wiem, bo scenarzysta jeszcze nie napisał kolejnego odcinka”. Dla wielu odbiorców, jak pokazuje praktyka, te seriale były pokazem realnego życia, takiego jak życie ich własnych sąsiadów czy znajomych, a nie produktem wyobraźni scenarzysty.

Najwyraźniejszym przejawem potęgi wyobraźni jest opinia publiczna napędzana przez ludzi z odmiennych opcji politycznych. Przed nowym rokiem „optymiści” zawsze twierdzą, że rok następny będzie taki zły, jak oni przypuszczają, a „pesymiści” prorokują, że będzie tak źle, jak nikt sobie nawet nie wyobraża. I cóż, przeżywa człowiek pół roku, a rzeczywistość nie chce się dostosować do naszych oczekiwań. Jest taka, niestety, jaka jest, ani lepsza, ani gorsza.

Od wielu lat straszą nas absolutnym kataklizmem gospodarczym i zagładą polskich tradycji, a kataklizm drepcze nieśmiało w miejscu i nie nadchodzi. Tradycje polskie są tak ściśle przestrzegane, że nawet liczba złapanych po pijaku kierowców stoi w miejscu od lat i się nie zmniejsza.

Specyfiką polskiej wyobraźni politycznej jest stale powtarzająca się tendencja do deprecjacji demokratycznie wybranych władz. Oby zawsze były wybierane demokratycznie…

Najpierw wybraną władzę z entuzjazmem noszą na rękach, potem puszczają wolno i obserwują, jak ona sama chodzi, następnie przeszkadzają jej w chodzeniu, w końcu ogłaszają za niezdolną do rządzenia i domagają się jej odejścia. Po ukończeniu tego cyklu powtarza się on z następną demokratycznie wybraną ekipą. Należy pokreślić, że cały ten proces odbywa się wyłącznie w wyobraźni wyborców, a władza pozostaje zdolna lub niezdolna od początku do końca. Przypomina mi to historię o zazdrosnej żonie, która była przekonana, że mąż ją zdradza, i regularnie szukała na jego ubraniach kobiecych włosów. Kiedy pewnego razu nie znalazła ani jednego, krzyknęła z oburzeniem: „Do czego doszło, masz łysą kochankę”.

* * *

– Wiesz, Staszku, to całe życie wydaje mi się jak długi żelazny most… – Dlaczego? – A bo ja wiem? Nie jestem filozofem.

Dlaczego Radio Erewań wczoraj milczało dwie godziny? Dlatego, że nadawali audycję dla głuchoniemych.

– Mam taką piłkę do golfa, która jest absolutnie nie do zgubienia: wydaje dźwięki w ciemności, świeci się, a kiedy wpadnie do wody, wyrzuca z siebie flagę. – Co ty mówisz? A gdzie ją zdobyłeś? – Znalazłem.

Rozmawiać trzeba, choć czasem

Odejdź, szmato, od ogrodzenia, bo za chwilę ci ubliżę!

Podsłuchane przez Krzysia Daukszewiczana Ścianie Wschodniej

Zadziwiające są zachowania tych ludzi, którzy podejrzewają, że każdy, z kim rozmawiają, chce ich skrzywdzić. Zresztą nie tylko o to im chodzi, po prostu każdy z nich musi za wszelką cenę odnieść zwycięstwo, niechby tylko werbalnie. Dlatego bardzo są u nas doceniane różne żarciki słowne i jadowite riposty, które od razu kładą na plecy potencjalnych przeciwników, zanim przyjdzie im do głowy nas poniżyć lub postawić w trudnej sytuacji.

Celne riposty są przypisywane znanym ludziom. Podobno kiedyś Bernard Shaw powiedział do pewnej kobiety: „Wspaniale dziś pani wygląda!”, a ona odpowiedziała: „Niestety, nie mogę tego powiedzieć o panu”. Na to Shaw poradził: „Niech pani robi to, co ja, niech pani kłamie”. Swoistą klasyką (ileż żartów na ten temat!) stały się utarczki między małżonkami. Żona narzeka: „Jaka byłam głupia, kiedym wyszła za ciebie!”. „No i widzisz – mąż na to – jak ty się przy mnie rozwinęłaś”.

Czasem walka słowna przybiera postać wojny instytucjonalnej. Pamiętam jak w czasach mojej młodości w ZSRR mieliśmy oficjalne pogadanki na temat, jak należy odpowiadać zagranicznym obywatelom na trudne pytania o zewnętrzną i wewnętrzną politykę państwa. Na przykład na skomplikowane pytanie o konflikt zbrojny między ZSRR i Chinami w latach sześćdziesiątych należało prawidłowo odpowiedzieć: „Ale teraz na granicy chińskiej nikogo nie zabijają!”. Krytyczne uwagi Amerykanów o naruszeniach praw człowieka w ZSRR należało z godnością spławić powiedzeniem: „A u was Murzynów linczują!”. Z kolei wszystkie chełpliwe informacje o sukcesach państw zachodnich należało zwalczać całym zbiorem ripost, które pojawiły się wówczas, jak pamiętam, w postaci jadowitego poematu: „A za to my produkujemy rakiety i zawracamy na Syberii rzeki, a w balecie jesteśmy najlepsi od zawsze!”.

W czasach liberalnego demokratyzmu, kiedy partie i media walczą o opinię publiczną, podobne chwyty stają się codziennością. Powstaje żelazna zasada lojalności: o swoich jak o zmarłych – albo dobrze, albo nic, o wrogach – albo źle, albo nic. O swoim nie mówimy, że powiedział głupstwo, tylko że był to skrót myślowy wyrwany z kontekstu; o wrogu: no i co z tego, że coś dobrze powiedział, skoro miał dziadka w Wehrmachcie. O swoich: mamy trudności, ale walczymy o wspólne dobro, o wartości narodowe; o wrogach: walczą z nami z rozpaczy, bo zostali oderwani od koryta itd.

Żaden polityk, okazuje się, nie jest idealny, każdy ma wady i zalety: jeden jest może i mądry, ale kurdupel, drugi może i dobrze się prezentuje, ale nie płaci alimentów. Możliwości ideologicznie napompowanych propagandystów są nieograniczone – każdego da się opluć i każdego można wywyższyć, wystarczy poszukać i wywąchać. Trudniejsza jest sprawa z kultem jednostki, szczególnie jak jest kult, a brakuje jednostki. Ale z czasem i to można naprawić. Dobry przykład dał Józef Stalin, który w swym Krótkim kursie Wszechrosyjskiej Komunistycznej Partii Bolszewików (WKP(b)) na nowo ułożył całą współczesną historię, umieszczając siebie na czele zdarzeń historycznych, a rzeczywistych autorów rewolucji, takich jak Trocki lub Bucharin, sprowadził do roli drugorzędnych cieni. Swoi uwierzą, a nie swoi zapomną.

Na szczęście historia poprawiona dość szybko wraca do wymiaru prawdziwego, bo zawiera tylko słowa, a pomija fakty. Ponieważ zostają dokumenty i ludzka pamięć, „naprawiacze” historii, którzy liczyli na wdzięczność wiekuistą, stają się pośmiewiskiem następnych pokoleń. W ogóle walka na słowa ma tendencję do ustawicznego nasilania się. Wykorzystane fałszywe dowody i wyzwiska słabną i zmuszają propagandystów do wymyślania nowych, „silniejszych” dowodów i dotkliwszych wyzwisk. W naszym parlamencie i na ulicach rękoczyny na razie należą do rzadkości, ale w utarczkach słownych walczący już stosują broń masowego rażenia. Rządzący muszą jednak zachować zwinność i zdrowie psychiczne, bo władza, jak wiadomo, tuczy, a tłuste szczury mogą mieć trudności z opuszczeniem tonącego okrętu. Co zrobić jednak, kiedy rządzący myślą coraz bardziej siłowo, a ich język jest coraz groźniejszy? Trzeba uważać, żeby nie przespać przesunięcia kolejnej dopuszczalnej granicy, by nie było jak w tym dowcipie: „Natychmiast wstawaj! Za kilkanaście minut odjeżdża pociąg!”. „No to co! Przecież nie leżę na szynach”.

* * *

Nie żartuj nigdy z idioty, bo może mieć znajomych w Belwederze.

– Pan sobie nie wyobraża, jakie ja mam trudności ze swoją żoną – mówi pewien człowiek do psychiatry. – Zadaje mi pytanie, na które sama odpowiada, a następnie przez pół godziny wyjaśnia, dlaczego odpowiedziałem nieprawidłowo.

– Wyobraź sobie, że ten Kowalski na moim przyjęciu zaczął opowiadać nieprzyzwoity kawał. Musiałam go wyrzucić z domu.– A co na to pozostali goście?– Wszyscy wyszli za nim, aby dosłuchać do końca.

Czy odpłacać za dawanie?

Z opóźnieniem daje, kto proszącemu daje.

Lucius Seneka

Ralph Emerson, znakomity dziewiętnastowieczny eseista amerykański, jest w dużej mierze idealistą – wierzy w naturalny porządek i równowagę świata. Słusznie zakładając, że życie ludzkie składa się z dawania i brania, wierzy w to, że każde dawanie będzie nagrodzone,a każde branie wymaga wywiązania się z długu. Cytuje święte słowa: „Wet za wet, oko za oko, ząb za ząb, krew za krew, miarka za miarkę, miłość za miłość… Dajcie, a będzie wam dane… Ten, kto się troszczy, dozna troski o siebie…Tak to wszystko zostało zapisane – oświadcza uroczyście – bo tak jest w życiu”. Nie wiem, jak było w czasach Emersona – chociaż trochę czytałem o polowaniach w Ameryce na skalpy Indian, które potem zdobiły łyse głowy poczciwych angielskich sędziów – ale w naszych czasach po okrutnych doświadczeniach faszyzmu i komunizmu przeszliśmy do bardziej racjonalnej filozofii życia. Wiemy, że za jedno oko można lekko stracić dwa, za jeden ząb – wszystkie swoje i swych krewnych, a miarki, niestety, są różne w zależności od tego, kto mierzy. A już jeśli chodzi o miłość, to jest częściej wykorzystywana w celach dalekich od odwzajemnienia uczucia, a już miłość bezinteresowna to rzadkość niezmierna i jeśli się zdarzy, zasługuje na wpis do Księgi Guinnessa. Zapytano kiedyś jednego młodzieńca, czy ożenił się z miłości, czy dla pieniędzy. „Z miłości do pieniędzy”, odpowiedział szczerze. Zresztą miłością na miłość należy odpowiadać tylko wtedy, kiedy jest na co odpowiadać.

Ludzi w każdej chwili ich żywota można podzielić na dających i biorących. Jest oczywiście dość liczna kategoria osobników, którzy nie mają pewności, czy w danej chwili dają, czy biorą, ale nie będziemy o nich mówić, bo nie zajmujemy się patologią. Trudno określić, czy zawsze dawanie jest lepsze niż branie, ja na przykład przeżywam katusze, kiedy daję na wódkę zaprzyjaźnionym pijaczkom, ponieważ zdaję sobie sprawę, że uczestniczę w zbiorowej eutanazji i może bez tej mojej pomocy mogliby szybciej dojrzeć do odwyku. Ale kiedy widzę ich zaczerwienione facjaty i oczy błagające o litość, nie mogę się powstrzymać i daję, tłumacząc się tym, że może lepiej, żeby człowiek miał choćby krótsze, ale szczęśliwsze życie. Dość złożona jest sytuacja osoby biorącej kredyt w banku. Jeśli agentka uśmiecha się promiennie, udzielając kredytu, musicie być pewni, że zakłada wam pętlę na szyję. I odwrotnie, jeśli jest ponura jak burzowa chmura, możecie być przekonani, że niewiele stracicie na tej operacji.

Uważam dających za lepszą połowę ludzkości, a ponieważ sam czasem do nich należę, chciałbym, korzystając ze swego dość obfitego doświadczenia, dać im następujące rady:

1. Nigdy nie dawaj, kiedy nie proszą.

2. Kiedy proszą, zastanów się, czy zrobisz człowiekowi przysługę, czy pchniesz go na drogę pasożytnictwa i żebractwa.

3. Dając, nie licz na jakiekolwiek zadośćuczynienie. Zasada ta jest szczególnie aktualna, kiedy proszący to zadośćuczynienie obiecuje.

4. Nie pożyczaj przyjacielowi, jeśli nie chcesz go stracić (stare jak świat).

5. Jeśli już pożyczyłeś, nigdy nie przypominaj przyjacielowi o jego długu, zawsze rób wrażenie, że dawno zapomniałeś.

5. Wrogom pożyczaj tylko wtedy, kiedy wiesz, że nie będą mogli oddać. To mocno hamuje ich agresję i gwarantuje, że będą trzymali się jak najdalej od ciebie.

6. Nigdy nie oddawaj ostatniej koszuli, a także czegoś, o czym proszący nie ma zielonego pojęcia lub co mu nie jest do niczego potrzebne.

Podałem tylko niezbędne rady, resztę, Drogie Czytelniczki / Drodzy Czytelnicy, możecie rozwinąć lub uzupełnić.