Soldier's Obsession - Hallon Sonia - ebook + książka

Soldier's Obsession ebook

Hallon Sonia

3,7

Opis

Dziewiętnastoletnia Sandra nie miała łatwego dzieciństwa. Było pełne krzywdy i awantur. Jej matka wolała sięgać po alkohol, zamiast zajmować się dzieckiem.

Nastolatka podczas przeglądania swojego profilu społecznościowego dostaje wiadomość od tajemniczego #InstaSoldier, który przebywa na misji w Afganistanie. Jest to początek wciągającej relacji, która staje się przełomem w jej życiu.

Przekonaj się, jak cienka jest granica między niewinnym flirtem a gorącym romansem.

 

Debiut Soni to nie kolejna, banalna opowieść o miłości, lecz o wchodzeniu w dorosłość bez oparcia bliskich, samotności oraz poszukiwaniu szczęścia, nawet jeżeli zawęża się ono do poznania kogoś w sieci. Trudy wojny, opisy zdarzeń czy kreacja tak różnych bohaterów sprawiają, że niełatwo uwierzyć, iż jest to debiut. Przygoda Sandry i Cadena poruszy wszystkie serca, a ja polecam tę historię każdemu. – Karolina Wilchowska

 

Debiut naszej Soni zdecydowanie należy do udanych. SOLDIER’S Obsession to powieść, która zawładnie niejednym sercem czytelnika. Historia Sandry i Cadena to nie tylko gorący romans z nutką erotyzmu, ale również prawdziwa życiowa bomba, którą koniecznie musicie przeczytać. Autorka nie pokazuje nam słodkiej miłości, lecz pełną mocnych wrażeń walkę o uczucia i fabułę, która nie raz zaskoczy. Polecam serdecznie! – Wasza Madziara.malfoy, Magdalena Spirydowicz

A Ty co byś zrobiła, gdybyś dostała wiadomość od nieznajomego? Takie pytanie rodzi się po przeczytaniu pierwszych stron debiutanckiej powieści Soni Hallon. A może już taką dostałaś? Na szczęście nie musisz sprawdzać osobiście. Zanurz się w świat tajemniczej Sandry i odbądź tę szaloną podróż, siedząc wygodnie w fotelu. Z gorącego Afganistanu do pochmurnej Warszawy – czasami tylko jedno kliknięcie może odmienić nasze życie. Niemniej uważaj, jeżeli liczysz jedynie na lekką lekturę – Sonia porusza wątki uzależnienia od alkoholu, DDA, PTSD i przejmującej samotności. Pokazuje jednak siłę kobiety, która ma odwagę walczyć o swoje! – AlinaHRabina, Alina Windyga-Łapińska

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 243

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (127 ocen)
57
24
18
11
17
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
charlieeee

Nie polecam

Nie, po prostu nie 🤡
61
smuty_girl

Nie polecam

nie polecam 😵‍💫
73
lonelygirl

Nie oderwiesz się od lektury

Udany debiut autorki ❤️ nie mogłam się oderwać
62
madlenna1

Nie polecam

Miał być romans. Wyszedł dramat , w dodatku tragedia. JAK juz tu ktoś wspomniał "coś poszło bardzo nie tak"
51

Popularność




Copyright © by Sonia Hallon, 2023Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2023All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcie na okładce: FXQuadro/Shutterstock

Ilustracja na 2 stronie: pngtree.com

Ilustracje wewnątrz książki: Obraz Dee z Pixabay

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

ISBN 978-83-8290-391-1

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Rozdział 33

Epilog

Podziękowania

Playlista

Prolog

Leżącą na łóżku dziewczynę obudził huk tłuczonego szkła. Siedziała jak zwykle w swoim pokoju, kiedy matka wracała z pracy. Nie chciała jej się narażać, bo znała codzienny scenariusz, który odgrywał się w dni pracujące. Po powrocie do mieszkania przebierała się w domowe ubrania, przygotowywała obiad, by potem co chwilę znikać do swoich skrytek i przyjmować porcje wysokoprocentowego alkoholu. W miarę jak jej organizm przyswajał go coraz więcej, jej wyraz twarzy zmieniał się na bardziej posępny i nieprzyjemny, jeśli zapaliła do tego kilka papierosów, wyglądała jak na haju. Codzienną tyradę zaczynała dobrze znanym Sandrze tekstem. Nawiązywała w nim do swojego nieszczęśliwego życia, porzucenia przez męża i niewdzięczności jej jedynej córki za wychowanie.

Zdarzało się jej mieć ciężką rękę. Pewnego dnia, kiedy Sandra była mała i nie umiała się bronić, biła ją, okładając paskiem. Płaczące dziecko usłyszał sąsiad, który przybiegł mu na pomoc, korzystając z otwartych drzwi mieszkania. W odwecie Monika rozbiła na jego głowie lusterko. Niestety, nikt z opieki społecznej nie zainteresował się losem dziewczyny, pomimo tego, że kilkukrotnie była wzywana do ich mieszkania policja, a nawet podejmowano próby nałożenia przymusowego pobytu w ośrodku dla alkoholików. Przy każdym przesłuchaniu matka wszystkiego się wypierała, mówiąc, że nie ma problemu z alkoholem.

Wspomnienia Sandry z dzieciństwa były przyjemne tylko wtedy, kiedy patrzyła na fotografie przedstawiające ją z obydwojgiem rodziców podczas wycieczek. Potem były wyłącznie dziura, dzięki której starała się nie pamiętać przykrych momentów, albo zdjęcia pijanej matki. Nienawidziła jej za to, co robiła przez te wszystkie lata – jak się na niej wyżywała psychicznie i jak zamiast miłości matczynej miała tylko wrzaski. Była przez to zamkniętą w sobie osobą, nie potrafiła za bardzo ufać, raczej stroniła od innych. Miała tylko najbliższą przyjaciółkę i kilku znajomych. Wszystko zmieniło się, kiedy na jej konto na Insta przyszła pewna niezobowiązująca wiadomość.

*

W innej części świata, w Afganistanie, w okolicach Kabulu, na pustynnym placu rozstawione były namioty wojskowe. W wykopanym dole paliło się ognisko, na niebie widać było pierwsze gwiazdy, zbliżał się wieczór. Dobrze zbudowany mężczyzna z wytatuowanymi rękawami, w wojskowym mundurze armii Stanów Zjednoczonych siedział przy palenisku z posępną miną.

Korzystając z chwili przerwy w działaniach bojowych, przez rządzących nazywanych często pokojowymi, skierował się do budynku w głębi obozu. Usiadł w pomieszczeniu z kilkoma komputerami i przeglądał zdjęcia kobiet na Instagramie. Większość z nich była do siebie podobna: napompowane usta, nienaturalnie wyciągnięte brwi jak u Jokera z filmu Batman. Niektóre pokazywały więcej swojego ciała: sztuczne piersi czy pośladki wypchane sylikonem. Może kiedyś, gdy był szczeniakiem, bardziej by go to kręciło, teraz, mając dwadzieścia pięć lat, czuł się tym znudzony. Wszystkie wyglądały jak z taśmy, podobne do siebie, jakby ktoś je przekalkował. Zatrzymał się na zdjęciu dziewczyny z długimi, rudymi włosami, patrzącej zielonymi oczami prosto w obiektyw na tle polnej łąki z jakimiś żółtymi kwiatkami. Na ręce, którą zaczesywała do tyłu włosy, dostrzegł tatuaż nieskończoności i kilka sznyt. Zaintrygowała go i zahipnotyzowała, potem wracał kilkakrotnie na jej profil, aż w końcu postanowił napisać.

Rozdział 1

Caden

„Zabij wroga, nim on zabije ciebie” – to hasło przyświecało mi, odkąd byłem w siłach specjalnych. Kiedy miałem dziewiętnaście lat, wstąpiłem do wojska, wtedy wierzyłem w misję utrzymania pokoju przez Stany Zjednoczone. Mój ojciec był w Marynarce Wojennej, zmarł na zawał serca. Matka mieszkała nieopodal mojej siostry Sue w Salt Lake City w stanie Utah.

Na przeszkolenie pojechałem zaprawiony w sporcie, grałem w szkolnej drużynie footballowej i koszykówki, często chodziłem na siłownię. W szkole miałem status bad boya. Dzięki mojemu wysokiemu wzrostowi, prawie metr dziewięćdziesiąt, muskularnemu ciału, ciemnym włosom i niebieskim oczom dziewczyny traciły dla mnie głowę. Szybko odbyłem pierwszy stosunek z kobietą, jako siedemnastolatek. Potem wiele panienek kręciło się koło mnie. Czasami korzystałem z tego, co oferowały. Nie stroniłem od alkoholu i przygodnego seksu. Beztroskie życie zmieniło się, kiedy zmarł ojciec, który był dla mnie wsparciem i mentorem. Postanowiłem sam wstąpić w kamasze i tak jak on przysłużyć się ojczyźnie.

Moja przygoda z wojskiem zaczęła się od prostego testu IST1 obejmującego między innymi podciągnięcia na drążku, brzuszki oraz bieg. Naiwnie wierzyłem, że wszystko będzie takie proste. W pierwszej fazie treningu, który odbył się w Kalifornii, poznawałem podstawowe zasady obowiązujące w wojsku, główne wartości takie jak honor, odwaga i oddanie oraz strzelanie z broni palnej, co szło mi całkiem dobrze. Posiadłem tajniki snajperskie, pomocne w tym, jak dobrze zdjąć człowieka, będąc niezauważonym.

Najtrudniejsza faza obejmowała jednak brak snu przez kilka dni, czołganie się w błocie, morderczy bieg po piasku na zmianę z pływaniem z pełnym ekwipunkiem.

Podczas całego treningu nie można było mieć telefonu komórkowego, a w ciągu doby miałem tylko godzinę wolnego, którą mogłem wykorzystać na odpisywanie na listy do rodziny czy oglądanie telewizji, reszta dnia była wypełniona rozkazami. Pojawiły się również elementy walki w bliskim starciu z przeciwnikiem, w czym radziłem sobie świetnie, dzięki doświadczeniu w sporcie.

W amerykańskim wojsku krzyk jest naturalną formą komunikacji. Egzaminatorzy chcą wywołać jak największy stres u żołnierzy, aby mogli sprawdzić, jak poradzą sobie na polu walki. Kurs kończyli tylko najwytrwalsi z nas, w tym ja. Na środku obozu znajdował się dzwonek, którego można było użyć, jeśli ktoś nie dawał sobie rady i chciał zrezygnować ze szkolenia. Nigdy, nawet przez chwilę nie pomyślałem, żeby to zrobić.

Wspomnienia z treningów, morderczych biegów powróciły do mnie niczym bumerang, kiedy siedziałem w swoim namiocie. Był on niewielki, mieścił cztery szafy i łóżka polowe. Łazienki znajdowały się w osobnym budynku razem z rzędem pryszniców.

– O czym tak myślisz, stary? – zapytał się Bob, kolega z plutonu, który miał łóżko obok mnie.

– Pierdolę, trochę ryje mi tutaj banię. Fuck! Kiedy byłem na szkoleniu sześć lat temu, miałem przekonanie, że mogę zmienić świat. Potem przeżyłem kilka misji – w tym momencie wyobraźnia podsuwała mi obrazy z przeszłości – teraz już tak nie myślę – powiedziałem kpiąco, kręcąc przy tym głową.

– Nie pierdol, bracie. Już niedługo rozjebiemy ich wszystkich jak kaczki i wrócimy do domu. – Kumpel próbował mnie pocieszyć.

– Jasne, chyba w twoich snach. Widziałeś ostatnio, co zrobili z naszym wozem pancernym – warknąłem do niego. – Rozjebał się na drobne kawałki, kiedy wjechał na minę. Fucking shit! Ktoś niby wcześniej sprawdzał ten teren.

– Taaa, masz rację. Te skurwiele są przebiegłe, ale my mamy lepszą broń. Załatwimy ich, a tymczasem chodź ze mną do kantyny, trochę się odprężyć. Dzisiaj mają przyjechać panienki – pokazał wymowny gest, wypychając językiem policzek.

Na samą myśl o przebywaniu w jednym pomieszczeniu z zadbanymi kobietami aż drgnął mi fiut, niemalże jak prawiczkowi przed pierwszym razem. Byłem nieźle wyposzczony, ostatni raz miałem kilka miesięcy temu, kiedy wróciłem do domu na przerwę w służbie. Wyrwałem wtedy jakąś panienkę i wyruchałem w kiblu, po czym powtórzyłem to na tylnym siedzeniu samochodu z jakąś inną chętną. Napalonych lasek nie brakowało, zwłaszcza w takich miejscach jak bary. Kiedy dowiadywały się, że jestem w wojsku, działało to na nie jak magnes albo lep na muchy.

Niby w naszym kontyngencie było kilkanaście żołnierzy płci damskiej, ale spoufalanie się było zabronione, można było za to wylecieć z jednostki. Zwłaszcza że głośno mówiło się o tym, iż podrywanie ich to jak napastowanie seksualne. Owszem, zdarzały się wyjątki, ale dobrze, jeśli taka relacja pozostawała oparta tylko na sporadycznym seksie. Jeśli którejś ze stron zaczynało zależeć, nie wróżyło to niczego dobrego. Odbierało zdolność skupiania się na celu, a nie na cipce, która czasami mogła trafić w ten sam kocioł wydarzeń co jej kochanek. Dlatego też preferowałem znajomości przez Internet, nie było ich wiele, ale poznałem w taki sposób kilka kobiet. Większość relacji zakończyła się, kiedy chciały czegoś więcej, a ja nie mogłem im tego dać. Wojsko było dla mnie najważniejsze.

Do naszej jednostki przyjeżdżały czasem, jak to nazywaliśmy, obwoźne dziwki, które były pomocne, jeśli ktoś miał potrzebę spuścić z kija. Oczywiście trzeba było się dobrze zabezpieczyć, żeby nie zarazić się jakąś wenerą. Wziąłem szybki prysznic, włożyłem jasnozielony T-shirt, który odsłaniał moje wytatuowane ręce, spodnie moro oraz wojskowe buty. Znaczyć swoje ciało zacząłem jeszcze w liceum, a potem podczas służby wojskowej dodałem kilka większych tatuaży. Na jednym przedramieniu miałem orła jako symbol Stanów Zjednoczonych i kotwicę, na drugim otwartą paszczę tygrysa i trupią czaszkę.

W naszym obozie znajdowała się kantyna, w której można było się napić lub pograć w bilard. Warunki raczej nie były sprzyjające relaksowi, cały czas musieliśmy być czujni, ale to przecież nie wakacje na Seszelach.

Kiedy kilku żołnierzy piło browar, inni musieli pilnować okolicy. Taki reset ciała i umysłu był potrzebny. Ogromna presja, pod jaką się znajdowaliśmy, niejednego potrafiła wykończyć. W zeszłym miesiącu jeden z naszych powiesił się po tym, jak musiał zabić małe dziecko, które miało ładunek wybuchowy. Niestety świat był brutalny, a talibowie tym bardziej. Potrafili wykorzystać niewinne, małe istoty do zasadzek. Przypomniały mi się zamachy na World Trade Center, kiedy samoloty uderzyły w biurowce, zabijając zarówno pasażerów lotu, jak i pracowników biur. W wojsku na misjach nie można było mieć wyrzutów sumienia, odpowiadało się przede wszystkim za innych, a nie za siebie.

– Mówiłem ci, nie zamulaj, zobacz, jaka zajebista cipka. – Bob wskazał na skąpo odzianą blondynkę w mikroskopijnym, czerwonym staniku i krótkiej, niebieskiej spódniczce.

Kobieta właśnie zaczęła tańczyć na rurze, wyginając się zmysłowo. Większość z żołnierzy wyła z zachwytu, nawet ci, którzy zostawili w domu swoje żony czy dziewczyny. Nadmiar testosteronu, który gromadził się miesiącami, musiał znaleźć ujście. Jeśli nie podczas jazdy na ręcznym pod prysznicem, to podczas korzystania z usług prostytutek.

Do prowizorycznego baru weszło kilka wymalowanych, skąpo odzianych dziewczyn. Widać było, w jakim celu tutaj przyszły. Skinąłem ręką w kierunku brunetki z kręconymi włosami, która przypominała mi moją byłą. Kobieta pojawiła się przy mnie błyskawicznie.

– Czego pragniesz, skarbie? – zapytała zmysłowo.

Chciałem wtedy powiedzieć, że wsadzić jej kutasa w dupę, ale zamiast tego palnąłem:

– Chodź ze mną, a wypieprzę cię tak, aż zobaczysz gwiazdy.

Łapiąc ją za rękę, skierowałem się w stronę prowizorycznego pokoju z biurkiem do wypełniania raportów i zatrzasnąłem za sobą drzwi.

Było parno o tej porze roku, temperatura dochodziła do czterdziestu stopni w dzień, a malała o połowę w nocy. Szybko rzuciłem kobietę na biurko. Przesuwając jej majtki, wyjąłem swojego pokaźnych rozmiarów kutasa, włożyłem prezerwatywę i wszedłem w nią bez zabawy w grę wstępną.

– Fuck! – wydałem z siebie okrzyk. – Jak dobrze poczuć kobietę.

Posuwałem ją w szaleńczym tempie, patrząc w oczy brunetki, która opierała się rękami o biurko, a nogami oplatała mnie w pasie.

– Wypnij się – wydałem polecenie, jednocześnie z niej wychodząc.

Szybko zareagowała, zmieniając pozycję, kręcąc przy tym zachęcająco tyłkiem. Dałem jej kilka klapsów w pośladki, po czym wszedłem w nią ponownie, dążąc do spełnienia.

– Od razu lepiej – podsumowałem, wyrzucając gumę do kosza.

– Mogę z tobą zostać, jeśli chcesz. – Odwróciła się, próbując dotknąć ręką mojej twarzy.

– Masz jeszcze sporo kolegów do obsłużenia, nie tylko ja jestem wyposzczony – powiedziałem do niej szorstko, zapinając spodnie i wychodząc z pomieszczenia.

– Jak było? – zagadał Bob, kiedy wróciłem na salę.

– Całkiem spoko, dobra kurwa. Polecam!

Poszedłem w stronę baru i zamówiłem kufel, którego połowę opróżniłem na raz, patrząc przy tym na pokaz tańca na rurze. Tej nocy udało mi się zasnąć bez koszmarów.

1IST – Initial Strength Test.

Rozdział 2

Sandra

Jak co dzień siedziałam na zajęciach w liceum. Za oknem była słoneczna, wiosenna pogoda, a ja musiałam tu tkwić, masakra. Nie mogłam doczekać się, aż skończę szkołę, znajdę pracę i wyprowadzę się od matki. Na razie byłam zdana na jej łaskę, dawała mi jedzenie, czasami kupowała ubrania. Miałam dach nad głową, ale nie za darmo. W zamian za to orała mnie psychicznie, sprawiając, że miałam zaniżone poczucie własnej wartości. Nie byłam brzydką dziewczyną, ale nie wierzyłam w to, że mogę się komuś podobać. Kiedy człowiek od dziecka słyszy, że jest nic nieznaczącym śmieciem, zaczyna w to wierzyć.

Matka umiała się dobrze maskować. Na zewnątrz podczas rozmów z sąsiadkami była zawsze miła i uprzejma. Potrafiła wszystko załatwić w urzędzie, odraczając opłaty, czy banku, kiedy potrzebowała pożyczki. Wróciwszy do domu, dawała upust swojej chorej psychice, wlewając w siebie alkohol i krzycząc na całe mieszkanie, czasami tłukąc przy tym talerze, czy wywalając rzeczy z mojego pokoju. Najgorzej było, kiedy poszła na chorobowe i nie chodziła do pracy w przychodni.

Potrafiła mieć ciągi kilkudniowe. Leżała wtedy w łóżku całymi dniami, ubrana w piżamę. Nic nie jadła, tylko chlała. Miała w dupie to, czy jestem głodna. Wchodziłam do jej pokoju i wyjmowałam z portmonetki jakieś banknoty, żeby mieć na jedzenie. Kiedy spała w naszym niespełna pięćdziesięciometrowym mieszkaniu z czasów PRL na wolskim osiedlu niedaleko obecnej stacji metra Płocka, można było odnieść wrażenie, że mieszka tam całkiem normalna rodzina. Było wtedy cicho jak makiem zasiał. Starałam się chodzić na palcach, aby je nie obudzić i nie słuchać kolejnych awantur. Nienawidziłam jej. Pytałam Boga, czemu to ja urodziłam się w rodzinie alkoholowej, ale nigdy nie dostałam na to odpowiedzi.

Za miesiąc miałam maturę. W domu nie za bardzo mogłam się uczyć, matka ciągle chlała i nie pozwalała się skupić, dlatego chodziłam do biblioteki albo do koleżanki.

Tego dnia umówiłam się z Majką, że pójdzie ze mną do czytelni. Wyszłyśmy ze szkoły, kierując się na przystanek, skąd jechał autobus prosto do biblioteki na Woli. Siedząc na ławce obok rozkładu jazdy, przeglądałam swoje konto TajemniceSandry na Insta. Nie miałam tam wielu zdjęć, tylko kilka zrobionych na imprezach i z wakacji u babci na wsi. Patrzyłam na nowe posty znajomych, którzy beztrosko bawili się życiem. Obserwowałam też artystów takich jak Dua Lipa czy Machine Gun Kelly. Moją uwagę przykuł symbol samolotu z papieru w prawym górnym rogu ekranu, oznaczający pocztę. Pojawiła się na nim czerwona ikonka, czyli dostałam nową wiadomość. Kliknęłam.

#InstaSoldier: Hello.

Nie była ona zbyt wylewna, ale postanowiłam na nią odpisać, sprawdziwszy, czy konto nie jest fejkowe. Zdarzało się, że dostawałam wiadomości z fałszywych kont, które chciały wyłudzić dane czy rozesłać jakieś wirusy. Czasami były w nich linki, które po kliknięciu rozpakowywały złośliwe oprogramowanie na komórce czy komputerze. Sporo mówiło się o tym w wiadomościach radiowych lub telewizyjnych, chociaż te ostatnio rzadko oglądałam. Miałam wrażenie, że cały czas jest tam ta sama paplanina.

Kliknęłam profil nadawcy wiadomości i poczułam ciepło między nogami na widok lekko opalonego, umięśnionego mężczyzny w wojskowym mundurze z krótko przystrzyżonymi włosami, którego rękawy były podwinięte ponad łokcie. Patrzył niebieskimi oczami w obiektyw, jakby chciał upolować zwierzynę siedzącą po drugiej stronie ekranu. W opisie jego profilu było zdanie „Armia ponad wszystko”.

Popatrzyłam na pozostałe zdjęcia, na większości był w strojach wojskowych albo koszulkach moro. Jedno z nich przyprawiło mnie o ciarki. Podpis pod nim brzmiał „Zabij wroga, nim on zabije ciebie”. Mężczyzna stał w rozkroku na tle pustyni w pełnym ekwipunku obejmującym beżowy mundur i czarne okulary, a na głowie specjalne nakrycie ze słuchawkami. W dłoni trzymał lekki karabin maszynowy. Wyglądało na to, że nie było to przebranie na pokaz. Nie znałam się za bardzo na wojsku, wiedziałam jedynie to, co wyczytałam w wiadomościach na necie. Było też kilka zdjęć w łagodniejszych pozach, jedno w jasnoniebieskiej koszuli, z kilkudniowym zarostem, który niejednej z kobiet mógł posłużyć za inspirację do fantazji, gdzie mógłby ją podrapać. Na innym mężczyzna stał przy dużym, stalowym grillu wyłożonym stekami i szaszłykami, na kolejnym siedział ze starszą kobietą, być może jego matką czy babką, w jakiejś restauracji.

– Wow, co za ciacho! – krzyknęła do mnie Majka, patrząc przez ramię. – Kto to?

– Nie mam pojęcia, jakiś koleś wysłał mi krótką wiadomość – odpowiedziałam lekceważąco.

– Zamierzasz mu odpisać?

– A czemu nie? Co mi szkodzi?

Szybko wystukałam odpowiedź na ekranie telefonu.

#TajemniceSandry: Hello. How are you doing?

Może nie była to jakaś długa wiadomość, ale za bardzo nie wiedziałam, co mogłabym napisać do obcego kolesia.

– Naprawdę wylewna odpowiedź. – Kumpela się zaśmiała.

Pokazałam jej język i schowałam komórkę do plecaka, a w tym samym czasie przyjechał nasz autobus.

Wysiadłyśmy pod urzędem stanu cywilnego, obok którego znajdowała się biblioteka. Nie była zbyt duża, ale miała trzy piętra z czytelniami, w każdej z nich znajdowały się stoliki i regały z książkami.

Zdawałam maturę z polskiego, anglika i matmy, więcej przedmiotów nie potrzebowałam. Miałam nadzieję, że dostanę się na studia, pójdę pracować do kawiarni lub sklepu. Za nic w świecie nie zostanę z matką.

Zasiadłyśmy przy jednym ze stolików, wyjmując zeszyty do zadań z matmy. Postanowiłam zapytać bibliotekarkę o jakiś zbiór zadań. Sukowata, lekko siwa kobieta siedziała, wystukując coś na komputerze. Odchrząknęłam, próbując zwrócić jej uwagę.

– Czym mogę służyć? – zapytała protekcjonalnym tonem.

– Szukam jakiejś książki z zadaniami matematycznymi, może pani coś polecić?

Popatrzyła na mnie znad swoich szkieł, które były grube jak denka od butelek.

– Proszę iść do tamtego regału – wskazała mebel prawie na końcu sali – może tam coś pani znajdzie.

Morze to jest duże i głębokie, suko – pomyślałam, udając się we wskazanym kierunku.

Po półgodzinie poszukiwań znalazłam w końcu coś interesującego.

– Co tak długo? – zapytała Majka, unosząc brwi.

– Szkoda gadać, tyle czasu zajmuje znalezienie jednej książki, jak ma się pomoc starej prukwy. – Wskazałam głową na bibliotekarkę.

– Sama zapomniała, jak kiedyś była młoda – parsknęła kumpela.

– To było chyba w poprzednim stuleciu.

Zaśmiałyśmy się obie, zwracając uwagę kobiety, która zgromiła nas wzrokiem.

Po kilku godzinach robienia zadań skierowałyśmy się w stronę swoich mieszkań. Majka nie zdawała sobie do końca sprawy z tego, co się działo u mnie w domu. Kiedy byłam pod klatką, spojrzałam na czwarte z sześciu pięter bloku otoczonego drzewami. Dochodziła dziewiętnasta, w większości mieszkań było włączone światło. Utkwiłam wzrok w jednym oknie, w którym widać było przytłumione, pomarańczowe światło. Wzdrygnęłam się na to, co mnie czekało. Powtarzałam sobie w myślach, że to już długo nie potrwa. Dodawało mi to otuchy. Weszłam na klatkę, wpisawszy kod na domofonie, a potem wjechałam windą i skierowałam się do drzwi z numerem czterdzieści. Przekraczając próg, zobaczyłam pijaną matkę z papierosem stojącą w przedpokoju.

– Gdzie byłaś? – wydała z siebie pijacki bełkot.

Nie odpowiedziałam jej, próbując uniknąć kolejnego wplątania mnie w awanturę. Od razu poszłam do swojego pokoju, założyłam słuchawki i włączyłam playlistę Papa Roach. Wtedy poleciały słowa piosenki: „Cut my life into pieces, this is my last resort…”. Słyszałam, jak matka dobija się do drzwi, ale nie mogła ich otworzyć. Jakiś czas temu zamontowałam zamek od środka, dzięki temu miałam pozorny azyl. Niestety nie dało się jej zakneblować i trucizna wypływała z jej ust niczym jad żmii.

Spojrzałam odruchowo na swoje konto na Instagramie, ale nie było tam nowych wiadomości. Wytrzymałam godzinę siedzenia w pokoju, potem nasłuchiwałam, kiedy pijaczka pójdzie spać. Zwabiona ciszą przemknęłam do łazienki, szybko wzięłam prysznic i umyłam zęby. Wróciłam do pokoju i ponownie zamknęłam drzwi na zamek. W myślach prosiłam Boga, jeśli istniał, aby dał mi w spokoju przespać kolejną noc z tym potworem.

Rozdział 3

Caden

Obudził mnie dźwięk wkurzającej muchy. Było ich w Afganistanie pod dostatkiem, podobnie jak skorpionów i węży. Poprzedniego dnia nieźle popiłem jak na warunki misji, ale nie była to garnizonowa impreza tylko częściowe rozluźnienie.

Sporo mówiło się o tym, że niedługo mamy się stąd wycofywać, ale nikt nie znał szczegółów. Na razie trzeba było wypełniać obowiązki. Teraz w głównej mierze polegały one na szkoleniu wojska afgańskiego, żeby było w stanie utrzymać pokój. Choć z tym bywało różnie, kraj był słaby gospodarczo, szerzyła się korupcja. Załatwiliśmy głównego dowodzącego, ale nie wiadomo, czy za kilka lat nie pojawi się nowy przywódca, który zbierze wokół siebie wyznawców chcących walczyć i zabijać niewinnych ludzi. Nasze wojska siedziały w Afganistanie już ponad dwadzieścia lat, najpierw rozpierdalając talibów, a potem utrzymując pokój, nie mogło to jednak trwać w nieskończoność. Nie byliśmy jebaną policją, tylko armią amerykańską.

– Co jest, bracie? – zagadał do mnie James.

– Trochę łeb mnie napierdala, wypiłem wczoraj jedynie kilka piw, a mam teraz taką Saharę w ustach jak ten piach, na którym mieszkamy.

– Weź napij się izotonika. – Podał mi butelkę z jakimś żółtym płynem.

– To chyba nie jest trutka na szczury? – Zaśmiałem się, patrząc na butelkę z napisem „Izowater”.

– Słyszę, że trochę ci humor wrócił, no i dobrze. Inaczej można tu ocipieć.

– Cipkę to miałem wczoraj, nieźle się ruchała. – Pokazałem sugestywny ruch, wyrzucając biodra do przodu.

– Tak trzymaj, bro! Dawaj na rozgrzewkę, a potem znowu będzie patrol albo szkolenie. – Poklepał mnie po ramieniu i poszedł w stronę wyjścia z namiotu.

Przetarłem twarz rękami, włożyłem koszulkę oraz spodnie i zasznurowałem buty wojskowe. Była szósta rano, słońce niedawno wzeszło, nie było jeszcze czuć gorąca. Lubiłem te chłodne poranki, gorzej było w ciągu dnia. Kiedy jechaliśmy samochodem opancerzonym w pełnym ekwipunku, a na dworze temperatura dochodziła do trzydziestu stopni, można się było ugotować. Wyszedłem na plac pośrodku obozu, dowódca już czekał, a naprzeciwko niego ustawiali się żołnierze w dwuszeregu. Zająłem miejsce obok jednego z nich.

– Witajcie, żołnierze! – krzyknął do nas z całej siły, na co odpowiedzieliśmy. – Zróbcie rozgrzewkę, sto pompek, a potem dziesięć okrążeń. Po śniadaniu macie pół godziny czasu wolnego, później spotykamy się, by omówić szczegóły dnia.

– Tak jest! – odpowiedzieliśmy głośnym chórem, padając na ziemię.

Byłem w tym zaprawiony. Robiłem to kolejny dzień z rzędu. Naprężałem mięśnie rąk, na zmianę zginając je i prostując. W miarę wykonywania ćwiczenia moja twarz wykrzywiała się grymasie, ale nie poddawałem się. To nie leżało w mojej naturze zodiakalnego Skorpiona.

Po skończonych pompkach biegliśmy w zwartych szeregach, wydając z siebie przyśpiewki wojskowe. Zlani potem dotarliśmy na stołówkę, która wyglądała jak nieduży hangar, tylko miała więcej okien i izolację, żeby nie było tam jak w nagrzanej metalowej puszce. Wziąłem tackę na jedzenie i podszedłem do lady z wystawionymi propozycjami na dziś. Było ich jak zwykle sporo. Do wyboru przygotowano jajecznicę, omlety, naleśniki, kiełbaski, sery, warzywa, pieczywo oraz kawę i herbatę. Mieliśmy własnych kucharzy, którzy przyjechali tutaj z nami prosto z USA. Osoby pracujące na kuchni były ściśle kontrolowane. Nikt z zewnątrz nie mógł się tam dostać z prostej przyczyny – jeden niepowołany osobnik mógł dosypać trucizny. Nałożyłem sobie mój ulubiony zestaw w postaci jajecznicy, chleba, kiełbasek i kawy, do tego pomidory z ogórkami, żeby było jednak trochę witamin. Tutaj trzeba było mieć krzepę, a nie żywić się korzonkami i jakimiś smoothie jak korposzczury w obcisłych spodenkach. Usiadłem obok Boba i Jamesa, razem z Matthew mieliśmy jeden namiot.

– Fuck! Tęsknię za moją żoną i dzieciakami – powiedział w naszą stronę Matthew. – Słyszałem, że mamy się stąd wynosić za miesiąc. Ja na pewno wezmę sobie potem większy urlop, żeby pobyć z nimi dłużej. Są dla mnie wszystkim, brakuje mi ich.

– Jasne, a potem będziesz szukał kolejnej służby z braku tak dużej dawki adrenaliny – skomentował Bob.

– Albo będzie miał dość ciągle piszczących dzieciaków włażących na głowę i wiecznie niezadowolonej żony – dodałem. – „Kochanie, znowu zapomniałeś wynieść śmieci” – sparodiowałem piskliwym głosem kobietę.

– Pierdol się, Caden Lee, ja przynajmniej mam do kogo wracać, a ty jesteś sam jak palec, wiecznie zanurzając fiuta w jakichś obcych dziwkach. To cud, że jeszcze jakiejś wenery nie dostałeś. – Matt się zaśmiał.

– Przynajmniej mam wachlarz doświadczeń zamiast jednej nadwerężonej stajni. – Uśmiechnąłem się cwaniacko w jego stronę.

W tym samym momencie poczułem, jak łapie mnie za koszulkę i wstaje.

– Odpierdol się od moje żony, lepiej zajmij się swoim syfilisem, bo ci fiut odpadnie. Jako obojnak raczej sobie nie poruchasz – warknął.

Wkurwił mnie tym tekstem. Wstałem i popchnąłem go na krzesło, na którym wcześniej siedział.

– Panowie, spokojnie. Już niewiele nam zostało – próbował załagodzić James. – Wszystkim nam tu doskwiera brak kontaktu z bliskimi, ale takimi bójkami tylko niepotrzebnie się denerwujecie, zamiast skupiać się na naszych wrogach. Odpuście sobie. – Popatrzył na nas, a my podnieśliśmy ręce w obronnym geście, wracając do posiłku.

Już nikt z nas się nie odezwał podczas śniadania.

Wpieprzając kiełbaski zagryzane chlebem i jajecznicą, zastanawiałem się nad tym, co powiedział Matt – że rodzina i bliskość to najważniejsze potrzeby. Ja tego nie czułem, nie potrzebowałem. Nie zamierzałem nigdy wiązać się na stałe ani zakładać rodziny.

Poszedłem do naszej kafejki internetowej, jeśli tak można nazwać salkę z kilkunastoma komputerami z dostępem do neta. Nie mogliśmy mieć smartfonów ze sobą ze względów bezpieczeństwa, aby nie można było namierzyć położenia lub wyłudzić informacji. Jeśli ktoś miał rodzinę czy bliskich, mógł korzystać z wojskowej poczty, ale ja wolałem nowocześniejsze metody komunikacji. Wybrałem jeden z laptopów obok okna, przez które było widać ciągły ruch żołnierzy przechodzących ze stołówki do namiotów. Sprawdziłem pocztę, a potem zalogowałem się na Instagram. Czerwona ikona przyciągnęła mój wzrok.

#TajemeniceSandry: Cześć. Jak się masz?

Zaśmiałem się na tak krótką i zdawkową informację, odpisałem od razu.

#InstaSoldier: Dobrze, w porządku. Właśnie zjadłem śniadanie. Masz ładne zdjęcia. To twój naturalny kolor? Jesteś tak ognista jak on.

Przeglądałem jakieś wiadomości na necie, kiedy ponownie zobaczyłem powiadomienie.

#TajemniceSandry: Tak, jestem ruda z natury. Czym się zajmujesz na co dzień? Skąd pochodzisz?

Już mi się podobała, lubiłem ogniste kobiety.

#InstaSoldier: Jestem żołnierzem zawodowym w US Army, pochodzę z Utah. A Ty co porabiasz na co dzień? Skąd jesteś?

#TajemniceSandry: Na co dzień uczę się, mieszkam w Polsce. Zabiłeś kiedyś człowieka?

Wow, to pytanie rozwaliło mnie totalnie, dziewczyna była bardzo bezpośrednia, choć wymieniliśmy dopiero kilka wiadomości. Pomyślałem przez chwilę nad odpowiedzią, a potem wystukałem na klawiaturze wiadomość.

#InstaSoldier: A co, jeśli powiem, że tak?

Zamknąłem okno Instagramu, wylogowawszy się z konta. Musiałem iść przygotować się na spotkanie strategiczne.

– Co ci tak długo zajęło? Waliłeś se konia przy pornosie? – zapytał Bob, kiedy wszedłem do namiotu.

– Jasne! Siedzieliśmy w dziesięciu i robiliśmy to sekwencyjnie – odparłem sarkastycznie. – A co, zazdrościsz?

– No jasne, chętnie bym się dołączył. – Poruszył sugestywnie brwiami, na co przewróciłem oczami.

– Co dzisiaj stary zaplanował?

– Chodźmy, to się przekonamy – zagadał James, wiążąc sznurówki od wysokich butów wojskowych.

Poszliśmy w stronę sali spotkań, która znajdowała się na tyłach naszego obozu. Był on dosyć duży, otoczony zasiekami z drutu kolczastego. Wysoki, metalowy płot wznoszący się na trzy metry odgradzał nas od cywilizacji. Otworzyłem drzwi do kolejnego budynku w stylu hangaru, nieco mniejszego niż stołówka, ale zbudowanego w podobny sposób. Na środku była mównica, a naprzeciwko niej znajdowały się krzesła ustawione w rzędach.

– Jak zapewne słyszeliście – zaczął major, patrząc sugestywnie na zgromadzonych żołnierzy – nasza misja powoli dobiega końca. Po pierwsze, brakuje już na nią pieniędzy. Nasze społeczeństwo trochę się niecierpliwi w związku z wydatkami. Po drugie, spełniliśmy nasze główne założenia i osłabiliśmy terrorystów. Siedzimy tu już naprawdę długo, ponad dwadzieścia lat, i najwyższa pora dać społeczeństwu afgańskiemu możliwość samodzielnego życia. – Spojrzał na kartkę i przeczytał nazwiska kolejnych osób i przydzielone im zadania. – Lee, Benet, Phillips…

Kiedy wymienił moje, skupiłem na nim swoją uwagę.

– Wy pojedziecie transporterem do centrum Kabulu. Dostaliśmy informację, że ukrywa się tam jeden z przywódców dużej grupy rebeliantów, jeśli go namierzycie, sprzątnijcie go. Akcją dowodzi Phillips. – Spojrzał się w stronę mężczyzny. – Weź dokumenty i zapoznajcie się z trasą przejazdu. – Podał Jamesowi mapę z wytycznymi.

Poszliśmy z nim do mniejszej salki, aby omówić nową akcję.

Rozdział 4

Sandra

Kolejny dzień obudził mnie promieniami słońca. Nastawiało mnie to optymistycznie, lubiłam piękno natury.

Usłyszałam, jak matka krząta się po mieszkaniu. Ostrożnie otworzyłam drzwi od swojego pokoju i zlustrowałam pozostałą część mieszkania.

– Może poszłabyś zrobić zakupy? Nie ma nic do jedzenia! – Pojawiła się przede mną, wyciągając banknot z portfela.

– Dobra, pójdę – odwarknęłam. – Napisz mi na kartce, co mam ci kupić.

Wzięłam kasę i poszłam się umyć. Włożyłam czarne krótkie spodenki i koszulkę z wizerunkiem Nirvany, włosy związałam w wysoką kitkę.

– Masz listę. – Wręczyła mi zapisaną kartkę, na którą zerknęłam.

– Nie ma mowy, nie kupię ci piwa! – zaprotestowałam wkurzona, patrząc na jej bazgroły.

Nie zamierzałam zapewniać jej trunków, żeby znowu się kłóciła.

– Sandra, źle się czuję, kup mi dwa piwa, żebym wróciła do żywych. Widzisz, jak wyglądam. – Wskazała na swoją zieloną, spraną piżamę i tłuste, posklejane, brązowe włosy.

– Nie ma mowy. Doprowadź się do ładu, niedługo wracam!

Wzięłam z komody klucze i torby na zakupy, po czym zamknęłam drzwi.

Wyszłam na zewnątrz, poczułam świeże, rześkie powietrze, było to dla mnie niezwykle przyjemne. Skierowałam się do sklepu osiedlowego. Kupiłam podstawowe produkty na śniadanie, takie jak bułki, ser czy mleko, które uwielbiałam dodawać do płatków. Wchodząc po schodach, zauważyłam, że coś jest nie tak. Drzwi do mieszkania były uchylone.

– Mamo, mamo! – nawoływałam po przekroczeniu progu, ale odpowiedziała mi cisza. – Kurwa! Znowu gdzieś polazła – powiedziałam sama do siebie.