Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Iga ma już za sobą cztery dekady życia. Wydaje jej się, że wszystko, co dobre, minęło. Czuje się samotna i wyobcowana. Mąż od dłuższego czasu nie okazuje jej czułości. Ze względu na syna przyzwyczaiła się do tego i wzięła na swoje barki bycie matką i ojcem w jednym. Żyje w rutynie, spędzając dni na pracy i opiece nad Kubą. Jedynie w weekendy ma chwilę na relaks. Pewnej soboty wybiera się na wycieczkę do lasu, gdzie młody motocyklista crossowy zajeżdża jej drogę. Wojtek nie może oderwać wzroku od Igi, która w ubłoconych przez niego ubraniach wygląda niezwykle seksownie. Jest nią zachwycony i chciałby ją lepiej poznać, ale ona ucieka, nie zamierzając kontynuować znajomości.
Życie bywa przewrotne, a duże miasto wbrew pozorom jest bardzo małe. Pewnego dnia ich losy ponownie się splatają.
W jakich okolicznościach pojawi się Wojtek?
Iga wzbrania się przed uczuciem do młodego strażaka, ale czy rozsądek i zasady wpajane jej od dziecka wygrają z pożądaniem?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 318
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tej autorki w Wydawnictwie WasPos
CYKL Soldier’s
Soldier’s Obsession #1
Soldier’s Desire #2 (premiera lipiec 2024 r.)
POZOSTAŁE POZYCJE
W twoich oczach
W PRZYGOTOWANIU
W trójkącie uczuć
Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka
Copyright © by Sonia Hallon, 2023Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2024 All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Adam Buzek
Zdjęcie na okładce: © by gaukharyerk/Adobe Stock
Ilustracje wewnątrz książki: Gordon Johnson z Pixabay
Ilustracja na 5 stronie: Clker-Free-Vector-Images z Pixabay
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-493-2
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Playlista
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Epilog
Łam stereotypy i bądź szczęśliwa.To twoje życie.
Playlista
Gossip – Måneskin
She Loves Me Not – Papa Roach
Some Kind of Kiss – Sound of Legend
Karminowe usta – Cleo
Under the Influence – Chris Brown
Daylight – David Kushner
Letni deszcz – Emo
Pocałunki – Sanah
Wish You Were Here – Rednex
Tańcz głupia – Margaret
Single Soon – Selena Gomez
A Quien Le Importa – Thalia
Prolog
Iga
Dwadzieścia lat temu dostałam się na wymarzone studia związane z transportem i logistyką. Przyjechałam do Warszawy z małego miasteczka na Mazurach. Od razu oślepił mnie blask tego miasta, wszystko tu było takie kolorowe i piękne. Tam, gdzie się wychowywałam, nie było dostępu do kin, teatrów, a tu miałam ich nadmiar, łącznie ze sklepami, które kusiły mnie na każdym kroku swoimi promocjami. Zamieszkałam w akademiku, dzięki stypendium socjalnemu i naukowemu mogłam się utrzymać i opłacić najpotrzebniejsze rzeczy.
Na jednej z imprez juwenaliowych poznałam Daniela. Studiował ekonomię i słuchał Kazika. W tamtym czasie na fali był polski rock i zespoły takie jak Lady Punk czy T.Love. Złapaliśmy dobry kontakt i spotykaliśmy się razem ze znajomymi na wspólne wyjścia do pubu. Z biegiem czasu od bycia kumplami zmieniliśmy naszą relację na związek. Było nam razem świetnie, czułam się zakochana, jakby to było pierwszy raz w życiu. Żyliśmy beztrosko, studiując; on odwiedzał mnie w akademiku, czasami nocował, jeździliśmy na wspólne wycieczki. Potem zabrał mnie do swojej rodziny w Krakowie, a ja przedstawiłam go swoim rodzicom.
Po skończeniu studiów oświadczył się. Zamieszkaliśmy razem i wzięliśmy ślub, właśnie w takiej kolejności, zupełnie inaczej niż nakazywała nasza wiara. Na początku wynajmowaliśmy kawalerkę, jakieś trzydzieści parę metrów. Dostałam pracę w niewielkiej firmie, podobnie jak Daniel.
Potem zaszłam w ciążę, urodził nam się Kuba. Jeden pokój zaczął być za ciasny dla naszej trójki. Kiedy syn skończył roczek, poszedł do żłobka, a ja mogłam wrócić do pracy. Po jakimś czasie mężowi udało się zmienić pracę na dużo lepszą, więc stać nas było na coś większego. Przenieśliśmy się do dwupokojowego mieszkania.
Po kilku latach zdecydowaliśmy się wziąć kredyt na zakup czegoś swojego. Proponowano nam w banku pożyczkę w obcej walucie, teraz z perspektywy czasu wiem, że chciano nas nabić w butelkę. Całe szczęście w jednym z banków nasza zdolność była wystarczająca i zdecydowaliśmy się na zakup mieszkania na Wilanowie.
Wszystko zdawało się idealnie układać, ale do czasu…
Rozdział 1
Iga
Teraźniejszość…
– Gdzie jest kawa? Znowu się skończyła! – Usłyszałam donośny krzyk dochodzący z kuchni.
– Mówiłam ci, żebyś wczoraj kupił.
– Wszystko na mojej głowie. Wiesz, że ciężko pracuję, aby zapewnić nam byt na odpowiednim poziomie.
– Nie pozwalasz mi o tym zapomnieć – wysyczałam.
– Wiesz, że mam odpowiedzialną pracę.
– Tak, korporacja to twój drugi dom. Siedzisz tam od świtu do nocy.
– Tego wymaga ode mnie szef, ale dzięki temu możemy sobie pozwolić na lepszy komfort życia niż inni.
– Kasa to nie wszystko – odwarknęłam, czując rosnącą gulę w przełyku.
– Mówisz tak, bo przyzwyczaiłaś się do dobrego.
– Mam wrażenie, że kiedyś mieliśmy mniej, a byliśmy bardziej szczęśliwi.
– Mrzonki. Wyczytałaś to w czasopiśmie kobiecym? – zapytał złośliwe, szybko wychodząc z kuchni.
– Wcale nie… – Nie dokończyłam odpowiedzi, bo usłyszałam trzaśnięcie drzwiami.
Tyle było z naszego porannego dialogu.
Zrobiłam sobie kanapki i kawę. Może miałam gorzej płatną pracę, ale przynajmniej była spokojniejsza. Pracowałam w polskiej firmie produkującej kosmetyki, gdzie zajmowałam się sprawdzaniem dostaw.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos syna.
– Cześć, mam!
Pocałował mnie w policzek, chociaż robił to coraz rzadziej. Miał już piętnaście lat i zdawałam sobie sprawę, że niedługo, jeśli nie już, moje miejsce w jego sercu zajmie jakaś dziewczyna.
– Spóźnisz się do szkoły – ponagliłam go, patrząc na zegarek.
– Luz, zjem tylko płatki i spadam. – Nalał sobie mleka do miseczki i wsypał zawartość kartonowego pudełka.
– Jak tam, zastanowiłeś się nad wyborem liceum?
– Mam jeszcze czas. – Zbył mnie machnięciem ręki, jak zwykle w tym temacie.
– Tak, rzeczywiście. Jest już początek kwietnia, więc najwyższa pora.
– Dobra, mam, bez spiny wszystko się ogarnie.
Taka była dzisiejsza młodzież, żyła z dnia na dzień, bez stresu, wierząc, że wszystko się ułoży. Zupełnie inaczej niż my kiedyś. Przed wyborem liceum tak się stresowałam, że nie mogłam jeść przez kilka dni z obawy, czy mnie przyjmą.
– Wychodzę, do zobaczenia wieczorem.
Zabrałam z krzesła torebkę i zatrzasnęłam za sobą drzwi.
Wsiadłam do swojej srebrnej toyoty zaparkowanej przed blokiem. Włączyłam ulubione rockowe radio i odpaliłam silnik. Droga do pracy zajmowała mi około pół godziny, chyba że były korki, wtedy czas znacznie się wydłużał. Po dojechaniu na miejsce przyłożyłam kartę do szlabanu, który uniósł się zapraszająco. Zaparkowałam na przydzielonym mi miejscu.
– Cześć… – przywitała mnie Ewa, koleżanka z działu, starsza ode mnie o kilka lat.
– Hej. – Odmachałam jej. – Jak tam minął weekend?
– Świetnie, byliśmy ze Staszkiem nad jeziorem. On sobie łowił ryby, a ja spełniałam się w ogródku.
Poczułam dziwną tęsknotę za takim sielskim życiem.
– A jak u was?
– Wiesz – zawahałam się – podobnie jak inne weekendy od jakiegoś czasu. Daniel ciągle szuka nowych wrażeń. Teraz był na jakichś skokach spadochronowych.
– Może to kryzys wieku średniego?
– Nie mam pojęcia. – Wzruszyłam ramionami. – Dużo pracuje i może potrzebuje odskoczni.
Skierowałyśmy się do budynku recepcji, po drodze biorąc klucze do naszego pokoju.
Dostałam SMS przypominający o wizycie u ginekologa. Starałam się robić cytologię raz na jakiś czas, podobnie jak USG piersi. Miałam syna, którego chciałam wychować, a potem doczekać wnuków.
Nie śpieszyło mi się na tamten świat.
– Jak tam dostawy nowej partii kremu? – zapytała Ewa, wyrywając mnie z zamyślenia.
– Ostatnio zeszły wszystkie. Jestem ciekawa, czy wpadną nowe zamówienia – odpowiedziałam, odpalając komputer.
– Masz nosa do produktów.
– Bingo! – wykrzyknęłam, patrząc na mail z kolejnym zamówieniem. – Kwas hialuronowy to przyszłość, znakomicie nawilża skórę i klientki to doceniają – podsumowałam, skanując wielkość dużego zamówienia na produkty z tym składnikiem.
– Tobie jest zdecydowanie niepotrzebny. – Ewa zsunęła okulary na nos i zlustrowała moją sylwetkę. – Wyglądasz zdecydowanie młodziej niż na swój wiek, przypominasz mi Megan Fox.
– Dzięki, kochana. Zajęcia taneczne i jazda na rowerze robią swoje – odpowiedziałam, doskonale zdając sobie sprawę, że nie bez znaczenia były geny moich rodziców. To mamie zawdzięczałam długie, kasztanowe włosy i biust w rozmiarze D, a ojcu niebieskie oczy i szczupłą sylwetkę.
– Spokojnie mogłabyś reklamować kremy zamiast tych modelek, którym płacimy krocie za zrobienie kilku zdjęć i wypuszczenie ich do mediów.
– Dzięki. Sugerujesz, że mój wizerunek byłby dużo tańszy?
– Panowie z produkcji chętnie powiesiliby sobie twoje zdjęcie toples w szatni.
– Tak, to na pewno poprawiłoby wydajność produkcji. – Zaśmiałam się na pomysł koleżanki.
Dzień mijał w miarę szybko z przerwą na lunch w naszej niewielkiej zakładowej stołówce. Firma miała halę produkcyjną, na której znajdowało się kilka linii do przygotowania kosmetyków i opakowań, a obok mieścił się budynek biurowy. Dzięki zagranicznemu kapitałowi kilka lat temu można było wszystko unowocześnić i dostosować się do wymagań rynkowych, zachowując pakiet większościowy w polskich rękach.
– Co jest, szefowo, już do domu? – zagadał do mnie jeden z majstrów, zajmujący się maszyną do drukowania i przycinania opakowań.
– Tak, panie Marku, na dzisiaj starczy. Poniedziałek zaczęliśmy od dużej liczby zamówień.
– Prawidłowo, chętnych do pracy nie brakuje, jakby co, to będziemy pracować na trzy zmiany.
– Na razie nie ma takiej potrzeby, ale w przyszłości… kto wie… – Pokręciłam głową i pożegnałam się, zmierzając w kierunku swojego auta.
Zajechałam pod placówkę sieci przychodni medycznych, z którymi firma miała podpisaną umowę. Zameldowałam się na recepcji, by potwierdzić wizytę.
Zasiadłam pod gabinetem ginekolog; usłyszawszy swoje nazwisko, weszłam do pomieszczenia. Za biurkiem siedziała kobieta starsza ode mnie, ale za to była zadbana i nie wyglądała na swój wiek. Miała modnie podcięte jasne włosy i pięknie pomalowane paznokcie.
– Co panią do mnie sprowadza? – zapytała, wpisując datę urodzenia do komputera, aby dostać się do mojej karty.
– Przyszłam na badanie kontrolne i pobranie cytologii.
Po krótkim wywiadzie poprosiła mnie o zajęcie miejsca na fotelu, przez niektórych nazywanym samolotem. Pobrała wymaz i zbadała mnie.
– Wszystko w porządku, może się pani ubrać. Wyniki cytologii będą dostępne na pani karcie.
– Dziękuję.
Zeszłam z fotela, kierując się do łazienki. Włożyłam ubrania i wyszłam z gabinetu, żegnając się.
Potem skierowałam się na USG. Przywitał mnie lekarz, który na początku zrobił ze mną wywiad o nowotworach w mojej rodzinie. Całe szczęście nie było żadnych. Następnie poprosił o zdjęcie biustonosza i położenie się na kozetce. Nałożył sporo przezroczystego żelu, a później zaczął badać dokładnie piersi i okolice węzłów chłonnych.
– Nie widzę tu nic niepokojącego, ale warto, żeby badała się pani kontrolnie raz do roku.
– Dobrze, postaram się. – Wytarłam ciało sporą liczbą ręczników papierowych, a lekarz wręczył mi kilka zdjęć.
W drodze do domu usłyszałam sygnał telefonu.
– Cześć, siostra! – zawołał młodszy brat.
– Hej, Marcel. Sorki, że ostatnio nie dzwoniłam, ale nie bardzo miałam czas.
– Tak, jasne. Wy tacy zapracowani w tej Warszawie jesteście, że trudno się odezwać – podsumował cierpko.
– Nie gniewaj się. Obiecuję, że wpadniemy w weekend – mówiąc to, nie miałam pewności, jak na to zareagują Daniel z Kubą, ale ciągnęłam tę farsę.
Nie bardzo przepadli za jeżdżeniem na wieś. Kiedyś było zupełnie inaczej, syn odnajdywał się w zabawie na gospodarstwie. Ciekawiły go zwierzęta, prace polowe, ale kiedy dorósł, bardziej zaczął interesować się komórką i kumplami na osiedlu. Daniela zaś całkowicie pochłonęła firma i jej rozwój. Piął się po szczeblach kariery od stanowiska juniora aż po kierownika działu. Zarabiał naprawdę nieźle i dzięki temu stać nas było na lepsze życie, ale była też druga strona medalu, dużo mroczniejsza.
Miałam wrażenie, że prawie całą dobę był w pracy.
Dzień zaczynał od kawy, potem nie bardzo miał czas na jedzenie, tylko coś przegryzał na szybko. Kiedy pracował, non stop miał rozmowy przez Internet z zagranicznymi oddziałami albo tymi w Polsce. Nie można było się do niego dzwonić w ciągu dnia, żeby mu nie przeszkadzać, jedynie w pilnych sprawach. Gdy wracał do mieszkania, nie było lepiej, jego służbowa komórka potrafiła dzwonić wieczorami i podczas dni wolnych od pracy.
*
Nadszedł kolejny weekend, obudziły mnie promienie słoneczne przebijające się przez jasne zasłony naszej sypialni urządzonej w beżowych kolorach. Usłyszałam krzątanie przy szafie, zza której wyglądał Daniel pakujący rzeczy do plecaka.
– Co tak wcześnie wstałeś? – zapytałam zdziwiona, widząc na zegarku, że jest siódma – przecież mamy wolne.
– Umówiłem się z Markiem na rajd terenówkami po lesie.
– Myślałam, że razem spędzimy ten czas, tak rzadko się ostatnio widujemy.
– Wybacz, ale muszę oczyścić umysł po całym tygodniu.
– Nie mógłbyś poczytać książki w domu? – zapytałam złośliwie.
– Nie bądź śmieszna, nie jestem jakimś dziadkiem, żeby siedzieć w fotelu i delektować się lekturą.
– No tak, kryzys wieku średniego – skomentowałam ściszonym głosem.
– Coś mówiłaś?
– Nie, ależ skąd. A co z wizytą u mojej rodziny?
– Jedź sama z Kubą, wiesz, że ostatnio nie dogaduję się z twoim bratem. – Zrobił lekko skwaszoną minę.
– Bo nie próbujesz naprawić waszych relacji – skomentowałam jego zachowanie, które dalekie było od chęci polepszenia. – Zatem miłej zabawy. Leć do Mareczka!
– See ya! – Pomachał mi na pożegnanie.
Co to była za odzywka? Raczej nie pasowała do faceta w jego wieku.
Niechętnie zeszłam z łóżka i skierowałam się do kuchni. Włączyłam ekspres, by zaparzyć kawę, jej aromat pobudzał mnie z rana. Właśnie! Nawet nie pamiętałam, kiedy ostatni raz miałam orgazm z moim mężem, chyba parę miesięcy temu. Nie miałam pojęcia, w jakim wieku powinno się stosować viagrę, ale być może to była już jego pora. Nadal pociągał mnie fizycznie, mimo że minęło dwadzieścia lat, odkąd się poznaliśmy. Był starszy o trzy lata i nieco wyższy ode mnie, miał ciemne blond włosy, delikatnie oprószone siwym znakiem czasu.
Odgoniłam od siebie myśli o mężu i postanowiłam spakować się na wypad na Mazury. Wyciągnąłem torbę sportową i wrzuciłam do niej ubrania na zmianę oraz kosmetyki. Miałam nadzieję, że uda mi się przekonać syna do wyjazdu.
Z tą myślą poszłam do łazienki, która również urządzona była w jasnych barwach z armaturą w kolorze złotym. Spojrzałam w lustro, mimo braku makijażu moja skóra prezentowała się całkiem dobrze. Miałam pojedyncze zmarszczki, ale dzięki ciągłemu nawilżaniu kremami z mojej firmy nie były tak widoczne. Jako pracownicy mieliśmy stały przydział, co dawało możliwości dbania o siebie bez konieczności nadwerężania budżetu domowego. Niektóre z nich były naprawdę luksusowe i małe pudełeczko kremu pod oczy potrafiło kosztować około dwustu złotych.
Niby mieliśmy spore dochody, poprawka: mój mąż, korposzczur, miał, więc wszystkie wydatki musiały przejść jego weryfikację. Wolałam nie myśleć, co by było, gdyby nagle okazało się, że muszę wydawać na kremy kilkaset złotych miesięcznie.
Wzięłam szybki prysznic, po czym włożyłam zwiewną, żółtą sukienkę. To, że byłam czterdziestolatką, nie oznaczało, że miałam zacząć nosić ubrania jak dla babci i zapisać się do koła gospodyń, jeśli takowe byłoby w Wawie.
Usłyszałam krzątaninę za drzwiami i tak jak przypuszczałam, mój syn zdążył się obudzić.
– Hej, mam.
– Hej. Co zjesz na śniadanie?
W weekendy miałam więcej czasu, więc często stawiałam na wspólny, rodzinny posiłek. Poprawka: mój posiłek z synem.
– Może być jajecznica.
– Załatwione.
Podreptałam do otwartej kuchni, która była urządzona w nowoczesnym stylu, z białymi, lakierowanymi szafkami i szarymi, kamiennymi blatami. W salonie stała duża, bladoróżowa kanapa z ministolikiem, naprzeciwko niej na ścianie wisiał duży telewizor, a pod oknem znajdował się dębowy stół z krzesłami. Połączenie między pomieszczeniami stanowiła niewielka wyspa kuchenna z indukcją i zawieszonym nad nią okapem.
Wyjęłam z lodówki odpowiednie produkty i ustawiłam patelnię na kuchence.
Po chwili jajecznica była gotowa, przyozdobiłam ją szczypiorkiem i podałam ze świeżymi pomidorami.
– Mam, to jest pyszne. Przypomina mi czas, kiedy byłem mały i robiłaś mi takie śniadania.
Poczułam przyjemne ciepło na sercu.
– A właśnie, dobrze, że wspomniałeś dzieciństwo, bo pamiętam, jak dobrze odnajdywałeś się na wsi.
– O nie, znowu chcesz mnie przekonać, żeby tam jechać.
Zrobił facepalm, a ja przewróciłam oczami. Wiedziałam, że nie będzie łatwo.
– Kuba, nie byliśmy tam od Gwiazdki. Babcia się za tobą stęskniła. Wiesz, że jest już starsza, nie wiadomo ile jeszcze czasu jej zostało.
– Ugh. Dobra, nie musisz grać na moim sumieniu.
– W dzisiejszym świecie wszystkie chwyty dozwolone. – Uśmiechnęłam się przebiegle.
– Ale jutro wracamy?
– Wiadomo, że tak. Idziesz do szkoły, a ja do pracy.
– A co z ojcem? Jedzie z nami? – zapytał z nadzieją.
– Niestety, pojechał z Markiem na jakiś rajd.
– Znowu? Czemu mnie nie obudził? Mógł mnie zabrać ze sobą.
– Wiesz, że nie ma zbyt dużego doświadczenia w jeździe cztery na cztery.
Tak naprawdę nie chciałam mu robić przykrości, mówiąc, że jego ojciec widzi tylko czubek własnego nosa.
– Być może nie czuje się zbyt pewnie, żebyś jeździł z nim – kłamałam jak z nut.
Dobrze wiedziałam, że Daniel wolał jechać sam z kumplem, bo nastolatek mógłby mu przeszkadzać w skupieniu się na spełnianiu fantazji siwiejącego faceta po czterdziestce.
Po śniadaniu wrzuciliśmy torby do bagażnika i pojechaliśmy w kierunku Nowej Wsi. Byłam ciekawa, co czeka mnie w domu rodzinnym. Mój niewielki samochód zgrabnie przedarł się z Wilanowa na Trasę Siekierkowską, aby docelowo wskoczyć na obwodnicę Wawy na wysokości Zielonki. Potem już szło nam gładko, mijaliśmy Radzymin, Wyszków, aż dotarliśmy do Ostrołęki. Było to większe miasto w bliskiej odległości od Nowej Wsi. Oczywiście podczas dwugodzinnej drogi musiałam zatrzymać się na Maca, bez którego mój syn nie wyobrażał sobie podróży.
Zbliżając się do celu, jechałam asfaltową drogą aż do znajomej mi szutrówki.
Zaparkowałam na podjeździe z kostki brukowej, tuż obok niebieskiego sedana mojego brata.
Wysiadłam z auta, obserwując okolicę, w której się wychowałam. Poczułam dziwny ucisk na piersi, chyba to był sentyment. Zdecydowanie się starzałam, skoro moje lata dzieciństwa były ponad trzydzieści lat temu.
Spojrzałam na drogę, którą przyjechaliśmy. To tam uczyłam się jeździć na zielonym rowerze z bocznymi kółkami, robiłam rundki do drogi i z powrotem, aż w końcu nabrałam wprawy, by spróbować tylko na dwóch kółkach. Pamiętałam, jak mój tata prowadzał mnie, trzymając z tyłu za kijek wsadzony tuż za siodełkiem. Otarłam niewidoczną łzę, ojca nie było z nami od kilku lat, zmarł na zawał serca.
– Mama, idziesz? Głodny jestem! – Mój syn wyrwał mnie z zamyślenia.
– Jasne, chodź. – Skierowaliśmy się do wejścia, moja mama stała już w progu.
– Witajcie, tak się cieszę, że przyjechaliście. – Powitała mnie uściskiem.
Miała na sobie szarą bluzkę i ciemne spodnie oraz charakterystyczny fartuszek w kurpiowskie motywy, który dostała od nas na Gwiazdkę.
– Świetnie wyglądasz – skomplementowałam ją, patrząc na roześmianą twarz pokrytą zmarszczkami, które tylko dodawały jej uroku. Stanowiły spójną całość z siwymi włosami do ramion, których nie farbowała, jak mówiła, ze względu na unikanie chemii.
– Daj spokój, stuknęła mi już siedemdziesiątka. – Machnęła ręką. – Myjcie ręce, bo zaraz będzie obiad. – Wskazała na łazienkę.
Rozejrzałam się po wnętrzu, w zasadzie nic się nie zmieniło od naszej ostatniej wizyty na święta.
Mój brat zrobił tu generalny remont, kiedy rodzice przepisali na niego gospodarstwo, a mnie podarowali działkę, którą Marcel uprawiał pod moją nieobecność. Było to wygodne, gdyż znajdowała się obok, wystarczyło tylko dalej pojechać traktorem.
Oboje byliśmy zadowoleni z takiego obrotu sprawy, on miał za darmo więcej miejsca na uprawę, a ja zaoraną ziemię, na której nie było zachwaszczonego pobojowiska. Od tamtego czasu wymienił okna na białe plastikowe, zmienił ogrzewanie na gazowe, ocieplił budynek, dodając mu jasnoszarą elewację, i zmienił starą dachówkę na nową w kolorze antracytu.
Mama mieszkała na parterze, zajmując dwa pokoje z kuchnią. W jednym z nich miała swoją sypialnię, a w drugim jadalnię. Marcel razem z żoną Olką zajmowali piętro, a na poddaszu pokoje miały ich dzieci: dziewięcioletni Kamil i sześcioletnia Laura.
– Cześć, ciocia! – Doszły mnie krzyki dzieciaków.
Kompletnie zapomniałam o prezentach dla nich.
– Hej! – Przytuliłam je do siebie, szybko wyjmując portfel. – To dla was, kupcie sobie, co chcecie. – Każdemu dałam po banknocie.
– Dziękujemy. – Podbiegły do Olki, która schodziła z góry.
– Zobacz, mamo, co dostaliśmy! – wykrzykiwał Kamil, machając jej prezentem przed oczami.
Omal nie zapadłam się pod ziemię pod wpływem jej wzroku mówiącego: znowu nie miałaś czasu na kupienie im drobiazgu.
Przywitałam się i wzruszyłam ramionami.
– Cześć, siostra! – Usłyszałam za sobą głos Marcela, który od razu mnie ścisnął.
Był postawnym facetem, przewyższającym mnie o głowę, mimo że ja nie należałam do najniższych przy swoim wzroście sto siedemdziesiąt pięć centymetrów. Miał wyrobione mięśnie od pracy w gospodarstwie. Oprócz uprawy zajmował się też hodowlą krów.
– Fajnie, że przyjechaliście, mam nadzieję, że na kilka dni.
Uśmiechnął się, ukazując rząd równych zębów, dla którego kiedyś niejedna dziewczyna we wsi straciła głowę i cnotę. Wszystko zmieniło się, kiedy poznał Olkę – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki z casanovy zmienił się w statecznego męża i ojca.
Czasami zazdrościłam im tej sielanki. My mieszkaliśmy w mieście, wszystkiego było pod dostatkiem, ale jakoś nasze życie wydawało mi się puste. Żyliśmy z dnia na dzień, jak roboty. Na zmianę: praca – dom. Mój mąż z naciskiem na to pierwsze, a ja bardziej na drugie. To ja najczęściej spędzałam czas z Kubą, chodziłam na wywiadówki, zakupy, wiedziałam mniej więcej, co się u niego dzieje, starałam się być obecna w jego życiu. Daniel, wiecznie zapracowany, zmęczony, nie miał czasu na życie rodzinne. Kiedyś było inaczej, ale zmieniło się, gdy dostał awans i został kierownikiem działu. Obrósł w piórka, a życie w korpo pochłonęło go bez reszty. Zachłysnął się prestiżem, pozycją, kasą i tym, że inni musieli się go słuchać.
– Iga, chodź na obiad!
Otrząsnęłam się z otępienia, kierując się w stronę jadalni. Wszyscy już zasiedli przy stole, nalewając do talerzy rosół mojej mamy. W smaku był najlepszy na świecie, żadna restauracja czy catering nie mogły się do niego umywać.
Potem były tradycyjne schabowe z ziemniakami i mizerią, coś, czego nauczyłam się od mamy. Najbardziej smakowała mi polska, tradycyjna kuchnia, ale nie zawsze miałam czas, żeby gotować, więc jadałam na mieście, a Kuba w szkole. O Danielu nie wspomnę, bo on raczył się sushi, kebabami i podobnymi „rarytasami”.
– Mogę zagrać na plejaku? – zapytał mój syn, na co przewróciłam oczami. – A, no tak. Zapomniałem, że nie macie. W takim razie idę pooglądać telewizję.
Już wstawał od stołu, kiedy go zatrzymałam.
– Może pomóż wujkowi w obejściu razem z Kamilem? – zapytałam, patrząc na niego wymownie.
– Ale…
– Chcesz, żebym dalej opłacała ci zajęcia karate?
– To jest szantaż.
– Nic w życiu nie jest za darmo – odpowiedziałam.
Syn chciał coś dodać, ale przerwał mu Marcel.
– Dobra, chodźcie, chłopaki. Zobaczymy, jak się mają zwierzęta, trzeba dać im jeść – powiedział władczym tonem, a ja zaskoczona patrzyłam, jak posłusznie idą z nim do kuchni.
Ugh! Gdyby Daniel był w domu takim pewnym siebie facetem, a nie zabieganym szczurem…
– Pomogę mamie posprzątać. – Olka podnosiła się już z krzesła.
– Nie trzeba, ja jej pomogę – zaoferowałam się i zaczęłam zbierać ze stołu. – Jeszcze pamiętam, jak to się robi – dodałam ze złośliwym uśmieszkiem.
– Dobrze, to my z Laurą przejdziemy się na rower – zaproponowała Olka.
Kiedy już skończyłyśmy znosić naczynia do kuchni i załadowałam zmywarkę, mama zaproponowała kawę przy stole w kuchni.
– To jak ci w tej Warszawie, Iguś?
– Mieszkam tam już dwadzieścia lat, więc przyzwyczaiłam się. – Wzruszyłam ramionami.
– No tak, ale coś rzadko widuję cię ostatnio z Danielem – zaczęła ostrożnie.
– Wiesz, ma dużo pracy.
– No tak, ale jest sobota, a ty sama – stwierdziła, jakby z pretensją w głosie.
Już prawie zapomniałam o jej staroświeckich przekonaniach, że mąż to rzecz święta. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że mój miał mnie gdzieś.
– Daniel pojechał z kolegą na jakiś rajd – powiedziałam niemal na jednym wydechu.
Miałam czterdzieści lat, a podczas rozmowy z matką znów czułam się jak jakaś smarkula, którą zamierzała skarcić.
– Córciu, to przecież twój mąż! Może za mało go do siebie przekonujesz, że woli jeździć z innymi, zamiast spędzać z tobą czas?
– Co masz na myśli? – zapytałam oburzona.
– Wiesz, może jesteś za mało kobieca względem niego – powiedziała wprost.
– Czy uważasz, że nie wyglądam jak kobieta? – Wskazałam na swój strój, paznokcie u dłoni pomalowane na czerwono, zadbane włosy i podkreśloną makijażem twarz.
– Nie to miałam na myśli.
– Więc co?! – zapytałam, czując narastającą we mnie irytację.
– Chodziło mi o sprawy łóżkowe.
– To nie twoja sprawa! – odwarknęłam i wyszłam z kuchni.
Nie miałam już ochoty na przyjacielskie rozmowy z moją matką.
Wybrałam się na spacer po okolicy, zwiedzając miejsca, w których dorastałam. Usiadłam pod drzewem, gdzie pierwszy raz zasmakowałam ust chłopaka. Jaka naiwna wtedy byłam, wierząc, że miłość potrafi pokonać wszystkie przeszkody i problemy.
*
Po powrocie do Wawy postanowiłam wcielić w życie złote rady mojej mamy. Może rzeczywiście za mało starałam się, żeby skusić Daniela. Wzięłam prysznic i poszłam do naszej sypialni. Wygrzebałam z szuflady czarny koronkowy komplet bielizny razem z pończochami i zarzuciłam na siebie prześwitujący peniuar. Kiedy usłyszałam szczęk klucza w zamku drzwi wejściowych, poszłam do przedpokoju, upewniwszy się, że Kuba jest u siebie.
– Iga! Co ty robisz?
Może nie do końca takiej reakcji oczekiwałam, stojąc w kokieteryjnej pozie, opierając się ręką o brzeg szafy wnękowej w przedpokoju.
– Witam mojego mężczyznę wracającego do domu.
Chciałam podejść bliżej, ale zatrzymał mnie gestem.
– Iga, ile my mamy lat? Nie wypada, żebyśmy zachowywali się jak nastolatki.
– Uważasz, że gorące powitanie męża przez żonę jest nieodpowiednie?! – uniosłam głos.
– Ciszej, bo Kuba usłyszy – skomentował, zdejmując kurtkę. – Ubierz się! Jak ty wyglądasz?! – Wskazał na mnie ręką. – Jak ci nie wstyd? Jesteś matką.
– Dobrze, niech ci będzie. Może poczekam w naszej sypialni i pokażę ci, o czym ostatnio fantazjowałam? – postanowiłam nie składać broni.
Podeszłam do niego i zalotnie założyłam mu dłonie na kark.
– Iga, jestem zmęczony. Muszę wziąć prysznic i pójść spać. – Zdjął moje ręce z szyi i poszedł w stronę łazienki.
Chciałam mu wykrzyczeć, że ja też jutro idę do pracy, ale zamiast tego patrzyłam oniemiała na oddalające się plecy męża. Nastrój prysł jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Moje oczy zrobiły się wilgotne, ale zacisnęłam zęby i poszłam w stronę sypialni, po drodze wychyliłam na raz porcję whisky z lodem, która ukoiła mój żal, ale tylko na chwilę.
Co się, kurwa, stało z moim małżeństwem, do cholery?! – krzyczał mój wewnętrzny głos.
Czułam się poniżona i niedostatecznie dobra dla mojego męża. Kiedyś wystarczył tylko gest lub zalotne spojrzenie, a już był chętny. Mało tego! Czasami sam dobierał się do mnie i mimo że nie miałam ochoty, ulegałam mu. Teraz pomimo seksownego stroju nawet nie chciał mnie przytulić.
Następnego dnia czułam się jak skacowana, a tak naprawdę było mi po prostu cholernie smutno. Dotknęłam miejsca obok mnie, ale Daniela już nie było.
Usłyszałam lejącą się wodę pod prysznicem. Niechętnie zeszłam z łóżka, kierując się w stronę kuchni. Nastawiłam ekspres, by zrobić dla nas kawę, i przyrządziłam szybkie tosty. Po chwili pojawił się mąż w koszuli i garniturze, dzierżąc w ręku aktówkę. Złapał szybko filiżankę i niemal na raz wypił całą zawartość.
– Może zjesz ze mną śniadanie? – Wskazałam na przygotowane talerze z jedzeniem.
– Nie mam czasu, śpieszę się do pracy.
Spojrzałam na zegarek, była dopiero siódma. Daniel niemal wybiegł z mieszkania i tyle go widziałam. Naszykowałam kanapki dla Kuby i poszłam się przygotować do pracy.
*
– Coś ty taka markotna? – zapytała mnie w pracy Ewka.
– A nic, tak jakoś, może to przez tę pogodę.
– Przecież świeci słoneczko, nie ma ani jednej chmurki. – Popatrzyła na mnie zdziwiona.
Nie wiedziałam, jaką ściemę wymyślić na poczekaniu, a nie zamierzałam koleżance z pokoju mówić, że mój mąż nie jest zainteresowany seksem ze mną. Ciekawe, czy na inne kobiety reagował podobnie? Prawie żółć podeszła mi do gardła na myśl, że mógł robić to z kimś innym na boku. Wybrałam najprostsze rozwiązanie.
– Byłam u rodziny na wsi i jestem zmęczona po podróży.
– Co u twojej mamy i brata? – zapytała zaciekawiona.
– Wszystko dobrze. Mama jest w jak najlepszym zdrowiu, głównie gotuje obiady i opiekuje się wnukami, kiedy bratowa pracuje. Marcel zajmuje się gospodarstwem, wychodzi mu to bardzo dobrze.
Byłam dumna z mojego brata, że dzięki niemu spuścizna po rodzicach nie popadła w ruinę, a wręcz przeciwnie, była doinwestowana i przynosiła zyski.
– Byliście całą rodziną?
Fuck! Musiała zadać to pytanie.
– Nie, tylko ja z Kubą – odpowiedziałam szybko. – Daniel był na jakimś rajdzie z Markiem.
Ewka popatrzyła się na mnie z politowaniem.
Wczorajsze zachowanie mojego męża zaczynało mi dawać do myślenia. Jego wyjazdy wydawały się podejrzane. Przez ostatnie kilka miesięcy większość wolnego czasu spędzał z kumplem, a może tylko mi tak ściemniał i zamiast tego robił zupełnie co innego.
Kolejne dni mijały mi na wegetacji, kursowałam między domem a pracą, po drodze robiąc zakupy.
– Jutro jest pokaz Kuby w klubie. Chyba nie zapomniałeś o tym? – zapytałam męża, kiedy wrócił wieczorem z pracy.
– Kurde! Kompletnie wyleciało mi to z głowy. – Zrobił sobie facepalm, ale nie byłam już pewna, czy był prawdziwy, czy to tylko gra aktorska. – Jutro mam bardzo ważne spotkanie i nie mogę go odwołać.
– Znowu?! – podniosłam głos, czując irytację. – Czy ty w ogóle pamiętasz, że masz rodzinę?
– Słuchaj, nie chcę mi się z tobą kłócić. Jestem potwornie zmęczony po pracy.
– Wiesz co, ciągle słyszę ten tekst. Brzmi jak pieprzona mantra, którą na okrągło powtarzasz.
– Przestań się mnie czepiać. Ciężko pracuję na ciebie i syna. To dzięki mnie macie to wszystko – tłumaczył się jak zwykle.
– Po raz kolejny ten sam tekst, tylko kasa i kasa… – Poruszyłam rękami, symulując kłapaniem dziobem jak u kaczki.
– Nie mam ochoty na kolejne sprzeczki. Idę spać do salonu!
Trzasnął drzwiami i tyle go widziałam. Po raz kolejny zostałam sama ze swoimi problemami, poczułam płynące po moim policzku łzy.
Następnego dnia sama kibicowałam Kubie podczas pokazu. Podszedł do mnie, gdy usiadłam na trybunach.
– A gdzie tata? – zapytał, rozglądając się po sali.
Musiałam wymyślić jakąś wymówkę, nie chciałam po raz kolejny sprawiać mu przykrości.
– Bardzo chciał być, ale utknął w korkach. Wiesz, jaki jest teraz ruch na ulicach Warszawy.
– Tak, jasne. – Machnął ręką i odszedł na środek sali.
Nic tak nie bolało jak zawód w oczach mojego syna.
*
Przyszedł kolejny weekend, na który mój mąż wyjechał za miasto realizować swoje pasje. Miałam dość zjebanego humoru przez cały miniony tydzień. Postanowiłam wybrać się na rower.
– Jedziesz ze mną na wycieczkę? – zapytałam Kubę, zaglądając do jego pokoju.
– Trip z mamusią. – Zaśmiał się, wstając z łóżka. – Może innym razem, dzisiaj umówiłem się z Patrykiem na deskę – zbył mnie.
Jak zwykle, odkąd stał się nastolatkiem.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu, które zdecydowanie nie przypominało jasnoniebieskiego pokoju z komodą i białym łóżeczkiem, w którym ucinał popołudniowe drzemki i spał jak suseł w ciągu nocy, wybudzając się tylko na butelkę mleka. Teraz pewnie marzył o butelce, ale z inną zawartością. W pokoju jak zawsze było pełno ubrań porozrzucanych na podłodze, a na biurku istne pobojowisko książek obok laptopa. Ciekawiło mnie, czy kiedyś uda się go nauczyć porządku, co było nie lada sztuką, którą uskuteczniałam od dawna, ale bez rezultatu. Cóż, nauczy go żona albo będzie musiała to za niego robić, innej możliwości nie było. No chyba że oboje będą lubić chlewik, wtedy nie będzie ratunku.
Nie mogłam przejmować się wszystkim, co dzieje się na około, zapominając o sobie i swych potrzebach. Oczywiście zawsze chciałam, żeby rodzina była zgrana, a mieszkanie idealne, ale musiałam w końcu zrozumieć, że nie wszystko zależało ode mnie. Z tą myślą podreptałam pod prysznic, użyłam orzeźwiającego żelu o zapachu pomarańczy z nutą granatu. Nałożyłam na twarz krem z filtrem, a makijaż ograniczyłam do tuszu, który ładnie podkreślał gęste rzęsy.
Włożyłam krótkie szare legginsy i różowy podkoszulek, nie zapominając o kasku, bo w planach miałam nierówny teren w lesie, gdzie było sporo stromych zjazdów. Do niewielkiego plecaka spakowałam wodę oraz małą przekąskę. Włożyłam słuchawki bezprzewodowe i włączyłam muzykę, akurat pierwszy na liście Spotify był kawałek Gossip Måneskin.
Wyjechałam z naszego osiedla, przemierzając uliczki Wilanowa. Była to spokojna dzielnica, w której było wszystko, nie musiałam nigdzie jeździć. Przyzwyczaiłam się do tej lokalizacji i od kilku lat stanowiła mój azyl.
Skręciłam na ścieżkę rowerową prowadzącą wzdłuż głównej arterii wyjazdowej z miasta. Po jakimś czasie skierowałam się w stronę Lasu Kabackiego, który bardzo lubiłam ze względu na jego różnorodność. Oczywistością była bliskość natury, wszechobecna kojąca zieleń oraz śpiew ptaków. Ponadto były tu zarówno spokojne leśne ścieżki jak i nierówne wzniesienia.
Zatrzymałam się przed jednym z nich, by wypić łyk wody. Ten widok mnie relaksował i uspokajał. Patrząc na niego, miałam czysty umysł i nie myślałam o żadnych problemach dnia codziennego. Nie potrzebowałam do tego wysokiego skoku adrenaliny tak jak mój mąż.
Moje rozmyślania przerwał roznoszący się dźwięk kosiarki albo kilku naraz.
Postanowiłam jechać dalej, kierując się na wzniesienia. Nie ujechałam daleko, kiedy drogę zajechał mi motocykl, obryzgując mnie błotem wydobywającym się spod kół.
– Kurwa! – wydarłam się.
To słowo idealnie określało mój nastrój. Spojrzałam na swój rower i ubrania – wszystko było pokryte rozpryśniętą, brązową mazią.
– Sorka! Nie wiedziałem, że ktoś będzie tędy jechał o tej porze.
Podniosłam wzrok na sprawcę tego zajścia. Wysoki, muskularny chłopak, odziany w kremowo-czerwony kombinezon i wydłużony kask siedział na motocyklu, różniącym się nieco od tych, które jeździły po ulicach. Był trochę wyżej osadzony i nie miał tylu owiewek, co ścigacze.
– Jak widać, zdarzyła się taka osoba. Mógłbyś nieco uważać, jak jeździsz – warknęłam do niego, ale on jakby nie słyszał, co do niego mówię wpatrzony w jakiś punkt na mojej klatce piersiowej.
Powiodłam za nim wzrokiem i zorientowałam się, że moja koszulka była pokryta błotem, co sprawiło, że opinała piersi i sterczące sutki.
– Oczy mam wyżej!
– Tak, jasne – otrzeźwiał i podniósł wzrok.
Omal nie zachłysnęłam się na widok jego bursztynowego spojrzenia, okalanego pojedynczymi kosmykami czarnych jak noc włosów.
– Zapatrzyłem się na spustoszenie, jakie zrobiło błoto na twojej bluzce.
– Oczywiście. – Uśmiechnęłam się złośliwie. – Czy mógłbyś zejść mi z drogi? Chciałabym dalej jechać.
– Może… – zawahał się przez chwilę, ale w końcu mnie przepuścił – spotkamy się jeszcze – dokończył, ale ja już pedałowałam, usiłując wyrzucić z głowy obraz bursztynowych oczu.
Usłyszałam ostre gazowanie i podążający za mną motocykl. Nie trwało długo, kiedy mnie wyprzedził i ponownie zajechał mi drogę, tym razem oszczędzając obryzgania mnie błotem.
– Nieładnie tak odjeżdżać bez odpowiedzi – zagadał, uśmiechając się cwaniacko.
Co do cholery? Nie byłam już nastolatką, żeby pójść na taki podryw. Poza tym byłam na niego wściekła, prawie cała moja odzież była pokryta brudną ziemią.
– Jak widzisz – wskazałam na swój strój – niespecjalnie mam ochotę na kontynuowanie tej jakże uprzejmej konwersacji. – Uśmiechnęłam się złośliwie.
– Ostra jesteś – podsumował.
– Czy ja cię prosiłam o ocenę? A w ogóle od kiedy jesteśmy na ty?
– Racja. Pora to zmienić. Wojtek jestem. – Wyciągnął rękę w moją stronę, ale nie uścisnęłam jej. – Przepraszam za mój wcześniejszy zjazd.
– Zapewne mówisz to każdej nieznajomej, którą opryskasz.
Dziwnie uśmiechnął się na moją odpowiedź, a ja dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, jak to zabrzmiało. Brawo, Iga! Przybiłam sobie mentalny facepalm.
– Nie, nie każdej. Jesteś pierwsza.
Ewidentnie nawijał mi makaron na uszy, ale miałam czterdziestkę na karku i nie ze mną te numery.
– To urocze, naprawdę, ale serio muszę już jechać.
– Raczej będzie ci trudno z taką przeszkodą. – Wskazał na siebie. – To ważąca dziewięćdziesiąt kilogramów i mająca metr dziewięćdziesiąt wzrostu ściana mięśni – nie omieszkał się zareklamować.
– Jeszcze mnie nie znasz.
– Chętnie poznam. – Znowu się uśmiechnął.
– Ugh! Jesteś taki uparty! – Próbowałam go wyminąć, ale stał jak skała. – Iga – wymamrotałam.
– Coś mówiłaś?
– Mam na imię Iga. Zadowolony?
– Zrobiłaś mi dzień, Iguś. Do zobaczenia. – Przesunął maszynę i wskazał mi pustą drogę do przejazdu.
Kontynuowałam swoją przejażdżkę po Kabatach. Kiedy wróciłam do domu, mój syn nie mógł ukryć zdziwienia. Ściemniłam mu, że wjechałam w kałużę, i poszłam wziąć prysznic. Tego dnia trudno było mi się skupić.
Zasypiając, miałam w głowie obraz, który wywołał ciarki na moim ciele. Były to oczy, ale nie niebieskie mojego męża, tylko brązowe, w otulinie kasku motokrosowego.
Rozdział 2
Wojtek
– Baczność! – krzyknął dowódca zmiany, a wszyscy wykonali jego polecenie. – Spocznij!
To była kolejna komenda, na którą rozluźniliśmy postawy.
Staliśmy w dwóch szeregach naprzeciwko siebie na placu obok hali z wozami strażackimi. Po jednej stronie grupa zdająca zmianę, czyli my, a po drugiej wchodząca na jednostkę.
Pracowaliśmy w trybie dwadzieścia cztery na czterdzieści osiem, czyli cała doba w jednostce Państwowej Straży Pożarnej na dwa dni wolnego. Bardzo odpowiadał mi taki tryb, dzięki niemu miałem czas na inne zajęcia.
– Do zobaczenia, Wojas! – krzyknął kumpel.
– Nara, leszczu! – Odmachałem mu.
Stanąłem obok maszyny, zapinając kask i naciągając rękawice. Odpaliłem silnik, którego dźwięk był muzyką dla moich uszu. Zepchnąłem go z podpórki, zajmując miejsce na siedzisku. Podkręciłem manetką i ruszyłem spod jednostki.
Pracowałem w straży od kilku lat. Po skończeniu technikum informatycznego poszedłem na studia, przy okazji ostro trenując na testy sprawnościowe. To była u nas tradycja rodzinna, mój ojciec i dziadek też pracowali w straży. Zresztą od dziecka marzyłem o mundurze i gaszeniu pożarów, pewnie jak większość chłopaków, nie każdy jednak się dostawał albo po drodze zmieniały mu się plany. Mnie zależało i osiągnąłem swój cel.
Zajechałem pod mój rodzinny dom na Kępie Zawadowskiej, otworzyłem bramę pilotem i wjechałem na podjazd.
– Co jest, mordo?!
Powitał mnie Olaf, owczarek niemiecki, który był z moimi rodzicami, odkąd wyprowadziłem się z domu. Miałem własne mieszkanie na Ursynowie. Naturalnie nie opłaciłbym go z pensji strażaka, ale miałem dodatkowe zajęcie. Byłem freelancerem i robiłem grafiki na zlecenie, co było całkiem dobrze płatne. Niedaleko znajdowała się moja jednostka pożarnicza. Wszędzie miałem blisko.
– Witaj, synu! – Usłyszałem głos ojca, który otworzył przede mną drzwi beżowego domu z czerwoną dachówką.
Było w nim dość przestrzeni – na dole salon z kuchnią i sypialnia rodziców, a na poddaszu moja oraz łazienki na każdym z poziomów.
– Cześć!
– Wpadłeś na śniadanie? – zapytał, patrząc na zegarek, który wskazywał dziewiątą.
– Chętnie, jeśli masz nadmiar jedzenia.
– Mama zaraz coś przygotuje. – Usłyszałem, kiedy ojciec zniknął w kuchni, z której po chwili wyjrzała blondynka.
Zdecydowanie wygląd odziedziczyłem po ojcu.
– Synku, co za miła niespodzianka.
Przytuliła mnie, chociaż byłem już dorosłym facetem, mierzącym około metra dziewięćdziesięciu. Czasami miałem wrażenie, że dla niej ciągle byłem tym małym chłopakiem, który latał z kumplami po okolicy, grając w różne gry i bawiąc się w symulacje.
Cóż, minęło trzydzieści wiosen od moich narodzin, ale nie miałem serca jej o tym przypominać.
– Pewnie jesteś głodny, już robię ci coś na ciepło. Marcin, skocz po świeże bułki – zwróciła się do ojca, który tylko przewrócił oczami, ale posłusznie włożył kurtkę i wyszedł z domu, zapewne kierując się do pobliskiego niewielkiego sklepu, w którym były podstawowe produkty spożywcze, w tym pieczywo.
– Mój cross stoi na swoim miejscu? – zapytałem, zajmując miejsce przy stole w kuchni, kiedy matka zaczęła wyjmować produkty z lodówki i odkładać je na blat kuchenny.
– Tak, jest w garażu. A co, zamierzasz gdzieś jechać?
– Jest sobota i ładna pogoda, aż się prosi, żeby trochę poszusować. – Skierowałam się do swojego starego pokoju, żeby zmienić ubrania i kask.
Po drodze zadzwoniłem do Natana.
– Siema, stary! Co tam? – odezwał się zaspany.
– Wiosło. Widziałeś, co jest za oknem?
Usłyszałem szuranie.
– Kurwa! Zajebista pogoda.
– No właśnie, więc spinaj dupę i jedziemy pojeździć do lasu.
– Dobra, ogarnę się i spotkamy się na miejscu.
– Narka – pożegnałem się i zakończyłem połączenie.
Z Natanem znaliśmy się od podstawówki. Praktycznie od pierwszej klasy złapaliśmy kontakt i tak nam już zostało do tej pory.
Wziąłem kask i kombinezon.
Zapowiadał się ciekawy dzień, nie lubiłem nudy i starałem się spędzać aktywnie każdą wolną chwilę. Zjadłem śniadanie w towarzystwie rodziców, opowiadając pokrótce, jak tam w pracy. Miałem z nimi dobry kontakt, mogłem na nich zawsze polegać.
Potem poszedłem do garażu i uśmiechnąłem się na widok mojej maszyny. Uwielbiałem motocykle, dzięki nim czułem się wolny i nie myślałem o niczym. Mój umysł się oczyszczał, co czasami było potrzebne, zwłaszcza po obrazach, które widziałem podczas pracy w straży pożarnej. Jako jednostka zlokalizowana w pobliżu obwodnicy często byliśmy tam delegowani do kolizji. Niektóre wypadki komunikacyjne były dosyć drastyczne, trupy, otwarte złamania. Trzeba było działać szybko, pod presją czasu, liczyło się ludzkie życie.
*
Wyjechałem na boczną uliczkę, a potem skręciłem w główną drogę prowadzącą do Konstancina-Jeziorny, która była oazą dla warszawskiej śmietanki. Skierowałem się wprost do lasu, na skraju spotkałem Natana.
– Hej! Nie spóźniłeś się.
– Walnąłem energetyka i czuję się jak nowo narodzony.
– Stary, rozwalisz sobie wątrobę.
– Nie zrzędź jak moja stara. Dawaj, mam ochotę na dobre zjazdy.
Jak powiedział, tak zrobił, wjeżdżając na wzniesienie pomiędzy drzewami. Jechaliśmy po nierównym terenie pokrytym piaskiem. Podkręciłem gaz i zacząłem najazdy, podkasując na pagórkach.
W pewnym momencie nie zarejestrowałem, kiedy przede mną pojawił się rower. Co on tutaj robił, do cholery? Wyhamowałem w kałuży, obryzgując błotem kolarza, a raczej kolarkę.
Ja pierdolę!
Wyglądała jak mokry sen każdego faceta. Miała idealną figurę klepsydry. Przez jej przemoczoną koszulkę prześwitywały zgrabne cycki i naprężone sutki. Moje rozmyślania o tym, co bym z nimi zrobił, przerwało ostre warknięcie. Popatrzyłem wyżej i aż zaschło mi w gardle na widok najpiękniejszych, lazurowych oczu, jakie w życiu widziałem.
Kurwa, otrząśnij się, chłopie – pomyślałem.
Próbowałem prowadzić z nią normalną rozmowę, ale rozpraszała mnie swoim wyglądem. Nie chciała zdradzić swojego imienia, ale byłem uparty.
Iga. Wryło mi się w pamięć.
Miałem nadzieję, że było nam przeznaczone kolejne spotkanie.
Rozdział 3
Iga
Następny tydzień w pracy był dosyć monotonny. Jak zwykle sprawdzałam zgodność zamówień. Najpierw porównałam zestawienia w systemie, a potem na magazynie.
– Coś ty taka zamyślona? – zapytała w kuchni pracowniczej Ewka.
– Co masz na myśli?
Zupełnie nie wiedziałam, o co jej chodzi.
– Solisz herbatę.
– Co takiego? – zapytałam zaskoczona, patrząc na to, co trzymałam w ręce.
Fuck! Rzeczywiście była to solniczka.
Wylałam pośpiesznie posolony napój do zlewu i nalałam wody do czajnika bezprzewodowego, po czym nastawiając go ponownie. Do kubka wrzuciłam kolejną owocową piramidkę.
– Dawno nie widziałam cię w takim stanie. Znowu jakieś problemy z Danielem?
– Nic się nie zmieniło w tej kwestii, dalej mnie ignoruje. Wymyka się o świcie do pracy, wraca wieczorem. W ogóle nie ma dla mnie czasu. Już zapowiedział, że kolejny weekend spędzi z Markiem na jakichś skokach spadochronowych w Górach Świętokrzyskich.
– Co za dupek!
– Ej, to mój mąż.
– Niestety. – Nie mogła powstrzymać się przed komentarzem. – Skoro nie nim się przejmujesz, to co się dzieje?
– Kurde, muszę komuś powiedzieć, bo oszaleję – zaczęłam niepewnie. – W ostatni weekend pojechałam na rower, Daniela jak zwykle nie było.
– Co w tym nadzwyczajnego? – zdziwiła się Ewka.
– Niby nic, ale… – zawahałam się przez chwilę – poznałam kogoś.
– What?!
Szkoda, że nie miałam aparatu, bo mogłabym zrobić zdjęcie jej miny, która była bezcenna.
– W zasadzie nie do końca poznałam, tylko spotkałam.
– Rany, wyrzuć to z siebie. Mówisz, jakby to był jakiś celebryta czy coś. – Zaśmiała się, po czym upiła łyk kawy.
– Był to bardzo przystojny motocyklista. – Na samą myśl o nim poczułam przyjemne ciarki. – Zajechał mi drogę i tak jakoś wyszło, że zaczęliśmy rozmawiać, za wszelką cenę chciał poznać moje imię.
– Wcześniej ci się to nie zdarzało?
– Wiesz… – zawstydziłam się – całe dorosłe życie spędziłam z jednym mężczyzną, owszem, zdarzały się jakieś zaczepki czy propozycje, ale nie przywiązywałam do nich specjalnej wagi.
– To co się zmieniło? – zadała pytanie, na które doskonale znała odpowiedź.
– Ewa – popatrzyłam na nią zrezygnowana – doskonale wiesz, jak wygląda moje małżeństwo od jakiegoś czasu. Daniel traktuje mnie jak powietrze, nie czuję, by mu na mnie w jakimkolwiek stopniu zależało. Olewa mnie, nasze dziecko. Spotkałam tego mężczyznę i jakoś nie potrafię wyrzucić go sobie z głowy.
– A jak wyglądał?
– Wysoki, dobrze zbudowany, ale najbardziej zapamiętałam jego wzrok, brązowe oczy przeszywały mnie na wskroś.
– To czemu nie dałaś mu numeru telefonu?
– Byłam wściekła, że opryskał mnie błotem, nie w głowie mi były amory. Zresztą wciąż jestem mężatką. – Wskazałam na palec, na którym błyszczała złota obrączka.
– Może w takim razie uwolnij się od tej toksycznej relacji i ułóż sobie życie na nowo?
– Dla ciebie wszystko jest tak proste. Już słyszę głos matki, że wzięłam ślub i ten mężczyzna jest mi przeznaczony do końca życia. To zapewne moja wina, że nam się nie układa, bo za mało się staram. Ostatnio skorzystałam z jej rady z marnym skutkiem. Daniel miał w dupie, że wyskoczyłam do niego w koronkowym komplecie. Olał mnie i poszedł spać.
– Co za burak!
– Nie chcę o nim rozmawiać i psuć sobie humoru na cały dzień. Wracajmy do pracy.
Wyszłyśmy z kuchni i skierowałyśmy się korytarzem do naszego pokoju.
– Może w takim razie powinnaś skorzystać z tego, co przynosi ci los? – Usłyszałam za swoimi plecami.
– Co masz na myśli? – zapytałam, zajmując miejsce za swoimi biurkiem i odblokowując komputer.
– No wiesz, w weekend ma być ładna pogoda, może znowu powinnaś wybrać się na wycieczkę rowerową? – Uśmiechnęła się przebiegle.
– Nie wierzę w żadne przeznaczenia – odpowiedziałam, chociaż w głowie zaświtało mi, że może powinnam spróbować.
– Widzę po twojej minie, że się wahasz i chcesz tam pojechać. – Wycelowała we mnie długopisem.
– Daj mi już spokój. – Rzuciłam w nią gumką.
Jakie to było dojrzałe zachowanie czterdziestoletniej kobiety, której hormony zaczęły buzować na myśl o przystojnym nieznajomym.
Moje wątpliwości rozwiały się, kiedy nadszedł weekend, a Daniel znowu wyjechał. Zostałam sama w mieszkaniu, bo Kuba nocował u kumpla. Grali w jakieś gierki na xboxie. Wolałabym, żeby się uczył, ale niestety, życie weryfikowało to, czego chciałam.
Zjadłam śniadanie, popijając kawą. Wzięłam szybki prysznic i opatulona w szlafrok przejrzałam swoją szafę. Wygrzebałam z niej fioletowy top i spodenki w tym samym kolorze. Doskonale pasował do moich brązowych włosów i karnacji. Pomalowałam się delikatnie, wzięłam wodę i wyszłam z rowerem na klatkę schodową.
Pogoda dopisywała, słońce nastrajało pozytywnie. Wjechałam na drogę prowadzącą do lasu.
Miałam nadzieję na kolejne przypadkowe spotkanie motocyklistów, którzy ćwiczyliby akrobacje na wzniesieniach pośród lasu.
*
Stanęłam w tym samym miejscu, nasłuchując odgłosów silników, które tym razem by mi nie przeszkadzały, ale niestety odpowiedział mi tylko odgłos dzięcioła i jakichś ptaków. Poczułam delikatny zawód, była mniej więcej ta sama godzina co w zeszłym tygodniu, ale jego nie było. Postanowiłam zrobić rundkę po lesie. Nim się zorientowałam, nogi same poprowadziły mnie w tamto miejsce, ale nikogo nie było. Wróciłam do mieszkania, starając się wyrzucić z myśli nieznajomego, którego pewnie już nigdy nie spotkam.
W niedzielne popołudnie przywitał mnie niespodziewany telefon.
– Marek? – zdziwiłam się.
– Słuchaj, Iga – odkaszlnął – muszę ci coś powiedzieć.
– Coś się stało? – zapytałam spanikowana.
– Chodzi o Daniela. Mieliśmy…
– Mówże szybciej – ponagliłam go.
– Mieliśmy wypadek.
– O matko! – Instynktownie przyłożyłam rękę do twarzy.
– Wracaliśmy obwodnicą… – zamilkł na chwilę – i zderzyliśmy się z tirem.
Przed oczami zaczynałam mieć mroczki, musiałam usiąść, bo niewiele brakowało, bym straciła równowagę.
– Zarzuciło nas i samochód uderzył w bariery dźwiękoszczelne. Daniel prowadził – słyszałam wahanie w jego głosie – został przygnieciony, strażacy musieli go rozcinać.
– Marek, co z nim?! – Obawiałam się najgorszego.
– Jego stan jest stabilny, ale…
– Gdzie jesteście?
W pośpiechu złapałam za klucze i torebkę.
Kuba wyszedł na deskorolkę z kumplem. Musiałam wysłać mu wiadomość.
– Szpital Południowy.
– Już jadę – odpowiedziałam szybko.
Nerwowo wciskałam przycisk przywołania windy, aż w końcu zjawiła się na moim piętrze. Zjechałam na parking podziemny i biegiem odszukałam srebrną toyotę. Wyjechałam niemal z piskiem opon, wstukując w nawigację adres szpitala. Była niedziela, około południa, więc nie było zbyt dużego ruchu. Jechałam, jakbym używała autopilota. Zaparkowałam pod okazałym budynkiem, który był nowy i pewnie niedawno oddany do użytku. Nie słyszałam wcześniej o tej placówce. Nie wiedziałam, co robić, więc instynktownie pobiegłam w kierunku SOR-u. Niemal wpadłam na biurko recepcji.
– Dzień dobry, przywieziono tutaj Daniela Martela z wypadku – wypowiedziałam na jednym wydechu.
Kobieta zajrzała do komputera.
– A pani kim jest dla poszkodowanego? – zapytała z kamienną twarzą.
– Jestem jego żoną. – Wyjęłam dowód osobisty i pokazałam.
– Pan Martel przyjechał do nas w ciężkim stanie.
Poczułam, jakby głaz przygniatał mi klatkę piersiową.
– W tej chwili jest operowany, tylko tyle mogę powiedzieć. Resztę dowie się pani od lekarza prowadzącego.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami i osunęłam się na ziemię.
– Pani Igo – dochodził do mnie głos – jak się pani czuje? Jeśli pani słyszy, proszę powoli otworzyć oczy.
W reakcji na nawoływanie podnosiłam powieki i zobaczyłam jasne światło i sufit.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, gdzie się znajduję i co się stało. Wstrząsnął mną potężny szloch.
– Proszę się uspokoić, zaraz poczuje się pani lepiej. Siostro, proszę podać połowę dawki…
Nie usłyszałam dalszej części wypowiedzi, poczułam ukłucie igły i ogarnął mnie dziwny spokój.
Po jakimś czasie pojawiła się przy mnie pielęgniarka.
– Czuje się pani lepiej?
– Tak, dziękuję. Czy mogę prosić o wodę?
– Proszę zaczekać.
Po chwili kobieta przyniosła mi plastikowy kubek, którego zawartość łapczywie opróżniłam.
Poczułam natarczywe wibracje w swojej torebce, spojrzałam na wyświetlacz, na którym widniało imię mojego syna.
– Halo – odebrałam, starając się brzmieć w miarę spokojnie.
– Cześć, mam. Wróciłem do domu na obiad, a tu pusto. Zostawiłaś mi coś?
– Wiesz co… weź jakąś kasę z tej saszetki, co jest w szafce pod telewizorem, i idź zjeść na mieście.
– Co? Czy ty się dobrze czujesz? Sama proponujesz mi śmieciowe żarcie? – Zaśmiał się.
– Słuchaj, Kuba, ojciec miał wypadek. – Musiałam to w końcu z siebie wyrzucić.
Zapadła cisza.
– Co się stało? – zapytał po chwili.
– Wracali z Markiem obwodnicą i zderzyli się z tirem.
Usłyszałam stos przekleństw.
– Gdzie jesteś?
– W szpitalu.
– Którym? Chcę tam przyjechać.
– Południowym. Słuchaj, to nie najlepszy pomysł. Ojciec jest na sali operacyjnej. Trzeba czekać. Odezwę się, jak tylko czegoś się dowiem. Idź coś zjedz.
– Kurwa, że też to przytrafiło się ojcu. Mógł siedzieć na dupie, a nie szukać wrażeń.
– Synu, daj spokój. Wszystko będzie dobrze – mówiłam to, co chciał usłyszeć, chociaż tak naprawdę nie byłam pewna, co będzie.
Mijały minuty zmieniające się w godziny. Siedziałam na korytarzu obok wejścia na salę operacyjną. W pewnym momencie wyszedł z niej lekarz.
– Panie doktorze, jak się czuje mój mąż?
– Proszę pani, robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, nadchodząca doba będzie decydująca.
– Czy będę mogła go zobaczyć?
– Zostanie przewieziony na OIOM, będzie mogła pani popatrzeć na niego przez szybę. Proszę być dobrej myśli, a teraz proszę wybaczyć, mam dyżur.
– Taak, jasne. – Usiadłam na krześle, czekając, aż drzwi się ponownie otworzą.
Po jakimś czasie wyjechało łóżko, na którym leżał Daniel.
– O matko!
Gdy zobaczyłam przed sobą mężczyznę, który nie przypominał samego siebie, wydobył się ze mnie szloch. Twarz Daniela miała wiele siniaków, a jego głowa owinięta była bandażem i opatrunkami. Reszta sylwetki była nakryta prześcieradłem. Obok niego sanitariusz prowadził na stojaku podłączoną kroplówkę.
– Proszę się przesunąć. – Ktoś ostro zareagował na to, że otumaniona tarasowałam przejście.
– Gdzie go zabieracie? – zapytałam, ale brzmiało to jakby jęk.
– Na drugie piętro, sala OIOM – odpowiedział sanitariusz i po chwili zniknęli w windzie.
Stałam jak słup soli, patrząc przed siebie pustym wzrokiem.
– Iga! – Zdyszany Marek wpadł na korytarz i przytulił mnie. – Wszystko będzie dobrze.
– Widziałeś, w jakim jest stanie? On tego nie… – Nie mogłam dokończyć, bo z mojej piersi wyrwał się szloch.
– Nie płacz, jest silny. Poradzi sobie – próbował mnie pocieszyć.
– Jak to się stało?
– Wracaliśmy S ósemką, mniej więcej na wysokości lotniska jakiś tir chciał nas wyprzedzić i zajechał nam drogę. Daniel stracił panowanie nad kierownicą, zarzuciło nami. Auto z całym impetem uderzyło w barierę dźwiękochłonną.
Słuchałam go, jakby opowiadał jakiś kiepski film akcji.
– A jak ty się czujesz? – Popatrzyłam na jego twarz.
Miał kilka krwiaków i zadrapań, a jego ręka spoczywała na temblaku.
– Bywało lepiej. To dzięki strażakom udzielono nam szybkiej pomocy, gdyby nie oni… – zawahał się przez chwilę – samochód mógł spłonąć, był jakiś wyciek paliwa…
– To nasza praca. – Usłyszałam za sobą tabularny głos.
Wyswobodziłam się z objęć Marka i odwróciłam oniemiała. Przede mną stał nieznajomy motocyklista z lasu, który patrzył na mnie nieodgadnionym wzrokiem.
Rozdział 4
Wojtek
Iga. To imię krążyło w mojej głowie przez cały weekend. Żałowałem, że nie poprosiłem ją o numer telefonu. Zważywszy na jej minę, która wyrażała istny wkurw, sytuacja raczej nie sprzyjała zawieraniu znajomości. Po tym, jak ochlapałem ją błotem, nie miała nawet ochoty na kontynuowanie rozmowy, mimo to zdradziła swoje imię.
– Wojas! Coś ty taki zamyślony, jakbyś miał przed oczami jakąś cipkę?
Z zamyślenia wyrwał mnie głos kumpla z jednostki.
– Wal się, Kris! – Szturchnąłem go w ramię i wróciłem do sprawdzania stanu wozu strażackiego.
Była to jedna z czynności, którą musieliśmy rutynowo wykonywać.
– Stary! Nie bądź taki wrażliwy. – Uniósł ręce w geście obronnym. – Po prostu dawno nie widziałem cię z takim wyrazem twarzy.
– Niby jakim? – parsknąłem.
– Bo ja wiem… – szukał słowa – rozmarzonym?
– Chyba za dużo seriali brazylijskich oglądasz. Albo nie! Teraz modne są tureckie tasiemce, które lecą w telewizji.
– Wiesz, bo pewnie jesteś fanem. – Zaśmiał się.
– Akurat nie bardzo – wydąłem wargę ze zniesmaczeniem, a tak naprawdę chciałem zmienić temat tej niewygodnej dla mnie rozmowy – moja matka ogląda je namiętnie, nawet próbowała wciągnąć w to ojca, ale był oporny. Pozostał przy swoim Kole Fortuny i Familiadzie.
– Jakie to… – Kris chciał dokończyć, ale przerwał nam alarm w jednostce.
Szybko oderwaliśmy się od zajęć – podobnie jak pozostali – w pośpiechu wkładając kombinezony i łapiąc hełmy. Dobrze, że zawsze wszystko było utrzymane w należytym porządku, inaczej byłby jeden wielki rozpierdziel, a nie akcja strażaków.
Wsiadłem do szoferki i zająłem miejsce na tylnej kanapie.
– Wszyscy są? – zapytał dowódca.
– Tak jest! – odpowiedzieliśmy chórem.
– Dobra, jedziemy! – wydał komendę kierowcy. – Tym razem pali się instalacja fotowoltaiki na dachu domu jednorodzinnego. Nikogo nie ma na posesji, sąsiedzi zgłosili ogień i zawiadomili służby – przedstawił nam sytuację, gdy pędziliśmy na bombach przez skrzyżowania, żeby jak najszybciej dotrzeć na miejsce.
Okazało się, że oprócz nas były też inne dwa wozy strażackie. Szybka koordynacja działania pozwoliła na ugaszenie instalacji elektrycznej. Jedna z ekip gasiła pianą panele, a my wyważyliśmy drzwi i dostaliśmy się do środka. Próbując ogarnąć sytuację, zabezpieczyliśmy instalację elektryczną.
Po chwili rozległy się dźwięki syren policyjnych i karetki.
Zazwyczaj sygnał o zdarzeniu otrzymywała triada akcji ratowniczej, obejmująca straż pożarną, pogotowie i policję. W tym przypadku obeszło się bez ofiar, nie zmieniało to faktu, że byli potrzebni, gdyby zaszła konieczność udzielenia pomocy. Oczywiście my również przechodziliśmy szkolenia z udzielania pierwszej pomocy, ale mimo wszystko nie było to w stanie zastąpić profesjonalistów czy odpowiedniego sprzętu.
Policja zanotowała przebieg zajścia, zapewne właściciel posesji zostanie obciążony kosztami za nieodpowiednie używanie i zainstalowanie fotowoltaiki, która w wyniku przegrzania się dokonała samozapalenia.
Po ugaszeniu i zabezpieczeniu miejsca zdarzenia udaliśmy się do jednostki, gdzie odłożyliśmy swoje uniformy na odpowiednie miejsca oraz uzupełniliśmy braki w wykorzystanym sprzęcie. Pozostało czekać na kolejne wezwanie.
Nie minęła godzina, kiedy dostaliśmy zgłoszenie dotyczące wypadku na obwodnicy. Ciężarówka zajechała drogę samochodowi osobowemu. Gnaliśmy na bombach, chcąc jak najszybciej zabezpieczyć miejsce zdarzenia. Auto osobowe było zmiażdżone od strony kierowcy, zatrzymało się na barierach. Szybko wyskoczyliśmy z wozu, przygotowując nożyce do rozcinania metalu. Asystowałem przy odpalaniu maszyny i nacinaniu słupków. Dach nie miał szans i złożył się jak konserwa przy otwieraniu.
Zadziałały poduszki powietrzne, ale mimo to kolizja wyrządziła sporo szkód. Pasażer był przytomny i próbował wydostać się o własnych siłach. Dużo gorzej było z kierowcą, który nie reagował na nic. Ostrożnie wyjęliśmy go, starając się nie uszkodzić. Położyliśmy go w pozycji bocznej ustalonej na naszych noszach i czekaliśmy na przyjazd karetki. Zaraz obok nas pojawili się sanitariusze. Przejęli poszkodowanych, a my zajęliśmy się zabezpieczaniem miejsca zdarzenia.
– Kurwa! Zobacz, co zostało w środku. – Kris wskazał na portfel z dokumentami. – Mogą się przydać poszkodowanym?
– Pokaż to.
Wziąłem od niego znalezisko. W środku znajdowały się dowód osobisty, prawo jazdy i inne papiery.
– Trzeba by im to przekazać. Jest jeszcze policja? – Zacząłem się rozglądać.
– Chyba już pojechali, chcieli spisać zeznania od przytomnego poszkodowanego, którego zawieźli do szpitala.
– Fuck! Dobra, wezmę to i zawiozę.
Schowałem portfel do kieszeni i wróciłem do porządkowania miejsca wypadku.
Granatowy samochód nadawał się do kasacji, a ciężarówka potrzebowała naprawy.
*
Stanąłem przed biało-brązowym nowoczesnym budynkiem, który niedawno został oddany do użytkowania. Odnalazłem rejestrację, w której siedziała młoda blondynka. Wyjaśniłem sytuację z dokumentami, przy okazji skomplementowałem jej wygląd, a ona udzieliła mi informacji, gdzie mogę znaleźć rodzinę poszkodowanego. Odnalazłem odpowiedni korytarz i aż mnie zamurowało, kiedy zobaczyłem moją brunetkę z lasu, wtulającą się w faceta z wypadku, który miał rękę na temblaku. Wszedłem mu w słowo, kiedy chwalił moją pracę. Zbliżyłem się do nich, w ręku ściskając portfel.
– Dziękujemy za państwa pomoc.
Facet starał się uścisnąć mi dłoń, ale mnie nic nie obchodziło.
Byłem skupiony na zapłakanej brunetce o lazurowych oczach, która patrzyła na mnie.
Kim on dla niej był, do diabła?!
Z patrzenia na nią jak ciele na malowane wrota wyrwał mnie głos jakiegoś nastolatka.
– Mamo! – krzyknął średniego wzrostu blondyn, ubrany w krótkie spodnie dresowe i jasny T-shirt. Szybko do niej podbiegł.
– Kuba? Co tutaj robisz? – Widać było zaskoczenie na jej twarzy, objęła go mocno rękami.
– Nie mogłem siedzieć w domu, kiedy dowiedziałem się, co się stało. Zresztą ten szpital nie jest daleko od naszego domu. Wsiadłem na rower i przyjechałem.
Byłem blisko, więc słyszałem wszystko, co mówił.
– Na razie przeszedł operację i zabrali go na OIOM – odpowiedziała.
– Fuck! Co się stało?
– Miał wypadek, jechał z Markiem. Ja nie… – Wskazała na faceta, którego wyciągaliśmy z miejsca pasażera.
– Zderzyli się ciężarówką na obwodnicy – wszedłem jej w słowo, bo widziałem jak trudno było jej mówić.
Moja wypowiedź wzbudziła zainteresowanie wszystkich zgromadzanych.
– Wasza szybka reakcja uratowała nas od dalszych konsekwencji tego zdarzenia.
Domyślałem się, co chciał powiedzieć, ale nie chciał używać słowa „śmierć”.
– Po raz kolejny powiem, że to nasza praca. Wykonywaliśmy to, co do nas należało. Pani… – Zwróciłem się w stronę brunetki.
– Och, przepraszam. Jestem tak podenerwowany tą sytuacją, że zapomniałem przedstawić. To żona poszkodowanego kierowcy, Iga Martel i ich syn Kuba.
Poczułem się, jakby ktoś walnął mnie obuchem w głowę. Kobieta, o której nie mogłem przestać myśleć przez ostatnie dni, miała męża. Ja pierdolę!
– Proszę pana. – Ktoś potrząsnął moją ręką.
– Tak, przepraszam zamyśliłem się. Wojtek Chmielewski z jednostki państwowej straży pożarnej. – Starałem się brzmieć stanowczo i profesjonalnie, ale daleko mi było do tego.