Sonety i poematy (edycja kolekcjonerska) - William Shakespeare - ebook

Sonety i poematy (edycja kolekcjonerska) ebook

William Shakespeare

0,0
79,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Wyjątkowe zbiorcze wydanie sonetów i poematów Williama Shakespeare’a w przekładzie Macieja Słomczyńskiego.

Tom zawiera 154 sonety oraz poematy i wiersze różne: Venus i Adonis, Lukrecja, Feniks i turkawka, Skarga zakochanej, Zakochany pielgrzym, Sonety ułożone na nutę rozmaitą.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 186

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Sonety

JEDYNEMU RODZICOWI PONIŻSZYCH SONETÓW PANU W.H. WSZELKIEJ SZCZĘŚLIWOŚCI I OWEJ WIECZNOŚCI OBIECANEJ PRZEZ NASZEGO WIEKUIŚCIE ŻYJĄCEGO POETĘ ŻYCZY NAJPRZYCHYLNIEJSZY ŚMIAŁEK ICH WYDAWCA

T.T.

I

Niech najpiękniejsze stworzenia się mnożą,

By śmierć nie mogła ściąć róży urody,

A gdy ją zwiędłą w grób lata ułożą,

Zakwitł wspomnieniem spadkobierca młody.

Lecz ty, wpatrzony w twoje oczy jasne,

Ogień swój sycisz swym tylko płomieniem,

W ugory zmieniasz żyzne pola własne,

Wrogu swój, pastwisz się nad swym cierpieniem.

Choć świeży blask twój w krąg ozdabia ziemię,

Jedyny pośle roześmianej wiosny,

W twym pąku cała twa zawartość drzemie

I skąpiąc, trwonisz, o głupcze żałosny.

Pożałuj świata, spłać mu należności,

Nim grób je pożre, a z nimi twe kości.

II

Gdy zim czterdzieści obejmie twe czoło,

Brużdżąc głęboko łąkę twej piękności,

Płaszcz twej urody, dziś ceniony wkoło,

Zmieni się w nędzny łachman bez wartości.

Wówczas spytany, gdzie twe piękno skryte,

Gdzie wszystkich twoich dni szczęśliwych skarby,

Nie mów, że w oczach zapadłych odbite,

Gdyż samochwalstwo takie godne wzgardy.

Bardziej pochwalą piękna wizerunek,

Gdy rzekniesz: „Starość moja niech zaliczy

To dziecko śliczne na własny rachunek”,

W dowód, że piękność po tobie dziedziczy.

W nim się na starość twa młodość odrodzi,

W twej krwi gorącej, choć ją wiek ochłodzi.

III

Wejrzyj w zwierciadło i powiedz odbiciu:

Czas nadszedł, z twarzy twej nowa powstanie.

Świat zwiedzisz, nie chcąc odżyć w nowym życiu,

A któraś z matek bezdzietną zostanie.

Bo gdzież są piękne niezorane łona,

Gardzące orką twoją gospodarną?

Któż w swej próżności bezpotomnie skona,

Do grobu niosąc własną miłość marną?

Zwierciadłem matki jesteś; swej młodości

Kwiecień dostrzega w tobie powtórzony;

Tak ty przez okna własnej sędziwości

Ujrzysz wiek złoty swój, niepomarszczony.

Lecz jeśli żyjesz, o pamięć nie dbając,

Żyj sam; swój obraz zgładzisz, umierając.

IV

Niegospodarna piękności, dlaczego

Skarb swej urody trwonisz tak wierutnie?

Zapis Natury nie daje niczego;

Jedynie hojnym pożycza rozrzutnie.

Więc, piękny sknero, czemu z pychą kryjesz

Dóbr twych obfitość, danych ci, byś dawał?

Lichwiarzu, czemu z odsetek nie żyjesz,

Czyżbyś, skarb mając, biednym pozostawał?

Handlując z sobą, kradniesz własne mienie.

Jakże twa słodka istota podoła

Zostawić godne siebie rozliczenie,

Gdy cię Natura wreszcie stąd odwoła?

Piękność bezpłodną śmierć w grób z tobą złoży;

Płodna żyć będzie i spadek pomnoży.

V

Owe godziny, co pracą łagodną

Oczom, tak miłym, urodę nadają,

Rolę tyranów spełniają niegodną

I, najpiękniejsze, piękna pozbawiają;

Gdyż wiodąc lato, lotny czas się skrada

Ku zimie wstrętnej, tam gdzie ono zginie;

Soki mróz ścina, bujny liść opada,

Piękno śnieg pokrył, naokół pustynie.

Więc gdyby lata nie został eliksir,

Ów płynny więzień w szklanych ścian więzieniu,

Piękno i jego istota by znikły,

Razem ukryte w pełnym zapomnieniu.

Lecz wyciąg przetrwa, gdy kwiat zimę spotka;

Choć straci postać, przeżyje treść słodka.

VI

Więc nie daj, aby dłoń zimy spękana

Starła twe lato, nim wyciąg zgromadzi;

W najsłodszym skarbcu niechaj przechowana

Będzie twa piękność, nim się sama zgładzi.

W lichwie tej nie ma niczego zdrożnego,

Gdy ów, kto winien, z radością dług płaci.

Dla siebie spłodzisz owego drugiego;

A dziesięcioro dziesięćkroć wzbogaci.

Dziesięćkroć więcej radości mieć będziesz,

Gdy ta dziesiątka znów da twe odbicie;

Cóż śmierć uczyni, gdy kiedyś odejdziesz,

Jeśli w potomstwie przechowasz swe życie?

Nie bądź uparty; twa piękność zachwyca

Nie po to, byś miał w robactwie dziedzica.

VII

Spójrz, gdy na wschodzie światłość pełna łaski

Unosi głowę ozdobną płomieniem,

Oko hołd składa, widząc jego blaski,

I ów majestat święty czci wejrzeniem.

Na nieba stromy szczyt, gdy dotrze dzielne

Jak krzepki młodzian z dojrzałą ochotą,

Wciąż piękność jego czczą oczy śmiertelne

I dalej idą z nim w pielgrzymkę złotą.

Lecz gdy znużonym rydwanem się stoczy

Z góry jak starzec, który w mrok się wlecze,

Wzniosą się wyżej korne dawniej oczy,

A ich wejrzenie ku innym uciecze.

I ty, gdy minie południa godzina,

Umrzesz samotnie, gdy nie poczniesz syna.

VIII

Muzyką słuchać cię, czemu z żałością

Słuchasz muzyki? Słodycz ze słodyczą

Nie walczy, radość cieszy się radością.

Czemu to kochasz, co ci jest goryczą,

A może cieszysz się swoją zgryzotą?

Jeśli chór strun tych zgodny, zaślubiony,

Ucho twe razi, wiedz, łają cię słodko,

Gdyż twa samotność zakłóca ich tony.

Słuchaj, to struna jak małżonek wzywa

Drugą i wspólny ład w nich jest, gdy grają;

Jak ojciec, dziecko i matka szczęśliwa,

Złączone, miło jak jedna śpiewają.

A pieśń bezsłowna w jeden głos się zlewa

I „W samotności nikim będziesz” śpiewa.

IX

Czy w owdowiałych oczach łez się trwożysz,

Że w samotności życie swoje trawisz?

Ach, bezpotomnie gdy się w grób położysz,

Jako bezpłodną żonę świat zostawisz;

Świat jako wdowa będzie lamentować,

Że kształt po tobie żaden nie mógł zostać,

Gdy najzwyklejsza z wdów może zachować

Odbitą w oczach dzieci męża postać.

Spójrz, co rozrzutnik przetrwonił po świecie,

Miejsce zmieniło, lecz dla świata żyje,

Gdy zmarnowana piękność ginie przecie;

Kto nie użyje jej, ten ją zabije.

Nie kocha innych serce, które może

Zgładzić się samo w haniebnym uporze.

X

Niech ci rzec każe wstyd, że kochać nie chcesz,

Ty, który nie dbasz tak o szczęście własne.

Wielu cię kocha, przyznasz to, gdy zechcesz,

Lecz ty nie kochasz nikogo; to jasne.

Trwasz w nienawiści morderczej tak żywej,

Że przeciw sobie jesteś sprzysiężeniem;

Chcesz strop budowli strzaskać urodziwej,

Chociaż naprawa ma być twym pragnieniem.

O, myśli odmień, a sąd mój odmienię!

Nienawiść w dom ma wejść w miejsce miłości?

Bądź jak twa postać, wdzięk i czar miej w cenie

I okaż sobie choć cień łaskawości.

Jeśli mnie kochasz, stwórz odbicie sobie,

By piękno mogło żyć w twoich lub w tobie.

XI

Choć szybko zwiędniesz, powstaniesz w rozkwicie

W tym, co twym będzie, bowiem z ciebie wzejdzie,

A tę krew świeżą, której dałeś życie,

Swą możesz nazwać, gdy twa młodość przejdzie.

W tym leży mądrość, piękno i wzrastanie;

Bez tego w chłodzie głupia starość ginie;

Gdyby żył każdy jak ty, czas ustanie

I za sześćdziesiąt lat ten świat przeminie.

Ci, których nie chce Natura zachować:

Brzydcy, źli, marni, niech bezdzietni giną;

Spójrz, kto ma wiele, winien rozdarować,

Niech szczodre dary szczodrze się rozpłyną.

Jesteś Natury pieczęcią; chce ona,

Byś przetrwał jako pieczęć rozmnożona.

XII

Gdy czas w zegara uderzeniach liczę,

Widząc dzień piękny w nocy zatopiony;

Gdy widzę fiołka przekwitłe oblicze

I pukiel czarny bielą posrebrzony;

Gdy widzę, jak z drzew opadają liście,

Choć dla trzód były przed żarem osłoną;

I zieleń lata, w snopów siwe kiście

Związaną, wyschłą, na marach niesioną,

Wówczas twą piękność rozważam w zwątpieniu;

Wśród śmieci czasu i ona odchodzi.

Słodycz i piękno w samozatraceniu

Giną, gdy wschodzą ich następcy młodzi.

Przed kosą Czasu potomek jedynie

Może cię ustrzec, gdy twój czas przeminie.

XIII

O, gdybyś sobą został! Lecz, mój drogi,

Zostaniesz sobą do śmierci, nie dłużej.

Bądź gotów, zanim kres nadejdzie srogi;

Spraw, niech twe piękno innemu posłuży.

Niechaj uroda twa, wypożyczona,

Nie znajdzie kresu, gdyż wówczas się stanie

Ponownie tobą, choć wraz z tobą skona;

Słodkie twe dziecko twą słodycz dostanie.

Któż dom tak piękny sam w ruinę poda,

A nie okaże uczciwej skrzętności,

By go nie zniosły wiatr i niepogoda,

I śmierć w swej nagiej i mroźnej wściekłości?

Nikt prócz rozrzutnych. Miałeś ojca, miły;

Spraw, by twe dzieci podobnie mówiły.

XIV

Nie w gwiazdach pragnę słuszność sądów badać,

Choć astrologię znam; nie po to przecie,

By złą i dobrą przyszłość przepowiadać,

Zarazy, susze i odmiany w świecie.

I losu każdej chwili nie odkryję

Każdemu: jego wichry, deszcze, burze;

Nie powiem także, czy los władcom sprzyja;

Tych przepowiedni z niebios nie wywróżę.

Lecz czerpię wiedzę z twoich oczu, miły,

W nich, gwiazdach stałych, czytam takie słowa:

Prawda i piękno będą razem żyły,

Gdy zechcesz w innym zrodzić się od nowa;

Jeśli nie, taką dam wróżbę o tobie:

Prawda i piękno zginą z tobą w grobie.

XV

Kiedy rozważam, że wszelkie stworzenie

Jest doskonałe przez chwilę jedynie,

Że widać tylko na tej wielkiej scenie

To, co z tajemnej, gwiezdnej mocy płynie;

Gdy widzę ludzi rosnących jak drzewa

Pod niebem, które wspomaga i szkodzi,

Dostrzegam, jak w nich młody sok omdlewa

I to, co wzrosło, w niepamięć odchodzi.

Wówczas myśl o tym kruchym bycie stawia

Przed moje oczy młodość twą, tak piękną,

Gdy Czas niszczący z Ruiną się zmawia,

By dzień twój młody zmienić w noc posępną.

Więc w boju z Czasem, bowiem cię miłuję,

To, co ci zabrał, znów wszczepić próbuję.

XVI

Lecz czemu nie chcesz wejść w zacięte boje

Z Czasem, tyranem krwawym i niegodnym?

I nie wybronisz się ruinie swojej

Godziwiej niźli mym wierszem bezpłodnym?

Stoisz na godzin najszczęśliwszych szczycie,

Niejeden ogród dziewiczy i żyzny

Woli twym kwiatom cnotliwie dać życie,

Niż malowane mieć twe podobizny.

Tak życie życiu ponaprawia szkody;

Ja piórem ani Czas rylcem nie wzbudzi

Twojego wnętrza i twych lic urody,

I żyć nie będziesz więcej w oczach ludzi.

Kto siebie odda, ten siebie odszuka;

Żyj, gdy nakreśli cię twa słodka sztuka.

XVII

Jak wiersz ten wiarę kiedyś zyska sobie,

Choć go przymioty twe tak wypełniają?

Niebo niech świadczy, leżą w nim jak w grobie

I nawet w części ciebie nie oddają.

Gdybym opisał twoich oczu krasy

I świeżą liczbą twoje wdzięki zliczył,

„Poeta kłamie” – rzekną przyszłe czasy –

„W twarz ludzką Niebo nie tchnie tej słodyczy”.

Mogą ten papier pożółkły i stary

Wyszydzić, jakby był starcem gadułą,

Biorąc za wymysł poety twe czary,

A za przesadną – pieśń dawną i czułą.

Lecz gdy żyć będzie dziecko, które spłodzisz,

W nim i w mym wierszu dwakroć się odrodzisz.

XVIII

Czy mam przyrównać cię do dnia letniego?

Jesteś piękniejszy i bardziej łagodny.

Wiatr strząsa płatki pąka majowego

I zbyt jest krótki lata czas pogodny.

Czasem żar zbytni w oku słońca błyszczy

Lub chowa ono złote lico w chmury;

Wszystko, co piękne, swoje piękno niszczy

Przypadkiem albo zmiennością Natury.

Nie zwiędnie jednak, ginąc w zapomnieniu,

Twe wieczne lato, a twe piękno czyste

Przetrwa. Nie będziesz błądził w Śmierci cieniu;

Żyj tu, wpleciony w strofy wiekuiste.

Póki ma ludzkość wzrok, a w piersi tchnienie,

Będzie żył wiersz ten, a w nim twe istnienie.

XIX

Stępiaj pazury lwa, Czasie żarłoczny,

Ziemi każ pożreć kwiat potomstwa swego,

Rwij ostre zęby z szczęk tygrysa mrocznych,

Spal sędziwego Feniksa w krwi jego.

I zło, i dobro możesz tworzyć przecie,

Komu chcesz tylko, Czasie, w swej pogoni,

Wszystkim przelotnym słodyczom na świecie;

Lecz jednej zbrodni najgorszej ci wzbronię.

O, niech niezryta będzie twarz kochana

Rylcem twych godzin i szyderczym piórem

I pozostanie przez Czas niezbrukana,

Dla ludzi przyszłych będąc ślicznym wzorem.

Lecz krzywdź go, Czasie stary: ujdzie szkody,

W wierszu mym wiecznie pozostanie młody.

XX

Natury ręką tyś namalowany

Jako kobieta, mych żądz pani-panie.

Kobiece serce masz, lecz bez odmiany

Fałszywej, jaką zna kobiet kochanie.

Okiem jaśniejszym niż ich wokół toczysz;

Wszystko, co ujrzą, złocą twe spojrzenia;

Mężczyzno z barwy, tysiąc barw jednoczysz,

Wzrok mężczyzn kradniesz i kobiet marzenia.

Jako kobieta zostałeś stworzony,

Ale Natura, tworząc cię, przysnęła

I tak zostałeś ze mną rozłączony,

Gdyż coś dodając, ciebie mi odjęła.

Lecz żeś stworzony dla kobiet radości,

Mnie kochaj, od nich bierz skarb ich miłości.

XXI

Natchnienie Muzy mej nie jest podobne

Tym, których natchnie piękność malowana.

Chcą, by służyło im niebo ozdobne,

A piękność miłej była porównana

Z wszystkim, co piękne – z próżności dokładką –

Z księżycem, słońcem, skarbem skał i morza,

Z kwiatem kwietniowym, z każdą rzeczą rzadką,

Którą otacza wielki krąg przestworza.

Niech szczerze pisze mój afekt gorący;

Uwierz, że miły jest piękny jak dziecię

W oczach swej matki, chociaż nie tak lśniący

Jak jaśniejące w niebie złote świece.

Więcej niech powie, kogo język łechce.

Ja nie wychwalam, bowiem sprzedać nie chcę.

XXII

W zwierciadle własnej nie ujrzę starości,

Póki młodości jesteś bliźnim bratem,

Lecz gdy w twym licu ślad czasu zagości,

Niech śmierć dni moje rozłączy ze światem.

Gdyż cała piękność, która ciebie kryje,

Jest szatą; serce me ona okrywa,

Które w twej piersi jak twoje w mej żyje;

Jakże więc mogę starszym się nazywać?

O miły, czuwać chciej nad sobą pilnie,

Jak ja, najpilniej, chcę czuwać nad tobą,

Twe serce nosząc i strzegąc usilnie,

Jak dobra niańka dziecko przed chorobą.

Nie żądaj zwrotu, gdy będzie umierać

Serce me. Dałeś swe, by nie odbierać.

XXIII

Jak lichy aktor, co stojąc na scenie,

Zapomniał z trwogi słów do swojej roli,

Lub ogarnięte wściekłością stworzenie,

Któremu gniew się ruszyć nie pozwoli,

Tak ja, nie wierząc, bym umiał wysłowić

Nadmiar miłości, straciłem już wiarę

I tonę w uczuć wezbranych powodzi

Pod namiętności zbyt wielkim ciężarem.

O, niech więc za mnie mówią księgi moje,

Milczący serca mojego posłowie,

Które o miłość błaga i nagrodę,

Chociaż słowami tego nie wypowie.

Chciej pojąć, co tu ciche serce głosi:

Słuchać oczyma to mądrość miłości.

XXIV

Jak malarz, oko me stworzyć zdołało

Twój wizerunek, który w sercu skrywa.

Ramą obrazu stało się me ciało

I w tym najwyższa kunsztu perspektywa,

Gdyż przez malarza spoglądasz na dzieło.

Odbicie twoje zostało złożone

W pracowni piersi mej i tam spoczęło;

Okna oczyma twymi są oszklone.

Spójrz, jak się oczy oczom przysłużyły:

Moje kreśliły twój kształt, twe są teraz

Oknami piersi mej. I przez nie, miły,

Słońce radośnie na ciebie spoziera.

Jednak malarza oczy wadę mają:

Kreślą, co widzą, lecz serca nie znają.

XXV

Niech ten, któremu jego gwiazda sprzyja,

Wśród uwielbienia w chwale paraduje,

Lecz mnie, skromnego, dumny los omija,

Więc w tym, co wielbię, mą radość znajduję.

Są jak nagietki książąt faworyci:

Słońce im piękne korony otwiera,

Lecz że zostali godności wyzbyci,

Gdy pan brwi zmarszczy, chwała ich umiera.

Strudzony w bojach rycerz doskonały,

Gdy po tysiącu zwycięstw raz ulegnie,

Wnet wykreślony będzie z księgi chwały,

Cały trud jego niepamięć odbiegnie.

Ja, szczęsny, kocham i jestem kochany

Tam, gdzie nie wygnam, nie będę wygnany.

XXVI

Czcigodny władco mej miłości, tyś mnie

Zmienił w wasala, wiążąc z sobą, panie.

Do ciebie ślę me przesłanie w tym piśmie,

W którym nie dowcip lśni, lecz przywiązanie.

Choć przywiązanie wielkie, dowcip mały

Mógłby je z braku słów wielce zubożyć;

Lecz może jakiś odruch doskonały

Da ci je, nagie, w głębi duszy złożyć.

Aż kiedyś jakaś gwiazda pomyślności

Zechce obdarzyć mnie pięknym aspektem

I sprawi szaty mej nagiej miłości,

Byś mógł ją darzyć najsłodszym respektem.

Wówczas mą miłość odważę się głosić;

Wcześniej o sąd twój nad nią nie chcę prosić.

XXVII

Strudzony drogą, wierzę, że odnowię

Siły, gdyż łoże do spoczynku wzywa;

Lecz rozpoczyna się podróż w mej głowie,

Pracuje umysł, gdy ciało spoczywa.

Myśl w okolice uchodzi dalekie,

Pragnąc do ciebie w pielgrzymkę wyruszyć;

Opadającą unosi powiekę

I patrzę w ciemność ślepą. Tylko w duszy

Dostrzega cień twój wyobraźni oko,

Który jak klejnot noc tę rozpromienia

I zawieszony w ciemności wysoko

Noc starą w młodą, brzydką w piękną zmienia.

Spójrz! Za dnia ciało, nocą myśl daremnie

Przez ciebie spokój tracą i przeze mnie.

XXVIII

Jakże powracać mam pełen radości,

Gdy brak miłego spoczynku mnie dręczy?

A noc mi po dniu ulgi nie przynosi,

Lecz mnie dzień w nocy, a noc za dnia męczy?

Choć są wrogami, lecz dręczą mnie razem;

Zgodę zawarli i zadają męki:

Jedno znużeniem, a drugie nakazem,

Bym żył od ciebie z dala wśród udręki.

Chcąc dzień ugłaskać, mówię, że go zdobisz,

Kiedy blask niebios zakryją obłoki;

A smagłej nocy powiadam, że złocisz

Niebo bezgwiezdne i rozjaśniasz mroki.

Jednak dzień, co dzień, me smutki przedłuża.

A noc w cierpienie, co noc, mnie zanurza.

XXIX

Gdy los i ludzie częstują mnie wzgardą,

Chcę miłosierdzie wzbudzić w głuchym niebie;

Płaczę i żalę się na dolę twardą,

I klnę upadek mój, patrząc na siebie.

Chcę mieć bogatszą nadzieję przyszłości,

Mieć rysy innych i przyjaciół rzeszę,

Dobra jednego, innego zdolności,

Gdyż tym, co moje, zgoła się nie cieszę.

Lecz gdy od myśli tych brzydnie mi życie,

Wraca o tobie myśl, a moja dusza

Niby skowronek zrywa się o świcie

I hymn podnosząc, bramy niebios wzrusza;

Gdyż twej miłości najsłodsze wspomnienie

Sprawia, że z królem losu nie zamienię.

XXX

Gdy w kręgu myśli słodkich, uciszonych,

Sprawy minione wspominać próbuję,

Wzdycham za stratą rzeczy upragnionych

I utracony czas znów opłakuję.

Łez nieznające oczy znowu płaczą

Za przyjaciółmi zgasłymi w ciemności,

Za widokami, których nie zobaczą;

Łza świeża rosi ból dawnej miłości.

Boleję wówczas nad boleścią przeszłą,

Ponownie tracąc to, com ongi stracił;

Cierpię cierpieniem, które już odeszło,

Płacąc znów, jakbym już raz nie zapłacił.

Lecz gdy o tobie, miły, myśl nadpłynie,

Straty me nikną, cały smutek ginie.

XXXI

Pierś wzbogaciłeś sercami wszystkimi,

Których nie widząc, za zmarłe je miałem;

Rządzi tam Miłość z przymiotami swymi

I mili, których w myślach pochowałem.

Łez świątobliwych i żałobnych wiele

Pobożna miłość skradła z oka mego,

By spłacić zmarłych. Ale przyjaciele

Skryli się, żyjąc na dnie serca twego!

Tyś grobem, w którym miłość pogrzebana

Żyje, a moi kochankowie zmarli

Mają tam cząstkę, ongi im oddaną;

Tę własność wielu tobie przekazali.

W tobie ich obraz widzę ukochany,

Tobie – im wszystkim – we wszystkim oddany.

XXXII

Jeśli ów miły mi tak dzień przeżyjesz,

Gdy Śmierć przysypie pyłem moje kości,

A później trafem raz jeszcze odkryjesz

Prostackie wiersze twej zmarłej miłości,

Zechciej przyrównać je do tych najpierwszych

I choć się piękniej każde pióro trudzi,

Dla mej miłości weź je, nie dla wierszy,

Które przewyższa wielkość innych ludzi.

O, jedną myśl mi poświęć wówczas, miły:

„Gdyby żył dłużej i Muza dojrzała,

Z miłości jego by się narodziły

Lepsze utwory i sława niemała.

Lecz zmarł, więc choć go prześcignęło tylu,

Dla uczuć czytam go, ich – dla ich stylu”.

XXXIII

Wiele wspaniałych poranków widziałem,

Pieszczących góry swym monarszym okiem,

Licem złocistym łąki całowało,

Nieba alchemią złociło potoki.

Lecz wkrótce niskim chmurom już nie wzbrania

Niebiańskie lico przesłonić plugawie

I świat porzuca, oblicze zasłania,

Mknie niewidzialne na zachód w niesławie.

Tak wczesnym rankiem me słońce świeciło

Nad głową moją tryumfalnym blaskiem;

Lecz, biada! Moim przez godzinę było,

Później przede mną skryło się w chmur maskę.

Cóż, słońcem ziemskim gardzić się nie godzi,

Gdy zaszło: tamto w niebie też zachodzi.

XXXIV

Czemu tak piękny dzień mi obiecałeś,

Każąc wyruszyć bez opończy w drogę,

A później chmurom złym dopaść mnie dałeś,

Kryjąc w oparze zgniłym swą urodę?

Nie dość, że chmury przebiłeś swą mocą

I suszysz deszczu ślad na twarzy mojej;

Któż może cieszyć się taką pomocą,

Gdy ból zostaje, choć rana się goi?

Nie możesz skruchą leczyć bólu mego;

Straty mej żalem nie zapłacisz przecie.

Niewielką ulgę daje żal winnego,

Gdy inny dźwiga krzyż winy na grzbiecie.

Ach, lecz łez perły twoja miłość traci!

Wszystkie uczynki złe ten skarb opłaci.

XXXV

Uczynku swego nie żałuj już dłużej:

Kolce ma róża, błoto potok srebrny,

Słońce się zaćmi, księżyc się zachmurzy,

W najsłodszym pąku żyje robak wstrętny.

Błędy popełnia każdy; i ja grzeszę,

Gdy twój występek zmniejszam porównaniem;

Siebie poniżam, z rozgrzeszeniem spieszę,

Z większym niż wina winy darowaniem.

Błąd zmysłów zmyślne usprawiedliwienie

Uzyskał. Wróg twój stał się tarczą twoją;

Sam przeciw sobie składam oskarżenie,

Miłość i wrogość stanęły do boju

Tak zajadłego, że zostać wypadnie

Wspólnikiem tego, który mnie okradnie.

XXXVI

Daj mi to wyznać: osobno żyć mamy,

Choć niepodzielna miłość ma nas w mocy;

Tak więc zostaną na mnie moje plamy,

Sam je poniosę bez twojej pomocy.

Nasze miłości jedna czułość łączy

Mimo przegrody dzielącej istnienia;

Uczuć miłosnych ona nie zamąci,

Choć nam miłosne kradnie uniesienia.

Nie mogę jawnie głosić mej miłości,

By cię nie zhańbił występek mój skryty;

Ty nie okazuj mi swej serdeczności,

Byś, chcąc mnie uczcić, nie był czci wyzbyty.

Nie czyń tak. Kocham cię taką miłością,

Że moim jesteś: twa cześć mą własnością.

XXXVII

Jak stary ojciec znajduje uciechę,

Widząc swe dziecko w rozkwicie młodości,

Tak ja w wartości twej widzę pociechę,

Choć mnie kaleczą losu przeciwności.

Ród, rozum, piękno, bogactwa zebrane –

Jedno z nich, wszystkie, jeszcze więcej może? –

W tobie zostały ukoronowane,

Więc w grunt tak żyzny moją miłość złożę.

I już nie jestem ułomny, wzgardzony,

Ubogi; cień twój tyle prawdy kryje,

Że twym bogactwem wielkim wzbogacony,

Cząsteczką całej twojej chwały żyję.

Spójrz, najgodziwsze miej, boś ty godziwy.

Masz to; więc jestem po stokroć szczęśliwy.

XXXVIII

Jak ma brakować mej Muzie natchnienia,

Gdy z twego tchnienia najsłodszego bierze

Najdoskonalsze twoje dowodzenia,

Nie do oddania na lichym papierze?

O, tylko sobie masz dziękować, jeśli

Kiedyś wiersz ujrzysz mój pewnej wartości;

Któż, tępy, słowa do ciebie nie skreśli,

Gdy jesteś źródłem natchnionej światłości?

Dziesiątą Muzą bądź, dziesięćkroć większą

Niż dziewięć, które wzywają poeci.

Kto ciebie wezwie, niechaj stworzy wieczną

Poezję, która nad wiekami wzleci.

Gdyby ma Muza aż tam dotrzeć miała,

Trud mnie przypadnie, tobie cała chwała.

XXXIX

O, jak wyśpiewać cię, mój doskonały?

Swej lepszej części chwalić nie przystoi.

Po cóż sam sobie mam splatać pochwały?

Chwaląc cię, siebie chwalę w pieśni mojej.

Choćby dlatego żyjmy rozłączeni.

Niech nasza miłość straci wspólne imię.

Wówczas rozłąka taka mnie odmieni

I będę ciebie mógł sławić jedynie.

Rozłąko, jaką torturą być możesz!

Lecz twa bezczynność gorzka może zrodzić

Słodką zadumę miłosną; pomożesz

Myślą o miłym czas i myśli zwodzić,

Ucząc, jak jedność podwoić się daje,

Gdy tu go chwalę, a on tam zostaje!

XL

Wszystkie miłości me zabierz, mój miły;

I cóż otrzymasz prócz tego, co miałeś?

Owe miłości miłością nie były;

Wcześniej mą całą miłość otrzymałeś.

Jeśli twa miłość moją miłość bierze,

Gdyż cię miłuję, jakże mam cię winić?

Winić cię będę, jeśli chcesz nieszczerze

Igraszkę sobie z mej miłości czynić.

Chcę ci wybaczyć, złodzieju kochany,

Choć ubogiego mnie do cna okradasz;

Lecz wie to miłość: bardziej bolą rany,

Gdy nie wróg znany, lecz miłość je zada.

Wdzięku zmysłowy, twe zło pięknie mami;

Krzywdź, zabij; ale nie bądźmy wrogami.

XLI

Popełniasz małe grzeszki na swobodzie,

Wówczas gdy serce twe mnie nie dostrzega;

Służą twym latom one i urodzie,

Gdyż w ślad za tobą wciąż pokusa biega.

Że miły jesteś, możesz być zdobyty,

Że piękny jesteś, budzisz pożądanie;

A czy kobietę jakiś syn kobiety

Odrzuci, zanim go ona dostanie?

Biada! Lecz mogłeś mnie unikać, winiąc

Urodę swoją i zbłąkaną młodość,

Które prowadzą cię, szkodę ci czyniąc,

I tam, gdzie dwakroć złamiesz wiarę, wiodą:

Jej, gdyż twa piękność ją ku tobie kusi;

I swą, gdyż piękność twa mi kłamać musi.

XLII

Że masz ją, mały ból jedynie rodzi,

Choć ją kochałem, mogę rzec, serdecznie;

Że ona ciebie ma, to we mnie godzi,

Ten cios mą miłość zranił niebezpiecznie.

Wymówkę dla was mam, grzeszni w miłości:

Kochasz ją, bowiem wiesz, że ją miłuję.

Ona me dobro widzi w niewierności,

Gdyż tym miłego mego uraduje.

Jeśli cię stracę, zyska miła moja;

Jeśli ją stracę, zyskasz ty, przez stratę;

Jeśli zyskacie na tym wy oboje,

Na mnie włożycie krzyż jako zapłatę.

Lecz jest pociecha: jesteśmy jednością,

Więc pozostanie ona mą miłością.

XLIII

Chcąc widzieć, oczy zaciskam boleśnie;

Za dnia tonęły w zwykłej przeciętności,

Lecz kiedy usnę, widzę ciebie we śnie,

Gdy mrocznym blaskiem jaśniejesz w ciemności.

Ach, skoro cienie cień rozjaśnia lśnieniem,

Jak jasnym w jasny dzień będzie widokiem

Twa piękna postać, której jesteś cieniem,

Tak jaśniejącym przed uśpionym okiem!

Ileż by szczęścia me oczy zaznały,

Widząc twą piękność podczas dnia żywego.

Gdy martwą nocą cień niedoskonały

Tkwi w ślepych oczach ciężkiego snu mego!

Dzień będzie nocą, póki nie przybędziesz,

Noc dniem, gdy we śnie ze mną znowu będziesz.

XLIV

Gdyby zmieniło się w myśl ciężkie ciało,

Nie zatrzymałaby mnie wroga przestrzeń;

Na przekór dali pomknąć by się dało

Z tych stron dalekich do miejsca, gdzie jesteś.

Mniejsza więc o to, czy ma stopa kroczy

Z dala od ciebie po świata krawędzi;

Dość rzec, gdzie jesteś, a myśl moja skoczy;

Oto nad ziemią i morzami pędzi.

Lecz myśl, że myślą nie jestem, mnie gnębi;

Mógłbym przeskoczyć niezmierzone mile;

A że zbyt wiele jest lądów i głębi,

Czas trwonię, płaczę i mam z tego tyle,

Że te żywioły powolne mi dają

Łzy ciężkie, które na ziemię spadają.

XLV

Dwa inne: zwiewne powietrze i ogień

Oczyszczający – myśl i pożądanie –

Gdziekolwiek jestem, są zawsze przy tobie;

Są, lecz ich nie ma, gdyż mkną nieustannie.

Gdy tym dwóm szybszym żywiołom pozwoli

Czułe poselstwo pomknąć w twoją stronę,

Ku śmierci kłoni się wśród melancholii

Me życie z czterech żywiołów złożone.

To życie pełnym się znowu nie stanie,

Póki posłańcy od ciebie nie wrócą.

Właśnie wrócili, niosąc sprawozdanie

O zdrowiu twoim, więc się już nie smucę.

Cieszą mnie oni, lecz radość przechodzi.

Znów ich wysyłam, znów smutek się rodzi.

XLVI

Śmiertelną wojnę serce z okiem toczy,

Jak mają łupy z twej istoty dzielić.

Twój widok pragną zabrać sercu oczy,

A serce nie chce im tego udzielić.

Me serce twierdzi, że cię przechowuje

Tam, gdzie nie wedrą się oczu kryształy;

Oko w tym prawdy żadnej nie znajduje,

Mówiąc, że w nim się skrył twój obraz cały.

By postanowić w tej sprawie, zebrano

Sąd myśli, w sercu mających mieszkanie,

I wspólną wolą ich wyrok wydano:

Oczy część wezmą, część serce dostanie.

I tak: do oczu twój obraz należy,

A serce w głębi mego serca leży.

XLVII

Z sercem związało się teraz me oko;

Nawzajem świadczą dziś sobie grzeczności;

Gdy oko głodne jest twego widoku

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki