9,99 zł
Australijska researcherka Lily Nolan jest najlepsza w swoim zawodzie. Dlatego właśnie ją wybiera włoski biznesmen Raffael Petri, by wykonała dla niego ważne zlecenia. Lily celu musi przyjechać do Nowego Jorku, chociaż od lat pracuje wyłącznie zdalnie, ze swojego biura w Sydney. Ma powody, by unikać osobistych kontaktów. Raffael uświadamia sobie jakie, dopiero gdy staje z nią twarzą w twarz…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 134
Tłumaczenie:
Raffael Petri wsunął kartę kredytową do kieszeni, wstał od stolika i krótkim skinieniem głowy podziękował kelnerowi. Został obsłużony wyjątkowo sprawnie i bez zbędnego nadskakiwania, więc podziękowanie oraz napiwek słusznie się należały.
Raffael wciąż jeszcze pamiętał, jak czuje się człowiek całkowicie zdany na dobrą wolę cudzoziemców.
Przystanął, mrużąc oczy w słońcu. Lśniące morskie fale kołysały białymi jak śnieg jachtami, powietrze rześko pachniało solą i Raffael odetchnął głęboko, wreszcie wolny od ciężkiego aromatu perfum, który roztaczały wokół siebie siedzące przy sąsiednim stoliku kobiety.
Ruszył wzdłuż nabrzeża, mijając olbrzymie jachty i najnowocześniejsze ślizgacze i motorówki. Marina Marmaris zawsze kojarzyła mu się z ostentacyjną wystawą dowodów ludzkiego bogactwa. Była idealnym miejscem do zainwestowania sporych pieniędzy, oczywiście zakładając, że wstępne rozeznanie, wykonane przez zatrudnionych przez Raffaela ekspertów, było trafne. Wszystko wskazywało na to, że wyprawa do Turcji przyniesie korzyści.
Głośny wybuch śmiechu sprawił, że stanął jak wryty. Doskonale znał ten niski, nieco zachrypnięty głos. Mimo woli zacisnął dłonie w pięści i utkwił wzrok w ogromnym, wielopoziomowym liniowcu. Słońce oświetliło kasztanowe włosy mężczyzny, który wychylał się z najwyższego pokładu, unosząc w górę kieliszek do szampana.
‒ Chodźcie! – zawołał w kierunku dwóch kobiet na promenadzie u stóp statku. – Mam tu dobrze schłodzone bąbelki!
Ten zachrypnięty głos i swobodny ton nadal wracały do Raffaela w nocnych koszmarach, chociaż na żywo słyszał go dwadzieścia dwa lata temu, jako dwunastoletni chłopak.
Już dawno porzucił nadzieję, że kiedykolwiek odnajdzie tego mężczyznę. Nie znał jego nazwiska, zresztą oślizgły pomiot szatana zniknął z Genui szybciej niż uciekający z wraku szczur. Nikt nie chciał słuchać chudego dwunastolatka, który z uporem powtarzał, że za śmierć Gabrieli winę ponosi cudzoziemiec o włosach barwy dojrzałych kasztanów.
Fala gwałtownych emocji całkowicie go zaskoczyła.
Całe życie doskonalił sztukę obojętności, odcięcia się od wszelkich uczuć, lecz teraz… Z trudem opanował płomienny gniew, podniósł głowę i skupił się na zapamiętaniu szczegółów. Rysy twarzy tamtego rozlały się, naruszone upływem lat i słabością do alkoholu. Raffael zanotował nazwę liniowca oraz fakt, że stewardzi w białych szortach i koszulkach płynnie mówili po angielsku. Jeden z nich wyszedł na pomost, aby pomóc dwóm kobietom wejść na pokład.
Raczej dziewczynom niż kobietom, pomyślał Raffael. Obie były jasnowłose i z pewnością nie przekroczyły dwudziestki, chociaż jedna nosiła mocno postarzający makijaż.
Raffael był prawdziwym specem w dziedzinie makijażu oraz kobiecej urody.
Cóż, gust Anglika najwyraźniej wcale się nie zmienił – nadal lubił młode blondynki.
Raffael z wysiłkiem przełknął ślinę. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że jest to ten sam mężczyzna i dałby naprawdę wiele, by wymierzyć winnemu sprawiedliwość pięściami, ale nie był już impulsywnym, zrozpaczonym dzieciakiem.
Teraz był w stanie zrobić coś więcej niż tylko zbić tamtego na krwawą miazgę.
‒ Ciao, bella. – Ruszył do przodu, układając wargi w półuśmiech, świetnie znany dziennikarzom na całym świecie i uwielbiany przez kobiety.
I nawet na sekundę nie podniósł wzroku na przewieszonego przez reling mężczyznę w średnim wieku.
‒ Lucy… ‒ Wyższa z dziewcząt trąciła towarzyszkę łokciem. – Szybko, odwróć się! On wygląda jak… Nie, to niemożliwe…
Dwie pary oczu rozszerzyły się ze zdziwienia. Pierwsza dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, przez twarz drugiej przemknął wyraz niedowierzania.
Raffael potrafił radzić sobie z oszołomionymi wielbicielkami, jednak tym razem nie skinął głową i nie wyminął dziewcząt. Wręcz przeciwnie, zwiększył siłę rażenia swojego uśmiechu, któremu żadna nie była w stanie się oprzeć.
Wyższa postąpiła dwa kroki do przodu, ciągnąc za sobą tę drugą. Było oczywiste, że obie zupełnie zapomniały o jachcie i jego właścicielu, bo nawet nie mrugnęły, gdy tamten zaczął wykrzykiwać polecenia, by natychmiast wracały na pokład.
‒ Wygląda pan jak Raffael Petri – wykrztusiła wyższa blondynka głosem zdecydowanie za młodym dla mężczyzny na pokładzie, no i dla Raffaela także.
Różnica polegała na tym, że przy Raffaelu nic jej nie groziło.
‒ Ale pewnie ciągle pan to słyszy – dodała prawie szeptem.
‒ Jestem Raffael Petri.
Obie głośno wciągnęły powietrze. Niższa wyglądała tak, jakby miała zaraz zemdleć.
‒ Dobrze się czujesz? – spytał.
Bez słowa kiwnęła głową. Jej koleżanka pośpiesznie wyciągnęła z kieszeni komórkę.
‒ Mogę?
‒ Absolutnie nie. – W necie krążyły setki amatorskich zdjęć Raffaela. – Zamierzałem właśnie wstąpić gdzieś na kawę, macie ochotę do mnie dołączyć?
Gdy skręcili w jedną z bocznych uliczek, dziewczyny były tak zajęte gadaniem, że tylko Raffa słyszał pełne oburzenia okrzyki Anglika na jachcie, brutalnie pozbawionego popołudniowej rozrywki.
Raffa pomyślał, że wkrótce pozbawi go wszystkiego, co miało dla niego jakiekolwiek znaczenie.
Wiedział, że tym razem Anglik mu nie umknie.
I wreszcie mógł uśmiechnąć się z całkowitą szczerością.
‒ Przestań sobie ze mnie żartować, Pete. – Lily odchyliła się do tyłu na krześle i mocniej chwyciła słuchawkę. – Mam za sobą długi dzień. Wiem, że w Nowym Jorku jest dopiero wczesny ranek, ale tu, w Australii, wszyscy właśnie idą spać.
Spojrzała w okno i zobaczyła w szybie wierne odbicie swojego gabinetu. Jej dom znajdował się daleko od centrum miasta i na zewnątrz roztaczała skrzydła gęsta ciemność.
Lily potarła obolały kark. Ukończenie projektu na czas oraz w zgodzie z jej własnymi wysokimi wymaganiami okazało się naprawdę trudne.
‒ To nie żarty. – W głosie Petera, niezmiennie naznaczonym kanadyjskim akcentem, brzmiało podniecenie. – Szef życzy sobie, żebyś jak najszybciej tu przyjechała, a on nigdy nie żartuje. Przenigdy.
Lily wyprostowała się.
‒ Mówisz poważnie?
‒ Oczywiście. I nie zapominaj, że szef zawsze dostaje to, na czym mu zależy.
‒ Tyle że Raffael Petri nie jest moim szefem – oświadczyła Lily.
Już sam dźwięk tego imienia i nazwiska sprawił, że poczuła się trochę dziwnie. Była przecież zwyczajną Lily Nolan, mieszkającą na powoli popadającej w ruinę farmie, godzinę drogi na południe od Sydney, więc co mogła mieć wspólnego z Raffaelem Petrim.
‒ Przecież on nawet nie wie, że istnieję – dodała.
Petri zamieszkiwał na odległej planecie, o której przeciętni śmiertelnicy mogli tylko snuć marzenia albo czytać w plotkarskich magazynach.
Pośpiesznie opuściła rękę, którą przed sekundą podniosła do policzka. Nienawidziła tego starego, nerwowego gestu.
‒ Jasne, że wie. Jak ci się wydaje, dlaczego dostajesz tyle zleceń od nas? Szef był pod wrażeniem twojego raportu o Tahiti i od tamtej pory za każdym razem podkreśla, że właśnie ty masz przygotować następny.
Lily zamrugała. Nawet nie przyszło jej do głowy, że signor Petri osobiście czyta jej raporty. Wydawało jej się, że do takich przyziemnych zadań ma innych, a sam w tym czasie zabawia się w światowych stolicach i kurortach.
‒ To fantastycznie, jestem naprawdę zachwycona.
Mimo ostatnich sukcesów kredyt wzięty na zakup domu i rozbudowę biznesu ciągle spędzał jej sen z oczu. Przez długie lata nie miała swojego miejsca na ziemi i potrzeba zdobycia czegoś własnego okazała się silniejsza od zdrowego rozsądku, nawet jeżeli taki krok oznaczał przeprowadzkę na drugą stronę świata i rozstanie z niespokojną o jej los rodziną. Lily czuła, że musi sama dokonać zwrotu w swoim życiu, i to pragnienie liczyło się dla niej ponad wszystko.
Westchnęła głęboko. Skoro signor Petri osobiście pochwalił jej pracę…
‒ Doskonale – powiedział Pete. – Kontrakt znajdziesz w skrzynce mejlowej. Bardzo się cieszę, że wreszcie na własne oczy zobaczę osobę, z którą dotąd rozmawiałem wyłącznie przez telefon.
‒ Zaraz, zaraz, chwileczkę. – Dziewczyna zerwała się zza biurka. – Chodziło mi o to, że jest mi miło, że moja praca znajduje uznanie, to wszystko!
Zawsze pracowała jak szatan i miała świadomość, że świadczy usługi doskonałej jakości, lecz naturalnie potwierdzenie tego, i to z ust najbardziej wpływowego klienta, dodało jej pewności siebie, tak potrzebnej właśnie teraz, gdy miała na karku ten nieszczęsny kredyt.
‒ Nie chcesz przyjąć propozycji pracy tutaj, naprawdę? – Przyciszony głos Petego zabrzmiał tak, jakby Lily przekreśliła jedyną szansę ludzkości na odkrycie cudownego leku na raka.
‒ Właśnie.
Myśl o życiu w wielkim mieście, wśród milionów ludzi, sprawiła, że po plecach Lily przebiegł zimny dreszcz. Zazwyczaj unikała nawet wypraw do najbliższego miasteczka po zakupy, zamawiając potrzebne produkty przez internet, z dostawą do domu. Praca w Nowym Jorku i konieczność codziennego kontaktu z zaciekawionymi spojrzeniami ludzi byłyby niczym zły sen. Świadomość wartości własnej pracy to jedno, lecz bezustanny kontakt z innymi to już zupełnie co innego.
‒ Wpuszczasz mnie w maliny, prawda? – odezwał się Pete po chwili milczenia. – Kto nie chciałby pracować dla Raffaela Petriego?
Lily przeczesała palcami długie włosy, odgarniając je z twarzy.
‒ I tak już dla niego pracuję, ale sama sobie jestem szefem – oświadczyła. – Dlaczego miałabym z tego rezygnować?
Niezależność i możliwość kontroli nad własnym życiem były dla niej najważniejsze, może dlatego, że jedno całkowicie bezsensowne wydarzenie pozbawiło ją prawie wszystkiego.
Cisza, która zapadła w słuchawce, uświadomiła jej wyraźnie, jak dziwne musiało się wydać Pete’owi jej podejście to tej kwestii.
‒ Policzmy plusy – rzekł w końcu. – Wpisujesz firmę Petriego do swojego CV i masz wejście do każdej innej, ponieważ wszyscy wiedzą, że on zatrudnia tylko najlepszych. Następnie wynagrodzenie – przeczytaj uważnie kontrakt, zanim go odrzucisz, moja droga, bo taka szansa nie zdarza się codziennie.
Pete prawie ją przekonał, ale przecież sama wiedziała najlepiej, co dla niej dobre.
‒ Dzięki – westchnęła. – Naprawdę doceniam twoje starania, słowo, ale to niemożliwe.
Przez głowę przemknęła jej myśl, że gdyby jej życie było inne, zrobiłaby wszystko, by skorzystać z tej szansy. Gdyby jej życie potoczyło się inaczej, gdyby ona sama była inna.
Niestety, nie mogła zmienić przeszłości. I właśnie dlatego wszystko, czego chciała, wszystko, czego potrzebowała, znajdowało się w zasięgu jej ręki. Musiała tylko zdecydowanie dążyć do osiągnięcia najważniejszych celów – sukcesu, bezpieczeństwa, samowystarczalności.
‒ Lily, nie miałaś nawet czasu, żeby się zastanowić. Przemyśl jeszcze tę sprawę.
‒ Już to przemyślałam – odparła. – Odpowiedź wciąż brzmi „nie”. Jestem tutaj szczęśliwa.
W pierwszej chwili wydawało jej się, że ten monotonny dźwięk to poranny chór witających dzień ptaków, lecz kiedy ani na moment nie przycichał ani nie zmieniał barwy, z jękiem otworzyła oczy.
Była jeszcze noc.
Z mocno bijącym sercem sięgnęła po słuchawkę, przerażona, że coś się stało. Nikt nie dzwonił przecież o takiej porze, jeśli nie było to absolutnie konieczne.
‒ Halo? – Usiadła na łóżku i wsunęła sobie poduszkę pod plecy.
‒ Panna Lily Nolan? – Głęboki męski głos był mroczny i fascynujący, zupełnie jak espresso.
Lily zapaliła lampkę i spojrzała na zegarek. Dochodziła północ. Nic dziwnego, że była kompletnie nieprzytomna, zasnęła przecież pół godziny temu.
‒ Kto mówi? – spytała.
‒ Raffael Petri.
Raffael Petri! W jej wciąż odurzonych snem uszach jego głos brzmiał jak gorąca pokusa. Ściągnęła brwi i szybko poprawiła rozpinaną koszulę, w której najchętniej sypiała. Żaden męski głos nie robił na niej takiego wrażenia, ale jaki głos brzmiał tak jak ten?
‒ Jest pani tam?
‒ Oczywiście, właśnie się obudziłam.
‒ Mi dispiace.
Nie wydawało jej się, by rzeczywiście było mu przykro, lecz jakie to miało znaczenie. Potrząsnęła głową. Jeżeli dzwonił do niej Raffael Petri, to musiało chodzić o interesy, a ona nie powinna się zastanawiać nad głupstwami, nawet jeśli jej hormony wyczyniały dziwne tańce pod wpływem tego cudownego głosu z obcym akcentem.
‒ Signor Petri… ‒ Odrzuciła włosy do tyłu i usiadła wygodniej. – Co mogę dla pana zrobić?
‒ Podpisać kontrakt i wsiąść do samolotu do Nowego Jorku. Subito.
Natychmiast, tak? Lily w ostatniej chwili powstrzymała się od instynktownej odpowiedzi. Jeżeli gdziekolwiek wybierała się subito, to jedynie z powrotem do krainy snu.
‒ To niemożliwe.
‒ Nonsens, to jedyny rozsądny krok.
Wzięła głęboki oddech, usiłując zachować spokój. Petri nie był jej jedynym klientem, to fakt, ale z pewnością najważniejszym.
‒ Słyszała mnie pani?
‒ Tak.
‒ Świetnie. Kiedy zarezerwuje pani bilet, proszę przesłać wszystkie szczegóły mojemu asystentowi, który zadba, żeby ktoś czekał na panią na lotnisku.
Najpewniej właśnie w taki sposób przemawiali do swoich poddanych włoscy książęta w epoce renesansu – zupełnie jakby każde ich słowo stanowiło prawo. Lily trudno było sobie wyobrazić, jak wielkiej trzeba pewności siebie, aby zawsze wierzyć, że wystarczy rzucić polecenie, by ktoś natychmiast je spełnił.
‒ Dziękuję za informację, ale nie widzę potrzeby, żeby kontaktować się z Petem – odchrząknęła. – Pańska oferta ogromnie mi pochlebia, wolę jednak pracować dla siebie.
‒ Odrzuca pani moją propozycję?
Nienaturalnie łagodna nuta w jego głosie przyprawiła ją o dreszcz. Czy ktokolwiek kiedykolwiek czegokolwiek mu odmówił? Serce biło jej mocno i szybko. Doskonale zdawała sobie sprawę, że znalazła się na niebezpiecznym gruncie.
Ogłoszony przez media najprzystojniejszym mężczyzną świata, złotowłosy Raffael Petri, którego swobodnie elegancki styl ubierania się stał się niedoścignionym wzorem do naśladowania, niewątpliwie nie zetknął się jeszcze z odmową z ust kobiety.
Petri okazał się jednak kimś znacznie więcej niż tylko wybitnie przystojnym facetem. Szybko zakończył karierę modela i wbrew przewidywaniom licznych krytyków dowiódł, że jest świetnym biznesmanem.
Tak czy inaczej, teraz, bogaty i wpływowy, wyraźnie przywykł do tego, że inni natychmiast spełniają jego polecenia.
‒ Bardzo mi pan pochlebia, ale…
‒ Ale co? – wszedł jej w słowo.
‒ Ale niestety nie mogę przyjąć pańskiej propozycji.
Jego milczenie trwało tak długo, że Lily zaczęła się już zastanawiać, czy przypadkiem nie spaliła za sobą wszystkich mostów. Przestraszyła się, ponieważ bardzo potrzebowała zleceń od firmy Raffaela.
‒ Co musiałoby się zmienić, żeby mogła ją pani przyjąć?
Cholernie uparty gość, pomyślała. Dlaczego nie był w stanie po prostu przyjąć odmowy do wiadomości?
‒ Czy mógłby mi pan wyjaśnić, dlaczego tak zależy panu na moich usługach? Poinformowano mnie, że jest pan zadowolony nie tylko z moich badań, ale także z naszej obecnej formy współpracy.
‒ Gdybym nie był zadowolony z pani pracy, na pewno nie proponowałbym pani stałego kontraktu, panno Nolan – rzucił szorstko. – Chcę mieć panią w moim zespole, bo jest pani najlepsza w swojej dziedzinie, to proste.
Mimo woli zarumieniła się z radości.
‒ Bardzo dziękuję za uznanie – powiedziała, poprawiając się na poduszce. – Zapewniam pana, że jakość mojej pracy w żadnym razie nie ulegnie zmianie na gorsze.
‒ To mi nie wystarcza.
‒ Słucham? – W jej głosie zabrzmiała nuta niedowierzania.
‒ W najbliższym czasie zamierzam rozpocząć realizację ważnego projektu. – Petri na moment zawiesił głos. – Członkowie zespołu muszą być tutaj, na miejscu, między innymi dlatego, że będą zobligowani podpisanym w umowie o pracę zobowiązaniem dochowania całkowitej tajności.
‒ Mam nadzieję, że nie sugeruje pan, że jestem ryzykownym ogniwem – zauważyła sztywno. ‒ Każde zlecenie, którego wykonania się podejmuję, objęte jest takim zobowiązaniem. Zawsze stoję na straży tajności danych zawartych w moich opracowaniach oraz danych osobowych klientów.
Lily zaczęła karierę jako researcherka pracująca dla prywatnej firmy, szybko poszerzyła jednak horyzonty i znalazła swoją niszę w postaci sprawdzania danych pracowników oraz analiz profilów firm i trendów handlowych. Ostatnio wyspecjalizowała się w badaniach kondycji nowych firm oraz ich wartości w sytuacji potencjalnego przejęcia.
Właśnie wtedy na jej horyzoncie pojawił się Raffael Petri – był niczym rekin, wyczuwający świeżą krew na długo przed innymi. Za każdym razem gdy przeprowadzała dla niego analizę firmy, natrafiała na problemy i słabe punkty. Petri przejmował taki kulawy biznes i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przeistaczał go w najlepszy w branży rozrywkowo-turystycznej, od wspaniałego ośrodka wypoczynkowego na Tahiti po marinę i stocznię jachtów w Turcji.
‒ Gdybym wątpił w pani zdolność dotrzymania tajemnicy, nigdy bym pani nie wynajął – powiedział teraz.
Odetchnęła z ulgą.
‒ Nie mogę jednak pozwolić sobie na choćby najmniejsze ryzyko – dodał. – Ten zespół ma być najlepszym z najlepszych i będzie pracował w Nowym Jorku. Dlatego potrzebna mi jest pani tutaj.
Lily nieoczekiwanie poczuła dumę. Nigdy dotąd nie była nikomu potrzebna. Nigdy się nie wyróżniała, ani pod względem urody, ani wyników w szkole czy w sporcie. Zawsze była przeciętna, nigdy dość wybitna, by znaleźć się w świetle reflektorów.
Pokręciła głową, zaskoczona i zniesmaczona własną reakcją. Niewątpliwie musiała to być jakaś przebitka z okresu nastoletniej depresji, kiedy czuła, że właściwie nikt jej nie chce, że dla rodziny jest tylko ciężarem, a dla przyjaciół przypomnieniem katastrofy, o której woleliby zapomnieć.
Teraz, słysząc słowa Raffaela, na końcu języka miała zdanie: „Tak, oczywiście, jutro będę w Nowym Jorku”. Zwiedziłaby to niezwykłe miasto, zwane Wielkim Jabłkiem, na własne oczy zobaczyłaby…
Z trudem przełknęła ślinę. Nie mogła tego zrobić. Nie mogła narazić się na pełne ciekawości spojrzenia obcych, nie zniosłaby wyrazu fascynacji i zażenowania na ich twarzach. Nie zamierzała znosić takich sytuacji, nigdy więcej.
‒ Mam już pewne doświadczenie w pracy z pańskim zespołem na odległość – odezwała się. – Jestem przekonana…
‒ Ten projekt wymaga ściślejszej współpracy – przerwał jej. – Nie zamierzam tolerować żadnych potknięć.
Otworzyła usta, by powiedzieć, że jeśli jego projekt poniesie klęskę, na pewno nie będzie to jej wina, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język.
‒ Więc jak?
‒ Przykro mi, lecz nie mogę wyjść naprzeciw pańskim życzeniom.
‒ Podwoję pani wynagrodzenie. I wypłacę premię po zakończeniu projektu.
Lily drgnęła ze zdziwienia. Z ciekawości przeczytała kontrakt i umieszczona w nim kwota wynagrodzenia już wcześniej wprawiła ją w oszołomienie. Świadomość, że za jedno zlecenie może zarobić więcej, niż wynosił jej dochód z czterech ostatnich lat, całkowicie ją zaskoczyła. Rozwiązałoby to wszystkie jej finansowe problemy.
‒ Zmieniamy melodię? – zagadnął. – Tak myślałem.
Był wyraźnie rozbawiony, co sprawiło, że o mały włos nie syknęła ze złości. Na niego, za to, że uważał, że można ją kupić czy też na siebie samą, za to, że mimo wielkiej pokusy wiedziała, że nie jest to możliwe? Nie była pewna.
Jakaś część jej serca nadal tęskniła za przygodą, podróżami, rozrywką, ale gdy jej życie przed laty obróciło się w gruzy, musiała odsunąć marzenia na bok. Kiedy miała czternaście lat, została pozbawiona najlepszej przyjaciółki, beztroskiej młodości i normalnej egzystencji, a nawet rzeczy, które inni traktowali jako coś najzupełniej oczywistego, takich jak flirt z chłopcami i umawianie się na randki.
Odrzuciła do tyłu długie, osuwające się na jej policzki włosy i zaklęła w myśli, złorzecząc człowiekowi, który obudził dawno uśpione tęsknoty.
Kochała swój dom i była dumna, że udało jej się oszczędzić dość pieniędzy, by go kupić. Ponad wszystko inne potrzebowała poczucia bezpieczeństwa i spokoju, jakie jej dawał.
‒ Nie, signor Petri. Zaskoczył mnie pan, lecz nie zmieniłam zdania.
‒ Bardzo interesujące. Większość ludzi bez wahania skorzystałaby z takiej szansy, więc dlaczego pani tego nie zrobi? Chodzi o rodzinę? Ma pani męża i dzieci?
‒ Nie, nie mam… ‒ Mocno zacisnęła wargi.
Instynkt podpowiadał jej, że powinna zachować swoje prywatne życie w tajemnicy, nie zdradzać żadnych szczegółów temu człowiekowi.
‒ Nie ma pani własnej rodziny? Tak, jest pani chyba jeszcze za młoda, tak mi się właśnie wydawało.
Lily uniosła brwi. Miała dwadzieścia osiem lat, więc chyba jednak nie była aż taka młoda. A może Petri sugerował, że nie robi wrażenia profesjonalistki? Albo po prostu ją podpuszczał… Czuła, że uwielbia bawić się z nią jak kot z myszą.
‒ Wydaje mi się, że wiek zaczyna mieć znaczenie dopiero w bardziej dojrzałym okresie życia – rzuciła.
Ze słuchawki dobiegł ją dźwięk, który mógł być pełnym irytacji prychnięciem albo stłumionym wybuchem śmiechu.
Nie powinna była tego powiedzieć. Aluzja do jego wieku – ostatecznie był zaledwie pięć lat starszy od niej – mogła się okazać fatalna w skutkach.
‒ Na szczęście nie jestem jeszcze zgrzybiałym starcem – rzekł.
Od starości dzieliły go całe lata świetlne, doskonale o tym wiedziała. Często natrafiała na jego zdjęcia, robione podczas rozmaitych oficjalnych bankietów i innych towarzyskich wydarzeń, zawsze z niezwykle atrakcyjną, ubraną z wyrafinowaną elegancją kobietą u boku. Za każdym razem z inną.
‒ Jeśli nie chodzi o rodzinę, to pewnie o kochanka. – Petri lekko zniżył głos.
Lily podciągnęła kolana do piersi, starając się opanować dziwny niepokój.
‒ Moje prywatne życie to nie pańska sprawa.
‒ Wręcz przeciwnie, jeśli pewne jego aspekty uniemożliwiają to, czego chcę – odpalił.
‒ Cóż, najwyższy czas odkryć, że nie zawsze można dostać wszystko, czego się chce – dała w końcu wyraz swojej irytacji. – To ja decyduję, komu, kiedy i gdzie sprzedaję usługi mojej jednoosobowej firmy.
Ręce jej drżały, serce biło szybko i mocno. Czuła się coraz gorzej, gniew i obrzydzenie do samej siebie paliły ją od środka. Zdawała sobie sprawę, że musi zachować spokój, niezależnie od okoliczności.
‒ Zakładam, że normalnie nie rozmawia pani z klientami tym sugestywnie seksownym głosem – zaśmiał się. – Dałoby im to całkowicie błędne wyobrażenie o rodzaju usług, jakie pani świadczy.
Mało brakowało, a upuściłaby słuchawkę.
Sugestywnie seksowny głos? To oczywiste żarty! Żaden mężczyzna nigdy nie nazwał jej seksowną.
Tak, bawił się nią – szukał słabych punktów i znajdował je. Bez większego trudu.
Dziwne, ale świadomość tego, co z nią robił, natychmiast ją uspokoiła.
‒ Istnieją konkretne przyczyny, dlaczego nie mogę pracować dla pana w Nowym Jorku, ale…
‒ Proszę wymienić trzy.
‒ Słucham?
‒ Chcę wiedzieć, dlaczego odrzuca pani moją ofertę pracy. Bardzo proszę, niech pani poda trzy powody.
Ku swemu zdziwieniu Lily poczuła, że musi mu odpowiedzieć.
‒ Nie mam paszportu, to na początek.
Skrzywiła się lekko, bo zabrzmiało to tak, jakby była dziewczyną z zapyziałej prowincji, zwłaszcza w porównaniu z człowiekiem, który znał cały świat jak własną kieszeń.
‒ To powód numer jeden – przytaknął. – Co dalej?
‒ Nie stać mnie na wynajęcie mieszkania w Nowym Jorku.
‒ Nawet biorąc pod uwagę proponowaną przeze mnie premię? – zdumiał się.
‒ Mam tu pewne zobowiązania i wszystkie moje zarobki przeznaczam właśnie na nie.
‒ A trzeci powód?
Nie mogę znieść myśli o pracy w jednym pomieszczeniu z innymi ludźmi, pomyślała. Nie mogę znowu przez to przejść. Wolę samotność. Żyje mi się tu całkiem nieźle, mam interesujący plan biznesowy i żaden autokratyczny magnat nie będzie mi dyktował, co mam robić.
‒ Nie odpowiada pani, co jasno dowodzi, że jest to najważniejszy powód ze wszystkich albo że w ogóle go pani nie ma.
Z ogromnym wysiłkiem powstrzymała się od odpowiedzi. Nie zamierzała znowu dać się podpuścić.
‒ Czy to fakt istnienia ukochanego nie pozwala pani wyjechać?
‒ Nie ma pan prawa tak mnie wypytywać.
‒ Mam prawo, ponieważ pani niechęć stoi na przeszkodzie rozpoczęcia mojego najważniejszego projektu.
Jego arogancja przekraczała wszelkie granice, ale Lily jednak nastawiła uszu. Fascynowały ją zdolności biznesowe tego człowieka, jego niezwykła umiejętność dostrzegania okazji przed wszystkimi innymi. Naprawdę wiele by dała, by się dowiedzieć, co to za projekt.
‒ Mogę coś pani doradzić?
Miała już „nie” na końcu języka, lecz on mówił dalej.
‒ Niech go pani rzuci i znajdzie sobie kogoś, kto nie będzie pani przeszkadzał w skorzystaniu z tak niewiarygodnej szansy. Ma pani ogromny talent, proszę mi wierzyć. Szkoda go marnować.
Lily otworzyła usta ze zdziwienia. To Raffael Petri był niewiarygodny, nie szansa, jaką chciał jej dać. Gdyby była związana z jakimś mężczyzną, nigdy nie porzuciłaby go dlatego, że tak poradził jej zarozumiały ponad wszelką miarę biznesmen.
‒ Nie miałam pojęcia, że jest pan ekspertem w dziedzinie stosunków międzyludzkich – prychnęła. – Czy nie słynie pan raczej z tego, że zmienia pan dziewczyny jak rękawiczki?
I natychmiast poderwała rękę do ust. Właśnie przekreśliła swoją przyszłość w jego firmie, ale przecież całe jego zachowanie wobec niej było głęboko obraźliwe.
Petri wybuchnął śmiechem, który wcale nie brzmiał wrogo czy nieprzyjemnie. Lily zesztywniała, przerażona własną reakcją.
Czy to nie dosyć, że wyglądał jak grecki bóg? Czy musiał jeszcze śmiać się tak, że jej serce zalała fala dziwnego ciepła?
Szczerze nie znosiła autokratów i wszystkich, którzy narzucają swoje zdanie innym, więc naprawdę nie rozumiała, skąd wzięło się w niej to uczucie.
A może tylko nie chciała zrozumieć? Była młodą, zdrową kobietą o normalnych fizycznych potrzebach. Jej hormony miały gdzieś, czy Petri jest aniołem, czy wcielonym diabłem, zainteresowane jedynie tym, że od bardzo dawna nie doznały podniecenia i satysfakcji.
‒ Proszę się ze mnie nie śmiać – rzuciła, zdecydowanie za ostro.
Dopiero po paru sekundach dotarło do niej, co właściwie ujawniła. Teraz Petri wiedział już, że trafił ją w czułe miejsce.
Można było o nim przecież powiedzieć wszystko, tylko nie to, że brakowało mu inteligencji i sprytu. Nie było tajemnicą, że pochodził z ubogiej dzielnicy jednego z wielkich miast we Włoszech. Jego biznesowy sukces zakrawał na prawdziwy cud.
‒ Skąd pani wie, czy przypadkiem nie śmieję się sam z siebie?
Nie była w stanie rozeznać, czy w jego głosie słyszy nutę rozbawienia, czy raczej tłumionej wściekłości.
‒ Może śmieję się, bo ktoś wreszcie wypomniał mi wszystkie moje słabe strony – ciągnął. – Mój podeszły wiek, niestałość, kto wie, co jeszcze… Czyżby zbadała pani moją przeszłość i charakter, panno Nolan?
‒ Nie, skądże – zapewniła pośpiesznie. – Przed przyjęciem pierwszego zlecenia uważnie przyjrzałam się pańskiej firmie, rzecz jasna, lecz wykonanie profilu osobistego nie było konieczne.
‒ Bo paparazzi i tak odwalają całą robotę, prawda?
Lily ściągnęła brwi. Przez głowę przemknęła jej myśl, że chyba trafiła w czuły punkt.
‒ Wydanie paszportu można przyśpieszyć, zlecę to moim ludziom – rzekł, szybko zmieniając temat. – Każę też wprowadzić w kontrakcie zmiany co do wysokości wynagrodzenia i premii. Czy to panią zadowala?
Oboje milczeli, ale jego milczenie było wyraźnie wyczekujące. Czekał, żeby wyraziła zgodę, bo wtedy mógłby odfajkować sprawę na liście rzeczy do załatwienia i przejść do następnej pozycji.
Jednak Lily nie była bezosobowym punktem do skreślenia.
‒ W pełni doceniam tę niezwykle hojną ofertę – wykrztusiła, zaciskając palce na słuchawce. – Ale to naprawdę nie dla mnie. Chętnie wykonam wszystkie polecenia stąd…
‒ To nie dla mnie – przerwał jej, może podświadomie powtarzając jej zwrot.
Znowu zamilkł, tym razem na dłużej. Lily czuła, że próbuje ją złamać, ale nie zamierzała ustąpić. To, o co prosił, było po prostu niemożliwe, a duma nie pozwalała jej wdawać się w wyjaśnienia.
‒ Nie pozostawia mi pani wyboru – odezwał się wreszcie. – Znajdziemy kogoś innego na stanowisko głównego researchera.
Lily opadła na poduszki, czując, jak jej prawie boleśnie napięte mięśnie w końcu zaczynają się rozluźniać.
‒ I naturalnie moja firma nie da pani żadnych więcej zleceń.
Gwałtownie wstrzymała oddech, mimo wszystko całkowicie zaskoczona. Bez zleceń z jego firmy jej własna skazana była na likwidację. Cztery miesiące wcześniej pewnie zdołałaby sobie jakoś poradzić, ale teraz, po wzięciu kredytu, było to wykluczone.
Nie miała cienia wątpliwości, że jeśli przestanie spłacać raty, straci wszystko – i firmę, i dom. Życie, które z takim wysiłkiem budowała.
‒ Mówiła pani coś?
Nie miała nic do powiedzenia.
‒ Musi pani wziąć też pod uwagę, że informacja o moim niezadowoleniu z pani usług błyskawicznie rozejdzie się wśród pani obecnych i potencjalnych klientów. Mam znajomości na całym świecie, od Melbourne po Bombaj, od Londynu po Los Angeles.
Zawiesił głos, pozwalając jej przyjąć do wiadomości ten ponury scenariusz.
‒ Dołoży pan starań, żeby wyrobić mi złą opinię? – zapytała cicho.
‒ Z całą pewnością wspomnę o pani, kiedy tylko wyda mi się to konieczne.
Krótko mówiąc, z wielką satysfakcją zrujnuje jej reputację. Zalała ją fala gorącej nienawiści, takiej, jaką wcześniej czuła tylko raz, w stosunku do mężczyzny, który zmienił jej życie z beztroskiej egzystencji w niekończącą się serię medycznych zabiegów i wizyt u lekarzy. Nieświadomie podniosła rękę do twarzy.
Cóż, Raffael Petri nie wiedział o niej jednego – była wojowniczką. Przetrwała gorsze rzeczy niż spotkanie z nim i dzięki temu była silniejsza, niż przypuszczał.
Otworzyła usta, ale on ją uprzedził.
‒ Oczywiście gdyby zmieniła pani zdanie…
Z wściekłości przygryzła dolną wargę prawie do krwi. Wiedział przecież, że nie daje jej żadnego wyboru.
‒ Jest pan w stu procentach przewidywalny – rzuciła. – Absolutnie typowy autokrata.
Milczał, co rozwścieczyło ją jeszcze bardziej, nie zamierzała jednak pokazać mu, co się z nią dzieje.
‒ Dobrze, będę dla pana pracowała – powoli wypuściła powietrze z płuc. – Musi pan jednak trzykrotnie podwyższyć moje wynagrodzenie, no i premię. Proszę jutro przesłać mi poprawiony kontrakt na skrzynkę.
Ku jej zdumieniu nie zaprotestował.
‒ Do zobaczenia w Nowym Jorku, panno Nolan.
Doskonale wiedziała, że nie zobaczy go przy pracy. Gdy zespół będzie harował nad projektem, on pewnie będzie wygrzewał się w słońcu na Bahamach, jeździł na nartach w Szwajcarii albo zajmował się czymś jeszcze innym, czymś, co robią bogaci, gdy nie dręczą zwykłych ludzi.
Pomyślała, że jakoś to przeżyje. Wykona zlecenie, weźmie pieniądze, wróci do domu i będzie dalej budować swoją przyszłość.
‒ Żegnam, signor Petri.
‒ Arrivederci, panno Nolan.
Tytuł oryginału: The Flaw in Raffaele’s Revenge
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2016
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
Korekta: Hanna Lachowska
© 2016 by Annie West
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2018
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-3563-1
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.