Sprawa Dreyfusa - Michał Horoszewicz - ebook + książka

Sprawa Dreyfusa ebook

Horoszewicz Michał

3,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Żyd, szpieg, kozioł ofiarny

1894 rok. Francją wstrząsa potężny kryzys. Oficer Alfred Dreyfus zostaje oskarżony o zdradę na rzecz Niemiec. Nie chce skorzystać z propozycji honorowego samobójstwa, utrzymuje, że jest niewinny. Zostaje skazany na dożywotnią deportację na jedną z wysp u wybrzeży Gujany. Resztę ma załatwić tamtejszy morderczy klimat.

Cztery lata później literat i publicysta Emil Zola pisze swój słynny list J’accuse…! (Oskarżam!) do prezydenta Republiki Francuskiej, dowodząc, że cała sprawa karna została sfingowana, a dowody przeciwko Dreyfusowi sfałszowane. Czy jednostka ma jakiekolwiek szanse w starciu z potęgą całego wojskowego systemu?

Równolegle z wchodzącym na ekrany polskich kin głośnym filmem Romana Polańskiego Oficer i szpieg dajemy polskim czytelnikom szanse prześledzenia kulis skandalu i dyplomatycznej gry mocarstw. Michał Horoszewicz nie feruje łatwych wyroków, rysując zarazem barwny i fascynujący obraz Francji i Europy epoki fin de siècle-u.

Oskarżanie na zlecenie, manipulowanie faktami, tłamszenie ludzi niewygodnych. Władza niekontrolowana może wszystko. Książka wzorowa w swojej zwięzłości, erudycji oraz obiektywizmie.

Jan Turnau

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 147

Oceny
3,5 (6 ocen)
0
3
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AStrach

Całkiem niezła

Pomimo wszystko, osoba przeciw potędze musi zawsze wstawiać na siebie.
00

Popularność




Podzię­ko­wa­nia

Chcia­ła­bym podzię­ko­wać wszyst­kim oso­bom, które przy­czy­niły się do opu­bli­ko­wa­nia tego tek­stu, a szcze­gól­nie: panu pro­fe­so­rowi Toma­szowi Sza­ro­cie za ini­cja­tywę wydaw­ni­czą, wytrwałe wspie­ra­nie tego pomy­słu i cenne uwagi mery­to­ryczne oraz pani redak­tor Beacie Bińko za życz­liwą redak­cję pier­wot­nego tek­stu, pani Annie Rywac­kiej za tłu­ma­cze­nie z języka fran­cu­skiego kalen­da­rium oraz pod­pi­sów pod kary­ka­tu­rami i panu redak­torowi Janowi Tur­nau­owi za pomoc przy poszu­ki­wa­niu wydawcy i cie­płe wspo­mnie­nia o zmar­łym Auto­rze.

żona Lidia Horo­sze­wicz

Słowo wstępne

Słowo wstępne

Oto książka świę­tej pamięci Michała Horo­sze­wi­cza na temat sprawy Drey­fusa. Oczy­wi­ście będzie to książka bar­dzo „cho­dliwa”, ponie­waż ma szanse powstać film sław­nego reży­sera Romana Polań­skiego na ten tak gło­śny temat, nawet jed­nak gdyby filmu nie było, praca jest zde­cy­do­wa­nie warta sze­ro­kiego upo­wszech­nie­nia. Michał Horo­sze­wicz dostar­czył w niej bez­cen­nego mate­riału infor­ma­cyj­nego o tam­tej ogrom­nej fran­cu­skiej afe­rze. Jest zna­ko­mi­tym, bar­dzo zasłu­żo­nym bada­czem roz­ma­itych pro­ble­mów histo­rii współ­cze­snej. Pod­kre­ślam: bada­czem. Jego eru­dy­cja, wni­kli­wość, zupełny brak publi­cy­stycz­nego efek­ciar­stwa czy­nią z niego naukowca raczej niż publi­cy­stę. Znany z bar­dzo wni­kli­wych publi­ka­cji na tematy kato­licko-żydow­skie autor książki ana­li­zuje rów­nie zwięźle, jak eru­dy­cyj­nie jej przy­czynę, prze­bieg oraz skutki w świa­do­mo­ści spo­łecz­nej. Przed­sta­wia rów­nież wątek pol­ski, jest potrak­to­wany obszer­nie i bar­dzo obiek­tyw­nie wątek kościelny, sto­su­nek do tej nie­wąt­pli­wie żydow­skiej sprawy ducho­wień­stwa fran­cu­skiego i papie­stwa.

15 paź­dzier­nika 1894 roku 35-letni kapi­tan arty­le­rii z rodziny żydow­skich prze­my­słow­ców alzac­kich zostaje aresz­to­wany jako domnie­many autor wykazu pouf­nych doku­men­tów woj­sko­wych, 20 grud­nia tegoż roku ska­zany na doży­wot­nią depor­ta­cję na Wyspę Czar­cią u brze­gów Gujany. Nie korzy­sta z pro­po­zy­cji hono­ro­wego samo­bój­stwa, pro­kla­muje swoją nie­win­ność i wiarę we Fran­cję. Na noc zaku­wany w lek­kie kaj­danki, żyje tam pięć lat, choć liczono na jego śmierć z powodu fatal­nego kli­matu (karę śmierci znie­siono pół wieku wcze­śniej, choć za prze­wi­nie­nia woj­skowe roz­strze­li­wano). Unie­win­niony zostaje w roku 1899: oka­zuje się, że oskar­że­nie oparte było na fał­szer­stwie, bo prze­stęp­stwa dopu­ścił się ofi­cer pocho­dze­nia węgier­skiego, słabo zwią­zany uczu­ciowo z Fran­cją ary­sto­krata major Esterházy.

Horo­sze­wicz sta­wia cie­kawą tezę, że choć pocho­dze­nie Drey­fusa uła­twiło kon­cen­tra­cję na nim podej­rzeń, to jed­nak anty­se­mi­tyzm nie wykre­ował sprawy, choć dzięki niej odżył i zin­ten­sy­fi­ko­wał się, bo ni­gdy nie wygasł we fran­cu­skim spo­łe­czeń­stwie.

Znany z ostroż­no­ści w fero­wa­niu pochop­nych ocen autor (bro­niący np. Piusa XII przed zarzu­tem zupeł­nej bez­czyn­no­ści w obro­nie Żydów) i tu nie ulega poku­sie łatwych uogól­nień. W tej szcze­gól­nie cie­ka­wej spra­wie wysuwa przy­pusz­cze­nie, że „bar­dziej aktywny i uze­wnętrz­niany anty­se­mi­tyzm był postawą zni­ko­mego odsetka ówcze­snego ducho­wień­stwa fran­cu­skiego”; anty­se­mi­tyzm wyci­szony był roz­le­glej­szy, ale jego roz­mia­rów nie da się okre­ślić. Zadzi­wia­jąco sym­pa­tycz­nie, chwa­leb­nie zacho­wał się Waty­kan, zwłasz­cza sam papież Leon XIII, który nie­dolę Drey­fusa przy­rów­nał alu­zyj­nie do męczeń­stwa Chry­stusa. Zara­zem koja­rzona z Żydami maso­ne­ria nie była by­naj­mniej od razu obroń­czy­nią ska­za­nego: dopiero zbież­nie z uła­ska­wie­niem Drey­fusa naj­czci­god­niej­sza obe­dien­cja wol­no­mu­lar­ska, Wielki Wschód Fran­cji, wyzbywa się lóż anty­se­mic­kich. Co nie zna­czy, że fran­cu­ski Kościół kato­licki stał po stro­nie Drey­fusa: ważny dzien­nik „La Croix” zio­nął nie­na­wi­ścią do Żydów. Ukon­sty­tu­owały się ste­reo­typy anty­drey­fu­si­zmu: Żyd, zatem Judasz zdrajca, spi­sek żydow­ski… Jed­nak nawet i roz­le­głość anty­se­mi­tyzmu w armii jest sprawą nie cał­kiem oczy­wi­stą. Ofi­ce­ro­wie pocho­dze­nia żydow­skiego, choćby nosili to haniebne nazwi­sko, nie byli by­naj­mniej dys­kry­mi­no­wani. A prze­cież Fran­cja została prze­dzie­lona na pół na dłu­gie lata. Wybu­chła swo­ista wojna domowa. Skutki Sprawy (tak nazy­wano tę olbrzy­mią aferę) się­gnęły głę­boko. Histo­ryk Kościoła Pierre Pier­rard napi­sał, że wyzna­niowy wymiar sprawy Drey­fusa to „dra­mat reli­gijny pro­wa­dzący do obec­nej dechry­stia­ni­za­cji Fran­cji: do aler­gii na orę­dzie ewan­ge­liczne, do utraty zasad­ni­czych sił ducho­wych”. Wów­czas bowiem kato­licy „swą reli­gię miło­ści oddali w służbę Głu­poty i Nie­na­wi­ści”. Nie­stety, stwier­dze­nie to budzi sko­ja­rze­nia czy­sto pol­skie.

***

Post scrip­tum po dwóch latach. Cie­szę się ogrom­nie, że ta książka pana Horo­sze­wi­cza będzie wzno­wiona. Wzo­rowa jest w swo­jej zwię­zło­ści, eru­dy­cji oraz wła­śnie obiek­ty­wi­zmie. Nie zasko­czyła mnie, ponie­waż znam inne dzieło tego histo­ryka, mia­no­wi­cie rzecz pod tytu­łem Przez dwa mil­le­nia do rzym­skiej syna­gogi, o sto­sunku papie­stwa do narodu żydow­skiego.

Ta publi­ka­cja brzmi wszakże dzi­siaj w Pol­sce bar­dziej ogól­nie. Nie cho­dzi mi tylko o kwe­stię anty­se­mi­ty­zmu, zresztą we Fran­cji w przy­padku Drey­fusa nie naj­waż­niej­szą. Cho­dzi o sam pań­stwowy wymiar spra­wie­dli­wo­ści, jakże omylny. Tu u nas był tra­giczny przy­pa­dek Toma­sza Komendy, który nie­słusz­nie ska­zany prze­sie­dział w wię­zie­niu aż osiem­na­ście lat, co nie­uchron­nie zde­ter­mi­no­wało jakoś jego ziem­skie życie. Żeby jed­nak zda­rzały się tylko takie błędy i wypa­cze­nia (wyra­że­nie wła­dzy pań­stwo­wej z epoki oby cał­kiem minio­nej)! Są rów­nież innego rodzaju.

Oskar­ża­nie na wyraźne zle­ce­nie, pod publikę, raczej jej część myślącą podob­nie… Mani­pu­lo­wa­nie fak­tami, po pro­stu zakła­ma­nia… Tłam­sze­nie ludzi nie­wy­god­nych…

Wła­dza nie­kon­tro­lo­wana może wszystko.

Jan Tur­nau

I. Pamięć i sumie­nie

I. PAMIĘĆ I SUMIE­NIE

Zna­mienne, że już bar­dzo wcze­sne reflek­sje nad sprawą Drey­fusa – która we Fran­cji mniej wię­cej od prze­łomu lat 1897–1898 stała się po pro­stu Sprawą, wła­ści­wie nie­wy­ma­ga­jącą dopo­wie­dze­nia nazwi­ska – wyka­zy­wały nie­co­dzienną prze­ni­kli­wość, nie tra­cąc pod­sta­wo­wego sensu po wielu dzie­się­cio­le­ciach.

„Sprawa tak się ma do pro­cesu, jak morze do statku: prze­kra­cza go w nie­skoń­czo­ność” – pisał w paź­dzier­niku 1899 roku, tuż po uła­ska­wie­niu Drey­fusa, zna­ko­mity histo­ryk Ernest Lavisse. Szcze­gó­łowo roz­po­znano sądowo-doku­men­talną płasz­czy­znę sprawy Drey­fusa, z wszel­kimi jej aspek­tami, od tra­gicz­nych po far­sowe, choć zapewne ni­gdy nie roz­strzy­gnie się prze­ko­nu­jąco kwe­stii „kto był winny”, a liczba hipo­te­tycz­nych inter­pre­ta­cji nie zma­leje. Waż­niej­sza oka­zy­wała się sprawa o reha­bi­li­ta­cję Drey­fusa, z dra­ma­tycz­nymi zabie­gami, by uza­sad­nić jego nie­win­ność i napra­wić szkody moralno-god­no­ściowe. Coraz bar­dziej jed­nak nara­stały sprawy wokół Drey­fusa, który szybko zaczął sta­wać się sym­bo­lem w zróż­ni­co­wa­nych defi­ni­cjach patrio­ty­zmu, w zde­rze­niach norm moral­nych z racją pań­stwa, w odmien­nych inter­pre­ta­cjach repu­bli­ka­ni­zmu, w lan­so­wa­niu lub dys­kre­dy­to­wa­niu kse­no­fo­bii i anty­se­mi­ty­zmu, w poj­mo­wa­niu odpo­wie­dzial­no­ści przed wła­snym sumie­niem.

Z kolei poeta, dzien­ni­karz i ese­ista Char­les Péguy – jedna z naj­wznio­ślej­szych oso­bo­wo­ści drey­fu­si­zmu – w 1910 roku prze­wi­dy­wał: „Im bar­dziej ta sprawa jest skoń­czona, tym bar­dziej staje się oczy­wi­ste, że nie skoń­czy się ona ni­gdy. Im bar­dziej jest skoń­czona, tym wię­cej udo­wad­nia”. Tak też się stało. Oto dla przy­kładu opi­nie wyra­żone trzy ćwierć­wie­cza póź­niej: „Alfred Drey­fus zaświad­cza za miliony nie­win­nych prze­śla­do­wa­nych, tak jak oni wzno­szą zań świa­dec­two. […] Jest więc prawdą, że Sprawa nie prze­staje do nas prze­ma­wiać” – skon­sta­to­wał histo­ryk Jean-Denis Bre­din, a kato­licka ese­istka Jacqu­eline Lévi-Valensi uznała, że ze Sprawy wciąż można czer­pać naukę „w zakre­sie posza­no­wa­nia praw czło­wieka i czuj­no­ści sumie­nia moral­nego”.

Na prze­ło­mie XIX i XX wieku wła­ściwy sens Sprawy dobit­nie uchwy­cili dwaj pisa­rze: Nor­weg i Fran­cuz. BjØrnstjerne Mar­ti­nus BjØrnson, gorący przy­ja­ciel Fran­cji, pisał do Émile’a Zoli w cza­sie pierw­szego pro­cesu Drey­fusa: „Jakże chciał­bym być na pań­skim miej­scu, by ojczyź­nie i ludz­ko­ści oddać przy­sługę podobną do tej, jaką pan im wła­śnie ofia­ro­wał”. Z kolei Ana­tole France na pogrze­bie Zoli (5 paź­dzier­nika 1902 roku) wygło­sił ocenę histo­ryczną: „Prze­zna­cze­nie i wła­sne serce przy­nio­sły mu los naj­wyż­szy: był prze­bły­skiem sumie­nia ludz­ko­ści”. Tak oto słu­że­nie Spra­wie zrów­ny­wało się z posługą na rzecz całej ludz­ko­ści.

Wolno utrzy­my­wać, że od kil­ku­dzie­się­ciu lat sumie­nie ludz­ko­ści odzywa się coraz dobit­niej. Fran­cja była auten­tycz­nie podzie­lona na dwoje w obli­czu łama­nia praw czło­wieka przez jej for­ma­cje woj­skowe i para­mi­li­tarne w Algie­rii. Głę­boko i nie­obo­jęt­nie prze­ży­wano Bia­frę i Kam­bo­dżę, Chile Pino­cheta i Argen­tynę junty gene­ral­skiej, wojnę Sta­nów Zjed­no­czo­nych w Wiet­na­mie i wyzwo­leń­czą walkę Afry­ka­nów w RPA, rwan­dyj­ską heka­tombę z połowy 1994 roku i anta­go­ni­zmy serb­sko-bośniac­kie. Oczy­wi­ście, nie sama „Sprawa to spo­wo­do­wała, ale była ona ele­men­tem bez­u­stan­nie pobu­dza­ją­cym reflek­sję moralną”.

Jest wiel­kim osią­gnię­ciem ludzi, któ­rzy pod­nie­śli Sprawę, że prze­ka­zali nam taki oto wyni­ka­jący z niej zapis: ponad­cza­sowy, ponadna­ro­dowy, ponadre­li­gijny.

II. Repu­blika przed sprawą

II. REPU­BLIKA PRZED SPRAWĄ

1. Kraj mię­dzy­wer­sal­ski

Począ­tek Sprawy przy­pada nie­mal w poło­wie okresu dzie­lą­cego dwa wyda­rze­nia roz­gry­wa­jące się w gale­rii lustrza­nej naj­gło­śniej­szej rezy­den­cji monar­szej: pro­kla­mo­wa­nie 18 stycz­nia 1871 roku Cesar­stwa Nie­miec­kiego, zamy­ka­jące czas fran­cu­skich rosz­czeń do hege­mo­nii kon­ty­nen­tal­nej, oraz pod­pi­sa­nie 28 czerwca 1919 roku trak­tatu poko­jo­wego po wiel­kiej woj­nie, w któ­rej Niemcy zostały zwy­cię­żone.

Fran­cja względ­nie szybko pod­nio­sła się z klę­ski lat 1870–1871, nie­mniej Ber­lin i Lon­dyn uwa­żały, że w płasz­czyź­nie poli­tycz­nej utra­ciła już rangę wiel­kiej poten­cji. Repu­blika bywała tego świa­doma: 9 wrze­śnia 1898 roku, na krótko przed kry­zy­sem fran­cu­sko-bry­tyj­skim w kwe­stii Faszody nad Nilem, fran­cu­scy admi­ra­ło­wie prze­wi­dy­wali cał­ko­witą utratę kolo­nii w wypadku wojny z Anglią. Roz­po­częta około 1881 roku eks­pan­sja zamor­ska, począt­kowo okre­ślana jako „poli­tyka á la Jules Verne”, po dzie­się­ciu latach zaczęła kształ­to­wać poczu­cie wiel­ko­ści: uraz psy­chiczny zwy­cię­żo­nego kom­pen­so­wało roz­le­głe impe­rium kolo­nialne. Nie­zmier­nie szybki roz­wój ban­ków spo­wo­do­wał, że Fran­cja stała się wiel­kim eks­por­te­rem kapi­ta­łów, zwłasz­cza – poczy­na­jąc od 1888 roku – do Rosji. Zara­zem jed­nak – zapewne w następ­stwie kra­chu w 1882 roku banku Union Générale, mają­cego uła­twiać przez lokaty kato­lic­kiego miesz­czań­stwa kre­dy­to­wa­nie legi­ty­mi­stów i Kościoła (z cza­sem, idąc za obron­nymi teo­riami nie­kom­pe­tent­nego pre­zesa banku, poczęto doszu­ki­wać się machi­na­cji finan­so­wych szcze­gól­nie domu Rot­szyl­dów, czego nie potwier­dzają aktu­alne usta­le­nia) – nie inwe­sto­wano w prze­mysł kra­jowy, co przy­nio­sło względną sta­gna­cję rodzi­mej gospo­darki: Fran­cja wypa­dła z pierw­szego sze­regu potęg prze­mysłowych, acz­kol­wiek nastą­pił nie­mały wzrost dobro­bytu.

Utrzy­mano peł­nię pry­matu arty­stycz­nego i inte­lek­tu­al­nego: Paryż był nie­za­prze­czal­nie świa­tową sto­licą kul­tury – inna sprawa, że naj­wy­raź­niej wysy­sał resztę kraju – nie wyka­zy­wano nato­miast dosta­tecz­nej tro­ski o pro­pa­go­wa­nie wła­snych doko­nań kul­tu­ral­nych za gra­nicą, ustę­pu­jąc w tym Anglii, a z cza­sem i Niem­com. Jesz­cze nie nad­szedł okres nie­miecko-anglo­sa­skiej domi­na­cji w dys­cy­pli­nach mate­ma­tyczno-przy­rod­ni­czych: naukę fran­cu­ską legi­ty­mo­wały świetne nazwi­ska uczo­nych-twór­ców.

Fran­cja stop­niowo sta­wała się kra­jem repu­bli­kań­skim. Ośro­dek oporu wobec Repu­bliki sta­no­wiły wyso­kie sfery zie­miań­sko-ary­sto­kra­tyczne. Gdy 69-letni mar­kiz Gaston–Ale­xan­dre de Gal­lif­fet, książę de Mar­ti­gues, odważny kawa­le­rzy­sta, gene­rał upa­mięt­niony repre­sjo­no­wa­niem Komuny Pary­skiej, objął w 1899 roku Mini­ster­stwo Wojny – w eli­tar­nym Joc­key-Club przy­wi­tano go kąśli­wie: „Był pan już jedną nogą w gro­bie, teraz tkwi pan drugą w łaj­nie”. Od 1893 roku swo­istym hasłem repu­bli­ka­nów stało się: ani reak­cji, ani rewo­lu­cji, co okre­ślano iro­nicz­nie „zawsze na lewo, ale ani kroku dalej”. Stop­niowo ogra­ni­czano wpływy pra­wicy, do pełni głosu nie dopusz­czano też warstw robot­ni­czych (dopiero w 1898 roku socja­li­ści sta­no­wili około 9 pro­cent ogółu depu­to­wa­nych). Wie­lo­par­tyj­ność par­la­mentu w złą­cze­niu z pobu­dli­wo­ścią poli­tyczną – jakże czę­sto w Izbie docho­dziło do ręko­czy­nów – powo­do­wała cią­głe zmiany gabi­netu: w latach 1871–1895 było ich 28. Spraw­nie funk­cjo­nu­jąca admi­ni­stra­cja, dzie­dzic­two jesz­cze napo­le­oń­skie, zapew­niała jed­nak sta­bil­ność życia pań­stwo­wego. Afery finan­sowe nie­kiedy nie omi­jały sfery poli­tycz­nej, się­ga­jąc rezy­den­tów Pałacu Eli­zej­skiego. Skan­dal spo­wo­do­wany mar­no­traw­stwem i prze­kup­stwem przy budo­wie Kanału Panam­skiego ujaw­nił szo­ku­jące roz­miary korup­cji wśród par­la­men­ta­rzy­stów (ponoć czte­ry­stu) i dzien­ni­ka­rzy zwią­za­nych z finan­si­stami – „panama” stała się rze­czow­ni­kiem pospo­li­tym, anty­par­la­men­ta­ryzm zaś bywał dobrze widziany.

Trze­cia Repu­blika mogła wów­czas ucho­dzić za naj­wła­ściw­szy sys­tem dla spo­łe­czeń­stwa w poło­wie wiej­skiego, ostroż­nego, fron­du­ją­cego w sło­wach i zacho­waw­czego w decy­zjach. Dzięki obo­wiąz­ko­wemu szkol­nic­twu i powszech­no­ści gło­so­wa­nia dawała szanse tym, któ­rzy opu­ścili sze­regi pro­le­ta­riatu i potra­fili ogra­ni­czyć swe ambi­cje. Pro­le­ta­riat jed­nak tkwił w mara­zmie, pozo­sta­wiony sobie – dzia­ła­cze socja­li­styczni wywo­dzili się prze­waż­nie z klas śred­nich, a nawet z bur­żu­azji; pra­wie wcale nie dbano o warunki pracy w fabry­kach, usta­wo­daw­stwo spo­łeczne było żenu­jąco nikłe, mia­sta igno­ro­wały nędzę przed­mieść, gdzie bra­ko­wało szpi­tali, miesz­kań, środ­ków trans­portu.

Demo­gra­ficz­nie kraj był kru­chy. Nastą­piła sta­gna­cja, z przy­ro­stem zale­d­wie pół­mi­lio­no­wym na dzie­sięć lat; powstało nawet okre­śle­nie „kraj celi­ba­ta­riu­szy i jedy­na­ków”. Popu­la­cja dwóch trze­cich ogółu depar­ta­men­tów ule­gła w latach 1850–1914 zmniej­sze­niu. Fran­cja liczyła 38 mln miesz­kań­ców, a Niemcy, w któ­rych wciąż upa­try­wano zagro­że­nie, aż 51 mln. W poczu­ciu pew­nej izo­la­cji, gdy Wło­chy zna­la­zły się w trój­przy­mie­rzu, anglo­fo­bia – czę­ściowo wspo­ma­gana przez angiel­ską fran­ko­fo­bię, zespa­la­jącą pogardę z obawą przed inwa­zją fran­cu­ską, aż po psy­chozę wojenną – była na­dal powszechna (choć hamo­wana przez anglo­ma­nię wyż­szych sfer). Repu­blika zaczęła dążyć do poro­zu­mie­nia z Rosją, nie­wy­czer­pal­nym rezer­wu­arem sił ludz­kich, jak mawiano. Wspie­rała ją w tym Sto­lica Apo­stol­ska, dla któ­rej trój­przy­mie­rze pomniej­szało szanse, zresztą naj­zu­peł­niej ilu­zo­ryczne, restau­ra­cji docze­snej wła­dzy papie­skiej. Rysu­jący się nowy sojusz miał z punktu widze­nia Leona XIII sta­no­wić prze­ciw­wagę więzi ber­liń­sko–wie­deń­sko-rzym­skiej. Papie­ski sekre­tarz stanu kard. Mariano Ram­polla – jak para­dok­sal­nie stwier­dza świetny znawca sto­sun­ków mię­dzy­na­ro­do­wych Mau­rice Bau­mont – „sta­rał się nakło­nić gabi­net peters­bur­ski do prze­zwy­cię­że­nia wstrętu, jaki w cara­cie wywo­ły­wała Repu­blika: mia­no­wi­cie ją uwie­rzy­tel­nił”. W isto­cie od listo­pada 1890 roku datuje się papie­ska poli­tyka włą­cza­nia Kościoła fran­cu­skiego w Repu­blikę.

Armia lądowa obej­mo­wała ponad 500 tys. żoł­nie­rzy służby pobo­ro­wej i pod­ofi­ce­rów, przede wszyst­kim z warstw ple­bej­skich. Ponad­trzy­dzie­sto­ty­sięczna kadra ofi­ce­rów, obej­mu­jąca około 330 gene­ra­łów, była w nie­ma­łym stop­niu anty­re­pu­bli­kań­ska, wszakże bez uwi­dacz­nia­nia jakich­kol­wiek śla­dów agi­ta­cji poli­tycz­nej, z uwagi na skraj­ność dys­cy­pliny. Pokusy restau­ra­cyjne ujaw­nił tylko gene­rał Geo­r­ges Boulan­ger, zresztą w stylu ope­ret­ko­wym. Mimo darze­nia armii dużą estymą ogól­no­na­ro­dową – np. ofi­ce­rom ustę­po­wano z drogi na chod­niku – mimo poważ­nej roli woj­ska w sys­te­mie Trze­ciej Repu­bliki z uwagi na utrzy­my­waną psy­chozę odwetu ofi­ce­ro­wie byli nisko opła­ca­nymi funk­cjo­na­riu­szami pań­stwo­wymi. Wła­śnie ze względu na rela­tywny nie­do­sta­tek (choć nie­któ­rzy wywo­dzili się z majęt­nej bur­żu­azji) ofi­ce­ro­wie sta­no­wili kastę raczej izo­lu­jącą się od spo­łe­czeń­stwa cywil­nego. Prze­ja­wiali nie­mal usa­kral­nione powa­ża­nie dla insty­tu­cji woj­ska i swo­ich zwierzch­ni­ków, nie­uf­ność wobec „inte­lek­tu­ali­stów”, pociąg do ładu i auto­ry­tetu. Głę­bo­kie poczu­cie „przy­na­leż­no­ści kla­no­wej” (esprit de corps) ujaw­niało się wyra­zi­ście w póź­niej­szych eta­pach Sprawy.

Uczu­lony i może prze­wraż­li­wiony na punk­cie bez­pie­czeń­stwa naro­do­wego Paryż – rywa­li­zu­jący zwłasz­cza w Afryce z Lon­dy­nem, nie­ufny wobec kró­lew­skiego Rzymu, skraj­nie podejrz­liwy wobec Ber­lina jako „dzie­dzicz­nego wroga” – skła­niał się ku szpie­go­ma­nii. Cza­sem nie bez powodu: w latach 1888–1894 kilku fran­cu­skich ofi­ce­rów ujaw­niono jako szpie­gów na rzecz Nie­miec czy Włoch. Trzeba dodać, że Fran­cuzi też nie pozo­sta­wali bez­czynni, bez skru­pu­łów prze­trzą­sano choćby sejf amba­sa­dora bry­tyj­skiego. Kontr­wy­wiad był osa­dzony w Dru­gim Biu­rze Sztabu Gene­ral­nego pod eufe­mi­styczną nazwą Sek­cji Sta­ty­styki, pod­le­ga­ją­cej wprost sze­fowi Sztabu Gene­ral­nego lub jego zastępcy (byli nimi wów­czas gene­ra­ło­wie: Raoul François Char­les le Mouton de Bois­def­fre, sygna­ta­riusz układu woj­sko­wego z Rosją, oraz Char­les-Arthur Gonse). Sek­cja śle­dziła m.in. kore­spon­den­cję nie­miec­kiego attaché woj­sko­wego Maxi­mi­liana (Maxa) von Schwartz­kop­pena, przej­mo­wała – w kościele i odpłat­nie – od sprzą­taczki w ata­sza­cie gro­ma­dzoną przez nią słabo nisz­czoną zawar­tość kosza na śmieci. Zresztą nie­fra­so­bli­wość dyplo­ma­tów nie­miec­kich wzbu­dziła obu­rze­nie Wil­helma II.

2. Wachlarz poli­tyczny

W zło­żo­nej płasz­czyź­nie ówcze­snych orien­ta­cji poli­tycz­nych Repu­bliki można wyróż­nić pięć pod­sta­wo­wych kie­run­ków, należy wszakże pamię­tać o ich płyn­no­ści i umow­no­ści ze względu na brak kon­so­li­da­cji par­tyj­nej. Były to: (1) pra­wica kato­licka: monar­chi­ści, kon­ser­wa­ty­ści „włą­czeni w Repu­blikę”, chrze­ści­jań­scy demo­kraci, pra­wica „ligowa”, (2) nacjo­na­li­ści, anty­se­mici, z cza­sem rzecz­nicy „Action Française” (dwu­ty­go­dnik inte­gral­nego nacjo­na­li­zmu, instru­men­tal­nie posił­ku­jący się kato­li­cy­zmem, potę­piony przez papie­stwo 29 grud­nia 1926 roku; głów­nym ide­olo­giem tego śro­do­wi­ska był Char­les Maur­ras), (3) repu­bli­ka­nie umiar­ko­wani, (4) rady­ka­ło­wie, (5) socja­li­ści (cztery odrębne ten­den­cje: Jules’a Guesde’a, zmar­łego już Louisa-Augu­ste’a Bla­nqu­iego, Paula Bro­usse’a, Jeana Alle­mane’a; ponadto „socja­li­ści nie­za­leżni” z Jeanem Jaurèsem i Ari­sti­dem Brian­dem oraz eks­tre­mi­styczni anar­chi­ści wywo­dzący się od Pierre’a-Jose­pha Pro­udhona i Micha­iła Baku­nina).

Zro­dzony z wiel­kiej rewo­lu­cji nacjo­na­lizm repu­bli­kań­ski obwiesz­czał światu pokój, ale gotów był zbroj­nie sta­wić czoła tyra­nom – rewo­lu­cyjne umi­ło­wa­nie rodzaju ludz­kiego nie było toż­same z pacy­fi­zmem. Nacjo­na­lizm Fran­cji repu­bli­kań­skiej ucho­dził za powo­ła­nie powszechne: „Bóg naro­dów prze­mó­wił przez Fran­cję” – gło­sił Jules Miche­let. Klę­ska 1871 roku spo­wo­do­wała kształ­to­wa­nie się idei odwetu, zaraź­li­wej gorączki patrio­ty­zmu z „błę­kitną linią Woge­zów” na hory­zon­cie. Twórcy nowej Repu­bliki sta­rali się wpro­wa­dzić w oświa­cie praw­dziwą peda­go­gikę naro­dową. Od 1886 roku nacjo­na­lizm po czę­ści prze­su­nął się ku pra­wicy, dając począ­tek nacjo­na­lizmowi zacho­waw­czemu, który orien­to­wał się na zapro­wa­dza­nie ładu wewnętrz­nego: nie­przy­ja­cie­lem sta­wał się sys­tem par­la­men­tarny, rewan­żyzm zewnętrzny odsu­wano na póź­niej. Zna­ko­mity histo­ryk Michel Winock wyróż­nia zatem dwa nacjo­na­lizmy: otwarty, prze­jęty misją cywi­li­za­cyjną, chęt­nie zapo­mi­na­jący o swych wadach, ale szla­chetny, gościnny, soli­darny z innymi, przy­naj­mniej teo­re­tycz­nie bro­niący ucie­mię­żo­nych, i zamknięty, ujaw­nia­jący się zwłasz­cza w chwi­lach wiel­kich kry­zy­sów (eko­no­micz­nych, insty­tu­cjo­nal­nych, inte­lek­tu­al­nych, moral­nych),stra­chliwy, wyklu­cza­jący, okre­śla­jący naród przez wyłą­cze­nie intru­zów (Żydów, imi­gran­tów, rewo­lu­cjo­ni­stów), ześrod­ko­wany na kwin­te­sen­cji fran­cu­sko­ści, poj­mo­wa­nej róż­no­rod­nie w zależ­no­ści od potrzeb. Po jed­nej stro­nie otwar­cie na inne ludy, rasy, narody, po dru­giej zaś – lęk przed wol­no­ścią, cywi­li­za­cją miej­ską, sta­nię­ciem w obli­czu „innego” we wszel­kich posta­ciach. Nacjo­na­lizm otwarty prze­ro­dził się w repu­bli­ka­nizm, nacjo­na­lizm zacho­waw­czy sta­no­wił fun­da­ment nacjo­na­li­stów, anty­se­mi­tów oraz naj­dłu­żej utrzy­mu­ją­cego się (od 1894 roku) kie­runku „Action Française” i wyra­żał, co oczy­wi­ste, anty­drey­fu­sizm w stop­niu mak­sy­mal­nie skon­cen­tro­wa­nym.

Repu­bli­ka­nie umiar­ko­wani pozo­sta­wali wierni sztan­da­rom Rewo­lu­cji (choć nie­któ­rzy wywo­dzili się z orle­ani­stów); reli­gij­nie indy­fe­rentni (poza nie­licz­nymi pro­te­stan­tami), sprzy­jali anty­kle­ry­ka­li­zmowi, ale wol­nemu od fana­ty­zmu i wojow­ni­czo­ści, jaka cecho­wała ugru­po­wa­nia wol­no­my­śli­ciel­skie, i nie­kiedy znaj­do­wali się w soju­szu z kato­li­kami repu­bli­kań­skimi. Mało inte­re­su­jąc się kwe­stią robot­ni­czą, czę­sto sta­rali się – w duchu pater­na­li­stycz­nym – dzia­łać pojed­naw­czo mię­dzy robot­ni­kami a fabry­kan­tami. Odrzu­cali orien­ta­cje nacjo­na­li­styczne za ich egzal­ta­cję naro­dową i anty­par­la­men­ta­ryzm. Do drey­fu­si­zmu dołą­czyli późno i na ogół bez entu­zja­zmu, mając nadzieję, że rewi­zja pro­cesu ska­żo­nego uchy­bie­niami przy­nie­sie nowy wyrok potwier­dza­jący winę „zdrajcy”.

Trzon obozu rady­kal­nego to śred­nie i drobne miesz­czań­stwo, wolne zawody, nauczy­ciele, kupcy. Utrzy­my­wano w nim kult dla tra­dy­cji rewo­lu­cyj­nych i jako­biń­skich oraz dla orien­ta­cji anty­kle­ry­kal­nej. Naj­wy­raź­niej był to róż­no­rodny zbiór ludzi sku­pio­nych w cie­niu wła­dzy, sprzy­ja­ją­cych wol­no­ści w skraj­nych prze­ja­wach. Geo­r­ges Cle­men­ceau, ini­cju­jący w latach 1884–1885 Par­tię Rady­kalno-Socja­li­styczną, zakła­dał znie­sie­nie Senatu i pre­zy­den­tury oraz zastą­pie­nie mini­strów funk­cjo­na­riu­szami mia­no­wa­nymi przez Zgro­ma­dze­nie Naro­dowe i przez nie zawsze odwo­ły­wal­nymi.

Po krwa­wej klę­sce Komuny Pary­skiej socja­lizm mógł odro­dzić się dopiero w warun­kach bar­dzo libe­ral­nego reżimu repu­bli­kań­skiego. Pierw­sze kon­gresy (Paryż, Lyon, Mar­sy­lia) prze­pro­wa­dzono w latach 1876–1879. Prze­sy­cony wspo­mnie­niami wiel­kiego epi­zodu socja­lizm w swych zróż­ni­co­wa­nych odła­mach ujaw­niał nie­kiedy pra­gnie­nie walki i pomsty. W latach 1880–1890 odby­wały się różne prze­ta­so­wa­nia, m.in. cał­ko­wi­cie odsu­nęli się anar­chi­ści.

3. Kato­li­cyzm – anty­kle­ry­ka­lizm – laic­kość

Kościół kato­licki, choć już nie­bę­dący siłą poli­tyczną, w ostat­nich deka­dach XIX wieku uosa­biał naj­moc­niej­szy i naj­głę­biej osa­dzony auto­ry­tet spo­łeczny, a poprzez bar­dzo jesz­cze liczny kler na­dal wywie­rał nie­mały wpływ „dyrek­tywny” na wier­nych: ci – doszu­ku­jąc się w Repu­blice zaniku ładu i bez­pie­czeń­stwa – za jedyne wyba­wie­nie od cha­osu skłonni byli uzna­wać kościelny porzą­dek hie­rar­chiczny. Inte­lek­tu­alny, a bywało, że i moralny pułap ducho­wień­stwa pozo­sta­wał jed­nak niski. Bisku­pom bra­ko­wało zwar­to­ści oraz „głów myślą­cych”; wydaje się, że wybit­niej­szych kie­ro­wano na pla­cówki zamor­skie. Teo­lo­gię prze­peł­niła płytka apo­lo­ge­tyka. Ponadto Kościół zbyt późno odczy­tał prze­obra­że­nia wno­szone przez rewo­lu­cję prze­my­słową – pierw­sza odsłona kato­li­cy­zmu spo­łecz­nego do 1870 roku pozo­sta­wała na zewnątrz świata robot­ni­czego i przy­bie­rała prze­sta­rzałą postać. Dewo­cyjne formy prak­tyk reli­gij­nych – prze­rost kultu Madonny i świę­tych, wiara w cuda, piel­grzymki do coraz licz­niej­szych sank­tu­ariów – okre­ślały ówcze­sny kli­mat wiary i ze strony reli­gij­no­ści ludo­wej sta­no­wiły swo­iste wyzwa­nie rzu­cone war­to­ściom libe­ral­nym.

Ówcze­sną głę­boką dechry­stia­ni­za­cję śro­do­wi­ska wiej­skiego uznaje się dziś za zja­wi­sko dłu­giego trwa­nia, wywo­dzące się jesz­cze sprzed Rewo­lu­cji. W latach 1860–1880 doszło do przy­spie­sze­nia tego pro­cesu w nie­jed­nym rejo­nie. Świa­domi tego byli sami kapłani: „reli­gia ustę­puje, lud jej już nie zna i prze­cho­dzi obo­jętny – jeśli nie wrogi – obok kościoła” (1887), „Fran­cja kato­licka zamiera” (1900).

Na prze­ło­mie 1882 i 1883 roku uka­zy­wał się krótko tygo­dnik „Kato­licki Repu­bli­ka­nin”, pre­kur­sor­sko uzna­jący, że można być „kato­li­kiem z papie­żem i repu­bli­ka­ni­nem z uczciwą czę­ścią fran­cu­skiej demo­kra­cji”. 12 listo­pada 1890 roku doszło – przy aktyw­nym popar­ciu Leona XIII – do wyda­rze­nia okre­śla­nego jako „toast algier­ski”: przyj­mu­jąc sztab eska­dry śród­ziem­no­mor­skiej, kard. Char­les Lavi­ge­rie, arcy­bi­skup Algieru i pry­mas Afryki (tytuł hono­rowy i bez suk­ce­sji), wyra­ził życze­nia pod adre­sem Repu­bliki, a orkie­stra semi­na­rium Kon­gre­ga­cji Ojców Bia­łych wyko­nała Mar­sy­liankę, co zgor­szyło wielu nie­ugię­tych. Pięt­na­ście mie­sięcy póź­niej papież udzie­lił wywiadu nie­zwy­kle poczyt­nemu dzien­ni­kowi „Le Petit Jour­nal”, w któ­rym m.in. zale­cił kato­li­kom uzna­nie rządu usta­no­wio­nego we Fran­cji. Bez­zwłocz­nie też w ogło­szo­nej po fran­cu­sku ency­klice „Au milieu des sol­li­ci­tu­des” wezwał wier­nych do pojed­na­nia się z Repu­bliką, choćby przy zacho­wa­niu zastrze­żeń do jej usta­wo­daw­stwa. Kościół fran­cu­ski bez entu­zja­zmu przyj­mo­wał orien­ta­cję Leonową i potra­fił dać upust prze­ja­wom tra­dy­cyj­nego kle­ry­ka­li­zmu. Dla przy­kładu, w 1895 roku, nawią­zu­jąc do osiem­set­nej rocz­nicy obwiesz­cze­nia pierw­szej kru­cjaty, domi­ni­ka­nin Jacques Monsabré wezwał do nowej kru­cjaty prze­ciw „nie­wier­nym wewnętrz­nym”, a przede wszyst­kim prze­ciw maso­ne­rii jako „córze Sza­tana” (asump­cjo­ni­ści widzieli w niej „kle­ry­ka­lizm Dia­bła, zmie­rza­jący do znisz­cze­nia Kościoła”). Trzy lata póź­niej domi­ni­kań­ski przeor Henri Didon przed wie­loma wyż­szymi ofi­ce­rami prze­ciwstawił się inte­lek­tu­ali­zmowi gar­dzą­cemu siłą: wszak „trzeba uzbroić się w siłę przy­mu­sza­jącą, surowo karać, ude­rzać, nakła­dać spra­wie­dli­wość”, siła zbrojna „staje się dziel­no­ścią zba­wienną i świętą” – prze­mó­wie­nie to w szczy­to­wym okre­sie Sprawy uznano za szcze­gól­nie skan­da­liczną zachętę do prze­wrotu woj­sko­wego (należy jed­nak zazna­czyć, że Didon prze­ciwstawiał się ruchom anty­se­mic­kim i nawet spo­tkał się z zarzu­tem filo­se­mi­ty­zmu). Te i podobne opi­nie rady­kal­nie nasi­lały antykle­ry­ka­lizm.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki