Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Żyd, szpieg, kozioł ofiarny
1894 rok. Francją wstrząsa potężny kryzys. Oficer Alfred Dreyfus zostaje oskarżony o zdradę na rzecz Niemiec. Nie chce skorzystać z propozycji honorowego samobójstwa, utrzymuje, że jest niewinny. Zostaje skazany na dożywotnią deportację na jedną z wysp u wybrzeży Gujany. Resztę ma załatwić tamtejszy morderczy klimat.
Cztery lata później literat i publicysta Emil Zola pisze swój słynny list J’accuse…! (Oskarżam!) do prezydenta Republiki Francuskiej, dowodząc, że cała sprawa karna została sfingowana, a dowody przeciwko Dreyfusowi sfałszowane. Czy jednostka ma jakiekolwiek szanse w starciu z potęgą całego wojskowego systemu?
Równolegle z wchodzącym na ekrany polskich kin głośnym filmem Romana Polańskiego Oficer i szpieg dajemy polskim czytelnikom szanse prześledzenia kulis skandalu i dyplomatycznej gry mocarstw. Michał Horoszewicz nie feruje łatwych wyroków, rysując zarazem barwny i fascynujący obraz Francji i Europy epoki fin de siècle-u.
Oskarżanie na zlecenie, manipulowanie faktami, tłamszenie ludzi niewygodnych. Władza niekontrolowana może wszystko. Książka wzorowa w swojej zwięzłości, erudycji oraz obiektywizmie.
Jan Turnau
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 147
Chciałabym podziękować wszystkim osobom, które przyczyniły się do opublikowania tego tekstu, a szczególnie: panu profesorowi Tomaszowi Szarocie za inicjatywę wydawniczą, wytrwałe wspieranie tego pomysłu i cenne uwagi merytoryczne oraz pani redaktor Beacie Bińko za życzliwą redakcję pierwotnego tekstu, pani Annie Rywackiej za tłumaczenie z języka francuskiego kalendarium oraz podpisów pod karykaturami i panu redaktorowi Janowi Turnauowi za pomoc przy poszukiwaniu wydawcy i ciepłe wspomnienia o zmarłym Autorze.
żona Lidia Horoszewicz
Słowo wstępne
Oto książka świętej pamięci Michała Horoszewicza na temat sprawy Dreyfusa. Oczywiście będzie to książka bardzo „chodliwa”, ponieważ ma szanse powstać film sławnego reżysera Romana Polańskiego na ten tak głośny temat, nawet jednak gdyby filmu nie było, praca jest zdecydowanie warta szerokiego upowszechnienia. Michał Horoszewicz dostarczył w niej bezcennego materiału informacyjnego o tamtej ogromnej francuskiej aferze. Jest znakomitym, bardzo zasłużonym badaczem rozmaitych problemów historii współczesnej. Podkreślam: badaczem. Jego erudycja, wnikliwość, zupełny brak publicystycznego efekciarstwa czynią z niego naukowca raczej niż publicystę. Znany z bardzo wnikliwych publikacji na tematy katolicko-żydowskie autor książki analizuje równie zwięźle, jak erudycyjnie jej przyczynę, przebieg oraz skutki w świadomości społecznej. Przedstawia również wątek polski, jest potraktowany obszernie i bardzo obiektywnie wątek kościelny, stosunek do tej niewątpliwie żydowskiej sprawy duchowieństwa francuskiego i papiestwa.
15 października 1894 roku 35-letni kapitan artylerii z rodziny żydowskich przemysłowców alzackich zostaje aresztowany jako domniemany autor wykazu poufnych dokumentów wojskowych, 20 grudnia tegoż roku skazany na dożywotnią deportację na Wyspę Czarcią u brzegów Gujany. Nie korzysta z propozycji honorowego samobójstwa, proklamuje swoją niewinność i wiarę we Francję. Na noc zakuwany w lekkie kajdanki, żyje tam pięć lat, choć liczono na jego śmierć z powodu fatalnego klimatu (karę śmierci zniesiono pół wieku wcześniej, choć za przewinienia wojskowe rozstrzeliwano). Uniewinniony zostaje w roku 1899: okazuje się, że oskarżenie oparte było na fałszerstwie, bo przestępstwa dopuścił się oficer pochodzenia węgierskiego, słabo związany uczuciowo z Francją arystokrata major Esterházy.
Horoszewicz stawia ciekawą tezę, że choć pochodzenie Dreyfusa ułatwiło koncentrację na nim podejrzeń, to jednak antysemityzm nie wykreował sprawy, choć dzięki niej odżył i zintensyfikował się, bo nigdy nie wygasł we francuskim społeczeństwie.
Znany z ostrożności w ferowaniu pochopnych ocen autor (broniący np. Piusa XII przed zarzutem zupełnej bezczynności w obronie Żydów) i tu nie ulega pokusie łatwych uogólnień. W tej szczególnie ciekawej sprawie wysuwa przypuszczenie, że „bardziej aktywny i uzewnętrzniany antysemityzm był postawą znikomego odsetka ówczesnego duchowieństwa francuskiego”; antysemityzm wyciszony był rozleglejszy, ale jego rozmiarów nie da się określić. Zadziwiająco sympatycznie, chwalebnie zachował się Watykan, zwłaszcza sam papież Leon XIII, który niedolę Dreyfusa przyrównał aluzyjnie do męczeństwa Chrystusa. Zarazem kojarzona z Żydami masoneria nie była bynajmniej od razu obrończynią skazanego: dopiero zbieżnie z ułaskawieniem Dreyfusa najczcigodniejsza obediencja wolnomularska, Wielki Wschód Francji, wyzbywa się lóż antysemickich. Co nie znaczy, że francuski Kościół katolicki stał po stronie Dreyfusa: ważny dziennik „La Croix” zionął nienawiścią do Żydów. Ukonstytuowały się stereotypy antydreyfusizmu: Żyd, zatem Judasz zdrajca, spisek żydowski… Jednak nawet i rozległość antysemityzmu w armii jest sprawą nie całkiem oczywistą. Oficerowie pochodzenia żydowskiego, choćby nosili to haniebne nazwisko, nie byli bynajmniej dyskryminowani. A przecież Francja została przedzielona na pół na długie lata. Wybuchła swoista wojna domowa. Skutki Sprawy (tak nazywano tę olbrzymią aferę) sięgnęły głęboko. Historyk Kościoła Pierre Pierrard napisał, że wyznaniowy wymiar sprawy Dreyfusa to „dramat religijny prowadzący do obecnej dechrystianizacji Francji: do alergii na orędzie ewangeliczne, do utraty zasadniczych sił duchowych”. Wówczas bowiem katolicy „swą religię miłości oddali w służbę Głupoty i Nienawiści”. Niestety, stwierdzenie to budzi skojarzenia czysto polskie.
***
Post scriptum po dwóch latach. Cieszę się ogromnie, że ta książka pana Horoszewicza będzie wznowiona. Wzorowa jest w swojej zwięzłości, erudycji oraz właśnie obiektywizmie. Nie zaskoczyła mnie, ponieważ znam inne dzieło tego historyka, mianowicie rzecz pod tytułem Przez dwa millenia do rzymskiej synagogi, o stosunku papiestwa do narodu żydowskiego.
Ta publikacja brzmi wszakże dzisiaj w Polsce bardziej ogólnie. Nie chodzi mi tylko o kwestię antysemityzmu, zresztą we Francji w przypadku Dreyfusa nie najważniejszą. Chodzi o sam państwowy wymiar sprawiedliwości, jakże omylny. Tu u nas był tragiczny przypadek Tomasza Komendy, który niesłusznie skazany przesiedział w więzieniu aż osiemnaście lat, co nieuchronnie zdeterminowało jakoś jego ziemskie życie. Żeby jednak zdarzały się tylko takie błędy i wypaczenia (wyrażenie władzy państwowej z epoki oby całkiem minionej)! Są również innego rodzaju.
Oskarżanie na wyraźne zlecenie, pod publikę, raczej jej część myślącą podobnie… Manipulowanie faktami, po prostu zakłamania… Tłamszenie ludzi niewygodnych…
Władza niekontrolowana może wszystko.
Jan Turnau
I. PAMIĘĆ I SUMIENIE
Znamienne, że już bardzo wczesne refleksje nad sprawą Dreyfusa – która we Francji mniej więcej od przełomu lat 1897–1898 stała się po prostu Sprawą, właściwie niewymagającą dopowiedzenia nazwiska – wykazywały niecodzienną przenikliwość, nie tracąc podstawowego sensu po wielu dziesięcioleciach.
„Sprawa tak się ma do procesu, jak morze do statku: przekracza go w nieskończoność” – pisał w październiku 1899 roku, tuż po ułaskawieniu Dreyfusa, znakomity historyk Ernest Lavisse. Szczegółowo rozpoznano sądowo-dokumentalną płaszczyznę sprawy Dreyfusa, z wszelkimi jej aspektami, od tragicznych po farsowe, choć zapewne nigdy nie rozstrzygnie się przekonująco kwestii „kto był winny”, a liczba hipotetycznych interpretacji nie zmaleje. Ważniejsza okazywała się sprawa o rehabilitację Dreyfusa, z dramatycznymi zabiegami, by uzasadnić jego niewinność i naprawić szkody moralno-godnościowe. Coraz bardziej jednak narastały sprawy wokół Dreyfusa, który szybko zaczął stawać się symbolem w zróżnicowanych definicjach patriotyzmu, w zderzeniach norm moralnych z racją państwa, w odmiennych interpretacjach republikanizmu, w lansowaniu lub dyskredytowaniu ksenofobii i antysemityzmu, w pojmowaniu odpowiedzialności przed własnym sumieniem.
Z kolei poeta, dziennikarz i eseista Charles Péguy – jedna z najwznioślejszych osobowości dreyfusizmu – w 1910 roku przewidywał: „Im bardziej ta sprawa jest skończona, tym bardziej staje się oczywiste, że nie skończy się ona nigdy. Im bardziej jest skończona, tym więcej udowadnia”. Tak też się stało. Oto dla przykładu opinie wyrażone trzy ćwierćwiecza później: „Alfred Dreyfus zaświadcza za miliony niewinnych prześladowanych, tak jak oni wznoszą zań świadectwo. […] Jest więc prawdą, że Sprawa nie przestaje do nas przemawiać” – skonstatował historyk Jean-Denis Bredin, a katolicka eseistka Jacqueline Lévi-Valensi uznała, że ze Sprawy wciąż można czerpać naukę „w zakresie poszanowania praw człowieka i czujności sumienia moralnego”.
Na przełomie XIX i XX wieku właściwy sens Sprawy dobitnie uchwycili dwaj pisarze: Norweg i Francuz. BjØrnstjerne Martinus BjØrnson, gorący przyjaciel Francji, pisał do Émile’a Zoli w czasie pierwszego procesu Dreyfusa: „Jakże chciałbym być na pańskim miejscu, by ojczyźnie i ludzkości oddać przysługę podobną do tej, jaką pan im właśnie ofiarował”. Z kolei Anatole France na pogrzebie Zoli (5 października 1902 roku) wygłosił ocenę historyczną: „Przeznaczenie i własne serce przyniosły mu los najwyższy: był przebłyskiem sumienia ludzkości”. Tak oto służenie Sprawie zrównywało się z posługą na rzecz całej ludzkości.
Wolno utrzymywać, że od kilkudziesięciu lat sumienie ludzkości odzywa się coraz dobitniej. Francja była autentycznie podzielona na dwoje w obliczu łamania praw człowieka przez jej formacje wojskowe i paramilitarne w Algierii. Głęboko i nieobojętnie przeżywano Biafrę i Kambodżę, Chile Pinocheta i Argentynę junty generalskiej, wojnę Stanów Zjednoczonych w Wietnamie i wyzwoleńczą walkę Afrykanów w RPA, rwandyjską hekatombę z połowy 1994 roku i antagonizmy serbsko-bośniackie. Oczywiście, nie sama „Sprawa to spowodowała, ale była ona elementem bezustannie pobudzającym refleksję moralną”.
Jest wielkim osiągnięciem ludzi, którzy podnieśli Sprawę, że przekazali nam taki oto wynikający z niej zapis: ponadczasowy, ponadnarodowy, ponadreligijny.
II. REPUBLIKA PRZED SPRAWĄ
Początek Sprawy przypada niemal w połowie okresu dzielącego dwa wydarzenia rozgrywające się w galerii lustrzanej najgłośniejszej rezydencji monarszej: proklamowanie 18 stycznia 1871 roku Cesarstwa Niemieckiego, zamykające czas francuskich roszczeń do hegemonii kontynentalnej, oraz podpisanie 28 czerwca 1919 roku traktatu pokojowego po wielkiej wojnie, w której Niemcy zostały zwyciężone.
Francja względnie szybko podniosła się z klęski lat 1870–1871, niemniej Berlin i Londyn uważały, że w płaszczyźnie politycznej utraciła już rangę wielkiej potencji. Republika bywała tego świadoma: 9 września 1898 roku, na krótko przed kryzysem francusko-brytyjskim w kwestii Faszody nad Nilem, francuscy admirałowie przewidywali całkowitą utratę kolonii w wypadku wojny z Anglią. Rozpoczęta około 1881 roku ekspansja zamorska, początkowo określana jako „polityka á la Jules Verne”, po dziesięciu latach zaczęła kształtować poczucie wielkości: uraz psychiczny zwyciężonego kompensowało rozległe imperium kolonialne. Niezmiernie szybki rozwój banków spowodował, że Francja stała się wielkim eksporterem kapitałów, zwłaszcza – poczynając od 1888 roku – do Rosji. Zarazem jednak – zapewne w następstwie krachu w 1882 roku banku Union Générale, mającego ułatwiać przez lokaty katolickiego mieszczaństwa kredytowanie legitymistów i Kościoła (z czasem, idąc za obronnymi teoriami niekompetentnego prezesa banku, poczęto doszukiwać się machinacji finansowych szczególnie domu Rotszyldów, czego nie potwierdzają aktualne ustalenia) – nie inwestowano w przemysł krajowy, co przyniosło względną stagnację rodzimej gospodarki: Francja wypadła z pierwszego szeregu potęg przemysłowych, aczkolwiek nastąpił niemały wzrost dobrobytu.
Utrzymano pełnię prymatu artystycznego i intelektualnego: Paryż był niezaprzeczalnie światową stolicą kultury – inna sprawa, że najwyraźniej wysysał resztę kraju – nie wykazywano natomiast dostatecznej troski o propagowanie własnych dokonań kulturalnych za granicą, ustępując w tym Anglii, a z czasem i Niemcom. Jeszcze nie nadszedł okres niemiecko-anglosaskiej dominacji w dyscyplinach matematyczno-przyrodniczych: naukę francuską legitymowały świetne nazwiska uczonych-twórców.
Francja stopniowo stawała się krajem republikańskim. Ośrodek oporu wobec Republiki stanowiły wysokie sfery ziemiańsko-arystokratyczne. Gdy 69-letni markiz Gaston–Alexandre de Galliffet, książę de Martigues, odważny kawalerzysta, generał upamiętniony represjonowaniem Komuny Paryskiej, objął w 1899 roku Ministerstwo Wojny – w elitarnym Jockey-Club przywitano go kąśliwie: „Był pan już jedną nogą w grobie, teraz tkwi pan drugą w łajnie”. Od 1893 roku swoistym hasłem republikanów stało się: ani reakcji, ani rewolucji, co określano ironicznie „zawsze na lewo, ale ani kroku dalej”. Stopniowo ograniczano wpływy prawicy, do pełni głosu nie dopuszczano też warstw robotniczych (dopiero w 1898 roku socjaliści stanowili około 9 procent ogółu deputowanych). Wielopartyjność parlamentu w złączeniu z pobudliwością polityczną – jakże często w Izbie dochodziło do rękoczynów – powodowała ciągłe zmiany gabinetu: w latach 1871–1895 było ich 28. Sprawnie funkcjonująca administracja, dziedzictwo jeszcze napoleońskie, zapewniała jednak stabilność życia państwowego. Afery finansowe niekiedy nie omijały sfery politycznej, sięgając rezydentów Pałacu Elizejskiego. Skandal spowodowany marnotrawstwem i przekupstwem przy budowie Kanału Panamskiego ujawnił szokujące rozmiary korupcji wśród parlamentarzystów (ponoć czterystu) i dziennikarzy związanych z finansistami – „panama” stała się rzeczownikiem pospolitym, antyparlamentaryzm zaś bywał dobrze widziany.
Trzecia Republika mogła wówczas uchodzić za najwłaściwszy system dla społeczeństwa w połowie wiejskiego, ostrożnego, frondującego w słowach i zachowawczego w decyzjach. Dzięki obowiązkowemu szkolnictwu i powszechności głosowania dawała szanse tym, którzy opuścili szeregi proletariatu i potrafili ograniczyć swe ambicje. Proletariat jednak tkwił w marazmie, pozostawiony sobie – działacze socjalistyczni wywodzili się przeważnie z klas średnich, a nawet z burżuazji; prawie wcale nie dbano o warunki pracy w fabrykach, ustawodawstwo społeczne było żenująco nikłe, miasta ignorowały nędzę przedmieść, gdzie brakowało szpitali, mieszkań, środków transportu.
Demograficznie kraj był kruchy. Nastąpiła stagnacja, z przyrostem zaledwie półmilionowym na dziesięć lat; powstało nawet określenie „kraj celibatariuszy i jedynaków”. Populacja dwóch trzecich ogółu departamentów uległa w latach 1850–1914 zmniejszeniu. Francja liczyła 38 mln mieszkańców, a Niemcy, w których wciąż upatrywano zagrożenie, aż 51 mln. W poczuciu pewnej izolacji, gdy Włochy znalazły się w trójprzymierzu, anglofobia – częściowo wspomagana przez angielską frankofobię, zespalającą pogardę z obawą przed inwazją francuską, aż po psychozę wojenną – była nadal powszechna (choć hamowana przez anglomanię wyższych sfer). Republika zaczęła dążyć do porozumienia z Rosją, niewyczerpalnym rezerwuarem sił ludzkich, jak mawiano. Wspierała ją w tym Stolica Apostolska, dla której trójprzymierze pomniejszało szanse, zresztą najzupełniej iluzoryczne, restauracji doczesnej władzy papieskiej. Rysujący się nowy sojusz miał z punktu widzenia Leona XIII stanowić przeciwwagę więzi berlińsko–wiedeńsko-rzymskiej. Papieski sekretarz stanu kard. Mariano Rampolla – jak paradoksalnie stwierdza świetny znawca stosunków międzynarodowych Maurice Baumont – „starał się nakłonić gabinet petersburski do przezwyciężenia wstrętu, jaki w caracie wywoływała Republika: mianowicie ją uwierzytelnił”. W istocie od listopada 1890 roku datuje się papieska polityka włączania Kościoła francuskiego w Republikę.
Armia lądowa obejmowała ponad 500 tys. żołnierzy służby poborowej i podoficerów, przede wszystkim z warstw plebejskich. Ponadtrzydziestotysięczna kadra oficerów, obejmująca około 330 generałów, była w niemałym stopniu antyrepublikańska, wszakże bez uwidaczniania jakichkolwiek śladów agitacji politycznej, z uwagi na skrajność dyscypliny. Pokusy restauracyjne ujawnił tylko generał Georges Boulanger, zresztą w stylu operetkowym. Mimo darzenia armii dużą estymą ogólnonarodową – np. oficerom ustępowano z drogi na chodniku – mimo poważnej roli wojska w systemie Trzeciej Republiki z uwagi na utrzymywaną psychozę odwetu oficerowie byli nisko opłacanymi funkcjonariuszami państwowymi. Właśnie ze względu na relatywny niedostatek (choć niektórzy wywodzili się z majętnej burżuazji) oficerowie stanowili kastę raczej izolującą się od społeczeństwa cywilnego. Przejawiali niemal usakralnione poważanie dla instytucji wojska i swoich zwierzchników, nieufność wobec „intelektualistów”, pociąg do ładu i autorytetu. Głębokie poczucie „przynależności klanowej” (esprit de corps) ujawniało się wyraziście w późniejszych etapach Sprawy.
Uczulony i może przewrażliwiony na punkcie bezpieczeństwa narodowego Paryż – rywalizujący zwłaszcza w Afryce z Londynem, nieufny wobec królewskiego Rzymu, skrajnie podejrzliwy wobec Berlina jako „dziedzicznego wroga” – skłaniał się ku szpiegomanii. Czasem nie bez powodu: w latach 1888–1894 kilku francuskich oficerów ujawniono jako szpiegów na rzecz Niemiec czy Włoch. Trzeba dodać, że Francuzi też nie pozostawali bezczynni, bez skrupułów przetrząsano choćby sejf ambasadora brytyjskiego. Kontrwywiad był osadzony w Drugim Biurze Sztabu Generalnego pod eufemistyczną nazwą Sekcji Statystyki, podlegającej wprost szefowi Sztabu Generalnego lub jego zastępcy (byli nimi wówczas generałowie: Raoul François Charles le Mouton de Boisdeffre, sygnatariusz układu wojskowego z Rosją, oraz Charles-Arthur Gonse). Sekcja śledziła m.in. korespondencję niemieckiego attaché wojskowego Maximiliana (Maxa) von Schwartzkoppena, przejmowała – w kościele i odpłatnie – od sprzątaczki w ataszacie gromadzoną przez nią słabo niszczoną zawartość kosza na śmieci. Zresztą niefrasobliwość dyplomatów niemieckich wzbudziła oburzenie Wilhelma II.
W złożonej płaszczyźnie ówczesnych orientacji politycznych Republiki można wyróżnić pięć podstawowych kierunków, należy wszakże pamiętać o ich płynności i umowności ze względu na brak konsolidacji partyjnej. Były to: (1) prawica katolicka: monarchiści, konserwatyści „włączeni w Republikę”, chrześcijańscy demokraci, prawica „ligowa”, (2) nacjonaliści, antysemici, z czasem rzecznicy „Action Française” (dwutygodnik integralnego nacjonalizmu, instrumentalnie posiłkujący się katolicyzmem, potępiony przez papiestwo 29 grudnia 1926 roku; głównym ideologiem tego środowiska był Charles Maurras), (3) republikanie umiarkowani, (4) radykałowie, (5) socjaliści (cztery odrębne tendencje: Jules’a Guesde’a, zmarłego już Louisa-Auguste’a Blanquiego, Paula Brousse’a, Jeana Allemane’a; ponadto „socjaliści niezależni” z Jeanem Jaurèsem i Aristidem Briandem oraz ekstremistyczni anarchiści wywodzący się od Pierre’a-Josepha Proudhona i Michaiła Bakunina).
Zrodzony z wielkiej rewolucji nacjonalizm republikański obwieszczał światu pokój, ale gotów był zbrojnie stawić czoła tyranom – rewolucyjne umiłowanie rodzaju ludzkiego nie było tożsame z pacyfizmem. Nacjonalizm Francji republikańskiej uchodził za powołanie powszechne: „Bóg narodów przemówił przez Francję” – głosił Jules Michelet. Klęska 1871 roku spowodowała kształtowanie się idei odwetu, zaraźliwej gorączki patriotyzmu z „błękitną linią Wogezów” na horyzoncie. Twórcy nowej Republiki starali się wprowadzić w oświacie prawdziwą pedagogikę narodową. Od 1886 roku nacjonalizm po części przesunął się ku prawicy, dając początek nacjonalizmowi zachowawczemu, który orientował się na zaprowadzanie ładu wewnętrznego: nieprzyjacielem stawał się system parlamentarny, rewanżyzm zewnętrzny odsuwano na później. Znakomity historyk Michel Winock wyróżnia zatem dwa nacjonalizmy: otwarty, przejęty misją cywilizacyjną, chętnie zapominający o swych wadach, ale szlachetny, gościnny, solidarny z innymi, przynajmniej teoretycznie broniący uciemiężonych, i zamknięty, ujawniający się zwłaszcza w chwilach wielkich kryzysów (ekonomicznych, instytucjonalnych, intelektualnych, moralnych),strachliwy, wykluczający, określający naród przez wyłączenie intruzów (Żydów, imigrantów, rewolucjonistów), ześrodkowany na kwintesencji francuskości, pojmowanej różnorodnie w zależności od potrzeb. Po jednej stronie otwarcie na inne ludy, rasy, narody, po drugiej zaś – lęk przed wolnością, cywilizacją miejską, stanięciem w obliczu „innego” we wszelkich postaciach. Nacjonalizm otwarty przerodził się w republikanizm, nacjonalizm zachowawczy stanowił fundament nacjonalistów, antysemitów oraz najdłużej utrzymującego się (od 1894 roku) kierunku „Action Française” i wyrażał, co oczywiste, antydreyfusizm w stopniu maksymalnie skoncentrowanym.
Republikanie umiarkowani pozostawali wierni sztandarom Rewolucji (choć niektórzy wywodzili się z orleanistów); religijnie indyferentni (poza nielicznymi protestantami), sprzyjali antyklerykalizmowi, ale wolnemu od fanatyzmu i wojowniczości, jaka cechowała ugrupowania wolnomyślicielskie, i niekiedy znajdowali się w sojuszu z katolikami republikańskimi. Mało interesując się kwestią robotniczą, często starali się – w duchu paternalistycznym – działać pojednawczo między robotnikami a fabrykantami. Odrzucali orientacje nacjonalistyczne za ich egzaltację narodową i antyparlamentaryzm. Do dreyfusizmu dołączyli późno i na ogół bez entuzjazmu, mając nadzieję, że rewizja procesu skażonego uchybieniami przyniesie nowy wyrok potwierdzający winę „zdrajcy”.
Trzon obozu radykalnego to średnie i drobne mieszczaństwo, wolne zawody, nauczyciele, kupcy. Utrzymywano w nim kult dla tradycji rewolucyjnych i jakobińskich oraz dla orientacji antyklerykalnej. Najwyraźniej był to różnorodny zbiór ludzi skupionych w cieniu władzy, sprzyjających wolności w skrajnych przejawach. Georges Clemenceau, inicjujący w latach 1884–1885 Partię Radykalno-Socjalistyczną, zakładał zniesienie Senatu i prezydentury oraz zastąpienie ministrów funkcjonariuszami mianowanymi przez Zgromadzenie Narodowe i przez nie zawsze odwoływalnymi.
Po krwawej klęsce Komuny Paryskiej socjalizm mógł odrodzić się dopiero w warunkach bardzo liberalnego reżimu republikańskiego. Pierwsze kongresy (Paryż, Lyon, Marsylia) przeprowadzono w latach 1876–1879. Przesycony wspomnieniami wielkiego epizodu socjalizm w swych zróżnicowanych odłamach ujawniał niekiedy pragnienie walki i pomsty. W latach 1880–1890 odbywały się różne przetasowania, m.in. całkowicie odsunęli się anarchiści.
Kościół katolicki, choć już niebędący siłą polityczną, w ostatnich dekadach XIX wieku uosabiał najmocniejszy i najgłębiej osadzony autorytet społeczny, a poprzez bardzo jeszcze liczny kler nadal wywierał niemały wpływ „dyrektywny” na wiernych: ci – doszukując się w Republice zaniku ładu i bezpieczeństwa – za jedyne wybawienie od chaosu skłonni byli uznawać kościelny porządek hierarchiczny. Intelektualny, a bywało, że i moralny pułap duchowieństwa pozostawał jednak niski. Biskupom brakowało zwartości oraz „głów myślących”; wydaje się, że wybitniejszych kierowano na placówki zamorskie. Teologię przepełniła płytka apologetyka. Ponadto Kościół zbyt późno odczytał przeobrażenia wnoszone przez rewolucję przemysłową – pierwsza odsłona katolicyzmu społecznego do 1870 roku pozostawała na zewnątrz świata robotniczego i przybierała przestarzałą postać. Dewocyjne formy praktyk religijnych – przerost kultu Madonny i świętych, wiara w cuda, pielgrzymki do coraz liczniejszych sanktuariów – określały ówczesny klimat wiary i ze strony religijności ludowej stanowiły swoiste wyzwanie rzucone wartościom liberalnym.
Ówczesną głęboką dechrystianizację środowiska wiejskiego uznaje się dziś za zjawisko długiego trwania, wywodzące się jeszcze sprzed Rewolucji. W latach 1860–1880 doszło do przyspieszenia tego procesu w niejednym rejonie. Świadomi tego byli sami kapłani: „religia ustępuje, lud jej już nie zna i przechodzi obojętny – jeśli nie wrogi – obok kościoła” (1887), „Francja katolicka zamiera” (1900).
Na przełomie 1882 i 1883 roku ukazywał się krótko tygodnik „Katolicki Republikanin”, prekursorsko uznający, że można być „katolikiem z papieżem i republikaninem z uczciwą częścią francuskiej demokracji”. 12 listopada 1890 roku doszło – przy aktywnym poparciu Leona XIII – do wydarzenia określanego jako „toast algierski”: przyjmując sztab eskadry śródziemnomorskiej, kard. Charles Lavigerie, arcybiskup Algieru i prymas Afryki (tytuł honorowy i bez sukcesji), wyraził życzenia pod adresem Republiki, a orkiestra seminarium Kongregacji Ojców Białych wykonała Marsyliankę, co zgorszyło wielu nieugiętych. Piętnaście miesięcy później papież udzielił wywiadu niezwykle poczytnemu dziennikowi „Le Petit Journal”, w którym m.in. zalecił katolikom uznanie rządu ustanowionego we Francji. Bezzwłocznie też w ogłoszonej po francusku encyklice „Au milieu des sollicitudes” wezwał wiernych do pojednania się z Republiką, choćby przy zachowaniu zastrzeżeń do jej ustawodawstwa. Kościół francuski bez entuzjazmu przyjmował orientację Leonową i potrafił dać upust przejawom tradycyjnego klerykalizmu. Dla przykładu, w 1895 roku, nawiązując do osiemsetnej rocznicy obwieszczenia pierwszej krucjaty, dominikanin Jacques Monsabré wezwał do nowej krucjaty przeciw „niewiernym wewnętrznym”, a przede wszystkim przeciw masonerii jako „córze Szatana” (asumpcjoniści widzieli w niej „klerykalizm Diabła, zmierzający do zniszczenia Kościoła”). Trzy lata później dominikański przeor Henri Didon przed wieloma wyższymi oficerami przeciwstawił się intelektualizmowi gardzącemu siłą: wszak „trzeba uzbroić się w siłę przymuszającą, surowo karać, uderzać, nakładać sprawiedliwość”, siła zbrojna „staje się dzielnością zbawienną i świętą” – przemówienie to w szczytowym okresie Sprawy uznano za szczególnie skandaliczną zachętę do przewrotu wojskowego (należy jednak zaznaczyć, że Didon przeciwstawiał się ruchom antysemickim i nawet spotkał się z zarzutem filosemityzmu). Te i podobne opinie radykalnie nasilały antyklerykalizm.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki