Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Historia jednej z najsłynniejszych spraw epoki stalinowskiej.
Marszałek Michaił Tuchaczewski, nazywany „sowieckim Bonapartem”, był jednym z najsłynniejszych dowódców Związku Sowieckiego. Jego proces i egzekucja w 1937 roku rozpoczęły masową czystkę w szeregach Armii Czerwonej.
Sprawa Tuchaczewskiego, który zdaniem wielu stał na drodze Stalina do władzy absolutnej, odbiła się szerokim echem nie tylko w Związku Sowieckim, lecz również na arenie międzynarodowej. Paweł Wieczorkiewicz w swojej książce dokładnie analizuje przyczyny i skutki polityczne, jakie spowodowała, odtwarza przebieg samego procesu i mechanizm działań sowieckiego wywiadu oraz przedstawia dramatyczną historię walk o władzę wśród sowieckiego przywództwa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 445
„Raz czy dwa razy mógł zostać Bonapartem. Bez wątpienia nie śnił nawet o tym”*.
(Dobrze poinformowany o sowieckich sprawach francuski polityk i publicysta, Emmanuel d’Astier de la Vigerie, o marszałku Michaile Tuchaczewskim).
Jesienią 1967 r. w Studenckim Kole Naukowym w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego rozpoczęto cykl dyskusji na temat genezy II wojny światowej. Autorowi niniejszej książki przyszło przedstawić kwestię militarnych przygotowań do niej Związku Sowieckiego. Wygłoszony wówczas referat liczył w maszynopisie 7 stronic i bazował przede wszystkim na nader wówczas poczytnych pamiętnikach gen. Aleksandra Gorbatowa oraz nie mniej — jak na tamte czasy — bulwersującej monografii Aleksandra Niekricza pt. 1941. 22 czerwca.
Dyskusja okazała się żywa i owocna. Jeśli pamiętam, głos zabierali w niej znakomici obecnie historycy (i nie tylko): Dariusz Baliszewski, Stanisław Bębenek, Marek Kamiński, Marek Kazimierz Kamiński, Eugeniusz Cezary Król, Antoni Macierewicz, Adam Michnik, Zygmunt Stępiński, Wiesław Władyka. Janusz Kijowski, Tomasz Nałęcz i Marcin Wolski chyba początkowo się nie wypowiedzieli. Po zebraniu przenieśliśmy się do pobliskiego „Kuchcika” na Krakowskie Przedmieście, gdzie za bodaj cztery złote można było się napić wybornego piwa. Konkluzja płynąca z gorętszej jeszcze dysputy była jasna: temat jest ważny i interesujący, badania nad nim należy zatem kontynuować.
Wziąłem to sobie do serca. Kilka lat później powstało opracowanie liczące około 200 stron, które z czasem rozrosło się w dwójnasób. Możliwości, jakie stworzyła glasnost’ w ZSRS, a przede wszystkim opublikowanie szeregu źródeł, bowiem o dostępie do archiwaliów nadal nie było co mówić, spowodowały, że zgromadzone materiały posłużyły jako zaczyn rozprawy habilitacyjnej. Opublikowano ją w obligatoryjnym nakładzie 100 egzemplarzy. Ponieważ współwłaściciel „Gryfa” Paweł Juzwa był zainteresowany przedstawieniem problemu na możliwie szerokim tle, zdecydowaliśmy, że tekst musi ulec przepracowaniu, przeredagowaniu i w pierwszym rzędzie — poszerzeniu. Powstały w ten sposób trzy tomy: Sprawa Tuchaczewskiego, drugi — poświęcony represjom w wojsku, począwszy od roku 1937, aż po śmierć Stalina i trzeci — przedstawiający genezę i przebieg Wielkiej Czystki.
Warszawa, lipiec 1993 r.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
* E. d’Astier de la Vigerie, Sur Staline, Lausanne 1967, s. 74.
Czerwona armia stanowi jedyną bodaj w ZSRR instytucję, cieszącą się powszechną i bodajże pozbawioną jakichkolwiek zastrzeżeń popularnością wśród całego społeczeństwa sowieckiego, będącego poza tym niesłychanie dalekim od jednolitego entuzjazmu w ocenie innych dziedzin i zjawisk w życiu swej ojczyzny.
Jan Otmar (Berson), korespondent „Gazety Polskiej” w Moskwie1
Opinia Bersona wydaje się trafna. Uprzywilejowana pozycja Armii Czerwonej tak pod względem politycznym, jak i ekonomicznym oraz społecznym wynikała z kilku powodów. Wszyscy miarodajni przywódcy bolszewiccy z Leninem, a następnie Stalinem żywili głęboko zakorzenione przeświadczenie, że konsekwencją tzw. okrążenia kapitalistycznego musi być nowa antysowiecka interwencja. Na skutek zmasowanej propagandy przekonany był o tym również ogół społeczeństwa, które w RKKA upatrywało jedynej rękojmi bezpieczeństwa zewnętrznego. Po wtóre, choć teoria „permanentnej rewolucji” Lwa Trockiego została dość szybko zdyskredytowana, zwycięstwo komunizmu w skali globalnej pozostawało celem naczelnym partii bolszewickiej. Doświadczenia wojny domowej, jak również późniejsze niepowodzenia Kominternu upewniały, że najpewniejszą gwarancją powodzenia przewrotu w skali co najmniej europejskiej są bagnety Armii Czerwonej. Wojsko, z uwagi na nieustabilizowane stosunki wewnętrzne, odgrywało nadto rolę zwornika całego systemu. Obsada naczelnych stanowisk w siłach zbrojnych, zwłaszcza zaś ludowego komisarza spraw wojskowych i morskich, nabierała w tych okolicznościach pierwszorzędnego znaczenia politycznego.
Od 1918 r. zajmował je Trocki. Zasługi, jakie położył w wojnie domowej, były nie do przecenienia2. Pozbawiony taktycznej biegłości nie potrafił ich jednak odpowiednio zdyskontować, a ponieważ administratorem był kiepskim, jego pozycja w armii stała się z czasem chwiejna. Po części było to skutkiem planowanej intrygi, rozwijanej przez wrogi mu, a kierujący faktycznie partią i państwem, triumwirat: Grigorija Zinowjewa, Lwa Kamieniewa i Stalina. Wykorzystując zgon Lenina, pod pierwszym pretekstem usunięto ze stanowiska szefa Zarządu Politycznego RKKA i RKKF, niezależnego i cieszącego się dużym autorytetem w partii Władimira Antonowa-Owsiejenkę3, którego zastąpił uległy i dbały o karierę Andriej Bubnow. W kilka dni później Trockiemu zadano kolejny, jeszcze dotkliwszy cios: plenum KC RKP(b) poświęcone stanowi Armii Czerwonej powołało w lutym 1924 r. komisję, na której czele stanął zwolennik „trójki” Siergiej Gusiew. Na jego to wniosek, pod pretekstem „braku dostatecznego autorytetu partyjnego” (nie wchodził w skład KC), po miesiącu zwolniono wicekomisarza Efraima Sklianskiego. Był on tymczasem rzeczywistym organizatorem Armii Czerwonej, co znalazło potwierdzenie w przydomku „bolszewickiego Carnota”. Sklianskij został mianowany na podrzędne stanowisko przewodniczącego trustu „Mossukno” i następnie wysłany z misją handlową do Stanów Zjednoczonych, gdzie utonął podczas przejażdżki canoe po położonym nad kanadyjską granicą Long Lake. Wiele wskazuje na to, że było to zabójstwo dokonane na osobiste polecenie Stalina, który go szczerze nienawidził4. Oczyściwszy w ten sposób przedpole, triumwirat zdecydował się na atak frontalny: w styczniu 1925 r. Trockiego zwolniono z obowiązków komisarza i pozostałych funkcji w wojsku. Choć pozostał formalnie członkiem Politbiura, zwiastowało to jego rychły ostateczny upadek.
Najbardziej naturalnym kandydatem na opróżnione stanowisko stał się Michaił Frunze. Już wcześniej wprowadzono go na miejsce Sklianskiego i dodatkowo — na funkcję szefa sztabu. Rola, jaką odegrał w rozgrywce z Trockim, była co najmniej dwuznaczna5. Frunze miał jednak niekwestionowany autorytet i niezaprzeczalne zalety. Najwybitniejszy niewątpliwie dowódca „czerwonych” w latach wojny domowej, samorodny talent wojskowy i twórca zasad nowej rewolucyjnej strategii, był człowiekiem samodzielnym, ale jednocześnie „skrytym i ostrożnym”6. Skłaniał się przy tym ku Zinowjewowi7, co miało zasadnicze znaczenie, bowiem rządząca koteria zaczęła już wówczas ulegać dezintegracji. Kamieniew, aby odsunąć Stalina od spraw partyjnych, zgłosił go uprzednio bez porozumienia na stanowisko komisarza, co było oczywiście dla genseka rozwiązaniem nie do przyjęcia. W konsekwencji ustanowiono kompromis. Polegał on na tym, że sekretarz generalny zaakceptował niechętnie8 nominację Frunzego, pod warunkiem przydania mu jako zastępców wiernych sobie Klimienta Woroszyłowa i Józefa Unszlichta (przed rewolucją czynnego działacza SDKPiL).
Wiele wskazuje na to, że nowy komisarz jako jedyny miał poważniejsze szanse, aby odegrać rolę „czerwonego Bonapartego”. Wszelkie plany pokrzyżował jednak jego niespodziewany zgon w listopadzie 1925 r. Czterdziestoletni Frunze był wówczas w pełni sił. Fakt, że przyczyną śmierci był zbędny zabieg chirurgiczny, wzbudził mnogość niepożądanych plotek. W zwartej, literackiej wersji, przedstawił je niemal natychmiast Boris Pilniak w opowiadaniu Opowieść niezgaszonego księżyca, czyli śmierć komandarma9. Choć teza o wyrafinowanym medycznym zabójstwie dokonanym na rozkaz Stalina opiera się jedynie na hipotetycznych przesłankach i pośrednich dowodach, wydaje się nader prawdopodobna. Wśród wielu poszlak, z nieśmiertelną zasadą cui prodest, warto przytoczyć fakt mało znany, acz ważki. Otóż Frunze w trakcie krótkiego sprawowania funkcji komisarza ulegał dwukrotnie poważnym wypadkom samochodowym10.
Gdy niebawem powtórnie musiano rozstrzygnąć kwestię obsady komisariatu wojny, układ polityczny był już odmienny. Wprawdzie rządy sprawowała wciąż nominalnie „trójka”, jednak Stalin zyskał w niej pozycję dominującą.
Zgodnie z utartą zasadą zwierzchnictwo nad armią objąć mógł jedynie prominentny działacz partyjny. Ponieważ kandydat musiał dysponować jednocześnie pewnym doświadczeniem wojskowym, możliwości wyboru były dość ograniczone. Zinowjew i Kamieniew zgadzali się ze Stalinem w jednym punkcie: że z góry należy wykluczyć wszystkich zwolenników Trockiego. Eliminowało to od razu nie tylko Antonowa-Owsiejenkę, ale i dwóch innych starych bolszewików, zasłużonych dowódców z lat wojny domowej — Nikołaja Murałowa i Iwana Smirnowa. Znalezienie właściwego człowieka wydawało się na tyle trudne, że przed połączonym plenum Komitetu Centralnego i Centralnej Komisji Kontroli zdezorientowani członkowie zaczęli sondować na własną rękę wyższych dowódców. Mający mocną pozycję Tuchaczewski, podówczas dowódca Zachodniego Okręgu Wojskowego, w sposób jednoznaczny wypowiedział się za sekretarzem Zakaukaskiego Biura KC WKP(b) Sergo Ordżonikidzem11. Do stanowiska narkoma predestynowała go m.in. lojalna przyjaźń, jaką żywił do Stalina. Ten jednak, ku zdziwieniu ogółu, odrzucił propozycję, tłumacząc, być może nawet szczerze, że kandydat jest niezastąpiony na Kaukazie, gdzie nadzoruje unifikację podbitych właśnie państw. Gdy działacze tzw. republik związkowych, z pobudek podobnych jak Kamieniew, wysunęli wówczas Stalina, którego na partyjnej funkcji zastąpić miał łotewski komunista Emmanuił Kwiring, uczynił on wszystko, aby najspieszniej zapełnić niewygodny dla siebie wakat. Ostatecznie zgłosił na stanowisko komisarza Woroszyłowa, który miał jedyną bezcenną zaletę: był mu oddany osobiście12. Nie wywołało to nadmiernego entuzjazmu starych bolszewików. Jeden z nich, Mojsiej Ruchimowicz, który również walczył na frontach wojny domowej i to z o wiele lepszymi rezultatami, miał wypowiedzieć się na plenum: „Wszyscy dobrze znamy Klima, dzielny z niego chłopak, ale gdzie mu do dowodzenia armią, kompanią byłoby w sam raz!”.
Aby pozyskać większość, Stalin musiał zgodzić się na mianowanie wicekomisarzem Michaiła Łaszewicza, blisko powiązanego z Zinowjewem i nader aktywnego w walce z Trockim13. Decyzja KC nie spotkała się z aprobatą w armii. Konstantin Simonow pamięta, że jego ojczym, zawodowy oficer, głosił, że należało „nominować człowieka większego kalibru i w większym stopniu związanego z wojskiem” niźli Woroszyłow14. Wydaje się, że opinia taka była dość powszechna.
Nowy komisarz, z zawodu ślusarz, miał nader skromne wykształcenie elementarne ograniczające się do wysłuchania programu dwóch lat szkoły wiejskiej15, legitymował się za to nienagannym robotniczo-chłopskim pochodzeniem i długim stażem partyjnym. W roku 1906, będąc pomniejszym terenowym aktywistą, zetknął się ze Stalinem. Jak sam pisze w pamiętnikach opublikowanych w epoce Breżniewa, zaprzyjaźnili się natychmiast16. Pierwsze znaczące funkcje polityczne objął dopiero po przewrocie październikowym. W czasie wojny domowej wykazał się co najwyżej odwagą osobistą. Próby kolejnego dowodzenia kilkoma armiami zakończyły się wyrokiem Trybunału Rewolucyjnego. Ponieważ uznano, że doznane niepowodzenia wynikały nie ze złej woli, lecz niekompetencji, pozbawiono go jedynie funkcji liniowych17. Na swe szczęście Woroszyłow zarówno w trakcie obrony Carycyna, jak też wojny polskiej trafił pod opiekę Stalina i ich stosunki jeszcze się wówczas zacieśniły. Dzięki tak znacznej protekcji „Klim” nie poniósł poważniejszych konsekwencji za przedwczesną frondę przeciw Trockiemu (tzw. opozycja wojskowa)18, a po zakończeniu wojny domowej otrzymał ważne stanowisko dowódcy Północnokaukaskiego Okręgu Wojskowego.
Po śmierci Lenina został przesunięty na analogiczną funkcję do Moskwy w miejsce ideowego trockisty Murałowa, co w ówczesnej sytuacji miało kluczowe znaczenie polityczne.
Osoba nowego komisarza budziła zainteresowanie dyplomacji RP, m.in. z racji jego licznych agresywnie antypolskich wystąpień. W zbiorczej charakterystyce personalnej podkreślano, że z racji swego prostactwa „jest tematem drwin wyższych oficerów”. Oceniano również, że „na obecnym stanowisku pozostanie tak długo, dopóki Stalin nie znajdzie sobie kogoś bardziej odpowiedniego”19.
Wśród członków Politbiura przedsiębiorczy Woroszyłow był bodaj najgłupszy: „nie miał nieludzkiej pracowitości Kaganowicza, inteligencji i chytrości Mołotowa, ostrożności i rozwagi Mikojana”20.
Ocena ta, sformułowana przez urzędowego sowieckiego historyka, jest nader oględna, ponieważ komisarz, formalnie rzecz biorąc, pozostawał do niedawna jednym z oficjalnych bohaterów ZSRS. W charakterystykach nie krępowali się natomiast publicyści i pamiętnikarze. Roman Gul dość łagodnie podkreślał, że nie posiadał „ani inteligencji, ani wrodzonej kultury”, Boris Bażanow, nazywając rzeczy wprost, pisał o jego „wyjątkowej ograniczoności”, zaś Nikita Chruszczow dostrzegał, że „Klima” traktowano z pobłażliwym lekceważeniem, gdy on sam zajmował się tymczasem autoreklamą21. Surowsi byli jego wojskowi współpracownicy. Aleksandr Todorskij pisał w tekście nieprzeznaczonym do druku, wolnym zatem od cenzury politycznej i autocenzury partyjnej:
Wszyscy wiedzieli, że Woroszyłow jest podręcznym Stalina, wyrazicielem jego myśli i zamiarów. Nawet Budionny i Jegorow, bojowi przyjaciele […], przyjęli jego nominację na swego zwierzchnika bez szczególnego entuzjazmu. […] Niezmiernie charakterystyczne, że […] nie mógł przez cały czas znaleźć wspólnego języka nawet z byłymi robotnikami — Blücherem i Dybienką. […] Woroszyłow wszedł do powojennej historii Armii Czerwonej jako doskonały kierowca i wyśmienity strzelec z nagana. Niewątpliwie te osobiste zalety to zbyt mało dla zwierzchnika RKKA w państwie, które znajdowało się (wówczas) w kapitalistycznym okrążeniu22.
Podobnie charakteryzowali go i inni dowódcy. Gieorgij Żukow stwierdza, że był:
[…] człowiekiem mało kompetentnym. Pozostał zresztą do końca dyletantem w kwestiach wojskowych i nigdy nie znał się na nich głęboko i poważnie. Jednakże zajmował wysokie stanowisko, był popularny, miał pretensje, aby być uznawanym za wojskowego całą gębą23.
Z licznych podobnych opinii warto przytoczyć jeszcze jedną. Dobrze wprowadzony w środowisko „czerwonej generalicji” pisarz Lew Razgon zauważa, że pod maską fałszywej dobroduszności Woroszyłow ukrywał swe prawdziwe cechy charakteru człowieka podstępnego i złego24.
Będąc od stycznia 1926 r. członkiem Biura Politycznego, starał się wypełniać rolę pośrednika pomiędzy najwyższym organem partyjnym a armią. Wydaje się, że początkowo nie był zwolennikiem nadmiernego zaostrzania wewnętrznych konfliktów politycznych. Stalin nie zwykł jednak pozostawiać członkom swego bezpośredniego otoczenia możliwości zajmowania zbyt długo odrobinę choćby niezależnej pozycji. Także i Woroszyłow został nakłoniony do zajęcia jasnego stanowiska w walce z opozycją prawicową. Aby zaakcentować jeszcze silniej swą lojalność, w 1929 r. ogłosił w „Prawdzie”, na 50-lecie Sekretarza Generalnego, artykuł Stalin i Armia Czerwona. Tekst ten, fałszując bez żenady historię wojny domowej i ociekając pochlebstwami, stał się ważnym elementem w rozpoczynającej się partyjnej deifikacji genseka25.
Komisarz zbierał jednocześnie nagrody. Już w latach dwudziestych urzędowa propaganda, wykorzystując zręcznie jego dość znaczną popularność, zaczęła tworzyć legendę, a nawet swego rodzaju kult szefa resortu obrony, „Klima”, jak poufale nazywano go w partyjnych dziennikach. Przejawem tego stało się przypisanie mu z czasem zaszczytnego epitetu „żelaznego komisarza”26, który notabene odziedziczył po Dzierżyńskim i Nikołaju Jeżowie. Wynikało to nie tyle z wdzięczności Stalina, ile z hierarchicznego modelu państwa i partii. Odpowiednio przedstawione opinii publicznej postacie współpracowników genseka służyły tym jaskrawszemu wyeksponowaniu jego osoby. Woroszyłow przy tym, co było wyjątkowo cenne, znał swe miejsce. „Dureń” — stwierdzał kategorycznie Stalin w roku 1935 w rozmowie z byłym głównym redaktorem „Izwiestii” Iwanem Grońskim — ale „nie pcha się pomiędzy przywódców”27.
Zadowalając się pozorami władzy, komisarz pławił się w swej sławie. Jak twierdzi Chruszczow:
[…] mówiono o nim jako o człowieku, który częściej pozował przed fotoobiektywem, kamerą filmową i w pracowni malarza Gierasimowa, niż zajmował się problemami wojny. Wielce interesował się za to teatrem operowym […] zyskał sławę znawcy opery i wydawał bezapelacyjne charakterystyki tej albo innej śpiewaczce28.
Z biegiem czasu komisarzowi przestały wystarczać zewnętrzne atrybuty władzy. Czując się coraz pewniej, zaczął się mieszać do zagadnień czysto fachowych. Jego idee i koncepcje były jednak tak anachroniczne, że musiały wywoływać sprzeciwy kompetentnych współpracowników.
Problemem numer jeden, jaki po 1921 r. stanął przed sowieckimi władzami wojskowymi, była konieczność restrukturyzacji i integracji tworzonego w czasie wojny domowej ad hoc korpusu oficerskiego. Jednym z czynników, które przesądziły o ostatecznym zwycięstwie bolszewików, stało się pozyskanie wojenspieców. Termin ten określał byłych oficerów przedrewolucyjnej armii. Wedle szacunków służyło ich w RKKA w grudniu 1920 r. do 75 tysięcy, tzn. ok. 30% całego dawnego korpusu oficerskiego i 56% czynnych w czasie wojny domowej29. Do czerwonych trafiali jako ochotnicy (stosunkowo najrzadziej), z mobilizacji i jako jeńcy. W ostatnim wypadku w wyniku alternatywy: pluton egzekucyjny lub służba na rzecz rewolucji30.
Wykorzystanie korpusu oficerskiego uchodzącego za ostoję przedrewolucyjnego reżimu musiało z natury rzeczy budzić obiekcje czołowych działaczy bolszewickich. Wyrażał je początkowo również Lenin, jednak przekonany przez Trockiego, który — po niepowodzeniach (z nielicznymi wyjątkami) prób promowania „czerwonych komandarmów” — najszybciej pojął, że wojnę wygrać można jedynie z pomocą profesjonalistów w żołnierskim rzemiośle, sam wystąpił publicznie z tezą o użyteczności „specjalistów wojskowych”31. W rezultacie wśród dowódców (szefów sztabów) bolszewickich frontów znalazło się 85% (100%) byłych oficerów. Podobnie rzeczy miały się na szczeblu armijnym (odpowiednio 82 i 83%) oraz dywizyjnym (90 i blisko 100%)32.
Nie oznacza to jednak, aby oficerowie zawodowi zdobyli sobie zaufanie nowej władzy i w czasie wojny domowej nie poddawano ich inwigilacjom, szykanom, a nawet represjom. Przodowali w tym komisarze, np. Stalin po przybyciu do Carycyna nakazał aresztowanie szefa Północnokaukaskiego Komisariatu Wojskowego Andrieja Sniesariewa, a następnie całkowicie uniemożliwił wykonywanie obowiązków dowódcy Frontu Południowego Pawłowi Sytinowi33. Wypróbowanych w czasie działań pogonszczików, jak zwano ich pogardliwie, po zakończeniu kampanii kierowano przede wszystkim do zajęć biurowo-administracyjnych, inspekcji i szkolnictwa wojskowego, a więc na typowe boczne tory.
Problem ten powrócił w 1924 r. jako element w rozgrywce przeciw Trockiemu. Jego przeciwnik Gusiew stwierdził w lutym na plenum Komitetu Centralnego:
We wszystkich naszych naczelnych instytucjach mamy do czynienia z rozpanoszeniem się starych specjalistów, generałów […]. Rewolucyjna Rada Wojenna [organ doradczy komisarza — dop. PW] nie prowadziła polityki mającej na celu stopniowe zamienianie starych specjalistów nowymi pracownikami, którzy wyrośli u nas w latach wojny domowej34.
Wystąpienie miało demagogiczny charakter, co wynika z analizy zmian dokonanych na kluczowych stanowiskach dowódców okręgów wojskowych i flot przez następców Trockiego.
Tabela I
Zmiany na stanowiskach dowódców OW i flot w latach 1924–1925
Ilość nominacji
Losy odwołanych
Przesuniecie na inny OW
Przesunięcie na
wyższe (równorzędne) stanowisko
Przesuniecie na niższe stanowisko (zwolnienie)
za Frunzego
6
1
2
3
za Woroszyłowa
6
4
2
–
Dla pełnego obrazu należy dodać, że do końca 1925 r. utrzymało się jedynie dwóch dowódców (Aleksandr Siediakin — Nadwołżański OW i Aleksandr Weckmann — Flota Bałtycka). Tendencyjność Gusiewa potwierdza fakt, że ograniczona stricte polityczna wymiana kadr dokonana przez Frunzego (nominacje wydane za Woroszyłowa wynikały z konieczności obsadzenia wakatów) doprowadziła, że w miejsce dwóch „rewolucyjnych” dowódców, Murałowa i samego „Klima” pod koniec 1925 r. na stanowisku dowódcy OW znajdował się już tylko Iona Jakir.
Forowanie przez Stalina byłych oficerów miało, jak się wydaje, dwie przyczyny. Po pierwsze, pomimo wszelkich zastrzeżeń natury ogólnej, byli autentycznymi fachowcami, po drugie zaś posiadający doświadczenia wojskowe działacze bolszewiccy byli w mniejszym lub większym stopniu zaangażowani w walki frakcyjne w łonie WKP(b). Dlatego na kluczowych stanowiskach tolerowano bezpartyjnych, którzy musieli być bardziej ulegli wobec poleceń władzy35. Gdy sukcesja po Frunzem dostała się Woroszyłowowi, Stalin mógł na jakiś czas być spokojny o swą apolityczną armię. Nie znaczy to jednak, aby sytuacja kadrowa w RKKA satysfakcjonowała go na dłuższą metę. Bażanow przytacza znamienną rozmowę, jaką odbył ze swym kolegą ze stalinowskiego sekretariatu, Lwem Mechlisem. Pretekstu dostarczyły nowe nominacje w armii i pytanie, co myśli o nich „Gospodarz”:
— Co o tym sądzi? — podjął Mechlis. — Nic dobrego. Spójrz na tę listę: ci wszyscy tuchaczewscy, uborewicze, awksientiewscy — jacyż to komuniści? To dobre na 18 brumaire’a, a nie do Armii Czerwonej.
— Czy to twoje zdanie, czy Stalina? — zainteresowałem się. Mechlis napuszył się i z ważną miną odrzekł: Oczywiście jego i moje36.
Niechęci do „złotych pagonów” sekretarz generalny dał upust w 1930 r. W listopadzie i grudniu tegoż roku odbył się jeden z serii fingowanych wówczas procesów politycznych — tzw. Partii Przemysłowej (Prompartii), w którym oskarżonymi byli przedstawiciele przedrewolucyjnej inteligencji technicznej. Znalazł się wśród nich pierwszy dowódca sowieckich sił powietrznych, podówczas dyrektor jednej z fabryk lotniczych, Konstatin Akaszow, którego zasądzono na śmierć i stracono37. Inne wątki odpowiednio preparowanego śledztwa doprowadziły OGPU do Akademii Frunzego, gdzie grupowali się pozostający w służbie czynnej dawni wyżsi oficerowie. Stalin, zamierzając podobno zorganizować samodzielny proces wojskowy, nakazał ich uwięzienie pod zarzutem „przygotowania planu zbrojnego obalenia władzy sowieckiej poprzez zbrojne powstanie po wsiach i w wielkich ośrodkach miejskich”38. Pierwsze aresztowania, których dokonano — jak się zdaje — w czerwcu, doprowadziły do tego, że zgodnie ze stosowaną przez władze bezpieczeństwa metodą łańcuszkową do więzień trafili m.in. byli generałowie: Aleksandr Bałtijskij, Władimir Jegoriew, Aleksandr Lignau, Siergiej Łukirski, Arsienij Malewski, Władimir Olderogge, Nikołaj Sapożnikow, Andriej Suworow i Aleksandr Wierchowskij39 oraz, wedle danych polskiego attachatu wojskowego, Dmitrij Nadiożny i Nikołaj Myslickij. Listę aresztowanych należy rozszerzyć o wybitnych teoretyków wojskowości Nikołaja Kakurina, Andrieja Sniesariewa i Aleksandra Swieczina.
Wszyscy oni — pisze Todorskij — stanowili prawdziwą elitę starej armii w najbardziej dodatnim sensie; można by powiedzieć, że w pewnym stopniu i elitę Armii Czerwonej, ponieważ organicznie wtopili się w nią i sami się nią szczycili jako własną […]. Do tego czasu wszyscy bez wyjątku dawni generałowie i wyżsi oficerowie ostatecznie zaaklimatyzowali się w warunkach sowieckich, słusznie uważając się za czynnych budowniczych nowego świata40.
Aresztantów oskarżano o udział w kontrrewolucyjnej, monarchistycznej (!) organizacji wojskowej. Losy ich potoczyły się różnie. Ponieważ większość byłych pogonszczików uparcie odmawiała przyznania się do winy (OGPU w zasadzie nie stosowało jeszcze wówczas tortur wobec więźniów politycznych), doprowadziło to do fiaska koncepcji zbiorowego procesu. W efekcie wydane w trybie indywidualnym wyroki śmierci pozamieniano rychło na zsyłkę do łagrów położonych w obwodzie leningradzkim41. Od 1932 r. rozpoczęto zwalnianie byłych generałów. Niektórych, jak Lignaua, Malewskiego, Nadiożnego, Swieczina i Wierchowskiego, przywrócono nawet do służby, innych — emerytowano42. Były jednak i wyjątki. Olderogge, aresztowany pod koniec 1930 r., został sprawnie osądzony, skazany na śmierć i rozstrzelany w końcu maja 1931 r.43. Kakurin, być może dlatego, że był poróżniony ze Stalinem (por. s. 166 XXX), również stanął przed sądem, na swoje szczęście nieco później, w lutym 1932 r. Wyrok (10 lat) zawdzięczał zapewne tendencji do wygaszenia całej sprawy. W więzieniu jarosławskim, gdzie odbywał karę, załamał się kompletnie i gdy po kilku latach rozpoczęto nowe represje, obciążał kogo mu wskazano44.
Woroszyłow, który musiał udzielić sankcji na aresztowania, zupełnie nie interesował się dalszymi losami podkomendnych. Gdy jego sekretariat zaczęły nachodzić zrozpaczone żony uwięzionych
[…] nie badając ich podań — wspomina Todorskij — odsyłał je do mnie jako do naczelnika UWUZ-a (Uprawlienije Wojennych Ucziebnych Zawiedienij — Zarząd Szkolnictwa Wojskowego). Cóż mogłem uczynić […]? Moje zapytania do […] ówczesnego zastępcy komisarza spraw wewnętrznych tow. Messinga, którego znałem dobrze, nie doprowadziły do niczego45.
Zgodnie z mechaniką zaprowadzonego przez Stalina systemu, każda polityczna prowokacja organizowana na szczeblu centralnym musiała wywołać reperkusje w terenie. „Oczyszczanie” Floty Bałtyckiej, którą zresztą przyspieszyły ostre spory doktrynalne w dowództwie marynarki, rozpoczęto od leningradzkiej Akademii Marynarki Wojennej, gdzie uwięziono m.in. wybitnych teoretyków: Michaiła Pietrowa i Władimira Belli oraz byłego generała służby brzegowej Henricksona i znawcę techniki morskiej Leonida Gonczarowa. W ślad za nimi aresztowano szefa sztabu Arkadija Toszakowa, 8 dowódców związków taktycznych i jednostek nadbrzeżnych oraz 7 dowódców okrętów46. W roku 1931, po „wyczyszczeniu” najwyższych szczebli, zabrano się za niższe stanowiska: w 32. Dywizji Strzeleckiej w Saratowie posadzono np. szefa saperów47. Niecodzienny przebieg miały aresztowania na Ukrainie, gdzie szef miejscowego OGPU Wsiewołod Balickij, wykonując dyrektywy Moskwy, nakazał zatrzymanie grupy byłych oficerów. Oskarżono ich o spisek mający na celu wymordowanie dowództwa Kijowskiego OW — Jakira, Iwana Dubowego i Grigorija Chachaniana oraz wywołanie powstania w celu oderwania republiki od ZSRS. Dowody wyglądały przekonująco, zaś uwiarygodniały je zeznania wielu więźniów. Jakir i Dubowoj zdecydowali się jednak interweniować w Moskwie, pomimo że odwodził ich od tego ówczesny I sekretarz KC KP(b)U Lazar Kaganowicz. Ponieważ udało im się przekonać Ordżonikidzego, podówczas przewodniczącego Komisji Kontroli Partyjnej, sprawa — z aprobatą Stalina, który zezwolił interweniować w OGPU u Gienricha Jagody — zakończyła się pomyślnie. „Niemal wszystkich aresztowanych zwolnili, tj. udowodniono ich niewinność”48. Łącznie, w skali całego kraju, czystka lat 1930–1931 objęła ponad trzy tysiące oficerów49.
Stosunki pomiędzy Woroszyłowem a bolszewicką elitą wojskową układały się początkowo poprawnie. Tym niemniej w 1927 r. grupa wyższych dowódców wystosowała do Politbiura memoriał, żądając usunięcia go ze stanowiska z racji niekompetencji. Sygnatariusze, wśród których byli zarówno pozbawiony już urzędów Murałow, jak też niedawno awansowany na ważne stanowisko szefa Głównego Zarządu Szkolnictwa Wojskowego Witowt Putna, solidaryzowali się jednocześnie z programem tzw. zjednoczonej opozycji (Trocki i odsunięci już przez Stalina od władzy Zinowjew i Kamieniew)50. Nadało to akcji charakteru stricte politycznego i rzecz jasna umocniło jedynie pozycję Woroszyłowa.
W roku 1928 w kierownictwie sowieckich sił zbrojnych wybuchł kolejny konflikt, tym razem o charakterze merytorycznym i zarazem personalnym. Komisarz ds. wojskowych starł się bowiem z szefem sztabu RKKA Tuchaczewskim, uchodzącym po śmierci Frunzego za najwybitniejszego dowódcę i stratega.
Antagonista Woroszyłowa należał do starej rodziny szlacheckiej. Z punktu widzenia propagandowego było to kłopotliwe i ów niewygodny fakt, także w oficjalnej historiografii, starano się przez lata pomijać51. Wedle genealogicznej tradycji protoplastą rodu był legendarny rycerz Indris (Indis), hrabia Świętego Cesarstwa. Inni wywodzą Tuchaczewskich aż z początków XI wieku, z obszaru księstwa tmutarakańskiego, założonego przez wielkiego księcia czernihowskiego Mścisława Włodzimierzowicza52. Kolejna wreszcie wersja uznaje za założyciela rodziny syna (?) hrabiego Flandrii Baldwina VIII Śmiałego, który, odłączywszy się od krucjaty (zapewne IV), osiadł w początku XIII w. (?) w bizantyjskiej podówczas Odessie53. Rapoport trafnie zauważa, że do powyższych informacji nie należy przykładać nazbyt wielkiej wagi, jako że w XIX wieku szlachta rosyjska, zwłaszcza podupadła, starała się wywodzić swe genealogie od średniowiecza i najchętniej — od cudzoziemców54.
Tuchaczewscy wzięli nazwisko od posiadłości Tuchaczewskoje i Tuchaczew, nadanych bojarowi Bogdanowi Grigoriewiczowi przez wielkiego księcia moskiewskiego Wasyla II Ślepego w XV wieku55. Rychło rodzina przeniosła się na Smoleńszczyznę. Choć dała krajowi sławnych, historycznych mężów, przede wszystkim wojskowych, z czasem zbiedniała tak bardzo, że w końcu ubiegłego stulecia była „mało znana, nawet poza obrzeżami sąsiednich wiosek”56.
Ojciec Michaiła — Nikołaj — był wolnomyślicielem, dystraktem i fantastą. Rządy w domu twardą ręką sprawowała jego matka — Sofia, „kobieta solidna i surowa”. Słuchaczka i wielbicielka Chopina, a do tego „bezsprzecznie utalentowana pianistka” (uczyła się u sławnego Nikołaja Rubinsteina), swe muzyczne pasje potrafiła zaszczepić synowi, a później i wnukom57. Nikołaj wyzwolił się z tyranii dopiero przez dość późne małżeństwo. Sofia zgodziła się na nie nad wyraz niechętnie, z uwagi na osobę wybranki — Mawry Miłochowej, o wiele lat młodszej, hożej i niepiśmiennej dziewki służebnej. Jeśli dodać do tego, że teść Nikołaja był pańszczyźnianym chłopem, a następnie parobkiem na folwarku Tuchaczewskich, jest oczywiste, że ślub potraktowano w okolicy jak mezalians. Spowodowało to, jak należy sądzić z zachowanych wspomnień, że rodzina, borykająca się na dodatek z chronicznym brakiem gotówki, była faktycznie bojkotowana w snobistycznym światku ziemiańskim.
Nie zakłócało to jednak familijnej idylli. Wybór Nikołaja okazał się zdumiewająco trafny. Żona, pełna „wewnętrznej godności, siły, mądrości i duchowego bogactwa”58, była na szczęście także energiczna i gospodarna, zdołała zatem podtrzymać chylący się ku upadkowi dzięki jego rządom rodzinny folwark Aleksandrowskoje. Plajty nie dawało się jednak odwlekać bez końca i w roku 1904 obdłużony majątek trzeba było sprzedać. Tuchaczewscy przenieśli się do Penzy, skąd na lato dojeżdżali do niewielkiej posiadłości Sofii — Wrażskoje59. Żyli oszczędnie, jak wiele spauperyzowanych rodzin ziemiańskich.
Mawra powiła w ciągu 17 lat dziewięcioro dzieci. Wszystkie przeżyły wiek niemowlęcy, co w ówczesnych czasach było ewenementem i świadczyło o troskliwej opiece, jaką je otaczano. Michaił przyszedł na świat 16 lutego 1893 r. (wedle starego stylu), jako trzeci z kolei po Nikołaju i Nadii. Był chłopcem upartym, samowolnym i nadzwyczajnie samodzielnym, co — jak twierdzą siostry — pozostało mu na całe życie. Niewątpliwie inteligentny, zaniedbywał szkolne obowiązki. Wyróżniał się za to niepospolitą siłą fizyczną (w gronie kolegów nazywano go „potworem” lub „hipopotamem”)60, co szło w parze z zamiłowaniem do wszelkich sportów, a także sztubackich wybryków.
W 1909 r. rodzina osiedliła się w Moskwie. Spowodowała to potrzeba kształcenia dzieci, permanentne trudności finansowe, wreszcie konieczność utemperowania Michaiła, którego bezustanne bójki i burdy prowadziły do coraz poważniejszych skandali61. Dlatego też ojciec, choć zawołany pacyfista, uległ natarczywym prośbom i po ukończeniu obowiązkowej 6. klasy gimnazjum, zgodził się zapisać go do I Moskiewskiego Korpusu Kadetów. Naturalną koleją rzeczy w 1912 r. młody Tuchaczewski, który spełniwszy swe marzenia przeobraził się we wzorowego ucznia, trafił do Aleksandryjskiej Szkoły Wojskowej, obierając tradycyjną w rodzinie karierę. W decyzji tej utwierdził go brak innych perspektyw: posiadane przez rodzinę środki ledwie starczały na skromną egzystencję62.
Szkoła, do której trafił, uchodziła za elitarną. Po jej ukończeniu, mając jako prymus promocji pierwszeństwo wyboru, zaciągnął się do legendarnego Siemionowskiego Pułku Gwardii, w którym przed laty służyli jego przodkowie. Tuchaczewski zapowiadał się na pierwszorzędnego oficera liniowego: celujące wyniki w nauce zawdzięczał w pierwszym rzędzie osiągnięciom w przedmiotach praktycznych — taktyce, władaniu bronią, musztrze itp.
Był to rok 1914, wkrótce więc ze swą macierzystą jednostką wyruszył na front jako zastępca dowódcy kompanii. Już w pierwszych utarczkach wykazał się brawurową odwagą, co sprawiło, że szybko zdobył zaufanie żołnierzy i szacunek kolegów. Jeden z nich pamiętał go jako „nad wiek poważnego, myślącego, bardzo, aż chorobliwie ambitnego”63. Sam Tuchaczewski pisał w tym czasie w liście do swych bliskich:
Jestem przekonany, że wszystko, co jest konieczne, abym osiągnął mój cel, to męstwo i wiara w siebie. Powiedziałem sobie, że albo będę generałem w wieku trzydziestu lat, albo nie dożyję do tego czasu64.
W późniejszych latach, gdy z nawiązką zrealizował swe plany, o młodzieńczych napoleońskich ambicjach Tuchaczewskiego jęła rozpisywać się prasa zachodnia i emigracyjna, nie bez intencji zaszkodzenia mu w oczach sowieckich mocodawców. Dla uwiarygodnienia sensacyjnych artykułów chętnie sięgano po wspomnienia byłych siemionowców, bodaj czy czasami nie specjalnie podkoloryzowanych. Jeden z nich, kpt. ks. Kasatkin-Rostowskij, wspominał monolog, którego wysłuchał w okolicznościach nader szczególnych, bowiem zarówno on, jak i jego młody podkomendny leżeli plackiem pod nieprzyjacielskim ogniem:
— Kim byłbym bez wojny? — zastanawiał się podobno Tuchaczewski. — To jest moje powołanie! Kariera! Czy pamięta pan lancknechtów? Bili się, jak i gdzie się dało, w interesie tych, którzy ich zwerbowali. Co ważniejsze — nie dla jakichś górnych idei […], lecz dla siebie, żeby wydusić z wojny wszystko, co dać może. Dla mnie to rzecz najważniejsza65.
Wojenna fortuna okazała się początkowo łaskawa dla Tuchaczewskiego. Szczodrze nagradzany za odwagę (6 odznaczeń w ciągu pół roku!) otrzymał pierwszy awans — na porucznika. Wówczas jednak los się odeń odwrócił: w lutym 1915 r., nie bez własnej winy (zaspał na wysuniętej pozycji), dostał się do niemieckiej niewoli.
Nędzne warunki, w jakich wegetowali jeńcy, zwłaszcza rosyjscy, a przede wszystkim nieznośna bezczynność powodowały, że Tuchaczewski usiłował za wszelką cenę wyrwać się na wolność. Za drutami spędzić miał wszelako dwa i pół roku. Wedle niepewnych wiadomości frustrujący się porucznik nawiązał luźne kontakty z bolszewikami: podobno „wypatrzyło go czujne oko Zinowjewa”66. Inny fakt jest natomiast bezsporny. Gdy po kolejnym niepowodzeniu nazbyt brawurowej ucieczki Tuchaczewski trafił do obozu karnego w IX forcie bawarskiej twierdzy Ingolstadt, zetknął się tam z niewiele starszym francuskim kapitanem Charles’em de Gaulle’em. Łączyło ich wiele: nieposkromione ambicje, oddanie się bez reszty profesji wojskowej, głęboki patriotyzm i wreszcie nienawiść do Niemców. Zbliżyli się bardzo, a nawet — do pewnego stopnia — zaprzyjaźnili. De Gaulle doskonalił Tuchaczewskiego we francuskim, ten zaś przepowiedział mu podobno błyskotliwą karierę wojskową. Obydwaj na znak przyjaźni mieli wymienić krzyżyki. Rosjanin wyszedł na tym lepiej: w zamian za złoty otrzymał takiż sam, ale wysadzany brylancikami (zważywszy, że Francuz zamożny nie był, musiał to być klejnot rodzinny)67.
Tuchaczewski zbiegł z niewoli za piątym razem68. Do Rosji powrócił w połowie października 1917 r. Choć żołnierze własnego pułku, gdzie pozostawił dobrą pamięć, wybrali go dowódcą kompanii, zaś zwierzchnicy — podobnie jak i innych jeńców — automatycznie przedstawili do awansu na kapitana69, nie zdradzał większego zapału do służby w rozpadającej się na jego oczach armii. W przeciwieństwie do wielu rozgoryczonych oficerów, w rewolucji lutowej, a następnie październikowym przewrocie dostrzegał szansę nie tylko ocalenia Rosji, ale i osobistej kariery. Tuchaczewski przekonywał pułkowych kolegów, że nie jest „ani biały, ani czerwony”, gdyż ma „większe cele”, zaś przy innej okazji zwierzał się w podobnej tonacji przyjacielowi kpt. Golum-Bekowi: „Pójdę z bolszewikami. Biała armia niczego zdziałać nie potrafi. Nie mamy wodza […]. Myślę jednak, że robię dobry wybór. Rosja jest w trakcie wielkich przeobrażeń”.
Granicząca z cynizmem szczerość musiała wywołać krańcową niechęć wśród tych, dla których najwyższą wartością pozostały żołnierskie imponderabilia. Późniejszy generał von Lampe, siemionowiec, który bez wahania przystał do białych, oceniał Tuchaczewskiego nader ostro: „Typowy karierowicz epoki rewolucyjnej. Bolszewikiem zapewne nie był, ale i narodowa Rosja była mu doskonale obojętna. Chciał władzy70.
W końcu marca 1918 r., gdy rząd Lenina ogłosił mobilizację „wojskowych specjalistów”, były porucznik gwardii zgłosił się jako jeden z pierwszych do nowej służby, podobno wprost do Trockiego71. Dla wielu był to akt zdrady. Brak skrupułów, okazany nie po raz ostatni, tłumaczyć można nie tylko perspektywami, jakie otwierał nowy rewolucyjny porządek czy właściwą jego naturze chęcią działania, ale i pobudkami patriotycznymi — przekonaniem o nieuchronności ponownej wojny z Niemcami72. Nie bez znaczenia była też atmosfera rodzinnego domu, gdzie panowały typowe w środowisku podupadłego ziemiaństwa poglądy skrajnie liberalne i libertyńskie.
Początkowo trafił do Komisji Wojskowej WCIK, organu efemerycznego, przez który przewinęło się jednak wielu czołowych przywódców nowej Rosji. Tam niemal od razu zwrócił na siebie uwagę partyjnego weterana Awla Jenukidzego. Po kilku tygodniach pracy wydał on Tuchaczewskiemu rekomendację do partii. Drugą otrzymał od przyjaciela z lat przedwojennych, z którym łączyły go zamiłowania muzyczne — Nikołaja Kulabki, również starego bolszewika. Był to niewątpliwie moment przełomowy: „młodszy oficer na poły chłopskiego pochodzenia, wstąpiwszy do partii, stawał się z wojennego specjalisty nieledwie swoim”73.
Jenukidze oddał Tuchaczewskiemu jeszcze jedną ważną przysługę: spowodował, że w końcu maja mianowano go komisarzem moskiewskiej strefy tzw. Zachodniej Linii Osłonowej. Zajmował się sprawami organizacyjno-szkoleniowo-zaopatrzeniowymi. Nad karierą przyjaciela pracował również Kulabko. Z racji szerokich koneksji udało mu się zwrócić uwagę Lenina na młodego „porucznika-komunistę”. Wedle relacji Tuchaczewskiego w czasie krótkiej audiencji sowieckiego przywódcę zainteresowały dwie kwestie: jak wydostał się z niewoli oraz co sądzi o organizacji Armii Czerwonej74. W efekcie został wysłany na Front Wschodni. Słuszna jest zatem uwaga Dmitrija Szostakowicza, że Lenin wyczuł w rozmówcy „pokrewną duszę”75. Dodać należy, że także idealnego wykonawcę swej bezkompromisowej polityki i ekspansjonistycznych planów.
Pełen rewerencji Nikulin zmuszony jest zauważyć, że „dwudziestopięcioletni młodzieniec otrzymał w dawnej armii bardzo słabe przygotowanie, obliczone w najlepszym razie na dowodzenie kompanią”76. Tymczasem karierę u bolszewików rozpoczął na szczeblu o wiele wyższym. Mianowany już na miejscu, 28 czerwca 1918 r., dowódcą 1. Armii, pełen ambicji i wiary w siebie, poczuł się w tej roli tak dobrze, że natychmiast rozpoczął krytykę bezpośredniego zwierzchnika: „zdolności Murawjowa były bez porównania mniejsze od jego aspiracji. Był to samolubny awanturnik i nic więcej”77.
Podobny mechanizm, mający w najbliższej przyszłości powtórzyć się wielokroć, wskazywał na uzasadnione kompleksy, a zarazem skłonność do obarczania odpowiedzialnością za własne błędy zwierzchników.
Ocena dowódcy Frontu Wschodniego była pochopna, zważywszy, że Michaił Murawjow był doświadczonym frontowcem, podpułkownikiem armii carskiej, mającym do tego, w porównaniu do nieopierzonego komandarma, znaczące osiągnięcia w nowej służbie. Okazywana później niechęć Tuchaczewskiego do przełożonego miała podteksty zarówno osobiste, jak i polityczne. Będąc aktywnym członkiem partii lewicowych eserowców, Murawjow na wieść o wznieconym przez nich powstaniu usiłował rozpalić rewoltę w Symbirsku. Dowódca 1. Armii zatracił się wówczas całkowicie, pozwalając się bez oporu aresztować. Dało to podstawy podejrzliwemu członkowi Rady Wojennej Frontu Wschodniego Piotrowi Koboziewowi, aby po stłumieniu buntu domagać się osądzenia Tuchaczewskiego przed trybunałem rewolucyjnym78. Komandarma uratowało dwóch zaufanych i wpływowych działaczy: przewodniczący symbirskiego gubkomu RKP(b) Iosif Warejkis i mianowany bezpośrednio po spacyfikowaniu powstania komisarzem 1. Armii Walerian Kujbyszew79.
Tuchaczewski okazał się godnym okazanego na kredyt zaufania. Mając placet ze strony tak wysokich protektorów, przystąpił do wdrażania w swych jednostkach surowej, wręcz żelaznej dyscypliny, zgodnie z poglądem, że należy „brać tałatajstwo za mordę”80. Dzięki temu jednak pod jego ręką gromady rozpolitykowanej hałastry, jakie składały się ówcześnie na Armię Czerwoną, szybko stawały się w miarę regularnym wojskiem. Dysponując nim, odniósł w skali całego Syberyjskiego TDW szereg błyskotliwych zwycięstw. Inna sprawa, że sukcesy te były na miarę szczególnych warunków, w jakich toczyła się kampania, i często stanowiły funkcję liczebnej przewagi bolszewików. Mimo to przychodziły nie bez rozlicznych trudności. Niemałe napotykał Tuchaczewski we własnych szeregach. Powodował je nierzadko sam — skłonnością do autoreklamy, przesadną samooceną i lekceważącym stosunkiem do innych. Wierzył, że rosyjscy generałowie „nie są w stanie pojąć wojny domowej” i niejednokrotnie dawał temu wyraz81. Przekonanie o monopolu na rację i politycznym poparciu, jakie wyrobił sobie w Moskwie, powodowało, że ścierał się z kolejnymi zwierzchnikami: Ioakimem Wacetisem, Siergiejem Kamieniewem, Władimirem Hittisem, Aleksandrem Samojłą i Olderoggiem. Sytuację komplikował dodatkowo fakt, że dwaj pierwsi objęli z czasem funkcje Naczelnego Dowódcy. Młody komandarm, starając się o urzeczywistnienie swych operacyjnych koncepcji i co za tym idzie — ambicji, wykorzystywał każdy sposób, zwracając się z pogwałceniem służbowej pragmatyki wprost do Rewolucyjnej Rady Wojennej, a nawet samego Lenina82. Jako dowódca 8. Armii raportował np., że bezpośredni zwierzchnik Hittis, stojący na czele Frontu Południowego, „nie zna i nie posiłkuje się fundamentalnymi prawami strategii”83. Nie brał i nie chciał brać przy tym pod uwagę, że antagonista, pułkownik dawnej armii, który przesłużył całą wojnę na froncie, miał niewątpliwe i bogatsze doświadczenia i poważniejsze kwalifikacje, znając zasady sztuki wojennej nie tylko z pobieżnych lektur, a nadto związany był dyrektywami Naczelnego Dowództwa. Tego rodzaju wystąpienia pobudzały oczywiście do reakcji obronnych. Dla atakowanych bez pardonu cesarskich „ekscelencji” młody porucznik stał się zatem szybko synonimem egzaltowanego fantasty, nieuka, karierowicza, a nawet donosiciela84.
Tuchaczewski odpłacał im, jak i całemu dawnemu korpusowi oficerskiemu, pogardliwym lekceważeniem. W raporcie do Lenina sporządzonym w 1919 r. pisał, że składa się „z ludzi o ograniczonym wykształceniu wojskowym, całkowicie zahukanych i pozbawionych wszelkiej inicjatywy”85. Był to zarazem dokument świadczący o daleko posuniętej elastyczności autora, który starał się formułować wnioski tak, aby uzyskać uznanie adresata skłaniającego się jeszcze podówczas do koncepcji tworzenia armii rewolucyjnej od podstaw. Oczywiście nawet przy tak krytycznych ocenach Tuchaczewski nie mógł zrezygnować z byłych oficerów, zwłaszcza niższych stopni. W czasie służby w 1. Armii, jako pierwszy w sowieckim wojsku, ogłosił ich powszechny zaciąg do służby, co zapewne nastąpiło w uzgodnieniu z Leninem i miało stanowić eksperyment, którego rezultatem stała się mobilizacja „specjalistów wojskowych” w całej Rosji86. Z czasem, spośród podobnych sobie, odznaczających się niewielkim doświadczeniem, ale pewnością siebie, wybujałymi ambicjami, bezkompromisowością i twardym charakterem, dobrał najzdolniejszych — Gaję Gaja, Ieronima Uborewicza, Putnę oraz bolszewickich samouków Jakira i Borisa Feldmana.
Zatargi z otoczeniem potęgowały również sprawy pozornie drobne. Tuchaczewski drażnił zamiłowaniem do teatralnych póz, gestów i strojów, a także wielkopańskim stylem życia. Jego podkomendny, sztabskapitan Gienrich Eiche (stryjeczny brat znanego bolszewickiego działacza Roberta) zauważał z przekąsem, że pojawiał się najczęściej w swym paradnym mundurze: „żółtych butach, malinowych galife, czerwonej bluzie i zielonym kasku”87. Jeśli irytowało to kadrowego oficera, łatwo wyobrazić sobie, jak na podobną ekstrawagancję reagowali szczególnie wyczuleni na „błękitną krew” i „gwardyjskie maniery” bolszewiccy komisarze, przed którymi dostatecznej osłony nie dawała nawet legitymacja partyjna. W danym wypadku szło jednak i o sprawy zasadnicze. Tuchaczewski, do czego przyczyniały się niewątpliwe również konflikty osobiste, piętnował przy każdej okazji niekompetencję i głupotę, a często i tchórzostwo narzucanych po linii politycznej nadzorców. W zaufanym gronie stwierdził kiedyś, że stanowią „wrzód na szyi armii, uniemożliwiający jej swobodne poruszanie głową”88. Podobne opinie, w formie nieco mniej tylko obrazowej, wyrażał zresztą również na gorąco w prasie frontowej: „powoływanie specjalistów wojennych, mających związane ręce i nogi, nie daje korzyści”, „rady wojenne to bielmo na oczach strategii” itd.89 Jako remedium żądał konsekwentnie wprowadzenia zasady jednoosobowego dowodzenia. Napotykało to zacięty opór, zaś cały spór nabierał niebezpiecznie politycznego charakteru. Najbardziej zagorzały antagonista Tuchaczewskiego, Oskar Kałnin, z pochodzenia Łotysz, z wykształcenia robotnik, zaś z zawodu rewolucjonista, członek Rady Wojennej 1. Armii, raportował w początkach stycznia 1919 r. do centrali:
Nasz okryty laurami zwycięstw dowódca […] podniósł głowę niczym prawdziwy czerwony generał w rodzaju Napoleona. […] Oświadczył […], że jako dowódca i przy tym komunista nie może pogodzić się z tym, że przypisano do niego, podobnie jak do starych generałów, komisarzy politycznych90.
Konflikt w dwóch płaszczyznach — z „wojskowymi specjalistami” i jednocześnie komisarzami — musiał się zakończyć porażką. W połowie listopada 1919 r. komandarma wezwano do Moskwy, gdzie miano mu przygotować nominację na dowódcę 13. Armii działającej na Froncie Południowym. Decyzję tę zablokował jednak faktycznie nieufny wobec byłych oficerów Stalin, przy poparciu przedstawicieli generalicji, którzy — obsadziwszy kluczowe stanowiska w Moskwie — mieli znaczny wpływ na sprawy kadrowe91. Sytuacja Tuchaczewskiego stała się trudna. Choć odznaczono go najzaszczytniejszym wówczas wyróżnieniem — złotą szablą92 (wcześniej otrzymał złoty zegarek), bezczynność doskwierała mu ogromnie. Z Kurska, gdzie oczekiwał na upragnioną nominację, wystosował wówczas płaczliwy list do Trockiego:
Nie mogę ani poznać powodów zatrzymania, ani otrzymać dalszego mianowania. Jeżeli w ciągu niemal dwóch lat […] położyłem jakiekolwiek zasługi, to proszę o wykorzystanie mych sił w konkretnej pracy, a jeśli takiej nie znajdzie się na froncie, to proszę mi ją dać w dziale transportu lub komisarzy wojskowych93.
Okazało się, że ma szczęście. Krytyczna sytuacja na Froncie Kaukaskim i spowodowana nią dymisja płk. Wasilija Szorina wymagała natychmiastowej decyzji personalnej. Wybór Stalina, nadzorującego z mandatu partyjnej centrali operacje wojenne na południu, który odłożył na bok swe uprzedzenia, padł wówczas na „zdobywcę Syberii i zwycięzcę Kołczaka”94. Tuchaczewski, w trakcie wyjątkowo solidnie przygotowanych i przeprowadzonych operacji, zetknął się i związał z wybitnymi już działaczami — Ordżonikidzem i Siergiejem Kirowem. Ich przyjaźń i pomoc, obok poparcia wspomnianego już wcześniej Kujbyszewa, były najcenniejszym kapitałem, jaki wyniósł z wojny95.
Apogeum jego dowódczej kariery nastąpiło w kwietniu 1920 r. Powierzono mu wówczas — z inicjatywy Naczelnego Dowódcy Siergieja Kamieniewa i z aprobatą Lenina96 — najważniejszy wówczas dla sowieckiej republiki Front Zachodni. Na wojnę z Polską wyruszył z entuzjazmem. Wielkorosyjski patriotyzm Tuchaczewskiego nie mógł pogodzić się z jej usamodzielnieniem, zaś w kolejnej kampanii upatrywał okazję do łatwego zwycięstwa. Prowadząc ofensywę na Warszawę, obwieszczał podległym oddziałom:
Czerwonoarmiści! Wybiła godzina zapłaty. […] Wielki pojedynek rozstrzygnie losy wojny, narodu rosyjskiego i ludności polskiej. Wojska spod znaku Czerwonego Sztandaru i wojska łupieżczego białego orła oczekuje śmiertelny pojedynek. […] Utopcie we krwi rozgromionej armii polskiej przestępczy rząd Piłsudskiego. […] Na Zachodzie rozstrzygają się losy światowej rewolucji. Ponad trupem białej Polski wiedzie droga ku ogólnoświatowej pożodze. Poniesiemy na bagnetach szczęście i pokój pracującej ludzkości.
Jeszcze 20 sierpnia, a więc już po klęsce pod Warszawą, Tuchaczewski twierdził buńczucznie, że pokój jest możliwy jedynie po „rozgromieniu sprawy bandytów” i „na gruzach białej Polski”97.
Wojna ta, choć przegrana, przyniosła mu uznanie przeciwnika — marszałka Piłsudskiego, a także rozgłos wśród opinii światowej śledzącej z niepokojem przewalanie się na zachód sowieckiego walca98. Gorzej było we własnych szeregach, gdzie oceny Bitwy Warszawskiej wywołały zażarte polemiki. Na szczęście dla Tuchaczewskiego jego porażkę najłagodniej potraktował Lenin: dostrzegając popełnione błędy, obciążał nimi w większym stopniu Aleksandra Jegorowa i Stalina, dowodzących w istocie pospołu sąsiednim Frontem Południowo-Zachodnim. Gdy w marcu 1921 r. wybuchło powstanie kronsztadzkie, godzące w podstawy władzy bolszewickiej i omnipotencję partii, komendantem sił szturmowych wyznaczył właśnie byłego komfronta. Po zreorganizowaniu systemu dowodzenia (znajdującego się „w stanie całkowitego zamętu”) Tuchaczewski zaplanował i przeprowadził atak na twierdzę: skutecznie, bezwzględnie, krwawo. Krytykowany później za pacyfikację wolnościowego wystąpienia miał stwierdzić w zaufanym gronie nie bez pewnej racji, że osławieni marynarze bałtyccy dawno już „przekształcili się w bandytów”, sam zaś nie miał żadnych wyrzutów sumienia, dziesiątkując „hałastrę”, która w swoim czasie najokrutniej znęcała się nad własnymi oficerami99. Lenin był zachwycony sprawnością działań i oświadczył mu w bezpośredniej rozmowie: „Ojczulku, jestem zadowolony, bardzo zadowolony z przeprowadzonej przez was operacji”100.
Sukces w Kronsztadzie przyćmił nieco pamięć klęski pod Warszawą. Tuchaczewski dostrzegł rychło kolejną szansę wojskowej rehabilitacji w groźnym powstaniu Aleksandra Antonowa na Tambowszczyźnie. Nominację zawdzięczał, jak się wydaje, nie tyle poparciu Sklianskiego i korzystnym dla władzy sowieckiej międzynarodowym reperkusjom101, a gwarancji sukcesu, jakich mógł udzielić. Lenin miał niebywałą zdolność instrumentalnego wykorzystywania ludzi w najlepszym, socjotechnicznym rozumieniu tego słowa. Tuchaczewski, szlachcic od pokoleń, jako jeden z nielicznych ówczesnych „czerwonych dowódców”, potraktował antonowszczyznę w kategoriach historycznych i państwowych, widząc w niej kolejne ogniwo w długim ciągu ruchawek chłopskich, które nieraz przywodziły Rosję na krawędź zguby.
Do wykonania powierzonego zadania zabrał się bez wahań i sentymentów. Mając w pamięci doświadczenia generałów republikańskiej Francji, tłumiących ogniem i mieczem rojalistyczne powstanie w Wandei, stosował środki drakońskie (m.in. gazy), ale i najskuteczniejsze w działaniach przeciwpartyzanckich.
Operacja ta — pisał w rozkazie do podległych wojsk — powinna zostać przeprowadzona wytrwale i metodycznie, ale przy tym szybko i zdecydowanie. Eliminacja bandyckiego elementu [tj. powstańców] nie może nosić charakteru przypadkowego; należy jasno zademonstrować chłopstwu […], że walka z władzą sowiecką jest beznadziejna102.
Prowadzona w myśl powyższych założeń pacyfikacja zakończyła się szybkim i spektakularnym sukcesem.
Pomimo tego oraz wcześniejszych zwycięstw kwestią otwartą pozostaje ocena dowódczych dokonań Tuchaczewskiego. Współcześni mieli o nich najwyższą opinię. Siergiej Kamieniew, z którym miewał na pieńku, zauważał z lekkim przekąsem: „fortuna stanęła u kolebki tego szczęśliwca”, nieskory do pochwał Stalin określał go mianem „demona wojny domowej”, zaś Frunze, z którym miał związać się bliską przyjaźnią, konstatował, że jest „człowiekiem zachowującym zimną krew, którego jedyną pasję stanowi wojna”, dodając wszakże: „to wielki gracz, nieustraszony, ale nazbyt okrutny”103.
Tego rodzaju uwaga skłania do refleksji. Tuchaczewski dążył do osiągnięcia celu wszelkimi środkami. W czasie działań nad Donem w pełni aprobował np. rozkaz ówczesnego komisarza 8. Armii Jakira, który żądał „procentowej eksterminacji ludności płci męskiej”. Sam ludobójcze praktyki stosował na Tambowszczyźnie, wydając wraz z pełnomocnikiem WCIK Antonowem-Owsiejenką opublikowany następnie w prasie rozkaz, który głosił:
1. Obywateli odmawiających podania swego nazwiska rozstrzeliwać na miejscu bez sądu.
2. Włościanom, którzy ukrywają broń […], ogłosić rozkaz o wzięciu zakładników i rozstrzelać ich w razie niewydania broni. […]
5. Rodziny ukrywające członków rodzin lub ruchomości bandytów, traktować jako bandyckie i najstarszego pracującego w takiej rodzinie rozstrzeliwać na miejscu bez sądu.
Bezwzględność i nade wszystko otwartość, z jaką wzywano do krwawych pacyfikacji, wywołała reakcję Moskwy. Wiceprzewodniczący Rady Komisarzy Ludowych Aleksiej Rykow wnioskował nawet o odwołanie Tuchaczewskiego (co nastąpiło dopiero po zakończeniu operacji militarnych) i anulowanie rozporządzenia104.
Zważywszy, że cała historiografia wojny domowej opierała się na apriorycznych przesłankach ideologicznych, a uprawiano ją nie stroniąc od przemilczeń, manipulacji, a nawet fałszerstw, rewizja jej ustaleń wydaje się niezbędna. Nie ulega wątpliwości, że Tuchaczewski dysponował zawsze znaczną przewagą liczebną nad przeciwnikami, a stały dopływ rezerw pozwalał mu nie liczyć się z kosztami działań. Trocki (co prawda dopiero w roku 1937, gdy sformułowane wnioski miały charakter przede wszystkim polityczny) zauważał, że „brakowało mu umiejętności oceny położenia wojskowego, we wszystkich jego aspektach. W jego strategii przewijał się zawsze element awanturnictwa”105.
Należy wszakże pamiętać o szczególnych okolicznościach, w jakich toczyły się kampanie lat 1918–1920, zwłaszcza o czynniku czasu. Mając go na względzie, do podejmowania nieszablonowych rozstrzygnięć i pośpiechu wzywali zarówno Lenin, jak i sam Trocki.
Inny z krytyków Tuchaczewskiego zauważa, że w kampanii polskiej — jedynej, w której napotkał pełnowartościowego przeciwnika — poniósł dotkliwą porażkę. Wytyka mu też nieprzemyślane decyzje, lekceważenie pracy sztabów itd. Częściowo trafna jest obserwacja, że powierzchownie, na poziomie szkoły oficerskiej, obeznany z historią sztuki wojennej, nie potrafił nagiąć się do jej fundamentalnych praw sformułowanych przez Clausewitza106.
Powyższe wywody, choć sugestywne, grzeszą jednostronnością, podobnie jak hagiograficzne ujęcia historiografii epoki chruszczowowskiej. Zarzuty formułowane wobec Tuchaczewskiego — awanturnictwo i negliżowanie zasad prowadzenia wojny — stawiano w przeszłości licznym dowódcom, w tym równie młodemu jak on generałowi Bonaparte. Improwizacja i ryzyko wykraczające daleko poza przyjęte granice charakteryzowały całą sowiecką sztukę wojenną lat wojny domowej: wymuszała je po prostu sytuacja. Jest charakterystyczne, że żaden z wyższych oficerów armii carskiej sprawujących dowództwa szczebla operacyjnego po stronie bolszewickiej nie odniósł sukcesów, jakie stały się udziałem Frunzego czy Tuchaczewskiego. Wynikało to głównie z zaszczepionej rutyny, która w warunkach wojny rewolucyjnej okazywała się nie tylko nieprzydatna, ale nawet szkodliwa.
Powojenna kariera Tuchaczewskiego przebiegała nie bez zahamowań, a nawet upadków. Będąc przede wszystkim wojskowym, nie umiał naginać się do zmiennych politycznych koniunktur. Kłopotów przyczyniało mu również stałe dążenie do samodzielności i temperament.
W sierpniu 1921 r. został szefem Akademii Wojskowej RKKA. Jego zadanie stanowiła bolszewizacja uczelni założonej przez przedrewolucyjnych sztabowców107. Koncepcja Tuchaczewskiego, aby przeorientować programy w duchu doświadczeń wojen światowej i domowej, była w zasadzie słuszna, wykonanie jednak mało skuteczne. Wysokie wymagania, które narzucił słuchaczom, dążąc m.in. do zastąpienia formalnie traktowanej politgramoty wykładami czołowych działaczy bolszewickich, mijały się z celem, wielu bowiem ze skierowanych na studia zasłużonych dowódców z chwalebnymi partyjnymi rodowodami zdobywało w akademii z niemałym trudem nie tyle podstawy polityki, strategii i taktyki, co na wstępnym kursie, jaki nakazał na szczęście otworzyć nowy komendant — opanowywało sztukę czytania i pisania. Tuchaczewski, ze swym szlacheckim rodowodem i nienaganną kindersztubą (wielu podkomendnych zauważa, że nigdy nie podnosił głosu), był dla nich człowiekiem w sensie dosłownym najzupełniej klasowo obcym. Z daleko posuniętą rezerwą traktowała go również kadra nauczająca. Dawni generałowie uważali Tuchaczewskiego nie tylko za co najwyżej „poruczniczynę”, ale i zakamieniałego bolszewika. Nadto wykształceni, o najszerszych często horyzontach teoretycy wojskowości, jak Swieczin, mogli oceniać, że efektowne wykłady, a także próby pisarskie nowego komendanta, poza komunistycznymi sloganami, jakimi były upstrzone, niewiele na razie wnoszą do nauki wojennej108.
Trocki, zorientowawszy się szybko w niedobrej atmosferze, jaka zapanowała w uczelni, postanowił uzdrowić ją metodą roszad personalnych. W początku 1922 r. Tuchaczewski powrócił na stanowisko dowódcy Frontu Zachodniego, zaś jego miejsce zajął niepozbawiony talentu, a zwłaszcza ambicji, ale znacznie bardziej układny, były sztabsrotmistrz Anatolij Haecker.
W Smoleńsku wiele zmieniło się od zakończenia wojny. Atmosfera wywoływana intrygami wokół osoby komisarza wojny spowodowała, że zajmowano się tam bardziej polityką niż szkoleniem wojska. Tuchaczewski, chcąc uporządkować sytuację, musiał przykrócić cugli komisarzom, co uczynił bez wątpienia z nietajoną satysfakcją. Rychło spowodowało to zwykły już konflikt, tym razem z p.o. szefem Zarządu Politycznego Frontu Wasilijem Kasatkinem i sekretarzem jaczejki partyjnej Wasiliewem. Niebawem sam dostarczyć miał niebacznie przeciwnikom niebłahego argumentu.
Tuchaczewski był nie tylko pełnokrwistym, ale i bardzo pięknym mężczyzną. „Szczupły i zgrabny, o wielkich popielatych oczach i wyjątkowo miłych rysach”109 zapadał nie tylko w pamięć, ale i serca, tym bardziej że rychło otoczył go nimb bohaterskiego i zwycięskiego dowódcy. W roku 1918 poślubił najformalniej (w cerkwi!) sympatię z lat szkolnych, a przy tym przyjaciółkę jednej ze swych sióstr, Marię Ignatową110. Małżeństwo okazało się krótkie i tragiczne. W dwa lata później żona, która towarzyszyła mu na frontach, dzieląc dole i niedole żołnierskiego żywota, zastrzeliła się. Przyczyną tragedii, wedle oficjalnej wersji, był incydent, jaki wydarzył się, gdy powracała do rodziców, obładowana bezcennymi w owych czasach tobołkami z mąką i kaszą: uznana za spekulantkę została aresztowana111. Równie dobrze jak zbieg okoliczności mogła być to prowokacja wymierzona w komfronta. Złośliwcy doszukiwali się jednak głębszych przyczyn samobójstwa. Ich zdaniem nastąpiło na tle seksualnym: mająca aż nadto uzasadnione powody do zazdrości Marusia była ponoć przez męża, który miewał także i upodobania sadystyczne, od czasu do czasu ćwiczona pejczem aż do krwi112. Na szczęście dla Tuchaczewskiego cała historia przeszła właściwie bez echa, gdyż w trakcie nowej kampanii wojennej nikt nie zaprzątał sobie głowy podobnymi drobiazgami. Wyjątkiem był komisarz polityczny Jan Maer, dbały o komunistyczne morale, który usiłował rozmawiać z wdowcem „po linii partyjnej”; ostro zbesztany zaprzestał jednak niewczesnych interwencji.
Tuchaczewski podobno nie pofatygował się na pogrzeb, zlecając załatwienie formalności adiutantowi. Za to niemal natychmiast wdał się w burzliwy romans z ukrywającą się u krewnych w białoruskich lasach szesnastoletnią panienką z dobrej szlacheckiej rodziny. Zakończył się on potajemnym ślubem, znowu cerkiewnym. Związku nie dało się długo ukrywać, bowiem niebawem przyszła na świat córka Irina (dziecko po pewnym czasie zmarło). Macierzyństwo źle wpłynęło na psychikę Liki, która wkrótce rozstała się z mężem113. Pocieszył się on rychło w ramionach młodziutkiej, bowiem niespełna osiemnastoletniej, Niny Hryniewicz (ros. Griniewicz)114. Ponieważ była „dobra i serdeczna”, a nadto szybko zaszła w ciążę, Tuchaczewski zdecydował się na kolejne, trzecie małżeństwo, które zawarto w roku 1924115. Temperament, a także przejściowa przymusowa separacja z żoną, pchały go wszakże w kierunku dawnych przyzwyczajeń. Lidia Szatunowska twierdzi, że wkrótce po ślubie z Niną związał się z inną kobietą, a wspólne dziecko nazwał, podobnie jak poprzednią córkę — Swietłana116. Zapewne wtedy spłodził jedynego, acz pozamałżeńskiego syna — Jurija Wagnera117.
Mariaże i bujny tryb życia, jaki prowadził Tuchaczewski, stały się wymarzonym kompromatem w rękach jego antagonistów. Kasatkin, który usiłował zarządzić inwigilację dowódcy, zainspirował następnie szczegółowy raport kontrwywiadowczy miejscowego pełnomocnika OGPU, piętnujący jego „wyczyny na froncie alkoholowym i seksualnym”, przez co rozumiano „notoryczne opilstwo” oraz „związki z kobietami różnego autoramentu, wywodzącymi się z obcych klas”. W efekcie cała sprawa stanęła we wrześniu 1923 r. na Biurze Politycznym. Referujący ją Trocki zaproponował polubowne rozstrzygnięcie: nominowanie w miejsce Kasatkina funkcjonariusza o większym autorytecie, ale i przekazanie donosu, zgodnie z pragmatyką partyjną do Centralnej Komisji Kontroli. 23 października jej Kolegium Partyjne udzieliło komfrontowi „surowej nagany” za „pijaństwo, libacje i demoralizujący wpływ na podwładnych”118. Jednocześnie do Smoleńska zjechał na stanowisko członka Rady Wojennej Wasilij Wołodin, bolszewik ze stażem od 1908 r., uprzednio sprawujący analogiczne stanowisko w Leningradzkim Okręgu Wojskowym. Decyzja ta nie zdołała jednak zniweczyć do końca intrygi i w rezultacie Tuchaczewski opuszczał w marcu 1924 r. Białoruś z „wysoce niepochlebną opinią”119.
Opisana powyżej afera obyczajowa miała oczywiście charakter zastępczy. W Armii Czerwonej, kultywując tradycje przedrewolucyjnego wojska, pito od chwili jej powstania, zaś daleko posunięta swoboda obyczajowa charakteryzowała pierwsze lata władzy sowieckiej. Wasiliew, który miał na uwadze „niewłaściwy stosunek do komunistów”, jaki przejawiał Tuchaczewski120, obawiając się go zbytnio eksponować, posłużył się argumentami, jakich dostarczył mu on sam. Decyzja Trockiego i CKK wskazuje, że w Moskwie zdawano sobie doskonale sprawę w czym rzecz. W dobie zaostrzającej się walki politycznej przyjęte rozwiązanie uzależniało bowiem ukaranego jeszcze silniej od kierownictwa partyjnego, dając możliwość podjęcia sprawy w każdym momencie i wyciągnięcia znacznie surowszych konsekwencji.
Kłopoty młodego komfronta w początku lat dwudziestych mogły mieć również związek z supertajną operacją „Trust” polegającą na próbie infiltracji i wewnętrznego rozbicia „białej emigracji”. Zaangażowano do niej i Tuchaczewskiego (co było dowodem, że jego lojalność wysoko oceniał sam Dzierżyński!), który odgrywał rolę potajemnego przeciwnika władzy sowieckiej. Ponieważ OGPU nieco się w tej sprawie zagalopowało, na przełomie 1923 r. podjęto decyzję o wycofaniu go z akcji121.
W najwyższych gremiach bolszewickich Tuchaczewski znalazł jednak obrońców, przede wszystkim Frunzego. Łączyły ich „wspólny język i wspólne poglądy”122, także w kwestii nieznośnej omnipotencji politruków. Doskonale się przy tym uzupełniali. Komisarz, typowy samouk, nie posiadał przygotowania wojskowego, z kolei jego protegowany mógł wiele skorzystać z doświadczeń, intuicji strategicznej i talentów politycznych zwierzchnika. Frunze właśnie zniweczył skutki donosów krótką, jednoznaczną adnotacją: „partia ufała, ufa i ufać będzie tow. Tuchaczewskiemu”123. Biorąc w ten sposób niejako odpowiedzialność za przyjaciela, ściągnął go do Moskwy jako pomocnika, a następnie zastępcę szefa sztabu RKKA.
Paląca wówczas kwestia wyboru orientacji politycznej nie stanowiła dla Tuchaczewskiego poważniejszego problemu. Gdy usunięcie Trockiego ze stanowiska komisarza wojny podzieliło armię, starał się nie angażować w konflikt, gdyż — jak pisze Zagorskaja — uznawał w nim „wyśmienitego organizatora i utalentowanego człowieka”, doceniając zasługi, jakie położył w czasie wojny domowej, z drugiej jednak strony raziła go przesadna miłość własna i — co ważniejsze — powierzchowny stosunek, by nie rzec dyletantyzm, narkoma do kwestii wojskowych, co dało się zaobserwować zwłaszcza po zakończeniu wojny124. Dlatego też wraz z Frunzem znalazł się wśród jego krytyków już podczas dyskusji przed XI Zjazdem RKP(b) w roku 1922125.
W tym kontekście niezupełnie zrozumiała może być ponowna nominacja Tuchaczewskiego do Smoleńska w lutym 1925 r. Co prawda powracał na Białoruś z tarczą: powierzenie mu po raz drugi największego okręgu wojskowego, co ceniono wyżej niż sztabowe funkcje, można było traktować jako symboliczne wyrównanie doznanych uprzednio przykrości. W grę wchodziły zresztą dwa nierównie ważniejsze aspekty. Wobec zbliżenia z Niemcami i dogodnych perspektyw strategicznych, możliwość sowieckiego ataku na Polskę znacznie się wówczas wzmogła. Oczywistym było, że najbardziej predestynowany do poprowadzenia go byłby dowódca Frontu Zachodniego z roku 1920, znający znakomicie i potencjalnego przeciwnika, i przyszły teatr działań. Nie można wykluczyć również i motywów politycznych nominacji Tuchaczewskiego. Demonstracyjna bliskość z Frunzem „drażniła” rwących się do władzy Woroszyłowa, Budionnego i im podobnych126. Stalin, który nie miał do nowego komisarza zaufania, z pewnością wolał rozdzielić obu przyjaciół. W efekcie, choć Frunze pragnął, aby Tuchaczewski zajął po nim miejsce jako szef sztabu, przeprowadzić tego nie zdołał127.
Śmierć druha wstrząsnęła dowódcą Zachodniego Okręgu Wojskowego. Wydaje się, że nie miał większych wątpliwości, że nie była przypadkowa. Sam, lecząc się na chorobę Basedowa, zaniechał dalszej kuracji, aby — jak zwierzał się w zaufaniu — nie pozostawiać dokumentacji, która w przyszłości mogłaby zostać wykorzystana przeciwko niemu128. Zgon Frunzego wpłynął jednak, o dziwo, na przyspieszenie kariery Tuchaczewskiego. Już w listopadzie 1925 r. został — w miejsce Siergieja Kamieniewa — szefem sztabu RKKA. Co zatem spowodowało, że Stalin zaakceptował nominację, którą parę miesięcy wcześniej utrącił? Wydaje się, że nastąpił tu splot kilku czynników. Gensek nie miał nigdy przekonania do przedrewolucyjnych sztabowców, „czerwoni dowódcy” z kolei z małymi wyjątkami, jak wspomniano wyżej, byli z racji swych bolszewickich rodowodów głęboko zaangażowani w walki frakcyjne wewnątrz partii. Nieliczni, którym ufał, wywodzący się z Armii Konnej, nie mieli za to absolutnie żadnych kwalifikacji, aby poradzić sobie z ogromem zadań, jakie stawiała rozpoczęta właśnie gruntowna reforma wojskowa. Stalin mógł brać pod uwagę jeszcze Jegorowa i Borisa Szaposznikowa, lojalności obydwu nie zdołał jednak wypróbować jeszcze w stopniu dostatecznym. Tymczasem, zgodnie z zasadą divide et impera, Tuchaczewski — pozbawiony zaplecza, jakie zapewniał mu Frunze, i niepewny swej pozycji, jako że protestował przeciwko mianowaniu narkomem Woroszyłowa — gwarantował lojalność, fachowość i cenną w ówczesnej sytuacji apolityczność. Sam mawiał, że „spory i kłótnie teoretyków [partyjnych] niewiele go obchodzą”129.
Stosunki nowego komisarza z nowym szefem sztabu układały się pomimo to początkowo poprawnie. Tuchaczewski oceniał, że zwierzchnik „to porządny człowiek, ale głąb […], brak mu tej samodzielności i zdecydowania, jakie miał Michał Wasiliewicz [Frunze — dop. PW]. Nader tępy, ale ma tę zaletę, że nie udaje mędrca i łatwo zgadza się na wszystko”130.
Istotnej pomocy na nowym stanowisku udzielał mu starannie dobrany zespół współpracowników. Niemal wszystkich znał dobrze ze wspólnej służby podczas wojny domowej, niektórych „odziedziczył” po Frunzem. Na swego zastępcę powołał byłego kapitana Siemiona Pugaczowa, z którym zaprzyjaźnił się na frontach, już w Armii Czerwonej. Szefem Wydziału Organizacyjno-Mobilizacyjnego był Siemion Kranz-Wiencow, Wydziałem Operacyjnym kierował zaś jeden z najwybitniejszych młodych teoretyków wojskowych Władimir Triandafiłłow. W grupie tej znaleźli się również: Boris Bobrow, Miachaił Jefremow, Dmitrij Kuczinski, Todorskij oraz specjaliści w zakresie lotnictwa — Jakow Ałksnis, obrony przeciwlotniczej — Boris Barski, artylerii — Nikołaj Rogowski i komunikacji wojskowych — Ernest Appoga131.
Koordynując w istocie prace w zakresie odbudowy i rozbudowy armii, Tuchaczewski musiał włączyć się do rozwiniętej już współpracy z Niemcami. Z uwagi na silną germanofobię, wyniesioną przede wszystkim z niewoli, przyszło mu to z pewnością niezbyt łatwo, niemniej rozumiał, że polityka rapalleńska stanowi jedyną szansę szybkiego uzyskania nowoczesnego uzbrojenia, zaś zbliżenie z Republiką Weimarską — dobrą asekurację strategiczną ZSRS. Jako szef sztabu jeździł do Berlina i sygnował szereg dokumentów uściślających warunki współdziałania RKKA i Reichswehry, niemniej jego rola w umacnianiu niemieckiego aliansu była zdecydowanie drugoplanowa.
Położenie Tuchaczewskiego zaczęło się z czasem komplikować. Stalin, przyjrzawszy mu się bliżej, zaczął obawiać się jego dynamizmu i aktywności: wówczas to zapewne w rozmowach z Nikołajem Bucharinem określił szefa sztabu jako potencjalnego „Napoleonka”132. Co więcej, w obliczu planowanej już ostatniej fazy rozgrywki o władzę wewnątrz WKP(b) na kluczowym stanowisku w wojsku chciał mieć kogoś o wiele bardziej uległego i dyspozycyjnego. Tuchaczewski zaszkodził sobie też i sam. Z jednej strony, jak zawsze, próbował ograniczać wpływy aparatu politycznego, z drugiej, starał się o znaczne rozszerzenie kompetencji, a także prestiżu sztabu, który w znacznym stopniu odgrywał w dotychczasowej strukturze rolę organu pomocniczego i technicznego komisariatu obrony133. Oznaczało to jednakże uszczuplenie prerogatyw Woroszyłowa, który zaczął zwalczać nie tylko samą koncepcję, ale także i jej promotora.
Wiosną 1928 r. Budionny, wraz z innym „wydwiżeńcem” kwatermistrzem Armii Czerwonej Pawłem Dybienką i Jegorowem, podówczas dowódcą Białoruskiego OW, wystosowali do komisarza obrony memoriał dotyczący mankamentów w strukturze aparatu centralnego. Krytykując rywalizację pomiędzy Tuchaczewskim a Wasilijem Lewiczowem, szefem Głównego Zarządu RKKA (zajmował się kwestiami organizacyjno-mobilizacyjnymi), postulowali odwołanie obydwu z zajmowanych funkcji. Na istotę intrygi wskazują zarówno intelektualne możliwości i ambicje wnioskodawców (Budionny, a także Dybienko podobnego tekstu nie byli w stanie sporządzić, Jegorow zaś usilnie starał się podówczas przypodobać Stalinowi), jak też fakt, że merytoryczna polemika, jaką podjął szef sztabu, minęła zupełnie bez echa134.
Lepszego jeszcze pretekstu dostarczył wszakże inny, wcześniejszy dokument. Tuchaczewski w raporcie z grudnia 1927 r. domagał się bowiem, we właściwym sobie nader kategorycznym tonie, przyspieszenia restrukturalizacji wojska i bogatego wyposażenia go w najnowszy sprzęt, zwłaszcza czołgi i samoloty. Hasło z punktu widzenia interesów armii było co prawda słuszne, ale aby je urzeczywistnić należało przystąpić do industrializacji kraju. Program ten zresztą był zbieżny z krystalizującymi się zamiarami genseka, ale postawienie go w chwili, gdy nie wysunięto jeszcze warunkującej uprzemysłowienie idei kolektywizacji, dojrzewał zaś konflikt z grupą Bucharina, było przedwczesne i — co za tym idzie — dla Stalina politycznie szkodliwe. Dlatego też zakwalifikował memoriał jako „brednie”135. Opinię przekazał zainteresowanemu Woroszyłow; klimat rozmowy był taki, że powołując się na nią, Tuchaczewski złożył oczekiwaną na Kremlu dymisję. W wyjaśniającym liście pisał:
Albo niczego nie rozumiem z generalnej linii politycznej, albo nikt nie rozumie mnie. W obydwu wypadkach nie mogę pozostawać na stanowisku136.
Odejście nie miało bynajmniej charakteru honorowego. Tuchaczewskiego co prawda na polecenie Stalina przeniesiono do Leningradu na dowódcę tamtejszego OW, ale jednocześnie pozbawiono prawa wykładania w Akademii Wojskowej137. Rozpędzono również jego współpracowników: Pugaczow trafił np. do Kijowa jako szef sztabu okręgu wojskowego, co niewątpliwie awansem nie było.
Kolejny zakręt w służbowej karierze Tuchaczewski musiał przeżywać boleśnie. Z perspektywy okazało się jednak, że raz jeszcze przejściowe niepowodzenie miało obrócić się na jego korzyść. Lata spędzone w Leningradzie były najlepszymi i najszczęśliwszymi, jakie przeżył138. Stało się tak dzięki harmonijnej współpracy ze sztabem okręgu, którym kierował Feldman, a także miejscowymi władzami partyjnymi. Stojący na ich czele Kirow, dystansujący się z wolna od Stalina, uznał najwidoczniej odnowienie i pogłębienie stosunków z Tuchaczewskim za cenne. Dla dowódcy OW poparcie i przyjaźń ze strony kolejnego członka Biura Politycznego (liczyć mógł na Ordżonikidzego i Kujbyszewa) miały niewymierną wartość. Korzystając z roztoczonego nad sobą ochronnego parasola i braku bezpośredniej kontroli, organizował eksperymenty z nowymi typami broni i wszelkiego rodzaju manewry mające zweryfikować teoretyczne koncepcje, np. w zakresie obrony przeciwlotniczej wielkich środków miejskich, desantów spadochronowych itd.
Klimat polityczny dla programu rozbudowy wojska z biegiem czasu stał się pomyślniejszy. Zwiastowała to uchwała KC WKP(b), z 15 lipca 1929 r. „O stanie obrony ZSRS” postulująca w terminie dwuletnim nasycenie wojska sprzętem technicznym139. Ośmielony tym Tuchaczewski w styczniu 1930 r. złożył raport do Woroszyłowa. Rozwijając tezy przedstawione trzy lata wcześniej i powołując się na „zmiany, jakie zaszły na wsi”, przedstawił konkretny program rekonstrukcji RKKA i jego konsekwencje, m.in. w dziedzinie sztuki operacyjnej140. Ponieważ odpowiedzi nie otrzymał, w kwietniu zwrócił się wprost do Stalina. Reakcja była tym razem szybka i w ówczesnym klimacie złowieszcza.
Wyrażono pogląd — pisze Gieorgij Issersohn — że jest niepojęte, jak marksista może tak ulegać płonnym nadziejom i że przyjęcie takiego projektu oznaczałoby militaryzację kraju, co byłoby groźniejsze, niż jakiekolwiek szkodnictwo141.
Aby ostatecznie pognębić Tuchaczewskiego, sekretarz generalny nakazał wniesienie jego sprawy pod obrady Rewolucyjnej Rady Wojennej. Przeciwko niewczesnemu reformatorowi zorganizowano nagonkę, której przewodził niechętny mu i zawistny następca na stanowisku szefa sztabu — Szaposznikow142. W jej trakcie posłużono się ukutym na potrzeby chwili sloganem o „czerwonym militaryzmie”, który miał ideologicznie skompromitować Tuchaczewskiego. Broniąc się przed zarzutami, raz jeszcze odwołał się on do Stalina co, jak się zdaje, dało pewien efekt. W liście z 30 grudnia 1930 r. pisał:
Na rozszerzonym posiedzeniu RRW ZSRS tow. Woroszyłow ogłosił Wasz list odnoszący się do mojej notatki o rekonstrukcji RKKA. Referat Sztabu RKKA, do którego mój memoriał był dołączony, nie był mi znany […]. Obecnie, zaznajomiwszy się z wyżej wspomnianym referatem, w pełni rozumiem Wasze wzburzenie moimi fantastycznymi rachubami. Muszę oświadczyć, że w referacie Sztabu RKKA nie ma absolutnie nic mojego. Moje propozycje przedstawiono nawet nie w postaci karykaturalnej, a po prostu w formie zapisek wariata143.
Jedną z cech Tuchaczewskiego stanowiło przeświadczenie o własnych racjach, których skłonny był bronić w każdej sytuacji. Nieobcy był mu jednak i pewien pragmatyzm. Zdawał sobie sprawę, że dla urzeczywistnienia swoich idei musi pozyskać Stalina. Nieco wcześniej, wyzyskując przyjaźń dowódcy Moskiewskiego OW Awgusta Korka, zorganizował pokazowe trzydniowe manewry z udziałem jedynej w całej armii brygady pancernej. Obserwowało je in corpore Biuro Polityczne: Stalin zapewne po raz pierwszy w życiu ujrzał wówczas czołgi w akcji. Efekt przeszedł wszelkie oczekiwania: rychło, zapewne z poparciem Ordżonikidzego, asygnowano poważne kwoty na rozbudowę armii144.
Aby ją przyspieszyć i uzyskać aprobatę dla swego programu, Tuchaczewski posłużył się dość naiwnym fortelem. Z pozorną krytyką sformułowanego przezeń kolejnego projektu zbrojeń wystąpił bowiem, podzielający w istocie jego założenia, zastępca szefa sztabu Triandafiłłow. Działo się to w obecności Stalina, który, przekonany podobno, że może udzielić natrętowi, prestiżowej nauczki, zaakceptował dokument, wszakże z krytycznymi poprawkami. Rzecz w tym, że te Tuchaczewski uprzednio uzgodnił w tajemnicy z Triandafiłłowem145.
Wydaje się, że obydwaj nie docenili przenikliwości genseka. Stalin, decydując się na rozbudowę armii, znakomicie wiedział, kim może się w tym celu posłużyć. W danym razie wszelkie resentymenty traciły na jakiś czas znaczenie. Tuchaczewski nadto w okresie leningradzkiego „wygnania” zdał pomyślnie egzamin z politycznej lojalności, zajmując zdecydowane stanowisko w walce z prawicową opozycją w WKP(b)146. W rezultacie doszło do audiencji w cztery oczy na Kremlu. W jej trakcie wyjaśniono wszystkie „nieporozumienia”, zaś gość został ujęty pochlebstwami, jakich nie szczędził Stalin147.
W czerwcu 1931 r. nastąpiła nominacja uznana za sensacyjną: Tuchaczewski został w miejsce Uborewicza wiceprzewodniczącym RRW, wicekomisarzem ds. wojskowych i morskich oraz szefem uzbrojenia armii. Zdaniem Aleksandra Barmina był to skutek konfliktu personalnego: Tuchaczewski bardziej „giętki” od poprzednika, przeniesionego na stanowisko dowódcy Białoruskiego OW, dawał podobno więcej gwarancji, że potrafi „przystosować się do warunków współpracy z Woroszyłowem”148. Inaczej skutki nominacji przedstawiał ppłk Jan Kowalewski, łącząc je z dokonaną dwa miesiące wcześniej zmianą na stanowisku szefa sztabu: Szaposznikowa, zesłanego do Samary na dowódcę podrzędnego Nadwołżańskiego OW, zastąpił wówczas Jegorow. Zdaniem polskiego attaché stanowiło to „doskonałą kombinację”, bowiem obydwaj nowo powołani znali wybornie z wojny roku 1920 najważniejszy wciąż dla ZSRS Zachodni Teatr Wojenny. Mniej przekonujące były próby objaśnienia kulis awansu Tuchaczewskiego. Kowalewski sądził, że nastąpił wskutek nacisków niemieckich, a nadto Uborewicz zbytnio forsował rozwój broni technicznych149; obydwie obserwacje opierały się na mylnych, apriorycznych przesłankach, właściwych niestety ówczesnej „dwójce”.
W roku 1932 Tuchaczewski otrzymał wyjątkową i niespodziewaną satysfakcję. Sekretarz Generalny skierował doń list, w którym — jak pisze marszałek Siergiej Biriuzow — „przyznał, że zbyt ostro i niesłusznie ujął ocenę wniosków Tuchaczewskiego co do rekonstrukcji Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej, [oraz] przepraszał [! — dop. PW] za zbyt późne sprostowanie popełnionego przez siebie błędu”150.
W biografii Stalina był to fakt bez precedensu, świadczący jak bardzo niedawny antagonista stał się mu potrzebny. Oczywiście — do czasu. Mołotow, który znał i podzielał filozofię polityczną genseka, twierdził, że ludzi takich jak Tuchaczewski należy wykorzystywać, „do któregoś momentu… tu można się pomylić: albo rozprawić się z nimi nazbyt wcześnie, albo zbyt późno”151.
Pomimo tak spektakularnego dowodu pojednania, we wzajemnych stosunkach pozostała daleko posunięta rezerwa, której nie mogły przełamać nawet wspólne pobyty nad Morzem Czarnym152. Anton Antonow-Owsiejenko zauważa, że:
Przeciwko Tuchaczewskiemu było wszystko: jego cechy osobowe — inteligencja, charakter, mądrość, wyrazista powierzchowność. I bojowa sława. […] Podobnych ludzi Stalin w swoim kręgu nie znosił, zadowalali go jedynie woroszyłowowie153.
Choć Tuchaczewski zdawał sobie z tego doskonale sprawę154, daleki był od przyłączania się do piejących już dytyramby na cześć „Wielkiego Wodza” przypochlebnych chórów. Gdy w trakcie jednego z pierwszych publicznych wystąpień jako wicekomisarz, wbrew obowiązującej praktyce, pominął jego nazwisko, słuchacze sądzili, że jest to efekt sporu z roku 1920155. Także i później, gdy kult Stalina zaczął się potęgować, zachował daleko posunięty dystans, gromiąc np. jego sekretarza Aleksandra Poskriobyszewa, gdy ten użył potocznego na Kremlu określenia „Gospodarz”156.
Działalność Tuchaczewskiego w komisariacie obrony okazała się niezmiernie efektywna. Podobnie jak w okresie kierowania sztabem, skupił wokół siebie wyselekcjonowaną grupę oficerów, wśród których znajdowali się podlegli mu bezpośrednio szefowie: sił lotniczych — Jakow Ałksnis, artylerii — Nikołaj Jefimow, broni pancernej — Innokientij Chaliepskij i łączności — Nikołaj Siniawski. Zespół ten uzupełnili z czasem ściągnięci z Leningradu Feldman i Iosif Sławin. Pierwszy objął w roku 1934 kluczowe stanowisko szefa Głównego Zarządu Kadr, drugi zaś w rok później objął Zarząd Wyższych Szkół Wojskowych157. Tuchaczewski, kontrolując niektóre szefostwa broni (także wojsk chemicznych, inżynieryjnych i telemechaniki), miał zatem do dyspozycji nieformalny „sztab techniczny”, paralelny wobec sztabu RKKA. Pozwalało to realizować konsekwentnie program unowocześnienia i przezbrojenia armii. Kiriłł Miereckow trafnie zauważył, że „był szczególnie wyczulony na wszystkie nowości, wynalazki i przejawiał niezwykłą pasję przy wprowadzaniu tych nowości i wynalazków do wojsk”158