SS. Przestroga historii - Guido Knopp - ebook + książka

SS. Przestroga historii ebook

Knopp Guido

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Jak to możliwe, że spośród wszystkich hitlerowskich paladynów Trzeciej Rzeszy właśnie on zrobił najbardziej błyskotliwą karierę? Odpowiedź jest prosta: Führer szukał dokładnie takich ludzi jak Himmler i wciągał ich na szczyty władzy. Hitler nie potrzebował ludzi niezależnych, a tym samym niewygodnych dla niego – takich jak na przykład bracia Strasser. Zależało mu na osobach bezgranicznie oddanych, bardzo skutecznych w działaniu i jak najmniej samodzielnych. Himmler w pełni spełniał te kryteria i stanowił wręcz idealny prototyp totalitarnego egzekutora. 6 stycznia 1929 roku Hitler mianował go Reichsführerem SS i do końca tegoż roku liczba członków formacji spod znaku trupiej główki wzrosła ponad czterokrotnie – do co najmniej 1000 osób. Himmler ustanowił rasistowskie kryteria naboru nowych członków i tym samym nadał swojej SS cechy rzekomej elity. Miały być to oddziały samurajów czy pretorianów; jakby nowa kasta kszatrijów. W ten sposób szef SS usiłował urzeczywistnić swoje młodzieńcze marzenia.

Guido Knopp cieszy się opinią jednego z najpopularniejszych historyków niemieckich. Jego nazwisko jest nierozerwalnie związane z chętnie oglądanymi programami telewizyjnymi oraz poczytnymi w wielu krajach bestsellerami. Umiejętne prezentowanie udokumentowanych rzetelnie faktów w niezwykle zajmującej formie zapewniło Knoppowi uznanie. Jego książki doczekały się przekładów na 52 języki. Dwukrotnie przyznano mu tytuł ,,Autora roku w dziedzinie literatury faktu”. W Polsce ukazały się dotąd jego następujące książki: Kobiety Hitlera i Marlena, Tajemnice Trzeciej Rzeszy, Zabić Hitlera i Holokaust.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 501

Oceny
4,4 (12 ocen)
7
3
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
pavi09

Dobrze spędzony czas

Swietna książka ukazująca SS z Heinrichem Himmlerem na czele. Pokazuje konstrukcje SS. Książka świetna, jednak do idealnej jej trochę brakuje.
00
edyta19701970

Nie oderwiesz się od lektury

maju 1923 roku w monachijskiej gospodzie Torbräu 22 mężczyzn utworzyło formację paramilitarną. Oddział szturmowy Hitlera miał strzec życia wodza. W taki niepozorny sposób powstała SS, jedna z najbardziej zbrodniczych organizacji w dziejach. W skład SS wchodziły zarówno policja polityczna, jak i elitarne siły zbrojne: Waffen-SS. Siepacze spod znaku trupiej główki byli odpowiedzialni za organizację obozów koncentracyjnych i masowe egzekucje na ludności cywilnej, z ich rąk ginęły miliony. Kres ludobójstwu przeprowadzanemu przez SS położyła dopiero klęska III Rzeszy. Książka Guido Knoppa to wyjątkowy i rzetelny opis działalności SS, jej struktury i nieludzkich zbrodni. Są tu także minibiografie przywódców SS: Heinricha Himmlera i Reinharda Heydricha. Książka Guido Knoppa to wyjątkowy i rzetelny opis działalności SS, jej struktury i nieludzkich zbrodni. W skład SS wchodziły zarówno policja polityczna, jak i elitarne siły zbrojne: Waffen-SS. Wszyscy popełniali zbrodnie.
00
Valril

Nie oderwiesz się od lektury

Momentami przydługa. Niemniej brak tutaj wybielania, usprawiedliwiania i opisywania historii z perspektywy jakieś ideologii czy interesów państwowych. Pouczająca lektura. Warto.
00

Popularność




Przestroga historii

Była for­ma­cją ter­ro­ry­styczną, odpo­wie­dzialną za ludo­bój­stwo. Jak żadna inna orga­ni­za­cja w hitle­row­skiej Rze­szy ucie­le­śniała zabój­czą, sza­leń­czą ideę rasy nad­lu­dzi. SS – te dwie litery pocho­dzą ze sta­ro­ger­mań­skiego pisma runicz­nego – to naj­sku­tecz­niej­sza i naj­groź­niej­sza orga­ni­za­cja ter­ro­ry­styczna w cza­sach dyk­ta­tury naro­do­wych socja­li­stów. W ciągu nie­wielu lat szta­fety ochronne (Schutz­staf­feln) prze­kształ­ciły się z mało zna­czą­cej straży przy­bocz­nej w swo­iste pań­stwo w tota­li­tar­nym pań­stwie Hitlera.

„Twój honor to wier­ność” – pod tym pro­pa­go­wa­nym przez Hein­ri­cha Him­m­lera hasłem człon­ko­wie SS mieli wypeł­niać luki na fron­tach, bez­li­to­śnie wyzy­ski­wać jeń­ców i robot­ni­ków przy­mu­so­wych, a także mor­do­wać z zimną krwią w obo­zach śmierci. Spo­śród wszyst­kich orga­ni­za­cji pań­stwa nazi­stow­skiego jedy­nie SS miała moż­li­wość, a przede wszyst­kim wolę wyko­na­nia ludo­bój­czych roz­ka­zów Hitlera.

Niniej­sza książka nie jest próbą uzu­peł­nie­nia ist­nie­ją­cych już mono­gra­fii, a jedy­nie publi­cy­stycz­nym opra­co­wa­niem powsta­łym przy oka­zji emi­sji mię­dzy­na­ro­do­wego serialu tele­wi­zyj­nego. Uka­zuje się ona w cza­sie, gdy żyją jesz­cze ostatni oprawcy i ich ostat­nie ofiary. Czy­nimy to z myślą o dotar­ciu do szer­szego grona czy­tel­ni­ków, któ­rzy mogą liczyć na infor­ma­cje pocho­dzące z nie­pu­bli­ko­wa­nych dotych­czas źró­deł. Korzy­sta­li­śmy bowiem z archi­wów znaj­du­ją­cych się w róż­nych czę­ściach świata – od Waszyng­tonu do Moskwy – a także z zeznań świad­ków histo­rii SS: samych opraw­ców, ich ofiar i prze­ciw­ni­ków reżimu, któ­rzy do tej pory nie zabie­rali głosu. Za pięć lat tego rodzaju doku­men­ta­cja – spo­rzą­dzona na pod­sta­wie wypo­wie­dzi naocz­nych świad­ków tam­tych wyda­rzeń – nie mogłaby powstać. Byłoby na to już za późno.

Początki SS były bar­dzo skromne. W maju 1923 roku przy krę­gielni mona­chij­skiej gospody Tor­brau powstał „oddział sztur­mowy Hitlera” – 22 męż­czyzn utwo­rzyło zalą­żek czar­nej for­ma­cji. Mieli oni strzec życia „apo­stoła”, który chciał zostać „wodzem”, pod­czas bójek w loka­lach. Nosili czarne czapki zdo­bione tru­pią główką – emble­ma­tem zapo­ży­czo­nym od I regi­mentu rezer­wi­stów gwar­dii, któ­rzy – uzbro­jeni w mio­ta­cze ognia – dzia­łali przed liniami frontu w cza­sie I wojny świa­to­wej. „Żądza walki i pogarda śmierci” – z takim nasta­wie­niem żoł­nie­rze oddzia­łów sztur­mowych zamie­rzali oba­lić w oko­pach znie­na­wi­dzoną Repu­blikę.

Dyle­tancka próba puczu, pod­jęta przez Hitlera, spa­liła na panewce, a przy­wódca, po wyj­ściu na wol­ność, zor­ga­ni­zo­wał w 1925 roku nowy oddział sztur­mowy. SS (Schutz­staf­feln – szta­fety ochronne) miały być zaprzy­się­żoną gwar­dią pre­to­ria­nów, „elitą” par­tii, bez­wa­run­kowo pod­po­rząd­ko­waną swo­jemu wodzowi. Kan­dy­daci na człon­ków SS musieli być w wieku od 23 do 35 lat, dys­po­no­wać refe­ren­cjami wysta­wio­nymi przez dwóch oby­wa­teli, wyka­zy­wać się „zdrową i mocną budową ciała” oraz mieć przy­naj­mniej 170 cm wzro­stu i oczy­wi­ście „aryj­skie pocho­dze­nie”.

Jed­nak w latach poprze­dza­ją­cych doj­ście Hitlera do wła­dzy garstka funk­cjo­na­riu­szy SS roz­pły­nęła się w mro­wiu człon­ków Stur­mab­te­ilun­gen – SA, czyli bru­tal­nych oddzia­łów bojo­wych, które wyspe­cja­li­zo­wały się w bur­dach ulicz­nych. I cho­ciaż sam szef SS, Him­m­ler, stwier­dził: „SA to linia, nato­miast SS sta­nowi gwar­dię” – to jed­nak drogę do Kan­ce­la­rii Rze­szy uto­ro­wała Hitle­rowi SA pod wodzą Ern­sta Röhma. Szef sztabu SA miał jed­nak wybu­jałe ambi­cje i coraz natar­czy­wiej doma­gał się więk­szego udziału w struk­tu­rach wła­dzy.

Sfru­stro­wani bru­natni rewo­lu­cjo­ni­ści już zawa­dzali Hitle­rowi; roz­pa­sany ter­ror w wyko­na­niu bojó­wek SA zaczął budzić lęk miesz­czań­stwa, które chciało żyć w sta­bil­nym i sil­nym pań­stwie. Szef SA Röhm, roz­cza­ro­wany soju­szem Hitlera z daw­nymi decy­den­tami, począł wzy­wać do zor­ga­ni­zo­wa­nia następ­nej – po naro­do­wej – naro­do­wo­so­cja­li­stycz­nej rewo­lu­cji, a także żądał dla swo­ich „bru­nat­nych oddzia­łów” nagrody za ofiary ponie­sione „w okre­sie walki”.

Tego rodzaju sytu­acja zagra­żała pak­towi nowego kanc­le­rza z siłami zbroj­nymi Rze­szy (Reich­swehrą) – pak­towi, któ­rego Hitler potrze­bo­wał do osią­gnię­cia swo­ich impe­rial­nych celów. Dla­tego prawa ręka Him­m­lera, Hey­drich, oraz szef gestapo, Diels, zaczęli gro­ma­dzić mate­riał dowo­dowy, mający obcią­żyć rze­ko­mego „zama­chowca” Röhma. W rze­czy­wi­sto­ści nie­bez­pie­czeń­stwo „puczu Röhma” ni­gdy nie ist­niało. Był za to pucz skie­ro­wany prze­ciw Röhmowi. Zle­pek pogło­sek, sfa­bry­ko­wa­nych dowo­dów i fał­szy­wych poszlak posłu­żył za pre­tekst do pozby­cia się „tego pie­nia­cza”.

Godzina prawdy wybiła 30 czerwca 1934 roku. Na roz­kaz Hitlera oddziały SS w bez­pre­ce­den­so­wej jak dotąd, krwa­wej akcji wymor­do­wały przy­wód­ców SA. Wła­śnie w ową „nie­miecką noc św. Bar­tło­mieja” roz­po­czął się awans SS, która szybko stała się naj­po­tęż­niej­szą orga­ni­za­cją ter­ro­ry­styczną w Trze­ciej Rze­szy

Jed­nostki SS, wspie­rane przez oddziały poli­cji i wypo­sa­żone w broń Reich­swehry, wymor­do­wały nie tylko przy­wód­ców SA, ale rów­nież – nie­jako za jed­nym zama­chem – kon­ser­wa­tyw­nych prze­ciw­ni­ków reżimu, jak na przy­kład daw­nego towa­rzy­sza broni Hitlera, Gre­gora Stras­sera, oraz byłego kanc­le­rza Rze­szy Kurta von Schle­ichera.

Jed­nak praw­dzi­wym zwy­cięzcą tej wewnątrz­par­tyj­nej walki o wła­dzę oka­zała się SS pod dowódz­twem mało dotąd zna­nego Reichsführera. Awans i roz­wój SS są nie­ro­ze­rwal­nie zwią­zane z karierą Hein­ri­cha Him­m­lera.

Skrytą dewizą Him­m­lera było zapo­ży­czone przez niego stare hasło pru­skie: „W więk­szym stop­niu ist­nieć, niż stwa­rzać pozory ist­nie­nia”. Nikt nie przy­pusz­czał, że wła­śnie ten nie­po­zorny czło­wie­czek sta­nie się naj­po­tęż­niej­szym satrapą w oto­cze­niu Hitlera.

O ile zbrod­nie koja­rzone z nazwi­skiem Him­m­lera są tak nie­sły­chane i wykra­cza­jące ponad prze­ciętne wyobra­że­nie, że aż trudne do opi­sa­nia, o tyle ten, kto je popeł­nił, był czło­wie­kiem naprawdę pospo­li­tym. Współ­cze­śni okre­ślali go jako „cał­ko­wi­cie nie­po­kaźną oso­bo­wość”, w dodatku „pozba­wioną cha­rak­teru” i przy­po­mi­na­jącą „pedan­tycz­nego bel­fra o szcze­gól­nie roz­wi­nię­tym zmy­śle do oszczę­dza­nia”. Zapewne w innych cza­sach byłby sumien­nym biu­ro­kratą. Ludo­bój­stwo było dla niego pro­ble­mem wyłącz­nie orga­ni­za­cyj­nym. Z wyzna­czo­nych mu zadań wywią­zy­wał się bez­na­mięt­nie i rze­tel­nie, niczym urzęd­nik izby skar­bo­wej reje­stru­jący setki zeznań podat­ko­wych.

Zapla­no­wany przez Hitlera Holo­caust prze­pro­wa­dzono sys­te­ma­tycz­nie, grun­tow­nie i bez­dusz­nie. Takie było bowiem pole­ce­nie Him­m­lera, który oso­bi­ście prze­pro­wa­dzał inspek­cje w fabry­kach śmierci i doma­gał się codzien­nych mel­dun­ków o licz­bach zabi­tych.

Szef SS nie był typem inte­lek­tu­ali­sty, raczej nale­żał do ludzi nie­zdar­nych, bojaź­li­wych i nie­zde­cy­do­wa­nych. Posłuch uzy­skał nie dzięki sile prze­ko­ny­wa­nia, lecz dzięki świa­do­memu i kon­se­kwent­nemu powięk­sza­niu zakresu swej wła­dzy. Talent orga­ni­za­cyjny i sta­ran­nie pie­lę­gno­wany wize­ru­nek rygo­ry­stycz­nego czło­wieka czynu uczy­niły z niego nie­za­stą­pio­nego egze­ku­tora. I dla­tego z cza­sem Him­m­ler stał się – jako Reichsführer SS, szef gestapo i poli­cji oraz mini­ster spraw wewnętrz­nych Rze­szy – naj­po­tęż­niej­szym po Hitle­rze dygni­ta­rzem w pań­stwie nie­miec­kim.

Według niego wzo­rowy oby­wa­tel Rze­szy powi­nien być skłonny do uży­wa­nia prze­mocy, ale i do pono­sze­nia ofiar; wycho­wa­nie spo­łe­czeń­stwa, które by postę­po­wało wła­śnie w tym duchu, uznał za swój główny cel. Pod­wład­nych nawo­ły­wał jed­nym tchem do uczci­wo­ści i oby­czaj­no­ści oraz do popeł­nia­nia ludo­bój­stwa: okru­cień­stwo było dla niego cnotą, bez­li­to­sny mord – wyra­zem siły. Pod koniec wojny zupeł­nie nie inte­re­so­wał się cier­pie­niem ofiar, lecz tylko sta­nem duszy opraw­ców. Chłodny racjo­na­lizm i trzeź­wość sta­no­wiły jedną stronę jego peł­nego sprzecz­no­ści cha­rak­teru. Jed­no­cze­śnie zagu­bił się w nie­do­rzecz­nej mie­sza­ni­nie teo­rii rasi­stow­skich, przy­ro­do­lecz­nic­twa i okul­ty­zmu ludo­wego.

Wła­śnie ten pozba­wiony skru­pu­łów oprawca, „wierny Hein­rich”, zde­cy­do­wał się w ostat­nich mie­sią­cach wojny na pro­wa­dze­nie roz­pacz­li­wej i nie­lo­jal­nej poli­tyki. Z jed­nej strony, kie­ru­jąc się wła­snymi uro­je­niami, orga­ni­zo­wał Volks­sturm (oddziały zbrojne two­rzone w ramach powszech­nej mobi­li­za­cji dla wzmoc­nie­nia Wehr­machtu; przyp. tłum.) i Werwolf (zbrojna orga­ni­za­cja ter­ro­ry­styczno-dywer­syjna; przyp. tłum.), z dru­giej nato­miast – pro­wa­dził z Zacho­dem tajne roz­mowy na temat ewen­tu­al­nej kapi­tu­la­cji. I nawet nie wie­dział, że jego nazwi­sko uznaje się od dłuż­szego czasu za syno­nim ludo­bój­stwa. Zdra­dzał więc „swo­jego Führera”, podob­nie zresztą jak jede­na­ście lat wcze­śniej zdra­dził swo­ich pierw­szych pro­tek­to­rów: Ern­sta Röhma i Gre­gora Stras­sera. „Twój honor to wier­ność”. Ile osta­tecz­nie warta była pro­pa­go­wana przez Him­m­lera mak­syma SS, wyka­zał w końcu on sam.

HHHH (Him­m­lers Hirn heisst Hey­drich – „Mózgiem Him­m­lera jest Hey­drich”) – drwili pala­dyni reżimu już w latach trzy­dzie­stych. I rze­czy­wi­ście usu­nięty z mary­narki wojen­nej Rein­hard Hey­drich zro­bił w hie­rar­chii SS bły­ska­wiczną karierę. Roz­bu­do­wał dla Him­m­lera służbę bez­pie­czeń­stwa SS; z gestapo uczy­nił znak roz­po­znaw­czy hitle­row­skich Nie­miec i narzę­dzie gwał­tow­nej śmierci, która w każ­dej chwili mogła się stać udzia­łem każ­dego czło­wieka; utwo­rzył też Główny Urząd Bez­pie­czeń­stwa Rze­szy (Reichs­si­cher­he­it­shaup­tamt; RSHA), potężną i groźną insty­tu­cję, któ­rej nie­wi­dzialna sieć zawi­sła nad całym sys­te­mem ter­roru.

W tym miej­scu należy oba­lić jedną z legend – a mia­no­wi­cie tę o gestapo jako wszech­wie­dzą­cej i wszech­obec­nej taj­nej poli­cji. W hitle­row­skiej Rze­szy ota­czano ją nim­bem gigan­tycz­nej machiny o struk­tu­rze podob­nej do ośmior­nicy roz­po­ście­ra­ją­cej wszę­dzie swoje macki; już samo jej ist­nie­nie miało uświa­do­mić wszyst­kim jedno – wszelki opór jest bez­ce­lowy. W okre­sie powo­jen­nym gestapo stało się nawet syno­ni­mem wła­dzy wewnętrz­nej opar­tej na prze­mocy. W rze­czy­wi­sto­ści for­ma­cja ta miała znacz­nie skrom­niej­sze zna­cze­nie, niż wyni­kało to z roz­po­wszech­nia­nej upo­rczy­wie legendy. Hey­drich zdo­łał roz­wi­nąć w pań­stwie sys­tem dono­sów, gdyż swoje usługi ofe­ro­wała liczna armia szpicli, denun­cjan­tów i nie­ofi­cjal­nych współ­pra­cow­ni­ków służby bez­pie­czeń­stwa. Gdyby nie oni, gestapo pozo­sta­łoby ślepe i głu­che. Ni­gdy przed­tem w histo­rii Nie­miec nie można było tak łatwo donieść na nie­lu­bia­nych sąsia­dów, kon­ku­ren­tów lub po pro­stu ludzi z jakie­goś powodu znie­na­wi­dzo­nych, uczy­nić z nich bez­bronne ofiary zor­ga­ni­zo­wa­nego ter­roru, pozba­wić ich pracy i per­spek­tyw na przy­szłość – i wresz­cie wydać w ręce opraw­ców. Cały kraj zalały fale pod­ło­ści. Ślady tego potopu do dziś odnaj­du­jemy w tysią­cach doku­men­tów.

Hey­drich zawdzię­czał swą karierę Him­m­le­rowi – i odpła­cił się mu bez­gra­niczną lojal­no­ścią oraz okru­cień­stwem, w któ­rym nie było miej­sca na jakie­kol­wiek skru­puły. Obłęd Him­m­lera na tle czy­stek raso­wych i zimny zmysł orga­ni­za­cyjno-wyko­naw­czy Hey­dricha stwo­rzyły fatalną kom­bi­na­cję.

Hey­drich sta­no­wił pro­to­typ mene­dżera wła­dzy; potra­fił pod­chwy­cić nie­ja­sno sfor­mu­ło­wane inten­cje Hitlera, z któ­rych odczy­ty­wał zamiary i kie­runki dal­szego roz­woju, zanim jesz­cze padał sto­sowny roz­kaz dyk­ta­tora. Jeśli w ogóle ist­niał ktoś, kto „wycho­dził naprze­ciw pla­nom Führera”, to był nim wła­śnie Rein­hard Hey­drich. Szef SD, wspie­rany przez Him­m­lera, zajął się orga­ni­za­cją „osta­tecz­nego roz­wią­za­nia kwe­stii żydow­skiej” z olbrzy­mim zapa­łem, mię­dzy innymi dla­tego, że rywa­li­zo­wał gor­li­wie o względy Führera, aby w przy­szło­ści samemu objąć sta­no­wi­sko Reichsführera.

Jesz­cze przed wybu­chem wojny Szwaj­car Carl Burc­khardt okre­ślił go jako „mło­dego złego boga śmierci”. „Hey­drich – pisał były wię­zień gestapo, Ralph Gior­dano – był pro­to­ty­pem nowej odmiany czło­wieka, takiej, jaką chciał widzieć naro­dowy socja­lizm; czo­ło­wym przed­sta­wi­cie­lem poko­le­nia, dla któ­rego liczy się tylko bez­wa­run­kowa kar­ność. Od tej pory żaden prze­jaw nie­ludz­kiego postę­po­wa­nia nie był już nie­moż­liwy. Wszystko stało się moż­liwe, rów­nież mor­der­stwo popeł­niane na milio­nach ludzi”. Ale Rein­hard Hey­drich nie dożył końca ludo­bój­stwa, któ­rego sam był orga­ni­za­to­rem: w czerwcu 1942 roku padł ofiarą zama­chu.

Co by się stało, gdyby Hey­drich pozo­stał przy życiu? Był on jakby zapo­wie­dzią tego, w co mogłoby się roz­wi­nąć pań­stwo Hitlera: w pań­stwo ste­ro­wane przez SS. W wiel­ko­ger­mań­skiej Rze­szy, się­ga­ją­cej od Atlan­tyku po Ural, prze­ci­na­nej auto­stra­dami i uko­ro­no­wa­nej świą­ty­niami zmar­łych, 90 milio­nów nie­wol­ni­ków żyłoby pod wła­dzą nazi­stów. Ist­niało zapo­trze­bo­wa­nie na 14 milio­nów robot­ni­ków przy­mu­so­wych, około 30 milio­nów ludzi cze­ka­łaby śmierć, resztę wygna­noby za Ural – na bez­droża Sybe­rii. Rein­hard Hey­drich, przy­szły szef SS, nie wahałby się urze­czy­wist­nić tę kosz­marną wizję.

Pod­czas pro­cesu norym­ber­skiego zabra­kło go na ławie oskar­żo­nych. Nie­wąt­pli­wie zostałby ska­zany na śmierć.

Na mocy wyroku w Norym­ber­dze za orga­ni­za­cję prze­stęp­czą uznano całą for­ma­cję, która w koń­co­wej fazie II wojny świa­to­wej sta­no­wiła naj­po­tęż­niej­szą siłę zbrojną SS, liczyła bowiem 900 000 człon­ków. Była to Waf­fen-SS.

For­ma­cja ta wywo­łuje do dziś kon­tro­wer­sje. Czy była to orga­ni­za­cja eli­tarna, czy też banda zbrod­nia­rzy? Czy jej człon­ko­wie byli „żoł­nie­rzami jak wielu innych”? Sta­no­wili ucie­le­śnie­nie żoł­nier­skiej odwagi i walecz­no­ści, czy raczej przy­kład nazi­stow­skich awan­tur­ni­ków i rzeź­ni­ków, w któ­rych celowo wpa­jano bru­tal­ność, aby tym chęt­niej i gor­li­wiej likwi­do­wali wszystko i wszyst­kich?

Ist­nieją dowody na popar­cie jed­nej i dru­giej tezy. Dywi­zje pan­cerne Waf­fen-SS wal­czyły – zwłasz­cza po bitwie pod Sta­lin­gra­dem – w naj­bar­dziej zapal­nych punk­tach frontu wschod­niego i pono­siły tam olbrzy­mie straty. Straty pono­sił oczy­wi­ście także Wehr­macht. Ale oddziały Waf­fen-SS okryły się rów­nież nie­chlubną sławą spraw­ców zbrodni wojen­nych. Z pew­no­ścią bru­talne zacho­wa­nie nie było tylko ich domeną, a róż­nica w tym wzglę­dzie mię­dzy nimi i Wehr­machtem wydaje się nie tak duża, jak to wie­lo­krot­nie przed­sta­wiano. Jed­nak eks­cesy jed­no­stek SS znacz­nie prze­wyż­szały stop­niem okrop­no­ści zbrod­nie, które popeł­niali żoł­nie­rze Wehr­machtu. Nazwa Ora­dour pozo­sta­nie dla wielu osób sym­bo­lem zbrodni wojen­nych. (Ora­dour-sur-Glane: wieś w środ­ko­wej Fran­cji, spa­lona w czerwcu 1944 roku przez oddział SS. Cała lud­ność – ponad 600 osób – została wymor­do­wana; przyp. tłum.).

Po woj­nie wete­rani Waf­fen-SS pró­bo­wali posta­wić tezę, któ­rej raczej nie da się udo­wod­nić: mia­no­wi­cie, że człon­ko­wie Waf­fen-SS byli zwy­kłymi żoł­nie­rzami i ze zbrod­niami SS popeł­nia­nymi przez szwa­drony śmierci oraz w obo­zach zagłady nie mieli nic wspól­nego. Nie­któ­rzy eses­mani – zwłasz­cza ci wcie­leni siłą – mogli w ten wła­śnie spo­sób oce­niać swoją służbę woj­skową. Ale rze­czy­wi­stość wyglą­dała ina­czej. Pomię­dzy Waf­fen-SS i All­ge­me­ine SS ist­niał dość ści­sły zwią­zek, ofi­ce­ro­wie jed­nej i dru­giej for­ma­cji odby­wali wspólne szko­le­nia – bez względu na to, gdzie mieli potem słu­żyć: w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym, w admi­ni­stra­cji czy też na fron­cie. Z pew­no­ścią nie byli to „żoł­nie­rze jak wielu innych”.

W przy­padku oddzia­łów „tru­pich głó­wek” (SS-Toten­kop­fver­bande) pyta­nie o sto­pień winy za zbrod­nie popeł­niane w miej­scach budzą­cych szcze­gólną grozę nie poja­wiło się w ogóle. Był to „kwiat opraw­ców” w gro­nie wyko­naw­ców idei Holo­cau­stu. Napięt­no­wa­nie tych ludzi na równi z innymi człon­kami szta­fet ochron­nych jako kry­mi­na­li­stów i uro­dzo­nych sady­stów, przy­nio­słoby zapewne dużą ulgę potom­nym. Mogli­by­śmy mówić, że byli oni zupeł­nym mar­gi­ne­sem cywi­li­zo­wa­nego narodu.

Jed­nak w SS słu­żyło też mnó­stwo „zupeł­nie nor­mal­nych ludzi”, wywo­dzą­cych się ze śred­nich warstw spo­łe­czeń­stwa. SS z pew­no­ścią nie była zaprzy­się­żo­nym mono­li­tem, lecz raczej kom­plek­so­wym i dyna­micz­nym two­rem, który w ciągu 20 lat ist­nie­nia pod­le­gał usta­wicz­nym prze­mia­nom. Męż­czyźni (i kobiety), będący człon­kami tej for­ma­cji, róż­nili się znacz­nie mię­dzy sobą. Nie­któ­rzy z nich, a mia­no­wi­cie „wierni adepci”, przy­pi­sy­wali for­ma­cji „pod tru­pią główką” zna­cze­nie nie­mal reli­gijno–misyjne. Inni usi­ło­wali zna­leźć dla sie­bie w „kró­le­stwie Him­m­lera” pozy­cje w miarę moż­liwe do zaak­cep­to­wa­nia, sta­ra­jąc się igno­ro­wać te, które im nie odpo­wia­dały. Jesz­cze inni widzieli w SS przede wszyst­kim szansę zro­bie­nia bły­sko­tli­wej kariery; wpraw­dzie ofi­cjal­nie wyra­żali pełne uzna­nie dla ide­olo­gii „czar­nej for­ma­cji”, ale w głębi duszy odno­sili się do niej zupeł­nie neu­tral­nie. Z kolei bez­ro­bot­nym inte­li­gen­tom wyda­wało się, że tylko w sze­re­gach SS znajdą spo­sob­ność, aby nadać swemu życiu sens i opar­cie. Miej­sce dla sie­bie – ale nie tylko w SS – znaj­do­wały rów­nież męty spo­łeczne: kry­mi­na­li­ści, ludzie z mar­gi­nesu, mor­dercy. O ile począt­kowo trzon SS two­rzyli zapra­wieni w bur­dach ulicz­nych lub knaj­pia­nych wete­rani pierw­szej wojny świa­to­wej, to po zdo­by­ciu wła­dzy przez Hitlera do czar­nej gwar­dii gar­nęli się głów­nie przed­sta­wi­ciele „śmie­tanki towa­rzy­skiej”. Him­m­ler przej­mo­wał w cało­ści kastowe, her­me­tyczne orga­ni­za­cje, takie jak jeź­dziecki Her­ren­re­iter-Club lub Kyf­fhau­ser­bund. Wyżsi rangą eses­mani byli repre­zen­to­wani wyjąt­kowo licz­nie przez ary­sto­kra­cję. Naukow­ców i ludzi wol­nych zawo­dów zatrud­niano przede wszyst­kim w służ­bach spe­cjal­nych lub w róż­nych gałę­ziach gospo­darki. Ofi­ce­rów armii wer­bo­wano do SS, aby kształ­cili potem rekru­tów „oddzia­łów dys­po­zy­cyj­nych” (Verfügungstruppen), trzonu powsta­łych następ­nie sił zbroj­nych SS (Waf­fen-SS). Ponadto Hein­rich Him­m­ler nada­wał set­kom sze­fów przed­się­biorstw, dyplo­ma­tów i urzęd­ni­ków pań­stwo­wych „hono­rowe stop­nie” SS. Eses­ma­nem mógł zostać nie­miecki ary­sto­krata z tytu­łem ksią­żę­cym, jak rów­nież chłop z Pala­ty­natu, który jako straż­nik w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym doko­ny­wał mor­dów na Żydach.

Reasu­mu­jąc: for­ma­cja SS odzwier­cie­dlała w pełni nie­miec­kie spo­łe­czeń­stwo. Więk­szość jej człon­ków sta­no­wili „zwy­kli ludzie”, któ­rzy w tych szcze­gól­nych warun­kach stali się zbrod­nia­rzami. Przy­czy­niło się do tego prze­stęp­cze pań­stwo, w jakim przy­szło im żyć. Jeśli pań­stwo twier­dzi, że mor­do­wa­nie ludzi to wpraw­dzie postę­po­wa­nie okrutne i nie­hu­ma­ni­tarne, ale służy wyż­szemu i dobremu celowi, to więzy moralne oka­zują się widocz­nie zbyt słabe, aby powstrzy­mać masy przed zacho­wa­niem o wszel­kich zna­mio­nach prze­stęp­stwa. Ludzie, któ­rzy sta­wali się kry­mi­na­li­stami, w dużej czę­ści nie uświa­da­miali sobie, że postę­pują źle.

Jak brzmi morał tej histo­rii? Sprawcą zbrodni mógł zostać każdy. Jeśli prze­stęp­cze pań­stwo likwi­duje bariery oddzie­la­jące prawo od bez­pra­wia, żaden z jego oby­wa­teli nie może zagwa­ran­to­wać, że będzie podą­żał nie­zmien­nie wła­ściwą drogą. Natura ludzka jest na to zbyt słaba. Coś z Him­m­lera i Men­gele, z Eich­manna i Hey­dri­cha tkwi w każ­dym z nas. W innych cza­sach i innych oko­licz­no­ściach wszy­scy ci ludzie mogliby się wyka­zać „zupeł­nie nor­mal­nym” życio­ry­sem, byliby zwy­kłymi, nie­po­zor­nymi oby­wa­te­lami. Him­m­ler zostałby może nauczy­cie­lem szkoły śred­niej, Hey­drich ofi­ce­rem mary­narki, a Men­gele – pedia­trą…?

Prze­ja­wem lek­ko­myśl­no­ści byłaby nad­mierna wiara w czło­wie­czeń­stwo czło­wieka, ta cecha jest bowiem zbyt zmienna i kru­cha. Jedy­nie demo­kra­tyczne pań­stwo, które sza­nuje swo­body oby­wa­tel­skie i usta­na­wia kla­rowne normy prawne, jest w sta­nie zapo­biec pano­sze­niu się bez­pra­wia. Nie­do­pusz­czalna jest poli­tyka wewnętrzna, któ­rej efek­tem jest powsta­nie pań­stwa prze­stęp­czego, a w jego struk­tu­rach – takiej orga­ni­za­cji jak SS. W tym wzglę­dzie histo­ria SS sta­nowi przede wszyst­kim prze­strogę histo­rii.

Walka o władzę

30 czerwca 1934 roku ter­ror Trze­ciej Rze­szy zmie­nił swoją barwę. Czerń zastą­piła brąz, mie­sza­jąc się przy tym z krwi­stą czer­wie­nią. Tym razem sprawcy nie wykrzy­ki­wali żad­nych haseł ani nie wyma­chi­wali pał­kami, jeź­dzili nato­miast ciem­nymi limu­zy­nami.

W Ber­li­nie trzej funk­cjo­na­riu­sze lokal­nej cen­trali gestapo zapro­wa­dzili byłego dygni­ta­rza par­tii naro­do­wych socja­li­stów Paula Schulza do czte­ro­oso­bo­wego kabrio­letu, po czym pod­nie­śli dach auta. „Wewnątrz poczu­łem nie­przy­jemny zapach zakrze­płej krwi, który, nawet gdy­bym na­dal nie w pełni orien­to­wał się w celu tej prze­jażdżki, roz­pro­szyłby resztki moich wąt­pli­wo­ści”, wspo­mi­nał potem Schulz. Auto prze­mknęło przez Ste­glitz i Gru­ne­wald i skie­ro­wało się w stronę Wan­n­see. Jed­nak na dro­dze znaj­do­wało się zbyt wielu wyciecz­ko­wi­czów i dopiero za wsią o nazwie Sed­din, odda­lo­nej o około pół godziny jazdy od Pocz­damu, męż­czyźni zna­leźli w lesie ustronne miej­sce, gdzie mogli – jak to okre­ślili – „doko­nać odstrzału”.

Powie­dzia­łem sobie wtedy, że nie­zbędna jest straż przy­boczna, choćby nie­liczna, ale za to bez­gra­nicz­nie mi oddana i gotowa w razie potrzeby wystą­pić nawet prze­ciw wła­snym bra­ciom. Lepiej mieć do dys­po­zy­cji 20 osób jed­nego pokroju – zakła­da­jąc, że można na nich w pełni pole­gać – niż całą gro­madę ludzi nie­pew­nych.

Hitler na temat utwo­rze­nia SS

Kazali swo­jej ofie­rze wysiąść i odejść tro­chę od auta. Schulz zda­wał sobie sprawę, że pozo­stało mu już tylko kilka sekund życia. Dzia­ła­jąc z zasko­cze­nia, wytrą­cił jed­nemu z eses­ma­nów broń z ręki, ale zanim zdo­łał dobiec do zaro­śli, dosię­gła go kula dru­giego zama­chowca. „Kiedy odzy­ska­łem świa­do­mość, leża­łem na brzu­chu, twa­rzą do ziemi. Czu­łem potworny ból w krzyżu, ciało mia­łem oble­pione krwią. Natych­miast zaczą­łem rzę­zić, imi­tu­jąc przy tym przed­śmiertne kon­wul­sje, a potem znieruchomia­łem – pozo­sta­łem w tej pozy­cji, tak jakby na moim miej­scu leżał nie­bosz­czyk”. Eses­mani uznali, że strzał dobi­ja­jący jest już zbędny, a kiedy poszli po płachtę bre­zentu, aby owi­nąć nią rze­kome zwłoki, ciężko ranny Schulz wstał i zaczął ucie­kać leśnym duk­tem. Z tru­dem unik­nął śmierci.

Ist­niało nie­bez­pie­czeń­stwo, że Röhm uczyni z SA jakby pań­stwo w pań­stwie i tym samym stwo­rzy groźną sytu­ację dla Hitlera i jego towa­rzy­szy.

Eber­hard Rich­ter, ówcze­sny miesz­ka­niec Ber­lina

Owego dnia, 30 czerwca 1934 roku, męż­czyźni w czerni tylko w tym jed­nym przy­padku nie wywią­zali się z nało­żo­nego na nich zada­nia. Inne ofiary mor­do­wali tak, jak tego od nich ocze­ki­wano: w spo­sób dobrze obmy­ślony, posłusz­nie, bez skru­pu­łów, inte­li­gent­nie i dys­kret­nie. Ich akcja oka­zała się kom­plet­nym zasko­cze­niem. Któż mógłby bowiem przy­pusz­czać, że w tę duszną sobotę SS popełni pierw­sze masowe mor­der­stwo Trze­ciej Rze­szy?! W kraju pano­wał prze­cież spo­kój. Ludzie nie poświę­cali wiele uwagi roz­gry­wa­ją­cym się otwar­cie od tygo­dni kon­flik­tom pomię­dzy par­tią i jej naj­waż­niej­szą orga­ni­za­cją, SA. Tematu do dys­ku­sji dostar­czały emo­cje innego rodzaju: tydzień wcze­śniej pił­ka­rze klubu Schalke, gra­jąc z FC Nürnberg zdo­byli w dra­ma­tycz­nym finale mistrzostw Nie­miec tytuł zwy­cięzcy. W ostat­nich sekun­dach meczu Ernst Kuzorra strze­lił decy­du­jącą bramkę, usta­la­jąc wynik na 2:1.

Mało kto zda­wał sobie sprawę z bez­względ­nej walki o wła­dzę, która roz­go­rzała w łonie kie­row­nic­twa NSDAP. Krwawe ciosy zada­wały sobie te same orga­ni­za­cje par­tyjne, które w trak­cie kam­pa­nii pro­pa­gan­do­wej wystę­po­wały wspól­nie jako jedna potężna siła i w obłud­nej maska­ra­dzie sta­wały za Adol­fem Hitle­rem, ślu­bu­jąc mu wier­ność i posłu­szeń­stwo. Nowe wła­dze potrak­to­wały ową walkę jako pre­tekst do wyrów­na­nia daw­nych rachun­ków.

Zaj­mie się pan sprawą Klau­se­nera. Klau­se­nera należy nie­zwłocz­nie roz­strze­lać w pomiesz­cze­niach mini­ster­stwa. Potem zadzwoni pan do mnie z jego tele­fonu służ­bo­wego.

Szef gestapo Rein­hard Hey­drich do funk­cjo­na­riu­sza SS Kurta Gil­di­scha, mor­dercy poli­tyka Ern­sta Klau­se­nera

Roz­prawa karna została zain­sce­ni­zo­wana, przed­sta­wiono na niej fał­szywe dowody, a wyrok zapadł już wcze­śniej. Pod pozo­rem koniecz­no­ści stłu­mie­nia w zarodku pla­no­wa­nego i orga­ni­zo­wa­nego przez SA puczu, sze­fo­wie SS – Hein­rich Him­m­ler i Rein­hard Hey­drich – pole­cili przy­go­to­wać „listy śmierci”. Ten dzień wyka­zał trwa­łość soju­szu, jaki obaj dygni­ta­rze pota­jem­nie pla­no­wali od mie­sięcy z takimi pala­dy­nami jak Göring i Bor­mann. Ów pakt miał oka­zać się fun­da­men­tem dyk­ta­tury naro­do­wych socja­li­stów, któ­rej gor­li­wymi egze­ku­to­rami były czarne bata­liony. W mona­chij­skim wię­zie­niu Sta­del­heim oddział SS Leib­stan­darte Adolf Hitler roz­strze­lał grupę naj­wyż­szych ofi­ce­rów SA. W kosza­rach SS w ber­liń­skiej dziel­nicy Lich­ter­felde plu­tony egze­ku­cyjne wywo­dzące się z gwar­dii pre­to­ria­nów Führera doko­ny­wały wyro­ków śmierci na oso­bi­stych wro­gach par­tyj­nej elity. „Oddziały te – wspo­mina Hans Fischach, były czło­nek jed­nej z Leib­stan­darte – skła­dały się z mło­dych ludzi, któ­rym wydano roz­kaz: Oto zdrajcy, któ­rzy orga­ni­zują pucz prze­ciw Führerowi. Należy ich zli­kwi­do­wać!… A potem: Sta­nąć w sze­regu! Pierw­szy sze­reg klęk­nij, drugi – stać! I w ten spo­sób wyko­ny­wano roz­kazy. Poszcze­gólni eses­mani w ogóle nie zasta­na­wiali się nad tym, co robią. To był stan wyż­szej koniecz­no­ści w pań­stwie”.

Osta­tecz­nie była to kon­fron­ta­cja pomię­dzy SS i SA, w wyniku któ­rej SS zli­kwi­do­wała też wielu ludzi nie mają­cych z puczem nic wspól­nego.

Albert Speer, na prze­słu­cha­niu pro­wa­dzo­nym przez Ame­ry­ka­nów w maju 1945 roku

W wielu przy­pad­kach sze­fo­wie SS wysy­łali do akcji zawo­do­wych mor­der­ców. Tuż przed godziną 13 samo­chód Sturmhauptführera Kurta Gil­di­scha zatrzy­mał się przed gma­chem mini­ster­stwa komu­ni­ka­cji Rze­szy przy Wil­helm­strasse. Na por­tierni Gil­disch zapy­tał o miej­sce urzę­do­wa­nia dyrek­tora mini­ste­rial­nego, dok­tora Eri­cha Klau­se­nera. Klau­se­ner kie­ro­wał depar­ta­men­tem żeglugi, ale wła­dze par­tyjne przy­wią­zy­wały więk­szą wagę do tego, czym zaj­mo­wał się poza pracą. Jako prze­ło­żony Akcji Kato­lic­kiej zgro­ma­dził on tydzień wcze­śniej na tere­nie ber­liń­skich torów wyści­gów kon­nych Hop­pe­gar­ten ponad 60 000 osób, a następ­nie wygło­sił spon­ta­niczne, poru­sza­jące wszyst­kich obec­nych prze­mó­wie­nie, w któ­rym stwier­dził, że nie wolno nikogo pozba­wiać miło­ści Bożej. Göringowi i Hey­dri­chowi nie podo­bała się też jego prze­szłość: w okre­sie Repu­bliki Weimar­skiej Klau­se­ner pra­co­wał w pru­skim mini­ster­stwie spraw wewnętrz­nych w depar­ta­men­cie poli­cji. Nikt więc nie znał lepiej od niego reje­stru prze­stępstw popeł­nio­nych nie­gdyś przez sta­rych nazi­stów. Na swego zabójcę Klau­se­ner natknął się w chwilę po wyj­ściu z gabi­netu. Gil­disch oświad­czył mu, że jest aresz­to­wany, a kiedy Klau­se­ner się­gał po mary­narkę, mor­derca dwu­krot­nie strze­lił mu w głowę. Przed biu­rem ofiary wartę zacią­gnęli eses­mani, a Gil­disch opu­ścił to miej­sce, jakby ni­gdy nic. Cze­kały już na niego inne zada­nia.

Zaczęło się od puczu Röhma 30 czerwca, gdy roz­strze­lano gene­rała Schle­ichera; wtedy wła­śnie po raz pierw­szy sprawy dały mi do myśle­nia.

Horst Zank, ofi­cer Wehr­machtu

W Mona­chium wie­czo­rem 30 czerwca 1934 roku po mie­ście sunęły czarne limu­zyny. Jedna z nich zatrzy­mała się w pobliżu Bramy Zwy­cię­stwa, przed domem na Schack­strasse 3. W prze­ci­wień­stwie do Paula Schulza dok­tor Willi Schmid nie podej­rze­wał niczego. Jego rodzina była wpraw­dzie zasko­czona aro­ganc­kim tonem czte­rech męż­czyzn w czar­nych mun­du­rach, on sam jed­nak uspo­ka­jał żonę i dzieci, zapew­nia­jąc, że szybko wyja­śni nie­po­ro­zu­mie­nie i nie­ba­wem wróci do domu. Bo cóż SS może chcieć od niego, kry­tyka muzycz­nego?

Wycho­dząc z domu Schmid się­gnął po kape­lusz. Ten znany dobrze z codzien­nej obser­wa­cji gest jego córka Renatę zacho­wała w pamięci jako ostat­nie wspo­mnie­nie ojca. Dziś wie, co się póź­niej wyda­rzyło: „Limu­zyna poje­chała szybko do Dachau, a tam natych­miast go roz­strze­lano”.

W wyniku bez­przy­kład­nej fali ter­roru na tere­nie Rze­szy życie stra­ciło nie­mal 100 osób – w tym poli­tycy opo­zy­cji, jak Kurt von Schle­icher lub były towa­rzysz Hitlera, Gre­gor Stras­ser. Tak zwana „noc dłu­gich noży” zapo­cząt­ko­wała awans SS na insty­tu­cję budzącą naj­więk­szą grozę w III Rze­szy. Tego dnia – jak okre­śla to mona­chij­ski adwo­kat Otto Grit­sch­ne­der – SS „zdała swój egza­min na krwa­wego oprawcę”. W ciągu zale­d­wie paru lat szta­fety ochronne roz­ro­sły się znacz­nie; od przy­bocz­nej straży Hitlera do gigan­tycz­nego apa­ratu ter­roru, który prze­ni­kał całe pań­stwo i naród. W mito­lo­gii SS wyda­rze­nia tam­tego lata obro­sły legendą, jako „szla­chetna akcja oczysz­cza­nia krwi”. Była ona dla tych, któ­rzy ją prze­pro­wa­dzili, kamie­niem pro­bier­czym ich przy­dat­no­ści dla reżimu. Już w 1933 roku bro­szurka Das schwa­rze Korps nawo­ły­wała eses­ma­nów, aby przede wszyst­kim kul­ty­wo­wali „wszyst­kie cnoty, wszyst­kie przy­mioty, które SS ceni od pierw­szej chwili ist­nie­nia i dzięki któ­rym mogła wyka­zać swą war­tość, a są to: wier­ność Führerowi, sub­or­dy­na­cja i dys­cy­plina”.

W kon­se­kwen­cji „nie­miec­kiej nocy świę­tego Bar­tło­mieja” for­ma­cję SS „wykuto na naj­ostrzej­szą broń w arse­nale hitle­row­skiej Rze­szy”, jak okre­ślił to bio­graf Hitlera, Ian Ker­shaw. Uwi­docz­niły się wtedy narzę­dzia roz­pę­ta­nego w następ­nych latach ter­roru eses­mań­skiego: pozor­nie wszech­mocny apa­rat poli­cyjno-szpic­low­ski, sys­tem obo­zów, two­rze­nie wier­no­pod­dań­czych oddzia­łów eli­tar­nych, które skła­dały przy­sięgę na wier­ność Hitle­rowi.

Wojow­ni­cze gesty, dwa lata po doj­ściu Hitlera do wła­dzy: masze­ruje bry­gada „tru­pich głó­wek” SA z Brunsz­wiku w 1931 roku.
Sturm­lo­kale – ośrodki bru­nat­nej sub­kul­tury w więk­szych mia­stach. Na zdję­ciu jeden z takich lokali SS w Ber­li­nie.

Histo­ria SS roz­po­częła się jede­na­ście lat wcze­śniej w urzą­dzo­nym na krę­giel­nię i zady­mio­nym od papie­ro­sów pokoju jed­nej z mona­chij­skich knajp. Sie­dzący w nim męż­czyźni ocho­czo zamó­wili kilka kole­jek piw, a kiedy w końcu zostali sami, wznie­śli toast za czło­wieka, któ­rego por­trety zdo­biły ściany wielu lokali w tym mie­ście: Adolfa Hitlera. Poświę­cali mu to, co we wła­snym poję­ciu zacho­wali po pierw­szej woj­nie świa­to­wej: „Przy­się­gamy ci wier­ność aż do śmierci”. Ten majowy wie­czór 1923 roku, zakra­piany obfi­cie piwem, stał się momen­tem naro­dzin oddziału sztur­mo­wego Hitlera (Stos­struppe Hitler). Jego człon­ko­wie, wywo­dzący się z nie­dawno otwo­rzo­nego oddziału ochrony oso­bi­stej o nazwie Stab­swa­che, nie prze­czu­wali nawet, że sta­no­wią zaczą­tek „czar­nej for­ma­cji”, wier­nej Führerowi – na wzór sagi o Nibe­lun­gach – aż do ostat­niej kro­pli krwi. Jesz­cze w 1942 roku Hitler wspo­mi­nał w chwili roman­tycz­nego unie­sie­nia „ludzi skłon­nych do rewo­lu­cyj­nych czy­nów i świa­do­mych, że nadej­dzie dzień twar­dej, zacię­tej walki na śmierć i życie”.

W naszym mnie­ma­niu eses­mani byli garstką ludzi, któ­rzy mieli jedy­nie dbać o bez­pie­czeń­stwo oso­bi­ste naj­wyż­szych dostoj­ni­ków w pań­stwie. Aż do 1938 roku nie zaprzą­ta­łem sobie w ogóle głowy myślami o wpły­wach SS.

Paul Tol­l­mann, komu­ni­sta, aresz­to­wany w 1933 roku przez SA

Ja też zda­wa­łem sobie wtedy sprawę z ist­nie­nia SS. Zawsze odno­si­li­śmy wra­że­nie, że SS jest lepiej zor­ga­ni­zo­wana niż SA, że jest jed­no­litą for­ma­cją. Nato­miast SA wyglą­dała raczej na dziką zbie­ra­ninę.

Josef Zan­der, ówcze­sny miesz­ka­niec Bad Godes­berg

Kadra dowód­cza wywo­dziła się z Reich­swehry i kręgu ofi­ce­rów woj­sko­wych. Ale poszcze­gólne dru­żyny for­mo­wano z przed­sta­wi­cieli klasy robot­ni­czej – z bez­ro­bot­nych, któ­rzy otrzy­my­wali w zamian ubra­nie i buty.

Paul Tol­l­mann, komu­ni­sta, aresz­to­wany w 1933 roku przez SA

Rze­czy­wi­stość przy­bie­rała tym­cza­sem gro­te­skowe formy. Han­dlarz mate­ria­łami piśmien­nymi Josef Berch­told, któ­rego nikły wzrost nie­wiele miał wspól­nego z ide­ałem rosłego eses­mana, oraz zastępca szefa eko­no­micz­nego w NSDAP, Julius Schreck, zdo­łali przy­cią­gnąć do sie­bie około 20 osób – wśród nich znaj­do­wali się uho­no­ro­wani potem „sta­rzy wojacy”: zegar­mistrz Emil Mau­rice, karany przed­tem za zde­frau­do­wa­nie pie­nię­dzy, han­dlarz koni Chri­stian Weber oraz rzeź­nik i zapa­śnik-ama­tor Ulrich Graf. Było to her­me­tyczne kółko wete­ra­nów I wojny świa­to­wej, któ­rzy nie­chęt­nie pozwa­lali oso­bom postron­nym wglą­dać w wewnętrzne sprawy ochrony oso­bi­stej Hitlera. Już wtedy ich posłu­szeń­stwo było bez­wa­run­kowe, a roz­kazy otrzy­my­wali bez­po­śred­nio i wyłącz­nie od samego wodza. Ich jedy­nym zada­niem było zapew­nie­nie mu bez­pie­czeń­stwa; gdzie­kol­wiek wystę­po­wał publicz­nie, towa­rzy­szyła mu jego nowa gwar­dia przy­boczna. Podą­żali za swym Führerem niczym cie­nie, zja­wiali się wraz z nim we wszyst­kich mona­chij­skich piwiar­niach, do któ­rych przy­by­wał. Nie­ba­wem oddział liczył już ponad 150 człon­ków, a przyj­mo­wano do niego jedy­nie te osoby, które w pore­wo­lu­cyj­nym Mona­chium „wyka­zały się” w knaj­pia­nych bur­dach. „Wła­dza to prawo”, brzmiała ich pro­sta zasada, a prze­ciw­ni­ków prze­ko­ny­wali o swo­jej racji za pomocą „gumki” i „zapal­niczki” – jak okre­ślali eufe­mi­stycz­nie gumowe pałki i pisto­lety. Ich mun­dury zdo­bił oso­bliwy sym­bol: „Na naszych czar­nych czap­kach wid­nieje tru­pia główka, jako ostrze­że­nie dla wro­gów i znak dla naszego wodza, że jeste­śmy gotowi oddać życie za jego sprawę”, wyja­śniał póź­niej­szy orga­ni­za­tor SS Alois Rosen­wink.

„Pieśń SS”

Ze śpiew­nika SS.

Począ­tek w dosłow­nym tłu­ma­cze­niu

brzmi:

SS masze­ruje, droga wolna!

Kolumny sztur­mowe stoją w miej­scu!

Będą podą­żać od tyra­nii drogą ku

wol­no­ści!

„Naro­dowi szu­brawcy”

Pasti­szowy wiersz ber­liń­skiego dzien­ni­ka­rza Hardy’ego Worma (1932).

Począ­tek w dosłow­nym tłu­ma­cze­niu:

Do sze­regu marsz!

Boha­tera mar­ko­wać!

I pro­le­ta­riu­szy masa­kro­wać!

Obsta­wić salę!

Krew musi try­skać!

Całą tę zgraję powy­bi­jać!

Emble­mat tru­piej główki SS zapo­ży­czyła od eli­tar­nych jed­no­stek woj­ska. Od stu­leci uzna­wano go za znak szcze­gól­nie sil­nie roz­wi­nię­tego poczu­cia lojal­no­ści wobec dowódcy. Tru­pią główkę na czapce nosili zarówno „czarni” huza­rzy pru­skiego „króla żoł­nie­rzy” (Fry­de­ryka Wil­helma I; przyp. tłum.), jak i gwar­dzi­ści I regi­mentu rezer­wi­stów pod­czas pierw­szej I wojny świa­to­wej. Wysu­nięci daleko przed pie­chotę, posłu­gi­wali się oni nowo­cze­sną bro­nią, któ­rej uży­cie wyma­gało spo­rej dozy odwagi… i żądzy nisz­cze­nia. Mio­tacz ognia stał się jed­nym z naj­strasz­liw­szych rodza­jów broni w tej woj­nie. Okrutną śmierć w oko­pach, masowe zabi­ja­nie wroga wete­rani opie­wali jako „oczysz­cza­jącą sta­lową burzę”, która mia­łaby nada­wać ich ist­nie­niu kie­ru­nek i sens. 28 czerwca 1916 roku głów­no­do­wo­dzący armii nie­miec­kiej i następca tronu uro­czy­ście przy­znał tej jed­no­stce prawo nosze­nia na ręka­wie emble­matu w postaci bia­łej tru­piej główki – było to naj­wyż­sze odzna­cze­nie dla jego oddziału – a żoł­nie­rzom pogra­tu­lo­wał: „Uczest­ni­cząc stale w naj­trud­niej­szych akcjach, ofi­ce­ro­wie i ich pod­ko­mendni sku­tecz­nie robili wszę­dzie uży­tek ze swo­jej broni, a w krót­kim cza­sie stali się dla Fran­cu­zów jed­nymi z naj­groź­niej­szych prze­ciw­ni­ków w walce wręcz. Jestem prze­ko­nany, że ten widoczny dla wszyst­kich emble­mat mło­dego oddziału będzie sta­no­wił dla niego zawsze zachętę do kon­ty­nu­owa­nia roz­woju w duchu goto­wo­ści do walki i pogardy śmierci”.

Żądamy likwi­da­cji woj­ska zaciężne-go i utwo­rze­nia armii naro­do­wej.

Z 25-punk­to­wego pro­gramu NSDAP 1920 rok

Goto­wość do walki idąca w parze z pogardą śmierci i to wszystko pod zna­kiem tru­piej główki – z takim nasta­wie­niem wynie­sio­nym z oko­pów I wojny świa­to­wej żoł­nie­rze oddziału sztur­mo­wego zamie­rzali oba­lić znie­na­wi­dzoną Repu­blikę Weimar­ską. „To byli pro­ści ludzie. W głębi duszy i serca każdy z nich pozo­stał żoł­nie­rzem” – opo­wiada były eses­man Robert Krötz, który zetknął się wtedy w Mona­chium z człon­kami Stoßtruppe. „Część z nich wyka­zy­wała się pato­lo­giczną bru­tal­no­ścią, ale w spo­sób nie­rzu­ca­jący się w oczy, inni byli sto­sun­kowo umiar­ko­wani” – wspo­mina mona­chij­ski adwo­kat Otto Grit­sch­ne­der. Wszy­scy nato­miast oka­zy­wali bez­względne posłu­szeń­stwo Hitle­rowi. Podob­nie jak wielu innych, rów­nież oni uwa­żali trak­tat wer­sal­ski za „haniebny pokój”, zawarty przez „listo­pa­do­wych zbrod­nia­rzy”, któ­rzy zdra­dzili swój kraj poprzez „pchnię­cie nożem w plecy”. Mona­chium stało się punk­tem zbor­nym dla wielu osób, któ­rzy z całego serca znie­na­wi­dzili młodą repu­blikę. Tę nie­na­wiść pra­wi­co­wych rewo­lu­cjo­ni­stów do nowej formy pań­stwo­wo­ści pod­sy­cał panu­jący w kraju chaos, a obiet­nice dema­goga tra­fiały na nie­zwy­kle podatny grunt. W 1923 roku, okre­sie sza­le­ją­cej infla­cji, cena jed­nego kufla piwa w ulu­bio­nym lokalu eses­manów, Tor­brau, wzro­sła w pew­nym momen­cie do kilku miliar­dów marek. Pie­nią­dze zaro­bione rano nie miały już wie­czo­rem żad­nej war­to­ści. Zada­nie czu­wa­nia nad oso­bi­stym bez­pie­czeń­stwem Hitlera było dla owych ludzi prze­sia­du­ją­cych w krę­gielni szansą wyrwa­nia się z sza­rej egzy­sten­cji i awan­so­wa­nia do swo­istej „elity”, jaką była dla nich zwy­kła grupa bojowa. Za swój awans odwza­jem­niali się tym, czego nauczyła ich wojna świa­towa: wier­no­ścią, posłu­szeń­stwem i pogardą śmierci.

W latach 1921–1923 w Mona­chium pano­wało duże napię­cie

poli­tyczne.

Karl Füss, ówcze­sny miesz­ka­niec Mona­chium

Nastrój na sali z pew­no­ścią daleki był od entu­zja­zmu, dawała się raczej wyczuć obawa. Praw­do­po­dob­nie zasta­na­wiano się: czego wła­ści­wie chcą ci ludzie?

Gun­ther Gras­smann, naoczny świa­dek puczu

Owego 1923 roku pozni­kały swa­styki, oddziały sztur­mowe, a nazwi­sko Adolf Hitler nie­omal popa­dło w zapo­mnie­nie. Nikt nie myślał już o nim jak o ewen­tu­al­nym czyn­niku wła­dzy.

Ste­fan Zweig – D/e Welt von gestem (Wczo­raj­szy świat)

Pierw­szą próbę oba­le­nia znie­na­wi­dzo­nej repu­bliki Hitler pod­jął po upły­wie nie­ca­łych sze­ściu mie­sięcy od momentu tam­tej przy­sięgi na wier­ność, zło­żo­nej w Tor­brau. Cena jed­nego dolara wzro­sła w tym cza­sie do 420 miliar­dów marek. Cier­pli­wość narodu zdą­żyła się już wyczer­pać, sytu­acja doj­rzała do wybu­chu „rewo­lu­cji naro­do­wej”. Na wie­czór 8 listo­pada spra­wu­jący w Bawa­rii wła­dzę (trium­wi­rat w skła­dzie: von Kahr, von Los­sow i von Seißer) zor­ga­ni­zo­wali mityng w mona­chij­skiej piwiarni Bur­ger­brau­kel­ler. Hitler posta­no­wił wyko­rzy­stać ten moment do prze­pro­wa­dze­nia zama­chu stanu, roz­pę­dze­nia wiecu i – na wzór Mus­so­li­niego – zmu­sze­nia poli­ty­ków i żoł­nie­rzy do wspól­nego „mar­szu na czer­wony Ber­lin”. Gefraj­ter Hitler mógł liczyć przy tym na popar­cie jed­nej zna­czą­cej oso­bi­sto­ści z pra­wej strony sceny poli­tycz­nej: w kon­fron­ta­cji z von Kah­rem jego naj­lep­szym argu­men­tem miał być auto­ry­tet byłego gene­rała-kwa­ter­mi­strza von Luden­dorffa.

Ci męż­czyźni przy­się­gli swemu Führerowi wier­ność aż po grób: oddział Stoßtrupp Adolf Hitler uznaje się za zalą­żek SS; Mona­chium, 1923 rok.

Ran­kiem 8 listo­pada nad sto­licą Bawa­rii zawi­sły cięż­kie oło­wiane chmury, kiedy Hitler zaalar­mo­wał Straż Przed­nią Nie­miec­kiego Prze­bu­dze­nia – tak nazwał swój oddział ude­rze­niowy. W Tor­brau Josef Berch­told zapo­znał kam­ra­tów z pla­nami puczu: „Kole­dzy, nade­szła wresz­cie chwila upra­gniona przez nas wszyst­kich, zarówno przez was, jak i przeze mnie. Hitler i pan von Kahr doszli do wspól­nego poro­zu­mie­nia i jesz­cze dzi­siej­szego wie­czoru zosta­nie oba­lony rząd Rze­szy, powsta­nie nato­miast nowy rząd pod prze­wod­nic­twem Hitlera, Luden­dorffa i Kahra. Prze­pro­wa­dzona przez nas akcja będzie sta­no­wiła impuls do nowych wyda­rzeń. Ale zanim przejdę dalej, wzy­wam tych, któ­rzy z jakich­kol­wiek powo­dów mają obiek­cje wobec naszej sprawy, do wystą­pie­nia”. Wyglą­dało jed­nak na to, że nikt nie zamie­rza odejść.

Posze­dłem oczy­wi­ście do Bur­ger­brau­kel­ler i zoba­czy­łem, że gro­ma­dzą się tam ludzie. Na ręka­wach mieli opa­ski ze swa­sty­kami, nie­któ­rzy trzy­mali strzelby. Byli jesz­cze w cywilu, ale więk­szość z nich, z bro­nią w ręku, usta­wiano już gru­pami.

Karl Füss, ówcze­sny miesz­ka­niec Mona­chium

Z kon­spi­ra­cyj­nego arse­nału przy Balanstraße pobrali broń palną wraz z kara­bi­nami maszy­no­wymi i gra­na­tami ręcz­nymi, po czym wyru­szyli cię­ża­rów­kami w kie­runku Rosen­he­imer Straße. Kiedy samo­chody dotarły do Bur­ger­ge­brau, ciężko uzbro­jeni człon­ko­wie oddziału sztur­mo­wego zesko­czyli na zie­mię i zablo­ko­wali ulicę. Berch­told zdjął z plat­formy kara­bin maszy­nowy i zacią­gnął go przed wej­ście piwiarni. Z kabrio­letu wysiadł szef SA Her­mann Göring. W sta­lo­wym heł­mie na gło­wie, wyma­chu­jąc sza­blą, wbiegł bocz­nym wej­ściem schod­kami na górę. Ta scena spra­wiała wra­że­nie gro­te­ski, podob­nie jak cały zor­ga­ni­zo­wany w piwiarni pucz, który osta­tecz­nie nie wyszedł poza teren śród­mie­ścia Mona­chium.

Hitler cze­kał na roz­po­czę­cie akcji wewnątrz piwiarni, przed drzwiami wej­ścio­wymi do sali. Kiedy jego zega­rek kie­szon­kowy wska­zał godzinę dwu­dzie­stą trzy­dzie­ści, zatrza­snął kopertę, upił ostatni łyk piwa, teatral­nym gestem cisnął kuflem o ścianę, z kie­szeni spodni wycią­gnął brow­ninga, pchnął waha­dłowe drzwiczki i wraz ze swoją świtą wtar­gnął do środka. Towa­rzy­szyli mu Göring i przy­wódca stu­den­tów w łonie SA Rudolf Höß oraz grupa człon­ków oddziału sztur­mo­wego. Hitler wsko­czył na krze­sło, wystrze­lił z pisto­letu w sufit i po sto­łach zaczął się prze­py­chać na podium.

„Rewo­lu­cja naro­dowa roz­po­częła się! – krzy­czał łamią­cym się z emo­cji gło­sem. – Sala jest oto­czona przez sze­ściu­set uzbro­jo­nych po zęby ludzi. Nikomu nie wolno stąd wyjść. Rząd Bawa­rii został usu­nięty, na jego miej­sce powstaje Tym­cza­sowy Rząd Rze­szy”.

W tym samym cza­sie inny naro­dowy rewo­lu­cjo­ni­sta orga­ni­zo­wał wiec w Löwenbraukeller. Wete­ran pierw­szej wojny świa­to­wej, kapi­tan Ernst Röhm, powi­tał kam­ra­tów ze swo­jej para­mi­li­tar­nej orga­ni­za­cji Reich­skriegs­flagge wielce obie­cu­ją­cymi sło­wami: „Ten wie­czór – zaczął enig­ma­tycz­nie – prze­kro­czy ramy zwy­kłego wie­czoru kole­żeń­skiego”. W typo­wej dla sie­bie manie­rze klął wła­śnie na „listo­pa­do­wych zbrod­nia­rzy” i „repu­blikę ste­ro­waną przez Żydów”, kiedy dotarł do niego mel­du­nek z Bur­ger­brau­kel­ler: „Poród udany”. Po prze­czy­ta­niu tych dwóch słów, które sta­no­wiły usta­lone wcze­śniej hasło, Röhm na czele swo­ich ludzi wyru­szył bez­zwłocz­nie w stronę sie­dziby dowódz­twa okręgu woj­sko­wego. Jego zada­nie pole­gało teraz na zaję­ciu gma­chu i zor­ga­ni­zo­wa­niu tam „kwa­tery głów­nej” dla gene­rała Luden­dorffa.

Rów­nież Ernst Röhm widział swoje prze­zna­cze­nie w woj­nie. Wła­sną auto­bio­gra­fię Geschichte eines Hochver­ra­ters (Histo­ria zdrajcy stanu) roz­po­czął od słów: „W dniu 23 lipca 1906 roku zosta­łem żoł­nie­rzem”. Życie przed tą datą zda­wało się nie ist­nieć dla niego w ogóle. „Na świat spo­glą­dam ze swo­jego żoł­nier­skiego punktu widze­nia. Świa­do­mie jed­no­stron­nie. Dla żoł­nie­rza nie ist­nieją żadne kom­pro­misy”. Cywi­lami gar­dził, a jako homo­sek­su­ali­sta odczu­wał nie­na­wiść do świata miesz­czań­skiego z jego zaka­zami moral­nymi. Męską spo­łecz­ność oddzia­łów sztur­mo­wych z okresu pierw­szej wojny świa­to­wej glo­ry­fi­ko­wał jako ideał wspól­noty życia. Nieco póź­niej dopa­trzył się w niej zaczątku męt­nego oko­po­wego socja­li­zmu. Röhm cie­szył się sławą wytraw­nego zawa­diaki. W trak­cie poty­czek nad Mozą jesie­nią 1914 roku odłamki gra­natu pozo­sta­wiły mu na twa­rzy pamiątkę na resztę życia – bli­znę się­ga­jącą od nosa po pod­bró­dek. Ponadto w wyniku ope­ra­cji twa­rzy nos został znie­kształ­cony. To wszystko upo­dab­niało go do wize­runku typo­wego lanck­nechta, wojaka sprzed trzech stu­leci, z okresu wojny trzy­dzie­sto­let­niej.

Nie budził więk­szego zaufa­nia. Spra­wiał wra­że­nie typo­wego bru­tal­nego opry­cha, jakby wzię­tego żyw­cem z kata­logu zbrod­nia­rzy.

Raban von Can­stein, ofi­cer Wehr­machtu, na temat Röhma

W powo­jen­nej Bawa­rii Röhm szybko zna­lazł dla sie­bie miej­sce jako kwa­ter­mistrz do spraw uzbro­je­nia we Fre­ikorp­sie gene­rała-majora von Eppa, który wyru­szał wła­śnie w pole prze­ciw „hanieb­nej repu­blice rad”. W póź­niej­szym okre­sie Röhm zaj­mo­wał się zaopa­try­wa­niem w broń rady­kal­nych oddzia­łów woj­sko­wych w całym kraju, w jego rękach zbie­gały się wszyst­kie nici anty­de­mo­kra­tycz­nej pra­wicy. Nale­żał do sze­regu czarno-biało-czer­wo­nych (spod znaku czar­nej swa­styki w bia­łym kole na czer­wo­nym tle; przyp. tłum.) związ­ków ofi­cer­skich, mię­dzy innymi do naro­do­wo­so­cja­li­stycz­nego koła Eiserne Eaust (Żela­zna Pięść), któ­rego sam był współ­twórcą. Tu wła­śnie jesie­nią 1919 roku poznał Adolfa Hitlera, z któ­rym połą­czyły go nie­ba­wem dość skom­pli­ko­wane sto­sunki przy­ja­ciel­skie. Ale i szybko zakieł­ko­wało mię­dzy nimi uczu­cie nie­uf­no­ści.

Ser­deczni przy­ja­ciele i prze­ciw­nicy: Röhm (drugi z pra­wej) i Hitler jako oskar­żeni w pro­ce­sie Hitlera i Luden­dorffa w 1924 roku.
W dro­dze ku szczy­tom wła­dzy zdani na sie­bie – Röhm, Hitler i Him­m­ler na wiecu NSDAP w 1930 roku.

W czerwcu 1921 roku, nie­spełna dwa lata przed utwo­rze­niem „bry­gady sztur­mo­wej”, Hitler, wów­czas nowy prze­wod­ni­czący NSDAP, zażą­dał powo­ła­nia do życia grupy bojów­ka­rzy. Mieli oni dopil­no­wać porządku pod­czas wie­ców. Wete­rani wojenni Röhma wyda­wali się ide­alni do tego celu. Oddział porząd­kowy otrzy­mał nazwę Stur­mab­te­ilung, w skró­cie: SA. Röhm i jego ludzie stwo­rzyli szybko rosnącą for­ma­cję, w skład któ­rej wcho­dzili bar­dzo mło­dzi męż­czyźni, prze­waż­nie w wieku od 17 do 24 lat. Pod­le­gali oni bez­po­śred­nio byłym ofi­ce­rom armii nie­miec­kiej z cza­sów pierw­szej wojny świa­to­wej, repre­zen­tu­ją­cym duch „bry­gady Ehr­hardta” (kapi­tan Ehr­hardt został wypę­dzony z Ber­lina po nie­uda­nym puczu Kappa w 1920 roku i schro­nił się wraz ze swoją bry­gadą w Bawa­rii, która stała się w tym cza­sie natu­ral­nym ośrod­kiem dla wszyst­kich zacie­kłych prze­ciw­ni­ków ustroju repu­bli­kań­skiego; przyp. tłum.). W swo­jej pro­kla­ma­cji inau­gu­ra­cyj­nej z 3 sierp­nia 1921 roku SA przy­rze­kała słu­żyć NSDAP jako żela­zna orga­ni­za­cja, skwa­pli­wie posłuszna woli Führera”. Jej człon­ko­wie w krót­kim cza­sie zdo­byli ponurą sławę. Za jedno choćby złe słowo na temat Hitlera, wypo­wie­dziane publicz­nie w piwiar­niach lub na ulicy, gro­ziło bez­li­to­sne pobi­cie przez bojów­ka­rzy. Na zewnątrz SA i Hitler zda­wali się two­rzyć jeden wspólny front.

A jed­nak rela­cje pomię­dzy SA i jej sil­nym sze­fem z jed­nej strony a Hitle­rem i jego par­tią z dru­giej kształ­to­wał głę­boki kon­flikt. Hitler wcze­śnie wyczuł u Röhma nad­mier­nie wybu­jałe ambi­cje poli­tyczne, ten drugi nato­miast trak­to­wał NSDAP wyłącz­nie jako rodzaj agen­cji rekla­mo­wej dla swo­jej SA. Chciał, aby z cza­sem bojówki SA prze­kształ­ciły się w regu­larne oddziały woj­skowe. Hitler wyda­wał mu się przede wszyst­kim sku­tecz­nym pro­pa­ga­to­rem, mają­cym przy­spa­rzać jego orga­ni­za­cji nowych zwo­len­ni­ków. Jesz­cze w 1922 roku mówił o nim: „Musimy wyko­rzy­stać jego nie­wąt­pli­wie olbrzy­mią siłę ude­rze­niową. Ale jego bagaż podróżny jest dość lekki, a wzrok nie sięga poza gra­nice Nie­miec. W sto­sow­nym momen­cie odsta­wimy Hitlera na bocz­nicę”. O ile Hitler uwa­żał się wyłącz­nie za poli­tyka, Röhm łączył we wła­snym mnie­ma­niu cechy poli­tyka i żoł­nie­rza. „Doma­gam się pry­matu żoł­nie­rza nad poli­ty­kiem”, napi­sał potem w auto­bio­gra­fii. Na tym pole­gało ziarno kon­fliktu, które miało dać plony 13 lat póź­niej.

Po nie­uda­nym puczu w 1923 roku NSDAP ule­gła roz­pa­dowi. Upły­nęło pięć lat, zanim jako par­tia ponow­nie sta­nęła na nogi.

Emil Car­le­bach, ówcze­sny czło­nek KPD

Hitler był prze­cież wie­lo­krot­nie karany. Gdyby sąd nie oka­zał się taki głupi i nie pozo­sta­wił go na wol­no­ści, sie­działby co naj­mniej do 1929 lub do 1930 roku. Wtedy i tak byłoby już po wszyst­kim.

Otto Grit­sch­ne­der, adwo­kat z Mona­chium

Mimo iż Hitler wyzna­czył na komen­danta SA „swo­jego czło­wieka”, Her­manna Göringa, fak­tyczną głową tej orga­ni­za­cji pozo­sta­wał Röhm. Esa­mani nie pod­le­gali bez­po­śred­nio roz­ka­zom Hitlera, co osła­biało jego pozy­cję. To przy­czy­niło się do powsta­nia „straży przy­bocz­nej” Hitlera, pod­le­głej wyłącz­nie jemu i ślepo mu odda­nej. Krwawy wynik listo­pa­do­wego puczu z 1923 roku miał też ugrun­to­wać legendę tego oddziału, z któ­rej naro­dził się następ­nie mit SS. Opra­co­wany przez Hitlera plan puczu był naiwny. Gene­ralny komi­sarz pań­stwowy von Kahr opu­ścił Bur­ger­brau­kel­ler bez żad­nych prze­szkód. Stwier­dził, że nic nie wie o jakich­kol­wiek umo­wach z Hitle­rem. Także Reich­swehra nie zamie­rzała się wda­wać w układy z zama­chow­cami. Wprost prze­ciw­nie: ran­kiem 9 listo­pada przed gmach daw­nego mini­ster­stwa wojny ścią­gnęły silne jed­nostki woj­ska i poli­cji. Pozo­sta­wało jedy­nie kwe­stią czasu, jak długo mili­cja Röhma zdoła utrzy­mać obiekt. Jedno z zacho­wa­nych zdjęć uka­zuje oble­ga­ją­cych, któ­rzy stali się oblę­żo­nymi. Na poli­tycz­nej sce­nie poja­wił się w tym cza­sie blady męż­czy­zna w niklo­wych oku­la­rach, przed któ­rym po raz pierw­szy otwie­rały się nowe moż­li­wo­ści, a dotych­cza­sowa rola sta­ty­sty prze­cho­dziła do histo­rii. Młody agro­nom Hein­rich Him­m­ler mocno dzier­żył flagę wojenną Rze­szy w imie­niu Ern­sta Röhma, któ­rego czcił żar­li­wie. Jede­na­ście lat póź­niej, już jako Reichsführer SS, zor­ga­ni­zo­wał egze­ku­cję dowódz­twa SA oraz mor­der­stwo na oso­bie swego byłego idola.

Już ran­kiem 9 listo­pada eufo­ria „rewo­lu­cjo­ni­stów” w Bur­ger­brau­kel­ler ustą­piła miej­sca zim­nemu otrzeź­wie­niu. Gene­rał Luden­dorff w ostat­nim pory­wie unie­sie­nia wydał roz­kaz: „Masze­ru­jemy”. Prze­marsz przez mia­sto miał wzbu­dzić powszechną uwagę i popar­cie, a Röhmowi i jego ludziom przy­nieść wol­ność. „Zbiórka w ogro­dzie” – roz­kazał swoim ludziom Berch­told. Ponow­nie zagrzał ich do walki, po czym ufor­mo­wali kolumnę.

Na Ode­on­splatz zajął już pozy­cje stu­oso­bowy oddział poli­cji bawar­skiej. Uczest­nicy mar­szu zdo­łali prze­rwać kor­don, mimo uży­cia przez poli­cję gumo­wych pałek i broni pal­nej. Ponie­waż wezwa­nie do rozej­ścia się demon­stran­tów nie odnio­sło skutku, do akcji wkro­czył drugi oddział poli­cji. Na śro­dek placu wybiegł naro­dowy socja­li­sta ze zna­kiem tru­piej główki, Ulrich Graf, krzy­cząc: „Nie strze­lać, jego eks­ce­len­cja Luden­dorff i Hitler idą!”. Ale jego głos zgi­nął w ogól­nej wrza­wie. Roz­legł się huk wystrzału. Jeden z poli­cjan­tów, wach­mistrz Fink, padł na zie­mię. Nie­mal jed­no­cze­śnie syp­nął się grad kul; wymiana ognia trwała około jed­nej minuty. Pierw­szą śmier­telną ofiarą był przy­ja­ciel Hitlera, Max Erwin von Scheub­ner-Rich­ter. Pada­jąc, przy­gniótł sobą Hitlera, który w kon­se­kwen­cji zwich­nął sobie ramię. Jedna z kul tra­fiła też Ulri­cha Grafa; ranny upadł obok Hitlera i z tego faktu zro­dziła się legenda, jakoby rzu­cił się on umyśl­nie na Führera, aby osło­nić go wła­snym cia­łem. Z szes­na­stu zabi­tych uczest­ni­ków puczu pię­ciu nale­żało do „straży przy­bocz­nej”.

Żało­sne zakoń­cze­nie tej „rewo­lu­cji” było jed­no­cze­śnie naro­dzi­nami nowego mitu. Na Ode­on­splatz pozo­stał spla­miony krwią sztan­dar ze swa­styką. „Krwawy sztan­dar”, jak nazwali go potem nazi­ści, prze­le­żał jakiś czas w kata­kum­bach mona­chij­skiej poli­cji. Dyle­tancką próbę prze­wrotu przed­sta­wiono póź­niej w roman­tycz­nej otoczce jako ofiarę zło­żoną przez „sta­rych bojow­ni­ków”. W miej­scu tam­tych wyda­rzeń SS wysta­wiała – począw­szy od 1933 roku – wartę hono­rową. Tam też 30 kwiet­nia 1945 roku ame­ry­kań­scy żoł­nie­rze wzięli do nie­woli ostat­nich eses­ma­nów.

Mimo roz­pę­dze­nia mani­fe­stan­tów na Ode­on­splatz atmos­fera w sto­licy Bawa­rii pozo­stała daleka od spo­koju. Pod­czas gdy Hitler odsia­dy­wał w Lands­bergu nie­zbyt uciąż­liwą karę, nie­zmor­do­wany Ernst Röhm zajął się w Mona­chium two­rze­niem nowej sil­nej orga­ni­za­cji para­mi­li­tar­nej. Ponie­waż dzia­łal­ność par­tii NSDAP i SA została zaka­zana, nadał on tej orga­ni­za­cji nazwę Front­bann. Z zapa­łem zabrał się do zespa­la­nia roz­pro­szo­nych sił sym­pa­ty­zu­ją­cych z naro­do­wym socja­li­zmem i natych­miast brał je pod swoje prężne, nie­kwe­stio­no­wane dowódz­two. Liczeb­ność jego for­ma­cji rosła bły­ska­wicz­nie. O ile w listo­pa­dzie 1923 roku SA liczyła zale­d­wie 2000 człon­ków, to w grud­niu 1924 roku, kiedy Hitler opusz­czał wię­zie­nie w Lands­bergu, Röhm mógł z dumą poin­for­mo­wać go o sile Front­bannu, do któ­rego nale­żało już 30 000 nazi­stów.

Röhm zamie­rzał kon­ty­nu­ować swoją dotych­cza­sową dzia­łal­ność przy­wódcy orga­ni­za­cji para­mi­li­tar­nej. Hitler miał dalej odgry­wać rolę wyłącz­nie pro­pa­ga­tora. Wyglą­dało jed­nak na to, że stary druh wycią­gnął wnio­ski z otrzy­ma­nej nauczki: Hitler posta­no­wił nie ule­gać wię­cej dyna­mice zbroj­nego ramie­nia par­tii, któ­rego kon­cep­cja „burzy i naporu” wymknęła się spod wszel­kiej kon­troli. Röhm, pozba­wiony wspar­cia par­tyj­nego, musiał spu­ścić z tonu. 30 kwiet­nia 1925 roku, tuż po uchy­le­niu dele­ga­li­za­cji NSDAP i SA, zde­cy­do­wał się wysłać do Hitlera list ze sło­wami: „Korzy­stam z oka­zji, aby przez pamięć wspa­nia­łych i trud­nych chwil, prze­ży­tych razem, podzię­ko­wać Ci za Twoje kole­żeń­stwo i pro­sić, abyś zawsze zacho­wał dla mnie przy­jaźń”. Jed­no­znaczną decy­zję Hitlera, nie pozo­sta­wia­jącą żad­nych wąt­pli­wo­ści, Röhm ujrzał mie­siąc póź­niej na swoim biurku. Z biura przy­ja­ciela nade­szła odpo­wiedź: „Pan Hitler nie zamie­rza two­rzyć nowej orga­ni­za­cji woj­sko­wej. Jeśli uczy­nił tak w prze­szło­ści, to wyłącz­nie za namową ludzi, któ­rzy go potem opu­ścili. Dziś potrzebna mu jest jedy­nie straż przy­boczna pod­czas wie­ców, tak jak przed rokiem 1923”. Trudno o bar­dziej bez­ce­re­mo­nialną odmowę. Röhm z umiar­ko­wa­nym powo­dze­niem pró­bo­wał potem szczę­ścia w życiu cywil­nym, a w 1928 roku wyje­chał do Boli­wii jako doradca woj­skowy.

Ni­gdy nie padło słowo „elita”, ale człon­ko­stwo w Schutz­staf­feln Adolf Hitler było dla nas z pew­no­ścią dużym zaszczy­tem. Wyobra­ża­łem sie­bie u boku tych, któ­rzy nale­żeli do czo­łówki.

Bruno Hah­nel, ówcze­sny czło­nek SS

SA to linia, nato­miast SS sta­nowi gwar­dię. Gwar­dia ist­niała zawsze u Per­sów, u Gre­ków, za Cezara, Napo­le­ona i Sta­rego Fryca (Fry­de­ryka II; przyp. tłum.) – aż do wojny świa­to­wej. A gwar­dią nowych Nie­miec sta­nie się SS.

Hein­rich Him­m­ler

Nikt z dowódz­twa SA nie jest upraw­niony do wyda­wa­nia roz­ka­zów SS.

Adolf Hitler, 1930 rok

Hitler, wyczu­wa­jąc z wła­ściwą sobie intu­icją nie­bez­pieczną kon­ku­ren­cję, po raz pierw­szy wyma­new­ro­wał swego rze­ko­mego przy­ja­ciela na boczny tor. Bo gdy on odsia­dy­wał karę wię­zie­nia w Lands­bergu, Front­bann pod przy­wódz­twem Röhma bar­dzo szybko się roz­wi­jał, do tego stop­nia, że po wyj­ściu Hitlera na wol­ność orga­ni­za­cja ta znacz­nie góro­wała pod wzglę­dem zna­cze­nia nad macie­rzy­stą par­tią. For­ma­cji woj­sko­wej udało się to, do czego par­tia musiała dopiero dążyć: jej wpływy wykra­czały poza Bawa­rię. Ist­niało realne nie­bez­pie­czeń­stwo, że NSDAP znowu znaj­dzie się w cie­niu SA. Ale tym razem Hitler pozba­wił SA jej cha­ry­zma­tycz­nego przy­wódcy. For­ma­cja ist­niała wpraw­dzie na­dal, lecz bez cen­tral­nego przy­wódz­twa była tylko roz­pro­szoną na lokalne pod­od­działy siłą, nie­zdolną do jed­no­li­tego dzia­ła­nia. Prze­stała się liczyć jako czyn­nik wła­dzy. Od tej pory Hitler już bez prze­szkód mógł umac­niać swoją pozy­cję w par­tii i reali­zo­wać swoje plany. Zaufa­niem obda­rzał jedy­nie tych, któ­rych sam wybie­rał.

„Powie­dzia­łem sobie wtedy, że nie­zbędna jest straż przy­boczna, choćby nie­liczna, ale za to bez­gra­nicz­nie mi oddana i gotowa w razie potrzeby wystą­pić nawet prze­ciw wła­snym bra­ciom. Lepiej mieć do dys­po­zy­cji 20 osób jed­nego pokroju – zakła­da­jąc, że można na nich w pełni pole­gać – niż całą gro­madę ludzi nie­pew­nych”. Tak Hitler uza­sad­nił póź­niej swoją decy­zję z kwiet­nia 1925 roku. Były czło­nek oddziału sztur­mo­wego Julius Schreck otrzy­mał od niego zada­nie utwo­rze­nia nowej straży przy­bocz­nej i wywią­zał się z niego w zna­nym już miej­scu. W mona­chij­skiej Tor­brau sku­pił wokół sie­bie „sta­rych kam­ra­tów”. Nazwa, jaką oddział przy­brał we wrze­śniu, współ­grała z aktu­al­nymi potrze­bami Führera: Schutz­staf­feln – w skró­cie: SS.

Podob­nie jak poprzedni „oddział sztur­mowy”, rów­nież SS była elitą zobo­wią­zaną do bez­względ­nego posłu­szeń­stwa Führerowi. Dobór jej człon­ków odby­wał się z uwzględ­nie­niem suro­wych kry­te­riów, przy­po­mi­na­ją­cych czasy daw­nych sto­wa­rzy­szeń gim­na­stycz­nych.

„Nało­gowi alko­ho­licy, plot­ka­rze i obar­czeni innymi występ­kami nie są brani pod uwagę”, brzmiała jedna z dyrek­tyw SS. W prze­ci­wień­stwie do SA, do któ­rej każdy mógł wstą­pić, kto odczu­wał taką potrzebę, kan­dy­daci na człon­ków SS pod­le­gali ostrej selek­cji. Musieli być w wieku od 23 do 35 lat, dys­po­no­wać refe­ren­cjami wysta­wio­nymi przez dwóch oby­wa­teli, posia­dać stały pię­cio­letni mel­du­nek oraz wyka­zy­wać się „zdrową i mocną budową ciała”. For­ma­cje SS powsta­wały nie tylko w Mona­chium, ale rów­nież w innych mia­stach. Nie miała to być masowa orga­ni­za­cja, jak w przy­padku SA, lecz for­ma­cja skła­da­jąca się z nie­wiel­kich, dzie­się­cio­oso­bo­wych oddzia­łów eli­tar­nych, z któ­rych każdy miałby swo­jego dowódcę. Jedy­nie w Ber­li­nie było dwóch dowód­ców, któ­rym pod­le­gało dwa­dzie­ścia osób. For­mal­nie przy­po­rząd­ko­wani do SA, a róż­niący się od niej jedy­nie opa­ską ze swa­styką i czar­nymi obwód­kami, nie­liczni począt­kowo eses­mani spra­wiali wra­że­nie nie­mej eskorty bru­nat­nych kolumn. Obo­wią­zu­jące ich zasady postę­po­wa­nia koja­rzyły się raczej ze szkołą klasz­torną. „SS nie uczest­ni­czy ni­gdy w dys­ku­sjach na zebra­niach człon­ków. Udział w wie­czo­rach dys­ku­syj­nych, na któ­rych eses­mani nie mogą palić ani opusz­czać lokalu, służy poli­tycz­nemu szko­le­niu ludzi”, brzmi jeden z roz­ka­zów Reichsführera SS Erharda Heidena z 1927 roku. „Eses­man mil­czy i ni­gdy nie inge­ruje w sprawy wykra­cza­jące poza zakres jego kom­pe­ten­cji (lokalne kie­row­nic­two poli­tyczne i SA)”.

Przed 1932 rokiem SS nie uczest­ni­czyła w mani­fe­sta­cjach ulicz­nych. Nie miała nic wspól­nego z bur­dami ulicz­nymi. SA nato­miast była zawsze widoczna na uli­cach, rów­nież póź­niej, pod­czas „nocy krysz­ta­ło­wej” (zor­ga­ni­zo­wany przez hitle­row­ców na tere­nie całych Nie­miec pogrom Żydów, 9/10 listo­pada 1938 roku; przyp. tłum.), to ona pod­pa­lała syna­gogi. SS spryt­nie trzy­mała się na ubo­czu.

Paul Tol­l­mann, komu­ni­sta, w 1933 roku wię­zień SA

SS rzadko ścią­gała na sie­bie uwagę opi­nii publicz­nej – nawet gdy uczest­ni­czyła w bur­dach, takich jak w Dreź­nie, gdzie pod­czas zebra­nia par­tyj­nego eses­mani odparli atak 50 komu­ni­stów, a miej­scowy dowódca SS Rosen­wink oświad­czył trium­fal­nie, że nikt z lewicy nie śmie im prze­szka­dzać, „odkąd połą­czone szta­fety ochronne z Dre­zna, Plauen, Zwic­kau i Chem­nitz nie tylko spra­wiły komu­ni­stom strasz­liwe lanie, ale też wyrzu­ciły część z nich przez okno”. W 1929 roku poli­cja mona­chij­ska chwa­liła „pro­pa­go­waną przez funk­cjo­na­riu­szy SS dys­cy­plinę. Za naj­mniej­sze nawet wykro­cze­nie prze­ciw zarzą­dze­niom wyni­ka­ją­cym z bie­żą­cych roz­ka­zów eses­ma­nom grożą kary pie­niężne, ode­bra­nie opa­ski na okre­ślony czas lub zawie­sze­nie w peł­nie­niu służby. Szcze­gólną wagę przy­wią­zuje się do zacho­wa­nia poszcze­gól­nych człon­ków SS oraz do wyglądu ich ubrań”. Pod­czas kon­troli zawsze znaj­dy­wano u eses­ma­nów legi­ty­ma­cję par­tyjną, legi­ty­ma­cję SS, a także – śpiew­nik. Jesz­cze w 1929 roku obrońcy demo­kra­cji weimar­skiej nie znaj­dy­wali nic zdroż­nego w tek­stach pie­śni eses­mań­skich:

Nawet gdy wszy­scy inni zdra­dzą,

My docho­wamy wier­no­ści,

By zawsze na ziemi powie­wała

Choć jedna flaga dla was”.

Jed­no­znaczne hasła (Tod dem Man­ti­smus – Precz z mark­si­zmem): Hitler (stoi w aucie) przyj­muje pod­czas zjazdu NSDAP w Weima­rze defi­ladę esa­ma­nów; lipiec 1926 roku.

Hitler wcze­śnie zaczął kul­ty­wo­wać mit naro­sły wokół jego „szta­fety ochron­nej”. Na zjeź­dzie par­tii w Weima­rze w 1926 roku prze­ka­zał „w wierne ręce” odzy­skany „krwawy sztan­dar” SS. Pod­czas wyna­tu­rzo­nych uro­czy­sto­ści obrzę­do­wych można było dostrzec, jak nosi go o krok za Hitle­rem Jakob Grim­min­ger, dowódca dru­żyny. SS stała się już ofi­cjal­nie eli­tarną gwar­dią brą­zo­wego ruchu „naro­dow­ców”. Nato­miast SA po odej­ściu Röhma prze­ży­wała swój pierw­szy wielki kry­zys. Lokalne drobne oddziały funk­cjo­no­wały czę­sto na zasa­dzie auto­no­mii. Dopiero w poło­wie 1926 roku, kiedy par­tia uzy­skała pewne wpływy w struk­tu­rach wła­dzy, Hitler uznał, że nade­szła pora, aby moc­niej zwią­zać ze sobą SA. Wpraw­dzie zamie­rzał budo­wać nowe pań­stwo ze swoją czarną gwar­dią, ale drogę w tym kie­runku musiał prze­być przy pomocy licz­nych brą­zo­wych bata­lio­nów. Na tym eta­pie wiel­kiej akcji pro­pa­gan­do­wej oka­zały się one nie­zbędne.

Po wybo­rach do Reich­stagu w 1932 roku w ber­liń­skim hotelu Kaiser­hof. Przy­wódcy SA i SS: von Ulrich, Heines, Him­m­ler, von Epp, Röhm i hra­bia Hel­l­dorf (od lewej).

Próbę scen­tra­li­zo­wa­nia SA i prze­ję­cia nad tą orga­ni­za­cją peł­nej kon­troli Hitler pod­jął 27 lipca 1926 roku. Do wyko­na­nia tego zada­nia pozy­skał sław­nego wete­rana Fre­ikorp­sów. Goeb­bels zano­to­wał w swoim pamięt­niku: „O dwu­na­stej u szefa. Pierw­sza narada. Reichs-SA-führerem zostaje Pfef­fer”. Franz Pfef­fer von Salo­mon znał moż­li­wo­ści swo­ich oddzia­łów. Wpraw­dzie zre­zy­gno­wał z utwo­rze­nia jed­nostki woj­sko­wej w stylu Röhma, ale nie zamie­rzał pod­po­rząd­ko­wy­wać swo­jej for­ma­cji par­tii NSDAP. Oddziały Stur­mab­te­ilung uzna­wały auto­ry­tet Hitlera, ale Pfef­fer zapew­nił im okre­ślony sto­pień nie­za­leż­no­ści, co nie mogło być po myśli Hitlera. Par­tia i SA na­dal nie two­rzyły jed­no­ści. Kon­flikt był nie­unik­niony i jedy­nie wspólny cel, jakim była walka o wła­dzę, nie dopusz­czał chwi­lowo do otwar­tego wybu­chu. SA sta­no­wiła w tym momen­cie olbrzy­mią siłę. Stale zdo­by­wała nowych człon­ków, zwłasz­cza z powodu kry­zysu gospo­dar­czego w 1929 roku. Zbrojne ramię par­tii orga­ni­zo­wało w pogrą­żo­nym w mara­zmie kraju sze­reg defi­lad i imprez. Wszę­dzie masze­ro­wały „bru­natne bata­liony”. Ich woj­skowa postawa i stała obec­ność robiły na lud­no­ści duże wra­że­nie, zwłasz­cza w tych zakąt­kach kraju, gdzie rzadko poja­wiali się poli­tycy. Poli­tykę upra­wiano jedy­nie w dużych mia­stach, gdyż orga­ni­zo­wane w nich wiece przy­spa­rzały par­tii znacz­nie wię­cej zwo­len­ni­ków niż żmudne agi­ta­cje na wsi. Tam wła­śnie z powo­dze­niem szu­kała popar­cia dla sie­bie SA. Goeb­bels zano­to­wał w pamięt­niku: „Zaczęto wresz­cie mówić o nas. Teraz już nie mogli pomi­nąć nas mil­cze­niem ani igno­ro­wać z lodo­watą wzgardą. Musiano, choć nie­chęt­nie, a nawet ze zło­ścią i gnie­wem, wymie­niać naszą nazwę”.

SA miała budzić lęk. SPD i KPD (par­tie socja­li­stów i komu­ni­stów; przyp. tłum.) musiały stale liczyć się z tym, że na ich zebra­niach poja­wią się bojów­ka­rze SA.

Otto Grit­sch­ne­der, mona­chij­ski adwo­kat, na temat SA przed 1933 rokiem

Do SA zgła­szali się bez­ro­botni, gdyż otrzy­my­wali tam dar­mowe piwo, mogli też zjeść i się napić. W ten spo­sób SA wer­bo­wała nowych człon­ków.

Paul Tol­l­mann, komu­ni­sta, w 1933 roku wię­zień SA

Ze „zło­ścią i gnie­wem” wymie­niali tę nazwę, zwłasz­cza w dużych mia­stach, prze­ciw­nicy poli­tyczni. Tu pano­wał praw­dziwy ter­ror. SA kon­ty­nu­owała swoje metody dzia­ła­nia sprzed 1923 roku: roz­bi­jano wiece prze­ciw­ni­ków, bito komu­ni­stów i socjal­de­mo­kra­tów, toro­wano drogę dla NSDAP. Powo­ły­wano się przy tym na wznio­słe cele: „SA masze­ruje… w imię Goethego i Schil­lera, w imię Kanta i Bacha, za kate­drę w Kolo­nii i za Jeźdźca bam­ber­skiego… Musimy odtąd pra­co­wać dla Goethego, uży­wa­jąc kufli i nóg od krze­seł. A gdy już zwy­cię­żymy, wtedy znowu otwo­rzymy ramiona, aby przy­ci­snąć do serca nasze dobra duchowe”. Tego rodzaju słowa wkła­dał w usta swemu „boha­te­rowi”, Hor­stowi Wesse­lowi, poeta „ruchu” Wil­fried Bade.

Pro­to­koły poli­cyjne na temat eks­ce­sów człon­ków SA mno­żyły się z każ­dym dniem. Za przy­kład może posłu­żyć zjazd par­tii w 1929 roku w Norym­ber­dze: „Spa­li­śmy tam na sia­nie, o piwie mogli­śmy tylko marzyć. Ale to nie umniej­szało wcale naszego unie­sie­nia”, wspo­mina jesz­cze dziś z zachwy­tem esa­man Krötz. W rze­czy­wi­sto­ści urzą­dzano burdy i bija­tyki. Jeden z oddzia­łów SA poma­sze­ro­wał w zwar­tym sze­regu w stronę miej­sca, gdzie odby­wał się zjazd, po czym zablo­ko­wał tory tram­wa­jowe. Kiedy motor­ni­czy wezwał ich do rozej­ścia się, esa­mani wdarli się do wagonu i pobili motor­ni­czego oraz kilku pasa­że­rów Rów­nież w innych czę­ściach mia­sta bojówki SA dopu­ściły się bru­tal­nych burd. Zde­mo­lo­wano na przy­kład lokal, przed któ­rym wisiała czarno-czer­wono-złota flaga znie­na­wi­dzo­nej repu­bliki, inny nato­miast obrzu­cono butel­kami po piwie, gdyż jego klien­tela skła­dała się głów­nie z dzia­ła­czy związ­ko­wych. Poli­cjan­towi, który chciał udzie­lić pomocy czło­wie­kowi napa­sto­wa­nemu przez esa­manów, wyrwano sza­blę i trzy­krot­nie ugo­dzono go nią w plecy. Zarzut samo­woli i bru­tal­no­ści Hitler sko­men­to­wał jed­nym zda­niem: „SA nie jest szkółką nie­dzielną dla panie­nek z dobrych domów, lecz orga­ni­za­cją twar­dych wojow­ni­ków”.

Wznio­słe hasła dla ulicy: cię­ża­rówka z esa­ma­nami pod­czas pro­pa­gan­do­wej prze­jażdżki po Ber­li­nie. Hasła na zdję­ciu: Honor to naj­wyż­sze dobro naszej idei. Dopóki SA masze­ruje, dopóty Niemcy ist­nieją!

Bójki uliczne pomię­dzy zwo­len­ni­kami lewicy i pra­wicy stały się nie­ba­wem – zwłasz­cza w Ber­li­nie – zja­wi­skiem codzien­nym. Bru­natne bojówki celowo zapusz­czały się w rewiry zamiesz­kane przez komu­ni­stów, aby spro­wo­ko­wać bija­tykę. Jed­nym z takich miejsc był „czer­wony” Char­lot­ten­burg, pełen domów czyn­szo­wych i knajp, w któ­rych roiło się od komu­ni­stów. Za inny punkt zapalny uwa­żano „czer­woną wyspę” w dziel­nicy Schöneberg. Zatargi wybu­chały nie­prze­rwa­nie, stały się rytu­ałem, który prze­bie­gał zawsze jakby według uzgod­nio­nego sce­na­riu­sza. Przez ulice prze­jeż­dżały cię­ża­rówki z esa­ma­nami, któ­rzy wykrzy­ki­wali swoje hasła i obrzu­cali kamie­niami obiekty „czer­wonych”. Komu­ni­sta Paul Tol­l­mann tak opi­suje styl obrony, prak­ty­ko­wany przez jego ludzi: „Mie­li­śmy wypró­bo­waną tak­tykę. Naj­pierw wpu­ścić naro­do­wych socja­li­stów, następ­nie zamknąć ulicę. A potem sta­rać się nie wypu­ścić już ich z powro­tem. Gdy­by­śmy ogra­ni­czyli się do samych wyzwisk, wró­ci­liby nie­ba­wem”. Po doj­ściu Hitlera do wła­dzy Tol­l­mann stał się jedną z pierw­szych ofiar katów z SA.

Nowy pro­le­ta­riat z wiel­kich miast wstę­po­wał masowo do SA po świa­to­wym kry­zy­sie gospo­dar­czym w 1929 roku. Wielu decy­do­wało się na bru­natny mun­dur ze względu na brak środ­ków do życia i poważne kon­flikty rodzinne. W ulu­bio­nych loka­lach SA naro­dził się mit o „bru­natnych bata­lio­nach”, które ludziom wyrwa­nym z daw­nych warun­ków życio­wych ofe­ro­wały nowy dom. Pewien 21-letni esa­man pisał z wię­zie­nia do swo­jego kam­rata: „Bła­gam, nie przy­sy­łaj mi tu cią­gle mojej matki. Ona potrafi tylko szlo­chać, a ja popa­dam wtedy w zły nastrój. Jeśli cię zapyta, powiedz jej, że teraz będą mi tu pozwa­lać na widze­nia zale­d­wie raz na cztery tygo­dnie, albo coś w tym stylu. Jeśli o mnie cho­dzi, tęsk­nię naj­bar­dziej za wami, kole­dzy”. Kluby i lokale dla esa­manów stały się ośrod­kami praw­dzi­wej bru­nat­nej sub­kul­tury dużych miast. W nie­któ­rych restau­ra­cjach – jak w Born­hol­mer Hutte w cen­trum Ber­lina – wisiały flagi ze swa­styką. Oko­licę patro­lo­wały bojówki na rowe­rach, nie­zna­jo­mych uzna­wano od razu za wro­gów, a w przy­le­głych do głów­nej sali restau­ra­cyj­nej pomiesz­cze­niach lub w krę­giel­niach urzą­dzano schowki, gdzie można było – „gdyby zja­wiła się znie­nacka poli­cja” – bły­ska­wicz­nie ukryć swój pisto­let.

Tuż przed prze­ję­ciem wła­dzy w Beu­then esa­mani dosłow­nie stra­to­wali na śmierć pew­nego komu­ni­stę. Odbył się pro­ces z ławą przy­się­głych i wino­waj­ców ska­zano na karę śmierci. Jed­nak po doj­ściu Hitlera do wła­dzy natych­miast ich uła­ska­wiono jako dziel­nych bojow­ni­ków naro­do­wo­so­cja­li­stycz­nych.

Otto Grit­sch­ne­der, adwo­kat z Mona­chium

Pod­stawę kole­żeń­skiej atmos­fery wśród esa­ma­nów sta­no­wił w dużej mie­rze alko­hol. Wymowne w tym kon­tek­ście jest rosz­cze­nie, z jakim wystą­pił wła­ści­ciel pew­nej ber­liń­skiej restau­ra­cji Robert Reißig. Kiedy pru­skie mini­ster­stwo spraw wewnętrz­nych zde­le­ga­li­zo­wało w 1932 roku SA, Reißig zażą­dał odszko­do­wa­nia za ponie­sione straty, ponie­waż – jak twier­dził – z powodu owej decy­zji poli­tycz­nej sprze­dał w ciągu trzech mie­sięcy o 152,5 ton piwa mniej. Człon­ko­wie SS, rze­komi kam­raci esa­ma­nów, kry­ty­ko­wali ich zacho­wa­nie i mówili wzgar­dli­wie o „lum­pen­pro­le­ta­ria­cie” NSDAP: „Ci ludzie nie wie­dzieli, co to dys­cy­plina”, uważa dziś Otto Kumm z Ham­burga, który w 1931 roku wstą­pił do SS.

Coraz bar­dziej zacie­rały się gra­nice pomię­dzy pół­świat­kiem i SA – zwłasz­cza w Ber­li­nie. Legi­ty­ma­cje człon­kow­skie SA otrzy­my­wało wielu drob­nych kry­mi­na­li­stów. W Wed­ding komu­ni­stów i obo­wią­zu­jące prawo zwal­czał oddział Rau­ber­sturm (Zbó­jecki), a Offi­zielle Geschichte der Ber­li­ner SA (Ofi­cjalna Histo­ria Ber­liń­skiej SA) wręcz kokie­to­wała fatalną repu­ta­cją sie­pa­czy z ber­liń­skiej dziel­nicy Neukölln: „Ponad 3000 czer­wo­nych akty­wi­stów prze­ciw zale­d­wie 70 człon­kom oddziału Sturm 25, który w 80% składa się z robot­ni­ków, twar­dych i kutych na cztery nogi zabi­ja­ków. «Alfon­siaki», mawiają o nich Ber­liń­czycy”. W innej dziel­nicy, Char­lot­ten­burgu, pano­szył się SA-Sturm 33, nazy­wany potocz­nie „Zabój­cami”. W noc syl­we­strową 1930/1931 człon­ko­wie tego oddziału zabili lub ciężko ranili w krót­kim cza­sie wiele osób. 22 listo­pada 1930 roku człon­ko­wie komu­ni­stycz­nego związku tury­stycz­nego Falkę bawili się wła­śnie na wie­czorku tanecz­nym w Eden­pa­last, kiedy do lokalu wtar­gnęło 20 esa­ma­nów. Z okrzy­kiem „zabić te psy!” rzu­cili się na swoje ofiary, strze­la­jąc na oślep w tłum. Trzech męż­czyzn padło na pod­łogę i znie­ru­cho­miało w kałuży krwi.

Tym razem bru­natni bojów­ka­rze sta­nęli przed sądem. Oskar­że­nie zawie­rało zarzut usi­ło­wa­nia zabój­stwa, zakłó­ce­nia porządku publicz­nego i uszko­dze­nia ciała. Młody pro­ku­ra­tor dok­tor Hans Lit­ten wniósł oskar­że­nie posił­kowe prze­ciw czte­rem esa­ma­nom – i osią­gnął rzecz na miarę praw­dzi­wej sen­sa­cji. 8 maja 1931 roku powo­łał na świadka w roz­pra­wie przed sądem kar­nym w Ber­li­nie-Moabit samego Adolfa Hitlera. Lit­ten pra­gnął uka­zać rze­czy­wi­ste obli­cze nazi­stów, zde­ma­sko­wać ziarno ter­ro­ry­zmu, z któ­rego wyra­stała ide­olo­gia naro­do­wego socja­li­zmu. Usi­ło­wał wyka­zać, że NSDAP nie tylko tole­ruje akty prze­mocy, ale wła­śnie na ter­ro­rze opiera swoją poli­tykę. Prze­słu­cha­nie świadka trwało dwie godziny. Począt­kowo Hitler nie dawał się wypro­wa­dzić z rów­no­wagi. Ze sto­ic­kim spo­ko­jem powta­rzał: „W SA obo­wią­zuje bez­względny zakaz doko­ny­wa­nia aktów gwałtu wobec ludzi o innych poglą­dach”.

Lit­ten skon­fron­to­wał te słowa z wie­lo­krot­nymi zezna­niami ber­liń­skiego gau­le­itera Goeb­belsa, według któ­rych w SA obo­wią­zy­wała zasada: „roz­dep­ty­wać prze­ciw­ni­ków na mia­zgę”. W miarę upływu czasu nara­stało zde­ner­wo­wa­nie Hitlera. W końcu stra­cił pano­wa­nie nad sobą, zerwał się na równe nogi i czer­wony na twa­rzy wykrzyk­nął: „Skąd to prze­ko­na­nie, panie pro­ku­ra­to­rze, że nie sto­imy na grun­cie legal­no­ści? Jest to cał­ko­wi­cie nie­uza­sad­niona opi­nia!”.

Przy­jęta przez Lit­tena linia oskar­że­nia oka­zała się sku­teczna: osią­gnął dla esa­ma­now wyrok ska­zu­jący. Nie prze­czu­wał jed­nak wtedy, że dla niego ten występ na sali sądo­wej ozna­czać będzie nie­ba­wem wyrok śmierci: Lit­ten był bowiem jed­nym z pierw­szych, któ­rych w 1933 roku objęto „aresz­tem pre­wen­cyj­nym”. Po kilku latach tor­tur i nie­ustan­nej wędrówki po roz­ma­itych obo­zach kon­cen­tra­cyj­nych dzielny praw­nik ode­brał sobie życie w Dachau 5 lutego 1938 roku.

Dwaj miesz­kańcy Ora­nien­burga spo­licz­ko­wali jed­nego z człon­ków Hitler­ju­gend. W efek­cie pękła mu błona bęben­kowa i musiał udać się do leka­rza w Ber­li­nie. Esa­mani schwy­tali obu spraw­ców i zmu­sili ich do bie­ga­nia wokół obozu tyle kilo­me­trów, ile chło­piec z Hitler­ju­gend prze­szedł do Ber­lina. Jesz­cze wie­czo­rem, gdy­śmy wró­cili do obozu po pracy, ci dwaj na­dal bie­gali w kółko. Widzie­li­śmy wyraź­nie, któ­rędy, bo na ziemi cią­gnął się krwawy ślad, a ich stopy były zdarte do żywego mięsa.

Arno Hau­smann, w 1933 roku osa­dzony w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym w Ora­nien­burgu

Już sama sta­ty­styka Kasy Zapo­mo­go­wej SA, którą admi­ni­stro­wał Mar­tin Bor­mann, dowo­dzi, że naj­waż­niej­szym środ­kiem pro­pa­gan­do­wym tej orga­ni­za­cji były akty gwałtu. Jak wynika z mel­dun­ków Bor­manna, liczba „ran­nych na służ­bie” esa­ma­now wzro­sła dra­stycz­nie z 110 w 1927 roku do 2506 w 1930 roku. Podobny obraz wyła­nia się z rapor­tów poli­cyj­nych: o ile w 1929 roku urzęd­nicy pru­scy odno­to­wali 580 eks­ce­sów, to w 1930 było ich już 2500, a w 1932 aż 5300. W pierw­szej poło­wie 1932 roku ofia­rami krwa­wej kam­pa­nii wybor­czej padło 86 osób, nato­miast w ciągu sze­ściu tygo­dni bez­po­śred­nio poprze­dza­ją­cych wybory – jesz­cze 72 osoby.

Stra­te­gia prze­mocy odno­siła suk­ces. Liczeb­ność SA wzra­stała nie­prze­rwa­nie – mimo zabi­tych i ran­nych w jej sze­re­gach. Ale czy poświę­ca­nie się dla par­tii było korzystne rów­nież dla poszcze­gól­nych esa­ma­now?

Czło­nek SA zasad­ni­czo nie ma nic wspól­nego z poli­tyką, a więc nie powi­nien ni­gdy zaj­mo­wać się pro­ble­mami bie­żą­cej poli­tyki.

August Schne­idhu­ber, SA-Obe­rgrup-penführer, listo­pad 1930 roku

SS wyka­zuje postawę kon­ser­wa­tywną, chroni reak­cjo­ni­stów i drob­no­miesz­czań­stwo, jej uza­leż­nie­nie od armii i tra­dy­cyj­nej biu­ro­kra­cji jest zbyt silne.

Röhm do Him­m­lera, 1934 rok

Rewo­lu­cja nie jest per­ma­nent­nym sta­nem rze­czy i nie można pozwo­lić, aby przy­jęła taką postać. Wyzwo­lony ruch rewo­lu­cji musi być skie­ro­wany w bez­pieczny kanał ewo­lu­cji.

Adolf Hitler do funk­cjo­na­riu­szy NSDAP lipiec 1933 roku

A przy tym wróg nie znaj­do­wał się już tylko „na lewo”. Coraz więk­sza liczba esa­ma­now zaczy­nała dostrze­gać go rów­nież w samej par­tii naro­do­wych socja­li­stów i w łonie jej kie­row­nic­twa, uty­ski­wała na „par­tyj­nych bon­zów” i obrany przez nich kurs legal­no­ści. „W SA ist­niała nadzieja na zmianę w kie­runku socja­li­stycz­nym. «Naro­dowy socja­lizm», to poję­cie dawało mi coś do myśle­nia. Nurt naro­dowy musiał wtedy ist­nieć, a «socja­li­styczny» koja­rzyło się jakoś ze spra­wie­dli­wo­ścią spo­łeczną” – wspo­mina ber­liń­czyk Her­bert Cru­ger, który w tam­tym okre­sie, jako wyro­stek, wstą­pił do zaka­mu­flo­wa­nej orga­ni­za­cji esa­mań­skiej Front­bann. Cza­sem kon­sul­to­wano się nawet z komu­ni­stami, zasię­gano u nich rad odno­śnie kwe­stii gospo­darki pla­no­wej, a prze­ciw pod­wyż­kom cen za prze­jazdy środ­kami komu­ni­ka­cji miej­skiej w Ber­li­nie straj­ko­wały zgod­nie czer­wone i bru­natne kolumny nie­za­do­wo­lo­nych. Nie­które oddziały SA nazy­wano „bef­szty­kami”: pozor­nie spra­wiały wra­że­nie bru­nat­nych, ale wewnątrz były czer­wone. Nie­ja­sne ocze­ki­wa­nia na temat socja­lizmu ujaw­niały się w łonie SA rów­nież w odnie­sie­niu do wła­snej par­tii. Już w 1929 roku w uczęsz­cza­nych przez esa­ma­nów loka­lach gło­śne było hasło: „Adolf zdra­dza nas, pro­le­ta­riu­szy”. Rewo­lu­cyj­nie nasta­wieni człon­ko­wie SA pięt­no­wali w ulot­kach „zdradę popeł­nianą przez par­tyjną klikę z Hitle­rem na czele”. Mając na myśli swego głów­nego wodza, uło­żyli nawet dość chro­po­waty czte­ro­wiersz:

„By swym fun­da­to­rom wyra­zić podzię­ko­wa­nie,

zaprze­stał «walki» z wiel­kim kapi­ta­łem.

Nie liczą się dlań lud i jego życia trud­no­ści,

Ani te dzi­siej­sze, ani te w przy­szło­ści”.

Nic dziw­nego, że w tym cza­sie naro­dziło się żąda­nie: „Strzeż­cie daw­nych ide­ałów, nie pozwa­laj­cie samo­lub­nym poli­ty­kom, dla któ­rych par­tia jest już tylko celem samym w sobie, zdra­dzać idei socja­li­zmu!”. Poja­wiły się liczne urą­gliwe komen­ta­rze, gdy Hitler spra­wił sobie nowego luk­su­so­wego mer­ce­desa: „My, pro­le­ta­riu­sze, zada­wa­lamy się byle czym. Chęt­nie nawet gło­du­jemy, aby tylko naszym dro­gim przy­wód­com z ich mie­sięcz­nym przy­cho­dem od dwóch do pię­ciu tysięcy marek działo się jak naj­le­piej. Wielce nas też ura­do­wała wieść o tym, że nasz Adolf Hitler kupił sobie na ber­liń­skiej wysta­wie samo­cho­dów nowego olbrzy­miego mer­ce­desa za 40 000 marek”.

Nomi­na­cja Hitlera na kanc­le­rza Rze­szy, 30 stycz­nia 1933 roku. Na ory­gi­nal­nym zdję­ciu pomię­dzy Hitle­rem i Göringiem stał Ernst Röhm; tu został wyre­tu­szo­wany.

SA zażą­dała wresz­cie zapłaty za roz­bite głowy i poła­mane ręce i nogi. Szef ber­liń­skiej SA Wal­ter Sten­nes, jeden z zastęp­ców Pfef­fera, wie­lo­krot­nie doma­gał się w Mona­chium przy­działu man­da­tów w par­la­men­cie. Gdy jed­nak kie­row­nic­two par­tii, spo­rzą­dza­jąc listę kan­dy­da­tów przed wybo­rami do Reich­stagu w 1930 roku, znowu pomi­nęło jego nazwi­sko, doszło do skan­dalu: zbrojne ramię par­tii zastraj­ko­wało prze­ciw niej samej. W ber­liń­skim Pałacu Sportu główny mówca, gau­le­iter Goeb­bels, onie­miał z wra­że­nia, kiedy się oka­zało, że esa­mani, któ­rych zada­niem było strzec porządku na sali, opu­ścili budy­nek, pozo­sta­wia­jąc wiec wła­snemu losowi. Demon­stra­cja esa­ma­nów, gro­ma­dzą­cych się na Wit­ten­berg­platz, zaczęła gro­zić samemu Goeb­belsowi. Ten zare­ago­wał bły­ska­wicz­nie. Wezwał na pomoc ludzi, na któ­rych mógł liczyć. Utrzy­ma­niem porządku w Pałacu Sportu zajął się miej­scowy oddział SS pod dowódz­twem Kurta Dalu­ege. Po raz pierw­szy par­tia posłu­żyła się swoją samo­zwań­czą gwar­dią w celu ochrony przed „kam­ra­tami” z SA. Ale zemsta nie kazała cze­kać na sie­bie długo. Dwa dni póź­niej, 30 sierp­nia, grupa esa­ma­nów zaata­ko­wała war­tow­ni­ków SS w sie­dzi­bie władz okręgu ber­liń­skiego.

Wielka chwila dla SA – prze­marsz oddzia­łów sztur­mo­wych przez Bramę Bran­den­bur­ską, 30 stycz­nia 1933 roku (moment insce­ni­zo­wany).

Bez­po­śred­nio po tym wyda­rze­niu Hitler udał się oso­bi­ście do Ber­lina, gdzie odwie­dził lokale esa­ma­nów. Z Mona­chium przy­wiózł ugo­dową ofertę: żąda­nia Sten­nesa zostaną uwzględ­nione. 1 wrze­śnia kon­flikt wyda­wał się zaże­gnany. Jed­nak w umy­śle Hitlera odżyła świa­do­mość zagro­że­nia ze strony anar­chi­stycz­nych bru­nat­nych koszul. Posta­no­wił wzmóc dys­cy­plinę w sze­re­gach SA, tym bar­dziej że Pfef­fer zło­żył dymi­sję. Pod koniec 1930 roku wezwał z Boli­wii Ern­sta Röhma. Hitler był prze­ko­nany, że wyko­nał sprytne tak­tycz­nie posu­nię­cie. Röhm, który na­dal cie­szył się wśród esa­ma­nów zna­ko­mitą repu­ta­cją, wyda­wał się daleki od wszel­kich kon­fliktów wewnątrz­par­tyj­nych. W rze­czy­wi­sto­ści – i o tym Hitler nie miał poję­cia – nawet w odle­głej Ame­ryce Połu­dnio­wej intry­go­wał on prze­ciw Führerowi. „Adolf to osioł”, napi­sał w 1928 roku sztu­bac­kim sty­lem na kar­cie pocz­to­wej do przy­ja­ciela.

Ale i Röhm nie był w sta­nie zdy­scy­pli­no­wać SA tak szybko, jak się tego po nim spo­dzie­wano. Krnąbrni bun­tow­nicy nie mieli zamiaru ustę­po­wać tak łatwo. Nim upły­nął rok od pierw­szej rewolty Sten­nesa, ponow­nie zaczęły kur­so­wać ulotki: „Naro­dowi socja­li­ści z Ber­lina! Gau­le­iter Ber­lina, dok­tor Joseph Goeb­bels, zostaje usu­nięty z zaj­mo­wa­nego sta­no­wi­ska z powodu nad­uży­cia zaufa­nia”. Wzy­wano do podej­mo­wa­nia wszel­kich kro­ków, aby „nie dopu­ścić do zdrady ide­ałów SA i naro­do­wego socja­li­zmu przez par­tię. SA masze­ruje ze Sten­ne­sem na czele”. Wal­ter Sten­nes, przy­wódca ber­liń­skiej SA, ponow­nie zażą­dał man­da­tów posel­skich dla człon­ków swo­jej for­ma­cji, a gdy rów­nież tym razem otrzy­mał ze strony kie­row­nic­twa par­tii odpo­wiedź odmowną, ostrzegł: „Nikt nie jest w sta­nie rzą­dzić bez­kar­nie na dłuż­szą metę, igno­ru­jąc poglądy elity narodu”, w tym przy­padku: nastroje panu­jące w SA.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki