Stałe warianty gry - Grzegorz Braun - ebook + książka

Stałe warianty gry ebook

Grzegorz Braun

3,9

Opis

Głęboko przemawia mi do przekonania sylogizm Józefa Szujskiego (1835-1883), który pisał o „fałszywej historii jako mistrzyni fałszywej polityki”. Anegdotycznie akurat ten cytat zawdzięczam człowiekowi, który w swej politycznej praktyce w sposób wręcz idealny zilustrował tezę Szujskiego - Bronisławowi Geremkowi (1932-2008) - a który tak chętnie posługiwał się może nawet lepszą od oryginału parafrazą: „Zła historia jest matką złej polityki”. Czy zasada ta działa także w przypadku niżej podpisanego – to zechce Sz. Czytelnik rozstrzygnąć na podstawie zamieszczonych tu autorskich interpretacji zarówno wydarzeń odległych w czasie, jak i bliskich, a nawet nieco wybiegających w przyszłość politycznych prognoz.

 

Grzegorz Braun - ur. 1967, reżyser filmowy, publicysta, kandydat na urząd Prezydenta RP w 2015 roku. Realizował m.in. filmy dokumentalne: „Wielka ucieczka cenzora”, „Plusy dodatnie, plusy ujemne”, „Defilada zwycięzców”, „Towarzysz generał”, „Eugenika w imię postępu” i „Nie o Mary Wagner”, oraz cykl „Transformacja – od Lenina do Putina”. Jego teksty drukowały m.in.: „Polonia Christiana”, „Opcja na prawo”, „Uważam Rze” i „Uważam Rze – Historia”, oraz „Polska Niepodległa”. W wyborach prezydenckich startował pod hasłem: „WIARA – RODZINA – WŁASNOŚĆ”. Do wyborów parlamentarnych szedł z własnym komitetem „SZCZĘŚĆ BOŻE!”. Do akcji „budzenia śpiących rycerzy” powołał organizację „POBUDKA!”, która propaguje program: „KOŚCIÓŁ – SZKOŁA – STRZELNICA – MENNICA”. Więcej informacji na stronie: www.pobudka.org.

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 754

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (10 ocen)
6
1
1
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KwiatKrokusa

Nie oderwiesz się od lektury

Warto poznać te warianty
00

Popularność




Sta­łe wa­rian­ty gry

Na książ­kę skła­da­ją się ar­ty­ku­ły i wy­wia­dy pra­so­we z lat 2007-2015

au­tor:

grze­gorz braun

pro­jekt okad­ki, opra­co­wa­nie gra­ficz­ne i ła­ma­nie:

szy­mon pi­pień

ko­rek­ta:

bar­ba­ra ma­niń­ska

ISBN: 978-83-61344-93-3

Wy­daw­nic­two Pro­hi­bi­ta Pa­weł To­bo­ła-Per­t­kie­wicz

www.pro­hi­bi­ta.pl

wy­daw­nic­two@pro­hi­bi­ta.pl

Tel. 22 424 37 36

fa­ce­bo­ok.com/Wy­daw­nic­two­pro­hi­bi­ta

Wszyst­kie książ­ki na­sze­go Wy­daw­nic­twa po­le­ca­my

na­by­wać w In­ter­ne­cie:

lub w na­szej księ­gar­ni sta­cjo­nar­nej:

Księ­gar­nia Mul­ti­bo­ok.pl

Dy­miń­ska 4, 01-519 War­sza­wa

fa­ce­bo­ok.com/Mul­ti­bo­okpl

OD AU­TO­RA

Z

życz­li­we­go pod­usz­cze­nia nie­oce­nio­ne­go Wy­daw­nic­twa PRO­HI­BI­TA, zbie­ram ni­niej­szym roz­ma­ite tek­sty i tek­ści­ki, któ­re w mi­nio­nych la­tach uka­zy­wa­ły się na ła­mach róż­nych pe­rio­dy­ków. Waż­ne, by Sz. Czy­tel­nik wie­dział, że nie pi­sał ich ani pa­ten­to­wa­ny hi­sto­ryk, ani za­wo­do­wy po­li­to­log, ani na­wet eta­to­wy pu­bli­cy­sta – ale po pro­stu czło­wiek żywo za­in­te­re­so­wa­ny spra­wą pol­ską i spra­wą ka­to­lic­ką w ich prze­szłym i przy­szłym (daj Boże) bie­gu dzie­jo­wym. Są to naj­czę­ściej glo­sy do roz­ma­itych lek­tur na­po­tka­nych w toku nie­koń­czą­cych się au­to­ko­re­pe­ty­cji, a nie­kie­dy od­pry­ski roz­ma­itych prac, m.in. do­ku­men­ta­cji sce­na­riu­szo­wych, (by­naj­mniej nie za­wsze fi­na­li­zo­wa­nych fil­mem) i zo­bo­wią­zań aka­de­mic­ko-pu­bli­cy­stycz­nych, któ­re wy­ma­ga­ły do­dat­ko­we­go „od­ro­bie­nia lek­cji” z hi­sto­rii i geo­po­li­ty­ki. Było tego ra­zem tyle aku­rat, ile cza­su na pi­sa­nie w ży­ciu okre­so­wo bez­ro­bot­ne­go re­ży­se­ra-ga­wę­dzia­rza.

Tek­stów czę­sto do­raź­nie za­im­pro­wi­zo­wa­nych nie po­pra­wiam – w kil­ku po­zwa­lam so­bie na oczy­wi­ste ko­rek­ty czy re­sty­tu­cje pier­wot­ne­go ty­tu­łu (któ­ry, zda­rza­ło się, nie przy­padł aku­rat do gu­stu edy­to­rom pra­so­we­go pier­wo­dru­ku). Do pu­bli­ka­cji ma­ją­cych naj­czę­ściej sta­tus fe­lie­to­nów i ko­men­ta­rzy do­bie­ram kil­ka wy­wia­dów (w tym je­den, któ­re­go re­dak­cja za­ma­wia­ją­ca nie skie­ro­wa­ła w koń­cu do dru­ku) – dla uzu­peł­nie­nia mo­jej au­tor­skiej wi­zji (resp. re­wi­zji) hi­sto­rii i współ­cze­sno­ści. Za­łą­czam też kil­ka słów wstę­pu, „przed­mów”, lub „po­sło­wi” do cu­dzych ksią­żek, któ­re po­ru­czo­ne zo­sta­ły mo­jej re­ko­men­da­cji, a któ­rych te­ma­ty­ka oka­za­ła się bli­ska moim za­in­te­re­so­wa­niom.

Wiel­ce Sza­now­nym Wy­daw­com, Re­dak­to­rom, Edy­to­rom oraz Au­to­rom ww. ksią­żek i wy­wia­dów, Wszyst­kim ra­zem i Każ­de­mu z osob­na – zwłasz­cza Sz. Re­dak­cjom, któ­re ze­chcia­ły pro­po­no­wać mi bar­dziej sys­te­ma­tycz­ną współ­pra­cę: „Po­lo­nia Chri­stia­na” i por­ta­lu PCh24, „Uwa­żam Rze” i „Uwa­żam Rze HI­STO­RIA”, „Sło­wa Wro­cła­wian” i „Opcji na Pra­wo”, „Nie­pod­le­głej Pol­ski” i „War­szaw­skiej Ga­ze­ty”; a tak­że „Na­sze­go Dzien­ni­ka” i „Ze­szy­tów Kar­me­li­tań­skich” – naj­uprzej­miej dzię­ku­ję za in­spi­ra­cję, za­chę­tę i cier­pli­wość w ob­li­czu ter­mi­nów re­dak­cyj­nych i wy­daw­ni­czych.

Bez żad­nych wy­jąt­ków rze­czy tu ze­bra­ne do­ty­czą hi­sto­rii i po­li­ty­ki, i tego, co bywa w nich aż do znu­dze­nia po­wta­rzal­ne – ty­tu­ło­wych „STA­ŁYCH WA­RIAN­TÓW GRY”. W ży­ciu po­li­tycz­nym bo­wiem – jak w sztu­ce sce­na­rio­pi­sar­skiej – tyl­ko z rzad­ka mamy do czy­nie­nia z twór­czo­ścią w peł­ni ory­gi­nal­ną, nie­się­ga­ją­cą po mo­ty­wy wie­lo­kroć prze­ćwi­czo­ne i daw­no ogra­ne. Efekt zresz­tą – jak w ki­nie – wca­le nie musi być nud­ny ani ja­ło­wy. I to na­wet wte­dy, gdy pu­bli­ka po raz ko­lej­ny śle­dzi tę samą ak­cję w lek­ko tyl­ko zmie­nio­nej ob­sa­dzie i de­ko­ra­cjach. Ale na­wet je­śli fa­bu­ła wcią­ga – w czę­ści wła­śnie dzię­ki swe­mu sche­ma­ty­zmo­wi – do­brze jest mieć świa­do­mość dzia­ła­nia me­cha­ni­zmów, ja­kim pod­le­ga­my. I taki wła­śnie wi­dzę sens kry­tycz­nej lek­tu­ry i re­wi­zji nar­ra­cji hi­sto­rycz­nych: moż­na le­piej zro­zu­mieć, co dziś jest gra­ne, co dziś w tra­wie pisz­czy – je­śli po­tra­fi­my do­strzec nie­chyb­ną po­wta­rzal­ność zna­nych z hi­sto­rii chwy­tów, naj­czę­ściej no­ta­be­ne mało spor­to­wych.

Ukła­dam je w czę­ści pierw­szej (RE­MA­NEN­TY HI­STO­RYCZ­NE) we­dle chro­no­lo­gii zda­rzeń i bio­gra­fii, o któ­rych mowa. W czę­ści dru­giej (ZA­PI­SKI Z KON­DO­MI­NIUM) prze­waż­nie obo­wią­zu­je chro­no­lo­gia ak­tu­al­no­ści, któ­rych do­ty­czą. Nie za­wsze jest ta chro­no­lo­gia oczy­wi­sta ze wzglę­du na dy­gre­sje i po­wtó­rze­nia – któ­re Sz. Czy­tel­nik ze­chce wy­ba­czyć, bio­rąc pod uwa­gę, że nie ma do czy­nie­nia ze zwar­tym, z góry za­pla­no­wa­nym wy­kła­dem, ale ra­czej ze zbio­rem spo­strze­żeń i sko­ja­rzeń, któ­rych se­kwen­cję dyk­to­wał mój pry­wat­ny, we­wnętrz­ny ka­len­darz wspo­mnień i rocz­nic hi­sto­rycz­nych sko­re­lo­wa­ny z ka­len­da­rzem ży­cia pu­blicz­ne­go mi­nio­nej de­ka­dy. Mogę więc Sz. Czy­tel­ni­ka za­pew­nić, że nic nie stra­ci za­czy­na­jąc lek­tu­rę w do­wol­nie wy­bra­nym miej­scu i kon­ty­nu­ując ją w naj­zu­peł­niej do­wol­nej ko­lej­no­ści – bez oglą­da­nia się na umow­ną nu­me­ra­cję roz­dzia­łów.

Pu­bli­cy­stycz­ny cha­rak­ter i pra­so­we prze­zna­cze­nie tych tek­stów prze­są­dzi­ło o nie­mal kom­plet­nym bra­ku ja­kiej­kol­wiek „apa­ra­tu­ry”, tj. przy­pi­sów i wska­zó­wek bi­blio­gra­ficz­nych, co – zda­ję so­bie spra­wę – jest tym więk­szym pro­ble­mem, im bar­dziej moje opi­nie i wspie­ra­ją­ce je fak­ty prze­czą po­tocz­nej po­lit-po­praw­no­ści przy­ję­tej od po­ko­leń w świe­cie aka­de­mic­kiej hi­sto­rio­gra­fii, a tym bar­dziej obo­wią­zu­ją­cej w świe­cie po­tocz­nych wy­obra­żeń pol­skie­go in­te­li­gen­ta. A po­nie­waż nie na­ma­wiam Sz. Czy­tel­ni­ka by mnie aku­rat bez­kry­tycz­nie uwie­rzył „na sło­wo”, choć­by i dru­ko­wa­ne – upra­szam tyl­ko, by przy­naj­mniej rów­ną mia­rę scep­tycz­ne­go nie­do­wie­rza­nia za­sto­so­wał wzglę­dem tych „au­to­ry­te­tów”, z któ­ry­mi po­śred­nio lub bez­po­śred­nio po­le­mi­zu­ję.

Głę­bo­ko prze­ma­wia mi do prze­ko­na­nia sy­lo­gizm Jó­ze­fa Szuj­skie­go (1835-1883), któ­ry pi­sał o „fał­szy­wej hi­sto­rii jako mi­strzy­ni fał­szy­wej po­li­ty­ki”. Aneg­do­tycz­nie aku­rat ten cy­tat za­wdzię­czam czło­wie­ko­wi, któ­ry w swej po­li­tycz­nej prak­ty­ce w spo­sób wręcz ide­al­ny zi­lu­stro­wał tezę Szuj­skie­go, Bro­ni­sła­wo­wi Ge­rem­ko­wi (1932-2008) – ty­leż chęt­nie, ile ob­łud­nie po­słu­gi­wał się on pa­ra­fra­zą może na­wet lep­szą od ory­gi­na­łu: „Zła hi­sto­ria jest mat­ką złej po­li­ty­ki”. Czy za­sa­da ta dzia­ła tak­że w przy­pad­ku ni­żej pod­pi­sa­ne­go – to ze­chce Sz. Czy­tel­nik roz­strzy­gnąć na pod­sta­wie za­miesz­czo­nych tu au­tor­skich in­ter­pre­ta­cji za­rów­no wy­da­rzeń od­le­głych w cza­sie, jak i bli­skich, a na­wet nie­co wy­bie­ga­ją­cych w przy­szłość po­li­tycz­nych pro­gnoz. Zwłasz­cza te ostat­nie szyb­ko bie­gną­cy czas zdą­żył już w szcze­gó­łach po­we­ry­fi­ko­wać – i te jed­nak po­da­ję do dru­ku bez zmian, kie­ru­jąc się mo­ty­wem wy­ło­żo­nym w jed­nym z tek­stów tu po­miesz­czo­nych:

Pi­sa­nie sce­na­riu­szy w ga­tun­ku „po­li­ti­cal-scien­ce-fic­tion”, po­dob­nie jak prze­po­wia­da­nie po­go­dy, czy wró­że­nie z fu­sów, obar­czo­ne jest nie tyle ry­zy­kiem, ile wprost gwa­ran­cją błę­du po pro­stu żad­ne pro­gno­zy dłu­go­ter­mi­no­we ni­g­dy nie spraw­dza­ją się w stu pro­cen­tach. Za­wsze więc znaj­dzie się oka­zja do drwi­ny z nie­wcze­sne­go pro­ro­ka, któ­ry sta­ra się wy­bie­gać re­flek­sją so­cjo­po­li­tycz­ną da­lej niż, po­wiedz­my, do przy­szłe­go wtor­ku – po­nie­waż nie­chyb­nie już we śro­dę ła­two da się go zła­pać za nie­jed­no sło­wo, któ­re nie sta­ło się cia­łem. O ile jed­nak eta­to­wej wróż­ce czy „po­go­dyn­ce” w na­tu­ral­ny spo­sób za­le­żeć musi na moż­li­wie naj­wier­niej­szym speł­nie­niu się prze­po­wied­ni, o tyle au­to­rom snu­ją­cym mrocz­ne wi­zje przy­szło­ści w grun­cie rze­czy za­le­ży, jak przy­pusz­czam, na czymś wręcz prze­ciw­nym. Nie po to pi­sze się wszak mro­żą­ce krew w ży­łach sce­na­riu­sze „osta­tecz­ne­go roz­wią­za­nia kwe­stii pol­skiej”, by w przy­szło­ści czer­pać sa­tys­fak­cję z tego, że coś traf­nie się wy­kra­ka­ło – ale ra­czej od­wrot­nie: li­cząc w du­chu na to, że bę­dzie kie­dyś moż­na ode­tchnąć z ulgą, że naj­gor­sze prze­wi­dy­wa­nia jed­nak się nie speł­ni­ły. W isto­cie więc ka­ta­stro­ficz­ne dy­wa­ga­cje nie wy­cho­dzą spod pió­ra (resp. kla­wia­tu­ry) ogar­nię­tych ma­nią au­to­de­pre­syj­ną na­ło­go­wych czar­no­wi­dzów – ale ra­czej nie­po­praw­nych opty­mi­stów prze­ko­na­nych, że pi­sa­ni­ną mogą jesz­cze coś zmie­nić.

Grze­gorz Braun

Wi­la­nów (Le­min­grad), li­sto­pad 2015

#001 GE­NE­RA­TOR CY­WI­LI­ZA­CJI

Ra­fał Oto­ka-Frąc­kie­wicz: Co mo­że­my zro­bić, żeby wró­cić do nor­my, czy­li do nor­mal­ne­go, zdro­we­go Po­la­ka, któ­ry jest kre­atyw­ny, uśmiech­nię­ty, uczci­wy, pra­co­wi­ty; kie­dy trze­ba, da ko­muś w mor­dę, a kie­dy trze­ba, umie się za­ba­wić.

Grze­gorz Braun: Nie­złe wy­li­cze­nie, bo taka by­wa­ła na­tu­ra Po­la­ka i ta­kie są też pol­skie tra­dy­cje. Może tyl­ko uści­ślij­my, że zwy­kłe mor­do­bi­cie było jed­nak ra­czej do­me­ną pleb­su – na­ród po­li­tycz­ny do­pra­co­wał się bar­dziej skon­wen­cjo­na­li­zo­wa­nych form roz­strzy­ga­nia kon­flik­tów. I mam tu na my­śli nie tyl­ko słyn­ną pol­ską sztu­kę cię­cia sza­blą – któ­rej pla­cu nie do­trzy­ma­li­by zda­niem znaw­ców na­wet ja­poń­scy sa­mu­ra­je z ich ka­ta­na­mi – ale i za­pa­mię­ta­łe pro­ce­so­wa­nie się. Bo to, co dziś się wy­ty­ka sar­ma­tom jako rze­ko­me na­ło­go­we pie­niac­two, to był wszak efekt ubocz­ny nie­prze­cięt­nej kom­pe­ten­cji praw­nej, wy­nie­sio­nej przez pol­ską szlach­tę z tych tak póź­niej za­pa­mię­ta­le oczer­nia­nych ko­le­giów je­zu­ic­kich.

Ale jak ro­zu­miem, pan ak­cent sta­wia na cno­tę go­spo­dar­no­ści – istot­nie, sła­bo dziś ko­ja­rzo­ną z pol­sko­ścią. A prze­cież np. Jan Chry­zo­stom Pa­sek łącz­nie parę lat by­wał na woj­nach i temu po­świę­cił ka­wał swo­ich pa­mięt­ni­ków, ale przez resz­tę wca­le nie krót­kie­go ży­cia spła­wiał zbo­że do Gdań­ska. Był bo­wiem przede wszyst­kim za­po­bie­gli­wym go­spo­da­rzem, jak więk­szość pa­nów bra­ci, któ­rzy – nie po­wiem, że od świę­ta, ale w wy­pad­kach awa­ryj­nych – by­wa­li żoł­nie­rza­mi, a przez całe ży­cie na ogół do­bry­mi przed­się­bior­ca­mi rol­no-spo­żyw­czy­mi. Te hał­dy zbo­ża i te we­ster­no­we hor­dy by­dła, bez któ­rych przez stu­le­cia znacz­na część Eu­ro­py Za­chod­niej nie mia­ła­by co do garn­ka wło­żyć – ktoś to wszyst­ko mu­siał prze­cież nie tyl­ko wy­pro­du­ko­wać, ale tak­że prze­trans­por­to­wać i ko­rzyst­nie sprze­dać.

Rzad­ko się o tym wspo­mi­na. Głów­na nar­ra­cja do­ty­czą­ca na­szej prze­szło­ści mówi o war­chol­stwie i nie­udacz­nic­twie.

Prze­cież wia­do­mo, że są lu­dzie i lu­dzi­ska, ale nie dzię­ki bez­myśl­nej mniej­szo­ści zbu­do­wa­no sil­ną Pol­skę. Ko­ro­na Kró­le­stwa Pol­skie­go (Co­ro­na Re­gni Po­lo­niae) i cała Rzecz­po­spo­li­ta sta­ła wła­sną po­tę­gą go­spo­dar­czą, a nie ko­niunk­tu­rą na­krę­ca­ną od­gór­nie przez ja­kiś cen­tral­ny rząd Księ­stwa War­szaw­skie­go, któ­ry dyk­to­wał­by nor­my i wy­ty­czał kie­run­ki roz­wo­ju. Sta­ła wła­śnie na eko­no­micz­nej au­to­no­mii tych nie­zli­czo­nych pa­nów Pa­sków, a nie na do­ta­cjach i dy­rek­ty­wach z za­gra­nicz­nych cen­trów.

Tra­dy­cyj­nie, hi­sto­rycz­nie Pol­ska była po­tę­gą ufun­do­wa­ną na wol­no­ści oso­bi­stej i wła­sno­ści pry­wat­nej, bo wte­dy świat jesz­cze nie stał na gło­wie. A nie by­ło­by tu ani jed­ne­go, ani dru­gie­go, gdy­by nie cy­wi­li­za­cyj­ny po­rzą­dek za­pro­wa­dzo­ny przez ten wiel­ki, cu­dow­ny ge­ne­ra­tor cy­wi­li­za­cji, ja­kim jest Ko­ściół ka­to­lic­ki. Je­śli ten ge­ne­ra­tor osła­bi­my, przy­tłu­mi­my albo – nie daj Boże – odłą­czy­my, to wte­dy cały sys­tem pada. Bez tra­dy­cji ka­to­lic­kiej upa­da bo­wiem cała lo­gi­ka cy­wi­li­za­cji ła­ciń­skiej – z jej kul­tu­rą praw­ną, fi­lo­zo­ficz­ną, ar­ty­stycz­ną, oby­cza­jo­wą. Pada po­rzą­dek in­dy­wi­du­al­nej wol­no­ści i spo­łecz­nej od­po­wie­dzial­no­ści, po­sza­no­wa­nia wła­sno­ści pry­wat­nej i za­cho­wa­nia bez­pie­czeń­stwa pu­blicz­ne­go – po­rzą­dek, któ­ry Ko­ściół ka­to­lic­ki po­stu­lu­je i jako je­dy­ny jest zdol­ny od wła­dzy pań­stwo­wej i na­ro­du wy­eg­ze­kwo­wać. Je­śli to odłą­czy­my, ro­dzi się an­ty­cy­wi­li­za­cja. I z tym wła­śnie mamy do czy­nie­nia dzi­siaj.

A prze­cież mówi się, że kra­je, któ­re kur­czo­wo trzy­ma­ły się ka­to­li­cy­zmu, pod­upa­da­ły, a pro­te­stanc­ka część świa­ta roz­kwi­tła w naj­lep­sze, cze­go owo­ce zbie­ra do dziś.

To jest oczy­wi­ście zna­na kli­sza pro­pa­gan­do­wa, kla­sy­ka pro­te­stanc­kie­go czar­ne­go an­ty­ka­to­lic­kie­go PR. Pro­szę się za­sta­no­wić, skąd wzię­li­śmy np. pod­sta­wo­we słow­nic­two fi­nan­so­we: in­fla­cja, de­fla­cja, bank, bank­not, awi­zo, in­ka­so czy man­ko? Prze­cież to wszyst­ko albo wprost z ła­ci­ny, albo z ję­zy­ków ro­mań­skich – i tam tkwią ko­rze­nie zdro­wej no­wo­cze­snej go­spo­dar­ki. Prze­cież nie musi się ona opie­rać na kar­te­lo­wych zmo­wach mię­dzy­na­ro­do­wych li­chwia­rzy ani na neo­ko­lo­nial­nym wy­zy­sku kor­po­ra­cyj­nym. Za­miast po­wta­rzać za Ma­xem We­be­rem an­ty­ka­to­lic­kie ste­reo­ty­py, czas naj­wyż­szy wpro­wa­dzić do in­te­li­genc­kie­go ka­no­nu ele­men­tar­ną wie­dzę np. o po­źno­scho­la­stycz­nej szko­le eko­no­micz­nej z Sa­la­man­ki. Tam to łeb­scy bra­cisz­ko­wie od świę­tych Fran­cisz­ka, Do­mi­ni­ka i Igna­ce­go Loy­oli two­rzy­li istot­ne zrę­by cy­wi­li­za­cji, do któ­rych war­to się­gać.

War­to też za­uwa­żać, ja­kie są kosz­ta ludz­kie wzro­stu i eks­pan­sji, je­śli nie obo­wią­zu­je przy tym ka­to­lic­ki za­kaz dzie­le­nia na lu­dzi i pod­lu­dzi. To wi­dzi­my bar­dzo wy­raź­nie w hi­sto­rii obu Ame­ryk: gdzie są pier­wot­ni miesz­kań­cy kon­ty­nen­tu pół­noc­no­ame­ry­kań­skie­go i gdzie są oni dzi­siaj w Ame­ry­ce Po­łu­dnio­wej? Fak­ty są ta­kie, że w Ame­ry­ce Pół­noc­nej nie było i nie ma Kre­oli w eli­cie rze­czy­wi­stej wła­dzy. Bia­li ju­da­izu­ją­cy pro­te­stan­ci, któ­rzy zdo­mi­no­wa­li kon­ty­nent pół­noc­no­ame­ry­kań­ski, nie bra­li pod uwa­gę dzie­le­nia się ja­ki­mi­kol­wiek war­to­ścia­mi czy do­bra­mi z tu­byl­ca­mi, któ­rych tam za­sta­li. To jest róż­ni­ca. Tam, gdzie roz­ple­nił się pro­te­stanc­ki za­bo­bon pre­de­sty­na­cji, tam prę­dzej czy póź­niej daje się we zna­ki błąd an­tro­po­lo­gicz­ny, po­le­ga­ją­cy na de­pre­cja­cji ob­co­ple­mień­ców jako „go­jów” alias „Unter­men­schen”. A to jest prze­cież or­ga­nicz­nie obce pol­skiej cy­wi­li­za­cji, któ­ra roz­wi­ja­ła się dzię­ki swo­jej atrak­cyj­no­ści, a nie pod­bo­jom; cy­wi­li­za­cji otwar­tej, nie­wy­klu­cza­ją­cej.

Nasz ka­to­li­cyzm czę­sto po­rów­ny­wa­ny jest do po­łu­dnio­wo­ame­ry­kań­skie­go. Z jed­nej stro­ny twar­de za­sa­dy, z dru­giej – ra­dość ży­cia i ogrom­na prze­ko­ra. Skąd to się wzię­ło?

To jed­na z pierw­szych lek­cji dzie­jo­wych, ja­kie po­bra­ła Pol­ska. Lek­cja św. Sta­ni­sła­wa, bi­sku­pa, i kró­la Bo­le­sła­wa zwa­ne­go Śmia­łym albo Szczo­drym, za­leż­nie od prze­ka­zu. Otóż ta krwa­wa kon­fron­ta­cja, fakt, że nasz król za­rą­bał na­sze­go bi­sku­pa, ale za­raz po­tem sam stra­cił wszyst­ko, wy­ty­czy­ła gra­ni­ce urosz­czeń wła­dzy świec­kiej wzglę­dem du­chow­nej i od­wrot­nie. Tej lek­cji za­wdzię­cza­my bar­dzo szczę­śli­we póź­niej uło­że­nie się mo­dus vi­ven­dimię­dzy tymi dwie­ma wła­dza­mi w pol­skiej hi­sto­rii.

Na krwi św. Sta­ni­sła­wa wy­rósł wza­jem­ny re­spekt tych władz, sza­cu­nek, ja­kim Po­la­cy ota­cza­li Ko­ściół, ale z tym bar­dzo prag­ma­tycz­nie szedł w pa­rze swo­bod­ny, choć nie­po­su­wa­ją­cy się do bez­ce­re­mo­nial­no­ści, sto­su­nek Po­la­ków do hie­rar­chii ka­to­lic­kiej. Jed­no z dru­gim bar­dzo dłu­go w dzie­jach Pol­ski się nie kłó­ci­ło. Moż­na rzec, że była to twar­da lek­cja po­glą­do­wa na te­mat od­da­wa­nia ce­sa­rzo­wi tego, co ce­sar­skie, a Bogu tego, co bo­skie. A to roz­róż­nie­nie do­ko­na­ne przez sa­me­go Zba­wi­cie­la jest prze­cież bez­cen­ne, bo fun­da­men­tal­ne dla cy­wi­li­za­cji ła­ciń­skiej. Żad­na inna cy­wi­li­za­cja tego roz­róż­nie­nia nie zna – nie zna więc per­so­na­li­zmu, czy­li od­po­wie­dzial­ne­go in­dy­wi­du­ali­zmu.

Co więc bez­po­śred­nio wy­ni­kło z tego dla pań­stwa?

Bar­dzo wie­le. Wy­two­rzy­ło się miej­sce dla in­dy­wi­du­al­no­ści ludz­kich, po­nie­waż nie po­pa­dli­śmy w ka­ta­stro­fę cy­wi­li­za­cyj­ną za­mor­dy­zmu, ja­kim jest je­dy­no­władz­two. Nie by­li­śmy póź­niej zda­ni na ła­skę i nie­ła­skę cara, któ­ry jest zwierzch­ni­kiem Cer­kwi (a do tego aspi­ro­wał naj­wy­raź­niej Bo­le­sław), ani na hu­mo­ry pro­te­stanc­kie­go kró­la, któ­ry czy­ni się gło­wą Ko­ścio­ła. Mię­dzy in­ny­mi dzię­ki temu też, jak mnie­mam, nie po­ja­wił się u nas od­po­wied­nik pu­ry­tań­skich dyk­ta­to­rów w ro­dza­ju Jana Żiż­ki czy Oli­we­ra Crom­wel­la.

Je­śli uzna­my, że Bo­le­sław Szczo­dry przy­krę­cił śru­bę Ko­ścio­ło­wi, usta­wia­jąc jego re­la­cje wo­bec oby­wa­te­li, to kto przy­krę­cił ją wła­dzy, któ­rą też trak­tu­je­my w Pol­sce z przy­mru­że­niem oka?

Ano wła­śnie. By to wy­ja­śnić, mu­si­my się cof­nąć aż do po­cząt­ków Ko­ro­ny pol­skiej. To jest lek­cja św. Woj­cie­cha i Bo­le­sła­wa Chro­bre­go. Jak wia­do­mo, na krwi św. Woj­cie­cha król fun­du­je ar­cy­bi­skup­stwo gnieź­nień­skie i parę bi­skupstw na ru­bie­żach swo­jej do­me­ny. Po co to robi? Za­zna­cza swo­je te­ry­to­rium, ob­si­ku­je te­ren, mo­gli­by­śmy po­wie­dzieć. Ale tak wła­śnie dzia­ła Opatrz­ność – przez bar­dzo ludz­kich lu­dzi.

Chro­bry był po­ma­zań­cem Bo­żym?

Oczy­wi­ście, choć jed­no­cze­śnie król Bo­le­sław był bar­dzo trud­nym czło­wie­kiem – „chro­bry” zna­czy prze­cież „twar­dziel”, „to­ugh guy”.

Do­bit­nie od­czu­ła to jed­na z jego zdo­bycz­nych na­rze­czo­nych…

Chy­ba nie tyl­ko jed­na. I w Ki­jo­wie, i w Pra­dze moc­no się dał we zna­ki. Gwał­ce­nie księż­ni­czek, wy­łu­py­wa­nie oczu oraz gnę­bie­nie pod­da­nych wy­zy­skiem fi­skal­nym – to zo­sta­wi­ło fa­tal­ne wra­że­nie w kra­ju i za gra­ni­cą. Król Bo­le­sław Chro­bry bar­dzo wie­le za­in­we­sto­wał w pro­jekt po­li­tycz­ny z ce­sa­rzem Ot­to­nem, pa­pie­żem Syl­we­strem i wszyst­ko wska­zu­je na to, że lek­ko prze­in­we­sto­wał. Że czer­wo­ny chod­nik dla ce­sa­rza Ot­to­na kosz­to­wał za dużo wy­sił­ku i łez ludz­kich.

Moc­no się sta­rał, żeby do­bić do eu­ro­pej­skich stan­dar­dów.

Róż­ni­ca jest taka, że je­śli Bo­le­sław fun­do­wał bi­skup­stwa czy wy­ku­pił cia­ło św. Woj­cie­cha, to zło­to nie po­cho­dzi­ło z żad­nych do­ta­cji z ów­cze­snej Bruk­se­li, tyl­ko mu­sia­ło być wy­ge­ne­ro­wa­ne tu­taj z cięż­kiej pra­cy miej­sco­we­go ludu. Ozna­cza­ło to taki ucisk fi­skal­ny, taki za­mor­dyzm, eg­ze­kwo­wa­ny no­ta­be­ne za po­mo­cą słyn­nej dru­ży­ny Bo­le­sła­wo­wej, któ­ra w cha­rak­te­rze swo­ich dzia­łań nie­wie­le się pew­nie róż­ni­ła od póź­niej­szej o 500 lat oprycz­ni­ny Iwa­na Groź­ne­go. To był mo­ment ini­cju­ją­cy po­wsta­nie pań­stwa pol­skie­go, więc nie­któ­rzy hi­sto­ry­cy do­pa­tru­ją się udzia­łu wi­kin­gów w dru­ży­nie Bo­le­sła­wo­wej. Wca­le się temu nie dzi­wię, bo to prze­cież byli za­wo­dow­cy, za­bi­ja­cy. Je­śli więc pierw­si Pia­sto­wie po­waż­nie my­śle­li o pań­stwie, być może wy­na­ję­li za­wo­dow­ców. Naj­lep­szych. Wzię­li to, co było wte­dy na ryn­ku prze­mo­cy. Mu­sia­ło to być bar­dzo do­tkli­we dla pod­da­nych i nie na­le­ży się dzi­wić, że re­zul­ta­ty były po­dob­ne.

Chy­ba jed­nak nie do koń­ca. Po Iwa­nie Groź­nym lud miast i wsi roz­pa­czał, że nie ma już nad ple­ca­mi bata, u nas ra­czej się z tego po­wo­du ucie­szo­no.

Tak, ale po śmier­ci kró­la Bo­le­sła­wa też na­sta­je wiel­ka smu­ta w Pol­sce. Pań­stwo roz­sy­pu­je się i zni­ka. Z jed­nej stro­ny jest ja­kiś pół­a­no­ni­mo­wy Bo­le­sław, z dru­giej – nie­wie­le bar­dziej zna­ny dziś Mie­czy­sław. Obaj wy­kre­śle­ni wła­ści­wie z kart hi­sto­rii. Do dzi­siaj hi­sto­ry­cy mają też róż­ne teo­rie na te­mat re­ak­cji po­gań­skiej, ale była ona fak­tem i po­ka­zy­wa­ła, jaką nie­chę­cią da­rzy­li pod­da­ni Chro­bre­go. Taki był re­zul­tat. War­to o tym dzi­siaj mó­wić, po­nie­waż Chro­bry to jest jed­na z fi­gur, do któ­rych chęt­nie się od­wo­łu­ją pol­scy pa­trio­ci. Zwłasz­cza pol­scy na­ro­dow­cy tę­sk­nią za po­wro­tem kró­la Bo­le­sła­wa.

Na­praw­dę Chro­bry był aż tak pa­skud­ny?

Wszyst­ko mu do­brze szło, co wzbu­dza­ło po­dziw i prze­ra­że­nie państw ościen­nych, a na­wet bez­sil­ną wście­kłość na dwo­rze ce­sar­skim. Bo­le­sław w kra­ju i poza nim wzbu­dzał taką nie­na­wiść, że wszy­scy po jego śmier­ci chcie­li jak naj­szyb­ciej roz­mon­to­wać do­pie­ro co stwo­rzo­ny su­we­ren­ny sys­tem.

Sy­tu­acji nie po­tra­fił ura­to­wać na­wet jego syn Mie­czy­sław II, któ­ry był no­ta­be­ne jed­nym z naj­le­piej wy­edu­ko­wa­nych wład­ców ów­cze­sne­go świa­ta. To był naj­pew­niej kul­tu­ral­ny i oby­ty czło­wiek, a i tak nie po­mo­gło. Nie dał rady.

Dla­cze­go?

Bo jego ojca wszy­scy znie­na­wi­dzi­li do tego stop­nia, że po­wie­dzie­li so­bie: le­piej, że­by­śmy w ogó­le nie mie­li żad­nej wła­dzy cen­tral­nej, żeby szlag tra­fił to pań­stwo, niż gdy­by­śmy się mie­li trwa­le pod­po­rząd­ko­wać ta­kie­mu re­żi­mo­wi.

W szko­łach na­ucza się, że był to bunt po­gan prze­ciw chrze­ści­jań­stwu.

Może i ten czyn­nik tu i ów­dzie za­dzia­łał. Ale przede wszyst­kim był to pierw­szy w Pol­sce bunt prze­ciw uci­sko­wi fi­skal­ne­mu.

Kor­wi­nizm ma po­nad ty­siąc lat???

Trze­ba so­bie uświa­do­mić, że taki chod­nik albo zło­te na­czy­nia, któ­ry­mi Chro­bry ro­bił wra­że­nie na ce­sa­rzu Ot­to­nie, czy wresz­cie licz­ne wy­pra­wy wo­jen­ne mu­sia­ły nie­by­wa­le dużo kosz­to­wać. Po odej­ściu Chro­bre­go mamy więc z jed­nej stro­ny bunt pod­da­nych, po­wrót do so­li­dar­no­ści ro­do­wej, kla­no­wej, z dru­giej zaś nie­na­wiść są­sia­dów i wy­ko­rzy­sta­nie szan­sy na to, żeby na­raz wszy­scy Pol­skę na­je­cha­li.

Zda­je się, że nie od­ro­bi­li­śmy tej lek­cji dzie­jo­wej…

Wręcz prze­ciw­nie! Lek­cja dzie­jo­wa jest bo­wiem taka, że wła­dzy nie wol­no zo­sta­wić sa­mej so­bie. Że trze­ba uwa­żać. Pań­stwo, wła­dza cen­tral­na są nie­wąt­pli­wie war­to­ścią, no bo wła­śnie wte­dy je­ste­śmy bez­piecz­ni od na­jaz­dów są­sia­du­ją­cych z nami zbó­jów Ma­de­jów. Jed­nak nasz zbój Ma­dej, ten, któ­re­mu da­li­śmy przy­zwo­le­nie na to, żeby nas łu­pił po­dat­ka­mi, musi uwa­żać. Nie może prze­sa­dzać.

Niech żyje anar­chia!

Tak, ale lud musi też pa­mię­tać, że jak tra­ci wła­dzę cen­tral­ną, to po­ja­wia­ją się na­jaz­dy Cze­chów i Niem­ców. Wie­le­ci, Pru­so­wie i Ja­dź­win­go­wie też nie próż­nu­ją. Wszyst­ko się wte­dy w Pol­sce roz­pa­da­ło, ale… wciąż dzia­ła­ły ufun­do­wa­ne przez Chro­bre­go bi­skup­stwa i to one – chcąc, nie chcąc – prze­ję­ły rolę pań­stwo­twór­czą i prze­trwal­ni­ko­wą.

Kie­dy od­mie­ni­ła się ko­niunk­tu­ra mię­dzy­na­ro­do­wa i we­wnętrz­na, lu­dzie trosz­kę otrzeź­wie­li i zo­ba­czy­li, że nie jest do­brze, kie­dy hula wiatr po ru­inach pierw­szej ka­te­dry gnieź­nień­skiej, że są zda­ni na ła­skę i nie­ła­skę Cze­chów i in­nych na­jem­ni­ków. Jed­no­cze­śnie w ce­sar­stwie doj­rza­ła myśl, że do­brze jest, jak ktoś tam na ru­bie­żach jed­nak pil­nu­je po­rząd­ku. I wte­dy ce­sarz za­ofia­ro­wał Ka­zi­mie­rzo­wi Od­no­wi­cie­lo­wi (wnu­ko­wi Bo­le­sła­wa) nową dru­ży­nę, ja­kąś gru­pę szyb­kie­go re­ago­wa­nia, dzię­ki cze­mu Ka­zi­mierz mógł od­nieść zwy­cię­stwo w Po­bie­dzi­skach pod Po­zna­niem i re­ak­ty­wo­wać pań­stwo. Pol­ska re­ak­ty­wa­cja z wy­ko­rzy­sta­niem je­dy­ne­go, co nam na­praw­dę wy­szło za Chro­bre­go, czy­li Ko­ścio­ła.

Re­asu­mu­jąc obie lek­cje: pol­skość to cią­głe zwa­ża­nie, żeby nikt nie wła­ził nam w ży­cie z bu­ta­mi, nie­za­leż­ne od tego, czy to po­li­cjant, czy ksiądz. To chy­ba nie­co za mało, żeby wy­tłu­ma­czyć, ja­kim cu­dem Pol­ska sta­ła się pań­stwem, do któ­re­go lgnę­li wszy­scy – od Ży­dów po Ru­si­nów czy Ta­ta­rów.

To praw­da, je­śli za­po­mni się o trze­ciej lek­cji. Naj­mniej spek­ta­ku­lar­nej i naj­mniej zna­nej, ale to ona w po­łą­cze­niu z po­przed­ni­mi zbu­do­wa­ła pol­ski krę­go­słup. Pod ko­niec XII w. na sy­no­dzie łę­czyc­kim (1180 r.) ze­bra­ni tam bi­sku­pi wy­da­ją się po­chło­nię­ci bar­dzo try­wial­ną kwe­stią, nie­ma­ją­cą nic wspól­ne­go z trans­cen­den­cją. Otóż ten sy­nod upie­ra się przy pra­wie do in­dy­wi­du­al­nych za­pi­sów te­sta­men­tal­nych. Księ­ża bi­sku­pi stwier­dza­ją wszem i wo­bec, że za­pi­sy te­sta­men­tal­ne mają być re­spek­to­wa­ne.

Zda­wać by się mo­gło, że to oczy­wi­sta oczy­wi­stość.

Dziś ow­szem, wła­śnie dzię­ki XII-wiecz­nym bi­sku­pom, ale pod ko­niec XII w. ist­nie­je pro­blem re­spek­to­wa­nia woli nie­bosz­czy­ka. Umarł, za­pi­sał to i owo na po­bli­ski klasz­tor, a tu przy­jeż­dża­ją krew­ni, ja­cyś tam wu­jo­wie i po­ciot­ko­wie, i mó­wią: „Chwi­lecz­kę, ale to jest wła­sność rodu, kla­nu. Nie wol­no mu było w ten spo­sób tym dys­po­no­wać, a naj­pew­niej w ogó­le nie wie­dział, co czy­ni. A tak w ogó­le to kle­chy go otu­ma­ni­ły i za­pi­sał na klasz­tor, gdy tym­cza­sem do­bro rodu na tym cier­pi”. I taki za­jazd, by­naj­mniej nie ostat­ni, od­bie­rał do­bra siłą. Otóż księ­ża bi­sku­pi upie­ra­ją się przy tym, żeby wola zmar­łe­go była re­spek­to­wa­na. Moż­na po­wie­dzieć tak: kle­chy się upie­ra­ją, bo są pa­zer­ne.

No tak, ale prze­cież re­spek­to­wa­nie te­sta­men­tów nie za­wsze dzia­ła na ko­rzyść Ko­ścio­ła.

Może ża­den z bi­sku­pów, któ­rzy ze­bra­li się w Łę­czy­cy, nie zda­wał so­bie spra­wy z do­nio­słych cy­wi­li­za­cyj­nych kon­se­kwen­cji tego spo­ru, w któ­rym za­ję­li tak zde­cy­do­wa­ne sta­no­wi­sko. Tak jak o kró­lu Bo­le­sła­wie mo­że­my po­wie­dzieć, że on z próż­no­ści te bi­skup­stwa fun­do­wał, żeby po­ka­zać świa­tu swo­je moż­li­wo­ści, tak samo ktoś mógł­by oce­nić tych bi­sku­pów.

Ko­ściół jako je­dy­ny może się przy czym­kol­wiek uprzeć. Jest je­dy­ną in­stan­cją zdol­ną sta­wić czo­ło wła­dzy świec­kiej, któ­ra jest uzbro­jo­na w dru­ży­nę-oprycz­ni­nę, ma apa­rat fi­skal­ny. A jaką siłę ma Ko­ściół? Jak lek­ce­wa­żą­co py­tał to­wa­rzysz Sta­lin: ile dy­wi­zji ma pa­pież?

Wła­dza zaś wie z lek­cji z Bo­le­sła­wem Śmia­łym, że za­bi­ja­nie księ­ży bar­dzo nie­ład­nie wy­glą­da.

Moż­na po­wie­dzieć, że Ko­ściół w tej spra­wie sta­wia się wła­dzy świec­kiej we wła­snym, par­ty­ku­lar­nym, ma­te­rial­nym, ni­skim in­te­re­sie. Żąda od niej, żeby do­po­mo­gła eg­ze­kwo­wać wy­ko­ny­wal­ność te­sta­men­tów. I żeby sama nie pró­bo­wa­ła kłaść ręki na do­brach pod­da­nych, ko­rzy­sta­jąc ze zmia­ny po­ko­leń. Dzię­ki temu kon­sty­tu­uje się in­dy­wi­du­al­ność ro­dzi­ny, któ­ra zo­sta­je wy­do­by­ta spod wła­dzy kla­nu, rodu.

Jak wia­do­mo, przed na­sta­niem chrze­ści­jań­stwa mie­li­śmy wła­śnie struk­tu­rę ro­do­wą w ob­rę­bie ple­mie­nia. Ta struk­tu­ra ro­do­wa, o czym może dzi­siej­si czci­cie­le Swa­ro­ży­ca i re­win­dy­ka­to­rzy tra­dy­cji po­gań­skich na zie­miach pol­skich nie wie­dzą, opar­ta była nie tyl­ko na sym­pa­tycz­nym han­dlu bursz­ty­no­wy­mi pa­cior­ka­mi, ale rów­nież na han­dlu nie­wol­ni­ka­mi.

Piast Ko­ło­dziej han­dlo­wał swy­mi brać­mi u stóp po­są­gu Świa­to­wi­da?

Prze­cież chrze­ści­jań­stwo nie przy­cho­dzi do ja­kiejś idyl­li, w któ­rej lu­dzie trud­nią się rę­ko­dzie­łem i śpie­wa­ją smęt­ne pie­śni. To jest świat, w któ­rym mamy naj­praw­do­po­dob­niej ry­tu­al­ne lu­do­żer­stwo, no i nie­wol­nic­two. Prze­cież św. Woj­ciech musi ucho­dzić z Czech, bo na­ra­ził się tam jako bi­skup, do­ma­ga­jąc się za­koń­cze­nia pro­ce­de­ru han­dlu nie­wol­ni­ka­mi.

O tym za mało mówi się w pod­ręcz­ni­kach hi­sto­rii, może dla­te­go, że po­praw­ność po­li­tycz­na wzdra­ga się przed bul­wer­so­wa­niem czy­tel­ni­ka szcze­gó­ła­mi, któ­re ła­two pod­paść mogą pod pa­ra­graf an­ty­se­mic­ki. Bo to oczy­wi­ście Ży­dzi tra­dy­cyj­nie spe­cja­li­zo­wa­li się w han­dlu isto­ta­mi, któ­re jako nie­na­le­żą­ce do ich ple­mie­nia za­li­cza­ły się we­dle Tal­mu­du za­le­d­wie do świa­ta przy­ro­dy oży­wio­nej. Tak było w epo­ce ko­lo­ni­za­cji obu Ame­ryk i tak było set­ki lat wcze­śniej w le­śnych ostę­pach sło­wiań­skiej Eu­ro­py.

A na nie­wol­ni­ków nie mu­sie­li ci łow­cy spe­cjal­nie po­lo­wać, bo z do­sta­wą zdro­we­go to­wa­ru na ogół cze­kał nie­cier­pli­wie ja­kiś lo­kal­ny ka­cyk. I temu do­pie­ro lu­dzie w ro­dza­ju św. Woj­cie­cha sta­now­czo się sprze­ci­wi­li. Je­śli po­mi­nie­my te re­alia, na­sta­nie na zie­miach pol­skich chrze­ści­jań­stwa nie może być na­le­ży­cie do­ce­nio­ne. Zwłasz­cza jego wa­lo­ry cy­wi­li­za­cyj­ne. Kto nie ma woli do­ce­nić ich w wy­mia­rze re­li­gij­nym, niech do­ce­ni przy­naj­mniej ewi­dent­ny po­stęp w wy­mia­rze świec­kiej prag­ma­ty­ki spo­łecz­nej.

Wra­ca­jąc do te­ma­tu…

Pod­czas sy­no­du łę­czyc­kie­go w 1180 r., kie­dy Ko­ściół do­ma­ga się re­spek­to­wa­nia woli in­dy­wi­du­al­nych te­sta­to­rów, któ­rzy chcie­li­by coś sce­do­wać na Ko­ściół, wal­cząc o swo­je, w grun­cie rze­czy wal­czy o na­sze. Po­nie­waż dzię­ki temu może być uzna­ne in­dy­wi­du­al­ne go­spo­da­ro­wa­nie rolą, au­to­no­mia praw ojca, gło­wy ro­dzi­ny, a nie przy­wód­cy kla­nu. I to jest trze­cia lek­cja dzie­jo­wa.

Czy ostat­nia?

Jest jesz­cze czwar­ta lek­cja – stu­le­cie póź­niej. Jak wia­do­mo, Pol­ska dzie­li się wte­dy na dziel­ni­ce. I to jest z jed­nej stro­ny po­wtór­ka sta­łe­go wa­rian­tu gry, z któ­rym mie­li­śmy do czy­nie­nia w wer­sji skon­den­so­wa­nej w pierw­szej po­ło­wie XI w.

Przy­zwy­cza­ili­śmy się my­śleć o po­dzia­le dziel­ni­co­wym jako o ka­ta­stro­fie pań­stwa…

Tak to jest przed­sta­wia­ne przez nie­któ­rych hi­sto­ry­ków i po­pu­la­ry­za­to­rów hi­sto­rii, któ­rzy wy­cho­wa­li się w cza­sach, kie­dy cen­tra­lizm, ko­lek­ty­wizm i eta­tyzm świę­ci­ły naj­więk­sze trium­fy. W związ­ku z tym brak wła­dzy cen­tral­nej, któ­ra wy­da­wa­ła­by okól­ni­ki, roz­po­rzą­dze­nia i de­kre­ty, był trak­to­wa­ny przez osiem­na­sto-, dzie­więt­na­sto– i dwu­dzie­sto­wiecz­nych dzie­jo­pi­sów jako ka­ta­stro­fa cy­wi­li­za­cyj­na. I do dziś tak jest trak­to­wa­ny. Otóż to wca­le nie była ka­ta­stro­fa. To był okres dy­na­micz­ne­go roz­wo­ju, kie­dy wszyst­kie wskaź­ni­ki ro­sły, zie­mie pol­skie się za­lud­nia­ły. Dla­cze­go? Wła­śnie dzię­ki temu, że ten ge­ne­ra­tor cy­wi­li­za­cji – Ko­ściół ka­to­lic­ki – za­czął się po­wo­li roz­krę­cać, dzię­ki temu, że przed­się­bior­czość, sys­tem go­spo­dar­czy zna­la­zły no­wych uczest­ni­ków i obroń­ców. Że pra­wo za­trium­fo­wa­ło. Że z urosz­cze­nia­mi ko­lek­ty­wu wy­gra­ła wła­sność pry­wat­na.

W każ­dej dziel­ni­cy te­sto­wa­no wła­sny pro­gram go­spo­dar­czy i w fi­na­le wy­grał naj­lep­szy? W su­mie to mój po­mysł na współ­cze­sną Pol­skę. Dać każ­de­mu z wo­je­wództw wol­ność w kre­owa­niu pra­wa i prze­pi­sów i zo­ba­czyć, kto wy­gra, po czym wpro­wa­dzić zwy­cię­skie roz­wią­za­nie w ca­łym kra­ju.

Z au­to­no­mią re­gio­nów dziś nie żar­tuj­my – przy fak­tycz­nej ab­dy­ka­cji wła­dzy cen­tral­nej z istot­nych funk­cji obron­nych to ewi­dent­ne na­rzę­dzie roz­wa­la­nia pań­stwa. Na in­sty­tu­cjo­na­li­za­cję re­gio­na­li­zmów bę­dzie­my so­bie może mo­gli po­zwo­lić, jak bę­dzie­my mie­li pań­stwo z praw­dzi­we­go zda­rze­nia, przez co ja ro­zu­miem oczy­wi­ście pod­nie­sie­nie Ko­ro­ny pol­skiej…

A jaki ele­ment sca­lał kraj, nie po­zwa­la­jąc mu się roz­paść na za­wsze, jed­no­cze­śnie two­rząc pod­wa­li­ny przy­szłej po­tę­gi?

Ten roz­wój go­spo­dar­czy jest syn­chro­nicz­ny z po­ja­wie­niem się na zie­miach pol­skich za­ko­nów, któ­re wpro­wa­dzi­ły nad Wi­słę no­wo­cze­sny, nie­zmi­li­ta­ry­zo­wa­ny, nie­za­leż­ny od świec­kiej wła­dzy cen­tral­nej obieg in­for­ma­cji i pie­nią­dza. Wśród klasz­to­rów i zgro­ma­dzeń za­kon­nych była jed­na z naj­wspa­nial­szych firm, ja­kie kie­dy­kol­wiek funk­cjo­no­wa­ły na zie­miach pol­skich: cy­ster­si, któ­rzy ucy­wi­li­zo­wa­li Po­la­ków w sen­sie prag­ma­tycz­nym, go­spo­dar­czym. Na wiel­kich ob­sza­rach, nie tyl­ko Pol­ski, ścią­ga­li na­szych przod­ków z drze­wa, cy­wi­li­zu­jąc do­rze­cze Odry, Ma­ło­pol­skę etc. Oni po­wo­ły­wa­li do ist­nie­nia coś, co w na­szych dzie­jach moż­na po­rów­nać tyl­ko z póź­niej­szy­mi re­duk­cja­mi je­zu­ic­ki­mi w dżun­glach pa­ra­gwaj­skich.

Mam ro­zu­mieć, że przed nimi umie­li­śmy je­dy­nie han­dlo­wać bursz­ty­nem?

Na­wet i to nie­spe­cjal­nie, bo prze­cież nie było w Rzy­mie sło­wiań­skich stra­ga­nów ani na­wet po­rząd­nej sło­wiań­skiej ma­fii. Wszyst­ko zgar­nia­li po­śred­ni­cy. Eks­port z ziem pol­skich cze­goś wię­cej niż czer­wia i dzieg­ciu może ru­szyć do­pie­ro wte­dy, kie­dy bez­pie­czeń­stwo we­wnętrz­ne i ze­wnętrz­ne wzro­śnie na tyle, by mo­gły za­funk­cjo­no­wać wiel­ko­ob­sza­ro­we go­spo­dar­stwa, ale nie­za­rzą­dza­ne ko­lek­tyw­nie. Otóż tego nie by­ło­by bez ka­to­lic­kich za­ko­nów – bez be­ne­dyk­ty­nów, cy­ster­sów i in­nych zgro­ma­dzeń. Oni po pro­stu uczy­li go­spo­da­ro­wać, przy­no­si­li ze sobą cy­wi­li­za­cyj­ne know-how. Jak za­kła­dać sta­wy i jak wy­ko­rzy­sty­wać nur­ty rzek. Uczy­li, jak no­wo­cze­śnie orać, siać i zbie­rać. I jaki ro­bić uży­tek z tego, co się zbie­rze. Two­rzy­li go­spo­dar­stwa po­wią­za­ne ze sobą sie­cią dys­try­bu­cji, któ­re kon­tro­lo­wa­ły cały łań­cuch pro­duk­cyj­ny.

Czy­li po pro­stu ka­pi­ta­li­ści i cie­mięż­cy?

Chciał­bym wi­dzieć dzi­siej­sze rady nad­zor­cze i pre­ze­sów kor­po­ra­cji, któ­rzy pro­wa­dzi­li­by dzia­łal­ność opie­kuń­czą z ta­kim roz­ma­chem, ade­kwat­nie do po­sia­da­nej po­tę­gi go­spo­dar­czej… Na dzia­łal­ność cha­ry­ta­tyw­ną in­sty­tu­cji ko­ściel­nych pa­trzy­my przez pry­zmat współ­cze­sno­ści jako na ja­kiś do­da­tek i rzecz in­cy­den­tal­ną. Tym­cza­sem sta­no­wi­ło to nor­mę i było pew­ną sta­łą dzia­łal­no­ścią, któ­rej roz­mia­ry po­win­ni­śmy do­ce­nić, kie­dy wi­dzi­my, co się dzie­je, kie­dy za­czy­na bra­ko­wać tych in­sty­tu­cji. Klasz­to­ry od­gry­wa­ły fun­da­men­tal­ną rolę jako in­sty­tu­cje opie­ki spo­łecz­nej, jako ośrod­ki służ­by zdro­wia i jako in­sty­tu­cje fi­nan­so­we. Kie­dy znisz­czy­my klasz­to­ry, to pie­nią­dze moż­na po­ży­czyć już tyl­ko w ban­kach. A w Pol­sce z cza­sem bę­dzie to ozna­cza­ło po pro­stu: tyl­ko od Ży­dów. Więc funk­cjo­no­wa­nie zgro­ma­dzeń za­kon­nych wpro­wa­dza tu zba­wien­ny ele­ment dy­wer­sy­fi­ka­cji, co jest nie­zbęd­ne dla zdro­wej kon­ku­ren­cji na każ­dym ryn­ku.

Sko­ro tak świet­nie to funk­cjo­no­wa­ło, to dla­cze­go dą­żo­no do zjed­no­cze­nia roz­bi­te­go na dziel­ni­ce pań­stwa?

Wład­cy dziel­ni­co­wi pa­sja­mi fał­szo­wa­li pie­nią­dze przez de­pre­cjo­no­wa­nie wła­snej mo­ne­ty, a więc po­mniej­sza­nie za­war­to­ści krusz­cu. Z dru­giej stro­ny mamy na­jaz­dy ta­tar­skie i po­tę­gę su­per­kor­po­ra­cji, jaką w isto­cie był za­kon krzy­żac­ki. Ata­ku­ją nas tak­że Li­twi­ni: prze­cież jesz­cze w XIV w. splą­dro­wa­li Lu­blin. Trze­ba to so­bie uświa­do­mić. To śro­dek Pol­ski, praw­da? Więc te rze­czy dają do my­śle­nia Po­la­kom, któ­rzy mo­gli­by świet­nie pro­spe­ro­wać bez żad­nej wła­dzy cen­tral­nej.

Niech zgad­nę: za zjed­no­cze­niem stał Ko­ściół, któ­re­mu uła­twi­ło to dzia­ła­nie w sfe­rze go­spo­dar­czej?

Oczy­wi­ście! Ko­ściół był głów­nym no­si­cie­lem oraz krze­wi­cie­lem pa­mię­ci o Ko­ro­nie pol­skiej i to lu­dzie Ko­ścio­ła są głów­ny­mi orę­dow­ni­ka­mi tego pro­jek­tu. Ja­każ to więc pięk­na rzecz! Jaka pięk­na lek­cja dzie­jo­wa, że Ko­ściół w Pol­sce nie pró­bu­je bu­do­wać pań­stwa ko­ściel­ne­go, nie pró­bu­je od­gry­wać roli al­ter­na­tyw­ne­go je­dy­no­wład­cy. To Ko­ściół upo­mi­na się o pod­nie­sie­nie Ko­ro­ny pol­skiej.

Upo­mi­na się o god­ne­go prze­ciw­ni­ka i part­ne­ra.

Tak. Bo lu­dzie Ko­ścio­ła le­piej niż kto­kol­wiek ro­zu­mie­ją, jak bar­dzo po­trzeb­na jest wła­dza świec­ka. Ktoś musi po­rząd­ko­wać kwe­stie tu­taj, na zie­mi, zli­kwi­do­wać cła, któ­re wpraw­dzie po­zwa­la­ją się bo­ga­cić udziel­nym ksią­żę­tom, ale nie po­zwa­la­ją pro­spe­ro­wać na do­sta­tecz­nie sze­ro­ką ska­lę. A poza tym wła­dza cen­tral­na jest nam po­trzeb­na jako nasz zbój Ma­dej, któ­ry nas obro­ni przed zbó­jem-na­jeźdź­cą.

Czy­li za zjed­no­cze­niem dziel­nic nie stoi ża­den cud, hur­ra­pa­trio­tyzm, duma na­ro­do­wa czy inne za­klę­cia, tyl­ko zim­na fi­nan­so­wa kal­ku­la­cja?

Ależ oczy­wi­ście, że cud! Cuda to co­dzien­ność i ru­ty­na w hi­sto­rii Po­la­ków – jak zresz­tą wszel­kich in­nych na­cji – któ­rych prze­cież bez zrzą­dze­nia i szcze­gól­nej opie­ki Opatrz­no­ści w ogó­le by nie było. Ale prze­cież Opatrz­ność nie za­wie­sza – przy­naj­mniej nie na każ­de ży­cze­nie – praw gra­wi­ta­cji ani re­guł gry eko­no­micz­nej. Więc wszyst­ko, co się w na­szych dzie­jach do­ko­nu­je, pod­le­ga tak­że i tym pra­wom. Cu­dow­na har­mo­nia gry eko­no­micz­nej w wa­run­kach wol­no­ści go­spo­dar­czej, jaką przez wie­ki cie­szy­li się Po­la­cy, to tak­że dar Opatrz­no­ści. War­to, by tę lek­cję wresz­cie od­ro­bi­li zwłasz­cza ci pa­trio­ci, któ­rzy wy­da­ją się dum­ni z tego, że nie in­te­re­su­ją ich kwe­stie go­spo­dar­cze, któ­rzy na­wo­łu­ją, żeby nie mó­wić o pie­nią­dzach, kie­dy oni dys­ku­tu­ją o tak wznio­słych spra­wach jak Pol­ska.

„Uwa­żam Rze HI­STO­RIA”, sier­pień 2014

#002 CZAR­NE I ZŁO­TE KAR­TY

(W OD­PO­WIE­DZI NA AN­KIE­TĘ: NAJ­GOR­SI I NAJ­LEP­SI PO­LA­CY W HI­STO­RII)

Z

apo­znaw­szy się z za­pro­po­no­wa­ną przez Sza­now­ną Re­dak­cję PCh24.pl „czar­ną li­stą” Po­la­ków, któ­rzy naj­go­rzej za­pi­sa­li się w hi­sto­rii, chęt­nie po­dzie­lę się pa­ro­ma uwa­ga­mi. Rzecz zna­mien­na, że zna­leź­li się tu w więk­szo­ści sztan­da­ro­wi zdraj­cy i sprze­daw­czy­cy – z wy­raź­ną do­mi­nan­tą „par­tii ro­syj­skiej” w dwóch od­sło­nach dzie­jo­wych: osiem­na­sto­wiecz­nych tar­go­wi­czan (Szczę­sny Po­toc­ki, Se­we­ryn Rze­wu­ski, Bra­nic­ki, JKM Sta­ni­sław Au­gust Po­nia­tow­ski) oraz dwu­dzie­sto­wiecz­nych so­wie­cia­rzy (Dzier­żyń­ski, Bie­rut, Świer­czew­ski, Go­muł­ka, Gie­rek, Wa­si­lew­ska, Ró­żań­ski).

W su­mie pięk­nie świad­czy to o jed­no­znacz­nie pa­trio­tycz­nych za­pa­try­wa­niach Re­dak­cji, dla któ­rych nie­pod­le­gła Rzecz­po­spo­li­ta to naj­wy­raź­niej rzecz bez­cen­na. Z dru­giej stro­ny jed­nak, na­stą­pił tu pe­wien „prze­chył”, któ­ry skut­ku­je wy­raź­nym za­wę­że­niem pola wi­dze­nia.

Prze­chył to wy­raź­nie po­li­tycz­ny, a pole za­kre­ślo­ne pa­ra­dok­sal­nie (jak na por­tal o ta­kim szyl­dzie) we­dług na­zbyt chy­ba jed­nak świec­kich kry­te­riów – stąd chy­ba prze­wa­ga zdraj­ców sta­nu, a nie­do­sza­co­wa­nie od­stęp­ców wia­ry. Sko­ro z cza­sów daw­niej­szych do ran­kin­gu ober-łaj­da­ków za­ła­pa­li się tyl­ko dwaj kan­dy­da­ci (król Bo­le­sław Śmia­ły, za­bój­ca św. Sta­ni­sła­wa oraz „Dia­beł” Stad­nic­ki, ka­cerz i roz­bój­nik) – to naj­wy­raź­niej nie­do­ce­nia­ją au­to­rzy ran­kin­gu na przy­kład ska­li za­an­ga­żo­wa­nia Po­la­ków w pro­te­stanc­ką re­wo­lu­cję. Stąd nie­obec­ność po­sta­ci tak mo­nu­men­tal­nej, jak Jan Ła­ski (młod­szy) – je­den z naj­bar­dziej za­słu­żo­nych de­wa­sta­to­rów na­szej cy­wi­li­za­cji, któ­re­go ze wszech miar słusz­nie wy­mie­nia się jed­nym tchem obok Lu­tra, Kal­wi­na et con­sor­tes.

Na od­no­to­wa­nie w pan­te­onie nie­sła­wy za­słu­gu­je wie­lu wię­cej Po­la­ków-od­stęp­ców – spo­śród Ła­skich i Zbo­row­skich, i Ra­dzi­wił­łów, i Lesz­czyń­skich. Ale przy­zwy­cza­ili­śmy się to wszyst­ko roz­grze­szać – eg­zal­tu­jąc się jesz­cze wspo­mnie­niem „pol­skiej to­le­ran­cji” i kon­fe­de­ra­cji war­szaw­skiej (1573). Ale sko­ro za­słu­żył, zda­niem Sza­now­nych Re­dak­to­rów PCh24.pl, na po­tę­pie­nie Bo­le­sław Śmia­ły za to, że pro­sto­dusz­nie za­rą­bał bi­sku­pa Kra­ko­wa – to czyż nie za­słu­gu­je, by mu to­wa­rzy­szyć, Zyg­munt Ja­giel­loń­czyk zwa­ny Sta­rym za to, że au­to­ry­zo­wał utwo­rze­nie pierw­sze­go pań­stwa pro­te­stanc­kie­go na zie­mi, czym wszak ugo­dził sa­me­go bi­sku­pa Rzy­mu? Brak śla­du w na­szym ran­kin­gu ta­kich ob­ra­chun­ków z hi­sto­rią an­ty­ka­to­lic­kiej re­wo­lu­cji XV/XVI/XVII w.

Po­dob­nie ude­rza­ją­cy jest brak naj­skrom­niej­szej bo­daj re­pre­zen­ta­cji XIX-wiecz­nych kon­do­tie­rów świa­to­wej re­wo­lu­cji, któ­rzy – jak np. Ja­ro­sław Dą­brow­ski, Edward Dem­bow­ski czy Szy­mon Ko­nar­ski – z po­zo­ru ni­g­dy Pol­ski nie zdra­dzi­li, ba, po­dob­no na­wet gi­nę­li za nią (w isto­cie tak samo „za Pol­skę”, jak Che Gu­eva­ra za Bo­li­wię). To oni pro­sto­wa­li ścież­ki to­wa­rzy­szo­wi Dzier­żyń­skie­mu – za­słu­gu­ją więc chy­ba, by obok nie­go fi­gu­ro­wać na czar­nej li­ście? To wśród nich wła­śnie, wśród pol­skich to­wa­rzy­szy Mark­sa, Sa­int-Ju­sta i Ro­be­spier­re’a szu­kaj­my kan­dy­da­tów do po­sze­rzo­nej wer­sji na­sze­go ran­kin­gu.

Agen­tu­ra in­nych sto­lic

Da­lej, sko­ro tak sil­nie re­pre­zen­to­wa­na jest tu „par­tia ru­ska” lat Sej­mu Wiel­kie­go i In­su­rek­cji ko­ściusz­kow­skiej, wy­pa­da upo­mnieć się o „par­tię pru­ską” i „fran­cu­ską” tam­tej epo­ki. Sko­ro jest na li­ście (i słusz­nie) nie­szczę­sny Szczę­sny Po­toc­ki, nie­chaj nie za­brak­nie tam obu jego ku­zy­nów: Igna­ce­go i Sta­ni­sła­wa Kost­ki Po­toc­kich.

Czym­że bo­wiem gor­sze jest za­przań­stwo Szczę­sne­go w Pe­ters­bur­gu od an­ty­szam­bro­wa­nia Igna­ce­go Po­toc­kie­go w Ber­li­nie? Czym­że gor­sze knu­cie tar­go­wi­czan z Mo­ska­la­mi w Brze­ściu i Grod­nie od spi­sko­wa­nia zban­kru­to­wa­nych „Przy­ja­ciół Kon­sty­tu­cji” z Fran­cu­za­mi-ja­ko­bi­na­mi w Dreź­nie i w Pa­ry­żu? Fakt, że hi­sto­rio­gra­fia po­znać mo­gła tyl­ko ujaw­nio­ną za In­su­rek­cji „li­stę płac” am­ba­sa­dy ro­syj­skiej w War­sza­wie, nie ozna­cza, że nie mia­ły ana­lo­gicz­nych bu­dże­tów ko­rup­cyj­no-agen­tu­ral­nych inne am­ba­sa­dy…

A sko­ro tra­fił na li­stę ża­ło­sny król Staś, bo do tar­go­wi­cy przy­stą­pił, nie może na niej za­brak­nąć pod­kanc­le­rze­go Hu­go­na Koł­łą­ta­ja, któ­ry go do tego usil­nie na­ma­wiał (i sam wszak zgła­szał ak­ces, ale go nie chcie­li). Wszy­scy trzej – „ksiądz” Koł­łą­taj i „cno­tli­wi” bra­cia Po­toc­cy, – no­ta­be­ne dwaj ko­lej­ni Wiel­cy Mi­strzo­wie Wiel­kie­go Wscho­du w Pol­sce – pla­su­ją się nie­wąt­pli­wie w zbli­żo­nych do cen­trum krę­gach pie­kiel­nych na­szej hi­sto­rii. Nie tyl­ko dla­te­go, że spro­wo­ko­wa­li dwie skut­ku­ją­ce roz­bio­ra­mi woj­ny 1792 i 1794 roku – naj­wy­raź­niej kie­ru­jąc się za­sa­dą: je­śli Pol­ska nie ma być na­sza, we­dle na­szych za­sad skro­jo­na, to rów­nie do­brze może jej w ogó­le nie być. Tak­że dla­te­go, że po­nie­śli naj­więk­sze za­słu­gi na rzecz świa­to­wej re­wo­lu­cji na fron­cie edu­ka­cyj­no-wy­cho­waw­czym – kła­dąc pod­wa­li­ny an­ty­ka­to­lic­kie­go w swej isto­cie, a eta­ty­stycz­ne­go co do za­sa­dy, sys­te­mu Ko­mi­sji Edu­ka­cji Na­ro­do­wej, kon­ty­nu­owa­ne­go przez Ko­mi­sje Wy­znań Re­li­gij­nych i Oświe­ce­nia Pu­blicz­ne­go już w la­tach Kró­le­stwa Kon­gre­so­we­go.

Prze­pro­wa­dzo­ne przez nich „re­for­my” szkol­nic­twa, co do pryn­cy­piów i efek­tów mają tyl­ko jed­ną ana­lo­gię: „wal­ka z re­ak­cją” w pol­skich szko­łach i na uni­wer­sy­te­tach na prze­ło­mie lat 40. i 50. XX w.

War­to pa­mię­tać, że jako pi­sa­rze po­li­tycz­ni, au­to­rzy sztan­da­ro­wych dzieł pro­pa­gan­do­wych: „O usta­no­wie­niu i upad­ku Kon­sty­tu­cji 3 maja” (spół­ki au­tor­skiej Hu­go­na, Igna­ce­go et con­sor­tes,maj­stersz­tyk za­kła­my­wa­nia hi­sto­rii na go­rą­co), czy „Po­dróż do Ciem­no­gro­du” (au­tor­stwa Sta­ni­sła­wa Kost­ki, lek­tu­ra obo­wiąz­ko­wa z ka­no­nu pol­skie­go po­stę­pac­twa) są oni rów­nież pio­nie­ra­mi no­wo­cze­snej woj­ny ide­olo­gicz­nej, czar­ne­go pia­ru. Do­praw­dy trud­no prze­ce­nić nisz­czy­ciel­skie za­słu­gi ca­łej tej trój­cy spod ciem­nej gwiaz­dy w wal­ce z Ko­ścio­łem i Pol­ską ka­to­lic­ką.

Miej­sce dla zbrod­nia­rza

Dru­ga gru­pa rzu­ca­ją­ca się w oczy w ran­kin­gu „naj­gor­szych”, to sil­na re­pre­zen­ta­cja pe­ere­low­skich dy­gni­ta­rzy z so­wiec­kie­go nada­nia i bo­ha­te­rów z so­wiec­kie­go pan­te­onu. Ra­żą­ca jest ab­sen­cja w tym skła­dzie Woj­cie­cha Ja­ru­zel­skie­go. Ro­zu­miem, że au­to­rzy ran­kin­gu przy­ję­li kry­te­rium kwa­li­fi­ku­ją­ce wy­łącz­nie nie­bosz­czy­ków – szla­chet­nie za­kła­da­jąc, że wszak ży­ją­cy mają za­wsze szan­sę re­ha­bi­li­ta­cji.

A jed­nak umiesz­cza­nie obok sie­bie dwóch pa­nów na „G” – Gier­ka i Go­muł­ki – a po­mi­ja­nie Ja­ru­zel­skie­go, zwłasz­cza w kon­tek­ście nie­daw­ne­go wy­ro­ku w spra­wie Grud­nia ’70, za­kra­wa na dez­in­for­ma­cję. Wszak to Ja­ru­zel­ski, któ­ry był wów­czas sze­fem MON, ode­grał w pla­no­wa­niu i eg­ze­ku­cji zbrod­ni gru­dnio­wej klu­czo­wą rolę. War­to też za­uwa­żyć, że Ja­ru­zel­ski fak­tycz­nie oba­lił za­rów­no Go­muł­kę jak i Gier­ka. Nie spro­sta­li oni bo­wiem wy­so­kim wy­ma­ga­niom sta­wia­nym przez Mo­skwę. Naj­wy­raź­niej zaś Woj­ciech Ja­ru­zel­ski tym wy­ma­ga­niom spro­stał. Po­zo­sta­je on za­tem naj­bar­dziej za­słu­żo­nym, dla so­wiec­kiej i post­so­wiec­kiej ra­cji sta­nu, zdraj­cą i sprze­daw­czy­kiem.

Ca­łym ży­ciem Ja­ru­zel­ski – kim­kol­wiek ten czło­wiek tak na­praw­dę jest – słu­żył in­te­re­som Mo­skwy w Pol­sce. Nie wol­no za­po­mi­nać, że jest on bez­dy­sku­syj­nie zbrod­nia­rzem w dwo­ja­kim tego sło­wa zna­cze­niu. Z jed­nej stro­ny od­po­wia­da po pro­stu za śmierć wie­lu lu­dzi – pa­trio­tów po­mor­do­wa­nych w la­tach 40. i 50., kie­dy to jako TW „Wol­ski” wy­słu­gi­wał się So­wie­tom na fron­cie „wal­ki z re­ak­cją”; wi­nien jest nie­wąt­pli­wie tzw. spraw­stwa kie­row­ni­cze­go, a więc i ofiar (pol­skich i cze­skich) in­wa­zji na Cze­cho­sło­wa­cję 1968, Grud­nia 1970, Grud­nia 1981 i lat na­stęp­nych.

Ale z dru­giej stro­ny jest też Ja­ru­zel­ski zbrod­nia­rzem w ro­zu­mie­niu no­rym­ber­skim. Co to zna­czy? Otóż Ja­ru­zel­ski przez znacz­ną część swo­je­go ży­cia brał udział w pla­no­wa­niu i przy­go­to­wy­wa­niu, ni mniej, ni wię­cej, trze­ciej woj­ny świa­to­wej. Jako lo­jal­ny pod­wład­ny so­wiec­kie­go mi­ni­ster­stwa obro­ny na­ro­do­wej (w struk­tu­rze tzw. Ukła­du War­szaw­skie­go szef MON PRL wi­ce­mi­ni­stro­wi MON ZSRS) do­pusz­czał się za­tem pla­no­wa­nia woj­ny na­past­ni­czej, co jako zbrod­nia prze­ciw ludz­ko­ści w No­rym­ber­dze słusz­nie kwa­li­fi­ko­wa­ło na sza­fot, a co naj­mniej do wię­zie­nia. Że już o in­nych za­słu­gach Ja­ru­zel­skie­go w so­wie­ty­za­cji Pol­ski nie wspo­mnę. Do­praw­dy war­to w ran­kin­gu PCh24.pl zro­bić wy­ją­tek dla tego ar­cy­ło­tra.

Su­per­bo­ha­te­ro­wie

Ostat­nie spo­strze­że­nie na mar­gi­ne­sie ran­kin­gu „naj­gor­szych Po­la­ków” może ko­muś zda się kla­sycz­nym przy­pad­kiem „wo­że­nia drew­na do lasu”. Oto bo­wiem na­ma­wiam Sza­now­nych Re­dak­to­rów ka­to­lic­kie­go por­ta­lu na to, by ci naj­gor­si nie prze­sła­nia­li naj­lep­szych – by zdra­da i za­przań­stwo nie były pre­zen­to­wa­ne jako głów­ny ani je­dy­ny wą­tek na­szych dzie­jów.

Nie je­stem, co chy­ba oczy­wi­ste, zwo­len­ni­kiem przed­wcze­sne­go „spusz­cza­nia za­słon mi­ło­sier­dzia”, za­nim się wi­dow­nia do­brze nie zo­rien­tu­je, kto jest kto i co było gra­ne. Nic po­dob­ne­go – dla­te­go też chęt­nie, jak wi­dać, do Wa­sze­go ran­kin­gu do­rzu­cam moje trzy gro­sze.

Ale niech oszu­stów, łaj­da­ków i zbrod­nia­rzy sta­nu nie spo­ty­ka wię­cej ten ho­nor, żeby tra­fiw­szy na afisz, zaj­mo­wa­li całą jego po­wierzch­nię. Pa­mię­taj­my więc przede wszyst­kim o praw­dzi­wych bo­ha­te­rach, lu­dziach mą­drych, uczci­wych, szla­chet­nych, któ­rym za­wdzię­cza­my fakt, że mo­że­my so­bie oto po pol­sku czu­jąc i mó­wiąc, a po ka­to­lic­ku my­śląc i war­to­ściu­jąc, kon­stru­ować jesz­cze ja­kieś ran­kin­gi.

Ja­cyż więc są ci po­zy­tyw­ni bo­ha­te­ro­wie na­szej hi­sto­rii? Tu­taj od­po­wiedź jest nad­zwy­czaj pro­sta: to jest po­czet pol­skich świę­tych i bło­go­sła­wio­nych Ko­ścio­ła. Na szczę­ście w po­nad­ty­siąc­let­nich dzie­jach Pol­ski zda­rzy­ły się ta­kie per­ły w każ­dym stu­le­ciu. I trze­ba roz­stać się z oświe­ce­nio­wą prak­ty­ką se­ku­la­ry­zacj hi­sto­rii – trze­ba prze­stać trak­to­wać ży­wo­ty świę­tych jako mar­gi­nes dzie­jów, jako ja­kąś „olim­pia­dę dla nie­peł­no­spraw­nych”. Bo to nie mar­gi­nes by­naj­mniej, ale głów­ny nurt.

Na cze­le za­tem dłu­giej li­sty na­szych bo­ha­te­rów po­zy­tyw­nych wi­dzę dwóch dusz­pa­ste­rzy i in­te­lek­tu­ali­stów, któ­rzy po­nie­śli śmierć mę­czeń­ską. Pierw­szy su­per­bo­ha­ter: św. Mak­sy­mi­lian Kol­be – każ­dy pa­mię­ta hi­sto­rię jego mę­czeń­stwa, ale nie każ­dy pa­mię­ta dwa dok­to­ra­ty i jego wi­zję ewan­ge­li­za­cji przy wy­ko­rzy­sta­niu naj­no­wo­cze­śniej­szych wy­na­laz­ków. Św. Mak­sy­mi­lian in­te­re­so­wał się wszak lo­ta­mi w ko­smos i te­le­wi­zją. Dzi­siaj to nic nad­zwy­czaj­ne­go, ale pa­mię­taj­my, że przed II woj­ną świa­to­wą ta­kie za­in­te­re­so­wa­nia nie były wca­le oczy­wi­ste.

Gdy­by już za jego pra­co­wi­te­go ży­cia za­czął roz­wi­jać się in­ter­net, to przy­pusz­czam, że Świę­ty był­by jed­nym z pierw­szych jego użyt­kow­ni­ków. Pro­gram czy ra­czej plan ak­cji św. Mak­sy­mi­lia­na nie tyl­ko nie tra­ci na ak­tu­al­no­ści, ale – o zgro­zo – na­bie­ra wciąż no­wej: tyl­ko wsta­wien­nic­two Naj­święt­szej Ma­ryi Pan­ny od­da­lić może śmier­tel­ne nie­bez­pie­czeń­stwo, któ­re spro­wa­dza­ją na świat nie­przy­ja­cie­le Boga i Ko­ścio­ła. A nie dzia­ła­ją oni w po­je­dyn­kę – wie­dział o tym św. Mak­sy­mi­lian, od kie­dy sto lat temu w Rzy­mie oglą­dał na wła­sne oczy czar­ną pro­ce­sję tam­tej­szych lóż ma­soń­skich.

Dru­gi mę­czen­nik-in­te­lek­tu­ali­sta, dru­gi nie­za­wod­ny pa­tron na na­sze cza­sy, to św. An­drzej Bo­bo­la. Po­dob­nie, jak w wy­pad­ku św. Mak­sy­mi­lia­na, wie­lu pa­mię­ta o jego mę­czeń­skiej kaź­ni, ale war­to przy­po­mnieć, że to on wła­śnie jest au­to­rem tek­stu lwow­skich ślu­bów kró­la Jana Ka­zi­mie­rza. To wła­śnie św. An­drzej na­pi­sał te być może naj­waż­niej­sze sło­wa wy­po­wie­dzia­ne kie­dy­kol­wiek przez pol­skie­go mo­nar­chę. Po­wi­nien je zresz­tą do­brze prze­czy­tać i za­pa­mię­tać każ­dy mąż sta­nu i każ­dy Pol­ski pań­stwo­wiec.

Za­tem św. Mak­sy­mi­lian Kol­be i św. An­drze­ja Bo­bo­la otwie­ra­ją ex aequoli­stę naj­lep­szych z naj­lep­szych Po­la­ków. Ale wszy­scy inni nasi świę­ci i bło­go­sła­wie­ni, a tak­że pol­scy słu­dzy Boży, któ­rych Ko­ściół wy­nie­sie może jesz­cze kie­dyś na oł­ta­rze (jak, mam na­dzie­ję, ks. Pio­tra Skar­gę) – wszy­scy oni tak­że sta­no­wią nie­za­wod­ne punk­ty od­nie­sie­nia – i to nie tyl­ko w cza­sach, w któ­rych żyli, ale już na za­wsze. Są oni i dziś dro­go­wska­za­mi, dzię­ki któ­rym ła­twiej się orien­to­wać w me­an­drach pol­skiej hi­sto­rii.

„Po­lo­nia Chri­stia­na” – por­tal PCh24.pl, maj 2013

#003 LU­DO­ŻER­CY KONTR­ATA­KU­JĄ

S

en­ty­men­tal­na wi­zja ży­cia na­szych po­gań­skich przod­ków od­bie­ga od rze­czy­wi­sto­ści hi­sto­rycz­nej tak da­le­ce, że jej pro­pa­ga­to­rzy mu­szą być albo na­iw­ny­mi igno­ran­ta­mi, albo cwa­ny­mi sa­ta­ni­sta­mi.

Ja­kiś czas temu ja­dąc ciem­ną nocą przez Pol­skę (po­dró­że kształ­cą) w au­dy­cji na fa­lach ra­dia re­żi­mo­we­go (dla zmy­le­nia prze­ciw­ni­ka, tj. Was, Sza­now­ni Czy­tel­ni­cy, zwa­ne­go „pu­blicz­nym”) oko­ło pół­no­cy tra­fi­łem na prze­wle­kłą re­kla­mę po­gań­stwa. Oto do udzia­łu w po­waż­nym pro­gra­mie kul­tu­ral­no-oświa­to­wym za­pro­szo­no re­dak­to­ra cza­so­pi­sma po­świę­co­ne­go dzie­łu re­ak­ty­wa­cji kul­tów przed­chrze­ści­jań­skich. Pro­wa­dzą­cy ów pro­gram z grzecz­ną ru­ty­ną nie sta­wiał żad­nych po­waż­niej­szych py­tań swe­mu go­ścio­wi, któ­ry z nie­słab­ną­cą swa­dą za­chwa­lał pa­cy­fi­stycz­ne, eko­lo­gicz­ne i pa­trio­tycz­ne wa­lo­ry „ro­dzi­mej wia­ry”. Nie mo­głem się ode­rwać – po­cząt­ko­we roz­ba­wie­nie szyb­ko za­czę­ło jed­nak ustę­po­wać ro­sną­ce­mu prze­ra­że­niu. Naj­wy­raź­niej bo­wiem za­rów­no sam gość-nar­ra­tor, jak i go­spo­darz pro­gra­mu zda­wa­li się wie­rzyć w to, o czym była mowa. A ze swo­bod­nej nar­ra­cji re­dak­to­ra-„ro­dzi­mo­wier­cy” wy­ła­niał się ob­raz ży­cia na­szych przod­ków w har­mo­nii we­wnętrz­nej i spo­łecz­nej, w zgo­dzie z dzie­wi­czą przy­ro­dą i oko­licz­ny­mi po­bra­tym­ca­mi. Ten cu­dow­ny stan sta­ro­sło­wiań­skiej idyl­li za­kłó­cić mia­ło do­pie­ro, a jak­że, na­dej­ście strasz­ne­go chrze­ści­jań­stwa, któ­re wy­rwa­ło Sło­wian ze sta­nu pier­wot­nej nie­win­no­ści i wtrą­ci­ło do pie­kła etycz­nych roz­te­rek i po­li­tycz­nych urosz­czeń. Sło­wem: ży­li­by­śmy so­bie tu wszy­scy szczę­śli­wie, jak u Per­ku­na za pie­cem, gdy­by dzie­sięć wie­ków temu nie na­stą­pi­ła strasz­na in­wa­zja kle­chów z ich wy­my­sła­mi o grze­chu i pańsz­czy­zną. Lo­gicz­ne wnio­ski same się na­su­wa­ły: tyl­ko po­wrót do przed­chrze­ści­jań­skiej sie­lan­ki po­zwo­li słu­cha­czom od­zy­skać peł­nię czło­wie­czeń­stwa. Po­wtó­rzę dla przy­po­mnie­nia: była to au­dy­cja ra­dia w znacz­nym stop­niu mo­no­po­li­zu­ją­ce­go ry­nek (w ra­mach zmo­wy kar­te­lo­wej, któ­rej pa­tro­nu­je KRRiT), a na­da­ją­ce­go za na­sze wła­sne pie­nią­dze (z po­dat­ku pół­u­kry­te­go, dla zmy­le­nia prze­ciw­ni­ka, tj. Was, Sza­now­ni Czy­tel­ni­cy, zwa­ne­go „abo­na­men­tem”).

Za­in­spi­ro­wa­ny tymi bred­nia­mi prze­pro­wa­dzi­łem po­bież­ną kwe­ren­dę na stro­nach „ro­dzi­mo­wier­ców”, by stwier­dzić, że ich do­ro­bek cza­so­pi­śmien­ni­czy i or­ga­ni­za­cyj­ny jest nie­ba­ga­tel­ny. Jak się oka­zu­je, nie brak lu­dzi, któ­rzy kul­ty­wu­ją i pro­pa­gu­ją taki „po­wrót do ko­rze­ni”, a przy tym nad­zwy­czaj czę­sto wy­zna­ją po­gląd, że chrze­ści­jań­stwo wy­pa­czy­ło nasz cha­rak­ter na­ro­do­wy od­ci­na­jąc nas od ży­cio­daj­nych źró­deł sta­ro­sło­wiańsz­czy­zny. Wy­glą­da na to, że nie­któ­rzy an­ga­żu­ją się w tę rzecz na po­zio­mie „grup re­kon­struk­cji” i wa­ka­cyj­nych atrak­cji – ale są wszak i tacy, co cał­kiem po­waż­nie żyją we­dle „ka­len­da­rza Sło­wian”, w któ­rym na jed­nej z ich stron znaj­du­ję taki m.in. anons: 15 kwiet­nia: Świę­to Ja­ro­wi­ta. Tań­ce, pie­śni i za­ba­wa (ry­tu­al­ne tar­za­nie się po zie­mi). Jest to świę­to męż­czyzn – skła­da­nie ofiar z ko­gu­tów, pa­le­nie ognisk i spry­ski­wa­nie ich ry­tu­al­nym pi­wem. W ob­rzę­dach nie mogą brać udzia­łu ko­bie­ty. Wy­glą­da więc na to, że choć od cza­su szczy­to­wej ak­tyw­no­ści „Za­dru­gi” przy­by­ło od­kryć ar­che­olo­gicz­nych i otwie­ra­ją­cych oczy ksią­żek, na­dal nie bra­ku­je lu­dzi chęt­nych do „tar­za­nia się” w sen­sie prze­no­śnym i cał­kiem do­słow­nym. Sęk w tym, że ich fał­szy­wa hi­sto­rio­zo­fia cał­ko­wi­cie ode­rwa­na jest od fak­to­gra­fii. Nie będę tu Sza­now­nych Czy­tel­ni­ków pró­bo­wał ata­ko­wać ja­kimś te­le­gra­ficz­nym wstę­pem do apo­lo­gii chrze­ści­jań­stwa – choć i to na 1050. rocz­ni­cę Chrztu Pol­ski pew­nie by się przy­da­ło. Po­prze­sta­nę tyl­ko na przy­po­mnie­niu, że do­pie­ro wej­ście w krąg cy­wi­li­za­cji ła­ciń­skiej sku­tecz­nie wy­eli­mi­no­wa­ło w na­szych stro­nach dwa pro­ce­de­ry fun­da­men­tal­nie istot­ne dla zro­zu­mie­nia rze­czy­wi­stej men­tal­no­ści i re­al­nych za­sad po­rząd­ku spo­łecz­ne­go sprzed ty­sią­ca lat – a mia­no­wi­cie: nie­wol­nic­two i ofia­ry z lu­dzi.

O skła­da­niu przez Sło­wian krwa­wych ofiar – nie z ko­gu­tów by­naj­mniej – zgod­nie wspo­mi­na­ją kro­ni­ka­rze i świad­ko­wie hi­sto­rii: Thiet­mar, Adam z Bre­my i inni. Nie trze­ba ich zresz­tą wer­to­wać w ory­gi­na­le – wy­star­czy parę razy klik­nąć, by do­wie­dzieć się np.: W X wie­ku per­ski po­dróż­nik i obie­ży­świat Ah­mad ibn Ru­stah opi­sał ob­rzę­dy po­grze­bo­we sło­wian wschod­nich, wraz ze zło­że­niem ofia­ry z mło­dej nie­wol­ni­cy. Cy­tu­ję da­lej za opra­co­wa­niem Ada­ma Fu­la­rza: Świę­to­sław w cza­sie wo­jen z Bi­zan­cjum miał skła­dać w ofie­rze więź­niów zgod­nie z wie­rze­nia­mi i tra­dy­cja­mi przod­ków. Zgod­nie z prze­ka­zem „Po­wie­ści lat mi­nio­nych” (au­tor­stwa Ne­sto­ra), jeń­ców wo­jen­nych po­świę­ca­no głów­ne­mu bó­stwu Sło­wian, Pe­ru­no­wi. Do­wo­dy ar­che­olo­gicz­ne su­ge­ru­ją, że prak­ty­ki te mo­gły być czę­ste i roz­po­wszech­nio­ne, są­dząc z gro­bów ma­so­wych za­wie­ra­ją­cych spo­pie­lo­ne frag­men­ty ciał więk­szej licz­by osób. Na te­re­nie wschod­nich Sło­wian, ofia­ry z lu­dzi były za­ka­za­ne po chrzcie Rusi przez księ­cia Wło­dzi­mie­rza I w la­tach 980-tych. Tak, tak, to są wła­śnie rze­czy, od któ­rych w sen­sie jak naj­bar­dziej do­słow­nym wy­zwo­lił nas świę­ty Woj­ciech i jego bra­cia w ka­płań­stwie, i no­ta­be­ne w mę­czeń­stwie: Adam z Bre­my w Re­trze (Ra­do­gosz­czy) po­świad­cza zło­że­nie w ofie­rze bi­sku­pa me­klem­bur­skie­go Jana. Hel­mold pi­sze o świą­ty­ni Świę­to­wi­ta: Stąd też zwy­kle co roku skła­da­ją w da­rze na jego cześć ofia­rę z chrze­ści­ja­ni­na, na któ­re­go wska­że los. Zresz­tą da­lej do­wia­du­je­my się, że los padł na bi­sku­pa Got­szal­ka, któ­ry le­d­wo unik­nął zło­że­nia w ofie­rze. Gdzie in­dziej Hel­mol­da też: za­bi­ja­ją na ofia­rę swo­im bo­gom woły i owce, nie­któ­rzy na­wet chrze­ści­jan, gło­sząc, że bo­go­wie ich lu­bu­ją się w chrze­ści­jań­skiej krwi (cyt. Fu­larz). Komu mało, niech się w ra­mach ko­lej­ne­go sło­wiań­skie­go pik­ni­ku po­fa­ty­gu­je na miej­sce któ­rejś z od­kry­wek: W cza­sie ba­dań ar­che­olo­gicz­nych, w Płoc­ku zna­le­zio­no czasz­kę dwu­na­sto­let­niej dziew­czyn­ki za­bi­tej ja­kimś cięż­kim przed­mio­tem. W Wy­szo­gro­dzie mię­dzy obo­ma świę­ty­mi ka­mie­nia­mi oł­ta­rzo­wy­mi na­tra­fio­no na szkie­let męż­czy­zny. Jego czasz­ka no­si­ła śla­dy po ude­rze­niu ja­kimś tę­pym na­rzę­dziem. (…) Wie­my na­to­miast, że w ja­kimś mo­men­cie w Wy­szo­gro­dzie udu­szo­no i sta­ran­nie zło­żo­no w miej­scu kul­tu mło­dą ko­bie­tę (cyt. za B. Gier­lach, „Sank­tu­aria sło­wiań­skie”).

Ale współ­cze­śni „ro­dzi­mo­wier­cy” nie da­dzą za­pew­ne wia­ry ani kro­ni­ka­rzom z epo­ki, ani współ­cze­snym ba­da­czom – po­wie­dzą pew­nie, że to tyl­ko ka­to­lic­ki czar­ny piar.

„Uwa­żam Rze HI­STO­RIA”, kwie­cień 2015

#004 MIĘ­DZY NAMI SAR­MA­TA­MI

Nota bene: sam ter­min „sar­ma­tyzm” wpro­wa­dzi­li do obie­gu jego za­przy­się­gli po­grom­cy – po raz pierw­szy na ła­mach war­szaw­skie­go „Mo­ni­to­ra” w roku 1765. Od tam­tej pory wal­ka „obo­zu po­stę­pu” z tra­dy­cją na­ro­do­wą była u nas pro­wa­dzo­na m.in. pod ha­słem wal­ki z „sar­ma­ty­zmem” wła­śnie – ro­zu­mia­nym jako sy­no­nim wszel­kie­go wstecz­nic­twa, nie­okrze­sa­nia, ba, na­wet gru­biań­stwa. W od­róż­nie­niu, ma się ro­zu­mieć, od wszyst­kie­go, co po­stę­po­we, uczo­ne, ele­ganc­kie. Bu­do­wa­no to prze­ciw­sta­wie­nie za­wsze na nie­ko­rzyść Po­la­ka trzy­ma­ją­ce­go się tra­dy­cyj­nych wy­obra­żeń o so­bie sa­mym i ca­łym bo­żym świe­cie. A ko­ron­nym do­wo­dem niż­szo­ści i igno­ran­cji owe­go Po­la­ka mia­ło być wła­śnie kul­ty­wo­wa­nie le­gend o po­cho­dze­niu pol­skiej szlach­ty od sta­ro­żyt­nych Sar­ma­tów – prze­ko­na­nie rze­ko­mo cał­ko­wi­cie ir­ra­cjo­nal­ne. Z cza­sem ów spe­cy­ficz­ny rys pol­skie­go tra­dy­cjo­na­li­zmu na sta­łe sko­ja­rzo­ny zo­stał z re­gre­sem in­te­lek­tu­al­nym i wszedł z nim na­wet w sta­łe związ­ki fra­ze­olo­gicz­ne w ro­dza­ju „sar­mac­kie­go ob­sku­ran­ty­zmu”.

Mi­nąć mu­sia­ło dwa i pół wie­ku od pierw­szych szy­dzą­cych z sar­ma­ty­zmu pu­bli­ka­cji „Mo­ni­to­ra”, by oka­za­ło się, że w le­gen­dar­nych ro­do­wo­dach szlach­ty pol­skiej wię­cej było na rze­czy, niż się kie­dy­kol­wiek śni­ło na­szym „oświe­co­nym” fi­lo­zo­fom. Sy­tu­ację od­mie­ni­ło ra­dy­kal­nie (na ko­rzyść na­szych sar­mac­kich przod­ków) po­ja­wie­nie się tak no­wo­cze­sne­go na­rzę­dzia ba­da­nia po­cho­dze­nia i mi­gra­cji po­pu­la­cji, ja­kim jest ana­li­za łań­cu­cha ge­no­we­go. Za­awan­so­wa­ne ba­da­nia ma­te­ria­łu ge­ne­tycz­ne­go po­bie­ra­ne­go w na­szej czę­ści świa­ta ujaw­ni­ły szcze­gól­ne związ­ki oraz szcze­gól­ną na tle ca­łej sło­wiańsz­czy­zny spe­cy­fi­kę na­szej na­cji. Co wię­cej, usta­le­nie obec­no­ści w łań­cu­chu na­sze­go DNA pew­nej ce­chy wspól­nej, tzw. ha­plo­gru­py R1a1, do­pro­wa­dzi­ło ba­da­czy do za­ska­ku­ją­ce­go wnio­sku o sil­nym po­kre­wień­stwie nie­któ­rych Sło­wian z lu­da­mi bar­dzo od­le­głych kra­in. Ana­li­za dys­try­bu­cji owej cha­rak­te­ry­stycz­nej ha­plo­gru­py wśród na­ro­dów ży­ją­cych na wiel­kich prze­strze­niach od Azji Środ­ko­wej do Eu­ro­py Środ­ko­wej wska­za­ła m.in. jed­no­znacz­nie na Po­la­ków, jako szcze­gól­nie bli­skich… m.in. Irań­czy­kom i pół­noc­no in­dyj­skim bra­mi­nom (sic).

Oka­za­ło się, że fre­kwen­cja wy­stę­po­wa­nia w ge­no­ty­pie tego aku­rat kon­kret­ne­go, nie­po­wta­rzal­ne­go od­cin­ka R1a1, jest w Eu­ro­pie Środ­ko­wej sto­sun­ko­wo naj­częst­sza wła­śnie u Po­la­ków: 55% – wyż­sza tyl­ko u Ser­bo­łu­ży­czan: 63% – gdy tym­cza­sem u Ro­sjan 46%, u Ukra­iń­ców 43%, a u Bia­ło­ru­si­nów 50%. Dla po­rów­na­nia zaś: u irań­skich Isz­ka­szi­mów 68%, a u nie­któ­rych miesz­kań­ców In­dii Pół­noc­nych 48-73%. A jaki za­tem był punkt wyj­ścia i jaki kie­ru­nek mi­gra­cji, któ­ra ową le­gen­dar­ną już dzi­siaj ha­plo­gru­pę R1a1 roz­nio­sła na tak wiel­kich prze­strze­niach: od Kasz­mi­ru, przez Per­sję, Kau­kaz, pół­noc­ne wy­brze­ża Mo­rza Czar­ne­go, aż po Wę­gry i Pol­skę? In­ny­mi sło­wy, skąd wy­szli i do­kąd zmie­rza­li przed wie­ka­mi nie­świa­do­mi no­si­cie­le owej ha­plo­gru­py, któ­rych utoż­sa­mić moż­na na pew­nym eta­pie wę­drów­ki lu­dów z owy­mi Sar­ma­ta­mi, któ­rych ist­nie­nie za­no­to­wał po raz pierw­szy He­ro­dot w V wie­ku przed Chry­stu­sem? Ba­da­cze wy­su­nę­li dwie prze­ciw­staw­ne hi­po­te­zy po­cho­dze­nia i kie­run­ku wę­drów­ki Sar­ma­tów: jed­ni wi­dzie­li punkt wyj­ścia ich wę­drów­ki gdzieś nad Woł­gą, a inni ra­czej w Azji Środ­ko­wej.

Szcze­gól­ne­go zna­cze­nia na­bie­ra w tym kon­tek­ście re­we­la­cyj­na pra­ca Pio­tra Ma­ku­cha (UJ): Od Ariów do Sar­ma­tów. Nie­zna­ne dwa i pół ty­sią­ca lat hi­sto­rii Po­la­ków (Kra­ków 2013). By nie zdra­dzić za wie­le – i nie ze­psuć za­in­te­re­so­wa­ne­mu czy­tel­ni­ko­wi lek­tu­ry tej pa­sjo­nu­ją­cej książ­ki – za­cy­tu­ję tyl­ko frag­ment re­cen­zji prof. Anny Kra­sno­wol­skiej: Do­ko­nu­jąc re­wi­zji do­tych­cza­so­wych od­czy­tań naj­daw­niej­szych za­pi­sów dzie­jów Pol­ski przed­pia­stow­skiej (Ka­dłu­bek, Gall, Mierz­wa, Dłu­gosz) i uzu­peł­nia­jąc je rów­no­le­gły­mi prze­ka­za­mi kro­nik cze­skich, Ma­kuch za­uwa­ża ude­rza­ją­ce ana­lo­gie po­mię­dzy mi­tem za­ło­ży­ciel­skim państw za­chod­nio­sło­wiań­skich (Pol­ski i Czech) a hi­sto­rią sta­ro­żyt­ną lu­dów irań­skich. […] Traf­ne i do­brze udo­ku­men­to­wa­ne wy­da­je się wy­pro­wa­dze­nie na­zwy Wa­we­lu z Ba­be­lu/Ba­bi­lo­nu [sic! – G.B.] i sko­ja­rze­nie le­gen­dy o smo­ku wa­wel­skim z mi­tem o smo­ku ba­bi­loń­skim za­bi­tym przez pro­ro­ka Da­nie­la, oraz licz­ny­mi wa­rian­ta­mi ru­ski­mi tej le­gen­dy. […] Praw­do­po­dob­ny zda­je się rów­nież zwią­zek Kra­ku­sa i Kra­ko­wa z mi­tycz­nym per­skim Key Ka­vu­sem – po­przez wschod­nio­sło­wiań­skie sta­dia mitu (rus. Kir­ko­us/Kar­kaus) i praw­do­po­dob­ną kon­ta­mi­na­cję z hi­sto­rycz­ną po­sta­cią Ku­ro­sza/Cy­ru­sa.

W spo­sób nie­ocze­ki­wa­ny, dzię­ki be­ne­dyk­tyń­skiej pra­cy Ma­ku­cha wła­śnie, po wie­kach od­dać moż­na spra­wie­dli­wość daw­nym dzie­jo­pi­som, któ­rych opo­wie­ści o sta­ro­żyt­nej ge­ne­zie pań­stwo­wo­ści pol­skiej i sar­mac­kim, czy rzym­skim, po­cho­dze­niu na­szej szlach­ty – tak dłu­go i upar­cie hur­tem od­rzu­ca­ne przez „na­uko­wą” hi­sto­rio­gra­fię – z tej no­wej per­spek­ty­wy zy­sku­ją na zna­cze­niu i wia­ry­god­no­ści. I tak np. ty­le­kroć ob­śmie­wa­ne re­la­cje mi­strza Win­cen­te­go Ka­dłub­ka o pierw­szej po­raż­ce mi­li­tar­nej Alek­san­dra Ma­ce­doń­skie­go w woj­nie z pra­daw­ny­mi Po­la­ka­mi – oka­zu­ją się by­naj­mniej nie baj­ką wy­ssa­ną z wła­sne­go pal­ca przez bło­go­sła­wio­ne­go kro­ni­ka­rza, ale echem kon­kret­nych wy­da­rzeń hi­sto­rycz­nych. Wy­da­rzeń pod­le­ga­ją­cych, ma się ro­zu­mieć, sze­re­go­wi trans­mu­ta­cji w pro­ce­sie twór­czej trans­kryp­cji na prze­strze­ni wie­ków – tym nie­mniej na­le­żą­cych przy­naj­mniej czę­ścio­wo do sfe­ry fak­tów, a nie wy­łącz­nie fan­ta­sma­go­rii.

Pa­mię­taj­my o tym, ile­kroć mamy do czy­nie­nia z pró­ba­mi bez­ce­re­mo­nial­ne­go od­rzu­ce­nia prze­ka­zu tra­dy­cyj­ne­go – pod pre­tek­stem „nie­nau­ko­wo­ści”. To ostat­nie kry­te­rium ujaw­nia bo­wiem swo­ją względ­ność, a nie­rzad­ko wręcz miał­kość wła­śnie w kon­fron­ta­cji z naj­now­szy­mi od­kry­cia­mi ba­da­czy – czy to zaj­mu­ją­cych się ewo­lu­cją ha­plo­grup chro­mo­so­mu Y, czy też trans­po­zy­cją fak­tów hi­sto­rycz­nych do mitu. Jed­no i dru­gie po­słu­żyć może bo­wiem, jak się oka­zu­je, jako ro­dzaj dzie­jo­we­go „ta­cho­me­tru”, któ­re­go za­pis po­zwa­la nam prze­śle­dzić dzie­jo­wą mar­szru­tę na­szych sar­mac­kich przod­ków.

„Po­lo­nia Chri­stia­na”, maj-czer­wiec 2015

Wszyst­kie książ­ki na­sze­go Wy­daw­nic­twa po­le­ca­my

na­by­wać w In­ter­ne­cie:

lub w na­szej księ­gar­ni sta­cjo­nar­nej:

Księ­gar­nia Mul­ti­bo­ok.pl

Dy­miń­ska 4, 01-519 War­sza­wa

fa­ce­bo­ok.com/Mul­ti­bo­okpl