Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
"Na ratunek Valo" to kolejny tytuł epickiej serii "Star Wars. Wielka Republika". Festiwal Republiki zbliża się wielkimi krokami! Goście z całej galaktyki przybywają na planetę Valo, aby wziąć udział w niesamowitej, zakrojonej na szeroką skalę imprezie, która ma być wielkim świętem Republiki. Podczas gdy wszyscy Valończycy przygotowują się do festiwalu, padawan Jedi Ram Jomaram zaszył się w swojej ulubionej kryjówce: zapuszczonym warsztacie, pełnym rozmaitych części i narzędzi. Gdy jednak z pobliskiego wzgórza, zwanego wzgórzem Crashpoint, dobiega sygnał alarmu, chłopiec wyrusza wraz ze swoim zaufanym droidem V-18, aby zbadać tę sprawę. Odkrywa, że ktoś sabotował valońską wieżę łączności. To przerażający znak, który może świadczyć tylko o jednym – że zarówno samo Valo, jak i nadchodzący Festiwal Republiki są zagrożone. Wkrótce okazuje się, że te obawy nie są bezpodstawne. Gdy Ram śpieszy, aby ostrzec Jedi o potencjalnym niebezpieczeństwie, na planetę napadają straszliwi Nihilowie! Teraz Ram musi stawić czoło wrogowi, który przypuścił szturm na wieżę Crashpoint, i wysłać do Republiki sygnał wołania o pomoc. Na szczęście może liczyć na wsparcie ze strony niespodziewanych sojuszników.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 151
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ram Jomaram siedział ze skrzyżowanymi nogami na starym fotelu pilota wymontowanym z myśliwca. Zamknął oczy i spróbował odsunąć od siebie cały otaczający go zgiełk i rwetes. A było tego co niemiara: pośród malowniczych gór i lasów Valo zebrało się całe mnóstwo dygnitarzy i gości z najdalszych nawet zakątków galaktyki. Przybyli, aby wziąć udział w pierwszym od bardzo długiego czasu Festiwalu Republiki. Większość mieszkańców Lonisa City zajęła się ostatnimi przygotowaniami do uroczystości – pilnowaniem rozwieszania sztandarów, przyrządzaniem smakowitego poczęstunku i szykowaniem kwater dla gości. Już wkrótce zgromadzą się pod niemal ukończoną świątynią Jedi, aby powitać na Valo samą panią kanclerz.
Lonisa City, miasteczko, w którym Ram dorastał, nie było zbyt duże. Wszyscy się tu znali i troszczyli o siebie nawzajem. Odnosiło się wrażenie, że życie toczy się tu całe lata świetlne od gwaru i chaosu panującego w reszcie galaktyki. Jednak w ciągu ostatnich kilku tygodni Ram czuł z każdym dniem coraz bardziej dotkliwie, jak owa fala rozgorączkowania i ów zgiełk zbliżają się do Valo, podczas gdy na planetę zwracały się kolejne pary oczu obywateli Republiki. Zorganizowanie imprezy na taką skalę wymagało tak wielu przygotowań i tyle było do zrobienia!
Mimo to…
W tej chwili to wszystko nie miało żadnego znaczenia.
Liczył się tylko ten moment, tu i teraz.
Ram wspomniał mimochodem mistrzowi Kunparowi, że jeden ze skuterów repulsorowych zespołu ochrony jest zepsuty – uszkodzony został pierścień uszczelniający, a wszyscy miejscowi mechanicy byli zajęci organizowaniem pokazów świetlnych, więc… Cóż. Mistrz Kunpar kręcił trochę nosem i wywijał wyrastającymi mu z podbródka mackami, ale w końcu ustąpił – i właśnie dlatego Ram znajdował się teraz w swoim ulubionym miejscu na planecie: obskurnym, ciemnym warsztacie, pełnym pordzewiałych części i narzędzi.
Grupa Bonbraków śmigała w tę i we w tę po półkach wokół niego, trajkocząc do siebie i przemykając od jednej drobnej naprawy do drugiej, ale poza nimi nie było tu nikogo, więc padawan Jedi Ram Jomaram mógł się w pełni cieszyć tym najpiękniejszym stanem, jaki znał: samotnością we własnym warsztacie, małej klitce na tyłach kwater Jedi.
Tutaj nikt nie wymagał od niego przestrzegania zawiłych zasad czy protokołów. W pobliżu nie było też żadnych wiekowych mądrych mistrzów, którym trzeba by okazywać należny szacunek. Tylko metal, sworznie i plastoid, a także kilka wielkouchych futrzastych kulek o długich ogonach, które robiły mnóstwo piskliwego harmidru, ale zajmowały się głównie własnymi sprawami.
„Silna jest Moc, a ja jestem silny Mocą” – powtórzył sobie w myśli Ram. Tutaj, w tej zacisznej, brudnej od smaru kryjówce mógł bez reszty zanurzyć się w spokoju i sile własnego wnętrza. Wokół niego unosiła się w powietrzu niewielka konstelacja części skutera. Wśród nich znajdowały się między innymi skórzane siodełko, a także metalowa osłona centralki – w tej chwili nie potrzebował ich jednak. Był też silnik, razem z kratką, uszczelkami i rurami. A oto i skrzynka bezpiecznikowa, montowana obok pasa wentylacyjnego i łącząca się z resztą podzespołów. I centralka napędu repulsora, nadal jeszcze lśniąca od resztek oleju rozszczepieniowego, wyplutych przez nią nieco wcześniej podczas rutynowego patrolu.
„Musisz postrzegać wszystko jako całość – powtarzał Ramowi tak wiele, wiele razy mistrz Kunpar. – I traktować każdą część jako element tej całości, patrzeć na nią przez pryzmat odgrywanej przez nią roli, nie tego, czym chcesz, aby była. Ani tego, czym obawiasz się, że może się okazać. Traktuj ją po prostu jako to, czym jest”.
W jego ustach brzmiało to tak prosto! Z drugiej strony wygłaszana przez mentora rada dotyczyła prawdopodobnie w większości przypadków technik medytacji i manewrów bojowych, czyli rzeczy związanych nierozerwalnie z byciem Jedi. Jednak dla Rama dłubanie w częściach stanowiło rodzaj medytacji. A poza tym Moc i tak była przecież wszędzie, prawda? Uznał, że mistrz byłby zadowolony z tego, iż padawan znalazł praktyczne zastosowanie dla jego teorii. O tak. A przynajmniej taką miał nadzieję.
Ram wyczuwał cichy szum każdej części, ledwie zauważalne wibracje przenikające powietrze, definiujące każdą z nich, gdy tak krążyły z wolna wokół niego – między innymi ten odległy trel wewnątrz centralki, który brzmiał odrobinę fałszywie względem pozostałych komponentów. Każda część odgrywa swoją rolę… O, właśnie tutaj! To oznaczało, że coś jest nie tak, jak należy. Wiedział, jak powinny wyglądać wszystkie inne elementy – jakie muszą dawać odczucia, jak powinny brzmieć. Już jako młodzik ślęczał godzinami nad specyfikacjami technicznymi i rozmontowywał na części każde urządzenie, jakie tylko wpadło mu w ręce, potrafił więc nieomylnie rozpoznać fałszywe nuty w emitowanych przez nie wibracjach. A ta tutaj część… Coś wypaczyło jej kształt, być może doszło do tego pod wpływem zbyt wysokiej temperatury? Ale dlaczego? „Nie to, czym chcesz, aby była, nie tym, czym obawiasz się, że może się okazać…” O nie. Coś innego musiało być nie w porządku.
Wiedział, że większość Jedi nie korzysta z Mocy w ten sposób, ale jaki jest pożytek z posiadania fantastycznych umiejętności, jeśli nie można dzięki nim nawet zbadać wnętrza starych, rozklekotanych części? Cóż, właśnie w ten sposób postrzegał to Ram. Uwielbiał trybiki i przewody, a także tajemnice, które mogły skrywać, i kochał uczucie przepływającej przez niego Mocy, wiążącej go z całym wszechświatem. A połączenie tych dwóch rzeczy to było najlepsze, co mogło istnieć.
Kontynuował przegląd, prześlizgując się umysłem od pedałów przyśpieszenia poprzez mechanizm sterowania i panele kontrolne aż po rurę wydechową. „Traktuj ją jako to, czym jest”. Właśnie coś namierzył, to nieskończenie delikatne wrażenie dysonansu, fałszywą nutę, gdy nagle…
– Witaj, mistrzu Ram! – dobiegł od strony drzwi metaliczny głos V-18.
– Muszę postrzegać całość jako całość – wyszeptał Ram, nie otwierając oczu. Podzespoły skutera zatrzymały się w swoim powolnym tańcu i opadły nieco niżej. – Każda część odgrywa swoją rolę.
– JomaramaRam do chunda mota mota-ta! – oburzył się któryś z poirytowanych Bonbraków. To był prawdopodobnie Tip, najmłodszy i najbardziej opryskliwy z zespołu małych mechaników. Kilku innych zawtórowało mu głośno.
– Nie ma potrzeby być nieuprzejmym – zauważył V-18.
Części skutera opadły jeszcze niżej.
– Nie jako to, czym chcę, by była. Nie jako to, czym obawiam się, że może się okazać – wymamrotał Ram przez zaciśnięte zęby. – Tylko jako to, czym jest.
– Bacha no bacha kribkrib patrak!
– Pratrak patrak!
– JomaramaRam!
– Po prostu się przywitałem – obruszył się V-18. – Tak się złożyło, że bardzo się ucieszyłem na widok młodego padawana, a przy okazji mam pilną misję, i to właśnie dlatego, jeśli już musicie wiedzieć, ustawiłem swój głos na większą częstotliwość i głośność niż zwy…
Jeden z Bonbraków zapiszczał (niemal na pewno Fezmix, wyjątkowo hałaśliwy), rozległo się metaliczne stuknięcie i V-18 krzyknął z oburzeniem:
– To nie było konieczne!
– Muszę postrzegać całość jako całość! – wrzasnął Ram, a tymczasem części skutera, z wyjątkiem jednej, która kontynuowała zataczanie w powietrzu chwiejnego koła, runęły na ziemię i znieruchomiały. Gdy podniósł wzrok, napotkał siedem par paciorkowatych czarnych oczu i jeden lśniący, elektroniczny fotoreceptor, wszystkie wpatrywały się w niego.
– Och, jej – wymamrotał V-18.
Ram westchnął i wówczas ostatnia część wylądowała ze szczękiem na podłodze.
Bonbrakowie natychmiast zaczęli się ze sobą kłócić, a Ram wstał z fotela pilota i potarł ze znużeniem oczy.
– O co chodzi, Vee-Eighteen?
Droid przebywał tu od Moc wie ilu lat i było to widać na pierwszy rzut oka. Górował nad wszystkim niczym wielka, nieprawdopodobnie pordzewiała skrzynia na pękatych nóżkach. Ram pomalował go na jaskrawofioletowo, bo ludzie bezustannie niechcący ładowali go na statki, gdy był w trybie uśpienia, biorąc go za część ładunku. Z boków kanciastego korpusu łypały na niego umieszczone nieco niesymetrycznie oczy, które czasem mrugały, sygnalizując zniecierpliwienie czy też może błąd oprogramowania? Ram nigdy nie był tego do końca pewien.
– Mistrzowie Kunpar i Lege przygotowują się w świątyni do dzisiejszego wielkiego wydarzenia – oznajmił V-18. – Które… ma się rozumieć, rozpocznie się już wkrótce!
– Taak?
– A mistrzowie Devo i Shonnatrucks witają nowe siły ochrony, które Republika przysłała na czas trwania imprezy. Mają zostać odesłane na teren festiwalu. Czyli już niedługo.
– Vee-Eighteen…
– Są z nimi wszyscy inni padawani.
– Vee-Eighteen, czemu informujesz mnie o miejscu przebywania każdego z valońskich Jedi?
– Bo wieża Crashpoint szwankuje.
Wieża łączności znajdowała się poza Lonisa City, w głębi lasu Farodin, na wzgórzu, które miejscowi śmiałkowie nazwali wzgórzem Crashpoint. Wkrótce zaś zrobi się ciemno i…
– Cóż, w takim razie lepiej się temu przyjrzę.
– Nie!
Ram zamrugał nieprzytomnie i popatrzył na V-18 z konsternacją.
– Dlaczego?
– Bo jest pewna sprawa, która wymaga pilniej twojej uwagi! – oświadczył robot.
– Czy mam cię rozmontować na części, by dostać się do twoich baz danych i wydobyć z ciebie tę informację, czy może sam wyjaśnisz mi wreszcie, o co chodzi?
– Och, jejku. Nie ma potrzeby…
– Vee-Eighteen!
– Na perymetrze ochrony wieży łączności uruchomił się alarm.
Ram otworzył szeroko oczy. Samo naruszenie perymetru nie musiało od razu zwiastować niczego poważnego – prawdopodobnie była to po prostu sprawka jakiegoś leśnego stworzenia. Jednak w sytuacji ponawianych ataków Nihilów na terenie Zewnętrznych Rubieży oraz z uwagi na zbliżający się festiwal wszyscy byli maksymalnie czujni, więc Jedi polecono traktować każdy możliwy problem z ochroną jako mający najwyższy priorytet.
– Co masz na myśli? Czy poinformowałeś o tym mistrzów?
V-18 pokręcił swoim wielkim, kanciastym korpusem i zamrugał z rozdrażnieniem – tym razem Ram był pewny, że migotanie fotoreceptorów było celowe.
– Przed chwilą ci powiedziałem: łączność szwankuje! Rany, człowieku!
– A więc doszło do naruszenia bezpieczeństwa wieży, a łączność szwankuje? I… dlaczego w ogóle informujesz o tym akurat mnie?
– Cóż, nie chciałbym, by komuś stała się krzywda.
Ram nie miał czasu zagłębiać się w przypuszczenia, nie miało to sensu.
– Musimy to sprawdzić! – zawołał. – Kiedy doszło do naruszenia?
– Godzinę temu – ogłosił triumfalnie V-18.
– Trzeba się tam dostać, teraz, natychmiast! Musimy… – Ram odwrócił się gwałtownie, gotów wskoczyć na skuter ochrony, i nagle przypomniał sobie, że maszyna leży rozkręcona w częściach na podłodze warsztatu. On zaś nie miał uprawnień do używania żadnego z większych pojazdów. Piesza wyprawa potrwałaby stanowczo za długo – w życiu nie dotarliby tam przed zmrokiem, a po tym, co naruszyło perymetr i prawdopodobnie uszkodziło wieżę łączności, już dawno nie byłoby wówczas śladu. Może i dobrze, bo Ram nie musiałby wtedy stawić temu czoła i z tym walczyć. Ram Jomaram nienawidził walki. Cóż, tak naprawdę nigdy do tej pory nie miał okazji tego robić, ale wstrętna była mu sama idea konfrontacji. Miał wrażenie, że jego ciało odmawia współpracy za każdym razem, gdy nadchodziła pora na ćwiczenie sztuk walki. Nauka posługiwania się mieczem świetlnym i ogólne manewry bojowe Jedi należały do zajęć, których nienawidził najbardziej, a na samą myśl o starciu z wrogiem robiło mu się niedobrze.
To jednak nie miało żadnego znaczenia. Był padawanem Jedi, a w pobliżu nie było najwyraźniej nikogo innego, kto mógłby się tym zająć. To jego obowiązek, nawet jeśli wolałby spędzić resztę wieczoru na majsterkowaniu. I oznaczało to również, że powinien dotrzeć do wieży tak szybko, jak tylko zdoła.
Zerknął na V-18.
– Najpierw, zgodnie z protokołem, musiałem sprawdzić, gdzie znajdują się wszyscy mistrzowie Jedi – perorował droid – ale kwatery mieszkalne i świątynia okazały się puste! Potem spróbowałem wywołać kogoś przez komunikator, ale… Dlaczego tak na mnie patrzysz?
W głowie Rama rodził się właśnie pewien pomysł, a gdy to się działo, zazwyczaj trudno było mu już myśleć o czymkolwiek innym. Bardzo prawdopodobne, że łypał na droida w dziwaczny sposób; oceniał właśnie, w których miejscach na tym masywnym ciele dałoby się zamontować różne części.
– Czy twoje nogi się chowają? – zapytał, zerkając na jednostkę napędu manewrowego, którą wymontował ze starej jednoosobowej odsiewarki mającej trafić na złom. Siedem par maleńkich oczu podążyło za jego spojrzeniem.
– Powinieneś wiedzieć, że ten zwinny, ale solidny element jest zdolny do niezliczonych mane…
– Chowają się? – Ram spojrzał znacząco na Bonbraków, którzy zaczęli już ustawiać się na pozycjach wokół V-18. Cieszył się, że nauczyli się rozpoznawać jego minę sygnalizującą konieczność gotowości do działania.
– Oczywiście! Nie ma potrzeby wchodzić mi w sło…
– A co byś powiedział na małe usprawnienie twojej mobilności?
– Cóż, nie bardzo wiem, jak mógłbyś udoskonalić jeszcze bardziej ten niezrównany kompo…
– Vee-Eighteen!
– Och, cóż, jasne, być może spodobałoby mi się to… odrobinę – skapitulował droid.
– W takim razie do dzieła! – wykrzyknął Ram, a Bonbrakowie rzucili się do roboty, popiskując z ożywieniem.
– Co się dzieje? – zaniepokoił się V-18. – Puśćcie mnie, wy małe łobuzy! Zostawiacie ślady zatłuszczonych paluchów na moich delikatnych powłokach!
– To nie potrwa długo – zapewnił go Ram.
I rzeczywiście nie potrwało. Lęk V-18 szybko zmienił się w entuzjazm, gdy tylko do robota dotarło, jak fantastyczną modyfikację zamierza wprowadzić Ram – i nawet próbował mu nieco przy tym pomóc. Podczas gdy Bonbrakowie zajęli się okablowaniem i spawaniem, Ram przymocował do korpusu V-18 napęd i zamontował praktyczne siodełko oraz pedały kontroli przyśpieszenia. Nie było czasu dodawać hamulców, ale kto ich właściwie potrzebował? No dobrze: były potrzebne, ale Ram postanowił, że pomyśli o tym później. Na razie będzie musiało wystarczyć wytracanie prędkości.
Rzucił tęskne spojrzenie na porozrzucane po podłodze szczątki skutera, a potem wspiął się po pedale na grzbiet V-18, przechylonego lekko do przodu i unoszącego się tuż nad ziemią. Siodełko, które dodał, było całkiem wygodne, a rączki zostały zamontowane akurat na właściwej wysokości. Ram odpalił silnik i wyprysnął z garażu przez drzwi pośród okrzyków wiwatujących Bonbraków.
– To właściwie całkiem przyjemne! – zawołał V-18, starając się przekrzyczeć pęd wiatru, gdy gnali pośród domostw na obrzeżach Lonisa City i zagłębiali się w las Farodin.
– Tak właśnie myślałem, że ci się spodoba! – odkrzyknął Ram. – Pytanie brzmi: czy możemy lecieć odrobinę szybciej?
– Nie jestem pewien, czy to dobry po…
Ram wcisnął gaz do dechy i silnik V-18 wskoczył na najwyższe obroty, niosąc ich między potężnymi ciernioakacjami, a potem w górę zbocza, tuż nad skalistym nasypem.
– Juhuuuu! – wykrzyknął padawan.
Słońce zaczynało właśnie kryć się pośród chmur za odległym pasmem górskim, gdy wylecieli na pole, nad którym górowała wieża łączności.
Ram zdjął stopę z pedału gazu. W oddali przed nimi coś się poruszyło: jakaś postać wstała z miejsca, w którym wcześniej kucała. Po chwili podniosła długą cylindryczną broń, którą wycelowała w ich stronę. Ram otworzył szeroko oczy. Pchnął mocno drążek przepustnicy i skręcił silnikami manewrowymi w ostatniej chwili: już za moment pierwszy strzał z działka trafił w drzewa tuż za nimi.
– Ojojoj! – zaskamlał V-18. Nad ich głowami przemknął kolejny ognisty strzał. – Co teraz?
Ram zakręcił za stertę głazów i zwolnił, dopóki nie zawiśli nieruchomo w powietrzu. Strzały ustały, ale słyszał teraz gniewny warkot silników śmigacza. Pośród gałęzi i liści na tle ciemniejącego nieba zamigotało kilka maleńkich światełek.
– Zamierzają uciec! – wyszeptał Ram. – Wrócić do statku, którym tu przylecieli.
A skoro intruzi bardziej interesowali się ucieczką niż zlikwidowaniem przeciwnika, oznaczało to, że ich misja była naprawdę ważna. Co z kolei znaczyło, że…
– Mam nadzieję, że nie planujesz… – zaczął V-18, ale jego słowa zagłuszył ryk silnika, gdy Ram odpalił napęd.
– Musimy ich powstrzymać!
ROZDZIAŁ DRUGI
Galaktyka wirowała wokół Luli Talisoli w dzikim kalejdoskopie bezustannie zmieniających się świateł i barw. Była taka piękna i wydawało się, że porusza się wraz z nią. Lula stanowiła jej część – a ona była częścią Luli.
– Lula?
Kto śmiał niepokoić ją w chwili takiej jak ta? Pośród tych wszystkich obracających się z gracją gwiazd i galaktyk…
Poczuła, jak ktoś dotyka jej ramienia.
– Lula! – powtórzył głos. To była Zeen.
– Mmmhmm?
– Już niemal dotarliśmy!
Ale dokąd niby mieli dotrzeć?
Ach! Na Trymant IV!
Lula usiadła, mrugając półprzytomnie. Była w swojej padawańskiej kajucie na pokładzie „Gwiezdnego Skoczka”. Na głowie miała jedwabny zawój, a wokół unosił się znajomy, stęchły zapach snu, zmieszany z woniami ciał istot różnych ras.
Trymant IV był ojczystą planetą Zeen. Niemal już tam dotarli. Mieli na nią wrócić pierwszy raz od chwili, gdy wrak statku wyskoczył z nadprzestrzeni wiele miesięcy temu i prawie zniszczył przy tym cały świat. Zeen ocaliła wówczas Lulę i jej przyjaciół, używając Mocy, mimo iż była zwykłą dziewczyną, nie padawanką Jedi jak Lula. W istocie Zeen od małego uczono, by nie ufać Jedi i ukrywać przed wszystkimi swoją wrażliwość na Moc. I tak właśnie było – do czasu, gdy płonący szczątek nieomal spadł na głowy Luli i jej przyjaciół, Farzali i Qorta. Byli tak mocno skupieni na odpieraniu ataku Nihilów – grupy zamaskowanych najeźdźców, którzy napadli na planetę – że nie widzieli, jak nadlatuje. Na szczęście Zeen go dostrzegła. Zatrzymała szczątek, unieruchamiając go w powietrzu i ocalając im życie. Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Lula nigdy nie widziała, aby ktoś niewyszkolony w technikach używania Mocy miał tak naturalny talent do jej wykorzystywania.
Stały się niemal nierozłączne i, ku uldze Luli, Zeen postanowiła towarzyszyć padawanom, mimo że przekroczyła odpowiedni wiek, by rozpocząć szkolenie.
– Wszystko w porządku? – spytała Zeen.
Lula przetarła oczy, usuwając spod powiek resztki wspomnień galaktycznych snów, i się przeciągnęła. Po Wielkiej Katastrofie przemierzanie szlaków nadprzestrzennych nadal wiązało się z ryzykiem, więc byli zmuszeni odbyć serię skoków, co znacznie wydłużyło podróż.
– Jasne – zapewniła przyjaciółkę i zmarszczyła czoło, widząc niepokój malujący się na fioletowej twarzy Zeen oraz falujące lekko wici, które wyrastały z jej czaszki. – Ale ty wyglądasz, jakby coś cię trapiło…
Zeen odwróciła wzrok.
– Nie, nie – zaprotestowała pośpiesznie. – Nic podobnego.
– Taak, a ja jestem kolczastym morglesnapem. – Lula przewróciła oczami i poklepała miejsce na koi obok siebie. – Siadaj!
Zeen posłuchała, nadal jednak unikała wzroku przyjaciółki.
Cóż, nic dziwnego, że Zeen się denerwowała. Już za chwilę miała wrócić na swoją ojczystą planetę, i to z istotami, którym jej przyjaciele i rodzina za kredyta nie ufali: z Jedi. Prawdopodobnie wieści o tym, że użyła Mocy, już się rozeszły – ludzie nie zapominali łatwo o takich rzeczach. Co gorsza, świadkiem tamtych wydarzeń był przyjaciel Zeen z dzieciństwa, Krix Kamarat. Jego również ocaliła, ale ten niewdzięczny nicpoń zamiast podziękować, wściekł się na nią i uciekł z nihilskimi najeźdźcami.
– No dobrze. Martwię się – przyznała wreszcie Zeen. – Ale to minie. – Zmusiła się do bladego uśmiechu.
Lula chwyciła poduszkę i pacnęła nią przyjaciółkę w głowę.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki