Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Przełożył Kamil Idzikowski, posłowiem opatrzył Marcin Polak
Czy ta książka to kryminał? W pewnym sensie tak, jednak o ile dla Holmesa i Poirota zbrodnia stanowi zaledwie drobną rysę na tafli idealnego porządku, o tyle w przypadku byłego bramkarza Josefa Blocha morderstwo okazuje się jedną z niewielu oczywistości w zagmatwanym gąszczu znaków, gestów, poszlak i symboli. Stawką nie jest tu przywrócenie pierwotnego ładu, ale raczej narzucenie jakiejkolwiek struktury chaotycznej masie rzeczywistości, która wymyka się wszelkiemu ujęciu, przytłaczając swoją złożonością. W tym sensie można powiedzieć, że to kryminał radykalny albo kryminał à rebours.
Choć opowiadanie Strach bramkarza przed jedenastką z 1970 roku należy do najbardziej znanych utworów Petera Handkego, dopiero teraz ukazuje się w polskim przekładzie. Pomimo upływu czasu nie straciło na aktualności, i to niezależnie od tego, czy czytać je jako studium postępującej choroby psychicznej, traktat o problemie interpretacji, dogłębną charakterystykę wyalienowanej jednostki, czy też w jeszcze inny sposób.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 135
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Die Angst des Tormanns beim Elfmeter. Erzählung
© Suhrkamp Verlag Frankfurt am Main 1970
All rights reserved by and controlled through Suhrkamp Verlag Berlin
© for the Polish translation by Kamil Idzikowski
© for Post phobiam by Marcin Polak
© for the Polish edition by Officyna s.c
Wydanie I, Łódź 2022
Redakcja: Sława Lisiecka
Korekta: Tomasz Baudysz
Projekt typograficzny: Ewa Mikuła, Katarzyna Turkowska
Projekt okładki: Maciej Mraczek / maciejmraczek.pl
Wydawnictwo Officyna
93–114 Łódź, ul. Przędzalniana 99
www.officyna.com.pl
508 156 066
Książka ukazała się przy wsparciu:
ISBN 978-83-66511-58-3
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Weronika Panecka
„Bramkarz patrzył, jak piłka przetacza się przez linię…”
Gdy monter Josef Bloch, który niegdyś był znanym bramkarzem, stawił się przed południem w pracy, przekazano mu, że został zwolniony. Tak w każdym razie odczytał fakt, że nikt poza brygadzistą nie spojrzał znad drugiego śniadania, kiedy pojawił się w drzwiach baraku, gdzie akurat przebywali robotnicy. Po wyjściu na ulicę podniósł rękę, jednak przejeżdżający koło niego samochód – nie żeby miał zamiar wezwać taksówkę – nie był taksówką. Wtem usłyszał przed sobą dźwięk hamulców. Odwrócił się: za nim stała taksówka, kierowca zaczynał już pomstować. Odwrócił się ponownie, wsiadł do samochodu i kazał się zawieźć na Naschmarkt.
Był piękny październikowy dzień. Przy jednym ze straganów zjadł smażoną kiełbasę, a potem ruszył przez targ w stronę kina. Wszystko, co widział, działało mu na nerwy. Starał się widzieć jak najmniej. Gdy wszedł do kina, odetchnął.
Jakiś czas później zdziwiło go, że kiedy bez słowa położył pieniądze na obrotowym podajniku, kasjerka w bardzo naturalny sposób odpowiedziała gestem na jego gest. Obok ekranu zauważył elektroniczny zegar z podświetlanym wyświetlaczem. Gdzieś w połowie seansu usłyszał dźwięk dzwonu; przez dłuższy czas nie potrafił ustalić, czy dzwoniło w filmie, czy też na wieży kościoła przy rynku.
Po wyjściu na ulicę kupił sobie winogrona, wyjątkowo tanie o tej porze roku. Szedł dalej, jedząc je i wypluwając skórki. Z pierwszego hotelu, w którym poprosił o pokój, został odprawiony, gdyż miał przy sobie tylko aktówkę. Portier drugiego hotelu, znajdującego się przy bocznej uliczce, osobiście zaprowadził go na górę do pokoju. Zanim zostawił go samego, Bloch położył się na łóżku i niedługo potem zasnął.
Wieczorem wyszedł z hotelu i się upił. Później wytrzeźwiał i spróbował podzwonić po znajomych; ponieważ mieszkali poza miastem, a aparat nie wydawał reszty, szybko skończyły mu się drobne. Policjant, którego pozdrowił, nawet się nie zatrzymał i nie odpowiedział na jego pozdrowienie. Bloch zastanowił się, czy słowa, które krzyknął do stojącego po drugiej stronie ulicy funkcjonariusza, nie zostały przypadkiem błędnie odczytane, po czym przypomniał sobie, w jak naturalny sposób kasjerka w kinie popchnęła ku niemu tackę z biletem. Szybkość tego ruchu wprawiła go w takie zdumienie, że nieomal zapomniał podnieść ów bilet. Postanowił złożyć jej jeszcze jedną wizytę.
Dotarł do kina akurat w chwili, gdy gasły światła w gablotach z afiszami. Przed wejściem zobaczył mężczyznę na drabinie, który zdejmował litery ułożone w tytuł ostatniego filmu, a na ich miejsce wsadzał inne, układając tytuł z repertuaru na następny dzień. Bloch poczekał, aż będzie mógł odczytać tę zapowiedź, a następnie wrócił do hotelu.
Nazajutrz była sobota. Postanowił zostać w hotelu jeszcze jeden dzień. Nie licząc jakiegoś amerykańskiego małżeństwa, w restauracji podczas śniadania nie było nikogo oprócz niego. Przez pewien czas przysłuchiwał się ich rozmowie; jako tako udawało mu się za nią nadążać, ponieważ dawniej bywał ze swoją drużyną na turniejach w Nowym Jorku; potem wyskoczył do kiosku, żeby kupić kilka gazet. Jako że były to wydania weekendowe, ważyły wyjątkowo dużo; nie złożył ich na pół, tylko ścisnął je pod pachą i zaniósł do hotelu. Z powrotem usiadł przy swoim stoliku, z którego sprzątnięto już naczynia, po czym wyjął z gazet wkładki z ogłoszeniami, ponieważ działały na niego przygnębiająco. Za oknem zobaczył dwoje ludzi z grubymi gazetami. Wstrzymał oddech do czasu, aż zniknęli mu z oczu. Dopiero wówczas zorientował się, że to ta sama para Amerykanów, którą przedtem widział przy śniadaniu w restauracji hotelowej. Nie rozpoznał ich jednak, gdy wyszli na zewnątrz.
Później siedział długo w kawiarni, popijając ze szklanki wodę z kranu, którą podano mu do kawy. Od czasu do czasu wstawał, żeby przynieść sobie jedno z czasopism; leżały w stosach na specjalnie do tego przeznaczonych krzesłach i stolikach. W pewnym momencie kelnerka zabrała zgromadzoną koło niego stertę magazynów, mrucząc na odchodnym słowa: „Stolik na gazety”. Bloch – który wprawdzie z trudem znosił wertowanie czasopism, ale żadnego z nich nie potrafił odłożyć, nie przejrzawszy do końca – próbował co jakiś czas wyglądać na ulicę; kontrast między kolorowym magazynem a zmieniającymi się obrazami za oknem przynosił mu pewną ulgę. Wychodząc, sam odniósł czasopismo na stolik.
Kramy na Naschmarkcie już się pozwijały. Idąc przez rynek, od niechcenia kopał nadpsute warzywa i owoce, które wpadały mu pod nogi. Gdzieś między straganami załatwił naturalną potrzebę. Zauważył wtedy, że ściany drewnianych budek wokół są ciemne od moczu.
Skórki winogron wyplute przez Blocha poprzedniego dnia wciąż leżały na chodniku. Wyłożył banknot na obrotową tackę przy kasie, a pieniądz zaklinował się przy jej obracaniu, dzięki czemu zyskał pretekst, żeby zagaić rozmowę. Kasjerka odpowiedziała. On odparł coś innego. Było to niecodzienne, więc podniosła wzrok. Mógł zatem mówić dalej. W sali kinowej przypomniał sobie tanie powieścidło oraz kuchenkę elektryczną, które obok niej zobaczył; odchylił się w fotelu i zaczął rozróżniać szczegóły na ekranie.
Późnym popołudniem wsiadł do tramwaju i pojechał na stadion. Zajął miejsce stojące, jednak potem usiadł na gazetach, których wciąż jeszcze nie wyrzucił; nie przeszkadzało mu, że inni widzowie zasłaniają mu boisko. Gdy mecz rozpoczął się na dobre, większość i tak usiadła. Nie został przez nikogo rozpoznany. Zamiast podnieść gazety z ziemi, postawił na nich butelkę po piwie i opuścił stadion przed ostatnim gwizdkiem, chcąc uniknąć tłumu. Niemal puste autobusy i tramwaje czekające w ogromnej liczbie pod stadionem – mecz był naprawdę ważny – sprawiły, że poczuł się dziwnie. Wsiadł do jednego z tramwajów. Siedział tam prawie całkiem sam tak długo, że aż zaczął czekać. Czyżby sędzia doliczył kilka minut? Podniósł wzrok i spostrzegł zachodzące słońce. Nie próbując niczego w ten sposób wyrazić, spuścił głowę.
W pewnym momencie na zewnątrz zrobiło się wietrznie. Gdy tylko rozległ się ostatni gwizdek, złożony z trzech przeciągłych pojedynczych gwizdków, motorniczy i konduktorzy wsiedli do autobusów i tramwajów, a ze stadionu wybiegli kibice. Bloch wmawiał sobie, że słyszy, jak na boisko spadają butelki po piwie; jednocześnie słyszał dźwięk kurzu uderzającego o szyby. O ile wcześniej w kinie odchylił się w fotelu, o tyle teraz, gdy kibice szturmowali wagon tramwaju, pochylił się do przodu. Na szczęście wciąż miał przy sobie ulotkę o filmie. Nagle wydało mu się, że na stadionie włączono reflektory. „Nonsens” – powiedział do siebie. Jako bramkarz zawsze kiepsko bronił w świetle reflektorów.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Marcin Polak
Post phobiam
Dostępne w wersji pełnej