50,00 zł
Zbliża się wielki przewrót. Zmieni nas i naszą planetę.
W ciągu najbliższych pięćdziesięciu lat rosnące temperatury w połączeniu z coraz większą wilgotnością sprawią, że na dużych połaciach globu – zamieszkiwanych obecnie przez 3,5 miliarda ludzi – nie będzie dało się żyć. Ogromne rzesze będą musiały szukać nowych domów. Albo sami znajdziemy się w ich gronie, albo będziemy ich przyjmować u siebie. To już się dzieje. W skali globu, w ciągu ostatniej dekady podwoiła się liczba migrantów. W miarę ocieplania się naszej planety odpowiedź na pytanie o to, co zrobić z szybko rosnącą populacją przesiedleńców, staje się coraz pilniejsza.
Nie ma wątpliwości, że stoimy w obliczu poważnego zagrożenia – jednak wciąż jesteśmy w stanie zapobiec zagładzie naszego gatunku. Możemy przetrwać, lecz będzie to wymagało migracji zaplanowanej i przemyślanej. Podobnego zadania ludzkość nigdy wcześniej się nie podjęła. Ta dramatyczna sytuacja wymaga dynamicznej reakcji, a rozwiązania są w naszych rękach.
Gaia Vince w Wieku nomadów przejrzyście i jasno opisuje skomplikowane oblicza przewrotu, jaki nas czeka, ale również precyzyjnie wskazuje rozwiązania, dzięki którym możemy przetrwać jako cywilizacja i uniknąć katastrofy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 426
Gaia Vince, Stulecie nomadów. Jak wędrówki ludów zmienią świat
Warszawa 2024
Tytuł oryginału: Nomad Century. How to Survive the Climate Upheaval
Copyright © 2022 by Gaia Vince
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2024
Wydanie pierwsze
ISBN: 978-83-67805-78-0
Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Zbliża się wielki przewrót, który odmieni nas i naszą planetę.
Na globalnym Południu radykalne zmiany klimatu zmuszą ogromną liczbę ludzi do opuszczenia miejsc, w których żyją, a wielkie obszary przestaną nadawać się do zamieszkania. Na półkuli północnej zmiany nie będą aż tak drastyczne, lecz tamtejsze gospodarki będą musiały walczyć o przetrwanie, stanąwszy w obliczu nowej sytuacji demograficznej, ogromnego niedoboru siły roboczej i ubożenia starzejącej się populacji.
W ciągu najbliższych 50 lat rosnące temperatury w połączeniu z coraz większą wilgotnością sprawią, że na dużych połaciach globu – zamieszkiwanych obecnie przez 3,5 miliarda ludzi – nie będzie się dało żyć. Uciekając z rejonów tropikalnych – z zalanych wybrzeży i z ziem, których nie będzie można dalej uprawiać – ogromne rzesze będą musiały szukać nowych miejsc do osiedlenia się. Albo sami znajdziemy się w ich gronie, albo będziemy ich przyjmować u siebie. Ta migracja już się rozpoczęła – wszyscy oglądaliśmy fale uciekinierów z niektórych obszarów Ameryki Łacińskiej, Afryki i Azji, gdzie susza doprowadziła do upadku rolnictwa i innych źródeł utrzymania typowych dla terenów wiejskich. Zmiany klimatu na całym świecie przyczyniają się do masowej migracji ze wsi do miast. W skali globu w ciągu ostatniej dekady liczba migrantów podwoiła się. W miarę ocieplania się naszej planety coraz bardziej palące stanie się pytanie: co zrobić z szybko rosnącą populacją przesiedleńców.
Nie ma wątpliwości, że stoimy w obliczu poważnego zagrożenia – jednak wciąż jesteśmy w stanie zapobiec zagładzie naszego gatunku. Możemy przetrwać, lecz będzie to wymagało migracji zaplanowanej i przemyślanej. Nasz gatunek nigdy wcześniej nie stał przed takim wyzwaniem.
Ludzie w końcu zaczynają konfrontować się z faktem kryzysu klimatycznego. Wiele państw stara się ograniczać emisję dwutlenku węgla i podejmuje próby dostosowania infrastruktury zagrożonych obszarów do nowych realiów, w których panują wyższe temperatury. Jednak nie sposób przeoczyć obecności słonia w tym pokoju: w dużej części świata lokalne warunki stają się zbyt ekstremalne do życia i nie da się do nich dostosować. W skali globu liczba dni, w których temperatura przekracza 50°C, jest obecnie dwukrotnie wyższa niż 30 lat temu. Taki stan rzeczy jest śmiertelnym zagrożeniem dla ludzi; powoduje również niszczenie budynków, dróg czy elektrowni. Krótko mówiąc, na takim obszarze nie daje się już żyć.
Ta dramatyczna sytuacja wymaga dynamicznej reakcji, a rozwiązania znajdują się w naszych rękach. Ludziom, który żyją w ubóstwie i których życie jest zagrożone, musimy zapewnić bezpieczeństwo i komfort. W ten sposób stworzymy globalne społeczeństwo odporniejsze na czekające nas zmiany, co wszystkim nam przyniesie korzyść. Migracje na niespotykaną dotąd skalę zdominują obecne stulecie i zmienią nasz świat. Może to nam przynieść katastrofę lub ocalenie – o ile będziemy dobrze owym zjawiskiem zarządzać.
Aby przetrwać, będziemy zmuszeni migrować.
Liczne grupy ludzi będą musiały przenosić się nie tylko z obszarów wiejskich do miast w obrębie swoich państw, lecz także na inne kontynenty. Mieszkańcy regionów, w których panują znośniejsze warunki – zwłaszcza na półkuli północnej – będą musieli pomieścić w coraz bardziej zatłoczonych miastach miliony przybyszów, jednocześnie dostosowując się do nowych warunków, stanowiących skutek zmian klimatu. Będziemy musieli stworzyć zupełnie nowe miasta na chłodniejszych obszarach planety, które obecnie szybko stają się wolne od lodu – na przykład w niektórych częściach Syberii, gdzie temperatury już teraz przez wiele miesięcy sięgają 30°C.
Bez względu na to, gdzie obecnie mieszkamy, migracja ta wpłynie na nas i na życie naszych dzieci. Może wydawać się oczywiste, że miejscem niezdatnym do życia staje się na przykład Bangladesz – którego jedną trzecią populacji stanowią mieszkańcy pochłanianych przez ocean wybrzeży. (Przewiduje się, że do 2050 roku ponad 13 milionów Banglijczyków, czyli niemal 10 procent populacji tego kraju, będzie zmuszonych go opuścić). Nie jest też zaskoczeniem, że przestają się nadawać do życia kraje pustynne, takie jak Sudan. Jednak w nadchodzących dziesięcioleciach również bogate państwa staną w obliczu poważnych problemów. Nie uniknie ich dotknięta suszą Australia, podobnie jak niektóre rejony Stanów Zjednoczonych; miliony mieszkańców takich miast jak Miami czy Nowy Orlean będą musiały szukać bezpieczeństwa w chłodniejszych stanach, na przykład w Oregonie i Montanie. Aby ich pomieścić, trzeba będzie zbudować nowe miasta.
W samych Indiach zagrożenie obejmie blisko miliard ludzi. W Chinach nowych siedzib będzie musiało szukać dla siebie kolejne pół miliarda. Do wędrówki w poszukiwaniu miejsc nadających się do życia będą zmuszone miliony mieszkańców Ameryki Łacińskiej i Afryki. Łagodny klimat zwany śródziemnomorskim, dawniej typowy dla południowej Europy, przesuwa się na północ, a na obszarach rozciągających się od Hiszpanii po Turcję zachodzi pustynnienie. Tymczasem z powodu rosnących upałów, braku wody i jałowienia gleb niektóre rejony Bliskiego Wschodu już teraz przestały nadawać się do życia.
Ludzie zaczęli opuszczać swe domy. Są już w drodze.
*
Przechodzimy planetarny wstrząs, który dotknie cały nasz gatunek. Bezprecedensowym zmianom klimatu towarzyszą przemiany demograficzne.
W nadchodzących dziesięcioleciach globalna populacja będzie nadal rosła. W latach 60. XXI wieku może nas być 10 miliardów. Największy wzrost liczby ludności nastąpi w regionach tropikalnych – tych samych, które najbardziej ucierpią w wyniku katastrofy klimatycznej, co spowoduje ucieczkę ich mieszkańców z tych obszarów. Z kolei globalna Północ stoi w obliczu odwrotnego problemu – kryzysu demograficznego. Znaczny odsetek osób starszych jest tam na utrzymaniu zbyt małej liczby ludzi czynnych zawodowo. Szacuje się, że do roku 2100 w co najmniej 23 krajach – między innymi w Hiszpanii i Japonii – populacja zmniejszy się o połowę. W Ameryce Północnej i Europie 300 milionów osób ma ponad 65 lat, czyli przekroczyło tradycyjny wiek emerytalny, a do roku 2050 na 100 osób w wieku produkcyjnym (20–64 lata) będą przypadać 43 osoby starsze1. Od Monachium po Buffalo miasta zaczną ze sobą konkurować o przyciągnięcie migrantów. Rywalizacja ta stanie się szczególnie ostra pod koniec wieku. Wprowadzane wówczas geoinżynieryjne innowacje, umożliwiające obniżanie temperatury na skalę globalną lub lokalną przez usuwanie z atmosfery dwutlenku węgla, oraz interwencje technologiczne, pozwalające tanim kosztem chłodzić duże obszary, mogą sprawić, że pewne regiony na globalnym Południu – które wcześniej staną się niezdatne do zamieszkania z powodu zmian klimatycznych – znowu będą nadawać się do życia. Z pewnością czeka nas stulecie bezprecedensowych migracji, które obejmą całą planetę.
Aby zapewnić ludzkim systemom i społecznościom odporność na nadchodzące wstrząsy, musimy zacząć planować pragmatycznie, patrząc z perspektywy całego gatunku. Da się przewidzieć, które populacje do 2050 roku – kiedy przekroczę siedemdziesiątkę – będą musiały opuścić swoje obecne miejsce. Wiadomo również, które miejsca pod koniec stulecia – gdy moje dzieci będą w podeszłym wieku – okażą się najbezpieczniejsze.
Już dziś musimy zastanowić się, gdzie można by w bezpieczny sposób osiedlić te miliardy ludzi. Będzie to wymagało międzynarodowej współpracy dyplomatycznej, negocjowania przebiegu granic państwowych oraz adaptacji infrastruktur istniejących miast. Arktyka na przykład stanie się stosunkowo przyjaznym miejscem, w którym będą mogły zamieszkać miliony ludzi, aczkolwiek jej obecna – i tak bardzo skromna – infrastruktura utonie w topniejącej wiecznej zmarzlinie i trzeba ją będzie odtworzyć, dostosowaną do nowych warunków. Przygotowanie do tej wywołanej zmianami klimatycznymi migracji będzie polegało na stopniowym opuszczaniu głównych miast, przenoszeniu innych i budowaniu zupełnie nowych, na terenach dotąd niezasiedlonych. Londyn, w którym mieszkam, liczy sobie co najmniej dwa tysiące lat. Obecnie żyje w nim około 9 milionów ludzi. Mamy zaledwie kilkadziesiąt lat na adaptację i rozbudowę metropolii już istniejących oraz wzniesienie nowych. Jak przekonaliśmy się w czasie pandemii COVID-19, potrafimy w ciągu kilku dni zbudować szpitale ratunkowe; nie mam wątpliwości, że realizacja ambitnego projektu, jakim jest stworzenie miasta od zera w ciągu kilku lat, też jest możliwa. Ale jakie to będą miasta, gdzie będą leżeć i dla kogo będą przeznaczone?
Nadchodzące ruchy migracyjne będą znaczne i zróżnicowane. Ogromne masy ubogich ludzi zaczną uciekać przed zabójczymi upałami z ziem, które dotknął nieurodzaj, a będzie to tylko jeden ze składników tej fali. Decyzję o migracji podejmą również wykształceni przedstawiciele klasy średniej, którzy nie będą już mogli mieszkać tam, gdzie planowali. Mogą ich do tego skłonić rozmaite okoliczności: nie zdołają uzyskać kredytu hipotecznego lub ubezpieczenia nieruchomości, nie będzie dla nich pracy, ich okolica przestanie być przyjazna, gdy ci, których będzie na to stać, wyjadą z niej do miejsc, gdzie panuje znośniejszy klimat. W Stanach Zjednoczonych zmiany klimatyczne już obecnie zmuszają miliony ludzi do opuszczenia swoich domów – w 2018 roku z powodu globalnego ocieplenia przesiedlono 1,2 miliona osób; w 2020 roku – 1,7 miliona. Średnio co 18 dni w USA ma miejsce lokalny kataklizm powodujący szkody, których usunięcie kosztuje sumy rzędu miliarda dolarów2. W 2021 roku przeprowadzono badanie wśród Amerykanów, którzy zmienili miejsce zamieszkania. Okazało się, że połowa z nich jako czynnik, który skłonił ich do przenosin, wymieniła zmiany klimatu.
W chwili, gdy piszę te słowa, ponad połowa obszaru zachodnich Stanów Zjednoczonych stoi w obliczu ekstremalnej suszy, a farmerzy zamieszkujący rejon rzeki Klamath w Oregonie rozważają użycie siły w celu otwarcia zapór hydroelektrowni, by móc nawadniać swe pola. Z drugiej strony, według danych Climate Central, organizacji zrzeszającej naukowców i dziennikarzy, do 2050 roku na terenach, którym co najmniej raz w roku grozi zalanie, będzie leżeć pół miliona funkcjonujących obecnie amerykańskich gospodarstw domowych. Łączną wartość tych nieruchomości szacuje się na 241 miliardów dolarów. Nawet jeśli powódź nie zniszczy samych budynków, wystarczy, że w jej rezultacie w znacznym stopniu ucierpi lokalna infrastruktura, by okolica przestała nadawać się do mieszkania i ludzie się z niej wyprowadzili. Zagrożenie to dotyczy mieszkańców wielu dużych miast, w tym czterystatysięcznego Nowego Orleanu. W Luizjanie przeznaczono już 48 milionów dolarów z podatków federalnych na przesiedlenie całej populacji wyspy Isle de Jean Charles, która stopniowo znika w wyniku erozji wybrzeża i podnoszenia się poziomu wód Zatoki Meksykańskiej. Mieszkańców walijskiej wioski Fairbourne poinformowano, że powinni opuścić swoje domy, ponieważ w 2045 roku zniknie ona, gdy morze pochłonie ląd. Zagrożone są również większe nadmorskie miasta. Przewiduje się, że do połowy XXI wieku dwie trzecie Cardiff, stolicy Walii, znajdzie się pod wodą.
Nadchodzący kryzys może dla nas oznaczać konieczność podjęcia nagłego exodusu, ponieważ zmiany klimatu spowodują załamanie gospodarki rolnej, co wywoła wzrost cen żywności, wskutek czego nasz kraj, ogarnięty falą przemocy, przestanie być bezpieczny. Huragan może zniszczyć nasze miasto, a fale oceanu mogą pochłonąć naszą wioskę.
Może nastąpić gwałtowny wstrząs będący następstwem kataklizmu, lecz chaos może też narastać powoli. Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji, jedna z agend ONZ, szacuje, że w ciągu najbliższych zaledwie 30 lat liczba migrantów zmuszonych do opuszczenia swych domów wskutek zmian środowiskowych może wynieść nawet 1,5 miliarda. Przewiduje się, że po 2050 roku ich liczba będzie jeszcze większa, ponieważ na Ziemi będzie coraz cieplej, a globalna populacja będzie wciąż rosnąć, do osiągnięcia przewidywanego szczytu w połowie lat 60. XXI wieku. Już obecnie w skali globu około dziesięć razy więcej ludzi przesiedla się z powodu klęsk żywiołowych niż na skutek zbrojnych konfliktów i wojen.
Zmieniając środowisko, stwarzamy nowy świat, bardzo odmienny od dotychczasowego. Jako jedyne czujące istoty zdolne do tak zuchwałej transformacji planety musimy wykazać się dojrzałością i mądrością, aby móc użyć swoich umiejętności do ocalenia samych siebie.
Ogarnięta paniką, sprawdzałam ceny ziemi w Kanadzie i na Nowej Zelandii, szukając bezpiecznego miejsca, w którym moje dzieci będą mogły w przyszłości się osiedlić – takiego, które w nadchodzących dziesięcioleciach zapewni żyjącym w nim ludziom słodką wodę i roślinność. Musiałam jednak również zaakceptować fakt, że stoimy przed wyzwaniem, któremu nie zdołamy sprostać jako jednostki. Jeśli bowiem nasze podejście do tej największej w dziejach ludzkości migracji będzie partykularne – jeśli ci, których na to stać, kupią sobie bezpieczeństwo w najmniej dotkniętych kataklizmami częściach świata – zaryzykujemy, że poszczególne grupy ludzi będą miały nierówne szanse na przetrwanie, a to oznacza zagrożenie dla nas wszystkich. W sytuacji, w której bogaci wznoszą bariery, aby odgrodzić się przed najbiedniejszymi, istnieje duże prawdopodobieństwo straszliwej nędzy i wojen, które pochłoną ogromną liczbę ofiar. Opłakane rezultaty takich samolubnych działań widzimy już dziś, choć ich zasięg jest na razie niewielki – i nie możemy pozwolić, by podobny chaos ogarnął nas w wymiarze, którego spodziewamy się za kilka dekad. Jest to postawa odrażająca moralnie, lecz nawet pomijając ten aspekt, strategia ta i tak nikomu nie zapewni pokoju. Zamiast szukać rozwiązań skutecznych jedynie dla poszczególnych grup ludzi, musimy zjednoczyć się jako globalne społeczeństwo. Jako gatunek jesteśmy związani z planetą, stanowimy część jednej wspólnej biosfery. Musimy przyjąć nową perspektywę i zastanowić się, gdzie najlepiej ulokować ludzką populację oraz jak zaspokoić wszystkie nasze potrzeby, aby zapewnić sobie bezpieczną przyszłość.
Wymaga to radykalnego przemyślenia naszego postępowania. Ludzkość musi zadać sobie pytanie, jak ma wyglądać ta bezpieczna ziemia obiecana. Jeśli zdołamy się zjednoczyć w imię wspólnego dobra, nadal będziemy panować nad planetą, chociaż nieuchronnie skurczy się zasiedlany przez nas obszar, który będzie się dało wykorzystywać do produkcji żywności. Będziemy musieli wymyślić zupełnie nowe sposoby żywienia, korzystania ze źródeł energii i utrzymania naszego stylu życia w erze antropocenu, starając się przy tym obniżyć poziom dwutlenku węgla w atmosferze. Będziemy musieli żyć w gęstszych skupiskach w mniejszej liczbie miast, jednocześnie dążąc do redukcji typowych dla takich populacji zagrożeń, na przykład: przerw w dostawach prądu, problemów sanitarnych, ryzyka przegrzania, trudności z utylizacją odpadów i chorób zakaźnych.
Równie trudne – jeśli nie trudniejsze – będzie jednak inne zadanie: przezwyciężenie dotychczasowego sposobu myślenia o geopolityce, przekonania o naszym szczególnym związku z określonym obszarem – że należymy do „tej ziemi”, a ona należy do nas. Innymi słowy, jako uchodźcy będziemy musieli porzucić nie tylko nasze dotychczasowe siedziby, lecz również wyrzec się naszej przynależności etnicznej i zastąpić ją poczuciem, że jesteśmy obywatelami planety. Abyśmy byli zdolni przyjąć taką pan-gatunkową tożsamość, trzeba będzie pożegnać się z częścią naszych „plemiennych” przyzwyczajeń. Żyjąc w nowych miastach, położonych za kręgiem polarnym, będziemy też musieli nauczyć się asymilacji w globalnie zróżnicowanych społecznościach. A także być gotowi do ponownej przeprowadzki, gdy zajdzie taka potrzeba.
Każdy wzrost globalnej temperatury o kolejny stopień Celsjusza oznacza wypchnięcie około miliarda ludzi poza strefę, którą zamieszkiwali od tysięcy lat. Mamy mało czasu, aby poradzić sobie z nadchodzącym przewrotem, zanim jego rozmiary staną się dla nas przytłaczające i zanim przyniesie nam on śmierć. Migracja nie jest problemem ‒ jest rozwiązaniem.
Migracja nas uratuje, ponieważ to ona uczyniła nas tymi, kim jesteśmy.
Zacznę od ukazania koczowniczej duszy, która drzemie w nas wszystkich. Migracja stanowi ważny i nieodłączny składnik natury gatunku ludzkiego. Setki tysięcy lat temu nasi przodkowie rozwinęli zdolność przystosowywania się do życia w dowolnym miejscu. Dzięki tej cesze jako jedyne ssaki naczelne opanowaliśmy całą planetę.
Jeszcze bardziej niezwykłe jest to, że nie przemieszczamy się sami. Wraz z nami migrują zasoby naszej planety: inne zwierzęta, rośliny, woda i materiały. Aby się rozwijać, tworzymy sieci powiązań i wymieniamy między sobą nasze geny, pomysły oraz dobra. Z biegiem czasu sieci te stały się tak mocne, że nie musieliśmy się już sami przemieszczać; wystarczyło „przywoływać” potrzebne nam fragmenty planety. W przeciwieństwie do innych zwierząt przetrwaliśmy nie dzięki temu, że żyliśmy w określonym miejscu, ale dzięki „wirtualnym migracjom”, których wszyscy nieustannie dokonujemy. Pisząc ten akapit, korzystam ze składników pozyskanych z kongijskiej skały, mam na sobie odzież uszytą w Wietnamie i jem ziemniaki wyhodowane w Peru. Ludzka ekologia jest planetarna. Zmienia konfigurację Ziemi.
W nadchodzących dziesięcioleciach staniemy w obliczu wielu kryzysów – będziemy doświadczać upałów i pożarów, powodzi i podnoszenia się poziomu mórz, ekstremalnych zjawisk pogodowych i zmian demograficznych w naszych zwiększających się populacjach. Tym, co przekształca każde z tych zjawisk z zagrożenia w pełnowymiarowy kryzys humanitarny, są nierówności społeczne i ubóstwo. Zmiany klimatu często opisuje się jako spiętrzenie już istniejących problemów – najbardziej dotykają one tych, których życie i środki utrzymania są już zagrożone z powodu degradacji środowiska, niestabilności dochodów, nieumiejętności oszczędzania pieniędzy lub zasobów, braku przystępnej cenowo opieki zdrowotnej, nieodpowiednich warunków sanitarnych, złych rządów i braku możliwości lub zdolności zmiany tej sytuacji. Wstrząsy i napięcia związane ze zmianami klimatu najmocniej uderzają w ludzi o najmniejszej odporności, przekraczają ich kompetencje przystosowawcze. Mamy obecnie do czynienia z apartheidem klimatycznym.
W kolejnych rozdziałach będę omawiać, co niektóre z trwających obecnie kryzysów oznaczają dla naszego świata i ludzkich populacji. Ostrzegam: nie jest dobrze. Czytelnicy nie powinni jednak tracić ducha, ponieważ chcę też pokazać, że rozwiązania znajdują się w zasięgu ręki.
W książce tej zastanawiam się, gdzie i jak będziemy mogli żyć bezpiecznie – i ilu z nas to dotyczy. Staram się dowiedzieć, gdzie będzie można produkować żywność i energię, zdobywać wodę i inne zasoby. Nowa sytuacja będzie wstrząsem nie tylko dla migrantów, lecz również dla tych, którzy ich przyjmą. Miasta trzeba będzie zmodyfikować i dostosować do zmieniających się warunków środowiskowych oraz do tego, by mogły w nich żyć znacznie liczniejsze populacje. Nie będą przypominać naszych miast, ale może to być okazją, by je ulepszyć. Ten nowy świat przekształci sposób, w jaki wszyscy postrzegamy i rozumiemy siebie nawzajem – jako obywatele, konsumenci i członkowie globalnego społeczeństwa.
Od sposobu, w jaki będziemy zarządzać tym globalnym procesem i jak humanitarnie będziemy się nawzajem traktować podczas migracji, będzie zależało, czy nadchodzące zmiany przebiegną gładko, czy też najbliższe stulecie będzie naznaczone brutalnymi konfliktami i niepotrzebnymi ofiarami śmiertelnymi. Jeśli będziemy ten przewrót w odpowiedni sposób kontrolować, może on skutkować powstaniem nowej globalnej ludzkiej wspólnoty.
W toku ewolucji rozwijaliśmy w sobie umiejętność współpracy, a także zdolność do migracji. Wstrząsy, które nas czekają, mogą być bezprecedensowe, lecz w przeszłości już nieraz wykazywaliśmy jako gatunek takie same zachowania adaptacyjne, jakich będzie wymagała nadchodząca sytuacja. Nadszedł czas, abyśmy przypomnieli sobie tę naszą wrodzoną elastyczność w kwestii miejsca zamieszkania.
Przywracanie zdrowego funkcjonowania ziemskich ekosystemów, by ochronić nas wszystkich, daje szansę na uznanie zależności każdego i każdej z nas od siebie nawzajem oraz zależności naszego gatunku od świata przyrody. Ostatnia część książki jest poświęcona kwestii uczynienia naszej planety miejscem nadającym się do życia, jak dawniej, gdy duże ludzkie populacje zamieszkiwały strefę tropikalną. Byłoby to możliwe dzięki obniżeniu osiągających niebezpieczne wartości globalnych temperatur, jakie będą charakteryzować najbliższe stulecie – cel ten da się osiągnąć przez dekarbonizację naszych systemów energetycznych, usuwanie dwutlenku węgla z atmosfery i odbijanie ciepła słonecznego z powrotem w kosmos. Przyjrzę się najnowszym innowacjom technologicznym, a także wielkim politycznym, społecznym i dyplomatycznym zmaganiom, które będziemy musieli załagodzić, jeśli mamy stworzyć sprawiedliwy świat dla 9 miliardów ludzi. Pragnę, aby podczas lektury tej książki czytelnicy z otwartym umysłem podchodzili do zawartych w niej pomysłów, bez względu na to, po której stronie opowiadają się w ideologicznych sporach. Warto stłumić w sobie impuls, by radykalne rozwiązania społeczne natychmiast dyskwalifikować jako „niewykonalne” lub „niepraktyczne”; warto też powstrzymać się przed odruchowym odrzucaniem bazujących na technologii sposobów radzenia sobie z sytuacją jako „nienaturalnych” lub „niebezpiecznych”. Jesteśmy małpami, które są wyposażone w instynkt społeczny i dysponują talentami w zakresie technologii – rozwiązujemy problemy, przed którymi stajemy, wykorzystując nasze wyjątkowe umiejętności w obu tych dziedzinach, a ten największy w dziejach naszego gatunku kryzys, z jakim przyjdzie się nam zmierzyć, będzie od nas wymagał holistycznego zestawu narzędzi. Ani zmiany technologiczne na dużą skalę, ani fundamentalne przeobrażenia społeczne nie są łatwe i przyjemne. Jedne i drugie wiążą się z poważnymi wyzwaniami, lecz sytuacja, w której się znajdujemy, pozostawia nam niewielki wybór. W tej książce wskazuję najlepszą, moim zdaniem, drogę wyjścia.
Opowieści o migracjach ukształtowały moje dzieciństwo. Zawsze pociągali mnie ludzie pochodzący z innych miejsc. Jako córka i wnuczka uchodźców i migrantów mieszkałam na trzech kontynentach i dużo jeździłam po świecie. Najdłuższa z moich podróży trwała dwa i pół roku, jej trasa przebiegała przez 50 krajów, a odbyłam ją, prowadząc badania do mojej pierwszej książki*. Dyskutowałam wówczas z władcami i nędzarzami o tym, co to znaczy stracić dom – wśród moich rozmówców byli między innymi prezydenci Malediwów i Kiribati, stojący w obliczu trudnych decyzji, ponieważ zmiany klimatyczne to zagrożenie prowadzące do starcia ich krajów z mapy. Odwiedziłam bezpaństwowców zwanych char people, zamieszkujących błotne wysepki na Gangesie między Indiami a Bangladeszem, które pojawiają się, by po niedługim czasie zniknąć pod wodą. Towarzyszyłam też przez jakiś czas afrykańskim i środkowoamerykańskim łowcom-zbieraczom, dla których pojęcie „dom” nigdy nie oznacza czegoś stałego. W ciągu ostatniej dekady zajmowałam się nauką o zmianach środowiskowych – tematami takimi jak ocieplanie się atmosfery i zanik różnorodności biologicznej czy powiększanie obszarów pól uprawnych. Zjawiska te nasilają się, w miarę jak wkraczamy w epokę antropocenu, w której panują warunki bardzo odmienne od w wszystkiego, czego doświadczyła ludzkość w całej swej historii. Pisałam o niebezpieczeństwach grożących dzikiej przyrodzie i ludziom, a także prowadziłam programy radiowe i telewizyjne poświęcone temu, jak możemy dostosować się do czekających nas zmian. Wciąż rzadko wspomina się o najważniejszej – a coraz częściej jedynej – dostępnej wielu milionom ludzi formie dostosowania się do nowych warunków: migracji. Równie rzadko staje się w jej obronie.
Jako naukowczyni wiem, że wiele zmian klimatycznych, z którymi mamy do czynienia, towarzyszy nam od dziesięcioleci, jeśli nie od stuleci. Temperatura planety już rośnie, a mimo to nadal emitujemy dwutlenek węgla. Czasu na działanie jest coraz mniej.
*Adventures in the Anthropocene: A Journey to the Heart of the Planet We Made, Vintage, London 2019 [wszystkie przypisy dolne pochodzą od tłumacza].
Prognozy są fatalne. Czeka nas katastrofa ekologiczna, społeczna i demograficzna: zatopione miasta, stagnacja mórz, zanik bioróżnorodności. Upały staną się nie do zniesienia, w wielu krajach nie będzie nawet skrawka ziemi, na którym dałoby się mieszkać, zapanuje powszechny głód, a planetę będzie zamieszkiwać 10 miliardów ludzi. Świat cieplejszy o 3–4°C to koszmar, a jednak właśnie ku niemu zmierzamy. Ten czarny scenariusz zrealizujemy w ciągu najbliższych dziesięcioleci.
Nasze problemy mają charakter systemowy i wzajemnie się napędzają, czego rezultatem jest potężna lawina, która zagraża ludzkości. Sondaże pokazują, że obecnie już większość mieszkańców Ziemi jest przekonana, iż stoimy w obliczu „zagrożenia klimatycznego”3, ale nawet to alarmujące sformułowanie nie wyraża powagi sytuacji. To, co nas czeka, być może najtrafniej określa zwrot „globalne załamanie społeczne”.
W 2022 roku poziom dwutlenku węgla w atmosferze wynosił 420 części na milion; nie był tak wysoki od co najmniej 3 milionów lat4. W efekcie Ziemia szybko się ogrzewa, a temperatury zaczynają być wyższe niż w całych dotychczasowych dziejach naszego gatunku. O ile nam wiadomo, w przeszłości tylko jedno wydarzenie spowodowało gwałtowniejsze zmiany klimatu na całej planecie niż obecne globalne ocieplenie wywołane przez człowieka – było nim zderzenie Ziemi z asteroidą, do którego doszło 66 milionów lat temu, na granicy kredy i paleogenu. W czasie tej katastrofy, która przyniosła zagładę dinozaurom, do atmosfery uwolniło się około 600–1000 gigaton dwutlenku węgla, a także ogromne ilości innych gazów zmieniających klimat5. Dziś to my jesteśmy niczym ta asteroida; by wyemitować 600 gigaton dwutlenku węgla, wystarczy nam zaledwie 20 lat.
Sami stworzyliśmy dla siebie tak niebezpieczną sytuację na naszej planecie, a na zbliżającą się katastrofę jesteśmy przygotowani tylko nieco lepiej niż dinozaury na kataklizm, który je zgładził. Jako ludzkość nie zdołaliśmy jak dotąd zareagować adekwatnie na kryzys, którego trzema elementami są ubóstwo, zmiany klimatyczne i załamanie ekosystemu: nie udzielamy pomocy najbardziej narażonym na jego skutki we właściwym tempie i na odpowiednią skalę.
Weźmy zmiany klimatu: wiemy, że nasze emisje dwutlenku węgla podnoszą temperaturę atmosfery i oceanów, czego efektem są ekstremalne zjawiska pogodowe, wzrost poziomu mórz i zmiana wzorców opadów na całym świecie. Wiemy, że to niebezpieczne i że musimy bardzo szybko te emisje zatrzymać. Nie wystarczy zrównać tempa produkcji dwutlenku węgla z tempem, w jakim można go usuwać z atmosfery – trzeba spowolnić je jeszcze bardziej. Innymi słowy, musimy wyjść poza „neutralność węglową” – zerowe emisje dwutlenku węgla netto – i zacząć redukować ilość tego gazu, która już jest w atmosferze, do bezpiecznego poziomu. I chociaż to wszystko wiemy, ogromny, złożony system ludzkiej gospodarki, kultury i technologii – którego każdy z nas jest częścią – zmienia się powoli. W dalszym ciągu kroczymy drogą, która jeszcze w tym stuleciu doprowadzi do wzrostu temperatury o 4°C6.
Ocieplenie to jest spowodowane wzrostem globalnego zużycia energii – który będzie postępował w kolejnych dziesięcioleciach. Jej produkcja zazwyczaj wiąże się ze spalaniem paliw kopalnych, co pociąga za sobą uwalnianie dwutlenku węgla do atmosfery. Prawa fizyki, które rządzą zjawiskami cieplnymi na Ziemi, podpowiadają zatem oczywiste rozwiązania problemu: należy znacznie ograniczyć produkcję energii, wychwytywać powstały w wyniku tego procesu dwutlenek węgla, zanim dostanie się do atmosfery, oraz wytwarzać energię bez spalania węgla. Jeśli jednak przełożyć te wskazówki na realia systemów społeczno-ekonomicznych i politycznych, sprawy oczywiście znacznie się komplikują. Każdy, kto twierdzi, że dekarbonizacja świata i sprostanie globalnemu ociepleniu to łatwe zadania, jest albo głupcem, albo szarlatanem. To najbardziej złożony problem, przed jakim stanęła dotąd ludzkość. Nie dość, że jest trudny sam w sobie, to sami dodatkowo go sobie utrudniamy – „żywotne” interesy bogatego świata sprawiły, że szczególnie dotyka on mieszkańców innych części naszej planety – zwłaszcza najbiedniejsze społeczności globalnego Południa – najbardziej narażonych na skutki globalnego ocieplenia. Stworzyliśmy ten problem, ponieważ jesteśmy ludźmi – ze wszystkimi naszymi możliwościami, wadami i zadziwiającymi cechami. I tylko jako ludzie zdołamy go rozwiązać.
Jest wiele sygnałów, z których możemy czerpać otuchę, wskazują bowiem, że ludzkość zaczyna działać. Przede wszystkim niemal powszechnie uznano już, że mamy do czynienia z globalnym ociepleniem, i zaakceptowano ludzką odpowiedzialność za ten kryzys. W 2015 roku – gdy średnia globalna temperatura przekroczyła o 1°C poziom sprzed epoki przemysłowej – zebrani w Paryżu przedstawiciele państw całego świata zobowiązali się do zatrzymania wzrostu temperatury na poziomie poniżej 2°C i „kontynuowania wysiłków” w celu ograniczenia go do 1,5°C do 2100 roku. Na konferencji klimatycznej ONZ w Glasgow w 2021 roku zaczęło się stopniowe zwiększanie zobowiązań poszczególnych krajów w zakresie redukcji emisji dwutlenku węgla. Poczyniliśmy też kilka innych istotnych kroków w kierunku realizacji Porozumienia paryskiego, z których najbardziej imponujący jest niezwykły wzrost produkcji energii elektrycznej ze źródeł odnawialnych. Obecnie taniej jest zainstalować zupełnie nową elektrownię słoneczną lub wiatrową niż kontynuować produkcję energii elektrycznej w istniejącej elektrowni węglowej. W Wielkiej Brytanii już dziś źródła odnawialne dostarczają więcej elektryczności niż paliwa kopalne. Spadek kosztów energii pozyskiwanej z tych źródeł to rezultat szybkiego wzrostu efektywności jej produkcji tą metodą i rozwoju technologii stosowanych w tym sektorze. Dysponujemy coraz lepszymi i wydajniejszymi panelami słonecznymi, turbinami wiatrowymi, akumulatorami oraz pojazdami elektrycznymi, a także znacznie lepiej radzimy sobie z integracją energii elektrycznej wytwarzanej w ten sposób z systemami sieci energetycznej. Jest bardzo prawdopodobne, że będziemy czynić w tej dziedzinie dalsze postępy.
Choć to imponujące osiągnięcie, stanowi ono jednak zaledwie ułamek tego, czego potrzeba, by chociaż ustabilizować emisje, nie mówiąc nawet o ich redukcji. Aby temperatura globu nie wzrosła bardziej niż o 1,5°C, musielibyśmy do 2025 roku zredukować nasze emisje dwutlenku węgla o połowę, a do 2050 osiągnąć neutralność węglową. Tymczasem wciąż emitujemy do atmosfery coraz więcej gazów cieplarnianych (ta tendencja utrzymywała się nawet mimo poważnych przestojów w przemyśle spowodowanych pandemią COVID-19), temperatury rosną, topnienie lodu przyspiesza, a klimat – zgodnie z przewidywaniami naukowców – pogarsza się coraz bardziej. W atmosferze jest dziś o ponad 50 procent więcej dwutlenku węgla niż przed epoką przemysłową.
Spore grono naukowców powątpiewa w możliwość utrzymania do końca wieku wzrostu temperatury na poziomie poniżej 2°C, nie mówiąc o „bezpiecznym” poziomie 1,5°C. Większość państw nie dokłada wystarczających starań, aby spełnić swoje zobowiązania w zakresie redukcji emisji – ale nawet gdyby je dokładnie wypełniały, ich wysiłki i tak byłyby nieadekwatne do sytuacji, bo nie wystarczyłyby do tego, żeby wzrost globalnej temperatury nie przekroczył 2°C. Wiele krajów, informując o swoich emisjach gazów cieplarnianych, zaniża wyniki pomiarów, a ich zobowiązania klimatyczne i tak opierają się na błędnych danych. Chiny i Indie są w światowej czołówce (pierwsze i czwarte miejsce), jeżeli chodzi o uwalnianie tych gazów do atmosfery, a w 2030 roku ich poziomy emisji będą wyższe niż 10 lat wcześniej. W 2021 roku położone za kołem podbiegunowym fińskie miasto Salla zgłosiło swoją kandydaturę na gospodarza Letnich Igrzysk Olimpijskich w 2032 roku. Naukowcy spodziewają się, że w 2035 roku na Oceanie Arktycznym latem po raz pierwszy nie pojawi się lód.
Modele klimatyczne przewidują, że do 2100 roku temperatura wzrośnie o 3°C, a nawet o 4°C – przy czym należy pamiętać, że mowa tu o średnich temperaturach globalnych. Po odjęciu od tych obliczeń temperatury morza, okaże się, że na biegunach i obszarach zamieszkiwanych przez ludzi wartości te mogą być dwukrotnie wyższe. Oznacza to, że pod koniec XXI wieku ludzie mogą doświadczyć skoku temperatury nawet o 10°C. Jeśli ta perspektywa czasowa wydaje się nam odległa, zastanówmy się, ile osób, które znamy, będzie wtedy żyło. Na przykład moje dzieci będą po osiemdziesiątce – być może same dochowają się dzieci (które będą wówczas w średnim wieku) i wnucząt. To my tworzymy ich świat. Będzie on zupełnie inny od naszego. Rozważmy całkowicie realny scenariusz, w którym do końca stulecia temperatura planety wzrośnie o 4°C. Jest on dużo bardziej prawdopodobny, niż się powszechnie sądzi, dlatego proszę o cierpliwość w czasie śledzenia mojego wywodu. Ludzie zajmujący się modelowaniem klimatu przewidują wzrost temperatury w oparciu o różne scenariusze przyszłych emisji. Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (Intergovernmental Panel on Climate Change, IPCC) przeanalizował cztery różne scenariusze ekonomiczne (stosując w odniesieniu do nich termin Representative Concentration Pathways*, w skrócie RCP), które możemy przyjąć w skali globu w najbliższym stuleciu. RCP 8.5 to sytuacja, w której kontynuujemy dotychczasową działalność gospodarczą, nie podejmując żadnych prób dekarbonizacji naszych gospodarek. W umiarkowanym wariancie RCP 6.0 emisje osiągną szczyt do 2060 roku, a następnie gwałtownie spadną. Pośredni scenariusz RCP 4.5 przewiduje szczyt i spadek emisji do 2040 roku. Najbardziej pesymistyczny jest scenariusz RCP 2.6. Biorąc pod uwagę politykę prowadzoną od czasu konferencji klimatycznej COP26, która odbyła się w 2021 roku, celujemy gdzieś między RCP 4.5 a RCP 6.0, przy czym ten pierwszy wariant jest obecnie nieco bardziej prawdopodobny. Prognozy pokazują, że wzrost globalnej temperatury o 4°C do 2100 roku to sytuacja, która mieści się gdzieś w spektrum pomiędzy tym, co „zdecydowanie możliwe”, a tym, co „w dużym stopniu prawdopodobne”7.
W rzeczywistości taki scenariusz może stać się rzeczywistością jeszcze przed 2100 rokiem – nawet ćwierć wieku wcześniej – i to również w przypadku realizacji wspomnianego wariantu umiarkowanego.
Korzystam z opracowanych przez brytyjski serwis meteorologiczny Met Office prognoz zmian globalnej średniej rocznej temperatury powierzchni naszej planety (w porównaniu do temperatur sprzed epoki przemysłowej) dla różnych scenariuszy emisji, ponieważ uwzględniają one rzeczywiste systemy, w których sprawy coraz bardziej się komplikują. Na przykład gdy gleba się nagrzewa, biomateria rozkłada się szybciej, co powoduje szybsze uwalnianie większych ilości dwutlenku węgla do atmosfery. Oszacowanie połączonych niepewności w systemie modelowania – w tym takich rzeczy, jak sprzężenie zwrotne chmur i pary wodnej, które nie są uwzględnione w głównych prognozach IPCC – lepiej ilustrują raczej smugi niż linie. Smugi te mogą się zmniejszać wraz z wprowadzaniem nowych danych do modeli, lecz z drugiej strony nadal istnieją zjawiska, których nie uwzględniono w pełni w szczegółowy sposób – jak choćby skutki pożarów i topienia się wiecznej zmarzliny.
Wielu ludzi z pewnością odczuje efekty wzrostu globalnej temperatury o kilka stopni w każdej dekadzie; ekstremalne zjawiska, które ten wzrost wywołają – fale upałów, potężne powodzie, gwałtowne huragany i niszczycielskie pożary – to poważny problem. To właśnie one diametralnie zmieniają życie ludzi.
Co niepokojące, można już dostrzec oznaki tego, że ścieżka, którą będziemy podążać, może przebiegać powyżej umiarkowanej. Badania, których wyniki opublikowano w 2021 roku, wykazały, że topnienie lodu na całej planecie rekordowo przyspiesza, a spowodowane tym procesem straty narastają w tempie, które odpowiada najgorszym scenariuszom opracowanym przez IPCC8. Mniej więcej połowa całego utraconego lodu pochodzi z lądu, co bezpośrednio przyczynia się do globalnego wzrostu poziomu mórz, przy czym najszybciej topnieje pokrywa lodowa Grenlandii i Antarktydy, a to oznacza, że do końca stulecia wody morskie podniosą się nawet o 1 metr. Pod koniec 2021 roku badacze zaobserwowali ogromne i wciąż rosnące pęknięcia w lodowcu Thwaites w zachodniej części Antarktydy; to masa lodu o rozmiarach Wielkiej Brytanii lub Florydy9. Naukowcy ostrzegają, że w ciągu zaledwie pięciu lat fragment lodowca szelfowego może odłamać się do oceanu, co wywoła swoistą reakcję łańcuchową: jeśli Thwaites całkiem się roztopi, poziom oceanów może podwyższyć się o dodatkowe 65 centymetrów – lub o kilka metrów, w przypadku gdy jego unicestwienie pociągnie za sobą rozpad okolicznych lodowców. Uczeni obliczyli, że w ciągu ostatniego ćwierćwiecza ubyło co najmniej 28 bilionów ton lodu lądowego – to ilość, która wystarczyłaby do utworzenia na powierzchni Wielkiej Brytanii pokrywy lodowej o grubości 100 metrów. Znikanie lodowców nierzadko przyspiesza dalsze ogrzewanie planety, ponieważ odsłania ciemniejsze skały lub wody oceanu, które nie odbijają promieni słonecznych, lecz je pochłaniają. W 2021 roku badacze Arktyki ogłosili, że znaczna część pokrywy lodowej Grenlandii również już niemal osiągnęła punkt krytyczny, po którego przekroczeniu przyspieszone topnienie stanie się nieuniknione, nawet gdyby udało się zatrzymać globalne ocieplenie10. Gdy weźmiemy to wszystko pod uwagę, globalny wzrost temperatury o 4°C do 2100 roku wydaje się wystarczająco prawdopodobny, by uwzględnić go w planach.
Ocieplenie się całego globu o 4°C sprawiłoby, że panujące na Ziemi warunki przestałyby przypominać te, w jakich kiedykolwiek żyła ludzkość.
Temperatura na naszej planecie była już kiedyś wyższa o 4°C od obecnej, działo się to jednak na długo przed pojawieniem się ludzi – około 15 milionów lat temu, w miocenie, kiedy wskutek wzmożonej aktywność wulkanów w zachodniej części Ameryki Północnej do atmosfery trafiły ogromne ilości dwutlenku węgla. Poziom mórz był wówczas około 40 metrów wyższy niż obecnie: Amazonka płynęła wstecz, Dolina Kalifornijska** była częścią otwartego oceanu, z zachodniej Europy można było dostać się drogą morską do obecnego Kazachstanu i dalej na Ocean Indyjski, a Antarktydę i Arktykę porastały bujne lasy. Poziom dwutlenku węgla w atmosferze wzrósł do około 500 części na milion – to wartość odległa od celu, jaki stawiamy sobie w najambitniejszym i najbardziej optymistycznym scenariuszu ograniczenia naszych przyszłych emisji. Należy jednak pamiętać, że mioceńskie globalne ocieplenie trwało tysiące lat, co dało zwierzętom i roślinom czas na dostosowanie się do nowych warunków, a co jeszcze istotniejsze – światowe ekosystemy nie były wówczas tak bardzo osłabione przez ludzi.
Sytuacja na naszej planecie około roku 2100 będzie się przedstawiać ponuro: wiele gatunków wyginie, podejmując próby migracji i dostosowania się do nowych warunków. Większe zanieczyszczenie wód w połączeniu ze wzrostem temperatury spowoduje gwałtowny rozwój glonów, które pozbawiają tlenu inne formy życia morskiego, co doprowadzi do powstania w oceanach rozległych martwych stref. Co więcej, rozpuszczony w wodzie dwutlenek węgla zakwasza ją, to zaś wywoła masowe wymieranie w oceanach skorupiaków, planktonu i koralowców. W temperaturze wyższej o 2°C do 4°C na długo przed 2100 rokiem obumrą rafy koralowe, które pełnią funkcję naturalnych wylęgarni ryb. Gdyby ich zabrakło, można się również spodziewać gwałtownego kurczenia się rybiej populacji na całym świecie.
Do roku 2100 poziom mórz wzrośnie prawdopodobnie o około 2 metry. Będziemy wówczas zmierzać pełną parą ku światu całkowicie pozbawionemu lodu, bo zanikanie pokrywy lodowej Grenlandii i Antarktydy Zachodniej przekroczy punkt krytyczny11, co oznacza, że w kolejnych stuleciach wody mórz podniosą się o co najmniej 10 metrów. Do tego czasu zniknie również większość innych lodowców – w tym te, które zasilają wiele ważnych rzek Azji.
Wysoka wilgotność powietrza w szerokim pasie równikowym sprawi, że większość obszarów tropikalnych w Azji, Afryce, Australii i obu Amerykach przez większą część roku będzie niezdatna do życia dla ludzi. Przy wysokich stężeniach dwutlenku węgla w powietrzu w tej strefie będą zapewne bujnie rozwijać się lasy tropikalne, w których żyją ciepłolubne gatunki roślin i zwierząt – zwłaszcza jeśli na tych obszarach zanikną ludzka infrastruktura i rolnictwo – chociaż warunki te będą prawdopodobnie bardziej sprzyjać wzrostowi pnączy niż drzew, które rosną wolniej12. Obszary leżące na południe i północ od tej wilgotnej strefy będzie pochłaniać pustynia – tam również nie da się mieszkać ani uprawiać ziemi. Niektóre modele przewidują, że rozciągająca się obecnie na północ od Sahary strefa, w której panują warunki pustynne, w przyszłości obejmie południową, a nawet środkową Europę, grożąc wyschnięciem takich rzek jak Dunaj i Ren.
W Ameryce Południowej modele przewidują osłabienie wschodnich pasatów nad Atlantykiem, wyschnięcie Amazonki, wzrost liczby pożarów i powstanie stepów tam, gdzie dziś rosną lasy deszczowe. W przypadku Amazonii przekroczenie punktu krytycznego może nastąpić wskutek wylesiania – nienaruszony las tropikalny może poradzić sobie z suszą, ponieważ sam stwarza i podtrzymuje własny wilgotny ekosystem, natomiast na obszarach przerzedzonych z powodu wycinki drzew możliwa stała się ucieczka wilgoci, przez co las zamienia się w sawannę. Około roku 2050 tropikalne lasy deszczowe – w tym puszcza amazońska – mogą zacząć wypompowywać do atmosfery więcej dwutlenku węgla, niż go będą pochłaniały.
Świat przyszłości będzie bez wątpienia mniej bezpieczny – by nie rzec: bardziej wrogi. Upały sprawią, że duże obszary globu staną się niezdatne do zamieszkania, a my będziemy mieli trudności z wyżywieniem się. Wskutek suszy i stresu termicznego wiele obecnych terenów rolniczych przestanie się nadawać do uprawiania; mimo zwiększenia się ilości opadów wilgoć będzie szybko parować z rozgrzanej gleby, a większość mieszkańców takich stref nie zdoła zapewnić sobie wystarczającej ilości świeżej wody. Ceny żywności na całym świecie gwałtownie wzrosną, co zmusi dziesiątki milionów głodnych ludzi do przeprowadzki do miast lub opuszczenia swoich krajów. Podniesienie poziomu mórz sprawi, że wiele wysp, a zwłaszcza regionów przybrzeżnych – zamieszkałych dziś przez prawie połowę światowej populacji – znajdzie się pod wodą. W rezultacie – według niektórych prognoz – do 2100 roku około 2 miliardów ludzi stanie się uchodźcami13.
Perspektywa wzrostu globalnej temperatury o 4°C jest przerażająca. W takim świecie miliardy ludzi nie będą miały gdzie żyć. Mam szczerą nadzieję, że do tego nie dojdzie, spójrzmy jednak, co dzieje się już dziś, gdy średnia globalna temperatura wzrosła zaledwie o 1,2°C w stosunku do tej, która panowała na naszej planecie przed epoką przemysłową. W skali globu od ponad 100 tysięcy lat nie było tak ciepło14. Nie widzimy jeszcze tego całkiem odmiennego świata, w którym Antarktydę porastają bujne lasy, ale tylko dlatego, że takie zmiany bardzo długo trwają. Światowe ekosystemy już reagują na zmiany, które zaszły niedawno w atmosferze, ale jeszcze nie zdążyły się do nich dostroić – zajmie im to wieki.
Opuszczamy niezwykle stabilny klimatycznie etap dziejów Ziemi – swoisty „rezerwat” – w którym możliwy stał się rozwój rolnictwa i rozkwit ludzkich cywilizacji15. Możemy już dostrzec początki nowej epoki, w której ekstremalne zjawiska pogodowe następują jedno po drugim. Poważny niepokój musi budzić to, że globalny obieg wody – mechanizm, według którego na całym świecie woda paruje i powraca do gleby w postaci deszczu – przyspiesza obecnie dwukrotnie szybciej, niż przewidywały to modele klimatyczne. Do końca wieku proces ten nasili się prawdopodobnie nawet o 24 procent16. Jeśli tak się stanie, rezultatem będą intensywniejsze i częstsze huragany, którym będą towarzyszyły gwałtowne i obfite deszcze. Może to również doprowadzić do zmian w kluczowych systemach pogodowych, takich jak tropikalna strefa konwergencji. Ten leżący w pobliżu równika obszar, na którym dochodzi do spotkania dwóch systemów pasatowych, cechuje się intensywnymi opadami. W tym miejscu rodzą się monsuny, od których zależy istnienie społeczności ludzkich – lub ich zagłada, jak w przypadku klasycznej cywilizacji Majów, która upadła wskutek długotrwałej suszy. W różnych modelach klimatycznych odmiennie przewiduje się to, jak tropikalna strefa konwergencji będzie reagować na globalne ocieplenie, pewne jest jednak, że zmierzamy ku światu, w którym częstszym zjawiskiem będą silne susze, a także ich przeciwieństwo: potężne burze i katastrofalne powodzie.
Nawet spodziewanego już na początku lat 30. XXI wieku podwyższenia temperatury o 1,5°C nie należy lekceważyć. Przy takim jej wzroście fale zabójczych upałów co najmniej raz na pięć lat będą nękać około 15 procent światowej populacji – to 1,3 miliarda ludzi. Przy wzroście o 2° zagrożenie to dotyczy 3,3 miliarda ludzi, a ponadto dwukrotnie zwiększa się ryzyko nieudanych zbiorów i przewiduje się dwukrotny spadek ilości odławianych ryb. Poziom mórz już teraz podnosi się szybciej, niż zakładają nawet najbardziej pesymistyczne prognozy17.
Choć jesteśmy zależni od różnorodności biologicznej, w naszym przyszłym świecie będzie ona mniejsza. Możemy spodziewać się ciągu klęsk żywiołowych, od pożarów po susze. Już za kilkadziesiąt lat możemy wkroczyć w burzliwy, targany konfliktami okres, w którym wielu ludzi zginie i może nastąpić koniec naszej cywilizacji.
Dalsza część w wersji pełnej
*Dosł. „reprezentatywne ścieżki koncentracji [gazów cieplarnianych]”.
**Dolina Kalifornijska (ang. Central Valley) – rozległa (47 tys. km2), płaska nizina położona w centralnej części Kalifornii, równolegle do wybrzeża Pacyfiku, ograniczona od zachodu pasmem Coast Ranges, a od wschodu górami Sierra Nevada.
Wstęp
1 United Nations (Department of Economic and Social Affairs), World Population Ageing 2019 (ST/ESA/SER. A/444) (2020).
2https://www.climate.gov/news-features/blogs/beyond-data/2021-us-billion-dollar-weather-and-climate-disasters-historical.
Burza
3 Takiej odpowiedzi udzieliło dwie trzecie respondentów przeprowadzonego na całym świecie sondażu, który objął ponad milion ludzi. United Nations Development Programme: https://www.undp.org/publications/g20-peoples-climate-vote-2021.
4 A. M. Haywood, H. J. Dowsett, A. M . Dolan, Integrating geological archives and climate models for the mid-Pliocene warm period, „Nature Communications”7:1 (2016), s. 1–14.
5 Natychmiastowy efekt cieplarniany tej emisji dwutlenku węgla całkowicie zrównoważyły ogromne ilości siarki, które również zostały uwolnione do atmosfery, co stworzyło barierę odbijającą światło słoneczne. W skali globu doszło do gwałtownego spadku temperatury, a brak światła słonecznego i zmiany w cyrkulacji wód oceanicznych w dużym stopniu zniszczyły życie roślinne na Ziemi, co doprowadziło do masowego wymierania gatunków zwierzęcych.
6 W stosunku do poziomu sprzed epoki przemysłowej.
7 J. M. Murphy, G. R. Harris, D. M. H. Sexton i in., UKCP18 land projections: Science report, UK Met Office, 2018.
8 T. Slater, I. R. Lawrence, I. N. Otosaka i in., Earth’s ice imbalance, „The Cryosphere”15:1 (2021), s. 233–246.
9 CIRES, The Threat from Thwaites: The retreat of Antarctica’s riskiest glacier (2021). Dostępne na stronach: https://cires.colorado.edu/news/ threat-thwaites-retreat-antarctica’s-riskiest-glacier oraz https://www.youtube.com/watch?v=uBbgWsR4-aw.
10 N. Boers, M. Rypdal, Critical slowing down suggests that the western Greenland Ice Sheet is close to a tipping point, „Proceedings of the National Academy of Sciences”118:21 (2021), p.e2024192118.
11 Szacuje się, że w miocenie – gdy poziom dwutlenku węgla wzrósł z poziomu, który był nawet nieco niższy od współczesnego, do około 500 ppm – Antarktyda straciła 30–80 procent swojej pokrywy lodowej. Obecnie ryzyko szybkiego cofania się i rozpadu antarktycznej pokrywy lodowej jest największe w jej dziejach, liczących 34 milionów lat.
12 N. Burls, A. Fedorov, Wetter subtropics in a warmer world: Contrasting past and future hydrological cycles, „Proceedings of the National Academy of Sciences” 114:49 (2017), s. 12888–12893.
13 Ch. Geisler, B. Currens, Impediments to inland resettlement under conditions of accelerated sea level rise, Land Use Policy 66 (2017), s. 322 [DOI: 10.1016/j.landusepol.2017.03.029].
14 S. Bova, Y. Rosenthal, Z. Liu i in., Seasonal origin of the thermal maxima at the Holocene and the last interglacial, „Nature”589:7843 (2021), s. 548–553.
15 Należy pamiętać, że nasz gatunek wyewoluował w plejstocenie, czyli w czasach epok lodowcowych; przez większość naszej ewolucyjnej historii walczyliśmy o przetrwanie w tych trudnych warunkach. Już samo w sobie jest to dość niezwykłe, Ziemia bowiem przez niemal całe swe dzieje była znacznie cieplejsza niż obecnie, za sprawą wyższego poziomu dwutlenku węgla, w rezultacie aktywności wulkanów.
16 P. J. Durack, S. E. Wijffels, R. J. Matear, Ocean salinities reveal strong global water cycle intensification during 1950 to 2000, „Science”336:6080 (2012), s. 455–458.
17 A. Grinsted, J. Hesselbjerg Christensen, The transient sensitivity of sea level rise, „Ocean Science”17:1 (2021), s. 181–186.