Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Świat trzeba ratować, odchodząc od antagonizmu w stronę współpracy dwóch współczesnych globalnych potęg - Chin i USA. Znajdą się i staną na ich czele przywódcy, którzy będą chcieli i potrafili tego dokonać. To oni zapiszą się po dobrej stronie historii, tak jak po 1945 r. uczynili to przywódcy zwaśnionych przez pokolenia regionalnych potęg - Niemiec i Francji, stawiając na polityczną i ekonomiczną kooperację. Uchroniła ona Europę od zgubnych zbrojnych konfliktów, które toczyły się przez cały XIX i początek XX wieku, na czym ucierpiały wszystkie państwa i co pochłonęło miliony ofiar ludzkich.
Nasz świat znalazł się w matni. Możni tego świata muszą pojąć, że nie da się nieustannie wzbogacać się - jakże często wyzyskując innych - bez oglądania się na towarzyszące temu koszty społeczne i środowiskowe. Natomiast społeczeństwa krajów na dorobku, funkcjonujące w gospodarkach emancypujących się, muszą znaleźć własny, oparty na merytokracji sposób wykorzystania nieodwracalnej globalizacji na rzecz zrównoważonego rozwoju. Nie uda im się to bez zapanowania nad procesami demograficznymi i bez uporania się z korupcją dewastującą gospodarkę.
Jak ją autor przewrotnie określa, czwarta część trylogii - poprzednie trzy zapoczątkowane bestsellerem pt. "Wędrujący świat" ukazały się w kilkunastu językach - została napisana z potrzeby ciągłego przypominania o największych problemach i poszukiwania odpowiedzi na pytania nurtujące dziś ludzkość: Jaka jest sytuacja? Co mamy robić? Co będzie dalej? To, co się wydarzy w przyszłości, zależy od nas. Od nas jako ludzkości, współczesnej cywilizacji, i od nas, jako uczestników toczących się procesów społecznych.
Profesor Kołodko dzieli się z Czytelnikami spostrzeżeniami i przemyśleniami odnośnie do stanu zglobalizowanej gospodarki, jej politycznego i kulturowego otoczenia. Czyni to bez emocji, korzystając z ogromu wiedzy, opierając się na własnych badaniach, doświadczeniach z podróży (odwiedził 168 krajów) i osobistych kontaktach z przywódcami i uczonymi tego wędrującego świata.
Profesor Grzegorz W. Kołodko
Uczony i polityk, profesor nauk ekonomicznych, wykładowca akademicki, jeden z głównych architektów polskich reform gospodarczych. Najczęściej na świecie cytowany polski ekonomista. W interdyscyplinarnych pracach naukowych zajmuje się polityką rozwoju, długofalowymi zmianami systemowymi, teoretycznymi i praktycznymi problemami globalizacji, ekonomią i polityką gospodarczą posocjalistycznej transformacji. Popularyzator wiedzy, autor i redaktor naukowy 60 książek oraz licznych artykułów i referatów opublikowanych w 28 językach. Członek Academia Europaea oraz Europejskiej Akademii Nauki, Sztuki i Literatury. Doktor honoris causa i honorowy profesor kilkunastu zagranicznych uniwersytetów.
W 1989 roku uczestniczył w historycznych obradach Okrągłego Stołu, w latach 1989-1991 był członkiem Rady Ekonomicznej Rady Ministrów. Jako wicepremier i minister finansów w latach 1994-1997 dzięki głębokim reformom systemowym doprowadził Polskę do rekordowego tempa wzrostu i do członkostwa w OECD. Pełniąc te stanowiska po raz kolejny w latach 2002-2003, ponownie wprowadził gospodarkę na ścieżkę szybkiego wzrostu i odegrał ważną rolę w integracji Polski z Unią Europejską.
Założyciel i Dyrektor Centrum Badawczego Transformacji, Integracji i Globalizacji TIGER w Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie. Distinguished Professor of Belt and Road School w Beijing Normal University. Wykładał na czołowych amerykańskich uniwersytetach, m.in. Yale, UCLA i Rochester, oraz okazjonalnie na licznych uczelniach w Europie, Ameryce i Azji. Angażowany był jako ekspert organizacji międzynarodowych, m.in. Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
Maratończyk (50 ukończonych biegów, najlepszy czas 3:38.22) i podróżnik (zwiedził 168 krajów i Antarktydę). Meloman, autor wystaw fotograficznych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 495
Copyright © Grzegorz W. Kołodko, 2022
Projekt okładki
Prószyński Media
Redakcja
Ewa Barlik
Tabele i wykresy
Sergiej Druczin
Korekta
Małgorzata Denys
Indeks
Ewa Barlik
Recenzent
Profesor Marek Ratajczak
Uniwersytet Ekonomiczny w Poznaniu
ISBN 978-83-8295-571-2
Warszawa 2022
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Ali mojej
z wdzięcznością za wszystko
Prolog
Millennium temu – w 1021 roku – niezwykle dzielni wikingowie z północy Europy, po brawurowej i znojnej wyprawie, podczas której wielu – nie wiemy ilu – zginęło, znaleźli nową ziemię. Do dziś tak się nazywa – Newfoundland. Jakie imię nadali jej tamci dzielni żeglarze, tego nie wiemy. Miejsce, do którego dotarli, na pamiątkę późniejszego francuskiego kolonializmu nazywa się dziś L’Anse aux Meadows (Kuitems, Wallace, Lindsay et al., 2021). Wikingowie dopłynęli do wyspy leżącej u północno-wschodnich wybrzeży ogromnego terytorium, podwójnego kontynentu, który musiał poczekać jeszcze prawie pół millennium na swe imię, Ameryka, które zawdzięczamy z kolei włoskiemu podróżnikowi, Amerigowi Vespucciemu, skądinąd dużo mniej zasłużonemu. On już nie mylił się jak Kolumb, bo wiedział, że dotarł do nowego ogromnego kontynentu, do Nowego Świata. Wtedy też, we wrześniu 1519 roku, z południowo-zachodniej Europy, z wybrzeża Hiszpanii wypłynęła mała flotylla pięciu galeonów pod komendą Ferdynanda Magellana i udała się w podróż dookoła świata, którego kulistości wtedy wciąż jeszcze wielu nie dawało wiary. Podobnie jak wikingowie ci dzielni żeglarze udali się na zachód, ale obrali południowy kurs, by dokonać, wydawałoby się, czegoś niemożliwego – opłynąć glob. Wkrótce potem słońce już nie zachodziło nad imperium królów Hiszpanii, Karola V i Filipa II. Powstawały i ewoluowały też inne imperia, którym przez czas jakiś przyświecało słońce. Nadeszła epoka globalizacji, choć wówczas nikt tego procesu tak nie nazywał. Procesu, gdyż to proces właśnie, którego istotę uchwycić można tylko w kategorii czasu.
I
ZAMIAST WSTĘPU,
CZYLI OD KWADRATURY PIĘCIOKĄTA DO CZWARTEJ CZĘŚCI TRYLOGII
Czwarta część trylogii? Przecież trylogia z definicji ma tylko trzy części! Z definicji tak, ale okazuje się, że w praktyce może zdarzyć się i czwarta. I tak oto pojawia się następna część mojej trylogii o świecie. Tak jak kiedyś możliwa okazała się kwadratura pięciokąta – książka traktująca o prospołecznie ukierunkowanych reformach gospodarczych oraz strategii szybkiego i zrównoważonego rozwoju po niefortunnej „szokowej terapii” z początku lat 90. (Kołodko 1993) – tak teraz możliwy jest czwarty odcinek trylogii traktującej o świecie i jego – czyli naszych – wielkich problemach. Po tym, jak w 2008 roku pojawił się Wędrujący świat, a w 2010 opublikowany został Świat na wyciągnięcie myśli i w 2013 ukazał się Dokąd zmierza świat. Ekonomia polityczna przyszłości, teraz nadszedł czas na Świat w matni.
Choć spotkać można opinie, że trylogię zapoczątkowaną Wędrującym światem fragmentami czyta się, jakby została napisana wczoraj, nie można milczeć. Wiele dzieje się wokół nas – tuż obok, bardzo blisko, i w miejscach odległych, bardzo daleko stąd. I niestety dzieje się relatywnie mniej dobrego i więcej złego niż wtedy, gdy po głowie chodziła mi tylko ta jedna, pierwsza książka. Pomimo ogromnego postępu dokonanego przez ludzkość podczas minionych kilkunastu lat piętrzą się problemy do rozwiązania, więcej jest sprzeczności idei i interesów, mnożą się rozmaite konflikty kulturowe, społeczne, polityczne, ekologiczne, gospodarcze i, co szczególnie groźne, militarne. Nie powinna opuszczać nas nadzieja na lepszą przyszłość, ponieważ dzięki potędze ludzkiej wiedzy wszystkie te problemy i sprzeczności są rozwiązywalne, ale nie można też mieć pewności, że zostaną rozwiązane. To zależy. Od czego? Na to próbuję odpowiedzieć w tej książce.
W Wędrującym świecie pisałem o dwunastu Wielkich Sprawach Przyszłości. Dużymi literami: WSP. Nie mnożyłem ich w następnych tomach trylogii, gdyż – jak sądzę – kompleksowo ujmują całokształt otaczającej nas rzeczywistości oraz zjawisk i procesów zachodzących na świecie. W książce Dokąd zmierza świat… zamieniłem tylko kolejność dwóch pierwszych spraw. Na czoło wysunięte zostały kwestie aksjologiczne – problematyka zróżnicowanych wartości przyświecających ludziom i ich zbiorowościom – a dopiero po nich idzie zagadnienie dynamiki gospodarczej. Ten tuzin WSP ujęty został w takiej oto sekwencji:
1. Ewolucja wartości i ich kulturowe implikacje dla procesów rozwojowych.
2. Tempo i granice wzrostu gospodarczego.
3. Instytucjonalizacja globalizacji versus narastający brak koordynacji i chaos.
4. Integracja regionalna i jej sprzężenie z globalizacją.
5. Pozycja i rola organizacji pozarządowych.
6. Środowisko przyrodnicze i konkurencja o wyczerpujące się zasoby naturalne.
7. Procesy demograficzne i migracje ludności.
8. Bieda, nędza i nierówności społeczne.
9. Gospodarka i społeczeństwo oparte na wiedzy.
10. Postęp naukowo-techniczny.
11. Ewolucja sieci i jej gospodarcze konsekwencje.
12. Konflikty i bezpieczeństwo, wojna i pokój.
Przyjmując taką kolejność prezentacji i dyskusji tych fundamentalnych dla współczesnej cywilizacji zagadnień, komentowałem, że lista mogłaby być inaczej ustawiona. Można byłoby zacząć od ostatniego punktu traktującego o bezpieczeństwie, o wojnie i pokoju, a zwieńczyć rozważania dotychczasowym punktem pierwszym – konkluzjami o ewolucji wartości motywujących nas do różnorakich działań, do ich podejmowania albo zaniechania. Teraz zapewne inaczej trzeba by sekwencjonować te Wielkie Sprawy Przyszłości, nie dopisując wszakże żadnych dodatkowych punktów. Wydają się one obejmować całość wielkich spraw, którymi jako ludzkość musimy się porządnie zajmować w przyszłości. Natomiast niektóre z wyzwań, o których mowa we wszystkich trzech książkach o świecie, wyraźnie wysunęły się do przodu. Wskazać tu wypada zwłaszcza na kwestie nierówności, migracje ludności oraz zmiany klimatyczne. Pomiędzy tymi trzema WSP występują określone współzależności i sprzężenia. W szczególności nierówności – dochodowe i majątkowe, w dostępie do dóbr publicznych i internetu – oraz zmiany środowiskowe i ocieplanie się klimatu, co czyni życie nieznośnym w coraz liczniejszych miejscach na Ziemi, wpływają na intensyfikację z trudem kontrolowanych migracji ludności. Jest już tak źle, że zagraża to demokracji (tam, gdzie ona istnieje), spokojowi społecznemu i pokojowym stosunkom międzynarodowym. Świat znalazł się w matni i tym bardziej nie wolno tracić czasu na bierne przyglądanie się biegowi spraw i gmatwaniu się stanu rzeczy, lecz trzeba poszukiwać dróg wyjścia. Niektórzy tracą wiarę w ich istnienie, ale one są. Trzeba je zatem znaleźć.
Nie upierając się przy wcześniejszym ujęciu kolejności dwunastu Wielkich Spraw Przyszłości, w tej książce do nich bezpośrednio nie nawiązuję, aczkolwiek kontynuuję zarysowane tam myśli. Ważniejsza od sekwencji, zawsze mniej czy bardziej dyskusyjnej, jest kompleksowość. Wielki francuski artysta, Jean-Luc Godard, jeden z twórców modnej z górą pół wieku temu filmowej nowej fali, na pytanie, jak się robi tak wspaniałe filmy, jak jemu się to udawało w Do utraty tchu (1960) czy w Pogardzie (1963), odpowiedział, że to proste. Otóż film musi mieć początek, środek i koniec. Dziennikarze szybko zanotowali tę cenną myśl, ale zanim zreflektowali się, że mistrz opowiada truizmy, Godard dodał: niekoniecznie w takiej kolejności. Otóż to. W sztuce można piękny obraz przedstawiać, kreśląc nie wszystko po kolei. W filmie rzecz w tym, aby przed pojawieniem się napisu FIN dzieło było kompletne. W nauce obowiązują inne rygory aniżeli w sztuce i lepiej nie zaczynać od końca. Najważniejsze jest wszak, by odpowiedzieć na postawione pytania, acz niekiedy samo ich trafne sformułowanie wzbogaca naszą wiedzę.
Dwanaście spraw – choćby tych najważniejszych – to bardzo dużo. W końcu nawet zestaw przykazań musiał zmieścić się w Dekalogu. W nauce o zarządzaniu przyjmuje się, że jedną z cech dobrego lidera jest to, że nigdy nie deklaruje więcej niż trzy ważne sprawy do załatwienia. Dlatego też nasz tuzin WSP to nie propozycja dla liderów; w szczególności nie dla tych politycznych, bo wyobraźmy tylko sobie „skuteczność” przywódcy wzywającego na wiecu swoich popleczników do podjęcia się realizacji tych spraw. Sam by ich nie spamiętał… To propozycja pod intelektualną rozwagę i wskazówka co do kierunków politycznych działań na wielką społeczno-gospodarczo skalę i na długi okres.
Czytelnikowi wertującemu karty tej książki – niekoniecznie w kolejności ich numeracji – niekiedy może się wydawać, że jakiś wątek mógłby pojawić się wcześniej albo później. Z pewnymi myślami mógł się zetknąć, ponieważ fragmenty kilku rozdziałów były publikowane w „Ekonomiście”, „Studiach Socjologiczno-Politologicznych” i „Rzeczpospolitej”. Materia współczesnego świata jest tak złożona i zagmatwana, że można ją opisywać na różne sposoby, w rozmaity sposób wpuszczając kolejnych bohaterów na ekran tego jedynego w swoim rodzaju globalnego kina. Cóż, żyjemy w czasach chaosu i tym bardziej tęskno nam do elementarnego ładu kulturowego i instytucjonalnego ułatwiającego nie tylko zrozumienie, co i dlaczego wokół się dzieje, lecz przede wszystkim prowadzącego do spokoju w życiu i większej dozy przewidywalności, co nas czeka w przyszłości. O ile życie w obliczu ogromnej niepewności co do kształtu tej przyszłości jest intelektualnie inspirujące dla nielicznych, o tyle dla zdecydowanie większych odłamów społeczeństw jest deprymujące i frustrujące. Ludzie wolą wiedzieć, co ich czeka. Najbardziej chcieliby wiedzieć, że czeka ich dobra przyszłość. Tak być może, ale nie musi…
Gdy w 2011 roku na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku prezentowałem amerykańskie wydanie pierwszego tomu trylogii1, poproszony o komentarz profesor ze School of Law powiedział, że „To bardzo ciekawe dzieło. Mam tylko wrażenie, jakby profesor Kołodko uważał, że nie można zrozumieć niczego, jak się nie wie wszystkiego”. Odrzekłem, że aż tak daleko się nie posuwam, ale zaiste sądzę, iż aby zrozumieć cokolwiek, trzeba zrozumieć bardzo wiele. Chciałbym, aby ta czwarta część trylogii trochę nam w tym pomogła.
1 To ciekawe, że Columbia University Press, amerykański wydawca książki, która skądinąd ukazała się w dziesięciu językach, inspirując się tytułem pierwszego rozdziału: Świat, słowa i treści (czyli jak się rodzi prawda, błąd i kłamstwo w ekonomii i polityce i co czynić, aby prawda brała górę), zatytułował ją Truth, Errors, and Lies: Economics and Politics in a Volatile World (Kolodko, 2011), czyli „Prawda, błędy i kłamstwa: ekonomia i polityka w niestabilnym świecie”.
To szaleństwo czynić w kółko to samo
i oczekiwać odmiennych rezultatów.
Albert Einstein (1879–1955)
II
NA NOWE CZASY NOWY PRAGMATYZM
Tożsamość ekonomii
Ekonomia to piękna nauka, gdyż służy temu, aby ludzie mieli się lepiej. To nauka o gospodarowaniu we wszystkich jego aspektach, jeśli zaś do zasobów wiedzy zakumulowanej przez pokolenia potrafimy dodać nowe segmenty – nowe obserwacje zjawisk i procesów i ich nowatorskie teoretyczne wyjaśnienia – jest to już nie tylko wiedza, lecz także nauka. Ale nauką pozostaje tak długo, jak długo służy prawdzie, gdy skupia się na obiektywnej analizie i dogłębnych uogólnieniach, a nie wtedy, gdy bywa brzydka, bo traktuje się ją jako instrument w toczących się sporach politycznych i ideologicznych czy też narzędzie w rękach lobbystów i grup interesów. W tych dwóch przypadkach bez wątpienia wielce przydaje się ekonomiczna wiedza, nauką to jednakże nie jest i tego typu działaniom nie można przypisać atrybutów piękna właściwych ekonomii jako nauce postrzegającej i analizującej ludzkie – indywidualne, grupowe, społeczne, cywilizacyjne – zachowania gospodarcze i ujmującej ich interpretacje w teoretyczne ramy. O ekonomii jako nauce możemy mówić zatem wtedy, gdy tworzy wartość dodaną w sferze naszej wiedzy o gospodarowaniu.
Sprawa komplikuje się wszakże, ponieważ nie brakuje nam nierozwiązanych problemów, a sama ekonomia znajduje się na etapie tektonicznych zmian. Zdaniem wielu autorów jest w stanie kryzysu (Csaba, 2009), a niektórzy wręcz twierdzą, że to zepsuta nauka (ang. broken science), wierząca – jak Alicja w Krainie Czarów – w tym samym czasie w różne sprzeczne rzeczy. Rzeczywiście, ekonomia znalazła się w niebywale trudnym, wielce skomplikowanym położeniu, co wynika z jednej strony z istoty badanej materii – ze stanu współczesnej gospodarki oraz jej kulturowego i realnego, w tym technologicznego, otoczenia, a z drugiej strony – z funkcji, które ma spełniać rozwijana i wzbogacana wiedza o gospodarowaniu. Z obu tych punktów widzenia obecny okres jest szczególny, stawia bowiem nowe pytania, na które trzeba poszukiwać nowych odpowiedzi. To fascynujące wyzwanie, z którym tradycyjne nurty myśli ekonomicznej nie potrafią sobie poradzić. Odmienna od uprzedniej rzeczywistość wymaga odmiennego podejścia. Ekonomii dotyczy to w szczególności.
Wraz z przemieszczaniem się ludzi oraz wytwarzanych przez nich rzeczy i świadczonych usług wędruje także myśl ekonomiczna – towarzyszące jej pytania i odpowiedzi. Jesteśmy już od jakiegoś czasu – liczonego bardziej na dekady i pokolenia niż na lata i polityczne cykle wyborcze – w świecie nowej jakości, którą z szeroko rozumianej ekonomicznej perspektywy można określać jako rzeczywistość poPKBowską. To implikuje potrzebę rozwinięcia poPKBowskiej teorii ekonomii, na której powinna się opierać ukierunkowana na rozwiązywanie obecnych i przyszłych problemów poPKBowska polityka gospodarcza oraz poPKBowska strategia rozwoju. Innymi słowy, chodzi o całościowe ujęcie sprawy rozwoju, o koncepcję kompleksowego rozwoju. PoPKBowska rzeczywistość oznacza, że wiele zjawisk i procesów gospodarczych sensu largo zachodzi poza polami ludzkiej aktywności obserwowanymi i wyjaśnianymi w dotychczasowej, tradycyjnej myśli ekonomicznej, która koncentrowała się na uwarunkowaniach i mechanizmach wzrostu utożsamianego, upraszczając, w skali mikro z maksymalizacją zysku z zaangażowanego kapitału oraz w skali makro z maksymalizacją dochodu narodowego, najczęściej rozumianego jako produkt krajowy brutto, PKB.
O ile astronomia bada zasadniczo tę samą rzeczywistość, co dwa i pół wieku temu – a jak coś tu się zmienia, to w ślad za kolejnymi odkryciami naukowymi wyobrażenia o tej rzeczywistości, a nie ona sama2 – o tyle ekonomia, jeśli abstrahować od skądinąd fascynujących historii myśli ekonomicznej i historii gospodarczej, zasadniczo odnosi się do teraźniejszości. Dokładniej, skoro teraźniejszość to mniej niż mgnienie oka – do niedawnej przeszłości i bliskiej przyszłości. Mówmy przeto nie o teraźniejszości, lecz o współczesności, która się wielce i szybko zmienia.
Ekonomia współczesności opisuje i interpretuje istotnie odmienną gospodarkę i społeczeństwa niż te funkcjonujące onegdaj. Sielsko maluje się obrazek bez mała samowystarczalności gospodarki w czasach poprzedzających pierwszą rewolucję przemysłową, kiedy to ktoś bardzo zaradny miał własne „…przedsiębiorstwo z własnymi młynami, gorzelniami i browarami, tartakami i smolarniami, cegielniami i wytwórniami własnych beczek i gontów. Wyrabiał u siebie płótno, gwoździe i oleje – lniany, konopny i rzepakowy. Mąkę i kaszę ze swoich dóbr wywoził szkutami do Gdańska” (Gostomski, 1951). Za to, co wywiózł tymi szkutami – statkami, kierowanymi przez flisaków, płynącymi z prądem Wisły – mógł kupić potrzebne mu towary, których nie wytwarzał w swoim wielobranżowym gospodarstwie. Jakże prostą gospodarkę objaśniał Adam Smith, ogłaszając w 1776 roku Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów3. Mógł on opisywać sferę produkcji przez pryzmat fabryki szpilek i relacje wymienne na podstawie kontraktów między piekarzem a szewcem, teraz czynić to trzeba m.in. przez pryzmat obserwacji globalnych przepływów finansowych oraz stosunków dystrybucji w sieciach internetowego handlu. Oczywiście, piekarze i szewcy cały czas są potrzebni, choć euforycznym apologetom wysokich technologii, high-tech, wydaje się, że już nie, że wystarczy smartfon, Spotify i Uber, że wystarczy klikać. W czasach Smitha wszakże, w jego Anglii, PKB na mieszkańca (Smith nie znał jeszcze tej kategorii; to była gospodarka przedPKBowska) był mniej więcej 15-krotnie mniejszy niż obecnie4, natomiast ludność luźno ekonomicznie powiązanego świata była około 10-krotnie mniej liczna niż współcześnie. Cały świat w sumie wytwarzał jakieś 150 razy mniej niż teraz. Czterdzieści lat później David Ricardo studiował międzynarodowe stosunki handlowe i rozwijał teorię kosztów komparatywnych, analizując wymianę angielskiego płótna na portugalskie wino, jakkolwiek gospodarka nabrała już impetu wskutek rewolucji przemysłowej, którą z czasem nazwaliśmy pierwszą, a liczba ludności na Ziemi już przekraczała pierwszy miliard5.
Zgoła odmienna jest też dzisiejsza gospodarka od tej, którą opisywał i interpretował Karol Marks w Kapitale półtora wieku temu6, gdyż z czasem powstały bardziej wyszukane sposoby wzbogacania się jednych kosztem drugich niż prymitywny i brutalny XIX-wieczny wyzysk klasy robotniczej przez burżuazję. Mamy też inną gospodarkę niż ta, którą intelektualnie ogarnął trzy pokolenia później John Maynard Keynes, objaśniając popytowe mechanizmy sterowania gospodarką w skali makroekonomicznej7. Przełom, jakiego dokonał w myśli ekonomicznej, przestał wystarczać już pół wieku później wskutek intensyfikacji współczesnej fazy globalizacji, czyli liberalizacji i integracji dotychczas funkcjonujących w znacznym stopniu w odosobnieniu gospodarek narodowych oraz rynków kapitału, towarów i siły roboczej w jeden sprzęgnięty rynek ogólnoświatowy. Dotychczasowy błąd złożenia polegający na tym, że suma racjonalności mikroekonomicznych nie gwarantowała racjonalności makroekonomicznej, który to błąd usuwać próbował keynesowski interwencjonizm, został wzmożony błędem złożenia drugiej generacji, kiedy to suma racjonalności makroekonomicznych nie daje racjonalności globalnej (Szymański, 2004)8.
Wiekopomny wkład do nauki ekonomii takich gigantów jak Smith, Ricardo, Marks czy Keynes, a także wielu innych znaczących uczonych jest nie do przecenienia. Jednak nie należy mieć wątpliwości, że gdyby stanęli oni w obliczu nam danej rzeczywistości, to formułowaliby inne – niekiedy zupełnie inne – pytania i dochodzili do odmiennych wniosków niż onegdaj. Dowodzą tego późniejsze dokonania tej miary ekonomistów jak Friedrich Hayek, Milton Friedman, James Kenneth Galbraith, Douglass C. North czy Joseph E. Stiglitz, a na polskim gruncie Oskar Lange i Michał Kalecki.
Dokonana podczas minionego z górą półwiecza ewolucja pola badawczego ekonomii w stronę gospodarki postindustrialnej szybko okazała się niewystarczająca. Dowodzi tego fakt, że ekonomia nie jest w stanie odpowiedzieć na liczne i ważkie pytania, jeśli abstrahuje od takich kategorii jak oczekiwania, nieracjonalność, wartość czasu wolnego, cena świeżego powietrza, spójność społeczna, kompleksowość czy geopolityka. Nadal jednak trzonem ekonomii pozostaje badanie sprzeczności interesów ekonomicznych i proponowanie sposobów ich rozwiązywania. Tam, gdzie nie ma sprzeczności interesów, tam nie ma ekonomii. Mamy również do czynienia z różnicą przyświecających nam idei (Brunnermeier, James, Landau, 2016). Bywa, że w przypadkach występowania ewidentnych sprzeczności ekonomiści mogą dowodzić słuszności przeciwstawnych poglądów, poruszając się po twardym gruncie realiów, a nie błąkając się po krainie czarów. Trochę tak jak w starym i mądrym dowcipie, kiedy rabin odpowiada na pytanie: to ile w końcu jest dwa razy dwa? A to zależy – sprzedajesz czy kupujesz.
Robert Aumann, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie nauk ekonomicznych, powiedział o swoich dwóch znakomitych kolegach: „Przyznanie nagrody Kahnemanowi zyskało dużą popularność, ponieważ dotyczyła ona tak zwanej ekonomii behawioralnej, która podkreśla irracjonalność, z jaką ludzie często działają. Ale zignorowano [uzasadnienie] drugiej połowy Nagrody, którą otrzymał Smith, gdyż jego prace wykazały, że ludzie postępują racjonalnie. Tak naprawdę ta nagroda została przyznana tym dwóm osobom nie za udowodnienie, że ludzie działają irracjonalnie, ale za opracowanie metod ekonomii eksperymentalnej. Smith doszedł do wniosku, że ludzie postępują zgodnie z nakazami neoklasycznej ekonomii; innymi słowy, działają zgodnie z postulatami racjonalności. Kahneman doszedł do przeciwnego wniosku i podzielili Nagrodę Nobla” (Aumann, 2009, s. 24). Cóż, tak może być w ekonomii. W astronomii albo Słońce musiało się kręcić wokół Ziemi, albo Ziemia wokół Słońca; nie mogło być naraz tak i tak. W ekonomii niekoniecznie…
W poPKBowskiej rzeczywistości istota sprzeczności interesów ekonomicznych i idei jest odmienna niż wcześniej, co w naturalny sposób wynika z rozwoju sił wytwórczych i ewolucji stosunków produkcji. Wiele przy tym do studiowania dokonujących się zmian wniosły takie nurty jak ekonomia instytucjonalna, behawioralna, eksperymentalna czy neuroekonomia, ale trzeba pójść dalej, szerzej i głębiej (Gorynia, 2018; 2019), a przede wszystkim zorientować myśl ekonomiczną bardziej prospektywnie. Skoro ekonomia nie jest w stanie wyprzedzać nadchodzących procesów, niech przynajmniej za nimi nadąża (Ratajczak, 2017). Skoro nowoczesna ekonomia nie może być ekonomią jutra, to niech przynajmniej nie będzie ekonomią wczoraj.
Sprawy komplikują się jeszcze bardziej. Nowoczesna ekonomia w swych badaniach musi wykraczać poza obszar najszerzej rozumianego rynku, zagłębiając się to w zakamarki ludzkich procesów myślowych, innym razem w interakcje zachodzące w triadzie gospodarka–społeczeństwo–państwo. Tak naprawdę clintonowskie hasło It’s economy, stupid – ten jakże popularny, acz przypadkiem zrodzony slogan prezydenckiej kampanii Billa Clintona w 1992 roku – to jakby neomarksistowskie twierdzenie, że to jednak byt kształtuje świadomość, iż to od materialnej bazy społeczeństwa uzależniona jest nadbudowa gospodarki w postaci państwa i jego instytucji. Fakt, ale obecnie wiemy i to, że bywa, iż to świadomość kształtuje byt, a już z pewnością ma nań ogromny wpływ, w tym wszystkim zaś na dodatek uczestniczy państwo, a w epoce globalizacji także międzynarodowe i ogólnoświatowe relacje międzypaństwowe.
Wszystko to już nie wystarcza. Stan gospodarki jest tak złożony, że potrzebne jest pchnięcie myśli ekonomicznej na nowe tory; niezbędne jest przeformułowanie jej celu, treści i metody. Na pewno musi ona na dobre opuścić dotychczasowy nurt główny (ang. mainstream economics), ponieważ powstałe w jego ramach modele aż nadto oddaliły się od realiów życia gospodarczego9. To, co mieści się w podręcznikach, nie obejmuje tego, co mieści się w rzeczywistości, a nauka nie może jej ignorować i nadmiernie modelowo upraszczać (Bałtowski, 2015). „Załóżmy, że…” ma swoje zdroworozsądkowe granice.
Świat zamieszkany przez blisko osiem miliardów ludzi wytwarzających produkt brutto (znowu ten PKB…) o wartości ponad 130 bln dolarów (licząc według parytetu siły nabywczej, PSN) i kreujących masę problemów ekonomiczno-społecznych jest strukturalnie niezrównoważony i przez to konfliktogenny aż do pułapu wytrzymałości. Podczas gdy są autorzy, którzy twierdzą, że w sumie jest zupełnie dobrze (Milanovic, 2019; Ridley, 2010; Rosling, Rosling i Rosling Ronnlund, 2018), inni twierdzą, iż świat i cywilizacja stoją w obliczu zapaści. O ile jedni w ślad za tym kreślą wizje bez mała katastroficzne (Szymański, 2019), a już na pewno nie widzą żadnej sensownej przyszłości dla kapitalizmu (Harvey, 2015), o tyle inni są przekonani, że da się to naprawić przez fundamentalne zmiany (Acemoglu, Robinson, 2012; King, 2013; Kolodko, 2014a; Mączyńska, 2019; Orłowski, 2011).
W następnych latach coraz częściej słyszeć będziemy – już słyszymy – o końcu świata, jaki znamy, o upadku gospodarki rynkowej (Bremmer, 2010), o postkapitalizmie, ponownie o trzeciej drodze i socjalizmie, pojawiać się będą nowe terminy, takie jak „gospodarka współdzielenia” (ang. sharing economy) (Sundararajan, 2017), opierająca się na platformach cyfrowych „gospodarka zleceniobiorców” (ang. gig economy) (Kessler, 2018) czy „chinizm” (Kolodko, 2018a). Wracać też będą stare nazwy z poprzedzającymi je określeniami „nowy” albo „neo”, na przykład „nowy nacjonalizm” (Economist, 2016) czy „neoprogresywizm”10. Ożywać będą znane z przeszłości pojęcia, takie jak „ordoliberalizm” czy „społeczna gospodarka rynkowa”. „Odkrywane” są stare teorie, jak onegdaj nośna schumpeterowska teoria twórczej destrukcji (Schumpeter 2008), które prezentuje się w innym opakowaniu (Hausner, 2019). Słynne są koncepcje gospodarki opartej na wiedzy, lansowane tak, jakby zapomniano o starszej od niej o pół wieku koncepcji nauki jako bezpośredniej siły wytwórczej. Profilaktycznie krytykowane będą nowo-stare kategorie, jak kapitalizm kolektywny (ang. collective capitalism), któremu zarzuca się, że jest wyzbyty dwóch niezbędnych mu atrybutów: odpowiedzialności za decydowanie, czego ludzie potrzebują, oraz dynamizmu (Economist, 2019b), czy też gospodarka dobrobytu (ang. welfare state), do której ma się pretensje, że pociąga za sobą nadmierny fiskalizm i zbyt dużą – z punktu widzenia efektywności – redystrybucję dochodów.
W rezultacie wpierw panoszyć się będzie – już się panoszy – szum pojęciowy i bałagan definicyjny. Z czasem z tego chaosu wyłonić się może jakaś zwarta koncepcja nowego systemu społeczno-gospodarczego, a raczej nowych systemów, gdyż uniformizmu już nigdy nie będzie (tak naprawdę to w przeszłości też nigdy go nie było) ze wszystkimi tego konsekwencjami dla nauk ekonomicznych. Tak oto żyjemy w epoce kształtowania się nowej rzeczywistości, odmiennej niż dotychczasowe ustroje, którą trzeba intelektualnie ogarnąć, zrozumieć, objaśnić i zaproponować sposoby oddziaływania na jej ewolucję w sposób umożliwiający współkształtowanie jej pożądanego oblicza. To jasne, że wokół tego oblicza toczyć się będą – już się toczą – aksjologiczne spory i że jego wygląd będzie funkcją rozwiązywania gromadzących się sprzeczności interesów.
W debacie naukowej bardzo ważny jest przy tym rygoryzm terminologiczny, wiele bowiem sporów bierze się stąd, że interlokutorzy głoszący swoje argumenty nie to samo mają na myśli. Jak rozstrzygnąć spór, czy w Chinach mamy „kapitalizm państwowy” (Roland, 2019) albo, gorzej, skorumpowany „kapitalizm kolesiów” (ang. crony capitalism) (Pei, 2016), czy też – jak wolą chińscy przywódcy – „socjalizm z chińską charakterystyką”, skoro trzymając się proponowanych przez autorów definicji, mamy tam w jednej i tej samej rzeczywistości każdy z tych systemów? Czy w Polsce demokracja jest jeszcze liberalna, czy już nieliberalna? Bo na Węgrzech już nieliberalna (Csaba, 2019)? W Turcji i Rosji gospodarka rynkowa funkcjonuje w politycznym otoczeniu systemu demokratycznego czy autokratycznego? Podczas gdy jedni autorzy używają na określenie tej samej rzeczywistości różnych nazw, inni określają różne rzeczywistości tym samym mianem. Bywa przeto, że po dogłębnym wyjaśnieniu sobie używanych terminów zanika przedmiot merytorycznego sporu czy też zaczyn politycznego konfliktu. Tym bardziej potrzebny jest rzeczowy dialog.
Co ciekawe, w Stanach Zjednoczonych tyle samo młodych ludzi w wieku od 18 do 29 lat opowiada się za kapitalizmem, co za socjalizmem11. Jest to około 45 proc. w każdym z tych przypadków12. W USA 45 proc. za socjalizmem, a w krajach Europy Środkowo-Wschodniej mało kto?! Otóż to rozstrzelenie opinii i preferencji co do ustroju gospodarczo-społecznego bierze się przede wszystkim stąd, że respondenci pytani to samo odpowiadają na różne pytania, jako że różnie rozumieją używane pojęcia. O ile w Stanach Zjednoczonych, słysząc „socjalizm”, myślą o powszechnie dostępnej publicznej służbie zdrowia, bezpłatnych uniwersytetach i progresywnym opodatkowaniu najbogatszych warstw ludności, o tyle w krajach posocjalistycznej transformacji przed oczami wyobraźni staje im system doświadczony jedno czy dwa pokolenia wcześniej, który po 1989 roku jest malowany przez politykę historyczną na czarno – jeszcze bardziej, niż czyniono to na Zachodzie przed 1989 rokiem – jako opresyjny system polityczny i gospodarka chronicznych niedoborów. Takie mieszanie pojęć w publicznych ocenach jest mylące, w polityce niebezpieczne, a w nauce niedopuszczalne.
O jaką ekonomię zatem nam chodzi? Co ona ma obserwować, analizować, opisywać i interpretować? Czy, a jeżeli tak, to co i jak ma proponować i zmieniać na lepsze? To zdumiewające, bo gdy wydawać by się mogło, że nagromadzona przez wieki wiedza ekonomiczna powinna nam dostarczać łatwych i zgodnych odpowiedzi na te pytania, częstokroć staje się ona bezradna wobec napotykanych wyzwań. Dzieje się tak co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, ze względu na ogromną jakościową różnorodność badanej rzeczywistości ekonomia coraz bardziej staje się nauką kontekstualną, coraz mniej zaś obowiązują w niej prawa uniwersalne. Po drugie, myśl ekonomiczna często nie nadąża za szybko zmieniającą się rzeczywistością. Marksista powiedziałby, że obserwacje i uogólnienia nie nadążają za ewoluującymi stosunkami produkcji, na które przemożny wpływ wywierają wartko zachodzące zmiany w charakterze sił wytwórczych. Instytucjonalista skonstatowałby, że reguły rynkowej gry pozostają w dysonansie wobec szybko ewoluujących przemian w technologii i organizacji produkcji oraz wymiany.
Stan rzeczy
Ludzkość stoi w obliczu epokowych wyzwań. Sprostanie im wymusza zmiany stylu życia, z czym musi być skorelowane odmienne niż dotychczas funkcjonowanie gospodarki. To wszystko determinuje konieczność zredefiniowania celu gospodarowania. Te epokowe wyzwania wynikają z nakładania się siedmiu megatrendów symptomatycznych dla współczesności:
1. przemian demograficznych, zwłaszcza starzenia się ludności i ogromnego rozstrzelenia współczynników dzietności,
2. zmian środowiskowych, zwłaszcza wyczerpywania się nieodnawialnych zasobów i ocieplania się klimatu,
3. rewolucji naukowo-technologicznej, zwłaszcza cyfryzacji gospodarki i kultury oraz automatyzacji,
4. nieinkluzywnej globalizacji, zwłaszcza narastania obszarów wykluczenia i nierówności,
5. ogólnego kryzysu neoliberalnego kapitalizmu, zwłaszcza strukturalnej nierównowagi gospodarczej,
6. kryzysu liberalnej demokracji, zwłaszcza towarzyszącej mu polaryzacji społeczeństw,
7. drugiej zimnej wojny, zwłaszcza Zachód–Rosja i konfliktu USA–Chiny.
Przemiany demograficzne
Ludzi jest a to za mało, a to za dużo; zależy, na który fragment globu spojrzeć. O ile przeciętny współczynnik dzietności dla świata wynosi 2,42 urodzenia na kobietę, o tyle w skrajnych warunkach jest to zaledwie 0,84 w Singapurze i aż 6,35 w Nigrze. Jeden i drugi przypadek – abstrahując od imigracji w pierwszym i emigracji w drugim – prowadzi do katastrofy demograficznej. Na świecie są aż 124 państwa i terytoria zależne13, w których współczynnik dzietności kształtuje się poniżej stopy płodności na poziomie zamiennym (ang. replacement level fertility) wynoszącej około 2,1 dziecka na matkę. Przejawiające się raz to w nadwyżkach, innym razem w niedoborze siły roboczej, ekonomiczne następstwa takiego stanu rzeczy są daleko idące.
W ślad za tym z biegiem czasu coraz bardziej narasta nierównowaga demograficzna, co jeszcze nasila presję na migracje ludności wymykające się spod kontroli państw i porozumień międzynarodowych. Już ponad 300 mln osób żyje poza miejscem swego urodzenia, a wielokrotnie więcej deklaruje chęć wyjazdu; niektórzy nieodparcie. I niekoniecznie z powodów ekonomicznych. Są miejsca, gdzie ekonomicznie żyć się da, ale kulturowo się nie chce. To zaskakujące, ale nawet w Ameryce Północnej – bardziej w USA niż w Kanadzie – aż około 15 proc. ludności deklaruje chęć opuszczenia swego kraju. Na Bliskim Wschodzie i w Ameryce Łacińskiej jest to ponad 30 proc., a w Europie zdumiewające 23 proc. (Economist, 2019c). Okazuje się, że w coraz większej liczbie krajów powiedzenie „wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej” jest już nieaktualne.
Innym aspektem przemian demograficznych jest starzenie się społeczeństw. Długość życia z oczywistych powodów już nigdy nie skoczy aż tak jak w XX wieku, kiedy to przeciętne trwanie życie wydłużyło się z około 47 lat przed pierwszą wojną światową do obecnie wynoszącego 70 lat. Kluczowe znaczenie w tym skoku miał spadek śmiertelności małych dzieci. Współcześnie żyje się średnio od 52 lat w Afganistanie do 90 w Monako. Szacuje się, że co drugie dziecko urodzone obecnie w wysoko rozwiniętych krajach ma przed sobą do przeżycia całych 100 lat. Ma to kolosalne znaczenie dla gospodarki. Przed nami przełom w sposobie pracy i w stylu życia.
Nie ma mowy o prostej ekstrapolacji dotychczasowego modelu konsumpcji i stylu życia. Wystarczy sobie uzmysłowić, że gdy życie kobiety, która przechodzi obecnie na emeryturę średnio w wieku 60 lat, wydłuży się o kilka lat i będzie wynosić 90 lat14 – a tak stanie się w coraz liczniejszej grupie społeczeństw – to tradycyjnie biorąc, musiałaby ona spędzać na emeryturze jedną trzecią swego życia! To ekonomiczny i społeczny absurd, zwłaszcza przy repartycyjnym systemie emerytalnym, w którym wypłaty świadczeń emerytalnych są finansowane składkami płaconymi przez osoby zatrudnione (Kołodko, Tomkiewicz, 2014), oraz strukturalnym niedostatku oszczędzania na starość. Społeczeństwo, które trzecią, a choćby tylko czwartą część życia miałoby spędzać na emeryturze, to chore społeczeństwo, a w takim nie ma mowy o zdrowej gospodarce. I odwrotnie.
W obliczu nieuchronnego starzenia się ludności – co skądinąd jest rezultatem rozwoju społeczno-gospodarczego i przejawem postępu cywilizacyjnego – inaczej i co innego niż dotychczas trzeba będzie wytwarzać, inaczej dzielić, inaczej konsumować. Istotne zmiany w strukturze popytu będą za sobą pociągać stosowne przesunięcia w strukturze podaży. Inaczej też trzeba będzie zatrudniać ludzi, którzy będą inaczej zarabiać, oszczędzać i wydawać. Inaczej przeto trzeba będzie ich kształcić i dokształcać. Inaczej wreszcie przyjdzie opodatkowywać dochody i majątki oraz strukturyzować transfery i wydatki publiczne. Odmienna zatem będzie także rola państwa.
Coraz większa liczba społeczeństw już wkroczyła w fazę transformacji demograficznej. Osób starszych, w wieku poprodukcyjnym, jest na świecie coraz więcej. O ile w 2021 roku co jedenasty człowiek miał ponad 65 lat, o tyle w 2050 roku w takim wieku będzie co szósty z nas… Z kolei osób w wieku przedprodukcyjnym jest relatywnie coraz mniej; dzieci w wieku do 15 lat to około 25 proc. całej ludzkości15. ONZ przewiduje, że w latach poprzedzających rok 2050 liczba ludności pocznie spadać w sumie w 55 krajach, łącznie z Chinami. Zarazem istotnie pogarszać będzie się współczynnik obciążenia demograficznego, czyli stosunek liczby ludności w wieku przed- i poprodukcyjnym do liczby ludności w wieku produkcyjnym, który obecnie w skali globalnej wynosi 53,3 proc.16 Krajem najbardziej zaawansowanym w procesie transformacji demograficznej jest Japonia, gdzie ludność w wieku powyżej 65 lat stanowi prawie 30 proc. populacji, a współczynnik obciążenia demograficznego wynosi aż 69 proc. Tamtejszym doświadczeniom w dostosowaniu do takich zmian demograficznych trzeba przyglądać się ze szczególną uwagą i uczyć się od Japończyków. Określają oni ludność w wieku 65–74 lata jako „przed-starą” czy też „jeszcze-nie-starą”. Prawie połowa z grupy w wieku 65–69 lat pracuje, a spośród mających 70–74 lata jest zatrudniona jedna trzecia.
Kończy się bezpowrotnie epoka życia w trzech fazach: dzieciństwo – wiek dojrzały – starość, czy inaczej: wiek przedprodukcyjny – produkcyjny – poprodukcyjny. Zaczęło się i trwa życie wielofazowe, a układ składających się nań faz jest płynny, dynamiczny i wciąż daleki od pełnego rozpoznania (Gratton, Scott, 2016). Nie tylko nie znamy wielu odpowiedzi w tych kwestiach, lecz także, co gorsza, nie jesteśmy świadomi wszystkich pytań, które postawi przed ekonomią wydłużające się życie.
Zmiany środowiskowe
Rosnąca liczba ludzi, produkując i konsumując coraz więcej, w coraz większym stopniu obciąża Matkę Ziemię – swoje środowisko naturalne. Aż dziw bierze, że zaledwie pół wieku temu kurs ekonomii na uniwersytecie mógł się zaczynać od twierdzenia, że powietrze i woda to są dobra wolne, a takimi ekonomia się nie zajmuje. Otóż musi się nimi zająć szczególnie, gdyż to podstawy ludzkiego bytu, których nie powinno nikomu zabraknąć. Przeciwdziałanie zanieczyszczaniu przyrody i rozumna kontrola eksploatacji nieodnawialnych zasobów Ziemi to imperatyw gospodarowania w XXI wieku i następnych. Nie ma dóbr wolnych; korzystanie ze wszystkich kosztuje i trzeba z jednej strony nauczyć się dobrze liczyć te koszty, z drugiej – sprawiedliwie obciążać nimi społeczeństwa gospodarujące i ich członków. Jak to robić efektywnie i co to znaczy sprawiedliwie, to fundamentalne pytania, przed którymi stoi ekonomia. Sprawa ma także swój wymiar etyczny.
Podporządkowany kryterium efektywności rynkowej sposób produkcji w minionej epoce był bardzo energochłonny. Przy okazji ludzkość, której liczebność od czasu rozkręcenia pierwszej rewolucji przemysłowej wzrosła mniej więcej siedmiokrotnie, wyemitowała n-krotnie więcej dwutlenku węgla i innych gazów cieplarnianych, co skutkuje wzrostem temperatury przy powierzchni Ziemi o nie mniej niż 1,1 stopnia Celsjusza (IPCC, 2019). Z tym da się jeszcze żyć, ale kontynuowanie dotychczasowych tendencji mogłoby pod koniec wieku doprowadzić do takiego przegrzania klimatu, że zagrażałoby to egzystencjalnym podstawom ludzkości (Wallace-Wells, 2019).
Chociaż nieco inaczej niż kilkanaście lat temu wygląda wyczerpywanie się surowców nieodnawialnych, także energetycznych, to imperatyw ich rozważnego wykorzystywania bynajmniej nie znika. To fakt, że zgubne skądinąd ocieplanie klimatu umożliwia dostęp do przebogatych złóż w Arktyce, a ich eksploatacja już nabiera impetu. To fakt, że odczuwalnie zwiększyły się rozpoznane, zwłaszcza podwodne morskie zasoby dostępnych surowców energetycznych. To fakt, że ich podaż zwiększyła się wskutek stosowania technologii uzyskiwania gazu łupkowego i łupkowej ropy naftowej. Ale to wszystko nie likwiduje problemu wyczerpywania się zasobów, a jedynie oddala moment, gdy będą one maleć. Ponadto w każdej z tych okoliczności – od eksploatacji złóż Arktyki przez wiercenia pod dnami oceanów po ekstrakcję łupków – dewastowane jest naturalne środowisko przyrodnicze.
Musi zatem zmienić się styl życia, musi się zmienić zwrotnie z nim sprzężony sposób produkcji na mniej, a na pewno na inaczej energochłonny. Inaczej to znaczy oparty w większym stopniu na źródłach odnawialnych. Styl życia zmienia się powoli i z mozołem, trzeba jednak zdać sobie sprawę z nieuchronności tej zmiany. Wymaga to kompleksowych działań, począwszy od sfery edukacji i kulturowego oddziaływania na nabywców i konsumentów, przez wspieranie rozwoju przyjaznych środowisku technologii, po stosowną regulację, łącznie z nakazami i zakazami. Nie wystarczy ani samo zaangażowanie państwa i finansów publicznych, ani komercyjna aktywność prywatnej przedsiębiorczości. Potrzebna jest twórcza synergia potęgi niewidzialnej ręki rynku i siły widzialnej ręki państwa. Decydować będzie regulacja. Sporo można osiągnąć dzięki dobrze ułożonemu partnerstwu publiczno-prywatnemu.
Trzeba przy tym wszystkim ponieść nieuchronne koszty, co wymaga zasadniczej przebudowy systemów podatków przez sukcesywne przechodzenie od obciążania nimi dochodów do obciążania wydatków, z uwzględnieniem wpływu wytwarzania nabywanych towarów i ich spożywania na eksploatację środowiska i ocieplanie klimatu. To jest trudne, ale konieczne (Postuła, 2019). W pierwszej kolejności dokonać tego muszą kraje wysoko rozwinięte, które w długookresowym procesie wzrostu gospodarczego w największej mierze przyczyniły się do nierównowagi ekologicznej będącej produktem historii, a nie incydentem teraźniejszości.
Rewolucja naukowo-technologiczna
Najbardziej widoczny, a na pewno najbardziej nagłaśniany wpływ na zmianę stylu życia i związanego z nim sposobu gospodarowania wywiera współczesna faza rewolucji naukowo-technicznej, znana jako rewolucja 4.0. Trochę mniej gwaru jest przy tej okazji wokół mającego olbrzymie znaczenie dla produkcji i zaspokajania potrzeb postępu w odniesieniu do nanotechnologii, inżynierii materiałowej, biotechnologii i – co najważniejsze – medycyny, najwięcej natomiast mówi się o digitalizacji gospodarki. Szczególne znaczenie ma tu wielka piątka cyfrowej gospodarki, czyli duże zbiory danych (ang. big data), przetwarzanie danych w chmurze (ang. cloud computing), internet rzeczy – IoT (ang. Internet of Things), sztuczna inteligencja – AI (ang. Artificial Intelligence) oraz sieć piątej generacji – 5G.
Niektórzy dodają tu szósty punkt, a mianowicie technologię blockchain, a zwłaszcza związane z nią kryptowaluty. Popyt na nie – a przy okazji i ryzyko strat nie mniejsze niż zysków – mocno nakręca medialna narracja, korzystając na dość powszechnej niewiedzy co do tego, jak funkcjonują mechanizmy rządzące cenami tych walut. W skrajnych przypadkach niektóre państwa w ogóle zabraniają na swoim terytorium dokonywania transakcji w kryptowalutach, inne próbują nadać im status oficjalnego środka płatniczego. Nie sądzę, aby to drugie było przyszłością tej innowacji ze względu na towarzyszące jej ryzyko i brak jednoznacznego podmiotu odpowiedzialnego za nieuniknione kryzysy towarzyszące spekulacjom na rynkach kryptowalut. Podejmowane są przeto próby ich regulacji i nadzoru nad nimi. I tak, po pierwsze, władze finansowe usiłują przeciwdziałać wykorzystywaniu aktywów kryptograficznych do prania brudnych pieniędzy, po drugie, opodatkowuje się inwestycje kryptograficzne i, po trzecie, wprowadza się zmniejszające ryzyko systemowe regulacje finansowe, w tym przepisy sprzyjające uczciwej konkurencji i chroniące konsumentów przed oszustwami. Niektóre kraje traktują lokaty w kryptowalutach jak inwestycje w nieruchomości, nakładając podatki od zysków kapitałowych należnych tylko w przypadku sprzedaży aktywów, inne traktują je podobnie jak waluty obce, w przypadku obrotu którymi niezrealizowane zyski również podlegają opodatkowaniu. Nadzory rynków kapitałowych głowią się, czy aktywa cyfrowe liczą się jako papiery wartościowe, które wymagają ujawnienia od emitentów, czy jako towary, gdzie ciężar zapobiegania manipulacjom rynkowym spoczywa na giełdach. Wypowiadając się na ten temat, Gary Gensler, prezes SEC, Amerykańskiej Komisji Papierów Wartościowych i Giełd, mówi o Dzikim Zachodzie (Harty, 2021). Co więcej, sam mining kryptowalut, ich „kopanie”, czyli energochłonne kreowanie17, jest przedmiotem kontrowersji i bywają też takie przypadki jak całkowity zakaz tego procederu wprowadzony na początku 2022 roku w Kosowie, gdzie kryptowaluty były, tylko prądu nie było…
Coraz więcej z nas korzysta z produktów i usług gospodarki cyfrowej, rośnie jej udział w rynkowej podaży towarów, rośnie także zatrudnienie, ale niełatwo ten przyrost dokładnie oszacować, z cyfrowymi mechanizmami stykają się prawie wszyscy, aczkolwiek w zróżnicowanym stopniu. Na tym tle dość powszechne są poglądy, jak to ogromnie, nie do poznania rewolucja 4.0 ma zmienić świat i nasze życie. Otóż zmieni – wręcz już zmienia – ale ogromna też jest przesada w tej wrzawie. Z pewnością digitalizacja gospodarki nie zmieni aż tak stylu życia, jak uczyniły to ogień, koło, pieniądz, druk czy elektryczność, choć może bardziej niż internet, którego dzieckiem jest rewolucja 4.0.
Skąd zatem ten zgiełk, skąd tyle przesadnych głosów, jak to bez mała wszystko miałoby już dziać się inaczej niż wcześniej, bo oto nadeszła gospodarka ery cyfrowej? Otóż stąd, że kiedyś to potrzeba była matką wynalazków. To w tej sekwencji człowiek opanował ogień, wymyślił druk, zorganizował internet. Zdarzały się i przypadkowe odkrycia, które potem znakomicie ułatwiały nam życie, ale to chęć zaspokojenia obiektywnie odczuwanych potrzeb stymulowała badania i wdrożenia. Obecnie w dużej mierze jest inaczej. Otóż to wynalazek staje się matką potrzeb.
Wpierw jest odkrycie, pomysł, wdrożenie, ale skoro nie ma potrzeb – a więc i popytu w warunkach gospodarki rynkowej – to trzeba je wykreować. Także na rzeczy i usługi zupełnie nieprzydatne z punktu widzenia poprawy jakości życia, jak wciskana użytkownikom komputerów i mobilnych urządzeń cyfrowych masa aplikacji (ang. apps), które tych użytkowników często uzależniają i ogłupiają. Wątpliwa jest również przydatność rozmaitych technicznych nowinek w rodzaju podsłuchiwania komentarzy telewidzów w ich domach i następnie podsuwania im kolejnych „ulubionych programów” przeplatanych serią reklam innych wielce „potrzebnych” produktów i usług. Albo przesyłania z banku do telefonu komórkowego informacji, że czas podjechać na stację benzynową. Być może największą chybioną inicjatywą okażą się przegłośnione, wcale nie wymarzone przez ludzi samochody poruszające się bez kierowców (ang. autonomous vehicles, AV). Ten projekt angażuje gigantyczne środki finansowe i przyciąga wielu zdolnych fachowców, którzy z większym pożytkiem mogliby być wykorzystani w innym miejscu18. Wielkim zagrożeniem dla wolności człowieka i demokracji jest wpierw kreowanie technologii i podaży, a potem wymuszanie na państwie i jego agencjach zapotrzebowania i popytu na rozmaite instrumenty inwigilacji naruszające prywatność jednostek; tak pojawia się cyfrowy Big Brother… Fakt, że przy okazji powstają rozmaite przydatne wynalazki – podobnie jak to się dzieje przy pompowaniu środków na zbrojenia – ale można do nich dojść bez marnowania ogromu talentów, czasu i pieniędzy.
Potrzebny jest umiar. Trzeba odetchnąć i zastanowić się, co – a dokładniej komu i po co – jest naprawdę potrzebne. Euforia rzadko wiedzie do dobrego końca, a przecież nakręca się ją przy okazji dyskusji o przyszłości gospodarki cyfrowej. Czynią to też, niestety, ekonomiści, raz ulegając presji czynnika mody, innym razem wikłając się w działania lobbystyczne. Bez odpowiedniej refleksji ponownie może dojść do wielkiego przestrzelenia notowań na rynkach giełdowych, podobnie jak to się działo w odniesieniu do tzw. nowej gospodarki (Kołodko, 2001a; Lowenstein, 2004), kiedy to napędzany inwestycjami o charakterze spekulacyjnym gwałtowny wzrost wycen spółek high-tech notowanych na giełdzie doprowadził do powstania bańki internetowej19. A bańki, jak wiadomo, mają to do siebie, że pękają w sposób dotkliwy również dla firm, które mają niewiele wspólnego ze spekulantami nadymającymi te bańki.
Trzeba ten rynek lepiej programować i regulować. Bez tego robi się galimatias i styl konsumpcji się zmienia, ale nie zawsze na lepszy, niekoniecznie poprawiający jakość życia i przyczyniający się do spójności społecznej, bez której nie będzie też szerzej rozumianej dynamicznej równowagi. Gospodarka umiaru ma polegać nie tylko na walce z obżarstwem skutkującym otyłością czy z nadmierną eksploatacją nieodnawialnych zasobów martwych i żywych, nie tylko z nadużywaniem alkoholu i ostentacyjną konsumpcją dóbr materialnych, lecz także na przeciwdziałaniu ekspansji stylu życia, który pochłania czas i środki, a nie przyczynia się do poprawy dobrostanu społeczeństwa. Wielu jest takich, którzy bezrefleksyjnie ulegają gorączce high-tech oraz towarzyszącemu jej blichtrowi cyfrowych świecidełek i są skłonni zrezygnować z lektury dobrych książek, spektaklu w teatrze albo spaceru w parku na rzecz oglądania kolorowych paciorków. Ale to nie zwalnia innych z tego, aby z jednej strony uzmysławiać im, co naprawdę dobrze im służy, z drugiej ograniczać stosowną regulacją nadużycia handlarzy świecidełek i paciorków.
Nieinkluzywna globalizacja
Globalizacja jest nieodwracalna. Przesądza o tym nierozerwalność wielonarodowych łańcuchów dostaw, siła transnarodowych korporacji, chęć podmiotów gospodarczych do uczestniczenia w przynoszącym im wymierne korzyści handlu bez granic, a także pozaekonomiczne czynniki, jak internacjonalizacja kultury, światowe media społecznościowe czy masowa turystyka zagraniczna. Można wszakże – ale tylko do czasu – ograniczać głębię procesu globalizacji. Z pewnością tak się przejściowo dzieje w okresie nasilania się populizmu i nowego nacjonalizmu, w czasie ponownego – bo coś podobnego już kiedyś się wydarzyło – protekcjonizmu i ograniczania otwartości na zewnętrzne stosunki gospodarcze (Lemieux, 2018). To wszystko nie stanowi największego zagrożenia dla wykorzystania globalizacji do rozwoju społeczno-gospodarczego, tym razem już pro publico mundiale bono. Największe zagrożenie tkwi w jej nieinkluzywnym charakterze, która nie biegnie takim torem, jaki kreślono na początku wieku (World Bank, 2002).
Podczas gdy nieuchronność globalizacji jest wieloczynnikowo zdeterminowana, niektórzy autorzy twierdzą, że co najmniej z dwóch powodów jest ona skazana na niepowodzenie. Pierwszy to brak politycznej globalizacji polegający na niewyłonieniu się dotychczas skutecznego mechanizmu koordynacji polityki gospodarczej w skali globalnej. To poważny argument. Drugi to mikroekonomiczny charakter globalizacji sprowadzający się do tego, że światowego rozmachu nabrało wiele transnarodowych korporacji tak potężnych, że ani państwa narodowe, ani wielostronne porozumienia nie mają dostatecznej siły, aby poddać ich aktywność skutecznej regulacji, nie mówiąc już o nadzorze nad nimi (Szymański, 2019). Lekceważyć tego też nie można.
Fakt, mamy światowe rynki, ale nie mamy dostatecznie sprawnych, powszechnych i skutecznych instytucji regulujących ich działanie. Tę ułomność trzeba usuwać, stosownie reinstytucjonalizując globalizację. Szczególną rolę na tym polu może odegrać koordynacja polityki gospodarczej w ramach grupy państw spotykających się w formacie znanym pod skrótem G20 oraz globalnych organizacji gospodarczych, takich jak Światowa Organizacja Handlu, Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Bank Światowy czy gospodarcze agendy Organizacji Narodów Zjednoczonych. Potrzebne są nowe struktury w rodzaju zainicjowanego przez Chiny Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych, AIIB20. Nowych organizacji będzie więcej. Ponadto coraz większą rolę odgrywa współdziałanie regionalnych ugrupowań integracyjnych. Istotną funkcję ma do spełnienia koordynacja działań regulacyjnych dwu największych gospodarek, USA i Chin. Jeśli one będą się porozumiewać – a powinny i z czasem, po zaniechaniu irracjonalnej zimnej wojny, będą to czynić – za nimi pójdą inne (Wang, Michie, 2021).
Fakt, niejednokrotnie potężne wielonarodowe firmy dyktują rządom, co i jak mają robić, a nie na odwrót. Nie wynika to wszak z immanentnej cechy współczesnej fazy globalizacji, lecz z jej słabości instytucjonalnej oraz z braku woli politycznej i braku odwagi ze strony polityki, aby przeciwstawiać się narzucaniu przez możnych i silnych tego świata korzystnych dla nich regulacji. Jeżeli jest taka wola i w ślad za tym tworzone są instytucje inkluzywnej gospodarki, to udaje się podporządkowywać interesy firm dobru ogólnospołecznemu, a nie na odwrót. Nie zawsze, nie w pełni i na pewno nie wszędzie, ale jednak tak, zwłaszcza w nordyckich społecznych gospodarkach rynkowych oraz w Chinach. To ciekawe, że w zgoła odmienny sposób, bo w tym pierwszym przypadku w politycznym otoczeniu liberalnej demokracji i społeczeństwa obywatelskiego, w tym drugim w warunkach państwa autorytarnego i limitowanych swobód obywatelskich. Jednakże w obu tych przypadkach państwo nie dało się podporządkować prywatnemu kapitałowi, tylko stara się regulować jego ukierunkowaną na maksymalizację zysku działalność w miarę zgodnie z interesem społecznym.
Obserwacja ta ma daleko idące skutki, gdyż wyłania się pytanie: co robić? Otóż gdy chodzi o gospodarki mniej zaawansowane w rozwoju, to z pewnością nie należy zmierzać bez głębszej refleksji w kierunku rozwiązań stosowanych w Chinach, ale z chińskich doświadczeń trzeba umieć wyciągnąć dla siebie właściwe wnioski pasujące do kulturowego i geopolitycznego kontekstu, w którym się funkcjonuje. Chiny obecnie łączą swą strategię rozwoju z wielkim programem infrastrukturalnym Pasa i Szlaku (ang. Belt and Road Initiative, BRI) nazywanym powszechnie Nowym Jedwabnym Szlakiem. Sprzyjając tej inicjatywie adresowanej już do ponad 100 krajów, trzeba uważać, aby nie był to instrument uzależniania gospodarczego, jak się tego obawiają jedni (Economy, 2018), lecz środek do nadawania globalizacji bardziej inkluzywnego charakteru, jak wskazują na to inni (Santos, Thomas i Trubek, 2019); win-win, jak powiadają Chińczycy (Liu, 2019).
Na pewno warto czerpać z doświadczeń socjaldemokracji skandynawskich i próbować stosować na skalę globalną niektóre z tam sprawdzonych rozwiązań instytucjonalnych. Ze świata nie da się uczynić społecznej gospodarki rynkowej na wzór nordycki ani przerobić go na ordoliberalizm w stylu niemieckim, ale nie trzeba wylewać dziecka z kąpielą i odchodzić od globalizacji tylko dlatego, że jest niesprawiedliwa. Pomimo to dała ludzkości dużo więcej, niż ją kosztowała. Trzeba czynić ją bardziej inkluzywną, inaczej niż dotychczas obciążając kraje i grupy społeczne jej kosztami, i sprawiedliwiej dzielić jej obfite owoce.
Ogólny kryzys neoliberalnego kapitalizmu
Piąty megaproces, który bezwzględnie implikuje imperatyw zmiany stylu życia i służące temu przeformułowanie sposobu funkcjonowania gospodarki, to ogólny kryzys neoliberalnego kapitalizmu i liberalnej demokracji. Ustrój polityczny, który wraz z upadkiem państwowego socjalizmu trzy dekady temu triumfował do tego stopnia, że wydawało się niektórym, iż nastał „koniec historii” (Fukuyama, 1989) i już tylko liberalna demokracja powinna królować na całym świecie, współcześnie kompromituje się w krajach tak znaczących jak USA podczas rządów prezydenta Donalda Trumpa, które szkodziły zarówno gospodarce amerykańskiej, jak i światowej, oraz Wielka Brytania, niepotrafiąca sensownie rozwiązać problemu brexitu, który sama sobie stworzyła. Problemów z niesprawnościami demokracji i ich ujemnym wpływem na funkcjonowanie gospodarki nie brakuje również w innych krajach, chociażby we Włoszech i Hiszpanii czy Australii i Kanadzie pośród państw wysoko rozwiniętych, w Argentynie i Chile w grupie krajów o dochodach nieco powyżej średniej światowej albo w biedniejszych, takich jak Indonezja i Gruzja. Niektórzy chętnie do tego grona dopisują od kilku lat Węgry i Polskę. O ile wcześniej ekonomiczny liberalizm był motorem tworzenia na Zachodzie gospodarki dobrobytu, o tyle jego neoliberalna dewiacja, wpędzając znaczne odłamy społeczeństwa we względną biedę, nadmiernie je wewnętrznie zróżnicowała i w rezultacie doprowadziła do ich spolaryzowania i zantagonizowania.
W ciągu ostatnich kilku dekad – szczególnie po 1980 roku, od czasu prezydentury Ronalda Reagana w USA oraz premierostwa Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii i związanych z nimi liniami polityki gospodarczej opierającymi się na ekonomii strony podażowej i monetaryzmie, znanymi jako Reaganomics oraz Thatcherism – dochodzi do odrywania się sektora finansowego od realnej sfery gospodarczej i daleko posuniętej finansyzacji gospodarki (Dembinski, 2011; Ratajczak, 2012). Niektórzy taki stan rzeczy, do którego to doprowadziło, a którego istotą stała się nie tyle opłacalna wytwórczość i świadczenie usług pożądanych przez gospodarstwa domowe i przedsiębiorstwa, ile redystrybucja żerująca na przechwytywaniu wartości gdzie indziej wytwarzanych, swoista pogoń za zyskiem (ang. rent seeking), określają jako kapitalizm kasyna (Stiglitz, 2010). Wizjonersko przestrzegał przed tym już w 1936 roku Keynes, a w początkowej fazie rozkwitu neoliberalizmu m.in. brytyjska ekonomistka Susan Strange (1986).
Wzbogacanie się nielicznych kosztem większości – a do tego sprowadza się istota neoliberalizmu – wymagało konkretnej polityki i deregulacji gospodarki osłabiającej kontrolną rolę państwa (Harvey, 2005; Kolodko, 2011). Towarzyszą temu określone zmiany w systemie fiskalnym – w opodatkowaniu, transferach i wydatkach publicznych – które prowadzą do przechwytywania lwiej części przyrostu dochodu narodowego przez najzamożniejsze warstwy społeczeństwa (Milanovic, 2011; Saez, Zucman, 2019; Tomkiewicz, 2017). W warunkach jego spadku spychają one ciężar recesji na uboższe warstwy ludności. Niektórzy autorzy, zgadzając się z obserwacją, że niewielu wzbogaciło się kosztem wielu, twierdzą, iż nie tyle wynika to z istoty neoliberalizmu, ile jest jego jakoby intencjonalnie niezamierzonym skutkiem. Może nawet ubocznym; chciano dobrze, ale tak wyszło. Otóż nie. Tak chciano, tak miało być i tym właśnie różni się neoliberalizm, który należy zwalczać, od liberalizmu, który należy szlifować dobrą państwową regulacją.
To poważne wyzwania, tym bardziej że rodzące się przy okazji konflikty ekonomiczne się upolityczniają, a wewnętrzne sprzeczności interesów umiędzynarodawiają. „Zwykli ludzie na całym świecie są pozbawiani siły nabywczej – i oszukiwani przez szowinistów i oportunistów, by wierzyli, że ich interesy są zasadniczo sprzeczne [z ludźmi znajdującymi się w podobnym położeniu w innych krajach]. Globalny konflikt między klasami ekonomicznymi wewnątrz krajów jest błędnie interpretowany jako seria konfliktów między krajami o konkurencyjnych interesach. Niebezpieczeństwo jest powtórzeniem lat 30. XX wieku, kiedy załamanie międzynarodowego ładu gospodarczego i finansowego podkopało demokrację i sprzyjało zjadliwemu nacjonalizmowi. Wtedy konsekwencjami były wojna, rewolucja i ludobójstwo. Na szczęście sytuacja nie jest jeszcze tak straszna jak wtedy. Ale to nie usprawiedliwia samozadowolenia” (Klein, Pettis, 2020, s. 2; podkreślenia autorów). Dokładnie tak; fakt, że nie jest aż tak źle, jak już kiedyś było, nie oznacza, iż nie może być gorzej, niż jest. Trzeba uważać.
W przypadku USA w trakcie królowania neoliberalnej polityki prawie wcale nie wzrosły dochody trzech czwartych społeczeństwa, a dla licznych gospodarstw domowych realnie spadły, natomiast te przejmowane przez rynkowych notabli – głównie wysokiego szczebla menedżerów i finansistów – znacznie się zwiększyły. O ile udział salariatu, 99 proc. zarobkujących w amerykańskiej gospodarce, w dochodach ogółem od 1980 do 2010 roku obniżył się o 15 pkt proc., z 75 proc. do 60 proc., o tyle udział dochodów 1 proc. najlepiej uposażonych się podwoił, a 1 promila wzrósł czterokrotnie (Kurz, 2017). Jeśli z przypływem nie mogą podnosić się wszystkie łodzie, również te maluczkich, to niech przynajmniej nie będzie tak, że wiele z nich tonie, a podnoszą się tylko jachty – zaś najbardziej te luksusowe.
Nierówności mają także inne wymiary. Ważny jest dostęp do usług publicznych, zwłaszcza do oświaty i ochrony zdrowia, a długookresowo i strategicznie najważniejsza jest nierówność szans, którą wzmacniają instytucje i polityka neoliberalnego kapitalizmu. Miast egalitarnej służby zdrowia, co jest symptomem społecznej gospodarki rynkowej, częściej miewamy do czynienia z elitarnym biznesem rynku zdrowia (ang. health industry). Wystarczy wspomnieć, że rynek prywatnych ubezpieczeń w USA jest wart 540 mld dolarów; dokładnie tyle, ile wynosi PKB Polski. Nie trzeba odwiedzać Afganistanu i Monako, aby zobaczyć realia krótkiego i długiego życia. Wystarczy przejechać się miejskim pociągiem czerwonej linii (albo przebiec; to zaledwie dystans maratonu, 42 km) z dzielnicy Englewood w Chicago, gdzie przeciętnie żyje się 60 lat, do dzielnicy Streeterville, gdzie żyje się lat 90. O połowę dłużej w tym samym mieście. Nie trzeba udawać się do Kalkuty czy Rio, by zobaczyć ogrom skrajnej nędzy i co nieco życia w przepychu. Wystarczy przejść się po Nowym Jorku, na którego ulicach żyje 60 tysięcy bezdomnych ludzi, a najdroższe tam mieszkanie, z dobrym widokiem na Central Park i cały Manhattan, kosztuje 98 mln dolarów. Ale nic to. Nie tylko ci nędzarze z dolnego 1 proc. drabiny dochodowej muszą zadzierać głowy, aby ujrzeć okna penthouse’u na 90 piętrze. Ci z górnego 1 proc. również, bo ich średni dochód też nie wystarcza; wynosi skromne 2,9 mln dolarów rocznie…
W skali ogólnoświatowej nierówności dochodowe i – co za tym idzie, w dłuższym okresie, majątkowe – spadają, głównie dzięki zmianom zachodzącym w Chinach. To tylko pozorny paradoks, gdyż w tym samym czasie nierówności tam mocno się zwiększyły, ale na ścieżce ogromnego wzrostu dochodów ludności, które w międzyczasie zrównały się ze średnią światową (według PSN). Innymi słowy, w Chinach nierówności się zwiększyły21, ale przeciętne dochody są tam mniej oddalone niż w latach wcześniejszych od przeciętnych gospodarek bogatych, dajmy na to Japonii czy Tajwanu. Abstrahując od Chin, to rosną nierówności dochodowe w odniesieniu do reszty ludzkości liczącej około 5,4 mld osób. Znaczna populacja Chin i ich szybki wzrost gospodarczy i w tym przypadku istotnie wpływają na wymiar danych światowych22. Gdy je uwzględniamy i porównujemy dochody wszystkich mieszkańców globu, współczynnik Giniego zmniejszył się z 68,7 w 2003 roku do 64,9 w 2013 roku i dalej spada; szacuje się, że w 2033 roku wyniesie 61,3 (Hellebrandt, Mauro, 2015). Jest on zatem nadal wyższy dla całego świata niż dla krajów o skrajnie wysokich nierównościach.
Nierówności te obniżają się również, gdy konfrontujemy przeciętne dochody ludności różnych krajów (Atkinson, 2018). Szybszy wzrost wydajności pracy i jej wynagradzania w Polsce w porównaniu z Niemcami skutkuje niwelacją dystansu dzielącego średnie dochody w tych krajach; szybszy wzrost PKB na mieszkańca w Meksyku niż w USA zmniejsza nierówności dochodowe między nimi; wyższa dynamika płac w Wietnamie niż w Korei Południowej redukuje różnice dochodowe pomiędzy tymi krajami. I to akurat jest pozytywnym skutkiem globalizacji, gdyż w przypadku właściwej polityki rozwojowej realizowanej przez gospodarki narodowe sprzyja ona dynamice gospodarczej (Kolodko, 2002). Dobrymi przykładami umiejętnego wykorzystywania globalizacji do przyspieszania własnego wzrostu są kraje tak różne jak Polska (Orłowski, 2015) czy Chiny (Huang, 2017; Hübner, 2018; Lin, 2012a), przy czym w tym pierwszym przypadku skala nierówności dochodowych jest umiarkowana i ostatnio spada23.
Neoliberalizm niejedno ma na sumieniu. Uprzedmiotawia on społeczeństwa, a liczne zamieszkane przez nie kraje z ich gospodarkami narodowymi traktuje instrumentalnie. Wyrazem tego jest termin „rynki wschodzące” (ang. emerging markets), który zrobił niezwykłą karierę i jest powszechnie używany – zbyt często bezkrytycznie, a niekiedy i bezmyślnie. Początkowo był on wyraźnie zaadresowany do liberalizujących się i otwierających na zewnątrz narodowych rynków kapitałowych, do których dostęp uzyskiwali spekulujący inwestorzy z krajów gospodarczo zaawansowanych. Z czasem neoliberalizm zaczął stosować to pojęcie do całych państw, ich gospodarek i społeczeństw. Określenie „Trzeci Świat” zostało szybko wyparte przez w istocie nie mniej pejoratywne „wyłaniające się rynki”, do których zaliczono także kraje wcześniejszego „drugiego świata”, czyli gospodarki posocjalistyczne (Kołodko i Rutkowski, 1991). I tak wschodzą już wiele lat Indie i Chiny, Indonezja i Brazylia, Egipt i Meksyk, Rosja i Nigeria… Tymczasem te grupy krajów zasługują na bardziej adekwatną nazwę, a mianowicie na gospodarki i społeczeństwa emancypujące się.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
PEŁNY SPIS TREŚCI
Spis tabel
Spis wykresów
Prolog
I. ZAMIAST WSTĘPU, CZYLI OD KWADRATURY PIĘCIOKĄTA DO CZWARTEJ CZĘŚCI TRYLOGII
II. NA NOWE CZASY NOWY PRAGMATYZM
Tożsamość ekonomii
Stan rzeczy
Przemiany demograficzne
Zmiany środowiskowe
Rewolucja naukowo-technologiczna
Nieinkluzywna globalizacja
Ogólny kryzys neoliberalnego kapitalizmu
Kryzys liberalnej demokracji
Druga zimna wojna
Cele i metoda ekonomii
W poszukiwaniu nowego paradygmatu
Ekonomia pożyteczna
III. USTRÓJ POLITYCZNY A ROZWÓJ SPOŁECZNO-GOSPODARCZY
Idee i interesy
Między demokracją i autorytaryzmem
Ustrój polityczny – cel czy środek do celu?
System polityczny a rozwój gospodarczy
Przedsiębiorczość i konkurencyjność
G7 – między megalomanią a odpowiedzialnością
Rozczarowanie demokracją
Demokracja i autorytaryzm a merytokracja i rozwój
Co z czym, po co i jak porównywać?
Zagrożenia dla merytokracji
Dobry książę i zły dyktator
IV. PLANETA LUDZI
Z G20 na COP26
Zapach kwiatów i śpiew ptaków
Kto za to zapłaci?
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło?
Etyczny wymiar ochrony środowiska
V. PRZYWÓDZTWO: EKONOMIA I POLITYKA WIELKIEJ ZMIANY
Pierestrojka i głasnost
Okrągły Stół i mur berliński
Retrospekcja
Siłą myśli
VI. JEDNA TRZECIA WIEKU TRANSFORMACJI
Początek i koniec posocjalistycznej transformacji
Blaski i cienie polskiej transformacji, czyli między neokolonizacją a złotym wiekiem
Realia i opinie
Post hoc ergo propter hoc
Co by było, gdyby…
VII. SHORTAGEFLATION 3.0:
GOSPODARKA WOJENNA – PAŃSTWOWY SOCJALIZM – PANDEMICZNY KRYZYS
Różne oblicza inflacji
Tłumienie inflacji
Ekonomia strumieni i ekonomia zasobów
Stopa shortageflation
Co dalej?
Im gorzej, tym gorzej
VIII. GLOBALIZACJA A SPRAWA POLSKA
Istota globalizacji
Co jest grane
Polskie drogi
Skracanie dystansów
IX. ZAMIAST ZAKOŃCZENIA, CZYLI JAK WIOSŁOWAĆ POD GÓRKĘ
EPILOG
BIBLIOGRAFIA
2 Abstrahuję tu od zmian w kosmosie, które zachodzą wskutek wybuchu czy zderzenia ciał niebieskich, o czym dowiadujemy się po czasie, który jest funkcją lat świetlnych dzielących zaistnienie faktu od jego dotarcia do świadomości ziemskich obserwatorów.
3 Jedno z nowszych polskich wydań jego dzieła to Smith (2007).
4 Według szacunków Our World in Data PKB na mieszkańca Anglii w 1776 r. wynosił 2044 funtów brytyjskich, GBP (licząc w cenach 2013 r.), podczas gdy w 2019 r., przed pandemią COVID-19, było to około 31 tys. GBP (Our World in Data, 2021).
5 David Ricardo opublikował Zasady ekonomii politycznej i opodatkowania w 1817 r.
6 Pierwszy tom fundamentalnego dzieła Marksa Das Kapital. Kritik der politischen Ökonomie ukazał się po niemiecku w 1867 r. O wkładzie Marksa do myśli filozoficznej i ekonomicznej szeroko pisze Stedman (2016).
7 Kluczowa praca Keynesa The General Theory of Employment, Interest and Money ukazała się w 1936 r.
8 Warto zauważyć, że o imperatywie poszukiwania racjonalności globalnej pisał w twórczy sposób już trzy dekady temu wybitny polski ekonomista Józef Pajestka (1990).
9 W amerykańskich kręgach akademickich mówi się o dwóch głównych szkołach ekonomii. Pierwsza z nich, określana jaka saltwaters economics, uprawiana jest na czołowych uniwersytetach wschodniego i zachodniego wybrzeża (Columbia, Harvard, MIT, Princeton, Yale oraz Berkeley, Stanford, UCLA), druga, freshwaters economics, na uczelniach znajdujących się w rejonie Wielkich Jezior (Carnegie Mellon, Chicago, Rochester, Michigan, Minnesota). Miałem okazję bezpośrednio uczestniczyć w toczących się tam debatach, wykładając na Yale School of Management, na Wydziale Ekonomii UCLA w Los Angeles i na Wydziale Nauk Politycznych w Rochester. James Kenneth Galbraith, słusznie odnosząc się z intelektualnym sceptycyzmem do dominacji niektórych z lansowanych przez nie teorii ekonomicznych, pisze o alternatywie w postaci backwater economics (Galbraith, 2018), gdyż doprawdy wiele cennych myśli rodzi się nad innymi wodami. Poza USA też (Csaba, 2009; Grinberg, Rubinsztein, 2014; Lin, 2013).
10 Niedługo po wybuchu w 2008 r. kryzysu finansowego tygodnik „The Economist” dopatrywał się szans na ratowanie chwiejącego się wówczas neoliberalnego kapitalizmu w jego ewolucji w stronę „prawdziwego progresywizmu” – true progressivism (Economist, 2012).
11 „Za” w tym przypadku oznacza respondentów mających very or somewhat positive impression of…
12 Im ludzie starsi, tym bardziej wolą kapitalizm od socjalizmu. Podczas gdy w grupie wiekowej od 30 do 49 lat za socjalizmem opowiada się wciąż jeszcze około 43 proc., to za kapitalizmem już około 62 proc. (odpowiedzi nie musiały sumować się do 100 proc.), a powyżej 65 lat, odpowiednio, około 35 i około 77 proc. Relacje te kształtują się odmiennie wśród zwolenników demokratów i republikanów: w pierwszym przypadku znacznie więcej jest zwolenników „socjalizmu”, w drugim „kapitalizmu” (Harting, 2019).
13 Porównawcze statystyki międzynarodowe wyszczególniają 224 państwa i terytoria (CIA, 2021), podczas gdy Organizacja Narodów Zjednoczonych liczy 193 niepodległe państwa. Państwem w rozumieniu prawa międzynarodowego jest także Watykan, który do ONZ nie należy.
14 W Polsce obecnie średnie dalsze trwanie życia kobiet i mężczyzn, którzy ukończyli 60 lat, wynosi 22 lata (GUS, 2021a). Kobiety, co jest jaskrawym przejawem niesprawiedliwości, żyją – przeciętnie biorąc – o osiem lat dłużej niż mężczyźni. W latach 1991–2019 przeciętne trwanie życia mężczyzn w Polsce wzrosło znacząco, aż o 8,2 roku, a kobiet o 6,7 roku i wynosiło odpowiednio 74,1 i 81,8 roku. Niestety, w 2020 r. w wyniku wysokiej śmiertelności spowodowanej pandemią spadło o 1,5 roku dla mężczyzn i 1,1 roku dla kobiet i wynosiło odpowiednio 72,6 i 80,7 roku.
15 Stosowny współczynnik w przypadku Unii Europejskiej sięga 15,1, a w Polsce 14,9 proc.
16 Dla Unii Europejskiej wskaźnik obciążenia demograficznego szacowany jest w wysokości 54,9, a dla Polski 51,4 proc.
17 Platformy wydobywania bitcoina działają 24 godziny na dobę, zużywając więcej energii elektrycznej niż cała Argentyna. Według szacunków Uniwersytetu Cambridge, pobierając 121,36 terawatogodziny energii elektrycznej, kopanie kryptowalut absorbuje jej tyle, ile absorbują kraje znajdujące się na końcu trzeciej dziesiątki największych gospodarek na świecie (Gonzales, 2021).
18 Niewykluczone, że AV mogą mieć dobrą, ekonomicznie opłacalną przyszłość w odniesieniu do samochodów ciężarowych i autobusów pasażerskich poruszających się po wyodrębnionych pasach jezdni, nader wątpliwe za to jest, by dotyczyło to całego transportu samochodowego, łącznie z autami osobowymi.
19 Nominalna wartość indeksu Nasdaq w latach 1995–2000 wpierw wzrosła pięciokrotnie, z około 1000 punktów do około 5000, aby potem z hukiem spaść o ponad 77 proc. ze szczytowego poziomu 5049 w marcu 2000 r. do mizernego 1140 na początku października 2002 r. Wstrząs ten nie ominął najbardziej renomowanych firm high-tech, takich jak Intel, Cisco czy Oracle, których notowania cofnęły się o ponad 80 proc. Powrót indeksu Nasdaq do przedkryzysowego poziomu zajął aż 15 lat. Podobnie może stać się ze spekulacyjnie wyśrubowanymi notowaniami najgłośniejszych tzw. firm technologicznych, począwszy od Meta (dawniej Facebook) czy Amazon.
20 AIIB liczy w sumie 100 członków, gdyż to struktura, do której przystąpiło również 30 państw spoza Azji, w tym Polska (AIIB, 2021).
21 Współczynnik Giniego w Chinach wynosi aż 46,5, notabene podobnie jak w USA, gdzie szacowany jest na 47. Obecnie w tym pierwszym przypadku już spada, w drugim znowu rośnie.
Współczynnik Giniego to najczęściej stosowana miara nierówności w podziale dochodów. Teoretycznie w skrajnych przypadkach wynosi on 0, gdy każdy uzyskuje identyczny dochód, zaś 100, gdy jeden przejmuje cały dochód, a pozostali nie mają nic. W praktyce skrajne wskaźniki oscylują wokół 25 (np. Słowenia 24) i nie przekraczają 70 (np. RPA 63).
22 Z liczbą 1,39 mld ludności Chiny wytwarzają, licząc według PSN, 18,6 proc. światowego produktu brutto, a zatem więcej niż USA (16,6 proc.). Podczas 70-lecia Chińskiej Republiki Ludowej, w latach 1949–2019, PKB na mieszkańca, tym razem licząc według kursu walutowego, rósł średnio rocznie o 6,8 proc., zwiększając się prawie 14 razy.
23 Współczynnik Giniego wynosi w Polsce 27,8.