Światło, które zgasło. Jak Zachód zawiódł swoich wyznawców - Iwan Krastew,Stephen Holmes - ebook

Światło, które zgasło. Jak Zachód zawiódł swoich wyznawców ebook

Iwan Krastew, Stephen Holmes

4,3
39,90 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Po upadku Muru Berlińskiego rozradowani obywatele Europy Środkowej z nadzieją spoglądali w przyszłość licząc, że już wkrótce na pełnych prawach dołączą do Zachodu. Kraje takie jak Polska czy Węgry rozpoczęły proces demokratycznych i kapitalistycznych reform, które miały je do wyśnionego celu przybliżyć. Rzeczywistość okazała się jednak mniej kolorowa niż zakładano, a imitacyjna ścieżka rozwoju okazała się pełna wybojów i ślepych zaułków. Wciąż łatwiej wyjechać na Zachód niż sprowadzić zachodni dobrobyt do siebie. Obywatele pytają więc, dlaczego nie wszyscy na demokracji zyskali tak samo i kto jest temu winien. A politycy sięgnęli po o ksenofobiczny język, populistyczne recepty, a nawet autokratyczne metody rządzenia. „Światło, które zgasło” to błyskotliwa analiza przemian ostatnich trzydziestu lat, autorstwa wybitnych myślicieli z dwóch stron dawnej Żelaznej Kurtyny. Krastev i Holmes, Bułgar i Amerykanin przekonują, że kryzys liberalnej polityki to nie problem Wschodu, lecz proces globalny. A Węgry i Polska to jego awangarda, a nie bastion zacofania.

 

  • Nagrodzona 2020 Lionel Gelber Prize
  • Jedna z najważniejszych książek 2020 roku według Financial Times oraz The Economist

 


Książka wydana w ramach Impact Books, serii przekładów najciekawszych i najbardziej istotnych międzynarodowych tytułów dotyczących biznesu, geopolityki i kultury na język polski. Impact Books to inicjatywa, która powstała w odpowiedzi na przekonanie, że dzielenie się wiedzą jest kluczem do tworzenia dobrobytu gospodarczego i społecznego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 357

Oceny
4,3 (14 ocen)
7
6
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
casmonido
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

No, ja bym nie brała ludzi pokroju Orbana,.Trumpa(zwłaszcza!) i Kaczyńskiego tak bardzo na serio i nie dorabiałabym do nich ideologii. Treści wartościowej jest tu tyle co na artykuł, a napompowano z tego książkę. Nie uważam też za stosowne romantyzowania społeczeństw (większość ludzi jest głupia i pójdzie za każdym, kto przed nimi samymi usprawiedliwi ich samolubność i lęki). A może po prostu jestem za młoda. Dla mnie polska zawsze była w Europie. Ale czyta się to jak jojczenie nad uciśnionymi białymi mężczyznami. edit: ciekawa diagnoza Rosji edit2: im dalej tym lepiej
10
cybioh

Nie polecam

Dobry wstęp. Jednak im dalej w las tym ciemniej.
10

Popularność




Stephen Holmes, Iwan Krastew, Światło, które zgasło.

Jak Zachód zawiódł swoich wyznawców

Tytuł oryginału: The Light That Failed: A Reckoning

Warszawa 2024

Copyright © by Ivan Krastev & Stephen Holmes, 2019

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2024

Wydanie drugie

ISBN 978-83-67805-74-2

Wydawnictwo Krytyki Politycznej

Stephen Holmes, Iwan Krastew, Światło, które zgasło.

Jak Zachód zawiódł swoich wyznawców

Tytuł oryginału: The Light That Failed: A Reckoning

Warszawa 2024

Copyright © by Ivan Krastev & Stephen Holmes, 2019

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2024

Wydanie drugie

ISBN 978-83-67805-71-1

Wydawnictwo Krytyki Politycznej

Wstęp: Imitacja jako źródło cierpień

Wszyscy rodzimy się oryginałami – dlaczego tak wielu umiera jako kopie?

Edward Young

Wczoraj przyszłość była piękniejsza. Wierzyliśmy, że 1989 rok oddzielił „przeszłość od przyszłości prawie tak wyraźnie, jak mur berliński dzielił Wschód od Zachodu”1. „Trudno [było] nam wyobrazić sobie świat zdecydowanie lepszy od naszego oraz przyszłość bez demokracji i kapitalizmu”2. Dziś nie myślimy w ten sposób. Większości z nas, nawet na Zachodzie, trudno wyobrazić sobie przyszłość stabilnie demokratyczną i kapitalistyczną.

Po zakończeniu zimnej wojny sądzono, że kapitalistyczna demokracja liberalna obejmie cały świat3. Wydawało się, że na geopolitycznej scenie stoją dekoracje do przedstawienia podobnego Pigmalionowi George’a Bernarda Shawa – optymistycznego i pouczającego dramatu prezentującego historię profesora fonetyki, który w krótkim czasie z powodzeniem uczy biedną kwiaciarkę wypowiadać się niczym królowa angielska i czuć się swobodnie w kulturalnym towarzystwie.

Zainteresowani nim obserwatorzy przedwcześnie ucieszyli się z przyjęcia Wschodu do Zachodu. Wreszcie jednak zrozumieli, że przedstawienie nie przebiega zgodnie z zapowiedzią na afiszu4. Jak gdyby światu, który kupił bilety na Pigmaliona, pokazano sceniczną adaptację Frankensteina Mary Shelley, też pouczającą, ale pesymistyczną opowieść o mężczyźnie, który postanowił zabawić się w Boga, zszywając części ludzkiego ciała tak, by powstał człekopodobny stwór. Okaleczony potwór czuł się skazany na samotność, niewidzialność i odrzucenie. Zazdrosny o nieosiągalne dla niego szczęście stwórcy, obrócił się brutalnie przeciwko rodzinie i przyjaciołom naukowca, zrównując z ziemią ich świat, a zostawiając za sobą jedynie żal i złamane serca. Oto spuścizna po nierozważnym eksperymencie z dziedziny samopowielania człowieka.

Podjęte w tej publikacji rozważania stanowią próbę udzielenia odpowiedzi na pytanie, jak to się stało, że liberalizm padł ofiarą własnego głośnego zwycięstwa w zimnej wojnie. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że winę za to ponosi seria głęboko destabilizujących wydarzeń politycznych: ataki na nowojorskie World Trade Center z 11 września 2001 roku, druga wojna w Iraku, kryzys finansowy 2008 roku, aneksja Krymu przez Rosję i interwencja Władimira Putina we wschodniej Ukrainie, nieudolność Zachodu w obliczu kryzysu humanitarnego rozgrywającego się w Syrii, kryzys migracyjny w Europie, począwszy od roku 2015, referendum o brexicie oraz wybór Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Zwycięską aurę, która emanowała od demokracji liberalnej po zimnej wojnie, przyćmił także cud gospodarczy Chin, osiągnięty przez przywództwo polityczne ostentacyjnie niebędące ani liberalne, ani demokratyczne. Próby ratowania dobrego imienia demokracji poprzez korzystne porównania z niezachodnimi autokracjami zostały zaprzepaszczone przez nieodpowiedzialne naruszanie norm liberalnych, na przykład torturowanie więźniów, oraz dobrze widoczną niesprawność demokratycznych instytucji w obszarze samego Zachodu. Bardzo wymowny jest zresztą fakt, że dzisiejszych liberalnych uczonych najbardziej zajmuje właśnie kwestia atrofii i rozkładu demokracji5.

Dawny blask utraciła nawet sama idea „społeczeństwa otwartego”6. Dla wielu pozbawionych złudzeń obywateli otwartość na świat dziś jest raczej powodem do niepokoju niż źródłem nadziei. Kiedy obalano mur berliński, na całym świecie znajdowało się tylko szesnaście barier granicznych. Dziś grodzenia – gotowe bądź w budowie – stoją w sześćdziesięciu pięciu miejscach. Według ekspertki z Uniwersytetu w Quebecu, Elisabeth Vallet, prawie jedna trzecia krajów świata wznosi bariery wzdłuż granic7. Trzydziestolecie następujące po 1989 roku okazało się okresem intermurum, krótkiej bezgrodzeniowej przerwy pomiędzy ekscytującą fantazją o świecie bez granic, której realizacją było dramatyczne zburzenie muru berlińskiego, a globalnym szaleństwem wznoszenia murów, w ramach którego egzystencjalne (choć czasem nieuzasadnione) lęki materializują się poprzez cement i drut kolczasty.

Większość Europejczyków i Amerykanów uważa też dziś, że życie ich dzieci będzie mniej dostatnie i mniej satysfakcjonujące niż ich własne8. Społeczna wiara w demokrację gwałtownie słabnie, a tradycyjne partie polityczne albo się rozpadają, albo są wypychane na margines przez bezkształtne ruchy polityczne i populistów silnej ręki. Nie można więc mieć pewności co do tego, czy zorganizowane siły polityczne będą walczyć o przetrwanie demokracji w dobie kryzysu9. Wystraszone widmem masowych migracji elektoraty części Europy i Ameryki coraz bardziej pociągają przywódcy autorytarni, retoryka ksenofobiczna i militaryzacja granic państw. Zamiast ufać, że emanujące z Zachodu idee liberalne zapewnią światu lepszą przyszłość, ludzie obawiają się, że na historię XXI wieku spadnie plaga milionów ciągnących na Zachód10. Prawa człowieka, niegdyś wychwalane jako szańce przeciwko tyranii, regularnie oskarża się dziś o ograniczanie możliwości krajów demokratycznych w skutecznej walce z terroryzmem. Kryzys samozwątpienia liberalizmu jest tak poważny, że w 2016 roku odniesienia do wiersza Williama Butlera Yeatsa Drugie przyjście publicyści niemal obowiązkowo powtarzali niczym refren11. Sto lat po tym jak wyszły spod pióra Yeatsa, słowa te stały się mantrą niepewnych obrońców demokracji liberalnej na całym świecie:

„Wszystko w rozpadzie, w odśrodkowym wirze; / Czysta anarchia szaleje nad światem”12.

Ben Rhodes, najbliższy współpracownik prezydenta Baracka Obamy i jego przyjaciel, w swoich wspomnieniach pod tytułem The World as It Is wyjawia, że kiedy Obama opuszczał Biały Dom, najbardziej prześladowało go pytanie: „Co jeśli się pomyliliśmy?”13. Niepokój dotyczył więc nie tego „Co poszło źle?” albo „Kto źle uczynił?”. Tytułowe „Co się stało?” z książki Hillary Clinton również nie stanowiło najpilniejszej tajemnicy do rozwiązania. Obamę bardziej niepokoił fakt, że on i jego doradcy mogli nie mieć racji. To znaczy: co jeśli liberałowie źle zrozumieli historyczny charakter okresu po zimnej wojnie? „Co jeśli się pomyliliśmy?” to dobre pytanie. Mamy zamiar odpowiedzieć na nie w tej książce.

Dla nas dwóch jest to również pytanie boleśnie osobiste. Starszy z nas, Amerykanin, urodził się w rok po rozpoczęciu zimnej wojny. W liceum uczył się, że stawiany właśnie wtedy mur to wcielenie nietolerancji i tyranii. Młodszy, Bułgar, urodził się po drugiej stronie tego podziału na Wschód i Zachód około cztery lata po wzniesieniu muru i dorastał, wierząc w to, że droga do osiągnięcia swobód politycznych i wolności osobistej biegnie przez obalone podziały.

Chociaż mamy inne pochodzenie, obaj żyliśmy przez wiele lat w cieniu tego muru. Teatr telewizji przedstawiający jego obalanie okazał się przełomowym momentem życia politycznego i intelektualnego każdego z nas. Najpierw istnienie muru berlińskiego, a potem jego nieistnienie, trwale naznaczyły naszą myśl polityczną. Iluzja, że koniec zimnej wojny stanowi jednocześnie początek Wieku Liberalizmu i Demokracji, również stała się naszym udziałem.

Publikacja ta stanowi próbę zrozumienia nie tylko tego, dlaczego niegdyś tak chętnie chwyciliśmy się tej iluzji, lecz także tego, jak myśleć o świecie, który zaraz skryje się pod wielkim przypływem nieliberalnej i antydemokratycznej „anarchii”.

1 Robert Cooper, The Meaning of 1989, „The Prospect”, 20.12.1999. Cytaty w przekładzie tłumaczki, o ile nie zaznaczono inaczej.

2 Francis Fukuyama, Koniec historii, przeł. Tomasz Bieroń, Marek Wichrowski, Zysk i S-ka, Warszawa 1996, s. 81.

3 Zob. The Global Resurgence of Democracy, red. Larry Diamond i Marc F. Plattner, Johns Hopkins University Press, Balitimore 1996; Timothy Garton Ash, Free World: America, Europe, and the Surprising Future of the West, Random House, New York 2004.

4 Zob. Democracy in Decline?, red. Larry Diamond, Marc F. Plattner, Johns Hopkins University Press, Baltimore 2015; Authoritarianism Goes Global: The Challenge to Democracy, red. Larry Diamond, Marc F. Plattner i Christopher Walker, Johns Hopkins University Press, Baltimore 2016.

5 David Runciman, How Democracy Ends, Basic Books, New York 2018; Steven Levitsky i Daniel Ziblatt, How Democracies Die, Crown, New York 2018.

6Rethinking Open Society: New Adversaries and New Opportunities, red. Michael Ignatieff, Central European University Press, Budapest 2018; Elisabeth Vallet, Borders, Fences and Walls, Routledge, London 2018.

7 Elisabeth Vallet, Borders, Fences and Walls, dz. cyt.

8 David Leonhardt, The American Dream, Quantified at Last, „New York Times”, 8 grudnia 2016.

9 Yascha Mounk, The People vs. Democracy: Why Our Freedom Is in Danger and How to Save It, Harvard University Press, Cambridge (MA) 2018.

10 Stephen Smith, The Scramble for Europe: Young Africa on its Way to the Old Continent, Polity, London 2019; Iwan Krastew, Co po Europie?, przeł. Antoni Gustowski, Krytyka Polityczna, Warszawa 2018.

11 Michiko Kakutani, The Death of Truth: Notes on Falsehood in the Age of Trump, Tim Duggan Books, New York 2018, s. 26.

12 W. B. Yeats, Drugie przyjście, [w:] Poezje wybrane,przeł. Stanisław Barańczak, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1987.

13 Ben Rhodes, The World as It Is: A Memoir of the Obama White House, Random House, New York 2018.

Poczucie końca

Trzydzieści lat temu, w roku 1989, ducha tamtego czasu celnie ujął pewien urzędnik Departamentu Stanu USA. Chociaż pisał te słowa na kilka miesięcy przed tym, jak Niemcy wykonali taniec radości na gruzach muru berlińskiego, ogłosił, że zimna wojna w gruncie rzeczy się skończyła. Wszechstronne zwycięstwo liberalizmu nad komunizmem zostało przypieczętowane dekadą reform gospodarczych i politycznych, zainicjowanych w Chinach przez Deng Xiaopinga, a w Związku Radzieckim przez Michaiła Gorbaczowa. Eliminacja „marksowsko-leninowskiej alternatywy do liberalnej demokracji”14 – przekonywał ów urzędnik, Francis Fukuyama, oznaczała „całkowite wyczerpanie się sił żywotnych alternatyw systemowych zachodniego liberalizmu”15. Najpierw marksiści ogłosili komunizm kulminacją „Historii” w sensie heglowskim, a następnie został on zdetronizowany jako „historia” w sensie amerykańskim, czyli jako coś, co utraciło ważność. W tych okolicznościach „zachodnia liberalna demokracja” mogła zostać uznana za „punkt końcowy ideologicznej ewolucji ludzkości”16. Po upadku „faszystowskich i komunistycznych dyktatur tego wieku jedyną formą rządów, która nietknięta przetrwała do końca XX wieku, jest demokracja liberalna”17. Ponieważ „podstawowych zasad liberalnego państwa demokratycznego” zdaniem Fukuyamy „nie można było już udoskonalić”18, liberalni reformatorzy mieli zająć się jedynie „rozszerzeniem w efekcie tych zasad tylko przestrzennie, tak iż rozmaite prowincje cywilizacji ludzkiej zostały podniesione do poziomu jej najbardziej zaawansowanych rejonów”19. Fukuyama zapowiadał, że „ideał ten z biegiem czasu zawładnie światem materialnym”20. Chodziło mu tak naprawdę o to, że od tego momentu nie mogą pojawić się „rozwiązania alternatywne, które miały być doskonalsze od liberalnej demokracji”21.

Co w praktyce oznaczało uznanie demokracji kapitalistycznej za ostatni etap politycznego rozwoju ludzkości? Na to pytanie Fukuyama nie odpowiedział wprost. Jego wywód bez wątpienia jednak sugerował, że demokracja liberalna w zachodnim stylu była jedynym osiągalnym ideałem, do którego powinni dążyć reformatorzy z całego świata. Kiedy pisał, że ostatnią pochodnię sił nieliberalnych zgasili reformatorzy w Chinach i Związku Radzieckim, miał na myśli, że drogę ludzkości w przyszłość oświetla wyłącznie kaganek amerykańskiego liberalizmu22.

Zaprzeczenie, że może istnieć jakakolwiek atrakcyjna globalnie alternatywa dla modelu zachodniego, wyjaśnia, dlaczego teza Fukuyamy nie tylko przemówiła do miłości własnej Amerykanów, lecz także zdawała się oczywista dla dysydentów i reformatorów bloku wschodniego23. Mniej niż rok wcześniej niektórzy z najbardziej żarliwych zwolenników pluralizmu demokratycznego w Związku Radzieckim wydali zbiór artykułów pod tytułem Innego ne dano24. Ta biblia sowieckiego reformatorstwa również mówiła, że nie ma trwałych alternatyw dla zachodniej demokracji kapitalistycznej.

Rok 1989 zapowiadał więc rozpoczęcie trzech dekad Wieku Imitacji – by użyć proponowanej przez nas terminologii. W ten sposób nowy, zdominowany przez Zachód porządek świata o jednym biegunie przekształcił domenę ideałów moralnych. Z kolei ta ideologiczna supremacja nadała zachodnim formom instytucjonalnym taką normatywistyczną legitymizację, że kopiowanie ich zdawało się obowiązkiem każdego, kto był do tego zdolny. Jednak kiedy przygasły nadzieje na to, że Zachód da się imitować, stopniowo zaczęło się upowszechniać obrzydzenie do polityki imitacji. Taka reakcja na świat pozbawiony alternatyw politycznych i ideologicznych była najprawdopodobniej nieuchronna. Naszym zdaniem to ten brak alternatyw, a nie magnetyzm przeszłości autorytarnej czy zakorzeniona w historii wrogość wobec liberalizmu, najlepiej wyjaśnia, dlaczego w społeczeństwach postkomunistycznych dominuje dziś etos antyzachodni25. Sam pomysł, że „niczego innego nie dano” dostarczył niezależnej motywacji fali populistycznej ksenofobii i reakcyjnego natywizmu, która wezbrała w Europie Środkowo-Wschodniej, a teraz omywa niemal cały świat. Brak przekonującej alternatywy dla demokracji liberalnej stał się bodźcem do buntu, ponieważ na pewnym elementarnym poziomie „istoty ludzkie potrzebują wyboru, a chociażby jego iluzji”26.

Populiści buntują się nie tyle przeciwko konkretnemu (liberalnemu) typowi polityki, ile przeciwko zastępowaniu ortodoksji komunistycznej ortodoksją liberalną. Przekaz buntowniczych ruchów i z prawej, i z lewej strony polega więc w zasadzie na tym, że podejście typu „wszystko albo nic” jest niesłuszne i że sprawy mogą wyglądać inaczej, bardziej znajomo i bardziej autentycznie.

Oczywiście żaden pojedynczy czynnik nie wyjaśni, dlaczego w drugiej dekadzie XX wieku w wielu krajach o tak różnorodnym położeniu jednocześnie doszły do władzy rządy autorytarne i antyliberalne. Jesteśmy jednak przekonani, że decydującą rolę w tym procesie odegrał resentyment wobec kanonicznego statusu demokracji liberalnej oraz polityki imitacji w ogóle, nie tylko w Europie Środkowej, lecz także w Rosji i Stanach Zjednoczonych. Zaczniemy uzasadniać to przekonanie, powołując na swoich pierwszych świadków dwóch najwymowniejszych krytyków liberalizmu. Polskiego filozofa i konserwatywnego posła Parlamentu Europejskiego Ryszarda Legutkę denerwuje fakt, że demokracja liberalna nie ma alternatywy, że „wyznaczała naturalny sposób istnienia życia zbiorowego”27, a „w ciągu ostatnich kilku dekad udało się liberałom i liberalnym demokratom wyciszyć i zmarginalizować niemal wszystkie alternatywne sposoby myślenia o państwie”28. Wtóruje mu wpływowa węgierska historyczka: „Nie chcemy kopiować tego, co robią Niemcy czy Francuzi” – mówi Maria Schmidt, czołowa intelektualistka Viktora Orbána. „Chcemy dalej wieść życie na swój własny sposób”29. Oba stwierdzenia sugerują, że uparta niechęć do uznania „całkowitego wyczerpania realnych systemowych alternatyw dla zachodniego liberalizmu” przyczyniła się do tego, że miękka władza Zachodu polegająca na wywoływaniu naśladownictwa z silnej i autorytatywnej obróciła się we władzę słabą i podatną na wstrząsy.

Odmowa klękania przez liberalnym Zachodem stała się znakiem rozpoznawczym rewolucji nieliberalnej w całym świecie postkomunistycznym i poza nim. Takiej reakcji nie można od niechcenia podsumować banalnym spostrzeżeniem, że „obwinianie Zachodu” to tani sposób niezachodnich przywódców na unikanie odpowiedzialności za swoją własną nieudaną politykę. Opowieść ta jest znacznie bardziej skomplikowana i fascynująca. A wiąże się między innymi z tym, że liberalizm porzucił pluralizm na rzecz hegemonii.

14 Francis Fukuyama, Koniec historii?, przeł. Barbara Stanosz, [w:] Czy koniec historii? red. Irena Lasota, „Konfrontacje” 13, Pomost, Warszawa 1991, s. 22.

15 Tamże, s. 8.

16 Tamże.

17 Francis Fukuyama, Koniec historii?, dz. cyt., s. 81.

18 Francis Fukuyama, Koniec historii?, dz. cyt., s. 10.

19 Tamże.

20 Tamże, s. 8.

21 Francis Fukuyama, Koniec historii?, dz. cyt., s. 81.

22 Francis Fukuyama, Koniec historii?, dz. cyt., s. 22.

23 Amerykanie nie widzieli nic nadzwyczajnego w opisywaniu liberalizmu w amerykańskim stylu jako ostatniego etapu historii, ale podobnie potraktowali Fukuyamę zarówno dysydenci, jak i zwykli ludzie, którzy dorastali za żelazną kurtyną. Było tak dlatego, że Fukuyama uzasadnił przegraną reżimów leninowskich językiem dialektyki heglowsko-marksowskiej. Mieszkańców krajów postkomunistycznych uczono przecież, że historia ma mieć określony kierunek i szczęśliwe zakończenie. Widząc proroctwo zapisane ręką historii na resztkach muru berlińskiego, byli z wykształcenia i z usposobienia gotowi, by przyjąć Fukuyamowskie odczytanie zdarzeń. Przypisy pochodzą od autorów, o ile nie zaznaczono inaczej.

24Inogo ne dano, „Progriess”, 1988.

25 „Wyjaśniając” tendencje polityczne w tym regionie poprzez wskazywanie, o jakich wzorcach z przyszłości komuś przypominają, wielu badaczy postkomunistycznego nieliberalizmu myli wykazywanie analogii z odnajdywaniem ciągów przyczynowo-skutkowych.

26 „W 2008 roku ekonomista behawioralny z MIT, Dan Ariely, przeprowadził eksperyment, którego uczestnicy grali w grę komputerową. Na monitorze pokazywało się troje drzwi, za którymi kryły się różne sumy pieniędzy. Rozsądną strategią byłoby rozpoznanie, które drzwi płacą najwięcej, i klikanie wyłącznie w nie aż do końca gry. Jednak kiedy gracze dostrzegli, że zaniedbane drzwi się zmniejszają, aż znikną, zaczęli marnować kliknięcia na utrzymanie mniej dochodowych możliwości. To głupie, ale nic na to nie poradzimy. Istoty ludzkie potrzebują wyboru, a chociażby jego iluzji. George Eliot napisała kiedyś, że wybór to «najmocniejsza zasada rozwoju». Jak mamy się rozwijać, jeśli nie możemy o tym postanowić?” Yo Zushi, Exploring Memory in the Graphic Novel, „New Statesman”, 6 lutego 2019.

27 Ryszard Legutko, Triumf człowieka pospolitego, Zyski i S-ka, Warszawa 2012, s. 37.

28 Tamże, s. 137–138.

29 Za: Philip Oltermann, Can Europe’s New Xenophobes Reshape the Continent?, „The Guardian”, 3 lutego 2018.

Słowa i konieczność dziejowa

Podczas zimnej wojny najbardziej brzemienną w polityczne skutki schizmą był rozłam między komunistami a demokratami. Ziemia podzieliła się na totalitarny Wschód i wolny świat Zachodu, a społeczeństwa zaludniające peryferie głównego konfliktu miały – albo wyobrażały sobie, że miały – prawo i możność wybrać, po której stronie się opowiedzieć. Po upadku muru berlińskiego ten układ się zmienił. Od tamtej pory najważniejszy podział geopolitycznego świata dotyczył naśladowanych i naśladowców, stabilnych demokracji i krajów mających trudności z transformacją ustrojową. Relacje Wschodu z Zachodem z zimnowojennego remisu między dwoma wrogimi sobie systemami przemieniły się w trudny związek pomiędzy naśladowcami a wzorcami; nie było już dwóch biegunów, a tylko jeden.

Dążenie krajów postkomunistycznych po 1989 roku do naśladowania Zachodu nazwano różnorako: amerykanizacją, europeizacją, demokratyzacją, liberalizacją, powiększeniem, integracją, harmonizacją, globalizacją i tak dalej. Każde z tych słów zawsze znaczyło jednak modernizację przez imitację oraz integrację przez asymilację. Według środkowoeuropejskich populistów po upadku komunizmu demokracja liberalna stała się nową ortodoksją, przed którą nie było ucieczki. Skarżą się, że imitowanie wartości, postaw, instytucji i praktyk Zachodu stało się nakazane i obowiązkowe. Jak pisał cytowany już Legutko, drwiąc z transformacyjnej mentalności wielu swoich rodaków:

Nie wymyśliliśmy więc ani jednej instytucji, ani jednego obyczaju, ani jednego rozwiązania. Wszystko, co u nas robiono – w zakresie edukacji, prawa, ustroju, mediów, społeczeństwa obywatelskiego – było naśladownictwem tych, co przed nami. […] Imitowanie skazuje na wieczne pozostawanie w ogonie. […] Ale model kopiowania w Polsce zatriumfował, i to nie tylko na poziomie systemowym, lecz także na poziomie indywidualnych zachowań Polaków30.

Pełna napięć asymetria pomiędzy tymi, którzy moralnie wyprzedzali, a tymi, którzy moralnie zostawali w tyle, to znaczy między naśladowanymi a naśladowcami, stała się definiującą i bolesną cechą relacji Wschodu z Zachodem.

Po upadku muru berlińskiego wszechobejmujące naśladowanie Zachodu zostało powszechnie przyjęte jako najskuteczniejszy sposób demokratyzacji społeczeństw wcześniej niedemokratycznych. W dużej mierze z powodu implikowanej w takim układzie sił moralnej asymetrii koncepcja ta stała się teraz jednym z głównych obiektów wściekłości populistów.

30 Ryszard Legutko, Triumf człowieka pospolitego, dz. cyt., s. 72–73. [Oryginalne, polskie wydanie książki Legutki różni się od angielskiego. W tej drugiej wersji cytat brzmi: „The deeper wisdom was to copy and to imitate. The more we copied and imitated, the more we were glad of ourselves. Institutions, education, customs, law, media, language, almost everything became all of a sudden imperfect copies of the originals that were in the line of progress ahead of us”. W: tenże, The Demon in Democracy: Totalitarian Temptations in Free Societies, Encounter Books, New York 2018, s. 41].

Odmiany imitacji

Nie trzeba tłumaczyć, że naśladownictwo jest wszechobecne w życiu społecznym. Znany dziewiętnastowieczny teoretyk socjologii Gabriel Tarde pisał nawet, że „społeczeństwo jest imitacją”31. W kontekście „imitowania zaraźliwego” użył nawet słowa „somnambulizm”, co oznaczało naśladowanie spontaniczne, bez celów strategicznych czy planów, w żaden sposób przy tym nieprzymuszone, tak jak w przypadku przestępstw inspirowanych32.

Kiedy populiści z Europy Środkowej pomstują na rzekomy Nakaz Naśladowania jako najbardziej nieznośną cechę hegemonii liberalizmu po 1989 roku, chodzi im bez wątpienia o coś mniej ogólnego i bardziej politycznie prowokacyjnego. Ten rodzaj wszechobejmującej imitacji instytucjonalnej, o którym mowa, wiąże się po pierwsze z uznaniem moralnej wyższości naśladowanych nad naśladowcami, po drugie z zaistnieniem modelu politycznego, o którym zwolennicy twierdzą, że wyeliminował wszystkie realne alternatywy, po trzecie z oczekiwaniem, że naśladownictwo będzie bezwarunkowe – nie dostosowywane do miejscowych tradycji, a po czwarte z założeniem, że przedstawiciele krajów naśladowanych (a zatem domyślnie lepszych) mają prawo stale nadzorować i oceniać postęp krajów naśladujących. Z zachowaniem wszelkich proporcji warto zauważyć, że transformacyjny styl naśladowania ustrojów politycznych niepokojąco przypomina wybory parlamentarne w krajach komunistycznych, kiedy to wyborcy, nadzorowani przez oficjeli partyjnych, udawali, że wybierają jedynych kandydatów na listach do głosowania.

Musimy przeprowadzić jakieś wstępne rozróżnienia, jeśli chcemy lepiej opisać, o jaką stawkę toczy się gra. Tak jak już sygnalizowaliśmy, odróżniamy całkowite naśladownictwo jednego ortodoksyjnego modelu, nadzorowane (ale nie narzucone) przez krytykanckich obcokrajowców, od zwykłego trybu uczenia się, dzięki któremu państwa mogą skorzystać z doświadczeń innych33. To pierwsze wzbudza resentyment, a to drugie nie, co zazwyczaj przypisuje się Veblenowskiemu efektowi demonstracji, wywoływanemu przez uznanie sukcesu lub porażki danego państwa.

Co więcej, powinniśmy odróżnić naśladowanie środków od naśladowania celów. To pierwsze nazywamy zapożyczaniem, a nie imitacją. Klasyczne ujęcie tego rozróżnienia zaproponował wielki socjolog gospodarki Thorstein Veblen, który na początku XX wieku napisał, że Japończycy zapożyczyli od Zachodu „sztuki przemysłowe”, ale nie zachodni „światopogląd duchowy” czy „zasady postępowania i wartości moralne”34. Zapożyczenie środków technicznych nie wpływa na tożsamość, przynajmniej nie w krótkim okresie, natomiast naśladowanie celów moralnych sięga głębiej i może zapoczątkować proces znacznie bardziej radykalnej transformacji, bliskiej niemal „nawróceniu”. Odbudowując społeczeństwa w okresie transformacji ustrojowej, mieszkańcy Europy Środkowej starali się odtworzyć style życia i postawy moralne zaobserwowane na Zachodzie. Z kolei Chińczycy poszli ścieżką podobną do opisanej przez Veblena, przyjmując zachodnie technologie, by napędzały wzrost gospodarczy i powiększały prestiż Partii Komunistycznej dla jasno sprecyzowanego celu oparcia się syreniej pieśni Zachodu.

Imitacja ideałów moralnych, w przeciwieństwie do pożyczania technologii, sprawia, że człowiek jednocześnie zaczyna przypominać to, co podziwia, ale też być coraz mniej podobny do siebie, i to akurat w czasie, kiedy własna wyjątkowość i integralność grupy stanowią samo sedno walki o godność i uznanie. Trwały kult innowacji, kreatywności i oryginalności leżący w sercu liberalnej nowoczesności oznacza, że nawet mieszkańcom krajów, którym powiodło się gospodarczo, na przykład Polski, projekt realizowania modelu zachodniego pod nadzorem Zachodu wydaje się jakoby wyznaniem, że nie zdołali uwolnić się od historycznej podległości wobec zagranicznych instruktorów i inkwizytorów.

Wewnętrznie sprzeczne wymaganie, by być zarówno oryginałem, jak i kopią, musiało skończyć się stresem psychicznym. Poczucie, że nie jest się szanowanym, podżegała jeszcze naczelna ironia promocji demokracji w krajach postkomunistycznych w kontekście integracji europejskiej: kraje Europy Środkowo-Wschodniej, które rzekomo demokratyzowano, aby spełnić wymogi członkostwa w Unii Europejskiej, musiały realizować politykę narzuconą im przez biurokratów z Brukseli i międzynarodowe instytucje pożyczkowe, chociaż nie wybrały ich w sposób demokratyczny35. Polakom i Węgrom dyktowano, jakie ustanawiać prawa i wprowadzać przepisy, a jednocześnie polecano im, by udawali, że rządzą sami. Wybory zaczęły przypominać „pułapkę dla głupców”36, jak powiedziałby Rudyard Kipling. Owszem, wyborcy regularnie wyrzucali ze stanowisk osoby aktualnie je zajmujące, ale polityka – dyktowana z Brukseli – nie zmieniała się znacząco. Udawanie, że się rządzi samemu, chociaż w rzeczywistości rządzą zachodni decydenci, już dawało się tym państwom we znaki. Kroplą, która przelała czarę goryczy, było lekceważenie ze strony wizytujących przedstawicieli Zachodu. Goście zarzucali krajom Europy Środkowo-Wschodniej, że jedynie markują procedury demokratyczne, a elity polityczne w tym regionie myślały, że przecież właśnie tego się od nich wymaga.

Upadek komunizmu wywołał problematyczną psychologicznie, a nawet traumatyczną przemianę relacji Wschodu z Zachodem, ponieważ – z różnych powodów – wzbudził oczekiwanie, że kraje wychodzące z komunizmu będą naśladować nie środki, a cele. Ci przywódcy polityczni na Wschodzie, którzy zapoczątkowali sprowadzanie modeli z Zachodu „na twardo”, chcieli, żeby ich rodacy zinternalizowali cele tych modeli i przyjęli je w całości, a nie tylko fragmentarycznie. Głównym zarzutem, z którego bierze się dziś polityka antyliberalna w regionie, jest to, że próba demokratyzacji krajów postkomunistycznych polegała na swego rodzaju kulturowym nawróceniu na wartości, nawyki i postawy uważane za „normalne” na Zachodzie. Jako że ta polityczna i moralna „terapia wstrząsowa” przeszczepiła na grunt rodzimych tradycji niejeden obcy element, naraziła ona na szwank tożsamość dziedziczoną przez mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej. Ponieważ liberalizm naśladowczy nieuchronnie musiał być częściowy i wypaczony, wielu z tych, którzy początkowo chętnie przyjęli zmiany, poczuło się jak kulturowi uzurpatorzy, co z kolei wywołało łatwo dającą się wykorzystać politycznie tęsknotę za utraconym autentyzmem.

Trzeba przyznać, że próby naśladowania silnych i dobrze prosperujących przez słabych nie są wśród państw i narodów niczym wyjątkowym. Imitacja ta ogranicza się zazwyczaj jedynie do płytkiego papugowania i nie staje się psychologicznie ani społecznie stresującym przeobrażeniem, do którego dążono w Europie Środkowej w okresie transformacji. Francja Ludwika XIV, jako dominujące mocarstwo siedemnastowiecznej Europy, inspirowała wielu naśladowców właśnie w tym powierzchownym sensie. Jak zauważył politolog Ken Jowitt, w Niemczech, Polsce i Rosji wybudowano repliki Wersalu, kopiowano francuskie obyczaje, a językiem francuskim zaczęły posługiwać się elity całej Europy. W wieku XIX przyszła kolej na powierzchowne i ornamentalne naśladowanie parlamentu brytyjskiego, a „po drugiej wojnie światowej w Europie Wschodniej powstał szereg reżimów stalinowskich, od Albanii po Litwę, wszystkich poznaczonych identycznie brzydką stalinowską architekturą – polityczną i materialną”37. Ważnym powodem powszechności tej naśladowczej kosmetyki w życiu politycznym jest fakt, że pozwala ona słabym wydawać się silniejszymi, niż są w rzeczywistości. To przydatny rodzaj mimikry służący do przetrwania w nieprzyjaznym środowisku. Dzięki niej naśladowcy stają się też czytelni dla tych, którzy w przeciwnym razie mogliby im chcieć pomagać, krzywdzić ich bądź marginalizować. W świecie pozimnowojennym „uczenie się angielskiego, układanie na półkach egzemplarza Federalisty, napisanego przez założycieli Stanów Zjednoczonych, ubieranie się w garnitury od Armaniego, przeprowadzanie wyborów” oraz „gra w golfa”38, ulubiony przykład Jowitta, umożliwiają elitom nie z Zachodu nie tylko sprawianie, żeby ich zachodni rozmówcy poczuli się komfortowo, lecz także wysuwanie roszczeń gospodarczych, politycznych i wojskowych. Przedrzeźnianie potężnych pozwala słabemu krajowi pośrednio współdzielić najwyższą rangę i prestiż autentycznego „Wersalu”, bez konieczności znoszenia narodowych upokorzeń i bez specjalnego ryzyka dla tożsamości narodowej.

Kiedy mówimy o niezamierzonych konsekwencjach jednobiegunowego Wieku Imitacji i uznajemy zjawisko odbierane jako transformacyjny Nakaz Naśladowania za ważny powód tego, dlaczego sen o liberalizmie zmienił się w koszmar, mamy na myśli wzorce zachowań naśladowczych i zachłyśnięcie naśladownictwem, które są bardziej emocjonalnie obciążające i zmieniające niż banalne symulanctwo. Chodzi tu o wszechobejmujące polityczne przeobrażenie, które – częściowo dlatego, że dokonuje się nie na rozkaz Zachodu, ale „pod okiem” Zachodu – wywołuje uczucie wstydu i resentymentu i podsyca obawy o wymazywanie rodzimej kultury.

W Europie Środkowo-Wschodniej jedni z najbardziej wpływowych przywódców politycznych chętnie uznali imitatorskie przyjęcie kultury zachodniej za najkrótszą drogę do reform bezpośrednio po 1989 roku. Imitację uzasadniano tak, że jest „powrotem do Europy”, czyli do autentycznej tożsamości tego regionu. W Moskwie jednak myślano o tym inaczej. Wszak komunizmu nigdy nie uznawano tam za porządek narzucony z zagranicy, toteż naśladowania Zachodu nie przedstawiano jako odzyskania autentycznej tożsamości narodowej.

Jakkolwiek szczerze czy nieszczerze przyjęte na wstępie modele zachodnie wreszcie straciły swój urok nawet dla ich początkowo najzagorzalszych wschodnich naśladowców. Reforma po linii liberalno-demokratycznej przestała zadowalać z wielu powodów, oprócz tych już wymienionych. Po pierwsze, zachodni doradcy o nawet najlepszych zamiarach nie potrafili ukryć domyślanej wyższości wzorca nad imitacją. Co gorsza, zagraniczni promotorzy reformy politycznej na Wschodzie wciąż idealizowali „prawdziwą” demokrację liberalną nawet po tym, jak oznaki jej wewnętrznej dysfunkcyjności stały się nie do przeoczenia. Właśnie w tym kontekście globalny kryzys finansowy 2008 roku zadał dobremu imieniu liberalizmu ostateczny coup de grâce.

Francuski filozof René Girard argumentował obszernie, że historycy i socjolodzy zwodniczo i niebezpiecznie zaniedbali istotność imitacji dla kondycji ludzkiej. Swoją karierę poświęcił na badanie, jak imitacja potrafi rodzić traumę psychologiczną i konflikt społeczny. Twierdził, że dzieje się to, kiedy naśladowany wzorzec staje się przeszkodą dla poczucia własnej wartości i samorealizacji naśladującego39. Formą imitacji, która z największym prawdopodobieństwem doprowadzi do resentymentu i konfliktu, jest zdaniem Girarda imitacja pragnień. Naśladowane są nie tylko środki, lecz także cele, nie tylko instrumenty techniczne, lecz także wyniki, zamiary, intencje i sposoby życia. Naszym zdaniem taka właśnie immanentnie stresująca i kontrowersyjna forma naśladownictwa wywołała obecną rewoltę antyliberalną.

Według Girarda istoty ludzkie chcą czegoś nie dlatego, że jest to samo w sobie pociągające czy pożądane, ale dlatego, że chce tego ktoś inny. Obserwacja ta sprawia, że ideał ludzkiej autonomii zaczyna się wydawać iluzoryczny. Hipotezę tę można zweryfikować przez obserwację dwójki małych dzieci w pomieszczeniu pełnym zabawek: „najbardziej upragniona” znajduje się zazwyczaj w rękach drugiego dziecka40. Imitowanie celów innych – przekonuje Girard – wiąże się też z rywalizacją, resentymentem i zagrożeniem tożsamości osobistej. Im więcej pewności naśladowcy pokładają w naśladowanych, tym bardziej tracą pewność siebie. Imitowany wzorzec staje się nieuchronnie rywalem i zagrożeniem dla szacunku własnego. To zwłaszcza prawda, kiedy naśladowanym wzorcem jest nie Jezus Chrystus, ale sąsiad zza zachodniej granicy.

Argumenty z etymologii są znane ze swojej słabości. Warto jednak pamiętać, że słowo „emulacja” znaczyło dawniej nie pełne podziwu naśladowanie, ale bezwzględne współzawodnictwo [również w języku polskim – przyp. tłum.]. Syn chce być jak ojciec, ale ojciec wysyła podświadomy komunikat, że ambicja chłopca jest niemożliwa do spełnienia, co wzbudza w synu nienawiść do ojca41. Taki wzorzec zachowań niewiele różni się od tego, co obserwujemy w Europie Środkowo-Wschodniej, gdzie – według populistów – Nakaz Naśladowania Zachodu sprawił, że porzucenie świętej przeszłości i przyjęcie nowej tożsamości liberalno-demokratycznej, która tak naprawdę nigdy nie będzie w pełni należała do nich, zdało się tamtym państwom ich przeznaczeniem. Wstyd płynący z tego, że ktoś zmienił swoje preferencje zgodnie z obcą hierarchią, i to w imię wolności, a potem patrzono na niego z góry z powodu rzekomej nieudaczności tej próby – to są emocje i przeżycia, które napędzają rewoltę antyliberalną rozpoczętą w krajach postkomunistycznych, zwłaszcza na Węgrzech, a teraz przerzucającą się na cały świat.

Wiedza Girarda o związku przyczynowo-skutkowym pomiędzy imitacją a resentymentem, chociaż wywodzi się prawie wyłącznie z analizy tekstów literackich, jest wyjątkowo przydatna do zrozumienia istoty rewolty antyliberalnej w krajach postkomunistycznych42. Przykuwając uwagę do wewnętrznie konfliktogennej natury imitacji, Girard rzuca nowe światło na kwestię demokratyzacji po komunizmie. Jego teoria sugeruje, że problemy, z którymi mierzymy się dziś, biorą się nie tyle z naturalnego powrotu do złych nawyków z przeszłości, ile z reakcji na Nakaz Naśladowania obowiązujący rzekomo po upadku muru berlińskiego. Chociaż Fukuyama był przekonany, że Wiek Imitacji będzie nieskończenie nudny, Girard przepowiedział przyszłość trafniej, przewidując potencjał naśladownictwa do wywoływania takiego rodzaju egzystencjalnego wstydu, który potrafi wybuchnąć z siłą przewrotu.

31 Gabriel Tarde, The Laws of Imitation, przeł. Elsie Clews Parsons, Henry Holt and Company, New York 1903, s. 74. [Oryg. Les lois de l’imitation (1890)].

32 Tarde uznaje jednak, że bodziec do naśladowania może współistnieć z wynalazczością, a w normalnych okolicznościach imitowanie może nawet zasilać twórczość i oryginalność. Por. Kal Raustiala, Christopher Sprigman, The Knockoff Economy: How Imitation Sparks Innovation, Oxford University Press, Oxford (UK) 2012.

33 Wade Jacoby, Imitation and Politics: Redesigning Modern Germany, Cornell University Press, New York 2000.

34 Thorstein Veblen, The Opportunity of Japan, „Journal of Race Development” 6:1, lipiec 1915, s. 23–38.

35 Uwięziona w swoim skupionym na gospodarce rozumieniu polityki Bruksela uważa mesjanistyczny prowincjonalizm Budapesztu i Warszawy jednocześnie za łatwy do wyśmiania i właściwie niemożliwy do zrozumienia. Fakt, że Polska i Węgry należą do największych beneficjentów funduszy unijnych netto, w oczach europejskich biurokratów czyni ich bunt przeciwko UE całkowicie nieracjonalnym. Na przykład w 2016 roku Węgry otrzymały 4,5 miliarda euro z funduszy europejskich, odpowiednik 4 procent wyników gospodarczych tego kraju. Polska otrzymała ponad 11 miliardów euro. To, że tak faworyzowani beneficjenci nie mają prawa narzekać, jest głównym założeniem Ostpolitik Unii Europejskiej.

36 Cytat pochodzi z wiersza Rudyarda Kiplinga, List do syna (Jeżeli). Nazwisko autora tego przekładu jest nieznane – przyp. tłum.

37 Ken Jowitt, Communism, Democracy, and Golf, „Hoover Digest”, 30 stycznia 2001.

38 Tamże.

39 Zob. René Girard, Prawda powieściowa i kłamstwo romantyczne, przeł. Karolina Kot, Wydawnictwo KR, Warszawa 2001. René Girard, Battling to the End: Conversations with Benoît Chantre, Michigan State University Press, East Lansing 2009.

40 Za ten przykład dziękujemy Marci Shore.

41 René Girard, Sacrum i przemoc, przeł. Maria i Jacek Plecińscy, Wydawnictwo Naukowe Brama, Poznań 1993 (cz. I), 1994 (cz. II).

42 Twierdząc, że pisma Dostojewskiego „doskonale nadają się do interpretacji świata postkomunistycznego”, Girard przekonuje, że „Dostojewski żywił głęboki resentyment wobec służalczego naśladownictwa wszystkiego, co zachodnie, wszechobecnego w Rosji jego czasów. Reakcyjne skłonności pisarza wzmacniała arogancja Zachodu, już chełpiącego się swoją wielką «przewagą» nad resztą świata, którą wtedy nazywano «postępem». Zachód był wtedy niemal tak wulgarny, jak jest dziś, już myląc swój bardzo prawdziwy materialny dostatek z wyższością moralną i duchową, której jednak nie posiadał”. René Girard, Resurrection from the Underground. Feodor Dostoevsky, Michigan State University Press, East Lansing 2012, s. 88–89. [Oryg. Critique dans un souterrain, 1976].

Kwiaty resentymentu

U podstaw dzisiejszej rewolty antyliberalnej na całym świecie leżą trzy równoległe, połączone i powodowane resentymentem reakcje na rzekomo kanoniczny status modeli politycznych Zachodu po 1989 roku. Taką tezę chcemy rozpatrzeć i obronić ze świadomością jej jednostronności, niekompletności i niedostatków empirycznych. Nie zamierzamy zdać całościowej i rozstrzygającej relacji z przyczyn i konsekwencji współczesnego antyliberalizmu, ale chcemy podkreślić i zilustrować pewien aspekt tej opowieści, na który jeszcze nie zwrócono tyle uwagi, na ile naszym zdaniem zasługuje. Organizując naszą analizę porównawczą nieprzewidzianego pojawienia się reakcyjnego natywizmu i autorytaryzmu na całym globie, bazowaliśmy na elastycznie sformułowanej i – przyznajemy – opartej na przypuszczeniach, ale mamy nadzieję, że spójnej i odkrywczej koncepcji imitacji politycznej. W tym celu podzieliliśmy naszą książkę w następujący sposób.

Zaczynamy od zbadania nietolerancyjnego komunitarianizmu populistów Europy Środkowej, zwłaszcza Viktora Orbána i Jarosława Kaczyńskiego, próbując wyjaśnić, jak to się stało, że znaczna część elektoratu zaczęła uważać naśladownictwo za zgubne, chociaż w tych krajach elita liberalna jeszcze niedawno uznawała imitację zachodnich modeli za najszybszą drogę do dostatku i wolności. Przyglądamy się temu, jak w tym regionie pojawiła się antyzachodnia kontrelita o głównie prowincjonalnym pochodzeniu i jak zaczęła zyskiwać znaczące poparcie wśród ludzi, zwłaszcza poza ośrodkami miejskimi należącymi do globalnej sieci, monopolizując symbole tożsamości narodowej, zaniedbywane i dewaluowane w procesie „harmonizacji” do postnarodowych standardów i przepisów Unii Europejskiej. Chcemy pokazać, w jaki sposób proces depopulacji Europy Środkowo-Wschodniej po upadku muru berlińskiego43 pomógł populistycznym kontrelitom zawładnąć wyobraźnią słuchaczy przez odrzucenie uniwersalizmu praw człowieka i liberalizmu otwartych granic jako wyrazów wyniosłej obojętności Zachodu na narodowe tradycje i dziedzictwo ich krajów44. Nie twierdzimy, jakoby populiści z Europy Środkowej byli niewinnymi ofiarami Zachodu ani jakoby walka z tym, co uważają za Nakaz Naśladowania, była jedynym punktem ich programu, ani jakoby nieliberalizm stanowił jedyną możliwą odpowiedź na rok 2008 i inne kryzysy Zachodu. Nie zapominamy też o heroicznej walce przeciwko nieliberalnemu populizmowi toczącej się w tym regionie. Przekonujemy jednak, że politycznego awansu populizmu nie da się wytłumaczyć, nie biorąc pod uwagę wszechobecnego resentymentu wobec tego, że (narzucony) niedopuszczający alternatyw komunizm radziecki został w trakcie transformacji zastąpiony (zaproszonym) niedopuszczającym alternatyw zachodnim liberalizmem.

Następnie zwracamy się ku Rosji i jej rozgoryczeniu tym, co uznała za jeszcze jedną rundę narzuconej westernizacji. Dla tamtejszych władz rozpad Związku Radzieckiego oznaczał utratę przez Moskwę statusu supermocarstwa, a zatem jej globalnej równorzędności wobec amerykańskiego rywala. Rosja prawie z dnia na dzień przemieniła się z budzącego grozę godnego przeciwnika w kłębek nerwów błagający o wsparcie i zmuszony udawać wdzięczność za porady udzielane przez chcących dobrze, ale nieprzygotowanych amerykańskich konsultantów. Dla Rosji imitacja nigdy nie miała być równoznaczna z integracją. W przeciwieństwie do krajów Europy Środkowo-Wschodniej nie była poważnym kandydatem do NATO czy Unii Europejskiej. Jest zbyt duża, zgromadziła zbyt wiele broni atomowej i ma poczucie swojej „historycznej wielkości”, które nie pozwoliłoby jej stać się niskim rangą partnerem w zachodnim sojuszu.

Pierwszą odpowiedzią Kremla na globalny prymat liberalizmu był rodzaj symulacji, na wzór tej praktykowanej przez względnie słabą zwierzynę, by nie atakowały jej niebezpieczne drapieżniki. Tuż po upadku Związku Radzieckiego elity polityczne Rosji nie były bynajmniej jednorodne. Jednak większość z nich uznała symulowanie demokracji za coś całkowicie naturalnego, skoro komunizm udawały przynajmniej przez 20 lat przed 1991 rokiem. Liberalni reformatorzy Rosji, tacy jak Jegor Gajdar, szczerze podziwiali demokrację, ale uważali, że ze względu na rozległość kraju oraz tradycję autorytarną, która przez wieki kształtowała społeczeństwo, wprowadzenie gospodarki rynkowej byłoby niemożliwe, gdyby rząd naprawdę odpowiadał na wolę polityczną obywateli. Za utworzeniem „demokracji imitacyjnej” w Rosji lat 90. nie stała żadna ciężka praca prawdziwego rozwoju politycznego. W zasadzie należało jedynie wznieść potiomkinowską fasadę, tylko z wierzchu przypominającą demokrację. Maskarada była tak skuteczna, że w trudnym okresie transformacji zmniejszyła presję ze strony Zachodu, by wprowadzać reformy, które – chociaż nie powołałyby odpowiedzialnego rządu – mogłyby zakłócić już i tak traumatyczny proces prywatyzacji.

Do lat 2011/2012 ta demokratyczna farsa przestała być użyteczna. Wtedy przywódcy Rosji przerzucili się na pełną resentymentu politykę brutalnej parodii – styl imitacji, który jest bezczelnie wrogi i intencjonalnie prowokujący. Z pewnością nie można go zamknąć w nijakich analizach naśladowania polityki zagranicznej jako „uczenia się przez obserwację”45. My nazywamy go lustrzanym odbiciem. Cierpiąc z powodu tego, co Rosja odbierała jako apodyktyczne i daremne żądanie, by imitować wyidealizowany obraz Zachodu, insiderzy Kremla postanowili naśladować to, co uważali za najbardziej odpychające we wzorcu zachowań amerykańskiego hegemona, tak by skierować lustro na oblicze Zachodu i pokazać tym niedoszłym misjonarzom, jak naprawdę wyglądają, kiedy odrze się ich z udawanego samouwielbienia. Lustrzane odbicie to sposób na zemstę dawnych naśladowców na odrzuconych wzorcach poprzez ujawnienie ich odpychających wad i hipokryzji. Ten demaskatorski szał jest szczególny zwłaszcza dlatego, że Kreml często traktuje go jako cel sam w sobie, niezależnie od jakichkolwiek towarzyszących mu korzyści, nawet jeśli niemało go to kosztuje.

Ingerencję Rosji w wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych w roku 2016 – czyli najbardziej znamienny przykład tego jadowicie ironicznego „lustrzanego” podejścia – jej organizatorzy i sprawcy rozumieli jako próbę skopiowania tego, co Kreml uważał za niepożądane wtrącanie się Zachodu w życie polityczne Rosji. Jasno określonym celem ingerencji było nie tyle osadzenie na stanowisku kandydata przyjaznego Kremlowi, ile danie Amerykanom nauczki, jak to jest, kiedy zagranica wtrąca się do czyjejś polityki. Oprócz tego zamierzenia wychowawczego odbicie lustrzane miało też ujawnić chwiejność i słabość butnego reżimu demokratycznego.

Kreml w latach 90. symulował odpowiedzialność polityków przed obywatelami, natomiast dziś stracił wszelkie zainteresowanie farsą demokracji. Zamiast udawać, że imituje ustrój polityczny Stanów Zjednoczonych, Putin wraz ze świtą woli naśladować to, jak Ameryka bezprawnie ingeruje w politykę wewnętrzną innych krajów. Mówiąc bardziej ogólnie, Kreml chce pokazać Ameryce takie lustro, w którym dostrzeże ona swoją własną skłonność do łamania przepisów międzynarodowych, których przestrzeganie markuje. Rosyjskie władze czynią to wszystko pogardliwie, chcąc też przy okazji upokorzyć Amerykanów i utrzeć im nosa.

Resentyment wobec amerykanizacji jest dobitnym (chociażby częściowym) wyjaśnieniem występowania nieliberalizmu w Europie Środkowej i wojowniczej polityki zagranicznej Rosji. A co ze Stanami Zjednoczonymi? Dlaczego tylu Amerykanów poparło prezydenta, który uważa przywiązanie USA do liberalnego porządku świata za ich główną słabość? Dlaczego zwolennicy Donalda Trumpa mieliby w domyśle zaakceptować jego ekscentryczny pomysł, że Stany Zjednoczone powinny przestać być wzorcem dla innych krajów, a może nawet zmienić się na podobieństwo Węgier Orbána i Rosji Putina?

Trump zyskał poparcie zarówno zwykłych ludzi, jak i przedsiębiorców, kiedy oznajmił, że Stany Zjednoczone są w amerykanizacji świata największym przegranym. Znaczna społeczna akceptacja dla tego odpłynięcia od głównego nurtu chwalipięctwa amerykańskiej kultury politycznej prosi się o wyjaśnienie. Ponieważ Rosjanie i mieszkańcy Europy Środkowej odrzucają imitację jako złą dla naśladowców, a dobrą jedynie dla naśladowanych, na pierwszy rzut oka zastanawiający może się wydać fakt, że niektórzy Amerykanie odrzucają imitację jako dobrą jedynie dla naśladowców, a dla naśladowanych – złą. Rzeczywiście, resentyment Trumpa przeciwko światu pełnemu krajów, które chcą nadążać za Stanami Zjednoczonymi, zdaje się nietypowy, dopóki nie zdamy sobie sprawy z tego, że dla jego amerykańskich zwolenników imitatorzy stanowią zagrożenie, bo próbują zastąpić sobą imitowany wzorzec. Ten lęk przed byciem wypartym i wywłaszczonym ma dwa źródła: z jednej strony imigrantów, a z drugiej Chiny.

Naciąganego pomysłu, że Ameryka stała się udręczoną ofiarą swoich wielbicieli i naśladowców, nie brano na poważnie ani wśród przedsiębiorców, ani zwykłych ludzi, kiedy Trump uczynił go swoją wizytówką w latach 80. Dlaczego więc tak mocno przemówił do obu grup w drugiej dekadzie XXI wieku? Odpowiedzią na to pytanie są nieszczęścia, które spotkały białych Amerykanów z klasy robotniczej i średniej oraz wyłonienie się Chin jako konkurenta gospodarczego USA – bardziej niebezpiecznego, niż kiedykolwiek były Niemcy czy Japonia. Przekonanie białego wyborcy, że Chiny kradną Amerykanom stanowiska pracy, oraz przekonanie przedsiębiorców, że Chiny kradną Ameryce jej technologie, pomogły nietypowemu przekazowi Trumpa o USA jako ofierze zyskać jakąś nową, choć niedopracowaną wiarygodność, mimo że stanowił on radykalne zerwanie z tradycyjnym obrazem samego siebie tego kraju.

Ten wstępny przykład ilustruje, jak to możliwe, że również wzorzec, a nie tylko naśladowcy, może żywić niechęć do polityki imitacji, a w tym przypadku: jak przywódca państwa, które zaprowadziło liberalny porządek świata, może postanowić, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by ten porządek zburzyć.

Naturalny finał naszego wywodu stanowią Chiny, ponieważ awans Państwa Środka, asertywnego na arenie międzynarodowej, gotowego zakwestionować hegemonię Stanów Zjednoczonych, sygnalizuje koniec Wieku Imitacji, takiego jak my go rozumiemy. W liście rezygnacyjnym do prezydenta USA sekretarz obrony James Mattis napisał, że przywódcy chińscy „chcą kształtować świat zgodnie ze swoim modelem autorytarnym”46. Nie chodziło mu o to, że Chińczycy chcieli przekonywać albo zmuszać inne państwa do wyznawania „wartości azjatyckich” albo nadawania „chińskiej specyfiki” swoim własnym systemom politycznym i gospodarczym. Pragną wpływów i szacunku, ale nie ogólnoświatowego nawrócenia na Myśl Xi Jinpinga. Dążą do tego, by – pisał Mattis – „uzyskać prawo do weta wobec decyzji innych krajów dotyczących gospodarki, dyplomacji czy bezpieczeństwa narodowego – promować swoje własne interesy kosztem sąsiadów, Ameryki i naszych sojuszników”47.

Nadchodzące zderzenie USA z Chinami musi zmienić świat, ale będzie w nim chodziło o handel, zasoby, technologię, terytorium i możliwość kształtowania globalnego środowiska odpowiedniego dla bardzo odmiennych narodowych interesów i ideałów obu krajów. Nie pociągnie za sobą konfliktu pomiędzy konkurującymi wizjami przyszłości człowieka, w ramach którego każda ze stron próbowałaby zjednać sobie sojuszników poprzez ideologiczne nawracanie i rewolucyjną zmianę reżimów. Przy dzisiejszych międzynarodowych układach nagie asymetrie siły zaczęły już wkraczać na miejsce rzekomych asymetrii moralnych. To wyjaśnia, dlaczego rywalizacji chińsko-amerykańskiej nie można nazwać „nową zimną wojną”. Sojusze rozwiązują się i zawiązują jak w kalejdoskopie. Państwa porzucają długotrwałe partnerstwa ideologiczne na rzecz chwilowych małżeństw z rozsądku. Chociaż konsekwencji takiego stanu rzeczy nie da się przewidzieć, na pewno nie będzie to powtórka z czterdziestoletniego konfliktu między USA a ZSRR.

Zapierający dech w piersiach sukces Chin oznacza, że porażka idei komunistycznej w 1989 roku nie była ostatecznie jednostronnym zwycięstwem idei liberalnej. Tak naprawdę porządek jednobiegunowy był środowiskiem znacznie mniej gościnnym dla liberalizmu, niż ktokolwiek by wtedy przewidział. Niektórzy komentatorzy twierdzili, że rok 1989, ponieważ wyeliminował rywalizację dwóch konkurencyjnych ideologii uniwersalnych, nieodwracalnie skompromitował sam projekt oświeceniowy, czy to w jego liberalnym, czy komunistycznym wcieleniu. Węgierski filozof Gáspár Miklós Tamás poszedł jeszcze dalej, przekonując, że w 1989 roku „zarówno utopia liberalna, jak i socjalistyczna poniosły porażkę”, co oznaczało „koniec” samego „projektu oświeceniowego”48. My nie jesteśmy aż takimi fatalistami. Przecież mogą się jeszcze pojawić tacy przywódcy Ameryki i Europy, którzy będą umieli roztropnie zarządzać upadkiem Zachodu. Jeszcze wciąż można odnaleźć ścieżkę do odnowienia liberalizmu na podstawie zarówno znanej, jak i nowej, i nią pójść. Obecnie szanse na to są nikłe. Niemniej jednak antyliberalne ruchy i reżimy, o których tu mowa, mogą okazać się przejściowe i historycznie nieistotne. Historia, jak wiadomo, to wtargnięcie tego, co nieznane. Niezależnie od tego, co czeka nas w przyszłości, możemy zacząć od próby zrozumienia, jak doszliśmy do tego miejsca, w którym znajdujemy się dziś.

1. Naśladowczy umysł

Bez wątpienia takie upokorzenia tworzyły Robespierrów.

Stendhal49

„Gdy Gregor Samsa obudził się pewnego rana z niespokojnych snów, stwierdził, że zmienił się w łóżku w potwornego robaka”50. Pierwsze zdanie Przemiany Franza Kafki mogłoby równie dobrze opisywać osłupienie zachodnich liberałów, kiedy gdzieś około 2015 roku otworzyli oczy i odkryli, że jeszcze niedawno chwalone nowe demokracje Europy Środkowo-Wschodniej przemieniły się nagle w nastawione na teorie spiskowe reżimy pod rządami większości, w których demonizuje się opozycję polityczną, niepubliczne media, społeczeństwo obywatelskie, niezawisłe sądy pozbawia wpływów, a suwerenność zaczyna definiować jako determinację przywódców, by oprzeć się jakiejkolwiek presji przestrzegania zachodnich ideałów politycznego pluralizmu, transparencji władz i tolerancji dla obcych, dysydentów i mniejszości.

Wiosną 1990 roku John Feffer, dwudziestosześcioletni Amerykanin, przez kilka miesięcy podróżował po Europie Wschodniej, chcąc zgłębić tajemnicę czekającej na nią postkomunistycznej przyszłości. Napisał książkę o tej odbywającej się na jego oczach epokowej transformacji51. Nie był ekspertem, więc zamiast weryfikować hipotezy, zaczepiał tak wielu ludzi z różnych środowisk, jak tylko mógł. Skończył zafascynowany i zdezorientowany sprzecznościami, które napotykał na każdym kroku. Mieszkańcy Europy Wschodniej byli nastawieni optymistycznie, ale ostrożnie. Wielu rozmówców Feffera spodziewało się, że po pięciu, a co najwyżej dziesięciu latach będą żyć jak wiedeńczycy czy londyńczycy. Wybujałe nadzieje mieszały się jednak z niepokojem i złymi przeczuciami. Jak zauważył węgierski socjolog Elemér Hankiss:

Ludzie nagle zorientowali się, że nadchodzące lata zadecydują o tym, kto będzie bogaty, a kto biedny; kto będzie miał władzę, a kto nie będzie; kto zostanie zmarginalizowany, a kto znajdzie się w centrum. I kto będzie mógł założyć dynastię, a kto będzie patrzył na cierpienie swoich dzieci52.

Feffer ostatecznie wydał swoją książkę i długo nie wracał do krajów, które chwilowo zawładnęły jego wyobraźnią. A potem, dwadzieścia pięć lat później, postanowił, że ponownie odwiedzi ten region i odnajdzie ludzi, z którymi rozmawiał w 1990 roku. Jego druga podróż przypominała przebudzenie Gregora Samsy. Europa Wschodnia była bogatsza, ale zmącona resentymentem. Kapitalistyczna przyszłość nadeszła, ale korzyści i koszty zostały rozprowadzone nierównomiernie, a nawet prostacko. Przypomniawszy swoim czytelnikom, że „dla pokolenia drugiej wojny światowej w Europie Wschodniej komunizm był «bogiem, który zawiódł»”, Feffer stawia tezę omawianą właśnie w tym rozdziale: „Dla dzisiejszego pokolenia tego regionu bogiem, który zawiódł, jest liberalizm”53.

43 „Według przewidywań ONZ łączna populacja Polski, Węgier, Czech i Słowacji – znanych jako Grupa Wyszehradzka albo V4 – spadnie z 64 milionów ludzi w 2017 roku do zaledwie 55,6 miliona do roku 2050, czyli o około 13 procent. W tym okresie żaden region świata nie dozna szybszej depopulacji”. James Shotter, Central Europe: Running out of Steam, „Financial Times”, 27 sierpnia 2018.

44 Oto przykład tego, jak wyraża się przekonanie, że tradycje regionalne są szkalowane przez narzucanie im zachodniego liberalizmu: „W Europie Środkowej fala sprzeciwu wobec tak zwanej «ideologii gender» doprowadziła do tego, że 15 lutego Bułgaria, a wczoraj (22 lutego) Słowacja odmówiły ratyfikacji konwencji stambulskiej o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej”. Georgi Gotev, After Bulgaria, Slovakia too Fails to Ratify the Istanbul Convention, Agence France Presse, 23 lutego 2018.

45 Benjamin E. Goldsmith, Imitation in International Relations. Observational Learning, Analogies, and Foreign Policy in Russia and Ukraine, Palgrave Macmillan, London 2005.

46Jim Mattis’s Letter to Trump: Full Text, „New York Times”, 20 grudnia 2018.

47 Tamże.

48 Gáspár Miklós Tamás, A Clarity Interfered With, [w:] After History?, red. Timothy Burns, Rowman & Littlefield Publishers, Lanham (MD) 1994, s. 82–83.

49 Stendhal, Czerwone i czarne, t. I, przeł. Tadeusz Boy-Żeleński, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1973, s. 93.

50 Franz Kafka, Przemiana, przeł. Juliusz Kydryński, [w:] tegoż, Cztery opowiadania, List do ojca, przeł. Juliusz Kydryński, Jarosław Ziółkowski, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2003.

51 John Feffer, Shock Waves: Eastern Europe after the Revolutions, South End Press, Boston (MA) 1992.

52 Cyt. za Fefferem z: Nick Thorpe, ’89: The Unfinished Revolution, Reportage Press, [b.m.] 2009, s. 191–192.

53 John Feffer, Aftershock: A Journey into Eastern Europe’s Broken Dreams, Zed Books, London 2017, s. 34.

Gdy światło się mroczy

Zaraz po 1989 roku o globalnym rozpowszechnianiu demokracji opowiadano sobie jak baśń o Śpiącej Królewnie. Książę Wolności miał tylko zabić Smoka Tyranii i pocałować królewnę, by obudzić uśpioną liberalną większość. Pocałunek okazał się jednak gorzki, a zbudzona większość – bardziej rozżalona i mniej liberalna, niż się spodziewano.

Kiedy skończyła się zimna wojna, mieszkańcy Europy Środkowo-Wschodniej zaczęli wypełniać wspólną misję jak najszybszego dołączenia do Zachodu, bo właśnie tę krainę idealizowano zza żelaznej kurtyny. Można powiedzieć, że głównym celem rewolucji 1989 roku było nieodróżnianie się już niczym od Zachodu. Entuzjastyczne kopiowanie wzorców zachodnich, któremu towarzyszyło wycofanie się wojsk radzieckich z tego regionu, początkowo przeżywano jako wyzwolenie. Jednak po dwóch burzliwych dekadach wady politycznego naśladownictwa stały się już zbyt widoczne, by móc im zaprzeczać. Resentyment kipiał, nieliberalni politycy zyskiwali popularność, a na Węgrzech i w Polsce zdobyli nawet władzę.

W pierwszych latach transformacji ustrojowej liberalizm zasadniczo kojarzono z ideałami szans dla każdego, swobodą poruszania się i podróży, dopuszczeniem różnicy opinii, dostępem do sprawiedliwości oraz odpowiadaniem rządu na postulaty społeczeństwa. Do 2010 roku środkowo- i wschodnioeuropejskie wersje liberalizmu zostały jednak trwale naznaczone dwiema dekadami rosnących nierówności społecznych, wszechobecną korupcją i moralnie arbitralną redystrybucją własności publicznej w ręce niewielkiej, uprzywilejowanej grupy. Kryzys ekonomiczny 2008 roku zrodził głęboką nieufność wobec elit biznesowych i kapitalizmu kasynowego, który nieomal zniszczył finansowy porządek świata. Reputacja liberalizmu w regionie nigdy nie podniosła się po 2008 roku. Kryzys bardzo osłabił argumenty wciąż jeszcze powtarzane przez garstkę kształconych na Zachodzie ekonomistów, by dalej naśladować kapitalizm w stylu amerykańskim. Pewność, że ekonomia polityczna Zachodu stanowi wzorzec na przyszłość ludzkości, wynikała z przekonania, że zachodnie elity wiedzą, co robią. Nagle stało się oczywiste, że nie wiedzą. To dlatego kryzys 2008 roku miał tak katastrofalne skutki ideologiczne, a nie tylko gospodarcze, w regionie i na całym świecie.

Jeszcze jednym powodem, dla którego populistom w Europie Środkowo-Wschodniej upiekło się wyolbrzymianie ciemnych stron europejskiego liberalizmu, jest fakt, że upływ czasu wymazał z pamięci zbiorowej jeszcze ciemniejsze strony europejskiego nieliberalizmu. Ponadto przed mieszkańcami Europy Środkowo-Wschodniej możliwość naśladowania Zachodu otworzyła się, kiedy Zachód zaczął tracić globalną dominację, a przewidujący obserwatorzy zaczęli wątpić nie tylko w uniwersalną stosowalność, lecz także w ideową wyższość zachodniego modelu politycznego. Nie był to odpowiedni kontekst, by dalej prowadzić reformy przez imitację. Sytuacja naśladowcy to często dramat psychologiczny. Staje się ona jednak wręcz katastrofą, kiedy w toku naśladowania imitator orientuje się, że jego wzorzec właśnie zderzył się z górą lodową. Mówi się, że psychikę zbiorową Europy Środkowej nawiedza lęk przed tym, że wsiądzie ona do niewłaściwego pociągu. Spadek pewności siebie Zachodu zarówno ożywił, jak i usprawiedliwił na Wschodzie bunt przeciwko liberalizmowi.

Rozpoznawszy niechęć wobec polityki imitacji jako jeden z głównych korzeni nieliberalizmu w Europie Środkowo-Wschodniej, nie chcemy zaprzeczać temu, że przywódcy partii nieliberalnych w regionie są rządni władzy i ze swoich dążeń do tego, by zdyskredytować liberalne zasady i instytucje, czerpią polityczne korzyści. Nie ma wątpliwości, że nieliberalizm praktykowany przez rządzących w Budapeszcie i Warszawie jest dla nich po prostu wygodny, skoro nie chcą dopuszczać do demokratycznych zmian partii u władzy. Ich nieliberalizm to oportunizm w takim sensie, że pomaga im on unikać uzasadnionych skądinąd oskarżeń o korupcję i nadużywanie władzy wysuwanych przez urzędników Unii Europejskiej i krytyków w tych krajach. Fidesz (Węgierski Sojusz Obywatelski) oraz Prawo i Sprawiedliwość regularnie pomawiają mechanizmy kontroli i równowagi wymagane przez zachodni konstytucjonalizm o to, że są zagranicznym spiskiem mającym na celu tłumienie autentycznych głosów narodów węgierskiego i polskiego. Pilną potrzebą bronienia kraju przed wewnętrznymi wrogami „o zagranicznej duszy” uzasadniają rozmontowywanie niezależnych mediów i niezawisłych sądów oraz oszczercze napaści na dysydentów i krytyków.

Jednak koncentracja na korupcyjnych praktykach i strategiach unikania odpowiedzialności, stosowanych przez nieliberalne władze w regionie, nie pomoże nam zrozumieć źródeł społecznego poparcia dla partii narodowopopulistycznych. Pochodzenie populizmu jest bez wątpienia złożone. Częściowo bierze się on jednak z upokorzeń związanych ze żmudnymi staraniami, by zostać co najwyżej gorszą kopią znacznie przewyższającego ją wzorca. Transformacyjne niezadowolenie zaostrzyły też wizyty zagranicznych „ewaluatorów”, którzy mieli znikome pojęcie o lokalnych realiach. Wszystkie te doświadczenia razem wywołały w regionie odchył natywistyczny, utwierdzenie „autentyzmu” tradycji narodowych, rzekomo ograniczanego przez cudze i niedopasowane formy zachodnie. Postnarodowy liberalizm łączony z poszerzeniem granic Unii Europejskiej pozwolił aspirującym populistom rościć sobie prawo do wyłącznej własności tradycji narodowych i narodowej tożsamości.

Był to główny motor rewolty antyliberalnej w regionie. Pojawił się jednak też czynnik poboczny, a mianowicie niepoparte niczym założenie, że po 1989 roku nie istniały alternatywy dla liberalnych wzorców politycznych i gospodarczych. Założenie to wywołało przekorną chęć udowodnienia, że alternatywy tak naprawdę istniały. Eurosceptyczna partia populistyczna Alternative für Deutschland (AfD) dostarcza przykładu tego zjawiska w Niemczech. Jej nazwa nawiązuje do rzuconej mimochodem przez Angelę Merkel uwagi, że jej polityka monetarna jest alternativlos (bez alternatywy). Mówiąc o propozycji rządowej jako jedynej możliwej, Merkel sprowokowała intensywne i zaciekłe poszukiwania alternatywy54. W krajach postkomunistycznych podobny odruch sprzeciwu wobec założenia, że postnacjonalizm jest nową normą, zrodził antyliberalną, antyglobalistyczną, antyimigrancką i antyunijną rewoltę, którą wyzyskali i zmanipulowali populistyczni demagodzy, wiedzący, jak demonizować „wewnętrznych wrogów”, by zmobilizować poparcie społeczeństwa.

54 Guy Chazan, Why Is Alternative for Germany the New Force in German Politics?, „Financial Times”, 25 września 2017.

Odmiany normalności

George Orwell napisał, że „Wszystkie rewolucje to klęski, ale nie wszystkie są tą samą klęską”55. Jakiego więc rodzaju klęską była rewolucja roku 1989, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że sięgała po normalność w zachodnim stylu? Do jakiego stopnia liberalna, a zatem naśladowcza rewolucja 1989 roku była odpowiedzialna za nieliberalną kontrrewolucję wszczętą dwadzieścia lat później?

„Aksamitne rewolucje” roku 1989, które szczęśliwie zbiegły się z dwusetleciem wspaniałej, ale krwawej rewolucji francuskiej, w przeciwieństwie do niej raczej nie skalały się morderczymi metodami i ludzkim cierpieniem, zazwyczaj towarzyszącym doszczętnym przewrotom politycznym. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się, żeby tak wiele tak zastałych reżimów obalono i zastąpiono przy użyciu zasadniczo pokojowych środków. Lewica zachwalała aksamitne rewolucje jako wyraz potęgi ludu. Prawica opiewała je jako zarówno triumf wolnego rynku nad gospodarką centralnie planowaną, jak i zasłużone zwycięstwo wolnych rządów nad totalitarną dyktaturą. Natomiast liberałowie amerykańscy i proamerykańscy z dumą powiązali liberalizm, zazwyczaj wyśmiewany przez lewicowych krytyków jako ideologia służąca do utrzymania status quo, z romantycznie rozumianą zmianą emancypacyjną56. Podobnie sympatyzowało z aksamitnymi rewolucjami zachodnioeuropejskie pokolenie roku 1968, bo chociaż lubowało się w marksistowskiej terminologii, wolało kulturowy liberalizm od komunistycznej rewolucji kulturalnej. Oczywiście te głównie pokojowe zmiany reżimu na Wschodzie uznano za doniosłe w historii świata, ponieważ oznaczały koniec wielkiej sytuacji patowej supermocarstw, która trwała przez niemal całą drugą połowę XX wieku, zagrażając planecie atomowym unicestwieniem.

Pokojowy charakter rewolucji 1989 roku nie był jednak ich jedyną wyjątkową cechą. Ze względu na to, że ważną publiczną rolę odegrali wtedy tacy twórczy myśliciele i zręczni działacze polityczni jak Václav Havel czy Adam Michnik, wydarzenia 1989 roku wspomina się czasem jako rewolucje intelektualistów. To prawda, że z 232 uczestników obrad okrągłego stołu między Polską Zjednoczoną Partią Robotniczą, udającą, że reprezentuje klasę pracującą, a antykomunistycznym Niezależnym Samorządnym Związkiem Zawodowym „Solidarność”, naprawdę reprezentującym robotników, 195 przedstawiłoby się jako intelektualiści57. Liczby te są jednak mylące. Tym, co zabezpieczyło „aksamitność” tych rewolucji, była obopólna niechęć do utopii i eksperymentów politycznych. Jeszcze na długo przed 1989 rokiem insiderzy reżimu przerzucili się z wiary w utopię na mechanicznie spełniane rytuały, a z ideologicznego zaangażowania na korupcję. Nie chcieli wracać na start. Dysydenci też nie mieli ochoty przekształcać swoich społeczeństw zgodnie z jakimś nieznanym historii ideałem. Bynajmniej nie szukali nieodkrytej krainy czarów i nie pragnęli niczego genialnie nowego. Czołowe postacie tych rewolucji chciały obalić jeden system tylko po to, żeby móc skopiować inny.

Jak uszczypliwie zauważył wielki historyk rewolucji francuskiej François Furet: „Ani jeden nowy pomysł nie wyszedł z Europy Wschodniej w roku 1989”58. Zgodził się z tym wybitny filozof niemiecki Jürgen Habermas, przez całe życie zwolennik orientacji kulturowej na Zachód i kształtowania ojczyzny zgodnie ze standardami Zachodu. W trakcie transformacji ciepło przywitał „brak idei czy to innowacyjnych, czy zorientowanych na przyszłość”, ponieważ w jego oczach rewolucje Europy Środkowo-Wschodniej były „rewolucjami korygującymi”59 albo „nadganiającymi”60. Ich celem miał być powrót społeczeństw Europy Środkowo-Wschodniej do głównego nurtu zachodniej nowoczesności, pozwalający mieszkańcom regionu pozyskać to, co zachodni Europejczycy już posiadali.

Sami mieszkańcy Europy Środkowo-Wschodniej w roku 1989 też nie marzyli o jakimś nieistniejącym idealnym świecie. Tęsknili za „normalnym życiem” w „normalnym kraju”. Pod koniec lat 70. wielki niemiecki poeta Hans Magnus Enzensberger podróżował po Europie w poszukiwaniu duszy starego kontynentu. Kiedy podczas pobytu na Węgrzech rozmawiał z kilkoma najbardziej znanymi krytykami reżimu komunistycznego, powiedzieli mu: „nie jesteśmy dysydentami. Reprezentujemy normalność”61. Adam Michnik z kolei wyznał później: „Miałem obsesję, że nasza rewolucja powinna być […] antyutopijna, ponieważ utopie prowadzą na gilotynę i do gułagu”. Jego postkomunistyczny slogan brzmiał więc „Wolność, normalność, braterstwo”62. Trzeba też dodać, że kiedy Polacy z jego pokolenia mówili o normalności, nie chodziło im o jakiś przedkomunistyczny okres polskiej historii, do którego ich kraj radośnie powróci po zamknięciu nawiasu okupacji radzieckiej. Dla nich „normalnością” był Zachód.

Václav Havel zgadzał się z Michnikiem. Istotę kondycji komunistycznej Europy Wschodniej opisał jako „brak «normalnej» polityki”63. W komunizmie nic nie było rzadsze od „normalności”. Havel mówił też o „wolności i rządach prawa”64 w zachodnim stylu jako „warunkach koniecznych do normalnego i zdrowego funkcjonowania organizmu społecznego”65. Przedstawiał walkę swojego kraju o uwolnienie spod władzy komunistycznej jako „po prostu próby pozbycia się nienormalności, normalizację”66. Tęsknota Havla za normalną sytuacją polityczną sugeruje, że po dekadach udawania, jak świetlanej przyszłości się spodziewają, głównym celem dysydentów stało się życie w czasie teraźniejszym i zażywanie przyjemności życia codziennego. Powiedzieć, że kanoniczny status zachodniej organizacji politycznej i gospodarczej został uznany w całym regionie, to znaczy powiedzieć, że przejście w normalność po 1989 roku miało umożliwić Wschodowi taki styl życia, który jest oczywistością na Zachodzie.

Ci prorocy normalności, chociaż chcieli dobrze, nie zrozumieli, że hurtowy import gotowych modeli polityczno-gospodarczych z Zachodu do byłych krajów komunistycznych z konieczności będzie gigantycznym „eksperymentem” społecznym o zupełnie nieprzewidzianych konsekwencjach. Na przykład transplantacja standardowego modelu prywatyzacji, zastosowanego w Wielkiej Brytanii przez Margaret Thatcher, na Węgry, czyli do kraju, w którym prywatnego kapitału nie było wcale, nie zmieniła Węgier w normalny kraj zachodni. Wręcz przeciwnie: pozwoliło to dyrektorom epoki komunizmu na wykorzystywanie aktywów przedsiębiorstw, by zagarnąć i wpakować sobie do kieszeni własność publiczną swojego kraju. Z czasem obrzydzenie wielkimi i niedającymi się usprawiedliwić moralnie nierównościami spowodowanymi „dziką prywatyzacją” (arbitralną redystrybucją własności publicznej w ręce nielicznych) przyczyniło się do wybuchu rewolty populistów, a sen liberałów zmieniło w nieliberalny koszmar.

Czesław Miłosz twierdzi w Zniewolonymumyśle, że po drugiej wojnie światowej wielu wschodnioeuropejskich intelektualistów zażyło tę komunistyczną Nową Wiarę jak pigułki Murti-Binga z powieści Witkacego Nienasycenie (1927). Pigułki te stanowiły farmakologiczny środek wywołujący u człowieka „światopogląd”, dzięki któremu „przestawał być wrażliwy na jakiekolwiek elementy metafizyczne”67. Można powiedzieć, że do roku 1989 nową pigułką Murti-Binga dla wielu intelektualistów Europy Wschodniej tego okresu stała się idea „normalnego społeczeństwa”. Uśmierzyła wszystkie obawy, że naśladowczy umysł mógłby pewnego dnia zacząć podejrzanie przypominać umysł zniewolony.

Ponieważ elity Europy Środkowej postrzegały naśladowanie Zachodu jako wydeptaną ścieżkę do tak rozumianej „normalności”, przyjęcie przez nie pozimnowojennego Nakazu Naśladowania było całkowicie samoistne, dobrowolne i szczere. Ani nie zapożyczali żarłocznie technologii Zachodu jak Chińczycy, ani nie symulowali cynicznie demokracji zachodniej jak Rosjanie. Jako neofici obiecywali sobie, że namówią na zbiorowe nawrócenie całe społeczeństwa.

Właśnie ta szczera nadzieja na wszechobejmującą transformację liberalną odróżnia środkowoeuropejskich zwolenników demokracji liberalnej nie tylko od szarlatanów z Rosji, lecz także od tych reformatorów z Ameryki Łacińskiej, którzy według amerykańskiego socjologa Alberta Ottona Hirschmana posługiwali się techniką politycznego marketingu nazwaną przez niego „pseudoimitacją”68. Studiując stymulację rozwoju gospodarczego w Ameryce Łacińskiej, Hirschman zauważył, że reformatorzy często celowo umniejszali przeszkody stojące przed wprowadzeniem proponowanych reform i udawali, że zmiany nie wymagają niczego bardziej skomplikowanego niż skopiowanie gotowych modeli zagranicznych, jak gdyby rodzime warunki i możliwości miały znikome znaczenie. Czynili tak, by „sprzedać” wysiłek reform sceptycznemu społeczeństwu, niechętnemu poprzeć projekty, które ludziom zdawały się nie do zrealizowania albo zbyt skomplikowane, a reformatorom nadzwyczaj wykonalne. To fascynujące spostrzeżenie. Jednak obraz przebiegłych reformatorów, którzy „reklamowali” demokratyzację „jako wyłącznie replikę udanego przedsięwzięcia z kraju wysoko rozwiniętego”69, aby omamić naiwne społeczeństwo, niezupełnie pasuje do postkomunistycznych doświadczeń Europy Środkowej. Tam sami reformatorzy, wiedzeni nadzieją dołączenia do Unii Europejskiej, nie docenili lokalnych utrudnień w liberalizacji i demokratyzacji, a przecenili wykonalność importu gotowych wzorców z Zachodu. Przetaczająca się dziś przez Europę Środkową fala antyliberalizmu odzwierciedla powszechny resentyment wobec rzekomych zniewag przeciwko godności narodowej i osobistej, z którymi wiązał się ten wyraźnie szczery projekt reformy przez imitację.

Inną cechą wyróżniającą rewolucję liberalną w tym regionie jest to, że w przeciwieństwie do wcześniejszych rewolucji nie myślano o niej jako o podróży w czasie z ponurej przeszłości w świetlaną przyszłość. Wyobrażano sobie ją raczej jako ruch w przestrzeni, jak gdyby cała postkomunistyczna Europa miała się przeprowadzić do Domu Zachodu, od dawna zamieszkiwanego przez jej kulturowych krewnych, ale wcześniej widywanego jedynie na zdjęciach i w filmach. Zjednoczenie Europy jednoznacznie porównywano ze zjednoczeniem Niemiec. Na początku lat 90. wielu mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej z zazdrością patrzyło na niezwykłe szczęście NRD, która z dnia na dzień znalazła się na Zachodzie. Obywatele byłych Niemiec Wschodnich obudzili się pewnego dnia jako posiadacze zachodnioniemieckich paszportów i z portfelami wypchanymi przepotężną marką niemiecką. Jeśli rewolucja 1989 roku rzeczywiście była migracją całego regionu na zachód, najważniejszą kwestią pozostawało pytanie, które z krajów Europy Środkowo-Wschodniej pierwsze dotrą do wspólnego celu. Znany amerykański jurysta i były główny radca prawny Citizenship and Immigration Services Stanów Zjednoczonych, Stephen Legomsky, powiedział kiedyś, że „nie imigrują kraje, tylko ludzie”70. W przypadku postkomunistycznej Europy Środkowo-Wschodniej nie miał racji.

55 George Orwell, The Collected Essays, Journalism and Letters, t. 3, Harcourt Brace Jovanovich, San Diego 1968, s. 244.

56 Ralf Dahrendorf, Reflections on the Revolution in Europe, Transaction, Piscataway 1990; Bruce Ackerman, The Future of Liberal Revolution, Yale University Press, London 1994.

57 Lawrence Goodwyn, Breaking the Barrier, Oxford University Press, Oxford 1991, s. 342.

58 Cyt. za: Ralf Dahrendorf, Reflections on the Revolution, dz. cyt., s. 27.

59 Jürgen Habermas, What Does Socialism Mean Today? The Rectifying Revolution and the Need for New Thinking on the Left, „New Left Review” 183, wrzesień-październik 1990, s. 5, 7.

60 Jürgen Habermas, Die Nachholende Revolution, Suhrkamp, Berlin 1990.

61 Hans Magnus Enzensberger, Europe, Europe: Forays into a Continent, Pantheon, New York 1990, s. 97.

62 Roger Cohen, The Accommodations of Adam Michnik, „New York Times Magazine”, listopad 1999.

63 Václav Havel, Siła bezsilnych, przeł. Agnieszka Holland, [w:] tegoż, Siła bezsilnych i inne eseje, wyb. Andrzej Sławomir Jagodziński, Agora, Warszawa 2011, s. 151.

64 Cyt. za Benjamin Herman, The Debate That Won’t Die: Havel And Kundera on Whether Protest Is Worthwhile, Radio Free Europe/Radio Liberty, 11 stycznia 2012.

65 Tamże.

66 Tamże.

67 Czesław Miłosz, Zniewolony umysł, Krajowa Agencja Wydawnicza, Kraków 1989, s. 20–21.

68 Albert O. Hirschman, Development Projects Observed, The Brookings Institution, Washington 1967, s. 21–22.

69 Tamże, s. 22.

70 Cyt. za: Liav Orgad, The Cultural Defense of Nations: A Liberal Theory of Majority Rights, Oxford University Press, Oxford 2017, s. 19.

Życie gdzie indziej

13 grudnia 1981 roku generał Wojciech Jaruzelski ogłosił w Polsce stan wojenny. Dziesiątki tysięcy członków antykomunistycznej Solidarności aresztowano i internowano. Rok później rząd polski zaproponował, że wypuści na wolność tych, którzy podpiszą lojalkę albo postanowią wyemigrować. W odpowiedzi na te kuszące propozycje Adam Michnik napisał w więziennej celi dwa listy otwarte, jeden zatytułowany Dlaczego nie podpisujesz, a drugi Dlaczego nie emigrujesz71. Jego argumenty za niepodpisywaniem były dosyć proste. Działacze Solidarności nie powinni zobowiązywać się do lojalności wobec rządu, bo rząd wykazał się nielojalnością wobec Polski. Nie powinni podpisywać, bo podpisanie dla ratowania własnej skóry niesie upokorzenie i utratę godności, ale też dlatego, że podpisując, znajdą się w towarzystwie tych, którzy zdradzili przyjaciół i ideały.

Odpowiedź na pytanie, dlaczego uwięzieni dysydenci nie powinni emigrować, była według Michnika bardziej zniuansowana. Kilkanaście lat wcześniej, jako polski Żyd i jeden z przywódców protestów studenckich marca 1968 roku w Polsce, Michnik ku swojej rozpaczy na własne oczy ujrzał wyjazd najbliższych przyjaciół. Zdawał sobie sprawę z tego, że rząd chciał przekonać zwykłych ludzi, że emigranci wyjechali, bo ani trochę nie obchodziła ich Polska. Tylko Żydzi emigrują – i tak według Michnika reżim starał się obrócić Polaka przeciwko Polakowi.

Do 1982 roku Michnik przestał gniewać się na przyjaciół, którzy wyjechali w roku 1968. Docenił też fakt, że społeczność emigrantów miała swój wkład w narodziny Solidarności. Jednak chociaż przyznawał, że emigracja stanowi pełnoprawny wyraz wolności osobistej, zdecydowanie namawiał działaczy Solidarności, by nie udawali się na wygnanie, bo „każdy z nas, decydując się na emigrację, robi prezent Jaruzelskiemu”72. Ponadto dysydenci, którzy wyjechaliby na wolność poza granicami PRL, i tak zdradzaliby tych, którzy zostali w kraju, zwłaszcza pracujących na rzecz lepszej Polski i modlących się o nią. Usunięcie dysydentów przyczynia się do pacyfikacji społeczeństwa, osłabiania ruchu demokratycznego i stabilizacji reżimu, kalając sam akt niezgody egoizmem i nielojalnością wobec narodu. Najskuteczniejszym sposobem na okazanie solidarności z cierpiącymi rodakami i oparcie się polityce władz komunistycznych było odrzucenie przebiegłej oferty wolności osobistej na Zachodzie, czyli rzadkiej okazji, której większość Polaków nigdy by nie otrzymała. Postanawiając nie emigrować – przekonywał Michnik – uwięzieni aktywiści przydaliby też sensu działaniom tych, którzy wcześniej postanowili wyjechać i wspierali polski ruch oporu z zagranicy. Wolność oznacza, że ludzie mają prawo robić, co chcą. Jednak w okolicznościach 1982 roku „internowani działacze Solidarności, ci, co dziś wybierają emigrację, dopuszczają się aktu, który jest zarazem kapitulacją i dezercją”73. Michnik przyznał, że to stwierdzenie brzmiało szorstko i niewyrozumiale, a w oczach niektórych może kłócić się z jego przekonaniem, że „decyzja emigracji jest nader osobista”74. Jednak w 1982 roku decyzja: emigrować albo nie emigrować, była ostatecznym testem lojalności działaczy Solidarności. Tylko wybierając pozostanie w areszcie i odrzucając łyknięcie przynęty wolności osobistej na Zachodzie, mogli zyskać zaufanie rodaków, od którego zależała przyszłość wolnego społeczeństwa polskiego.

Rozważania te wiodą nas z powrotem do Alberta Hirschmana, tym razem do jego pism o emigracji, demokracji i końcu komunizmu. Hirschman poświęcił znaczną część swojej kariery na studiowanie skomplikowanej relacji między wyjazdem a oporem, która również zajmowała Michnika w jego więziennej celi. W swojej najbardziej znanej pracy Lojalność, krytyka, rozstanie, wydanej w 1970 roku, Hirschman porównywał dwie strategie obierane przez ludzi skonfrontowanych z nieznośnym status quo