Święty codzienności. Święty Josemaria Escriva oczami psychologa - Gerard J.M. van den Aardweg - ebook

Święty codzienności. Święty Josemaria Escriva oczami psychologa ebook

Gerard J.M. van den Aardweg

5,0

Opis

Świętość nie jest rzeczą przeznaczoną dla osób uprzywilejowanych: wszystkich nas Pan powołuje, od wszystkich nas oczekuje Miłości tam, gdzie się znajdujemy, od wszystkich, jakikolwiek byłby ich stan, ich zawód i zajęcie. Ponieważ to zwyczajne życie, najzwyklejsze, niepozorne może być środkiem do uzyskania świętości.

Josemaria Escriva

Gdy dzisiaj mówimy o dojrzałej osobowości, skupiamy się głównie na aspekcie psychologicznym. Nie doceniamy bogactwa świata wewnętrznego, który znacząco wpływa na nasz rozwój, naszą świadomość siebie i celu, do którego dążymy w naszych działaniach. Święci to ci, którzy osiągnęli pełnię samorozwoju lub samorealizacji. Dlatego podążanie ich tropem jest tak inspirujące. A życie św. Josemarii Escrivy jest właśnie takim wzorem sięgania po doskonałość w życiu codziennym. Święty bardzo powściągliwie wypowiadał się o swoich doświadczeniach mistycznych, kładł natomiast nacisk na uświęcanie zwykłych, prostych czynności - stworzone przez niego Opus Dei miało być „zwyczajnym życiem zwyczajnych ludzi”.

Podążając śladem jego życia autor, psycholog i psychoterapeuta, wydobywa cenne wskazówki i podpowiedzi, jak pracować nad swoją dojrzałością zarówno w sferze psychicznej, jak i duchowej, i osiągnąć, to co jest ukrytym pragnieniem każdego – doskonałą wolność wewnętrzną. A tym jest właśnie świętość.

Dr Gerard J.M. van den Aardweg (1936) jest prestiżowym holenderskim psychologiem i psychoterapeutą. Ma na swym koncie wiele publikacji z pogranicza psychologii i religii. W języku polskim zostały wydane jego książki: Homoseksualizm i nadzieja, Walka o normalność i Spragnione dusze.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 463

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (7 ocen)
7
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Paulinaczy

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna postać w ciekawym ujęciu.
00

Popularność




Tytuł oryginału

De Heilige van het Gewone

 

Przekład:

Elżbieta Kargol-Grzywacz

 

 

Współpraca:

W.J.S. Baliński

 

Korekta:

Paweł Czerenko

Janusz Krasoń

 

Projekt okładki:

Mateusz Miernik

 

Zdjęcia wykorzystane na okładce - Biuro Informacyjne Opus Dei.

 

© 2019 Gerard J.M. van den Aardweg

© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo M, Kraków 2019

 

e-book oparty o drukowane wydaniu II

 

Wydanie I ukazało się pod tytułemŚwięci się nie skarżą. Dojrzałość ludzka na przykładzie św. Josemarii Escrivy w 2010 r.

 

 

ISBN 978-83-8043-653-4

 

 

Wydawnictwo M

31-002 Kraków, ul. Kanonicza 11

tel. 12-431-25-50; fax 12-431-25-75

e-mail: [email protected]

www.wydawnictwom.pl

Dział handlowy: tel. 12-431-25-78; fax 12-431-25-75

e-mail: [email protected]

Księgarnia wysyłkowa: tel. 12-259-00-03; 721-521-521

e-mail: [email protected]

www.klubpdp.pl

 

 

KonwersjaEpubeum

Przedmowa

Podstawowym fundamentem nauczania, najważniejszym charyzmatem świętego Josemaríi Escrivy jest moim zdaniem to, że w centralnym miejscu stawia on dążenie do jedności życia każdego chrześcijanina. Twierdzi, że nie powinno być jakiegokolwiek rozdziału pomiędzy aktami pobożności a codziennym życiem. Każda praca i wszystkie drobne zajęcia mogą zostać włączone do wiary, stać się jej częścią. Do wiary należy także dążenie, aby codzienną pracę wykonywać z Chrystusem i dla Niego, aby swoją codzienną drogę przebywać razem z Nim. Zwyczajne życie zyskuje głębię i objawia się dosłownie jako wyznanie wiary. Można powiedzieć, że praca wykonywana w taki sposób staje się wiarą, a zatem „Opus Dei”, „Dzieło Boże”, pozostaje w zgodzie ze znaczeniem, jakie sam Pan nadał temu pojęciu, kiedy Go zapytano: „Cóż mamy czynić, abyśmy wykonywali dzieła Boże?”, ponieważ odpowiedział: „Na tym polega dzieło zamierzone przez Boga (Hoc est opus Dei), abyście uwierzyli w Tego, którego On posłał” (J 6, 28-29). Codzienność zostaje przemieniona w wyznanie wiary.

Niestety, żyjemy w świecie pełnym zobojętnienia i niewiary w Boga, i tylko Duch Święty ma moc przywrócenia ludziom wiary. Mówiąc o charyzmacie św. Escrivy, mamy na myśli to, że współdziała z nim Duch Boży. Jego duchowość świecka i wezwanie do świętości poprzez traktowanie świata po chrześcijańsku, przemienianie w wiarę wszystkich spraw i prac codziennego życia jest jednym z przejawów działania Ducha Świętego w naszych czasach.

Ta biografia św. Josemaríi została napisana z punktu widzenia zawodowego psychologa. Pragnie on, abyśmy zrozumieli, jak wielki wpływ na rozwój niezwykłej osobowości i „stylu” przyszłego świętego wywarł jego ojciec. Wiążą się z tym: jego szczególne nabożeństwo do Boga Ojca, niezwykle silne podkreślanie roli Synostwa Bożego oraz pełne ufności traktowanie idei Ojca w Opus Dei. To, co nadprzyrodzone, wiąże się z tym, co ludzkie, w tym przypadku z pozytywną identyfikacją z ojcostwem. To dobrze, że w czasach mylnych wyobrażeń na temat tego, kim jest ojciec i matka czy mężczyzna i kobieta, tak wyraźnie wskazuje się na Ojcostwo Boga.

Św. Josemaría Escrivá wyprzedził swoją epokę i dlatego nie zawsze był właściwie rozumiany. Jednak w ostatnich latach coraz więcej osób zaczyna pojmować jego reformatorskie idee i wartość świeckiej duchowości.

Oby ta książka, napisana z pozycji kultury niderlandzkiego obszaru językowego, przybliżyła nam tego współczesnego, nadal bardzo atrakcyjnego świętego z Hiszpanii.

 

† Adrianus Kardynał Simonis

Arcybiskup Utrechtu

Wstęp

Ogólną charakterystyką dróg Jego Opatrzności

jest w istocie to, aby jednostkę uczynić narzędziem

Jego łask dla wielu...

Oczywiste jest, że każda wielka zmiana dokonywana jest

przez jednostki, nie przez masy; przez zdecydowane,

nieustraszone, gorliwe jednostki.

 

(John Henry Newman, przywódca anglikańskiego „ruchu oksfordzkiego”, późniejszy kardynał katolicki1)

Josemaría Escrivá (1902–1975) nie był „łatwym obiektem badań dla psychologów” w znaczeniu, jakie zwykle przypisuje się temu wyrażeniu. W jego osobowości czy pełnej żarliwości postawie nie można się dopatrzyć żadnych zaburzeń psychicznych, chyba że odrzucimy istniejące, dobrze udokumentowane informacje na temat pobudek jego postępowania i życia duchowego. Był bowiem człowiekiem zbyt zwyczajnym i normalnym, zbyt zdrowym psychicznie i zrównoważonym. Żadnych kompleksów, żadnych przejawów infantylizmu, żadnych zaburzeń emocjonalnych. Z drugiej strony właśnie to czyni go szczególnie wyjątkowym. Zawsze warto wziąć pod lupę osobę i życie człowieka „z krwi i kości”, sprawiającego wrażenie autentycznie szczęśliwego. Jeżeli pragniemy się czegoś dowiedzieć na temat człowieka – na czym polega zrównoważony charakter, udane i szczęśliwe życie – niewiele pomoże nam studiowanie nienormalnych osobowości. Nie bez racji znany amerykański psycholog Abraham H. Maslow przeciwstawiał się dominującemu w psychologii zainteresowaniu tym, co chorobliwe. Interesowały go raczej osobowości „rozwinięte”, ludzie stabilni wewnętrznie, egzystujący w pełnym zmienności świecie2 (nieco upraszczając, na psychologii nadal jeszcze ciąży mroczny, osobliwy cień freudowskiego, fascynująco zniekształconego spojrzenia na człowieka).

Obecnie, w czasach, gdy nie radzimy sobie z tak wieloma sferami życia, życiorysy świętych stanowią smakowity kąsek dla osób interesujących się psychologią; można by powiedzieć: pożądany materiał badawczy. Ukazują one bowiem osobowości, które osiągnęły pełny rozkwit. Na ich podstawie można zobaczyć, czym jest autentyczna wolność wewnętrzna, przymiot ludzi, którym w znacznym stopniu udało się wykorzenić wrodzony egoizm, dominujący egocentryzm i infantylizm oraz którzy miłość (do Boga i ludzi) uczynili główną siłą napędową swojego życia. Stanowią oni punkt odniesienia i wzór postępowania. Świętość to osiągnięcie pełni samorozwoju lub samorealizacji (znamy zawodowych psychologów i psychiatrów, nie tylko chrześcijańskich, którzy byli otwarci na tę rzeczywistość i świadomie albo nieświadomie starali się pomóc swoim klientom lub pacjentom, kierując ich kroki w tym właśnie kierunku. Należeli do nich psychiatra z Berlina Fritz Künkel3 czy wiedeński psychoanalityk Victor Frankl4). Powołanie do świętości dotyczy każdego. Ludzką psychikę cechuje zwykle potrzeba lub pragnienie świętości, choć często głęboko ukryte lub przysłonięte bardziej dominującymi pragnieniami i potrzebami. Każdy człowiek dąży do wewnętrznej wolności, do odnalezienia prawdziwego sensu życia i szczęścia.

Według Josemaríi Escrivy każdy powinien dążyć do świętości bez wycofywania się ze świata, lecz nadal pozostając na swoim miejscu, wypełniając zwyczajne codzienne obowiązki, czyli wszystko to, co zwykle wiąże się z jego stanem, pozycją społeczną i potrzebą odpoczynku. Innymi słowy: po prostu należy nadal robić to, co dotychczas, bez wprowadzania ekscentrycznych zachowań, a wszystko to w nieustannym zjednoczeniu z Bogiem, zgodnie z Jego wolą, dla Niego i dla bliźnich. Jest to zasada fundamentalna, prosta, a równocześnie wymagająca, tak jak chrześcijaństwo. Zwyczajna praca w zwyczajnych okolicznościach ogromnie zyskuje na wartości, stając się najwłaściwszą drogą do Boga i do świętości. Korzyść jest podwójna: chrześcijanin uświęca się w swoim zwykłym działaniu, uświęcając w ten sposób równocześnie świat i innych ludzi. I na tym właśnie polega powołanie dla „zwykłych świeckich”, wywodzących się ze wszystkich warstw społecznych i z każdej profesji, pełniących najróżniejsze funkcje społeczne.

Powołanie osoby świeckiej do zaszczepiania w każdym środowisku społecznym cząstki Boga można określić jako łączenie w jedność humanizmu chrześcijańskiego (,,afirmacji świata”) i nowej ewangelizacji. Zarówno Kościołowi, jak i społeczeństwu pilnie potrzeba inicjatyw osób świeckich, starających się wykonywać swoją pracę w łączności z Bogiem i dla Boga. Niewiele już pozostało z dawnej roli Kościoła w „postchrześcijańskiej” Europie. Do Boga i idei chrześcijaństwa nie wolno się już nawet odwoływać w konstytucji europejskiej.

Cywilizacji naszej zagraża całkowite zatonięcie w bagnie intelektualnego, moralnego i kulturalnego rozkładu oraz upadek godności istoty ludzkiej, co pociąga za sobą zmianę dotychczasowych potrzeb człowieka i jego nieprawdopodobne cierpienia psychiczne.

„Przypominam sobie, jak ponad pół wieku temu, gdy byłem jeszcze dzieckiem – powiedział Aleksander Sołżenicyn w swoim przemówieniu z 1983 roku – słyszałem wielu starszych ludzi dających następujące wytłumaczenie wielkich nieszczęść, które spadły na Rosję: »Ludzie zapomnieli o Bogu; dlatego wszystko to się stało…«. I gdyby poproszono mnie o sformułowanie dominującej cechy całego XX wieku, powtórzyłbym to samo: ludzie zapomnieli o Bogu…”5. Wątpliwe, czy nasza europejska cywilizacja będzie w stanie przetrwać XXI wiek, jeżeli ludziom nie zostanie przywrócona ta pamięć o istnieniu Boga. Jeżeli jednak powróci, stanie się to w przeważającej części zasługą małych grup zwykłych ludzi, którzy bardzo serio traktują dążenie do świętości i do Boga.

Nasza cywilizacja jest nadal jeszcze cywilizacją chrześcijańską także w kwestii podstawowych, powszechnie głoszonych „norm i wartości”. Nie jest jednak możliwe, aby ludzie, którzy przestrzegają jedynie niektórych obywatelskich „norm i wartości”, byli w stanie na nowo skierować naszą głęboko dekadencką cywilizację na właściwy tor. Mogą tego dokonać wyłącznie ludzie o głębokiej wierze oraz ci, którzy czynią wszystko, aby żyć jak święci, katolicy czy protestanci. „Przyczyną kryzysów w świecie jest brak świętych”, jak to wyraził Josemaría; brak świętych, zbyt mało świętości. W jego strategii chodziło o to, aby ten niedobór zrekompensować ludźmi, którzy poważnie traktują swoją wiarę, systematycznie dążąc do coraz większej doskonałości w zwyczajności i codzienności. Wiedział, że nie była to pogoń za iluzją, nie wymyślił bowiem sam tego, z pozoru niemożliwego do osiągnięcia ideału; został on mu wyraźnie zadany przez Boga. Papież Jan Paweł II, który tak otwarcie wskazywał na „daleko idące następstwa posłannictwa” Josemaríi Escrivy „dla ewangelizacyjnej misji Kościoła” i „odnowy oblicza ziemi”, scharakteryzował go dzień po kanonizacji za pomocą kilku prostych słów: „Można by powiedzieć, że był onświętym życia codziennego”6.

„Wiatr najprędzej łamie wysokie drzewa”. Niezrozumienie, niedocenienie, a niekiedy wykluczenie społeczne i zniesławienie było udziałem wielu świętych, w nie mniejszym stopniu dawnych, jak współczesnych. Poprzez negatywny rozgłos starano się postawić w niekorzystnym świetle Matkę Teresę i jej siostry Misjonarki Miłości; przeciwko Ojcu Pio podżegano zarówno w Kościele, jak i poza nim, wysuwając krzywdzące oskarżenia; szlachetnego papieża Piusa XII nadal obrzuca się błotem, choć przecież uratował znacznie więcej Żydów niż większość zachodnich rządów razem wziętych7. Nie powinno zatem dziwić, że i o kimś takim jak Josemaría Escrivá, będącym jednym z duchowych mistrzów Kościoła XX wieku, w świat poszły najróżniejsze pomówienia. Z czasem prawda zaczęła jednak przenikać przez niedorzeczności nieprzychylnych, a nawet absurdalnych wymysłów, choć niepoinformowani lub reprezentujący antykatolickie media dziennikarze niekiedy chętnie przyklejają dawno już zdezaktualizowane, czarne etykietki. Oczywiście, wiele z nich jeszcze przez długi czas pozostawi po sobie pewne ślady.

Z „czarnymi legendami” o Opus Dei i jego założycielu gruntownie rozliczył się między innymi znany włoski dziennikarz Vittorio Messori8; nie traćmy zatem na to więcej czasu. Wszelkie wątpliwości i nieufność znikną bowiem definitywnie, jeśli zadamy sobie choć trochę trudu i zagłębimy się w biografię świętego Josemaríi. Będziemy mogli dokonać wtedy zaskakujących, wspaniałych odkryć. John Henry Newman zauważył, że tak zwani „wielcy ludzie” tego świata z reguły wydają się potężni, gdy spoglądamy na nich z daleka, jednak im bardziej się do nich zbliżamy i im lepiej ich poznajemy, tym stają się mniejsi. Ze świętymi jest wręcz odwrotnie: „Atrakcyjność, która promieniuje z naturalnej świętości, jest pasjonująca i zachwycająca; oddziałuje ona na słabego, bojaźliwego, niezdecydowanego, ale i poszukującego ducha...”9.

„Zwyczajny” w tym świętym jest wpływ psychologicznych czynników z dzieciństwa na jego osobowość i poglądy (lub sposób, w jaki nadał on im kształt). Wydaje się też, że relacje z ojcem odcisnęły silne piętno na jego późniejszym myśleniu i działalności.

 

dr Gerard J.M. van den Aardweg

psycholog

1. Święty, który nie chciał być założycielem

Urodzony w północnohiszpańskim miasteczku Barbastro, Josemaría Escrivá de Balaguer (1902–1975), którego nazwisko jest tak trudne do wymówienia dla mieszkańców niderlandzkiego obszaru językowego, nigdy – co zwykł często powtarzać – nie zamierzał zakładać niczego nowego w Kościele10. Do szesnastego roku życia nawet nie pomyślał o tym, by zostać księdzem; w pewnym sensie „czułem się antyklerykałem”, a na pewno „było to nie dla mnie”11. Gdyby to zależało od niego, zostałby architektem, a jeżeli od ojca – prawnikiem, ponieważ nie miał on pieniędzy na opłacenie najdroższych z możliwych studiów, a takie akurat wymyślił sobie jego syn. A już pomysł, żeby zostać „świętym”, zapewne nigdy nie pojawił się w jego głowie. Był, to prawda, głęboko wierzącym katolikiem, chłopcem o zdecydowanie dobrym – co się dało zauważyć – charakterze, wychowanym przez wierzących, kochających rodziców, którzy wiedli przykładne chrześcijańskie życie, wyraźnie wykraczające ponad przeciętną. Nie można jednak twierdzić, że pierwsze zalążki późniejszego dzieła jego życia, dzieła księdza, który miał założyć nową organizację w Kościele, były dostrzegalne już w jego dziecięcych i młodzieńczych fantazjach.

Doznał intensywnego „doświadczenia religijnego” w rodzaju tych, które swego czasu opisywał słynny amerykański uczony William James (fizjolog i psycholog) jako często występujące w wieku młodzieńczym i powodujące gruntowne, pozytywne przemiany wewnętrzne12. Nadały one jego życiu całkiem nowy kierunek. Było to przeżycie związane z napotkaniem „śladów bosych stóp na śniegu”, do których później jeszcze powrócimy, doświadczenie „bycia wezwanym”. Powołanie przez Boga, głośne i wyraźne, niepozostawiające żadnych wątpliwości. Do czego? Do całkowitego oddania się Bogu, ale w jaki sposób? Szybko stało się dla niego jasne, że jego udziałem będzie kapłaństwo; na czym jednak rzeczywiściemiało polegaćto przeznaczenie, nadal pozostawało niewiadomą przez dziesięć długich lat.

I kiedy pewnego razu miał wizję, w której otrzymał zbawienną odpowiedź na dręczące pytanie: „czego oczekujesz ode mnie Panie?”, była ona dla niego absolutnym zaskoczeniem, czymś, co jemu samemu nigdy nie przyszło do głowy: załóż organizację w Kościele o niewiadomej jeszcze strukturze, która będzie przeznaczona dla „wielkich rzesz ludu Bożego”13, w pierwszym rzędzie dla osób świeckich, aby pomóc im w dojściu do Boga – a nawet, jakkolwiek zuchwale i nieprawdopodobnie by to brzmiało, do świętości – poprzez zwykłą pracę i wypełnianie codziennych obowiązków. Inaczej mówiąc, załóż Opus Dei! Początkowo sprzeciwiał się temu wezwaniu: „Opierałem się temu, jak tylko mogłem [...] broniłem się. Doświadczyłem podwójnego powołania: pierwszego na początku drogi, ale wtedy nie wiedziałem jeszcze, o co chodziło. Dlatego stawiałem opór, a potem [...] kiedy zrozumiałem jego sens, przestałem się buntować”14. Nikt nie sprzeciwia się przecież planom, które wypływają z niego samego, z długo skrywanego pragnienia, odczuwanego jako potrzeba samorealizacji. Cel i sens życia zostały mu wskazane z zewnątrz. Do słuchających go w Santiago (Chile) w 1974 roku powiedział: „Jezus Chrystus nie pytał mnie o zgodę na to, czy może wkroczyć w moje życie. Gdyby ktoś wcześniej powiedział mi, że zostanę księdzem [...] Panie, oto jestem!”15.

Pobudki te, które – z dziesięcioletnią przerwą – zdominowały następnie życie Josemaríi Escrivy – oczywiście po jego „tak”, po jego fiat!, równocześnie powołały do życia Opus Dei. Dlatego o tej organizacji możemy mówić Dzieło Boże, Opus Dei, ponieważ sama jej „idea” nie była dziełem człowieka. Można by je też nazwać Opus Christi (Dzieło Chrystusa) czy Opus Trinitatis (Dzieło Trójcy Świętej), ponieważ inicjatywa została wykazana przez Osoby Boskiej Trójcy Świętej. Nie było to wyjątkowe zdarzenie w historii Kościoła katolickiego. Wiele różnych organizacji – zakonów i zgromadzeń – oraz praktyk pobożności w Kościele zrodziło się z Boskiej inicjatywy. Apostołowie zostali powołani przez Chrystusa, który był Bogiem i człowiekiem, i to Chrystus, nagle i całkowicie nieoczekiwanie, posłał świętego Piotra w drogę, aby ten stał się apostołem pogan. W Starym Testamencie znajdujemy wiele przykładów ludzi, którzy niespodziewanie, bezpośrednio, a nawet w dość spektakularny sposób, zostali wezwani przez Boga do pełnienia specjalnych zadań i podążania wyjątkową drogą. Mam tu na myśli proroków, a wśród nich takie postaci jak Samuel, Dawid czy Gedeon.

Wydarzenia towarzyszące powołaniu Josemaríi pod wieloma względami przypominają proces powołania świętego Franciszka. On również od dłuższego czasu przeczuwał, że Pan Bóg do czegoś go wzywa, nie wiedział jednak do czego. Dlatego poszcząc i modląc się, prosił Boga, który – jak się zdawało – nie chciał udzielić odpowiedzi i ułatwić mu rozpoznania Swojej woli. Z ust nie schodziła mu błagalna modlitwa: „Daj mi poznać drogi Twoje, Panie, i naucz mnie Twoich ścieżek!” – aż nagle otrzymał wyraźną odpowiedź w „doświadczeniu z Porcjunkuli”. Zdarzyło się to wtedy, gdy w kapliczce Porcjunkuli, podczas czytania tekstu Ewangelii św. Mateusza (10,9nn): „Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie! Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów. Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski [...]”, z całą wyrazistością ujrzał przedsięwzięcie, jakie stawiał przed nim Bóg16.

Josemaría Escrivá przygotowywał się do przyjęcia ostatecznego powołania poprzez trwającą latami modlitwę i umartwienia. Błagalna modlitwa ślepca z Jerycha do Jezusa: „Panie, żebym przejrzał!”, ut videam!, przez cały czas próby była przez niego odmawiana niemal automatycznie, wręcz odruchowo. Włoski święty Jan Bosco (1815–1888), obdarzony pogodnym usposobieniem założyciel zgromadzenia salezjańskiego i licznych domów dla zaniedbanej młodzieży, otrzymał powołanie do swego życiowego dzieła podczas snu. Po raz pierwszy zdarzyło się to, gdy miał zaledwie dziewięć lat. Stał pośród gromady wrzeszczących, przeklinających chuliganów, których miał uciszyć. Kiedy słowa nie pomagały, rzucił się na nich z pięściami. Wtedy ukazała mu się tajemnicza Postać, która zbliżywszy się do niego, powiedziała: „Nie biciem, ale łagodnością i miłością będziesz musiał pozyskać ich przyjaźń”. I wtedy ujrzał stado dzikich zwierząt, które przemieniły się w potulne baranki. Następnie ukazała się dostojna i piękna Pani, mówiąca do niego: „To samo masz uczynić z tymi chłopcami. [...] Kiedyś to wszystko zrozumiesz”17.

Sen ten poruszył do głębi jego serce. Wiedział, że niebo wzywa go do czegoś, nie wiedział jednak do czego. Kiedy miał szesnaście lat, podobny sen utwierdził go w przekonaniu, że musi zostać księdzem; w taki czy inny sposób będzie się troszczył o wielką trzodę. I jeszcze raz ukazała mu się dostojna Pani, tym razem pasąca stado owiec, i powierzyła mu je, mówiąc: „Nie bój się. Będę strzec twoich kroków i pomogę ci”18. W ten sposób św. Jan Bosco, nie z własnej woli, lecz za sprawą nieba rozpoczął pracę na rzecz zaniedbanej i nieokrzesanej młodzieży. Dzięki inspiracji płynącej z niebios w XX wieku pojawiło się na świecie także dzieło Matki Teresy, założycielki Zgromadzenia Misjonarek Miłości. Powszechnie wiadomo, że usłyszała głos Chrystusa, który polecił jej, aby oddała się służbie najuboższym w Indiach. A Ojciec Pio, kiedy miał 15 lat, w proroczej wizji otrzymał zadanie poświęcenia swojego życia szczególnej walce z szatanem19.

Zjawisko powołania, skądinąd bardzo powszechne, nie ogranicza się do spektakularnych, „mistycznych”, nadprzyrodzonych manifestacji (choć zdarzają się one częściej, niżby się nam mogło wydawać). Bardzo wielu ludzi, którzy zastanawiają się nad swoim życiem, ma nieokreślone lub bardziej wyraźne poczucie, że pewne decyzje życiowe, które podjęli, wybór takiego, a nie innego męża czy żony, podjęcie się wykonania konkretnego zadania doszło do skutku dlatego, że zostało jakby od nich przez kogoś zażądane, „ponieważ taki jest plan”. Inaczej mówiąc, ponieważ zostali do tego powołani. Psychiatra Victor Frankl mówił o „egzystencjalnym sensie życia”, życiowej misji, która jest obecna w codzienności każdego człowieka, w jakichś konkretnych okolicznościach oraz konkretnej sytuacji życiowej, i którą uda nam się odkryć, jeśli zadamy sobie trud, żeby to uczynić20. Jeżeli jednak Pan Bóg powołuje ludzi do szczególnych zadań, chcąc, aby dokonywali wyjątkowych dzieł w Kościele, a niekiedy w świecie, to dzięki wyraźnie „mistycznemu” charakterowi powołania uzmysławia każdemu, że to właśnie On pragnie tego przedsięwzięcia. Kiedy na początku XV wieku chciał uwolnić Francję spod panowania angielskiego, posługując się głosami i objawieniami archanioła Michała, świętej Katarzyny i świętej Małgorzaty, powierzył wiejskiej, szesnastoletniej dziewczynie Joannie d’Arc (1412–1431) misję, która – patrząc zwyczajnie, po ludzku – mogła wydawać się całkowicie bezsensowna. Podjęcie takich Boskich życiowych misji oznacza jednak najczęściej także wzięcie na siebie krzyża (w przypadku świętej Joanny d’Arc skończyło się to spaleniem na stosie).

Wróćmy jednak do Josemaríi Escrivy. Początków jego życiowego dzieła, Opus Dei, i jednocześnie jego świętości nie można odnaleźć w młodzieńczych doświadczeniach ani w życiu duchowym czy zainteresowaniach. Kilku jego wujów było w tym czasie księżmi, w jego środowisku nie było to zatem czymś niezwykłym, ich przykład nigdy go jednak nie inspirował. W późniejszym czasie z łatwością można było stwierdzić, że posiadał wprawdzie cechy i predyspozycje do realizowania zadania, które zostało mu powierzone, jednak on sam nigdy do niego nie dążył i sam nigdy by tej drogi nie wybrał. Sprawa przedstawia się całkiem prosto. Zaledwie szesnastoletni chłopiec zostaje, jak współczesny Dawid „zabrany spośród owiec”, to znaczy nagle wyrwany ze zwykłej codzienności i, aby jeszcze raz podkreślić, że inicjatywa ta pochodzi „z góry”, przez dziesięć lat musi pozostawać w niepewności co do swojej misji. I w ciągu tych dziesięciu lat nie myślał o tym, żeby „coś założyć”, dopóki – w 1928 roku, a miał wówczas 26 lat – Bóg mu tego wyraźnie nie objawił. To, co miał zrobić, nie było zgodne z jego pragnieniami, jakkolwiek wielkie i piękne by było. Był to krzyż, który musiał na siebie wziąć, a miał do wyboru tylko dwie drogi: „Drogę Krzyża, wypełniania Woli Boga poprzez założenie Dz. [Dzieła], która to droga poprowadzi mnie do świętości [...] oraz szeroką – i krótką – drogę zatracenia, poprzez wypełnianie mojej własnej woli”21. (W czasie, kiedy to sobie zapisał, był młodym, bardzo zapracowanym, żyjącym w cnocie, zdrowym psychicznie księdzem, który na niejednym robił wrażenie świętego). Pozwolił, aby jego drugie i decydujące doświadczenie powołania najpierw przez pewien czas dojrzewało i podzielił się nim jedynie ze swoim kierownikiem duchowym, ojcem jezuitą, który „miał dar rozpoznawania duchów” i nie wątpił w autentyczność tego, co usłyszał. Sam powołany pojął w tej drugiej wizji, jakiej „organizacji” Bóg pragnął (w sensie ideowym, a nie od strony formy, jaką należałoby jej nadać). Bóg miał go wspierać w tym działaniu krok po kroku. Miał co do tego pewność, dlatego zanotował: „nawet gdybym [...] pozostał sam w całym przedsięwzięciu, [...] nie zwątpię w boskość Dzieła ani w jego wprowadzenie w życie!”22.

Wokół tego przesłania obraca się całe nasze postrzeganie Opus Dei i stosunek do niego. Dzieło Boże sytuuje się na całkiem innym poziomie i ma znacznie głębsze znaczenie niż każde inne przedsięwzięcie wymyślone przez człowieka, jakkolwiek dobry i szlachetny nie byłby jego sens. Dzieło Boże będzie nieustannie wspierane i inspirowane przez Ducha Świętego, ponieważ Bóg nie stworzyłby czegoś o tak doniosłym znaczeniu dla Kościoła z błahych i szybko przemijających pobudek. Idea Opus Dei jest w odróżnieniu od zamierzeń ludzkich święta. Zasługuje z naszej strony na szacunek, jako że pochodzi od Najświętszej Trójcy. Zważywszy na boskość Jezusa Chrystusa, Boga-Człowieka, możemy też powiedzieć, że jest to zamysł Najświętszego Serca Jezusa, plan Bożego miłosierdzia. (Nie oznacza to oczywiście, że wszyscy członkowie Opus Dei są święci, tak jak nie są święci wszyscy członkowie Kościoła Świętego). Bóg, jak wiemy, „nalewa do kruchych naczyń” [idiom niderlandzki „giet uit in broze vaten”, nieprzetłumaczalny na język polski]. Josemaría Escrivá został zatem wybrany „tylko” do roli wykonawcy i formatora (albo architekta, projektanta).

Bóg pragnie, aby Jego „Dzieło” rozprzestrzeniło się na cały świat, aby dotarło także do naszych Niderlandów, które tysiąc trzysta lat temu zostały schrystianizowane przez apostoła Fryzów, świętego Willibrorda, kraju, gdzie tamy chrześcijaństwa i kultury praktycznie zostały przerwane, i który aktualnie zalewa współczesne pogaństwo, odstępstwo od wiary oraz wszelkie wynaturzenia moralne i kulturalne. Boże plany są nieprzeniknione. Wiemy jednak, że nade wszystko pragnie On zbawić dusze przeznaczone do wiecznego szczęścia, a zatem, że pragnie nowej chrystianizacji oraz „cywilizacji życia i miłości” (Jan Paweł II w Evangelium vitae), to znaczy kultury chrześcijańskiej, katolickiej. Wiemy, że Chrystus „jest Głową Ciała – Kościoła” (Kol 1, 18), nie opuszcza swojego Kościoła w potrzebie i w czasach kryzysu zawsze odradza i umacnia go od środka. Pozostaje mieć nadzieję, że w przemyśleniach tych odnaleźć będzie można, chociażby częściowo, odpowiedź na pytanie, jaki zamysł mógł mieć Bóg w założeniu Opus Dei i w rozprzestrzenianiu się jego idei.

2. Pragnienie świętości i osiągnięcie świętości: on sam jako pierwszy

Znamy wiele typów świętych. Są święci o najróżniejszych charakterach i życiorysach, pochodzący ze wszystkich możliwych środowisk, kultur i epok. Każdy z nich miał do spełnienia swoje własne zadanie lub misję i posiadał indywidualne uzdolnienia bądź nadprzyrodzone dary („charyzmaty”) od Pana Boga. Posłannictwem świętego Josemaríi Escrivy było stworzenie organizacji kościelnej dla zwyczajnych chrześcijan, niebędącej zakonem czy zgromadzeniem, która miałaby pomagać jej członkom w dążeniu do doskonałości chrześcijańskiej w codzienności, w ich pracy i życiu małżeńskim. To droga do Boga, którą w zasadzie każdy (ona lub on) może podążać bez konieczności porzucenia dotychczasowych, zwykłych zajęć.

Stwierdzenie takie ma jednak nadal zbyt negatywny wydźwięk i nie jest dostatecznie precyzyjne. To właśnie zwykłe zajęcia, życie rodzinne, praca, odpoczynek czy sport są drogą, która powinna prowadzić do świętości. Wielu wierzących podchodzi początkowo z pewną nieufnością do tej koncepcji. Jest to całkiem zrozumiałe, ponieważ świętość od wieków jest racjonalnie i emocjonalnie silnie identyfikowana – po pierwsze – z wycofaniem się z życia, wstąpieniem do stanu kapłańskiego lub całkowitym wycofaniem się z życia świeckiego i – po drugie – z czynieniem niezwykłych rzeczy, dokonywaniem niezwykłych dzieł. Dlatego w oczach wielu ludzi święci stanowią odrębną klasę, a osiągnięcie świętości nie jest możliwe dla „nas”, zwykłych i na ogół dość przeciętnych śmiertelników. W wizji założycielskiej z 1928 roku Pan nasz, Jezus Chrystus, pokazał Josemaríi, że pragnie, aby wielu „zwyczajnych” ludzi uświęcało się poprzez swoje codzienne zajęcia.

Josemaría Escrivá musiał niejako głosić „demokratyzację świętości” i nadać jej właściwy kształt organizacyjny. Posiadane przez niego szczególne predyspozycje i charyzmaty (o ile jesteśmy w stanie właściwie je ocenić) możemy wiązać z jego głównym dziełem życiowym. Nie był cudotwórcą jak święty Ojciec Pio, choć w jego życiu nie brakowało zjawisk mistycznych, niezbyt może spektakularnych, mniej rzucających się w oczy, raczej „uwewnętrznionych” niż zewnętrznych. Wszystko wskazuje na to, że uzdolnienia świętego Josemaríi były związane z jego misją polegającą na tym, aby swoich duchowych synów i córki nauczyć akceptowania i uświęcania zwykłej roli, jaką pełnią w życiu, wszystkich okoliczności zwyczajnego życia, każdej chwili. Był człowiekiem aktywnym, o pogodnym i radosnym usposobieniu, posiadającym zdolność zarażania innych swoim entuzjazmem. Posiadał umiejętności przywódcze. Można powiedzieć, że był zwykłym księdzem pełnym ojcowskiej dobroci, a jednocześnie świętym księdzem, jak o nim mawiano, kiedy był jeszcze młodym „księżulkiem”.

On sam początkowo musiał kroczyć drogą do świętości poprzez pracę zawodową i „uświęcanie” własnego stanu. W okresie młodości otrzymał wiele darów, dlatego tym trudniejsze zadanie zostało nałożone na jego barki. Głosząc świętość, owo „bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski”, miał zawsze na myśli również samego siebie i nie był to żaden chwyt retoryczny, lecz wyłącznie prawda: „Jesteśmy do głębi wstrząśnięci, serce bije nam mocno, gdy uważnie wsłuchujemy się w wezwanie świętego Pawła: »Wolą Bożą jest wasze uświęcenie«(1 Tes 4, 3). Dzisiaj ponownie stawiam przed sobą ten cel i przypominam go również wam oraz całej ludzkości: wolą Bożą jest to, abyśmy byli święci”23.

Wiele cytatów wyraźnie pokazuje, że chodziło mu o autentyczną świętość oraz że nie używał, mówiąc o tym, żadnych hiperboli (co może nawet dziwić). Pewna kobieta, będąca członkiem Opus Dei od początku jego istnienia, opowiadała: „Mówił nam z całą mocą: »Musicie być świętymi, ale świętymi wyniesionymi na ołtarze. Nie zadowoli mnie nic innego«”24.

W jednym ze swoich pierwszych listów do swych duchowych synów w Opus Dei, z 1930 roku, podkreślał, że „świętość nie jest rzeczą tylko dla wybrańców”25. W 1968 roku mówił do dwóch włoskich dziennikarzy: „Moim zdaniem świętość rodzi świętość. [...] Mam tylko jedną receptę: chcieć być świętym, a następnie stać się świętym”26.

Jak mógłby ktoś odważyć się skierować do innych tak jednoznaczne wezwanie, gdyby sam sobie, już od dawna, nie stawiał takiego samego wymagania i dzięki temu nie wiedział, o czym mówi? Postępował podobnie jak Franciszek, który nigdy nie udzielał innym rad w kwestiach moralności czy religii ani nie nakładał na nich obowiązków, których najpierw sam by nie spełnił. Pewien ksiądz, który w 1940 roku w Ávila wysłuchał kazania wygłoszonego przez niego do kolegów kapłanów, przytacza następujące fragmenty zasłyszanych wypowiedzi: „Bracie! Ty i ja bylibyśmy szaleni, gdybyśmy nie mieli stać się świętymi!” [...]; „Kapłan bez heroicznej świętości? Byłby to najdziwaczniejszy, najbardziej odrażający, najbardziej szkodliwy i najniebezpieczniejszy gatunek zwierzęcia, jaki można sobie wyobrazić!” [...]; „Powiedz no, bracie, czy ty i ja mamy wiarę, żeby ją praktykować czy żeby ją głosić? Bo jeżeli byłaby tylko po to, bylibyśmy szarlatanami, a nasze życie byłoby komedią”. [...]; „Kapłan musi kroczyć przed innymi – i dlatego musi dawać z siebie wszystko; wszystko, o co proszą go dusze, całe swoje zdrowie, wszystkie swoje pieniądze, cały swój czas!” [...]; „Kapłaństwo nie jest karierą [...] ani sposobem zarabiania na życie, lecz wezwaniem do poświęcenia się. Musimy mieć świętą bezczelność, aby być świętymi, świętymi pełnymi męstwa i beztroski, świętymi bez rozpieszczania; bez wygód związanych z jedzeniem ani z towarzystwem, świętymi bez czegokolwiek tam jeszcze!”27. Nie jest to akademicka rozprawa czy pełne refleksji kazanie na temat świętości, lecz bezpośrednie wezwanie, jakby w cztery oczy: „Bracie!” (nawet nie w liczbie mnogiej: „Bracia!”). Owo „ty i ja” jest traktowane bardzo serio i nie jest zwykłym zwrotem literackim.

Miał rację, kiedy tak wysoko stawiał poprzeczkę swoim braciom w kapłaństwie, ponieważ sam, o czym świadczą jego pamiętniki oraz wypowiedzi innych osób, które w tym czasie miały z nim do czynienia, też robił wszystko, co w jego mocy, aby być świętym księdzem, a nie „dziwacznym, odrażającym gatunkiem zwierzęcia”. Przenikała go świadomość, że było to jego powołanie i w nie mniejszym stopniu jego „święty obowiązek”. Kiedy żył już od kilku lat z ostateczną świadomością swojego powołania, odnotował w pamiętniku (1931): „Jezus nie chce, żebym stał się mędrcem w jakiejś ludzkiej nauce. Chce, żebym był święty. Święty o ojcowskim sercu”28. Można stwierdzić z całą pewnością, że w trakcie kolejnych niemal czterdziestu pięciu lat życia od chwili zapisania tych słów, wielokrotnie zasłużył na ten honorowy tytuł.

3. Inspirujące chrześcijańskie małżeństwo

Do trzynastego roku życia Josemaría – urodzony 2 stycznia 1902 roku – mieszkał z rodziną Escrivá w miasteczku Barbastro w Aragonii, małej mieścinie o wielowiekowej historii. Do XII wieku pozostawało ono w rękach Maurów, potem katolików, było nawet siedzibą biskupów. Josemaría był drugim spośród sześciorga dzieci i najstarszym synem. Trzy siostry, które urodziły się po nim, zmarły bardzo wcześnie; pięć lat po śmierci ostatniej z nich przyszedł jeszcze na świat jego brat Santiago, o dziesięć lat młodszy od swojej zmarłej starszej siostry. Najstarsza, Carmen, była nieco ponad dwa lata starsza od Josemaríi.

Jego rodzice, Dolores Albás i José Escrivá, pobrali się w 1898 roku; ojciec miał wtedy prawie trzydzieści jeden lat, a matka – o dziesięć lat młodsza – dwadzieścia jeden. Jak na ówczesne czasy ojciec ożenił się prawdopodobnie dość późno (Santiago, nawiasem mówiąc, jeszcze później, z kobietą czternaście lat młodszą, kiedy miał już niemal czterdzieści lat, co nie powstrzymało go przed posiadaniem dużej, liczącej dziewięcioro dzieci, rodziny. Udało mu się ich wszystkich doprowadzić do pełnoletności i zmarł, kiedy najmłodszy miał dwadzieścia lat). To, czy ojciec Josemaríi ożenił się w późniejszym wieku, ponieważ najpierw chciał zatroszczyć się o dostateczne zabezpieczenie materialne rodziny – był drobnym przedsiębiorcą z branży tekstylnej – czy dlatego, że nie spotkał jeszcze wtedy właściwej kobiety, nie jest wiadome. Jego wybór był w każdym razie doskonały. Rodzice Josemaríi stanowili niezwykle harmonijną parę, byli zgodni we wszystkich najistotniejszych życiowych sprawach, nigdy się nie kłócili. Oboje dojrzeli do trudności, jakie życie miało im ze sobą przynieść, i doskonale radzili sobie z wychowaniem dzieci. Osoby, które ich znały, jednomyślnie określały panującą w ich rodzinie atmosferę jako pełną radości, swobodną i dającą poczucie bezpieczeństwa. Dzieci miały zatem ogromne szczęście, że oboje rodzice byli zrównoważonymi ludźmi o pogodnym usposobieniu i wysokim poziomie moralnym oraz promieniowali silną wiarą katolicką, dla dzieci byli w stanie poświęcić wszystko i posiadali doskonałe umiejętności pedagogiczne. Oboje pochodzili z pełnych rodzin i mieli dobrą więź z własnymi rodzicami.

Nie jest niczym wyjątkowym, że jedno z rodziców lub nawet oboje rodzice świętego sami byli „pół-” lub w pełni świętymi. A oto kilka przykładów: tacy byli rodzice św. Teresy z Lisieux, matki św. Jana Bosco, Matki Teresy z Kalkuty i matki s. Łucji z Fatimy; ale także święty Willibrord – żyjący w odległej przeszłości w naszej ojczyźnie – miał, według starych żywotów Alcuinusa, świętych rodziców, dotyczyło to zwłaszcza jego ojca Wilgisa29. Zasada ta, która – nawiasem mówiąc – nie jest żelazną zasadą, z całą pewnością znajduje jednak potwierdzenie w przypadku Josemaríi. Z ogromnego poczucia bezpieczeństwa otrzymywanego zarówno od ojca, jak i matki w życiu rodzinnym i pracy, z ich miłości bliźniego i świadczonych aktów dobroczynności, ale przede wszystkim z ich godnego, wypływającego z głębokiej wiary przyjmowania na siebie wielu bolesnych krzyży – śmierć trójki dzieci i bankructwo, a w jego konsekwencji ukryta bieda – promieniuje światło świętego życia.

Ludziom żyjącym współcześnie obraz ten może wydawać się zbyt cukierkowy, zbyt piękny, aby mógł być prawdziwy, ponieważ obecnie przy gwałtownym postępie i wzroście dobrobytu jakość życia małżeńskiego i rodzinnego często tak bardzo spada, że takich szczęśliwych, żyjących autentyczną wiarą katolicką rodzin, w których Bóg znajduje się w centrum, a idealizm i chęć posiadania licznego potomstwa stawiane są wyżej niż mieszczański materializm, trzeba by szukać ze świecą. Oczywiście, w każdej epoce istniały problemy małżeńskie, również w środowiskach katolickich; jednak mimo wszystko tam, gdzie katolicyzm był głęboko wewnętrznie przeżywany i rodzice dawali z siebie wszystko, istniało wiele dobrych i szczęśliwych małżeństw oraz rodzin, które gwarantowały swoim dzieciom taką jakość życia (termin ten wydaje nam się znajomy!), jakiej w naszym kraju bardzo często już się nie spotyka. Pod koniec XIX wieku, kiedy rodzice Josemaríi zakładali rodzinę, można już było wyraźnie dostrzec pojawiające się zjawisko rozpadu małżeństwa i rodziny będące następstwem dechrystianizacji, dominacji humanizmu laickiego, liberalizmu i racjonalizmu. W 1882 roku Francja, kolebka wolnomularstwa i oświecenia, wprowadziła liberalne prawo rozwodowe. Systematyczne sztuczne ograniczanie urodzeń i nielegalna aborcja zaczęły być traktowane przez klasę średniozamożnej burżuazji jako coś zwyczajnego, powszechnie stosowanego, praktyka ta na początku XX wieku miała się następnie rozprzestrzenić na pozostałe kraje Północy. W Holandii zjawisko to zaczęło najpierw występować wśród osób spoza Kościoła oraz protestantów ewangelików, kilka dziesięcioleci później dotknęło również katolików. Z początku czyniono to z pewną nieśmiałością, a po drugiej wojnie światowej już całkiem masowo (w krajach ex definitione katolickich „z domu”, takich jak Włochy i Hiszpania, wskaźniki urodzeń są najniższe na świecie, sytuują się znacznie poniżej minimum niezbędnego, by utrzymać liczbę ludności na stałym poziomie).

Kiedy spojrzymy wstecz, dostrzeżemy wyraźnie, że upadek wiary postępował z rozpadem rodziny i stałym spadkiem liczby urodzeń. Iluzją zatem okazało się, że małżeństwa i rodziny na dłuższą metę mogą przetrwać i dobrze funkcjonować bez doświadczenia moralności chrześcijańskiej, która z kolei musi być zasilana uwewnętrznioną wiarą. Jak należy do tego dążyć, możemy się uczyć od małżeństw katolickich, które odniosły sukces, a do nich z całą pewnością należą rodzice Josemaríi. Nie ma to żadnego związku z pozycją społeczną czy wykształceniem, co widać na przykładzie rodziców siostry Łucji, najstarszej wizjonerki z Fatimy, prostych wiejskich ludzi, którzy dali córce tak piękny przykład30. Pokazali, że tajemnica szczęśliwego małżeństwa i życia rodzinnego, stanowiących niezbędny warunek formowania zrównoważonych i emocjonalnie stabilnych dzieci, tkwi w połączeniu osobiście przeżywanej wiary i praktykowaniu autentycznej miłości do małżonka: ofiarności, wierności, czystości oraz innych cnót ludzkich.

Rodzice, którzy zadają sobie trud, aby tak żyć, stają się coraz dojrzalsi i mądrzejsi, i dzięki temu są coraz lepszymi wychowawcami. Nie ma innej alternatywy. Dzieciom i młodym ludziom z rozbitych, nieszczęśliwych, nieuporządkowanych i egoistycznych rodzin nie jest obca emocjonalna trauma i zaburzenia afektywne, wypaczenie charakteru, problemy neurotyczne, natury seksualnej czy moralnej. Są to niezaprzeczalne fakty31. Zuchwały i równocześnie naiwny „eksperyment”, jakim było „małżeństwo na próbę”, „związki” i rodziny bez Boga oraz bez naturalnej moralności małżeńskiej, z czym obecnie mamy w większym stopniu do czynienia niż przed dwoma wiekami, wszystko to spowodowało klęskę niewyobrażalnych wręcz rozmiarów i doprowadziło Zachód do społecznego chaosu. Znawcy duszy ludzkiej przewidywali, że do tego dojdzie i ostrzegali przed tym. Około dziesięciu lat przed zawarciem małżeństwa przez rodziców Josemaríi Escrivy papież Leon XIII napisał w swojej profetycznej encyklice Arcanum (1880): „Z chwilą rezygnacji i odrzucenia religii chrześcijańskiej małżeństwa muszą zejść na poziom służenia wyłącznie skażonej naturze człowieka i najgorszych władczyń – żądz ludzkich, bowiem względy naturalnej uczciwości są zbyt słabe, aby mogły obronić małżeństwo od tego upadku. Wynikły stąd niezliczone wręcz szkody nie tylko dla rodziny, ale i dla państwa”32.

Opus Dei pragnie, aby chrześcijanie świeccy dążyli do doskonałości w wykonywanym zawodzie, stanie, w jakim żyją, i ich zwykłym środowisku. Dla większości oznacza to, że muszą się stawać coraz bardziej świętymi poprzez swoje życie małżeńskie, bo to jest ich droga życia. Jest to recepta, której jak chleba potrzebuje oddalone od Boga i dlatego rozpadające się, również na płaszczyźnie ludzkiej, przeciętne małżeństwo w naszych tak zwanych postchrześcijańskich czasach. Rechrystianizacja życia małżeńskiego! Zważywszy na niewielką liczbę członków Opus Dei w zachodnim świecie, można stwierdzić, że będzie to zaledwie kropla w morzu potrzeb – ale czas pokaże. Przecież chrześcijaństwo, ruch początkowo niewielki, też rozrastało się wbrew wszelkim oczekiwaniom i przeszkodom. Przyszłość również jest niewiadoma. W pewnych sytuacjach wysiłki niewielu doprowadzają do przełomu; znamy wszyscy wizję „soli ziemi” ówczesnego kardynała Ratzingera odnoszącą się do pozycji katolicyzmu we współczesnym świecie. Być może Opatrzność powołała Dzieło także dla celów rechrystianizacji małżeństwa i rodziny (bardzo wyraźnie tu widać, na czym polega różnica między postrzeganiem w Opus Dei przedsięwzięcia ludzkiego i Boskiego).

Josemaría niewątpliwie doświadczył w domu ciepłego, dającego poczucie bezpieczeństwa i pełnego radości katolickiego życia małżeńskiego i rodzinnego. Odczuł, jak wspaniałe może ono przynieść owoce. Kiedy tak często i entuzjastycznie mówi o uświęcaniu życia małżeńskiego, musi przy tym mieć na uwadze konkretne wspomnienia i towarzyszące im uczucia z własnej, pod tym względem niezwykle uprzywilejowanej, młodości.

Przypisy

1 E. Przywara, 264.

2 A.H. Maslow.

3 F. Künkel.

4 V. Frankl, 1955.

5 A. Sołżenicyn, Przemówienie na Templeton University, 5.10.1983, [w:] Ch.E. Rice, 89.

6 Jan Paweł II, Przemówienie z okazji kanonizacji bł. Josemaríi Escrivy, 7.10.2002.

7 McInerny, 2001, s. 181.

8 V. Messori, 1997.

9 E. Przywara, s. 287.

10 Az 57.

11 Pr, tom I, s. 127.

12 W. James.

13 Az 63.

14 B 31.

15 Tamże.

16 J. Jörgensen.

17 A. Auffrey, s. 19.

18 Tamże, s. 35.

19 Herbert, w: Notebook, s. 60–61.

20 V. Frankl, 1959.

21 Pr, tom I, s. 519.

22 Tamże, s. 518.

23Przyjaciele Boga, pkt 294.

24 Pr, tom I, s. 620.

25 Tamże, s. 621.

26 B 69.

27 Az 161.

28 Pr, tom I, s. 607.

29 H.J. Reischmann, s. 47.

30 Siostra Łucja, 1999.

31 Waite & Gallagher.

32Arcanum, 1880, 45.