Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Grazia Ruotolo, bratanica i ostatnia żyjąca krewna ks. Dolindo, postanowiła podzielić się dziedzictwem życia swego ukochanego stryja. Jej wspomnienia, zebrane świadectwa i anegdoty oraz zbiór dotąd nieopublikowanych zdjęć i dokumentów zabierają czytelnika w niezwykłą podróż, która pozwoli jeszcze lepiej poznać autora modlitwy „Jezu, Ty się tym zajmij!”.
Przekonaj się, jaką autentyczną wiarą i ogromną miłością do Boga kierował się kapłan, którego sam święty ojciec Pio nazywał apostołem z Neapolu.
Książka ukazuje się w 50. rocznicę śmierci ks. Dolindo.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 293
Originally published under the title«Gesù, pensaci tu». Vita, opere, scritti & eredit à spirituale di don Dolindo Ruotolo nel ricordo della nipote
Copyright © 2020 by Edizioni Ares – All rights reserved
Via Santa Croce 20/2, 20122 Milanowww.edizioniares.it
Copyright for the Polish translation by Robert Skrzypczak 2020
Copyright © for this edition
by Wydawnictwo Esprit 2020
All rights reserved
Ilustracja na okładce: Małgorzata Bocian
Redakcja: Agnieszka Zielińska, Lidia KozłowskaKorekta: Malwina Kozłowska
ISBN 978-83-66407-84-8Wydanie I, Kraków 2020
Wydawnictwo Esprit sp. z o.o.
ul. Władysława Siwka 27a, 31-588 Kraków
tel./fax 12 267 05 69, 12 264 37 09, 12 264 37 19
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.esprit.com.pl
Książka Grazii Ruotolo to potężne, szczere i autentyczne świadectwo, opowieść z pierwszej ręki, opowieść świadka żyjącego. Zawiera materiały źródłowe oraz wspomnienia, obrazy i relacje, do których nikt inny nie miałby szans nigdy dotrzeć – zwłaszcza że Grazia jest nie tylko członkiem rodziny księdza Dolindo, ale też najaktywniejszym kustoszem pamięci o nim. Spotkaliśmy się przed sześciu laty w Neapolu. Wcześniej zbierałem informacje i wzmianki na temat kapłana, którego poznałem dzięki ojcu Pio z Pietrelciny. Gdy neapolitańczycy udawali się tłumnie do San Giovanni Rotondo, słynny stygmatyk wołał: „Czemu tu przychodzicie do mnie, skoro macie u siebie świętego kapłana?”. Kim był ów „święty kapłan”? Szukałem, a tym, co udało mi się ustalić, dzieliłem się w homiliach i rozmowach.
Jednego razu podeszło do mnie pewne włoskie małżeństwo, zdziwione niezmiernie, że przez wiele lat mieszkali oni w mieście pod Wezuwiuszem, a nigdy o kimś takim nie słyszeli. „Zabieramy cię do Neapolu!” – zaproponowała para. Zaczęło się poszukiwanie śladów życia księdza Dolindo w dzielnicy nieopodal Muzeum Archeologii, błąkanie się po kościołach, zakamarkach, uliczkach… Aż wreszcie dzięki życzliwym aniołom odnaleźliśmy kościół św. Teresy, w którym ksiądz Dolindo pracował jako organista, klasztor Franciszkanek Niepokalanej, wydawnictwo, wreszcie kościół Matki Bożej z Lourdes przy ulicy Salvator Tommasi. Tam umówiłem się na spotkanie z Grazią: elegancką starszą panią z błyskiem w oku i bezkompromisową wiarą. „To był święty od urodzenia” – opowiadała, wyraźnie zaskoczona zainteresowaniem polskiego duchownego jej stryjem. Pokazała grób, grotę z Lourdes, zbudowaną przez księdza Dolindo, ołtarz, przy którym odprawiał. „Jeszcze do dziś widzę go przechodzącego drobnym krokiem przez prezbiterium, powłóczącego jedną nogą po wylewie w 1960 roku”.
Ludzie napotykani w kościele czy też mieszkańcy dzielnicy chętnie opowiadają o księdzu Dolindo i swoich duchowych spotkaniach z nim. „Jaki był?” „Dobry”. Łzy w oczach. Pewien starszy pan tłumaczył, że gdy ksiądz Dolindo przepowiadał, miał w sobie ogień. Dziś nikt już tak nie potrafi głosić kazań. Ponadto wciąż odmawiał Różaniec, nawet gdy przemawiał. „Czy zostanie niebawem wyniesiony na ołtarze, tego nie wiem” – powiedziała mi Grazia. „Z całą pewnością zależało mu o wiele bardziej na czymś innym: by Pismo Święte powróciło do rąk katolików. By odkryli oni żywe słowo Boga”. Z tej racji ksiądz Dolindo podjął się wielkiego wysiłku skomentowania wszystkich ksiąg biblijnych. Pewien doktor, wykształcony w Biblicum i w biblijnej szkole w Jerozolimie, pozostając pod wielkim wrażeniem dzieła neapolitańskiego kapłana, powiedział: „Wprost nie do wiary, że mógł tego dokonać jeden człowiek. Zdumiewa nie tylko rozmiar dzieła, nie tylko duchowe piękno lektury, ale i kompetencja autora. Podziwiam różnorodność metod użytych do skomentowania treści Bożego objawienia: inne zastosowane do ksiąg historycznych, inne do proroków, inne jeszcze do ewangelii”.
Czy ksiądz Dolindo był wielkim teologiem? To zależy od miary, jaką zastosujemy do oceny jego twórczości. Jeśli chodzi o tytuły, rozpoznawalność publikacji, udział w konferencjach naukowych, cytowania – nie był; jeśli zaś odwołamy się do kryteriów stosowanych w Kościele pierwszych wieków, według których na tytuł teologa zasługiwał ten, kto potrafił się modlić, był wsłuchany w Boga, poznał Go z bliska – to i owszem. Ksiądz Dolindo pisał swe książki na kolanach, ze wzrokiem duszy utkwionym w Chrystusie.
Gdy 19 listopada 2018 roku ojciec Pasquale Rea, proboszcz parafii, w której pracował ksiądz Dolindo, odczytał list, w którym kardynał Neapolu Crescenzio Sepe postanawia wznowić proces beatyfikacyjny, Grazia nie kryła łez wzruszenia. „To dzięki wam, Polakom…” I rzeczywiście, przed epidemią drzwi kościoła się nie zamykały: pielgrzymki, pukanie w płytę nagrobną, modlitwy na kolanach, adoracje… „Oni nie wpadają tu jak turyści, ale jak pielgrzymi” – mówił Salvatore, zakrystian. „Wiele się modlą, pozostawiają karteczki z intencjami, przytulają się do grobowca «świętego kapłana»…” W Polsce to jeden z najukochańszych świętych. Faustyna i Dolindo – dwa reflektory XXI wieku. „Polacy spłacają mu dług wdzięczności za wyprorokowanie papieża Jana Pawła II w 1965 roku” – stwierdziła Grazia.
Ukazanie się tej książki to święto: i we Włoszech, i w Polsce. Wychodzi ona w pięćdziesiątą rocznicę śmierci księdza Dolindo oraz setną urodzin św. Jana Pawła II. Grazia od razu zgodziła się, bym przełożył jej książkę na język Karola Wojtyły. Życzliwie przystali na ten pomysł Luciano Regolo, redaktor Grazii Ruotolo, oraz wydawnictwo Ares. Składamy im – my, Polacy – ogromne za to podziękowania.
Za każdym razem, gdy odwiedzałem Grazię, wydobywała jakąś perłę: wspomnienie, anegdotkę, wydarzenie, powierzone jej świadectwo, przedmiot, relikwię. Czasem traciłem cierpliwość: „Ile ich jeszcze masz? Kiedy wyciągniesz wszystko?”. Oto bratanica księdza Dolindo postanowiła otworzyć wreszcie na oścież drzwi do swojego skarbca. To skarby świętego w jej rodzinie. Czytelnik sam się przekona, że sięgnięcie po tę książkę to przebywanie ze świętością, czyli geniuszem życia, jaki osiągają na tej ziemi niektórzy uczniowie i uczennice Zmartwychwstałego.
Za wiele rzeczy jestem wdzięczny autorce tej książki: za tamto pierwsze spotkanie w kościele Matki Bożej z Lourdes w 2014 roku; za częste telefony kończone prośbą: „Padre, pobłogosław mi”; za szczególny telefon, który mi zadźwięczał w kieszeni szlafroka w przeddzień poważnej operacji: „Padre, nie martw się niczym, tylko powtarzaj: Jezu, Ty się tym zajmij! Ksiądz Dolindo często mówił: Ludzie nie widzą Boga, bo Mu nie ufają, ale zaledwie zaczniesz Mu ufać, będziesz Go widział”; za jej częste zachęty: „Kiedy znów przyjedziesz? Przywieź Polaków, informuj kapłanów”; za Mszę Świętą odprawianą z użyciem kielicha księdza Dolindo w jej dziewięćdziesiąte urodziny na tarasie jej neapolitańskiego mieszkania; wreszcie za jej słowa: „Ksiądz Dolindo sobie ciebie wybrał”. Gdy tłumaczyłem tę książkę, święty kapłan z Neapolu spoglądał na mnie z portretu wiszącego na ścianie mej biblioteki w Warszawie i wzrokiem pytał: „Czego jeszcze nie rozumiesz?”.
ks. prof. Robert Skrzypczak
Czas spędzony na pisaniu tej książki wraz z Grazią Ruotolo, bratanicą księdza Dolindo – mistyka, o którym od pewnego czasu słyszałem, choć wiedziałem o nim niewiele – był dla mnie okresem zarazem ciekawym i zwyczajnym. Do Grazii pomogła mi się zbliżyć Antonella Cereda, którą nazywam „motorkiem Matki Bożej”, gdyż z wielkim oddaniem i determinacją wciąż angażuje się w wyszukiwanie miejsc i osób odznaczających się wysokiej jakości duchowością maryjną. Zbliżyły nas do siebie Ghiaie di Bonate1 i św. Joanna Beretta Molla. Antonella powiedziała, że powinienem poznać Grazię i razem z nią napisać książkę o księdzu Dolindo.
Nie zachwyciła mnie ta propozycja. Byłem zmęczony i nie miałem ochoty na wyprawy do Neapolu, a poza wszystkim innym niektóre opowieści o tym neapolitańskim kapłanie, rówieśniku ojca Pio – potraktowanym przez władze kościelne z podobną surowością – wydawały mi się przerysowane. Podczas pielgrzymki do Loreto z grupą czytelników tygodnika „Famiglia Cristiana”, którego jestem współredaktorem naczelnym, opowiadałem o kalabryjskiej mistyczce Natuzzy Evolo, której poświęciłem pięć książek i której proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 2019 roku. Gdy opuściliśmy sanktuarium Świętej Rodziny, pewna kobieta podeszła do mnie i odezwała się: „Przepraszam, co pan myśli o księdzu Dolindo Ruotolo? Mógłby pan napisać coś o nim”. Być może to był zbieg okoliczności, lecz dopiero co porządnie się wymodliłem w domku, w którym Maryja wypowiedziała swoje „tak”… W drodze powrotnej postanowiłem pojechać razem z Antonellą do Grazii Ruotolo. Było to 19 listopada 2019 roku, w czterdziestą dziewiątą rocznicę śmierci księdza Dolindo.
Od tamtej chwili rozpoczęła się dla mnie nowa podróż we wspaniałym towarzystwie ponad dziewięćdziesięcioletniej Grazii, obdarzonej wigorem i blaskiem młodej dziewczyny. Bratanica księdza Dolindo z pełną determinacją postanowiła przechować i rozpropagować pamięć o swoim szczególnym krewnym, którego od dzieciństwa pokochała i nadal kocha oraz którego naukę zgłębia od wielu lat. Nasze rozmowy przeniknęły moją duszę i są najbardziej autentyczną częścią tej książki. Do tych słów dołączyłem efekty moich poszukiwań i przemyśleń prowadzonych pod okiem Grazii, która przeprowadzała mnie przez morze pism, świadectw, zdjęć, przedmiotów i nagrań.
Bratanica księdza Dolindo to błyskotliwa, ironiczna i spostrzegawcza kobieta. Przez długi czas zajmowała się przedsiębiorczością. Pod pozorem stanowczości ukrywa jednak nieprzeciętną wrażliwość, która pomogła jej dotrzeć do najgłębszych warstw bezcennego dziedzictwa duchowego jej stryja kapłana. Grazia bez trudu przekona cię, byś postąpił tak, jak ona sobie tego życzy, nie wywołując najmniejszego nawet wrażenia chęci dominacji, a to za sprawą sprawnego łączenia siły i delikatności, lecz przede wszystkim dzięki umiejętności budzenia w innych miłości, szacunku, ciekawości i czci dla swego wspaniałego krewnego. Ksiądz Dolindo, wielki mistyk, pod wieloma względami przypominał ojca Pio, z którym pozostawał w ścisłym kontakcie nawet, gdy obaj kapłani nie mogli się fizycznie spotykać. Dzięki pomocy w odnalezieniu dokumentów w San Giovanni Rotondo, udzielonej mi przez przyjaciela i znanego dziennikarza Stefano Campanellę, relacja tych dwóch mistyków została po raz pierwszy tak szczegółowo opisana w tej właśnie książce.
Towarzyszyło mi też zaskakujące wrażenie odkrywania wielu nieprawdopodobnych analogii między Natuzzą i księdzem Dolindo: nie tylko w ich pełnym miłości upodabnianiu się do Chrystusa, tak charakterystycznym dla doświadczenia mistycznego obu oddanych dusz, gotowych składać własne cierpienie w ofierze za zbawienie innych, ale i w przeżywanej przez nich fascynacji Maryją Dziewicą. Wzruszyło mnie do głębi, że ksiądz Dolindo, podobnie jak Natuzza, nazywał siebie „robakiem”. Ona mówiła o „Jezusowych sznurówkach”, on zaś opisywał każde wydarzenie życia jako rodzaj „Bożego haftu”. Poza wieloma innymi niezwykłymi zbieżnościami w ich mistycznych rozmowach obydwojgu Chrystus mówił o „kapłaństwie miłowania” oraz o ludzkiej skłonności do bycia „lekarzem samego siebie”: o tym, że każdy z nas chciałby sam wybrać sobie terapię, podczas gdy tylko Pan, któremu winniśmy ufać, wie, co jest dla nas naprawdę dobre. Zdumiewająco podobny jest też stosunek Natuzzy i księdza Dolindo do aniołów, którzy pokazywali tym mistykom, jak należy ustępować z szacunkiem kapłanom jako sługom Bożym, w liturgii eucharystycznej odnawiającym obecność Jezusa pośród nas.
Nie przeczę, iż wielokrotnie wzruszałem się, dostrzegając w tych zbieżnościach piękno jedynej Prawdy rozpoznawanej przez tych, którzy pozwolili Chrystusowi zamieszkać w sobie. Z niezrównaną i niezmordowaną Grazią postanowiliśmy snuć opowieść w pierwszej osobie, wyrażając się jednym głosem, ponieważ nie byłoby czymś właściwym przedzielać opowieści moimi pytaniami lub komentarzami. Podjęliśmy wspólną wędrówkę w kierunku zrozumienia i odtworzenia życia i nauczania księdza Dolindo, którego ojciec Pio nazywał „apostołem z Neapolu”. Podróż ku duchowemu dziedzictwu księdza Ruotolo jest także wyprawą w stronę autentycznej wiary karmionej miłością do Jezusa. Tę wiarę mistyk uczynił reflektorem i płomieniem swego życia aż do ostatniego tchnienia.
Luciano Regolo
Nigdy wcześniej nie słyszałem o księdzu Dolindo, a o jego istnieniu dowiedziałem się całkiem przypadkowo. Lubię wracać do słów Alberta Einsteina, który uważał, że zbiegi okoliczności są Bożym podpisem.
Oto fakty: moja siostrzenica Simona, matka trojga dzieci, od pewnego czasu traciła wzrok w jednym oku. Badania okulistyczne stwierdzały prawidłową pracę gałki ocznej, toteż przyczyny utraty widzenia należało szukać gdzie indziej. 19 listopada 2018 roku otrzymałem przez telefon dramatyczną wiadomość: Simona ma głęboki i rozległy guz mózgu przyczepiony do tętnicy szyjnej, unerwiającej niektóre istotne funkcje ciała. To wieści, po których wali się świat. Gdy nieco otrzeźwiałem, zadzwoniłem do bliskiej znajomej, Antonelli Ceredy, osoby wierzącej, szczególnie zaangażowanej w obronę życia, by poprosić ją o modlitwę. Odpowiedź Antonelli brzmiała: „Jestem w Neapolu i jadę od razu zapukać do grobu księdza Dolindo”. Akurat tego dnia, 19 listopada, przypadała rocznica jego narodzin dla nieba.
Zastanawiałem się, kim był ów neapolitański kapłan. Z pierwszego pobieżnego sondowania internetu wnet wywnioskowałem, że chodzi o prawdziwego giganta świętości. Od razu uderzył mnie pewien zdumiewający fakt: ksiądz Dolindo został zawieszony w czynnościach kapłańskich na ponad dziewiętnaście lat. Znam niezawodne procedury sądów kościelnych, lecz przekonałem się, że ten mały wielki ksiądz padł ofiarą politycznej poprawności Świętego Oficjum. Coś podobnego zdarzało się już wcześniej innym świętym.
Z Rzymu do Neapolu nie jest daleko, a ja bezwzględnie musiałem poznać lepiej tego narażonego na niewysłowione cierpienia, a jednocześnie obdarzonego wielkimi charyzmatami kapłana. Tak narodziła się moja ścisła znajomość z Grazią Ruotolo. Zacząłem też czytać niektóre z wielu pism księdza Dolindo, a z nich wyłonił się obraz wyrafinowanego i po ludzku niepojętego mistycyzmu.
Przy wsparciu Grazii i Antonelli utworzył się łańcuch intensywnej modlitwy wstawienniczej do księdza Dolindo za Simonę. Modlitwie towarzyszyło nieustanne pukanie w marmurowe płyty grobu znajdującego się w kościele św. Józefa [San Giuseppe dei Vecchi] i Maryi Niepokalanej z Lourdes. Tymczasem Simona była przyjmowana przez różnych neurochirurgów. Wielu z nich odradzało jej poddawanie się operacji usunięcia nowotworu, ponieważ pociągało to za sobą wysokie ryzyko utraty wzroku, mowy i zdolności poruszania się. Ja jednak w sercu czułem, że powierzenie się Dziewicy Maryi, do której modliłem się i nadal się modlę każdego dnia przed dawną ikoną Salus Populi Romani [Ocalenie Ludu Rzymskiego], przechowywaną w papieskiej bazylice Santa Maria Maggiore w Rzymie, oraz ufne zawierzenie się wstawiennictwu księdza Dolindo spowoduje działanie łaski. Simona została poddana operacji w Instytucie Besta w Mediolanie 7 marca 2019 roku. Zabieg trwał dwanaście godzin. Tydzień później chirurg, który operował moją siostrzenicę, powiedział do jej rodziców: „Nauka uczyniła, co mogła, ale według nas pełny sukces operacji jest cudem”. Simona widziała, mówiła i swobodnie poruszała kończynami. Po leczeniu i rehabilitacji podjęła wszystkie obowiązki rodzicielskie, ucząc dzieci znaczenia modlitwy i zapoznając je z nadzwyczajną postacią księdza Dolindo.
To moje świadectwo dotyczące spraw rodzinnych łączy się z tysiącami sprawozdań o doznanych łaskach – czciciele księdza Dolindo latami umieszczali je w księdze pamiątkowej wyłożonej przy jego grobie.
Są to zaledwie strzępy opowieści, które skłoniły Luciano Regolo, autora licznych i cenionych tekstów o duchowości, prowadzącego niezwykle rygorystyczne badania historyczne i filologiczne, do zgłębienia krzyży i charyzmatów, faktów i okoliczności długiego i niespokojnego życia księdza Dolindo. Decydujący w tym względzie okazał się wkład Grazii – żywej pamięci i strażnika archiwów stryja kapłana.
Jest moim osobistym pragnieniem, by książka ta nakłoniła czytelników do odkrywania i naśladowania fundamentalnych zalet księdza Dolindo, takich jak modlitwa, częste karmienie się postaciami eucharystycznymi, miłość do Jezusa, Kościoła i do bliźniego oraz silna pobożność maryjna. Ufam, że rozpoczęty proces beatyfikacyjny nabierze rozpędu, aby sługa Boży już niebawem mógł doznać chwały ołtarzy.
ksiądz prałat Vittorio Formenti,koadiutor kapituły liberiańskiejpapieskiej bazyliki Santa Maria Maggiore w Rzymie
Trudno powiedzieć, jakie pierwsze wspomnienie o księdzu Dolindo zachowało się w mojej pamięci, ponieważ od dziecka go widywałam, gdy odwiedzał nas w naszym domu. Wszystkie wspomnienia są przepiękne i słodkie. Ksiądz Dolindo i mój ojciec, Umberto, byli synami dwóch braci: Raffaele i Michele Ruotolo. Rodzina pochodziła z Casalnuovo. Ojciec, Gregorio, mój dziadek, był mistrzem krawiectwa i z czasem rozwinął działalność w przemyśle tekstylnym. Jego żona Angelina zajmowała się dziećmi, on zaś zarządzał wielką fabryką. Tymczasem Raffaele skończył studia matematyczne, a następnie inżynierskie. Ożenił się z Sylwią Valle, która pochodziła z dawnej szlachty Burbonów, choć nie miała posiadłości. Jej bratem był Tommaso, uniwersytecki kolega Raffaele.
Z ich związku przyszło na świat jedenaścioro dzieci: Maria, Giuseppina, która zmarła po kilku miesiącach, Cristina, Elio, Dolindo, Bianca, Ausilio, Natalia i Consilia (bliźniaczki, zmarłe, pierwsza w wieku trzech i pół miesiąca, druga – w wieku jedenastu miesięcy), Emma i Eucario. Dolindo, jako piąte dziecko w rodzinie2, miał bardzo trudne dzieciństwo. Skromne warunki życia pogarszała dodatkowo niemalże maniakalna skłonność ojca do oszczędzania, czyniąca codzienną nędzę jeszcze dotkliwszą. Zawsze uderzały mnie te wspomnienia wczesnych lat mego stryja spędzonych w skrajnej biedzie z niezwykle surowym ojcem, który często karał malca, bez racji zamykając w komórce na węgiel, w której harcowały koty i szczury. Dolindo nie uskarżał się. „Bałem się okropnie” – opowiadał memu ojcu. „Niemniej klękałem i chwaliłem Boga”.
Ojciec nie posyłał go do szkoły; wkładał mu w dłonie słownik i kazał się uczyć. Gdy wracał do domu i odpowiedzi syna go nie zadowalały, bił go łodygą kopru, używaną w tamtych czasach do odtykania zlewów. Mimo to Dolindo nigdy nie żywił żalu do rodzica, a nawet, gdy ten doznał udaru, opiekował się nim troskliwie. Raffaele poprosił chłopca wówczas o przebaczenie za swą zbytnią surowość: „Byłem wobec ciebie okropny, nawet nie wiem dlaczego”. Słowa te zakładają działanie siły wyższej. Ksiądz Dolindo doszedł do przekonania, że nawet ta ojcowska twardość mieściła się jakoś w planach Bożych, aby jego własna dusza mogła rozkwitnąć. On urodził się święty. Jego życie nigdy nie było pospolite. Gdy matka wstawała wcześnie, o czwartej nad ranem, by pójść na piątą na Mszę, był jedynym ze swego licznego rodzeństwa, który jej towarzyszył w kuchni, stał obok, gdy modląc się, przygotowywała kawę, i odprowadzał ją do drzwi. Sylwia całowała syna i wychodziła do kościoła. Czekał. A gdy wracała, brała go na ręce i ponieważ dopiero co przyjęła Eucharystię, chuchała mu w usta, jakby chciała tchnąć w niego miłość Jezusa. Malec był szczęśliwy i podekscytowany. Sam pisał, wspominając chwilę swego wczesnego dzieciństwa: „Moja głowa nie wystawała poza wysokość paleniska. Pamiętam, że w wieku trzech lub góra czterech lat, opierając się stopami o matczyne kolana, mówiłem: «Będę kapłanem»”. Od początku gorąco tego pragnął.
Sylwia, mama księdza Dolindo, była osobą dobrze duchowo uformowaną. Swą świętością oddziaływała na dzieci. Uczyła je przede wszystkim przyjmowania i szanowania w każdym wydarzeniu woli Bożej, woli „Szefa”, jak mawiała. Także z tego powodu w pewnej chwili ksiądz Dolindo niemal odruchowo nauczył się traktować surowość, a czasem nawet i okrucieństwo ojca jako formę zadośćuczynienia i okazję do zbawienia. W podobny sposób będzie podchodził do wszelkich niesprawiedliwych oskarżeń i kar, jakie spadną na niego ze strony Świętego Oficjum. Gdy rozpoczęły się udręki z władzami kościelnymi, przydarzyło się coś, co odsłoniło wewnętrzną harmonię księdza Dolindo i jego więź z matką, do której, jak było dawniej w zwyczaju, zwracał się per „wy”. Pewnego razu matka zachorowała. Poszedł zatem, by ją odwiedzić. Opisze potem w autobiografii:
Poprosiłem, aby się nie trapiła z mego powodu, bo Pan dawał mi siłę w cierpieniu. „Dwie ofiary jesteśmy – powiedziałem – wy i ja, moja droga mamo”. I w tym momencie płacz zatrzymał mi słowa w gardle. Moja matka odparła: „Działałeś dla Boga, mój synu. Kto wie, jak wielki plan ukrywa się pod tą udręką i zamieszaniem. Niech się dzieje wola Boża!”.
We wczesnej młodości ksiądz Dolindo przedstawiał naturalną skłonność do podejmowania pokuty. Z własnej woli nieraz gryzł chininę, mimo że jej wstrętny i gorzki smak budził w innych dzieciach odruch niechęci. Natomiast w wieku zaledwie dziewięciu lat sporządził sobie rodzaj siermiężnej włosiennicy splecionej z ciernistych bylin, które go drapały, dzięki czemu mógł ofiarować Jezusowi swe zranione miejsca jako zadośćuczynienie za grzechy świata. 20 sierpnia 1896 roku dokonał aktu całkowitego oddania się Bogu, pozwalając Mu dysponować sobą według uznania. Od tej chwili silnym pragnieniem Dolindo było całkowite pozbycie się własnej woli, aby mogła się przez niego pełnić wola Pana. Z tej racji prosił dla siebie o ból i miłość, ponieważ poprzez ból i pokorę można zbliżyć się do wielkiej tajemnicy Bożego miłosierdzia.
Wielu z tych rzeczy nauczyłam się od mego taty, który na zakończenie opowiadanych przez siebie anegdot dodawał: „Taki jest Dolindo, co za dusza…”. Mama wtórowała mu, a nawet podnosiła stawkę, rozmawiając z ojcem o księdzu Dolindo w naszej obecności i powtarzając za każdym razem: „Umberto, ksiądz Dolindo jest świętym, prawdziwym świętym”. Spokojne, wręcz radosne przyjmowanie cierpienia stanowiło istotną cechę księdza Dolindo i była to jedna z pierwszych rzeczy, które pozwoliły mi zrozumieć jego nieprzeciętność.
Z podobnym nastawieniem przyjmował w dzieciństwie tę szczególną, codzienną surowość ojca. Bał się, a zarazem zamknięty w ciemnej komórce, do której często trafiał z byle powodu, dziękował Panu za możliwość pokonania tej próby dzięki miłości do Niego i za okazję do umocnienia się w wierze. Swe imię zawdzięczał Bolesnej Dziewicy. Pisał:
Moje imię Dolindo znaczy Ból. On [czyli ojciec] mi je nadał i gdy miałem czternaście lat, zwierzył mi się z tego, że wymyślił je jako coś w rodzaju ciekawej przepowiedni. Powiedział: „Uważam, że nie możesz być byle jakim księdzem, ale apostołem, i czuję, że nieprzypadkowo traktowałem cię tak bardzo źle od dzieciństwa”. Sprawił, że naprawdę stałem się „bólem”.
Jak napisałam w liście do papieża Franciszka w 2013 roku, zaraz po jego wyborze na Stolicę Piotrową, ksiądz Dolindo był święty. Miał wszelkie charyzmaty: proroctwa, bilokacji, egzorcyzmowania, i przeżywał w pełni każdy rodzaj cnoty: miłość, pokorę, milczenie, posłuszeństwo… Lecz najbardziej ujmuje fakt, że całe jego życie było nieustanną ofiarą; był żywą hostią strawioną miłością do Kościoła. Dobrowolnie uczynił się żertwą złożoną za ludzi i umarł w skrajnym ubóstwie, znosząc coraz dotkliwszy ból spowodowany ciężką postacią paraliżu, który osłabił go w ostatniej dekadzie życia.
Jego stosunek do cierpienia jest zdumiewającą tajemnicą: od najmłodszych lat znosił je ze spokojem i niezwykłą świadomością, iż przyjmowane z miłości do Jezusa staje się drogą duchowego ubogacenia i szansą na zbliżenie się do Pana. Czyż Maryja nie zgodziła się na siedmiokrotne przeszycie bólem Jej duszy, w pełni ufając Bożym zamiarom? W samym imieniu Dolindo był zawarty znak jego powołania. Od samego początku przyszły kapłan wykuwał ducha w bolesnych próbach. W wieku jedenastu miesięcy przebył operację dłoni w celu usunięcia zainfekowanej kostki. Niedługo potem musiał poddać się następnemu zabiegowi, na prawym policzku, z powodu nowotworu zagrażającego węzłom chłonnym. Pamiętam, jak mama i ojciec oraz pozostali krewni opowiadali, jakim zaskoczeniem dla całej rodziny był fakt, iż Dolindo nie krzyczał ani nie uronił łzy: posadzony na wysokim krzesełku, jedynie przechylił głowę ku lewemu ramieniu, nie będąc w stanie jej utrzymać. Cierpiał, ale był spokojny.
Ta zgoda czy wręcz miłosny stosunek do cierpienia nigdy się w nim nie zmienił, pomimo jego długiego i trudnego, ponad osiemdziesięcioośmioletniego życia. Na ostatnim jego etapie przybyły coraz bardziej dokuczliwa choroba zwyrodnieniowa, przepuklina rozworu przełykowego oraz opuchlizna nóg z wyciekiem ropy. Stryj nigdy się nie skarżył. 9 lutego 1969 roku napisał do kogoś, kto pytał go o stan zdrowia:
Mam osiemdziesiąt siedem lat i… kupę poważnych dolegliwości. Lecz nigdy na te dolegliwości nie zwracam uwagi. W nocy, gdy się dźwigam z łóżka i z trudem ubieram, odmawiam akt uwielbienia Jezusa i Najświętszej Maryi Panny, następnie zaś pozdrawiam moje dolegliwości po piemoncku, jak żarcik w bólu: Cześć, do zobaczenia jutro. Gdybym się przejmował, nie zrobiłbym niczego. Zresztą, cenię sobie moje boleści. To jedyny rodzaj hołdu, jaki mogę okazać Bogu w mej nędzy. Mogę Mu ofiarować jedynie moją nędzę i to mi pomaga w uniżeniu.
W 1896 roku, w wieku czternastu lat, gdy rodzice się rozwiedli, ksiądz Dolindo i jego brat Elio zostali wysłani do kolegium Szkoły Apostolskiej Księży Misjonarzy w Neapolu, z siedzibą przy ulicy Vergini. Taka była wola matki, postępującej w zgodzie z radami kierownika duchowego. Kariera szkolna Dolindo nie obiecywała wiele, ponieważ prawdopodobnie z racji przebytych w dzieciństwie urazów jego umysł wydawał się rozkojarzony i na zawsze odrętwiały. Pewnego razu, mniej więcej trzy lata później, przyszły kapłan odmawiał Różaniec wraz z kolegami przed opartym o książki obrazkiem Matki Bożej. Chodzi o Matkę Bożą Łaskawą, dzierżącą w prawej dłoni śnieżnobiałą lilię, a na drugiej ręce trzymającą przytulone do Niej Dzieciątko. W miejscu Jej serca, na piersi, widoczny jest inny biały kwiat otoczony cierniami. Całość to artystyczny wyraz głębokiej i pod wieloma względami nieprzeniknionej więzi łączącej Matkę z Synem w ciągłym przepływie łask pochodzących z miłosnej ofiary wcielenia się Słowa w łonie Maryi. Po drugiej stronie wizerunku, dziś zazdrośnie przechowywanego przeze mnie jako jeden z najcenniejszych eksponatów, 24 września 1956 roku siedemdziesięciopięcioletni ksiądz Dolindo umieścił własnoręcznie napisane sprawozdanie z cudownego zdarzenia, które uważał za początek swojej drogi w stronę apostolskiej działalności:
Byłem niezdarnym dzieciakiem, mającym kłopoty z rozumowaniem i uczeniem się, trzykrotnie powtarzającym pierwszą gimnazjalną. Obleczony w strój duchowny 15 czerwca 1896 roku, modliłem się przed tym obrazkiem do Matki Bożej, prosząc o inteligencję. Odmawiałem razem z innymi uczniami Święty Różaniec, mając przed sobą ów oparty o książkę obrazek. Mówiłem do Matki Bożej: „Moja słodka Mamo, jeśli chcesz, bym został kapłanem, daj mi rozum, bo widzisz, że jestem głupkiem”. W pewnej chwili, modląc się na kolanach, przysnąłem. Obrazek poruszony czy to powiewem wiatru, czy też jakąś szczególną łaską, trudno powiedzieć, dotknął mego czoła i ocknąłem się ze snu z biednym mym umysłem gotowym i rozświetlonym. Debatowałem, tryskałem wiedzą, byłem kimś innym, lecz jedynie w sprawach, które wielbiły Boga. W innych dziedzinach byłem i nadal pozostałem prawdziwym kretynem. Uciekam się do Ciebie, moja Matko, a Ty mnie oświecasz… Jakże jesteś piękna! Jeszcze większych łask doznałem przy okazji dwóch spowiedzi generalnych: 5 kwietnia 1898 oraz 5 maja 1899 roku.
Podpisał: „Biedny kapłan Dolindo Ruotolo”.
Faktem jest, że niedługo po tym cudownym dopieszczeniu ze strony Matki Bożej w szkole zaczęto nazywać go encyklopedystą. W przeciągu lat okaże się niezwykle eklektycznym i płodnym autorem traktatów teologicznych, pism ascetycznych i pobożnych tekstów, a nawet opowiadań. Powstanie ogrom prac, nie licząc utworów muzycznych.
1 czerwca 1901 roku ksiądz Dolindo wstąpił do wspólnoty księży misjonarzy, składając cztery śluby: ubóstwa, czystości, posłuszeństwa i wytrwałości, a także przyjmując dodatkowe zobowiązanie charakterystyczne dla tego zgromadzenia: głoszenia Ewangelii ubogim. Pierwszym powierzonym mu zajęciem było nauczanie w szkole, którą sam ukończył, oraz prowadzenie zajęć ze śpiewu gregoriańskiego dla kleryków. Dwa lata później poprosił o wysłanie go do Chin, co spotkało się z odmową. Pan przeznaczył go do apostołowania w Neapolu. 24 czerwca 1905 roku stryj został wyświęcony na kapłana. Była to dla niego wielka radość – i przekazał ją memu ojcu oraz wszystkim swym bliskim. Niebawem przeniósł się na dwa lata do Apulii; najpierw zatrzymał się w Tarencie, następnie w miejscowości Molfetta.
W tamtym okresie ksiądz Dolindo przeczuwał mające wkrótce spaść na niego prześladowania. Jego przełożony, ojciec Andrea Volpe, został włączony w wewnętrzne śledztwo wspólnoty zakonnej z powodu kierownictwa duchowego, jakiego mój stryj się podjął w stosunku do pewnej trzydziestoletniej kobiety pochodzącej z Vizzini w Katanii. Nazywała się Serafina Gentile i twierdziła, że ma nieustanne wizje Jezusa i Maryi, w których otrzymuje przesłania. Ksiądz Dolindo odmówił obciążenia jej oskarżeniami o „przewrotność umysłową”, o co był proszony, i wspólnie z ojcem Volpem świadczył o niej jako o osobie wierzącej i szczerej, co – jak podkreślał – nie oznaczało, że jej przeżycia pochodziły od Boga. Nie on winien o tym orzekać. Na tym sprawa się nie skończyła: wraz z ojcem Volpem, od którego się nie odciął, ksiądz Dolindo został oskarżony o uleganie mistycznym fantazjom pani Gentile. O niej zaś zrobiło się już dostatecznie głośno w całym kraju dzięki gazetom, które rozpowszechniały, niejednokrotnie w duchu typowego dla tamtej epoki antyklerykalnego sarkazmu, pogłoski o jej rzekomych cudach i umiejętnościach przewidywania. Kobieta tymczasem twierdziła, że dla zbawienia rodzaju ludzkiego potrzebne będzie nowe ukazanie się, a nawet wcielenie Ducha Świętego. Z tej przyczyny na trzydzieści sześć dni, począwszy od 30 października 1907 roku, zawieszono księdza Dolindo w prawie do odprawiania Mszy Świętej. Dzień wcześniej został on wezwany do Neapolu, gdzie zażądano od niego porzucenia sprawy pani Gentile. Oskarżony o „herezję formalną i dogmatyzującą”, miał udać się do Rzymu i poddać procedurom Świętego Oficjum. Po czterech uciążliwych miesiącach wnikliwego śledztwa, podczas którego nie wycofał się z żadnego swego wcześniejszego zeznania, został ukarany suspensą i zmuszony do przejścia badań psychiatrycznych, z których wynikało, że jego umysł jest całkowicie sprawny.
W rodzinie nie znalazł wsparcia. Jego bracia, kapłani Elio i Ausilio mieli go za chorego psychicznie, a nawet za opętanego. Popadł w taką materialną nędzę, że w październiku 1908 roku musiał przyjąć propozycję pracy u swego krewnego sklepikarza, który wykorzystywał go jako służącego i tragarza, nakładając na księdza Dolindo zajęcia ciężkie i mało zaszczytne. Wszystkie gorzkie ciosy stryj przyjmował nie tylko ze spokojem, ale i z pragnieniem udziału w boleściach Ukrzyżowanego. To postawa przypominająca mistyczne poświęcenie św. Katarzyny ze Sieny, która pisała: „Panie, jeśli spada na mnie jakaś krzywda, spraw, bym się nie zastanawiała, dlaczego mi ją wyrządzono, ale dlaczego na to pozwoliłeś”.
13 kwietnia 1908 roku ksiądz Dolindo został wezwany przez swych neapolitańskich przełożonych, którzy poddali go obrzędowi egzorcyzmu, po czym usunęli ze Zgromadzenia Księży Misjonarzy. 15 maja tego samego roku z martwym sercem, choć nie wypowiadając żadnego słowa przeciwko władzy kościelnej, stryj powrócił do domu rodzinnego. Prasa podawała przeinaczone wieści o nim i o ojcu Volpem, co odsuwało go coraz bardziej na margines neapolitańskiego duchowieństwa. Rękę podał mu rezydujący w Cosentino arcybiskup Rossano-Cariati, Orazio Mazzella, wytrawny teolog. Kapłani poznali się w Tarencie. Gdy hierarcha dowiedział się o dramatycznej sytuacji, w jakiej znalazł się młody ksiądz, zaprosił go do siebie i mianował dodatkowym sekretarzem, broniąc go jednocześnie z pasją przed Świętym Oficjum – Dolindo mógł więc przyjąć zaoferowaną gościnę i starać się spożytkować czas oczekiwania na sprawiedliwą i pełną rehabilitację.
19 października 1909 roku po południu pociąg przywiózł go z Neapolu do Rossano. Ksiądz Dolindo nie wyglądał na swoje dwadzieścia siedem lat: „o chłopięcej twarzy i sylwetce, naiwny i dobry. Wypełniała go namiętna, nieugaszona miłość do Jezusa”. Na stacji czekał na niego powóz arcybiskupa, który zaoferował mu opatrznościową gościnę. „Mazzella nie przypuszczał, jak bardzo wyrafinowaną duchowość i ile niezwykłych charyzmatów posiadał ten księżulek”. Akurat w tamtym czasie rozpoczynały się jego doświadczenia mistyczne, wewnętrzne rozmowy z różnymi bytami niebiańskimi, wizje i duchowe podróże. Gdy modlił się w swym pokoiku w domu biskupim, a jeszcze częściej w kaplicy Najświętszego Serca Jezusowego w katedrze w Rossano, w której pozostawał nieraz przez całą noc na adoracji Najświętszego Sakramentu, doznawał bardzo silnego skupienia przypominającego ekstazę. Odczuwał wtedy nieodparty nakaz spisywania słowo w słowo tego, co mu przekazywali Jezus lub Matka Boża. Spowiednik, szacowny kanonik Mariano Renzo, poradził młodemu kapłanowi, aby opowiedział o wszystkim biskupowi Mazzelli. Ten skrupulatny badacz dokładnie przyjrzał się wszelkim okolicznościom i nie wykluczając przeróżnych hipotez, orzekł, że może wchodzić w grę przypadek „lokucji, o ile nie «formalnej», to przynajmniej «sukcesywnej», czyli wytworzonej we własnym umyśle, w oparciu o własny talent, lecz, jak to było w przypadku niektórych świętych, oświeconej przez «niebiosa»”.
Wreszcie 8 sierpnia 1910 roku prośba o rewizję suspensy przyniosła pozytywny efekt i księdza Dolindo w pełni zrehabilitowano: po dwóch i pół roku zawieszenia mógł odprawiać Mszę. Jednakże w grudniu 1911 roku został po raz drugi wezwany do Rzymu i osadzony w pewnego rodzaju kapłańskim więzieniu Świętego Oficjum – on, który nie zrobił nic złego. W końcu, w 1912 roku, po raz kolejny oczyszczono go z zarzutów i odesłano do Neapolu, lecz, jak się później okazało, było to tylko krótkoterminowe zawieszenie broni.
Na dowód prawdziwie zażyłej, braterskiej więzi łączącej księdza Dolindo z moim ojcem wystarczy wspomnieć, że w niezwykle trudnym okresie, gdy na mego stryja spadły niesłuszne oskarżenia i podjęto procedurę usunięcia go z zakonu, przesłał on zdjęcie z następującą dedykacją na odwrocie: „Memu najdroższemu kuzynowi, Umberto Ruotolo, aby to, jak wyglądam, zapewniało go o moim niezmiennym uczuciu i wdzięczności”. Podpisane: „Dolindo Ruotolo, ksiądz z Misji, Neapol, 4 lutego 1909”. Tato usiłował dać mu odczuć swą bliskość, gdy na krewnego spadały lawiny oskarżeń i podłości.
Innym wzruszającym przykładem ich więzi jest długi list księdza Dolindo napisany do mego ojca z okazji jego oświadczyn mojej mamie, Marii Micheli. Wysłany z Rossano list nosi datę 27 września 1911 roku i ma dobrze widoczny napis: „Tylko Bóg! Niech żyje Jezus i Maryja!”. Jest on jednocześnie katechezą dla wszystkich par przygotowujących się do życia małżeńskiego. Często go czytam i za każdym razem odnajduję nowe znaczenia, coraz to mocniejsze. Warto przytoczyć pełną jego treść, zwłaszcza że nigdy dotąd nie był publikowany:
Mój najdroższy Umberto,
choć pewnie jesteś niewyobrażalnie zajęty, nie mogę pozwolić, aby dzień jutrzejszy, który jest dniem twoich oświadczyn, miał przeminąć bez jakiegoś słowa i szczerych powinszowań z mej strony. O Umberto, ty wiesz, jak cię miłuję. Możesz więc sobie wyobrazić, jak się cieszę z tego wielkiego i pięknego kroku, jaki zamierzasz powziąć. Tak, cieszę się, bo podejmujesz decyzję, by położyć fundament pod rodzinę. Rodzina! Jakże słodkie i miłe słowo! Ileż myśli i uczuć skrywa! O, życzę ci, aby rodzina, którą założysz, była rodziną wzorową. Tego ci życzę i mam nadzieję, że tak będzie. Mam nadzieję, że twe gorące pragnienia ziszczą się do końca. Pamiętam, dobrze pamiętam, jak wielokrotnie słyszałem od ciebie o pragnieniu spotkania młodego anioła, młodej kobiety, która by cię pokochała, kochała na zawsze i mocno, nieustannie i czule, pokochała nie słowami i nie po ludzku, ale pokochała uczuciem, miłością duchową, miłością, która pochodzi od Boga i prowadzi do Boga. Ufam, że taka okaże się ta młoda osoba, z którą zamierzasz się związać. O, nie znam jej dobrze, lecz odbieram w duszy wrażenie, że to dobre stworzenie, któremu Bóg pobłogosławi i które obdarzy wielkością, o ile będzie umiało współdziałać z łaską Bożą. Owszem, mam w duszy takie wrażenie, gdy podczas mych ubogich modlitw, a zwłaszcza w czasie składania Najświętszej Ofiary Mszy Świętej modlę się za ciebie i za nią. O, modlę się do dobrego Jezusa za was oboje. Modlę się, aby Jezus oświecił twój umysł, jak i umysł twej narzeczonej, i pozwolił wam pojąć, co znaczy rodzina, małżeństwo. Aby pomógł wam pojąć, że w małżeństwie wszystko jest wielkie i wzniosłe. Nie należy patrzeć na nie jak na zabawę, kontrakt, rzecz ludzką. To wydarzenie zawiera w sobie coś ludzkiego oraz coś Boskiego. Zawiera coś ludzkiego, ponieważ spotykają się dwie ludzkie istoty; zawiera zarazem coś Boskiego, bo to Bóg ustanowił małżeństwo, które ma za cel podarować ojczyźnie, Kościołowi, Bogu wzorową rodzinę oraz pomagać sobie nawzajem we wspólnym wznoszeniu się, doskonaleniu i osiągnięciu Boga w wieczności. O, modlę się i błagam Jezusa, by wam pomógł zrozumieć to wszystko, co winno być dla was jak jasna gwiazda, w którą należy wpatrywać się nieustannie przez całe małżeńskie życie. Modlę się zatem o to do dobrego Jezusa i tym bardziej Go proszę, aby wlał wam w serce miłość, miłość prawdziwą, mocną, wielką. O taką miłość dla was proszę Jezusa, ponieważ wszystko zależy od miłości. W Jego miłości kryje się sekret rodziny, jej siła, życie, szczęście i blask. Miłość nie jest wszystkim, nie jest łaską, ale początkiem, postępem i celem. Gdy zabraknie prawdziwej miłości, braknie wszystkiego. Mając miłość, będziecie mieli wszystkiego pod dostatkiem.
Mężczyznę i kobietę można porównać do dwóch kamieni. Aby dwa kamienie pozostały na zawsze złączone, by połączyły się w jeden kamień, potrzeba wiążącego je wapna. Gdy wapna zabraknie, przy pierwszym podmuchu wiatru rozpadną się. Otóż wapnem łączącym mężczyznę i kobietę jest miłość. Miłość stworzy z nich jeden umysł i jedno serce. Gdy jest miłość, żaden wiatr, burza czy zawierucha nie zdołają rozdzielić tych dwóch serc. Tylko z miłości można podjąć się wszystkiego, by nawzajem dać sobie szczęście. Tylko z miłości można wszystko poświęcić. O, proszę Boga, by dał wiele prawdziwej miłości tobie i twej wybrance, w przekonaniu, że gdy świadomość wielkości małżeństwa i zadań z nim związanych połączy się z prawdziwą miłością, będziesz naprawdę szczęśliwy, a wraz z tobą twoja ukochana. Owszem, będziecie szczęśliwi, ponieważ by osiągnąć szczęście w małżeństwie, potrzeba nie tylko mieć na myśli jasną gwiazdę wielkości małżeństwa, ale i gorący płomień miłości w sercu. Światło w głowie i płomień w sercu, oto elementy składowe szczęścia rodzinnego. Niech więc wzrasta, wzrasta w tobie i w twej ukochanej owo światło i ów płomień, a wówczas będziecie szczęśliwi i zadowoleni. Takie światło i taki płomień winien w tym czasie narzeczeństwa rozlewać się w waszych umysłach i sercach, wzrastając z dnia na dzień aż do doskonałości. Do tego winieneś dążyć ze wszystkich sił; do tego winna dążyć jeszcze mocniej twoja ukochana.
O mój drogi Umberto, ściska mi się serce, gdy w mgnieniu oka myślą ogarniam wszystkie rodziny. Ileż zniszczenia! Ile upadku! Ile nieszczęścia! Lecz to wcale nie dziwi. Wchodzi się w małżeństwo bez żadnego przygotowania. Trzeba przygotować się do małżeństwa. Małżeństwo jest czymś wielkim, toteż wymaga wielkiego przygotowania, podobnie jak i ja, by móc przyjąć święcenia kapłańskie, musiałem się do nich przygotować. Jak żołnierz musi przejść solidną formację, by móc odnieść zwycięstwo na wojnie, tak też i młodzi kandydaci do małżeństwa winni się rzetelnie przygotować i na tym właśnie polega czas narzeczeństwa. Pamiętaj o tym, drogi Umberto, że wszystko zależy od tego czasu, w którym zakłada się fundament pod wielką budowlę. Miej świadomość, że jeśli ten czas przeżyjesz dobrze, wówczas i czas małżeństwa będzie lepszy, najlepszy jak wieczność, do której przede wszystkim należy dążyć. Lecz jeśli ten czas spędzisz źle, gorszy też będzie czas małżeński, a najgorsza będzie wieczność. Wiedz ty wraz z twoją ukochaną, jak istotny i bezcenny jest ten czas, abyś mógł go przeżyć właściwie. A ponieważ jest moim pragnieniem, byś wraz z twoją ukochaną był szczęśliwy w czasie i w wieczności, zamierzam postawić ci przed oczy, czym jest narzeczeństwo. Czym jest narzeczeństwo? Wejść w narzeczeństwo znaczy jakby ruszyć w drogę, w imię Boże, podjąć coś w rodzaju miłosnego nowicjatu. Narzeczeństwo polega na wzajemnym obowiązku ukształtowania w sobie prawdziwej miłości, która winna wzrastać i zostać poświęcona Bogu przez sakrament. Istotę stanowi uformowanie serca do wzajemnej czci i szacunku.
Pomagać sobie nawzajem w umiejętności dostosowywania się jednego do drugiego, pozbywać się słabości, uzbrajać w cnoty, które winny coraz bardziej krzepić i ozdabiać. Jednym słowem: w okresie narzeczeństwa należy usunąć i wygasić wszystko, co nie sprzyja jedności dwóch serc, a sięgać po to, co tej jedności służy. Nad tym nieustannie winni się młodzi zastanawiać i tym zajmować. Kto tak czyni, będzie miał wszystko, by potem dać wszystko. Narzeczeni? O Umberto, mogę płakać, gorzko płakać nad tą raną, obserwować ich i płakać, widząc, jak beznadziejnie im przebiega ten bezcenny okres. Jak przeżywają to, co macie teraz przed sobą, inni narzeczeni? Wydumane zamki, połyskujące plany, złote sny. Ilomaż pomysłami obsypują sobie życie zwłaszcza kobiety! Ileż słów, zdań, liścików pełnych miłości, lecz pozbawionych uczuć! Ile kaprysów, nerwów, przekonywania, ceregieli, pragnień tego lub innego przedmiotu, tej czy innej modnej lub niemodnej ozdoby… I jak, w oparciu o tak ulotne przygotowanie, małżeństwo ma się udać? Jakim cudem w chwili wzniosłej i najważniejszej, gdy dwoje młodych ludzi staje przed ołtarzem, by otrzymać Boże błogosławieństwo, ma zstąpić w ich serca łaska, która połączy ich nierozerwalnie na całe życie?
Drogi Umberto, przemyśl dobrze i na serio to, co ci mówię. Gdybym miał tylko taką możliwość, usiłowałbym co do tego wszystkiego jeszcze mocniej przekonać twą ukochaną, bo wszystko zależy od powagi kobiety. Toteż chcę ci powiedzieć, że musisz być świadomy, że małżeństwo niesie ze sobą święte chwile radości i słodyczy. Myślę o poważnych zagrożeniach i nieugaszonym bólu, na który kobieta bywa bardziej wrażliwa i który mimo to codziennie znosi.
Powiedzieć: kobieta i matka, to tyle, co powiedzieć: męczennica. O, by wszystko układało się jak należy w życiu małżeńskim, należy umieć przyjmować Bożą łaskę. Jeśli będziecie mieć łaskę Bożą, wszystko będzie szło jak należy; jeśli nie, wszystko będzie postępowało w złym kierunku. Czy wiesz, kiedy i kto jest w posiadaniu tej łaski? Łaska przenika dusze, gdy obydwoje, po tym, jak złożyli przysięgę, klęczą przed Sakramentem, a kapłan ich błogosławi. W tej chwili zstępuje łaska, która będzie na tyle obfita, na ile będzie się gotowym ją przyjąć. Nie wszyscy otrzymują taką łaskę. Jedynie ci, którzy się przygotowali. I jak Bóg ma pobłogosławić dwojgu młodym małżonkom, skoro ci ściągają na siebie Boże przekleństwa? To wyjaśnia, czemu po kilku dniach wszystko w małżeństwie zaczyna nużyć i budzić niezadowolenie. Tak musi być, bo gdzie brakuje Boga, tam brakuje wszystkiego. Drogi Umberto, czy pragniesz, by w momencie tak uroczystym i wyjątkowym zstąpiło na ciebie Boże błogosławieństwo? Przygotuj się dobrze wraz z twoją ukochaną, abyście w tym uroczystym dniu mogli zbliżyć się do ołtarza nie tylko w cudownych strojach, ale jeszcze bardziej przyozdobieni w duszy cnotami potrzebnymi do tego, by z dwóch serc utworzyć jedno, na wieki złączone.
Jak widzisz, wszystko zależy od tego czasu przygotowania, toteż warto go w jak najlepszym stopniu wykorzystać. Postaraj się pozbyć tego wszystkiego, co słusznie mogłoby sprawić przykrość twej narzeczonej. Powiadam: słusznie, bo nieraz młode dziewczyny lubią pokaprysić, co też odpowiada ich wiekowi. Usiłuj poznać dobrze charakter, ponieważ, znając nawzajem swe skłonności, każde z was będzie potrafiło poskramiać wady i nie przywiązywać wagi do drobiazgów. Staraj się szanować i czcić twoją narzeczoną, dostrzegaj w niej kogoś, kogo Bóg postawił przy tobie jako pomoc i wsparcie, a ona zobaczy w tobie mężczyznę przewidzianego przez Boga dla niej jako siła i podpora. I módl się dużo. Tak, drogi Umberto, trzeba wiele się modlić, by dobrze zrozumieć ten wielki krok, który zamierzasz uczynić. I by oznaczał on prawdziwą miłość. Wierz mi, jeśli Bóg nie wleje jej w twoje serce i w serce twej ukochanej, miłość nie będzie waszym dobrem. Będzie tylko paplaniną, nie miłością, złudzeniem, miłością niską, która zamiast uskrzydlać ducha, poniewiera nim, zamiast uskrzydlić duszę, upokorzy ją. Będzie to miłość nerwowa, słomiany ogień. Twoja miłość i miłość twej narzeczonej nie powinna być słomianym ogniem, ale czymś prawdziwym, mocnym i wspaniałodusznym. I jeśli chcesz, by taką była, musisz o to prosić Boga, musisz o to prosić dla siebie i dla twej ukochanej. Podobnie też twoja ukochana z jeszcze większą żarliwością winna prosić o to dla siebie i dla ciebie. Jakże miła Bogu będzie twoja modlitwa: mój Boże, mój Boże, wlej w me serce prawdziwą miłość do mej ukochanej. I jeszcze milsza będzie modlitwa twej ukochanej: Boże mój, rozpalaj coraz mocniej w sercu mego Umberto prawdziwą miłość. Dwóch aniołów poleci do nieba, by złożyć u stóp Najwyższego waszą płomienną modlitwę, i dobry Bóg uśmiechnie się do was, i nowe płomienie zapalą się w waszych sercach. Musisz więc modlić się za każdym razem, gdy twoja błyskawiczna myśl lub twoje żarliwe uczucie podąży ku twej najdroższej. Wtedy połącz myśl o niej z myślą o Bogu. Powinieneś tak postępować przy każdym spotkaniu i każdej rozmowie. Jeśli zdołasz sprawić, by myśl o Bogu była w tobie stale obecna, jeśli dobry Bóg będzie w każdej twej myśli, w każdym uczuciu twoim i twej narzeczonej, w każdym twoim i jej słowie, jakże słodkie, miłe i owocne będą wasze rozmowy. Miłość będzie wzrastać i w tobie, i w twej ukochanej, podczas gdy ustąpi wszystko, co mogłoby przygasić płomień w tobie i w niej, wszystko, co po rozmowie spowija myśli mrokiem, a serce wysusza zarzutami.
Powiesz, że prawię ci kazania. Owszem, zamierzam głosić ci kazanie, ponieważ kocham cię bardzo i chcę, abyście wraz z twoją ukochaną byli szczęśliwi i zadowoleni. Toteż zamierzam ci powiedzieć, że nie powinieneś zadowalać się tylko zwykłą modlitwą, ale powinieneś zawsze wiernie przystępować do sakramentów w celu zdobycia prawdziwego ducha religijnego. I dlatego wymagana jest przede wszystkim porządna spowiedź, solidne oczyszczenie duszy z wszelkiej winy, bowiem jeśli w sercu tkwi wina, nie może zrodzić się piękny kwiat miłości. Poza tym nawet nie wiesz, jak wiele dobra otrzymasz, spowiadając się często w tym okresie narzeczeństwa. Wiele łask i sił dostarczy ci częste obmywanie duszy we krwi Jezusa, która w Sakramencie wylewa się i daje obficie. Zatem spowiadaj się często i przyjmuj Komunię. Przyjmuj często Boga miłości i niech Go przyjmuje także twa ukochana. A zatem modlitwa i sakramenty, bo one rozjaśniają umysł i budzą ogień. W ten sposób będziesz wraz z twoją narzeczoną widział jedynie dobro i przygotowując się odpowiednio, położysz solidny fundament pod budowlę, którą będziesz stawiał przez całe życie, zawsze. Lecz co się stanie, jeśli ten duch religijny nie obudzi się w twym sercu?
To pierwsza i najistotniejsza jakość, której winno się szukać zarówno w nim, jak i w niej. Pamiętam, co powiedział jeden filozof do swego ucznia. Ten pewnego razu poszedł do swego nauczyciela i powiedział: „Mistrzu, jestem zadowolony i szczęśliwy, bo się zaręczyłem”. „Wspaniale” – odrzekł nauczyciel i dodał: „A jakie zalety ma twoja narzeczona?”. „Jest dostatecznie bogata” – odpowiedział uczeń. Wtedy mistrz napisał na kartce zero. „Jest piękna, sympatyczna i powabna”. I nauczyciel napisał drugie zero. „Jest inteligentna, błyskotliwa i ma cięty dowcip”. Nauczyciel dodał kolejne zero. „Jest szlachcianką”. Mistrz dodał do poprzednich zer jeszcze jedno. W końcu uczeń stwierdził: „Jest pobożna, dobra i religijna”. Wtedy mistrz przed kolumną zer umieścił jedynkę, by pokazać, że wszystkie zalety, jakimi może dysponować dziewczyna, są tylko zerami i niczym więcej. Lecz jeśli ma ducha pobożności, jest religijna i cnotliwa, wtedy wszystkie pozostałe zalety nabiorą wartości. To zasadnicza rzecz, której chłopak winien szukać w narzeczonej, a narzeczona w narzeczonym. Tylko z tego winni się cieszyć i tym chlubić. Dziś ludzie myślą o wszystkim z wyjątkiem zapewnienia sobie tego zasadniczego punktu w małżeństwie. Dlatego małżeństwo często dostarcza jedynie kolców. Lecz nie takie winno ono być; toteż w twoim sercu, jak i w sercu twej narzeczonej winien mieszkać prawdziwy duch religijności i pobożności, święta bojaźń Boża. Wtedy twoja rodzina będzie wzorowa. Wtedy stwierdzisz, doświadczysz i poczujesz, że jesteś szczęśliwy.
Zakończę stwierdzeniem, że z tego wszystkiego, co ci powiedziałem, powinieneś z całą jasnością wywnioskować, że czas narzeczeństwa nie jest czymś na darmo i bezużytecznym, by się zabawić, by się sobie nawzajem przyglądać i chcieć być jak najbliżej, ale że to jest czas poważnego przygotowania. Od tego zależy wasze szczęście lub nieszczęście, doczesne i wieczne. Biada tobie, a zwłaszcza biada twej narzeczonej, jeśli ten czas przeżyjecie tak jak inni.
Nie, jeśli naprawdę chcesz być szczęśliwy i twoja narzeczona naprawdę chce być szczęśliwa, i jeśli nie chce wylewać łez przez całe życie, powinniście przygotować się rzetelnie, bo małżeństwo jest czymś wielkim i wzniosłym. Pióro, jak widzisz, drogi Umberto, naprawdę ma ochotę wygłaszać ci kazania. Lecz czy ja, który cię tak bardzo kocham, powinienem milczeć w tak uroczystej chwili twego życia? Ja, który znam niebezpieczeństwa związane z narzeczeństwem; ja, który muszę gołą ręką dotykać fatalnych skutków małżeństw bez solidnego przygotowania; ja, który jestem zmuszony oglądać łzy i wysłuchiwać żalów? Nie mogłem milczeć, musiałem ci coś powiedzieć, byś mógł ożywić w sobie i spełnić gorące pragnienie założenia prawdziwej rodziny i cieszyć się szczęściem. Osiągniesz to wraz z twoją wybranką, o ile wspólnie dobrze się przygotujecie. Ufam, że będziecie szczęśliwi. Temu ufam i tego się spodziewam, i chcę ci powiedzieć, że jestem z tobą, bo znam doskonale twe serce. Ponadto czuję w duszy, że ta powierzona tobie przez Boga dziewczyna będzie dla ciebie naprawdę słodką towarzyszką, jak i ty będziesz dla niej przewodnikiem, siłą i obroną. Amen.
Proroctwo o jedności moich rodziców okazało się trafne. Mama ogromnie szanowała księdza Dolindo za jego świętość życia, lecz także i on podziwiał ją i wskazywał jako wzór matczynej czułości ze względu na to, jak opiekowała się licznymi dziećmi. Nina Scotti, duchowa córka księdza Dolindo, powiedziała mi, że gdy szedł w odwiedziny do domu kuzyna Umberto, zawsze wracał w dobrym humorze i mówił: „Jakże słodka jest ta Maria Michela z dzieckiem na ręku, wygląda jak Matka Boża”. Tym małym dzieckiem byłam ja, ostatnia w rodzinie.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
1 Chodzi o miejscowość w rejonie Bergamo, w północnych Włoszech, w której w dniach 13–21 oraz 28–31 maja 1944 roku siedmioletnia Adelaide Roncalli była świadkiem objawień maryjnych. Pomimo braku oficjalnego uznania nadprzyrodzonego charakteru tych objawień ze strony władz kościelnych Ghiaie di Bonate stało się miejscem narastającego wciąż kultu maryjnego i ruchu pielgrzymkowego. Zjawiskiem tym interesował się osobiście Jan XXIII, tym bardziej że miejsce to jest oddalone o zaledwie 9 km od Sotto il Monte, rodzinnej miejscowości papieża. Wizjonerka zmarła w 2014 roku, pozostawiając po sobie dwa zbieżne w treści osobiste zapiski. W miejscu objawień jest dziś wybudowana kaplica poświęcona Świętej Rodzinie [przyp. tłum.].
2 Dolindo Ruotolo urodził się 6 października 1882 roku [przyp. tłum.].