Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wywiad rzeka z Kardynałem Kurtem Kochem, przewodniczącym Papieskiej Rady ds. Jedności chrześcijan, przeprowadzony przez ks. Roberta Biela dla wydawnictwa Gaudium to odkrycie szerokiej perspektywy widzenia i rozumienia Kościoła. Ksiądz Kardynał odnosi się m.in. do problemów ekumenizmu, akcentując przede wszystkim rozumienia go jako działanie na rzecz jedności, a nie akcentowanie różnic. Ciekawe są również spostrzeżenia dotyczące aktualnych wydarzeń z życia Kościoła, jak pontyfikat papieża Franciszka czy Nadzwyczajny Synod o Rodzinie. Kardynał dzieli się bogatą wiedzą z zakresu nauki o Kościele.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 214
Rok wydania: 2015
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytułem wstępu
Wybitny szwajcarski teolog Hans Urs von Balthasar pisząc o aspektach chrześcijańskiego pluralizmu określił kiedyś prawdę mianem symfonicznej1. Takie zestawienie nie powinno dziwić – Balthasar był bowiem nie tylko teologiem, ale też kompozytorem i wielkim miłośnikiem muzyki. Ta jego pasja przenikała i ubogacała także jego teologiczną myśl. Z tej racji mówił on o symfoniczności prawdy, o symfonicznej doskonałości Kosmosu oraz o różnorodności instrumentów, które wspólnie brzmią w akordzie wiary2.
Owa głoszona przez Balthasara symfoniczność prawdy, odbiła się szerokim echem w teologicznej przestrzeni minionego stulecia. Nawiązując do tego jakże bogatego dorobku swojego wielkiego rodaka teologię uprawia także inny szwajcarski kardynał, związany z Lucerną były biskup Bazylei, a obecny Przewodniczący Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan Kardynał Kurt Koch. Pisząc o zasługach Balthasara, podkreśla, że przez swoją bogatą teologię przyczynił się on do „ucieleśnienia uniwersalizmu Kościoła”3. W swoich naukowych dociekaniach Koch zaczerpnął od swego wybitnego rodaka także „teologię trzech dni”4. W tym nurcie myślowym trzeba umiejscowić głoszoną przez byłego biskupa Bazylei paschalną wizję Kościoła określonego przezeń mianem Kościoła Wielkiej Soboty5.
Tych dwóch wybitnych szwajcarskich teologów łączy nie tylko teologia „trzech dni”, ale też troska o eklezjalną symfoniczność. Jak się jednak okazuje melodia współczesnego życia Kościoła katolickiego brzmi czasami trochę kakofonicznie, mimo że zgodnie ze swoją istotą powinna być – używając terminologii H.U. von Balthasara – symfoniczna6.
Pisze o tym niemiecki pastoralista Josef Müller, który trafnie nazywa kontekst życia współczesnego człowieka swoistą „melodią czasu”, która towarzyszy także działalności Kościoła i powinna być uwzględniana również w duszpasterstwie. Nie ulega bowiem wątpliwości, że ludzie powierzeni trosce duszpasterskiej Kościoła są „dziećmi swojej epoki” i dlatego nucą wciąż tę „melodię współczesnych czasów”7.
Z tej racji w Kościele może dziać się czasami tak jak w Wiedeńskiej Filharmonii. Tu i ówdzie da się słyszeć – jak pisze znany austriacki pastoralista Paul Michael Zulehner – że wśród tamtejszych filharmoników często toczą się wewnętrzne spory, a czasami nawet kłótnie. Nie jest też transparentne, w jaki sposób podejmują oni swoje decyzje – z pewnością nie zawsze są one demokratyczne czy synodalne. Wszystkie te symptomy, nawet niepokojące, nie powinny jednak nikogo zniechęcać do pójścia na koncert, ponieważ można być pewnym, że owi czasami nawet skłóceni artyści, staną na wysokości zadania – zagrają profesjonalnie i zabrzmią symfonicznie w pełnym tego słowa znaczeniu.
Przenosząc tę sytuację na kościelne realia, Zulehner dochodzi do wniosku, że „Kościoły zdają się dzisiaj poświęcać wiele energii na reorganizację zespołu artystów muzyków, a o Mozarcie jakby było cicho”8. Gdyby rzeczy miały się w ten sposób, to świadczyłoby to źle o Kościele i stanowiłoby wystarczający powód do tego, aby wszyscy: zarówno synodalne gremia, jak i biskupi, z jeszcze większym niż dotąd zaangażowaniem zatroszczyli się o to, aby również dzisiaj był w nim – mówiąc językiem Zulehnera – grany Chrystus. Dopiero wtedy życie eklezjalne znajdzie się w stanie zdrowego współbrzmienia i rodzącej podziw harmonii.
Dlatego Kościół nie może przestać troszczyć się o poprawne brzmienie i symfoniczny charakter swojej posługi. Ważne starania o to, by w centrum kościelnej uwagi postawić cantus firmus wiary chrześcijańskiej, podejmuje między innymi wspomniany już Kardynał Kurt Koch. Aby jednak ów cantus firmus ecclesiae wybrzmieć mógł z całym swym pięknem Kościół musi najpierw sam w sposób wiarygodny ożywić koncyliarność i poczuć się odpowiedzialny za zbudowanie wspólnoty i stworzenie ekumenicznej symfonii w nowej Europie9.
Dopiero w takiej perspektywie można bowiem dostrzec całe piękno polifonii eklezjalnego życia. Jeśli zatem Kościół będzie komponował swoją przyszłość w oparciu o synodalny klucz nutowy, to z pewnością cała melodia życia Kościoła w trzecim tysiącleciu będzie miała symfoniczny charakter10.
Trosce o tę symfoniczność poświęcił się – szczególnie na płaszczyźnie ekumenicznej – Kardynał Kurt Koch. Jego doświadczenia życiowe utwierdzały go bowiem stale w przekonaniu, że nic tak bardzo nie szkodzi wiarygodności chrześcijaństwa, jak trwający jeszcze nadal podział. „To wciąż jeszcze istniejące rozdarcie Kościoła jest tą śmiertelną chorobą, z którą chrześcijanie nigdy nie mogą się pogodzić i której nie mogą bagatelizować. Tutaj znajduje się – wyznaje Koch – najgłębsze uzasadnienie, dlaczego ja upatruję celu swojego życia w działalności ekumenicznej i dlaczego praca na rzecz ekumenizmu zajmuje priorytetowe miejsce w moim życiu”11.
O tym staraniu obecnego przewodniczącego Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan o symfonię życia eklezjalnego traktuje ta powstała właśnie w oparciu rozmowy z nim książka – Symfonia jedności. Możliwość spotkań i przeprowadzenia kilku rozmów z Kardynałem oraz praca nad tą książką były dla piszącego te słowa radością i zaszczytem. To, że moje ścieżki naukowe, a później także kapłańskie drogi życiowe skrzyżowały się ze szlakami obecnego Przewodniczącego Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan Kardynała Kurta Kocha, stanowi dla mnie piękną lekcję eklezjologii szeroko otwartych oczu. Moje wcześniejsze rozmowy z nim – jeszcze w siedzibie biskupa Bazylei w Solothurn – i znajomość jego bogatego dorobku naukowego12 sprawiły, że nie zdumiewałem się już, kiedy w swoim watykańskim mieszkaniu usiadł naprzeciwko mnie i tak po prostu... mówił tę książkę.
Postać Kardynała Kurta Kocha, współczesnego świadka Kościoła Wielkiej Soboty, zasługuje na krótkie przedstawienie we wstępie do tej publikacji. Nie ulega wątpliwości, że ten powołany niedawno do kolegium kardynalskiego biskup Bazylei jest postacią nietuzinkową; osobą, dla której teologia stała się pasją najpierw kapłańskiego, później biskupiego, a obecnie kardynalskiego życia. Sam wyznaje to w swoistym usprawiedliwieniu swojej teologicznej działalności: „Postrzegam to – pisze Koch – jako wielki przywilej, że jest mi dane być teologiem i tym samym przez całe życie zawodowo zajmować się pierwszymi i ostatecznymi pytaniami dotyczącymi człowieka i świata”13.
Znając treść Symfonii jedności mogę dziś, nawiązując do wspomnianego już wcześniej H.U. von Balthasara powiedzieć, że nie tylko prawda, ale też i jedność jest symfoniczna. Taki jej charakter zależy jednak w dużym stopniu od tego, przez kogo jest ona – by pozostać przy nomenklaturze muzycznej – wykonywana. Jeśli bowiem owa jedność jest grana tylko przez prostych muzykantów, to zawsze będą jej towarzyszyć pewne dysonanse. Warunkiem tego, aby jedność była symfoniczna, jest konieczność jej wykonania nie przez muzycznych wyrobników, ale przez wirtuozów. A takim wirtuozem jedności jest bez wątpienia obecny Przewodniczący Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan Kardynał Kurt Koch.
Ks. RobertBiel
1 H.U. vonBalthasar, DieWahrheitistsymphonisch. AspektedeschristlichenPluralismus, Einsiedeln1972.
2 T. Krenski, HansUrsvonBalthasar. DasGottesdrama, Mainz1995, s. 18.
3 K. Koch, Lust am Christsein. KleineTextederErmutigung.Freiburg1992, s. 347.
4 Por. K. Koch, Kościeledokądzmierzasz?, Lublin2014, tł. R. Biel, s. 29.
5 Por. R. Biel, KościółWielkiejSoboty. PaschalnawizjaKościoławujęciukardynałaKurtaKocha, Tarnów2013.
6 H.U. vonBalthasar, DieWahrheitistsymphonisch. AspektedeschristlichenPluralismus, dz. cyt.
7 Müller, Pastoraltheologie. EinHandbuchfürStudiumundSeelsorge, Graz – Wien – Köln1993, s. 87.
8 P.M. Zulehner, MozartundPhilharmoniker, w: DialogalsSelbstvollzugderKirche?, red., G. Fürst, Freiburg – Basel – Wien1997, s. 230-241, cyt., s. 236.
9 K. Koch, KircheimDialog. ZwischenRealitätundVision, Graz – Esztergom – Paris – NewYork1995, s. 65.
10 K. Koch, Kirche – umGotteswillen!! UnzeitgemäßeRedengegendenTrend, Freiburg1998, s. 263n.
11 K. Koch, LustamChristsein, dz. cyt., s. 383.
12 R. Biel, Kościół Wielkiej Soboty, dz. cyt.
13 K. Koch, LustamChristsein, dz. cyt., s. 379.
K
Z metryki Kardynała
Rozmawiamy z Księdzem Kardynałem w jego mieszkaniu znajdującym się w bezpośrednim sąsiedztwie Kongregacji ds. Nauki Wiary. To miejsce wymusza niejako na przychodzącym tutaj „grzeczne” pytania. Jednak osoba Księdza Kardynała, jego gościnność i prostolinijność zapraszają do szczerej i otwartej rozmowy nawet na trudne tematy dotyczące współczesnego życia eklezjalnego, a w Jego domu można czuć się swobodnie mimo zobowiązującej historii tego miejsca.
S
Księże Kardynale, zanim zaczniemy naszą rozmowę, chciałbym zwrócić uwagę na jeden ciekawy fakt. Obydwaj mamy wprawdzie – jak to pisze św. Paweł – „naszą ojczyznę w niebie”, ale mimo to mamy też naszą ziemską ojczyznę: dla Księdza Kardynała to Szwajcaria, dla mnie Polska. I muszę przyznać, że wbrew pozorom łączą nas nie tylko te same barwy narodowe: biel i czerwień. Co więcej, jeśli spojrzymy na dawną stolicę biskupią Księdza Kardynała – Solurę (Solothurn), to podobieństwa są jeszcze większe, bo polska flaga narodowa ma taki sam układ kolorów jak flaga Solury, z tą tylko różnicą, że w innej kolejności. Polska ma flagę biało-czerwoną, a Solura czerwono-białą. Ponadto nasz bohater narodowy Tadeusz Kościuszko zmarł właśnie w Solurze.
Cofnijmy się jednak na początku naszej rozmowy do małego miasteczka w centralnej Szwajcarii – Emmenbrücke, gdzie urodził się i spędził swoje dzieciństwo Kurt Koch. Proszę nam powiedzieć, kiedy właściwie narodziła się myśl zostania w przyszłości księdzem?
W moim przypadku było to stosunkowo wcześnie, bo już w pierwszej klasie szkoły podstawowej. W wieku trzech lat marzyłem o tym, żeby zostać świętym Mikołajem, później chciałem zostać muzykiem, a w pierwszej klasie w wieku siedmiu lat, chciałem już zostać księdzem, ponieważ miałem w mojej parafii bardzo dobrego kapłana, który zaimponował mi wówczas swoją postawą. Wtedy pomyślałem sobie, że ja właściwie chciałbym robić to samo, co on. To pragnienie trwało we mnie.
Dzisiaj – muszę wyznać – uczyniłbym to samo. Kapłaństwo jest właściwie jednym z piękniejszych powołań, jakie można realizować w życiu. Tak naprawdę kiedyś chciałem być proboszczem, ale jak się okazało, nigdy się nim nie stałem. Zostałem najpierw wykładowcą na wydziale teologicznym, a potem biskupem i kardynałem. Ale najważniejsze jest to, że jest się księdzem i duszpasterzem dla ludzi na tak wielu płaszczyznach.
Potem przyszła niespodziewana decyzja o nominacji na urząd biskupa. I tutaj trzeba dodać – biorąc pod uwagę sukcesję biskupią – że Ksiądz Kardynał ma jako biskup w pewnym sensie polskie pochodzenie. Proszę nam powiedzieć, jak do tego doszło?
Kiedy przyjrzałem się kiedyś dokładniej mojemu rodowodowi biskupiemu, byłem strasznie zaskoczony, bo dostrzegłem właściwie tylko polskie nazwiska. Ale taki stan rzeczy jest związany z faktem, że święcenia otrzymałem w Rzymie z rąk papieża Jana Pawła II 6 stycznia 1995 roku. Nieco wcześniej, bo 6 grudnia zostałem przez Ojca Świętego mianowany biskupem. Wtedy zażyczył sobie, żeby konsekrować mnie osobiście właśnie w Rzymie. Ten fakt, że nie przyjmuję święceń biskupich w diecezji, spowodował wprawdzie trochę niezadowolenia we wspólnocie Kościoła lokalnego, ale z drugiej strony pięknym przeżyciem było dla mnie to, że mogłem przyjąć święcenia właśnie w Rzymie. Wprawdzie biskupem jest się w diecezji, ale można nim być jedynie pod warunkiem, że jest się członkiem kolegium biskupiego. Dlatego przyjęcie sakry z rąk Papieża Jana Pawła II tutaj w Rzymie, przy grobie św. Piotra, w kręgu 16 innych biskupów, to było dla mnie oczywiście piękne i bardzo głębokie przeżycie.
Mam wrażenie, że przez przyjęcie święceń biskupich w Rzymie można było też doświadczyć trochę Kościoła powszechnego.
Oczywiście, to cenne doświadczenie Kościoła powszechnego, ale kolegialność biskupów jest przecież podstawowym osiągnięciem Soboru Watykańskiego II. Oznacza to, że jako biskup nie jest się samotnym bojownikiem, chociaż ponosi się odpowiedzialność za daną diecezję, ale jest się członkiem kolegium biskupiego. A jeśli jest to widoczne także przy okazji święceń, to jest to szczególnie piękny znak.
Papież Jan Paweł II zwykł zawsze w Uroczystość Objawienia Pańskiego udzielać święceń biskupom z całego świata.
Nie tylko biskupom z całego świata, ale również tym z Kurii Rzymskiej. Najczęściej zapraszał do Rzymu na święcenia tych nominatów, których pod koniec roku, czyli w listopadzie lub grudniu podniósł do godności biskupiej.
Przez przyjęcie święceń z rąk papieża Jana Pawła II Ksiądz Kardynał jest w pewnym sensie na urzędzie biskupim bliźniakiem kardynała Stanisława Dziwisza i wielu innych polskich biskupów, którzy też otrzymali święcenia od Jana Pawła II. Mam wrażenie, że takie pokrewieństwo jest dla rodowitego Szwajcara czymś zupełnie nowym. Czy Ksiądz Kardynał miał już wcześniej jakieś kontakty z przedstawicielami Kościoła w Polsce?
Moje pierwsze kontakty z Polską nawiązałem przy okazji pisania pracy doktorskiej na temat teologii Wolfahrta Pannenberga. Właśnie Pannenberg zwrócił mi kiedyś uwagę, że jeden z polskich księży także pisze pracę na temat jego teologii i dobrze byłoby, gdybyśmy się poznali. Z tej racji pierwszą osobą z Polski, z jaką się zaznajomiłem był ksiądz profesor Krzysztof Góźdź z Lublina, który pisał swoją pracę doktorską w oparciu o dorobek tego protestanckiego filozofa i teologa. Dzięki tej znajomości zostałem zaproszony krótko po upadku komunizmu z wykładami na temat nowej ewangelizacji na Uniwersytet w Lublinie.
Inny ważny kontakt to moja znajomość z księdzem arcybiskupem Alfonsem Nossolem. Kiedy w 2006 roku zostałem mianowany członkiem międzynarodowej mieszanej komisji do spraw teologicznego dialogu z Kościołem prawosławnym, okazało się, że członkiem tej komisji jest także arcybiskup Nossol. Dzięki tej znajomości zostałem w 2013 roku zaproszony do Opola na ekumeniczne sympozjum organizowane przez arcybiskupa. To są właściwie moje najważniejsze kontakty z Polską, które miałem dotychczas.
W Rzymie miał Ksiądz Kardynał z pewnością okazję spotkać obecnego arcybiskupa Krakowa Stanisława Dziwisza, który przez cały pontyfikat był osobistym sekretarzem papieża Jana Pawła II.
Oczywiście. Przy okazji wizyt, które jako biskup Bazylei składałem w Rzymie u Ojca Świętego Jana Pawła II, spotykałem też jego sekretarza Stanisława Dziwisza. On także zawsze pomagał w uzyskaniu audiencji u papieża. Przypominam sobie, że kiedy obchodziliśmy jubileusz 175 ponownego erygowania diecezji Bazylea, chciałem papieżowi przekazać upamiętniającą ten jubileusz okolicznościową publikację. Ostatecznie stało się to możliwe właśnie dzięki pomocy księdza St. Dziwisza.
Krzyż biskupi jako znak szczególnego naśladowania Mistrza
Spotkaliśmy się w Rzymie w dniu obchodzonego w całym Kościele wspomnienia Świętego Stanisława. Również on – biskup krakowski i męczennik – jest poniekąd wpisany w biskupią metrykę Księdza Kardynała. Jako pasterz Kościoła w Bazylei Ksiądz Kardynał musiał też doświadczyć, jak ciężki jest krzyż noszony przez biskupa. Jest z pewnością wiele powodów, które sprawiają, że również biskup musi cierpieć. Ale Ksiądz Kardynał sam mówił o tym, że krzyż należy nosić ze spokojną pasją i pasyjnym spokojem. W inny sposób Ksiądz Kardynał nie chciał i nie potrafił sobie wyobrazić pełnienia posługi biskupiej w Bazylei...
Odpowiadając na to pytanie chciałbym nawiązać do ostatniego spotkania, jakie miałem z papieżem Janem Pawłem II. Zapytał mnie wówczas jak wygląda moja sytuacja, odpowiedziałem mu tak: Ojcze Święty, im dłużej jestem biskupem, tym mniej mogę zrozumieć kogoś, kto chciałby nim zostać! Papież wyraził swoje zrozumienie i powiedział do mnie: Ma ksiądz biskup rację, ale wciąż są jeszcze tacy, którzy tego nie dostrzegają!
Cóż można powiedzieć?! Sprawowanie urzędu biskupiego nie jest w obecnej sytuacji zadaniem łatwym. Jest to służba na rzecz jedności w dosyć mocno spolaryzowanym Kościele i społeczeństwie. Ale ta służba, choć wcale nie jest łatwa, jest piękna. Pełnienie jej jest ważnym zadaniem, ale jak już wcześniej wspomniałem, jest to związane z krzyżem. Krzyż należy bowiem do urzędu biskupiego; jak powiedział sam Jezus – mamy mieć udział w dźwiganiu Jego krzyża. I kiedy traktuje się ten urząd biskupi poważnie, to wiąże się to również z naśladowaniem Jezusa także w dźwiganiu krzyża.
Prawdą jest więc powiedzenie, że nie ma chrześcijaństwa bez krzyża, ale prawdą jest też, że nie ma posługi biskupiej bez krzyża.
W Pierwszym Liście Świętego Jana jest jeden taki piękny fragment, w którym jest mowa o tym, że woda, krew i Duch są ze sobą ściśle związane (por. 1 J 5, 6). Jan podkreśla tę prawdę, ponieważ, adresaci jego listu – jak się wydaje – za ważną uważali tylko wodę chrztu, a nie krew krzyża i krew Eucharystii. Jan zwrócił w ten sposób uwagę na to, że jeśli bierze się tylko wodę chrztu, a nie uwzględnia się Krwi Eucharystii, to może pojawić się niebezpieczna pokusa odwracania cudu w Kanie. Jezus przemienił tam wodę w wino, a dzisiaj pojawiają się natomiast inne tendencje, aby to – że tak powiem wytłoczone na krzyżu wino przemieniać znów w wodę i brnąć dalej na tej rozwodnionej płaszczyźnie.
Krzyż biskupa polega – zdaniem Księdza Kardynała – także na takim swoistym byciu „kanapką” i znoszeniu nacisków z góry i z dołu. W takiej sytuacji znajduje się każdy biskup, który żyje i działa między samodzielną fizjonomią swojego Kościoła diecezjalnego i swoim zakorzenieniem w strukturach Kościoła powszechnego. Ta niedająca się zniwelować polaryzacja tworzy dzisiaj bez wątpienia płaszczyznę napięć, która dla biskupa może stać się źródłem cierpienia. Cała pociecha w tym, że podobnie jak w kanapce, także w tej relacji, to co najlepsze jest w środku...
Sądzę, że taka sytuacja wynika niejako ze struktury urzędu biskupiego. Biskup jest warunkującym katolickość elementem łączącym między Kościołem lokalnym, któremu przewodzi i którym kieruje, a Kościołem powszechnym. To właśnie jest związane z właściwą strukturą Kościoła katolickiego, którą można najlepiej opisać, posługując się obrazem elipsy. Elipsa ta posiada dwa ogniska: pierwszym jest jedność Kościoła powszechnego, a drugim różnorodność i specyfika Kościoła lokalnego.
Zadanie stojące przed każdym biskupem polega na tym, aby przenosić niejako do powierzonego sobie Kościoła lokalnego sprawy Kościoła powszechnego i z drugiej strony dzielić się z Kościołem powszechnym sprawami, troskami i także cierpieniem Kościoła lokalnego. Często jest jednak tak, że ludzie nie chcą właściwe dostrzegać tej opartej na wymianie relacji. Chętniej widzą ją jako drogę jednokierunkową. Oczekują od biskupa, że do Rzymu zaniesie to wszystko, co stanowi przedmiot troski Kościoła lokalnego, ale w żadnym wypadku nie przyjdzie im nawet na myśl, żeby zainteresować się tymi troskami Kościoła powszechnego, jakie biskup może przywieźć z Rzymu. Ta właśnie służba na rzecz jedności Kościoła lokalnego i Kościoła powszechnego jest ważnym elementem szczególnej odpowiedzialności wynikającej z urzędu biskupiego.
Ut sit in omnibus Christus primatum tenens
Jako motto swojej biskupiej posługi wybrał Ksiądz Kardynał słowa: „Aby Chrystus miał pierwszeństwo we wszystkim” (Kol 1, 18). To hasło pozostaje aktualne też obecnie. Jak Ksiądz Kardynał może teraz – jako przewodniczący Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan – wyjaśnić swoje biskupie zawołanie?
Właściwie rozumiem je tak samo, jak dotąd. Wybrałem takie właśnie hasło biskupie, ponieważ jestem przekonany o tym, że najgłębszy kryzys, jaki teraz przeżywamy w Kościele nie jest właściwe kryzysem Kościoła, ale jest kryzysem wiary w Chrystusa. Kryzys ten polega na tym, że wielu ludzi dostrzega w Jezusie Chrystusie Jego ludzkie cechy, widzi Go jako człowieka, nawet jako dobrego człowieka, ale dlatego właśnie ma problem z wiarą Kościoła, z tym, że Jezus Chrystus jest Jednorodzonym Synem Bożym i że Kościół opiera się na wierze w Jezusa Chrystusa.
Wybrałem na moje hasło biskupie to zdanie z Listu do Kolosan, bo Kościół bez Chrystusa nie ma żadnego sensu i Chrystus musi mieć we wszystkim pierwszeństwo. To przekonanie pozostaje dla mnie aktualne oczywiście także w dziedzinie ekumenizmu, ponieważ jestem przekonany o tym, że możemy zbliżyć się do siebie pod warunkiem, że wspólnie pogłębimy naszą wiarę w Jezusa Chrystusa. Im bardziej zbliżymy się zatem do Chrystusa, tym bardziej przybliżymy się do siebie wzajemnie, dlatego że zdecydowaną wolą Pana jest, aby [Jego uczniowie] byli jedno (J 17, 22). Z tej też racji dla ekumenizmu nie ma w ogóle żadnej alternatywy, o ile chcemy pozostać wiernymi woli naszego Pana. Z tej też racji, teraz kiedy przypadło mi ponosić odpowiedzialność za dialog ekumeniczny Kościoła, jestem także bardzo wdzięczny za to moje hasło biskupie: Ut sit in omnibus Christus primatum tenens.
Każdy biskup, oprócz swojego zawołania biskupiego ma także swój herb. Kiedy patrzymy na herb Księdza Kardynała, to naszą uwagę przyciągają najpierw trzy drewniane łyżki kucharskie połączone z trójlistną zieloną gałązką. Oprócz tego w centralnym miejscu herbu można jeszcze dostrzec gołąbka pokoju. Czy te elementy herbu biskupiego – szczególnie owe łyżki – mają coś wspólnego z etymologią nazwiska Koch, które po polsku znaczy kucharz?
Tak, rzeczywiście te łyżki kucharskie nawiązują do mojego nazwiska. Jest rodzina Kochów z jedną łyżką kucharską w herbie, z dwoma lub z trzema. W moim herbie biskupim mam jeszcze symbol diecezji bazylejskiej; laskę pasterską, która jest herbem Bazylei. Kiedy zostałem powołany do pracy w Rzymie i mianowany najpierw arcybiskupem, a potem kardynałem, postanowiłem zachować mój herb biskupi, ponieważ przybyłem przecież tutaj, do Rzymu jako były biskup Bazylei. Z drugiej strony chciałem też jakoś w szczególny sposób zaznaczyć ekumeniczny charakter mojej posługi, dlatego zdecydowałem się do mojego herbu dodać jeszcze białego gołąbka z zieloną gałązką dla wyrażenia tego, że istota posługi ekumenicznej polega na służbie na rzecz pokoju między chrześcijanami i między Kościołami. Nie znalazłem żadnego lepszego znaku na wyrażenie tej prawdy. Nie chciałem też powtarzać w moim herbie ani symboliki Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan, ani Światowej Rady Kościołów.
Ksiądz Kardynał ma swój herb. Herby miewają także rodziny arystokratyczne i szlacheckie. W tych kręgach jest to rzeczą powszechną. Ksiądz Kardynał pisał kiedyś o tym, że także my, wszyscy chrześcijanie jesteśmy w pewnym sensie arystokratami, bo nasze życie można określić przy pomocy przyimków używanych przez arystokratyczne rody: „von” (od) i „zu” (do). Także nasze życie można określić mianem: od urodzin do śmierci.
Rzeczywiście, my żyjemy, rzec można: od i do. Żyjemy od urodzin do śmierci i od kołyski do grobu; na tym polega w pewnym sensie nasza chrześcijańska arystokratyczna natura, z tym tylko założeniem, że jest to arystokracja w sensie teologicznym, a nie w sensie genealogicznym.
Powołanie do Rzymu i nominacja na Przewodniczącego Papieskiej Rady
Ksiądz Kardynał urzeczywistnia w sobie – co jest rzadkością – dwa sposoby przejmowania urzędu w Kościele. Konkretnie chodzi o wybór na urząd biskupa i nominację na Przewodniczącego Papieskiej Rady. O ile sobie dobrze przypominam, to ów oparty na specjalnym konkordacie demokratyczny wybór na urząd biskupa Bazylei wywołał większe poruszenie, niż papieska nominacja na Przewodniczącego Watykańskiej Rady. Który z tych dwóch sposobów obejmowania urzędów w Kościele wydaje się z perspektywy czasu – zdaniem Księdza Kardynała – korzystniejszy dla współczesnego Kościoła: demokratyczny wybór czy nominacja?
Trudno mi dzisiaj oceniać czy moja nominacja na Przewodniczącego Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan spotkała się z większą przychylnością niż wybór na urząd biskupa. Z tej racji, że to właśnie Szwajcar przejmuje to zadanie, nominacja ta wywołała w mojej ojczyźnie wiele radości. Ale były też i inne głosy, które wyrażały radość z faktu, że w końcu odchodzę i opuszczam Szwajcarię. W pierwszym liście, jaki otrzymałem po mojej nominacji na urząd kardynalski, były zawarte następujące słowa: „W końcu idzie ksiądz tam, gdzie należy, ale proszę przypadkiem nie wracać!”. Ten list to typowy przykład mniej lub bardziej napiętej atmosfery, jaka panuje w Kościele.
Ale wracając do pytania: Kościół nie może oczywiście być demokracją w pełnym tego słowa znaczeniu i to głównie z tej racji, że nie o wszystkim można decydować przez demokratyczne głosowanie. Kościół żyje na gruncie Ewangelii, a Ewangelia została nam przekazana. Nie możemy więc rozstrzygać na drodze demokratycznego głosowania czy Jezus zmartwychwstał czy też nie. Z drugiej jednak strony także w Kościele jest miejsce na bardziej niż dotąd demokratyczne formy współdecydowania, czego przykładem jest choćby wybór na najwyższej eklezjalnej płaszczyźnie – papieskie konklawe. I choć elekcja Następcy św. Piotra jest wyborem, w którym decyzję podejmuje się w oparciu o demokratyczną większość, to ja jestem jednak przekonany, że Kościół nie musi wcale być bardziej demokratyczny, ale powinien być bardziej synodalny. I to jest istotna różnica. Demokracja jest procederem mającym na celu wyłonienie większości, natomiast synodalność oznacza mozolne trudzenie się o znalezienie takich rozwiązań, które nie są wprawdzie jednolite, ale mogą za to być podjęte jednomyślnie.
W tym sensie potrzebujemy – jak sądzę – więcej bardziej rozwiniętych synodalnych naczyń, które tak bardzo leżą na sercu papieżowi Franciszkowi. W swojej adhortacji Evangelii gaudium mówi do nas, że ekumenizm polega na tym, iż uczymy się od siebie wzajemnie. W tym miejscu mówi też o Kościołach wschodnich: od Kościołów prawosławnych możemy się przede wszystkim nauczyć więcej synodalności, ponieważ Kościół jest wspólnotą wiary, która jest w drodze (synhodos). Jest wspólnie w drodze i jest jednocześnie hierarchicznie ukonstytuowana. Taka właśnie zdrowa równowaga między hierarchią a synodalnością wydaje się jednym z największych wyzwań, przed którymi wciąż na nowo staje współczesny Kościół.
Przypominam sobie, że miałem akurat zastępstwo w Bazylei, kiedy papież Jan Paweł II zatwierdził wybór profesora Kurta Kocha na biskupa tamtejszej diecezji. Przedstawiciele środowisk konserwatywnych byli wówczas niemal przerażeni, a eklezjalni liberałowie przeżywali wielką radość. Przy okazji nominacji na Przewodniczącego Papieskiej Rady wszyscy wydawali się być zadowoleni, co w przypadku papieskich nominacji nie jest rzeczą oczywistą. Wielu jest bowiem przekonanych, że papież Benedykt XVI znalazł w osobie Księdza Kardynała Herkulesa ekumenizmu, przed którym wszyscy odczuwają respekt. Nawet prezydent Szwajcarskiej Rady Kościołów Ewangelickich (SEK) Gottfried Locher nazywa tę nominację „szczęśliwym przypadkiem” dla Rzymu i podkreśla, że Ksiądz Kardynał zna Kościoły protestanckie znacznie lepiej niż większość biskupów na naszym globie. Ksiądz Kardynał zna także wszystkie zastrzeżenia i uprzedzenia Kościołów protestanckich wobec Watykanu, a to jest z pewnością bardzo istotnym warunkiem dobrze rozumianego dialogu.
Kiedy papież Benedykt XVI zapytał mnie, czy jestem gotów przejąć to zadanie w Rzymie, zacząłem się trochę ociągać z odpowiedzią. Wtedy Ojciec Święty powiedział mi, że musi wyciągnąć na stół nowe argumenty. Jednym z tych nowych argumentów było życzenie Benedykta, który powiedział wtedy do mnie „Chcę mieć na tym stanowisku znów biskupa znającego Kościoły, które wyszły z reformacji, nie tylko z książek, ale z własnego, osobistego doświadczenia”. Ta wypowiedź uświadomiła mi, że dialog z Kościołami protestanckimi leżał papieżowi Benedyktowi na sercu tak samo jak dialog z Kościołami prawosławnymi. Oczywiście, Szwajcaria jest drugim po Niemczech krajem reformacji, w przeszłości niemal parytetowo podobnym pod względem relacji liczbowych; właśnie w tym leży przyczyna mojego zainteresowania ekumenizmem. Często miałem okazję osobiście widzieć jak protestanci i katolicy żyją obok siebie i ze sobą. Widziałem, jak wiele jest małżeństw mieszanych i to stało się dla mnie przesłanką do tego, żeby intensywniej zająć się problemami ekumenizmu.
W jednej ze swoich wcześniejszych publikacji Ksiądz Kardynał wspomniał o tym, że jeszcze jako kapłan potrzebował w swojej posłudze przede wszystkim swoich ust, potem już jako biskup przede wszystkim uszu. Czego Ksiądz Kardynał potrzebuje najbardziej pełniąc dzisiaj obowiązki watykańskiego ministra ekumenizmu?
Sądzę, że w międzyczasie doszło już do równowagi między ustami a uszami. Oczywiście, uszy są bez wątpienia potrzebne. Trzeba umieć słuchać, wiele słuchać, trzeba umieć wysłuchiwać innych, wszystkich spraw wypowiedzianych głośno i tych niewypowiedzianych także, ale jest się też wciąż zapraszanym, żeby mówić i zajmować stanowisko w różnych sprawach i to jest – muszę przyznać – bardzo trudne wyzwanie.
To, na co chciałbym w tym miejscu zwrócić uwagę, to fakt, że piastowanie tego urzędu ekumenicznej odpowiedzialności wymaga bardzo dużo dyplomacji. Czasami jest to nawet bardziej dyplomatyczne niż teologiczne zadanie. Za tym faktem kryje się też coś pozytywnego, a mianowicie świadomość, że teologiczne dialogi możemy prowadzić, jeśli istnieje dobry fundament pod braterskie, a nawet przyjacielskie relacje. W ekumenizmie należy bowiem umieć rozróżniać dialog miłości i dialog prawdy. Ów dialog miłości oznacza pielęgnowanie braterskich i przyjacielskich relacji, oznacza wzajemne poznanie się i wymianę. Ten właśnie dialog miłości jest podstawowym warunkiem umożliwiającym w ogóle prowadzenie dialogu prawdy. Z drugiej strony nie możemy się zatrzymywać na tym etapie, ponieważ nie chodzi tylko o to, byśmy znaleźli jakiś modus vivendi, sposób na wspólne życie, choć to jest oczywiście ważne, ale ostatecznie chodzi przecież o jedność w wierze, a tę można znaleźć tylko na drodze dialogu teologicznego.
Na Przewodniczącym Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan ciąży jeszcze większa odpowiedzialność niż na biskupie. Ksiądz Kardynał musi teraz sprostać oczekiwaniom: papieża, który liczy na postęp dialogu ekumenicznego, innych Kościołów, które są na drodze ku jedności z Kościołem katolickim oraz wiernych, dla których Ksiądz Kardynał uosabia nadzieję na upragnioną jedność chrześcijan. Wydaje się, że nie jest łatwo sprostać tak wielu oczekiwaniom; to chyba jeszcze gorsza sytuacja niż w przypadku biskupa diecezjalnego.
Niewątpliwie jest wiele oczekiwań. Jest też wiele wyobrażeń dotyczących ekumenizmu i tego, co się pod tym pojęciem rozumie, przede wszystkim w odniesieniu do celu ekumenizmu. W tym kontekście jest rzeczą ważną, aby pozostać wiernym tym katolickim zasadom, które zostały zdefiniowane na Soborze Watykańskim II i zawarte w Dekrecie o ekumenizmie. Przemienienie tego wszystkiego w czyn z uwzględnieniem ogółu wymagań i zachowanie owej klarownej soborowej linii, wcale nie jest łatwym zadaniem.
Pożegnanie z Bazyleą
O Kościele w Bazylei, w której Ksiądz Kardynał był biskupem mówi się, że jest to trudna diecezja. Już papież Grzegorz XVI (1831-1846) miał wzdychać wyrażając swoją troskę, że „Bazylea jest najtrudniejszą diecezją na świecie”. Można z tego wnosić, że posługa biskupia w Kościele w Szwajcarii, który ma swoje dobre i złe zwyczaje, wcale nie jest łatwym zadaniem.
To księdza pytanie nawiązuje do wypowiedzi papieża Grzegorza XVI, który ostrzegał swojego legata w Szwajcarii, że musi on w swojej posłudze uwzględniać dobre zwyczaje Szwajcarów, ale też liczyć się z pewnymi panującymi tam nadużyciami i błędami. Ale to – jak sądzę – nie jest przywilej dotyczący jedynie Szwajcarii. Każdy kraj ma przecież swoje zwyczaje, w każdym kraju zdarzają się też pewne nadużycia czy też błędne rozwiązania. Niestety, zawsze istnieje takie niebezpieczeństwo, że jakaś społeczność narodowa niekoniecznie chce dostrzegać różnicę między zwyczajami a nadużyciami, co więcej: chce owe nadużycia traktować nawet jako dobre, uświęcone tradycją normy.
Czy zatem istnieje coś takiego jak helwetycko-katolicki Kościół, albo inaczej mówiąc, czy istnieje pewien specyficzny dla Szwajcarii sposób bycia Kościołem i bycia w Kościele?
To jest – jak sądzę – podstawowa pokusa każdego kraju, aby swoją katolickość identyfikować niejako przez pryzmat swojego kraju. Ma to też pewien pozytywny wymiar, ponieważ główne wyzwanie związane z przekazywaniem wiary polega dzisiaj na tym, aby doszło do jej inkulturacji i aby w ten sposób wiara mogła zostać implantowana w każdorazowej kulturze. Problem sprowadza się jednak do tego, czy dany Kościół identyfikuje się tylko w oparciu o swoją narodową tożsamość i separuje się od innych, czy też jest otwarty na innych, otwarty na dawanie i przyjmowanie. Ale popełnianie tego błędu – nie jest jak mi się wydaje – jedynie przywilejem Szwajcarii. Patrząc z tej perspektywy można przecież w pewnym sensie mówić o Kościele „polskokatolickim” czy też „słowiańskokatolickim” oraz o innych, że tak powiem, narodowych odcieniach katolicyzmu.
Jeszcze jako biskup Bazylei mówił Ksiądz Kardynał o wielu pochłaniających czas i pasterskie siły wewnątrzkościelnych potyczkach i polaryzacji w diecezji. Biorąc pod uwagę takie trudne warunki pełnienia posługi biskupiej uzasadnionym wydaje się pytanie, czy trudna była przeprowadzka do Rzymu i pożegnanie z diecezją bazylejską po 15 latach sprawowania posługi? Ksiądz Kardynał sam wspomniał o swoich mieszanych uczuciach, o tym, że odchodził z Bazylei z jednym płaczącymi i jednym śmiejącym się okiem.
Przy wszystkich problemach i trudnościach, jakie pojawiały się w tamtym czasie, nie było rzeczą łatwą, aby po 15 latach kierowania diecezją i ponoszenia odpowiedzialności za tamtejszy Kościół, pożegnać się. Z drugiej strony być jeszcze raz przez 15 lat biskupem Bazylei byłoby nie lada wyzwaniem dla mnie i dla diecezji. Z tej racji miłym gestem dla mnie było zaproszenie papieża Benedykta, który wezwał mnie do Rzymu i tam poinformował mnie, że chciałby, abym przejął kierowanie Papieską Radą ds. Popierania Jedności Chrześcijan. Ociągałem się nieco z podjęciem decyzji i powiedziałem do papieża, że kiedy on został wybrany na Stolicę Piotrową, byłem pewny, że nie przyjdę do Rzymu. „Przecież Ojciec Święty życzy sobie – powiedziałem wtedy do niego – żebym pozostał jeszcze w Bazylei”. On odpowiedział mi wtedy, że owszem mam rację, ale że 15 lat wystarczy. Po tej rozmowie rozpoczęło się dla mnie to piękne wyzwanie, aby podjąć jeszcze raz nową posługę, tym razem już w Rzymie.
Ale Ksiądz Kardynał ma jeszcze – jak sądzę – wiele dobrych kontaktów ze swoją dawną diecezją. Ecclesia Basilea jest przecież pierwszą oblubienicą.
Diecezja pozostanie oczywiście w moim sercu. Często bywa też tak, że ludzie ze Szwajcarii, w tym także z mojej dawnej diecezji, którzy pielgrzymują do Rzymu, szukają często kontaktu ze mną. Z tej racji mam wiele różnych spotkań. Muszę jednak uważać, abym za często nie bywał w Szwajcarii, ponieważ moim terenem działania, za który obecnie odpowiadam, jest cały świat. Ponadto powinienem – jak każdy proboszcz, który opuszcza swoją parafię – uważać na to, by nie wracać do niej zbyt często. Z tej racji nie powinienem przesadzać z odwiedzinami w mojej dawnej diecezji, chociaż – co muszę przyznać – nie mam żadnych problemów z moim następcą na urzędzie biskupim.
Trudny przypadek dla mistrzów od przyklejania etykietek
W Szwajcarii są też tacy, którzy zarzucają Księdzu Kardynałowi, że przemienił się w ostatnim czasie z krytycznego i postępowego teologa w wiernego Rzymowi biskupa. Inni twierdzą z kolei, że Kurt Koch jest w gruncie rzeczy bardziej krytyczny niż to wygląda, ponieważ nie wyraża swojej krytyki publicznie oraz że jest bardziej postępowy niż wielu innych kardynałów Kurii Rzymskiej. Takie opinie świadczą o tym, że Ksiądz Kardynał wcale nie ułatwia życia i pracy kościelnym mistrzom od szufladkowania i etykietowania ludzi. Oni nie mogą Księdza Kardynała tak naprawdę do końca odgadnąć…
Tym pytaniem dotyka ksiądz ciekawej kwestii. Ja osobiście jestem przekonany o tym, że wszystkie te etykietki właściwie nic nie dają. Określenia w stylu: lewicowy czy prawicowy, konserwatywny czy progresywny; one mówią tyle samo o tym, kto ich używa co o tych, do których mają się odnosić. To są jedynie takie hasła zastępcze stosowane wtedy, kiedy komuś brakuje argumentów.
A w odniesieniu do treści tych różnych eklezjalnych etykietek mogę jeszcze dopowiedzieć, że wielu ludzi nie potrafi dostrzegać różnicy, jaka jest między zadaniami teologa a zadaniami biskupa. A jest to znacząca różnica. Ja zawsze rozumiałem urząd i posługę teologa w ten sposób, że jako teolog powinienem w duchu wiary i wierności wspólnocie Kościoła wypracowywać rozwiązania natury teologicznej z pełną świadomością tego, że ostatecznie nie jestem sam za nie odpowiedzialny i nie muszę ich wcielać w życie. Kiedy jednak ktoś zostanie biskupem, wtedy musi działać, musi podejmować decyzje i to już jest zupełnie inne zadanie. Wtedy priorytet ma służba na rzecz jedności Kościoła lokalnego i jedności tegoż Kościoła z Kościołem powszechnym.
Ale muszę dodać, że ta sytuacja w Kościele nie jest niczym szczególnym. Podobnie jest przecież choćby z profesorem zajmującym się sprawami gospodarki, który zostanie powołany do rządu. Wtedy nie może już reprezentować swoich teorii ekonomicznych tak swobodnie, jak to dotąd zwykł czynić. Wtedy ponosi już odpowiedzialność, musi podejmować decyzje i dlatego musi się dobrze zastanowić. Podobnie biskup musi się zastanowić, co jest dobre dla Kościoła, któremu służy, co jest konieczne w danej chwili, a nie podejmować decyzje dotyczące odległej przyszłości. Ta przemiana wiąże się więc w dużej mierze z tym, że ma się po prostu inne zadanie i – co jest też rzeczą oczywistą – rośnie się w życiu i dojrzewa do coraz głębszego poznania.
Wracając do mojej osoby, to jako teolog działałem przede wszystkim w Szwajcarii i miałem tym samym szwajcarski kontekst mojej działalności naukowej. Kiedy zostaje się biskupem, wchodzi się natychmiast w kontakt z wieloma innymi biskupami, z wieloma różnymi Kościołami lokalnymi i wtedy można odkryć, że przecież te szczególne drogi czy rozwiązania duszpasterskie, jakie ukształtowały się i są praktykowane w Szwajcarii, wymagają być może czasami także pewnej istotnej korekty.
Wzorowy uczeń
Ksiądz Kardynał został mianowany na przewodniczącego Rady przez papieża Benedykta XVI, co świadczy o dużym zaufaniu Ojca Świętego. Z tego co wiem, to emerytowany papież poprosił Księdza Kardynała także o to, żeby opiekował się też kręgiem jego uczniów. Nie ulega wątpliwości, że taka posługa i pełnienie misji u boku tak wybitnego teologa jak Benedykt jest nie lada wyzwaniem. Czy trudno jest być wzorowym uczniem pod okiem takiego profesora?
Ojciec Święty Benedykt zaprosił mnie rzeczywiście w 2010 roku, abym wygłosił dla kręgu jego uczniów wykłady na temat Soboru Watykańskiego II. Czułem się wtedy jak muzyk, któremu przyszło grać na pianinie przed samym Mozartem. Po tym wykładzie Ojciec Święty zażyczył sobie, abym dalej włączał się w prace kręgu jego uczniów. W międzyczasie powstała też druga grupa. Istnieje dawny krąg, do którego należą ci, którzy u Ratzingera pisali doktorat i jest też nowy krąg, który tworzą ci młodzi teolodzy, którzy napisali swoje rozprawy doktorskie na temat teologii papieża Benedykta. A ponieważ papież – ze względu na fakt, że sam już nie może tego czynić – poprosił mnie, abym opiekował się tym drugim kręgiem jego uczniów, robię to oczywiście bardzo chętnie. To bardzo piękne doświadczenie, móc być wspólnie z tymi młodymi ludźmi w drodze.
Ostatnie nasze spotkanie mieliśmy w Konstantynopolu. Odwiedziliśmy wtedy ekumenicznego patriarchę, który ze swej strony ofiarował tym młodym adeptom teologii bardzo dużo swego czasu. To było rzeczywiście bardzo piękne spotkanie.
W tym sensie jestem związany z kręgiem uczniów Ratzingera, ale sam właściwie nie jestem uczniem Ojca Świętego. Życzył on sobie, abym zatroszczył się o drugi krąg jego uczniów. Uczyniłem to z chęcią; dzisiaj widzę jak pięknym doświadczeniem jest ta posługa. Natomiast – wracając do pytania – to śmiem wątpić, czy ja jestem wzorowym uczniem. Z pewnością jednak jestem uczniem wzorowego i wyjątkowego nauczyciela.
Miejsce zamieszkania – lotnisko
Wilhelm Zauner uskarżał się kiedyś, że biskupi zbyt często podróżują i że ze wszystkich przymiotów Boga najchętniej próbują naśladować wszechobecność. Obawiam się, Ksiądz Kardynał również padł ofiarą tej służbowej mobilności. Jako minister do spraw ekumenizmu Ksiądz Kardynał jest przecież bardzo często w drodze. Śmiem nawet twierdzić, że ma Ksiądz Kardynał chyba swoje stałe miejsce zamieszkania nie tyle w Watykanie, ile na lotnisku…
Ojciec Święty Franciszek dał mi odpowiedź na to pytanie. Podczas jednego ze swoich wystąpień do nowych biskupów powiedział, że nie powinni oni stać się vescovi di aeroporto, biskupami lotniskowymi. W nawiązaniu do tego powiedziałem mu podczas jednej z naszych rozmów: Ojcze Święty, ja właściwie jestem takim biskupem lotniskowym. Wtedy papież odpowiedział błyskotliwie i żartobliwie: Lei non è vescovo di aeroporto, Lei è cardinale di aeroporto, questo va! Czyli: Ksiądz Kardynał nie jest wcale biskupem lotniskowym, ale kardynałem lotniskowym i tak powinno być! To wypływa niejako z mojej funkcji. Biskup miejsca nie powinien zbyt dużo podróżować po świecie, ponieważ odpowiada za powierzony mu Kościół lokalny. Ja jestem w pewnym sensie odpowiedzialny za Kościół na całym świecie, za prowadzenie dialogu ekumenicznego we wszystkich zakątkach świata, a tego nie da się robić zza biurka w Watykanie, ponieważ dialog dokonuje się przede wszystkim przez spotkania.
Kiedy pytałem papieża Franciszka na co chciałby on postawić główny akcent w dialogu ekumenicznym, to odpowiedział mi bardzo prosto, używając tylko jednego słowa: fratellanza – braterstwo, zbratanie. To może się dokonać, jak powszechnie wiadomo, tylko przez bezpośrednie spotkania, a ponieważ przykładowo do Indii nie da się jechać rowerem, dlatego muszę po prostu skorzystać z samolotu.
Ten rodzaj posługi wyrażający się w trosce o owo zbratanie z przedstawicielami innych Kościołów chrześcijańskich sprawia, że Ksiądz Kardynał musi być często w drodze i żyć niejako „na walizkach”. Ile zatem podróży odbył Ksiądz Kardynał na przykład w minionym roku?
W minionym roku byłem rzeczywiście często w drodze. Najpierw w Indiach, gdzie udałem się w sprawie dialogu z tamtejszym orientalno-prawosławnym Kościołem. Raz byłem też w Rosji. Ponadto byłem razem z Ojcem Świętym Franciszkiem w Izraelu, a nieco później w Syrii, gdzie uczestniczyłem w intronizacji nowego patriarchy. W jesieni też odbyłem kilka istotnych podróży: między innymi uczestniczyłem w bardzo ważnej pielgrzymce papieża Franciszka do Turcji. Z podróżą wybrałem się też do Serbii, Jordanii, w grudniu moje drogi prowadziły do Polski, a nieco później do Gruzji. Oprócz tego było jeszcze kilka krótkich wyjazdów do Niemiec, Austrii, Francji, Hiszpanii i oczywiście także do Szwajcarii.
Takie życie i ciągłe podróżowanie nie jest z pewnością łatwe, ale mam wrażenie, że ta swoista posługa „na walizkach” ma też swoje dobre strony. To chyba też okazja do ubogacenia się i rozszerzenia swoich horyzontów choćby przez poznawanie coraz to nowych kultur i nowych krajów.
To ciągłe bycie w drodze jest rzeczywiście bardzo uciążliwe. Szczególnie ta permanentna czekanina na różnych lotniskach, spóźnienia samolotów, czy też odwołane loty: to jest czasami bardzo męczące. Ale te podróże rzeczywiście poszerzają horyzonty. I muszę przyznać, że jest dla mnie pięknym doświadczeniem, kiedy mogę widzieć, jak Kościół katolicki żyje i działa w różnych zakątkach świata i jak różne Kościoły na całym świecie kształtują swoje eklezjalne życie. Mogę powiedzieć, że zadanie watykańskiego ministra do spraw ekumenizmu, to w pewnym sensie zadanie poszerzania horyzontów. I to jest bez wątpienia czymś bardzo pięknym.
P
W służbie papieży
Święci papieże jako prekursorzy ekumenizmu
Nie tak dawno byliśmy świadkami historycznej kanonizacji. Do chwały ołtarzy zostało wyniesionych dwóch papieży: Jan XXIII i Jan Paweł II. Przy tej okazji warto jednak wspomnieć o ekumenicznym zaangażowaniu obydwu tych papieży. Przecież pontyfikat Jana XXIII uchodzi i to słusznie za godzinę narodzin współczesnego ekumenizmu. Właśnie on nakłaniał Ojców soborowych do tego, aby Kościół odważnie wszedł na drogę zjednoczenia.
W rzeczy samej było to wielkim osiągnięciem papieża Jana XXIII, że udało mu się podjąć najważniejsze zagadnienia jedności chrześcijan. Wychodząc z inicjatywą Soboru Watykańskiego II miał on na myśli dwie ważne kwestie, a mianowicie: po pierwsze odnowę Kościoła i po drugie przywrócenie jedności chrześcijan. Ponieważ jedno i drugie należy do siebie w nierozerwalny sposób, dlatego Jan XXIII jeszcze na dwa lata przed zwołaniem Soboru Watykańskiego II powołał do życia Papieski Sekretariat ds. Jedności Chrześcijan. Chciał on koniecznie, aby sprawy ekumenizmu były obecne w czasie obrad Soboru. Kierowanie pracami owego Sekretariatu papież złożył wówczas w ręce wielkiego niemieckiego jezuity kardynała Augustyna Bea, który później doczekał się pięknego przydomka „Cardianle dell’unità” – Kardynał jedności. Jan XXIII rzeczywiście chciał i popierał to otwarcie Kościoła katolickiego w kierunku innych Kościołów i postrzegał je jako jedno z głównych zadań Soboru Watykańskiego II.
Gdzie należy szukać źródeł tego ekumenicznego zapału papieża Jana XXIII? Być może jest to związane z jego życiowym i eklezjalnym doświadczeniem, którego mógł nabyć już wcześniej jako nuncjusz we Francji, Turcji oraz także w Polsce?
Tak, oczywiście miał on kontakty jako nuncjusz w Paryżu, a później jako delegat apostolski w Istambule. Tam właśnie położył fundament pod swoje przyszłe relacje z judaizmem i muzułmanami. Trzeba też dodać, że z wykształcenia był on historykiem Kościoła, a to dawało mu też odpowiednią perspektywę w patrzeniu na Kościół i jego sprawy. Z tego doświadczenia życiowego i eklezjalnego wzięła się też jego gotowość do otwarcia się na sprawy ekumenizmu w Kościele.
Mnie zdumiewa jeszcze bardziej fenomen Jana Pawła II. Chociaż pochodził on z Polski, a więc z kraju, gdzie ekumenizm nie odgrywa aż tak wielkiej roli jak chociażby w krajach niemieckojęzycznych, to jednak potrafił on ubogacić starania ekumeniczne Kościoła wieloma nowymi impulsami. Warto tu wspomnieć choćby jego wizytę w 1983 roku w kościele luterańskim w Rzymie, która była pierwszą po 500 latach wizytą papieża w tym Kościele. Celebrował wtedy nabożeństwo ekumeniczne oraz przemówił do zebranych. Był to na ówczesne czasy bardzo ważny dla ekumenizmu gest. Trzy lata później – w 1986 roku Jan Paweł II jako pierwszy nowożytny papież odwiedził rzymską synagogę, by w końcu odbyć historyczna pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Wyrazem ekumenicznego zaangażowania i troski Jana Pawła II o jedność chrześcijan była też jego encyklika: „Ut unum sint”. W ten sposób pozostawił po sobie niezwykle bogate i zobowiązujące dziedzictwo ekumeniczne.
To było rzeczywiście zdumiewające. On przybył z Polski, gdzie jest dosyć homogeniczna katolicka kultura i pokazał tak wiele pasji dla ekumenizmu. To było dla mnie rzeczywiście jak cud. Równie ważne jest to, że Jan Paweł II podjął sprawy ekumenizmu stosunkowo wcześnie; z tego co wiem jeszcze jako arcybiskup krakowski. Zaraz po powrocie z Soboru napisał książkę Upodstaw odnowy: studium o realizacji Vaticanum II (1972), o Soborze i o synodzie w diecezji krakowskiej. Właśnie w tej książce jest piękny fragment odnoszący się do ekumenizmu, który – jak pisał wówczas Wojtyła – jest wielkim wyzwaniem dla współczesnego Kościoła.
Ci dwaj niedawno razem wyniesieni na ołtarze papieże byli rzeczywiście prawdziwymi prorokami ekumenizmu, chociaż nie zawsze byli należycie zrozumiani. W tym momencie przychodzi mi na myśl choćby modlitewne spotkanie Jan Pawła II w Asyżu. To spotkanie nie zostało przez wszystkich należycie zrozumiane i przysporzyło papieżowi wiele niezasłużonej krytyki także ze strony niektórych przedstawicieli Kościoła.
To rzeczywiście słuszne spostrzeżenie. Ja sądzę, że nie do końca zrozumiano intencję, jaka towarzyszyła Janowi Pawłowi przy organizacji tego spotkania modlitewnego w Asyżu. To była modlitwa międzykonfesyjna, nie chodziło więc o to, aby przedstawiciele wszystkich Kościołów chrześcijańskich modlili się ze sobą wspólnie. Jan Paweł II był przekonany, że pokój jest darem Bożym i że ten właśnie dar powinien być wciąż wypraszany. Pragnieniem papieża było, aby przedstawiciele innych religii i wszystkich Kościołów chrześcijańskich wspólnie wyznali publicznie, że bliźniaczym bratem religii nie jest przemoc, ale zawsze jest nim pokój.