Szalony lot - Grabiński Jan - ebook + książka

Szalony lot ebook

Grabiński Jan

4,0
10,40 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Starszy lejtenant Michaił Dewiatajew zadał hitlerowskiej Luftwaffe bolesny cios. 8 lutego 1945 roku udało mu się uprowadzić z lotniska w Peenemünde bombowiec Heinkel 111, należący do zespołu, którym dowodził oberleutnant Graudenz. Razem z dzielnym pilotem, który uczył się obsługi niemieckiego samolotu na podstawie części z rozbitych maszyn, które były składowane obok obozu, uciekła też grupa jeńców radzieckich. Po ucieczce komendant niemieckiego obozu został z rozkazu Göringa zdegradowany, a następnie rozstrzelany.

Ten kolejny tomik z reaktywowanego legendarnego cyklu wydawniczego wydawnictwa Bellona przybliża czytelnikowi dramatyczne wydarzenia największych zmagań wojennych w historii; przełomowe, nieznane momenty walk; czujnie strzeżone tajemnice pól bitewnych, dyplomatycznych gabinetów, głównych sztabów i central wywiadu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 97

Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wprowadzenie

Obe­rleut­nant Karl-Heinz Grau­denz, dowódca grupy szko­le­niowo-doświad­czal­nej Luft­waffe w Peenemünde, patrzył w oczy sie­dzą­cego za biur­kiem nad­radcy sądu wojen­nego, który kie­ro­wał śledz­twem. Były nie­ru­chome, nie zda­wały się też mieć ani barwy, ani wyrazu. Ale Grau­denz wie­dział już, jaka w nich czai się groźba.

– Powiem panu coś – usły­szał naraz – czego wła­ści­wie mówić nie powi­nie­nem, zwłasz­cza panu… Sprawa zdą­żyła już dotrzeć do mar­szałka Rze­szy. Jego reak­cję może pan sobie wyobra­zić. Tak… No więc mar­sza­łek Göring pole­cił mi oso­bi­ście wyszu­kać win­nego, i to za wszelką cenę. Pan wie, czego żąda? Po pro­stu jego głowy. Ten czło­wiek ma wisieć.

Natłok myśli przy­gniótł Grau­denza tak, iż nie był w sta­nie wydu­sić z sie­bie słowa. Stał się oto uczest­ni­kiem wyda­rze­nia, na któ­rego prze­bieg nie mógł mieć wpływu, czego usi­ło­wał dowo­dzić tutaj już od godziny, a które, zdało się, wstrzą­snęło całym lot­nic­twem Rze­szy. Her­mann Göring?… Tak, oczy­wi­ście, jedno jego słówko nabie­rało mocy prawa, od któ­rego nie było ape­la­cji. Wyrok został wydany, nim jesz­cze w ogóle pomy­ślano o skła­dzie sądu.

Z nie­ru­cho­mych oczu sta­rego praw­nika woj­sko­wego spoj­rzała na Obe­rleut­nanta sama śmierć.

Był 8 lutego 1945 roku. Zale­d­wie kilka godzin temu z lot­ni­ska w Peenemünde wystar­to­wał nad Bał­tyk samotny bom­bo­wiec typu Hein­kel 111, nale­żący do zespołu, któ­rym dowo­dził Obe­rleut­nant Grau­denz. Rzecz pole­gała na tym, iż za ste­rami tej maszyny, na któ­rej skrzy­dłach i kadłu­bie wid­niały czarne krzyże Luft­waffe, nie znaj­do­wał się żaden nie­miecki pilot. A samo­lot tego dnia niósł w dal aż dzie­się­ciu ludzi.

Ku wol­no­ści.

Feldmarszałek Model rozkazuje

Gene­rał lot­nic­twa Rit­ter von Greim nie potrze­bo­wał zbyt długo przy­glą­dać się mapie, aby dojść do nie­od­par­tego wnio­sku, że zdo­byta z takim tru­dem jaka taka rów­no­waga na fron­cie nale­żała już do prze­szło­ści. Przy­szedł mu na myśl nie tak dawny jesz­cze, bo mar­cowy roz­kaz Hitlera o zmia­nie dowód­ców i… nazw dwóch Grup Armii: Grupy „Süd” – Połu­dnie, i Grupy „A”. Hitler usu­wał dotych­cza­so­wych dowód­ców, feld­mar­szał­ków Man­n­ste­ina i Kle­ista, za nie­umie­jęt­ność powstrzy­ma­nia nie­przy­ja­ciela, i na ich miej­sce nazna­czał gene­ra­łów Modela i Scho­er­nera, obu wystar­cza­jąco bru­tal­nych nie tylko w postę­po­wa­niu z lud­no­ścią, ale i wła­snymi żoł­nie­rzami, aby mogli zdo­być szybko uzna­nie Führera. Model wkrótce też został feld­mar­szał­kiem, a w przy­szło­ści miał nim zostać i Scho­er­ner. Nie­ła­ska jed­nych i kariery innych nie dzi­wiły wszakże już nikogo wśród szta­bow­ców Wehr­machtu; „taso­wa­nie” feld­mar­szał­ków i gene­ra­łów przez Hitlera stało się tak zwy­kłym obja­wem, iż nie było dowo­dzą­cego, który by po obję­ciu nowego sta­no­wi­ska roz­pa­ko­wał wszyst­kie swoje walizki. Tak więc odej­ście Man­n­ste­ina i Kle­ista nie wzru­szyło nikogo, nato­miast nie­ocze­ki­wa­nie ofi­cjalne nazwa­nie Grupy Armii „Połu­dnie” Grupą Armii „Pół­nocna Ukra­ina” i Grupy Armii „A” Grupą Armii „Połu­dniowa Ukra­ina” wywo­łało sporo komen­ta­rzy. Nawet szef sztabu wojsk lądo­wych, gene­rał Zeit­zler, wytrzesz­czył ze zdzi­wie­nia oczy. Nie rozu­mie­jąc zupeł­nie, w czym rzecz, połą­czył się z mar­szał­kiem Keitlem, a ten wyja­śnił, że decy­zja Führera jest wię­cej niż celowa, bowiem obie grupy armii mają nie tylko obro­nić Ukra­inę, ale i zdo­być ją na powrót w cało­ści.

Wyglą­dało to na jakiś ogromny non­sens, gdyż Grupa „A”, czyli „Połu­dniowa Ukra­ina”, zna­la­zła się aku­rat w tak bły­ska­wicz­nym odwro­cie, że poszat­ko­wana na kawałki zatrzy­mała się w poło­wie kwiet­nia za Dnie­strem. „Pół­nocna Ukra­ina” rów­nież wyco­fała się kil­ka­set kilo­me­trów na wschód, poza Tar­no­pol i Koło­myję, a więc w sumie z całej Ukra­iny pozo­stały w nie­miec­kich rękach jej zachod­nie skrawki.

Wio­sna 1944 roku przy­nio­sła Wehr­mach­towi nowe potężne klę­ski od Fin­lan­dii do Morza Czar­nego. Czer­nia­chow­ski, Bagra­mian, Rokos­sow­ski, Zacha­row czy Koniew ude­rzali raz po raz, sie­jąc wśród naj­bar­dziej zapra­wio­nych w bojach hitle­row­skich żoł­nie­rzy popłoch wprost strasz­liwy. Na dro­gach odwrotu zda­rzały się rze­czy nie do pomy­śle­nia ongiś w Wehr­mach­cie: kawa­le­ro­wie rycer­skich krzyży, sam kwiat armii, na widok radziec­kich czoł­gów umy­kali co sił.

„Co będzie teraz?…” – myślał Rit­ter von Greim, spo­glą­da­jąc na strzę­piącą się znów linię frontu. Grupa „Połu­dniowa Ukra­ina” zna­la­zła się już za Kar­pa­tami, ale ona go nie obcho­dziła. 28 czerwca Hitler usu­nął dowódcę naj­waż­niej­szej bodaj, bo utrzy­mu­ją­cej cen­trum frontu, Grupy Armii „Śro­dek”, feld­mar­szałka Buscha, i na jego miej­sce nazna­czył swego fawo­ryta Modela. W ten spo­sób Model stał się dowódcą dwóch grup armii, któ­rym wła­śnie on, gene­rał von Greim, miał zabez­pie­czyć jako dowódca floty lot­ni­czej pełne wspar­cie powietrzne.

For­mal­nie bio­rąc, von Greim, zaj­mu­jąc sta­no­wi­sko dowo­dzą­cego gene­rała Luft­waffe, nie pod­le­gał dowód­com wojsk lądo­wych i jego roz­ka­zo­dawcą był dowódca Luft­waffe, Göring, względ­nie szef sztabu lot­nic­twa, gene­rał Kor­ten. W rze­czy­wi­sto­ści jed­nak samo­dziel­ność Luft­waffe na wschod­nim fron­cie dawno już stała się fik­cją. Jed­nostki lot­nic­twa musiały współ­dzia­łać bez­po­śred­nio z woj­skami lądo­wymi na ich rzecz. Zmu­szała do tego pro­sta koniecz­ność, poza tym zaś Greim nie miał żad­nych szans w dys­ku­sji z Mode­lem i musiał speł­niać wszyst­kie jego żąda­nia, aby nie wejść w kon­flikt z naczel­nym dowódz­twem Wehr­machtu, to zna­czy z Keitlem i – Hitle­rem. Nie trzeba było być pro­ro­kiem, aby prze­wi­dzieć efekty takiego star­cia.

Choć więc von Greim nie podzie­lał czę­sto zda­nia Modela, nie opo­no­wał ni­gdy zbyt ener­gicz­nie. Zresztą teraz zga­dzał się z feld­mar­szał­kiem cał­ko­wi­cie, iż kolejne ude­rze­nie radziec­kie będzie miało na celu wywa­że­nie bramy ku środ­ko­wej Wiśle.

Model długo zasta­na­wiał się, skąd to ude­rze­nie weź­mie począ­tek, i doszedł do wnio­sku, że jego prze­ciw­nik, radziecki mar­sza­łek Iwan Koniew, pój­dzie drogą naj­prost­szą, ude­rza­jąc jed­nym sil­nym cio­sem. W grę wcho­dził przede wszyst­kim rejon Wło­dzi­mie­rza, leżący na styku wojsk mar­szałka Rokos­sow­skiego, które ata­ko­wały już od czerwca. Stała tam wybo­rowa nie­miecka 4 Armia pan­cerna, o którą feldmar­sza­łek był raczej spo­kojny. Von Greim zapew­nił jej zresztą i „para­sol” myśliw­ski, i wspar­cie ude­rze­niowe w postaci bom­bow­ców. Podob­nie zabez­pie­czył także sąsia­du­jącą z 4 Armią na połu­dniu 1 Armię Pan­cerną.

Z począt­kiem dru­giej dekady lipca na bie­gną­cej do Kar­pat linii frontu dało się odczuć cha­rak­te­ry­styczne napię­cie. Prze­ciw­nicy byli już gotowi do walki. Model, uwa­ża­jąc na­dal Wło­dzi­mierz za naj­bar­dziej ape­tyczny dla nie­przy­ja­ciela kąsek, wzmoc­nił tam obronę. Ale feld­mar­sza­łek nie zamie­rzał się tylko bro­nić. Wziąw­szy sobie do serca słowa Hitlera, który w trak­cie kolej­nej narady znów począł maja­czyć o odzy­ska­niu Ukra­iny, posta­no­wił ude­rzyć, skoro tylko woj­ska radziec­kie runą do natar­cia. Na rejon kon­cen­tra­cji głów­nych sił, mają­cych wyko­nać ten manewr, wyzna­czył odci­nek Brody–Zbo­rów. Stąd kil­ka­na­ście dywi­zji pan­cer­nych i zmo­to­ry­zo­wa­nych miało werż­nąć się z boku w roz­wi­nięte w natar­ciu woj­ska radziec­kie. Model gotów był przy­się­gać, że jeśli Koniew straci głowę, a jed­no­cze­śnie nie pomoże mu jego pół­nocny sąsiad, Rokos­sow­ski, wtedy front prze­su­nie się nie na linię Bugu, ale na linię Bohu.

O ile jed­nak Model bli­ski był już nie­mal entu­zja­zmu, o tyle gene­rał Rit­ter von Greim ina­czej patrzył w przy­szłość.

Gene­rał Greim zbyt długo już wal­czył na radziec­kim fron­cie, aby nie zdo­być wielu cen­nych doświad­czeń. Zasta­na­wiał się tylko, w jakim stop­niu mogą mu się one przy­dać w przy­padku, gdy nie­przy­ja­ciel będzie miał prze­wagę w powie­trzu. Prze­waga ta cią­gle wzra­stała; radziec­kie jed­nostki lot­ni­cze musiały mieć rosnący nie­ustan­nie napływ sił, przy czym naj­więk­szym bodaj nie­bez­pie­czeń­stwem był już nie sam ich wzrost liczebny, ale coraz widocz­niej­sza poprawa jako­ści sprzętu. Samo­loty radziec­kie nie tylko dorów­ny­wały już naj­now­szym maszy­nom nie­miec­kim, ale je prze­wyż­szały, przede wszyst­kim zwrot­no­ścią.

Naj­więk­szą jed­nak tro­skę sta­no­wił brak samo­lo­tów do walki z czoł­gami, o co głów­nie cho­dziło Mode­lowi. Minęły już piękne dni, kiedy to Stu­kasy spa­dały na pan­cerne wozy jak jastrzę­bie na kury i kiedy Hitler nagra­dzał za to majora Rudela, wie­sza­jąc mu na szyi bry­lanty. Dla obec­nego myśliwca radziec­kiego Stu­kas był powolną, nie­zdarną maszyną, dla któ­rej wystar­czała jedna seria, aby ją posłać ku ziemi. Uży­wano ich więc coraz mniej, sta­wia­jąc na ich miej­sce myśliw­sko-bom­bowe Focke-Wulfy. A że na jed­nego takiego Focke-Wulfa przy­pa­dały dwa radziec­kie myśliwce – wynik walki musiał być z góry prze­są­dzony.

Gene­rał von Greim skie­ro­wał wzrok ku zazna­czo­nym czer­wono na mapie lot­ni­skom przy­fron­to­wym. Trzeba było radzić sobie znów metodą „koczo­wa­nia”, aby stwo­rzyć wystar­cza­jąco silne lot­ni­cze grupy ude­rze­niowe. Innego wyj­ścia przy aktu­al­nym sta­nie floty powietrz­nej nie było.

Opi­nię Gre­ima z entu­zja­zmem pod­chwy­cił sto­jący obok pod­puł­kow­nik Plo­cher. Ten młody szta­bo­wiec, ude­ko­ro­wany już krzy­żem rycer­skim za swe dosko­nałe pomy­sły w zakre­sie tak­tyki lot­ni­czej, znał się dobrze na rze­czy.

– Skró­cimy linię węzłów lot­ni­sko­wych – pro­po­no­wał – w trój­ką­cie Wło­dzi­mierz–Lwów–Sta­ni­sła­wów do 250 kilo­me­trów. W ten spo­sób zwięk­szymy i siłę, i ope­ra­tyw­ność.

– Na Wło­dzi­mierz musimy zwró­cić szcze­gólną uwagę – przy­po­mniał von Greim. – Model sądzi, że z tam­tego rejonu wyj­dzie główne ude­rze­nie.

Plo­cher popra­wił oku­lary.

– Gdyby nawet Rosja­nie ruszyli z innego miej­sca, wystar­czy nam czasu na prze­rzu­ce­nie grup. Główna rzecz: zasto­po­wać czo­łówki pan­cerne. Rozu­miem, panie gene­rale. Myślę, że to się nam uda.

Plo­cher w deli­katny spo­sób przy­po­mniał gene­ra­łowi liczeb­ność sił. Greim słu­chał go w roz­tar­gnie­niu. Zro­bił, co do niego nale­żało, lecz mimo wszystko miał nie­do­bre prze­czu­cia. Pomy­ślał w pew­nej chwili, że jeśli Rosja­nie przy­go­to­wują ude­rze­nie, to zawsze robią to solid­nie. Zasta­no­wił się: czyżby to miało być jego naj­bar­dziej prze­ko­ny­wa­jące doświad­cze­nie w kam­pa­nii rosyj­skiej?

– Pro­szę wezwać kogoś z Ic1 – prze­rwał Plo­che­rowi. – Spró­bu­jemy się dowie­dzieć cze­goś o naszych bol­sze­wi­kach.

Ofi­cer wywiadu nie­wiele mógł powie­dzieć nowego poza tym, że lot­nic­two radziec­kie zajęło pas przy­fron­to­wych lot­nisk. Liczba tych lot­nisk, tym bar­dziej liczba samo­lo­tów, nie była moż­liwa do usta­le­nia. Samo­loty roz­po­znaw­cze mimo wszystko latały bez prze­rwy.

– Czy Rosja­nie im prze­szka­dzają? – zapy­tał von Greim.

– Nie­wiele.

Gene­rał pokrę­cił głową. Zacho­wa­nie nie­przy­ja­ciela mogło z powo­dze­niem ozna­czać zakoń­cze­nie kon­cen­tra­cji wojsk.

Von Greim nie mylił się wiele. 12 lipca wszyst­kie radziec­kie dywi­zje lot­ni­cze w pasie dzia­ła­nia 1 i 4 Frontu Ukra­iń­skiego zna­la­zły się w peł­nym pogo­to­wiu bojo­wym. Mię­dzy innymi gotowa do dzia­ła­nia była dywi­zja dowo­dzona przez puł­kow­nika Pokrysz­kina, jed­nego z asów myśliw­skich radziec­kiego lot­nic­twa. Przy­pa­dek zrzą­dził, że w tym wła­śnie cza­sie, w któ­rym nie­mieccy szta­bowcy gło­wili się nad roz­szy­fro­wa­niem radziec­kich zamia­rów i zna­le­zie­niem spo­so­bów przeciwdzia­ła­nia mają­cemu nastą­pić ude­rze­niu, Pokrysz­kin obser­wo­wał gołym okiem sta­no­wi­ska nie­miec­kie. Nie byłoby w tym może nic spe­cjal­nie dziw­nego, bo rów­nież lot­nik zna­leźć się może na pierw­szej linii frontu, gdyby nie fakt, iż puł­kow­nik oglą­dał Niem­ców z polo­wego lot­ni­ska, na któ­rym roz­lo­ko­wały się dwa pułki myśliw­skie i jeden sztur­mowy. Od nie­miec­kich sta­no­wisk dzie­liło radziec­kich lot­ników nie wię­cej niż dwa kilo­me­try. Lot­ni­sko jed­nak zama­sko­wane było tak dobrze, iż nie padł na nie dotąd ani jeden pocisk.

Przed wie­czo­rem Pokrysz­kin zwo­łał odprawę dowód­ców puł­ków i eskadr. Wśród obec­nych pano­wał nastrój pod­nie­ce­nia. Dla nikogo nie było już tajem­nicą, że ope­ra­cja roz­pocz­nie się lada chwila.

Dywi­zja miała wziąć udział w powietrz­nym natar­ciu potęż­nej armii lot­ni­czej, wspie­ra­ją­cej zgru­po­wa­nie ude­rze­niowe wojsk 1 Frontu Ukra­iń­skiego. Jej zada­nie główne pole­gało na stwo­rze­niu „para­sola” nad wła­snymi oddzia­łami ata­ku­ją­cymi, zwłasz­cza zaś nad gru­pami pan­cer­nymi gene­ra­łów Rybałki i Lelu­szenki, mają­cymi prze­ciąć front na odcinku Jezierna–Kotłów w kie­runku na Lwów i dalej, na Prze­myśl i Dro­ho­bycz.

Mar­sza­łek Koniew przy­go­to­wał bowiem inny plan ope­ra­cji, niż prze­wi­dy­wał Model. Feld­mar­szałka zresztą w jego przy­pusz­cze­niach umoc­niły dane wywiadu, które nie­dwu­znacz­nie wska­zy­wały Wło­dzi­mierz jako kie­ru­nek natar­cia. Trudno było dowódz­twu nie­miec­kiemu prze­wi­dzieć, że dane te opie­rały się z jed­nej strony na pozo­ro­wa­nych ruchach nie­któ­rych oddzia­łów radziec­kich, mają­cych na celu wła­śnie wpro­wa­dze­nie w błąd Niem­ców, z dru­giej zaś na fał­szy­wych mate­ria­łach, pod­su­nię­tych w porę agen­tom nie­miec­kim. Tak już dzieje się na woj­nie, że nim zagrają działa, zacięta walka toczy się już przed­tem na cichym, nie­wi­dzial­nym fron­cie.

Nie­miec­kie roz­po­zna­nie naziemne i powietrzne pra­co­wało już prze­szło od mie­siąca, sta­ra­jąc się za wszelką cenę odkryć przede wszyst­kim miej­sca radziec­kich zgru­po­wań pan­cer­nych. W końcu Model, nie bez suge­stii puł­kow­nika Han­sena, który nie­dawno objął kie­row­nic­two wywiadu woj­sko­wego, zde­cy­do­wał się na krok co prawda ryzy­kowny ale dający duże szanse: posta­no­wiono zrzu­cić na radziec­kie tereny przy­fron­towe grupy spa­do­chro­nowe, wypo­sa­żone w radio­sta­cje.

Rit­ter von Greim wyeks­pe­dio­wał spa­do­chro­nia­rzy; z ope­ra­cji nie powró­cił tylko jeden samo­lot. Teraz ocze­ki­wano wia­do­mo­ści.

Po paru dopiero dniach ode­zwały się dwie radio­sta­cje: mel­do­wały o trud­no­ściach. Póź­niej raz jesz­cze ode­zwała się jedna z nich. Agent infor­mo­wał o kon­cen­tra­cji czoł­gów na zachód od Łucka. W zakoń­cze­niu dodał, że dywer­sanci tro­pieni są przez żoł­nie­rzy radziec­kich. Od tej pory wszelki słuch o spa­do­chro­nia­rzach zagi­nął. Model jesz­cze bar­dziej utwier­dził się w swych prze­ko­na­niach i na­dal myślał o Wło­dzi­mie­rzu Wołyń­skim.

13 lipca tysiące dział blu­znęło ogniem – natar­cie radziec­kie roz­po­częło się. Do kwa­tery feld­mar­szałka nade­szły pierw­sze mel­dunki: nawałę ogniową zano­to­wano w pię­ciu rejo­nach, w tym rów­nież i w rejo­nie Wło­dzi­mie­rza Wołyń­skiego. Model zatarł ręce.

Tym­cza­sem Koniew zde­cy­do­wał się nie na jedno, lecz na pięć jed­no­cze­snych ude­rzeń. Dwa z nich były zasad­ni­cze i ujmo­wały nie­miec­kie zgru­po­wa­nie w rejo­nie Bro­dów w tak potężne klesz­cze, że mowy nie było, aby wydarł się z nich choć jeden plu­ton żoł­nie­rzy. Z pół­nocy okrą­żały Niem­ców czołgi gene­rała Kadu­kowa, z połu­dnia gene­rała Rybałki.

Trzy pozo­stałe ude­rze­nia – na Wło­dzi­mierz, Stryj i Sta­ni­sła­wów – miały cha­rak­ter pomoc­ni­czy, choć i one z powo­dze­niem prze­rwały linie obrony Niem­ców.

Już następ­nego dnia Model mógł mówić o klę­sce, choć woj­ska radziec­kie nie zakoń­czyły jesz­cze prze­ła­my­wa­nia głę­bo­kiej obrony nie­przy­ja­ciela. Feld­mar­sza­łek zażą­dał zde­cy­do­wa­nego wspar­cia powietrz­nego, tylko lot­nic­two bowiem mogło zatrzy­mać radziec­kie kliny pan­cerne i ura­to­wać wybo­rowe dywi­zje z kotła pod Bro­dami.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Ic – okre­śle­nie oddziału wywiadu w szta­bach armii nie­miec­kiej. [wróć]