Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Opowieść rozpoczyna się w latach 40. XIX w. na brzegu rzeki Neckary w Badenii-Wirtembergii, ale za sprawą starego pamiętnika przenosi się do poprzedniego stulecia. Do gospody przy młynie wodnym przybywa grupa przyjaciół, aby napić się kawy i schronić przed deszczem. Jeden z podróżnych zauważa portret pięknej młodej kobiety, wiszący na ścianie w domu młynarza. Gospodarz próbuje zaspokoić ciekawość gościa, wręczając mu stary pamiętnik. Opisana jest w nim historia Anny Scherer. Śliczna dziewczyna zostaje wysłana w podróż, podczas której poznaje szlachcica wysokiego rodu, pana de Tourelle. Mężczyzna szybko podejmuje starania o jej rękę. Anna pod naciskami rodziny godzi się na małżeństwo, mimo wewnętrznych wątpliwości i złych przeczuć. W efekcie zamążpójścia wyjeżdża do Francji, gdzie zostaje zamknięta w zamczysku Les Rochers…
Historia utrzymana jest w gotyckim stylu i pochodzi z najlepszego okresu literatury grozy. Narastające poczucie niepokoju trzyma czytelnika w napięciu aż do ostatniego zdania.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 78
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Historia, którą zamierzam opowiedzieć, jest prawdziwa tak co do zdarzeń, jak i ich następstw, które nadały tytuł opowieści.
Na brzegu rzeki Neckary stoi młyn wodny, przy nim ogródek, do którego uczęszczano na kawę, jak to jest w zwyczaju w Niemczech. Położony na drodze z Mannheim do Heidelbergu młyn ten nie przedstawiał ani wyjątkowo pięknego widoku, ani specjalnych ponęt; ale za dobrze zbudowanym domem młynarza znajdował się ogród, wprawdzie niezbyt umiejętnie utrzymany, lecz pełen kwiatów, wierzb i altanek, ocienionych pnączami. W każdej altance stał stolik pomalowany na biało i kilka krzesełek.
Zaszłam tam w 184... r. z kilkoma przyjaciółmi na kawę. Stary, dobrej tuszy młynarz wyszedł powitać nas uprzejmie, gdyż znał osobiście parę osób z naszego kółka. Był to dobrze zbudowany człowiek o wesołym, sympatycznym głosie i pogodnych, rozumnych oczach; ubrany w garnitur z cienkiego sukna, sprawiał wraz z całym otoczeniem dodatnie wrażenie. Drobiu różnego rodzaju nie brakowało na dziedzińcu należącym do młyna, gdyż pożywienia było dużo, a młynarz całymi garściami rzucał ziarno z worka; toteż kury i koguty zlatywały się do niego. Ot i teraz drobiazg ten lazł mu prawie pod nogi, a on z kieszeni rzucał im przysmaki, co mu nie przeszkadzało wcale w rozmowie z nami i w dawaniu rozkazów służącej, ażeby nam szybko przyniosła podwieczorek. Wszedł za nami do altanki zobaczyć, czy czegoś nie zapomniano, po czym obszedł i inne, ażeby sprawdzić, czy wszyscy goście są dobrze obsłużeni; podczas tego spaceru ów zadowolony i szczęśliwy człowiek pogwizdywał jedną z najsmutniejszych melodii, jakie zdarzyło mi się słyszeć.
– Młyn ten, a raczej grunt – objaśnia ktoś ze znajomych – od niepamiętnych czasów jest własnością jego rodziny. Mówię grunt, bo już dwa razy młyn był spalony przez Francuzów, toteż jeśli kto chciałby doprowadzić Scherera do wściekłości, niech tylko wspomni Francuzów.
W tej właśnie chwili młynarz, skończywszy przegląd, schodził po schodkach z nieco wyżej położonego ogródka do swego mieszkania, pogwizdując wciąż ową tęskną nutę. Nie mieliśmy zatem sposobności wywołania jego gniewu.
Zaledwie skończyliśmy pić kawę z dobrymi ciasteczkami, kiedy grube krople deszczu zaczęły padać na nasze liściaste pokrycie; krople te, zrazu rzadkie, przemieniły się w ulewę, tak że wszyscy goście śpiesznie poczęli uciekać, jedni do oczekujących na nich powozów, drudzy szukając innego schronienia.
Na schodkach ukazał się młynarz z ogromnym czerwonym parasolem, za nim córka i parę służących również uzbrojonych w deszczochrony.
– Wejdźcie, państwo, do domu, bardzo proszę! To letnia burza, która równie prędko przeleci, jak przyszła. Proszę za mną.
Skorzystaliśmy z zaproszenia i weszliśmy prosto do kuchni. Takiego szeregu błyszczących blaszanych i miedzianych naczyń nigdy jeszcze nie widziałam, a drewniane przedmioty w niczym im nie ustępowały. Ceglana podłoga była nieposzlakowanej czystości, gdyśmy tam weszli, ale w ciągu paru minut przybyli zabłocili ją nie do poznania, co nie przeszkadzało gościnnemu młynarzowi wprowadzać pod swoim parasolem coraz nowych gości. Nawet psom wskazał legowisko pod stołem.
Córka powiedziała coś do niego po niemiecku, na co wesoło kiwnął głową, a wszyscy się roześmieli.
– Co ona mu powiedziała? – zapytałam.
– Żeby sprowadził jeszcze kaczki; ale doprawdy, jeśli więcej osób przyjdzie, to się udusimy. Już teraz powietrze było parne przed burzą, a tu gromada ludzi w przemoczonych ubraniach! Po prostu jesteśmy jak w łaźni.
Spytałam, czy by nie można było odwiedzić pani Scherer.
Mój przyjaciel udał się do córki z prośbą o pozwolenie odwiedzenia jej matki, po czym zaraz nas zaproszono do saloniku, bardzo małego, ale jasnego, z widokiem na Neckarę. Posadzka była świecąca i mocno wywoskowana, wąskie wysokie lustra, odbijające widok rzeki, biały porcelanowy piec ze starodawnymi mosiężnymi ozdobami, kanapa kryta utrechtem[1] ze stołem stojącym przed nią na włóczkowym, ręcznie wyszywanym dywaniku, wazon ze sztucznymi kwiatami stojący na stole, stanowiły umeblowanie. Przy saloniku tym była alkowa, w której na łóżku leżała sparaliżowana żona młynarza, robiąc pończochę.
Przyjaciel mój prowadził z gospodynią rozmowę w języku dla mnie niezrozumiałym, ja zaś rozglądałam się wokoło i ujrzałam w ciemnym kąciku pokoju obraz, którego przedtem nie spostrzegłam.
Był to portret nadzwyczaj pięknej młodej dziewczyny, widocznie ze średniego stanu, o wyrazie tak subtelnej wrażliwości, iż odczuwało się prawie, że raził ją śmiały wzrok malarza, z jakim się w nią wpatrywał. Ubiór jej wskazywał, iż musiała być malowana w drugiej połowie zeszłego wieku.
– Proszę – rzekłam, korzystając z chwilowej przerwy w rozmowie – niech się pan zapyta, czyj to portret?
Znajomy mój powtórzył moje zapytanie i otrzymał długą niemiecką odpowiedź, którą mi przetłumaczył.
– To jest portret ciotecznej babki młynarza –rzekł, stanąwszy za moimi plecami i wpatrując się w urocze oblicze – wprawdzie niezbyt artystycznie malowany, ale z widocznie uchwyconym podobieństwem. Patrz, pani, tam na stronicy otwartej biblii wyryte nazwisko: „Anna Scherer 1778 r.”. Pani Scherer mówi, że zgodnie z rodzinną historią, to dziewczę o cerze lilii i róży zarazem wskutek doznanego przerażenia tak straciło w jednej chwili swoją świeżość, iż przezwano je szarą kobietą. Żyła ona podobno w nieustającej trwodze, ale pani Scherer nie zna dokładnie jej losów, odsyła nas do męża, który podobno posiada pamiętnik, pisany dla córki przez tę osobę z portretu. Umarła tutaj, w krótkim czasie po ślubie obecnych właścicieli. Chce pani, to możemy prosić Scherera o ten pamiętnik.
– Ach, tak, bardzo byłabym z tego rada.
W tej właśnie chwili wszedł młynarz z zawiadomieniem, że posłał do Heidelbergu po powozy, bo niebo tak się naokoło zachmurzyło, iż całą noc może trwać ulewa.
Podziękowawszy mu, zapytaliśmy o portret. Wyraz twarzy jego zmienił się.
– Ciotka Anna – odrzekł – miała smutne życie, a to przez jednego z tych piekielnych Francuzów, i kuzynka Urszula, córka jej i tego niegodziwca, też z tego powodu była nieszczęśliwa, gdyż dzieci cierpią za winy rodziców. Pani życzyłaby sobie dowiedzieć się o jej losach? Mogę panią zadowolić, mam tu jej pamiętnik, napisany w celu usprawiedliwienia się przed córką, dlaczego nie mogła się zgodzić na małżeństwo Urszuli z ubóstwianym przez nią człowiekiem. Pismo to wpłynęło na zerwanie tego małżeństwa i Urszula, nie mogąc się pocieszyć po stracie ukochanego, nie chciała wyjść za mąż, choć mój ojciec chętnie byłby się z nią ożenił.
Mówiąc to, Scherer otworzył szufladę biurka i przeszukawszy ją, wyjął zwitek papierów, które mi wręczył, prosząc, żebym mu je odesłała po przeczytaniu.
Tym sposobem dostał się do moich rąk rękopis, który przetłumaczyłam, skróciłam i który tu podaję. Zaczynał się on od rozpaczliwego błagania o przebaczenie córki za cios, który musi jej zadać. Widocznie pismo to wywołane było jakąś gwałtowną sceną między matką, córką i kimś trzecim; trudno by jednak było w tym się połapać, gdyby nie poprzednie objaśnienia młynarza.
Przypisy