Szara dama - Elizabeth Gaskell - ebook + audiobook + książka

Szara dama ebook i audiobook

Elizabeth Gaskell

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Opowieść rozpoczyna się w latach 40. XIX w. na brzegu rzeki Neckary w Badenii-Wirtembergii, ale za sprawą starego pamiętnika przenosi się do poprzedniego stulecia. Do gospody przy młynie wodnym przybywa grupa przyjaciół, aby napić się kawy i schronić przed deszczem. Jeden z podróżnych zauważa portret pięknej młodej kobiety, wiszący na ścianie w domu młynarza. Gospodarz próbuje zaspokoić ciekawość gościa, wręczając mu stary pamiętnik. Opisana jest w nim historia Anny Scherer. Śliczna dziewczyna zostaje wysłana w podróż, podczas której poznaje szlachcica wysokiego rodu, pana de Tourelle. Mężczyzna szybko podejmuje starania o jej rękę. Anna pod naciskami rodziny godzi się na małżeństwo, mimo wewnętrznych wątpliwości i złych przeczuć. W efekcie zamążpójścia wyjeżdża do Francji, gdzie zostaje zamknięta w zamczysku Les Rochers…

Historia utrzymana jest w gotyckim stylu i pochodzi z najlepszego okresu literatury grozy. Narastające poczucie niepokoju trzyma czytelnika w napięciu aż do ostatniego zdania.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 78

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 19 min

Lektor: Elżbieta Kijowska
Oceny
3,7 (33 oceny)
6
15
8
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
PiotrDarol87

Całkiem niezła

Krótka, intrygująca, trzymająca w napięciu, lecz za krótka o parę "rozdziałów" oraz trochę za szybkie zakończenie
00
pdefiance

Całkiem niezła

za krotko! z checia poznalabym te historie na 200+ stronach.
00
FannyBrawne

Dobrze spędzony czas

Dosyć przewidywalna i dziś już raczej nie straszy, ale podziwiam kunszt pisarski.
00

Popularność




Hi­sto­ria, którą za­mie­rzam opo­wie­dzieć, jest praw­dziwa tak co do zda­rzeń, jak i ich na­stępstw, które nadały ty­tuł opo­wie­ści.

Na brzegu rzeki Nec­kary stoi młyn wodny, przy nim ogró­dek, do któ­rego uczęsz­czano na kawę, jak to jest w zwy­czaju w Niem­czech. Po­ło­żony na dro­dze z Man­n­heim do He­idel­bergu młyn ten nie przed­sta­wiał ani wy­jąt­kowo pięk­nego wi­doku, ani spe­cjal­nych po­nęt; ale za do­brze zbu­do­wa­nym do­mem mły­na­rza znaj­do­wał się ogród, wpraw­dzie nie­zbyt umie­jęt­nie utrzy­many, lecz pe­łen kwia­tów, wierzb i al­ta­nek, ocie­nio­nych pną­czami. W każ­dej al­tance stał sto­lik po­ma­lo­wany na biało i kilka krze­se­łek.

Za­szłam tam w 184... r. z kil­koma przy­ja­ciółmi na kawę. Stary, do­brej tu­szy mły­narz wy­szedł po­wi­tać nas uprzej­mie, gdyż znał oso­bi­ście parę osób z na­szego kółka. Był to do­brze zbu­do­wany czło­wiek o we­so­łym, sym­pa­tycz­nym gło­sie i po­god­nych, ro­zum­nych oczach; ubrany w gar­ni­tur z cien­kiego sukna, spra­wiał wraz z ca­łym oto­cze­niem do­dat­nie wra­że­nie. Dro­biu róż­nego ro­dzaju nie bra­ko­wało na dzie­dzińcu na­le­żą­cym do młyna, gdyż po­ży­wie­nia było dużo, a mły­narz ca­łymi gar­ściami rzu­cał ziarno z worka; to­też kury i ko­guty zla­ty­wały się do niego. Ot i te­raz dro­biazg ten lazł mu pra­wie pod nogi, a on z kie­szeni rzu­cał im przy­smaki, co mu nie prze­szka­dzało wcale w roz­mo­wie z nami i w da­wa­niu roz­ka­zów słu­żą­cej, ażeby nam szybko przy­nio­sła pod­wie­czo­rek. Wszedł za nami do al­tanki zo­ba­czyć, czy cze­goś nie za­po­mniano, po czym ob­szedł i inne, ażeby spraw­dzić, czy wszy­scy go­ście są do­brze ob­słu­żeni; pod­czas tego spa­ceru ów za­do­wo­lony i szczę­śliwy czło­wiek po­gwiz­dy­wał jedną z naj­smut­niej­szych me­lo­dii, ja­kie zda­rzyło mi się sły­szeć.

– Młyn ten, a ra­czej grunt – ob­ja­śnia ktoś ze zna­jo­mych – od nie­pa­mięt­nych cza­sów jest wła­sno­ścią jego ro­dziny. Mó­wię grunt, bo już dwa razy młyn był spa­lony przez Fran­cu­zów, to­też je­śli kto chciałby do­pro­wa­dzić Sche­rera do wście­kło­ści, niech tylko wspo­mni Fran­cu­zów.

W tej wła­śnie chwili mły­narz, skoń­czyw­szy prze­gląd, scho­dził po schod­kach z nieco wy­żej po­ło­żo­nego ogródka do swego miesz­ka­nia, po­gwiz­du­jąc wciąż ową tę­skną nutę. Nie mie­li­śmy za­tem spo­sob­no­ści wy­wo­ła­nia jego gniewu.

Za­le­d­wie skoń­czy­li­śmy pić kawę z do­brymi cia­stecz­kami, kiedy grube kro­ple desz­czu za­częły pa­dać na na­sze li­ścia­ste po­kry­cie; kro­ple te, zrazu rzad­kie, prze­mie­niły się w ulewę, tak że wszy­scy go­ście śpiesz­nie po­częli ucie­kać, jedni do ocze­ku­ją­cych na nich po­wo­zów, dru­dzy szu­ka­jąc in­nego schro­nie­nia.

Na schod­kach uka­zał się mły­narz z ogrom­nym czer­wo­nym pa­ra­so­lem, za nim córka i parę słu­żą­cych rów­nież uzbro­jo­nych w desz­czo­chrony.

– Wejdź­cie, pań­stwo, do domu, bar­dzo pro­szę! To let­nia bu­rza, która rów­nie prędko prze­leci, jak przy­szła. Pro­szę za mną.

Sko­rzy­sta­li­śmy z za­pro­sze­nia i we­szli­śmy pro­sto do kuchni. Ta­kiego sze­regu błysz­czą­cych bla­sza­nych i mie­dzia­nych na­czyń ni­gdy jesz­cze nie wi­dzia­łam, a drew­niane przed­mioty w ni­czym im nie ustę­po­wały. Ce­glana pod­łoga była nie­po­szla­ko­wa­nej czy­sto­ści, gdy­śmy tam we­szli, ale w ciągu paru mi­nut przy­byli za­bło­cili ją nie do po­zna­nia, co nie prze­szka­dzało go­ścin­nemu mły­na­rzowi wpro­wa­dzać pod swoim pa­ra­so­lem co­raz no­wych go­ści. Na­wet psom wska­zał le­go­wi­sko pod sto­łem.

Córka po­wie­działa coś do niego po nie­miecku, na co we­soło kiw­nął głową, a wszy­scy się ro­ze­śmieli.

– Co ona mu po­wie­działa? – za­py­ta­łam.

– Żeby spro­wa­dził jesz­cze kaczki; ale do­prawdy, je­śli wię­cej osób przyj­dzie, to się udu­simy. Już te­raz po­wie­trze było parne przed bu­rzą, a tu gro­mada lu­dzi w prze­mo­czo­nych ubra­niach! Po pro­stu je­ste­śmy jak w łaźni.

Spy­ta­łam, czy by nie można było od­wie­dzić pani Sche­rer.

Mój przy­ja­ciel udał się do córki z prośbą o po­zwo­le­nie od­wie­dze­nia jej matki, po czym za­raz nas za­pro­szono do sa­lo­niku, bar­dzo ma­łego, ale ja­snego, z wi­do­kiem na Nec­karę. Po­sadzka była świe­cąca i mocno wy­wo­sko­wana, wą­skie wy­so­kie lu­stra, od­bi­ja­jące wi­dok rzeki, biały por­ce­la­nowy piec ze sta­ro­daw­nymi mo­sięż­nymi ozdo­bami, ka­napa kryta utrech­tem[1] ze sto­łem sto­ją­cym przed nią na włócz­ko­wym, ręcz­nie wy­szy­wa­nym dy­wa­niku, wa­zon ze sztucz­nymi kwia­tami sto­jący na stole, sta­no­wiły ume­blo­wa­nie. Przy sa­lo­niku tym była al­kowa, w któ­rej na łóżku le­żała spa­ra­li­żo­wana żona mły­na­rza, ro­biąc poń­czo­chę.

Przy­ja­ciel mój pro­wa­dził z go­spo­dy­nią roz­mowę w ję­zyku dla mnie nie­zro­zu­mia­łym, ja zaś roz­glą­da­łam się wo­koło i uj­rza­łam w ciem­nym ką­ciku po­koju ob­raz, któ­rego przed­tem nie spo­strze­głam.

Był to por­tret nad­zwy­czaj pięk­nej mło­dej dziew­czyny, wi­docz­nie ze śred­niego stanu, o wy­ra­zie tak sub­tel­nej wraż­li­wo­ści, iż od­czu­wało się pra­wie, że ra­ził ją śmiały wzrok ma­la­rza, z ja­kim się w nią wpa­try­wał. Ubiór jej wska­zy­wał, iż mu­siała być ma­lo­wana w dru­giej po­ło­wie ze­szłego wieku.

– Pro­szę – rze­kłam, ko­rzy­sta­jąc z chwi­lo­wej prze­rwy w roz­mo­wie – niech się pan za­pyta, czyj to por­tret?

Zna­jomy mój po­wtó­rzył moje za­py­ta­nie i otrzy­mał długą nie­miecką od­po­wiedź, którą mi prze­tłu­ma­czył.

– To jest por­tret cio­tecz­nej babki mły­na­rza –rzekł, sta­nąw­szy za mo­imi ple­cami i wpa­tru­jąc się w uro­cze ob­li­cze – wpraw­dzie nie­zbyt ar­ty­stycz­nie ma­lo­wany, ale z wi­docz­nie uchwy­co­nym po­do­bień­stwem. Patrz, pani, tam na stro­nicy otwar­tej bi­blii wy­ryte na­zwi­sko: „Anna Sche­rer 1778 r.”. Pani Sche­rer mówi, że zgod­nie z ro­dzinną hi­sto­rią, to dziew­czę o ce­rze li­lii i róży za­ra­zem wsku­tek do­zna­nego prze­ra­że­nia tak stra­ciło w jed­nej chwili swoją świe­żość, iż prze­zwano je szarą ko­bietą. Żyła ona po­dobno w nie­usta­ją­cej trwo­dze, ale pani Sche­rer nie zna do­kład­nie jej lo­sów, od­syła nas do męża, który po­dobno po­siada pa­mięt­nik, pi­sany dla córki przez tę osobę z por­tretu. Umarła tu­taj, w krót­kim cza­sie po ślu­bie obec­nych wła­ści­cieli. Chce pani, to mo­żemy pro­sić Sche­rera o ten pa­mięt­nik.

– Ach, tak, bar­dzo by­ła­bym z tego rada.

W tej wła­śnie chwili wszedł mły­narz z za­wia­do­mie­niem, że po­słał do He­idel­bergu po po­wozy, bo niebo tak się na­około za­chmu­rzyło, iż całą noc może trwać ulewa.

Po­dzię­ko­waw­szy mu, za­py­ta­li­śmy o por­tret. Wy­raz twa­rzy jego zmie­nił się.

– Ciotka Anna – od­rzekł – miała smutne ży­cie, a to przez jed­nego z tych pie­kiel­nych Fran­cu­zów, i ku­zynka Ur­szula, córka jej i tego nie­go­dziwca, też z tego po­wodu była nie­szczę­śliwa, gdyż dzieci cier­pią za winy ro­dzi­ców. Pani ży­czy­łaby so­bie do­wie­dzieć się o jej lo­sach? Mogę pa­nią za­do­wo­lić, mam tu jej pa­mięt­nik, na­pi­sany w celu uspra­wie­dli­wie­nia się przed córką, dla­czego nie mo­gła się zgo­dzić na mał­żeń­stwo Ur­szuli z ubó­stwia­nym przez nią czło­wie­kiem. Pi­smo to wpły­nęło na ze­rwa­nie tego mał­żeń­stwa i Ur­szula, nie mo­gąc się po­cie­szyć po stra­cie uko­cha­nego, nie chciała wyjść za mąż, choć mój oj­ciec chęt­nie byłby się z nią oże­nił.

Mó­wiąc to, Sche­rer otwo­rzył szu­fladę biurka i prze­szu­kaw­szy ją, wy­jął zwi­tek pa­pie­rów, które mi wrę­czył, pro­sząc, że­bym mu je ode­słała po prze­czy­ta­niu.

Tym spo­so­bem do­stał się do mo­ich rąk rę­ko­pis, który prze­tłu­ma­czy­łam, skró­ci­łam i który tu po­daję. Za­czy­nał się on od roz­pacz­li­wego bła­ga­nia o prze­ba­cze­nie córki za cios, który musi jej za­dać. Wi­docz­nie pi­smo to wy­wo­łane było ja­kąś gwał­towną sceną mię­dzy matką, córką i kimś trze­cim; trudno by jed­nak było w tym się po­ła­pać, gdyby nie po­przed­nie ob­ja­śnie­nia mły­na­rza.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1]Ak­sa­mit utrechcki – z osnową lnianą, wąt­kiem weł­nia­nym i pu­szy­stą okrywą z sier­ści ko­ziej. Praw­do­po­dob­nie nie po­cho­dzi z Utrechtu, ale sta­nowi wy­na­la­zek fran­cu­ski, do Ho­lan­dii spro­wa­dzili go wy­gnani z Fran­cji tka­cze wy­zna­jący pro­te­stan­tyzm (hu­ge­noci).
Ty­tuł ory­gi­nału: The Grey Wo­man
Co­py­ri­ght © 2023, MG Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych – rów­nież czę­ściowe – tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw.
ISBN 978-83-7779-897-3
Pro­jekt okładki: Anna Slo­torsz
Ilu­stra­cje wy­ko­rzy­stane na okładce: do­mena pu­bliczna via po­lona.pl
Ko­rekta: MG
Skład: Ja­cek An­to­niuk
Kon­wer­sja eLi­tera
www.wy­daw­nic­twomg.pl
kon­takt@wy­daw­nic­twomg.pl