Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kontynuacja bestselleru „Jestem szczęśliwym singlem”. Z tej książki nauczysz się jak być w szczęśliwym związku i znajdziesz odpowiedzi na pytania:
Jak kochać szczęśliwie?
Czym są zdrowe granice i co zrobić kiedy partner je przekracza?
Dlaczego ciągle zakochujesz się w niewłaściwych facetach?
Jakie są Twoje podświadome wzorce miłości?
Jak być asertywnym?
Dlaczego powstają toksyczne relacje?
Dlaczego w konfliktowej sytuacji on krzyczy, a ona płacze?
Na czym polega rozmowa partnerska?
Jak stworzyć szczęśliwy związek?
Praktyczny poradnik z interaktywnymi ćwiczeniami
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 397
Rozdział 1
Czy to jest miłość
Z perspektywy lat widzę powtarzający się motyw. Najpierw byłam smutna, czułam się samotna i bardzo chciałam spotkać kogoś, kto stanie się moim przyjacielem. Potem byłam szczęśliwa, radosna i pełna nadziei. Potem zaczynałam płakać, uciekać i wracać. A potem załamana i nieszczęśliwa myślałam ze łzami, że znów zakochałam się w niewłaściwym człowieku.
Potem cykl się powtarzał. Samotna – szczęśliwa – nieszczęśliwa – załamana. Samotna – szczęśliwa – nieszczęśliwa – załamana – samotna – szczęśliwa – nieszczęśliwa – załamana – samotna – szczęśliwa – nieszczęśliwa – załamana.
Pierwszy etap. Samotna, nie umiałam sobie znaleźć miejsca. Wieczorami w pustym pokoju czułam jak rośnie we mnie dziwny ból, pustka, tęsknota, potrzeba, której nie umiałam niczym zapełnić. To było bardzo fizyczne uczucie.
Najpierw pojawiało dziwne rozproszenie uwagi. Nie mogłam się na niczym skoncentrować i traciłam zainteresowanie tym co akurat robiłam. Nawet jeśli oglądałam film, czytałam albo pracowałam, nagle wszystko wypadało mi z rąk i traciło sens, a zostawała tylko ciemność i otchłań, z której po chwili długimi, cichymi krokami wychodziła samotność. Czułam drżenie na całym ciele. Wiedziałam, że za chwilę mnie pochłonie i że nic już nie mogę zrobić. Coś we mnie łkało, płakało i ponad wszystko pragnęło poczuć obecność drugiego człowieka. Kogokolwiek. Byle bym tylko mogła przestać być sama.
Czasem celowo nie wracałam do domu. Cztery ściany wynajętego pokoju z kuchnią spadały na mnie z bezgłośnym hukiem, który przytłaczał mnie do ziemi, odzierał z godności i resztek poczucia własnej wartości.
Byłam gotowa zrobić wszystko, żeby tego uniknąć. Wychodziłam rano do pracy, a potem szukałam okazji, żeby pozostać wśród ludzi, rozmawiać o czymkolwiek, byle tylko nie wracać do pustej kawalerki, gdzie mieszkała głodna samotność. Wpadałam do jej paszczy od razu po zamknięciu drzwi. Dźwięk przekręcanego zamka brzmiał jak wyrok, jak gilotyna odcinająca mnie od normalnego życia, jakie toczyłam na zewnątrz.
Marzyłam tylko o jednym – żeby to dławiące mnie cierpienie jak najszybciej się skończyło. Żebym poznała kogoś, z kim będę spędzać wszystkie wieczory. Kogoś, w kim się zakocham i kto będzie mnie kochał.
Internet stał się w Polsce powszechnie dostępny na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Niedługo później pojawiły się pierwsze portale matrymonialne, a potem też randkowe. W tych pierwszych ogłoszenia z prasy przeniosły się po prostu do sieci. Te drugie zaczęły żyć własnym życiem. Ludzie, którzy zakładali w nich swoje profile, niekoniecznie pragnęli spotkać bratnią duszę i wielką miłość. Często szukali raczej towarzystwa na jeden wieczór. Spotkałam kiedyś człowieka, który dość szczegółowo mi o tym opowiedział. Pamiętam do dzisiaj jedno zdanie:
– Jeśli kobieta, z którą miałem zaplanowane spotkanie, niespodziewanie odwołała, zawsze zdążyłem znaleźć kogoś innego.
– Codziennie?… – zapytałam z niedowierzaniem.
– Codziennie po pracy. Dopiero potem wracałem do domu.
W czasach przed internetem życie toczyło się zupełnie innym rytmem i wszystko wymagało więcej czasu. Nie było telefonów komórkowych, aplikacji ani portali. Źródłem informacji, rozrywki oraz kontaktów towarzyskich były gazety. W dziale ogłoszeń w rubryce „towarzyskie” można było znaleźć krótki anons w rodzaju: „Pracowity, bez nałogów, uczciwy, pozna panią bez zobowiązań do lat 30”. Bez zdjęcia, oczywiście. Był tylko numer telefonu stacjonarnego. Pamiętam, że kiedyś, bardzo dawno temu, umówiłam się z takim „młodym, pracowitym”, który okazał się spawaczem w pobliskiej fabryce. Miło spędziliśmy czas w kawiarni przy lodach i nie spotkałam go nigdy więcej.
Świat pełen jest nieszczęśliwych singli, którzy kładą się spać samotni, budzą się z poczuciem niesprawiedliwości, krzywdy i odrzucenia. Dokładnie tak się kiedyś czułam.
Ta samotność skradająca się do mnie ze wszystkich kątów była nie do zniesienia. Nie umiałam sobie z nią poradzić. Zawsze okazywała się silniejsza i zawsze w końcu rzucała mnie na ziemię, a kiedy zaczynałam płakać, to łzom nie było końca.
Próbowałam znaleźć rozwiązanie. Alkohol na chwilę pomagał zapomnieć, ale potem tym mocniej uświadamiałam sobie swoją beznadziejną sytuację i czułam się jeszcze gorzej. Starałam się bywać wśród ludzi, żeby móc kogoś spotkać. Założyłam nawet profil na portalu towarzyskim, ale szybko z niego zrezygnowałam, bo nie szukałam przygody. Ja chciałam znaleźć kogoś na całe życie.
Czasem mi się to udawało. Wtedy wchodziłam w drugi etap. Byłam totalnie, niewiarygodnie, cudownie szczęśliwa. Fruwałam nad ulicą. Wszystko wydawało się wspaniałe, mądre i piękne. Serce trzepotało z radości. Miałam siłę do pracy, sprzątania, radzenia sobie ze stresem i nieprzyjemnymi ludźmi. Budziłam się rześka po zbyt krótkim śnie, nic mi nie przeszkadzało. Słuchałam z uwagą, chciałam się wszystkim dzielić i we wszystkim pomagać. Byłam zakochana! Nagle wszystko nabierało sensu. Wszystko! W najbardziej smutnej piosence potrafiłam usłyszeć radość. W najnudniejszym filmie znajdowałam coś ujmującego. Widziałam same zalety we wszystkim i we wszystkich, także oczywiście w moim chłopaku. Jednocześnie całkowicie byłam w stanie ignorować jego wady, udawać, że czegoś nie widziałam, nie słyszałam albo że coś się nie zdarzyło.
Snułam plany, widziałam nas razem w przyszłości i myślałam, że zawsze będzie tak jak teraz. Tak wyobrażałam sobie miłość. I oczywiście bardzo się myliłam.
Szczęśliwy okres zakochania trwał kilka tygodni. Potem coś zaczynało się psuć. I oczywiście prawie zawsze to była jego wina. Już nie był taki miły jak na początku. Nie patrzył na mnie z zachwytem. Potrafił warknąć, burknąć albo się zezłościć. Był niecierpliwy dla swojego taty. Śmiał się z seksistowskiego dowcipu. Nie rozumiał dlaczego nie można trzymać ptaków w klatkach. Jadł za dużo cukru, a potem skarżył się na ból głowy i zmęczenie.
Starałam się mu pomóc i wytłumaczyć co źle zrobił i w jaki sposób mógłby to zmienić, ale wtedy zaczynały się nieprzyjemne sytuacje. Obrażanie się, trzaskanie drzwiami, zarzuty. Coraz więcej było nieporozumień i kłótni.
Wcale już nie czułam się szczęśliwa. Wprost przeciwnie. Żyłam wtedy w oczekiwaniu na szczęście, doświadczając wszystkich możliwych emocji – od smutku i samotności, przez depresję i zniechęcenie, złość, wściekłość i rozczarowanie, chęć rozstania i zerwania z nim raz na zawsze, aż po tęsknotę, potrzebę bliskości i miłość. Czasem chciałam go przytulić, a czasem kopnąć. Czasem go nie znosiłam, a czasem znów byłam w nim zakochana. Czasem chciałam go surowo ukarać, a czasem obsypać prezentami. Czasem nie mogliśmy na siebie patrzeć, a czasem…
Czułam się kompletnie skołowana.
– Czy to jest miłość? – zastanawiałam się.
Czasem wydawało się, że tak. Ale czasem miałam pewność, że nie.
– Jak to możliwe? – pytałam siebie. – Jak to możliwe, żeby kogoś kochać i nie kochać? Chcieć z kimś być i nie chcieć? Odchodzić i wracać? Walczyć i znów się godzić?
Czy to jest miłość?…
Rozdział 2
A więc rozstanie?
Byłam w potrzasku. Z jednej strony miałam to, o czym tak bardzo marzyłam. Z drugiej strony rzeczywistość była tak daleka od tego co sobie wyobrażałam, jak stąd do Vanuatu.
Myślałam, że on będzie mnie kochał. A on czasem zachowywał się tak, jakby w ogóle mu na mnie nie zależało. Kłamał, unikał mnie, był odpychający, mówił przykre rzeczy, krzyczał, obrażał, nie odpisywał na SMS-y, nie chciał się ze mną spotkać, był niecierpliwy, niezadowolony, wściekły, obrażony, a poza tym za dużo pił, niezdrowo się odżywiał, oglądał niewłaściwe filmy i miał problemy z podjęciem dobrych decyzji.
– Czy to jest człowiek dla mnie? – pytałam samą siebie. – Serio? Czy tak ma wyglądać całe moje życie?
Czasem byłam gotowa przyznać przed samą sobą, że nie tak wyobrażam sobie szczęśliwy związek i że to chyba jednak nie jest mężczyzna mojego życia. Co ja mam w takim razie zrobić? Odejść? Zostawić go?
Wyobrażałam sobie jak będzie wyglądała ta ostatnia rozmowa. Powiem mu, że chcę z nim porozmawiać, usiądziemy na kanapie, on nie będzie się niczego spodziewał, a ja mu powiem, że chcę odejść.
– Ale jak to, dlaczego?! – zapyta ze zdumieniem i będzie miał na twarzy wyraz kogoś, kto tonie.
– Nie czuję się szczęśliwa – powiem spokojnie.
– Ale jak to? Dlaczego nic nie powiedziałaś wcześniej?
– Mówiłam ci wiele razy, ale nie słyszałeś.
– Nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek o tym rozmawiali! Jak to sobie wyobrażasz? Że wyjdziesz i nie wrócisz? A pomyślałaś o tym jak ja się będę czuł?
Będę go pewnie przepraszać i powiem, że jest mi bardzo przykro, ale podjęłam decyzję i odchodzę. Od razu. Natychmiast. Pakuj walizki. Albo ja pakuję walizki.
Wyobrażając sobie to rozstanie od razu czułam się lepiej.
– Masz za swoje! – myślałam. – Tyle razy prosiłam cię, żebyś się zmienił, tyle razy płakałam, czułam się samotna i odtrącona, teraz ty skosztujesz jak to smakuje. Może dopiero wtedy docenisz co miałeś, ale będzie już za późno. Ja będę już w zupełnie innym miejscu i być może z zupełnie kimś innym, bo może wreszcie szczęśliwie się zakocham.
W rzeczywistości rozstania wyglądały inaczej. Zamiast spokojnej rozmowy na kanapie była złość, kłótnia, trzaśnięcie drzwiami, łzy. Bardziej przypominało to ucieczkę niż zakończenie związku. I tak też się czułam. Jak więzień, który wreszcie wydostał się na wolność. Chciałam biec przed siebie jak najdalej, na cudowne nowe łąki oblane słońcem, do nowego lepszego życia, do nowych możliwości, marzeń i do szczęścia.
Biegłam więc, biegłam, uciekałam, pełna siły i radości z odzyskanej wolności. Wszystko znów wyglądało wspaniale. Miałam przed sobą nieograniczone perspektywy. Mogłam wreszcie robić wszystko co lubię, jak lubię i kiedy lubię, nie musiałam liczyć się z niczyimi humorami ani brakiem wychowania. Mogłam na nowo zorganizować moje fantastyczne, szczęśliwe życie. Hurra!!!! Moja euforia trwała przez kilka dni.
Potem niespodziewanie doświadczałam czegoś, co mogłabym porównać do emocjonalnego trzęsienia ziemi. Wszystko waliło się z hukiem w gruzy. Wszystkie plany, nadzieje, marzenia, cała moja nowa energia i wolność. Nagle czułam się jak rozbitek na środku oceanu. Nie miałam NIC. Nic!!!!!!!
Byłam zrozpaczona. Samotna. Porzucona. Nieszczęśliwa. I wtedy zaczynał się etap czwarty. Tej dojmującej, szarpiącej samotności i pustki, która atakowała mnie każdego wieczoru z kątów wynajętego mieszkania. Nie mogłam jej znieść. Nie byłam w stanie znaleźć żadnego sposobu, żeby ją uciszyć, zapełnić, uzdrowić. Nic nie pomagało. Nawet najdłuższa wizyta u znajomych musiała się skończyć. Tak samo jak każdy seans filmowy, koncert czy widowisko. Zawsze przychodził moment kiedy będę musiała wrócić do domu i usłyszeć ogłuszającą ciszę czterech ścian. To mnie przerażało. Budziło we mnie tajfun rozpaczy, z którym nie umiałam sobie poradzić.
Wydawało się, że jest tylko jedno rozwiązanie: zakochać się. Spotkać kogoś właściwego. Spotkać kogoś, kto będzie podobny do mnie: silny, niezależny, odważny, samodzielny. Tak wtedy o sobie myślałam. I wiesz jak to jest. Wierzyłam w coś, co wydawało mi się prawdą i zupełnie nie dostrzegałam prostego faktu, że gdybym rzeczywiście była silna, niezależna, odważna i samodzielna, to z całą pewnością nie czułabym się jak rozbitek na środku oceanu i nie podnosiłabym poziomu wody moimi wodospadami łez, a wprost przeciwnie.
Gdybym naprawdę była silna, niezależna, odważna i samodzielna, to zajęłabym się budowaniem mojego szczęśliwego życia. Pomału, konsekwentnie, wytrwale. Miałabym siłę, którą mogłabym siebie wesprzeć. Miałabym odwagę do tego, żeby ruszyć po nieznanej drodze i nauczyć się nowych umiejętności. Na tym polega samodzielność – na podejmowaniu decyzji w zgodzie ze swoim sercem, umysłem i duszą, rozwijaniu się wewnętrznie jako człowiek i podążaniu naprzód. Bez oglądania się wstecz.
Samodzielny, dojrzały emocjonalnie człowiek nie musi uciekać i nie jest targany wichurami sprzecznych emocji. Nie płacze z samotności, nie zmienia co chwilę decyzji, a kiedy w końcu odchodzi z nieszczęśliwego związku, nie marzy o tym, żeby do niego wrócić.
Samodzielny, silny, odważny, dojrzały emocjonalnie człowiek wie dokąd iść i co robić, podejmuje decyzje, a następnie konsekwentnie je realizuje, ucząc się po drodze i pozostając zawsze w łączności ze swoim sercem oraz z Siłą Wyższą, którą niektórzy nazywają Bogiem albo Wyższą Jaźnią albo Energią, Źródłem Życia albo po prostu Życiem.
Tego oczywiście wtedy nie wiedziałam.
I nie zdawałam sobie sprawy z tego, że stoję na początku najbardziej niezwykłej podróży, jaką kiedykolwiek odbyłam. Podróży do wolności.
Rozdział 3
Czułe miejsca
Wiesz jak to jest. Czasem w ogóle nie masz na coś ochoty. Czasem nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, że jest coś, co powinieneś zrobić i co znacząco podniosłoby jakość twojego życia. No bo skąd właściwie masz wiedzieć? Codzienność jest wystarczająco skomplikowana i wymagająca. Trzeba odnaleźć się wśród ludzi i w samotności, znaleźć pracę, utrzymać pracę, zrobić na kolegach w pracy odpowiednie wrażenie, dostać nagrodę, zasłużyć się, znaleźć cel, zdobyć go, a jednocześnie rozwiązywać wszystkie uporczywie uprzykrzające życie drobiazgi: pójść do dentysty, sprzątać, dźwigać do domu ziemniaki, płacić rachunki, odnawiać ubezpieczenie na samochód i tak dalej.
Jest mnóstwo rzeczy, o których trzeba pamiętać.
Jest mnóstwo rzeczy, o których nie chcesz pamiętać.
Jest mnóstwo rzeczy, których podświadomie unikasz, wypełniając sobie czas różnymi zajęciami.
Czasem pojawia się taka leciutka, mała myśl, która jak trzepocząca ważka zbliża się do ciebie i podpowiada, że warto byłoby zająć się poczuciem własnej wartości albo asertywnością albo dietą albo uzależnieniem od gry w telefonie, ale odganiasz ją jednym gestem i zaczynasz myśleć o czymś innym. Mówisz sobie wtedy, że masz mnóstwo do zrobienia, na nic nie masz czasu, masz za dużo pracy, ledwo udaje ci się ze wszystkim zdążyć, więc błagam, gdzie ja jeszcze miałabym czas na zajmowanie się jakimś moim nałogiem? Ja przecież nie mam żadnych nałogów. Prawda?
I płyniesz sobie dalej przez życie. Zgodnie z własną wolą i w takim kierunku, jaki wybierasz. Pozornie. W rzeczywistości życie podsuwa ci różne ścieżki i różne osoby, których głównym zadaniem jest pokazanie ci jaka jest prawda. Jaka jest prawda o tobie. Nie to, co ci się wydaje, ale raczej to, co naprawdę się w tobie kryje. I to jest jedna z najważniejszych rzeczy, jakie zrozumiałam. O życiu i o miłości.
Wszyscy ludzie z którymi zetknęłaś się w życiu, pojawili się nieprzypadkowo. Dotyczy to wszystkich, szczególnie tych, których pamiętasz jako nieprzyjemnych, trudnych albo złych, takich, z którymi byłaś nieszczęśliwa, którzy wyrządzili ci krzywdę, których nienawidzisz albo którym nie umiesz wybaczyć.
Wiesz dlaczego pamiętasz ich jako najbardziej przykrych albo toksycznych? Dlatego że właśnie oni w doskonały sposób naciskali wszystkie twoje czułe miejsca. Wskazywali najlepiej wszystkie twoje słabości i ograniczenia. Byli mistrzami w uderzaniu tam, gdzie bolało najbardziej. A wiesz gdzie najbardziej boli? Tam, gdzie coś jest chore To jest pierwsza najbardziej fascynująca rzecz, jaką odkryłam o związkach. Wyjaśnię to dokładnie za chwilę.
Człowiek uczy się przez całe życie. Najważniejsze wydaje mi się jednak to, skąd czerpie naukę i z jaką intencją to robi.
Kiedyś moje nastawienie było zupełnie inne niż dzisiaj. Kiedyś chciałam znaleźć szybki sposób, który rozwiąże mój problem. Gdzieś w głębi duszy uważałam, że życie powinno być łatwe, a ja jestem tu po to, żeby z niego korzystać w taki sposób, który przyniesie mi możliwie najwięcej przyjemności.
Myślę, że taki sposób myślenia jest milcząco wspierany przez kierunek rozwoju naszej zachodniej cywilizacji. Wystarczy spojrzeć na komunikaty pojawiające się najczęściej w publicznych przestrzeniach w postaci reklam. Wszyscy starają się wynaleźć taki produkt, który zrobi coś za ciebie. Znasz reklamę tabletek na wątrobę? Czy zwróciłaś uwagę na to, że pośrednio zachęca się w niej do niezdrowego jedzenia, sugerując jednocześnie, że możesz jeść wszystkie torty, serniki, kiełbasy i kotlety, a potem wystarczy łyknąć pastylkę, żeby uniknąć bólu brzucha?
Tylko dlaczego „niezdrowe jedzenie” jest niezdrowe, hm? Czy chodzi o to, żeby jeść „niezdrowe jedzenie” i nie czuć bólu, czy może raczej o to, żeby być zdrowym?…
A kiedy kupujesz samochód, to jaki? Oczywiście taki, który sam będzie potrafił zaparkować i będzie miał system nawigacji, dzięki któremu nie będziesz musiała myśleć, tylko podążysz za gotowymi wskazówkami. Są też już pierwsze samochody, które same się prowadzą, więc jako kierowca nic nie musisz robić, żeby dojechać na miejsce.
Reklamy piwa sugerują, że dzięki niemu będziesz bardziej popularny i wartościowy, a reklamy słodyczy obiecują, że będziesz miał dzięki nim więcej pomysłów i koncentracji.
Widzisz? Wszyscy namawiają do tego, żeby korzystać z tanich, szybkich, gotowych rozwiązań, obiecując, że dzięki temu twoje życie stanie się łatwiejsze. Z mojego doświadczenia wynika jednak, że jest dokładnie odwrotnie.
Dotyczy to w takim samym stopniu związków, jak i życia w ogóle.
To jakie masz nastawienie do życia przekłada się bezpośrednio na to jak wyglądają twoje relacje z innymi ludźmi.
To jest druga najważniejsza rzecz, jaką zrozumiałam o związkach.
Kiedyś instynktownie w pierwszym odruchu uważałam, że jeśli ja nie czuję się wystarczająco szczęśliwa, zaopiekowana, nakarmiona, wypoczęta, nagrodzona i zmotywowana, to znaczy, że ktoś jest temu winny. I powiem ci, że kiedy wychodzisz z takiego założenia, to zawsze znajdziesz winnego.
Pamiętam jak w pracy podczas zebrania dyrektor powiedział, że ma dla nas jeszcze więcej dobrych wiadomości. Od nowego roku zostanie wprowadzony nowy system motywacyjny dla pracowników na etacie.
– System motywacyjny – pomyślałam sobie. – Znaczy, pracownicy sami z siebie nie mają motywacji do pracy?…
Tak właśnie jest w naszej cywilizacji. I tak właśnie uczy się nas, że zawsze ktoś inny jest odpowiedzialny za to jak się czuję, jakie mam nastawienie do życia, jaki mam nastrój, co mi się udaje, czy chce mi się przychodzić do pracy, czy nie.
Czy tylko ja widzę, że to jest życie postawione na głowie? I że na dłuższą metę to jest kompletnie nieefektywne? Jak długo możesz motywować pracowników, ucząc ich, że motywacja do pracy jest czymś zapewnionym przez pracodawcę?… Im więcej będziesz jej dawał, tym mniej ludzie będą czuli się odpowiedzialni za to, co mają do zrobienia, w konsekwencji więc życiowo będą coraz mniej zmotywowani, zmobilizowani i stracą poczucie sensu.
Więc tak. Ja też kiedyś uważałam, że ktoś powinien mnie zmotywować, odpowiednio wynagrodzić, uszczęśliwić i poprowadzić. Szukałam tego zawsze na zewnątrz siebie, ponieważ nie zdawałam sobie sprawy z tego, że można zrobić inaczej.
Kiedyś uważałam, że samoprowadzący się samochód to genialne rozwiązanie, dzisiaj jestem przekonana o tym, że to jeszcze bardziej uśpi naszą zdolność do działania, reagowania i rozwoju.
Kiedyś instynktownie koncentrowałam się na tym kto i w jaki sposób jest winny temu, że ja nie jestem szczęśliwa. Chciałam więc doprowadzić do tego, żeby świat zmienił się tak, żeby było mi w nim wygodnie.
Dzisiaj wiem, że to co widzę dookoła, to czego doświadczam, jest odbiciem tego, co znajduje się w moich myślach, moim sercu i umyśle.
To oznacza, że w gruncie rzeczy mam nieograniczoną moc. Mogę wszystko zrobić, wszystko zmienić, wszystkiego się nauczyć, wszystko naprawić. Mogę być totalnie szczęśliwa zarówno jako singiel, jak i będąc z związku z drugim człowiekiem.
I ponieważ to jest jedna z najbardziej fascynujących rzeczy, jakie odkryłam, to od tego chciałabym zacząć.
Rozdział 4
Ćwiczenie
Czy spotkałaś się kiedyś ze stwierdzeniem, że w związku najważniejsze jest to, żeby mówić partnerowi o tym jak się czujesz i czego potrzebujesz? Ja przeczytałam to kiedyś w piśmie dla kobiet w dziale porad dotyczących związków.
– Nareszcie! – pomyślałam. – Tak! No przecież! Nie muszę trzymać swoich zranionych emocji w sobie ani ich ukrywać! Jesteśmy w związku po to, żeby dzielić się ze sobą uczuciami i szczerze o nich rozmawiać.
„Jeśli nie powiesz partnerowi jak się czujesz, jakie emocje budzi w tobie jego zachowanie w danej sytuacji, to nie możesz oczekiwać, że się zmieni, bo on może nie zdawać sobie sprawy z tego, że postępuje w niewłaściwy sposób, który ciebie rani”.
Co o tym myślisz? Zgadzasz się z takim stwierdzeniem?
A może zrobimy małe ćwiczenie?
Oto dziesięć stwierdzeń dotyczących związków, głównie w sytuacjach konfliktowych. Bardzo proszę przeczytaj je uważnie i przy każdym zaznacz czy według ciebie jest prawdziwe. Możesz też dodać coś od siebie jeśli uznasz za stosowne.
1. Kiedy mój partner zachowuje się w niewłaściwy sposób, powinnam mu zwrócić uwagę.
...................................
...................................
...................................
2. Kiedy partner przekracza zdrowe granice, na przykład mnie obraża albo wyzywa, powinnam mu powiedzieć, że się na to nie zgadzam.
...................................
...................................
...................................
3. Kiedy partner rani moje uczucia, powinnam szczerze z nim porozmawiać i wyjaśnić jak się wtedy czuję.
...................................
...................................
...................................
4. Mam prawo żądać, żeby partner zmienił zachowanie, które jest dla mnie krzywdzące.
...................................
...................................
...................................
...................................
5. W dobrym związku partnerzy zawsze mogą sobie o wszystkim powiedzieć.
...................................
...................................
...................................
...................................
6. „Ten kto naprawdę kocha, nigdy nie musi mówić przepraszam” – to cytat z książki i filmu „Love Story”.
...................................
...................................
...................................
...................................
7. Ten kto jest winny, zawsze powinien przyznać się do winy i przeprosić. Na tym polega uczciwość w związku.
...................................
...................................
...................................
...................................
8. Mam prawo domagać się przeprosin w sytuacji kiedy partner sprawił mi wielką przykrość.
...................................
...................................
...................................
...................................
9. Niezdrowo jest tłumić w sobie emocje, dlatego lepiej powiedzieć partnerowi prawdę prosto w oczy.
...................................
...................................
...................................
...................................
10. W każdym związku zdarzają się gwałtowne kłótnie i sytuacje konfliktowe.
...................................
...................................
...................................
...................................
Rozdział 5
Szczere rozmowy
Jestem ciekawa jaki jest twój wynik testu. Przypuszczam, że przy wszystkich stwierdzeniach napisałaś „tak”. Wspaniale! Ja też się z nimi zgodziłam. W moim poprzednim życiu i wcześniejszym sposobie myślenia. Teraz myślę inaczej. I teraz też żyję inaczej.
Powiem ci tak: w moim wcześniejszym życiu byłam nieszczęśliwa, czułam się więźniem związku, z którego nie widziałam wyjścia. Gdybym wtedy zrobiła ten test, wszystkie moje odpowiedzi byłyby pozytywne.
Najbardziej niezwykłe jest w tym to, że nawet kiedy wiedziałam, że ten związek nie jest dla mnie dobry, to nie umiałam go zakończyć. A nawet kiedy udawało mi się go zakończyć, bardzo szybko wracałam i zaczynaliśmy od nowa. Od nowa, ale tak samo, bo przecież wciąż byliśmy tymi samymi osobami.
Czy znasz to może ze swojego życia?
Czy jesteś w związku z człowiekiem, co do którego nie masz pewności czy jest tym właściwym? Czy wiesz po czym to można poznać? Czy wiesz dlaczego jesteś z kimś, z kim nie chcesz być?…
Prawda, że to jest niezwykłe? Jak to możliwe, że człowiek robi coś, czego nie chce robić? Dlaczego jest w miejscu, w którym nie chce być? Teoretycznie wszystkie drogi są przed nim otwarte, a jednak on drży, czeka i boi się zrobić krok naprzód. Jak myślisz dlaczego tak jest? Czego się boi? Co go zatrzymuje?
Och, jak ja to dobrze znam z mojego życia!
Czy on naruszał moje zdrowe granice? Oczywiście! Czy robił rzeczy, które sprawiały mi przykrość? Bardzo często! Czy mówił słowa, które mnie raniły? No jasne! Tyle razy przez niego płakałam! Czy zachowywał się w niewłaściwy sposób? Och! Czasem atakował ludzi bez powodu, czasem się z nich wyśmiewał, kłócił się ze swoimi rodzicami, nigdy nie wiedziałam jak zareaguje. Próbowałam mu wyjaśniać co źle robi i do czego prowadzi takie zachowanie, ale zazwyczaj w odpowiedzi złościł się na mnie i krzyczał, że nie życzy sobie takich uwag albo atakował i mówił, że ja przecież też nie jestem idealna, więc z jakiej racji chcę go pouczać. Albo po prostu z niechętną, zniecierpliwioną miną ucinał rozmowę.
A ja oczywiście myślałam wtedy, że on mnie nie kocha, bo ktoś kto kocha przecież nie zachowuje się w taki odpychający, nienawistny sposób, prawda?
To dlatego właśnie czułam się więźniem w moim własnym życiu. Nie wiedziałam co mogłabym zrobić, żeby naprawić ten związek, nauczyć go tego, co sama wiem, uczynić go lepszym człowiekiem, który nie rani ludzi bez potrzeby, kieruje się dobrem, nie ocenia po pozorach, nie odpycha, potrafi przebaczyć i jest otwarty na dialog.
Próbowałam różnych sposobów. Czasem coś zmieniało się na krótką chwilę, ale potem znów wchodziliśmy w ten sam tryb wzajemnych oskarżeń i walki. Czułam, że to jest bez sensu. Byłam bezsilna. Ale oczywiście próbowałam działać. Tyle razy usiłowałam doprowadzić do szczerej rozmowy. Tak jak radzili psychologowie w pismach dla kobiet: Powiedz mu jak się czujesz, opisz swoje emocje, staraj się nie oskarżać i nie mówić co on robi źle, skoncentruj się na tym jakie są twoje uczucia, na przykład: Kiedy zapominasz o naszej rocznicy, jest mi przykro i czuję się nieważna. Albo: Kiedy nie odpowiadasz na moje wiadomości, czuję niepokój i martwię się czy coś ci się nie stało.
Wydawało mi się, że to świetne rozwiązanie. Powiem mu jak się czuję, w jaki sposób on rani moje uczucia i co powinien zrobić, żebym była z nim bardziej szczęśliwa. I wtedy on oczywiście powie, że nie zdawał sobie z tego sprawy i obieca, że będzie się zachowywał inaczej. Proste, prawda?
W praktyce to wyglądało zupełnie inaczej. Po takiej rozmowie nikt nie czuł się lepiej – ani on, ani ja. Mnie było jeszcze bardziej smutno i ciężko, bo tym mocniej uświadamiałam sobie w jaki sposób cierpię w tym związku i że źródłem mojego cierpienia jest mój partner. On czuł się przyparty do muru i nie bardzo wiedział jak zareagować. Czasem przyjmował postawę obronną i mówił, że jemu też jest przykro kiedy ja – i tu następowało wyliczenie moich wad albo błędów, które najczęściej brzmiało tak irracjonalnie, że nie mogłam się z tym zgodzić, więc nasza „szczera rozmowa” przeradzała się w kłótnię i wzajemne zarzuty.
Na przykład ja mówiłam, że kiedy on jedzie za szybko samochodem, ja czuję się zagrożona i boję się, że gdyby na jezdnię wbiegł ptak albo kot, on nie zdąży zahamować. A on odpowiadał:
– Ja się czuję tak samo kiedy ty jedziesz za wolno!
– Słucham?! – nie wierzyłam własnym uszom. – Jak w ogóle możesz porównywać te dwie sytuacje?! To są dwie zupełnie różne sprawy!
– Dla mnie nie.
– Ty chyba nie umiesz myśleć logicznie! Przecież to nie ma sensu!
– Dla mnie to ma sens.
– Jaki to ma sens?! W jaki sposób narażam czyjeś życie kiedy jadę zbyt wolno?!
– Narażasz moje życie – odpowiadał. – Ja wtedy boję się, że nie zdążę na czas, mam poczucie, że tracę cenne minuty mojego życia siedząc w samochodzie, który porusza się z idiotyczną prędkością zamiast jechać jak wszyscy normalni ludzie. Więc to…
– Czy chcesz przez to powiedzieć, że ja jestem nienormalna?! – chwytałam go za słowo.
– Ty to powiedziałaś – rzucał z uśmieszkiem. – Poza tym…
– Jak możesz tak mówić?! – moja złość zamieniała się w żal. – Jak możesz zawsze wszystko obracać przeciwko mnie?…
– I w dodatku nie dajesz mi skończyć, tylko ciągle mi przerywasz, bo oczywiście to co ty masz mi do powiedzenia jest najważniejsze.
– Proszę, mów.
– Teraz już za późno. Nawet nie pamiętam co chciałem powiedzieć.
Tak mniej więcej wyglądały nasze „szczere rozmowy”. Miałam wrażenie, że nie tylko w niczym nie pomagają, ale nawet pogarszają sytuację. Nic z nich nie wynikało oprócz napiętej atmosfery i cichych dni. Im dłużej trwało milczenie i mijanie się bez słowa, tym bardziej tęskniłam za tym, żeby było znów jak dawniej, żebyśmy się śmiali, żartowali i przytulali. W końcu któreś z nas wyciągało rękę do zgody i życie toczyło się dalej. Aż do następnej kłótni.
Więc tak.
Czy on przekraczał zdrowe granice? Oczywiście! Ale czym właściwie są te „zdrowe granice”, o których tak dużo się mówi? Zacznijmy od tego, żeby sprecyzować co to właściwie oznacza.
Rozdział 6
Zdrowe granice
Zdrowe granice osobiste to sfera mojej przestrzeni emocjonalnej, fizycznej, cyfrowej, finansowej i każdej innej, do których wyznaczam taki dostęp, jaki uważam za właściwy.
W przestrzeni cyfrowej to może oznaczać, że nie chcę, żeby ktoś czytał adresowane do mnie maile albo widział historię stron internetowych, które oglądam. Po prostu nie chcę. Nie dlatego, że mam coś do ukrycia, tylko po prostu dlatego, że lubię mieć sferę prywatności, więc mam prawo ustanowić granicę i pilnować jej przestrzegania.
W sferze finansowej chcę mieć całkowitą niezależność w decydowaniu o tym jak wydaję moje pieniądze albo chcę mieć równy dostęp do wspólnych środków.
W sferze emocjonalnej chcę być traktowana z szacunkiem, nie życzę sobie, żeby ktoś mi ubliżał, wyzywał mnie, odwracał się do mnie plecami, szantażował mnie, manipulował moimi uczuciami, kłamał, krzyczał na mnie, stosował emocjonalną przemoc albo zastraszanie, tracił panowanie nad sobą, traktował mnie instrumentalnie i w inny sposób wykorzystywał mnie jako człowieka.
W sferze fizycznej zdrowe granice odnoszą się do różnych form przemocy, także tych ukrytych w żartach. Uderzenie, oplucie, kopnięcie, grożenie nożem, wykręcanie ręki, ciągnięcie za włosy, popychanie, złośliwe lub/i bolesne potrącanie, zamykanie mnie na klucz, zmuszanie do zrobienia czegoś wbrew mojej woli, rozkazywanie jak mam się ubierać albo poruszać to fizyczna przemoc.
Krótko mówiąc, zdrowe granice to określenie tego, na co się zgadzam. Nie muszę wyjaśniać dlaczego. Mogę po prostu czuć w sercu, że coś jest niewłaściwe albo niedobre dla mnie i nie zgadzać się na to. Może to dotyczyć sytuacji intymnych – kiedy na przykład nie pasuje mi jakaś pozycja albo gadżet, i wielu innych, codziennych, na przykład kiedy nie chcę, żeby ktoś czytał mój pamiętnik.
Wyznaczanie zdrowych granic to przekazywanie czytelnego komunikatu o tym, co uważam za dopuszczalne, a co nie. We wszystkich sferach życia i codzienności, od sypialni przez komputer i biurko, aż po miejsce pracy i sytuacje towarzyskie.
Po pierwsze: mam prawo określać jakie są moje indywidualne zdrowe granice.
Po drugie: mam prawo komunikować innym osobom o tym gdzie te granice przebiegają.
Po trzecie: mam prawo nalegać, żeby moje zdrowe granice były respektowane.
To jest pierwsza najważniejsza część całego procesu.
Druga część jest znacznie bardziej fascynująca.
Kto właściwie decyduje o tym gdzie przebiega zdrowa granica i na jakiej podstawie? Czy mówienie komuś jak ma się zachować nie jest próbą przejęcia kontroli nad drugim człowiekiem? W którym momencie określając moją zdrową granicę zaczynam naruszać i przekraczać zdrowe granice drugiej osoby?
Myślę, że to jest największym źródłem konfliktów w związkach. W moich związkach na pewno było. Na przykład spóźnianie się. Ja uważałam, że punktualność jest równoznaczna z okazywaniem komuś szacunku.
Kiedy jesteś umówiony na ważne spotkanie z dyrektorem firmy, w której bardzo chcesz pracować, zrobisz wszystko, żeby mieć pewność, że będziesz o czasie. Wstaniesz odpowiednio wcześnie, wyjdziesz z domu z dużym zapasem, przyjedziesz na miejsce pół godziny wcześniej, ponieważ bardzo zależy ci na tym spotkaniu, chcesz być punktualny, żeby zrobić dobre wrażenie i okazać szacunek.
Dlaczego nie stosujesz tej samej zasady wobec mnie??!!!
Nie znosiłam kiedy on się spóźniał! A spóźniał się prawie zawsze. Niezależnie od tego czy mieliśmy się gdzieś spotkać, czy razem dokądś wyjść. Ja byłam gotowa o uzgodnionej wcześniej porze, a on dopiero otwierał szafę, żeby znaleźć spodnie. Awantura gotowa.
Ja stałam przy drzwiach rzucając mu niecierpliwe, ponaglające, zimne spojrzenia, on się stresował, atmosfera była napięta, wystarczyło, żeby któreś z nas powiedziało nieopatrznie jakieś słowo i wybuchała kłótnia.
Z mojego punktu widzenia on naruszał moje zdrowe granice i okazywał mi brak szacunku.
Z jego punktu widzenia ja naruszałam jego zdrowe granice i usiłowałam zmuszać go do czegoś, na co nie miał ochoty.
Czy znasz to może ze swojego życia?
Przypominam sobie rozmowę z Asią, która była na jednej z wypraw do dżungli, które organizuję od kilkunastu lat w listopadzie. Mówiła, że mąż „doprowadza ją do szału”, a najgorsze jest to, że zawsze się spóźnia.
– Nie mogę sobie z tym poradzić – mówiła Asia. – To jest dla mnie zawsze źródłem takiego stresu, że mam zepsuty cały dzień. Wszystkiego mi się odechciewa. Nawet ostatnio jak mieliśmy lecieć na tydzień do Grecji. Samolot był o szóstej rano, więc pytam go o której chce jechać na lotnisko. Mówi, że o czwartej. Nie za późno? – pytam. – Będzie mało czasu na odprawę. – O czwartej wystarczy – mówi mój mąż. – A będziesz gotowy o czwartej? – pytam i już się cała w środku denerwuję, bo wiem co będzie rano. I oczywiście czwarta rano, ja stoję ubrana przy drzwiach z walizką, a on jeszcze w łazience, tłucze się jak nieprzytomny. Jeśli mu zwrócę uwagę, to zacznie się awantura, bo on jest bardzo niecierpliwy i wybuchowy, więc muszę uważać, żeby nie powiedzieć czegoś, co go urazi, bo wtedy jest jeszcze gorzej.
– I co było dalej? – pytam. – Zdążyliście?
– Zdążyliśmy, ale jakim kosztem! W końcu jaśnie pan o czwartej piętnaście otworzył garaż i pojechaliśmy. Tyle nerwów to mnie kosztowało, że szkoda gadać!
– Próbowałaś porozmawiać z mężem o tym jak ty to widzisz i jak się z tym czujesz? Może on nie zdaje sobie z tego sprawy?
– O, on zdaje sobie z tego sprawę aż nazbyt dobrze! Ile razy mu o tym mówiłam! Dla mnie punktualność jest bardzo ważna, a on to lekceważy, w ogóle się tym nie przejmuje, tak jakby w ogóle mu na mnie nie zależało.
– A czy przyszło ci do głowy, że on być może inaczej postrzega czas i przestrzeń? – podsunęłam. – Może koncentruje się w tym czasie na czymś innym i dlatego nie może jednocześnie być punktualny co do minuty?
– No co ty, Beatko? – żachnęła się Asia. – Chyba każdy widzi zegar w przedpokoju, nie? Chyba jak się na coś umawiamy, to mamy obowiązek dotrzymać słowa, tak czy nie? Czy nie na tym polega zdrowy związek między dwiema osobami? Na tym, że możemy na sobie wzajemnie polegać? Poza tym nie chodzi o jedną minutę czy dwie, tylko pół godziny! Dla mnie to jest jawny wyraz braku szacunku! I dla mnie, i dla naszego związku, i dla wspólnego planu, na który się umówiliśmy. Czasem nawet myślę, że on robi to specjalnie, żeby wszystko zepsuć.
Zatrzymajmy się tu na chwilę. Chciałabym ci zaproponować małe ćwiczenie
Rozdział 7
Ćwiczenie z życia Asi
Wróćmy na chwilę do mojej rozmowy z Asią. Czy padły w niej jakieś stwierdzenia, które wywołały u ciebie refleksję? Zastanowienie? Zawahanie? Czy poczułaś, że coś tu się nie zgadza, czy może dostrzegłaś w jej słowach własny sposób myślenia?
Poniżej przypomnę kilka zdań z tej rozmowy. Chciałabym, żebyś do każdego napisała swój komentarz. Czy się z nim zgadzasz, czy nie, czy uważasz, że jest słuszne, czy może radziłabyś przyjąć inny punkt widzenia. Bądź teraz doradcą Asi i użyj swojej mądrości, żeby pomóc jej w trudnej sytuacji.
Jeśli mu zwrócę uwagę, to zacznie się awantura, bo on jest bardzo niecierpliwy i wybuchowy, więc muszę uważać, żeby nie powiedzieć czegoś, co go urazi, bo wtedy jest jeszcze gorzej.
Czy znasz to ze swojego życia? Jak sobie z tym radzisz? Czy uważasz, że to jest przekraczanie zdrowych granic, a jeśli tak, to w jaki sposób?
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
Zdążyliśmy, ale jakim kosztem! W końcu jaśnie pan o czwartej piętnaście otworzył garaż i pojechaliśmy. Tyle nerwów to mnie kosztowało, że szkoda gadać!
Co o tym myślisz? Czy rozumiesz jej irytację? Czy potrafisz wyjaśnić dlaczego Asia tak bardzo się denerwowała?
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
Dla mnie punktualność jest bardzo ważna, a on to lekceważy, w ogóle się tym nie przejmuje, tak jakby w ogóle mu na mnie nie zależało.
Czy czujesz podobnie jak Asia? Czy myślisz, że mąż ją w ten sposób lekceważy? Jak myślisz, dlaczego sprawa punktualności jest dla niej taka ważna?
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
Chyba jak się na coś umawiamy, to mamy obowiązek dotrzymać słowa, tak czy nie?
Czy zgadzasz się z tym stwierdzeniem? Czy uważasz, że to jest jedna z zasad dobrego związku?
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
Czy nie na tym polega zdrowy związek między dwiema osobami? Na tym, że możemy na siebie wzajemnie liczyć?
Czy uważasz, że to prawda? Czy chciałabyś coś do tego dodać?
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
Dla mnie to jest jawny wyraz braku szacunku! I dla mnie, i dla naszego związku, i dla wspólnego planu, na który się umówiliśmy. Czasem nawet myślę, że on robi to specjalnie, żeby wszystko zepsuć.
Co o tym myślisz? Czy masz dla Asi jakąś radę? Jak twoim zdaniem powinna się zachować w tej sytuacji?
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
Rozdział 8
Ćwiczenie z twojego życia
Spróbujmy zrobić jeszcze jeden eksperyment i przenieśmy to ćwiczenie na grunt, który znasz najlepiej, czyli do twojego własnego życia. Domyślam się, że jest coś, co cię drażni w twoim partnerze. Coś, co bardzo ci przeszkadza, co chciałabyś zmienić, może nawet więcej, może to jest coś, co staje na przeszkodzie waszemu szczęściu.
Opisz to proszę w krótkich żołnierskich słowach:
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
Spróbujmy teraz zabawić się w detektywa i znaleźć głębsze znaczenie tego, co napisałaś powyżej.
Jak myślisz, dlaczego to ci tak bardzo przeszkadza?
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
Czy uważasz, że zachowanie twojego partnera narusza twoje zdrowe granice?
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
Co robisz kiedy ktoś narusza twoje zdrowe granice?
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
Jaki twoim zdaniem jest najlepszy sposób zachowania się kiedy partner narusza zdrowe granice drugiej osoby w związku?
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
Czy uważasz, że można nauczyć partnera szacunku? Czy uważasz, że należy uczyć partnera szacunku do drugiej osoby w związku?
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
Czy w twoim związku istnieje coś, co jest dla ciebie bardzo ważne, a twój partner to lekceważy? Jeśli tak, co to jest?
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
Dlaczego to jest dla ciebie tak bardzo ważne?
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
Jak myślisz, dlaczego twój partner ma do tego lekceważący stosunek?
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
...................................
Rozdział 9
Historia, pies i ministrant
Chciałabym się zatrzymać na dłużej przy kilku stwierdzeniach, które padły podczas mojej rozmowy z Asią. Są bardzo ważne, ponieważ przedstawiają pewien określony sposób postrzegania rzeczywistości. Na pewno zgodzisz się ze mną, że sposób myślenia w znaczący sposób wpływa na życie i relacje z innymi ludźmi. Jeśli nie jesteś do końca przekonana czy to prawda, podam ci prosty przykład.
Jeżeli w szkole podstawowej miałaś pełnego pasji nauczyciela historii, który w bardzo ciekawy sposób opowiadał o królach, księżniczkach i o tym jak żyli ludzie w przeszłości, to zapewne do dzisiaj uważasz, że historia jest bardzo interesującym przedmiotem, chętnie czytasz książki historyczne, kojarzysz wydarzenia z ich konsekwencjami i łatwo uczysz się nowych faktów.
Wyobraźmy sobie kogoś, kto uczył się w szkole, gdzie lekcje historii były bardzo nudne, najeżone datami do wykucia na pamięć, a nauczyciel nie potrafił w jasny i zajmujący sposób wytłumaczyć skąd wzięły się pewne zjawiska. Taki uczeń raczej będzie postrzegał historię jako coś, co leży poza sferą jego zainteresowań, nie będzie lubił historycznych filmów ani książek, a nauczenie się jakiegoś historycznego procesu będzie mu szło opornie.
Dlaczego? Bo ten uczeń wierzy w to, że historia jest nudna i raczej niepotrzebna. Historia kojarzy mu się ze strachem przed klasówką, do której nie umiał się przygotować. On ma w sobie wcześniej zakodowane przeświadczenie o tym, że nie lubi historii, więc do każdej historycznej książki będzie podchodził z największą ostrożnością i instynktowną niechęcią.
Dla jednego człowieka historia będzie więc ciekawa i fascynująca, a dla innego nudna i odstręczająca. Zależy to od ich wcześniejszych doświadczeń, czyli od podświadomego sposobu, w jaki postrzegają tę dziedzinę nauki.
Zgodzisz się ze mną?
Weźmy inny przykład.
Mój znajomy Piotrek wychował się w domu z dwoma bardzo spokojnymi i przyjaznymi psami. Towarzyszyły mu odkąd był małym chłopcem, odprowadzały go do szkoły, biegły z radością na powitanie kiedy wracał do domu.
Ja kiedyś podczas spaceru zatrzymałam się przy małym, ślicznym piesku. Siedział na chodniku, więc kucnęłam obok niego i zaczęłam go głaskać. Nie ruszał się, tylko warczał.
– Spokojnie – mówiłam do niego z przyjaźnią. – Ja cię tylko głaszczę, przecież lubisz głaskanie, prawda?
Nagle piesek przestał warczeć i skoczył na mnie z wyszczerzonymi kłami. Zaatakował mnie ze złością, skubnął w policzek, a potem odbiegł. Od tamtej pory zawsze nieufnie patrzyłam na psy. Zapamiętałam, że nawet kiedy pozornie są przyjazne, w gruncie rzeczy nie wiadomo czego można się spodziewać i jak się zachowają.
I teraz wyobraź sobie, że idę dróżką przez pole i widzę psa. Oczywiście instynktownie natychmiast się spinam, czuję strach, przewiduję, że może się zdarzyć coś najgorszego. Pies od razu wyczuwa mój lęk i to prowokuje go do agresywnego zachowania. Zaczyna szczekać, jeży sierść na grzbiecie, staje się naprawdę groźny. Ja wtedy jeszcze bardziej się boję i gdybym nie rozumiała natury psów, to mogłabym na przykład zacząć uciekać – co byłoby dla psa jasnym sygnałem do tego, że trzeba mnie gonić. Pogorszyłabym tylko sytuację i wtedy rzeczywiście mogłoby dojść do tego, że pies chciałby mnie chapnąć w nogę.
Tymczasem gdyby na tej samej dróżce w tym samym momencie stanął mój znajomy Piotrek, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. On wie ze swojego głębokiego doświadczenia, że psy są przyjazne. Widzi psa przy drodze i nie zwraca na niego uwagi. Po prostu idzie dalej nie czując strachu ani nie wykonując żadnego dodatkowego gestu. W odpowiedzi pies zachowuje się tak samo, czyli też z obojętną miną patrzy sobie dalej w przestrzeń.
Piotrek ma bardzo przyjemny spacer, tymczasem ja mam zepsuty dzień. Mimo że to był ten sam pies, ten sam dzień i to samo miejsce. Różne było tylko nasze instynktowne myślenie, a co za nim poszło, także odruchowe zachowanie, co ostatecznie przełożyło się na kształt tego doświadczenia.
Zgodzisz się ze mną?
To weźmy jeszcze jeden przykład, z krainy ludzi.
Kiedy miałam piętnaście lat, mieszkałam z rodzicami, siostrą i bratem w małym mieszkaniu na ósmym piętrze bloku z wielkiej płyty w Koszalinie. Pewnego dnia w styczniu przyszedł ksiądz po kolędzie. Towarzyszył mu ministrant ubrany w białą komżę z koronkowymi rękawami. Komża to rodzaj krótkiej sukni sięgającej do połowy uda, którą nakłada się na ubranie. To znak rozpoznawczy ministrantów. Komża jest zawsze biała, co ma symbolizować czystość ducha i serca.
Ministrant był mniej więcej w moim wieku, może trochę młodszy. W pewnej chwili, kiedy zostaliśmy sami, przycisnął mnie do ściany i próbował pocałować. Odepchnęłam go z oburzeniem.
– Jak możesz?! – zawołałam. – Przecież ty jesteś ministrantem!!!
– To nic nie szkodzi! – odrzekł i napierał na mnie jeszcze mocniej. – Nie musisz się bronić! Tylko jeden całus! Jeden całus!
– Nie! – szarpałam się z nim. – Puść mnie! Zostaw mnie!!
W końcu udało mi się wyrwać i uciekłam.
Od tamtej pory zupełnie inaczej patrzyłam na wszystkich księży, ministrantów i biskupów. Wcześniej wydawało mi się, że jeśli ktoś decyduje się poświęcić swoje życie Bogu, to sam jest głęboko uduchowiony, czysty wewnętrznie, dobry i prawy. W tamtym jednym momencie moja idealistyczna wizja osób duchownych została rozbita w proch. Zasiało się we mnie ziarenko podejrzliwości. Przez długie lata za każdym razem kiedy widziałam księdza albo ministranta, zastanawiałam się co się kryje pod tą białą albo czarną sukienką, jakie emocje nim rządzą, jakie ludzkie słabości.
Wcześniej uważałam, że osoba duchowna jest człowiekiem bez wad, któremu zawsze i wszędzie można bez wahania zaufać.
Tamtego dnia zrozumiałam, że człowiek jest tylko człowiekiem, niezależnie od tego jaki wykonuje zawód, jakie ma powołanie i jakie ubranie nosi. Każdy człowiek ma wady i zalety, każdy ma jakieś ograniczenia i słabości, każdemu może się zdarzyć popełnić błąd, każdy ma czasem złe myśli albo podejmuje niewłaściwą decyzję. Nie piszę tego, żeby kogoś usprawiedliwiać, stwierdzam tylko fakt, że taka jest ludzka natura.
To zdarzenie zmieniło nie tylko mój sposób myślenia, ale też to jakie podejmowałam decyzje. Instynktownie starałam się nie zostać sam na sam z ministrantem ani w ogóle żadnym mężczyzną. Inaczej czułam się w kościele. Nie mogłam już z pełnym zaufaniem porozmawiać z księdzem, bo słyszałam w myślach głos napastującego mnie ministranta i czułam na sobie jego oddech.
Czy teraz zgodzisz się ze mną, że sposób myślenia – czyli to w jaki sposób instynktownie, bez namysłu, postrzegam jakieś zjawisko, osobę lub zdarzenie – ma bezpośredni wpływ na to jak żyję i jakie są moje relacje z innymi?
A czy zgodzisz się też, że dany sposób myślenia jest czymś, co nabywamy na skutek różnych doświadczeń?
I czy zgodzisz się na jeszcze jedno stwierdzenie, które jest logiczną konsekwencją poprzedniego – że jeśli instynktowny sposób myślenia o czymś, reagowania na coś jest rzeczą nabytą na skutek doświadczeń, to inne doświadczenia mogą doprowadzić do zmiany sposobu postrzegania życia i tego, co się w nim dzieje?
Na przykład ten człowiek, który w szkole nie znosił historii, bo miał nauczyciela, który zamiast rozbudzić w nim ciekawość, kazał biernie zapamiętywać daty, bitwy i inne fakty. Potem jako dorosły też jak ognia unikał wszystkiego, co było w jakiś sposób związane z historią aż do pewnego dnia, kiedy przez przypadek zaczął czytać książkę, która zabrała go w fascynującą podróż w czasie, odkrywając przed nim niezwykłe tajemnice Imperium Majów i innych dawnych cywilizacji.
Wtedy nagle nasz bohater przestał myśleć o historii jako o zamkniętym zbiorze dawnych zdarzeń, a zaczął postrzegać ją jako źródło nieprzemijającej mądrości i inspiracji. Stał się wielbicielem książek historycznych, prenumerował historyczne czasopisma, śledził blogi.
Jego instynktownie myślenie o historii stało się diametralnie inne, a zmieniło się na skutek nowych doświadczeń, które odczuł równie mocno, jak te wcześniejsze, zapisane w nim podczas nauki w szkole podstawowej.
Tak samo mogło być ze mną. Mimo tego, że miałam wcześniej nieprzyjemne spotkanie z psem, na skutek którego do wszystkich psów podchodziłam z lękiem i stresem, mogło się zdarzyć tak, że mój narzeczony albo mąż miałby cudownego psa, z którym chodziłabym na spacery i nawiązałabym z nim prawdziwą, głęboką więź. Wtedy znów zaczęłabym myśleć o psach zupełnie inaczej. Przestałabym się bać, a w miejsce strachu pojawiłoby się zrozumienie psiej natury, większa otwartość w zachowaniu i sposobie myślenia. Moje postrzeganie psów stałoby się inne, nowe, bardziej przyjazne.
Podobnie zmieniła się moja relacja z osobami duchownymi. Spotkałam później kilku mądrych, dobrych, odważnych misjonarzy. Dużo rozmawialiśmy na wszystkie tematy, śmialiśmy się, wędrowaliśmy razem, siedzieliśmy razem przy stole. Całkiem zapomniałam o dawnym zdarzeniu z ministrantem i znów zupełnie inaczej zaczęłam myśleć o osobach „duchownych”.
Widzisz?
Moje zachowanie było konsekwencją tego, w co podświadomie wierzyłam.
To, w co podświadomie wierzyłam, było konsekwencją moich wcześniejszych doświadczeń.
Nowe doświadczenia mogły zmienić moje postrzeganie danych osób albo zjawisk.
Nowe postrzeganie i rozumienie osób, zdarzeń albo zjawisk spowodowałoby nowe zachowanie.
Tak?
To jest bardzo ważne do zrozumienia tego jak wygląda życie i miłość.
Rozdział 10
Złośliwe krzaki
Jak to więc jest z tymi związkami. Dlaczego ludzie walczą zamiast dążyć do porozumienia? Dlaczego kłócą się zamiast spokojnie rozmawiać? Jak myślisz? Dlaczego wpadają w złość, stają się niecierpliwi, tracą panowanie nad sobą? Dlaczego?
Pamiętam moment kiedy zrozumiałam coś bardzo ważnego. Razem z moim chłopakiem, nazwijmy go Michałem, mieliśmy się wybrać na wycieczkę za miasto. Sobota rano, pogoda idealna, weszłam do kuchni i od razu wyczułam, że Michał jest w niezbyt dobrym nastroju. Był trochę spięty, małomówny.
Byłam bardzo wrażliwa na emocje innych ludzi, szczególnie te negatywne, więc od razu poczułam w środku napięcie, stres, nieprzyjemny ścisk w żołądku, a jednocześnie złość, że on mi psuje taki piękny dzień.
– Co za dzieciak! – pomyślałam z pomieszaniem żalu i niechęci. Jak ja bym chciała mieć partnera, który jest dojrzały emocjonalnie, nie przejmuje się drobiazgami, jest pozytywnie nastawiony i potrafiłby dzielić się ze mną optymizmem zamiast ponuractwem!
Michał rzucił mi z ukosa spojrzenie.
– Jesteś pewien, że chcesz jechać na tę wycieczkę? – zapytałam.
– Tak, tak, przecież się umawialiśmy! – rzucił niecierpliwie.
Westchnęłam. Teraz i ja miałam zepsuty dzień i zamiast cieszyć się, że jedziemy do lasu, będę się martwić tym, co on myśli i dlaczego nie jest ze mną szczęśliwy.
Wsiedliśmy do samochodu. W milczeniu dojechaliśmy na miejsce. Miało być tak pięknie! A jest jak jest.
Pomyślałam, że spróbuję się tym nie przejmować. Zaczynała się właśnie cudowna słoneczna jesień, było ciepło, pachniały suche liście. Tak bardzo chciałam być szczęśliwa! Czułam się tak, jakbym zabłądziła w labiryncie bez wyjścia. Gdziekolwiek próbowałam iść, docierałam do ściany. Nie było rozwiązania, tylko nowe przeszkody.
Zamyśliłam się, poszłam przodem i w pewnej chwili usłyszałam z tyłu głuche łupnięcie. Michał potknął się i upadając zahaczył ubraniem o kolczaste gałęzie, ze złością wyszarpnął koszulę z kolców i zawołał:
– Cholerne złośliwe krzaki!
– Krzaki nie są złośliwe! – sprostowałam odruchowo i już miałam dodać coś na temat tego, że to nie jest wina krzaków ani kolców, tylko osoby, która nie myśli o tym co robi i nie patrzy pod nogi, ale zdążyłam tylko otworzyć usta, a Michał wybuchł:
– Przestań!!! Zamknij się!!! Przestań mnie pouczać!!! To wszystko nie ma sensu!!!
Machnął ręką, odwrócił się i odszedł.
A ja zostałam sama.
Poczułam się porzucona, odepchnięta, obrażona, dotknięta, zraniona i bardzo, bardzo smutna. Tak jakby ktoś nagle zabrał mi powietrze do oddychania. Łzy napłynęły mi do oczu.
Przecież ja nie zrobiłam nic złego! Stanęłam w obronie niewinnych krzaków i przecież mam prawo bronić słabszych. Nic więcej nie zdążyłam powiedzieć! Wcześniej już widziałam, że Michał jest w złym humorze, więc siedziałam cicho i nie powiedziałam mu nawet, że jego zmienne nastroje burzą także moje dobre samopoczucie i bardzo mi się nie podoba to, że nie umie sobie radzić z emocjami. Nie chce medytować mimo że mówiłam mu, że to pomaga. Nie czyta książek, które mu dałam w prezencie. Unika jakiegokolwiek wysiłku, żyje z dnia na dzień i jest ofiarą swoich emocji, a to oczywiście ma negatywny wpływ na jego życie, a przez to też na moje życie i na nasz związek.
Poza tym mówiłam mu tyle razy wcześniej, że nie lubię kiedy ktoś na mnie krzyczy. Czuję się wtedy niekochana, nieważna, niepotrzebna, odtrącona. A on tyle razy obiecywał, że więcej tego nie zrobi. Wierzyłam, że mówił to szczerze, tyle że nie był w stanie dotrzymać słowa. Nie panował nad sobą. Czasem wybuchał i wtedy oczywiście na kogo wylewał swoją złość? Na mnie.
Łzy płynęły mi po policzkach. Na mnie! A kiedy mu powiedziałam, że powinien spróbować terapii, bo najwyraźniej nie radzi sobie z gniewem, to skończyło się następną awanturą. Temat tabu, co dowodzi tego, że on ma z tym poważny problem. I kto jest tego ofiarą? Ja! Bo ja jestem łagodna, ja nie lubię krzyczeć, wolę dostosować się do drugiego człowieka zamiast go do czegoś zmuszać albo się kłócić. Mogłam rano powiedzieć:
– Widzę, że jesteś w złym humorze, więc będzie lepiej jeżeli spędzimy ten dzień osobno, bo ja nie chcę być świadkiem i ofiarą twoich nastrojów.
Prosto, jasno i stanowczo, a jednocześnie ochroniłabym w ten sposób siebie i miałabym z całą pewnością lepszy dzień. Nie stałabym teraz we łzach na leśnej drodze czując w sercu rozdzierającą samotność i krzywdę.
– Jak on mógł się tak zachować! – myślałam. – Po prostu odwrócić się do mnie plecami!! Zostawić mnie samą! Porzucić mnie! Odejść bez słowa!!
A więc to koniec. Dobrze! Może to i lepiej. Po co mamy się dalej szarpać, kłócić i godzić na zmianę! Jaki to ma sens! I tak już od dawna nie jestem szczęśliwa w tym związku, więc lepiej niech to się wreszcie skończy, będę miała spokój! Znajdę sobie kogoś lepszego! Kogoś, komu mogę zaufać, z kim nie muszę walczyć, kto będzie mnie lepiej traktował i doceni to kim jestem.
Wróciłam na parking. Pomyślałam, że może zabiorę się z kimś z powrotem albo wyjdę na szosę i złapię autostop. Michał czekał przy samochodzie. Obrażona wsiadłam do środka, ruszyliśmy. Czekałam na przeprosiny. To on jest winien. Ja nie zrobiłam niczego złego. On znów nakrzyczał na mnie mimo że mówiłam mu wiele razy, że to mnie boli, rani i krzywdzi. Za każdym razem obiecuje, że to się więcej nie powtórzy, a potem jest jak zawsze. Ja tak nie chcę. Mam tego dość. Nie chcę ciągle przez niego płakać. Nie tak wyobrażam sobie szczęśliwy związek.
Nie odzywałam się do niego przez cały dzień. W końcu wieczorem nie wytrzymałam. Było mi smutno i ciężko. Przytuliłam się do niego bez słowa, a on mocno mnie do siebie przygarnął. Poczułam się znów ciepło i bezpiecznie mimo że po twarzy płynęły mi łzy.
– To przeze mnie? – zapytał Michał.
Milczałam.
Czułam jak zaciska ramiona i napinają mu się mięśnie. Znowu był zły, tym razem na siebie.
– Nie wiem co się ze mną dzieje – powiedział z pewnym trudem, jakby miał ściśnięte gardło. – Są chwile, kiedy nie mogę się zatrzymać.
– Tracisz panowanie nad sobą – pomyślałam, ale nic nie powiedziałam.
– Tracę panowanie nad sobą – dodał Michał.
– No właśnie – pomyślałam. – To można leczyć.
– Postaram się, żeby to się więcej nie zdarzyło, przepraszam – powiedział Michał.
A ja poczułam coś bardzo dziwnego. W pierwszej chwili sama nie wiedziałam jak nazwać to uczucie, ale po chwili uświadomiłam sobie, że to była satysfakcja! Rodzaj zwycięskiej radości, że Michał mnie przeprasza, że to jest jego wina. Poczułam się tak jakbym zwyciężyła.
I jednocześnie instynktownie, gdzieś bardzo głęboko w duszy poczułam, że coś tu jest nie tak.
Rozdział 11
Niewolnica Isaura
Przez kilka dni szukałam odpowiedzi. Dlaczego poczułam satysfakcję w odpowiedzi na przeprosiny? Co to znaczy? O czym to świadczy? Czy satysfakcja nie jest czymś, co czuje się wtedy kiedy człowiek dostaje coś, na czym mu zależało? Czy nie jest to rodzaj manipulacji? Czy ja chciałam podświadomie upokorzyć mojego partnera i kiedy on wreszcie się ugiął, obrócił złość przeciwko sobie, a wobec mnie okazał skruchę i pokorę, czy poczułam się jak zwycięzca?…
No tak, poczułam się jak ktoś, kto ma nad nim władzę!
Czy to znaczy, że ja tak często płakałam dlatego, że moja podświadomość używała łez jako narzędzia do manipulowania ludźmi? Dlaczego ja właściwie płakałam? Bo nie byłam w stanie zapanować nad swoimi emocjami.
Zaraz. Chwileczkę.
Nagle poraziła mnie nieoczekiwana myśl.
Ja płaczę wtedy kiedy nie jestem w stanie zapanować nad moimi emocjami. Michał krzyczy kiedy nie jest w stanie zapanować nad swoimi emocjami. W jaki sposób moje nieradzenie sobie z emocjami jest lepsze od jego?
Ja płaczę kiedy czuję się smutna, odtrącona, atakowana, nieważna.
On krzyczy kiedy czuje się… nieważny? Zagubiony? Niepewny? Zniecierpliwiony?
To prawda, on nie panuje nad swoimi emocjami.
Ale czy ja panuję nad moimi? Absolutnie nie!
Jesteśmy właściwie w tym identyczni! Tak samo nie panujemy nad swoimi emocjami, tyle tylko że w inny sposób wyrażamy tę swoją bezsilność. Ja płaczę, on krzyczy. Jesteśmy tacy sami!!!!
Wieczorem usiadłam obok Michała i powiedziałam:
– Jestem ci winna przeprosiny.
– Naprawdę? – zdziwił się. – Za co?
– Zastanawiałam się nad tym co się ostatnio wydarzyło i doszłam do wniosku, że to nie jest twoja wina, że wpadasz w gniew.
Michał otworzył szeroko oczy ze zdumienia.
– To jest emocja, nad którą nie masz władzy. Nie jest tak, że przywołujesz gniew do siebie, bo chcesz mnie skrzywdzić, prawda? To jest raczej coś, co jest poza twoją kontrolą. Pojawia się nagle, z zaskoczenia i wywołuje kaskadę dalszych zdarzeń. Ale to nie jest twoja wina, że pojawia się gniew. Więc jeżeli ty mnie przepraszasz za to, że wpadłeś w złość, to ja powinnam cię przeprosić za to, że zaczęłam płakać, bo w takim samym stopniu nie miałam nad tym kontroli.
Michał siedział jak zamurowany.
– Więc przepraszam cię za to, że ja zaczynam płakać kiedy ktoś krzyczy. Czuję się wtedy niekochana, odrzucona, krytykowana i niepotrzebna, mimo że racjonalnie wiem, że to nie jest prawda. To że ty jesteś niecierpliwy nie ma nic wspólnego z tym czy uważasz mnie za ważną, wartościową i czy mnie kochasz. Ja to tak odbieram i dlatego reaguję łzami. Przepraszam, nie mam nad tym kontroli. Postaram się przy następnej okazji pamiętać o tym i nie brać twojego zachowania tak bardzo do siebie.
Zapadła cisza.
– Nikt nigdy nie powiedział do mnie czegoś takiego – odezwał się w końcu Michał zmienionym głosem. – Dotychczas we wszystkich związkach to ja zawsze przepraszałem. Ja zawsze byłem tym złym, który się złościł i zawsze musiał przepraszać. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy.
– Cieszę się – uśmiechnęłam się.
Czułam się wspaniale. Wiedziałam, że mam rację. Wiedziałam, że znalazłam właściwy trop. Wiedziałam, że to jest dzień kiedy przestanę kręcić się w kółko i być ofiarą w nieszczęśliwym związku.
Wtedy po raz pierwszy przestałam szukać winy w moim chłopaku, a zamiast tego spojrzałam uczciwie zarówno na niego, jak i na siebie.
Wcześniej rzeczywiście on zawsze był winny. Z wyjątkiem rzadkich sytuacji, kiedy ja naprawdę coś przeskrobałam i on mi udowodnił moją winę, wtedy ja przepraszałam. Ale generalnie on był tym „złym”, a ja byłam ta „dobra”. On się wściekał, ja płakałam. On przepraszał, ja płakałam.
Ten schemat bardzo dużo mówi nie tylko o naszej relacji, ale też o mnie. O tym jakie było moje nastawienie do świata zewnętrznego. Nie szukałam w nim partnerów, z którymi mogłabym tworzyć zdrowe relacje oparte na wzajemnym szacunku, wsparciu, przyjaźni. Wprost przeciwnie.
Podświadomie szukałam kogoś, kto będzie ode mnie silniejszy, ponieważ dzięki temu będę mogła odgrywać wgraną we mnie wcześniej rolę cierpiącej ofiary.
To dlatego właśnie najbardziej interesowali mnie różni brutale Mówię to ze śmiechem i w przenośni, bo oczywiście nie marzyłam o tym, żeby spotkać damskiego boksera ani nie lubiłam czuć się słabsza ani gorsza, a jednak podświadomie dążyłam do tego, żeby spotkać kogoś, kto będzie mnie dręczył, ponieważ dzięki temu mogłabym potwierdzić to, w co głęboko w duszy wierzyłam: że mnie nie można kochać, że w związku zawsze trzeba cierpieć, że nie ma szczęśliwej miłości, że kobieta zawsze jest krzywdzona przez mężczyznę.
Skąd wzięło się takie moje przekonanie?
Oczywiście nie stworzyłam go sobie świadomie. To nie był wynik racjonalnej analizy faktów, zdarzeń, historii. Był to raczej wzór powielany przeze mnie z wcześniejszych związków. A dlaczego taki schemat pojawił się we wcześniejszych związkach?
Dlatego że taki obraz związków powstał we mnie wtedy, kiedy umysł był najbardziej plastyczny, starał się dopasować do otaczającego świata i zrozumieć zasady jego działania, czyli kiedy byłam dzieckiem. Najbardziej popularnym serialem była wtedy „Niewolnica Isaura” – historia białej, ślicznej, ubogiej, niewinnej, dobrej i uczciwej dziewczyny, która została sprzedana do niewoli na brazylijskiej plantacji. Czy muszę dodawać, że zakochał się w niej okropny, stary, brzydki, bogaty, okrutny i bezlitosny Leoncio?
Później wszyscy oglądaliśmy serial „Ptaki ciernistych krzewów”, w którym śliczna, młoda, uczciwa, dobra i samotna dziewczyna zakochała się w młodym, przystojnym księdzu, który przyjeżdżał na ranczo w australijskim buszu i poświęcał jej trochę uwagi. Czy muszę dodawać, że ksiądz przez całe życie walczył pomiędzy miłością do Rachel a pragnieniem zostania biskupem? Ona wiecznie na niego czekała i płakała kiedy odjeżdżał.
Możesz powiedzieć, że to są drobiazgi, ale z takich drobnych faktów składa się całe życie. Z tego jak rodzice odnoszą się do siebie, jakie inne rodziny spotykasz jako dziecko, jak zachowują się sąsiedzi i bohaterowie ulubionych filmów. Ziarnko wiedzy do ziarnka aż powstanie pełny obraz, który zabierzesz ze sobą w dorosłość.
Najważniejsze jednak jest nie to co zostało w tobie zapisane. Najważniejsze jest to, co z tym zrobisz.
Rozdział 12
Lot na Księżyc
Powiem to jeszcze raz, bo to jest bardzo ważne.
Każdy człowiek ma w sobie zestaw pewnych bazowych przekonań dotyczących życia. Pewnych rzeczy pragnie, bo wydają mu się piękne i pożądane. Innych będzie unikał, bo postrzega je jako złe albo niepotrzebne.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki