Szkodliwa medycyna - Ben Goldacre - ebook + książka

Szkodliwa medycyna ebook

Ben Goldacre

3,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Fałszywe terapie. Szkodliwe leki. Kłamliwe statystyki. Oszustwa farmaceutycznych koncernów

Dr Ben Goldacre w swojej kolumnie na łamach „Guardiana” od lat demaskuje manipulacje podejrzanymi danymi medycznymi i pseudomedyczne metody leczenia, odkrywa ponure tajemnice stojące za praktykami producentów leków, bierze pod lupę medyczne mistyfikacje, np. tę rozpętaną wokół szczepionki trójskładnikowej MMR, a także analizuje robiące wodę z mózgu reklamy kosmetyków, akupunkturę i homeopatię, witaminy i wywołujący wśród społeczeństwa poruszenie temat „toksyn”.

Ta pełna goryczy i sarkazmu, choć przy tym przezabawna, książka, stanowiąca plon jego wieloletniego śledztwa dziennikarskiego, jest niezwykle fascynującą i otrzeźwiającą podróżą po obszarze szkodliwej niby-medycyny, którą codziennie karmią nas przeróżne media i pozujący na autorytety szarlatani.

„Począwszy od eksperta z doktoratem zdobytym na kursie korespondencyjnym, na obalaniu mitów homeopatii skończywszy, Ben Goldacre opowiada czytelnikowi o kilku ważnych sprawach i pokazuje, że nie potrzeba stopnia naukowego, aby samemu dostrzec niebezpieczeństwa złej medycyny”.

„Independent”

„Pod względem szczerej bezkompromisowości, demaskowania iluzji oraz czystej radości z atakowania samozwańczych, ignoranckich ortodoksów brylujących w środowiskach współczesnej klasy średniej, Szkodliwa medycyna nie ma sobie równych. Pękniesz ze śmiechu, a potem cały zapas swojej zdrowej żywności wyrzucisz do kosza!”..

„Observer”

„Nie wolno przegapić tej książki! Tocząc pianę w pełni usprawiedliwionego oburzenia, Goldacre nokautuje hochsztaplerów i bajerantów robiących zły użytek z podejścia naukowego. Niewielu umknie sprawiedliwości: firmy farmaceutyczne, samozwańczy dietetycy, irracjonalni badacze i sprzedajni dziennikarze dostaną niezły i zasłużony wycisk”.

„The Times”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 470

Oceny
3,5 (52 oceny)
18
13
5
11
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
BoJimBo

Nie oderwiesz się od lektury

Takich książek więcej!
00
Fizjoterapeuta

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
szekspira2

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka. Demaskuje pozorne demaskatorstwo i zmusza do myślenia.
00

Popularność




Ben Goldacre Szkodliwa medycyna Tytuł oryginału Bad Science ISBN Copyright © 2008 by Ben Goldacre Diagrams © HarperCollinsPublishers, designed by HL Studios, OxfordshireAll rights reserved Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2019 Redakcja Zofia Domańska Projekt graficzny okładki Tobiasz Zysk Opracowanie graficzne i techniczne Barbara i Przemysław Kida Wydanie 1 w tej edycji Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

Wprowadzenie

Postawmy sprawę jasno. Dzieje się źle. Dzieci w tysiącach brytyjskich szkół państwowych uczy się — a czynią to ich nauczyciele — że jeśli będą poruszać głową w górę i w dół, zwiększą przepływ krwi do płatów czołowych, poprawiając w ten sposób koncentrację; że pocieranie palcami o siebie zwiększy „przepływ energii” przez ciało; że w wysoce przetworzonych produktach żywnościowych nie ma wody; że trzymanie wody na języku spowoduje, iż szybciej przeniknie ona przez podniebienie i bezpośrednio nawodni mózg. Wszystko to czyni się w ramach specjalnego programu ćwiczeń zwanego „Mózgowa Siłownia” (ang. Brain Gym). Poświęcimy trochę czasu tego typu zabobonom, a co ważniejsze, szarlatanom wciąż obecnym w naszym systemie edukacji, którzy takie brednie propagują. Mimo to książka ta nie jest jedynie katalogiem trywialnych absurdów. Podąża ona bowiem według naturalnego crescendo, od głupoty hochsztaplerów, której nadaje się wiarygodność dzięki mediom głównego nurtu, poprzez sztuczki wartego 30 miliardów funtów sektora suplementów diety, nikczemność wycenianego na 300 miliardów funtów przemysłu farmaceutycznego, tragizm relacjonowania osiągnięć naukowych, aż po przypadki, gdy ludzie wylądowali w więzieniu, zostali wykpieni, a nawet stracili życie jedynie z powodu słabego zrozumienia statystyk i dowodów, które wciąż cechuje nasze społeczeństwo.

Po wygłoszeniu pół wieku temu przez C.P. Snowa słynnego wykładu „Dwie kultury”, czyli o dwóch rodzajach erudycji: naukowej i humanistycznej, absolwenci kierunków humanistycznych po prostu zaczęli nas ignorować. Dzisiaj naukowcy i lekarze pozostają w mniejszości i są zagłuszani przez potężne armie indywiduów, które czują się uprawnione — zdradzając godne podziwu aspiracje — do wygłaszania opinii w sprawach, które wymagają potwierdzenia odpowiednimi dowodami i wynikami, nie zadając sobie przy tym zbyt wiele trudu, by zyskać choćby podstawowe pojęcie na temat głoszonych problemów.

W szkole zapewne uczyliśmy się o substancjach chemicznych w probówkach, o równaniach opisujących ruch, a może nawet o fotosyntezie — o której szerzej za chwilę — ale najprawdopodobniej nie dowiedzieliśmy się niczego o procesie umierania, o ryzyku, statystykach ani nie poznaliśmy wiedzy na temat tego, co może nas zabić, a co uleczyć. W naszej kulturze istnieje ogromna przepaść: medycyna oparta na dowodach — bez wątpienia najznamienitsza przedstawicielka nauk stosowanych — obejmuje wiele najmądrzejszych idei ostatnich dwóch stuleci, uratowała miliony istnień ludzkich, ale w Londyńskim Muzeum Nauki nigdy nie doczekała się ani jednego eksponatu. I nie jest to wynik braku zainteresowania. Po prostu mamy obsesję na punkcie zdrowia — połowa wszystkich doniesień naukowych w mediach dotyczy właśnie medycyny — i wciąż jesteśmy bombardowani twierdzeniami i historiami o naukowo brzmiącym charakterze. Ale, jak się przekonamy, dostarczają nam tych informacji ludzie, którzy wielokrotnie udowodnili, że nie potrafią czytać, interpretować ani dawać rzetelnego świadectwa w sprawie naukowych dokonań.

Zanim jednak zaczniemy, nakreślę swego rodzaju plan sytuacyjny.

Najpierw wyjaśnię, co to znaczy przeprowadzić eksperyment, zobaczyć jego wyniki na własne oczy i ocenić, czy pasują one do danej teorii, czy też jakieś alternatywne rozwiązanie będzie bardziej przekonujące. To, co na wstępie może się okazać dziecinnie proste lub wręcz zabrzmieć protekcjonalnie — niektóre przykłady mogą z pewnością wydawać się absurdalne — zostało dość naiwnie i z pozoru z wielkim znawstwem wypromowane w mediach. Przyjrzymy się atrakcyjności naukowo brzmiących opowieści o naszym ciele, jak również o zamieszaniu, jakie mogą one spowodować.

Następnie przejdziemy do homeopatii. Nie dlatego, że jest ona ważna czy niebezpieczna — bo nie jest — ale dlatego, że jest to idealny model do uczenia o medycynie opartej na faktach: pigułki homeopatyczne to w końcu tylko niezawierające niczego, małe pigułki z cukru, które — jak się może wydawać — działają, a zatem mają wszystko, co potrzeba, żebyśmy mogli porozmawiać o „uczciwych testach” działań terapeutycznych i o tym, w jaki sposób łatwo wprowadzić nas w błąd, byśmy uznali, że wszelka interwencja jest skuteczniejsza, niż w rzeczywistości jest. Dowiemy się też, co należy wiedzieć o tym, jak przeprowadzić prawidłowe próby i jak zidentyfikować próby błędne. Gdzieś w tle czai się efekt placebo, prawdopodobnie najbardziej fascynujący i niezrozumiany aspekt leczenia człowieka, który wykracza daleko poza stosowanie jedynie zwykłych pigułek z cukrem: jest on przecież sprzeczny z intuicją, dziwny i de facto opisuje historię uzdrawiania ciała poprzez uzdrawianie umysłu, a przy tym jest o wiele bardziej intrygujący niż jakikolwiek inny nonsens o terapeutycznych wzorcach energii kwantowej. Przeanalizujemy także dowody potwierdzające moc jego działania, a wnioski wyciągniesz sam.

Następnie omówimy sprawy większego kalibru. Specjaliści od żywienia to w istocie przedstawiciele terapii alternatywnej, ale udało im się wykreować siebie na ludzi nauki. Ich błędy są o wiele bardziej frapujące od błędów homeopatów, ponieważ zdają się zawierać ziarno prawdziwego podejścia naukowego, co czyni je nie tylko bardziej atrakcyjnymi, ale także bardziej niebezpiecznymi, ponieważ prawdziwym zagrożeniem ze strony pomyleńców nie jest to, że ich pacjenci mogą umrzeć — bo jest to dość osobliwa kwestia, i byłoby prostackie z mojej strony, by ciągle tym zanudzać — ale to, że wciąż dezorientują opinię publiczną w kwestii istoty dowodów naukowych.

Przyjrzymy się retorycznemu kuglarstwu i uczniackim błędom, które wielokrotnie wywiodły nas na manowce w kwestii produktów żywnościowych i odżywiania, oraz temu, jak ta nowa branża działa dzięki odwróceniu uwagi od rzeczywistych, związanych ze stylem życia czynników ryzyka pogorszenia stanu zdrowia, a także subtelnemu, ale równie niepokojącemu wpływowi na to, jak postrzegamy siebie i swoje ciało, a w szczególności powszechnemu ruchowi mającemu na celu narzucenie problemom społecznym i politycznym wymiaru medycznego i ujęcia ich w redukcjonistyczne ramy biomedyczne, oraz wprowadzanie rozwiązań zwłaszcza w postaci pigułek i wyszukanych diet. Przedstawię ci dowody na to, że awangarda zdumiewającego wypaczenia faktów szturmuje brytyjskie uniwersytety i zaczyna zajmować podobną pozycję co prawdziwe akademickie badanie nad żywieniem. Poznamy także ulubionego lekarza krajowego, panią doktor nauk medycznych Gillian McKeith. Następnie użyjemy tych samych narzędzi do właściwych procedur medycznych i odkryjemy sztuczki stosowane przez przemysł farmaceutyczny by, zamącić w głowie zarówno lekarzom, jak i ich pacjentom.

Następnie przeanalizujemy, w jaki sposób media promują publiczne niezrozumienie podejścia naukowego, ich pełną determinacji pasję do szerzenia bezsensownych banałów oraz ich kompletny brak pojęcia w kwestii statystyk i dowodów, które stanowią istotę podejścia naukowego: ochrona przed wprowadzaniem siebie samego w błąd przez nasze własne wypaczone doświadczenia i uprzedzenia. Wreszcie w tej części książki, która wydaje mi się na tyle niepokojąca, że zobaczymy w niej, jak ludzie na wysokich stanowiskach, którzy powinni wiedzieć lepiej, wciąż popełniają podstawowe błędy prowadzące do poważnych konsekwencji; zobaczymy, w jaki sposób cyniczne manipulowanie dowodami naukowymi przez media w dwóch konkretnych typach zagrożenia zdrowia doprowadziło do niebezpiecznych i — szczerze mówiąc — ocierających się o groteskę skrajności. Twoim zadaniem będzie dostrzeżenie, jak niebywale powszechne są to zjawiska, ale także zastanowienie się, co można z tym zrobić.

Nie jest możliwe wyperswadowanie ludziom postaw, które przyjęli, lekceważąc rozsądne rozważania. Jednak pod koniec książka ta zaoferuje wiele narzędzi pozwalających zwyciężyć lub przynajmniej świadomie uczestniczyć w dyskusji nad dowolnymi kwestiami, jakie zechcemy poruszyć, czy to będą cudowne leki, szczepionka MMR, nikczemność dużych koncernów farmaceutycznych, prawdopodobieństwo, z jakim dane warzywo ma zapobiec rozwojowi nowotworów, czy zadziwiające raporty naukowe, wątpliwa troska o zdrowie, wartość materiału dowodowego o raczej anegdotycznym charakterze, związek między ciałem a umysłem, badania naukowe na temat irracjonalności czy medykalizacja życia codziennego itd. Zetkniesz się z dowodami naukowymi stojącymi za bardzo popularnymi oszustwami, ale po drodze będziesz mógł również przyswoić sobie wszystko, co jest przydatne, aby się orientować w badaniach, poziomie pewnych dowodów naukowych, aktach skrajnej nieobiektywności, statystykach (tylko bez paniki!), historii nauki, ruchach antynaukowych i przykładach szarlatanerii, mowa będzie także o wywracaniu do góry nogami niektórych niesamowitych historii, jakie nauki przyrodnicze mogą nam opowiedzieć o świecie.

Nie będzie to nawet trudne, ponieważ jest to jedyna lekcja w przedmiocie nauki, w której mogę zagwarantować, że przestaniesz się zaliczać do ludzi popełniających te głupie błędy. Ale jeśli na koniec uznasz, że wciąż nie możesz się ze mną zgodzić, to zapewniam cię o jednym: chociaż nie przestaniesz błądzić, to będziesz się mylić z dużo większym polotem i sprytem niż do tej pory.

Ben Goldacre

lipiec 2008

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Istota sprawy

Spędzam dużo czasu, rozmawiając z osobami, które się ze mną nie zgadzają — posunąłbym się nawet do stwierdzenia, że to moja ulubiona rozrywka — i często spotykam ludzi, którzy chętnie dzielą się swoimi opiniami na temat nauki, mimo że nigdy nie przeprowadzili ani jednego eksperymentu. Nigdy samodzielnie nie przetestowali żadnego swojego pomysłu ani na własne oczy nie widzieli wyniku takiego testu, ani też nigdy nie zastanowili się głęboko, co takie wyniki oznaczają dla idei, którą testują. Dla tych ludzi „nauka” to wciąż jakiś monolit, tajemnica i autorytet, a nie metoda.

Rozłożenie na czynniki pierwsze naszych własnych, wczesnych, bardziej szokujących pseudonaukowych twierdzeń jest dobrym sposobem na poznanie podstaw nauki nie tylko dlatego, że nauka w dużej mierze obala teorie, ale także dlatego, że brak wiedzy naukowej wśród oferujących cudowne leki magików, marketingowców i dziennikarzy podsuwa nam bardzo proste pomysły warte przetestowania. Ich wiedza o nauce jest szczątkowa, do tego popełniają podstawowe błędy w rozumowaniu, gdyż opierają się również na pojęciach takich jak magnetyzm, tlen, woda, „energia” i toksyny. Innymi słowy, idee naukowe na poziomie gimnazjum, a wszystko to nie wykracza poza niezwykle szeroki zakres chemii kuchennej.

Detoks i teatrzyk brązowej brei

Jeśli chcesz, aby twój pierwszy eksperyment był naprawdę niechlujny, zajmijmy się najpierw detoksem. Aqua Detox to detoksykacyjny środek do moczenia stóp, jeden z wielu podobnych produktów. Był on reklamowany w wielu niezwykle żenujących artykułach na łamach takich gazet jak „Telegraph”, „Mirror”, „Sunday Times”, „GQ” oraz w różnych programach telewizyjnych. Oto jedna z wypowiedzi eksperta z „Mirror”:

Wysłaliśmy Alexa na nowy zabieg o nazwie Aqua Detox, który uwalnia od toksyn dosłownie na naszych oczach. Alex mówi: „Wkładam stopy do miski z wodą, a terapeutka, Mirka, wsypuje granulki soli do jednostki jonizującej, która dostosuje bioenergetyczne pole wody i zachęci moje ciało do uwolnienia się od toksyn. Wraz z uwalnianiem toksyn woda zaczyna zmieniać kolor. Po półgodzinie staje się czerwona (...) terapeutka prosi także naszą fotografkę, Karen, aby i ona spróbowała. W efekcie otrzymujemy miskę brązowych bąbelków. Mirka stawia na tej podstawie diagnozę: przeciążona wątroba i nadmiar limfy — Karen powinna pić mniej alkoholu, a więcej wody. Przy Karen poczułem się wręcz bezgrzeszny!

Hipoteza stawiana przez te firmy jest bardzo jasna: twoje ciało jest pełne „toksyn”, cokolwiek by to było; twoje stopy są pokryte specjalnymi „porami” (odkrytymi już przez starożytnych chińskich naukowców). Gdy wkładasz stopy do przygotowanej kąpieli, toksyny zaczynają się uwalniać, a woda staje się brązowa. Czy brązowa barwa wody pojawia się z powodu toksyn? Czy to tylko magiczna sztuczka?

Jednym ze sposobów, aby się o tym przekonać, jest chęć poddania się kuracji Aqua Detox w jakimś spa, salonie piękności lub w dowolnym z tysięcy tego typu miejsc reklamujących się w internecie, a potem wyjęcie nóg z miski, gdy zostaniesz już sam w gabinecie. Jeśli woda stanie się brązowa bez udziału twoich stóp, to jasne, że nie zabarwiły jej ani twoje stopy, ani toksyny. Jest to przykład kontrolowanego eksperymentu: wszystko przebiega tak samo w obu sytuacjach, z wyjątkiem trzymania lub nietrzymania stóp w kąpieli.

Ta metoda eksperymentalna ma także wady (i tu ważna lekcja: musimy się często zastanowić nad korzyściami i praktycznymi aspektami różnych form badań, co będzie szczególnie ważne w kolejnych rozdziałach). W praktyce eksperyment polegający na wyjęciu stóp zakłada użycie podstępu, który może sprawić, że poczujesz się nieswojo. Ale jest też kosztowny, gdyż jedna sesja Aqua Detox będzie kosztować więcej niż materiały potrzebne do zbudowania własnego urządzenia detoksykacyjnego, takiego samego jak oryginalne.

Potrzebne będą:

• prostownik samochodowy

• dwa duże gwoździe

• sól kuchenna

• ciepła woda

• lalka barbie

• pełne laboratorium analityczne (opcjonalnie).

Eksperyment wykorzystuje prąd elektryczny i wodę. W świecie łowców huraganów i wulkanologów musimy zaakceptować to, że każdy określa własny poziom tolerancji na ryzyko. Jeśli zdecydujemy się przeprowadzić ten eksperyment w domu, można zaserwować sobie paskudne porażenie prądem, a co za tym idzie, spowodować uszkodzenie instalacji elektrycznej w całym domu. nie jest to bezpieczne, choć wbrew pozorom ma spore znaczenie w zrozumieniu działania szczepionek MMR, homeopatii, postmodernistycznej krytyki nauki i nikczemności wielkich koncernów farmaceutycznych. Mimo wszystko nie konstruuj tego zestawu sam w domu.

Kiedy włączysz urządzenie Barbie Detox, zobaczysz, że woda stanie się brązowa z powodu bardzo prostego procesu zwanego elektrolizą: elektrody żelazne rdzewieją, a brązowa rdza trafia do wody. Ale jest w tym jeszcze coś, co możesz pamiętać z lekcji chemii w szkole. W wodzie rozpuszczona jest sól. Właściwe naukowe określenie soli kuchennej to „chlorek sodu”: w roztworze oznacza to, że pływają w nim jony chlorkowe, które mają ładunek ujemny (i jony sodu, które mają ładunek dodatni). Czerwona klamra prostownika samochodowego jest elektrodą dodatnią i to ona kradnie ujemnie naładowane elektrony, które są w tym wypadku ujemnie naładowanymi jonami chloru, co powoduje uwalnianie wolnego chloru w postaci gazu.

Tak więc kąpiel detoksykacyjna dla lalki Barbie służy wydzielaniu chloru. To samo dzieje się w przypadku kąpieli Aqua Detox, a ludzie korzystający z tego produktu elegancko wpletli ten charakterystyczny zapach chloru do swojej historii: to chemia, tłumaczą, to chlor wydobywający się z twojego ciała, a pochodzący ze wszystkich plastikowych opakowań na żywność, którą spożyliśmy, jak również nagromadzony przez wszystkie lata kąpieli w nasyconych chemią basenach. „To ciekawe doświadczenie widzieć, jak zmienia się zabarwienie wody i czuć zapach chloru opuszczającego moje ciało” — głosi jedna z rekomendacji podobnego produktu Emerald Detox. Na innej stronie internetowej produktu czytamy: „Kiedy pierwszy raz wypróbowała Q2 [Energy Spa], jej partner biznesowy powiedział, że oczy aż szczypały go od chloru, jaki się z niej teraz wydobywał, a wcześniej odkładał przez całe dzieciństwo i wczesną dorosłość”. Cały chlor, który nagromadził się w twoim ciele przez te wszystkie lata. Aż strach pomyśleć.

Jest jednak jeszcze coś, co należałoby sprawdzić. Czy w wodzie są toksyny? Tutaj napotykamy nowy problem: Co to są toksyny? Niejednokrotnie pytałem o to producentów wielu produktów detoksykacyjnych, ale nie chcieli o tym mówić. Machają rękami, mówią coś o stresującym współczesnym stylu życia, o zanieczyszczeniu, mówią też o śmieciowym jedzeniu, ale nie potrafią wskazać ani jednej nazwy substancji chemicznej, którą mógłbym zmierzyć. „Od jakich toksyn uwalnia nasze ciało wasz zabieg? — pytałem — Powiedz mi, co znajduje się w tej wodzie, a ja poszukam tego w laboratorium”. Nigdy nie otrzymałem odpowiedzi.

Po wysłuchaniu wielu wykrętów i mydlenia oczu wybrałem losowo dwie substancje chemiczne: kreatyninę i mocznik. Są to powszechnie spotykane produkty metabolizmu w organizmie, a nerki pozbywają się ich w postaci moczu. Przez znajomego, który zdecydował się poddać prawdziwej kuracji Aqua Detox, uzyskałem próbkę brązowej wody i wykorzystałem nad wyraz nowoczesne zaplecze analityczne, jakim dysponuje St Mary’s Hospital w Londynie, aby zapolować na te dwie chemiczne „toksyny”. W tej wodzie ich nie było. Jedyne, co odkryłem, to duże stężenie brązowego, rdzawego żelaza.

Teraz dzięki takim badaniom naukowcy wreszcie mogą zrobić krok wstecz i zrewidować swoje poglądy na temat tego, co się dzieje podczas takich kąpieli stóp. Od producentów nie oczekujemy, że to zrobią, ale to, co stwierdzają w odpowiedzi na te odkrycia, jest bardzo interesujące, przynajmniej dla mnie, ponieważ jest to wzorzec, z którym będziemy mieli stale do czynienia w całym świecie pseudonauki: zamiast odnieść się do tej krytyki lub włączyć nowe odkrycia do nowego modelu, wydają się zmieniać reguły gry i wycofywać do opinii niesprawdzalnych.

Niektórzy producenci nie twierdzą już, że toksyny wydostają się podczas takiej kąpieli stóp (co miałoby powstrzymać mnie od prób ich zmierzenia): twoje ciało jest poniekąd informowane, że nadszedł czas, aby uwolnić toksyny w normalny sposób — jakikolwiek by on był i jakiekolwiek by to były toksyny — tylko bardziej intensywnie. Inni przyznają, że co prawda woda staje się nieco brązowa bez udziału twoich stóp, ale „nie aż tak bardzo”. Wielu opowiada długie historie o „polu bioenergetycznym”, którego, jak twierdzą, nie da się zmierzyć inaczej jak tylko przez poprawę samopoczucia. Wszyscy mówią o tym, jak stresujące jest współczesne życie.

Może to i prawda. Ale nie ma to nic wspólnego z kąpielą stóp, w której chodzi jedynie o teatr: a, jak się o tym przekonamy, odstawianie teatru jest cechą charakterystyczną sprzedawców wszystkich produktów odtruwających. Chodzi jedynie o pokazanie brązowej brei.

Świeczki do uszu

Można by pomyśleć, że świeczki do uszu Hopi są dość łatwym celem. Ale ich skuteczność nadal jest przezabawnie promowana przez „Independent”, „Observer” i BBC, by wymienić tylko kilka szanowanych serwisów informacyjnych. Skoro źródła te są miarodajnymi dostarczycielami informacji naukowej, to niech BBC wyjaśni, jak te puste rurki woskowe oczyszczą twoje ciało:

Świece po zapaleniu działają na zasadzie parowania zawartych w nich składników, powodując konwekcyjny przepływ powietrza w kierunku pierwszej komory ucha. Świeca powoduje wytworzenie delikatnego ssania, które pozwala oparom delikatnie masować błonę bębenkową i kanał słuchowy. Po umieszczeniu świecy w uchu przylega ona szczelnie do niego, co umożliwia wyciągnięcie wosku i innych zanieczyszczeń z ucha.

Dowód pojawia się, gdy rozwiniemy resztkę wypalonej świecy i odkryjemy, że jest ona wypełniona znaną nam woskowatą substancją o pomarańczowym zabarwieniu, która z pewnością jest woskowiną. Jeśli chcesz przetestować to samodzielnie, będziesz potrzebować: ucha, klamerki do bielizny, trochę masy mocującej Blu Tack, zakurzonej podłogi, nożyczek i dwóch świec do uszu. Szczególnie polecam OTOSAN ze względu na reklamujący je slogan „Ucho jest bramą duszy”.

Jeśli zapalisz jedną świecę uszną i potrzymasz nad zakurzoną powierzchnią, nie doświadczysz żadnych oznak jakiegokolwiek ssania. Zanim jednak pobiegniesz opublikować swoje odkrycie w renomowanym czasopiśmie akademickim, pamiętaj, że ktoś już zdołał cię ubiec: autorzy artykułu opublikowanego w czasopiśmie medycznym „Laryngoscope” użyli drogiego sprzętu tympanometrycznego i zaobserwowali — tak samo jak ty — że świece do uszu nie działają na zasadzie ssania. Nie ma prawdy w stwierdzeniu, że lekarze rutynowo odrzucają terapie alternatywne. Ale co, jeśli wosk i toksyny zostają wciągnięte do wnętrza świecy innym, bardziej ezoterycznym sposobem, jak się często twierdzi? W tym celu musisz zrobić coś, co nazywa się kontrolowanym eksperymentem, czyli porównać wyniki dwóch różnych sytuacji, gdzie jedna jest stanem eksperymentu, druga stanem „kontrolnym”, a jedyną różnicę stanowi element, który chcemy zbadać. To dlatego mamy dwie świece.

Włóż jedną ze świeczek do czyjegoś ucha — zgodnie z instrukcją producenta — i zostaw ją tam, aż się spali1. Weź drugą świeczkę i umocuj ją w klamerce do prania, a następnie ustaw pionowo, używając masy mocującej Blu Tack: będzie to element kontrolny eksperymentu. Założenie sytuacji kontrolnej jest proste: należy zminimalizować różnice między tymi dwiema konfiguracjami tak, że jedyną istotną różnicą między nimi jest pojedynczy czynnik poddawany badaniu, który w tym wypadku dotyczy kwestii: „Czy to moje ucho jest źródłem tej pomarańczowej substancji?”.

Weź ponownie obie świece i rozetnij. W świecy „usznej” zobaczysz woskowatą pomarańczową substancję. A w świeczce kontrolnej co znajdziesz? Woskowatą pomarańczową substancję. Istnieje tylko jedna uznana międzynarodowo metoda identyfikacji, czy jest to rzeczywiście woskowina uszna: należy wziąć troszkę na czubek palca i dotknąć językiem. Jeśli w stwoim eksperymencie uzyskałeś takie same wyniki jak ja, to obie substancje smakują bardzo podobnie jak wosk ze świeczki.

Czy świeca uszna rzeczywiście usuwa woskowinę z uszu? Trudno to stwierdzić, ale w pewnych opublikowanych badaniach poddano obserwacji pacjentów podczas pełnego programu „świeczkowania” ucha i nie stwierdzono nawet minimalnego zmniejszenia jej ilości. Z tego, co miałeś już okazję poznać i dowiedzieć się o metodzie eksperymentalnej, wynika, że chodzi w niej o coś o wiele ważniejszego, co powinieneś sobie przyswoić: testowanie każdego kaprysu wyciągniętego z kapelusza przez terapeutów sprzedających cudowne leki o wątpliwej skuteczności jest kosztowne, żmudne i czasochłonne. Jednak można tego dokonać i na ogół się to robi.

Plastry detoksykacyjne i „bariera przed kłopotami”

Ostatnie w naszym tryptyku na temat brązowej brei pojawią się plastry detoksykacyjne. Są one dostępne w większości drogich sklepów ze zdrową żywnością lub u lokalnej akwizytorki Avonu (zapewne). Wyglądają jak torebki do herbaty, z foliowym podkładem, które przed położeniem się spać przykleja się do stopy za pomocą samoprzylepnej krawędzi. Kiedy budzisz się następnego ranka, zarówno po spodniej części twojej stopy, jak i wewnątrz torebki znajduje się dziwnie pachnący, lepki brązowy szlam. Ten szlam — jak można zauważyć, powtarzający się motyw — to rzekomo „toksyny”. Tyle że to nieprawda. Teraz już prawdopodobnie potrafiłbyś sam opracować szybki eksperyment, aby to wykazać. W przypisie podpowiadam jeden z wariantów2.

Eksperyment jest jednym ze sposobów określenia, czy obserwowalny efekt — brązowa breja — jest związany z danym procesem, czy też nie. Możliwe jest również rozważenie tych kwestii na bardziej teoretycznym poziomie. Jeśli przejrzysz listę składników zawartych w tych plastrach, przekonasz się, że zostały one bardzo starannie dobrane.

Pierwszą substancją na liście jest kwas zwany octem drzewnym. Jest to brązowy proszek, który jest wysoce „higroskopijny”, słowo to po prostu oznacza, że przyciąga i pochłania wodę, podobnie jak małe torebki krzemionkowe, które są wrzucane do opakowań ze sprzętem elektronicznym. Jeśli w pobliżu pojawi się wilgoć, ocet ją pochłonie, tworząc brązową papkę, która da skórze poczucie ciepła.

A co z kolejnym składnikiem, który jest dumnie wymieniany jako „węglowodan hydrolizowany”? Węglowodany to długie ciągi połączonych ze sobą cząsteczek cukru. Przykładem takiego węglowodanu jest skrobia, a w naszym organizmie jest ona stopniowo rozkładana przez enzymy trawienne na pojedyncze cząsteczki cukru po to, aby można je było przyswoić. Proces rozbijania cząsteczek węglowodanu na poszczególne cukry nosi miano hydrolizy. Tak więc „węglowodan hydrolizowany”, jak mogliście się zorientować, mimo że brzmi to naukowo, w zasadzie oznacza ni mniej, ni więcej jak po prostu „cukier”. Oczywiście cukier pod wpływem potu staje się lepki.

Czy w tych plastrach jest coś jeszcze? Tak. Jest to nowy wynalazek, który powinniśmy nazwać „barierą przed kłopotami”, kolejny powracający temat w coraz to bardziej zaawansowanych formach głupoty, którym poświęcimy nieco uwagi później. Istnieje mianowicie ogromna liczba różnych produktów, a wielu z nich towarzyszą liczne wyczerpujące i pełne naukowych stwierdzeń dokumenty mające na celu udowodnić ich skuteczność. Choć zawierają one diagramy i wykresy oraz sprawiają wrażenie naukowych, brakuje im podstawowych elementów. Zdarzają się eksperymenty, które udowadniają, że jakieś plastry dokonują detoksykacji czegoś tam, lecz nie mówią, na czym te eksperymenty polegały ani jakie zastosowano „metody”, ale za to udostępniają jedynie ozdobne wykresy „rezultatów”.

Pytanie o metody niweczy główny cel tych rzekomych eksperymentów: wszak nie o metody w nich chodzi, lecz o pozytywny wynik, wykres i pozory naukowości. Są to na pierwszy rzut oka sensowne totemy, które mają za zadanie odstraszyć dociekliwych dziennikarzy — bariery przed kłopotami — a stanowią kolejny powracający jak bumerang motyw, który jeszcze nieraz dostrzeżemy — i to w bardziej złożonych postaciach — towarzyszący wielu bardziej zaawansowanym obszarom nauki niepoprawnej. Z pewnością się w nich zakochasz, kiedy poznasz ich szczegóły.

Skoro to nie jest podejście naukowe, to co to takiego?

Dowiedz się, czy picie moczu, balansowanie na skalnych półkach i podnoszenie ciężarów za pomocą narządów rozrodczych naprawdę na zawsze zmieniło ich życie.

Channel 4, Extreme Celebrity Detox

To już istne przekroczenie granic absurdu w detoksykacji, a mowa przecież o ogromnym rynku, pigułkach przeciwutleniających, miksturach, książkach, sokach, „programach” pięciodniowych, lewatywach i ponurych programach telewizyjnych, z których wszystkie storpedujemy, zwłaszcza w rozdziale o żywieniu. Ale jesteśmy tutaj świadkami czegoś bardzo ważnego, właśnie w kwestii detoksu, i nie sądzę, by wystarczyło powiedzieć: „To wszystko jedna wielka bzdura”.

Fenomen detoksu jest niezwykle interesujący, ponieważ reprezentuje jedną z najbardziej imponujących innowacji marketingowców, guru stylu życia i alternatywnych terapeutów: wynalezienie zupełnie nowego procesu fizjologicznego. Jeśli chodzi o podstawową ludzką biochemię, detoks jest pojęciem nic nieznaczącym. Nie da się go rozłożyć na czynniki pierwsze. W podręcznikach medycznych nie ma ani słowa o „układzie detoksykacji”. To, że hamburgery i piwo mogą mieć negatywny wpływ na twoje ciało, zapewne jest prawdą, i to z wielu powodów; ale to, że pozostawiają jakiś osad, resztę, czego można by się pozbyć za pomocą określonego procesu, poprzez jakiś system fizjologiczny zwany detoksem, jest jedynie wymysłem marketingowym.

Jeśli spojrzysz na schematy blokowe metabolizmu, gigantyczne w swej złożoności, gdzie wyrysowanie wszystkich elementów w twoim ciele z pewnością zajęłoby całe ściany szczegółowo opisujące sposób, w jaki pokarm jest rozbijany na poszczególne części składowe, a następnie w jaki sposób te składniki się wzajemnie przekształcają, by z kolei ten nowo powstały materiał budulcowy połączył się, tworząc mięśnie, kości, język, żółć, pot, smarki, włosy, skórę, plemniki, mózg i to wszystko, co sprawia, że ty to ty, trudno jest wskazać jedną konkretną rzecz, którą można by określić jako „układ detoksykacji”.

Ponieważ detoks nie ma znaczenia na poziomie naukowym, jest znacznie lepiej rozumiany jako produkt kulturowy. Zupełnie jakby najwymyślniejsze wynalazki pseudonaukowe celowo łączył zdrowy rozsądek z dziwaczną medyczną fantazją. Pod pewnymi względami to, na ile w to wchodzisz, odzwierciedla to, na ile sam chcesz brać udział w tej szopce; lub ujmując to w mniej potępieńczy sposób, odzwierciedla to, jak bardzo cenisz rytuały w swoim codziennym życiu. Kiedy zdarzy mi się bardziej intensywny okres imprezowania, picia, niedosypiania i jedzenia wszystkiego, co popadnie, zazwyczaj dochodzę — w końcu — do wniosku, że potrzebuję trochę odpoczynku. Wówczas przez kilka kolejnych nocy pozostaję w domu, czytając i jedząc więcej sałatek niż zwykle. Tymczasem modelki i celebryci udają się na „detoks”.

Jedną rzecz należy tu podkreślić, ponieważ w świecie nauki niepoprawnej jest to temat stale powracający. Nie ma nic złego w pojęciu zdrowego odżywiania się i powstrzymywania od różnych czynników ryzyka dla zdrowia, takich jak nadmierne spożywanie alkoholu. Ale nie o to chodzi w detoksie: są to prowizoryczne rozwiązania zdrowotne, od samego początku planowane jako krótkoterminowe, podczas gdy związane ze stylem życia czynniki ryzyka dla złego stanu zdrowia oddziałują na nas przez całe życie. Nawet jestem skłonny się zgodzić, że niektórzy ludzie mogą spróbować pięciodniowego detoksu i zapamiętać (lub wreszcie dowiedzieć się), jak to jest jeść warzywa, i tego krytykować nie zamierzam.

Błędem jest jednak udawanie, że owe rytuały mają oparcie w nauce, a nawet stanowią swego rodzaju nowość. Prawie każda religia i kultura ma swoją formę rytuału oczyszczenia lub abstynencji, z postem, zmianą diety, kąpielą lub dowolnymi innymi działaniami, z których większość ma jakąś magiczną otoczkę. Nie są one przedstawiane jako podejście naukowe, ponieważ pochodzą jeszcze z czasów, nim terminy naukowe weszły do leksykonu: ale nadal Jom Kippur w judaizmie, ramadan w islamie i podobne rytuały w chrześcijaństwie, hinduizmie, bahaizmie, buddyzmie i dżinizmie — każdy z tych przykładów polega (między innymi) na abstynencji i oczyszczeniu. Takie rytuały, podobnie jak reżim detoksykacji, są efektowne i — jak sądzę — dla niektórych wierzących wielce klarowne. Hinduskie posty na przykład, jeśli są ściśle przestrzegane, rozpoczynają się wraz z zachodem słońca poprzedniego dnia i trwają do czterdziestu ośmiu minut po wschodzie dnia następnego.

Oczyszczenie i odkupienie to we wszystkich rytuałach motywy stale powracające, ponieważ istnieje wyraźna i powszechna potrzeba: wszyscy w określonych sytuacjach robimy rzeczy godne ubolewania, a nowe rytuały są często wymyślane w odpowiedzi na nowe okoliczności. W Angoli i Mozambiku powstają rytuały oczyszczenia i odnowienia dla dzieci dotkniętych wojną, w szczególności dla byłych dzieci-żołnierzy. Są to rytuały uzdrawiające, w których dziecko zostaje oczyszczone z grzechu i winy, „skażenia” wojną i śmiercią (skażenie winą jest, z wiadomych powodów, powracającą metaforą we wszystkich kulturach); dziecko jest wówczas również chronione od konsekwencji swoich poprzednich czynów, to znaczy chronione przed odwetem ze strony duchów zemsty tych, których zabiło. Jak napisano w raporcie Banku Światowego w 1999 roku:

Te rytuały oczyszczenia i odnowienia dla dzieci-żołnierzy przypominają to, co antropolodzy nazywają rytuałami przejścia. Oznacza to, że dziecko przechodzi symboliczną zmianę statusu: od kogoś, kto istniał w sferze usankcjonowanego naruszenia norm lub zawieszenia norm (tj. zabijania, wojny), staje się kimś, kto musi teraz żyć w sferze pokojowych norm społecznych i zachowań i się do nich dostosowuje.

Sądzę, że raczej nie będzie w tym z mojej strony przesady. W tym, co nazywamy rozwiniętym światem zachodnim, szukamy odkupienia i oczyszczenia z bardziej ekstremalnych form naszych materialnych słabości: wypełniamy swoje życie narkotykami, drinkami, marnej jakości jedzeniem i innymi zachciankami, wiedząc, że jest to złe, i pragniemy rytualnej ochrony przed konsekwencjami, potrzebujemy publicznego rytuału przejścia upamiętniającego powrót do zdrowszych norm zachowania.

Forma tych oczyszczających diet i rytuałów zawsze była znakiem czasu i miejsca, a teraz, gdy nauka stanowi dla nas dominujące ramy pojęciowe, objaśniające nasz naturalny i moralny świat, kwestie dobra lub zła, po prostu powinniśmy całkowicie odrzucić utrwalone pseudonaukowe uzasadnienie swojego odkupienia. Podobnie jak wiele bzdur w obrębie nauki niepoprawnej, „detoksowa” pseudonauka nie jest kwestią tego, co serwują nam przekupni i starający się nas cynicznie wykorzystać ludzie z zewnątrz: jest to produkt kulturowy, powracający motyw, który serwujemy sobie sami.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1 Uwaga. W jednym z badań przepytano stu dwudziestu dwóch lekarzy laryngologów i okazało się, że odnotowali oni dwadzieścia jeden przypadków poważnych obrażeń spowodowanych gorącym woskiem kapiącym na błonę bębenkową podczas takiego zabiegu oczyszczania uszu.

2 Jeśli weźmiemy jedną z tych torebek i skropimy ją odrobiną wody, a następnie postawimy na niej filiżankę gorącej herbaty i poczekamy dziesięć minut, zobaczymy powstały pod nią brązowy osad. A w porcelanie przecież nie ma toksyn.