Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
Kościół katolicki jako największa na ziemi centralnie kierowana organizacja, jest niesłychanie atrakcyjny dla tych wszystkich, którzy z jakichkolwiek powodów szukają dostępu do tej ogarniającej cały świat sieci. Służby wywiadowcze rekrutują swoich informatorów w Watykanie tak samo, jak we wszystkich innych rządach. Szpiedzy cisną się ze wszystkich stron, uzyskując dostęp do najdelikatniejszych obszarów życia kościelnego. Wiedzą o tym wszyscy pracownicy Watykanu, zwłaszcza ci, którzy zajmują bardziej odpowiedzialne stanowiska. Stale też towarzyszy im świadomość tego zagrożenia ? mówi jeden z wysokich rangą prałatów. Nieustannie wpaja im się najbardziej fundamentalną zasadę, mającą regulować ich kontakty z osobami trzecimi: zachować najwyższą dyskrecję.
[Opis wydawcy]
Książka dostępna w zasobach:
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Asnyka w Kaliszu
Miejska Biblioteka Publiczna w Mińsku Mazowieckim (3)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 445
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
WERNER KALTEFIHTER HANSPETER OSCHWALD
WERNER KALTEFIHTER HANSPETER OSCHWALD
Tytuł oryginału: Spione im Vatikan
Copyright © Pattloch Verlag GmbH & Co. KG, München 2006
Copyright © for the Polish edition by „Wołoszański” Sp. z o.o.
Warszawa 2007
Tłumaczenie Artur Kuć
Opracowanie redakcyjne Irma Iwaszko
Opracowanie techniczne Urszula Wojtowicz
Korekta Bożenna Lalik
Projekt okładki i stron tytułowych SebiPOL(www.sebipol.com.pl)
ISBN 83-89344-28-9
ISBN 978-83-89344-28-1
Wydawnictwo „Wołoszański” Sp. z o.o.
01-217 Warszawa, ul. Kolejowa 15/17
tel. (0-22) 862 53 71, 632 54 43
e-mail: [email protected]
Sklep internetowy: www.woloszanski.pl
Łamanie: Oficyna Wydawnicza „MH”
Druk: WDG Drukarnia w Gdyni, Sp. z o.o., ul. Św. Piotra 12, Gdynia
Od rewolucji październikowej do lęku przed islamistami u progu XXI wieku
Próby odkrycia tego, co myśli i planuje przeciwnik, są równie stare, jak ludzkie doświadczenie rywalizacji i sprzeczności interesów. Dotyczy to zarówno sfery życia prywatnego, walki o miejsce na placu targowym i wszelkiego rodzaju konkurencji ekonomicznej, jak polityki czy pola bitwy. Stosunki dyplomatyczne między państwami - lub ich brak - nie mają tu nic do rzeczy. Dyplomacje oficjalna i tajna posługują się różnymi metodami. Ambasador wchodzi głównym wejściem, szpieg zakrada się kuchennymi drzwiami. To zatem, co jest na porządku dziennym nawet w stosunkach między zaprzyjaźnionymi państwami, tym bardziej dotyczy sytuacji, gdy jakiś rząd wypowiada innemu wojnę. Poseł zostaje odwołany, lecz szpieg pozostaje.
Co to ma wspólnego z Watykanem, a dokładniej Stolicą Apostolską, która jest głównym tematem niniejszej książki? Watykan nie prowadzi przeciw nikomu wojny, w każdym razie nie w naszych czasach. Mimo to był i nadal jest obiektem działań szpiegowskich, jakby wciąż aktywnie uczestniczył w wielkich konfliktach dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku. W książce naszej pragniemy ukazać niezwykłą rolę, jaką we wszystkich międzynarodowych konfliktach ostatnich lat odegrał - częściowo z własnej woli, częściowo zaś pod przymusem - Watykan. To maleńkie, z geopolitycznego punktu widzenia niemal zapomniane minipaństewko ze swoim rządem, Stolicą Apostolską, jako szczególnym podmiotem prawa międzynarodowego oraz papieżem jako zwierzchnikiem, stanowi kwaterę główną globalnego gracza światowej polityki, jakim niewątpliwie jest Kościół katolicki. W tej perspektywie łatwiej zrozumieć, dlaczego również dzisiaj żadna tajna służba tego świata nie przechodzi obojętnie obok owego szczególnego tworu politycznego w samym centrum Rzymu. Znalezione przez nas odpowiedzi na pytanie, dlaczego tajne służby tak bardzo interesują się Watykanem, ukazują zarazem, jak bardzo zmieniła się rola Kościoła katolickiego w nowoczesnym społeczeństwie.
Jakkolwiek paradoksalnie by to zabrzmiało, papież tym bardziej wpływa na światową politykę, im mniej kierownictwo Kościoła pozwala się uwikłać w doraźną grę partykularnych interesów politycznych. Wpływ „Rzymu” jest wprost proporcjonalny do obiektywizmu, z jakim Kościół przypatruje się poczynaniom światowych mocarstw i je recenzuje. Kościół nie może przeciwstawić nic znaczącego wpływom dawnych i nowych potęg. Od dawna już nie ma takiej władzy. Nawet katoliccy szefowie rządów opierają się moralnym naciskom papieża, który ma do dyspozycji jedynie apele i prośby. Na życie społeczeństw Kościół wpływa o tyle, o ile odpowiada na ich potrzeby, zwłaszcza potrzeby słabych i uciśnionych. O ile potrzeby te artykułuje i staje się ich rzecznikiem. Kościół może sprawić, że zabrzmią one donośniej. Nie udaje się natomiast metodami tajnej dyplomacji wprowadzić w życie społeczne zasad moralności chrześcijańskiej. Największe wpływy Kościół miał w dwudziestym wieku wówczas, gdy realistycznie oceniał swoje możliwości.
Wyciąganie właściwych nauk z tej lekcji to stały proces wżyciu Kościoła. Zmiana na szczycie Kurii Rzymskiej nadaje niniejszej książce szczególną aktualność. Miejsce papieża-Polaka zajmuje Niemiec. Były arcybiskup Monachium i Fryzyngi, a następnie prefekt Kongregacji Nauki Wiary, teolog Joseph Ratzinger zasiada dziś na tronie papieskim jako Benedykt XVI. Z pewnością można się po nim spodziewać nowych akcentów, które w sferze politycznej dały się zaobserwować już w pierwszych dniach po jego wyborze. Nowy papież nie pozwoli podważyć fundamentów katolickiej nauki. Również w tym wymiarze dał wyraźne sygnały. Siedząc najnowsze wydarzenia, oddajemy w ręce Czytelnika dziennikarski przyczynek do historii najnowszej, którego zakończenie pozostaje sprawą otwartą.
Po dziesięcioleciach raczej ospałej egzystencji Kościoła w - zdawałoby się - nienaruszalnie katolickim środowisku społecznym Watykan został wmieszany w konflikty polityczne, które rozdarły świat po pierwszej wojnie światowej i rosyjskiej rewolucji październikowej. Skutki tego uwikłania dały się odczuć w dwóch najważniejszych okresach historycznych, które znalazły się w centrum zainteresowania niniejszej książki: podczas drugiej wojny światowej i w epoce zimnej wojny. Łatwo zauważyć swoistą symetrię pomiędzy dwoma autorytarnymi reżimami, które wywarły na tych epokach swoje piętno. Oba hołdowały opartym na ideologii roszczeniom do uniwersalizmu. Oba opierały się na aparacie ucisku, którego organy bezpieczeństwa funkcjonowały zarówno na własnym terytorium, jak i poza jego granicami. Służby wywiadowcze, również te, które w oficjalnych regulacjach prawnych pozornie jawiły się jako instytucje cywilne, w rzeczywistości miały charakter militarny. Wynikało to z samej ich genezy, ponieważ ich kierownictwa z reguły wywodziły się z armii; zazwyczaj byli to lub nadal są wysokiej rangi oficerowie. W praktyce wszystkie służby wywiadowcze, niezależnie od reprezentowanej opcji politycznej i światopoglądowej, działają i funkcjonują bardzo podobnie. Dlatego nawet jeśli w latach przełomu wielu agentów musiało zmienić barwy, ich metody działania nie uległy zmianie.
W książce uwzględniono różnego rodzaju literaturę. Systematyczne i wyczerpujące przedstawienie opisywanej tematyki musi jednak zaczekać na otwarcie wciąż zamkniętych archiwów i umożliwienie do nich szerszego dostępu. Źródła bibliograficzne zostały uzupełnione materiałami dokumentalnymi z Archiwum Federalnego, Archiwum Politycznego Urzędu Spraw Zagranicznych, Federalnego Urzędu do spraw Dokumentów Służby Bezpieczeństwa Byłej Niemieckiej Republiki Demokratycznej oraz informacjami na temat wyników badań analogicznych instytucji w krajach dawnego bloku wschodniego. Ważne informacje uzyskano w trakcie rozmów z ekspertami, zarówno ludźmi Kościoła, jak i funkcjonariuszami tajnych służb, spośród których wielu nie życzyło sobie imiennego cytowania ich wypowiedzi. Uszanowaliśmy to życzenie, rezygnując z ujawnienia ich tożsamości. Zarazem dziękujemy im za gotowość udzielenia nam wywiadów. Dziękujemy za życzliwą otwartość również tym rozmówcom, którzy pozwolili nam się na siebie powołać. Szczególne podziękowanie składamy ojcom jezuitom, Peterowi Gumpelowi, Pierre’owi Bletowi oraz zmarłemu już Robertowi A. Grahamowi z Kurii Generalnej Towarzystwa Jezusowego w Rzymie, którzy jak mało kto orientują się w omawianej materii.
Na podstawie wymienionych źródeł próbujemy w niniejszej książce możliwie szeroko odsłonić woal okrywający ów „świat cieni”. W tym celu staraliśmy się ukazać nie tylko metody stosowane w pracy wywiadowczej, lecz również niebezpieczeństwa i ataki, na jakie wystawiony był Kościół w tej najtrudniejszej z epok dwudziestego wieku. Stolica Apostolska to równocześnie przedmiot i partner w grze służb wywiadowczych. Kuria Rzymska otrzymywała informacje od agentów zaprzyjaźnionych państw, w zamian za to dzieląc się z nimi swoją wiedzą. Nazywano to wymianą poglądów. Równocześnie jednak Kościół był obiektem prowadzonych przez tychże „przyjaciół” działań szpiegowskich. Gdzież bardziej niż w tym środowisku aktualne jest powiedzenie: „Ufaj i patrz, komu ufasz”.
Aby uczynić książkę przystępną dla szerszego grona Czytelników, zrezygnowano z obszernego aparatu naukowego. Dane dotyczące miejsc i czasu wydarzeń, nazwisk i kryptonimów podano tylko tam, gdzie nie podlegają one przepisom o tajemnicy państwowej. Teksty cytowano, zachowując ich oryginalną pisownię i styl, tak aby możliwie wiernie oddać okoliczności oraz polityczne, a czasem i duchowe środowisko autora. Zamieszczona na końcu bibliografia pomoże Czytelnikowi pogłębić interesujące go tematy.
Służby wywiadowcze nie zawsze sporządzają dokładne sprawozdania z prowadzonych przez siebie akcji. Raporty agentów to subiektywne opisy, obarczone wysokim ryzykiem błędu. Same w sobie, pozbawione analizy ekspertów z centrali służby wywiadowczej, mają zwykle dość nikłą wartość informacyjną. Z drugiej jednak strony częstokroć trafnie opisują panujące w rozpracowywanym środowisku nastroje. Przypominają orzech, którego skorupka musi zostać zmiażdżona, by ukazało się jego jadalne wnętrze. Jeśli chodzi o źródła pisane, prezentowany materiał opiera się głównie na dokumentach polityczno-wojskowych służb wywiadowczych. Ze strony Kościoła, zwłaszcza jeśli chodzi o źródła watykańskie, niewiele da się w tej perspektywie odkryć. Przedmiot dyskusji nie jest wprawdzie dla Kościoła czymś obcym, ale z istoty swojej znajduje się poza obszarem jakiejkolwiek publicznej debaty. Jest to wprawdzie nieunikniony element życia kościelnego, lecz zarazem „brudna sprawa”, o której niechętnie się rozmawia.
Wiele informacji zamieszczonych w niniejszej książce zaczerpnięto z prywatnych rozmów, dlatego trzeba je traktować z należytą ostrożnością. Wydawały się one jednak niezbędne do przedstawienia niektórych faktów i charakteru omawianego „środowiska”. Poza tym pamiętać należy, że dziennikarz ma prawo - zachowując rzecz jasna zdrowy rozsądek-przekraczać granice wytyczone badaniom naukowym. Granica pomiędzy prawdą a plotką, informacją a dezinformacją, jest często bardzo płynna. Obszar komunikacji ustnej naszpikowany jest nieporozumieniami, celowym zwodzeniem, niedoskonałością ludzkiej pamięci. To również należy brać pod uwagę. Z drugiej jednak strony oral history ma przecież swoją wagę i wpływa na kształt przekazywanej wizji historii i poszczególnych wydarzeń.
Książkę naszą poświęcamy tym wszystkim, którzy padli ofiarą systemów bezprawia. Pamięć należy się przede wszystkim zmarłym, lecz również tym, którzy przeżywszy, zostali naznaczeni na całe życie. Zapomnieć o nich, znaczyłoby wyrządzić im kolejną krzywdę.
Dziękujemy tym, bez których pomocy nie bylibyśmy w stanie napisać tej książki. Są to ci wszyscy, którzy wyrazili gotowość porozmawiania z nami - w kraju i za granicą, ludzie Kościoła, polityki i służb wywiadowczych, ze Wschodu i Zachodu. Dziękujemy pracownikom różnych archiwów, między innymi Archiwum Federalnego w Koblencji i Berlinie, Fundacji Archiwum Partii i Organizacji Masowych NRD przy Archiwum Federalnym, Archiwum Politycznego Urzędu Spraw Zagranicznych oraz Bibliotece Uniwersytetu Humboldta, wreszcie Tajnemu Archiwum Watykańskiemu (Archivio Segreto Vaticano). Szczególne wyrazy wdzięczności kierujemy pod adresem pani Katrin Heinrich z referatu „Badania i media” przy Federalnym Pełnomocniku do spraw Dokumentów Służby Bezpieczeństwa Dawnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej - za jej nieocenioną pomoc w mozolnych poszukiwaniach archiwalnych.
Wiesbaden i Rzym, wiosną 2006 r.
Werner Kaltefleiter
Hanspeter Oschwald
Ośmiu „tajnych współpracowników” nasłanych przezStasi na Josepha Ratzingera - dość, by przeprowadzićnegatywną kampanię medialną
Latem 1979 roku w Rzymie aż huczy. Zaledwie kilka miesięcy temu papieżem został pierwszy od czterystu pięćdziesięciu pięciu lat nie-Włoch. Co przybywający z Polski kardynał Karol Wojtyła - teraz papież Jan Paweł II - zmieni w Rzymie? Jakie nadzieje się spełnią, jakie zaś doznają zawodu? Pierwsze znaki i kroki młodego, bo zaledwie pięćdziesięciodziewięcioletniego, zwierzchnika Kościoła wiodą do Meksyku - kraju, w którym wrogość wobec Kościoła została zapisana w konstytucji. W drugą, równie prowokującą podróż papież wyrusza do ojczyzny. Ponadto podczas swojego pierwszego konsystorza sekretarzem stanu - czyli najbliższym współpracownikiem i drugim człowiekiem w Watykanie - mianuje nieoczekiwanie kardynała Agostina Casarolego, gwałtownie krytykowanego przez politycznych konserwatystów architekta watykańskiej polityki wschodniej.
Uczestnicy przyjęcia w czterogwiazdkowym hotelu „Columbus” w Palazzo della Rovere przy Via della Conciliazione mają aż nadto tematów do rozmów. W pierwszym roku nowego pontyfikatu dla zawodowych watykanistów nie ma nic bardziej pasjonującego od nowych nominacji na najwyższe stanowiska w Kurii Rzymskiej. Nieznane pozostaje już tylko jedno nazwisko - prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Kardynał Franjo Seper, najwyższy po papieżu rangą strażnik wiary, kończy wkrótce siedemdziesiąt pięć lat. Były arcybiskup Zagrzebia od jedenastu lat stoi na czele potężnej instytucji - i jest już zmęczony sprawowaniem władzy.
Wśród znawców Watykanu krąży już jednak nazwisko następcy. Ma dopiero pięćdziesiąt dwa lata, wydaje się więc o wiele za młody na karierę kurialną. Nazywa się Joseph Ratzinger. Zaledwie dwa lata wcześniej, po nieoczekiwanej śmierci legendarnego już niemal kardynała Juliusa Döpfnera, został mianowany arcybiskupem Monachium, a już miesiąc po święceniach biskupich otrzymał godność kardynalską.
Tę niezwykle szybką nominację - i kapelusz kardynalski - odebrał z rąk papieża Pawła VI podczas jego ostatniego konsystorza. Dzięki temu kardynał Ratzinger uczestniczył w obu konklawe pamiętnego „roku trzech papieży” - w wyborze Albina Lucianiego, a potem Karola Wojtyły.
Teraz stoi onieśmielony w wyłożonej tablicami z ciemnego szlachetnego drewna auli wspaniałego hotelu, w którym ma ponoć udziały jeden z kurialnych kardynałów. Ze względu na niewielkie oddalenie od Watykanu dawny pałac uchodzi za luksusową kwaterę odwiedzających Rzym prominentnych katolików. Podczas przyjęcia dla niemieckich biskupów i dziennikarzy, wydanego z okazji jednej z wielu tego roku w Wiecznym Mieście konferencji, nadarza się rzadka sposobność bezpośredniej rozmowy z prawie jeszcze nieznanym w Rzymie kardynałem Ratzingerem. Ile jest prawdy w plotkach o jego bliskiej nominacji na czołowe stanowisko w Kurii Rzymskiej? Monachijski biskup patrzy z zakłopotaniem w bok i odpowiada wymijająco, bagatelizując sprawę: „Przecież dopiero od niedawna jestem arcybiskupem Monachium”. Przypuszczalnie wiedział już jednak, że pod koniec 1981 roku przeniesie się do Rzymu, by stanąć na czele Kongregacji Nauki Wiary, którą przyszło mu kierować aż do dziewiętnastego kwietnia 2005 roku, dnia swojego wyboru na papieża.
W tumulcie, jaki panuje w hotelu „Columbus”, niemieccy korespondenci nie wyróżniają się wśród innych gości. Są częścią tego świata. Oczywiście wszyscy doskonale się znają. Wymieniają się informacjami - z jednymi bardziej, z innymi, którzy zawsze mają coś do ukrycia, mniej. Rzym uważany jest przez korespondentów za najatrakcyjniejsze miejsce pracy, również ze względu na południowy klimat. Wielu z nich zostało tutaj po wojnie, innych sprowadził do Rzymu II Sobór Watykański (1962-1965). Zostali, ponieważ papież i Watykan dostarczali w tym czasie mediom wielu interesujących tematów - nie tylko dla kościelnych gazet, obsługiwanych przede wszystkim przez Katolicką Agencję Informacyjną (Katholische Nachrichtenagentur, KNA).
Niemcy pracują w RadioWatykańskim i „L’Osservatore Romano”, oficjalnej gazecie Watykanu. W tych czasach mało kto jeszcze zdaje sobie sprawę, że niektórzy z nich pracują nie tylko dla swoich oficjalnych chlebodawców Ich tajemnicze powiązania i prowadzone przez nich podwójne życie wyszły na światło dzienne, dopiero kiedy Joseph Ratzinger został wybrany na papieża - a zatem dwadzieścia sześć lat później.
Bywało, że dla tajnych służb NRD pracowało w Rzymie nawet ośmiu informatorów - w języku tych organów określanych również mianem tajnych współpracowników - oraz cały szereg niezidentyfikowanych donosicieli1. Niemieckojęzyczni korespondenci przy Watykanie musieli po przełomie 1989 roku stanąć oko w oko z pytaniem, czy pracowali dla wschodnioberlińskiego aparatu bezpieczeństwa, czy też przeciwnie - byli przezeń szpiegowani. Do chwili oddania tej książki do druku dwaj niemieccy i dwaj włoscy informatorzy zostali zidentyfikowani z imienia i nazwiska, na jaw wyszło też wiele kryptonimów. Są wśród nich tłumacz i współpracownik „L’Osservatore Romano”, ojciec Eugen Brammertz, benedyktyn, oraz pracujący przez pewien czas jako kierownik biura KNA w Rzymie Alfons Waschbiisch (zob. rozdz. 17).
Jeśli chodzi o innych rzymskich korespondentów, dotychczas przejrzane akta Stasi nie potwierdziły istniejących podejrzeń. Jeden z korespondentów, Gerhard Reifert, który objął po Waschbuschu kierownictwo biura KNA, sam postanowił sprawdzić, jakie materiały na jego temat zebrała Stasi: nie znalazł kompletnie nic. Dziś opowiada, że kiedy dowiedział się o matactwach swojego kolegi, dosłownie spadł krzesła i przez wiele nocy nie mógł spać.
Nikogo by jednak nie zdziwiło, gdyby się okazało, że on sam i inni korespondenci zostali po prostu wykorzystani przez Stasi. Hansjakoba Stehlego, korespondenta dziennika „Die Zeit” i rozgłośni radiowej WDR oraz cenionego znawcę watykańskiej polityki wschodniej, uznano za współpracownika tajnych służb, choć, jak twierdzi, nic na ten temat nie wiedział. Być może wystarczyło, że jako były korespondent „Frankfurter Allgemeine Zeitung” w Polsce podróżował często do Europy Wschodniej i nie tylko zbierał, ale również chętnie przekazywał informacje. Ponieważ intensywniej od swoich rzymskich kolegów zajmował się tematyką watykańską i wschodnioeuropejską, wielokrotnie - przypuszczalnie bez powodzenia - próbowano go „zwerbować”.
Wróćmy jednak do hotelu „Columbus”. Było to tylko jedno z wielu miejsc, które dostarczały pożywki rzymskim szpiegom. Ponieważ jednak miało ono szczególne znaczenie, pozostało głęboko w pamięci uczestników tamtych wydarzeń. Dwadzieścia sześć lat później okaże się, jaki w rzeczywistości był zakres działalności szpiegowskiej w Watykanie. Późnym latem 2005 roku wychodzi na jaw, z jaką intensywnością szpiegowano kardynała Ratzingera. O jego powołaniu na watykańskie stanowisko wschodnioberlińscy szpiedzy dowiedzieli się niezwykle wcześnie, bo już dwa lata przed nominacją. W każdym razie na tle zazwyczaj nikłego plonu swoich wysiłków szpiegowskich funkcjonariusze Stasi uważają zdobycie tej informacji za swój wielki sukces.
W tym kontekście można odnieść mylne wrażenie, że w Rzymie pracowali dla Stasi szpiedzy szczególnie biegli w swym fachu. W rzeczywistości jednak Główny Zarząd Wywiadu Ministerstwa Bezpieczeństwa (Hauptverwaltung Aufklärung des Ministeriums für Staatssicherheit, HVA des MfS) już od 1969 roku starał się umieścić w Watykanie swojego tajnego współpracownika. Lecz w tym wypadku mury Watykanu okazały się trudne do przeniknięcia. Wschodnioniemieccy szpiedzy musieli się zadowolić przypadkowymi trafieniami. Większość rzekomo tajnych informacji była od dawna w ogólnym zarysie znana - jak ta z 1979 roku, dotycząca Josepha Ratzingera.
W czasie gdy doszło do tej rzekomej zdrady tajemnicy, każdy niemiecki korespondent w Rzymie, który na co dzień zajmował się sprawami papiestwa i kurii, wiedział już, jakie oczekiwania wiążą się z nazwiskiem Ratzingera.
Oczywiście we włoskich gazetach nie było jeszcze na ten temat żadnej wzmianki, ponieważ urzędujący prefekt Kongregacji Nauki Wiary, kardynał Seper, i jego ewentualny następca, kardynał Ratzinger, nie bardzo interesowali Włochów. Może właśnie dlatego informacja ta tak bardzo wstrząsnęła wschodnioberlińską centralą. Większość rezydujących we włoskiej stolicy agentów wschodnioniemieckiego wywiadu dostarczała takich samych informacji, jakie przekazywali dziennikarze.
Na spekulacje i domysły jest w Rzymie dużo czasu i miejsca. I nie wynika to bynajmniej wyłącznie ze skłonności Włochów do doszukiwania się we wszystkim manipulacji. Sam Watykan z lubością otacza się aurą tajemnicy, do której dostęp mają tylko wybrani.
Nawet najbardziej błahe informacje traktuje się na równi z tajemnicą państwową. Aż do wyboru Karola Wojtyły nawet pytania o rozmiar obuwia papieża lub jego ulubioną potrawę zbywano milczeniem jako uwłaczające majestatowi Ojca Świętego. Z tego powodu niezwykle uprzejmy, choć zarazem milczący zazwyczaj rzecznik Watykanu, Federico Alessandrini, zyskał sobie wśród dziennikarzy przydomek „Non-mirisulta”, „Pana Nic-mi-na-ten-temat-nie-wiadomo”.
W takim klimacie najmniejsze drobiazgi zniekształca się i rozdmuchuje do niewyobrażalnych rozmiarów. Naprawdę pasjonujących wiadomości, czy wręcz tajemnic, które kuria najchętniej zachowałaby dla siebie, nie uzyskuje się drogą oficjalną. Dlatego nieodłączną częścią tej pracy są rozległe kontakty, dobre układy i częste obiady robocze.
Mimo śródziemnomorskiej diety nie zawsze jest to przyjemne. Obiady odkładają się na biodrach, lecz rzadko kończą ciekawym artykułem. Ten czy ów prałat puszy się swoją wiedzą, jakby miał na biurku gorącą linię do samego Boga Ojca, podczas gdy w rzeczywistości jest tylko nic nieznaczącym monsignore. Do grupy tej należą jednak nie tylko czcigodni dostojnicy, lecz również dziennikarze, którzy chętnie widzieliby siebie na miejscu biskupów i kardynałów. Niestety los przydzielił im mniej poważane powołanie, nawet jeśli zaprowadziło ich ono w pobliże Najwyższego Pasterza. Dlatego również korespondenci otaczają się aurą wtajemniczenia - tym specyficznym rodzajem prywatnej inicjacji, mającej im zrekompensować brak wyższych święceń. Zwykli posługiwać się aluzjami, za nimi jednak rzadko kiedy kryje się istotna informacja, która rzeczywiście interesowałaby opinię publiczną.
Nic zatem dziwnego, że wschodnioberlińska Służba Bezpieczeństwa, podobnie jak inne organizacje wywiadowcze, dla których szczyty kurii pozostają niedostępną twierdzą, może liczyć najwyżej na przypadkowe „trafienia”. Joseph Ratzinger jawi się w jej dokumentach jako człowiek „ujmujący i czarujący, choć w pierwszej chwili sprawia na rozmówcy wrażenie onieśmielonego”. To żadne odkrycie, ponieważ pogląd ten podziela większość jego interlokutorów, jednakże miło stwierdzić, że taki sam portret kardynała wschodnioniemiecka bezpieka zamieściła w jego „karcie osobowej”.
Mimo dwudziestu pięciu wpisów, zebrany materiał okazał się zbyt wątły na stworzenie prawdziwej „teczki Ratzingera”. Prowadzona obserwacja przyniosła nikłe rezultaty. Możliwe, że ten odznaczający się niezwykle bystrym umysłem profesor teologii zwyczajnie przerastał intelektualnie szpiegów ze Wschodu. Jego myślenie tak czy inaczej pochodziło z innego świata, niedostępnego dla nieobytych z kościelnymi realiami oficerów Stasi.
Jedno wszakże Stasi pojęła natychmiast - to mianowicie, że pojawiając się w Rzymie, Bawarczyk zaszkodzi jej interesom. Ratzinger to nie Wojtyła. W oczach Moskwy i wschodniego Berlina przyszły prefekt Kongregacji Nauki Wiary uchodził zapewne za jeszcze bardziej nieprzejednanego antykomunistę niż Polak ze swoim doświadczeniem duszpasterskim i historią życia. W rzeczywistości jednak obu łączyło to samo zdecydowane odrzucenie „bezbożnego materializmu” oraz intelektualna dyskusja z marksizmem i jego wizją człowieka. Świat komunistyczny doświadczył tego wkrótce w Ameryce Południowej, daleko poza obszarem bloku wschodniego.
Jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary (co ciekawe, Stasi rzadko używa tej nazwy we właściwej formie!) Ratzinger tak radykalnie zwalczał południowoamerykańską teologię wyzwolenia i jej rzekomo marksistowskie zabarwienie oraz wszystkich, którzy uważali, że muszą złączyć siły z komunistami „w walce o wyzwolenie uciśnionych mas”, że w efekcie zwolenników tej teorii albo zmusił do milczenia, albo wręcz wykluczył z Kościoła. Cios ten uderzył w Kościół południowoamerykański tak silnie, że do tej pory nie może się po nim otrząsnąć.
Podczas odbywającego się w Rzymie w październiku 2005 roku synodu biskupi brazylijscy opowiadali, że na katolickim do niedawna kontynencie odnotowuje się niezwykły wzrost liczebny innych wspólnot chrześcijańskich, przede wszystkim sekt wywodzących się z Ameryki Północnej. Już wkrótce katolicy przestaną być w Ameryce Południowej większością - twierdzili. Likwidując teologię wyzwolenia, Rzym zdeptał wiele elementów typowych dla pierwotnego chrześcijaństwa, a w każdym razie bardziej chrześcijańskich niż sojusz Kościoła z możnymi. To pyrrusowe zwycięstwo kardynała Ratzingera było jednak zarazem druzgocącą klęską komunistów.
Dokumenty z archiwów wschodnioberlińskiego HVA wskazują właśnie niemieckiego prefekta jako tego, który pociąga za sznurki w podziemnej walce polskiego związku zawodowego „Solidarność” i w procesie podejmowania najważniejszych decyzji personalnych w Kościele katolickim w NRD, na przykład przy ustalaniu następcy biskupa Gerharda Schaffrana w diecezji drezdeńsko-miśnieńskiej. Mający duże szanse na nominację Joachim Wanke wydawał się w tym czasie Ratzingerowi zbyt otwarty w sprawach ekumenizmu oraz roli kobiet i świeckich w Kościele. Tajny informator enerdowskiego Ministerstwa Bezpieczeństwa dowiedział się rzekomo od zaufanego współpracownika kardynała, że ten wypowiada się krytycznie na temat niemieckich biskupów - zarówno wschodnio-, jak i zachodnioniemieckich - oczekując od nich bardziej energicznego działania i większego zaangażowania w destabilizację systemu politycznego NRD. Po latach Benedykt XVI odmówił komentarza do tego raportu Wydziału Kościelnego MfS. Pytanie pozostało bez odpowiedzi.
Stasi gromadziła informacje nie tylko przy pomocy owych ośmiu „szpicli Ratzingera”, lecz również przez wschodnioberlińskiego prałata Paula Dissemonda, sekretarza Berlińskiej Konferencji Ordynariuszy, a następnie sekretarza generalnego wschodnioniemieckiej Konferencji Episkopatu. Stasi zakwalifikowała go jako tajnego współpracownika o kryptonimie „Peter”, przy czym do dziś nie rozstrzygnięto, czy duchowny został jedynie wykorzystany, czy też świadomie prowadził działalność szpiegowską. Być może po prostu wykroczył poza ramy nakreślone mu jako oficjalnemu pełnomocnikowi Konferencji do spraw kontaktów z MfS.
Na przykładzie Dissemonda doskonale widać podwójną rolę ludzi Kościoła, którzy z urzędu mieli utrzymywać kontakty z wrogim państwem w celu zapewnienia minimum koegzystencji. Oficerowie prowadzący „Petera” traktowali go z największym szacunkiem, spełniając jego życzenia przy wyśmienitym pstrągu w enerdowskim hotelu „Wendenschloss”, w postaci książek i kwiatów, które otrzymywał przy różnych okazjach, czy innych, niedostępnych dla zwykłych obywateli NRD „podarunków rzeczowych”, skrupulatnie zresztą odnotowywanych w kasie Stasi. Kulminacją tej „owocnej” współpracy była trzydziesta rocznica powstania Ministerstwa Bezpieczeństwa, a zarazem dziesiąta rocznica wzajemnych kontaktów, kiedy to prałat Dissemond w uznaniu zasług otrzymał wysokie odznaczenie państwowe. Najwyraźniej Stasi była z niego bardzo zadowolona. Oficerowie zupełnie jednak ignorowali fakt, że jako człowiek pośredniczący w kontaktach dwóch tak różnych światów prałat musi składać sprawozdania również swojemu kościelnemu przełożonemu - najpierw kardynałowi Alfredowi Bengschowi, a potem jego następcy, kardynałowi Joachimowi Meisnerowi.
Trudno jednoznacznie ocenić rolę, jaką odegrał Dissemond, zwłaszcza że wiele rozmów prowadzono w niezobowiązującej formie. Dotyczyły one na przykład takich kwestii jak ewentualne powołanie Meisnera na urząd w Rzymie czy też spodziewane efekty pierwszego w NRD ogólnokrajowego spotkania katolików (tzw. Katholikentag') mającego się odbyć w Dreźnie w 1987 roku. SED obawiała się protestów, prałat zaś ich skutków, które mogłyby utrudnić życic Kościoła w NRD. Jak należy traktować gości, zwłaszcza kardynała Josepha Ratzingera? Nie będą oni kontrolowani, ale z pewnością poddani stałej obserwacji. Jeśli chodzi o Meisnera, mylili się i szpiedzy, i ich wschodni mocodawcy. Wbrew woli większości miejscowej kapituły katedralnej i wielu członków jego nowej trzódki, papież postanowił przenieść berlińskiego hierarchę do Kolonii.
Czwartego października 2005 roku „Berliner Zeitung” napisała, że dziewiętnastego kwietnia 2005 roku Erich Mielke wpadłby zapewne w szał: „wyobraźmy sobie taką oto scenę: Joseph Ratzinger wychodzi właśnie jako nowy papież Benedykt XVI na balkon Bazyliki Świętego Piotra w Rzymie. Szef Stasi, Erich Mielke, sięga po słuchawkę telefonu i pyta Wydział Kościelny XX oraz Komórkę Wywiadu Zagranicznego HVA, co mają w archiwum na temat Ratzingera. «No cóż - słyszy nieśmiałą odpowiedź. - Raczej niewiele»”.
Nie ma już Stasi, HVA i Mielkego. Nie zdemaskowano jeszcze wszystkich informatorów, ale można sobie wyobrazić inny scenariusz wydarzeń z kwietnia 2005 roku. Benedykt XVI, jak również wielu jego rodaków, winni dziękować Bogu, że nie ma już NRD. Ledwie bowiem Joseph Ratzinger został papieżem, a brytyjscy dziennikarze już zaczęli węszyć w jego biografii w poszukiwaniu kompromitujących faktów z przypadającej na koniec drugiej wojny światowej młodości nowego biskupa Rzymu. Wkrótce odkrywają, że Ratzinger - jak większość jego rówieśników - był członkiem Hitlerjugend, a tuż przed zakończeniem wojny został powołany do służby pomocniczej w jednostce obrony przeciwlotniczej. Brytyjskie brukowce prześcigają się w niesmacznych artykułach na temat niemieckiego papieża. Po kilku godzinach widmo znika. „Sun” i spółka skompromitowali się. Młodość Ratzingera w Trzeciej Rzeszy to stanowczo za mało. Nawet dla przeciwników Kościoła i żądnych zysku gazet.
Jednakże mimo braku dowodów, wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby w 2005 roku w Berlinie Wschodnim wciąż działała machina dezinformacji i oszczerczej propagandy, która z pewnością wyprodukowałaby obciążające dokumenty i zaznajomiła z nimi zachodnią opinię publiczną, jak to wielokrotnie czyniła w odniesieniu do polityków i ludzi Kościoła. Do dziś na przykład nie wiadomo dokładnie, które ze wschodnich źródeł dostarczały pożywki propagandzie skierowanej przeciwko Piusowi XII. W walce z Kościołem katolickim komunistyczne tajne służby sięgały po wszelkie środki, podobnie jak to czynili przed nimi brunatni możnowładcy. Jedni i drudzy nigdy nie tracili z oczu swego zasadniczego celu: zniszczenia Kościoła.
Jak Watykan skromnymi środkami odpiera działania tajnych służb
Naszym ostatecznym celem jest zniszczenie całego chrześcijaństwa” - ogłosił były ksiądz katolicki, a obecnie oficer SS. Mówca nazywał się Albert Hartl i był referentem do spraw kościelnych w Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy (Reichssicherheitshauptamt, RS HA). Służył najpotworniejszemu w Niemczech aparatowi terroru. Podczas jednego z roboczych spotkań referentów kościelnych gestapo (Tajnej Policji Państwowej, Geheime Staatspolizei) we wrześniu 1941 roku Hartl wygłosił referat na temat religijno-politycznej i kościelnej strategii Służby Bezpieczeństwa (Sicherheitsdienst, SD).
„Nie prowadzimy walki z Kościołem - stwierdził obłudnie Walter Ulbricht (1893-1973), sekretarz generalny Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec (Sozialistische Einheitspartei Deutschlands, SED) podczas odbywającego się dwudziestego ósmego maja 1953 roku zebrania aktywu partyjnego, po czym otwarcie dodał: - Interesuje nas wroga działalność. I jeśli Kościół solidaryzuje się z takimi ludźmi, tym gorzej dla Kościoła”.
W ramach prowadzonej walki światopoglądowej służbom specjalnym nazistowskich Niemiec i NRD wyznaczono dokładnie taki sam cel: w miejsce chrześcijaństwa miała zostać ustanowiona własna religia - czy to spod znaku hakenkreuza, czy też młota i cyrkla, względnie czerwonej gwiazdy.
Konflikt był nieunikniony, tym bardziej że cele obu nieludzkich systemów nie dały się pogodzić z zadaniami stawianymi sobie przez Kościół. Polityka watykańska to „dyplomacja duszpasterska” - tak jej istotę sformułował Agostino Casaroli, jeden z najbardziej prominentnych przedstawicieli Kurii Rzymskiej dwudziestego wieku.
Zmarły kardynał, sekretarz stanu - rzec można, papieski premier i architekt watykańskiej polityki wschodniej - wypowiadając się kiedyś na temat istoty i sensu dyplomacji, stwierdził: „Ma ona służyć sprawie pokoju pomiędzy państwami oraz owocnej współpracy między narodami, to znaczy przyczyniać się do przekształcenia wspólnoty narodów, obejmującej wielkie i małe ludy wszystkich kontynentów, w prawdziwą rodzinę, w której nikt nie pozwoli sobie na łamanie praw innych, kierując się wyłącznie egoizmem i własnym interesem. Jest to rodzina, w której wszyscy czują się solidarni w tym samym dążeniu - wspierania wspólnego postępu - pamiętając, że powodzenie jednego spływa na wszystkich i utwierdza pokój w życiu całej wspólnoty. Najszlachetniejszym i najużyteczniejszym tytułem służby dyplomatycznej jest bez wątpienia «być instrumentem pokoju»”.
Z kolei arcybiskup Giovanni Lajolo, jeden z następców Casarolego na stanowisku watykańskiego ministra spraw zagranicznych, mówił o „pokornym zasiewie pokoju”. Jako sekretarz (kierownik) Sekcji Drugiej Sekretariatu Stanu Stolicy Apostolskiej, Lajolo odpowiadał za relacje z państwami. Od momentu utraty Państwa Kościelnego, jednego z najpotężniejszych państw świata z papieżem jako jego głową, Kuria Rzymska na nowo uświadomiła sobie swoje - to znaczy Kościoła - zadania. „Kościół nie przywiązuje dziś już żadnej wagi do tego, by odgrywać główną rolę na scenie polityki międzynarodowej” - zapewniał arcybiskup Lajolo. Szef watykańskiej dyplomacji mówił natomiast o „ożywionej działalności dyplomatycznej”, która z natury musi pozostawać w ukryciu, a polega na usuwaniu różnic zdań, tłumaczeniu motywów i oczekiwań drugiej strony oraz ewentualnie wskazywaniu możliwych punktów zbieżności. Wysoki rangą kurialny prałat wskazał tym samym na klasyczną rolę Stolicy Apostolskiej w życiu międzynarodowej wspólnoty państw: służyć pokojowi, w razie potrzeby mediować i - jak się to określa w języku dyplomacji - oferować swoją „dobrą służbę”.
Istotne dla watykańskiej dyplomacji jest podkreślenie ścisłej neutralności Stolicy Apostolskiej jako członka międzynarodowej wspólnoty, szczególnie użytecznej w sytuacji konfliktów zbrojnych między państwami, z którymi Watykan utrzymuje stosunki dyplomatyczne. Wolna od zobowiązań sojuszniczych Stolica Apostolska ma możliwość podejmowania własnych inicjatyw i poszukiwania pokojowych rozwiązań w celu położenia kresu konfliktowi między wrogimi państwami.
W okresie drugiej wojny światowej papież utrzymywał stosunki dyplomatyczne z państwami „osi” czy też „trójprzymierza” - Rzeszą, Królestwem Włoch i Cesarstwem Japonii - ale zarazem pielęgnował oficjalne kontakty z zachodnimi aliantami: Anglią, Francją oraz - na szczególnej płaszczyźnie - ze Stanami Zjednoczonymi, z którymi Watykan nie utrzymywał jeszcze pełnych relacji dyplomatycznych. Stosunków dyplomatycznych nie nawiązano jedynie ze Związkiem Radzieckim, chociaż krążyły plotki, że podczas wojny Stalin zabiegał o ich wznowienie.
W kręgu zainteresowań niemieckiego wywiadu leżało również śledzenie polityki Kurii Rzymskiej na Dalekim Wschodzie. Na początku września 1941 roku informator o kryptonimie VM I 6802/2 zameldował, że Watykan i Japonia zamierzają stworzyć przy Stolicy Apostolskiej wspólne przedstawicielstwo Japonii, Chin i Mandżukuo. Z chwilą osiągnięcia porozumienia w tej sprawie japońskie poselstwo miało stać się przedstawicielstwem wszystkich tych trzech państw. Tego rodzaju uzgodnienie - donosił autor meldunku - wywoła „burzowe napięcie” pomiędzy Stolicą Apostolską a krajami anglosaskimi, ponieważ w grudniu 1940 roku Anglia i Stany Zjednoczone nakłaniały Czang Kaj-szeka, przywódcę Republiki Chińskiej, do podjęcia próby utworzenia własnego poselstwa przy Watykanie, co spotkało się jednak z negatywną reakcją Stolicy Apostolskiej.
Ów informator pracował prawdopodobnie w Rzymie, gdzie obracał się w kręgach alianckich dyplomatów. Wynika to z jego raportów; w jednym z nich napisał, że w kręgach amerykańskich panuje przeświadczenie, iż Berlin i Rzym wspierają wysiłki papieża zmierzające do zawarcia porozumienia między Tokio a Waszyngtonem. W rzeczywistości działo się tak jedynie dlatego, że Niemcy i Włochy były absolutnie pewne, iż Japonia nigdy nie zapomni o zobowiązaniach, jakie podjęła, podpisując „pakt trzech”.
Wszystko to są tylko nikłe przesłanki, zaledwie aluzje, które jednakże każą zadać pytanie o postawę papieża i szansę powodzenia podejmowanych przez niego podczas wojny inicjatyw pokojowych. Ze względu na swą neutralność, watykańska dyplomacja zajmowała pozycję niejako „pomiędzy frontami”. Również w samej kurii istniały różne obozy, rzucające na Watykan mroczny cień. Pracowali w niej na przykład sympatycy Mussoliniego.
Postronni obserwatorzy stawiali sobie pytania: Jak daleko posunie się papież w swoich proniemieckich sympatiach? Ile prawdy kryje się w plotkach na temat listu Stalina, w którym dyktator rzekomo proponował Watykanowi nawiązanie stosunków dyplomatycznych? Dla Berlina relacje z Watykanem miały charakter czysto politycznej kalkulacji, lecz w Londynie i Waszyngtonie, mimo niewątpliwie przyjaznych kontaktów, jakie utrzymywano ze Stolicą Apostolską, przez wszystkie lata zimnej wojny zachowały się ślady nieufności wobec papieskiej dyplomacji pokoju. Dlatego służby wywiadowcze i szpiedzy kontynuowali swą pracę.
Z geograficznego punktu widzenia Watykan jest państwem-karłem; jego terytorium obejmuje dokładnie pół kilometra kwadratowego. Poza tym Stolica Apostolska ma pewne posiadłości w Rzymie i poza jego granicami, na przykład letnią rezydencję Castel Gandolfo nad jeziorem Albano. Są to pozostałości potężnego niegdyś Państwa Kościelnego, któremu kres położyło zjednoczenie Włoch w 1870 roku, lecz które dzięki Mussoliniemu i jego traktatom laterańskim z 1929 roku zachowało - choć ograniczone do leżącego nad Tybrem skrawka ziemi - świeckie insygnia suwerennego państwa. Państwo Watykańskie - bo tak brzmi jego oficjalna nazwa - to siedziba Kurii Rzymskiej, centrum zarządzania owego duchowego mocarstwa, jakim jest obejmujący swym zasięgiem cały świat Kościół katolicki.
Do Kościoła rzymskokatolickiego i związanych z nim Kościołów unickich należy ponad miliard ludzi, czyli około jednej szóstej ludności świata. Tym samym Kościół stanowi największą wspólnotę religijną na ziemi. Katoliccy wierni podlegają opiece duszpasterskiej i zarządowi niepowtarzalnej w skali świata, hierarchicznie zorganizowanej, podporządkowanej scentralizowanym gremiom kierowniczym organizacji, na której czele stoi papież, „namiestnik Chrystusa”, jako nieograniczony w wykonywaniu swej władzy przywódca. W kierowaniu Kościołem wspierają go biskupi i kardynałowie; od czasu II Soboru Watykańskiego dokonuje się to w formie coraz szerzej praktykowanej kolegialności, podlegającej wszakże jednemu zasadniczemu ograniczeniu: „z papieżem i pod papieżem”. Na przestrzeni stuleci powstało nad Tybrem centrum władzy duchownej i świeckiej, którego nie mogą zignorować władze żadnego, najpotężniejszego nawet państwa.
Jako podmiot prawa międzynarodowego, Watykan cieszy się uznaniem wspólnoty narodów. Stolica Apostolska utrzymuje obecnie stosunki dyplomatyczne ze stu siedemdziesięcioma pięcioma państwami; do tego należy dodać Rosję, Autonomię Palestyńską i suwerenny Zakon Maltański. Reprezentowana jest również w siedemnastu organizacjach międzynarodowych, na przykład w Organizacji Narodów Zjednoczonych i przy Unii Europejskiej2. Tym samym dyplomatyczna mapa Stolicy Apostolskiej upodobniła się do map innych państw (nie licząc Chin i Korei Północnej). Wraz z końcem drugiej wojny światowej i powstaniem moskiewskiego imperium państwa bloku wschodniego wycofały z Watykanu swoich ambasadorów. W odróżnieniu od Republiki Federalnej Niemiec, która uzna-je się za następcę prawnego niemieckiej Rzeszy, Niemiecka Republika Demokratyczna od początku swego istnienia nie utrzymywała żadnych oficjalnych kontaktów ze Stolicą Apostolską. Berlin był żywo zainteresowany tego rodzaju stosunkami, które - jako uznanie „drugiego niemieckiego państwa” przez najwyższy moralny autorytet - wprowadziłyby Niemcy Wschodnie na polityczne salony; zyski mierzone w wymiarze prestiżowym miałyby w tym wypadku większe znaczenie od wszelkich różnic światopoglądowych.
Kościół i papiestwo na przestrzeni dziejów posługiwały się w procesie rozszerzania wiary nie tylko pokojowymi środkami. Kościół kolaborował z władcami i rządami, by uzyskać wpływ na władzę. Był też celem ataków „z zewnątrz”. Konflikty religijno-filozoficzne zawsze - zwłaszcza zaś od czasów oświecenia - odgrywały w dziejach Kościoła rolę porównywalną z motywami polityczno-ideologicznymi. Walka z Kościołem zaostrzyła się szczególnie pod panowaniem totalitarnych reżimów dwudziestego wieku: nazizmu i komunizmu.
„Kościół katolicki jako największa na ziemi centralnie kierowana organizacja, stanowi niesłychanie atrakcyjny «wehikuł» dla tych wszystkich, którzy z jakichkolwiek powodów szukają dostępu do ogarniającej cały świat sieci. Służby wywiadowcze rekrutują swoich informatorów w Watykanie tak samo, jak we wszystkich innych rządach” - pisze amerykańska dziennikarka Ellen Reese. Szpiedzy cisną się ze wszystkich stron, uzyskując dostęp do najdelikatniejszych obszarów życia kościelnego. Wiedzą o tym wszyscy pracownicy Watykanu, zwłaszcza ci, którzy zajmują bardziej odpowiedzialne stanowiska. Stale też towarzyszy im świadomość tego zagrożenia - mówi jeden z wysokich rangą prałatów Nieustannie wpaja im się najbardziej fundamentalną zasadę, mającą regulować ich kontakty z osobami trzecimi: zachować najwyższą dyskrecję.
W pewien sposób zasada ta dotyczy również komunikacji wewnętrznej. „Można to było odczuć niemal fizycznie, kiedy przychodziło się do kogoś z jakąś prośbą - wspomina inny monsignore, który długie lata przepracował w Kurii Rzymskiej. - Naszych rozmówców dzieliliśmy na różne kategorie. Politycy często działali we własnym, osobistym interesie. Kiedy pojawiał się jakiś nieznany nam członek CDU, musieliśmy najpierw sprawdzić: Zachód czy Wschód? Sam nic nam nie mówił”. Potem pojawiali się dziennikarze; to była największa grupa. I wreszcie ludzie interesu. Jeden z naszych rozmówców przypomina sobie pewnego znanego hochsztaplera, który chciał dla swojego wyimaginowanego zakonu zdobyć watykańskie uwierzytelnienie, by dzięki niemu uzyskiwać większe datki i darowizny. „Nie zawsze łatwo było odszyfrować, kto z jakimi zamiarami do nas przychodził - mówi prałat. - Nie byliśmy do tego przygotowani ani na tę okazję szkoleni”. Szczególnie niebezpieczny teren stanowiły przyjęcia i bankiety: „Tam się zwykle wszystko zaczynało”. Specjalne szkolenia obejmowały zapewne tylko wyższych rangą watykańskich dyplomatów.
Oczywiście tajne operacje wywiadowcze - zarówno prowadzone na rzecz Kościoła, jak i na jego szkodę - nigdy nie ograniczały się i nadal nie ograniczają do terytorium Państwa Watykańskiego. Nawet „zaprzyjaźniona” służba nic zawsze działa z przyjaznych pobudek. Są psy, które pozwalają się głaskać, by w następnej chwili ugryźć. Nic więc dziwnego, że zza murów Watykanu wyciekają plotki, jakoby skandale związane z pedofilią wśród amerykańskich księży nieprzypadkowo wybuchły w momencie, gdy prezydent Bush, rozpoczynając swoją iracką awanturę, natknął się na zdecydowany opór nie tylko „lewicowych”, lecz również katolickich środowisk Stanów Zjednoczonych.
Ktoś, kto prześwietli wewnętrzną strukturę kurii, zrozumie, jak słabe są jej możliwości obronne w porównaniu ze środkami bezpieczeństwa stosowanymi w nowoczesnych państwach. Czujne oczy, przepustki i elektroniczne bramki nie powstrzymają wycieku tajnych informacji. Dlatego za ważne antidotum uznaje się absolutną dyskrecję. Każdemu z przyszłych watykańskich dyplomatów już od pierwszej lekcji wpaja się surową regułę: „Jeden szpieg natychmiast przyciąga następnego”. Reguła ta jest im niejako wkładana pomiędzy kartki brewiarza. Oczywiście nigdy nie brakowało i również dziś nie brak odpowiednich przepisów - składanych na Biblię urzędowych przysiąg czy norm dotyczących zachowania tajemnicy papieskich trybunałów: tzw. forum internum Penitencjarii Apostolskiej, czyli papieskiego trybunału łaski, oraz pontificium secretum, tajemnicy Sekretariatu Stanu i Kongregacji Nauki Wiary. Ostatecznie - tam gdzie to znajduje zastosowanie - najwyższym stopniem dyskrecji jest związana z sakramentem pokuty pieczęć tajemnicy spowiedzi.
Jeśli wierzyć zapewnieniom kurialnych prałatów, Watykan nie ma tajnych służb w takim kształcie, w jakim utrzymują je inne państwa. Nie istnieją więc „watykańscy agenci”, którzy stosowaliby środki operacyjne. Jednakże po trzynastym maja 1981 roku i zamachu na papieża Jana Pawła II świadomość stałego zagrożenia i stosowane środki bezpieczeństwa dramatycznie wzrosły. Chroniąc się przed wyciekiem informacji na zewnątrz, kuria nie zdaje się już wyłącznie na tradycyjną dyskrecję i - obejmujące zwłaszcza wyższych urzędników - zobowiązanie do zachowania tajemnicy. Do zaostrzonych środków bezpieczeństwa zaliczyć należy na przykład zabezpieczone przed podsłuchem pomieszczenia i telefony. Jak donosi „Bild”, powołując się na informacje pochodzące od watykańskiego informatora, nadal stosowana jest praktyka palenia pisemnych notatek z tajnych rozmów papieża, obowiązująca już podczas drugiej wojny światowej, za pontyfikatu Piusa XII.
Na nowe wyzwania przygotowane są również różne organy bezpieczeństwa. Podlegają one rządowi Państwa Watykańskiego lub współpracują z gubernatorem Watykanu (Governatoro dell Stato della Citta del Vaticano, z przewodniczącym w randze kardynała i sekretarzem generalnym w randze biskupa). Ów aparat bezpieczeństwa ma do dyspozycji następujące instytucje:
Środki bezpieczeństwa koordynowane są przez komitet, w którego skład wchodzą przedstawiciele wymienionych organów. Comitato per la Sicurezza nie jest wprawdzie tajną służbą w sensie ścisłym, lecz z dzisiejszego punktu widzenia ma charakter działającej pod rygorem najsurowszej dyskrecji centrali bezpieczeństwa. Na forum wewnętrznym komitet pozostaje w ścisłym kontakcie z substytutem Sekretariatu Stanu (według reguł obowiązujących w hierarchii kościelnej jest pod jego kontrolą), na forum zewnętrznym zaś współpracuje z tajnymi służbami państwa włoskiego.
Na jakich teoretycznych podstawach opiera się działalność tajnych służb? Kierują się one własną „filozofią” i własnymi celami, czy też działają po prostu jako szczególny człon administracji, który wypełniając swoją polityczną misję bezpieczeństwa, operuje prewencyjnie lub agresywnie, respektując reguły odpowiadające wymogom formalnoprawnym i metodologii pracy wywiadowczej? Pytanie to rzadko jest stawiane i fachowa literatura niewiele w tej kwestii wyjaśni.
Z pewnością można powiedzieć, że służby wywiadowcze pozostające na usługach dawnych niemieckich dyktatur nosiły wyraźne znamię ideologiczne i oprócz ochrony i zwalczania wewnętrznych i zewnętrznych zagrożeń zajmowały się również propagowaniem światopoglądu reprezentowanego przez państwo, któremu służyły, oraz prześladowaniem jego przeciwników. Były zatem częścią rządowego aparatu ucisku. Dlatego też wschodnioniemieckie Ministerstwo Bezpieczeństwa uważało się za „tarczę i miecz” partii komunistycznej. To samo można powiedzieć o SD jako organie NSDAP.
Służby wywiadowcze Republiki Federalnej Niemiec - podobnie jak to miało miejsce we wschodnich Niemczech - powstały i rozwinęły się w latach powojennych za zgodą i w ścisłej współpracy z aliantami. W RFN byli to alianci zachodni, przede wszystkim cywilny wywiad Stanów Zjednoczonych, czyli CIA.
Służby federalne są od siebie instytucjonalnie odseparowane: Federalny Urząd Ochrony Konstytucji (Bundesamt für Verfassungsschutz, BfV) odpowiada za obszar RFN, Federalna Służba Wywiadowcza (Bundesnachrichtendienst, BND) pracuje poza granicami kraju. Do zadań wywiadowczych, jak podkreślono w statucie BND, należy jedynie zdobywanie informacji. Oznacza to, że BND - w odróżnieniu od służb amerykańskich i brytyjskich - nie przygotowuje i nie realizuje operacji paramilitarnych ani w nich nie uczestniczy. Trzecia z niemieckich tajnych służb, Służba Kontrwywiadu Wojskowego (Militärische Abschirmdienst, MAD), odpowiada za specyficzny obszar zadań, jakim jest ochrona tajemnic wojskowych.
Obie cywilne służby od dawna dbają o publiczną transparencję swych działań, chcąc się w ten sposób uwolnić od wizerunku „ciemnych typów w skórzanych płaszczach i miękkich kapeluszach”. Starają się też zaprezentować jako nowoczesne, umiejące sprostać wyzwaniom swoich czasów organy bezpieczeństwa, służące dobru państwa i pojedynczego obywatela. Powstają na przykład liczne kręgi studyjne i dyskusyjne, do których należą również byli pracownicy tych służb. Jako niezależne fora, poświęcają się one studiom nad historią i rozważaniu aktualnych kwestii dotyczących wywiadu - również w tym celu, by przezwyciężyć nieufność, jaką rodzi w społeczeństwie wspomnienie „niemieckiej przeszłości” oraz wciąż powszechniejsza znajomość metod działania sowieckiego KGB, amerykańskiej CIA, włoskiej SISMI, francuskiej DSGE, brytyjskiego MI-6, izraelskiego Mosadu i wielu innych tajnych służb.
BND nie dysponuje „ogólnie obowiązującą definicją pojęcia działalności wywiadowczej”. Służby wywiadowcze powinny - jak głosi katalog stawianych przed nimi zadań - dostarczać możliwie najpełniejszego opisu i analizy sytuacji, procesu, kraju, problemu czy jakiegokolwiek innego przedmiotu z obszaru międzynarodowego, mających dla rządu szczególne znaczenie.
Według wypowiedzi władz, w procesie realizacji tych celów korzysta się nie tylko z oficjalnych dokumentów, doniesień medialnych czy wyników prac naukowców, lecz w odniesieniu do niektórych aspektów również z informacji uzyskiwanych na drodze wywiadowczej, utrzymywanych przez „drugą stronę” w tajemnicy. Uzyskiwanie tego rodzaju informacji i dokumentów następuje w sposób planowy i zorganizowany. Za pomocą zintegrowanej, przekraczającej granice poszczególnych resortów analizy tworzy się „obszerny, pewny, a w niektórych obszarach szczegółowy obraz sytuacji kraju, człowieka, urządzenia - słowem tego, co stanowi przedmiot rozpoznania”. W kształceniu oprócz legitymizacji prawnej, poruszana jest również kwestia środków wywiadowczych. Biorąc pod uwagę zachodzące w świecie zmiany, zwłaszcza w obszarze techniki, szczegółowa definicja działalności bardzo zawężałaby sposób działania służb wywiadowczych, ograniczając ją do dość skromnego obszaru pomiędzy elektroniką, cyberprzestrzenią i analizami laboratoryjnymi. Z pewnością praca ta nie roztacza perspektyw przygód a la James Bond i niewiele ma wspólnego ze „skórzanymi płaszczami i miękkimi kapeluszami”.
Polityczną misję BND sformułowano bardzo jasno: Federalna Służba Wywiadowcza służy obronie opartego na fundamencie wolności i demokracji państwa prawa. Rzut oka w przygotowywane przez BND oceny, dossier i informacje dowodzi wszakże, że przynajmniej w przeszłości jej działalność niekoniecznie odbywała się w obszarze „neutralnym aksjologicznie”. Pod rządami niektórych kierowników BND bliżej było do konserwatystów niż do lewicy. Możliwe, że duch jej założyciela, generała Reinharda Gehlena, wciąż unosi się nad dachami siedziby wywiadu w podmonachijskim Pullach.
Jak już wspomniano, zasady i metody pracy BND nie zawsze obowiązują w odniesieniu do służb wywiadowczych innych państw. Każda z nich hołduje własnym regułom gry, nawet jeśli podlega ministerstwu odpowiadającemu za sprawy bezpieczeństwa (zwykle ministerstwu spraw wewnętrznych) lub siłom zbrojnym, względnie kierownictwu określonego rodzaju broni. Z dużo mniejszą powściągliwością operują agencje, do których zadań należy kontrola rodzimej ludności i niejawne wpływanie na inne kraje. Z niemieckiej przeszłości wystarczy w tym miejscu wspomnieć Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA), czy też enerdowskie Ministerstwo Bezpieczeństwa (MfS).
Hazardziści i byli księża szpiegują dla nazistówprzeciw Kościołowi
Wspomniany już były ksiądz i referent SS do spraw Kościoła, Albert Hartl, jednoznacznie i otwarcie kreśli obraz ideologicznego wroga nazistów, akcentując przy tym nazistowskie roszczenia do władzy totalnej. Światopogląd hitlerowski sam chciał się stać religią i kościołem w państwie. W tej sytuacji istniejące Kościoły automatycznie były dla niego wrogiem politycznym i światopoglądowym. Kościół katolicki starano się zohydzić w oczach ludności, używając wobec niego pojęcia „katolicyzmu politycznego”. Do kategorii tej bez żadnej różnicy zakwalifikowano świeckich, kler, wspólnoty kościelne, stowarzyszenia katolickie i katolickie partie.
Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy powstał dwudziestego siódmego września 1939 roku. W strukturze nowego Urzędu Głównego SS ulokowano Policję Bezpieczeństwa (Sicherheitspolizei, SIPO, złożone z gestapo i kripo), Służbę Bezpieczeństwa (Sicherheitsdienst, SD) oraz służbę wywiadu NSDAP (Nachrichtendienst der NSDAP). Głównym Urzędem Bezpieczeństwa Rzeszy kierował początkowo Reinhard Heydrich. Po jego śmierci - w następstwie przeprowadzonego czwartego czerwca 1942 roku w Pradze zamachu - na czele urzędu stanął sam reichsführer SS Heinrich Himmler, który w styczniu 1943 roku nowym szefem RSHA mianował obergruppenführera SS i generała policji Ernsta Kaltenbrunnera. Centrala „Zakonu Trupiej Czaszki” (Heinz Höhne) należała do owianych najbardziej ponurą sławą instytucji terroru Trzeciej Rzeszy. Słowa „Prinz-Albrecht-Strasse” - adres siedziby Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy w berlińskiej dzielnicy rządowej - przejmowały ludzi dreszczem. Funkcjonariusze SD uczestniczyli również w masowych mordach, przeprowadzanych na Wschodzie przez „grupy operacyjne” (Einsatzgruppen) SD.
Zarówno gestapo, czyli policja polityczna nazistowskiego reżimu, jak Służba Bezpieczeństwa ze swoją szeroko rozgałęzioną siatką agentów i szpicli, zajmowały się „rozpracowywaniem” Kościołów i wspólnot wyznaniowych działających na obszarze Rzeszy i poza jej granicami. Nieliczni analitycy, eksperci do spraw teologii i znawcy kościelnych struktur, opracowywali materiały potrzebne do przygotowania skierowanych przeciwko Kościołowi operacji tajnej policji i służb specjalnych nazistowskiego reżimu. Tam, gdzie brakowało własnych fachowców, ściągano do współpracy specjalistów z zewnątrz, przede wszystkim byłych lub skłonnych do współpracy księży i zakonników, którzy z różnych względów odwrócili się do Kościoła plecami i przyłączyli do ruchu narodowosocjalistycznego.
Pierwszym w „szeregu niezbyt licznych - jak ocenia historyk Klaus Scholder - ale wpływowych katolickich księży”, którzy zajmowali stanowisko referenta SS do spraw katolickich, był Obersturmbannführer SS Wilhelm August Patin, doktor prawa i teologii. Były kanonik przy monachijskiej Hofkirche i kuzyn Heinricha Himmlera zaczął pracę w monachijskim SD w 1933 roku, a już w 1934 roku dostarczył swemu szefowi, Reinhardowi Heydrichowi, pierwszą ekspertyzę na temat walki z Kościołem. W tym samym roku ordynariat arcybiskupi skierował go na wcześniejszą emeryturę. W 1938 roku Patin wystąpił z Kościoła.
„Przybranym synem” Patina był Albert Hartl, również były ksiądz diecezji monachijskiej. Od 1935 roku Hartl kierował wydziałem kościelno-politycznym ówczesnego Głównego Urzędu Służby Bezpieczeństwa.
Służba Bezpieczeństwa (SD) została wkrótce podniesiona do rangi Głównego Urzędu SS. Rozpracowywaniem Kościołów i wspólnot religijnych zajął się specjalnie w nim utworzony, wielostopniowo uporządkowany „obszar urzędowy” (Amtsbereich). Od 1934/1935 roku Hartl kierował referatem „Nurty konfesyjno-polityczne - Kościoły polityczne”. Po rozszerzeniu Służby Bezpieczeństwa i przekształceniu jej w Główny Urząd wydział Hartla przemianowano na Referat II 113 „Kościoły polityczne”, a po przeniesieniu do Urzędu Zagranicznego SD Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (Urząd VI) - na Wydział II B 3.
Zadania wydziału kościelnego określono niezwykle szczegółowo: inwigilacja i nadzór nad strukturami i pracownikami Kościołów i wspólnot religijnych, obserwacja działalności organizacji kościelnych i religijnych, zdobywanie informacji oraz werbowanie tajnych współpracowników. Wszędzie, gdziekolwiek się pojawiał, Hartl wyciskał na polityce religijnej nazistowskiego reżimu swoją własną, naznaczoną nienawiścią do Kościoła pieczęć.
Kariera Hartla przebiegała w sposób typowy dla tak zwanych brunatnych księży, służących przestępczemu nazistowskiemu reżimowi. Urodzony w 1904 roku w katolickiej rodzinie nauczyciela z Rossholzen w Górnej Bawarii, był w dzieciństwie ministrantem, a następnie uczęszczał do szkoły klasztornej, gdzie w 1923 roku zdał maturę. Studiował teologię, filozofię i pedagogikę w Monachium. Wkrótce po święceniach kapłańskich jako wikary i nauczyciel religii zbliżył się do narodowego socjalizmu. W 1933 roku odszedł z Kościoła i wstąpił do NSDAP, a rok później został członkiem SS. W 1939 roku uczestniczył w akcji przeciwko krakowskim jezuitom. Potem jednak jego kariera uległa gwałtownemu załamaniu. Powodem był skandal obyczajowy. Jak pokazują powikłane dzieje życia niektórych spośród jego duchowych współbraci, którzy znaleźli się w sidłach tajnych służb, ksiądz Hartl nie jest w tej kwestii odosobniony. Tak czy inaczej, w 1941 roku odbyło się wewnętrzne postępowanie dyscyplinarne SS przeciwko Hartlowi, oskarżonemu o rzekome molestowanie seksualne pewnej bibliotekarki. Ponoć - niemile widziana u celibatariusza - fizyczna skłonność Hartla do płci przeciwnej już wcześniej prowadziła go do poważnych konfliktów z urzędem duchownym, co może częściowo wyjaśniać jego późniejszą nienawiść do Kościoła. W wyniku prowadzonego postępowania referent otrzymał ostrą naganę za „karygodne zachowanie” (strafwürdiges Verhalten).
W 1942 roku Hartl został karnie przeniesiony do sztabu Grupy Operacyjnej C na Ukrainie, do biura Dowódcy Policji Bezpieczeństwa i SD (Befehlshaber der Sicheheitspolizei und des SD, BfS) w Kijowie, gruppenführera SS doktora Thomasa. Hartl pracował w Kijowie w wydziale personalnym, zatem nie miał nic wspólnego z prowadzonymi przez Grupę Operacyjną masowymi mordami. On sam najwyraźniej uznawał swoje przeniesienie za kontynuację specjalnej misji, powierzonej mu przez Heydricha. Już bowiem w 1941 roku Heydrich wysłał Hartla do Rosji, by tam obserwował procesy zachodzące w Kościołach wschodnich i dyskutowane w nich kwestie religijne.
Po wojnie, podczas przesłuchania przez amerykańskiego oficera wywiadu, Hartl przedstawił jednakże inną wersję wydarzeń: przeniesienie na Wschód było ponoć aktem zemsty Heydricha za jakieś nieporozumienia w relacjach osobistych. W 1937 roku Hartl się ożenił. Jego żona Mariannę dowodziła oddziałem Jungmadel, lecz po zawarciu małżeństwa wycofała się z wszelkiej działalności partyjnej. W tym samym czasie zaprzyjaźniła się z żoną Heydricha. Zawsze jednak zachowywała rezerwę wobec gładkiego, nieprzeniknionego Reinharda Heydricha, ponieważ ten jawnie kpił z jej męża, mówiąc, że mierzący zaledwie sto sześćdziesiąt centymetrów Hartl nie ma bynajmniej postury idealnego esesmana. Kiedy dodatkowo któregoś dnia Heydrich nachalnie zachował się wobec żony swego podwładnego, ta - jak po wojnie opowiedział Hartl amerykańskiemu oficerowi - „dała mu dobitnie do zrozumienia”, co o tym myśli. To oznaczało koniec przyjaźni.
Jest to zatem historia dwóch mężczyzn, którzy nie zawsze potrafili utrzymać w ryzach swój popęd seksualny. Możliwe jednak, że przy całej nienawiści do katolicyzmu Heydrich ostatecznie darzył swego paladyna jakimiś względami i chcąc go trzymać z dala od prowadzonych na Wschodzie mordów, wycofał go ze służby w administracji wojskowej.
Mimo to Hartl widział, co działo się na tyłach frontu podczas akcji prowadzonych przez grupy operacyjne SD. Wiedział, co tak naprawdę kryje się pod pojęciem rozwiązania kwestii żydowskiej. Temat ten podjął podczas przesłuchania przez amerykański wywiad. Na Ukrainie bez przerwy odbywały się masowe egzekucje, przede wszystkim ludności żydowskiej. „Kiedy w 1941 roku Eichmann powiedział mi, że zamierza wyniszczyć rosyjskich Żydów, nie potraktowałem jego słów poważnie - mówił Hartl. - Teraz jednak na własne oczy zobaczyłem, że polityka ta naprawdę jest realizowana. Największych egzekucji dokonały w grudniu 1941 roku grupy operacyjne, poruszające się bezpośrednio za jednostkami liniowymi”. Pod wpływem tych doświadczeń Hartl przeżył załamanie nerwowe i musiał udać się na kurację do sanatorium. Możliwe, że chciał w ten sposób uniknąć obecności przy kolejnych zbrodniach. Mimo to - jak wynika z jego akt - nie zrezygnował z dalszej pracy dla SS.
Po zakończeniu urlopu zdrowotnego Hartl wrócił do SD, gdzie został agentem zajmującym się pozyskiwaniem informacji. W 1943 roku spotkał się w Rzymie z biskupem Aloisem Hudalem, rektorem austriacko-niemieckiego kolegium Santa Maria dell'Anima, który po wojnie pomagał w ucieczce nie tylko osobom potrzebującym, lecz również wielu nazistowskim zbrodniarzom wojennym. W okresie gdy Hartl składał mu wizytę, biskup Hudal - obserwowany z tego powodu z nieufnością przez kurię - wciąż żył iluzją, że możliwe jest pojednanie pomiędzy chrześcijaństwem a „dobrą cząstką” narodowego socjalizmu, i marzył o zbliżeniu między hitlerowskimi Niemcami a Watykanem.
W rozmowie z Hartlem biskup Hudal stwierdził, że jest gotów zająć stanowisko po zmarłym ministrze Rzeszy do spraw wyznań, Hannsie Kerrlu. Plan ten jednak w ostatniej chwili rozbił się o sprzeciw Martina Bormanna, wszechmocnego szefa Kancelarii Rzeszy. Dzieje hitlerowskich Niemiec, jak wspominali niektórzy z „naocznych świadków” w pierwszych latach po wojnie, obfitują w tego rodzaju historie, oscylujące między prawdą a legendą. Niestety, dostęp do interesujących zasobów archiwalnych wciąż jest w dużym stopniu utrudniony.
W 1945 roku w Kitzbühel Hartl dostał się do amerykańskiej niewoli. Z pewnością sam szukał kontaktu z Amerykanami, starając się ujść przed grożącym mu znacznie gorszym losem. Miał też już nowe plany. Ochoczo i wyczerpująco podzielił się z wywiadem US Army swoją wiedzą na temat Kościoła katolickiego i doświadczeniami z lat wojny. Podczas długich przesłuchań zaoferował przesłuchującym go oficerom swoje usługi jako ekspert w sprawach nowo organizowanego wywiadu. W czasach „przełomu” kameleon Hartl - podobnie jak przed nim wielu innych ważnych nazistowskich funkcjonariuszy - bez najmniejszych skrupułów zmienił mundur i pana, któremu służył.
W porównaniu z tymi, którzy przecierpieli piekło wojny, a teraz musieli pracą własnych rąk tworzyć podwaliny swojej nowej egzystencji, były „agent spod znaku trupiej czaszki” - prawdopodobnie z pomocą Amerykanów - przetrwał powojenne zawirowania bez większych problemów. Małżonkom Hartl, dotąd bezdzietnym, urodziły się bliźnięta. Hartl uczył historii sztuki w szkole dla dziewcząt w Ludwigshafen nad Jeziorem Bodeńskim, dodatkowo zarabiając na utrzymanie rodziny jako pisarz. Sympatyzował z wyznającym religię bez osobowego Boga i dogmatów ruchem wolnych humanistów (Freireligiöse Bewegung), który już za czasów nazistowskich próbował się wkraść w łaski władzy. Albert Hartl, człowiek, który zdradził swój Kościół, zmarł w 1982 roku.
Wróćmy jednak do lat wojny. Wiosną 1941 roku referaty kościelne SS zostały podzielone: część przeniesiono do Urzędu IV, zajmującego się inwigilacją i zwalczaniem wroga (identyczny z Urzędem Tajnej Policji Państwowej - Geheimes Staatspolizeiamt, gestapo - kierowanym przez gruppenführera SS Heinricha Müllera). Hartl, obecnie w randze sturmbannführera SS, kierował teraz Grupą IV/B „Kościoły polityczne, sekty, Żydzi”. Jego biuro znajdowało się przy Prinz-Albrecht-Strasse 8, podczas gdy kierowany przez sturmbannführera SS radcę rządowego Josepha Rotha Podwydział IV B 1 „Katolicyzm polityczny” ulokowano przy Meinekestrasse 10. Do kierowanej przez byłego księdza grupy należał jeszcze jeden wydział: opatrzony niepozornym określeniem „Kwestie żydowskie, przesiedlenia”, okryty ponurą sławą Referat IV B 4, ulokowany przy Kurfürstenstrasse 115/116. Jego kierownikiem był Adolf Eichmann, główny planista i organizator deportacji i obozów zagłady. Wobec referatu Eichmanna Hartl nie miał uprawnień kierowniczych; wydział ten był mu podporządkowany jedynie w sprawach administracyjnych.
Inne zadania przejął urząd do spraw „rozpoznania i analiz światopoglądowych”, Urząd VII, którego szefem był prof, dr Franz Six (ostatnia ranga: Oberführer SS). Wstępując do elitarnych jednostek Himmlera, Six wniósł w posagu doktorat obroniony z oceną magna cum laude. Od 1937 do 1939 roku kierował wydziałem krajowym SD (SD-Inland), po czym objął kierownictwo wydziału naukowego SD w RSHA. Zajmował się również wypełnianiem zadań operacyjnych - w czerwcu i lipcu 1941 roku w ramach planu „Barbarossa”, czyli ataku na Związek Radziecki, został przydzielony do Vorkommando Moskau Grupy Operacyjnej B. Po powrocie do Berlina, od pierwszego października 1942 roku, Six kierował wydziałem kulturalno-politycznym Urzędu Spraw Zagranicznych.
Po tym, jak w 1934 roku Kościół uznał, że członkostwa księży w SS nie da się pogodzić z ich duchowym urzędem, arcybiskup Monachium, kardynał Faulhaber wydalił z posługi kościelnej „nazistowskich księży” Patina i Hartla. W 1937 roku regulacja ta została rozszerzona na całą NSDAP. Patin i Hartl automatycznie - rzec można ipso facto - ściągnęli na siebie ekskomunikę, tak że niepotrzebne było żadne postępowanie kościelne przeciwko nim ani oficjalna papieska deklaracja (do której zresztą nigdy nie doszło). W tamtych czasach tego rodzaju anatema i tak przyniosłaby wątpliwe skutki na arenie społecznej.
Hartl przez długi czas pozostawał jednym z najważniejszych ekspertów gestapo do spraw kościelnych. W opracowanym przez siebie planie prac na 1937 rok opisuje zalecany sposób postępowania wobec Kościoła: „Ostatecznym zadaniem wydziału jest całkowite wyparcie z Niemiec Kościołów politycznych i sekt jako form wrogich narodowosocjalistycznemu państwu i narodowosocjalistycznemu światopoglądowi, a zarazem złamanie wojowniczego, antyniemieckiego nastawienia za granicą (...). Celem bliższym jest wyparcie przeciwników wyznaniowych z wszelkiej działalności publicznej i ograniczenie jej do działań wewnątrz samych sekt (...). Cel najbliższy stanowi rozdział państwa i Kościoła oraz sprowadzenie Kościoła do roli zarejestrowanego stowarzyszenia (...). Warunkiem powodzenia tego przedsięwzięcia jest stała obserwacja wszystkich działań przeciwnika, zmian jego taktyki ataku i obrony, uwikłania kierownictwa w nielegalną działalność itd.”.
Hartl nie ograniczał się jednak do Kościoła katolickiego w Niemczech, lecz chciał się wedrzeć do samego centrum kościelnej władzy w Rzymie. Jego koncepcja przewidywała co następuje: „Poprzez obserwację i analizę istotnych procesów zachodzących w watykańskim kierownictwie Kościoła i najważniejszych krajach świata, poprzez odpowiednich informatorów w Watykanie i najważniejszych katolickich krajach świata, poprzez współpracę z organizacją zagraniczną NSDAP, biurem Ribbentropa, służbą wymiany studenckiej i częściowo z Urzędem Spraw Zagranicznych Rzeszy3 oraz Urzędem Zagraniczno-Politycznym NSDAP (Aussenpolitisches Amt der NSDAP), poprzez ścisłą współpracę z Wydziałem Centralnym III 1 i stałą obserwację ukazujących się w prasie i piśmiennictwie meldunków dotyczących tego obszaru, referat musi w każdej chwili być w stanie udzielić informacji na temat postaw, planów i poglądów hierarchii kościelnej na całym świecie oraz wynikających z tego konsekwencji dla światowej polityki”.
Hartl polecił prowadzenie „szczegółowego studium” watykańskiego dziennika „L’Osservatore Romano” oraz zamieszczanych w Acta Apostolicae Sedis urzędowych komunikatów Kurii Rzymskiej. Nie zapomniał też o pismach jezuickich: „Civilta Cattolica” i „Stimmen der Zeit”. „Na obszarze tym szczególnie konieczne jest stałe informowanie reichsführera, zastępcy führera, Ministerstwa Propagandy, premiera Göringa, organizacji zagranicznych itd.”. Wreszcie: „Należy intensywnie śledzić [program] rozgłośni watykańskiej oraz pozostałych rozgłośni katolickich - nie tylko w ich zwykłym czasie nadawania, lecz również tajnych audycji”.
Hartl ściśle współpracował z byłym monachijskim księdzem Josephem Rothem, który otwarcie wyrażał nienawiść wobec Żydów, przeklinał weimarczyków i nie mógł się pogodzić z Wersalem. W 1934 roku Roth wstąpił do SA, a w 1935 roku do nowo utworzonego Ministerstwa Rzeszy do spraw Wyznań, gdzie w 1936 roku objął kierownictwo wydziału katolickiego. Wkrótce stał się dla Hartla niezawodnym współpracownikiem. Również Roth miał na swoim koncie problemy z zachowaniem celibatu i - typowe w tych kręgach - przygody z kobietami. W 1941 roku zginął w Tyrolu w wypadku na łódce.
W Rzymie Hartl mógł liczyć na pracownika Archiwum Watykańskiego, dawnego kolegę z czasów seminarium i przyjaciela, niemieckiego księdza, doktora Birknera. Według jednego z pracujących w Rzymie austriackich szpiegów, Birkner był najcenniejszym informatorem Hartla. Niemiecki archiwista pozostawał również w ścisłym kontakcie z pracującym dla wywiadu Urzędu Spraw Zagranicznych sturmbannführerem SS Wernerem Picotem, oficjalnie zatrudnionym w niemieckim poselstwie przy Stolicy Apostolskiej.
Birkner, „kret” w Tajnym Archiwum Papieskim, skupił się w swej działalności szpiegowskiej na jezuitach. Ich „niebezpieczna działalność” w Rzymie jest w Rzeszy w dużym stopniu niedoceniana - skarżył się pracownikowi Wydziału Dunaj SD. Cierniem w oku Birknera tkwił najwyraźniej ojciec Leiber, jezuita, prywatny sekretarz Piusa XII, uważany za szarą eminencję Watykanu w sprawach niemieckich. Papieski sekretarz reprezentował pogląd, iż jedyną nadzieją Kościoła jest to, że w wyniku wojny system narodowosocjalistyczny ulegnie w niedługim czasie całkowitemu unicestwieniu. Watykańska dyplomacja spodziewała się, że jeśli nie dojdzie do wybuchu wojny, wówczas sytuacja Kościoła w Niemczech zmieni się najpóźniej w chwili śmierci führera. Polityka kościelna Hitlera - uważał Leiber - jest tak przebiegła, że Kościół nie potrafi sobie z nią poradzić. Była to również opinia jego przyjaciela, Konrada von Preysinga, biskupa Berlina, którego Leiber uważał za zdolniejszego nawet od samego Faulhabera (arcybiskupa Monachium i Fryzyngi). Tego samego zdania był zresztą podobno również Heinrich Brüning, kanclerz Rzeszy w latach 1930-1932 (z uwagi tej można wywnioskować, że Watykan od czasu do czasu zasięgał rady Brüninga).
List przyszedł z berlińskiej centrali. Chodziło w nim o prowadzoną na Pomorzu produkcję i stoisko w znanych pawilonach wystawowych w stolicy. Przedstawiciela firmy proszono o zajęcie się panem Papę. Nadawcą listu była dyrekcja. Został on przekazany przez dział nadań do ekspozytury wydziału korespondencji. Należało ponadto wyjaśnić kwestie związane z produkcją, tzn. jakie fabryki wchodziłyby w grę i jakie wzory. Informowanie zarządu i dyrektora generalnego nie jest konieczne. Wydawnictwo jest jednak zainteresowane, co będzie rozpowszechniane w kiosku. Poza tym intensywnie zajmowano się w tym czasie sprawą samopoczucia klientów oraz zamierzano opublikować coś na temat pewnej określonej choroby. Kiedy tylko przedstawiciel załatwi zlecenie - brzmiało polecenie z Berlina - może natychmiast wyruszyć w podróż wypoczynkową do Flensburga, gdzie go już oczekuje jego zespół roboczy. Dobrze by też było, gdyby rzucił okiem na konkurencję.
Z pewnością Czytelnik zwrócił uwagę, że tekst brzmi dość niezwykle. Nic w tym dziwnego, ponieważ sfabrykowaliśmy go przy użyciu określeń kodowych, zaczerpniętych z wykazu kryptonimów SD z dwudziestego siódmego sierpnia 1940 roku. Tekst nie jest pomyślany jako żart, nie chcemy też w żadnym wypadku banalizować powagi zadań stawianych tajnym służbom Trzeciej Rzeszy. Ma on raczej umożliwić Czytelnikowi wejrzenie w warsztat „wojowników cienia”. Gdyby list został napisany otwartym tekstem, jego treść brzmiałaby następująco:
Pismo pochodzi z Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy w Berlinie. Dotyczy kwestii pozyskiwania informacji we Włoszech, dokładniej - w Watykanie, przede wszystkim na temat papieża Piusa XII. Nadawcą dyrektywy jest wywiad zagraniczny SD, a ściślej - wydział odpowiadający za Włochy, który wydaje swojej rzymskiej ekspozyturze polecenie przekazania odpowiednich instrukcji informatorowi rozpracowującemu Watykan: ma on wyjaśnić, czy informacje mogą być przekazywane za pomocą tajnej radiostacji i w jaki sposób należy je maskować. O sprawie nie należy informować Urzędu Spraw Zagranicznych ani ambasadora. Ministerstwo Propagandy interesuje się również informacjami na temat Kościoła i wpływem Żydów na życie gospodarcze. (Tu kryptolodzy SS, nie obawiając się, że zostaną posądzeni o posługiwanie się obraźliwą terminologią, używają pojęcia „choroba”, które notabene doskonale odpowiada stylowi rasistowskiej ideologii Trzeciej Rzeszy). Funkcjonariusz ma po wypełnieniu misji udać się do Florencji i tam rozbudować siatkę wywiadowczą. Czekają już tam na niego członkowie SS. Otrzymuje również polecenie obserwowania działalności brytyjskiego wywiadu.
Jak powiedziano - jest to tekst fikcyjny. Działający w terenie agenci zapewne nie do końca potrafili się oswoić z tego rodzaju stylem korespondencji. W nocie towarzyszącej „sporządzonemu stosownie do rozkazów” wykazowi kryptonimów używanych w korespondencji z informatorem Referatu VI E 1 znajduje się uwaga, że w chwili obecnej szyfrowanie jest zbyteczne i meldunki zasadniczo można pisać otwartym tekstem. Zapewne sami eksperci obawiali się, że pojęciowy zamęt doprowadzi do nieprzejrzystości korespondencji. Berlińska powściągliwość wobec Włoch skończyła się dopiero wraz z wybuchem wojny w 1939 roku. Dopóki Włochy nie prowadziły wojny, dopóty Niemcy traktowali Rzym jako bazę, z której prowadzono operacje wywiadowcze przeciwko wrogim mocarstwom i innym krajom. Dopiero pod koniec 1940 roku SD rozpoczęło systematyczną działalność na całym obszarze Włoch.
Do przekazywania tajnej poczty do Berlina wykorzystywano kurierskie kanały Urzędu Spraw Zagranicznych. Jednakże informatorzy przesyłali swoje raporty również bezpośrednio do RSHA. Dzięki temu jeden człowiek sprawował kontrolę nad całym aparatem tajnych służb, budzących w Rzymie prawdziwą grozę i przerażenie. Człowiekiem tym był Sturmbannführer - potem Obersturmbannführer SS - Herbert Kappler, etatowy pracownik Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (Urzędu IV, gestapo), oddelegowany do ambasady w Rzymie w charakterze attache policyjnego. Kappler od początku uczestniczył w rozbudowie siatki szpiegowskiej we Włoszech i z Rzymu kierował tamtejszą służbą kurierską SD, a od 1943 roku - również Abwehry. Kappler musiał „interweniować”, gdy informatorom groziło niebezpieczeństwo „zdekonspirowania” przez stronę włoską. Utrzymywał ścisłe kontakty z tajną policją Mussoliniego i włoskimi służbami wywiadowczymi. W dokumentacji Wydziału Zagranicznego SD figuruje pod numerem kodowym I/H 6836 i kryptonimem „Apfel” („Jabłko”).
Dobierając informatorów, Berlin starał się zachowywać szczególną ostrożność. Niektórzy z werbowanych współpracowników od dawna mieszkali we Włoszech, czując się tu jak w domu. W zaprzyjaźnionym kraju mogli łatwo ulec pokusie lekkomyślności; był to element, który funkcjonariusze bezpieczeństwa musieli poważnie brać pod uwagę. W tym czasie relacje pomiędzy SD a gestapo nie układały się najlepiej. W szkicu poświęconym środkom bezpieczeństwa dotyczącym działalności informatorów za granicą pojawiła się wprawdzie propozycja współpracy „z działającymi w niemieckiej ambasadzie w Rzymie wysłannikami Tajnej Policji Państwowej”, lecz na jego marginesie znalazła się odręczna notatka: „Niemożliwe!”.
Działalność wywiadowcza została zatem ograniczona. Miała ona być skierowana wyłącznie przeciwko państwom trzecim, pojawiające się zaś przy okazji materiały wywiadowcze na temat samych Włoch traktowano jako „rezultat uboczny”. Do zasady tej przystosowano zarówno dobór współpracowników, jak i charakter zlecanych im zadań. W rzeczywistości była to jednak pokerowa zagrywka SD wobec konkurentów wewnątrz RSHA, przede wszystkim wobec gestapo. Oficjalnie nie prowadzono działalności szpiegowskiej przeciwko zaprzyjaźnionemu reżimowi Mussoliniego, a jedynie „rejestrowano” pojawiające się mimochodem informacje, lecz to w zupełności wystarczało do wyrobienia sobie orientacji w procesach zachodzących we Włoszech. Sojusz Hitlera z duce nie był bynajmniej „stalowym paktem”. Wewnętrzne dokumenty SD wyraźnie ukazują, jak ograniczonym zaufaniem darzyli się partnerzy.
W jednym z raportów zapisano: „Przeświadczenie, że działalność wywiadowcza we Włoszech to zadanie łatwe, wynika z zasadniczo błędnego założenia. Właśnie pozycja Włoch jako partnera «osi» i politycznego sojusznika Rzeszy kazała zachowywać szczególną ostrożność, ponieważ przy takiej a nie innej mentalności Włochów ujawnienie nielegalnej działalności wywiadowczej w zaprzyjaźnionym kraju mogłoby prowadzić do katastrofalnych skutków. Z tego względu jest zrozumiałe samo przez się, że kamuflaż każdego zaangażowanego informatora, od którego bezpośrednie nici wiodą tutaj, należało przygotować i przeprowadzić z najwyższą starannością”.