Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Mistrzowskie połączenie klasycznych motywów fantasy i chińskiej tradycji sztuk walki
Każda wielka historia ma swój początek w proroctwie. Według tej przepowiedni to Wen Jian miał być bohaterem – wybrańcem, który obali Wiecznego Chana, nieśmiertelnego boga-tyrana, i ocali królestwo. Wychowany w luksusie, czczony zanim zdążył stawić czoła pierwszemu wrogowi, Jian wydawał się stworzony do wielkości.
Jednak los postanowił napisać inną opowieść. Gdy proroctwo zawodzi, a sam Jian musi uciekać przed przeznaczeniem, zaczyna się prawdziwa podróż – pełna nieoczekiwanych zwrotów i niezwykłych postaci, które spotka na swej drodze. Taishi, legendarna mistrzyni sztuk walki, sądziła, że jej dni chwały dawno minęły. Sali, lojalna wojowniczka, staje przed dylematem dochowania wierności wobec przywódcy, który odszedł. I wreszcie Qisami, szalona zabójczyni, dla której odbieranie życia jest nie tyle koniecznością, co przyjemnością.
W obliczu zdrady, chaosu i własnych wątpliwości Wen Jian będzie musiał odnaleźć w sobie siłę, by stać się kimś, w kogo już nikt – nawet on sam – nie wierzy. Prawdziwym bohaterem.
„Opowieść o zapowiedzianym przez proroctwo wybrańcu, który ma ocalić królestwo łamie wiele gatunkowych schematów i zaskakuje niemal w każdym rozdziale. Mamy tu wszystko: akcja goni akcję, zabawne dialogi, mądre przesłanie. Rodzi się nowy mistrz fantasy!”.
Helene Wecker, autorka powieści Golem i dżin
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 733
Szeregi żołnierzy weteranów ciągnęły się od dołu treningowego, okrążając arenę i wylewając się na ulice. Zgromadzeni reprezentowali pełen przekrój płci i postury: mężczyźni, kobiety, wysocy, niscy, grubi, wychudzeni, z różną liczbą kończyn. Kilku z nich miało na sobie pełne zbroje, inni przybyli w samych przepaskach. Wszyscy wyglądali, jakby spojrzeli śmierci w twarz i żałowali, że uszli z życiem.
Ling Taishi wychyliła się z balkonu rozciągającego się nad dołem. Większość zbrojnych — ochotników zwerbowanych spośród pastuchów — spuszczała nisko wzrok i ramiona, z trudem starając się nie przyciągać uwagi, a zarazem ukrywać własne ułomności, zarówno te wewnętrzne, jak i zewnętrzne. Taishi już na pierwszy rzut oka mogła stwierdzić, co im dolega. Nie, żeby ją to obchodziło. Uczucie litości już od lat było jej obce. Bardziej nurtowała ją myśl, jak ten motłoch miałby podjąć walkę z kimkolwiek.
Podszedł do niej urzędnik z brodą przyciętą i naoliwioną do granic możliwości. Jego karmazynowa, obszyta złotem szata trzepotała mu u kolan. Brokułokształtny, wysoki, czarny kapelusz wyraźnie wskazywał, że mężczyzna jest wielkim pałacowładcą.
— Już pora, emisariuszko. Pozwól, że odprowadzę cię na twoje miejsce. Przygotowałem poczęstunek. To brzoskwinie z moich włości, wyselekcjonowane z ubiegłych zbiorów i dostarczone tutaj jedynie po to, by dogodzić twemu podniebieniu.
Taishi z trudem przypomniała sobie jego imię.
— Dziękuję, pałacowładco Faaru.
Mężczyzna poprowadził ją przez balkon w kierunku podwyższenia, nieustannie rozprawiając o głupich owocach.
— Ich słodycz sprawi, że uwierzysz, iż to niebiański nektar. Moje sady cieszą się sławą w całych Oświeconych Krainach.
Z każdym kolejnym komentarzem mina Taishi rzedniała. Jeśli mężczyzna był równie dobry w szkoleniu chłopców, co w sprzedawaniu owoców, świat mógł spać spokojnie. Na szczęście od celu dzielił ich krótki spacer. Usiadła na łożu z poduszek zarezerwowanym dla wysokich rangą urzędników i dworskich gości. Oficjalnie Taishi nie posiadała wyższej rangi i nie należała do żadnego dworu. Została tu wysłana jako emisariuszka przez jednego z dawnych uczniów, który był jednocześnie jej gospodarzem i faktycznym panem. Saan, książę Shulan, oczekiwał oceny postępów edukacji Proroczego Bohatera Tiandi. Nie chciała przyjąć tego zlecenia, ale warunki, jakie zaproponował, okazały się zbyt korzystne, by je odrzucić: dożywotnie zwolnienie z podatków i uniknięcie więzienia, gdyby przyszło jej do głowy odmówić swemu księciu wykonania jakiegoś zadania. Taishi nie przepadała ani za podatkami, ani za niewolą.
Gdy tylko się usadowiła, ludzie stłoczeni na balkonie zajęli miejsca poniżej. Arena, o dziwo, była wypełniona, a przecież był to zwykły trening. Taishi zastanawiała się, ile osób na widowni jest tak naprawdę opłaconymi widzami. Zgodnie z obietnicą Faaru pojawił się służący z półmiskiem ułożonych w piramidę brzoskwiń, który położył na małym stoliku obok niej. Taishi miała ochotę wziąć jedną z dołu albo, jeszcze lepiej, gestem zbyć poczęstunek, lecz fakt, iż była stara i rozdrażniona, nie usprawiedliwiał złych manier. Wybrała owoc ze szczytu i mimowolnie wgryzła się w niego, gdy strażnicy poniżej oczyszczali dół treningowy. Przerwała i zapatrzyła się w złoty sok spływający jej po palcach. Na spróchniałe jajniki Królowej, facet nie kłamał. To cholernie dobre brzoskwinie.
Pałacowładca pojawił się znikąd, kręcił się nieopodal i wpatrywał w nią natrętnie, gdy gryzła brzoskwinię. Zadziwiające, że ten potężny mężczyzna tak potrafił wtopić się w tło. Taishi walczyła z pokusą wyplucia brzoskwini z grymasem niezadowolenia na twarzy, ale nie było sensu marnować smacznych owoców. Musiała oddać mężczyźnie, co jego, więc skinęła mu lekko głową. Pałacowładca się rozpromienił.
Sesja treningowa miała się lada chwila rozpocząć. Gdzieś powyżej dudniły bębny, a ospały i rozproszony aplauz tłumu zdradzał jego prawdziwy entuzjazm wobec tego wydarzenia. Taishi nie zdołała ukryć rosnącej irytacji. Sprawdziła zegar wodny na tablicy. Było już prawie południe. Zmarnowała niemal pół dnia.
Pierwsza grupa przypominających zabawki żołnierzy, niepewna, wkroczyła do kanału i kręciła się po nim chaotycznie. Składało się na nią dziesięciu ochotników wyposażonych w przypadkowo zestawioną broń i zbroje, pośród których nie dało się znaleźć choćby dwóch przedstawicieli tej samej jednostki. Taishi współczuła tej żałosnej zgrai, tym lojalnym żołnierzom Krain, którzy nie zginęli na wojnie, ale też niekoniecznie ją przeżyli. Teraz pozostało im zarabianie na życie w jedyny możliwy sposób: jako zabawki treningowe chłopca bawiącego się w wojnę. Był tam pikinier o odległym spojrzeniu. Był miecznik, którego dłonie drżały. Był wreszcie młodzieniec, którego ramię kończyło się poniżej łokcia, kulący się ze strachu przed Taishi, gdy ta poruszyła własnym pokiereszowanym ramieniem, bezużytecznie zwisającym u jej boku.
Cóż, nigdy nie wolno lekceważyć kaleki.
Nadzorca treningu wstał i klasnął w dłonie.
— Wszyscy macie zaszczyt pomagać w treningu niepokonanego Czempiona Podniebnej Piątki, postrachu katuiańskich hord i zbawcy ludu Zhuun. Walczcie dzielnie, ale i rozsądnie. Karą za zranienie Czempiona jest śmierć. Karą za upuszczenie mu krwi jest śmierć. Karą za unikanie walki jest śmierć…
Nadzorca kontynuował, wyliczając kolejne dziesięć czy piętnaście reguł. Taishi po chwili nie była już pewna, czy jakakolwiek walka będzie możliwa.
— Jakieś pytania? — zakończył mężczyzna znużonym tonem.
Mała grupka wyglądała na zdezorientowaną i równie oszołomioną, jak emisariuszka. Jedna z kobiet, ubrana w niekompletną zbroję lekkiej kawalerii, uniosła włócznię.
— A co, jeśli on spróbuje zabić nas?
— Wówczas musicie zginąć z honorem. Jeśli pragniecie otrzymać zapłatę, postarajcie się uniknąć śmierci.
— Chwileczkę — wtrącił ktoś inny. — On może nas zaatakować, ale my nie możemy zaatakować jego?
To był chyba jego pierwszy dzień.
Nadzorca treningu wyglądał na strapionego.
— Oczywiście, że wolno wam walczyć. Tylko go nie zrańcie.
Faaru pochylił się.
— Czy odpowiadają ci przysmaki, emisariuszko?
Jej stłumione siorbnięcie wystarczyło za odpowiedź. Pochłonęła drugą brzoskwinię, a trzecią wsunęła do kieszeni. Mężczyzna gestem wskazał na stos owoców.
— Jeśli pragniesz więcej, emisariuszko, wystarczy poprosić.
Pałacowładca był bardzo nachalny w kwestii swoich głupich owoców. W tym właśnie momencie zauważyła coś błyszczącego na talerzu. Długi sznur złotych liangów owinięty wokół leżących na spodzie brzoskwiń. Monety z książęcą pieczęcią wybite w mennicy w Gyian, połączone ze sobą przez kwadratowy otwór w każdym liangu, tworzyły połyskującego żółtego węża. Taka ilość pieniędzy była więcej niż wystarczająca, by opłacić większość emisariuszy. W gruncie rzeczy była to zbyt hojna oferta, co tylko wzmogło podejrzliwość Taishi. Spojrzała ponownie na Faaru, który uśmiechnął się tak szeroko, że kąciki jego ust niemal dotknęły długich płatków uszu.
Istniał powód, dla którego Saan wysłał ją, a nie jak zazwyczaj, dworskiego bufona. Taishi zignorowała więc łapówkę i ponownie skupiła uwagę na dole.
— Przejdźmy do rzeczy. Mam dużo spraw na głowie. — Jak moczenie stóp w wiadrze z gorącą wodą.
Faaru zesztywniał i gestem wskazał na nadzorcę.
— Wedle życzenia, emisariuszko.
Nadzorca ponownie przemówił, a jego głos niósł się po arenie.
— Oto Wen Jian, Legendarny Proroczy Bohater, zbawca ludu Zhuun, przepowiedziany przez proroków Tiandi, spod znaku tysiąca gwiazd, mający wypełnić swoje przeznaczenie i poprowadzić potężne armie Oświeconych Krain do triumfu nad straszliwymi, nikczemnymi, dzikimi hordami katuiańskich klanów, złamać nieśmiertelność ich Wiecznego Chana i przynieść wieczny pokój Dzieciom Zhuun. Bądźcie świadkami…
Taishi przewróciła oczami. Tyle idiotycznego patosu. Odezwała się niemal bezgłośnie i przeniosła swój szept na wietrze wprost do ucha mężczyzny:
— Streszczaj się.
Głos nadzorcy się załamał. Zerknął dookoła i odchrząknął.
— Niechaj rozpocznie się runda.
Nastąpiło jeszcze kilka sekund przesadnego bicia w bębny, dźwięku fanfar i w końcu bramy pod balkonem się otworzyły. Pięć imponujących postaci w ciężkich zbrojach rzucało długie cienie na piasku. Nosili misterne hełmy w kształcie zwierzęcych głów, co uznała za miły akcent, a poruszali się teatralnie niczym operowi złoczyńcy. Wyglądali jak strażnicy bram jakiegoś mistycznego zoo. Taishi była rozbawiona.
Tymczasem baranki ofiarne po drugiej stronie areny sprawiały wrażenie, że lada chwila utracą kontrolę nad zwieraczami. Za pięcioma rogatymi wojownikami pojawiła się znacznie mniejsza postać, za to towarzyszył jej wyraźnie głośniejszy aplauz. Najwyższa pora. Taishi skrzyżowała ramiona i wychyliła się do przodu. Spotkała w swoim życiu wielu słynnych mistrzów, ale po raz pierwszy dane jej było na własne oczy ujrzeć legendę.
Pierwsze odczucia co do Proroczego Bohatera miała mieszane. Heros, którym wszyscy się zachwycali, okazał się szczupłym nastolatkiem noszącym tylko czarne bryczesy kończące się tuż pod kolanem. Miał zarysowaną, choć płaską klatkę piersiową, napięte, lecz szczupłe ramiona, a skórę bladą niczym mleko wołu. Czarna opaska sprawiała, że jego ciemne włosy sterczały niczym ptasie gniazdo, ale okrągła, chłopięca twarz była czysta i zadbana.
— Załóż koszulę, nim kogoś oślepisz — mruknęła.
Początkowo uznała za osobliwe, iż bohater jest tak słabo opancerzony w porównaniu do swojej eskorty, ale po chwili dotarło do niej, że nauczyciel nie byłby w stanie ocenić formy i techniki ucznia ukrytego pod kilkoma warstwami zbroi.
Chłopak wymachiwał mieczem nad głową, a następnie rozchylił dłonie, aby zademonstrować, że tak naprawdę dzierży dwa identyczne ostrza. Obrócił oba miecze wokół ciała i wydał z siebie stosowny okrzyk wojenny, choć w końcówce głos mu się załamał.
Taishi uniosła brew.
— To może być interesujące — skomentowała.
Podwójne proste miecze — odważnie. Broń bardzo trudna do opanowania. Taishi uważała, że podwójne proste miecze stanowiły niewłaściwy wybór w każdej walce, bez żadnych wyjątków. Pochyliła się i z uwagą obserwowała spokojną postać młodzieńca: pewnie spoglądał przed siebie, praca jego stóp wykazywała, że jest rozluźniony, postawa i balans były prawidłowe, a uniesiona garda bez zarzutu. Jak dotąd wszystko wydawało się w porządku. Niczym wielokrotnie nagradzany ogier, wyglądał jak należy. Ale pamiętała, czego nauczył ją ojciec i mistrz sprzed wielu lat: Prawdziwe umiejętności artysty biegłego w sztuce walki można poznać po trzech ruchach. Cała reszta jest tylko kogucim stroszeniem piórek.
Jego żałośni przeciwnicy wysunęli się do przodu, chłopiec ruszył, a akcja rozwinęła się mniej więcej zgodnie z oczekiwaniami. Jian i jego przesadnie wystrojeni ochroniarze rozsunęli się jak wachlarz. Zabawkowe żołnierzyki podejmowały nieudolne próby walki, podczas gdy zakuci w demoniczne hełmy strażnicy tylko prezentowali się malowniczo w tle. Chłopak wykonał właściwie całą robotę, jeśli można tak to określić.
Choć niechętnie by to przyznała, Taishi w pierwszej chwili była pod wrażeniem. Wyglądał dobrze. Ruchy Jiana były sprężyste, równowaga i umiejętność zmiany kierunku imponujące, a refleks znakomity. Jej oczy błyszczały, gdy bez wysiłku zmieniał jedną technikę na drugą. Co najważniejsze, po szybkości i płynności ataków stwierdziła, że jego jing, energia, jest silne. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz widziała takie piękno walki u kogoś równie młodego.
— Może faktycznie jest tak dobry, jak głosi legenda — zdumiała się. Przecież przez ten czas mógł zginąć już dobre pięć razy. — Powinien był zostać zasztyletowany w tej sytuacji — wyliczała pod nosem. — I w tej. Martwy tutaj i jeszcze tam. No i utrata lewej ręki w tym momencie.
Jednak im dłużej trwała walka, tym więcej problemów Taishi zauważała. Zawiniły nie tyle umiejętności czy technika chłopca, ile sposób, w jaki wszystko połączył. Każdy ruch osobno był zgrany w czasie i wykonany bezbłędnie. Kiedy jednak przyjrzała się walce jako całości, coś ją zaniepokoiło. Dało się to wychwycić w przebiegu starcia, w niemal rytmicznym tempie akcji, w zacinających się wymianach ciosów i niewłaściwych kątach.
— Za dużo myśli, podczas gdy cała reszta nawet nie próbuje tego robić — mruknęła emisariuszka.
Chłopak nie zawracał sobie głowy obroną, ponieważ nikt nie stanowił dla niego zagrożenia.
W miarę upływu rundy uśmiech, który pojawił się na twarzy emisariuszki, znikał. Teraz przybrała obojętny wyraz twarzy, który nieuchronnie rozpłynął się jednak w grymasie, jakby poczuła zjełczały zapach. Kiedy Taishi uświadomiła sobie, co jest nie tak, już widziała to w każdym ruchu i wymianie ciosów. Otóż jeśli chłopak popełniał błąd, jego przeciwnik wahał się to wykorzystać. To nie było prawdziwe. Po prostu walczący z nim dbali o to, by młodzieniec dobrze wypadł. Nie była to wprawdzie opracowana choreografia, ale niewykluczone, że właśnie w tym tkwił problem. Gdyby wszystko zostało wyuczone, może wiele wad Jiana nie rzucałoby się tak bardzo w oczy.
Czempion stanął naprzeciwko ostatniego rywala. Mężczyzna zrobił unik, a następnie zaatakował końskim przecinakiem, wykonując szeroki zamach nad głową. Taishi mogłaby się zdrzemnąć w czasie, w którym ostrze zmierzało do celu. Chłopak umiejętnie je zablokował i skontrował. Blok, odbicie, unik. Obydwaj poruszali się jak pod wodą, aż w końcu Jian wbił rywalowi ostrze w udo.
Cała zbieranina wojowników została pokonana i leżała na piasku. Biedny kaleka, któremu brakowało ręki, niemal stracił drugą, miał na całej długości ramienia głębokie rozcięcie wymagające założenia szwów. Reszta nędznego oddziału podźwignęła się i powlokła na drugą stronę placu treningowego.
Tłum powstał, gdy padł ostatni żołnierz, klaszcząc tak, jakby Czempion Podniebnej Piątki właśnie w pojedynkę, nieopancerzony i używając jedynie własnych dłoni, pokonał katuiańskie hordy. Taishi pozostała na swoim miejscu. Brzoskwinie były bardziej imponujące niż to, co właśnie zobaczyła.
Nadzorca uderzył w gong.
— Piętnaście minut przerwy między rundami — ogłosił, znów przy oklaskach, tym razem zdawkowych. — Wnieść przekąski.
Gromada asystentów biegiem ruszyła ku dołom, niosąc stoły i krzesła oraz jedzenie i napitek.
Taishi zmarszczyła brwi.
— Piętnaście minut? Przekąski?
— Młody bohater musi zregenerować siły między rundami, emisariuszko — wyjaśnił Faaru. — To daje mistrzom okazję do przekazania chłopcu swych mądrości.
Spojrzenie Taishi powędrowało ku grupie ośmiu ekstrawagancko ubranych mężczyzn, którzy pospiesznie zeszli schodami do zagłębienia i skupili się wokół chłopca, spoglądając na siebie nawzajem i szepcząc mu do ucha. Wszyscy mieli kolorowe szarfy przerzucone przez ramię. Konkurs piękności dla starych, brzydkich, zadufanych w sobie mężczyzn — pomyślała. Szturchnęła Faaru.
— Kim są te pawie?
— To nauczyciele młodego bohatera — wykrzyknął Faaru, wypinając pierś. — Jak widzisz, zatrudniliśmy najlepszych mistrzów z całych Oświeconych Krain. Ten, który przemawia, to mistrz Sun. Obok niego stoją mistrz Hili, następnie mistrz Pai, mistrz Ningzhu, mistrz Luda.
Taishi po tych słowach przestała słuchać. Oczywiście… To wyjaśniało te kolorowe oznaczenia. To najnowszy trend, który zapanował w szkołach sztuk wojennych. Dawał uczniom absurdalne poczucie faktycznych osiągnięć, pod które mogli się podpiąć. Te wzniosłe tytuły, rangi, głupie szarfy, wymyślne nazwy były niczym więcej, jak tylko zabiegami marketingowymi wobec tych, którzy żyli poza księżycowym dworem, tajną podziemną społecznością artystów wojennych rezydującą na obrzeżach porządku i społeczeństwa.
Przypomniała sobie, że mistrzowie, którym powierzono szkolenie Proroczego Bohatera, polityczni nominaci, nie zawsze posiadali jakieś zdolności czy umiejętności. Pokręciła nosem.
— Zepsucie Krain rozciąga się nawet na nasze zbawienie — skomentowała.
Poza tym ośmiu mistrzów sztuk wojennych i jeden uczeń. Jak to miałoby w ogóle działać? Uczeń z więcej niż jednym przewodnikiem jest tylko niepewnym swych umiejętności adeptem. A w ogniu walki głos którego mistrza zabrzmi najdonośniej? Taishi przesunęła rękę w stronę mistrzów i nakierowała ich głosy ku sobie.
— Następnym razem przeciwko tarczy użyj przedniego zamachu.
— Uderzaj do dołu i atakuj, gdy osłona jest nisko.
— Najpierw markuj uderzenie. Po to masz dwa ostrza.
— Podwójne pchnięcie. Musisz nieustannie napierać.
Oto odpowiedź na jej pytanie: to nie działało. Chłopak otrzymywał zawrotną ilość informacji, do tego część z nich okazywała się sprzeczna. Biedak musiał być całkiem zdezorientowany.
Jeden z pawi zauważył, że Taishi się w nich wpatruje, i odłączył się od grupy. Podszedł do podestu i złożył głęboki ukłon wraz z szerokim uśmiechem odsłaniającym dwa rzędy żółtych zębów.
— To zaszczyt spotkać cię ponownie, mistrzyni Ling. Prawdziwą przedstawicielkę wielkich legendarnych mistrzów. Miałem kiedyś przywilej obserwować twoje wyczyny podczas Turnieju Święta Księżyca w Shulan. Tamtego dnia byłaś niesamowita, niepokonana. Jestem pewien, że byłabyś taka nadal… — spojrzał na zmasakrowaną rękę, bezużytecznie wiszącą u jej boku — …gdyby nie ten nieszczęsny uraz.
Wciąż mogłabym cię pobić do nieprzytomności jedną ręką, ty nadęta grzybicza brodawko. Posłała mu miażdżące spojrzenie.
— Możesz mi przypomnieć, z kim mam przyjemność? Wybacz, proszę. Wraz z władzą w ręce straciłam również pamięć do twarzy.
— Sinsin. Mistrz Le Sinsin. Jak zapewne można wywnioskować z ruchów bohatera, jego technika opiera się mocno na stylu mojego rodu. Jeśli ja…
— Nic więcej nie muszę wiedzieć. — Taishi przyłożyła rękę do twarzy rozmówcy, zanim ten zdążył wypowiedzieć kolejne słowo. Odwróciła się do Faaru. — Rozpocznijcie następną rundę.
— Ale przerwa…
— Natychmiast!
Pałacowładca pobladł, a następnie się ukłonił. Dał znak nadzorcy, który chwilę wcześniej również zajął miejsce, by skorzystać z poczęstunku. Mężczyzna błyskawicznie założył swoje gruszkowate nakrycie głowy i wydał polecenie, by przygotować pole walki. Publiczność marudziła, wracając na swoje miejsca.
— Wujku Faaru, co się dzieje? Dlaczego przerwa jest tak krótka? I kim jest ta kobieta? — rozległ się wysoki głos po drugiej stronie dołu. Jian patrzył wprost na nią. Dopiero co usiadł, a już jego czoło zostało przetarte wilgotną tkaniną.
— Wujku? — Kąciki ust Taishi wykrzywiły się.
— Nie musisz się nią kłopotać, zbawco Zhuun — odpowiedział Faaru, machając obiema rękami tak, że zaszeleściły ogromne rękawy jego szaty.
— Nie możemy rozpocząć kolejnej rundy. Nie skończyliśmy jeszcze przekąski. Mój oddział musi odpocząć.
Punkty zdobyte za rozwagę zostały zniwelowane, gdyż chłopak uważał, że tych pięciu walczących u jego boku pajaców potrzebuje odpoczynku po trzech minutach pozowania. Jego ludzie wyglądali na zdezorientowanych. Trzech wstało i sięgnęło po hełmy, podczas gdy pozostałych dwóch wciąż siedziało i sączyło napitki.
Na równie zdziwioną wyglądała nowa grupa smutnych pastuchów, których właśnie zaprowadzono do dołu na rzeź. Wyglądali jak biedne rozbite jaja i sprawiali jeszcze bardziej żałosne wrażenie niż poprzednia grupa: stary mężczyzna i dwie kobiety, wyposażeni w identyczne miecze i tarcze. Prawdopodobnie pochodzili z tego samego regimentu. Dołączyło do nich jeszcze dwóch innych, chorowicie wyglądający mężczyzna o wychudzonych ramionach, ubrany w drewnianą zbroję i dzierżący zbyt duży dla niego topór, oraz jeszcze jeden, który miał na sobie tylko ciasną przepaskę biodrową, zszytą tak, że ledwie się trzymała, jego bronią z kolei był ludziołapacz. Pozostała czwórka przypominała raczej chłopów wyposażonych w narzędzia rolnicze.
Obie strony ponownie stanęły naprzeciw siebie. Taishi owinęła dłonie wokół poręczy i ścisnęła, aż pobielały jej knykcie. To była strata czasu. Kusiło ją, by po prostu odejść. Już zaczęła podnosić się z miejsca, gdy nagle wpadła na dość nikczemny pomysł. Postanowiła więc zostać i dowieść swojej racji. Naprawdę uwielbiała udowadniać głupcom głupotę.
Gdy nadzorca rozpoczął swój przydługi wstęp, Taishi zaniosła swój szept do siwobrodego przewodzącego pastuchom.
— Wykorzystaj przewagę, póki są nieprzygotowani. Ruszaj pierwszy.
Zawahał się.
— Ale mieliśmy…
— Teraz, żołnierzu. Widzę lukę na prawej flance. Masz otwartą drogę do celu. Wykorzystaj to.
Szepty Taishi przemawiały do jego pragnień. Żołnierzy, niezależnie od tego, jak bardzo przegrywali, nigdy nie opuszczała żądza zwycięstwa. Ona musiała tylko ją w nich obudzić. W oczach mężczyzny pojawił się błysk, gdy zacisnął szczękę i podniósł tarczę bliżej ciała. Ktoś w tym dole w końcu traktował walkę poważnie.
Siwobrody, przyzwyczajony do wykonywania poleceń, zrobił, co mu kazano, i zaskakując własny oddział, zaszarżował. Wbiegł między dwóch mocno objuczonych ochroniarzy Jiana, których odrzuciła nagła, agresywna taktyka weterana. Stali tam, wymieniając spojrzenia, które mówiły: „Myślałem, że to ty powinieneś się nim zająć”. Ich konsternacja trwała krótko, bo chwilę później zderzyły się z nimi kobiety stojące za siwobrodym, również zachęcone szeptami Taishi. Publiczność usiadła na swoich miejscach. Być może po raz pierwszy w historii w dole rozgorzała prawdziwa walka.
Jian wyglądał jak spłoszony królik, gdy żołnierz rzucił się na niego z tarczą w górze i wysuniętym do przodu ostrzem. Niezdarnie uchylił się przed szarżą i wykonał obrót mieczem, który odbił się od krawędzi prawidłowo ustawionej tarczy przeciwnika. Siwobrody nie dał Jianowi zbyt wiele czasu, atakował, by znaleźć jak najwięcej luk w obronie chłopca. Gdyby nie osłabiony wiekiem refleks starca i młodzieńcza koordynacja, walka mogłaby się zakończyć właśnie w tym momencie.
Faaru wysyczał do nadzorcy.
— Co to wszystko ma znaczyć? Zakończyć rundę. Zakończyć rundę!
— Nie — odwarknęła Taishi. — Uderz w ten gong, a przebiję ci głowę.
Nadzorca zamarł w połowie obrotu, po czym uniósł obie ręce, jakby zamierzał się poddać.
Kąciki ust emisariuszki uniosły się w górę, gdy radośnie komentowała i wydawała kolejne rozkazy.
— Jesteście mięsem w rzeźni czy walczącymi żołnierzami Oświeconych Krain? Wykorzystajcie swoją liczebność.
Rozproszyli się.
— Ten z łbem barana jest zbyt obciążony. Wy dwaj, chłopcy z roli, Motyka i Łopata, stańcie po obu jego stronach. Ty z ludziołapaczem, zajdź Byka od tyłu i stamtąd go atakuj. Miecz i Deski, obejdźcie Lwa od flanki. Wy dwaj z włóczniami, wycofajcie się. Nie, idioci, w przeciwnym kierunku!
Byk i Lew zostali szybko powaleni na ziemię, podczas gdy pozostałe zwierzęta były zajęte wycofywaniem się, zmierzając na ratunek chłopcu. Kiedy już powalili siwobrodego, losy walki się odwróciły. Baran dostał włócznią w plecy, a Kogut przyjął cios w tył głowy. Pozostał bohater i Niedźwiedź. Obaj musieli się mierzyć z przewagą liczebną adwersarzy.
Na balkonie Faaru podszedł do nadzorcy, wyrwał mu młotek z ręki i odsunął mężczyznę na bok. Już miał ogłosić koniec rundy, gdy Taishi pstryknęła palcami, wyrwała gong z zawiasów i rzuciła go w dół po schodach.
— Dokończmy rundę. Chcę poznać zwycięzcę.
— Ale…
Emisariuszka spojrzała mu prosto w oczy. Zaniechał protestów, lecz nie powstrzymało go to przed szeptaniem czegoś do ucha nadzorcy. Taishi przyciągnęła dźwięk do siebie.
— Wezwij drugą grupę. Byle szybko.
Cztery kolejne zwierzęce głowy wbiegły na pole walki, niektóre wciąż zapinając zbroje. Piąty wskoczył chwilę później, próbując zasznurować sandał. Wieśniacy nie zauważyliby posiłków, gdyby Taishi nie wysłała im ostrzeżenia. Przegrupowali się, by stawić czoło nowemu zagrożeniu, ale teraz zostali wzięci w kleszcze. Zwierzęce głowy walczyły w przewadze w stosunku sześć do siedmiu.
Jian wyglądał na zagubionego. Najwyraźniej pierwszy raz podczas walki w dole czuł się niepewnie. Chwilę zajęło mu zmobilizowanie się. Zaatakował jednego z wieśniaków, dźgając go w brzuch. Następnie gestami przywołał resztę swojego oddziału, czym zyskał aprobatę Taishi. Publiczność na trybunach zaczęła gorączkowo skandować, zachęcając młodego bohatera i bijąc brawo, gdy ugodził jednego z włóczników, który z powodu kulawizny nie był w stanie wycofać się dostatecznie szybko.
Taishi zgrzytnęła zębami, bo zwierzęta okrążyły niedobitki renegatów przytłoczonych ich przewagą liczebną i uzbrojeniem. Obrzuciła spojrzeniem otoczenie. Niewiele mogła zrobić ponad to, co już uczyniła. Powinna chyba dać sobie spokój. Jej szmatławy oddział prawdopodobnie teraz by przegrał, ale cel został osiągnięty. Reszta ćwiczenia była nieistotna. Wygrana lub przegrana podczas treningu była już wyłącznie kwestią ambicji.
Taishi zapadła się z powrotem w poduszki i sięgnęła po brzoskwinię. Już miała wziąć kolejny kęs, ale się zawahała. Duma nie pozwalała jej przegrać. Nawet podczas treningu. Wrzuciła brzoskwinię do dołu. Owoc odbił się od hełmu Węża. Następnie wystrzeliła ze swojego miejsca, znajdując miękki, kapryśny prąd powietrza, który zaniósł ją przez arenę. Tutejsze prądy były oswojone, leniwe, więc musiała przeskoczyć po jeszcze trzech innych, zanim jej palce dotknęły hełmu Słonia. Następnie odbiła się od ramienia czegoś, co według niej wyglądało jak Lis, i wylądowała w piasku pomiędzy dowodzonym przez nią oddziałem a tą tandetną menażerią.
Wąż zamarł z toporem w drżącej dłoni, otwierając szeroko usta ze zdziwienia. Na twarzy emisariuszki wykwitł zawadiacki uśmiech.
— Możesz spróbować mnie uderzyć.
Wąż przyjął wyzwanie i nieźle się postarał, gdyż czubkiem ostrza niemalże rozciął jej szatę, przelatując ostatecznie tuż obok. Trzema szybkimi uderzeniami czubków palców Taishi posłała go na bok. Lis był następny, za nim Wilk, a może była to kiepsko sportretowana Małpa? Lis został oślepiony przez podmuch powietrza, zanim emisariuszka policzkiem pozbawiła go przytomności. Wilkomałpa zamachnęła się z impetem ciężką maczugą, zadając zabójczy cios. Taishi zmieniła jego trajektorię czubkami palców. On zaś odpowiedział serią błyskawicznych kopnięć, które zatańczyły wokół niej niczym wirujący na wietrze liść. Taishi skontrowała atak również kopnięciem w miękką tkankę jego szyi, zadając cios, który zmiażdżyłby gardło mężczyzny, gdyby tylko sobie tego życzyła.
Faaru zbiegł po schodach do dołu, a jego obszerne szaty trzepotały, gdy machał rękami.
— To zaszło za daleko. Natychmiast przestańcie!
Taishi posłała szepty do zgromadzonego wokół niej oddziału.
— To wasza szansa. Wykorzystajcie ten moment dla zdobycia chwały.
To byli prawdziwi żołnierze, którzy przeżyli wojnę, ocaleli przed śmiercią i poświęcili wszystko, by skończyć jako zabawki treningowe. Okazali posłuszeństwo. Nie mieli nic do stracenia, a przyparty do muru wróg jest najgroźniejszy. Ruszyli za nią, otaczając i rąbiąc pozostałe przy życiu zwierzęta chłopaka.
Taishi stała pośród nich, interweniując jedynie kilkoma kolejnymi szeptami. W kilka sekund walka dobiegła końca. Proroczy Bohater poddał się wieśniakowi i nagiemu mężczyźnie. Przepaska nie przetrwała walki.
Arena przycichła, słychać było tylko ciężkie dyszenie uczestników, którzy wzajemnie podnosili się z piasku. Jian stał pośrodku tego wszystkiego. Był oszołomiony i zszokowany. Tak jak i jego mistrzowie.
Ego to krucha rzecz. Taishi dobrze o tym wiedziała. Pomogła topornikowi, który z trudem trzymał się na nogach. Na zachętę poklepała go po plecach i wytarła brudne dłonie o jego ramiona, zanim wystrzeliła z powrotem na balkon. Dwa lekkie kroki odpychające ją od barierki i podłogi i znów znalazła się na swoim miejscu.
Sięgając po brzoskwinię, zwróciła się do Faaru:
— Do mojego biura, natychmiast.
Pałacowładca wyglądał na przerażonego i zdezorientowanego.
— Ale ty nie masz biura.
Zamarł, a potem upadł na kolana z nisko pochyloną głową. Teraz już miała.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki