Tajemnica - Kowalska-Bojar Agnieszka - ebook

Tajemnica ebook

Kowalska-Bojar Agnieszka,

4,3

Opis

Motylowa biblioteczka to seria kieszonkowych książek, lekkich, pełnych miłości i seksu.Tajemnicza leśniczówka i jej równie tajemniczy właściciel budzą ciekawość oraz strach okolicznych mieszkańców. I nic dziwnego, bo Kuba jest człowiekiem porywczym, o którym krążą słuchy, że zabił własną żonę. Więcej – niektórzy podejrzewają, że ma on również związek z niewyjaśnionymi zniknięciami kilku kobiet. I pewnie wszystko to pozostałoby w sferze plotek oraz domysłów, gdyby nie wścibska gospodyni leśniczego. Prywatne śledztwo w tej sprawie decyduje się przeprowadzić Agata, młoda studentka dziennikarstwa, która przyjechała na wakacje do pobliskiej wsi. Zatrudnia się jako pomoc w domu leśniczego i bardzo szybko przekonuje, że w krążących plotkach może tkwić ziarenko prawdy. Lecz czy Jakub jest mordercą, czy po prostu ofiarą nieszczęśliwego zbiegu okoliczności? Tego właśnie Agata stara się dowiedzieć, jednocześnie coraz bardziej ulegając urokowi swego nietypowego pracodawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 111

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (325 ocen)
170
86
55
12
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Irena69

Z braku laku…

Wulgarne bzdety. Nie polecam.
00
BarbaraIrena79

Nie oderwiesz się od lektury

uwielbiam tę aktorkę. fantastyczna historia pełna zwrotów akcji i gorących scen
00
Korteress55

Dobrze spędzony czas

Można przeczytać
00
AnaTro

Nie oderwiesz się od lektury

super, główna bohaterka petarda😃
00
Izabela_1977

Nie oderwiesz się od lektury

lekka lektura na deszczowe dzisiejsze popołudnie ◉‿◉ polecam
00

Popularność




Tajemnica

MOTYLOWA BIBLIOTECZKA

Tajemnica

AgnieszkaKowalska-Bojar

www.motylewnosie.pl

Poznań 2020

Copyright © AgnieszkaKowalska-Bojar

WydanieI

Poznań2020

KsiążkaISBN978-83-66352-11-7

EbookpdfISBN978-83-940307-2-8

EbookepubISBN978-83-66352-83-4

EbookmobiISBN978-83-66352-84-1

Wszelkieprawazastrzeżone. Rozpowszechnianieikopiowaniecałościlubczęścipublikacjiwjakiejkolwiekpostaci, zabronionebezwcześniejszepisemnejzgodyautoraorazwydawcy. Dotyczytotakżefotokopiiimikrofilmóworazrozpowszechnianiazapomocąnośnikówelektronicznych.

Skład i łamanie: Katarzyna Mróz-Jaskuła, Studio Grafpa

Wydawnictwo:

motyleWnosie

[email protected]

Ebookakupisznastronie:

www.motylewnosie.pl

www.sklep.motylewnosie.pl

Wakacje nawsi. Bezkresne pola, gęste lasy pełne jagód igrzybów, krystalicznie czyste jeziora, wktórych można było się kąpać, ile dusza zapragnie. Cisza, przerywana jedynie szumem drzew, krzykiem ptaków icykaniem świerszczy. Cisza dzwoniąca wręcz wuszach, tak głęboka, żewydaje się ogłuszającym dźwiękiem. Iniebo, naktórym widać tysiące gwiazd, które itak nie potrafiły rozświetlić panujących ciemności.

Byłam zpewnością jedną ztych nielicznych osób, które wolały polską wieś odegzotycznych plaży. Wmałym domku, należącym dosiostry mojej mamy, mogłam leniuchować cały boży dzień. Robiłam tozzapałem, zwłaszcza whamaku rozwieszonym pomiędzy dwoma smukłymi topolami, objadając się owocami zsadu. Poza tym uwielbiałam błądzić bez celu ponajbliższej okolicy, zatrzymywać się przy małych, wiejskich sklepikach, gawędzić owszystkim ioniczym zesprzedawczynią, popijając zimną oranżadę. Tutaj świat wydawał się całkiem inny, spokojniejszy, bardziej normalny, ludzie nie żyli wtakim pędzie jak wmieście. Dawało się odczuć różnicę. Pewnie dlatego uwielbiałam przyjeżdżać tu nawakacje jako dziecko. Potem niestety nadszedł okres dojrzewania, azbuntowanej nastolatce nie wgłowie była leśna głusza. Dopiero teraz, zmęczona izniechęcona, pomimo ukończenia kolejnego roku studiów, zjawiłam się niespodziewanie wmałym domku naskraju wsi. Cioteczka nie dziwowała, nie marudziła, zatobłyskawicznie przygotowała sypialnię wniewielkim pokoiku napiętrze.

Wkońcu odetchnęłam.

Nazajutrz drzemałam wwygodnym leżaku, gdy wdomu dało się słyszeć wzburzone głosy. Zaciekawiona skupiłam się natym dźwięku, zcoraz większą łatwością wyłapując poszczególne wyrazy, apotem całe zdania.

– …imówię ci, kochaniutka, dziwne tomi się takie wydało, ta koszula poszarpana iubabrana krwią, ozobacz! – Tutaj nastąpiła mała przerwa, widocznie kobiety oglądały przedmiot będący tematem rozmowy. – No ita jego niby siostrzenica. Dwa dni temu jeszcze szarogęsiła się pocałym domu, dziś przychodzę, aponiej kartony zdobytkiem tylko zostały. No powiedz mi, kto zostawia swoje rzeczy, ciuchy, książki, bibeloty? Nawet zabawki dziewczynek. Ajak spytałam, toten mruk tylko tak namnie zukosa spojrzał, potem wzruszył ramionami ioświadczył krótko, żeKalina doAnglii wyjechała, bo jej się wtej głuszy nie podobało.

Zaintrygowało mnie tonatyle, żewstałam zleżaka ipodeszłam dookna, zerkając dośrodka. Przy kuchennym stole siedziała ciotka iobca, nie pierwszej już młodości kobieta. Przyglądały się wymiętej ibrudnej koszuli męskiej, zwyraźnymi, czerwonymi plamami narękawie.

– Dzień dobry – odezwałam się uprzejmie. Podskoczyły, odwracając wmoim kierunku głowy.

– To ty, słoneczko. – Ciotka teatralnym gestem złapała się zaserce. – Zawału można dostać, gdy tak się skradasz. Joasiu, poznaj córkę mojej przyrodniej siostry, która przyjechała tu nawakacje, odpocząć odwielkomiejskiego gwaru.

– Miło mi, Agata. – Bez namysłu zgrabnie podciągnęłam się wgórę iwskoczyłam dośrodka. – Co tam macie ciekawego? – Wskazałam palcem brudny łach.

Kobiety spojrzały nasiebie niepewnie. Jednak trudno było im udawać, żetemat rozmowy był całkiem inny.

– Co trzy głowy tonie dwie – dodałam chytrym tonem.

– Agatka studiuje dziennikarstwo – odezwała się wkońcu ciotka. – Jest inteligentna, przenikliwa. Może spytamy, co otym sądzi?

– No, nie wiem – pani Joanna wyraźnie się wahała. – Nie chciałabym wtomieszać prasy. Już prędzej policję.

– Jakiej prasy? – Machnęłam lekceważąco ręką. – Żadna tam zemnie prasa. Po prostu najzwyczajniej wświecie uwielbiam zagadki. Atojest zagadka, prawda? Tak pani sądzi?

Kobieta skinęła głową, zaciskając zdeterminacją już itak zbyt wąskie wargi.

– Zna go? – pytająco spojrzała naciotkę. Ta zaprzeczyła ruchem głowy.

– Jest zamłoda. Musisz opowiedzieć wszystko odpoczątku – dodała.

Rozlokowałam się nawygodnej kanapie, sięgając podzbanek zzimną herbatą miętową. Postanowiłam nie nalegać, czując, żepani Joannie samej się uleje. Wyraźnie było widać, żeaż napęczniała odrzekomej „tajemnicy”.

Imiałam rację.

– Niedaleko stąd, wgłębi lasu stoi leśniczówka – zaczęła. – Starzy Adamczykowie zostawili schedę synowi, który wrócił zmiasta, znauk. Przywiózł żonę, miastową paniusię, delikatną iwyniosłą. Jakby ci unas było mało pięknych dziewcząt – dodała zwyraźną pretensją. – Po tym wszystkim stara Adamczykowa aż się pochorowała zezgryzoty iwkrótce zmarła. Adamczyk rok później, zaraz potym, gdy ta pożal się boże małżonka ich syna zażądała rozwodu iwróciła domiasta.

Trochę znałam tutejsze realia, więc dokładnie rozumiałam pretensję zawartą wjej słowach. Syn leśniczego tobyła ważna figura wgminie ijeden znajlepszych kawalerów wokolicy. Przypomniałam sobie rozmowy sprzed lat, których jako dziecko byłam świadkiem. Jak toleciało? Leśniczówka, chociaż wsamym lesie, tosolidna, stylowa, stodoły ispichlerz pełne, wstajni koniki, woborze tłuste krówki, wgarażu trzy auta, awogóle wobejściu dobra wszelkiego, żeho, ho! Przy ostatnich słowach zawsze można było wyczuć odrobinę zawiści. Mnie tośmieszyło iwtedy, gdy byłam dzieckiem, iteraz. Lecz dla tych kobiet posiadacz krówki ikoników był bogaczem. Cóż…

– Zresztą, co się dziwić – kontynuowała pani Joanna. – Ona więcej wmieście przesiadywała niż wchałupie. Ponoć jeździła chorej krewnej doglądać, alekto by tam wtowierzył? Jeździła ijeździła, aż wkońcu pewnej wiosny nie wróciła wcale. Ale my tam leśniczego nie żałowali, bo jakby zporządną panną się ożenił, toby nie musiał posądach się wałęsać iwstydzić zadoprawione rogi.

Wmojej głowie ukazał się obraz stetryczałego ponuraka zwielkimi jelenimi rogami nagłowie. Ztrudem utrzymałam powagę, popijając solidny łyk herbaty. Jednak wpani Joannie pękły wszelkie tamy izsiłą tsunami wylewały się zniej wszystkie żale.

– Ale on głupi nadal, bo porozum dogłowy nie poszedł idrugiej żony wśród gospodarskich córek nie wybrał. Ponury się przy tym zrobił taki, chociaż mało rozmowny był zawsze. Siedział wtej swojej leśniczówce jak borsuk wjamie, czasami tylko dopobliskiego sklepu wGontówkach zajeżdżał. Za topolasach zfuzją bez ustanku biegał, wnyki wszystkie wyzbierać potrafił, nieużyty był strasznie. Itak było chyba zdziesięć lat. Aż pewnego dnia nawiosnę zaszłam doleśniczówki itam jego kochanicę spotkałam. Wysoka, przystojna, naoko trzydziestu lat nie miała.

– Taka młoda? – wtrąciłam uprzejmie, bardziej poto, aby przerwać ten monolog niż zprawdziwej ciekawości.

– Aczy tokobieta nawiek patrzy, gdy dla pieniędzy się spotyka zbogatym mężczyzną?

– Zapragnęła oporządzać te koniki ikrówki? – zakpiłam.

– Ależ skąd. On już żywego inwentarza dawno się pozbył, zatodwa wilczury kupił, bardziej doczortów podobne niż dozwykłego psa. Ślepia mają żółte, pyski czarne ijak tak się patrzą, tomnie strach zdejmuje, jakbym samego diabła widziała! Lecz tej Kalinie tonie przeszkadzało. Za siostrzenicę leśniczego się podała, anadodatek zdziećmi się pojawiła. Dziewczynka miała cztery lat, chłopiec sześć. Ale ja nie taka głupia, wbajdy nie wierzę! Po co by taka miastowa pani zjechała doleśniczówki? Kiedyś coś mruknęła, żetragedię przeżyła, bankructwo istratę domu, alenamój rozum tołże. Dzieci tez dziwnie skryte, nawet słówka nie udało mi się wydobyć, widać dotajemnicy przyuczone. Oojcu nawet nie wspomniały.

– Iotę tajemnice chodzi? – spytałam nieco rozczarowana.

– Ależ skąd. – Pani Joanna machnęła ręką. – Chodzi oto, żekochanica zniknęła. Byłam wleśniczówce wponiedziałek inic nie zapowiadało jej wyjazdu. Adziś jest środa – dodała tonem pełnym zgrozy.

– To chyba nie problem spakować się wjeden dzień iwyjechać? – Jakoś nie węszyłam wtym wszystkim sensacji.

– Tak znienacka? Zostawiając połowę dobytku? Odzież wszafach, zabawki iksiążki wpudłach? Wzasadzie tonamoje oko mało co zabrała. Anadodatek to! – Znów podetknęła mi pod nos pokrwawioną męską koszulę.

– Musiała tam być jakaś awantura, bo namoje pytanie osiostrzenicę leśniczy tak spojrzał, żeomało nie padłam nazawał. Burknął jedynie, żewyjechała inie wróci, poczym skrzywił się idolasu pognał. Może ją pobił? – Poczciwa kobieta aż zarumieniła się zemocji. – Amoże coś gorszego? Nikt nie widział, jak siostrzenica leśniczówkę opuszczała. Aprzecież wcześniej todomiasta ją wiózł, todokościoła. Teraz specjalnie pytałam powsi. Nikt, rozumiecie? Jak kamień wwodę wpadła…

– Sugeruje pani, żeją zamordował? Adzieci? Je również? – spytałam zniedowierzaniem.

– Nie lubił ich, todawało się zauważyć. Pewnie nie były jego, chociaż chłopiec miał podobne oczy. Jest jeszcze coś… – pani Joanna zawiesiła głos. Spojrzałam naciotkę. Zamyślona popijała herbatę. Ponieważ ona nie zlekceważyła tej opowieści, toija poczułam niepokój. Potrójne morderstwo? To by dopiero była gratka dla początkującej dziennikarki!

– Krew znalazłam nie tylko naubraniu. Dywaniki wbagażniku jego dżipa były nią całe zabrudzone. Jak spytałam leśniczego, skąd się tam wzięła, tonieuprzejmie odpowiedział, żetonie moja sprawa imam je wyprać zimną wodą. Aprzecież sprzątam uniego już kilka lat inigdy wcześniej coś takiego się nie wydarzyło.

Tym razem naprawdę mnie zaciekawiła.

– Nigdy? Jest pani pewna?

– Na duszę mojej matki przysięgam!

– Siedem lat – odezwała się znamysłem moja ciotka. – Siedem lat jesteś uniego gospodynią.

Zamilkłyśmy, bo powiało prawdziwą zgrozą.

– On ma broń, prawda? – spytałam wkońcu.

– Tak. Niby tylko dozajęcy strzela, alekto go tam wie. On doczorta podobny, tak jak ite bestie. Kobitka szykowna była, może nie chciała znim zostać zażadne pieniądze? Stary ponury piernik. Atak dobrze się zapowiadał. Jakie toszczęście, żeAdamczykowie nie dożyli upadku syna – dodała zgoryczą. Zrozumiałam, żeczyn leśniczego został już osądzony. Zabił. Szczerze mówiąc, miałam dziwnie niepokojące przeczucie, żecoś wtym było.

– To mógłby być zbieg okoliczności – powiedziałam powoli. – Ale trochę dużo tego nazwykły przypadek. Morderstwo wafekcie? Wdomu znalazła pani jakieś ślady krwi?

– Żadnych. Ale napodjeździe… Wiesz, kochanie, dodomu prowadzi jedynie polna droga. Za bramą jednak się tozmienia. Cały podjazd wyłożony jest elegancką kostką. Robili tojeszcze zażycia starego Adamczyka. Iwłaśnie wczoraj zebrało się leśniczemu nageneralne porządki wobejściu, azaczął oczywiście odkawałka pod samym domem.

No! To już było sporo. Wmojej głowie przesunęły się barwne obrazy, tworząc logiczną całość. Piękna brunetka zełzami woczach, trzymając zaręce dzieci, wybiega zokazałej leśniczówki, azanią, utykając, podąża podstarzały gospodarz. Na jego pomarszczonej twarzy maluje się wściekłość, austa rozciągają się wokrutnym uśmiechu, pokazując braki wuzębieniu. Wręce trzyma broń, zktórej teraz celuje douciekającej gromadki. Pada strzał. Potem drugi, trzeci, być może kolejny. Dom znajduje się naodludziu, wgłębi lasu nikt nie słyszy hałasu. Na podjeździe leżą trzy ciała. Leśniczy zzaciętą miną ładuje je dosamochodu, potem wywozi, apopowrocie przystępuje dozatarcia śladów. Myje kostkę, pali dokumenty. Jednak nie zdążył zewszystkim, wiek robi swoje, nie te lata, nie ta kondycja. Resztki każe posprzątać gospodyni…

Żachnęłam się. Byłby niespełna rozumu, gdyby tak zrobił. Jaki morderca zleca pranie koszuli zkrwią ofiary obcej, ciekawskiej babie? Zdrugiej strony być może jest tak pewien, żenikt nie będzie szukał kobiety ijej dzieci, żelekceważy niektóre środki ostrożności. Jest leśniczym, może zwalić winę nawypadek przy polowaniu.

– Trudna sprawa – odezwałam się zamyślona. – Moim zdaniem trzeba powęszyć. Po pierwsze upewnić się, żetobyła faktycznie kochanka, anie siostrzenica.

– Próbowałam – westchnęła żałośnie pani Joanna. – Podglądałam, wypytywałam, śledziłam. Nawet raz zjawiłam się zsamiutkiego rana, żeby przyuważyć, zktórej sypialni gospodarz wychodzi. Inic. Kobita małomówna, dzieci skryte, leśniczy ledwo kilka słów burknie iznika wlesie.

– Spał usiebie? – upewniłam się.

– Ależ skąd! Znaczy się, chciałam powiedzieć, żenie wiem. Jak się wtedy zjawiłam nad ranem, te czorty tak szczekały, żeobudziły leśniczego. Zanim weszłam, on już siedział wkuchni.

– Atę jego siostrę pani znała?

– Znałam, czemu by nie. Jednak kontaktu nikt nie ma znią, podobno zagranicą siedzi, chyba wAnglii. Może jednak zgłosić się napolicję? – spytała wyraźnie zmartwiona pani Joanna.

– Stracisz dobrą pracę. – Ciotka położyła rękę najej dłoni. – Iwstydu się najesz. Trzeba trochę się rozejrzeć, apóźniej zgłaszać.

– Mam pomysł! – oznajmiłam triumfująco. – Potrzebne jest świeże spojrzenie. Moje. Nie zakradnę się tam ukradkiem, bo zewzględu naczworonożne bestie wolałabym pojawić się legalnie. Pani Joanno, pani złamie nogę, aja pójdę sprzątać wzastępstwie.

Widać, żeobie zdębiały. Siedziały tak, wlepiając we mnie pełne zgrozy iniedowierzania spojrzenia, aż wkońcu poczułam irytację.

– No co? Uważam, żetowyśmienity pomysł. Popracuję zdwa tygodnie, powęszę, przy okazji pani sobie odpocznie, apensję itak dostanie, bo ja nic dla siebie nie chcę. Nawet jeśli okaże się, żetostracony czas, afacet jest niewinny.

Panią Joannę odblokowało.

– Wyśmienity? Nie wiem, nie wiem. – Pokręciła głową. – To trochę jak wpuścić niewinną owieczkę dojaskini lwa.

– Bez przesady. Narażać się nie będę, jedynie pomyszkuję wdomowych szafach. Skoro tosiostrzenica, tomusi mieć jakieś rodzinne zdjęcia. Wystarczy jedno. Nie pomyślała pani otym? Albo cokolwiek innego. Zresztą przy najmniejszym zagrożeniu wycofam się, słowo honoru – dodałam, widząc sceptyczną minę ciotki.

– Owieczką toja bym Agatki nie nazwała – powiedziała wkońcu. – Musisz jednak podejść dotego odpowiedzialnie zwielu powodów. Jednym jest to, żebyć może będziesz miała doczynienia wmordercą. Jakub Adamczyk idealnie dotego pasuje. To ponury, zgorzkniały człowiek, moim zdaniem zdolny dowszystkiego. Szkoda żesię taki stał – dodała zamyślona.

– E tam, gadanie, zawsze był taki. – Pani Joanna wykrzywiła usta zwyrazem niezadowolenia. – No patrz, otym zdjęciu nie pomyślałam. Może już dawno byłoby pokłopocie?

– Nie zawsze był samotnikiem. Gdy byłam młodsza…

Iwtym momencie rozdzwonił się telefon. Szkoda, bo poczułam nagłe zaciekawienie. Czyżby ciotka podkochiwała się wleśniczym? Amoże nawet miała znim romans? Atoheca! Może zamiast odkrywaniem kryminalnych zagadek, powinnam zabrać się zaswatanie? Spojrzałam zukosa, jak serdecznie żegnała się zpanią Joanną. Niska, korpulentna, zsiwymi włosami spiętymi naczubku głowy iwkwiecistym fartuchu nie wyglądała mi nabohaterkę ckliwej opowieści oniespełnionej miłości. Lecz kto towie, kto wie? Leśniczy też zpewnością nie przypominał rycerza nabiałym koniu. Stary zgreda oponurym usposobieniu, nadodatek znienawidzony przez okolicznych mieszkańców. Może towłaśnie zpowodu romansu sprzed lat taki się stał? Zmoją ciotką.

Westchnęłam, pełna romantycznego uniesienia. Później pomyślałam, żejako dziennikarka powinnam zając się prowadzeniem rubryki towarzyskiej, anie kryminalnymi historyjkami. Apotem zaczęłam kombinować, jakby tu wykryć prawdę.

Wspólnie uknuta intryga nabrała rumieńców. Pani Joanna nie skorzystała zmojego pomysłu nazłamaną nogę, alewybrała coś bardziej prozaicznego. Zatrucie pokarmowe. Wieczorem zjawiła się, aby omówić szczegóły i