Tak samo inni. Dlaczego rasizm jest bez sensu - Adam Rutherford - ebook

Tak samo inni. Dlaczego rasizm jest bez sensu ebook

Adam Rutherford

3,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kiedy na całym świecie wzmaga się nacjonalizm, a na forum publicznym coraz częściej pojawiają się dyskusje na temat ras, każdy z nas potrzebuje broni, by walczyć ze stereotypami i mitami, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Można je spotkać nie tylko w wypowiedziach jawnych rasistów, ale także ludzi o dobrych intencjach, kierowanych przez doświadczenia i kulturę ku poglądom, które nie mają żadnego oparcia we współczesnych badaniach nad genetyką człowieka. Całkiem mylnie przypisują sprawność fizyczną pochodzeniu, a nie treningowi, twierdzą, iż uczniowie z Dalekiego Wschodu są z natury lepsi w matematyce, że ciemnoskórzy mają naturalne wyczucie rytmu, a Żydzi dobrze sobie radzą z finansami. Wszyscy znamy kogoś, kto rozumuje w ten sposób.

W tej książce znajdziecie naukowy opis rzeczywistych podobieństw i różnic między ludźmi, długą listę faktów, które obalają rasistowskie tezy.

Ta książka to oręż. Wyposaży cię w naukowe narzędzia, niezbędne do radzenia sobie z pytaniami dotyczącymi rasy, genów i pochodzenia. Stanowi ona podręcznik pomocny przy oddzielaniu faktów od rasistowskiej mitologii.

Adam Rutherford brytyjski genetyk. Kształcił się w University College London. Autor książek popularyzujących genetykę, m.in. "Krótkiej historii wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek żyli" oraz "Księgi ludzi". Publikuje artykuły w "Nature" i "Guardianie".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 207

Oceny
3,5 (17 ocen)
3
5
7
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Valril

Dobrze spędzony czas

Język momentami za bardzo naukowy jak na literaturę popularno-naukową. Dodatkowo jakoś tak mało konkretnie momentami.
chopek_roztropek

Całkiem niezła

W zwięzły sposób autor wykłada, dlaczego między innymi kolor skóry nie ma wpływu na wyniki sportowe, lub innymi słowy ma taki sam jak kolor oczu. Ocena była by wyższa, gdyby nie akademicki język. Mimo to nie jest to praca naukowa, tylko książka dla nie genetyków.
00
BeaRaf

Z braku laku…

Cóż, jeśli autor chciał mnie przekonać, że nie ma ras, zupełnie mu nie wyszło ;) Rzekłabym, że ta książka podkreśla różnice między nami.
01

Popularność




 

 

Tytuł oryginału

HOW TO ARGUE WITH A RACIST

HISTORY, SCIENCE, RACE AND REALITY

 

Copyright © Adam Rutherford 2020

First published by Weidenfeld & Nicolson

an imprint of the Orion Publishing Group, London.

 

Projekt okładki

Magda Palej

 

Redaktor serii

Adrian Markowski

 

Redakcja

Joanna Popiołek

 

Korekta

Sylwia Kozak-Śmiech

Bożena Hulewicz

 

ISBN 978-83-8234-898-9

 

Warszawa 2021

 

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

 

Anandzie, Benowi, Jake’owi, Nathanielowi

oraz wszystkim moim dalszym siostrom i braciom

Świat jest piękny i warto o niego walczyć.

Ernest Hemingway, Komu bije dzwon

(przeł. Bronisław Zieliński)

 

Uwaga na temat języka

 

Jest to książka celowo napisana w zwięzłej formie i dobrałem do niej wyłącznie poglądowe argumenty i przypadki. Będę w niej używał terminologii niepozbawionej bagażu historycznego. Będę stosował zwroty, takie jak „ciemnoskórzy” i „mieszkańcy Azji Wschodniej”, mając świadomość, że stanowią one kiepskie z punktu widzenia nauki określenia odnoszące się do ogromnego zróżnicowania w obrębie tych miliardowych rzesz ludzkich. Jak na ironię, z grubsza wiemy, co owe terminy opisowe oznaczają w mowie potocznej, chociaż w kategoriach naukowej taksonomii mogą być niespójne. Semantyka w tej książce oraz w szerszym kontekście dyskursu publicznego to ważna kwestia. Mimo że duża część książki jest poświęcona omówieniu zasadności terminu „rasa”, będę używać tego słowa przede wszystkim dlatego, że ludzie je uznają i używają go bez względu na jego naukową słuszność. „Populacja”, „pochodzenie” i „rodowód” to terminy przydatniejsze, w miarę jak dyskusje na temat ewolucji ludzi i ich zróżnicowania przybierają bardziej fachowy charakter. Tematem tej książki jest głównie rasizm wywodzący się z zachodnich i europejskich kultur, po części dlatego, że są to moje kultury, lecz także dlatego, iż pojęcia dotyczące rasy, które zyskały sobie szerokie poparcie na całym świecie, powstały w Europie i wpisały się w kulturę obok europejskiej ekspansji, narodzin nauki w dzisiejszym rozumieniu oraz wartości Oświecenia.

 

Przedmowa do wydania w miękkiej oprawie

 

Piszę te słowa jesienią 2020 roku. Mimo że rok nie dobiegł jeszcze końca, światem wstrząsnęły dwa wydarzenia o globalnym zasięgu, których sednem stała się rasa. Pierwszym jest pandemia, jaka zagroziła wszystkim żyjącym ludziom, ale przy ich uśmiercaniu kierowała się dyskryminacją. Drugim są protesty przeciwko brutalności policji, które rozszalały się po tym, jak biały gliniarz przyciskał kolanem szyję George’a Floyda przez osiem minut i czterdzieści sześć sekund, uśmiercając go niczym innym, jak tylko swoim ciężarem i milczeniem. Właściwa reakcja na te dwie sytuacje to uczucia frustracji, bólu i gniewu.

Mimo to, choć obie sprawy są szokujące, rasizm stanowiący ich istotę nie jest niczym nowym; kwestie związane z rasą, rasizmem, pochodzeniem i genetyką w ostatnich kilku latach coraz bardziej dominują w publicznej świadomości – właśnie ten zatrważający trend zmusił mnie do napisania tej książki. Zamierzałem pokazać, że choć nauka – o czym wiemy z historii – została nadużyta do stworzenia instytucjonalnego rasizmu, dzisiaj już nie jest sojuszniczką rasistów. Naukę można i należy rozwijać jako narzędzie przeciwdziałające rasizmowi.

W styczniu 2020 roku tryby świata zaczęły obracać się coraz wolniej. Wielu naukowców – i paru polityków – już wiedziało, że kolejna pandemia jest rychła i nieunikniona, choć tylko nieliczni przewidywali, jaki wpływ na nasze życie wywrze choroba COVID-19. Kiedy piszę te słowa, daleko nam do chwili, w której będziemy mieli w zasięgu wzroku dalszy rozwój wydarzeń: pierwsze szczepionki powoli wkraczają już w nasze życie, ale nie wiemy, czy dojdzie do wielu fal zachorowań albo czy ta choroba stanie się w naszym życiu stałym widmem i trzeba będzie sobie z nim radzić, ograniczać jego wpływ i znosić jego skutki. Szaleją burzliwe debaty na temat rozwiązań naukowych i politycznych, które można było i należało wprowadzić i które wprowadzono. Na dwa kraje, które najsrożej ucierpiały – Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię – przypada około jednej czwartej strat z globalnego żniwa śmierci. Kiedy to piszę, w 188 krajach zakaziło się przeszło 50 milionów ludzi, z których ponad 1,3 miliona zmarło.

A pod koniec maja – podczas gdy rządy działały po omacku z różną skutecznością – funkcjonariusz policji w Minneapolis po raz kolejny ujawnił, jak śmiercionośna może być kombinacja rasizmu i władzy, wyduszając życie z czterdziestosześcioletniego ciemnoskórego mężczyzny. Zabicie George’a Floyda rozpętało na całym świecie burzę gniewnych demonstracji, a w rasowej beczce prochu, jaką stała się Ameryka, wybuchło falą przemocy i bitew z policjantami uzbrojonymi niczym żołnierze w jakiejś grze komputerowej. W sierpniu powstanie rozpaliło się na nowo, kiedy Jacob Blake, nieuzbrojony ciemnoskóry mężczyzna, został siedmiokrotnie postrzelony przez policję w plecy w następstwie rodzinnego sporu przed swoim domem w stanie Wisconsin. Nazwisko Blake’a dołączyło do nazwisk George’a Floyda, Raysharda Brooksa i Breonny Taylor na liście ofiar słynnych morderstw ciemnoskórych osób, popełnionych przez amerykańską policję.

W Wielkiej Brytanii w czerwcu obalono i wrzucono do wody w porcie w Bristolu pomnik Edwarda Colstona, czołowego handlarza niewolników; zrobili to mieszkańcy wyczerpani ciąg­łym fiaskiem prawnych działań, mających na celu usunięcie tej figury z przestrzeni publicznej. Tego lata nazwiska trzech wielce wpływowych, ważnych i żywiących głęboko rasistowskie poglądy naukowców mojej macierzystej uczelni zniknęło z budynków i nazw katedr. Studenci University College London nie będą już uczyć się od profesora katedry Galtona, w budynku imienia Pear­sona ani w centrum imienia Fishera. Były to decyzje, w których podjęciu uczestniczyłem, stanowiące element szerszej dyskusji na temat rasistowskiej przeszłości Wielkiej Brytanii.

Rasa ponownie dominuje w naszym publicznym dyskursie. Na następnych stronach powrócę do tych pilnych i nieodzownych protestów oraz do rasistowskiej pseudonauki, napędzającej brutalny i zbrodniczy sposób traktowania przez policję osób ciemnoskórych.

Choroba COVID-19 i wywołujący ją koronawirus zostały po raz pierwszy zidentyfikowane w chińskim mieście Wuhan w grudniu 2019 roku, po czym natychmiast zyskały rasistowską aurę dwiema odrębnymi drogami. Pierwsza wzięła swój początek z faktu, że proweniencja wirusa stała się źródłem wrogości okazywanej mimochodem oraz – w niektórych przypadkach – w skrajnych formach. Nauce daleko jest do zajęcia jednoznacznego stanowiska, skąd wziął się ten nowy koronawirus, lecz prawdopodobnie jego rezerwuarem są nietoperze; obecnie według naszych najbardziej zasadnych przypuszczeń przeskoczył on barierę gatunkową między nietoperzami a ludźmi poprzez Południowochiński Hurtowy Rynek Owoców Morza1, czyli „mokry targ” w Wuhanie, gdzie handluje się mięsem i owocami morza. Być może został przeniesiony za pośrednictwem ssaków zwanych łuskowcami, choć nie figurują one w spisie inwentarzowym towarów rynku (prawdopodobnie zostały pominięte, bo handel łuskowcami jest nielegalny, choć bezustannie trwa). Kiedy w miarę rozprzestrzeniania się choroby poziom lęku wzrósł, z krajów Zachodu dobiegły głosy domagające się zakazania działalności „mokrych targów”, których autorzy w większości nie zdawali sobie sprawy z faktu, że ten termin generalnie służy do odróżniania placówek handlowych sprzedających ryby i mięso od tych handlujących wyrobami elektrycznymi, odzieżą i tak dalej, a także od supermarketów prowadzących sprzedaż żywności suszonej lub mrożonej. Chociaż na wspomnianym rynku handluje się także dziko żyjącymi zwierzętami – co może jeszcze się okazać źródłem przenoszenia się choroby na ludzi – mylne zrozumienie na Zachodzie pojęcia „mokrych targów” stało się punktem zwrotnym, stwarzającym przyczynę antagonizmu rasowego.

Dziennikarze sugerowali, że prezydent Trump (wraz z innymi postaciami życia publicznego) zaostrzył ksenofobię i naraził Amerykanów pochodzenia azjatyckiego na ryzyko ataków, nazywając nowego koronawirusa „chińskim wirusem”, „wirusem z Chin”, a także opatrując go jednoznacznie i kretyńsko rasistowskim epitetem „Kung Flu”2. Trump tak oto bronił swojego doboru słów: „To w ogóle nie jest rasistowskie… [Wirus] pochodzi z Chin, oto dlaczego”. Inni wspierali stanowisko Trumpa, zwracając uwagę, że jedną z najbardziej śmiercionośnych pandemii ery nowożytnej nazywa się „hiszpanką”. To stwierdzenie w roli alibi jest nonsensem. Ta nazwa weszła w użycie nie dlatego, że stamtąd pochodził ów szczep wirusa, tylko z tego powodu, iż Hiszpania podczas I wojny światowej zachowała w prasie wolność słowa i otwarcie donosiła o pojawieniu się tej odmiany grypy, kiedy wszędzie indziej narzucono cenzurę. Proweniencja tego szczepu wirusa grypy pozostaje nieznana, ale do wiarygodnych kandydatów należą Francja oraz baza wojskowa w stanie Kansas.

Geograficzne pochodzenie COVID-19 szybko stało się czynnikiem przyzwalającym na związane z koronawirusem ataki rasistowskie, obecnie tak liczne, że dorobiły się własnej strony w Wikipedii. W lutym na Oxford Street w Londynie Jonathan Mok, pochodzący z Singapuru student mojej uczelni, został brutalnie pobity, a czterej napastnicy krzyczeli: „Nie chcę twojego koronawirusa w moim kraju”. W Stanach Zjednoczonych Russell Jeung, wykładowca w katedrze studiów azjatycko-amerykańskich w San Francisco State University, zebrał dane, z których wynikało, że wiosną 2020 roku tysiące rasistowskich ataków kierowano jak popadło przeciwko Amerykanom pochodzenia koreańskiego i chińskiego. Federalne Biuro Śledcze znalazło dowody, że prawicowi ekstremiści wzywali do ataków na Amerykanów pochodzenia żydowskiego i azjatyckiego, a także do celowego rozsiewania wirusa w synagogach i meczetach.

Druga droga zyskania przez nowego koronawirusa rasistowskiej aury była mniej związana z nienawiścią, bardziej pochodziła od nierównomiernego ulegania zakażeniom. W miarę rozprzestrzeniania się choroby wyłaniający się obraz sugerował, że ludność pochodzenia hiszpańskiego, latynoskiego i azjatyckiego, ciemnoskórzy oraz inni przedstawiciele mniejszości etnicznych są znacząco bardziej narażeni niż ludzie biali pochodzenia głównie europejskiego. Od samego początku pandemii, już w kwietniu, obserwowano uderzające dysproporcje: w Wielkiej Brytanii ludność ciemnoskóra stanowi około 3 procent, ale śmiertelność z powodu COVID-19 wśród ciemnoskórych dwukrotnie przewyższa tę wartość. W Chicago, gdzie ciemnoskórzy stanowią jedną trzecią populacji, wśród zmarłych stanowili oni trzy czwarte. W Nowym Jorku do szpitali przyjmowano prawie dwukrotnie więcej osób pochodzenia latynoskiego w porównaniu z białymi. Tego rodzaju dane statystyczne w różnym stopniu powtarzały się na całym świecie.

Kiedy te rozbieżności przyciągnęły uwagę, niektórzy ludzie wzięli je za zdecydowany sygnał, że rasa w istocie jest kategorią mającą podstawy biologiczne, w przeciwieństwie do wyraźnych dowodów dostarczonych przez współczesną genetykę człowieka. Ta książka jest właśnie o rasie oraz jej wieloletnich zawiłych relacjach z podstawami biologii, ewolucji i genetyki. To książka o tym, jak nauka o rasie dążyła do odkrycia biologicznych fundamentów, mających legitymizować wymyślone przez ludzi kategorie rasowe, i jak genetyka może być wykorzystywana, zniekształcana i przeinaczana dla osiągnięcia tego celu. Współczesna genetyka, kiedy właściwie się ją pojmuje, obala wszelkie znaczące podstawy biologiczne kategorii rasowych.

Fakt różnych odsetków zakażeń oraz śmierci wśród mniejszości jest ważny i ciekawy, ale wykorzystywanie danych o COVID-19, żeby klecić przestarzałe i pod każdym względem nieprawdziwe twierdzenia o rasie, to absurd. Nawet ludzie, którzy uporczywie trzymają się ras jako kategorii biologicznych, nie wrzucają ludzi ciemnoskórych i pochodzących z krajów latynoamerykańskich do jednej grupy. Sugerowanie, że widoczna zwiększona podatność na nowego koronawirusa stanowi dowód istnienia biologicznych ras, służy wyłącznie jednemu celowi – oddzieleniu ludzi białych od wszystkich innych.

Jeden z proponowanych pomysłów wyjaśnienia kwestii pochodzenia etnicznego i jego relacji z COVID-19 opiera się na witaminie D, która ma znane działanie antywirusowe. Wiemy, że wytwarzanie witaminy D jest pobudzane przez ultrafioletową część światła słonecznego i że melanina upośledza jej produkcję, tak więc osoby o ciemniejszej skórze niekiedy cierpią na niedobór witaminy D. Ta teoria jest warta rozważenia, ale jeśli okaże się trafna, to nie nadaje chorobie COVID-19 rasistowskiej aury. Raczej po prostu prezentuje biologiczne podstawy bardzo lekkiego zwiększenia ryzyka, dotyczącego wszystkich ludzi – niedobór witaminy D w znacząco większym stopniu dotyka mężczyzn niż kobiety, ludzi cierpiących na otyłość i cukrzycę typu 2, a także inne grupy osób, u których ryzyko zachorowania na COVID-19 okazuje się wyższe. W każdym razie, jeśli ta teoria okaże się trafna, będzie tłumaczyć jedynie drobną część obserwowanych przez nas dysproporcji.

W przeciwieństwie do niej wiemy, że dobrze ustalone zjawiska społeczne i kulturowe wywierają nader znaczące negatywne wpływy na zdrowie mniejszości. Przedstawicieli tych grup dotyczy o wiele większe prawdopodobieństwo zaliczenia ich do pracowników kluczowych gałęzi gospodarki, wobec tego nie zostali oni objęci zakazem opuszczania domów. W dodatku izolacja społeczna nie była w ich wypadku możliwa w takim samym stopniu, jak u osób o wyższym statusie społeczno-ekonomicznym. Grupy mniejszościowe przeważnie zamieszkują gęsto zaludnione obszary miejskie – często w budownictwie objętym praktycznie segregacją – gdzie trudniej zachować dystans społeczny. Jest też bardziej prawdopodobne, że ludzie ci żyją w wielopokoleniowych gospodarstwach domowych, co też utrudnia społeczne dystansowanie się i zwiększa zagrożenie dla osób starszych. Dobrze wiadomo, że obok biedy oraz innych zjawisk społecznych powyższe czynniki łączy negatywna korelacja ze stanem zdrowia i spodziewaną długością życia. Żaden z nich nie wiąże się w wyjątkowy sposób z COVID-19. Wyniki wstępnego badania przeprowadzonego w Wielkiej Brytanii wykazały, że zwiększone ryzyko śmierci wśród osób ciemnoskórych znika, jeśli weźmie się pod uwagę brak przywilejów społecznych oraz inne ukryte obciążenia.

Przeżywamy bardzo wczesny etap zdobywania wiedzy o tak poważnej pandemii. Najlepszym stwierdzeniem, jakie w tej chwili możemy wygłosić, jest to, że ukrytych przyczyn nieproporcjonalnego wpływu nowego koronawirusa na pacjentów z grup innych niż biali jest wiele. Uwarunkowania genetyczne – być może w postaci metabolizmu witaminy D – mogą odgrywać drobną rolę w tej mieszaninie łącznie z niezliczonymi i o wiele ważniejszymi czynnikami natury społecznej. Możemy jednak z całą pewnością również powiedzieć, że ta choroba nie dowodzi istnienia biologicznych podstaw tradycyjnych kategorii rasowych. Żadna z chorób ich nie dowodzi, co omawiam przez całą książkę. Pełny obraz dopiero wyjdzie na jaw i upłynie wiele lat, zanim zrozumiemy tę druzgocącą pandemię. Uproszczone, nacechowane wpływami rasizmu wyjaśnienia przedstawiają niewielką wartość. Karol Darwin napisał 150 lat temu: „Ignorancja częściej rodzi poczucie pewności niż wiedza”, a te słowa pozostają dzisiaj równie aktualne, jak były zawsze. Prawda przedstawia się tak, że odpowiedź na pytanie o przyczyny leżące u podstaw pełnego wyjaśnienia nieproporcjonalnego wpływu COVID-19 na pewne populacje możemy streścić w dwóch najważniejszych słowach, jakie może wypowiedzieć naukowiec – nie wiemy.

Adam Rutherford

listopad 2020 roku

1 W oryginale Huanan Seafood Wholesale Market; według źródeł internetowych słowo Huanan oznacza „Chiny Południowe” (przyp. tłum.).

2 Ang. flu – „grypa” (przyp. tłum.).

 

Wstęp

 

Ta książka to oręż. Została napisana po to, aby wyposażyć cię w naukowe narzędzia niezbędne do radzenia sobie z pytaniami dotyczącymi rasy, genów i pochodzenia. Stanowi przybornik pomocny przy oddzielaniu faktów od mitów podczas zastanawiania się nad tym, jakie wykazujemy podobieństwa i różnice.

Nasze dzieje rozpoczęły się w Afryce. Najwcześniejsi znani przedstawiciele naszego gatunku – Homo sapiens – wyewoluowali około 300 000 lat temu na obszarze obecnego Maroka, chociaż najstarsze szczątki pochodzą ze wschodniej Afryki. Jesteśmy niemal pewni, że wywodzimy się z panafrykańskiego gatunku, mieszaniny zróżnicowanych populacji zamieszkujących ten ogromny kontynent. Wiemy, że niektórzy z owych wczesnych ludzi w ciągu ostatnich 250 000 lat migrowali w głąb Azji i Europy, ale ich siedziby poza Afryką były tymczasowe i prawdopodobnie nie pozostawili oni po sobie żyjących do dzisiaj potomków. Około 70 000 lat temu kolejna grupa ludzi wywędrowała z Afryki i tak oto rozpoczął się proces zapuszczania korzeni na całej Ziemi. Duża część naszego globalnego sukcesu to rezultat miejscowych adaptacji, dokonywanych przez ewolucję tak, by zapewniały największe szanse przeżycia w środowiskach na planecie o zróżnicowanych warunkach ekologicznych. Typowe cechy naszej natury jako wędrowców, myśliwych, rolników oraz istot społecznych sprawiły, że w ciągu ostatnich kilku tysięcy lat Ziemia się skurczyła, a ludy z całego świata spotykały się, handlowały, łączyły się w pary, walczyły ze sobą, podbijały się nawzajem i robiły całe mnóstwo innych rzeczy. W trakcie tych interakcji spotykali się ludzie różniący się od siebie. Korzenie owych różnic tkwią w biologii, w DNA, a także w naszych zachowaniach zwierząt społecznych: sposobie ubierania się, mowie, naszych religiach i zainteresowaniach. Fetyszyzacja tych różnic w dążeniu do zdobycia władzy i bogactwa stała się źródłem najokrutniejszych aktów w naszej krótkiej historii.

W ciągu ostatnich kilku lat klimat polityczny uległ zmianie. Na całym świecie wzmaga się nacjonalizm, a dyskusje na temat ras są wyraźniej słyszalne na forum publicznym niż w poprzednich dekadach. W tygodniach i miesiącach, które nastąpiły po opublikowaniu w lutym 2020 roku pierwszego wydania tej książki, miasta w całej Ameryce zelektryzowały powstania ludności. Setki tysięcy ludzi uczestniczyły w marszach, protestach i zamieszkach, które tym razem wywołało zabicie w Minneapolis George’a Floyda przez funkcjonariusza policji. Były to zamieszki na tle rasowym, jak to się już zdarzyło w 2016 roku w Charlotte w Karolinie Północnej po zabiciu przez policję nieuzbrojonego ciemnoskórego mężczyzny nazwiskiem Keith Lamont Scott. Albo jak w 2014 roku w Ferguson w Missouri po zabiciu przez policję nieuzbrojonego nastolatka ­Michaela Browna, tak jak spotkało to Freddiego Graya w Baltimore w 2015 roku i Timothy’ego Thomasa w Cincinnati w 2001 roku. Były to zamieszki na tle rasowym, jak te, które wybuchły w całych Stanach Zjednoczonych w 1992 roku po brutalnej napaści czterech funkcjonariuszy policji z Los Angeles na Rodneya Kinga, a także w Miami w 1980 roku po tym, jak czterej gliniarze pobili Arthura McDuffiego na śmierć za przejechanie na czerwonym świetle. Po tych wszystkich incydentach policjantów uniewinniono albo nie postawiono im zarzutów karnych. Były to zamieszki na tle rasowym – jak to się stało w Stanach Zjednoczonych w 1968 roku po zamordowaniu Martina Luthera Kinga juniora.

W jednym sensie nic się nie zmieniło. Stany Zjednoczone nigdy nie przeanalizowały swojej rasistowskiej historii, a codzienna frustracja z powodu utrwalonych jako norma uprzedzeń, które muszą znosić ciemnoskórzy – oraz pozostałe grupy Amerykanów innych niż biali – przerodziła się w maju 2020 roku, jak tyle razy przedtem, w publiczne protesty i zamieszki. Jednak dzisiaj, co chyba odróżnia zamieszki na tle rasowym od tych z XX wieku, dzięki technologii rodzą się odłamy pielęgnowane później przez media społecznościowe. Nazwa Black Lives Matter (Życie osób ciemnoskórych też się liczy) narodziła się jako hasztag po uniewinnieniu w 2013 roku mężczyzny, który półtora roku wcześniej postrzelił ze skutkiem śmiertelnym Trayvona Martina, następnie spotęgowała swój zasięg i przerodziła się w ogólnoświatowy ruch, mający na celu rozgromienie supremacji białych i przeciwdziałanie aktom przemocy wymierzonym w ciemnoskórych.

Scena pobicia Rodneya Kinga została nagrana – w postaci chybot­liwego zapisu nakręconego z daleka kamerą na ośmiomilimetrową taśmę – a ten fakt zapowiadał to, co miało nadejść. Śmierć George’a Floyda sfilmowało wiele kamer pokazujących, jak funkcjonariusz policji miażdży kolanem jego gardło prawie przez dziewięć minut. Po paru godzinach materiał transmitowano już na całym świecie, a słowa ofiary – „Nie mogę oddychać” – odbijały niczym echo dokładnie to samo, co mówił przed śmiercią na Staten Island w 2014 roku podduszany przez funkcjonariusza policji Eric Garner, zatem to hasło wskrzesili demonstranci na całym świecie. Działania protestujących i policji w chaotycznym ścisku są obecnie stale dokumentowane i wszyscy mogą je zobaczyć – protesty, rabunki, brutalność policji. Rozłamy w kraju zbudowanym na rasistowskich fundamentach – na grzbietach zniewolonych ludzi – są dziś odsłonięte bardziej niż kiedykolwiek, niczym obnażony nerw. Rewolucja nie tylko trafiła do telewizji – jest nadawana na żywo.

Te protesty reprezentują rezultat systemowego, strukturalnego rasizmu w naszych społeczeństwach. Nie zrodził się on po prostu z aktów przemocy policji wobec ciemnoskórych ani z głosów zwolenników supremacji białych, które trafiły do publicystyki głównego nurtu. Strukturalny rasizm to codzienność i jest zakorzeniony w codzienności. Jest zakorzeniony w obojętności na przeżycia ofiar rasizmu.

Stereotypy i mity dotyczące ras są fundamentami, na których zbudowano strukturalny rasizm. One zaś tkwią korzeniami w zachodniej kulturze, zaprawione wielowiekowym wpływem pseudonauki, którą ukażę w przekroju na kartach tej książki. Rasizm bez żadnych osłonek widzimy zarówno w policyjnych aktach przemocy, jak i w późniejszych protestach i zamieszkach, ale mylne i złośliwe poglądy, z których te wydarzenia wyrastają, są wszechogarniające i zabetonowane w swym uporze. Uporczywy pogląd, że przestarzałe kategorie rasowe są zakorzenione w biologii, wygłaszają nie tylko jawni rasiści, których głosy wzmacnia współczesna technologia, lecz także osoby o dobrych intencjach, kierowane przez doświadczenia i dzieje kulturowe ku poglądom nieznajdującym oparcia we współczesnych badaniach nad genetyką człowieka – mylnemu przypisywaniu sukcesów sportowych pochodzeniu zamiast treningowi, stale obecnym założeniom, iż uczniowie z Azji Wschodniej są z natury lepsi w matematyce, że ludzie ciemnoskórzy mają jakieś „naturalne wyczucie rytmu” albo Żydzi dobrze sobie radzą z finansami. Wszyscy znamy kogoś, kto rozumuje w ten sposób. Idee, które zgłębiam na kartach tej książki, dają naukowy opis rzeczywistych podobieństw i różnic między ludźmi. Stanowi on podstawę do podważania rasizmu, który mógłby się wydawać uzasadniony naukowo. Skupiam się tu na czterech głównych obszarach, w których często się mylimy, kiedy trzymamy się stereotypów i założeń; przedstawiam w ogólnym zarysie, czego możemy i czego nie możemy się dowiedzieć według współczesnej nauki na temat koloru skóry, czystości pochodzenia, wyników w sporcie oraz inteligencji.

Zawsze łatwiej wygłasza się twierdzenia, niż się je obala, ponieważ jednak rasizm znajduje dzisiaj bardziej otwarty wyraz, naszym obowiązkiem jest walczyć z nim za pomocą faktów i szczegółowych danych, zwłaszcza jeśli nietolerancja powołuje się na naukę jako swojego sojusznika. Niektórym naukowcom nie podoba się to, że pewne opinie są wyrażane na podstawie ich prac badawczych mających związek z kwestiami rasy. Niemniej jeśli bada się genetykę człowieka – ten ocean, z którego ludzkość czerpie swoje zróżnicowanie – nie ma się zbyt wielkiego wyboru i trzeba wypowiadać się na temat rasy.

Widoczne różnice, w których tkwią korzenie rasizmu, są zakodowane w naszym DNA. Nauka i rasizm są zatem z natury rzeczy splecione ze sobą. Rasizm to wyraz uprzedzeń, podczas gdy nauka z zasady nie jest ani subiektywna, ani skłonna do osądzania. Niechęć naukowców do wyrażania poglądów dotyczących polityki, a mogących wywodzić się z genetyki człowieka, to stanowisko warte chyba ponownego rozważenia, jako że ludzie nadużywający nauki do celów ideologicznych nie mają takich skrupułów i skwapliwie korzystają ze współczesnej technologii, by jak świat długi i szeroki rozpowszechniać swoje idee.

Wiedza jest jednak potężnym sprzymierzeńcem, a znajomość nauki i historii broni nas przed przyjętymi z góry osądami oraz uprzedzeniami. Mamy bardzo ograniczone zmysły i nasze życie jest krótkie. Pragniemy poczucia znaczenia, przynależności, tożsamości. Owe aspekty ludzkiej kondycji tworzą żyzną glebę, gdzie mogą się zakorzenić uprzedzenia. Narzędziem, które daje nam najwyraźniejszy obraz tego, jacy ludzie są w rzeczywistości, zamiast tego, co o nich sądzimy, jest nauka.

 

Jestem Brytyjczykiem. Moja tożsamość jest zgodnie z prawem wpisana w moim paszporcie, własności Wielkiej Brytanii. Dokument został wystawiony w Ipswich, mieście w pobliżu wybrzeża Anglii Wschodniej, gdzie się urodziłem.

To są fakty. Brytania, Zjednoczone Królestwo, Ipswich, Anglia Wschodnia – to etykiety częściowo definiujące moją tożsamość. Jestem również naukowcem. Przez całe dorosłe życie zajmuję się genetyką i ewolucją, piszę również o tym, jak historia krzyżuje się z tymi dwiema siłami biologii.

W nauce posługujemy się etykietami z konieczności. Staramy się przy tym stosować rygorystyczne kryteria. Pomagają nam one kategoryzować przyrodzone właściwości danej rzeczy, dzięki czemu możemy zrozumieć jej tożsamość, jej zasadniczą istotę lub jej ewolucję albo możemy zaprojektować eksperymenty, które pomogą nam pojąć jej właściwości. Nazywamy to „taksonomią”.

Jestem człowiekiem mieszanej rasy albo podwójnego pochodzenia, czyli dwurasowym. „Półkrwi” Anglik to określenie, które wypadło już z łask, ale przez znaczną część mojego życia wielu ludzi tak mnie opisywało, niektórzy z przyzwyczajenia, niekiedy w lekceważący sposób. Często słyszę pytanie o to, skąd pochodzę, i na podstawie wyniku zgadywania dostosowuję odpowiedź do prawdziwej treści pytania – Brytania, Anglia, hrabstwo Suffolk, Ipswich albo Londyn, gdzie przeżyłem 25 lat. Wszystkie te odpowiedzi są prawdziwe, ale często rzeczywistą treścią pytania jest powód, dla którego mam taki, a nie inny wygląd. Mój ojciec urodził się w hrabstwie Yorkshire, jego rodzice byli białymi Brytyjczykami. Moja matka jest Brytyjką i Hinduską, choć jej noga nigdy nie postała w Indiach. Urodziła się w Gujanie, kraju w Ameryce Południowej. Jej dziadkowie zostali tam w XIX wieku przywiezieni z Indii do pracy na plantacjach trzciny cukrowej na mocy kolonialnego edyktu, znanego jako Kontrakt – rodzaju półniewolniczej emigracji do pracy, na której ciąży cień niewolnictwa. Przybyła do Anglii w latach sześćdziesiątych XX wieku na statku „Empire Windrush”, który po II wojnie światowej przywiózł z Karaibów 802 osoby obu płci, dając im szansę na nowe życie w Wielkiej Brytanii. Podobnie jak ci ludzie, matka była obywatelką Wielkiej Brytanii, zaproszoną do przyjazdu z kolonii do ojczyzny, kiedy epoka imperialna chyliła się ku upadkowi. Kazano im pomagać w odbudowie kraju wyniszczonego wojną; matka, jak wielu innych uczestników tej podróży, została powołana do nowo utworzonej Narodowej Służby Zdrowia, w której szeregach miała się opiekować obywatelami Wielkiej Brytanii.

Moi rodzice się rozeszli i kiedy byłem chłopcem, ojciec, siostra i ja połączyliśmy się z nową rodziną, przez co zyskałem jeszcze trzech braci (chociaż formalnie dwaj to pasierbowie mojego ojca, a trzeci jest moim bratem przyrodnim). Do ukończenia osiemnastu lat mieszkałem w Ipswich, następnie wstąpiłem do University College London (UCL), żeby studiować genetykę. Od tamtego czasu mieszkam w Londynie i pozostaję związany z UCL. Nie uważam się za półkrwi Anglika ani półkrwi kogokolwiek innego. Natura mojego wychowania sprawiła, że nie odczuwam żadnego kulturowego powinowactwa z Indiami, choć – jak wielu Brytoli – uwielbiam dwie rzeczy, z którymi mieszkańcy Indii radzą sobie lepiej niż którakolwiek inna nacja: to curry i krykiet. Nie da się jednak zaprzeczyć, że z punktu widzenia biologii połowa mojego DNA wykazuje bliższy związek z DNA 1,3 miliarda mieszkańców Indii niż z DNA 740 milionów Europejczyków – oczywiście prawdziwe jest również stwierdzenie odwrotne.

Nie studiowałem genetyki oraz ewolucji ze względu na swoje pochodzenie; wybrałem ten kierunek, ponieważ stanowi zdecydowanie najciekawszą dziedzinę badań naukowych, na której wspiera się każdy aspekt nauk o życiu. „Nic w biologii nie ma sensu poza tym, co rozpatruje się w świetle ewolucji”, powiedział amerykański naukowiec rosyjskiego pochodzenia Theodosius Dobz­hansky – ta mantra jak żadna inna zasługuje na jak najszersze rozpowszechnienie. Miałem szczęście, że niepewnie wkroczyłem do dziedziny nauki w okresie, w którym miała ona właśnie wejść w swoją złotą erę odkryć. Projekt Poznania Genomu Ludzkiego oficjalnie rozpoczął się w roku mojego wstąpienia na uczelnię, a jego owoc – robocza wersja całości kodu genetycznego istoty ludzkiej – został ukończony w roku, w którym obroniłem doktorat, również z genetyki człowieka. Obszernie korzystałem z tej bazy danych o DNA w poszukiwaniu genów biorących udział w budowaniu naszych oczu i zawiadujących naszym widzeniem. Od tamtego czasu to kolosalne i chwalebne przedsięwzięcie naukowe oraz powstałe w jego następstwie technologia i dane stały się podstawą, na której miała się oprzeć wieczysta przemiana przyszłej genetyki, a w następnej kolejności całej biologii.

UCL to jedna ze wspaniałych uczelni. Właśnie tam w pierwszej połowie XX wieku powstały fundamenty genetyki i ewolucji, kiedy idee darwinowskie scaliły się z wyłaniającym się pojęciem genów za pośrednictwem statystyki, eksperymentów i obliczeń matematycznych. To tam, przy Gower Street w Bloomsbury, wymyślono znaczną część struktury współczesnej biologii.

Jednak w UCL głęboko zakorzeniły się również niektóre z najszkodliwszych idei w historii ludzkości; najbardziej znaczące z nich z natury rzeczy wiązały się z narodzinami eugeniki – idei głoszącej, że poprzez selektywne kojarzenie ludzkie społeczności mogą się ulepszać, a ich słabe strony dadzą się wyeliminować. Te idee zostały pierwotnie sformułowane w Wielkiej Brytanii przez naukowca i zdeklarowanego rasistę Francisa Galtona, chociaż nigdy nie wpisano ich do obowiązującego tutaj prawa. Znaleźliśmy się niebezpiecznie blisko tej granicy w 1912 roku, kiedy pod obrady parlamentu wniesiono projekt ustawy o upośledzeniu umysłowym z eugeniczną poprawką zabraniającą osobom „słabym na umyśle” – jak to podówczas zwyczajowo nazywano – zawierania małżeństw oraz rozrodu. Poseł Josiah Wedgwood doprowadził do usunięcia tej klauzuli, zanim w 1913 roku ustawa została przegłosowana. W przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii rządy USA, Szwecji, hitlerowskich Niemiec oraz innych krajów prowadziły aktywną politykę eugeniczną, skutkującą przymusowymi zabiegami sterylizacji i śmiercią milionów osób. Eugenika i rasizm nie są tożsamymi ideami, ale z natury rzeczy wykazują związek i polityka w duchu eugeniki nieproporcjonalnie często dotykała mniejszości rasowych i była w nie wymierzona.

Nie wybrałem UCL ze względu na osobliwą historię tej uczelni, chociaż zostałem przyjęty do pracowni Galtona, dawniej nazywanej pracownią eugeniki Galtona, i słuchałem wykładów profesora katedry Galtona w sali wykładowej Galtona; wszystkie powyższe nazwy pochodzą od nazwiska Francisa Galtona – człowieka, którego spuścizna intelektualna obejmuje mapy pogody, całą rzeszę podstawowych technik statystycznych, zastosowanie odcisków palców w kryminologii oraz naukowe pojęcie eugeniki, a także sam termin. Galton zmarł w 1911 roku, a do jego następców w mojej Alma Mater należeli równie wielcy naukowcy: statystyk Karl Pearson, matematyk i biolog Ronald Fisher i inni – ludzie, na których barkach opierają się całe dziedziny współczesnej nauki, również wyrażający w różnym stopniu poglądy rasistowskie. Nazywanie ich rasistami nie jest oceną opartą na dzisiejszej wrażliwości, tylko stwierdzeniem zgodnym z wymową faktów; formułowali oni rasistowskie opinie, podobnie jak rasistowskie były ówczesne normy kulturowe i naukowe3. Nauka ma zwyczaj się zmieniać w miarę dostępności nowych faktów. W latach dziewięćdziesiątych XX wieku studiowaliśmy naukowe dziedzictwo tych ludzi, jednocześnie uznając, że ich postawy i przekonania są rasistowskie. Ich poglądów nawet powierzchownie nie podzielali edukujący mnie naukowcy.

To, że jestem zarazem Brytyjczykiem i genetykiem, to dwa obiektywne fakty, obarczone wielowiekowym kontekstem. Jestem ewolucyjnym potomkiem kolonializmu, imperializmu, rasizmu i paru innych dość wstrętnych ideologii. Moja osobista historia nie należy do szczególnie niezwykłych ani interesujących – polityka i dzieje rodzinne bywają chaotyczne, ludzie migrują, zakochują się, wydają na świat dzieci i powtarzają niektóre albo nawet wszystkie te działania w obrębie tego samego pokolenia lub między pokoleniami. Oto całość informacji biograficznych potrzebnych do opowiedzenia tej historii, ale pod pewnymi względami wszystkie liczne linie mojego pochodzenia – biologiczne, kulturowe i naukowe – nieuchronnie nałożyły się na siebie. Nie wycierpiałem w życiu zbyt wiele z powodu prześladowań na tle rasowym – mam jasną cerę i moje hinduskie (lub indyjsko-gujańskie) pochodzenie bynajmniej nie jest cechą widoczną w oczywisty sposób. Jednak w ciągu kilku ostatnich lat w odpowiedzi na to, co piszę i mówię o historii ludzkości, genetyce i rasie, nieznajomi nazywali mnie „Pakistańcem”, żydowskim szczurem i zdrajcą rasy, wywierającym „podstępny wpływ”. O ile nam wiadomo, moje hinduskie pochodzenie nie ma nic wspólnego z Pakistanem, nie mam żadnych liczących się żydowskich krewnych wśród przodków (choć ma ich rodzina mojej macochy) i jestem przekonany, że domniemana zdrada, jakiej się dopuszczam wobec rasy, bierze się stąd, iż poślubiłem białą Angielkę. Mówiono mi, że powinienem być wdzięczny za kolonializm oraz imperium brytyjskie, gdyż bez nich bym nie istniał – formalnie ten argument jest trafny, chociaż dość zwariowany.

W ostatnich latach standardy kulturalnej konwersacji uległy zmianie, a otwarte wyrażanie rasizmu sprawia wrażenie częstszego niż przez całe minione dziesięciolecia. W 1939 roku Agatha Christie wydała bestsellerowy dreszczowiec Dziesięciu Murzynków, który pod tym tytułem był drukowany w Wielkiej Brytanii do 1963 roku, zanim przemianowano go na Dziesięciu małych Indian lub I nie było już nikogo. Rok później do parlamentu został wybrany reprezentant okręgu Smethwick w Birmingham, który na swoich ulotkach w kampanii wyborczej miał slogan: „Jeśli chcesz czarnucha za sąsiada, głosuj na laburzystę”4. W latach osiemdziesiątych XX wieku tysiące kibiców futbolu krzyczało: „Zastrzelić tego czarnucha” pod adresem ciemnoskórych piłkarzy z własnej drużyny, takich jak wspaniali John Barnes, Viv Anderson i Ian ­Wright. Nienawiść rasowa przebiła lojalność wobec drużyny. W mojej szkole niektórzy chłopcy urządzali zabawę polegającą na tym, że zostawiali leżącą na ziemi dwupensową monetę, po czym krzyczeli „Żyd” albo „parch” na kogoś, kto ją nieopatrznie podniósł.

Lubimy myśleć, że jawny rasizm nie stanowi już otwarcie wyrażanego elementu kultury, życia społecznego lub sportu, chociaż jeszcze w 2018 roku – jak to rutynowo robiono trzy lub cztery dekady temu – na boiska futbolowe rzucano skórki od bananów w reakcji na udział ciemnoskórych graczy, takich jak Pierre-Emerick Aubameyang z Arsenalu, dla zamanifestowania poglądu, iż są oni bliżsi małpom niż ludziom5. Niełatwo ocenić, jak bardzo rasistowskie jest nastawienie danego społeczeństwa; ludzie niechętnie udzielają informacji (nawet anonimowo), które mogłyby zostać ocenione jako nieakceptowalne ze względów kulturowych. W prowadzonych od 1983 roku brytyjskich narodowych ankietach dotyczących postaw odsetek osób opisujących siebie samych jako „w ogóle nieżywiących uprzedzeń do przedstawicieli innych ras” lub „żywiących niewielkie bądź bardzo niewielkie uprzedzenia rasowe” utrzymywał się na stałym poziomie (odpowiednio: 60–70 procent oraz 25–40 procent). Zamiast tego moglibyśmy użyć pytań zastępczych, na przykład o to, czy dana osoba byłaby zadowolona, gdyby ktoś z bliskich krewnych poślubił osobę ciemnoskórą lub pochodzenia azjatyckiego. W 2017 roku przeszło jedna piąta Brytoli odpowiedziała, że ten fakt by im przeszkadzał. To rasistowski pogląd, ale kiedy to pytanie padło w analogicznej ankiecie w 1983 roku, takiej samej odpowiedzi udzieliło przeszło 50 procent respondentów. To samo pytanie zadano w 2017 roku (lecz nie wcześniej) w odniesieniu do perspektywy małżonka wyznającego islam; padła odpowiedź, że ten fakt przeszkadzałby przeszło 40 procentom badanych6.

To tylko jeden przybliżony miernik, który wskazuje, że postawy w pewnych obszarach łagodnieją, i odzwierciedla fakt, iż w kulturze zachodzą zmiany. W 2016 roku brytyjska policja zasygnalizowała, że w okresie referendum w sprawie członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej wzrosła liczba doniesień o napaściach na tle rasistowskim. Jednak nawet i to nie jest miernikiem, który można zdecydowanie zinterpretować jako wzmaganie się rasizmu w Wielkiej Brytanii – może być bowiem tak, że częstość takich przestępstw jest stała, tylko wzrasta gotowość do ich zgłaszania pod wpływem zachęty w postaci pozytywnych reakcji ze strony policji.

Theodore Parker, dziewiętnastowieczny kaznodzieja i abolicjonista, powiedział, że krzywa moralności na świecie dąży w stronę sprawiedliwości, ale choć to może być prawdą, nie oznacza, iż niewzruszone uprzedzenia się ulotnią. One tylko ulegają przekierowaniu zależnie od dominującej kultury – biali mieszkańcy Wielkiej Brytanii, jak widać, gorzej się dzisiaj czują z powodu obecności muzułmanów niż ciemnoskórych albo Brytyjczyków pochodzenia azjatyckiego, którzy nie wyznają islamu. Pojęcia rasy zawsze wiązały się z próbami kategoryzowania ludzi, niekiedy po prostu w celu ich opisywania, lecz często dla tworzenia pseudonaukowych portretów psychologicznych z zamiarem podporządkowania sobie i wyzyskiwania pewnych grup.

Mimo że ocenianie rasistowskich postaw ludzkich oraz ich zmian może być niełatwe, potrafimy śledzić z niezwykłą dokładnością zmiany zachodzące w nauce. Dokonuje się odkryć, tworzy się wiedzę, rozwija się techniki, a wszystkie te działania skrupulatnie się dokumentuje. Dziedzina genetyki wraz z jej rasistowską przeszłością przeszła w swoich krótkich dziejach radykalną transformację. Stała się nie tylko działalnością badawczą samą w sobie, zintegrowała się bowiem z szerzej pojętą kulturą i przekształciła w olbrzymie przedsięwzięcie biznesowe, ukierunkowane na zwykłych klientów. Wiemy więcej niż kiedykolwiek o zmienności wśród ludzi, o ich migracji oraz naszych dziejach, a pod wpływem tej wiedzy ożywieniu uległy pytania o rasę.

Genetyka to tylko naukowe badania nad rodzinami, płcią i dziedziczeniem, wszystkimi ideami zaprzątającymi umysły ludzi przez tysiąclecia przed Darwinem, Mendlem, Crickiem i Watsonem oraz innymi pionierami nauki, którzy zapoczątkowali obecną epokę w nauce. Genetyka człowieka to studiowanie podobieństw i różnic między ludźmi i populacjami. W XX wieku w genetyce nastąpiły wielkie przemiany: odkrycie struktury DNA, rozszyfrowanie kodu genetycznego i narodziny przedsięwzięcia mającego na celu odczytanie całości zapisu w ludzkim DNA. Stanowiły one nieodzowne preludia do nieustannej rewolucji, jaka w XXI wieku dokonuje się w genetyce. W następstwie Projektu Poznania Genomu Ludzkiego nasze możliwości w zakresie sekwencjonowania i rozumienia DNA eksplodowały, przekraczając wszelkie oczekiwania, jakie mogliśmy żywić w latach dziewięćdziesiątych XX wieku. Mamy w bazach danych kod genetyczny milionów osób, a obecnie naukowcy ślęczą nad tymi danymi i przekopują je w poszukiwaniu wątłych wskazówek dotyczących chorób, zachowań i pochodzenia. Jeszcze bardziej nieoczekiwany był fakt, że coraz większa liczba zbadanych w ten sposób ludzi to zmarli przed setkami, tysiącami lub nawet dziesiątkami tysięcy lat. Pochodzący z ich pradawnych kości DNA dostarcza nam niezrównanych danych na temat naszej historii i prehistorii, przebiegu naszej migracji z Afryki i sposobu, w jaki rozprzestrzeniliśmy się niczym fala po całej Ziemi. Ten zapis zdradza nam, jacy byli ludzie, zanim zaczęliśmy dokumentować nasze życie.

Większość badań naukowych prowadzi się w sektorze publicznym, a większość genomicznych baz danych jest otwarta dla wszystkich i każdy może się przez nie przekopywać. Jednak przyćmiewa je liczba genomów zbadanych i przechowywanych przez garstkę firm genetycznych zajmujących się genealogią; za sto funtów i probówkę pełną śliny dostarczą mapę mieszkańców Ziemi, których DNA łączy najbliższe podobieństwo z twoim. Testy genetyczne z wynikami dostarczanymi bezpośrednio klientowi to dziedzina mętna pod względem naukowym i etycznym, skłonna do rażących uproszczeń i romantycznych opowiastek; temu zagadnieniu przyjrzę się w dalszej części książki.

Miliony ludzi opłaciło takie testy i wzięło w nich udział. Wiele czasu poświęciłem na publiczne wypowiedzi na temat genetyki i zaobserwowałem interesujące zjawisko. Kiedy tylko uzbroi się ludzi w znajomość ich własnego kodu genetycznego, aż do obecnych czasów niedostępnego i niezrozumiałego, w kulturalnych rozmowach o rasie, tożsamości, przynależności etnicznej i genetyce zachodzi zmiana. W większości przypadków dotyczy to błahostek – osoby białe zawsze chcą się dowiedzieć, czy pochodzą od wikingów, bo powiedzmy sobie szczerze, wikingowie byli naprawdę fajni. W części drugiej tej książki wyjaśnię, dlaczego wszyscy ludzie pochodzenia europejskiego mają wśród przodków wikingów. Irlandczycy, Walijczycy i Szkoci lubią przypisywać sobie celtycką genealogię genetyczną, pomimo tego że „Celtowie” nie tworzą spójnej populacji przodków, a podobieństwa kulturowe zdradzają, iż według najnowszych danych genetycznych te trzy ugrupowania często wykazują większe podobieństwo do Anglików z głównej części Wysp Brytyjskich niż do siebie nawzajem. W tym sensie wykorzystywanie współczesnej genetyki do manifestowania tego rodzaju tożsamości kulturowej nie jest działaniem zbyt owocnym, ale też ma niewielkie konsekwencje – pożądamy przynależności do klanów, plemion i rodów, i podczas gdy takie opowieści można czerpać z geografii, narodowości oraz historii, genetyka pochodzenia bardzo mało o nich mówi.

Przeciwny kraniec tego samego spektrum zajmują biali nacjonaliści i neonaziści, którzy również włączają genetykę do zestawu środków służących im do manifestowania swojej przynależności etnicznej, a tym samym rzekomej wyższości rasowej. W 2018 roku neonaziści w Ameryce zainicjowali nowy sposób popisywania się swoją domniemaną supremacją rasową – kręcili filmy, na których bez koszul wypijają duszkiem mleko w śmiesznej próbie zademonstrowania zakodowanej genetycznie zdolności przetwarzania laktozy, cukru zawartego w mleku, której nie trawi większość ludzi po odstawieniu od piersi, z wyjątkiem Europejczyków. Mutacje genów umożliwiające istnienie tej cechy enzymatycznej – znanej jako przetrwała aktywność laktazy – powstały w Europie około 8000 lat temu, a ostentacyjne lansowanie się za pomocą przypadkowej mutacji, wyselekcjonowanej przez dobór naturalny dla umożliwienia ludziom picia mleka przez całe życie bez niegroźnych kłopotów gastrycznych, jakimś sposobem powiązało się u neonazistów z twierdzeniami o ich rasowej wyższości. Ci ludzie przypuszczalnie nie wiedzą, że takie same mutacje powstały niezależnie od siebie i często występują u Kazachów, Etiopczyków, przedstawicieli plemion Tutsi i Khoisan oraz w wielu miejscach, gdzie hodowla bydła była znaczącym elementem rozwoju rolnictwa, a obejmowało to nie tylko spożywanie mleka krowiego i koziego, lecz także wielbłądziego przez pasterzy z Bliskiego Wschodu.

Mimo że żłopanie mleka to śmieszny pomysł, zdeklarowani rasiści przejawiają wielkie zainteresowanie nowoczesną genetyką jako orężem w ich zbrojowni, wykazując przy tym podobny stopień niezrozumienia złożoności ludzkiej ewolucji i historii, jak osoby, które po prostu pragną choć odrobinę być wikingami. Mówiąc szerzej, genetykę populacyjną włącza się do arsenału metod mających ponownie potwierdzić słuszność dawnych i naturalnych skłonności, które każą nam poszukiwać znaczenia i tożsamości naszych społeczeństw. Próby uzasadniania rasizmu zawsze były zakorzenione w nauce – albo mówiąc dokładniej, w niewłaściwie pojmowanej, przeinaczonej lub zwyczajnie bałamutnej nauce. To zjawisko nigdy nie ustało, ale teraz, gdy stoimy u progu trzeciej dekady XXI wieku, rasizm przeżywa jawny renesans, ożywiony przez nową genetykę.

Jest to trudna nauka. Polega na przedzieraniu się przez najobszerniejszy i najbardziej skomplikowany zestaw danych, jaki znamy – ludzki genom. Narzędzia wykorzystywane przez nas do pozyskiwania istotnych informacji z szyfru składającego się z 3 miliardów liter również są ogromnie skomplikowane – to statystyczne koszmary, wymagające zarówno doświadczenia, jak i głębokiego namysłu. Historia rasy, kolonizacji, imperiów, inwazji i niewolnictwa cechuje się podobną zawiłością i jest przedmiotem poważnych analiz akademickich. Jednak te dyscypliny badań znajdują swój wyraz w życiu każdego z nas. Ludzie są obciążeni uprzedzeniami wpajanymi, wyuczonymi i nabywanymi drogą doświadczeń, one zaś mogą tworzyć fundamenty poglądów, które nie znajdują poparcia ze strony współczesnej nauki.

Pożądamy prostych opowieści, żeby znaleźć sens naszej tożsamości. To pragnienie koliduje jednak z realiami ludzkiej zmienności, ewolucji oraz historii, które są chaotyczne i niezmiernie skomplikowane. Są one jednak zapisane w naszych genach. Celem tej książki jest przeanalizowanie i precyzyjne wyłożenie tego, co nasz DNA może, a czego nie może nam powiedzieć o koncepcji rasy.

 

Genetyka człowieka jest nauką o tym, w jaki sposób się różnimy i w jakim stopniu jesteśmy tacy sami jak inne osoby jako jednostki, pod względem chorób, naszych populacji oraz dziejów. Większość współczesnych genetyków (choć absolutnie nie wszyscy) nie zgadza się z ideą, że różnice genetyczne między tradycyjnie wyróżnianymi rasowymi grupami ludzi są znaczące dla zachowań lub wrodzonych zdolności. Niemniej nadal publikuje się naukowe artykuły, w których podstawy genetyczne złożonych cech są szeregowane według przynależności rasowej. Chociaż artykuły w renomowanych czasopismach dzięki procesowi recenzowania przez społeczność uczonych stanowią standardowy sposób szerzenia nauki, procedura ta nie jest wyznacznikiem jakiegoś „złotego standardu” prawdy. Określa ona tylko, które publikacje warte są dalszej dyskusji akademickiej. Genetyka to nauka techniczna i statystyczna, a istnieje wiele sposobów krojenia ciasta7, obierania jajek lub przetwarzania wyników badań asocjacyjnych całego genomu. Naukowcy przez cały czas spierają się o istotność wyników albo techniki wykorzystywane podczas ich analizowania. Całkiem możliwe, że artykuł zamieszczony w szanowanym czasopiśmie będzie wykazywał mankamenty lub nawet okaże się błędny. Właśnie po to publikujemy, żeby inni eksperci mogli sprawdzić nasze pomysły. W epoce internetu rozpowszechnianie wyników badań stało się przyjemnie łatwe, lecz to samo dotyczy szerzenia marnych argumentów albo mylnych interpretacji, dokonywanego przez złych aktorów. W rezultacie niuanse takich akademickich dyskusji toną w bagnie gniewnych, świadczących o nieuctwie twierdzeń wygłaszanych z pozycji mentalności plemiennej, polityki tożsamościowej oraz czystej wody rasizmu pod płaszczykiem nauki.

Takie dyskusje często utrudnia nie tylko brak kompetencji, lecz również nieprecyzyjny język. Rasa to bardzo marnie zdefiniowany termin. Począwszy od XVII wieku, próby kategoryzowania ludzi pod względem typów rasowych przyniosły skutek w postaci wyodrębnienia liczby ras, mieszczącej się w przedziale od jednej do sześćdziesięciu trzech. Mówimy zwyczajowo o ludziach ciemnoskórych lub pochodzenia wschodnioazjatyckiego albo posługujemy się innymi kategoriami grupującymi miliardy ludzi, a odnoszącymi się bądź do kontynentów znanych z geografii, bądź do garstki cech fizycznych, nade wszystko koloru skóry.

Rasizm ma liczne definicje; według prostej wersji rasizm jest uprzedzeniem dotyczącym pochodzenia rodowego i mogącym skutkować działaniami dyskryminacyjnymi. Stanowi on połączenie uprzedzenia do niezmiennych cech biologicznych z krzywdzącymi zachowaniami, opartymi na tych osądach, i może działać na poziomie osobistym, instytucjonalnym lub strukturalnym. Zgodnie z tą definicją rasizm istniał zawsze, chociaż pojęcie rasy ulegało zmianom. Termin „rasa” utożsamiano w historii z bardziej naukowymi kategoriami, takimi jak podgatunek lub typ biologiczny, a te kategorie stosowano również w opisywaniu zwierząt i roślin, a także plemion, narodów, grup etnicznych i populacji.

W nowoczesnej biologii pojęcia rasy używa się raczej w szczególnym przypadku, jako nazwy nieformalnej kategorii, którą ludzie na ogół rozumieją, gdyż stosuje się ją dziś często. Jednak dzięki coraz precyzyjniejszej taksonomii używanej wobec ludzi żadne z historycznych lub potocznych zastosowań nazwy „rasa” nie zgadza się z tym, co genetyka mówi nam o panującym wśród nich zróżnicowaniu. W rezultacie mamy skłonność do wypowiadania gładkich stwierdzeń, takich jak „rasa nie istnieje” lub „rasa to jedynie konstrukt społeczny”.

Chociaż te opinie mogą brać się z dobrych intencji, w efekcie podkopują dokładniejszy z punktu widzenia nauki sposób objaśniania złożoności zróżnicowania ludzi oraz nasze niezgrabne próby ich klasyfikowania. Rasa z całą pewnością istnieje, ponieważ jest konstruktem społecznym. Musimy tylko odpowiedzieć na pytanie, czy istnieją podstawy rasy, mające znaczenie w kategoriach podstawowych cech biologicznych i zachowań. Czy wśród populacji są jakieś zasadnicze różnice biologiczne (czyli genetyczne), które tłumaczą istotne społecznie podobieństwa lub podziały w obrębie tych populacji albo między nimi?

Jeśli rasa jest konstruktem społecznym, to ma również swoje podstawy biologiczne; przybliżonej kategoryzacji ludów dokonuje się według cech fizycznych, takich jak barwa skóry lub rysy twarzy, musimy zatem przyjąć do wiadomości, że są to cechy w dużej mierze uwarunkowane ekspresją genów, różniącą się u poszczególnych osób i populacji na liczne sposoby, które obecnie możemy analizować dogłębniej i dokładniej niż kiedykolwiek przedtem w dziejach. Kategoryzacje kulturowe wywodzą się głównie z pochodzenia, a to z grubsza oznacza, że ludzie w obrębie jednej grupy są genetycznie bardziej podobni do siebie niż do ludzi nienależących do tej grupy. Czy te odmiany mają znaczenie biologiczne? Ciemna skóra, najczęściej kojarzona z ludźmi na ogół niepochodzącymi z diaspory, która wyemigrowała z Afryki około 70 000 lat temu, jest uwarunkowana działaniem genów, podobnie jak ciemna karnacja ludzi z południowych regionów Indii oraz autochtonicznych ludów Australii, choć przodkowie obu tych populacji opuścili Afrykę wiele tysięcy lat temu. Nikt naprawdę nie myśli, że obecne u Afrykanów wersje genów sterujących pigmentacją skóry nadają im zdolność biegania szybciej lub dłużej od innych. A jednak utrzymuje się powszechne założenie, że z pigmentacją subtelnie wiąże się coś jeszcze, co przekłada się na fizyczne możliwości. Wierzyło w to wielu ludzi, którzy wywarli wpływ na europejską historię: Kant, Wolter, Linneusz.

Jesteśmy bogatą symfonią natury i wychowania, czyli wpływów DNA i środowiska – tego, z czym się rodzimy, i tego, co się dzieje wewnątrz nas i z nami. Zasadnicze cechy naszej biologii są zakodowane w genach odziedziczonych po rodzicach, a tym samym po przodkach, które tworzą kombinację niepowtarzalną u każdego z nas. Ten kod jest niezmienny (poza mutacjami, które mogą być nieszkodliwe albo mogą wywoływać choroby, takie jak nowotwory), wobec tego tworzy fundamenty naszego życia. Nie ma idealnej metafory, która w przydatny sposób opisywałaby oszałamiającą złożoność naszych genomów, ujawnioną przez naukę XXI wieku. Ludzie przez lata mówili o DNA jako „projekcie”, lecz to określenie zwodnicze o niewielkiej wartości objaśniającej, gdyż sugeruje opracowany szczegółowy plan, w którym każda instrukcja opisuje element naszej biologii, uwarunkowany przez istotę tegoż planu.

Geny są sekwencjami tworzących kod związków chemicznych, określających kolejność aminokwasów, z których zbudowane są białka wcielające w życie nasze funkcje biologiczne. Etapy od pierwotnego zapisanego kodu aż do toczących się procesów ­życiowych są niezwykle złożone. Białka przybierają formę enzymów, hormonów, elementów struktury komórek, maszynerii molekularnej i cząsteczek transportujących, a wszystkie działają w sieciach innych cząsteczek, w szeregu komórek i organelli, w tkankach i narządach w wyniku ekspresji genów, rozgrywającej się w czasie i przestrzeni od poczęcia do śmierci. Kiedy mówimy o naturze i wychowaniu, przeciwstawianie sobie tych dwóch zjawisk nie jest ani przydatne, ani dokładne. Natura (czyli DNA) nigdy nie działa przeciw wychowaniu (czyli temu wszystkiemu, co nie jest DNA). Nasze genomy są całością naszego DNA i w nich znajdują się nasze geny. Wychowanie (czyli środowisko niegenetyczne) nie oznacza tego, czy rodzice przytulali cię w dzieciństwie, czy ignorowali; obejmuje wszelkie interakcje między wszechświatem a twoimi komórkami, w tym sposób traktowania przez rodziców, lecz także wszystko inne, od ułożenia w życiu płodowym w jamie macicy aż do losowego charakteru różnych zbiegów okoliczności, zdarzeń przypadkowych oraz „szumu” w obrębie bardzo chaotycznego systemu.

W XX wieku naukowcy miotali się między skrajnościami genetycznego determinizmu i genetycznego denializmu. Popularne w latach przedwojennych ruchy eugeniczne odzwierciedlały pogląd, że nasze sukcesy oraz dziwactwa są wbudowane i niezmienne. Po okropnościach II wojny światowej nauka zwróciła się ku idei „pustej tablicy”, głoszącej, że to środowisko kształtuje naszą osobowość. Niebawem okazało się jednak, że prawda leży gdzieś pośrodku, chociaż stale toczą się debaty o to, który wpływ dominuje. Zaprzeczanie znaczeniu genetyki jako czynnika wpływającego na nasze zachowania z pewnością jest głupotą. Chyba najoczywiściej uwidacznia się to w sporcie, czyli dziedzinie, w której boisko nigdy nie bywa równe dla wszystkich. Sukcesy sportowe niewątpliwie mają zasadnicze podstawy biologiczne – cechy fizjologiczne i anatomiczne to nieodłączne elementy zwycięstwa. Poszczególne populacje na całym świecie mają różne warunki fizyczne, a nasza miłość do sportu może prowadzić nas do dopatrywania się związków między genetyką, pochodzeniem i anatomią. Geny jednak nie są jedynym czynnikiem warunkującym sportowe sukcesy, które wynikają z mocno skomplikowanej interakcji między genetyką a życiem, co prześledzimy w trzeciej części książki. Pytania dotyczące biologii, kultury i rasy, na które musimy sobie odpowiedzieć, odnoszą się do wagi wpływu genów oraz tego, czy ów wpływ ma w pewnych populacjach jedyne w swoim rodzaju bądź zasadnicze znaczenie.

O ile badanie ludzi w ogóle jest sprawą skomplikowaną, o tyle nie ma w biologii dziedziny trudniejszej do zrozumienia niż nasze możliwości poznawcze. Nauka wiodąca nas do zrozumienia funkcjonowania naszego mózgu przeżywa okres niesfornego dzieciństwa. Sposób, w jaki neurony łączą się i stają się siedliskiem myśli, jak owe myśli przekładają się na działania i doznania, które powstają w umysłach poszczególnych osób lub są wymieniane między nimi, nadal pozostaje dla nas tajemnicą. Neuronauka, psychologia, socjologia i antropologia są naukowymi dyscyplinami zajmującymi się ludźmi, starszymi od genetyki, a mimo to w niej zakorzenionymi. Zastanawiam się, czy gdybyśmy wskutek jakiegoś nieprawdopodobnego cudu odkryli genetykę przed antropologią oraz wszystkimi pozostałymi powyższymi dyscyplinami, naukowy rasizm nigdy by się nie pojawił. Ewolucja zwodzi nasz wzrok, ukazuje ludzi jako istoty podobne do siebie, podczas gdy ukryty kod świadczy o czymś innym.

Mózgi są tworami biologicznymi, wobec tego powstały na fundamencie genów, różniących się u poszczególnych ludzi oraz populacji. Czy zaliczenie kogoś na podstawie kryteriów kulturowych i społecznych oraz pochodzenia rodowego i rodzinnego do Żydów ma jakieś podstawy biologiczne, które ponadto nadają Żydom pozornie większe niż u innych zdolności poznawcze, jak się często twierdzi? Czy istnienie rzekomej przepaści w wynikach testów IQ między osobami z ciemnoskórych grup etnicznych oraz innych populacji ma swoje korzenie w różnicach genetycznych, czy w strukturze naszych społeczeństw? Czy odnoszone przez Żydów sukcesy w rzekomo intelektualnych zajęciach, takich jak szachy, muzyka klasyczna i nauka, to rezultat przewagi biologicznej nad czysto kulturowym zainteresowaniem taką działalnością?

Dwa powyższe przykłady – sprawność fizyczna oraz inteligencja – są rekapitulacją poglądów głoszonych przed stuleciem, u zarania genetyki jako dyscypliny nauki, kiedy rasizm miał o wiele większą akceptację kulturową. Argumenty wspierające wyniki pospolitych obserwacji przybierają taką oto postać: „Żydzi dobrze sobie radzą w działaniach intelektualnych, ponieważ ich historia prześladowań oraz wielowiekowe związki z przedsięwzięciami finansowymi wynagrodziły ich i wpoiły im lepsze możliwości poznawcze”. Podobnie brzmi stwierdzenie: „Wieki niewolnictwa nadały ludziom ciemnoskórym siłę fizyczną, która tłumaczy ich sukcesy w pewnych dyscyplinach sportowych”. Te stwierdzenia w obecnej erze genetyki stanowią hipotezy naukowe możliwe do przetestowania, chociaż żadna z tych idei nie jest nowa. Ludzie rozpisywali się o żydowskim rozumie i krzepie czarnoskórych od stuleci, od powstania w XIX wieku antropologii, teorii ewolucji oraz bardziej formalnych badań nad dziedziczeniem biologicznym, pod płaszczykiem nauki. Te poglądy występują często i nie są wyłączną cechą orędowników supremacji białej rasy. Przetestujemy tu ich słuszność.

Temat mojej książki ma mroczną przeszłość, zakorzenioną w kolonializmie, supremacji białej rasy oraz prześladowaniach. Mój własny rodowód akademicki z natury rzeczy wiąże się z narodzinami naukowego rasizmu, z eugeniką i z najgorszymi okropieństwami w historii ludzkości. Są to opowieści i teorie desperacko potrzebujące nowego spojrzenia przez pryzmat pojmowania biologii na miarę XXI wieku.

Genetyka wplata się w historię rasy na wszelkie wyobrażalne sposoby. Zamierzam z detektywistyczną dociekliwością oddzielać prawdę od fałszu w tym, co genetyka mówi nam dzisiaj o barwie skóry, o naszej historii i pochodzeniu, o inteligencji, naszych ciałach i sprawności sportowej, o mitach dotyczących rasy, czystości oraz wyższości rasowej. Co więcej, ta książka to narzędzie – a raczej oręż – którym należy wymachiwać, kiedy nauka jest wypaczana, przeinaczana lub nadużywana po to, by udowodnić jakiś argument albo uzasadnić nienawiść.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

Uwaga na temat języka

Przedmowa do wydania w miękkiej oprawie

Wstęp

CZĘŚĆ PIERWSZA. POZNAĆ NA WŁASNEJ SKÓRZE

CZĘŚĆ DRUGA. TWOI PRZODKOWIE SĄ MOIMI PRZODKAMI

CZĘŚĆ TRZECIA. CZARNA SIŁA

CZĘŚĆ CZWARTA. ISTOTA BIAŁA MÓZGU

Wnioski i podsumowanie

Podziękowania

Piśmiennictwo

O autorze

3 Istnieje wiele przykładów rasistowskich poglądów Galtona, ale chyba najwyraźniej zabrzmiały w jego liście do redakcji „The Times” z 5 czerwca 1873 roku, zatytułowanym Africa for the Chinese (Afryka dla Chińczyków): „Proponuję, aby w ramach naszej polityki narodowej zachęcać Chińczyków do osiedlania się w jednym bądź większej liczbie odpowiednich miejsc na wschodnim wybrzeżu Afryki, w przekonaniu, że mnożyliby się, a ich potomkowie zajęliby miejsce niższej rasy murzyńskiej. Spodziewałbym się, że obszerne połacie afrykańskiego wybrzeża, obecnie skąpo zasiedlone przez leniwych, naprzykrzających się dzikusów pod nominalnym zwierzchnictwem Zanzibaru lub Portugalii, w ciągu paru lat mogłyby trafić w dzierżawę pracowitych i kochających porządek Chińczyków. (…) Wśród wszystkich znanych odmian rodzaju ludzkiego nie ma żadnej tak stosownej do roli przyszłego mieszkańca ogromnych regionów leżących pomiędzy zwrotnikami jak Chińczyk. (…) Hindus nie jest w stanie wypełnić wymaganych warunków ani trochę tak dobrze jak Chińczyk, gdyż ustępuje mu siłą, pracowitością, skłonnością do oszczędzania, nawykami prowadzenia interesu i płodnością. Arab to niewiele więcej niż konsument tego, co produkują inni ludzie; raczej skłonny do niszczenia niż tworzenia, przy tym mało płodny”.

4 Chociaż żadna z tych ulotek się nie zachowała, istnieją do dzisiaj inne ulotki z tej kampanii wyborczej ze sloganem: „Jeśli pragniesz mieć kolorowego za sąsiada, głosuj na laburzystę. Jeśli już dźwigasz to bżemię [sic!] [W oryginale burdoned, co stanowi podobnej miary błąd ortograficzny – przyp. tłum.], głosuj na torysa”.

5 To straszliwie chybiona próba okazania niewzruszonych uprzedzeń – jedzenie bananów jest całkowicie ludzkim pomysłem, a w każdym razie małpy aż tak za nimi nie przepadają. Kiedy w 2014 roku rzucono bananem w zawodnika z Barcelony Daniego Alvesa, ten wykazał się wdziękiem i opanowaniem i zjadł go.

6 Niekiedy argumentuje się, że islam jest religią, zatem muzułmanie nie są rasą, tak więc uprzedzeń wobec nich nie można uznać za rasizm. To prawda w bardzo dosłownym sensie. Jednak dla porównania statystyk z 1983 i 2017 roku można przyjąć, że niechętne nastawienie i uprzedzenia do określonej grupy ludzi często bardzo blisko przypominają rasizm, nawet jeśli owej grupy nie można zaliczyć do tradycyjnie definiowanych ras. Podobnie uprzedzenia do ludzi z określonego kraju – na przykład Rumunów – praktycznie stanowią odpowiednik rasizmu kulturowego.

7 Nowatorski sposób krojenia okrągłego ciasta został wynaleziony i opublikowany w 1906 roku w prestiżowym czasopiśmie „Nature” nie przez kogo innego, tylko ojca eugeniki Francisa Galtona, który zauważył, że „zwykła metoda wycinania kawałka w kształcie klina jest błędna”. Jego sposób polegał na wycięciu kawałka z ciasta wzdłuż średnicy i przyciśnięciu do siebie pozostałych części, żeby ciasto zachowało wilgotność do następnego dnia. Następnie robiło się tak samo, ale krojąc wzdłuż osi prostopadłej do cięcia z poprzedniego dnia. Spuścizna intelektualna Galtona ma aspekty zarówno głęboko pozytywne, jak i negatywne, lecz ta technika krojenia ciasta niestety nie stała się jej częścią.