Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kim naprawdę był Chrystus? Z czym walczy chrześcijaństwo? Jakie były rzeczywiste początki Kościoła? Na te i inne trudne pytania znajdziecie odpowiedź w Tak wymyślono chrześcijaństwo włoskiego autora Leo Zena. Książka ma na celu wykazanie, iż chrześcijaństwo nie jest bynajmniej religią objawioną, lecz po prostu wymyśloną.
Według Autora Chrystus wcale nie był Synem Boga, który złożył swoje życie na krzyżu w ofierze, by zbawić całą ludzkość tak, jak nam to zostało przekazane w tekstach Ewangelii kanonicznych. Chrystus był po prostu Mesjaszem, Jahwistą, ukrzyżowanym przez Rzymian w reakcji na zorganizowaną przez niego rewoltę zbrojną, która miała obalić Cesarstwo…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 547
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Cieszę się, że mogłam przetłumaczyć książkę Leo Zena. Doceniam przede wszystkim „lekkość” języka, jakim posługuje się Autor, mimo powagi omawianej tematyki. W języku włoskim książkę czyta się płynnie. Żywię nadzieję, że będzie to udziałem także polskich Czytelników. Nie byłam pewna, czy ktokolwiek zdecyduje się na wydanie tej publikacji w Polsce. Ale Stanisław Pisarek, mój przyjaciel wydawca, „wszystkoista”, człowiek pod prąd i ambasador rzeczy trudnych i arcyciekawych, postanowił rozpocząć wydawanie nowej serii książek i kiedy mi o tym powiedział, ja natychmiast zaproponowałam Leo Zena.
Za pośrednictwem wydawnictwa, które jako pierwsze opublikowało tytuł we Włoszech, udało mi się skontaktować z Autorem. Był entuzjastą pomysłu. Powiedział, że z racji osiągniętego wieku polskie wydanie książki będzie ukoronowaniem jego wysiłków badawczych i kariery. Prosił, by przekazać polskim Czytelnikom, iż jego zamiarem nie jest obraza czyichkolwiek uczuć, lecz popularyzacja tematyki, zachęcenie szerokiego grona Czytelników do swobodnego, krytycznego myślenia, nawet na tak trudne tematy jak te związane z religią. Wiem, jak bardzo czeka na swój pierwszy polski egzemplarz. Jego entuzjazm i pozytywna energia stanowiły dla mnie nie lada wyzwanie, ale i motywowały do jak najlepszej pracy nad tekstem.
Dzięki czytaniu i tłumaczeniu książki zaczęłam uważniej przyglądać się własnemu stosunkowi do religii (zostałam wychowana w głęboko religijnej rodzinie katolickiej). Oto garść moich refleksji.
Kiedy chrześcijańscy rodzice podejmują decyzję o ochrzczeniu nowonarodzonego dziecka, nie biorą pod uwagę faktu, że z racji wieku nie jest ono w stanie wyrazić lub odmówić zgody na ów gest włączenia go do religijnej społeczności. W jego imieniu decydują rodzice. To pierwszy akt pozbawienia wolności. Jakże znamienny – ktoś robi coś za nas, żywiąc głębokie przekonanie, że skoro jest starszy, to wie lepiej, co jest dla nas słuszne i właściwe.
Gdyby zapytać tych rodziców, dlaczego tak postępują, cześć z nich odpowiedziałaby, że przecież tak nakazuje Kościół, cześć wskazałaby na zapisy biblijne (choć w większości nie umiałaby dokładnie wskazać fragmentów, które wprost mówią, że należy chrzcić noworodki), a jeszcze inni podkreślaliby fakt, iż chrzest oczyszcza z grzechu pierworodnego. Jakie by nie było uzasadnienie czynu, podłoże jest religijne. To religia nakazuje, wskazuje, wymaga określonego postępowania. Chrzest stanowi początek realizacji nakazów religii chrześcijańskiej. Każda z pozostałych istniejących na świecie religii wypracowała własny system nakazów obowiązujący człowieka od momentu narodzin. Religijna inicjacja. Taki zamknięty krąg, w którym rodzice nie dają dziecku swobody wyboru, bo sami też od pokoleń go nie mieli. Nazywam to dziedziczną utratą wolności. Niestety, większość późniejszych dorosłych nie buntuje się, nie uwalnia umysłu nawet wtedy, kiedy już może to zrobić, bo lata indoktrynacji odniosły zamierzony skutek. Nie są zdolni dokonać krytycznej oceny religii, nawet jeśli nie czują szczególnej więzi z Kościołem. Niewielka ich część, określana mianem niepraktykujących, nie podejmuje nawet próby analizy własnego stosunku do religii, nie mówiąc już o podważeniu wiary w istnienie Boga. Wielu twierdzi, że przecież nie może tak być, że nie ma nic, że nie ma Boga. Przecież on musi być! Odkrycia nauki, postęp ludzkości, sprzeczność racjonalnych osiągnięć z irracjonalną i anachroniczną postawą wierzącego w wyższy byt niematerialny decydujący o losach całego świata, nie są w stanie otworzyć umysłów zdecydowanej większości wychowanych religijnie ludzi. Nie są w stanie nawet wzbudzić ich wątpliwości, zachęcić do lektury alternatywnych tekstów.
Większość jest wręcz przerażona swobodną dyskusją nad źródłami i wiarygodnością podstaw chrześcijaństwa, a co dopiero katolicyzmu. Jakby czegoś lub kogoś się obawiali. Lecz pamiętajmy, że strach to wróg wolności. Strach to wróg otwartego umysłu. A wolność i otwarty umysł to największe dobro, jakie jest nam dane. Jednakże korzystania z tych dobrodziejstw powinniśmy uczyć się od narodzin. Wolności powinni nas uczyć rodzice.
Frank Zappa powiedział, że mózg jest jak spadochron – żeby zadziałał, trzeba go otworzyć.
Czytajmy więc i otwierajmy mózgi. Bądźmy wolni.
Beata Badyńska
Zostałem ateistą w trzynastym roku życia. Pamiętam ten przełomowy moment. Niedzielny poranek w częstochowskim domu, leżę w łóżku, nie mogąc się oderwać od lektury książki o Indianach. Wchodzi dziadek, daje mi dwa złote (na tacę) i wygania na mszę. Ulegam tradycyjnej normie, idę, staję w kościele po lewej stronie – tej dla chłopców. Przestępuję z nogi na nogę, realizuję religijny rytuał, gdy trzeba klękam, biję się w piersi, modlę. W pewnym momencie ministranci rozpalają kadzidła, wchodzi ksiądz i zaczyna nimi wymachiwać. Dookoła unosi się pachnący mirrą dym. I nagle olśnienie: z wielką wyrazistością dostrzegam, że ten ksiądz niczym się nie różni od indiańskiego czarownika, o którym przed chwilą czytałem. Tego, który tak wodził za nos wodza i chytrze wykorzystywał wszystkich członków plemienia. Tak samo odróżniający się, dziwaczny strój, tak samo dziwne i niezrozumiale mamrotane formułki (nie znałem przecież łaciny) i jeszcze ten dym. No, a że za czarownikiem nie przepadałem, to z mszy uciekłem i już na zawsze dałem sobie spokój z jakąkolwiek formą uprawiania religii. Taki był pierwszy impuls. Po nim przyszło oczywiście wiele innych, już czysto racjonalnych, uzasadnień tej całkowitej rezygnacji z religijnej wiary.
Teraz na msze chodzę tylko z okazji uroczystości kogoś mi bliskiego czy dla mnie ważnego. To chrzty, komunie, śluby bądź – niestety – pogrzeby (swoją drogą, przy okazji widać, jak bardzo KK wtargnął do każdego ważnego momentu życia człowieka). Staram się wówczas nie epatować swoim ateistycznym zachowaniem. Staję gdzieś z tyłu, nie klękam, nie bije się w piersi, nie śpiewam pieśni. Po prostu jestem tam, ze smutkiem obserwując opanowane przez księży do perfekcji techniki wodzenia owieczek za nos oraz bezwolność i bezmyślność religijnego tłumu.
Zdarza mi się też czasem słuchać katolickich mediów lub relacji z mszy emitowanej w państwowym (sic!) radiu – zazwyczaj, gdy jadę autem i tylko te stacje mają dobry sygnał. Robię to kierowany ciekawością, czy coś się zmienia, jakie nowe techniki stosują urzędnicy Kościoła katolickiego. I zawsze, niezależnie od czysto technicznego uznania dla umiejętności wytwarzania przez nich atmosfery mantry, jaką daje powtarzające się, monotonne deklamowanie modlitw czy śpiewanie melodyjnych pieśni, zadziwia mnie treść tej kończącej mszę. Pieśń o Baranku Bożym, który już setki lat gładzi grzechy świata i obdarza nas pokojem. Przecież tyle już wieków wybrzmiewa, a tenże Baranek jak nie słuchał, tak nie słucha, jak nie łagodził tak nie łagodzi i nie obdarza. Podobne zdziwienie ogarnia mnie, gdy podczas swoich licznych podróży po świecie spotykam się z analogicznymi zjawiskami w innych religiach. Gdy nie mogę zrozumieć kiwania się Żydów, pokłonów Muzułmanów czy padnij-powstań tybetańskich pątników w drodze do Kumbum.
Jako dziecko czasami bawiłem się w głuchy telefon. Wystarczyło tylko kilka osób, by przekazywana z ucha do ucha informacja zmieniała treść. A jeśli któryś z uczestników się angażował, mógł mieć wpływ na końcową wersję. Dziś mamy wiele sposobów zapisywania współczesnej historii i wspomagania pamięci. A jednak biografie naszych prapradziadków są nam niemal nieznane. Większość z nas nie wie, czym się zajmowali, jakimi byli ludźmi, w co wierzyli, z kim i dlaczego przyjaźnili. Gdy rodziło się chrześcijaństwo, ludzie w większości byli niepiśmienni, przekazy były głównie ustne, a każda kolejna wersja opowieści stanowiła mieszankę tego, co ktoś usłyszał oraz jego własnej, zazwyczaj podkoloryzowanej, interpretacji. Powszechna i wielka wiara w siły nadprzyrodzone i w boskie ingerencje, w połączeniu z tym zwielokrotnionym, czasami celowo sterowanym, „głuchym telefonem”, wywoływała fale rozlewających się sensacyjnych wieści o kolejnych wysłannikach czy przedstawicielach Boga. A trwało to znacznie dłużej niż owe kilkanaście czy kilkadziesiąt lat dzielących nas od nieodległych przodków. Ostatecznie bowiem dopiero od IV wieku n.e., czyli ponad trzysta lat od hipotetycznych narodzin Jezusa, można mówić o obecnym kształcie chrześcijaństwa. To jak to jest? W ramach jednej rodziny nie wiemy, co wydarzyło się niemalże wczoraj, a 1700 lat temu ze szczegółami wiedzieliśmy, co wydarzyło się 300 lat wcześniej – i to na innym kontynencie, w innej kulturze?
Leo Zen głęboko przestudiował zapisy z tamtych czasów. Te z Nowego Testamentu, jak i wszystkie znane i dostępne teksty ówczesnych historyków i kronikarzy. A w oparciu o polemiki czy krytyki dzieł zniszczonych (unicestwionych, bo były sprzeczne z obowiązującą doktryną) także treść tychże. Zdemaskował też zmiany oryginałów, w których dopisywano bądź likwidowano wiele treści. Dzięki jego wiedzy i dzięki temu, że chronologicznie, a przede wszystkim bardzo logicznie to wszystko zapisał, mamy możliwość dokładnego prześledzenia procesu powstawania chrześcijaństwa. Dowiemy się, jak je wymyślono i kto był rzeczywistym pierwowzorem Jezusa. Poznamy także konsekwencję tej, trwającej już niemal 2 tysiące lat, religijnej dominacji Kościoła nad wolnością człowieka. Dominacji, która z wolna zaczyna się kończyć. Dane nam jest bowiem być jednym z pierwszych pokoleń, któremu w ogóle wolno jest swobodnie krytykować religię czy z niej oficjalnie rezygnować.
Wydając serię „Bez bogów”, która prezentuje autorów z Polski, ale i udostępnia wydania zagraniczne, mam poczucie uczestniczenia w misji otwierania oczu wielu moim rodakom. A w przypadku konkretnie tego, napisanego przez Włocha tytułu, którego jedyną, choć oczywiście niezamierzoną wadą jest zbyt duża ilość bohaterów, cieszy mnie, że Autor logicznie i z wielką swadą pisze o tym trudnym, złożonym przebiegu tworzenia się struktury i zasad religii katolickiej. Książkę, pomimo jej popularnonaukowego charakteru, czyta się lekko i każdą kolejną stronę, każdy kolejny rozdział zaczyna z wielką ciekawością.
Pozycji, które w taki czy inny sposób krytykują chrześcijaństwo, ukazało się już bardzo dużo. Wszystkie są deprecjonowane i marginalizowane przez Kościół. Mam świadomość, że i ta książka będzie poddana temu samemu procesowi lekceważenia i zostanie wrzucona do wspólnego worka dzieł spychanych na margines przez wszystkich wyznawców chrześcijaństwa w Polsce. Tak, oni na pewno nie dostrzegą tej książki, choćby dlatego, by przypadkiem na nią nie wskazać, by ukryć ją w cieniu. Byłaby poza tym zbyt niebezpieczna – wstrząsa bowiem podstawami ich światopoglądu. Liczę jednak bardzo na to, że dostrzegą ją ci, dla których religia, wiara, bóg to tematy ważne, tematy, o których myślą i dyskutują. Tym Leo Zen dostarczy bardzo ciekawych argumentów i na pewno odpowie na wiele pytań. Bo ta książka broni się sama. O jej wartości stanowią siła użytych argumentów, logika wywodu, żelazna konsekwencja w śledzeniu i rozszyfrowywaniu „głuchego telefonu” historii. Tak, Leo Zen jest świetnym detektywem historii religii. Szukał Jezusa, a znalazł…
No właśnie! Kogo znalazł?
Odpowiedź na to pytanie znajduje się na kolejnych stronach.
Zapraszam do lektury.
Stanisław Pisarek
Krytyczne podejście do historii chrześcijaństwa, będące celem tej książki, wymaga przedstawienia pewnych informacji wstępnych, niezbędnych dla lepszego zrozumienia problematyki. Niewielu ludzi wie, że chrześcijaństwo rozwijało się w dwóch kompletnie odrębnych kierunkach. Pierwszy z nich, który możemy nazwać odłamem judeochrześcijańskim, został zapoczątkowany przez Apostołów prowadzonych przez Jakuba, brata Jezusa. Drugi kierunek, określany mianem hellenistyczno-pogańskiego, jest osobistym dziełem Pawła z Tarsu, zwanego w Kościele św. Pawłem.
Chrześcijaństwo judejskie przez cały okres swojej krótkiej historii pozostawało wierne najbardziej ortodoksyjnemu judaizmowi. W sposób nieomalże niewolniczy oddawało się jego obrządkom: codziennym odwiedzinom w świątyni, składaniu ofiar, przestrzeganiu oficjalnych świąt oraz zasad prawa. Dla jego wyznawców chrześcijaństwo nie stanowiło religii pozostającej w opozycji do judaizmu, lecz raczej jego dopełnienie. Było wyznawane przez Żydów palestyńskich oraz tych, którzy żyli w diasporze, w różnych zakątkach Imperium Rzymskiego. Wszystkie pozostałe grupy oddające cześć bogom pogańskim pozostawały poza tym obiegiem, ponieważ zarówno etyka biblijna, jak i ewangeliczna były im wrogie, a tym samym wykluczały je. Nie zapominajmy, że Żydzi uważali się za naród wybrany – jedyny, w którego żyłach płynęła krew Boga, i że Mojżesz, na wyraźne polecenie Jahwe, skazał na śmierć i zagładę wszystkich niewiernych.
Jakie oczekiwania były udziałem chrześcijaństwa judejskiego? W dalszej części książki przekonamy się, że wyznawcy tego kierunku wierzyli, że zmartwychwstały Jezus wróci niezwłocznie na ziemię jako osoba z krwi i kości, po to by utworzyć na niej i Królestwo Boże, jak zapowiadali prorocy. Powstanie Królestwa Bożego zapoczątkować miało dla Izraela ostateczny okres pokoju i harmonii – na wieki wieków.
Chrześcijaństwo hellenistyczno-pogańskie, zapoczątkowane przez Pawła, powstało jako herezja, odstępstwo od starego judaizmu; miało na celu stworzenie nowej religii. W istocie Paweł zachęcał swoich chrześcijańskich naśladowców do odrzucenia prawa mojżeszowego, nieuczęszczania do świątyni i niepoddawania się rytuałowi obrzezania (np. Rz 2, 25-29; 1Kor 7, 19; Ga 5, 6 i 6, 13-16; Kol 2, 11). Krótko mówiąc, zachęcał ich do negowania judaizmu, i jednocześnie starał się rozpowszechniać osobistą wersję chrześcijaństwa. Czynił to nie tyle wśród swoich współwyznawców, co w środowiskach pogańskich. Czego oczekiwał?
Przede wszystkim, podobnie jak wyznawcy chrześcijaństwa judejskiego, do których sam początkowo się zaliczał, niecierpliwie wypatrywał powrotu na ziemię zmartwychwstałego Chrystusa. Potem, kiedy owa nadzieja nie została spełniona i jego wyznawcy przeżywali kryzys, pragnąc ocalić swoją wersję chrześcijaństwa, rzucił w kąt judaizm i przyswoił sobie ideologię religii misteryjnych, którymi przesiąknął za młodu w swoim rodzinnym mieście. Owa ideologia zakładała nieśmiertelność duszy, przewidywała powrót Chrystusa na ziemię w dniu Sądu Ostatecznego i przekształcała ukrzyżowanego Mesjasza w Zbawiciela całej ludzkości. Nowe Królestwo Boże, już nie ziemskie, lecz w niebiosach, oznaczało życie pozagrobowe, w którym nieśmiertelne dusze miały trwać w wiecznej błogości. Krótko mówiąc, Paweł nadał kształt podstawom dzisiejszego chrześcijaństwa. Jego nowa teologia była przedmiotem krytyki jerozolimskiego Kościoła, który pozostał wierny judaizmowi. Przez kilka dziesięcioleci obie formy chrześcijaństwa współistniały, prezentując mniejsze lub większe kontrasty. Wojny żydowskie w roku 70 i 135, które doprowadziły do zniszczenia Jerozolimy i Palestyny1 oraz do całkowitej diaspory w środowisku tych Izraelitów, którym udało się przeżyć, naznaczyły definitywny koniec chrześcijaństwa judejskiego. Natomiast chrześcijaństwo stworzone przez Pawła pozostało na placu boju jako jedyne i szybko rozprzestrzeniło się wśród pogan na większości terytorium Cesarstwa Rzymskiego, stając się zaczątkiem nowej religii. Tak więc współczesne chrześcijaństwo wywodzi się w sposób jednoznaczny od Pawła z Tarsu.
Po tym krótkim wstępie należy podkreślić, że niniejsza książka ma na celu wykazanie, iż chrześcijaństwo nie jest bynajmniej religią objawioną, lecz po prostu wymyśloną. Chrystus nie był Synem Boga, który złożył swoje życie na krzyżu w ofierze, by zbawić całą ludzkość, jak nam to zostało przekazane w tekstach Ewangelii kanonicznych, autorstwa Pawła z Tarsu i jego naśladowców. Chrystus był po prostu Mesjaszem, Jahwistą, ukrzyżowanym przez Rzymian w reakcji na zorganizowaną przez niego rewoltę zbrojną, która miała obalić Cesarstwo.
W pierwszej część książki przedstawię postać historyczną Jezusa. Taką, jaka jawi się w wyniku lektury Ewangelii, lecz nie świadectw przekazanych przez współczesnych Jezusowi historyków. Ci bowiem całkowicie milczą na jego temat. Dowiemy się, że był on członkiem stronnictwa nazirejczyków, esseńczyków i zelotów, który sam siebie określał jako Mesjasza, potomka Dawida i króla Izraela. Został skazany na śmierć przez ukrzyżowanie przez Rzymian jako Jahwista rebeliant (wł. ribelle). Następnie, w drugiej części książki, przeanalizuję metamorfozę Jezusa, jaka dokonała się nazajutrz po jego pseudo-zmartwychwstaniu, kiedy jego naśladowcy, którzy dali początek Kościołowi chrześcijańsko-judejskiemu Jerozolimy, przekształcili jego postać z Ukrzyżowanego Mesjasza w Mesjasza Męczennika, którego powołaniem jest powrót na ziemię w niedalekiej przyszłości, jako Syn Człowieczy, aby ostatecznie wyzwolić Izrael i utworzyć nowe Królestwo Boże.
Będę również pisał o paruzji (inaczej Dniu Pańskim), czyli o niecierpliwym oczekiwaniu na nadejście Jezusa, jego powrót z niebios, na jego zmartwychwstanie w postaci z krwi i kości. Pierwsi judejscy chrześcijanie oczekiwali, że powrót ten nadejdzie bardzo szybko. Był o tym przekonany również Paweł z Tarsu. Dopiero gdy okazało się, że to nie nastąpiło, data powrotu Jezusa na ziemię została przez Pawła odsunięta w czasie, aż do dnia Sądu Ostatecznego.
W ten sposób dotrzemy do trzeciej części książki, w której zostanie opisana trzecia i ostateczna metamorfoza Jezusa, który z Ukrzyżowanego Mesjasza przeistoczy się w Jezusa Odkupiciela, Boga Soterycznego2, który przybrał ludzką postać i umarł śmiercią męczeńską na krzyżu, by zbawić cały świat. Postać ta została tworzona według wzoru zaczerpniętego z mistycznych religii hellenistycznych. Dowiedziemy, iż była ona absolutnie wynalazkiem teologicznym Pawła z Tarsu. Pierwsze dwie postaci Jezusa, natury wyłącznie ludzkiej, miały odniesienie tylko i wyłącznie do narodu żydowskiego. Trzecia postać, którą pogańscy chrześcijanie wynieśli do godności boga, współistotnego z Bogiem Ojcem, miała odniesienie do całego świata.
W kolejnych pięciu rozdziałach książki krótko opiszę, jak rozpowszechniało się chrześcijaństwo autorstwa Pawła, jak zatriumfowało dzięki cesarzowi Konstantynowi, jak narodziła się instytucja Kościoła, w jaki sposób doszło do jej szybkiego rozpowszechnienia się na świecie, a w konsekwencji do przekształcenia jej w aparat nacisku i organizację przestępczą.
W ostatnim, dziewiątym rozdziale książki wezmę pod lupę źródła leżące u podstaw chrześcijaństwa. Chodzi zarówno o źródła kanoniczne, uznane przez Kościół za dzieła objawione, jak i o apokryfy, które Kościół uznaje za niewiarygodne, ale też o źródła historyczne, autorstwa tak Żydów, jak i Rzymian. W kończącym książkę aneksie przedstawiono krótko udokumentowany stan badań nad tożsamością Jezusa ewangelicznego.
Podczas analizy poszczególnych etapów niewiarygodnej metamorfozy postaci Jezusa w ciągu pierwszych wieków naszej ery będę odwoływał się niemal wyłącznie do źródeł kanonicznych. W istocie źródła te, przy niekonwencjonalnej, ale uważnej i drobiazgowej lekturze, pomimo licznych, dosyć grubiańskich zmian i manipulacji dokonywanych całymi wiekami przez przedstawicieli Kościoła, mających na celu skonsolidowanie teologii wymyślonej przez Pawła i pozostawionej jako jego spuścizna – pozwalają zauważyć liczne ślady, choćby i często skrywane, ziemskiego żywota Jezusa. Umożliwiają odtworzenie jego wędrówki, przynajmniej częściowo, tak jak ją przedstawia Ewangelia, jednak całkowicie przemilczają źródła historyczne.
Leo Zen
Jezus: postać historyczna czy mitologiczna?
Zanim zajmiemy się życiem Jezusa w wersji przekazanej nam przez Ewangelię, należy odpowiedzieć na podstawowe pytanie: człowiek o imieniu Jezus jest postacią historyczną czy też jedynie figurą mitologiczną?3
Dla osoby wierzącej tak postawione pytanie jest całkowicie pozbawione sensu. Jednak z naukowego punktu widzenia jest ono absolutnie uzasadnione. Ogół wierzących, często już od wczesnego dzieciństwa poddawanych indoktrynacji poprzez naukę katechizmu i pobożność, zupełnie nie ma pojęcia o tym, że istnieją szczegółowe badania oraz nieodparte dowody na to, że obecność Jezusa nie zostawiła żadnych śladów w historii i że, po części, jego postać jest owocem mitów, które były wszechobecne w świecie antycznym. Zgodnie z tymi badaniami naukowymi dwadzieścia siedem dokumentów kanonicznych, które składają się na Nowy Testament i które, jako jedyne, opowiadają o życiu Jezusa, nie posiada żadnej wartości historycznej i stanowi część tego, co określane jest mianem pia fraus (pobożnego oszustwa). Co więcej, na przestrzeni wieków te dokumenty były wielokrotnie i w znaczący sposób przerabiane, co tym bardziej przyczynia się do braku ich wiarygodności.
Tak oto, tytułem przykładu, możemy opowiedzieć, jak pewne sensacyjne odkrycie, którego dokonano w 1859 roku, zdemaskowało procedurę fałszerstw, stosowaną przez Kościół od pierwszych wieków jego istnienia i mającą na celu manipulację antycznymi tekstami. 14 lutego 1859 roku niemiecki badacz Constantin von Tischendorf (1814-1874), profesor teologii, który całą swoją karierę poświęcił badaniom nad źródłami Nowego Testamentu, odkrył w klasztorze Św. Katarzyny na górze Synaj starożytny rękopis w języku greckim spisany na oślich skórach, składający się z trzystu czterdziestu sześciu kart. Treścią kodeksu był Stary i Nowy Testament. Owo odkrycie, jednomyślnie uznane przez badaczy za najstarszą istniejącą, kompletną wersję Nowego Testamentu, której powstanie określono na rok 350, szybko odegrało rolę swego rodzaju tsunami w chrześcijańskim świecie, jako że pozwoliło na wykazanie w sposób niebudzący wątpliwości z jak licznymi i intencjonalnymi przykładami fałszowania tekstów Nowego Testamentu mamy dzisiaj do czynienia, jak wiele z nich funkcjonuje w oficjalnym obiegu. Ale najbardziej absurdalny jest fakt, że Kościół znalazł się pod ostrzałem krytyki nie tylko z uwagi na liczne i fałszywe dopiski do oryginału, które znaleziony kodeks wydobył na światło dzienne, ale jeszcze bardziej z powodu oczywistych, a wręcz szokujących ominięć faktów, które w bezpośredni sposób dotyczą podstaw chrześcijaństwa.
Najbardziej wyjątkowe ominięcie dotyczy głównej doktryny wiary chrześcijańskiej: zmartwychwstania, ukazania się uczniom zmartwychwstałego Jezusa Chrystusa oraz jego wniebowstąpienia. Kościół utrzymuje, że zmartwychwstanie oraz wniebowstąpienie Jezusa Chrystusa to niepodważalna podstawa (łac. sine qua non) chrześcijaństwa, czego dowodem są słowa Pawła: „Jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest wasza wiara” (1Kor, 15:17)4. Lecz zmartwychwstanie, następujące po nim ukazanie się Jezusa zmartwychwstałego oraz jego wniebowstąpienie nie zostały opisane w Ewangelii Marka, najstarszej z czterech i wykorzystywanej jako źródło dla pozostałych dwóch Ewangelii synoptycznych – Mateusza i Łukasza. We współczesnych wersjach Ewangelii Marka wszystko, co dotyczy zmartwychwstania, opowiadane jest w części dodatkowej liczącej ponad pięćset słów i całkowicie zmyślonej (16, 9-20), znanej jako jako dłuższe zakończenie Ewangelii Marka. Dopiero od początków XII wieku w Ewangeliach przytaczane są pierwsze opisy zmartwychwstania, przy czym wszystkie one oznaczone są gwiazdką, którym to symbolem posługiwali się uczeni w piśmie, wskazując na fragmenty nieoryginalne zawarte w dokumencie literackim.
Kościół, chcąc nie chcąc, zmuszony jest dzisiaj uznać fragmenty opisujące zmartwychwstanie zawarte we współczesnych wersjach Ewangelii Marka za nieprawdziwe i przyznać, że „zakończenie Marka jest w sposób oczywisty nieoryginalne (…) prawie cały fragment to opracowanie późniejsze”5. Idąc śladem Ewangelii Marka, treść wszystkich kolejnych Ewangelii została rażąco zmieniona. Jednakże tekstem najbardziej rozwodnionym, w którym dopisano około dziesięciu tysięcy słów do oryginalnego tekstu synajskiego, jest Ewangelia Łukasza. Ewangelia ta dopiero w XV wieku została uzupełniona o fragment zawierający około 8500 słów (Łk 9,51-18,4). Zakończenie tej Ewangelii, zawierające kilka dodanych słów: „i został uniesiony do nieba”, wskazuje w sposób oczywisty na rozmyślną manipulację tekstu, która ma podstępnie6 wprowadzić informację o wniebowstąpieniu Jezusa. Tak więc współczesne Ewangelie, w porównaniu z Kodeksem Synajskim, aż pękają w szwach od fałszerstw i manipulacji i wciąż dorzuca się do nich nowe elementy, o czym mówić będziemy w kolejnych częściach książki.
Oprócz braku wartości historycznej zapisów Nowego Testamentu, jedynych, które opisują życie Jezusa, wątpliwości co do jego rzeczywistego istnienia podkreśla dodatkowo fakt, iż nikt spośród kilkudziesięciu współczesnych mu historyków nie wspomina o nim w swoich dziełach, mimo że – zgodnie z tym, co twierdzą Ewangelie – osoba Jezusa miała wzbudzać wyjątkowe poruszenie w Galilei i w Jerozolimie.
Ta grobowa cisza na temat Jezusa dotyczy nie tylko największych historyków greckich i łacińskich, takich jak na przykład Seneka, Pliniusz Starszy, Swetoniusz, Tacyt, Pauzaniasz, Pliniusz Młodszy, Aulus Gellius, Lukan, Silius Italicus czy Plutarch. Nie wspomina o nim także żaden z trzech najważniejszych historyków żydowskich, którzy w sposób szczegółowy opisują wydarzenia w Palestynie, od rządów Heroda Wielkiego aż po czasy upadku Jerozolimy.
Chodzi o Filona z Aleksandrii, który pozostawił po sobie około pięćdziesięciu dzieł, w których szeroko wypowiada się na temat sekt judejskich, w szczególności esseńczyków, a nawet wspomina o Piłacie. Całkowicie ignoruje zaś postać Jezusa i pierwszych chrześcijan, chociaż żył aż do roku 50.
Mówię też o Justusie z Tyberiady żyjącym w tym samym czasie co Jezus w Kafarnaum, w bezpośrednim jego sąsiedztwie, i który opisał historię Izraela aż do swoich czasów bez choćby jednej wzmianki o Jezusie.
Trzecim był Józef Flawiusz, który opisał dzieje Palestyny aż do wojny żydowskiej w roku 70. Aby stawić czoło ewidentnemu milczeniu historyków na temat Jezusa, Kościół postanowił włączyć do księgi noszącej tytuł Antiquitates Iudaicae (gr. Iudaike archaiologia; po polsku przetłumaczone jako Starożytności żydowskie znane też jako Dawne dzieje Izraela)7 autorstwa Józefa Flawiusza, dwie krótkie wzmianki o Jezusie i jego bracie Jakubie. Jednakże ten suplement (znany jako Testimonium Flavianum) uważany jest przez historyków za oczywiste kłamstwo. Jak wyjaśnia egzegeta Guy Fau: „Fragmenty dotyczące Jezusa zwanego Chrystusem ukazały się w dziele Józefa Flawiusza po raz pierwszy w IV wieku i są autorstwa Euzebiusza z Cezarei. Wzmianek tych brakuje w Dawnych dziejach Izraela w czasach doktora Kościoła Orygenesa (185-254), choćby dlatego, że to właśnie Orygenes, w swoim dziele zatytułowanym Przeciwko Celsusowi (łac. Contra Celsum, gr. Kata Kelsu)8, zapewnia nas, że Józef Flawiusz nigdy nawet nie wspominał o Jezusie zwanym Chrystusem. Jest to tak oczywiste fałszerstwo, że sam Kościół nie jest już w stanie stawać w obronie owych dwóch wzmianek rzekomo poczynionych przez Józefa Flawiusza” [Guy Fau, La Fable de Jesus Christe. III – Le silence des auteurs Juifs (Bajka o Jezusie Chrystusie. III – Milczenie autorów żydowskich)]9.
Tezę francuskiego egzegety wspiera fakt, że Ojcowie Kościoła żyjący wcześniej aniżeli Euzebiusz (Justyn Męczennik, Tertulian, Klemens Aleksandryjski i Hieronim ze Strydonu, a także inni), mimo że w swoich opracowaniach wielokrotnie powoływali się na Józefa Flawiusza, nigdy nie wspomnieli o tym, iż natknęli się na wzmiankę o Jezusie w jego dziełach. A wyobraźmy sobie, jak bardzo byliby szczęśliwi, mogąc nagłośnić to odkrycie, które stanowiłoby przecież niezaprzeczalny dowód na jego istnienie! Podsumowując: ogłuszające wprost milczenie wszystkich historyków epoki jest naprawdę niewiarygodne, biorąc pod uwagę wyjątkowe poruszenie, jakie postać Jezusa, zgodnie z zapisami Ewangelii, miała wzbudzać w Galilei i w Jerozolimie.
Postać historyczna, która, prawdopodobnie, dała początek biblijnej postaci Jezusa
Od początku okupacji rzymskiej, która rozpoczęła się w roku 62 p.n.e., kiedy Pompejusz podbił Palestynę i włączył ją do Cesarstwa jako Protektorat, aż do definitywnego upadku Jerozolimy w roku 135, podbitej przez cesarza Hadriana, Izrael był wielokrotnie nękany przez często bardzo krwawe rewolty polityczne, które wywoływali fanatycy, określający samych siebie mianem Mesjaszy wysłanych na ziemię przez Jahwe, który pragnął wyzwolić ich ziemie spod ucisku Rzymian. Najbardziej krwawe powstanie miało miejsce w 7 roku, podczas spisu ludności zarządzonego przez namiestnika Syrii Publiusza Sulpicjusza Kwiryniusza, kiedy to Juda, zwany Galilejczykiem, przy poparciu licznej rzeszy rebeliantów, zdewastował górną Palestynę, siejąc terror i śmierć. Pokonany przez Rzymian, w roku 17 został ukrzyżowany wraz ze swoimi stronnikami. Pomimo bez wyjątku bezlitosnych i natychmiastowych represji Rzymian powstania i rebelie zelotów (jak nazywali się wtedy owi buntownicy) zdarzały się wówczas w Izraelu wyjątkowo często, ponieważ fanatyzm był wówczas tak bardzo rozpowszechniony, że jak tylko ktoś ogłaszał się Mesjaszem, natychmiast znajdował wiernych gotowych ślepo za nim dążyć.
Oddając się lekturze Ewangelii, odkrywamy, że Jezus był wielokrotnie nazywany „Mesjaszem” oraz „prawowitym królem Izraela” (sześć razy w Ewangelii Marka, pięć u Mateusza, dwa razy u Łukasza i osiem razy u Jana). Czytamy też, że został skazany na śmierć przez ukrzyżowanie, co było formą kary zarezerwowaną dla rebeliantów politycznych. Z tego możemy bez wątpienia wywnioskować, że był on historycznie jednym z wielu przegranych Mesjaszy swojego czasu, którego postać, w wyniku szeregu przypadkowych zdarzeń w pierwszych czterech wiekach naszej ery, (o czym napiszemy w kolejnych rozdziałach) została poddana trzem niewiarygodnym metamorfozom. Uczyniły one z ukrzyżowanego przez Rzymian rzeczywistego rebelianta-zeloty, najpierw Mesjasza męczennika, którym został po swojej śmierci, w konsekwencji swojego rzekomego zmartwychwstania. Następnie, w wyniku ostatniej i ostatecznej metamorfozy, stał się Chrystusem Synem Boga, który przybrał ciało człowieka, a potem zginął na krzyżu, by zbawić cały świat, zgodnie z osobistą inwencją teologiczną Pawła z Tarsu, której źródeł możemy upatrywać w pogańskich religiach mistycznych10. W ten sposób ukształtowała się mitologiczna postać Jezusa: poprzez przekształcenie wizerunku pokonanego ukrzyżowanego Mesjasza w archetyp boga soterycznego, tak szeroko obecny w zbiorowej podświadomości całego antycznego świata.
Aramejski termin „Mesjasz” (aram. מְשִׁיחָא – Msziha), który początkowo oznaczał jedynie króla Izraela, w tekstach nowotestamentowych, pisanych po grecku, przekształcił się w greckie Christòs (Χριστός) i dał początek nazwie „chrześcijaństwo”.
Dokumenty źródłowe chrześcijaństwa
Baza źródłowa, na której opiera się historia chrześcijaństwa, obejmuje dwadzieścia siedem dokumentów, z których najważniejsze to: trzynaście listów św. Pawła (uznawanych za najstarsze dokumenty), cztery ewangelie kanoniczne, których autorami są, jak się przyjmuje, Marek, Mateusz, Łukasz i Jan, a które ujrzały światło dzienne po roku 70, jak też Dzieje Apostolskie (napisane prawdopodobnie po pierwszym wieku naszej ery). Wszystkie te źródła zostaną przeanalizowane w sposób bardziej szczegółowy pod koniec książki.
Jak już zostało wspomniane, każdy z dwudziestu siedmiu tekstów nowotestamentowych został uznany przez badaczy za naiwne świadectwo wiary pierwszych chrześcijan, lecz w żadnym wypadku za dokument o wartości ściśle historycznej. Co więcej, owe źródła dotarły do naszych czasów okaleczone przez wielokrotną cenzurę, niektóre z oryginalnych fragmentów zostały pominięte albo uległy przeróbkom, czy też dopisano do nich nowe treści. Pod koniec IV wieku, poprzez synody w Rzymie i w Kartaginie, zostały uznane za dzieła stworzone pod natchnieniem Ducha Świętego i przez apostołów. W późniejszym okresie, podczas soboru florenckiego (1442 r.), trydenckiego (1546 r.) oraz I soboru watykańskiego (1870 r.), ich powstanie pod natchnieniem boskim przyjęto za dogmat wiary, a jednocześnie wykluczono jakąkolwiek możliwość krytycznej analizy historycznej tych dokumentów.
Fala fałszerstw, jakim poddano te źródła już w epoce nowotestamentowej, nigdy się skończyła, co więcej – wciąż trwa, i to nawet obecnie, jak to wykażemy w dalszej części opracowania. Przyzwolenie na oszustwo i kłamstwo jako „narzędzia zbawienia” było dopuszczane już przez Pawła (Rz 3,7 i Flp 1,15), a także przez wielu kolejnych ojców Kościoła, takich jak święty Chryzostom czy nawet sam Orygenes, być może najbardziej znamienity i uznany komentator chrześcijaństwa w starożytności.
Należy podkreślić jeszcze jedną ważną rzecz: Kościół, na długo zanim przyjął jednolitą strukturę, systematycznie niszczył całą dokumentację i źródła „odmienne” od zgodnych z jego rodzącą się ortodoksją. W istocie wszystkie treści niezgodne z „kanonem”, na które powoływali się ojcowie Kościoła w trakcie dyskusji przeciwko heretykom oraz krytykom antychrześcijańskim, takim jak Celsus i Porfiriusz, zaginęły. Albo zostały zniszczone, albo skrzętnie ukryte w jakimś sekretnym miejscu Watykanu.
Poniższa rekonstrukcja postaci Chrystusa oraz narodzin chrześcijaństwa opiera się prawie wyłącznie na owych dwudziestu siedmiu tekstach kanonicznych, co do których Kościół utrzymuje, że powstały z boskiej inspiracji. Analizując te dokumenty pod światło, przekonamy się, że z boskością nie mają one nic wspólnego, a co więcej – przekonamy się, że są to też teksty o bardzo niskiej wartości kulturowej.
Jezus jako postać historyczna w oparciu o ewangelie
Oto, pokrótce, życie Chrystusa, tak jak je przedstawiają ewangelie, które przeanalizujemy w kolejnych rozdziałach. Mężczyzna o imieniu Jezus, skazany przez Piłata, przyszedł na świat prawdopodobnie około 7 roku p.n.e., na krótko przed śmiercią Heroda Wielkiego. Nie znamy dokładnie miejsca jego narodzin, nie wiemy też, gdzie spędził pierwszy okres swojego życia aż do momentu rozpoczęcia działalności publicznej. Informacje o jego narodzinach w Betlejem oraz dzieciństwie w Nazarecie nie są wiarygodne. Nie jest też pewne, że pochodził z Galilei. W rzeczywistości wydaje się, że pochodził z miasta Gamla położonego na Wzgórzach Golan, a także że termin „nazarejczyk”, którym jest określany dwanaście razy w ewangeliach i siedem w Dziejach Apostolskich, nie posiada żadnego związku z miastem Nazaret, natomiast wskazuje na jego przynależność do sekty nazirejczyków11.
Około trzydziestego roku życia przyjął chrzest z rąk Jana Chrzciciela zgodnie z obrządkiem inicjacji praktykowanym przez esseńczyków. W tym momencie rozpoczął swoją wędrowną działalność publiczną. Jako Żyd pozostał całkowicie wierny Prawu Mojżeszowemu, które łączył z ascetyzmem esseńskim. Nigdy nie ogłosił swojego zamiaru utworzenia nowej religii, nigdy też nie ogłosił się Synem Boga, współistotnym z Ojcem (gdyby rzeczywiście tak zrobił, ludzie ukamienowaliby go bez wahania). Nigdy nie twierdził, że narodził się z dziewicy, nigdy nikogo nie ochrzcił i nie ustanowił żadnego sakramentu. Podczas jego wędrówki przez miasteczka i wioski Galilei, towarzyszyła mu nieustannie garstka najwierniejszych, zwanych apostołami, z których wielu, o ile nie wszyscy, związanych było z sektą zelotów – wyznających „mesjanizm jahwistyczny”12.
Jezus, przekonany o tym, że jest zapowiadanym przez Pisma13 Mesjaszem, mającym z pomocą Jahwe i jego aniołów przywrócić Królestwo Boga w Izraelu, po dwóch latach pielgrzymowania przez Galileę, uznawaną w tym czasie, w opinii Józefa Flawiusza, za ognisko buntu politycznego przeciwko Rzymowi, udał się do Jerozolimy, gdzie wkroczył triumfalnie jako ogłoszony syn Dawida i król Izraela, i przyczynił się do poważnych rozruchów w Świątyni.
Kapłani oraz zwolennicy Heroda i Rzymu uznali go za osobę niebezpieczną z politycznego punktu widzenia. Obawiając się skutków wiary w mesjańskość Jezusa, domagali się jego aresztowania, i to w wyniku ich zabiegów został on skazany przez Poncjusza Piłata na ukrzyżowanie pod zarzutem zorganizowania zbrojnego powstania przeciwko władzom cesarstwa. Tak więc był to wyrok wydany całkowicie z pobudek politycznych, bynajmniej nie religijnych. Rzymianie nigdy nie nikogo skazali z powodów religijnych, o ile, rzecz jasna, postawa religijna nie miała na celu organizowania rebelii przeciwko oficjalnym władzom. Rzymianie nigdy nie wtrącali się w potyczki religijne podbitych narodów, pozwalając im na zachowanie własnej odrębności i obyczajów. W Izraelu najpoważniejszym przestępstwem religijnym było bluźnierstwo, o które to został oskarżony właśnie Jezus. Kara przewidywała w takim przypadku ukamienowanie, które było zasądzane głosami Sanhedrynu lub na żądanie miejscowej ludności.
Po aresztowaniu Jezusa jego przerażeni naśladowcy uciekli w popłochu, uznając misję polityczno-religijną swojego przywódcy za klęskę. Później, po tym, jak zaginęły jego zwłoki, uznali, że zmartwychwstał i że niebawem powróci z niebios na ziemię, w cielesnej postaci Mesjasza Męczennika, którego zapowiadał Dawid, po to by utworzyć obiecane królestwo. W ten sposób dali początek wspólnocie, która, w oczekiwaniu na domniemany, rychły powrót Mesjasza, starała się przekonać innych, by w niego uwierzyli. Tak też narodziło się chrześcijaństwo judejskie. Omówmy teraz szczegółowo niektóre z aspektów życia Jezusa.
Hipotezy dotyczące narodzin
Spośród czterech ewangelistów jedynie dwóch pisze o narodzinach Jezusa: Mateusz i Łukasz. Pozostali kompletnie ten fakt pomijają. Lecz Tacjan, autor napisanego w 175 roku Diatessaronu – tzw. Harmonii czterech ewangelii – całkowicie pominął fakt narodzin Jezusa, o którym piszą w Łukasz i Mateusz. Podobnie też nie pisał na ten temat filozof Marcjon w swojej Ewangelii z około 170 roku Nawet Hieronim ze Strydonu, Ojciec Kościoła i autor Wulgaty (Starego i Nowego Testamentu przetłumaczonych na język łaciński), z niejakim zakłopotaniem wypowiadał się na temat autentyczności rozdziałów ewangelii Łukasza i Mateusza opisujących zwiastowanie, a następnie narodziny Jezusa z matki dziewicy. Wysnuł on przypuszczenie, że fragmenty te dopisano dużo później. Najnowsze badania potwierdzają, że treści te zostały wprowadzone do ewangelii po soborze w Konstantynopolu w roku 381, na którym ogłoszono dogmat o narodzinach Jezusa z matki dziewicy [Emilio Salsi, Vangeli e Storia (Ewangelie a historia), Amazon 2015].
W związku z powyższym musimy niezwłocznie wyjaśnić, że zarówno Mateusz, jak i Łukasz piszą o narodzinach, wychodząc z odmiennych, żeby nie powiedzieć sprzecznych ze sobą, założeń teologicznych. Ich opowieści są niezgodne zarówno jeśli chodzi o rodowód Jezusa, czas, miejsce, okoliczności narodzin, jak i wydarzenia, które po nich nastąpiły.
Zacznijmy od rodowodu. Mateusz wymienia czterdziestu dwóch przodków Jezusa (Mt 1, 1-6)14, na pierwszym miejscu stawiając, począwszy od Dawida, pokrewieństwo z Salomonem, tzn. pochodzenie królewskie, chcąc wykazać, że Jezus był prawdziwym Mesjaszem, potomkiem z pokolenia Dawida, jak przepowiadali prorocy, który miał zostać królem Izraela. Łukasz (Łk 3, 23-37) wymienia około trzydziestu przodków więcej aniżeli Mateusz, ale uprzywilejowuje pochodzenie kapłańskie (od innego syna Dawida: Natana), pragnąc w ten sposób pozbawić postać Jezusa jakiegokolwiek odniesienia mesjańskiego, któremu był niechętny Paweł i próbując przypisać Jezusowi rolę całkowicie religijną i zbawczą. Oczywiście, oba powyższe drzewa genealogiczne są absolutnym owocem fantazji. Wnioskujemy to na podstawie faktu, że obie wersje są zbieżne jedynie w przypadku dwóch imion przodków, a cała reszta się nie zgadza. Oczywiście, jak kto kiedyś zażartował, ewangeliści nie przeczytali wzajemnie swoich tekstów.
Jeśli chodzi o Ewangelię Mateusza, pewne zakłopotanie budzi fakt, że ewangelista wśród przodków Jezusa wymienia cztery kobiety, które, według zapisów Biblii, były kobietami lekkich obyczajów, i, co więcej, nie były Żydówkami. Są to: Kananejka Tamar, która podaje się za prostytutkę, aby współżyć kazirodczo ze swoim teściem (Rdz 38), Kananejka Rachab oddająca się prostytucji we własnym domu (Joz 2); Moabitka Rut, uwodzicielka mężczyzn, ale też i skłonna do homofilii, o czym świadczy jej związek z Noemi (Księga Rut), i w końcu Batszeba, cudzołożnica hetycka, która zdradziwszy swojego męża Uriasza z Dawidem, zgodziła się na zamordowanie małżonka, by w ten sposób połączyć się ostatecznie z królem Izraela i dać mu syna o imieniu Salomon (2 Sam 11, 2).
Zdaniem Łukasza i Mateusza Jezus urodził się w Betlejem. Ale ta miejscowość, w której przyszedł na świat król Dawid, została przez nich wybrana w celu uprawomocnienia mesjańskiego prawa Jezusa, to znaczy prawa do spełnienia proroctw, które wskazywały Betlejem jako miejsce narodzin Mesjasza. Znaczące jest milczenie na temat Betlejem w obu pozostałych Ewangeliach, jak też i w listach Pawła.
Celem uzasadnienia spełnienia się proroctwa, obaj ewangeliści uciekają się do różnych pretekstów. Według Mateusza Jezus urodził się w Betlejem, bo tam znajdowało się miejsce zamieszkania jego rodziny. Następnie, w wyniku prześladowania ze strony Heroda, rodzina Jezusa musiała schronić się w Egipcie. Po powrocie z wygnania przeniosła się do Nazaretu, brak jednak uzasadnienia wyboru tego miejsca. W opinii Łukasza rodzice Jezusa mieszkali w Nazarecie, ale na skutek spisu ludności ogłoszonego przez Kwiryniusza, namiestnika rzymskiego Syrii, a co za tym idzie Palestyny, udali się na jakiś czas do Betlejem, żeby się zarejestrować i w tym czasie przyszedł na świat Jezus.
Według Mateusza Jezus urodził się w domu, w którym potem mieszkał. Zdaniem Łukasza urodził się w stajni, jako że jego rodzice nie zdołali znaleźć miejsca w gospodach w mieście. Mateusz, pragnąc za wszelką cenę podkreślić mesjanizm Jezusa i jego królewskie przeznaczenie, wymyślił bajkę o trzech królach, którzy podążając ze wschodu za gwiazdą kometą, szli, by oddać hołd przyszłemu królowi Izraela. Wzbudzili tym samym gniew i chęć zemsty ze strony króla Heroda, który zarządził rzeź wszystkich dzieci w wieku Jezusa, tzw. „rzeź niewiniątek”. Jest to legenda, której źródłem jest mit o urodzonym w grocie około 400 roku p.n.e. królu Mitrze, któremu hołd oddawali pastuszkowie i królowie ze wschodu. Podążali oni za gwiazdą i, przynieśli w darze boskiemu dziecięciu „dary w złocie, kadzidle i mirze”.
Jeśli chodzi o rzeź niewiniątek, żaden z historyków (nawet Józef Flawiusz, autor biografii Heroda, w której dokładnie opisał jego liczne występki) nie wspomina ani słowem na temat takiego okrucieństwa. Jednakże rzeczą bardziej znamienną jest fakt, że drugi z ewangelistów, Łukasz, szeroko rozpisujący się w temacie narodzin Jezusa, zadaje kłam historii okrucieństwa Heroda, całkowicie ignorując ten fakt. W istocie, podczas gdy w opowieści Mateusza rodzina Jezusa, uprzedzona przez anioła o niebezpieczeństwie, przez kilka lat ukrywa się na terenie Egiptu przed Herodem pragnącym zgładzić boskie dziecię pretendujące do tronu Izraela, według Łukasza członkowie rodziny spokojnie przebywają w Betlejem przez sześć tygodni, a po obrzezaniu Jezusa i po upływie czasu nakazanego prawem na oczyszczenie Marii udają się do Jerozolimy, całkowicie nieświadomi jakichkolwiek gróźb ze strony Heroda, by tam przedstawić Jezusa w Świątyni. Następnie powracają spokojnie do Nazaretu, gdzie mieszkali wcześniej.
Opowieść o hołdzie złożonym przez mędrców, jakkolwiek pochodzenia mitologicznego, jest szalenie istotna w celu wykazania mesjańskości Jezusa i jego rzekomego prawa do objęcia tronu Izraela w miejsce Heroda. W rzeczywistości opowieść ta potwierdza, że Heroda nie tyle martwiły narodziny domniemanego boskiego dziecięcia, co pojawienie się niebezpiecznego konkurenta do tronu.
Kolejna trudna do pogodzenia niezgodność między dwoma ewangelistami dotyczy daty narodzin Jezusa. Mateusz twierdzi, że nastąpiło to pod rządami Heroda Wielkiego, prawdopodobnie około 7 roku p.n.e. (z czym zgadza się większość historyków). Jednakże Łukasz, nawiązując do spisu ludności nakazanego przez gubernatora Publiusza Sulpicjusza Kwiryniusza, który to spis odbył się w 7 roku, w czasie, gdy Judea była prowincją rzymską pod rządami namiestnika Koponiusza, po wygnaniu z niej Heroda Archelaosa syna Heroda Wielkiego, datuje narodziny Jezusa na dwanaście lat później.
Oczywiście w Kościele zdawano sobie sprawę z tych sprzeczności i ktoś, chwytając się brzytwy oraz dokonując niemożliwych wręcz sztuczek i akrobacji, postarał się obejść owe nieścisłości. Na przykład Euzebiusz z Cezarei, jeden z Ojców Kościoła, w odniesieniu do dwóch różnych dat narodzin Jezusa wysunął hipotezę o istnieniu innego spisu ludności przeprowadzonego pod rządami Heroda Wielkiego. Jednakże hipoteza ta jest całkowicie błędna z dwóch powodów: po pierwsze, żaden z dokumentów historycznych, czy to łacińskich czy to hebrajskich, nie wspomina o tym spisie; a po drugie, ewangelista Łukasz, domniemany autor również Dziejów Apostolskich, tak oto pisze: „potem podczas spisu ludności wystąpił Judasz Galilejczyk i pociągnął lud za sobą” (Dz 5, 37). A przecież wiemy, że wystąpienie to miało miejsce dokładnie w 7 roku, zgodnie z tym, co twierdzi żydowski historyk Józef Flawiusz oraz inni historycy łacińscy.
Sprzeczne informacje co do narodzin Jezusa nie ograniczają się tylko do powyższych elementów. Zarówno Mateusz, jak i Łukasz, po przedstawieniu nam całego rodowodu Jezusa aż do Józefa, zapominają o najważniejszym: ojcem Jezusa nie był Józef, lecz Duch Święty i z uwagi na to Jezus nie mógł mieć żadnych związków z rodem Dawida. W momencie, kiedy Ojcowie Kościoła narzucili dogmat o boskości Jezusa, koniecznym stało się całkowite odrzucenie faktu jego poczęcia w wyniku stosunku seksualnego na rzecz teogamii, to znaczy poczęcia z nasienia boskiego, a nie ludzkiego. Doprowadziło to w oczywisty sposób do powstania mitu o dziewictwie Marii, mitu całkowicie nieznanego judeochrześcijanom w Jerozolimie, co potwierdza Ireneusz, ważny Ojciec Kościoła, zdaniem którego Ebionici (czyli właśnie wyznawcy nurtu judeochrześcijańskiego) wskazywali w swojej Ewangelii (usuniętej potem przez Kościół), że ojcem Jezusa był Józef [Ireneo di Lione, Contro gli eretici, Jaca Book, Milano 1981, III, 21, 1]15.
Również Paweł, w sposób otwarty, neguje dziewictwo Marii, jako że w swoich Listach, najstarszych dokumentach Nowego Testamentu, ogłasza co do Jezusa, że „według ciała pochodził z rodu Dawidowego” (Rz 1, 3), i twierdzi, że „był pierworodnym między wielu braćmi” (Rz 8, 29). Ewangelie zgodnie potwierdzają słowa Pawła i wyraźnie wskazują, że Jezus miał czterech braci: Jakuba, Judę, Józefa i Szymona, a także liczne siostry. „Czyż nie jest to (Jezus) cieśla, syn Marii, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Także Jego siostry czyż nie żyją tu u nas?” (Mk 6,3). A Paweł, w jednym ze swoich Listów pisze: „Czyż nie wolno nam brać ze sobą niewiasty-siostry, podobnie jak to czynią pozostali apostołowie oraz bracia Pańscy i Kefas [Piotr]?” (1 Kor 9,5).
Chwytający się brzytwy, pełni gotowych pomysłów usiłowali zanegować fakt, iż Jezus miał rodzeństwo, twierdząc, jakoby w języku hebrajskim słowa „brat” oraz „kuzyn” były często stosowane zamiennie, a więc, w tym konkretnym przypadku, miało chodzić o kuzynów Jezusa, a nie o jego rodzeństwo. I tu mamy do czynienia z kolejną bzdurą, ponieważ wszystkie dokumenty Nowego Testamentu zostały napisane po grecku (żaden nie został napisany w języku hebrajskim), a w języku greckim nie ma możliwości pomyłki między tymi dwoma terminami: „kuzyn” i „brat” to dwa zupełnie odrębne pojęcia. Greckie słowo adelfos16 użyte w Ewangeliach i w Listach Pawła oznacza tylko i wyłącznie rodzonego brata. Paweł w Liście do Kolosan (Kol 4, 10), kiedy pisze o kuzynach, posługuje się właściwym terminem greckim anepsioi17. Próbowano również hipotezy, jakoby Józef ożenił się dwukrotnie i że tak zwane rodzeństwo Jezusa to synowie Józefa z pierwszego małżeństwa. Niestety brak jest śladów jakichkolwiek dokumentów, które potwierdzałyby taką tezę, tym bardziej że wskazywane rodzeństwo jest młodsze od Jezusa. W końcu także i rzekome dowody na dziewictwo Marii są całkowicie bezwartościowe, a już na pewno absurdalne, jak to potwierdza Jan, kiedy pisze: „Czyż to nie jest syn Józefa, Jezus, którego ojca i matkę my znamy?” (J 6,42), całkowicie ignorując w ten sposób niepokalane poczęcie i boskie pochodzenie.
Jednakże w Ewangelii Łukasza znajdujemy jeszcze jedną sprzeczność, która zadaje kłam dziewictwu Marii. Czterdzieści dni po porodzie, podobnie jak wszystkie kobiety w Izraelu, Maria udała się do Świątyni w celu oczyszczenia (święto to, do kilku lat wstecz, było obchodzone przez Kościół rokrocznie 2 lutego, potem zostało wykreślone z kalendarza świąt). Jakąż potrzebę oczyszczenia miała Maria, jeśli jej poród był niepokalanym poczęciem? W jaki sposób Łukasz jest w stanie w swojej Ewangelii pogodzić niepokalane poczęcie i obrządek oczyszczenia Marii?
Pozostaje jeszcze kwestia spisu ludności. Łukasz utrzymuje, Jezus narodził się w Betlejem ze względu na spis ludności nakazany przez Kwiryniusza, który zobowiązywał wszystkich Żydów do zarejestrowania się w miejscu własnych urodzin. To absolutnie nieprawdopodobna teza. Dla Rzymian spis ludności sporządzany był w celach podatkowych, to znaczy służył do określenia majątku każdej rodziny, tak aby umożliwić ustalenie stosownych do zapłaty podatków. Zgodnie z prawem rzymskim powstanie każdej nowej prowincji (tak jak to było w przypadku Judei powołanej w 6 roku, po zesłaniu Archelaosa) wymagało przeprowadzenia spisu ludności w celach podatkowych. Spis musiał się odbywać w miejscu zamieszkania podatnika, tam, gdzie posiadał on swój majątek lub też prowadził działalność zarobkową i gdzie, przede wszystkim, urzędnicy podatkowi (publikanie) mogli podatki egzekwować. Jak sens miałoby rejestrowanie się w celach podatkowych w odległości kilkudziesięciu kilometrów od miejsca zamieszkania, gdzie podatnik niczego nie posiadał i nikt go nie znał? Ale pomijając już kwestię podatkową, należy zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz: otóż Józef nie miał żadnego obowiązku rejestrowania się podczas spisu ludności w Betlejem, który znajdowało się na terytorium Judei, będącej pod rządami Rzymu, ponieważ jako obywatel Galilei pozostawał pod rządami Heroda Antypasa. Tak więc w przypadku Łukasza spis ludności jest jedynie pozbawionym głębszego sensu pretekstem mającym uzasadnić narodziny Jezusa w Betlejem, zgodnie z mesjańskim proroctwem.
W tym momencie możemy sporządzić ogólny obraz narodzin Jezusa tak, by uwypuklić zarówno elementy spójne, jak i niezgodności. Elementy zgodne (jednakże zarazem kompletnie fałszywe) są trzy:
1. Betlejem jako miejsce narodzin: również według teologów katolickich, służy jedynie do spełnienia wymagań koncepcji mesjanistycznej – teza kompletnie niewiarygodna;
2. rodowód Dawidowy: tutaj też mamy do czynienia z wymaganiem mesjanistycznym, lecz w kontraście do przekonania o boskim ojcostwie;
3. dziewictwo Marii: nieprawdziwość tej tezy wykazaliśmy wyżej.
Jeśli chodzi o niezgodności, to – pomijając niezgodność teologiczną, która w przypadku Mateusza uprzywilejowuje rodowód mesjański i królewski Jezusa, zaś u Łukasza kładzie nacisk na dziedzictwo duchowe i pochodzenie kapłańskie – krótko rzecz ujmując, jest ich siedem i wszystkie, jakkolwiek by ich nie rozpatrywać, noszą znamiona nieprawdy. Niezgodności te dotyczą:
1. rodowodu Jezusa: z czterdziestoma dwoma przodkami pochodzenia królewskiego według Mateusza i z ponad sześćdziesięcioma przodkami pochodzenia kapłańskiego od Natana według Łukasza;
2. dat narodzin, które u obu ewangelistów różnią się o około dwanaście lat;
3. miejsca zamieszkania rodziny Jezusa przed jego narodzinami: zdaniem Mateusza jest to Betlejem, Łukasz pisze o Nazarecie;
4. fizycznego miejsca narodzin: u Mateusza to dom, u Łukasza – stajnia ze żłobem;
5. hołdu złożonego Jezusowi zaraz po jego narodzinach: przez mędrców według Mateusza, przez pasterzy i chóry anielskie u Łukasza;
6. prześladowań ze strony Heroda i rzezi niemowląt opisanej u Mateusza, a kompletnie nieobecnej w ewangelii Łukasza;
7. ucieczki do Egiptu według Mateusza i powrotu do Nazaretu po kilku latach, zaś zdaniem Łukasza – niezwłocznego powrotu do Nazaretu po narodzinach Jezusa.
Krótko mówiąc, mamy przed sobą dwa obrazy narodzin tak między sobą niespójne, że wydawać się może, iż dotyczą dwóch różnych osób. I jak to się ma do encykliki papieża Leona XIII Providentissimus Deus, według której ewangeliści „w nieomylny, zgodny z prawdą sposób wyrażają jedynie to, co Bóg im nakazał spisać i tylko to”?
Jeśli chodzi o miasto Nazaret, również i w tym przypadku nie brak niespodzianek. Jezus z Nazaretu albo Jezus Nazarejczyk lub po prostu Nazarejczyk to określenia znane każdemu chrześcijaninowi. Znaczenie tych słów jest dla wszystkich oczywiste: „Jezus z Nazaretu” oznacza, że Jezus większość swojego życia spędził w miejscowości położonej na terenie górnej Galilei, która nazywa się Nazaret. Jasne? Oczywiście, że tak.
A jednak mamy do czynienia z kompletną niedorzecznością. Powiedzmy sobie od razu, aby uniknąć wszelkich niedomówień, że wszyscy naukowcy, w tym również badacze chrześcijańscy i katoliccy, są zgodni i pewni co do tego, że w czasach Jezusa miasto Nazaret nawet nie istniało. W swojej książce zatytułowanej La vita di Gesù Marcello Craveri pisze: „El-Nasirah to miasteczko w Galilei, położone na wysokości około czterystu metrów, w którym tradycja chrześcijańska upatruje starożytnego Nazaretu, ojczyzny Jezusa. Jednakże, zdaniem wielu naukowców, Nazaret – czy raczej Natzrath albo Notzereth – tak naprawdę nigdy nie istniał, a określenie Nazarejczyk, towarzyszące imieniu Jezusa w dokumentach nowotestamentowych, w żaden sposób nie wskazuje na jego miejsce pochodzenia, a raczej należy wiązać je ze słowem w języku aramejskim Nazirâ18, jakim określani byli ci, którzy złożyli, na stałe lub tymczasowo, śluby czystości i wstrzemięźliwości, nie obcinając przy tym włosów przez cały okres obowiązywania złożonych ślubów” [Marcello Craveri, La vita di Gesù (Życie Jezusa), Feltrinelli, Milano 1974].
Powyższą tezę potwierdza również fakt, że Józef Flawiusz, żydowski historyk żyjący zaledwie kilka lat po Chrystusie, który w swoich dziełach wręcz drobiazgowo opisał topografię całej Galilei, wymieniając nazwy wszystkich, nawet najmniejszych miejscowości, ani razu nie wspomniał o Nazarecie. Cały ten region był mu doskonale znany, jako że Józef Flawiusz pełnił funkcję dowódcy wojsk żydowskich stacjonujących w górnej Palestynie podczas wojny judejskiej w latach 66-70.
A zatem spróbujmy wyjaśnić, skąd wzięło się określenie „nazarejczyk”, posiadające pozorne odniesienie geograficzne. Zacznijmy od Ewangelii, które w oryginale napisane zostały po grecku. W tymże oryginale przedmiotowy przymiotnik brzmi nazoraios (Mt 2,23; 26,71; Łk 18,37; J 18,5; 19,19) lub nazarenos (Mk 1,24; 14,67; 16,6; Łk 4,34; 24,19)19, co nie oznacza, że chodzi o mieszkańca Nazaretu czy też nazarejczyka, lecz o członka sekty nazirejczyków. Czyli tych, którzy, jak pisze Craveri, złożyli śluby nazireatu. Instytucja nazireatu narodziła się w okresie wyjścia z Egiptu. Exodus zmusił Żydów do dziesiątek lat tułaczki na pustyni. Termin „nazirejczyk” pochodzący od hebrajskiego skrótu N + Z + R, oznaczał świętość, czystość, złożenie ślubów Bogu. W praktyce osoba, która składała ślub nazireatu, przez cały okres poświęcenia Bogu zobowiązywała się do niespożywania napoi alkoholowych oraz do nieścinania włosów i niegolenia brody (zob. Lb 6, 2-5). W przypadku Jezusa termin nazirejczyk został przekształcony przez ewangelistów na nazarejczyk, co odnosi się do domniemanego miasta Nazaret i sugeruje w ten sposób spełnienie proroctw. „Tak miało się spełnić słowo Proroków: „»Nazarejczykiem będzie nazwany«„ (Mt 2, 23). Tylko że w Starym Testamencie brak jakichkolwiek proroctw mających jakiekolwiek odniesienie do nazarejczyka. Jest tam jedynie termin „nazirejczyk”, wskazujący na śluby, o których piszemy powyżej. Chodzi więc o tytuł religijny lub mający związek z sektą. Dlaczego więc sami ewangeliści albo ci, którzy dokonywali przeróbek tekstów Ewangelii, dokonali tak absurdalnej zamiany znaczeń? Odpowiedź jest prosta: żeby wyeliminować za pomocą cenzury jakiekolwiek odniesienie mesjańsko-eschatologiczne do Jezusa, zaangażowanego w rewolucyjną walkę przeciwko Rzymowi, a także, by ukryć jego prawdziwe miasto pochodzenia – Gamla – miasto związane w mocny sposób z mesjanizmem jahwistów. Stronnictwo zelotów narodziło się właśnie w mieście Gamla, dzięki działaniom dwóch fałszywych Mesjaszy: Ezechiela i jego syna Judy Galilejczyka. Pierwszy z nich został zgładzony przez Heroda, a drugi w 17 roku, wespół z licznymi naśladowcami, przez Rzymian pod dowództwem Valerio Grato. Mimo iż sekta pochodziła z Gamli na Wzgórzach Golan (Syria), jej wyznawcy byli określani mianem „Galilejczyków”, z uwagi na to, że teatrem ich działań była przede wszystkim Galilea. Józef Flawiusz w swoich pismach określa naśladowców Judy z Gamli, posługując się dwoma terminami: „sykariusze” od łac. sica – sztyletu, którym zabijali z ukrycia, a także „zeloci” – członkowie szajki, siejący zamieszania społeczne. W praktyce ruch zelotów był tajnym ugrupowaniem zbrojnym, mającym stawiać opór Rzymianom i zwalczać kolaboracjonistów. A zatem Galilea – scena, na której działał Juda Galilejczyk – była regionem o najgorszej sławie w całej ówczesnej Palestynie, była synonimem rebelii i rozbojów aż do tego stopnia, że w czasach Jezusa, słowo „Galilejczyk” oznaczało buntownika, wywrotowca (dzisiaj użylibyśmy określenia „terrorysta”).
Zamiana miejscowości Gamla na Nazaret zapoczątkowana została umacnianiem się nowej doktryny Pawła, zgodnie z którą należało już na wstępnie wykluczyć fakt, że Jezus był nazirejczykiem, a tym bardziej, że przyszedł na świat w Gamli i że był w jakikolwiek sposób związany czy też spowinowacony z Judą Galilejczykiem, jak twierdzą niektórzy z naukowców. Według Pawła i jego uczniów łączenie Chrystusa z Gamlą i z postacią Judy Galilejczyka mogło unicestwić wszelkie wysiłki mające na celu uczynienie z niego Zbawcy Świata. Dodatkowego dowodu na zamianę znaczeń dostarcza fakt, iż istniała Ewangelia nazirejczyków (którą Kościół skrzętnie wyeliminował), a która to nie była Ewangelią mieszkańców Nazaretu, lecz chrześcijan judejskich, których określano tym mianem. Reasumując: Iesus Nazoraios oznacza „Jezus z sekty nazirejczyków”, a nie Jezus z Nazaretu czy też Jezus Nazarejczyk. Ktoś jednak mógłby zaoponować, mówiąc, że dzisiaj miasto Nazaret istnieje i jest miejscem nieustających pielgrzymek. Jednakże uważna analiza archeologiczna, historyczna, literacka i geograficzna całkowicie wyklucza, by współczesne Nazaret było tym samym miastem co opisane w Ewangelii. Co więcej, zyskujemy przekonanie, że zostało ono wymyślone, być może w IV wieku, i skodyfikowane podczas krucjat, na użytek łatwowiernych pielgrzymów chrześcijańskich (którzy do dnia dzisiejszego mogą w nim podziwiać kuźnię Józefa). Jeśli jednak porównamy je z miastem, w którym według Ewangelii mieszkał Jezus, szybko orientujemy się, że miasta te nie mają ze sobą nic wspólnego.
Przeczytajmy słowa Łukasza: „(Jezus) Przyszedł również do Nazaretu, gdzie był wychowany. W dzień szabatu udał się swoim zwyczajem do synagogi i powstał, aby czytać… Począł więc mówić do nich: »Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli« (…) Na te słowa wszyscy w synagodze unieśli się gniewem (…). Porwali się, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na stok góry, na której ich miasto było zbudowane, aby Go strącić” (Łk 4, 16-30). Ale o jakiej górze tutaj mówimy, biorąc pod uwagę, że w dzisiejszym Nazarecie nie ma żadnego jej śladu? Marek pisze: „(Jezus) Przyszedł do domu, a tłum znów się zbierał (…) Gdy to posłyszeli Jego bliscy, wybrali się, żeby Go powstrzymać, bo mówiono: „»Odszedł od zmysłów« (Mk 3, 20-21) (…). I znowu począł pouczać nad jeziorem” (Mk 4,1). Jest oczywiste, że w tym przypadku znajdujemy się w mieście rodzinnym Jezusa. którego bliscy, zmartwieni jego nienormalnym zachowaniem, starają się go powstrzymać. Jest tu również też opisana góra z ogromnym urwiskiem, która, jak już wspomnieliśmy, nie istnieje w dzisiejszym Nazaret. W opisie znalazło się też bliskie morze (to znaczy Jezioro Tyberiadzkie) odległe o dziesiątki mil. Opis tego miejsca pasuje do Gamli, odkrytej przez Izraelczyków podczas tzw. wojny sześciodniowej w 1967 roku, odpowiadającej dokładnie miastu opisanemu przez Józefa Flawiusza, w którym odnajdujemy i górę, i urwisko, i niedalekie morze.
„Zwracało się ono ku południowi, a jego wzgórze, wznoszące się w tej stronie, wzbija się na ogromną wysokość, stanowiąc cytadelę miejską, a poniżej niego nieobwarowana skała opada ku niezmiennie głębokiemu wąwozowi” [Giuseppe Flavio, La Guerra Giudaica, Mondadori, Mediolan 1982]20. Podsumowując, dzisiejsze miasto Nazaret nie jest poparte żadnym świadectwem archeologicznym, odmiennie niż w przypadku pozostałych miast starożytnych odkrytych w bliskim sąsiedztwie (jak choćby Sefforis i Iotapata, znajdujących się niedaleko Nazaretu). Brak też odniesień historycznych i literackich z okresu jego istnienia i, co więcej, jego umiejscowienie geograficzne jest całkowicie odmienne aniżeli opisano w Ewangelii. Z pewnością ów Nazaret nie istniał w czasach Jezusa i został utworzony w późniejszym okresie przez chrześcijańskich pielgrzymów.
Eliminując Gamlę, aby zrobić miejsce dla Nazaret, Ewangelie usunęły wszelkie wzajemne punkty odniesienia między Jezusem a miastem o złej sławie, które stało się symbolem politycznej rebelii. Zamieniono znaczenie określenia związanego z sektą Nozri (w j. hebrajskim), Nazorai (w j. aramejskim), Nazoraios (w j. greckim) na znaczenie wymyślone – nazarejski/nazareński. Przekształcono znaczenie przymiotnika „galilejski”, oznaczającego zbrojne powstanie, będącego synonimem rebelii i rozruchów, na prosty przymiotnik oznaczający miejsce pochodzenia.
Rodzina Jezusa
Na zakończenie tego rozdziału porozmawiajmy krótko o rodzinie Jezusa w takiej postaci, w jakiej przedstawiają nam ją Ewangelie. Zgodnie z obyczajami panującymi w owych czasach w Palestynie rodzina ta była dosyć liczna. Poza Jezusem, synem pierworodnym, było też czterech braci: Jakub, Juda, Józef i Szymon, a także kilka sióstr, spośród których jedna o imieniu Maria, podobnie jak jej matka, nieustannie towarzyszyła swojemu bratu podczas działalności publicznej. Dokumentują ten stan rzeczy zarówno zapisy Ewangelii, jak i pisma Ojców Kościoła oraz źródła historyczne. Przyjrzyjmy się tym dowodom, przytaczając fragmenty tekstów kanonicznych, w których mowa o Jezusie i jego rodzinie. Łukasz pisze: „Porodziła (Maria) swego pierworodnego syna, owinęła go w pieluszki i położyła w żłobie, dlatego że miejsca dla nich nie było w gospodzie” (Łk 2,6-7). Jeśli Jezus był synem pierworodnym, oznacza to, że po nim przyszło na świat pozostałe rodzeństwo. Mateusz potwierdza słowa Łukasza i posuwa się dalej, przyznając w domyśle istnienie relacji małżeńskich między Józefem i Marią: „I nie poznawał jej, aż porodziła syna swego pierworodnego; i nazwał imię jego Jezus” (Mt 1, 25). Taką treść znajdujemy w antycznym tekście Biblii, a fragment ten po łacinie brzmi następująco: Et non cognoscebat eam donec peperit flium suum primogenitum: et vocavit nomen eius Iesum. Po grecku zaś czytamy: καὶ οὐκ ἐγίνωσκεν αὐτὴν ἕως οὗ ἔτεκεν υἱόν· καὶ ἐκάλεσεν τὸ ὄνομα αὐτοῦ Ἰησοῦν [Novum Testamentum Graece et Latine, Ist. Bibl;. Pont., Rzym 1933, Secundum Matthaeum]21.
Jednakże ten werset został fałszywie przetłumaczony przez Konferencję Episkopatu Włoch [Ed. Paoline, Roma 1982] w następujący sposób: „… która (Maria), choć (Józef) nie zbliżał się do niej, urodziła syna, któremu on dał na imię Jezus”, poprzez wyeliminowanie z tekstu dwóch najważniejszych wyrażeń: „aż” oraz „pierworodny”, co kompletnie wypaczyło znaczenie22. Jest rzeczą oczywistą, że takie przekłamania w tłumaczeniu są bardzo istotne, ponieważ służą wytworzeniu fałszywego przekonania o tym, że Józef nigdy nie miał stosunków małżeńskich z Marią (a nie tylko do czasu narodzin Jezusa), a ponadto, że słowo „pierworodny” jest absolutnie nieistotne, jako że w opinii Komisji Episkopatu Włoch bez wątpienia nie było innych dzieci.
Również wiele innych fragmentów poświadcza istnienie rodzeństwa Jezusa. „Tymczasem nadeszła Jego matka i bracia i stojąc na dworze, posłali do Niego, chcąc Go przywołać. Właśnie tłum ludzi siedział około Niego, gdy Mu powiedziano: Oto Twoja matka i bracia na dworze pytają się o Ciebie” (Mk 3, 31-32). „Czy nie jest to syn cieśli? Czyż Jego matka nie nazywa się Maria, a Jego bracia – Jakub, Józef, Szymon i Juda? Także Jego siostry, czyż nie żyją wszystkie u nas?” (Mt 13, 55).
„Wszyscy oni trwali jednomyślnie na modlitwie razem z niewiastami, Marią, matką Jezusa i braćmi Jego” (Dz 1,14). „Potem, po trzech latach, poszedłem do Jerozolimy zobaczyć Piotra23 (…); a innego z apostołów, nie widziałem żadnego, tylko Jakuba, brata Pańskiego” (Gal 1, 18-19).
Istnieje również świadectwo Euzebiusza z Cezarei, jednego z najbardziej wiarygodnych Ojców Kościoła: „W owym czasie żył Jakub, o którym mówiono brat Pana, ponieważ i on był nazwany synem Józefa, a Józef był ojcem Chrystusa” [Eusebio di Cesarea, Storia Ecclesiastica, II, 1-2, Rusconi, Mediolan 1979]24. „Z rodziny Pana zostały jeszcze wnuki Judy, Jego (Jezusa) rodzonego brata, o których mówiono, że pochodzą z rodu Dawida. Evocatus25 zaprowadził ich przed oblicze Cesarza Domicjana (syna Wespazjana, cesarza w latach 81–96), albowiem i on, podobnie jak Herod, obawiał się nadejścia Mesjasza” [op. cit., III, 20]. Powyższe świadectwa pisemne Euzebiusza z Cezarei są dla nas źródłem czterech cennych informacji. Pierwsza z nich, wynikająca ze słów: „a Józef był ojcem Chrystusa”, wskazuje na fakt, iż Euzebiusz nic nie wiedział o Zwiastowaniu, o którym czytamy w Ewangeliach Mateusza i Łukasza, a to dlatego, że nie zostało ono jeszcze w owym czasie wymyślone i wprowadzone do tych tekstów za jego życia. Drugi fragment, podający, że Juda był rodzonym bratem Jezusa, informuje, że Jezus miał braci opisanych w tekście Ewangelii. Zgodnie z trzecim fragmentem dowiadujemy się, że owi bracia, a także ich potomstwo, po śmierci Jezusa kontynuowali jego cel dynastyczny i z tego powodu byli prześladowani przez Rzymian. I wreszcie czwarta informacja: skoro Jezus miał rodzeństwo, Maria wcale nie była dziewicą. W tym momencie warto podkreślić, że w przytoczonych powyżej tekstach greckich, użyto słowa adelphós (gr. ᾰ̓δελφός), które jednoznacznie oznacza „rodzony brat”, a nie „kuzyn”.
Nieznane lata życia Jezusa
O życiu Jezusa przed jego chrztem z rąk Jana nie wiemy nic, poza epizodem w Ewangelii Łukasza, który opisuje nam dwunastoletniego Jezusa w Świątyni podczas dyskusji z uczonymi w piśmie, zdziwionymi jego słowami. Ale Łukasz to największy z mitologów wśród ewangelistów i, w rzeczy samej, pozostali trzej całkowicie ignorują ten epizod. Jezus wychowywał się wśród rolników i rybaków i, zgodnie z tym, co czytamy w Ewangeliach, pracował jako cieśla. Było zwyczajowo przyjęte w tamtych czasach, że wszyscy, również i uczeni w piśmie, wykonywali jakiś zawód albo prace ręczne. Na przykład Paweł był konstruktorem namiotów dla wojska rzymskiego.
Wszyscy chłopcy żydowscy poznawali w synagogach święte teksty, ale tylko nieliczni z nich – ci którzy uczęszczali do szkół teologicznych – zostawali uczonymi w piśmie lub skrybami, cieszącymi się ogromnym szacunkiem ze strony zwykłych ludzi. Jezus nie był uczonym w piśmie i współcześni mu mieszkańcy byli szczerze zdziwieni jego przemowami. Wiedząc o tym, że nie skończył żadnej ze specjalnych szkół, zastanawiali się: „Skąd On to ma? I co za mądrość jest Mu dana?” (Mk 6,2). W istocie, Jezus, kiedy przemawia, wydaje się być zawsze dobrze wykształcony i stwarza wrażenie osoby posiadającej tak dogłębną znajomość Prawa, że pozwala mu ona na jego oryginalną i mądrą interpretację, jak również umożliwia udział w otwartej dyskusji w Świątyni, na równi z uczonymi w piśmie i faryzeuszami. W jaki sposób możemy wytłumaczyć fakt, że jest on tak doskonale przygotowany z dziedziny kultury religijnej swoich czasów? Jednej z możliwych odpowiedzi na to pytanie możemy udzielić, wykazując, iż spędził on jakiś czas wśród esseńczyków w Qumran i że jego działalność publiczna rozpoczęła się po spotkaniu z Janem Chrzcicielem, który z całą pewnością był esseńczykiem. Ewangelista Jan pisze, że Jezus, po dwóch dniach od spotkania z Janem Chrzcicielem, wyjechał do Galilei, gdzie dokonał pierwszego ze swoich cudów, zamieniając wodę w wino podczas wesela w Kanie (J 2, 1-10).
Mateusz zaś (4, 1-11), w zgodzie z pozostałymi dwoma Ewangeliami synoptycznymi, pisze, że Jezus, po otrzymaniu chrztu, oddalił się na okres czterdziestu dni, na pustynię na terenie Judei. Właśnie tam żyli esseńczycy. I to na tej pustyni był kuszony przez Szatana. Liczba czterdzieści jest bardzo często wykorzystywana w tekstach biblijnych i ma za każdym razem znaczenie symboliczne, jako że zapowiada radykalną zmianę po długim okresie próby. Jest oczywiste, że pobyt Jezusa na pustyni, uwzględniając symbolikę liczby czterdzieści, trwał o wiele dłużej. Pokusy Szatana, którym był poddawany, mogą przywodzić na myśl obrządek inicjacji ascetycznej, którą otrzymał we wspólnocie esseńczyków. Inicjacja kończyła się ceremonią chrztu, podczas której nowy adept był zobowiązany, poprzez uroczyste przysięgi, wyrzec się Anioła Mroku (Szatana) i oddać się Aniołowi Światła.
Wielu uczonych jest zgodnych co do tego, że Jezus był esseńczykiem, czego dowodzą liczne i oczywiste podobieństwa między nim i esseńczykami. Zarówno Jezus, jak i oni głosili pokutę, ubóstwo, pokorę i miłość bliźniego, a także pozostawali w ostrym konflikcie z oficjalnymi regułami społecznymi; byli też prześladowani przez kapłanów z Jerozolimy. Jednakże esseńczycy nie uznawali miłości do wrogów, wręcz przeciwnie – żywili w stosunku do nich nienawiść i wydawałoby się, że ta cecha odróżnia ich od Jezusa i pierwszych chrześcijan.
Ale to nieprawda. Kiedy w Ewangeliach jest mowa o miłości do wrogów i nadstawianiu drugiego policzka, dotyczy to wrogów osobistych, to znaczy o tych, którzy żyją w tym samym kręgu społecznym, nigdy zaś o wrogów zewnętrznych. Nie chodzi więc o wrogów Izraela, takich jak rzymscy ciemiężyciele, a tym bardziej nie o wrogów Jahwe, czyli ogół pogan. Tych wszystkich należało nienawidzić i bezlitośnie zgładzić, zgodnie z nakazem Mojżesza. Żaden z Żydów, jakkolwiek by nie był łagodny, nie zgodziłby się nigdy na taki rodzaj przebaczenia i zamiast nadstawiać drugi policzek rzymskiemu ciemiężycielowi, raczej wbiłby mu sztylet w plecy tak, jak czynili to zeloci, do których, jak się dowiemy, należał i Jezus, i jego Apostołowie. Rygorystyczny pacyfizm Jezusa, rozumiany w sposób uniwersalny, został wprowadzony do Ewangelii synoptycznych w momencie, gdy zhellenizowany Kościół zastąpił judejski Kościół mesjański i kiedy otworzył on swe podwoje dla pozostałych nacji.
Sekta esseńczyków żyła w Qumran nad brzegiem Morza Martwego, w jednym z najbardziej niegościnnych zakątków Palestyny. Fundamentem jej ideologii było gorączkowe wręcz oczekiwanie na rychłe wyzwolenie Izraela z religijnego i politycznego poddaństwa wobec obcych i pogańskich rządów, a także na przywrócenie Królestwa Bożego, to znaczy ziemskiego Królestwa Jahwe. Ale poza odbudową polityczną esseńczycy dążyli również do odnowy religijnej, która wymagała uważnego i ścisłego postępowania według zasad biblijnych, zakładała absolutne skupienie się na najbiedniejszych i pozbawionych środków do życia środowiskach Izraela, zakładając ukaranie tych wszystkich (saduceuszy, uczonych w piśmie i faryzeuszy), którzy okazali się winni bezbożności i współdziałania z wrogami (Rzymianami).
Utopia esseńczyków polegała na utworzeniu nowej wspólnoty opartej na doskonałej równości społecznej, na ubóstwie pojmowanym jako wybrany stylu życia i na stawianiu ponad wszystko ludzi pokornych i uciemiężonych. W rzeczywistości esseńczycy przyjęli zasadę wspólnoty dóbr i żyli w ascezie oraz biedzie, poświęcając się pracy i nauce. Nie ograniczali się jednakże tylko do modlitwy i studiowania świętych pism26. Jak dowiadujemy się z Reguły Wojny27, czynili przygotowania do militarnego starcia, apokaliptycznego i ostatecznego.
Biorąc pod uwagę fakt, że Qumran było odległe zaledwie około trzydziestu kilometrów w linii prostej od Jerozolimy oraz że wielu z wpływowych mieszkańców miasta oraz Palestyny w tajemnicy kultywowało ideały mesjanizmu jahwistycznego, można przypuszczać, że ten rodzaj sanktuarium, jak zwykło się dzisiaj nazywać jakiekolwiek niebudzące podejrzeń schronienie terrorystów, było miejscem spotkań licznych grup spiskujących przeciwko Rzymianom i oczekujących nastania Królestwa Bożego, dzięki działaniom Mesjasza, obdarzonego mocą boską. Istotnie, w czasach Jezusa oczekiwanie na Mesjasza i napięcie eschatologiczne były szczytowe, a zeloci i sykariusze stanowili stałe zagrożenie dla Rzymian i tych Żydów, którzy z Rzymianami współpracowali, z uwagi na częste zarzewia buntu, o których pisał Józef Flawiusz.
Niektórzy z badaczy, tacy jak Cecil Roth, Godfrey Driver i Robert Eisenman, którzy w dogłębny sposób analizowali zjawisko związane z sektą esseńczyków, pozostają zgodni co do faktu, że osada Qumran, w okresie pomiędzy śmiercią Heroda a wojną z Rzymianami w roku 70, przekształciła się w sanktuarium zelotów. Zdaniem Samuela Brandona [Gesù e zeloti (Jezus i zeloci), Rizzoli, Milano 1993]28, Qumran stało się wręcz kwaterą główną tego ruchu i to właśnie tam jego wyznawcy żyli potajemnie, po części jak mnisi. Zdaniem Józefa Flawiusza Qumran było prawdziwą wylęgarnią terrorystów, którzy ciągle wzniecali zamieszki29. W istocie, spośród wszystkich regionów podbitych przez Rzym Palestyna była tym, gdzie wybuchało najwięcej powstań i którego udziałem były najokrutniejsze represje. Trzeba było, jak to zobaczymy później, dwóch okrutnych wojen, zakończonych całkowitym zniszczeniem Jerozolimy oraz znacznej części Palestyny, a także diaspory (to znaczy rozproszenia Żydów w różne strony Cesarstwa), aby Rzym mógł w końcu radykalnie i ostatecznie rozwiązać kwestię żydowską.
Powiązania Jezusa z doktryną esseńczyków, którą najprawdopodobniej przyswoił sobie podczas swojego długiego pobytu w Qumran, są oczywiste i nie budzą wątpliwości.
Ale punktem, w którym rodzi się absolutna korelacja między nim a esseńczykami, jest mesjanizm eschatologiczny (wł. messianismo escatologico, to znaczy oczekiwanie na radykalną zmianę, która spowoduje, że zniknie wszelkie zło na ziemi). Są nim też ciężkie diatryby Jezusa przeciwko skorumpowanym przedstawicielom władzy w społeczeństwie żydowskim (kapłanom, skrybom, faryzeuszom) i częste inwektywy kierowane pod ich adresem: „Biada Wam…”. W tym kontekście bardzo szczególnym jest fakt, iż Jezus, tak nieprzejednany w stosunku do klas rządzących, nigdy, nawet w minimalnym stopniu, nie skrytykował wyznawców sekty esseńczyków, a tym bardziej zelotów i sykariuszy, którzy w owym czasie zlewali krwią drogi Izraela. Jeśli mówimy o pacyfiście, który nawoływał do nadstawiania drugiego policzka, wydaje się to dosyć kuriozalna postawa.
Fakt powiązań Jezusa i jego uczniów z ruchem esseńsko-zelockim, potwierdzony powyższymi dowodami, znajduje także poparcie w tożsamości pierwszych żydowskich chrześcijan z Kościoła Jerozolimy (o którym to Kościele będziemy długo rozprawiać w drugiej części tej książki), którzy byli członkami wspólnoty z Qumran, jak twierdzi jeden z najważniejszych badaczy Rękopisów z Morza Martwego, profesor R. Eisenman. Jego zdaniem esseńczycy, zeloci, nazirejczycy (pierwsi judeochrześcijanie pod wodzą Jakuba brata Pana, i Szymona Piotra, zwani później również ebionitami) – wszyscy oni należą do tej samej grupy. Po zniszczeniu Palestyny w 70 roku ocalali judeochrześcijanie przeżyli w sekcie ebionitów, którzy – zdaniem Ojców Kościoła: Epifaniusza, Ireneusza i Euzebiusza z Cezarei – uznawali jedynie Ewangelię Żydów30 w jej wersji oryginalnej w języku hebrajskim, związaną z mesjanizmem esseńskim Jezusa, znacznie różniącą się od Ewangelii kanonicznych. Taka postawa przez Ojców Kościoła była uważana za herezję, mimo iż wśród jej wyznawców znajdowali się potomkowie Jezusa i jego uczniów, określani jako desposyni31.
Spotkanie z Janem Chrzcicielem
Około roku 30 w rozżarzonej atmosferze Palestyny nękanej ciągłymi powstaniami antyrzymskimi, na izraelskiej scenie publicznej pojawia się postać, pod wieloma względami charyzmatyczna, znana jako Jan Chrzciciel. Możemy stwierdzić z całą pewnością, że był on esseńczykiem. Istnieje wiele ważnych elementów, które potwierdzają powiązania tej osoby ze wspólnotą w Qumran:
1. przede wszystkim fakt, iż żył on w pustynnych regionach Judei, na terenach, gdzie działała sekta. „Żył na pustkowiu aż do czasu swego ukazania się przed Izraelem” (Łk 1,80). „W owym czasie wystąpił Jan Chrzciciel i głosił na Pustyni Judzkiej” (Mt 3,1).
2. po drugie, udzielał chrztu niedaleko miejsca, gdzie rzeka Jordan wpada do Morza Martwego, w pobliżu siedliska Qumran, a ten obrządek był w Izraelu praktykowany wyłącznie przez esseńczyków. „Wystąpił Jan Chrzciciel na pustyni i głosił chrzest nawrócenia na odpuszczenie grzechów” (Mk 1,4).