Tortuga - dzieje wyspy piratów - Kacper Nowak - ebook

Tortuga - dzieje wyspy piratów ebook

Kacper Nowak

3,3

Opis

"Podczas odprawiania mszy świętej, na której nie brakowało bukanierów, jeden z członków załogi okrętowej zakłócał porządek nabożeństwa. Jego kapitan, imieniem czy nazwiskiem Daniel, nie zastanawiając się długo, szybko przywołał kompana do porządku: wypalił mu w twarz z pistoletu, a tamten padł sztywny na ziemię. Po chwili wszyscy ponownie zagłębili się w modlitwie, a ciało zabitego zuchwalca wrzucono do morza".

Chyba wszystkich chłopców, od lat 9 do 99, fascynują historyczne przygody na odległych morzach. Bohaterami tych opowieści są różnego autoramentu piraci, korsarze, kaprzy, bukanierzy, flibustierzy, jak również konkwistadorzy. Odważni do szaleństwa rozbójnicy, których każdy dzień życia przepełniała walka o legendarne skarby.

W książce „Tortuga” pokazującej dzieje jednej wyspy na Morzu Karaibskim, znajdziecie takie opowieści. Ten skrawek skały był ojczyzną i azylem dla przemytników, złodziejów, zabójców, uciekinierów politycznych oraz religijnych. Egzotyczna i wyjątkowa brać, wyruszając na swych okrętach, siała strach, terror oraz zniszczenie na morzach i lądach kontynentu amerykańskiego. Przeczytacie, jak brutalnie obchodzono się z ludźmi, ile krwi rozlano, aby zagrabić choć trochę złota, srebra czy klejnotów. Poznacie prawdziwe życie pirata raz wiszące na włosku, a raz na szubienicznej linie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 222

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (11 ocen)
2
2
4
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




PARĘ SŁÓW WSTĘPU

Trochę na wschód od kontynentu amerykańskiego, na Morzu Karaibskim pośrodku Archipelagu Antyli, leży wyspa niegdyś owiana mgłą legend itajemnic, wyspa zapomniana przez obecny świat. Jednak były czasy kiedy żyjący na niej ludzie odcisnęli wielkie piętno na otaczającym ich świecie...

W roku pańskim 1697 najdostojniejszy majestat króla Francji Ludwika XIV, kuszony przez niejakiego barona de Pointis, podjął decyzję ouderzeniu na Cartagenę. Jednak sprawa nie była łatwa. Potęga tego warownego miasta, istnej twierdzy o„niebosiężnych” murach, była już legendą wEuropie. Nakazano zatem Jeanowi Baptiste Du Casse – gubernatorowi San Domingo, wyciągnąć zdomów iz tawern każdego pirata, jaki przebywał wkolonii. Wprawdzie nie chciał iść wtak ryzykowne przedsięwzięcie, jak atak na Cartagenę, lecz był urzędnikiem króla imusiał wykonać rozkaz. Osobiście stanął na czele oddziału bukanierów, który przez dwa miesiące czekał na przybycie głównych sił inwazyjnych. Wreszcie wojska przypłynęły, ana wyspach francuskich dołączyło do nich siedmiuset piratów na siedmiu okrętach plus prawie pięciuset żołnierzy iochotników spośród mieszkańców koloni. Du Casse zadbał ointeresy swoich ludzi, spisał umowę opodziale łupów zbaronem de Pointis, który dowodził całą wyprawą. Hiszpańskie miasto, mimo swych potężnych umocnień nie spodziewało się ataku, więc nie było dobrze przygotowane do jego odparcia. Strach przeszył serca mieszkańców Cartageny, gdy 13 kwietnia ujrzeli piękne ipotężne żagle zbliżającej się floty francuskiej. Dwadzieścia sześć okrętów, ana nich pięć tysięcy ludzi, dwa dni później dobiło do wybrzeża. Część rozpoczęła wyładunek ponad czterystu armat, reszta ruszyła na fort Boca Chica. Ta warownia stojąca przy wejściu do portu istrzegąca drogi do miasta, musiała być zdobyta przed wykonaniem głównego natarcia. Fort był dobrze umocniony. Z jego czterech bastionów wyglądały lufy trzydziestu trzech dział. Głównodowodzący jego obroną, Don Sancho Jimeno, nie chciał „za tanio sprzedać skóry”. Jednak potęga machiny wojennej najeźdźców była zbyt wielka, ostrzeliwana zmorza iatakowana zlądu twierdza zmuszona była upaść. Błagany przez swych oficerów, płacząc ze wstydu igniewu, 16 kwietnia Jimeno oddał fort wręce wroga. Następnego dnia Francuzi zajęli pobliskie miastu wzgórze, na którym mieścił się kościół „Nuestra Seńora de la Poupa”, odcinając tym samym jedną zdróg ewakuacji Cartageny. Pozostałe twierdze ulokowane winnych rejonach wokół miasta, były de facto nie obsadzone obrońcami inie stanowiły już dużego problemu dla najeźdźców. Fort Święty Lazarus stawiał wprawdzie pewien opór, ale za to jego bratni – czterobastionowy fort Santa Cruz, już poddał się bez walki, podobnie, jak dwa kolejne nie zaopatrzone wzałogę hiszpańskie twierdze. Główne francuskie natarcie miało się teraz skupić na wielkich, kamiennych, miejskich murach. Ustawione na wybrzeżu armaty iwtórujące im okrętowe działa były już gotowe do akcji. Wojsko ibukanierzy czekali pod murami miasta, kanonierzy nabijali lufy prochem ikulami. Padł rozkaz, wstraszliwej salwie pięćset trzydzieści osiem dział plunęło ogniem. Potem następna salwa, aza nią kolejna itak bez końca. Część armat strzelało wprzypuszczalnie najsłabszy fragment umocnień zewnętrznych, chcąc zrobić wyłom. Pozostałe bombardowały budynki wewnątrz. Dwa tysiące dwieście pocisków spadło na domy, kościoły iulice, łamiąc do reszty ducha mieszkańców. Na murach ostatni obrońcy, pokładali ufność wnadziei. Pośpiesznie ładując osiemdziesiąt cztery działa, rozlokowane wdwunastu bastionach, próbowali dorównać siłą ognia francuskiej artylerii. Głupcy, myśleli, że mają nadal szanse. Inni mieszkańcy, wtej straszliwej godzinie sądu nad miastem, rozpaczliwie zanosili swe modły do Boga. Pocisk armatni spadł na kaplicę szpitalną wmomencie wystawienia Najświętszego Sakramentu. Wszędzie pożoga, śmierć ipanika. Trupy ludzkie porozrywane na strzępy leżały na ulicach. Spod gruzów powalonych budynków słychać było wołania opomoc. Motłoch iszlachta na równi rwała się do ucieczki. Brodząc wbłocie, depcząc itratując się wzajemnie, małymi ścieżkami uciekali wlasy. Bombardowanie nie ustawało, ogień rozprzestrzenił się wzabudowanych dzielnicach. Dzień po dniu fale pocisków spadały na Cartagenę. Nawet niebo „zaczęło płakać” nad straszliwym losem miasta, wydającego ostatnie tchnienia wswej agonii. U jego bram tłoczyli się najeźdźcy – francuscy żołnierze ibukanierzy żądni srebra ihiszpańskiej krwi. Głównodowodzący piratami został ranny ibędąc niezdolnym do bitwy, miał zostać zmieniony. Lecz jego krnąbrni ludzie nie chcieli iść wbój pod nową komendą. Od samego początku niechętni żołnierzom de Pointisa, już na San Domingo wdali się znimi wzatargi. Mimo rany wudo, gubernator Du Casse stanął pomiędzy bukanierami, aby poprowadzić ich ku chwale zwycięstwa. Wreszcie mur pękł pod ostrzałem, apiraci niczym „Synowie Marsa” przez wyłom wpadli do środka. Mieszkańcy nie odpuszczając, bili się znajeźdźcą na ulicach. Tymczasem Francuzi krwawo kroczyli naprzód, wycinając wpień każde gniazdo oporu. Zaledwie kwadrans zajęło im zmasakrowanie dwustu Hiszpanów wjednym zmiejskich kościołów. 3 maja Cartagena skapitulowała. Nielicznym oddziałom obrońców wraz zgubernatorem na czele, pozwolono opuścić miasto zhonorami. W ruinach katedry zwycięzcy odśpiewali Te Deum, by chwilę później przystąpić do łupienia wszystkiego, co wpadło im wręce. Łamiąc warunki traktatu, nie oszczędzili żadnego zkościołów. Powiększył się rozłam pomiędzy piratami ażołdakami de Pointisa. Widzieli to nawet mieszkańcy, bojąc się straszliwych gwałtów inieludzkich grabieży, niektórzy wynajmowali bukanierów do ochrony swych domostw przed pozostałymi Francuzami. Część zpiratów honorowo wypełniało zlecenie, nie dopuszczając nikogo do progów chronionych przez nich budynków. Jednak wielu nie było wstanie oprzeć się łatwej zdobyczy isami ograbiali tych, których mieli bronić. Wygląda na to, że baron od samego początku chciał wykorzystać bukanierów idorobić się kosztem ich krwi. Nie zamierzał bynajmniej oddać im sprawiedliwej części łupu, mamił ich zadaniem zatrzymania armii Indian zbliżającej się do Cartageny. Tymczasem armia ta nigdy nie nadciągała, chodziło wyłącznie opozbycie się piratów zmiasta, apod ich nieobecność załadowanie okrętów zdobycznymi skarbami. Kiedy nie napotkawszy wroga bukanierzy chcieli wrócić, straże nie wpuściły ich za bramę. Piętnaście dni koczowali pod murami, podczas kiedy de Pointis tłumaczył im, że nie chce ich obecnością wprowadzać strachu wśród mieszkańców, asam tymczasem grabił miasto zkażdej monety. 29 maja flota królewska zcałym majątkiem na pokładzie podniosła kotwice iodpłynęła. Baron przydzielił piratom marne strzępy złupu ikazał płynąć za nim. Wściekli na naczelnego wodza, nie zamierzali jednak odejść zniczym. Nie mogąc go zaatakować iwymóc należnej im doli włupach, padł wśród nich inny pomysł. Wielu chciało wrócić do Cartageny iograbić ją ze wszystkiego co jeszcze wmieście pozostało. Du Casse im zabraniał, ale nie był wstanie zatrzymać ich grożąc nawet królewską sprawiedliwością, więc sam odpłynął na San Domingo. De Pointis znał plany bukanierów, ale kiedy po prostu je zignorował, ci nie hamowani przez nikogo wrócili do już wykrwawionego miasta. Wpadli do klasztorów iurzędów biorąc co popadnie. Torturowali każdą lokalną osobistość, wymuszając informacje okryjówkach, wktórych miejscowi pochowali swe skarby. Część mieszkańców zamknęli wkatedrze jako zakładników, żądając za nich iza miasto pokaźnego okupu. Dopiero kiedy wycisnęli zniego ostatnią monetę, 3 lub 4 czerwca, zadowoleni bukanierzy odeszli. Jednak nie każdemu opłaciła się ta powtórna grabież. Dwa ich statki odpływając wpadły wręce floty angielsko-holenderskiej, kolejne dwa rozbiły się, awziętej do niewoli załodze jednego znich, dane było powrócić po raz trzeci do Cartageny... wformie jeńców odbudowujących zniszczone fortyfikacje. Jedynie trzy pozostałe okręty szczęśliwie dotarły do Krowiej Wyspy, gdzie jak to wzwyczaju mieli piraci, podzielono łupy.

Zdobycie Cartageny było ostatnią wielką operacją, jaką przeprowadzili, bądź wjakiej udział wzięli bukanierzy. Było ostatnią poważną kartą whistorii piratów zTortugi isymbolicznie kończyło czas sławy ipotęgi Braci Wybrzeża;czas kiedy nazwa „Tortuga” nie schodziła zust żadnego marynarza przepływającego przez Karaiby. Wspominano ją na dworach królewskich Francji, Anglii iHiszpanii. Nie było handlarza ani żołnierza wkoloniach Nowego Świata, który nie znałby jej imienia. Nazywano ją różnie; Francuzi wołali na nią Ile-de-la Tortue. Jednak do obecnych czasów przeszła jej hiszpańska nazwa – Isla Tortuga. Gdybyś teraz zapytał kogoś, drogi Czytelniku, „o co chodzi ztą Tortugą?”... być może opowiedziano by Tobie historię zparu filmów fabularnych, mniej bądź bardziej oderwaną od rzeczywistości. Ale mało kto opowie Ci ofaktach. Historia ma to do siebie, że zbiegiem lat często „pokrywa się kurzem”, aim starsze imniej znaczące dla przyszłości wydarzenie, czy postać, tym szybciej. Z biegiem czasu prawda historyczna wielokrotnie się ulatnia. Pozostają wjej miejsce mity ilegendy, które obrastają niczym chwasty wokół faktów. Chwasty nie wyrywane, wkońcu zakryją całkowicie prawdę. Weźmy na przykład taką Troję. W mitach głośno oniej było od zawsze, ale ile musieli się natrudzić archeolodzy, aby udowodnić, że wogóle kiedykolwiek istniała. Ważne jest, aby prawdziwa pamięć historyczna nigdy nie zniknęła, aczkolwiek kiełkujące gdzieś wczłowieku ziarnko romantyzmu, nakazuje mieć sentyment do półbajkowych bohaterów iich niestworzonych przygód. Jednak wtrudnym iniekończącym się procesie badania przeszłości, chodzi owyciągnięcie faktów spod kurzu mitów ilegend. Właśnie to chciałem uczynić pochylając się nad sprawą Tortugi. Zależało mi, aby odpowiedzieć na pytanie: czym ta wyspa wrzeczywistości była? Dlaczego na dźwięk jej nazwy, która winna być tak miło kojarzona zżółwiami, niespełna 400 lat temu nasuwały się zupełnie inne skojarzenia – nie do końca już tak miłe? Jakie znaczenie miałten ledwo dostrzegany punkt na mapie?

Spróbujmy razem przemierzyć tamten świat sprzed trzech ipół stulecia, by zobaczyć jak się sprawy rzeczywiście miały. Wczujmy się wnietypową, rzadko spotykaną, oraz fascynującą historię wyspy Tortuga ijej wyjątkowych mieszkańców. Historię, która jak uznałem, jest warta opisania. Jeśli znudzi cię ta opowieść, drogi Czytelniku, nie wiń za to przeszłości tamtej krainy. Zrzuć to na barki mej słabej twórczości iamatorstwa.