39,90 zł
Otwarcie serii „Inne Konstelacje Olgi Tokarczuk”, w której ukazują się ulubione książki laureatki Literackiej Nagrody Nobla.
Trąbka do słuchania Leonory Carrington to jedna z najważniejszych powieści feministycznych. Ekscentryczna i wyzwolicielska.
Pierwszy raz przeczytałam Trąbkę do słuchania bez znajomości biografii autorki, miałam więc niesamowitą możliwość przeżycia tej niedużej powieści w całej swojej czytelniczej niewinności. Nie wiedziałam, że Leonora Carrington była malarką, że prawie całe życie spędziła na emigracji w Meksyku, że przez jakiś czas była w związku z jednym z największych surrealistów Maxem Ernstem. Anarchiczność i przewrotność tej niewielkiej książeczki zrobiła na mnie jednak tak wielkie wrażenie, że zapamiętałam ją na całe życie.
(fragment posłowia Olgi Tokarczuk)
Dobroduszna staruszka Marion Leatherby mieszka wraz z synem Galahadem i jego rodziną. Głucha, łysa i bezzębna, traktowana z jawną niechęcią przez najbliższych, zachowuje pogodę ducha, marząc o podróży do Laponii. Pewnego dnia otrzymuje od przyjaciółki Carmeli przyrząd, który umożliwi jej podsłuchiwanie otoczenia w sekrecie przed innymi. W ten sposób dowiaduje się, że rodzina chce ją wysłać do domu starców.
Marion trafia do pensjonatu zwanego Przybytkiem Światła, prowadzonego przez Doktora Gambita i jego żonę. Gambitowie rządzą ośrodkiem twardą ręką, stosując wobec pacjentek jedyną nadrzędną zasadę: „dla waszego dobra”. Do czasu aż w Przybytku Światła wybucha bunt…
TRĄBKA DO SŁUCHANIA jest powieścią przewrotną, szaloną i wymykającą się wszelkim kategoriom. Perypetie ekscentrycznej Marion to historia kobiet pragnących wolności i przywrócenia im należnego miejsca w świecie. Ta ironiczna opowieść jest też pastiszem opresyjnej rzeczywistości oraz triumfem nieposkromionej wyobraźni.
Leonora Carrington (1917–2011) – malarka, pisarka, rzeźbiarka, skandalistka, feministka. Tworzyła burzliwy związek z wybitnym surrealistą Maksem Ernstem. Urodziła się w Wielkiej Brytanii, większość życia spędziła w Meksyku. Dzięki kultowej powieści Trąbka do słuchania zyskała sławę w Europie oraz Ameryce i stała się ikoną meksykańskiego feminizmu.
Olga Tokarczuk o serii „Inne Konstelacje”:
Dobre książki chodzą własnymi drogami. Mają własne życie. Niektóre z nich nigdy nie dostępują popularności i ogólnego podziwu, inne tylko przez dłuższą chwilę cieszą się zainteresowaniem i są powszechnie czytane, a potem ulegają dziwnemu zapomnieniu na jakiś czas. Jeszcze inne, te najbardziej ekscentryczne, nigdy nie przenikają do szerszej świadomości i tkwią gdzieś na peryferiach literackiego kosmosu, świecąc swoim światłem i tworząc konstelacje o przedziwnych kształtach.
W tej serii to właśnie na nie chcemy zwrócić uwagę czytelników. Nie oglądając się na kanony, gatunki, czasy, miejsca i języki, pozwolić im zabłysnąć i przywołać sensy, o których nie mieliśmy pojęcia. Pozwolić im odkryć się na nowo.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 234
Leonora Carrington (1917–2011) – malarka, pisarka, rzeźbiarka, skandalistka, feministka. Tworzyła burzliwy związek z wybitnym surrealistą Maksem Ernstem. Urodziła się w Wielkiej Brytanii, większość życia spędziła w Meksyku. Dzięki kultowej powieści Trąbka do słuchania zyskała sławę w Europie oraz Ameryce i stała się ikoną meksykańskiego feminizmu.
Kiedy Carmela dała mi w prezencie trąbkę do słuchania, mogła była przewidzieć, jakie będą tego skutki. Nie nazwałabym Carmeli dziewczyną złośliwą, powiedziałabym raczej, że ma osobliwe poczucie humoru. Trąbka była swego rodzaju pięknym, choć niezbyt nowoczesnym aparatem; inkrustowana srebrem i macicą perłową, wyginała się wspaniale niczym róg bizona. Odznaczała się zresztą nie tylko urodą – potęgowała dźwięk do tego stopnia, że nawet ja byłam w stanie słyszeć zwykłą rozmowę.
Muszę tu powiedzieć, że podeszły wiek bynajmniej nie nadwyrężył moich zmysłów. Mam wciąż doskonały wzrok, choć używam okularów, kiedy czytam, co praktycznie mi się nie zdarza. To prawda, że reumatyzm wykrzywił nieco moje kości, nie przeszkadza mi to jednak zażywać przechadzki przy ładnej pogodzie i zamiatać mojego pokoju raz na tydzień, w czwartki, co jest ćwiczeniem zarówno pożytecznym, jak i przykładnym. Nadal pozostaję aktywnym członkiem społeczeństwa, przyjemnym i, jak sądzę, zabawnym, gdy jest po temu okazja. Fakt, że nie mam zębów i że nigdy nie umiałam nosić sztucznej szczęki, wcale mi nie dokucza. Nie muszę nikogo gryźć, jest zresztą cała masa miękkich i lekkostrawnych potraw, które z łatwością można sobie sprokurować bez szkody dla żołądka. Przetarte jarzyny, czekolada i chleb maczany w ciepłej wodzie są podstawą mojego skromnego pożywienia. Nigdy nie jem mięsa, gdyż uważam, że nie należy pozbawiać zwierząt życia, tym bardziej że mam trudności z przeżuwaniem.
Skończyłam dziewięćdziesiąt dwa lata i od jakichś pięćdziesięciu lat mieszkam z moim synem i jego rodziną. Nasz dom stoi w dzielnicy rezydencyjnej; w Anglii określono by go jako bliźniak z ogródkiem. Nie wiem, jak go nazywają tutaj, ale pewnie jakimś hiszpańskim odpowiednikiem „rozległej, otoczonej parkiem rezydencji”. To nieprawda, dom wcale nie jest rozległy, przeciwnie, jest ciasny i nie ma tu niczego, co by choć z daleka przypominało park. Owszem, za domem jest miłe podwóreczko, które dzielę z moimi dwoma kotami, kurą, służącą i dwójką jej dzieci, paroma muchami i kaktusem zwanym maguey.
Mój pokój wychodzi na to urocze podwórko, co jest o tyle praktyczne, że nie muszę pokonywać schodów; wystarczy, że otworzę drzwi, żeby cieszyć się widokiem rozgwieżdżonego nieba w nocy albo porannego słońca – jedynego przejawu słonecznego blasku, jaki mogę znieść. Służąca Rozyna jest posępną Indianką i zawsze ma taką minę, jakby była obrażona na resztę ludzkości. Nie wydaje mi się, żeby mnie zaliczała do kategorii ludzi, toteż nasze stosunki są całkiem przyjemne. Kaktus, muchy i ja to rzeczy, które zajmują podwórko, jesteśmy elementami pejzażu i jako takie nas akceptuje. Koty to inna sprawa. Ich indywidualność przyprawia Rozynę o ataki radości bądź furii, w zależności od humoru. Z kotami rozmawia, do swoich dzieci nie odzywa się wcale, choć przypuszczam, że je na swój sposób lubi.
Nigdy nie udało mi się zrozumieć tego kraju i zaczynam się obawiać, że nigdy nie wrócę na północ, nigdy się stąd nie wydostanę. Nie wolno mi tracić nadziei, cuda się przecież zdarzają, i to bardzo często. Ludziom się zdaje, że pięćdziesiąt lat to wystarczająco długi okres, żeby poznać jakiś kraj, bo to przecież więcej niż połowa życia. Dla mnie pięćdziesiąt lat to tylko szmat czasu spędzonego w miejscu, które wcale mi nie odpowiada. Przez ostatnie czterdzieści pięć lat próbowałam stąd uciec. Ale nic z tego nie wyszło, chyba jakiś zły urok mnie tutaj trzyma. Któregoś dnia odkryję, dlaczego tak długo tu byłam, gdy już będę cieszyć się widokiem renów i śniegu, wiśni i łąk, gdy słuchać będę śpiewu drozdów.
Moje marzenia nie zawsze krążą wokół Anglii. Wcale nie mam specjalnej ochoty tam zamieszkać, choć będę musiała odwiedzić moją matkę w Londynie. Mocno się ostatnio postarzała, aczkolwiek nadal cieszy się doskonałym zdrowiem. Sto dziesięć lat to jeszcze nie tak wiele, przynajmniej z punktu widzenia Biblii. Margrave, jej lokaj, który śle mi pocztówki z widokiem pałacu Buckingham, mówi, że jest wciąż pełna werwy w swoim fotelu na kółkach. Jak ktoś w fotelu na kółkach może być pełen werwy, tego nie rozumiem! Mówi, że jest zupełnie ślepa, ale nie ma brody – to pewnie aluzja do mojej fotografii, którą jej posłałam na Gwiazdkę w zeszłym roku.
Istotnie, mam krótką siwą bródkę. Ludziom pospolitym może się wydawać odrażająca, ja osobiście uważam, że jest bardzo szykowna. Co kto lubi!
W Anglii spędziłabym kilka tygodni, po czym zrealizowałabym marzenie całego życia: pojechałabym do Laponii, dałabym się wieźć saniami zaprzężonymi w kudłate białe psy.
Ale to tylko dygresja; niechaj nikt nie myśli, że mój umysł daleko odlatuje. Owszem, odlatuje, ale nigdy nie dalej, niż mu na to pozwolę.
No więc mieszkam z Galahadem, ale przeważnie przebywam na podwórku.
Galahad jest głową licznej rodziny i daleko mu do zamożności. Żyje ze skromnej pensji, jaką otrzymują pracownicy konsulatu, którzy nie są ambasadorami. (Ambasadorzy, jak mi mówiono, dostają o wiele większe uposażenie). Ożenił się z córką dyrektora cementowni. Ona ma na imię Muriel, a jej rodzice są Anglikami. Muriel i Galahad mają pięcioro dzieci, najmłodsze mieszka razem z nami. Ten chłopak, Robert, ma dwadzieścia pięć lat i jest jeszcze kawalerem. Robert nie odznacza się przyjemnym charakterem i już jako dziecko źle się odnosił do kotów. Jeździ na motocyklu i zainstalował w domu telewizor. Od tego czasu coraz rzadziej pojawiam się w pokojach od frontu. Jeśli w ogóle tam czasem zachodzę, to raczej jako duch, że ośmielę się tak powiedzieć. Reszta rodziny, mam wrażenie, odetchnęła z ulgą, jako że moje maniery przy stole coraz bardziej kłócą się z przyjętymi zwyczajami. Z wiekiem człowiek staje się mniej wrażliwy na cudze i własne dziwactwa, na przykład mając czterdzieści lat, wahałabym się, czy jeść pomarańcze w zatłoczonym tramwaju lub autobusie, a dziś nie tylko bezkarnie bym je jadła, ale też bez rumieńca wstydu zjadłabym w publicznym pojeździe cały obiad, zapijając go szklaneczką porto, na które sobie czasem pozwalam.
Niemniej jednak staram się być pożyteczna i pomagam w kuchni, która sąsiaduje z moim pokojem. Obieram jarzyny, karmię kury i, jak już wspomniałam, przeprowadzam inne gwałtowne akcje, jak na przykład zamiatanie mojego pokoju w czwartki. Nikomu nie sprawiam kłopotu i utrzymuję swoje ciało w czystości bez niczyjej pomocy.
Każdy tydzień przynosi drobne radości: co wieczór, w pogodne dni, podziwiam niebo, gwiazdy i oczywiście księżyc, kiedy akurat na niego pora. W poniedziałki, jeśli jest pogoda, wychodzę na ulicę i idę dwie przecznice dalej odwiedzić moją przyjaciółkę Carmelę. Carmela mieszka w malutkim domku razem ze swoją siostrzenicą, która wypieka ciastka dla szwedzkiej herbaciarni, chociaż sama jest Hiszpanką. Carmela żyje sobie bardzo przyjemnie i jest prawdziwą intelektualistką. Czyta książki przez wytworne lornion i prawie wcale nie mamrocze do siebie jak ja. Robi na drutach bardzo ładne sweterki, ale jej prawdziwą namiętnością jest pisanie listów. Carmela śle listy na wszystkie strony świata do ludzi, których nigdy nie spotkała, i podpisuje się najrozmaitszymi romantycznymi imionami, nigdy oczywiście własnym. Carmela gardzi anonimami, zresztą byłyby niepraktyczne, bo kto odpowie na niepodpisany list? Te cudowne listy napisane delikatnym pismem Carmeli odlatują w świat niebiańską drogą – pocztą lotniczą. Nikt na nie nie odpowiada. To doprawdy nie do pojęcia, że ludzie nigdy nie mają na nic czasu.