Trauma. Od przemocy domowej do terroru politycznego - Judith L. Herman - ebook

Trauma. Od przemocy domowej do terroru politycznego ebook

Judith L. Herman

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Przełomowa praca na temat traumy i jej terapii. To bez wątpienia najważniejsza książka Judith L. Herman, która zrewolucjonizowała podejście do traumy oraz leczenia ofiar przemocy.

Autorka proponuje czytelnikom nowatorskie rozumienie zestawu problemów, które wcześniej omawiane były wyłącznie osobno. Na podstawie własnych badań oraz literatury Herman pokazuje zaskakujące paralele między tragediami prywatnymi i publicznymi. Skupia się na połączeniu perspektywy klinicznej i społecznej. Umożliwia ono jednoczesne zachowanie doświadczenia indywidualnego oraz skali politycznego kontekstu.

Precyzyjnie udokumentowana, wykorzystująca zeznania ofiar, dzienniki więzienne i literaturę, Trauma. Od przemocy domowej do terroru politycznego to wstrząsająca praca, która po ponad dwudziestu latach wciąż odmienia nasze myślenie.

Niesamowite osiągnięcie. Klasyka naszego pokolenia.

Bessel van der Kolk, autor Strachu ucieleśnionego

Judith L. Herman - amerykańska psychiatra i badaczka urodzona w 1942 roku. Wykładowczyni na Harvard Medical School. Była dyrektorką programu poświęconego ofiarom przemocy w Cambridge Health Alliance. Współtworzyła Women’s Mental Health Collective – organizację oferującą potrzebującym pomoc terapeutyczną. Badania Herman okazały się nieocenione w zakresie zrozumienia traumy oraz pomocy ofiarom. W 1996 roku otrzymała nagrodę International Society for Traumatic Stress Studies za życiowe dokonania, w 2000 roku została wyróżniona przez American Medical Women’s Association. W 2003 roku została honorową członkinią Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 543

Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo fajna. polecam.
00

Popularność




Podziękowania

Książka ta zawdzię­cza swoje powsta­nie ruchowi wyzwo­le­nia kobiet. Jej źró­dłem jest wspólny, femi­ni­styczny pro­jekt myśle­nia na nowo o tym, co nor­malne i nienor­malne w roz­woju i psy­cho­lo­gii zarówno kobiet, jak i męż­czyzn. Moimi men­tor­kami na tej dro­dze były Jean Baker Mil­ler i jej współ­pra­cow­niczki ze Stone Cen­ter oraz moja matka, Helen Block Lewis. Codzienna prak­tyka, dzięki któ­rej naro­dziła się ta książka, roz­po­częła się dwa­dzie­ścia lat temu wraz z powsta­niem Women’s Men­tal Health Col­lec­tive w Some­rville w Mas­sa­chu­setts. Zespół ten jest na­dal moim inte­lek­tu­al­nym domem, bez­piecz­nym miej­scem, gdzie myśli kobiet zostają sfor­mu­ło­wane i uznane za istotne. Jedna z człon­kiń kolek­tywu, Emily Schat­zow, jest moją naj­bliż­szą współ­pra­cow­niczką i part­nerką.

Sie­dem lat temu, w Cam­bridge Hospi­tal, mia­łam szczę­ście spo­tkać Mary Harvey. Nasza współ­praca dopro­wa­dziła do powsta­nia na oddziale psy­chia­trycz­nym szpi­tala pro­gramu Vic­tims of Vio­lence, prze­zna­czo­nego dla osób, które prze­żyły traumę. Mary kie­ruje dziś tym pro­gra­mem. Zasięg i jasność jej inte­lektu są nie­ustanną inspi­ra­cją dla mojego spo­sobu myśle­nia. Janet Yas­sen, z Boston Area Rape Cri­sis Cen­ter, super­wi­zo­wała mnie i Emily Schat­zow na wcze­snym eta­pie naszej pracy z gru­pami dla osób z doświad­cze­niem kazi­rodz­twa. Nie­dawno zaczęła pra­co­wać z nami przy pro­gra­mie Vic­tims of Vio­lence. Emily, Mary i Janet wspie­rają mnie jak mogą, żeby nie przy­tło­czyła mnie rze­czy­wi­stość świata kobiet.

Przez ostat­nie sie­dem lat mia­łam też zaszczyt bli­sko współ­pra­co­wać z dwoma męż­czy­znami, Bes­se­lem van der Kol­kiem i J. Chri­sto­phe­rem Per­rym, moimi kole­gami z Wydziału Psy­chia­trii Aka­de­mii Medycz­nej Uni­wer­sy­tetu Harvarda. Z Bes­se­lem wspól­nie pro­wa­dzi­li­śmy zaję­cia, pisa­li­śmy i zaj­mo­wa­li­śmy się bada­niami. Bez niego nie powsta­łaby też Boston Area Trauma Study Group, nie­for­malna grupa semi­na­ryjna, w ramach któ­rej spo­ty­kają się leka­rze i bada­cze pra­cu­jący z uchodź­cami, wete­ra­nami i ofia­rami prze­stępstw. Roz­mach pomy­słów Bes­sela jest dla mnie zawsze nie­zwy­kle inspi­ru­jący, a nasze poglądy na kwe­stie gen­der czę­sto pro­wa­dzą do żywych dys­ku­sji. Ponie­waż oby­dwoje tak samo lubimy się spie­rać, jak zga­dzać, wspólna praca jest wielką przy­jem­no­ścią.

Szczo­drość i inte­gral­ność Chrisa Perry’ego jako bada­cza są dla mnie sta­łym źró­dłem inspi­ra­cji. Jako kie­row­nik zespołu badaw­czego pra­cu­ją­cego nad zabu­rze­niami oso­bo­wo­ści był bar­dzo scep­tyczny wobec hipo­tezy o istot­no­ści doświad­cze­nia traumy w dzie­ciń­stwie, zde­cy­do­wał się jed­nak dokład­nie ją spraw­dzić. Choć na początku wyda­wało się, że nasza współ­praca będzie trudna, wspól­nie doj­rze­li­śmy i wpły­nę­li­śmy na sie­bie w zupeł­nie nie­ocze­ki­wany spo­sób. Moje myśle­nie się pogłę­biło i wzbo­ga­ciło dzięki temu part­ner­stwu.

I wresz­cie, wiele zawdzię­czam stu­den­tom i stu­dent­kom, współ­pra­cow­ni­kom i współ­pra­cow­nicz­kom, pacjent­kom i pacjen­tom oraz oso­bom, które brały udział w bada­niach i podzie­liły się ze mną swo­imi oso­bi­stymi doświad­cze­niami. Więk­szo­ści z nich, ze względu na koniecz­ność zacho­wa­nia zasady ano­ni­mo­wo­ści, nie mogę wymie­nić z imie­nia. Wyją­tek sta­no­wią osoby, które zgo­dziły się udzie­lić wywia­dów spe­cjal­nie do tej książki – osoby, które doświad­czyły traumy: Soha­ila Abdu­lai, Sarah Buel, Sha­ron Simone i Ken Smith; instruk­torka samo­obrony Melissa Soalt; a także tera­peuci i tera­peutki: Terence Keane, Shir­ley Moore, Her­bert Spie­gel, Jes­sica Wolfe i Pat Zie­gler.

Główną pracę kon­cep­cyjną nad książką wyko­na­łam pod­czas rocz­nego sty­pen­dium w Insty­tu­cie Mary Ingra­ham Bun­ting w Radc­liffe Col­lege, dzięki wspar­ciu John Simon Gug­gen­heim Memo­rial Foun­da­tion. Bes­sel van der Kolk, Susan Schech­ter i Ben­nett Simon podzie­lili się ze mną kry­tycz­nymi uwa­gami na temat wcze­śniej­szych wer­sji kilku roz­dzia­łów. Emily Schat­zow i San­dra Butler poświę­ciły swój czas, by prze­czy­tać cały maszy­no­pis. Dzięki ich komen­ta­rzom książka jest o wiele lep­sza. Na moje szczę­ście zaj­mo­wały się nią rów­nież pewne sie­bie i kom­pe­tentne redak­torki: Jo Ann Mil­ler i Vir­gi­nia LaPlante. Jo Ann z lek­ko­ścią pro­wa­dziła książkę od początku do końca. Vir­gi­nia zawsze wie­działa, co należy zro­bić, żeby książka była zro­zu­miała i miała wła­ściwą formę.

Naj­wię­cej zawdzię­czam rodzi­nie. Mój mąż, Jerry Berndt, od początku wie­dział, co go czeka, ponie­waż prze­żył już pisa­nie mojej pierw­szej książki. Oddany wła­snej wizji arty­stycz­nej, sza­no­wał też moją, być może nawet bar­dziej niż ja sama. Jego wspar­cie moralne i inte­lek­tu­alne nie miało końca, a poczu­cie humoru pozwo­liło nam prze­trwać.

Nie speł­niło się tylko jedno moje marze­nie. Mia­łam nadzieję, że wyda­nia książki dożyje moja matka. Głę­bia jej psy­cho­lo­gicz­nych wglą­dów, jej inte­lek­tu­alna odwaga i spój­ność, współ­czu­cie dla potrak­to­wa­nych nie­spra­wie­dli­wie i skrzyw­dzo­nych, jej słuszny gniew i rozu­mie­nie poli­tyki są moim dzie­dzic­twem. Książkę dedy­kuję jej pamięci.

Wprowadzenie

Typową reak­cją na akty okru­cień­stwa jest wyrzu­ce­nie ich ze świa­do­mo­ści. Pogwał­ce­nie ładu panu­ją­cego mię­dzy ludźmi jest cza­sem zbyt straszne, żeby mówić o tym gło­śno. Oto wła­ściwy sens słowa „nie­wy­po­wia­dalne”.

Okru­cień­stwa nie dają się jed­nak pogrze­bać. Rów­nie silne jak pra­gnie­nie wypar­cia kosz­maru jest prze­świad­cze­nie, że wypar­cie nie działa. Kul­tura ludowa pełna jest duchów, które nie chcą zejść do grobu, dopóki ich histo­ria nie zosta­nie opo­wie­dziana. Mor­der­stwo się wyda. Zacho­wa­nie w pamięci i opo­wie­dze­nie prawdy o wstrzą­sa­ją­cych wyda­rze­niach jest koniecz­nym warun­kiem przy­wró­ce­nia ładu spo­łecz­nego, a także uzdro­wie­nia kon­kret­nych ofiar.

Kon­flikt pomię­dzy chę­cią wypar­cia strasz­nych zda­rzeń a chę­cią gło­śnego opo­wie­dze­nia o nich tkwi w samym cen­trum dia­lek­tyki traumy. Ludzie, któ­rzy spo­tkali się z okru­cień­stwem, czę­sto opo­wia­dają swoje histo­rie w spo­sób bar­dzo emo­cjo­nalny, pełen sprzecz­no­ści i frag­men­ta­ryczny; to pod­waża ich wia­ry­god­ność, a tym samym pozwala wypeł­nić sprzeczne nakazy: mówić i zara­zem strzec tajem­nicy. Dopiero kiedy prawda wyj­dzie na jaw, czło­wiek może roz­po­cząć zdro­wie­nie. Jed­nak zde­cy­do­wa­nie dużo czę­ściej tajem­nica zostaje zacho­wana, a histo­ria trau­ma­tycz­nych wyda­rzeń, zamiast przy­brać kształt zwer­ba­li­zo­wa­nej opo­wie­ści, staje się symp­to­mem.

Cier­pie­nie psy­chiczne, będące typo­wym obja­wem traumy, wska­zuje na obec­ność nie­wy­po­wie­dzia­nej tajem­nicy i jed­no­cze­śnie odciąga od niej uwagę. Widać to mię­dzy innymi w tym, jak osoby strau­ma­ty­zo­wane prze­cho­dzą od stanu apa­tii do ponow­nego prze­ży­wa­nia tra­gicz­nych wyda­rzeń. Dia­lek­tyka traumy pro­wa­dzi do skom­pli­ko­wa­nych, cza­sem nader zaska­ku­ją­cych prze­mian w świa­do­mo­ści, które Geo­rge Orwell, jeden z dwu­dzie­sto­wiecz­nych poszu­ki­wa­czy prawdy, nazwał „dwój­my­śle­niem”, a spe­cja­li­ści od zdro­wia psy­chicznego, szu­ka­jący słów wywa­żo­nych i pre­cy­zyj­nych, „dyso­cja­cją”. Pro­wa­dzi ona do pro­te­uszo­wych, dra­ma­tycz­nych, czę­sto wręcz dzi­wacz­nych obja­wów histe­rii, w któ­rej Freud, całe stu­le­cie temu, roz­po­znał ukryty komu­ni­kat o wyko­rzy­sta­niu sek­su­al­nym w dzie­ciń­stwie.

Świad­ko­wie ule­gają dia­lek­tyce traumy tak samo jak ofiary. Temu, kto obser­wuje, trudno zacho­wać spo­kój i jasność myśle­nia, dostrzec w jed­nym momen­cie wię­cej niż kilka frag­men­tów obrazu, pozbie­rać wszyst­kie kawałki i dopa­so­wać je do sie­bie. Jesz­cze trud­niej jest zna­leźć język, który pozwoli rze­tel­nie i prze­ko­nu­jąco prze­ka­zać to, co się widziało. Ludzie usi­łu­jący opi­sać okru­cień­stwa, któ­rych byli świad­kami, także ryzy­kują wła­sną wia­ry­god­ność. Mówić publicz­nie o tym, co się wie o aktach okru­cień­stwa, to dobro­wol­nie nara­żać się na styg­ma­ty­za­cję, któ­rej doświad­czają ofiary.

Wie­dza o tra­gicz­nych zda­rze­niach prze­nika nie­kiedy do spo­łecz­nej świa­do­mo­ści, ale rzadko utrzy­muje się w niej na długo. Zaprze­cze­nie, wypar­cie i dyso­cja­cja na pozio­mie spo­łecz­nym dzia­łają tak samo jak na pozio­mie indy­wi­du­al­nym. Stu­dia nad traumą mają swoją „pod­ziemną” histo­rię. Podob­nie jak prze­ży­wa­jący traumę ludzie, zosta­li­śmy odcięci od wie­dzy o naszej prze­szło­ści. Podob­nie jak oni, musimy zro­zu­mieć prze­szłość, żeby odzy­skać teraź­niej­szość i przy­szłość. Dla­tego rozu­mie­nie traumy musi się zacząć od ponow­nego odkry­cia histo­rii.

Leka­rze znają ten wyjąt­kowy moment wglądu, który nastę­puje, gdy wyparte myśli, uczu­cia i wspo­mnie­nia uka­zują się świa­do­mo­ści. Momenty te zda­rzają się zarówno w histo­rii spo­łe­czeństw, jak i w histo­rii jed­no­stek. W latach sie­dem­dzie­sią­tych1 wystą­pie­nia kobie­cych ruchów wol­no­ścio­wych uka­zały ogromną skalę prze­mocy wobec kobiet. Ofiary, które dotąd mil­czały, zaczęły ujaw­niać swoje tajem­nice. Jako psy­chia­tra, odby­wa­jąc spe­cja­li­za­cję, usły­sza­łam wtedy od moich pacjen­tek wiele histo­rii o prze­mocy sek­su­al­nej i domo­wej. Dzięki zaan­ga­żo­wa­niu w dzia­łal­ność ruchów kobie­cych mogłam wystę­po­wać prze­ciwko doko­nu­ją­cemu się na grun­cie mojej pro­fe­sji zakła­my­wa­niu doświad­czeń kobiet i mówić o tym, czego byłam świad­kiem. Mój pierw­szy arty­kuł o kazi­rodz­twie, napi­sany wspól­nie z Lisą Hir­sch­man w 1976 roku, przez rok przed publi­ka­cją krą­żył „w pod­zie­miu”. Z całego kraju zaczę­ły­śmy otrzy­my­wać listy od kobiet, które ni­gdy dotąd nie opo­wie­działy swo­ich histo­rii. Dzięki nim uświa­do­mi­ły­śmy sobie siłę wypo­wia­da­nia nie­wy­ra­żal­nego i na wła­snej skó­rze doświad­czy­ły­śmy twór­czej ener­gii, która uwal­nia się po usu­nię­ciu zapór zaprze­cze­nia i wypar­cia.

Trauma jest owo­cem dwóch dekad badań nauko­wych i pracy kli­nicz­nej z ofia­rami prze­mocy sek­su­al­nej i domo­wej. Odzwier­cie­dla się w niej rów­nież stale posze­rza­jący się krąg doświad­czeń z innymi prze­ży­wa­ją­cymi traumę ludźmi, w szcze­gól­no­ści z wete­ra­nami wojen­nymi i ofia­rami poli­tycz­nego ter­roru. Jest to książka o przy­wra­ca­niu połą­czeń: pomię­dzy tym, co publiczne, i tym, co pry­watne, pomię­dzy jed­nostką i spo­łe­czeń­stwem, pomię­dzy kobietą i męż­czy­zną. Jest to książka o tym, co wspólne. Wspólne ofia­rom gwałtu i wete­ra­nom wojen­nym, mal­tre­to­wa­nym kobie­tom i więź­niom poli­tycz­nym, ludziom uwię­zio­nym w roz­le­głych obo­zach kon­cen­tra­cyj­nych stwo­rzo­nych przez rzą­dzą­cych całymi naro­dami tyra­nów i ludziom uwię­zio­nym w małych, ukry­tych obo­zach kon­cen­tra­cyj­nych stwo­rzo­nych przez tyra­nów rzą­dzą­cych w ich domach.

Psy­cho­lo­giczne szkody, jakie wyrzą­dza prze­ży­cie strasz­nych wyda­rzeń, są moż­liwe do prze­wi­dze­nia. Zabu­rze­nia trau­ma­tyczne sta­no­wią całe spek­trum, od skut­ków jed­nego wstrzą­sa­ją­cego zda­rze­nia po bar­dziej zło­żone skutki dłu­go­trwa­łej i powta­rza­ją­cej się prze­mocy. Obo­wią­zu­jące poję­cia dia­gno­styczne, a zwłasz­cza powszechne dia­gno­zo­wa­nie u kobiet cięż­kich zabu­rzeń oso­bo­wo­ści, czę­sto nie pozwa­lały roz­po­znać, że fak­tyczną przy­czyną obser­wo­wa­nych obja­wów jest doświad­cze­nie prze­mocy. W pierw­szej czę­ści książki przed­sta­wiam spek­trum metod przy­sto­so­wy­wa­nia się do trau­ma­tycz­nych doświad­czeń i pro­po­nuję nową kate­go­rię dia­gno­styczną dla zabu­rzeń wystę­pu­ją­cych u ofiar dłu­go­trwa­łej i powta­rza­ją­cej się prze­mocy.

Ponie­waż u pod­staw róż­nych obja­wów traumy leżą takie same przy­czyny, pro­ces zdro­wie­nia rów­nież prze­biega w taki sam spo­sób. Główne etapy lecze­nia to zapew­nie­nie bez­pie­czeń­stwa, rekon­struk­cja trau­ma­tycz­nej histo­rii oraz odbu­dowa więzi mię­dzy zdro­wie­jącą osobą i wspól­notą, do któ­rej należy. Druga część książki pre­zen­tuje ogólny obraz pro­cesu lecze­nia i pro­po­nuje nowe ramy poję­ciowe dla psy­cho­te­ra­pii traumy. Zarówno opis zabu­rzeń trau­ma­tycz­nych, jak i zasady lecze­nia ilu­stro­wane są opo­wie­ściami osób uczest­ni­czą­cych w trau­ma­tycz­nych zda­rze­niach i stu­diami przy­pad­ków pocho­dzą­cymi ze zróż­ni­co­wa­nej lite­ra­tury.

Książka ta czer­pie także z moich daw­niej­szych badań nad ofia­rami kazi­rodz­twa i z pro­wa­dzo­nych przeze mnie sto­sun­kowo nie­dawno badań nad wpły­wem traumy dzie­cię­cej na zabu­rze­nie znane jako oso­bo­wość bor­der­line. Dane kli­niczne pocho­dzą z dwu­dzie­stu lat pracy w femi­ni­stycz­nej kli­nice zdro­wia psy­chicz­nego oraz dzie­się­ciu lat pracy wykła­dow­czyni i super­wi­zorki w uni­wer­sy­tec­kim szpi­talu kli­nicz­nym.

Naj­waż­niej­szą czę­ścią książki są opo­wie­ści osób, które prze­żyły traumę. Żeby chro­nić ich pry­wat­ność, posłu­guję się pseu­do­ni­mami. Od tej zasady są dwa wyjątki: po pierw­sze, nie ano­ni­mi­zuję nazwisk tera­peu­tów i leka­rzy2, któ­rzy udzie­lali mi wywia­dów na temat swo­jej pracy, i po dru­gie, nie ukry­wa­łam toż­sa­mo­ści ludzi, któ­rzy o swo­ich trau­ma­tycz­nych doświad­cze­niach opo­wia­dali już publicz­nie. Winiety poja­wia­jące się w książce są fik­cyjne, każda z nich jest skon­stru­owana na pod­sta­wie doświad­czeń wielu pacjen­tów, nie zaś jed­nej tylko osoby.

Ci, któ­rzy prze­żyli traumę, każą nam skła­dać frag­menty, rekon­stru­ować histo­rie, patrzeć na wystę­pu­jące w teraź­niej­szo­ści objawy przez pry­zmat wyda­rzeń z prze­szło­ści. Zale­żało mi, żeby w spoj­rze­niu na zja­wi­sko traumy połą­czyć per­spek­tywę kli­niczną i spo­łeczną, nie gubiąc przy tym ani zło­żo­no­ści indy­wi­du­al­nego doświad­cze­nia, ani skali poli­tycz­nego kon­tek­stu. Pod­ję­łam próbę zin­te­gro­wa­nia pozor­nie roz­łącz­nych obsza­rów wie­dzy, by stwo­rzyć poję­cia odno­szące się zarówno do doświad­czeń życia domo­wego i sek­su­al­nego, sfery tra­dy­cyj­nie iden­ty­fi­ko­wa­nej z kobie­co­ścią, jak i do doświad­czeń zwią­za­nych z udzia­łem w woj­nie i życiu poli­tycz­nym – sfery tra­dy­cyj­nie przy­pi­sa­nej męż­czy­znom.

Książka ta uka­zuje się w momen­cie, gdy dys­ku­sja publiczna na temat zbrodni powszech­nych w życiu sek­su­al­nym i domo­wym stała się moż­liwa za sprawą ruchów kobie­cych, a dys­ku­sja publiczna na temat zbrodni powszech­nych w życiu poli­tycz­nym stała się moż­liwa za sprawą ruchów na rzecz praw czło­wieka. Spo­dzie­wam się, że książka wzbu­dzi kon­tro­wer­sje. Po pierw­sze dla­tego, że jest napi­sana z femi­ni­stycz­nej per­spek­tywy. Po dru­gie dla­tego, że rzuca wyzwa­nie tra­dy­cyj­nym poję­ciom dia­gno­stycz­nym. Po trze­cie – i może naj­istot­niej­sze – dla­tego, że opo­wiada o rze­czach strasz­nych, o któ­rych nikt tak naprawdę nie chce słu­chać. Sta­ra­łam się wyra­żać swoje myśli języ­kiem, który pozo­staje w rela­cji, wier­nym zarówno pozba­wio­nej emo­cji i racjo­nal­nej tra­dy­cji mojej pro­fe­sji, jak i peł­nym pasji wystą­pie­niom ludzi, któ­rzy padli ofiarą prze­mocy i znie­wa­ża­nia. Poszu­ki­wa­łam języka, który nie ugnie się naka­zom dwój­my­śle­nia i pozwoli nam zbli­żyć się choć tro­chę do spo­tka­nia z nie­wy­po­wia­dal­nym.

CZĘŚĆ PIERW­SZA

Zaburzenia traumatyczne

Roz­dział 1

Zapomniana historia

Histo­ria stu­diów nad traumą jest oso­bliwą histo­rią nawro­tów amne­zji. Okresy postę­pów badaw­czych poja­wiały się na prze­mian z okre­sami cał­ko­wi­tego zapo­mnie­nia. W minio­nym stu­le­ciu paro­krot­nie obie­rano i nagle porzu­cano podobne spo­soby myśle­nia o trau­mie tylko po to, by ponow­nie odkryć je znacz­nie póź­niej. Kla­syczne źró­dła sprzed pięć­dzie­się­ciu lub stu lat czyta się dziś jak współ­cze­sne prace. Dzie­dzina ta, choć ma cie­kawą i bogatą tra­dy­cję, popa­dała w okresy nie­pa­mięci, po któ­rych musiała być zawsze powo­ły­wana na nowo.

Ta okre­sowa amne­zja nie jest rezul­ta­tem zwy­czaj­nych zmian w modzie, mają­cych wpływ na każde inte­lek­tu­alne przed­się­wzię­cie. Stu­dia nad traumą nie wyga­sają przez brak zain­te­re­so­wa­nia. Ich prze­kleń­stwem są raczej wzbu­dzane przez nie silne kon­tro­wer­sje. Stu­dia nad traumą wie­lo­krot­nie pro­wa­dziły ku sfe­rze nie­wy­obra­żal­nego, a kres przy­no­siły im fun­da­men­talne wąt­pli­wo­ści o cha­rak­te­rze świa­to­po­glą­do­wym.

Pro­wa­dzić stu­dia nad traumą to sta­wać twa­rzą w twarz zarówno z ludzką bez­bron­no­ścią w świe­cie natury, jak i z ludzką zdol­no­ścią do czy­nie­nia zła. Pro­wa­dzić stu­dia nad traumą zna­czy stać się świad­kiem strasz­li­wych wyda­rzeń. Kiedy zda­rze­nia te są kata­stro­fami natu­ral­nymi lub „dzie­łem Boga”, świa­dek natych­miast empa­ty­zuje z ofia­rami. Ale kiedy trau­ma­tyczne zda­rze­nia są zapro­jek­to­wane przez ludzi, świa­dek zostaje pochwy­cony w kon­flikt pomię­dzy ofiarą i sprawcą. Moralną nie­moż­li­wo­ścią jest pozo­stać neu­tral­nym wobec tego kon­fliktu. Obser­wa­tor zostaje zmu­szony do zaję­cia strony.

Kuszące jest zaję­cie strony sprawcy. Wszystko, o co sprawca prosi, to żeby obser­wa­tor nie robił nic. Sprawca odwo­łuje się tu do uni­wer­sal­nego pra­gnie­nia, żeby nie widzieć, nie sły­szeć i nie czy­nić nic złego. Ofiara dla odmiany prosi obser­wa­tora, żeby dzie­lił z nią brze­mię cier­pie­nia. Ofiara żąda dzia­ła­nia, zaan­ga­żo­wa­nia i pamię­ta­nia. Leo Eitin­ger, psy­chia­tra, który badał oca­la­łych z nazi­stow­skich obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych, opi­sał okrutny kon­flikt inte­re­sów mię­dzy ofiarą i obser­wa­torem: „Wojna i ofiary są czymś, o czym spo­łe­czeń­stwo woli nie pamię­tać. Woal zapo­mnie­nia ota­cza wszystko, co bole­sne i nie­przy­jemne. Oby­dwie strony stoją naprze­ciw sie­bie, twa­rzą w twarz, po jed­nej stro­nie ofiary, które pra­gną zapewne zapo­mnieć, ale nie potra­fią, po dru­giej stro­nie kie­ro­wani nader sil­nymi, choć może nie­uświa­do­mio­nymi moty­wami, stoją ci wszy­scy, któ­rzy pra­gną zapo­mnieć i któ­rym się to udaje. Ten kon­trast (…) staje się czę­sto bole­sny dla obu stron. Prze­gra­nymi (…) zostają ci, któ­rzy w tym nie­rów­nym dia­logu są naj­słabsi”3.

Żeby unik­nąć odpo­wie­dzial­no­ści za swoje zbrod­nie, sprawca robi wszystko, co w jego mocy, by sprzy­jać zapo­mnie­niu. Dys­kre­cja i mil­cze­nie są jego pierw­szą linią obrony. Jeżeli powo­ła­nie się na dys­kre­cję zawie­dzie, sprawca pod­waża wia­ry­god­ność ofiary. Skoro nie potrafi uci­szyć jej abso­lut­nie, chce się upew­nić, że nikt nie będzie jej słu­chać. Używa w tym celu argu­men­tów o god­nej podziwu róż­no­rod­no­ści, poczy­na­jąc od naj­bar­dziej bez­czel­nego zaprze­cze­nia, a koń­cząc na wyszu­ka­nych racjo­na­li­za­cjach. Po każ­dej zbrodni należy ocze­ki­wać tych samych prze­wi­dy­wal­nych wywo­dów: nic podob­nego nie miało miej­sca, ofiara kła­mie, ofiara prze­sa­dza, ofiara sama to na sie­bie spro­wa­dziła – w każ­dym wypadku oka­zuje się, że czas już zapo­mnieć i odejść do wła­snych spraw. Im sil­niej­szy jest sprawca, tym potęż­niej­sze jego pre­ro­ga­tywy do defi­nio­wa­nia rze­czy­wi­sto­ści i tym bar­dziej zwy­cię­skie oka­zują się jego argu­menty.

Argu­menty sprawcy są nie­od­parte, kiedy obser­wa­tor mie­rzy się z nimi sam. Bez wspar­cia oto­cze­nia obser­wa­tor z reguły pod­daje się poku­sie, by odwró­cić wzrok4. Dzieje się to nawet wtedy, gdy ofiara jest ide­ali­zo­wa­nym i cenio­nym przed­sta­wi­cie­lem spo­łe­czeń­stwa. Żoł­nie­rze wszyst­kich wojen, nawet ci uznani za boha­te­rów, uskar­żają się z gory­czą, że nikt nie chce znać prawdy o woj­nie. Kiedy pozy­cja ofiary jest od początku słab­sza (jak w przy­padku kobiet czy dzieci), ofiara może prze­ko­nać się, że naj­bar­dziej trau­ma­tyczne zda­rze­nia z jej życia wyda­rzyły się poza sferą spo­łecz­nie uzna­wa­nej rze­czy­wi­sto­ści. Jej doświad­cze­nie staje się nie­wy­po­wia­dalne.

Pro­wa­dzić stu­dia nad traumą to musieć wciąż wal­czyć z tą ten­den­cją do zdys­kre­dy­to­wa­nia ofiary lub uczy­nie­nia jej nie­wi­doczną. Histo­ria tej dzie­dziny to histo­ria burz­li­wych dys­ku­sji nad tym, czy osoby w sta­nach post­trau­ma­tycz­nych (post­trau­ma­tic con­di­tion) zasłu­gują na tro­skę i sza­cu­nek, czy raczej na pogardę; czy doświad­czają one auten­tycz­nego cier­pie­nia, czy tylko je pozo­rują; czy ich opo­wie­ści są praw­dziwe, czy fał­szywe, a jeżeli fał­szywe, to czy są narzu­cone przez wyobraź­nię, czy może umyśl­nie sfa­bry­ko­wane. Pomimo boga­tej lite­ra­tury doku­men­tu­ją­cej zja­wi­ska zwią­zane z traumą dys­ku­sja wciąż kon­cen­truje się na pod­sta­wo­wym pyta­niu, czy są one wia­ry­godne i rze­czy­wi­ste.

Wia­ry­god­ność nie tylko pacjen­tów, lecz rów­nież bada­czek i bada­czy traumy wciąż poda­wana jest w wąt­pli­wość. Kli­ni­cy­ści zbyt długo i uważ­nie słu­cha­jący strau­ma­ty­zo­wa­nych pacjen­tów czę­sto stają się podej­rzani dla swo­ich współ­pra­cow­ni­ków, jakby sta­wali się ska­żeni przez sam kon­takt. Uczone, które w bada­niach na tym polu wykra­czają zbyt daleko poza gra­nice kon­wen­cjo­nal­nych prze­ko­nań, czę­sto spo­ty­kają się ze swo­jego rodzaju izo­la­cją zawo­dową.

Żeby trau­ma­tyczna rze­czy­wi­stość mogła zaist­nieć w świa­do­mo­ści, konieczny jest kon­tekst spo­łeczny, który wzmac­nia i chroni ofiary oraz pozwala zawrzeć sojusz ofia­rom i świad­kom. Dla poje­dyn­czych ofiar kon­tekst ten wytwa­rzany jest przez rela­cje z przy­ja­ciółmi, uko­cha­nymi oso­bami i rodziną. Dla spo­łe­czeń­stwa kon­tekst ten wytwa­rzany jest przez ruchy poli­tyczne dające głos wyklu­czo­nym i słab­szym.

Sys­te­ma­tyczne stu­dia nad traumą są więc zależne od popar­cia ruchów poli­tycz­nych. Samo pyta­nie, czy stu­dia takie mogą być pro­wa­dzone i dys­ku­to­wane publicz­nie, jest w isto­cie pyta­niem o cha­rak­te­rze poli­tycz­nym. Uza­sad­nie­nie pro­wa­dze­nia stu­diów nad traumą wojenną moż­liwe jest tylko w kon­tek­ście, w któ­rym kwe­stio­no­wana jest zasad­ność ofiary mło­dych męż­czyzn na woj­nie. Uza­sad­nie­nie pro­wa­dze­nia stu­diów nad traumą sek­su­alną i domową moż­liwe jest tylko w kon­tek­ście, w któ­rym kwe­stio­no­wana jest pod­po­rząd­ko­wana rola kobiet i dzieci. Postępy w tej dzie­dzi­nie moż­liwe są tylko przy wspar­ciu ruchu poli­tycz­nego dość potęż­nego, by mógł uza­sad­nić silną wspól­notę mię­dzy bada­czami i pacjen­tami, a także by mógł prze­ciw­sta­wić się tak powszech­nemu w spo­łe­czeń­stwie pro­ce­sowi zapo­mi­na­nia i zaprze­cza­nia. Wypar­cie, dyso­cja­cja i zaprze­cze­nie wystę­pują w świa­do­mo­ści spo­łecz­nej tak samo jak w świa­do­mo­ści indy­wi­du­al­nej.

W minio­nych stu­le­ciach pewne formy traumy trzy­krot­nie uka­zały się świa­do­mo­ści spo­łecz­nej. Za każ­dym razem postępy w bada­niach danego typu traumy doko­ny­wały się przy wspar­ciu ruchów poli­tycz­nych. Jako pierw­sza uka­zała się histe­ria, arche­typ zabu­rze­nia psy­chicz­nego wystę­pu­ją­cego u kobiet. Stu­dia nad nią wyro­sły z repu­bli­kań­skiego, anty­kle­ry­kal­nego ruchu dzia­ła­ją­cego w póź­nych latach dzie­więt­na­stego wieku we Fran­cji. Drugi był shell shock, czyli ner­wica wojenna. Stu­dia nad nią roz­po­częto w Anglii i Sta­nach Zjed­no­czo­nych po pierw­szej woj­nie świa­to­wej, a szczyt osią­gnęły po woj­nie w Wiet­na­mie. Zała­ma­nie się kultu wojny oraz wystą­pie­nia ruchów anty­wo­jen­nych sta­no­wiły poli­tyczny kon­tekst tych badań. Trzeci wresz­cie typ traumy dotarł do świa­do­mo­ści publicz­nej w naj­bliż­szej nam prze­szło­ści – jest nią prze­moc sek­su­alna i domowa. Jej kon­tekst poli­tyczny sta­no­wią ruchy femi­ni­styczne w Euro­pie Zachod­niej i Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Nasze współ­cze­sne rozu­mie­nie traumy jest wyni­kiem syn­tezy tych trzech nie­za­leż­nych kie­run­ków badań.

Heroiczne stulecie histerii

Na prze­strzeni dwóch dzie­się­cio­leci dzie­więt­na­stego wieku zabu­rze­nie okre­ślane jako histe­ria sta­no­wiło przed­miot poważ­nych badań. Ter­min „histe­ria” był w tym cza­sie znany tak powszech­nie, że nikt wła­ści­wie nie podej­mo­wał próby stwo­rze­nia jego sys­te­ma­tycz­nej defi­ni­cji. Oddajmy głos jed­nemu z histo­ry­ków: „Przez dwa­dzie­ścia pięć stu­leci histe­ria ucho­dziła za dziwną cho­robę o trud­nych do powią­za­nia i nie­zro­zu­mia­łych obja­wach. Więk­szość leka­rzy sądziła, że jest to cho­roba doty­ka­jąca wyłącz­nie kobiety, mająca źró­dło w funk­cjo­no­wa­niu macicy”5. Jak wyja­śnia inny histo­ryk, histe­ria była „dra­ma­tyczną meta­forą medyczną wszyst­kiego, co męż­czy­znom jawiło się w płci prze­ciw­nej jako tajem­ni­cze lub zbyt trudne do znie­sie­nia”6.

Ojcem zało­ży­cie­lem badań nad histe­rią był wybitny fran­cu­ski neu­ro­log Jean-Mar­tin Char­cot. Jego kró­le­stwem było Selpêtrière, stary, roz­le­gły kom­pleks szpi­talny, który od dawna słu­żył za schro­nie­nie naj­bar­dziej wynędz­nia­łym przed­sta­wi­cie­lom fran­cu­skiego pro­le­ta­riatu: żebra­kom, pro­sty­tut­kom i obłą­ka­nym. Char­cot prze­kształ­cił tę zapo­mnianą pla­cówkę w świą­ty­nię współ­cze­snej nauki, do któ­rej, żeby pra­co­wać z mistrzem, zjeż­dżali się najam­bit­niejsi i naj­bar­dziej uta­len­to­wani męż­czyźni zaj­mu­jący się nowymi dys­cy­pli­nami nale­żą­cymi do neu­ro­logii i psy­chia­trii. Pośród wielu wybit­nych leka­rzy, któ­rzy odbyli piel­grzymkę do Selpêtrière, zna­leźli się Pierre Janet, Wil­liam James i Zyg­munt Freud7.

Stu­dia nad histe­rią poru­szyły wyobraź­nię zbio­rową jako wielka wyprawa w nie­znane. Bada­nia Char­cota zdo­były roz­głos nie tylko w świe­cie lekar­skim, lecz rów­nież w szer­szych krę­gach świata lite­ra­tury i poli­tyki. Jego wtor­kowe wykłady były spek­ta­klami, na które uczęsz­czała „wie­lo­barwna publicz­ność ścią­ga­jąca z całego Paryża: pisa­rze, leka­rze, słynni akto­rzy i aktorki oraz damy z pół­światka. Wszy­scy pełni drę­czą­cej cie­ka­wo­ści”8. W trak­cie wykła­dów swoje odkry­cia doty­czące histe­rii Char­cot ilu­stro­wał roz­gry­wa­ją­cymi się na oczach widzów poka­zami. Brały w nich udział pacjentki – kobiety, które w Selpêtrière zna­la­zły schro­nie­nie od świata nie­ustan­nej prze­mocy, wyko­rzy­sta­nia i gwałtu. Był to azyl zapew­nia­jący im wię­cej bez­pie­czeń­stwa i ochrony, niż doświad­czyły kie­dy­kol­wiek wcze­śniej, a spe­cjal­nie wybrana grupa kobiet, które stały się gwiaz­dami poka­zów Char­cota, zdo­była tam nie­mal sławę.

Char­co­towi należy się wiel­kie uzna­nie za sam fakt pod­ję­cia stu­diów nad histe­rią. Jego pre­stiż przy­dał wia­ry­god­no­ści dzie­dzi­nie, o któ­rej sądzono, że leży poza obsza­rem poważ­nych badań nauko­wych. Przed cza­sami Char­cota histe­ryczne kobiety były uzna­wane za symu­lantki, a ich lecze­nie zostało oddane w ręce hip­no­ty­ze­rów i cie­szą­cych się popu­lar­no­ścią uzdro­wi­cieli. Po śmierci Char­cota Freud wychwa­lał go jako pro­tek­tora i wyzwo­li­ciela cho­rych: „Histe­rycz­kom nie dawano wiary w żad­nej kwe­stii. Pod­sta­wową rze­czą, jaką zro­bił Char­cot, było przy­wró­ce­nie należ­nej rangi temu tema­towi. Ludzie powoli oduczali się pogar­dli­wych uśmiesz­ków, z któ­rymi spo­ty­kały się wszyst­kie pacjentki. Nie było już z góry prze­są­dzone, że pacjentka jest symu­lantką, ponie­waż Char­cot mocą swo­jego auto­ry­tetu wsparł prze­ko­na­nie o auten­tycz­no­ści i obiek­tyw­no­ści skła­da­ją­cych się na histe­rię zja­wisk”9.

Char­cot miał do histe­rii – którą okre­ślał mia­nem „Wiel­kiej Neu­rozy” – podej­ście tak­so­no­miczne. Dużą wagę przy­wią­zy­wał do szcze­gó­ło­wych obser­wa­cji, opi­sów i kla­sy­fi­ka­cji. Cha­rak­te­ry­styczne dla histe­rii symp­tomy doku­men­to­wał na wszel­kie dostępne spo­soby, nie tylko na piśmie, ale też za pomocą rysun­ków i foto­gra­fii. Char­cot kon­cen­tro­wał się na tych symp­to­mach histe­rii, które przy­po­mi­nają zabu­rze­nia wywo­łane uszko­dze­niami neu­ro­lo­gicz­nymi: para­liż, utrata zmy­słów, kon­wul­sje, amne­zja. W roku 1880 wyka­zał, że symp­tomy te mają cha­rak­ter psy­cho­lo­giczny, gdyż mogą zostać sztucz­nie wywo­łane i usu­nięte za pomocą hip­nozy.

Cho­ciaż Char­cot z takim pie­ty­zmem obser­wo­wał symp­tomy swo­ich histe­rycz­nych pacjen­tek, nie oka­zy­wał naj­mniej­szego zain­te­re­so­wa­nia ich życiem wewnętrz­nym. Ich emo­cje postrze­gał jako symp­tomy do ska­ta­lo­go­wa­nia. Do ich wypo­wie­dzi odno­sił się za pomocą słowa „woka­li­za­cja”. Sto­su­nek, jaki miał do swo­ich pacjen­tek, widoczny jest w dosłow­nym zapi­sie jed­nego z jego wtor­ko­wych wykła­dów, pod­czas któ­rego młoda kobieta znaj­du­jąca się w hip­no­tycz­nym tran­sie miała posłu­żyć do zade­mon­stro­wa­nia kon­wul­syj­nego ataku histe­rycz­nego:

Char­cot: Przy­ci­śnijmy raz jesz­cze histe­rio­genny punkt. (Asy­stent dotyka oko­lic odbytu pacjentki). I zaczy­namy wszystko od nowa. Nie­kiedy pacjentka może nawet przy­gryźć sobie język, ale to nie jest czę­ste. Pro­szę spoj­rzeć na wygięte w łuk plecy, które dosko­nale znamy z pod­ręcz­nika.

Pacjentka: Mamo, boję się.

Char­cot: Pro­szę zwró­cić uwagę na wybu­chy emo­cji. Jeżeli pozo­sta­wi­li­by­śmy sprawy ich wła­snemu bie­gowi, to doszli­by­śmy szybko do zacho­wań epi­lep­to­idal­nych… (Pacjentka znowu pła­cze: „O! Mamo”).

Char­cot: Ponow­nie, odno­tujmy te krzyki. Ktoś mógłby zapewne powie­dzieć, że mamy tu sporo hałasu o nic10.

Ambi­cją następ­ców Char­cota było wykro­cze­nie poza jego doko­na­nia dzięki wska­za­niu przy­czyn histe­rii. Szcze­gól­nie wyra­zi­sta była rywa­li­za­cja pomię­dzy Jane­tem i Freu­dem. Każdy z nich pra­gnął jako pierw­szy doko­nać wiel­kiego odkry­cia11. Na dro­dze do celu bada­cze ci uświa­do­mili sobie, że nie wystar­czy doko­ny­wać obser­wa­cji i kla­sy­fi­ka­cji cier­pią­cych na histe­rię kobiet. Trzeba było z nimi roz­ma­wiać. Przez te krót­kie dzie­sięć lat uczeni męż­czyźni wysłu­chi­wali kobiet z nie­spo­ty­ka­nym dotąd zaan­ga­żo­wa­niem i sza­cun­kiem. Odby­wane z codzienną regu­lar­no­ścią wie­lo­go­dzinne spo­tka­nia z histe­rycz­nymi pacjent­kami nie były niczym nie­ty­po­wym. Pocho­dzące z tego okresu stu­dia przy­pad­ków czyta się nie­mal tak, jak efekt współ­pracy mię­dzy leka­rzem a pacjen­tem.

Bada­nia te przy­nio­sły owoce. W poło­wie lat dzie­więć­dzie­sią­tych dzie­więt­na­stego wieku Janet we Fran­cji, a Freud wraz ze swym współ­pra­cow­ni­kiem Jose­phem Breu­erem w Wied­niu doszli do ude­rza­jąco podob­nych wnio­sków: histe­ria oka­zała się sta­nem wywo­ła­nym przez trau­ma­tyczne doświad­cze­nia. Nie­da­jące się znieść uczu­cia sta­no­wiące reak­cję na trau­ma­tyczne zda­rze­nia pro­wa­dziły do zmian stanu świa­do­mo­ści, co indu­ko­wało z kolei symp­tomy histe­rii. Janet przej­ście w ów stan świa­do­mo­ści nazy­wał „dyso­cja­cją”12, Brauer i Freud mówili o „podwój­nej świa­do­mo­ści”13.

Zarówno Janet, jak i Freud dostrze­gali istotne podo­bień­stwo mię­dzy owymi zmie­nio­nymi sta­nami świa­do­mo­ści a sta­nami indu­ko­wa­nymi przez hip­nozę. Janet uwa­żał, że skłon­ność do dyso­cja­cji lub wcho­dze­nia w trans hip­no­tyczny jest wyni­kiem sła­bo­ści psy­chicz­nej oraz podat­no­ści na mani­pu­la­cję. Brauer i Freud argu­men­to­wali za poglą­dem prze­ciw­nym, zgod­nie z któ­rym histe­ria – wraz z towa­rzy­szą­cymi jej odmien­nymi sta­nami świa­do­mo­ści – może wystą­pić u ludzi „cha­rak­te­ry­zu­ją­cych się umy­słem jako żywo kla­row­nym, mają­cych dosko­nale ukształ­to­waną siłę woli, pięk­nie wyro­biony cha­rak­ter i nader kry­tycz­nych”14.

Zarówno Janet, jak i Freud dostrze­gli, że soma­tyczne objawy histe­rii wska­zują na obec­ność ukry­tych repre­zen­ta­cji wstrzą­sa­ją­cych zda­rzeń, które zostały usu­nięte poza obręb świa­do­mo­ści. Janet postrze­gał swoje histe­ryczne pacjentki jako kie­ro­wane „pod­świa­domą upo­rczywą myślą” (sub­con­scious fixed ideas), będącą wspo­mnie­niem „trau­ma­tycz­nego zda­rze­nia”15. Breuer i Freud w swo­jej ponad­cza­so­wej pracy pisali, że „czło­wiek chory na histe­rię cierpi w znacz­nej mie­rze na wspo­mnie­nia”16.

W poło­wie lat dzie­więć­dzie­sią­tych dzie­więt­na­stego wieku bada­cze ci odkryli także, że objawy histe­rii mogą ustą­pić, kiedy trau­ma­tyczne wspo­mnie­nia i towa­rzy­szące im prze­możne uczu­cia powrócą i zostaną wyra­żone w sło­wach. Ta metoda lecze­nia stała się pod­stawą współ­cze­snej psy­cho­te­ra­pii. Janet nazy­wał ją ana­lizą psy­cho­lo­giczną, Breuer i Freud uży­wali zaś ter­minu „odre­ago­wa­nie” (abre­ac­tion) lub „kathar­sis”. Jesz­cze póź­niej Freud nazwał ją „psy­cho­ana­lizą” (psy­cho-ana­ly­sis). Ale naj­prost­sze i zapewne naj­lep­sze okre­śle­nie stwo­rzyła jedna z pacjen­tek Breu­era. Była nią uta­len­to­wana, inte­li­gentna i cier­piąca na silne zabu­rze­nia kobieta, któ­rej Breuer nadał pseu­do­nim Anna O. Swój intymny dia­log z Breu­erem nazy­wała „lecze­niem roz­mową”17 (tal­king cure).

Współ­praca mię­dzy leka­rzem a pacjentką była rodza­jem podróży, pod­czas któ­rej dzięki dro­bia­zgo­wej rekon­struk­cji prze­szło­ści tajem­nica histe­rii mogła zna­leźć roz­wią­za­nie. Janet, opi­su­jąc swoją pracę z jedną z pacjen­tek, zauwa­żył, że w pro­ce­sie lecze­nia odkry­wa­nie trau­ma­tycz­nych wyda­rzeń z nie­daw­nej prze­szło­ści pro­wa­dziło do odkry­wa­nia zda­rzeń wcze­śniej­szych. „Usu­wa­jąc zewnętrzną war­stwę ilu­zji, sprzy­ja­łem uka­zy­wa­niu się sta­rych myślo­wych fik­sa­cji (fixed ideas) znaj­du­ją­cych się na dnie jej umy­słu. Z cza­sem zni­kały także i one, przy­no­sząc tym samym wielką poprawę”18. Breuer, opi­su­jąc swoją współ­pracę z Anną O., mówił o „posu­wa­niu się wstecz, aż do przy­czyny wystą­pie­nia pierw­szego objawu”19.

Freud posu­nął się wstecz naj­da­lej, co w spo­sób nie­unik­niony dopro­wa­dziło go do zgłę­bia­nia histo­rii życia sek­su­al­nego kobiet. Wbrew sta­rej tra­dy­cji lekar­skiej, która dostrze­gała zwią­zek pomię­dzy symp­to­mami histe­rii a kobiecą sek­su­al­no­ścią, men­to­rzy Freuda – Char­cot i Breuer – bar­dzo scep­tycz­nie odno­sili się do roli sek­su­al­no­ści w roz­woju histe­rii. Sam Freud był począt­kowo nie­chętny tej myśli: „Kiedy zaczą­łem ana­li­zo­wać drugą pacjentkę (…), byłem dość daleki od ocze­ki­wa­nia, że uda mi się stwier­dzić, iż ner­wica sek­su­alna sta­nowi pod­łoże histe­rii; wła­śnie skoń­czy­łem szkołę Char­cota, toteż samą ideę powią­za­nia histe­rii z sek­su­al­no­ścią trak­to­wa­łem jako obe­lżywą”20.

Tak pełna empa­tii iden­ty­fi­ka­cja z posta­wami wła­snych pacjen­tek jest cha­rak­te­ry­styczna dla wcze­snych pism Freuda poświę­co­nych histe­rii. Z jego opi­sów przy­pad­ków wyła­nia się obraz czło­wieka obda­rzo­nego cie­ka­wo­ścią tak silną, że był gotów poskra­miać wła­sne odru­chy sprze­ciwu. Był gotów słu­chać. A to, co sły­szał, było wstrzą­sa­jące. Pacjentki opo­wia­dały mu o prze­mocy sek­su­al­nej, wyko­rzy­sta­niu i kazi­rodz­twie. Podą­ża­jąc wstecz śla­dami pamięci, Freud i jego pacjentki odkry­wali główne trau­ma­tyczne zda­rze­nia z dzie­ciń­stwa ukryte za mniej odle­głymi, czę­sto sto­sun­kowo bła­hymi doświad­cze­niami, które sta­no­wiły bez­po­śred­nie przy­czyny wystą­pie­nia obja­wów histe­rii. W roku 1896 Freud był prze­ko­nany, że dotarł do źró­dła. W opar­tym na osiem­na­stu stu­diach przy­pad­ków arty­kule W kwe­stii etio­lo­gii histe­rii pisał: „A zatem wysu­wam tu twier­dze­nie, że u pod­staw każ­dego przy­padku histe­rii legło – dające się odtwo­rzyć dzięki pracy ana­li­tycz­nej, i to mimo obej­mu­ją­cego dzie­się­cio­le­cia czasu – jedno prze­ży­cie czy kilka prze­żyć przed­wcze­snego doświad­cze­nia sek­su­al­nego; prze­ży­cia te wywo­dzą się z okresu naj­wcze­śniej­szej mło­do­ści”21.

Arty­kuł ten, choć ma już sto lat, w niczym nie ustę­puje współ­cze­snym opi­som kli­nicz­nym skut­ków wyko­rzy­sta­nia sek­su­al­nego w dzie­ciń­stwie. Jest to dosko­nały tekst, pełen współ­czu­cia, prze­ko­nu­jący świet­nymi argu­men­tami i spo­so­bem rozu­mo­wa­nia. Trium­falny tytuł i pod­nio­sły ton suge­rują, że Freud postrze­gał swój wkład jako uko­ro­no­wa­nie osią­gnięć w tej dzie­dzi­nie.

Stało się jed­nak ina­czej i publi­ka­cja W kwe­stii etio­lo­gii histe­rii oka­zała się koń­cem tego spo­sobu myśle­nia. Freud potrze­bo­wał zale­d­wie roku, by cał­ko­wi­cie zwąt­pić w teo­rię trau­ma­tycz­nych przy­czyn histe­rii. Jego kore­spon­den­cja nie pozo­sta­wia wąt­pli­wo­ści, że był coraz bar­dziej zanie­po­ko­jony rady­kal­nymi impli­ka­cjami spo­łecz­nymi swo­jej kon­cep­cji. Histe­ria była tak roz­po­wszech­niona wśród kobiet, że jeśli opo­wie­ści pacjen­tek uznałby za praw­dziwe, a swoją teo­rię za poprawną, musiałby nie­uchron­nie dojść do wnio­sku, że to, co nazy­wał „per­wer­syj­nymi aktami prze­ciwko dzie­ciom”, zda­rzało się czę­sto nie tylko wśród pary­skiego pro­le­ta­riatu, gdzie po raz pierw­szy stu­dio­wał histe­rię, lecz rów­nież wśród sza­no­wa­nych miesz­czań­skich rodzin w Wied­niu, gdzie pro­wa­dził swoją prak­tykę. Taki wnio­sek był po pro­stu nie do przy­ję­cia. Zupeł­nie nie­wia­ry­godny22.

W obli­czu takiego dyle­matu Freud prze­stał słu­chać swo­ich pacjen­tek. Punkt zwrotny został udo­ku­men­to­wany w słyn­nym przy­padku Dory. Stu­dium tego ostat­niego opi­sa­nego przez Freuda przy­padku histe­rii czyta się bar­dziej jak potyczkę dwóch umy­słów niż jak dąże­nie do wspól­nego celu. Rela­cja Freuda i Dory została opi­sana jako „emo­cjo­nalne star­cie”23. Freud cią­gle jesz­cze uznaje tu praw­dzi­wość doświad­cze­nia swo­jej pacjentki: w okre­sie doj­rze­wa­nia Dora była uży­wana przez ojca jako pio­nek w jego wyszu­ka­nych intry­gach sek­su­al­nych. Ojciec ofe­ro­wał ją swoim przy­ja­cio­łom jako sek­su­alną zabawkę. Freud nie uzna­wał jed­nak auten­tycz­no­ści żywio­nych przez Dorę uczuć gniewu i upo­ko­rze­nia. Zamiast tego wciąż chciał zaj­mo­wać się jej prze­ży­ciami w taki spo­sób, jak gdyby sytu­acja wyko­rzy­sta­nia była speł­nie­niem jej wła­snych pra­gnień. Dora posta­no­wiła prze­rwać lecze­nie, co Freud uznał za akt zemsty.

Zerwa­nie to ozna­czało gorz­kie zakoń­cze­nie epoki współ­pracy pomię­dzy ambit­nymi bada­czami i histe­rycz­nymi pacjent­kami. Przez nie­mal stu­le­cie pacjentki te znów będą uci­szane i ośmie­szane. Nie­po­korną Dorę wyznawcy Freuda będą zaś darzyć spe­cy­ficz­nym uczu­ciem nie­chęci. Jeden z uczniów Freuda opi­sze ją póź­niej jako „jedną z naj­bar­dziej odra­ża­ją­cych histe­ry­czek, z jakimi kie­dy­kol­wiek współ­pra­co­wał”24.

Na ruinach trau­ma­tycz­nej teo­rii histe­rii Freud stwo­rzył psy­cho­ana­lizę. Domi­nu­jąca teo­ria psy­cho­lo­giczna następ­nego stu­le­cia została zbu­do­wana na zaprze­cze­niu doświad­cze­niom kobiet25. Sek­su­al­ność pozo­stała głów­nym obiek­tem zain­te­re­so­wań. Zupeł­nie jed­nak znik­nął opre­syjny kon­tekst spo­łeczny, w któ­rym ist­niały rela­cje sek­su­alne. Psy­cho­ana­liza stała się bada­niem powi­kła­nych ście­żek wewnętrz­nych fan­ta­zji i pra­gnień, a nie rze­czy­wi­stego doświad­cze­nia. W pierw­szym dzie­się­cio­le­ciu dwu­dzie­stego wieku Freud uznał, choć ni­gdy nie przed­sta­wił żad­nej potwier­dza­ją­cej tę tezę doku­men­ta­cji kli­nicz­nej, że rela­cje jego cier­pią­cych na histe­rię pacjen­tek o wyko­rzy­sta­niu sek­su­al­nym były nie­praw­dziwe: „Kiedy jed­nak w końcu zosta­łem zmu­szony do przy­zna­nia się, że sceny uwie­dze­nia ni­gdy nie miały miej­sca i że były tylko fan­ta­zjami, które two­rzyli pacjenci lub które być może sam im narzu­ca­łem – przez pewien czas w ogóle nie wie­dzia­łem, co począć”26.

Wypar­cie się przez Freuda jego wła­snych prze­ko­nań wyzna­cza kres hero­icz­nego wieku histe­rii. W nowym stu­le­ciu cały roz­po­częty przez Char­cota i kon­ty­nu­owany przez jego naśla­dow­ców pro­jekt badaw­czy poszedł w zapo­mnie­nie. Hip­noza i odmienne stany świa­do­mo­ści raz jesz­cze przy­pi­sano do dzie­dziny okul­ty­zmu. Bada­nia nad traumą zostały prze­rwane. Nie­ba­wem uznano, że sama histe­ria nie­mal prze­stała wystę­po­wać27.

Ów dra­ma­tyczny zwrot nie był po pro­stu dzie­łem jed­nego czło­wieka. Aby zro­zu­mieć, jak mogło dojść do prze­rwa­nia badań nad histe­rią i do tak szyb­kiego zapo­mnie­nia nie­zwy­kłych odkryć, trzeba tro­chę lepiej poznać poli­tyczny i inte­lek­tu­alny kli­mat, który umoż­li­wił roz­po­czę­cie tych badań.

Główny kon­flikt poli­tyczny w dzie­więt­na­sto­wiecz­nej Fran­cji sta­no­wiła walka pomię­dzy zwo­len­ni­kami zwią­za­nej z reli­gią monar­chii a zwo­len­ni­kami ustroju repu­bli­kań­skiego i laic­kiego. Kon­flikt ten od rewo­lu­cji 1789 roku sied­mio­krot­nie dopro­wa­dzał do upadku rządu. Wraz z usta­no­wie­niem Trze­ciej Repu­bliki w roku 1870 ojco­wie zało­ży­ciele nowej i nie­sta­bil­nej jesz­cze demo­kra­cji roz­po­częli agre­sywną kam­pa­nię mającą na celu utrwa­le­nie pod­staw spra­wo­wa­nej przez sie­bie wła­dzy i ude­rze­nie w główne źró­dło siły swo­ich prze­ciw­ni­ków – w Kościół kato­licki.

Przy­wódcy repu­bli­kań­scy tego czasu byli przed­sta­wi­cie­lami wscho­dzą­cej bur­żu­azji, któ­rzy wszystko zawdzię­czali wła­snej pracy. Postrze­gali sie­bie jako przed­sta­wi­cieli tra­dy­cji oświe­ce­nia zaan­ga­żo­wa­nych w odwieczną walkę z siłami reak­cji: ary­sto­kra­cją i kle­rem. W poli­tyce wal­czyli przede wszyst­kim o kon­trolę nad edu­ka­cją. Bitwy ide­olo­giczne toczyli o to, by prze­ko­nać do sie­bie męż­czyzn i utrzy­mać domi­na­cję nad kobie­tami. Wyra­żają to słowa Jules’a Ferry’ego, ojca zało­ży­ciela Trze­ciej Repu­bliki: „Kobiety muszą nale­żeć do nauki, gdyż w prze­ciw­nym wypadku będą nale­żeć do Kościoła”28.

Char­cot, syn od nie­dawna zamoż­nego i sław­nego han­dlowca, był pro­mi­nent­nym przed­sta­wi­cie­lem tego nowego miesz­czań­stwa. Jego salon był miej­scem spo­tkań mini­strów i innych nota­bli Trze­ciej Repu­bliki. Wraz ze swo­imi zna­jo­mymi z rządu czuł potrzebę roz­po­wszech­nia­nia laic­kich, nauko­wych ide­ałów. Prze­pro­wa­dzona przez niego w latach sie­dem­dzie­sią­tych dzie­więt­na­stego wieku moder­ni­za­cja Salpêtrière miała na celu uka­za­nie, jak wielką wagę ma świec­kie naucza­nie i zarzą­dza­nie szpi­ta­lem. Jego bada­nia nad histe­rią miały zaś wyka­zać wyż­szość świec­kiego obrazu świata nad obra­zem pro­po­no­wa­nym przez reli­gię. Wtor­kowe wykłady były poli­tycz­nymi spek­ta­klami. Misję Char­cota sta­no­wiło włą­cze­nie histe­rycz­nych kobiet w krąg zain­te­re­so­wań nauki.

Spo­sób rozu­mie­nia histe­rii przez Char­cota pozwa­lał naukowo wyja­śnić zja­wi­ska takie jak opę­ta­nie, czary, egzor­cy­zmy i eks­taza reli­gijna. Jed­nym z jego ulu­bio­nych pro­jek­tów było poszu­ki­wa­nie przed­sta­wień histe­rii w dzie­łach sztuki minio­nych epok. Wraz ze swym uczniem Pau­lem Riche­rem opu­bli­ko­wał kolek­cję śre­dnio­wiecz­nych dzieł sztuki ilu­stru­ją­cych jego tezę, że doświad­cze­nia reli­gijne przed­sta­wiane przez arty­stów mogły być w isto­cie przy­pad­kami histe­rii29. Char­cot i jego następcy toczyli zacie­kłe debaty doty­czące współ­cze­snych przy­kła­dów cudow­nych zja­wisk, takich jak styg­ma­tyzm, obja­wie­nia oraz uzdro­wie­nia. Char­cot szcze­gól­nie zain­te­re­so­wany był cudow­nymi uzdro­wie­niami w nowo usta­no­wio­nym sank­tu­arium w Lour­des. Janeta mocno zaj­mo­wało ame­ry­kań­skie Sto­wa­rzy­sze­nie Chrze­ści­jań­skiej Nauki. Désiré Bour­ne­ville, uczeń Char­cota, wyko­rzy­stał naj­now­sze kry­te­ria dia­gno­styczne, żeby wyka­zać, że Louise Lateau, słynna w owym cza­sie styg­ma­tyczka i kobieta głę­bo­kiej wiary, cier­piała w isto­cie na histe­rię. Wszyst­kie te zja­wiska miały być włą­czone do dzie­dziny medycz­nej pato­lo­gii30.

Widzimy zatem, że tak inten­sywne zain­te­re­so­wa­nie histe­rią, a także same bada­nia Char­cota i jego następ­ców z końca dzie­więt­na­stego wieku wywo­łane były zło­żo­nymi przy­czy­nami natury poli­tycz­nej. Roz­wią­za­nie tajem­nicy histe­rii miało na celu wyka­za­nie wyż­szo­ści laic­kiego oświe­ce­nia nad reak­cyj­nymi prze­są­dami, jak rów­nież moral­nej wyż­szo­ści laic­kiego obrazu świata. Uczeni męż­czyźni swoją życz­liwą opiekę nad histe­rycz­nymi kobie­tami kon­tra­sto­wali z okru­cień­stwami inkwi­zy­cji. Char­les Richet, uczeń Char­cota, w roku 1880 poczy­nił nastę­pu­jącą obser­wa­cję: „Wiele spo­śród pacjen­tek Salpêtrière w daw­nych cza­sach spa­lono by na sto­sie, uzna­jąc ich cho­robę za wystę­pek”31. Dzie­sięć lat póź­niej gło­som tym wtó­ro­wał Wil­liam James: „Spo­śród wielu ofiar masko­wa­nej auto­ry­te­tem medycz­nej igno­ran­cji naj­gor­szy los spo­ty­kał nie­szczę­sne histe­ryczki. Ich stop­niowa reha­bi­li­ta­cja, nio­sąca im ratu­nek, będzie zali­czona w poczet filan­tro­pij­nych osią­gnięć naszego poko­le­nia”32. Ci uczeni męż­czyźni, postrze­ga­jący sie­bie jako życz­li­wych wybaw­ców, ratu­ją­cych żyjące w nie­god­nych warun­kach kobiety, ani przez chwilę nie wyobra­żali sobie rów­no­ści mię­dzy męż­czy­znami i kobie­tami. Kobiety miały stać się przed­mio­tem stu­diów i tro­ski, ale nie pod­mio­tem obec­nym na wła­snych pra­wach. Ci sami męż­czyźni, któ­rzy bro­nili oświe­co­nego podej­ścia do histe­rii, czę­sto ostro wystę­po­wali prze­ciwko dopusz­cze­niu kobiet do wyż­szej edu­ka­cji i okre­ślo­nych pro­fe­sji, a także sta­now­czo sprze­ci­wiali się wystą­pie­niom sufra­ży­stek.

We wcze­snych latach Trze­ciej Repu­bliki ruch femi­ni­styczny był dość słaby. Aż do póź­nych lat sie­dem­dzie­sią­tych dzie­więt­na­stego wieku ugru­po­wa­nia femi­ni­styczne nie miały nawet prawa orga­ni­zo­wa­nia publicz­nych spo­tkań ani publi­ko­wa­nia wła­snej lite­ra­tury. Na pierw­szym Mię­dzy­na­ro­do­wym Kon­gre­sie na rzecz Praw Kobiet, który odbył się w Paryżu w 1878 roku, zwo­len­niczki prawa do gło­so­wa­nia nie zostały dopusz­czone do głosu, gdyż były postrze­gane jako zbyt rady­kalne33. Dzia­łaczki na rzecz kobiet, świa­dome, że ich los zależy od prze­trwa­nia kru­chej nowo powsta­łej demo­kra­cji, gotowe były się pod­po­rząd­ko­wać, byle tylko nie zerwać poro­zu­mie­nia z repu­bli­kań­ską koali­cją.

Jed­nak poko­le­nie póź­niej reżim usta­no­wiony przez ojców zało­ży­cieli był już ugrun­to­wany i bez­pieczny. Repu­bli­kań­ski i laicki rząd prze­trwał i dobrze we Fran­cji pro­spe­ro­wał. Pod koniec wieku dzie­więt­na­stego anty­kle­ry­kalna bitwa była już w grun­cie rze­czy wygrana. Dla męż­czyzn iden­ty­fi­ku­ją­cych się z hasłami oświe­ce­nia rola przed­sta­wi­cieli kobiet sta­wała się coraz bar­dziej pro­ble­ma­tyczna, ponie­waż kobiety zdo­by­wały się wła­śnie na odwagę, żeby mówić wła­snym gło­sem. Bojow­niczki z ruchów femi­ni­stycz­nych dzia­ła­ją­cych w Anglii i Sta­nach Zjed­no­czo­nych – kra­jach mają­cych mocne tra­dy­cje demo­kra­tyczne – zaczy­nały dzia­łać na Kon­ty­nen­cie, a fran­cu­skie femi­nistki coraz bar­dziej sta­now­czo wystę­po­wały na rzecz praw kobiet. Nie­które z nich cał­kiem wprost kry­ty­ko­wały ojców zało­ży­cieli i poda­wały w wąt­pli­wość dobrą wolę uczo­nych zatro­ska­nych losem kobiet. Jedna z femi­ni­stycz­nych pisa­rek, w 1888 roku, szy­dziła z Char­cota za doko­ny­wa­nie „wiwi­sek­cji kobiet pod pre­tek­stem stu­dio­wa­nia cho­roby”, a także za jego wro­gość wobec kobiet wkra­cza­ją­cych w świat medy­cyny34.

Wraz z koń­cem dzie­więt­na­stego wieku cał­ko­wi­cie osłabł poli­tyczny impuls, z któ­rego powstało hero­iczne stu­le­cie histe­rii. Nie znaj­do­wano już tak sil­nych powo­dów, aby kon­ty­nu­ować kie­ru­nek badań, który zapro­wa­dził zaj­mu­ją­cych się nauką męż­czyzn tak daleko od miej­sca, dokąd pier­wot­nie chcieli dotrzeć. Stu­dia nad histe­rią dopro­wa­dziły ich ku mrocz­nym regio­nom transu, emo­cjo­nal­no­ści i seksu. Zmu­szały ich do słu­cha­nia kobiet znacz­nie uważ­niej, niż kie­dy­kol­wiek pla­no­wali, i do zdo­by­wa­nia o kobie­tach wie­dzy, jakiej ni­gdy nie pra­gnęli. Z pew­no­ścią nie chcieli ni­gdy badać traumy sek­su­al­nej doświad­cza­nej przez kobiety. Dopóki stu­dia nad histe­rią sta­no­wiły część ide­olo­gicz­nej kru­cjaty, odkry­cia z tej dzie­dziny zdo­by­wały poklask, a bada­cze mogli liczyć na uzna­nie za huma­ni­styczne moty­wa­cje i odwagę. Ale wraz z wyga­śnię­ciem tego poli­tycz­nego zapału ci sami bada­cze poczuli się zagro­żeni naturą doko­na­nych przez sie­bie odkryć oraz swoim zaan­ga­żo­wa­niem w sprawy pacjen­tek.

Odwrót roz­po­czął się jesz­cze przed śmier­cią Char­cota, który zmarł w 1893 roku. W rezul­ta­cie on sam został zmu­szony do bro­nie­nia wia­ry­god­no­ści swo­ich publicz­nych poka­zów histe­rii, które tak poru­szyły Paryż. Roz­cho­dziły się pogło­ski, że pre­zen­ta­cje były reży­se­ro­wane, a dające łatwo sobą kie­ro­wać kobiety – świa­do­mie lub nie – mówiły na sce­nie słowa dyk­to­wane im w sta­nie hip­nozy przez ich patrona. Pod koniec życia Char­cot nie krył żalu z powodu otwar­cia tego pola badań35.

Tak jak Char­cot opu­ścił świat hip­nozy i histe­rii, Breuer opu­ścił świat prze­ży­wa­nych przez kobiety więzi i emo­cji. Pierw­sze „lecze­nie roz­mową” zakoń­czyło się nagłą ucieczką od Anny O. Być może zerwał tę rela­cję dla­tego, że jego żona oba­wiała się tych inten­syw­nych spo­tkań z fascy­nu­jącą młodą kobietą. Nie­ocze­ki­wa­nie prze­rwał ponad dwu­let­nie lecze­nie, które skła­dało się z dłu­go­trwa­łych, nie­mal codzien­nych spo­tkań z pacjentką. Nagłe zerwa­nie dopro­wa­dziło do kry­zysu nie tylko pacjentki, ale także leka­rza, który prze­ra­ził się, uświa­do­miw­szy sobie, jak mocno pacjentka przy­wią­zała się do niego. Swoją ostat­nią sesję z Anną O. zakoń­czył „zlany zim­nym potem”36.

Cho­ciaż Breuer współ­pra­co­wał póź­niej z Freu­dem przy two­rze­niu opisu tego nie­zwy­kłego przy­padku, był bada­czem pozba­wio­nym zapału i peł­nym wąt­pli­wo­ści. Szcze­gól­nie zakło­po­tany był powta­rza­ją­cymi się odkry­ciami doświad­czeń sek­su­al­nych znaj­du­ją­cych się u źró­deł symp­to­mów histe­rii. Freud skar­żył się swo­jemu powier­ni­kowi Wil­hel­mowi Flies­sowi: „Nie tak dawno temu Breuer wygło­sił w obli­czu licz­nego grona leka­rzy dużą mowę na mój temat. Przed­sta­wił w niej sie­bie jako nawró­co­nego na wiarę w sek­su­alną etio­lo­gię [histe­rii]. Kiedy podzię­ko­wa­łem mu za to na osob­no­ści, ode­brał mi całą radość, mówiąc: »Tak czy ina­czej, wciąż w to nie wie­rzę«”37.

Bada­nia Freuda pro­wa­dziły naj­da­lej w nie­znany świat kobiet. Doko­nane przez niego odkry­cie źró­deł histe­rii w wyko­rzy­sta­niu sek­su­al­nym w dzie­ciń­stwie zostało powszech­nie uznane za nie­wia­ry­godne i ska­zało go na cał­ko­wity ostra­cyzm wśród ludzi jego pro­fe­sji. Publi­ka­cja W kwe­stii etio­lo­gii histe­rii, z którą wią­zał nadzieje na wiel­kie uzna­nie, spo­tkała się z gro­bo­wym mil­cze­niem, powszech­nym wśród ludzi ze star­szego poko­le­nia i wśród jego rów­no­lat­ków. Nie­długo potem pisał do Fliessa: „Jestem tak osa­mot­niony, jak tylko możesz to sobie wyobra­zić: zapadł wyrok, by się mnie wyrzec. Zaczyna mnie ota­czać próż­nia”38.

Póź­niej­szy odwrót Freuda od stu­diów nad traumą zaczął być postrze­gany jako skan­dal39. Jego zmiana poglą­dów uznana została za zwy­czajne tchó­rzo­stwo40. Jed­nak wysu­wa­nie tego typu argu­men­tów ad per­so­nam samo zdaje się relik­tem z cza­sów Freuda, w któ­rych postępy w nauce ucho­dziły za pro­me­tej­skie akty samot­nego męskiego geniu­szu. Bez zna­cze­nia było to, jak dosko­nałe były jego argu­menty i jak trafne obser­wa­cje. Prze­ko­na­nia Freuda nie mogły zdo­być uzna­nia, gdyż bra­ko­wało poli­tycz­nego i spo­łecz­nego kon­tek­stu, który bada­nia nad histe­rią wspie­rałby nie­za­leż­nie od tego, dokąd mia­łyby zapro­wa­dzić. Kon­tek­stu takiego ni­gdy nie było w Wied­niu i szybko zani­kał on we Fran­cji. Janet, rywal Freuda, który ni­gdy nie wyrzekł się trau­ma­tycz­nej teo­rii histe­rii i ni­gdy nie opu­ścił swo­ich cier­pią­cych na histe­rię pacjen­tek, docze­kał czasu, gdy jego dzieło zostało zapo­mniane, a idee porzu­cone.

Z cza­sem nie­chęć Freuda do trau­ma­tycz­nej teo­rii histe­rii nabrała cech dogma­tycz­nych. Męż­czy­zna, który w swo­ich bada­niach zaszedł naj­da­lej i w spo­sób naj­bar­dziej kom­pletny ujął pły­nące z nich wnio­ski, popadł osta­tecz­nie w naj­bar­dziej sztywne zaprze­cze­nie. Tym samym odże­gnał się od wcze­śniej­szej wspól­noty ze swo­imi pacjent­kami. Choć dalej kon­cen­tro­wał się na życiu sek­su­al­nym pacjen­tek, ni­gdy wię­cej nie przyj­mo­wał już do wia­do­mo­ści, jak wielką rolę odgry­wało w nim doświad­cze­nie wyko­rzy­sta­nia. Z zadzi­wia­jącą nie­ustę­pli­wo­ścią, pro­wa­dzącą do coraz więk­szych zwro­tów w jego teo­rii, twier­dził, że krzyw­dzące kon­takty sek­su­alne, o któ­rych opo­wia­dały kobiety, były wytwo­rem ich fan­ta­zji i pra­gnień.

Być może tak rady­kalny cha­rak­ter doko­na­nej przez Freuda zmiany poglą­dów da się zro­zu­mieć, jeżeli weź­miemy pod uwagę skalę wyzwa­nia, przed jakim sta­nął. Trzy­ma­nie się jego teo­rii zmu­sza­łoby do uzna­nia ogrom­nych roz­mia­rów opre­sji sek­su­al­nej, któ­rej pod­da­wane są kobiety i dzieci. Można to było zro­bić jedy­nie na grun­cie rodzą­cego się ruchu femi­ni­stycz­nego, który zagra­żał wyzna­wa­nym także przez Freuda patriar­chal­nym war­to­ściom. Zwią­za­nie się z takim ruchem było nie do pomy­śle­nia dla czło­wieka o poglą­dach poli­tycz­nych i ambi­cjach zawo­do­wych Freuda. Wzbra­nia­jąc się przed tym, porzu­cił nie tylko stu­dia nad traumą, lecz rów­nież kobiety. Sfor­mu­ło­wał teo­rię roz­woju czło­wieka, w któ­rej niż­szość i fał­szy­wość kobiet sta­no­wią pod­sta­wowe zało­że­nia dok­tryny41. W anty­fe­mi­ni­stycz­nym kli­ma­cie poli­tycz­nym teo­ria ta pro­spe­ro­wała i roz­ra­stała się.

Jedyną badaczką, która wcze­sne odkry­cia doty­czące histe­rii dopro­wa­dziła do ich logicz­nych kon­se­kwen­cji, była – lecząca się do pew­nego czasu u Breu­era – Anna O. Po tym, jak została porzu­cona przez Breu­era, przez kilka lat zma­gała się z ciężką cho­robą. Aż wresz­cie wyzdro­wiała. Niema histe­ryczka, wyna­laz­czyni „leczą­cej roz­mowy”, odna­la­zła wresz­cie wła­sny głos i zdro­wie psy­chiczne w ruchu wyzwo­le­nia kobiet. Pod pseu­do­ni­mem, jako Paul Ber­thold, prze­ło­żyła na nie­miecki kla­syczną roz­prawę Mary Wol­l­sto­ne­craft Woła­nie o prawa kobiety (A Vin­di­ca­tion of the Rights of Woman) i napi­sała sztukę Womens Rights („Prawa kobiet”). Pod wła­snym imie­niem, jako Ber­tha Pap­pen­heim, stała się znaną dzia­łaczką spo­łeczną, inte­lek­tu­alistką i akty­wistką femi­ni­styczną. Pod­czas swo­jej dłu­giej i owoc­nej dzia­łal­no­ści pro­wa­dziła sie­ro­ci­niec dla dziew­cząt, zało­żyła femi­ni­styczną orga­ni­za­cję dla kobiet żydow­skich, a także podró­żo­wała po Euro­pie i Bli­skim Wscho­dzie, pro­wa­dząc kam­pa­nie prze­ciwko wyko­rzy­sta­niu sek­su­al­nemu kobiet i dzieci. Jej odda­nie, zaan­ga­żo­wa­nie i ener­gia obro­sły legendą. Tak wspo­mina ją jedna ze współ­pra­cu­ją­cych z nią osób: „Miała w sobie wul­kan (…). W walce prze­ciwko wyko­rzy­sty­wa­niu kobiet i dzieci czuła nie­mal fizyczny ból”42. Po jej śmierci filo­zof Mar­tin Buber napi­sał: „Nie tylko ją podzi­wia­łem, ale też kocha­łem, i zawsze będę kochał. Są na świe­cie ludzie ducha i ludzie pasji, jedni i dru­dzy spo­ty­kani rza­dziej, niż można by sądzić. Jesz­cze rza­dziej spo­tyka się ludzi ducha i pasji. Ale najrza­dziej spo­tkać można ducha prze­peł­nio­nego pasją. Ber­tha Pap­pen­heim była kobietą o takim wła­śnie duchu. Pamię­tajmy o niej. Pozo­stańmy świad­kami jej cią­głej obec­no­ści wśród nas”43. W ostat­niej woli popro­siła, by odwie­dza­jący jej grób poło­żyli na nim kamyk, „jako cichą obiet­nicę (…), że będą dzia­łać na rzecz powin­no­ści wobec kobiet i dla ich rado­ści (…) bez­kom­pro­mi­sowo i odważ­nie”44.

Trauma wojenna

Real­ność traumy powró­ciła do świa­do­mo­ści spo­łecz­nej przez kata­strofę pierw­szej wojny świa­to­wej. W tej dłu­giej woj­nie, w któ­rej stra­te­gia pole­gała na zmę­cze­niu prze­ciw­nika, zgi­nęło w ciągu czte­rech lat ponad osiem milio­nów męż­czyzn. Kiedy rzeź dobie­gła końca, cztery euro­pej­skie impe­ria były w gru­zach, a wiele spo­śród uświę­co­nych prze­ko­nań, które leżały u pod­staw euro­pej­skiej cywi­li­za­cji, ule­gło cał­ko­wi­temu zała­ma­niu.

Ofiarą wojny padł także mit męskiego honoru i chwały bitew­nej. W sytu­acji cią­głego wysta­wie­nia na kosz­mar wojny oko­po­wej męż­czyźni zała­my­wali się szo­ku­jąco czę­sto. Pozba­wieni moż­li­wo­ści wyboru, cał­kiem bez­radni, znaj­du­jący się w cią­głym zagro­że­niu życia, zmu­szeni do oglą­da­nia oka­le­cza­nia i śmierci pozba­wio­nych szans na ratu­nek towa­rzy­szy broni – męż­czyźni czę­sto zaczy­nali zacho­wy­wać się jak histe­ryczne kobiety. Krzy­czeli i wybu­chali pła­czem w nie­kon­tro­lo­wany spo­sób. Zasty­gali w bez­ru­chu. Sta­wali się niemi i prze­sta­wali reago­wać na oto­cze­nie. Tra­cili pamięć i zdol­ność odczu­wa­nia. Liczba ofiar z dole­gli­wo­ściami psy­chicz­nymi była tak duża, że trzeba było naprędce przy­spo­so­bić szpi­tale, żeby mogły ich przy­jąć. Zgod­nie z jed­nym z osza­co­wań zała­ma­nia wojenne były odpo­wie­dzialne za czter­dzie­ści pro­cent ofiar wojen­nych wśród Bry­tyj­czy­ków. Z powodu demo­ra­li­zu­ją­cego wpływu na opi­nię publiczną wła­dze woj­skowe sta­rały się ukry­wać ofiary cier­piące na dole­gli­wo­ści psy­chiczne 45.

Począt­kowo przy­czyn zała­ma­nia ner­wo­wego szu­kano w ciele. Bry­tyj­ski psy­chia­tra, który badał pierw­sze przy­padki, uznał wystę­pu­jące u cho­rych objawy za efekt fizycz­nych wstrzą­sów spo­wo­do­wa­nych przez wybu­cha­jące bomby. Powstałe w wyniku zabu­rze­nie ner­wowe okre­ślił mia­nem shell shock („szok bom­bowy”)46. Nazwa się przy­jęła, cho­ciaż szybko stało się jasne, że syn­drom ten spo­tkać można także u żoł­nie­rzy, któ­rzy nie doznali żad­nego fizycz­nego urazu. Stop­niowo psy­chia­trzy woj­skowi zostali zmu­szeni do przy­zna­nia, że shell shock wynika z traumy. Dłu­go­trwały stres spo­wo­do­wany obser­wo­wa­niem wokół mnó­stwa gwał­tow­nych śmierci wywo­ły­wał u męż­czyzn objawy neu­ro­lo­giczne przy­po­mi­na­jące histe­rię.

Kiedy ist­nie­niu ner­wicy wojen­nej nie dało się już dłu­żej zaprze­czać, debata – podob­nie jak w przy­padku histe­rii – zaczęła się kon­cen­tro­wać na moral­no­ści pacjen­tów. Według utar­tej opi­nii nor­malny żoł­nierz powi­nien czuć dumę z uczest­nic­twa w woj­nie, nie oka­zu­jąc przy tym żad­nych emo­cji. Z pew­no­ścią zaś nie powi­nien popa­dać w prze­ra­że­nie. Żoł­nierz, który popa­dał w ner­wicę, był w naj­lep­szym wypadku po pro­stu czło­wie­kiem sła­bej natury, a w naj­gor­szym – symu­lan­tem lub tchó­rzem. Auto­rzy prac medycz­nych okre­ślali ich mia­nem „inwa­li­dów moral­nych”47. Nie­któ­rzy przed­sta­wi­ciele władz woj­sko­wych uwa­żali, że męż­czyźni ci w ogóle nie zasłu­gi­wali na to, żeby być pacjen­tami, powinni raczej tra­fić przed sąd woj­skowy albo zostać usu­nięci z armii, a nie otrzy­my­wać pomoc medyczną.

Naj­bar­dziej sza­no­wa­nym zwo­len­ni­kiem tego tra­dy­cjo­na­li­stycz­nego poglądu był bry­tyj­ski psy­chia­tra Lewis Yeal­land. Jego wydana w 1918 roku roz­prawa Hyste­ri­cal Disor­ders of War­fare („Histe­ryczne zabu­rze­nia wojenne”) pro­mo­wała metodę lecze­nia opartą na upo­ka­rza­niu, groź­bach i karach. Histe­ryczne symp­tomy, takie jak utrata mowy, utrata zmy­słów lub para­liż, leczone były elek­trow­strzą­sami. Pacjenci byli pod­da­wani cią­głej kry­tyce za leni­stwo i tchó­rzo­stwo. Tych, któ­rzy oka­zy­wali podat­ność na „ohyd­nego wroga – nega­ty­wizm”, stra­szono sądem wojen­nym. W jed­nym z opi­sy­wa­nych przez sie­bie przy­pad­ków Yeal­land pró­buje leczyć nie­mego pacjenta, przy­wią­zu­jąc go do krze­sła i apli­ku­jąc elek­trow­strząsy na gar­dle. Postę­po­wa­nie to cią­gnęło się godzi­nami bez prze­rwy, aż pacjent wresz­cie prze­mó­wił. Kiedy wywo­ły­wane były elek­trow­strząsy, Yeal­land pouczał pacjenta: „Pamię­taj, musisz zacho­wy­wać się jak boha­ter, któ­rym powi­nie­neś być (…). Męż­czy­zna, który brał udział w tylu bitwach, powi­nien lepiej się kon­tro­lo­wać”48.

Przed­sta­wi­ciele postę­po­wych śro­do­wisk medycz­nych uwa­żali, że prze­ciw­nie, ner­wica wojenna jest auten­tycz­nym zabu­rze­niem, które może dotknąć żoł­nie­rzy na naj­wyż­szym pozio­mie moral­nym. Byli zwo­len­ni­kami łagod­nych metod lecze­nia opar­tego na zasa­dach psy­cho­ana­lizy. Głów­nym obrońcą tego bar­dziej libe­ral­nego punktu widze­nia był W. H. R. Rivers, lekarz o sze­ro­kich hory­zon­tach umy­sło­wych, pro­fe­sor neu­rop­sy­cho­lo­gii, psy­cho­lo­gii i antro­po­lo­gii. Jego naj­słyn­niej­szym pacjen­tem był młody ofi­cer, Sieg­fried Sas­soon, znany ze swo­jego męstwa na polu bitwy i swo­ich wojen­nych wier­szy. O Sas­soonie zro­biło się gło­śno, kiedy – nosząc jesz­cze mun­dur – publicz­nie zade­kla­ro­wał swoją przy­na­leż­ność do ruchów pacy­fi­stycz­nych i wystą­pił prze­ciwko pro­wa­dze­niu dzia­łań wojen­nych. Tekst jego „Dekla­ra­cji żoł­nie­rza” (Sol­dier’s Dec­la­ra­tion), napi­sa­nej w roku 1917, czyta się dziś jak współ­cze­sny mani­fest anty­wo­jenny:

Moje wystą­pie­nie jest aktem świa­do­mego sprze­ciwu wobec władz woj­sko­wych, ponie­waż uwa­żam, że wojna jest celowo prze­dłu­żana przez tych, w któ­rych mocy jest ją zakoń­czyć.

Jestem żoł­nie­rzem i jestem prze­ko­nany, że dzia­łam w imie­niu żoł­nie­rzy. Wojna ta, do któ­rej przy­stą­pi­łem jako do wojny obron­nej i wyzwo­leń­czej, prze­obra­ziła się w napaść i pod­bój (…). Oglą­da­łem i sam prze­ży­wa­łem cier­pie­nia żoł­nie­rzy. Nie mogę już wię­cej uczest­ni­czyć w prze­dłu­ża­niu tych cier­pień, pono­szo­nych dla celów, które uwa­żam za złe i nie­spra­wie­dliwe49.

W oba­wie, że Sas­soon sta­nie przed sądem wojen­nym, jeden z jego kole­gów, ofi­cer i poeta Robert Gra­ves, posta­rał się, żeby tra­fił on do szpi­tala pod opiekę Riversa. Anty­wo­jenne wystą­pie­nie można by wów­czas uznać za sku­tek zała­ma­nia psy­chicz­nego. Cho­ciaż Sas­soon nie miał peł­nych obja­wów zała­ma­nia, ale – jak okre­ślił to Gra­ves – „wyglą­dał na roz­trzę­sio­nego”50. Był cią­gle zanie­po­ko­jony, łatwo wpa­dał w iry­ta­cję i drę­czyły go kosz­mary senne. Jego skłon­ność do bra­wu­ro­wego wysta­wia­nia się na nie­bez­pie­czeń­stwa przy­nio­sła mu przy­do­mek „Sza­lony Jack”. Dzi­siaj jego symp­tomy na pewno wystar­czy­łyby do zdia­gno­zo­wa­nia zespołu stresu poura­zo­wego.

W zamie­rze­niu Riversa lecze­nie, które odby­wał u niego Sas­soon, miało wyka­zać wyż­szość łagod­nej i oświe­co­nej tera­pii nad karzą­cym podej­ściem sto­so­wa­nym przez tra­dy­cjo­na­li­stów. Celem lecze­nia, jak przy­stało na medy­cynę woj­skową, był powrót pacjenta na pole walki. Rivers celu tego nie kwe­stio­no­wał. Obsta­wał nato­miast przy sku­tecz­no­ści metody lecze­nia roz­mową. Zamiast ośmie­szać Sas­soona, trak­to­wano go z nale­żytą god­no­ścią i sza­cun­kiem. Zamiast uci­szać, zachę­cano go do pisa­nia i swo­bod­nego mówie­nia na temat okru­cieństw wojny. Sas­soon przy­jął to z wdzięcz­no­ścią: „Spra­wił, że natych­miast poczu­łem się bez­pieczny. Zda­wał się wie­dzieć o mnie wszystko (…). Dał­bym wiele za kilka nagrań gra­mo­fo­no­wych moich roz­mów z River­sem. Naj­waż­niej­sze jest dla mnie wspo­mnie­nie nie­zwy­kłego i dobrego czło­wieka, który zaofe­ro­wał mi przy­jaźń i pomoc”51.

Psy­cho­te­ra­pia odbyta przez Sas­so­ona u Riversa została uznana za suk­ces. Sas­soon publicz­nie odwo­łał swoje pacy­fi­styczne wypo­wie­dzi i powró­cił na wojnę. Uczy­nił tak, pomimo że jego poli­tyczne prze­ko­na­nia nie ule­gły zmia­nie. Do powrotu skło­niła go lojal­ność wobec towa­rzy­szy broni, któ­rzy pozo­stali na polu walki; poczu­cie winy, że nie dzieli ich cier­pień, oraz fru­stra­cja z powodu bez­sku­tecz­no­ści swo­ich samot­nych pro­te­stów pacy­fi­stycz­nych. W trak­cie pro­wa­dzo­nego przez sie­bie łagod­nego lecze­nia Rivers usta­lił dwie zasady, które zostały powszech­nie zaak­cep­to­wane przez ame­ry­kań­skich psy­chia­trów pod­czas dru­giej wojny świa­to­wej. Po pierw­sze, poka­zał, że męż­czyźni o nie­kwe­stio­no­wa­nej odwa­dze mogą zała­mać się z powodu nie­prze­zwy­cię­żo­nego stra­chu. Po dru­gie, wyka­zał, że naj­sil­niej­szą moty­wa­cją, by pora­dzić sobie z tym stra­chem, jest coś sil­niej­szego niż patrio­tyzm, abs­trak­cyjne ide­ały lub nie­na­wiść do wroga. Tym czymś jest wza­jemna miłość mię­dzy żoł­nie­rzami.

Sas­soon prze­żył wojnę, ale jak wielu innych dotknię­tych ner­wicą wojenną do końca życia ska­zany był na prze­ży­wa­nie jej kosz­ma­rów. Cał­ko­wi­cie poświę­cił się pisa­niu i popra­wia­niu swo­jego pamięt­nika wojen­nego, pie­lę­gno­wa­niu pamięci o pole­głych i popu­la­ry­zo­wa­niu pacy­fi­zmu. Cho­ciaż ze „złego stanu ner­wów” wyle­czył się w stop­niu wystar­cza­ją­cym, by wieść pro­duk­tywne życie, to cały czas nawie­dzało go wspo­mnie­nie tych, któ­rzy nie mieli tyle szczę­ścia:

Shell shock. Ileż krót­kich bom­bar­do­wań pozo­sta­wiło trwałe ślady w umy­słach oca­lo­nych, z któ­rych wielu patrzyło na swo­ich towa­rzy­szy i śmiało się, pod­czas gdy wokół trwało pie­kło mające ich znisz­czyć. Nie wtedy bowiem miały nastać godziny ich naj­gor­szego cier­pie­nia, lecz teraz, kiedy nawie­dzają ich nocne kosz­mary, kiedy cier­pią na para­liż koń­czyn i zabu­rze­nia mowy. Kiedy muszą prze­ży­wać naj­gor­sze: utratę tych cech cha­rak­teru, które czy­niły ich tak odważ­nymi, bez­in­te­re­sow­nymi i nie­ustę­pli­wymi. Oto wła­śnie tra­ge­dia shell shock, jaką prze­ży­wali naj­lepsi męż­czyźni. (…) Żoł­nie­rzy tych ska­zano na męczeń­stwo w imię cywi­li­za­cji i teraz musi ona poka­zać, że jej hasła nie były tylko ste­kiem kłamstw52.

Kilka lat po zakoń­cze­niu wojny zain­te­re­so­wa­nie śro­do­wi­ska medycz­nego kwe­stią traumy ponow­nie przy­ga­sło. Cho­ciaż męż­czyźni z utrzy­mu­ją­cymi się zabu­rze­niami psy­chicz­nymi tłum­nie odwie­dzali szpi­tale dla wete­ra­nów, ich obec­ność stała się jedy­nie źró­dłem dys­kom­fortu dla spo­łe­czeństw, które chciały już o wszyst­kim zapo­mnieć.

W 1922 roku młody ame­ry­kań­ski psy­chia­tra Abram Kar­di­ner powró­cił do Nowego Jorku z trwa­ją­cej rok piel­grzymki do Wied­nia, gdzie pod­dał się ana­li­zie u Freuda. Marzył o doko­na­niu wiel­kiego odkry­cia. „Cóż może być bar­dziej pocią­ga­jące – zasta­na­wiał się – niż zostać Kolum­bem cią­gle jesz­cze nowej nauki o umy­śle”53. Kar­di­ner zało­żył pry­watną prak­tykę psy­cho­ana­li­tyczną w cza­sie, gdy w całym Nowym Jorku było może dzie­się­ciu psy­cho­ana­li­ty­ków. Roz­po­czął rów­nież pracę w kli­nice psy­chia­trycz­nej Biura Wete­ra­nów, gdzie spo­tkał wielu męż­czyzn cier­pią­cych na ner­wicę wojenną. Był poru­szony ogro­mem ich cier­pie­nia i swoją nie­moż­no­ścią udzie­le­nia im pomocy. Szcze­gól­nie zapa­mię­tał jed­nego pacjenta, któ­remu pró­bo­wał pomóc przez rok, nie odno­sząc więk­szych suk­ce­sów. Kiedy pacjent chciał mu dzię­ko­wać, Kar­di­ner zapro­te­sto­wał: „Prze­cież nie potra­fi­łem nic dla pana zro­bić. Z pew­no­ścią nie wyle­czy­łem pana dole­gli­wo­ści”. „Ale dok­to­rze – odpo­wie­dział pacjent – pró­bo­wał pan. Korzy­sta­łem z pomocy dla wete­ra­nów przez długi czas i wiem, że oni nawet nie pró­bują. Nic ich to nie obcho­dzi. A pana tak”54.

Kar­di­ner po pew­nym cza­sie uświa­do­mił sobie, że „nie­koń­czący się kosz­mar” jego wcze­snego dzie­ciń­stwa – ubó­stwo, głód, zanie­dba­nie, prze­moc domowa, przed­wcze­sna śmierć matki – wpły­nął na kie­ru­nek jego inte­lek­tu­al­nych poszu­ki­wań i pozwo­lił mu na peł­niej­szą iden­ty­fi­ka­cję ze strau­ma­ty­zo­wa­nymi żoł­nie­rzami55. Kar­di­ner przez długi czas usi­ło­wał stwo­rzyć psy­cho­ana­li­tyczną teo­rię traumy wojen­nej, jed­nak w pew­nym momen­cie porzu­cił to zada­nie, uznaw­szy je za nie­moż­liwe do zre­ali­zo­wa­nia, i roz­po­czął bły­sko­tliwą karierę, naj­pierw jako psy­cho­ana­li­tyk, a następ­nie – podob­nie jak Rivers – antro­po­log. W roku 1939 we współ­pracy z antro­po­lożką Corą du Bois napi­sał fun­da­men­talne dla antro­po­logii dzieło The Indi­vi­dual and His Society („Jed­nostka i jej spo­łe­czeń­stwo”).

Dopiero po napi­sa­niu tej książki był w sta­nie powró­cić do tematu traumy wojen­nej. Tym razem miał już do dys­po­zy­cji pod­sta­wowe poję­cia antro­po­lo­giczne, które uwzględ­niały wpływ rze­czy­wi­sto­ści spo­łecz­nej i pozwa­lały zro­zu­mieć, czym jest trauma. W roku 1941 Kar­di­ner opu­bli­ko­wał roz­bu­do­wane stu­dium kli­niczne i teo­re­tyczne The Trau­ma­tic Neu­ro­ses of War („Trau­ma­tyczna ner­wica wojenna”), w któ­rym narze­kał na prze­ry­wa­jącą bada­nia na tym polu powra­ca­jącą okre­sowo amne­zję:

Temat powo­jen­nych zabu­rzeń ner­wi­co­wych był w ciągu ostat­nich dwu­dzie­stu pię­ciu lat trak­to­wany dosyć kapry­śnie nie tylko przez opi­nię publiczną, lecz rów­nież przez psy­chia­trów. Zain­te­re­so­wa­nie opi­nii publicz­nej, duże po pierw­szej woj­nie świa­to­wej, nie trwało długo, podob­nie jak zain­te­re­so­wa­nie psy­chia­trii. Zabu­rze­nia te nie stały się więc przed­mio­tem kon­se­kwent­nie pro­wa­dzo­nych badań (…), lecz jedy­nie okre­so­wych wysił­ków, któ­rym bra­ko­wało sumien­no­ści. Czę­ściowo jest to zwią­zane z nastę­pu­ją­cym po woj­nie spad­kiem pozy­cji spo­łecz­nej wete­ra­nów. (…) God­nym ubo­le­wa­nia fak­tem jest, że – ina­czej niż w pozo­sta­łych dzie­dzi­nach psy­chia­trii – każdy badacz, który roz­po­czyna stu­dia nad tymi zabu­rze­niami, za swój święty obo­wią­zek uznaje roz­po­czę­cie wszyst­kiego od nowa i pra­cuje nad pro­ble­mem, jak gdyby nikt ni­gdy wcze­śniej się nim nie zaj­mo­wał”56.

Ogólny opis syn­dromu post­trau­ma­tycz­nego doko­nany przez Kar­di­nera jest uży­wany do dziś. Jego teo­ria w wielu punk­tach zbieżna była ze stwo­rzoną przez Janeta w koń­cówce dzie­więt­na­stego wieku teo­rią histe­rii. Kar­di­ner rze­czy­wi­ście uwa­żał neu­rozę wojenną za odmianę histe­rii, jed­no­cze­śnie był jed­nak świa­domy, że ter­min ten ponow­nie nabrał tak pejo­ra­tyw­nego zna­cze­nia, że uży­wa­nie go dys­kre­dy­to­wało pacjen­tów: „Kiedy użyje się słowa »histe­ryczny« (…), powszechny odbiór jest taki, że opi­sana nim osoba jest inte­re­sowna i szuka tylko spo­sob­no­ści, żeby coś wyłu­dzić. Osoba cier­piąca na ner­wicę nie ma więc szans na jakie­kol­wiek współ­czu­cie w sądzie (…) ani u swo­jego leka­rza. Dla tego ostat­niego (…) »histe­ryczny« czę­sto zna­czy tyle, co mający prze­wrotną, słabą lub po pro­stu złą wolę”57.

Wyda­rze­nia dru­giej wojny świa­to­wej spo­wo­do­wały ponowne zain­te­re­so­wa­nie medy­cyny lecze­niem ner­wicy wojen­nej. W nadziei na odna­le­zie­nie efek­tyw­nej i dzia­ła­ją­cej nie­mal natych­miast metody tera­pii leka­rze wojenni sta­rali się skoń­czyć ze styg­ma­ty­zo­wa­niem zała­mań wywo­ła­nych stre­sem dozna­wa­nym na fron­cie. Po raz pierw­szy uznano fakt, że każdy męż­czy­zna może zała­mać się w ogniu walki, a urazy psy­chiczne można prze­wi­dy­wać jako pro­por­cjo­nalne wzglę­dem stop­nia eks­po­zy­cji na okru­cień­stwa dzia­łań wojen­nych. Znaczna część wysił­ków została poświę­cona na dokładne okre­śle­nie takiego stop­nia eks­po­zy­cji, który nie­uchron­nie pro­wa­dzi do zała­ma­nia psy­chicznego. W rok po zakoń­cze­niu wojny dwaj ame­ry­kań­scy psy­chia­trzy, J. W. Appel i G. W. Beebe, doszli do wnio­sku, że od dwu­stu do dwu­stu czter­dzie­stu dni na polu walki dopro­wa­dziłoby do zała­ma­nia nawet naj­sil­niej­szego żoł­nie­rza: „Nie ma cze­goś takiego jak »przy­wyk­nię­cie do warun­ków bitew­nych«. (…) Każda chwila na polu walki powo­duje tak wiel­kie obcią­że­nie, że każdy męż­czy­zna po pew­nym cza­sie zała­mie się w wyniku inten­syw­no­ści tego doświad­cze­nia. Cier­pie­nia wywo­łane zabu­rze­niami psy­chicz­nymi są więc na woj­nie nie­uchronne niczym rany od kuli czy szrap­nela”58.

Ame­ry­kań­scy psy­chia­trzy kon­cen­tro­wali swoje wysiłki na poszu­ki­wa­niu czyn­ni­ków, które mogą chro­nić przed takimi nagłymi zała­ma­niami lub pro­wa­dzić do ich szyb­kiego wyle­cze­nia. Odkryli ponow­nie to, co Rivers zaob­ser­wo­wał pod­czas lecze­nia Sas­so­ona: siłę emo­cjo­nal­nej więzi pomię­dzy wal­czą­cymi męż­czy­znami. W 1947 roku Kar­di­ner razem z Her­ber­tem Spie­ge­lem – psy­chia­trą, który wła­śnie przy­był z frontu, gdzie zaj­mo­wał się lecze­niem żoł­nie­rzy – powró­cił do pracy nad swoim kla­sycz­nym tek­stem. Kar­di­ner i Spie­gel twier­dzili, że naj­sil­niej­szą ochronę przed pro­wa­dzą­cym do zała­mań prze­ra­że­niem sta­no­wiła silna zaży­łość pomię­dzy żoł­nie­rzem, jego oddzia­łem i dowódcą. Podobne wnio­ski pre­zen­to­wali psy­chia­trzy Roy Grin­ker i John Spie­gel, któ­rzy zauwa­żyli, że w sytu­acji cią­głego zagro­że­nia żoł­nie­rze popa­dają w skrajną zależ­ność emo­cjo­nalną od innych żoł­nie­rzy rów­nych sobie rangą oraz od swo­ich dowód­ców. Zauwa­żyli, że naj­sil­niej­szą ochronę przed zała­ma­niem psy­chicz­nym daje dobre morale i mocne przy­wódz­two w małej jed­no­stce bojo­wej59.

Metody lecze­nia wypra­co­wane pod­czas dru­giej wojny świa­to­wej miały na celu utrzy­ma­nie cier­pią­cego żoł­nie­rza jak naj­bli­żej jego towa­rzy­szy broni. Pre­fe­ro­wano szyb­kie inter­wen­cje tak bli­sko pola walki, jak to tylko było moż­liwe, żeby żoł­nierz mógł nie­mal natych­miast wró­cić do swo­jego oddziału60. W poszu­ki­wa­niu szyb­kich i efek­tyw­nych metod lecze­nia traumy psy­chia­trzy woj­skowi raz jesz­cze odkryli uży­tecz­ność odmien­nych sta­nów świa­do­mo­ści. Dowie­dli, że pomaga to pacjen­tom dotrzeć do trau­ma­tycz­nych wspo­mnień. Kar­di­ner i Spie­gel prak­ty­ko­wali hip­nozę, Grin­ker i Spie­gel zaś uży­wali amy­talu sodu, a swoją metodę nazy­wali „nar­ko­syn­tezą” (nar­co­syn­the­sis). Podob­nie jak było wcze­śniej z histe­rią, także w przy­padku ner­wicy wojen­nej główny cel „lecze­nia roz­mową” sta­no­wiło uzdro­wie­nie i katar­tyczne uwol­nie­nie trau­ma­tycz­nych wspo­mnień oraz towa­rzy­szą­cych im uczuć prze­ra­że­nia, gniewu i roz­pa­czy.

Psy­chia­trzy, któ­rzy byli pio­nie­rami w sto­so­wa­niu tej metody, rozu­mieli, że uwol­nie­nie trau­ma­tycz­nych wspo­mnień nie wystar­czy, by osią­gnąć trwałe wyle­cze­nie. Kar­di­ner i Spie­gel ostrze­gali, że choć hip­noza może być pomocna w uwol­nie­niu trau­ma­tycz­nych wspo­mnień, to samo katar­tyczne doświad­cze­nie w niczym nie pomoże. Hip­noza zawo­dzi – wyja­śniali – jeżeli „bra­kuje odpo­wied­niej kon­ty­nu­acji całego pro­cesu”61. Grin­ker i Spie­gel wie­dzieli rów­nież, że lecze­nie nie zakoń­czy się suk­ce­sem, jeżeli odzy­skane i uwol­nione pod wpły­wem nar­ko­tyku emo­cje nie zostaną ponow­nie zin­te­gro­wane z resztą świa­do­mo­ści. Skutki wojny– twier­dzili – „nie są jak napis na tabliczce, który można zetrzeć i tabliczka znowu będzie czy­sta. Wojna pozo­sta­wia trwałe ślady w ludz­kich umy­słach, zmie­nia­jąc je, jak każde z waż­nych wyda­rzeń, przez które ludzie prze­cho­dzą”62.

Z reguły jed­nak te mądre ostrze­że­nia były igno­ro­wane. Nowe metody szyb­kiego lecze­nia ofiar z zabu­rze­niami psy­chicz­nymi uznano wów­czas za wielki suk­ces. Według jed­nego z rapor­tów osiem­dzie­siąt pro­cent wal­czą­cych w dru­giej woj­nie świa­to­wej męż­czyzn, któ­rzy zała­mali się z powodu zbyt sil­nego stresu, w ciągu tygo­dnia powra­cało do jakie­goś rodzaju obo­wiąz­ków. Trzy­dzie­ści pro­cent powra­cało do swo­ich jed­no­stek bojo­wych63. Mało uwagi poświę­cano losowi, który cze­kał tych męż­czyzn po powro­cie do peł­nie­nia obo­wiąz­ków, nie wspo­mi­na­jąc już o ich losie po zakoń­cze­niu wojny i powro­cie do domów. Tak długo, jak mogli funk­cjo­no­wać choćby w mini­mal­nym zakre­sie, uwa­żano ich za wyle­czo­nych. Po zakoń­cze­niu wojny jak zawsze powró­ciła ta sama amne­zja. Publiczne lub medyczne zain­te­re­so­wa­nie sta­nem psy­chicz­nym wra­ca­ją­cych żoł­nie­rzy nie było wiel­kie. Dłu­go­trwałe skutki traumy wojen­nej raz jesz­cze zostały zapo­mniane.

Sys­te­ma­tyczne i zakro­jone na sze­roką skalę bada­nia dłu­go­trwa­łych skut­ków uczest­nic­twa w woj­nie nie zostały pod­jęte aż do cza­sów wojny w Wiet­na­mie. Moty­wa­cja do roz­po­czę­cia badań nie pocho­dziła wtedy od auto­ry­te­tów woj­sko­wych ani medycz­nych, ale była wyni­kiem pracy orga­ni­za­cji zało­żo­nych przez roz­cza­ro­wa­nych wojną żoł­nie­rzy.

W roku 1970, naj­go­ręt­szym okre­sie wojny w Wiet­na­mie, dwaj psy­chia­trzy, Robert Jay Lifton i Chaim Sha­tan, spo­tkali się z przed­sta­wi­cie­lami nowej orga­ni­za­cji noszą­cej nazwę Viet­nam Vete­rans Aga­inst the War (Wete­rani Wojny w Wiet­na­mie prze­ciwko Woj­nie). Ni­gdy wcze­śniej nie zda­rzyło się, by wete­rani orga­ni­zo­wali się prze­ciwko na­dal trwa­ją­cej woj­nie, w któ­rej wcze­śniej brali udział. Zor­ga­ni­zo­wani w tę nie­wielką grupę żoł­nie­rze, spo­śród któ­rych wielu wyróż­niło się praw­dzi­wym męstwem, zwra­cali medale i publicz­nie mówili o popeł­nio­nych przez sie­bie zbrod­niach wojen­nych. Ich dzia­łal­ność wzmac­niała wia­ry­god­ność rosną­cych w siłę ruchów antywojen­nych. „Pod­wa­żali – pisał Lifton – powszechny wize­ru­nek szla­chet­nego żoł­nie­rza i panu­ją­cych na woj­nie zasad; uka­zy­wali fał­szy­wość pro­mo­wa­nego w ich kraju obrazu spra­wie­dli­wej wojny”64.

Wystę­pu­jący prze­ciw woj­nie wete­rani utwo­rzyli grupy, które nazy­wali rap gro­ups („grupy oskar­ży­ciel­skie”). W trak­cie spo­tkań opar­tych na zasa­dach wza­jem­nego zaufa­nia żoł­nie­rze opo­wia­dali i ponow­nie prze­ży­wali trau­ma­tyczne doświad­cze­nia wojenne. Na spo­tka­nia zapra­szali także empa­ty­zu­ją­cych z ich doświad­cze­niem psy­chia­trów, żeby korzy­stać z ich wspar­cia. Sha­tan wyja­śniał póź­niej, dla­czego szu­kali pomocy poza tra­dy­cyj­nymi insty­tu­cjami: „Wielu z nich odczu­wało ból, jak sami o tym mówili. Ale nie chcieli szu­kać pomocy w rzą­do­wych insty­tu­cjach dla wete­ra­nów. (…) Potrze­bo­wali wła­snej prze­strzeni, w któ­rej mogli sami usta­lać zasady”65.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Dwu­dzie­stego wieku (przyp. tłum.). [wróć]

W tłu­ma­cze­niu wpro­wa­dzi­łam zasadę sto­so­wa­nia żeń­skich koń­có­wek wszę­dzie tam, gdzie – choć rze­czow­niki angiel­skie nie mają rodza­jów (tera­peuta, pacjent) – z uży­wa­nych przez autorkę zaim­ków jasno wynika, że cho­dzi o kobiety (tera­peutki, pacjentki). Ana­lo­gicz­nie, tam gdzie jest mowa o męż­czy­znach (tera­peutach, pacjen­tach), sto­suję koń­cówki męskie. Tam gdzie rze­czow­niki odno­szą się zarówno do męż­czyzn, jak i do kobiet, sto­suję zamien­nie koń­cówki męskie i żeń­skie, a tam gdzie to nie utrud­nia lek­tury – oba rodzaje (tera­peuci i tera­peutki) (przyp. tłum.). [wróć]

L. Eitin­ger, The Con­cen­tra­tion Camp Syn­drome and Its Late Sequ­elae, w: J. E. Dims­dale (red.), Survi­vors, Vic­tims and Per­pe­tra­tors, New York: Hemi­sphere, 1980, s. 127–62. [wróć]

Ten­den­cja świad­ków, by odwra­cać się od ofiar, jest dokład­nie opi­sana w: M. J. Ler­ner, The Belief in a Just World, New York: Ple­num, 1980. [wróć]

H. Ellen­ber­ger, The Disco­very of the Uncon­scious, New York: Basic Books, 1970, s. 142. [wróć]

M. Micale, Hyste­ria and Its Histo­rio­gra­phy: A Review of Past and Pre­sent Wri­tings, „History of Science” 27, 1989, s. 223–67 i 319-51, cytat: s. 319. [wróć]

Wię­cej o wpły­wie Char­cota zob. Ellen­ber­ger, Disco­very of the Uncon­scious; G. F. Drinka, The Birth of Neu­ro­sis: Myth Malady and the Vic­to­rians, New York: Simon & Schu­s­ter, 1984; E. Sho­wal­ter, The Female Malady: Women, Mad­ness, and English Cul­ture, 1830–1980, New York: Pan­theon, 1985; J. Gold­stein, Con­sole and Clas­sify: The French Psy­chia­tric Pro­fes­sion in the Nine­te­enth Cen­tury, New York: Cam­bridge Uni­ver­sity Press, 1987. [wróć]

A. Mun­the, cytat z: G. Drinka, The Birth of Neu­ro­sis, s. 88. [wróć]

Z. Freud, Char­cot [1893], w: Stan­dard Edi­tion of the Com­plete Psy­cho­lo­gi­cal Works of Sig­mund Freud, t. 3, przeł. J. Stra­chey, Lon­don: Hogarth Press, 1962, s. 19. [wróć]

C. Goetz (red. i tł.), Char­cot the Cli­ni­cian: The Tues­day Les­sons. Excerpts from Nine Case Pre­sen­ta­tions on Gene­ral Neu­ro­logy Deli­ve­red at the Salpêtrière Hospi­tal in 1887–88, New York: Raven Press, 1987, s. 104–5. [wróć]

Ta rywa­li­za­cja prze­kształ­ciła się w trwa­jącą do końca życia nie­chęć. Każdy twier­dził, że jego odkry­cia były pierw­sze, a ten drugi jest zale­d­wie naśla­dowcą. Patrz: C. Perry, J. R. Lau­rence, Men­tal Pro­ces­sing Out­side of Awa­re­ness: The Con­tri­bu­tions of Freud and Janet, w: K. S. Bowers, D. Meichen­baum (red.), The Uncon­scious Recon­si­de­red, New York: Wiley, 1984. [wróć]

P. Janet, L’anto­ma­ti­sme psy­cho­lo­gi­que: essai de psy­cho­lo­gie expérimentale sur les­for­mes inférienres de lactivité huma­ine, Paris: Félix Alcan, 1889; Paris: Société Pierre Janet/Payot, 1973. [wróć]

J. Breuer, Z. Freud, Stu­dia nad histe­rią, przeł. R. Reszke, War­szawa, 2008, s. 17. [wróć]

Tamże, s. 18. [wróć]

Według Ellen­ber­gera to Janet stwo­rzył ter­min „pod­świa­do­mość” (sub­con­scious). Ellen­ber­ger, Disco­very of the Uncon­scious, s. 413, przyp. 82. [wróć]

Breuer, Freud, Stu­dia nad histe­rią, s. 14. [wróć]

Tamże, s. 34. [wróć]

P. Janet, Etude sur un cas d’abo­ulie et d’idées fixes, „Revue Phi­lo­so­phi­que” 31, 1891, prze­tłu­ma­czone i cyto­wane w: Ellen­ber­ger, Disco­very of the Uncon­scious, s. 365–66. [wróć]

Breuer, Freud, Stu­dia nad histe­rią, s. 37. [wróć]

Tamże, s. 223. [wróć]

Z. Freud, W kwe­stii etio­lo­gii histe­rii, w: Z. Freud, Histe­ria i lęk, przeł. R. Reszke, War­szawa: Wydaw­nic­two KR, 2014, s. 54. [wróć]

M. Bona­parte, A. Freud, E. Kris (red.), The Ori­gins of Psy­cho­ana­ly­sis: Let­ters to Wil­helm Fliess, Dra­fts and Notes by Sig­mund Freud, New York: Basic Books, 1954, s. 215–16. [wróć]

Z. Freud, Frag­ment ana­lizy pew­nej histe­rii, w: Z. Freud, Histe­ria i lęk, s. 73–163. Femi­ni­styczna kry­tyka przy­padku Dory, zob. H. B. Lewis, Psy­chic War in Men and Women, New York: New York Uni­ver­sity Press, 1976; C. Bern­he­imer, C. Kahane (red.), In Dora’s Case: Frend-Hyste­ria-Femi­nism, New York: Colum­bia Uni­ver­sity Press, 1985. [wróć]

F. Deutsch, A Foot­note to Freud’s „Frag­ment of an Ana­ly­sis of a Case of Hyste­ria”, „Psy­cho­ana­ly­tic Quar­terly” 26, 1957, s. 159–67. [wróć]

F. Rush, The Freu­dian Cover-Up, „Chry­sa­lis” 1, 1977, s. 31–45; J. L. Her­man, Father-Dau­gh­ter Incest, Cam­bridge: Harvard Uni­ver­sity Press, 1981; J. M. Mas­son, The Assault on Truth. Freud’s Sup­pres­sion of the Seduc­tion The­ory, New York: Far­rar, Straus & Giroux, 1984. [wróć]

Z. Freud, Moje życie i psy­cho­ana­liza, przeł. A. Kowa­li­szyn i B. Wroń­ski, War­szawa, 2012, s. 64. [wróć]

I. Veith, Four Tho­usand Years of Hyste­ria, w: M. Horo­witz (red.), Hyste­ri­cal Per­so­na­lity, New York: Jason Aron­son, 1977, s. 7–93. [wróć]

Według: P. K. Bidel­man, Pariahs Stand Up! The Foun­ding of the Libe­ral Femi­nist Move­ment in France, 1858–1889, West­port, CT: Gre­en­wood Press, 1982, s. 17. [wróć]

J. M. Char­cot, P. Richer, Les démoniagues dans l’art [1881], Paris: Macula, 1984. [wróć]

Gold­stein, Con­sole and Classify.[wróć]

Według: Gold­stein, Con­sole and Clas­sify, s. 372. [wróć]

W. James, Review of Janet’s essays, „L’état men­tal des hystériques” and „L’amnésie con­ti­nue”, „Psy­cho­lo­gi­cal Review” 1, 1894, s. 195. [wróć]

Wię­cej o histo­rii ruchu sufra­ży­stek w dzie­więt­na­sto­wiecz­nej Fran­cji zob: Bidel­man, Pariahs Stand Up!; C. G. Moses, French Femi­nism in the Nine­te­enth Cen­tury, Albany, NY: State Uni­ver­sity of New York Press, 1984. [wróć]

Według: Gold­stein, Con­sole and Clas­sify, s. 375. [wróć]

G. Tourette, Jean-Mar­tin Char­cot, „Nouvelle lco­no­gra­phie de la Salpêtrière” 6, 1893, s. 241–50. [wróć]

E. Jones, The Life and Work of Sig­mund Freud, New York: Basic Books, 1953; M. Rosen­baum, Anna O (Ber­tha Pap­pen­heim): Her History, w: M. Rosen­baum M. Muroff (red.), Anna O: Four­teen Con­tem­po­rary Rein­ter­pre­ta­tions, New York: Free Press, 1984, s. 1–25. [wróć]

M. Bona­parte i in. (red.), Ori­gins of Psy­cho­ana­ly­sis, s. 134. [wróć]

Freud, list do Wil­helma Fliessa z 4 maja 1896, Według: Mas­son, Assault on Truth, s. 10. [wróć]

J. M. Mas­son, Assault on Truth; J. Mal­colm, In the Freud Archi­ves, New York: Knopf, 1984. W momen­cie pisa­nia tego tek­stu spór mię­dzy Mas­so­nem a Mal­col­mem na­dal trwał. [wróć]

Mas­son, Assault on Truth. [wróć]

Femi­ni­styczna kry­tyka Freu­dow­skiego rozu­mie­nia psy­cho­lo­gii kobiety jest bar­dzo obszerna. Dwa kla­syczne przy­kłady to: K. Hor­ney, The Fli­ght From Woman­hood: The Mascu­li­nity Com­plex in Women as Vie­wed by Men and by Women, „Inter­na­tio­nal Jour­nal of Psy­cho-Ana­ly­sis” 7, 1926, s. 324–39 oraz K. Mil­lett, Sexual Poli­ties, New York: Double­day, 1969. [wróć]

Według: M. Kaplan, Anna O and Ber­tha Pap­pen­heim: An Histo­ri­cal Per­spec­tive, w: Rosen­baum, Muroff, Anna O, s. 107. [wróć]

Według: M. Rosen­baum, Anna O. (Ber­tha Pap­pen­heim): Her History, w: Rosen­baum, Muroff, Anna O, s. 22. [wróć]

Według: Kaplan, Anna O and Ber­tha Pap­pen­heim, s. 114. [wróć]

Sho­wal­ter, The Female Malady, s. 168–70. [wróć]

C. S. Myers, Shell Shock in France, Cam­bridge: Cam­bridge Uni­ver­sity Press, 1940. [wróć]

A. Leri, Shell Shock: Com­mo­tio­nal and Emo­tio­nal Aspects, Lon­don: Uni­ver­sity of Lon­don Press, 1919, s. 118. [wróć]

Według: Sho­wal­ter, The Female Malady, s. 177. [wróć]

P. Fus­sell (red.), Sieg­fried Sas­soon’s Long Jour­ney: Selec­tions­from the Sher­ston Memo­irs, New York: Oxford Uni­ver­sity Press, 1983, s. xiv. [wróć]

R. Gra­ves, Wszyst­kiemu do widze­nia, przeł. T. Wyżyń­ski, War­szawa, 1991, s. 221. [wróć]

P. Fus­sell, Sas­soon’s Long Jour­ney, s. 134, 136. [wróć]

Tamże, s. 141. [wróć]

A. Kar­di­ner, My Ana­ly­sis with Freud, New York: Nor­ton, 1977, s. 52. [wróć]

Tamże, s. 110–11. [wróć]

Tamże, s. 27, 101. [wróć]

A. Kar­di­ner, H. Spie­gel, War, Stress, and Neu­ro­tic Ill­ness (popr. wyd. The Trau­ma­tic Neu­ro­ses of War), New York: Hoeber, 1947, s. 1. [wróć]

Tamże, s. 406. [wróć]

J. W. Appel, G. W. Beebe, Pre­ven­tive Psy­chia­try: An Epi­de­mio­lo­gi­cal Appro­ach, „Jour­nal of the Ame­ri­can Medi­cal Asso­cia­tion” 131, 1946, s. 1468–71, cytat: s. 1470. [wróć]

R. R. Grin­ker, J. Spie­gel, Men Under Stress, Phi­la­del­phia: Bla­ke­ston, 1945. [wróć]

Grin­ker, Spie­gel, Men Under Stress; Kar­di­ner, Spie­gel, War, Stress. [wróć]

Kar­di­ner, Spie­gel, War, Stress, s. 365. [wróć]

Grin­ker, Spie­gel, Men Under Stress, s. 371. [wróć]

J. Ellis, The Sharp End of War: The Figh­ting Man in World War I, Lon­don: David and Char­les, 1980. [wróć]

R. J. Lifton, Home from the War: Viet­nam Vete­rans: Neither Vic­tims nor Exe­cu­tio­ners, New York: Simon & Schu­s­ter, 1973, s. 31. [wróć]

Inte­rview with Chaim Sha­tan, „McGill News”, Mont­real, Quebec, luty 1983. [wróć]