Trylogia Lean. Kopalnia złota, nowe wydanie. Powieść o zarządzaniu firmą w oparciu o Lean Management - Michael Balle, Freddy Balle - ebook

Trylogia Lean. Kopalnia złota, nowe wydanie. Powieść o zarządzaniu firmą w oparciu o Lean Management ebook

Michael Balle, Freddy Balle

0,0
85,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Nowa odsłona bestsellerowej powieści

Philip Jenkinson, utalentowany naukowiec, który zainwestował dorobek swojego życia w fabrykę produkującą innowacyjne wyłączniki według opatentowanego przez siebie wynalazku, nie radzi sobie z jej prowadzeniem. Firma z czasem ociera się o bankructwo. Zdesperowany Philip prosi ojca swojego wieloletniego przyjaciela o pomoc. Bob Woods – emerytowany dyrektor produkcji, który jako jeden z pierwszych ekspertów na świecie zgłębił tajniki Lean Management i który wprowadzał to wywodzące się z Japonii podejście do zarządzania w wielu różnych przedsiębiorstwach przez większość swojego zawodowego życia – uczy Phila zupełnie nowego podejścia do zarządzania. Jenkinson, wprowadzając zmiany w oparciu o poznawane metody Lean Management, wraz ze swoim zespołem przekształca bankrutującą firmę w tytułową kopalnię złota.

Książka została objęta patronatem marki FAMUR.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 519

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ty­tuł ory­gi­nału: The GOLD MINE. A no­vel of lean tur­na­ro­und.
© Co­py­ri­ght 2005 Lean En­ter­prise In­sti­tute, Inc. 215 First Street, Su­ite 300 Cam­bridge, MA 02142 USAlean.org Wszel­kie prawa za­strze­żone łącz­nie z pra­wem do po­wie­la­nia w czę­ści lub w ca­ło­ści w ja­kiej­kol­wiek for­mie.
© Co­py­ri­ght 2024 for Po­lish Edi­tion and Trans­la­tion Lean En­ter­prise In­sti­tute Pol­ska Sp. z o. o. ul. Kle­ciń­ska 123, 54-413 Wro­cławlean.org.pl Wszel­kie prawa do wy­da­nia pol­skiego za­strze­żone przez Lean En­ter­prise In­sti­tute Pol­ska, łącz­nie z pra­wem do po­wie­la­nia w czę­ści lub w ca­ło­ści w ja­kiej­kol­wiek for­mie.
Wer­sja elek­tro­niczna 2025
ISBN: 978-83-974956-0-9
Pro­jekt okładki: Na­ta­lia Twardy
Ko­rekta ję­zy­kowa: www.ko­rekto.pl
Skład i ła­ma­nie: ar­cone.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
Książka jest cał­ko­wi­cie fik­cyjna. Imiona, na­zwi­ska, bo­ha­te­ro­wie, firmy, or­ga­ni­za­cje, miej­sca, wy­da­rze­nia i zda­rze­nia są wy­two­rem wy­obraźni au­to­rów lub czy­stą fik­cją. Ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwo do osób (ży­wych i mar­twych), zda­rzeń lub miejsc jest cał­ko­wi­cie przy­pad­kowe.
.

Po­zo­stałe książki au­tor­stwa Mi­cha­ela i Freddy’ego Ballé

Dy­rek­tor firmy jako Lean Me­na­dżer Po­wieść o trans­for­ma­cji przed­się­bior­stwa

Prze­wo­dzić z sza­cun­kiem Po­wieść o wy­ko­rzy­sta­niu Lean w kie­ro­wa­niu ludźmi

Dla Ca­the­rine i Flo­rence

KILKA SŁÓW DO NO­WEGO WY­DA­NIA

Czy w na­tłoku pu­bli­ka­cji o Lean Ma­na­ge­ment en­tu­zja­sta tej fi­lo­zo­fii może zna­leźć jesz­cze coś nie­tu­zin­ko­wego? W moim prze­ko­na­niu taką po­zy­cją jest Ko­pal­nia złota Mi­cha­ela i Freddy’ego Ballé. Książkę po­le­cam szcze­gól­nie z uwagi na jej nie­spo­ty­kaną formę, wy­jąt­kowo przy­stępną dla każ­dego, nie­za­leż­nie od roli, jaką od­grywa w or­ga­ni­za­cji, i ob­szaru, w któ­rym pra­cuje lub któ­rym za­rzą­dza. Po­wieść szybko wciąga czy­tel­nika i za­biera go w fa­scy­nu­jącą po­dróż, pod­czas któ­rej wraz z bo­ha­te­rami prze­mie­rza on drogę ich trans­for­ma­cji. Mam na­dzieję, że ta książka bę­dzie dla Was – dro­dzy Czy­tel­nicy – in­spi­ra­cją w przy­go­dzie z Lean Ma­na­ge­ment. Dla mo­jego ze­społu i dla mnie bez wąt­pie­nia nią była.

To­masz Ja­ku­bow­ski, wi­ce­pre­zes za­rządu FA­MUR SA

Dro­dzy Czy­tel­nicy, je­śli po­dob­nie jak ja szu­ka­cie in­spi­ra­cji do swo­jej pracy, nie chce­cie stać w miej­scu, a może tak jak przed głów­nym bo­ha­te­rem tej książki Phi­lem pię­trzą się przed Wami wy­zwa­nia, po­trze­bu­je­cie du­żych zmian lub sto­icie już u ich progu, to uni­wer­sum jest dla Was.

Zwin­nie skon­stru­owana, sty­mu­lu­jąca i prak­tyczna opo­wieść o za­rzą­dza­niu firmą pro­duk­cyjną w chwili, w któ­rej po­trze­buje ona ra­tunku. Wnio­sek na­su­wa­jący się po prze­czy­ta­niu książki, że pro­fi­lak­tyka – w tym przy­padku umie­jęt­ność ko­rzy­sta­nia z na­rzę­dzi i me­tod ofe­ro­wa­nych przez Lean Ma­na­ge­ment – jest lep­sza niż ko­niecz­ność le­cze­nia, może się oka­zać zdu­mie­wa­jąco po­ży­teczny.

Jest to po­zy­cja warta uwagi me­ne­dże­rów, li­de­rów i wdro­że­niow­ców każ­dego szcze­bla or­ga­ni­za­cji. Do­dat­kowe punkty zdo­bywa tym, że w spo­sób nie­zwy­kle re­ali­styczny pro­wa­dzi nas przez trans­for­ma­cję z uwzględ­nie­niem ludz­kich za­cho­wań, obaw, a na­wet przy­war.

Jako prak­tyk szcze­rze po­le­cam tę książkę. Wska­zane w niej po­nad­cza­sowe kie­runki oraz spo­soby my­śle­nia spraw­nie i efek­tyw­nie po­mogą wy­ko­rzy­stać szanse oraz zmak­sy­ma­li­zo­wać silne strony, a dzięki temu wzmoc­nić po­zy­cję firmy na rynku.

To­masz Mar­czak, dy­rek­tor ope­ra­cyjnyGre­ne­via SA FA­MUR Ge­aro Od­dział w Ka­to­wi­cach

Ko­pal­nia złota jest uni­wer­salną lek­turą dla wszyst­kich za­in­te­re­so­wa­nych te­ma­tyką do­sko­na­le­nia pro­ce­sów, za­równo dla po­cząt­ku­ją­cych, jak i za­awan­so­wa­nych – pre­ze­sów, me­ne­dże­rów naj­wyż­szego szcze­bla, przed­sta­wi­cieli związ­ków za­wo­do­wych, prze­ło­żo­nych i pra­cow­ni­ków, za­rzą­dza­ją­cych du­żymi kor­po­ra­cjami, oraz wła­ści­cieli i pra­cow­ni­ków ma­łych i śred­nich firm, pa­sjo­na­tów do­sko­na­le­nia, a także osób scep­tycz­nie pod­cho­dzą­cych do zmian.

Roz­po­czy­na­jąc w Fa­mu­rze przy­godę z Lean, kie­ro­wa­li­śmy się sło­wami jed­nego z naj­więk­szych guru tej kon­cep­cji Shi­geo Shingo, który twier­dzi, że „Lean to spo­sób my­śle­nia, a nie li­sta rze­czy do zro­bie­nia”, czego liczne do­wody znaj­dzie­cie w tej wła­śnie książce. Aby coś zmie­nić, na­leży za­cząć od zmiany spo­sobu my­śle­nia i po­strze­ga­nia pew­nych kwe­stii w fir­mie, tak jak zro­bił to główny bo­ha­ter. Od­kry­cie po­ten­cjału, czyli ty­tu­ło­wej ko­palni złota, wiąże się z pój­ściem do gemba i zro­zu­mie­niem, ile rze­czy­wi­ście jest mar­no­traw­stwa, a ile praw­dzi­wej war­to­ści, za którą klient jest skłonny za­pła­cić. Ta­kie po­dej­ście to re­wo­lu­cja w świa­do­mo­ści i pierw­szy fi­lar na­szego dą­że­nia do do­sko­na­ło­ści w Fa­mu­rze.

Gdy już zmie­nimy nasz spo­sób po­strze­ga­nia pro­ce­sów i na­uczymy się do­strze­gać i na­zy­wać wy­stę­pu­jące w nich pro­blemy, mo­żemy przy­stą­pić do opty­ma­li­za­cji. Po­lega ona na dą­że­niu do naj­lep­szego stan­dardu re­ali­za­cji pro­ce­sów w da­nej chwili i wy­ko­rzy­sta­niu od­po­wied­nich na­rzę­dzi Lean. Same na­rzę­dzia to jed­nak nie wszystko, naj­waż­niej­sze jest bo­wiem zde­fi­nio­wa­nie pro­blemu, który chcemy roz­wią­zać, a do­piero po­tem wy­bra­nie wła­ści­wych na­rzę­dzi Lean. Au­to­rzy wzo­rowo opi­sują, jak pra­wi­dłowo je wy­ko­rzy­sty­wać, aby trans­for­mo­wać pro­cesy i zwięk­szać war­tość do­daną pro­duk­tów i usług. Ko­lejny ele­ment to zwięk­sze­nie efek­tyw­no­ści, po­sta­wie­nie na za­rzą­dza­nie wi­zu­alne i spra­wie­nie, aby każdy pro­blem był iden­ty­fi­ko­walny na każ­dym eta­pie pro­cesu. To także nie­ustanne dą­że­nie do ujaw­nia­nia pro­ble­mów przez wszyst­kich w or­ga­ni­za­cji, aby za­pew­nić naj­wyż­szą ja­kość. W książce znaj­dzie­cie wiele spo­so­bów na to, aby dzięki za­sto­so­wa­niu za­rzą­dza­nia wi­zu­al­nego osią­gać lep­sze wy­niki i stale do­sko­na­lić firmę.

Za­chę­camy do od­kry­wa­nia po­ten­cjału do do­sko­na­le­nia w Wa­szych or­ga­ni­za­cjach, tak jak stało się to w Ko­palni złota – w myśl sen­ten­cji, że prze­trwa nie naj­więk­szy, ale ten, który naj­le­piej i naj­szyb­ciej za­adop­tuje się do zmian.

Mi­chał Go­łą­bek, dy­rek­tor Bu­si­ness Excel­lence TDJ SAMar­cin No­wak, dy­rek­tor Bu­si­ness Excel­lence TDJ SA

PRZED­MOWA DO PIERW­SZEGO WY­DA­NIA POL­SKIEGO

Mija wła­śnie 14 lat, od kiedy pio­nier­sko za­ję­li­śmy się po­pu­la­ry­za­cją Lean Ma­na­ge­ment w Pol­sce. Dla­tego sia­da­jąc do na­pi­sa­nia tej przed­mowy na­szła nas re­flek­sja, że je­żeli mie­li­by­śmy dzi­siaj roz­po­cząć na­szą przy­godę z pro­pa­go­wa­niem idei cią­głego do­sko­na­le­nia, to naj­praw­do­po­dob­niej za­czę­li­by­śmy od wy­da­nia tej wła­śnie książki. Dla­czego? Po­wo­dów jest sporo.

Po pierw­sze, jest to obec­nie naj­lep­sza na rynku książka sys­te­ma­ty­zu­jąca oraz przy­stęp­nie ob­ja­śnia­jąca kwe­stie, które – jak ma­wia Art Byrne[1] – od­po­wied­nio za­sto­so­wane, mogą dać Wam „nie­spra­wie­dli­wie dużą prze­wagę nad kon­ku­ren­cją”, nie­za­leż­nie od tego, czym się zaj­mu­je­cie. In­nymi słowy: do­wie­cie się z niej, co na­leży zro­bić i jak na­leży dzia­łać, aby Wa­sza firma miała szansę stać się ty­tu­łową „ko­pal­nią złota”.

Po dru­gie, nie jest to ko­lejna książka o tym „jak to robi To­yota”, ale ra­czej po­wieść ob­ja­śnia­jąca istotę Lean Ma­na­ge­ment na kan­wie pe­ry­pe­tii pra­cow­ni­ków dość ty­po­wej fa­bryki, z któ­rej re­aliami więk­szość z nas bę­dzie w sta­nie ła­two się zi­den­ty­fi­ko­wać. In­nymi słowy, książka prze­kłada na ję­zyk do­wol­nej or­ga­ni­za­cji pro­duk­cyj­nej istotę 14 za­sad To­yoty.

Po trze­cie, w pu­bli­ka­cji tej wy­tłu­ma­czono zna­cze­nie oraz sens sze­regu nie­in­tu­icyj­nych i czę­sto nie­zro­zu­mia­łych kwe­stii, m.in. tych zwią­za­nych z prze­pły­wem jed­nej sztuki, ma­łymi par­tiami, czę­stymi prze­zbro­je­niami, stan­da­ry­za­cją sta­no­wiącą pod­stawę do­sko­na­le­nia, czę­stymi do­sta­wami w ma­łych ilo­ściach, po­zio­mo­wa­niem, sty­mu­lo­wa­niem ide­al­nego klienta itd. Co ważne, nie przed­sta­wiono tego w spo­sób na­ukowy ani aka­de­micki, ale zro­zu­miały dla każ­dego, na­wet – jak zwykł po­wta­rzać je­den z głów­nych bo­ha­te­rów za swoim mi­strzem – dla „ja­poń­skich chło­pów”.

Po czwarte, książka obala wiele mi­tów, wśród któ­rych po­wszech­nie prze­wa­żają te, że kon­cep­cja Lean Ma­na­ge­ment zmu­sza do cięż­szej pracy, pro­wa­dzi do zwol­nień, albo że dą­żąc do stan­da­ry­za­cji cał­ko­wi­cie eli­mi­nuje ludzką kre­atyw­ność.

Po piąte, spina klamrą znane na­rzę­dzia i tech­niki Lean Ma­na­ge­ment oraz tłu­ma­czy po­wody ich za­sto­so­wa­nia (m.in. 5S, TPM, SMED, pracy stan­da­ry­zo­wa­nej, sys­temu ssą­cego, po­zio­mo­wa­nia, he­ijunki, ka­izen, sys­temu su­ge­stii). Oprócz tego, że przej­rzy­ście ob­ja­śniono w niej tech­niczną stronę tych me­tod, ja­sno uka­zano rów­nież po­trzebę ich za­sto­so­wa­nia. Trak­tu­jąc o na­rzę­dziach sys­te­mowo, au­to­rzy książki w prze­ko­nu­jący spo­sób zwra­cają też uwagę na nie­unik­nione kon­flikty, ja­kie nie­sie ze sobą wdro­że­nie me­tod Lean Ma­na­ge­ment w kon­fron­ta­cji z tra­dy­cyj­nym po­dej­ściem do za­rzą­dza­nia (w wy­mia­rze tech­nicz­nym i ludz­kim, rzecz ja­sna).

Po szó­ste, w książce ob­ja­śniono rolę lu­dzi w do­sko­na­le­niu oraz wska­zano na czyn­niki de­cy­du­jące o mo­ty­wa­cji do zmiany i za­sto­so­wa­niu od­mien­nych, czę­sto zu­peł­nie no­wych i z po­zoru nie­in­tu­icyj­nych me­tod dzia­ła­nia. Uka­zano zna­cze­nie kul­tury oraz na­kre­ślono wła­ściwe po­stawy prze­ło­żo­nych, ja­kie po­winny to­wa­rzy­szyć zmia­nom (sza­cu­nek dla lu­dzi, obec­ność w gemba, wy­zna­cza­nie am­bit­nych ce­lów) oraz ob­ja­śniono nie­zwy­kle ważną rolę li­de­rów.

Po siódme, w „Ko­palni złota” po­ka­zano za­leż­ność mię­dzy dzia­ła­niami do­sko­na­lą­cymi a wy­ni­kami, ob­ja­śnia­jąc przy oka­zji w przej­rzy­sty spo­sób nie­zro­zu­miałe kwe­stie fi­nan­sowe, ta­kie jak cho­ciażby okre­sowy spa­dek zy­sków wsku­tek spadku za­pa­sów. Wy­ja­śniono też istotę ko­rzy­ści pły­ną­cych z za­so­bów uwol­nio­nych w wy­niku do­sko­na­le­nia, wy­tłu­ma­czono rów­nież, jak stan­da­ry­za­cja pracy, ka­izen i częst­sze do­stawy prze­kła­dają się na wzrost efek­tyw­no­ści ope­ra­cyj­nej.

Po ósme, dzięki temu, że książka jest oparta na ogrom­nym prak­tycz­nym do­świad­cze­niu ro­dzin­nego du­etu pi­sar­skiego, mimo iż jest fik­cją li­te­racką, jej fa­buła osa­dzona jest w re­aliach (a nie teo­rii) za­rzą­dza­nia. Ów duet to Freddy Ballé, który jako je­den z pierw­szych na świe­cie po­znał i z suk­ce­sem wdra­żał Lean Ma­nu­fac­tu­ring w wielu fir­mach poza To­yotą (np. w Re­nault, Va­leo czy Fau­re­cii) oraz jego syn Mi­chael, dok­tor psy­cho­lo­gii, po­sia­da­jący nie­by­wałą zdol­ność ob­ja­śnia po­staw i mo­ty­wa­cji ludz­kich.

Po dzie­wiąte, w książce od­naj­du­jemy swo­isty „al­go­rytm wdro­że­niowy”. Au­to­rzy za­bie­rają nas w po­dróż, która za­czyna się w fa­bryce zor­ga­ni­zo­wa­nej tra­dy­cyj­nie (tak jak ma to miej­sce w prze­wa­ża­ją­cej czę­ści dzi­siej­szych firm), a koń­czy w przed­się­bior­stwie sto­su­ją­cym fi­lo­zo­fię Lean Ma­na­ge­ment. Można po­wie­dzieć, że na nie­spełna 400 stro­nach po­dano kom­plet in­for­ma­cji o tym sys­te­mie biz­ne­so­wym, po­ka­zu­jąc jed­no­cze­śnie wła­ściwą ko­lej­ność wdra­ża­nia zmian.

Dzięki tym wa­lo­rom „Ko­pal­nia złota” jest uni­wer­salną lek­turą dla wszyst­kich za­in­te­re­so­wa­nych pro­ble­ma­tyką do­sko­na­le­nia pro­ce­sów: za­równo dla po­cząt­ku­ją­cych, jak i za­awan­so­wa­nych, pre­ze­sów i stu­den­tów, za­rzą­dów i przed­sta­wi­cieli związ­ków za­wo­do­wych, prze­ło­żo­nych i pra­cow­ni­ków, za­rzą­dza­ją­cych du­żymi kor­po­ra­cjami oraz wła­ści­cieli i pra­cow­ni­ków ma­łych i śred­nich firm, fa­scy­na­tów do­sko­na­le­nia oraz lu­dzi scep­tycz­nie pod­cho­dzą­cych do zmian.

„Ko­pal­nia złota” jest nie­wąt­pli­wie świetną po­zy­cją książ­kową, je­żeli je­ste­ście za­in­te­re­so­wani lub chce­cie:

• po­le­cić cie­kawą i po­ucza­jącą lek­turę oso­bom zaj­mu­ją­cym się za­rzą­dza­niem,

• usys­te­ma­ty­zo­wać wie­dzę, po­znać zna­cze­nie me­tod i tech­nik Lean Ma­na­ge­ment oraz zro­zu­mieć za­leż­no­ści po­mię­dzy nimi,

• zna­leźć spo­sób na zro­zu­mie­nie oraz wy­ja­śnie­nie Lean Ma­na­ge­ment oso­bom nie­prze­ko­na­nym,

• zro­zu­mieć istotę zmiany po­staw me­na­dże­rów, któ­rzy chcą prze­wo­dzić trans­for­ma­cji,

• czer­pać przy­jem­ność z li­te­ra­tury fa­cho­wej.

„Ko­pal­nia złota” jest bez wąt­pie­nia po­wie­ścią pro­duk­cyjną, nie­mniej do jej lek­tury za­chę­camy go­rąco osoby zaj­mu­jące się pro­ce­sami biz­ne­so­wymi i usłu­go­wymi. Po­le­camy rów­nież lek­turę blogu Mi­cha­ela Ballé pt. „Mistrz Gemba ra­dzi”, któ­rego ob­szerne frag­menty pu­bli­ku­jemy na na­szej stro­nie www.lean.org.pl. Ten nie­zmier­nie po­pu­larny cykl prak­tycz­nych po­rad wdro­że­nio­wych zo­stał za­po­cząt­ko­wany po pierw­szym wy­da­niu „Ko­palni złota” w USA w 2005 roku i do dziś sta­nowi nie­ma­jący w za­sa­dzie pre­ce­densu na skalę świa­tową ze­staw za­le­ceń wdro­że­nio­wych oparty na rze­czy­wi­stych pro­ble­mach firm pro­duk­cyj­nych i usłu­go­wych.

Wszyst­kich Pań­stwa, któ­rzy po lek­tu­rze „Ko­palni złota” bę­dzie­cie za­da­wać so­bie py­ta­nie, jak stać się li­de­rem trans­for­ma­cji na kształt tej opi­sa­nej w książce, za­chę­camy do się­gnię­cia rów­nież po dwie po­zo­stałe czę­ści Try­lo­gii. Ich fa­buła sta­nowi do­sko­nałe roz­wi­nię­cie pro­ble­ma­tyki „Ko­palni złota” w od­nie­sie­niu do po­stawy li­dera, przed któ­rym staje wy­zwa­nie za­an­ga­żo­wa­nia lu­dzi do trans­for­ma­cji firmy.

Mamy na­dzieję, że „Ko­pal­nia złota” przy­spo­rzy sze­regu in­spi­ra­cji do roz­woju i do­sko­na­le­nia Wa­szych firm pod wzglę­dem stra­te­gicz­nym i ope­ra­cyj­nym.

Prof. To­masz Koch

Dr To­masz Sob­czyk

Lean En­ter­prise In­sti­tute Pol­ska

Roz­dział pierw­szy

ZYSK JEST KRÓ­LEM, ALE RZĄ­DZI GO­TÓWKA

Wszystko za­częło się od te­le­fonu.

– Mike? – usły­sza­łem głos Char­lene. – Czy Phil jest u cie­bie?

Jej głos był ostry, dało się w nim wy­czuć nutkę pa­niki.

– Nie wi­dzia­łem go – od­po­wie­dzia­łem. – Czy coś się stało?

– Mam na­dzieję, że nie. Dzwo­nił wcze­śniej. Po­wie­dział, że wie­czo­rem do cie­bie wpad­nie, i od tam­tej pory już się nie ode­zwał.

We­dług mo­jego ze­garka było już po je­de­na­stej wie­czo­rem – wy­star­cza­jący po­wód, by za­cząć się mar­twić – ale bez prze­sady. Pró­bo­wa­łem z nią jesz­cze przez chwilę po­roz­ma­wiać, lecz ona po­pro­siła tylko, że­bym za­dzwo­nił, gdyby Phi­lip jed­nak się zja­wił. Zdu­miony odło­ży­łem słu­chawkę. Phi­lip Jen­kin­son to mój bli­ski przy­ja­ciel. Znamy się od cza­sów li­ceum, a ostatni raz na drinku by­li­śmy za­le­d­wie parę ty­go­dni temu. To jemu po­wio­dło się w ży­ciu. Do­ro­bił się. Wiem, że był ostat­nio pod silną pre­sją z po­wodu swo­jej pracy, ale poza nor­mal­nymi ob­ja­wami stresu wszystko wy­da­wało się w po­rządku. Ba­łem się, że mógł mieć ja­kiś wy­pa­dek.

Roz­legł się dzwo­nek do drzwi. Zi­ry­to­wany tak­sów­karz pró­bo­wał pro­wa­dzić zu­peł­nie pi­ja­nego, beł­ko­czą­cego Phi­lipa.

– To twój ko­lega? – za­py­tał.

Ra­zem wtar­ga­li­śmy Phi­lipa do środka i po­ło­ży­li­śmy go na ka­na­pie. To, że był pi­jany w sztok, to jesz­cze nie wszystko. Miał okropne dresz­cze i był prze­mok­nięty do su­chej nitki. Za­pła­ci­łem tak­sów­ka­rzowi, do­rzu­ca­jąc spory na­pi­wek, i ob­ser­wo­wa­łem, jak po­now­nie za­ta­pia się w ciem­no­ściach desz­czo­wej nocy. Phi­lip już chra­pał. Czu­jąc się tro­chę jak ka­puś, za­dzwo­ni­łem do Char­lene i po­mi­ja­jąc szcze­góły, wy­ja­śni­łem, że nie ma się o co mar­twić. Obie­ca­łem, że rano od­wiozę jej męża do domu. W tle usły­sza­łem od­głosy kłó­cą­cych się dzieci. By­łem za­sko­czony, że jesz­cze nie śpią, tym bar­dziej że był śro­dek ty­go­dnia. Ale cóż... w końcu to nie moja sprawa.

Nie bez pro­ble­mów ścią­gną­łem z Phi­lipa prze­mo­czony płaszcz i buty, po czym zo­sta­wi­łem go na so­fie, żeby się po­rząd­nie wy­spał. Wy­glą­dał dziw­nie dzie­cin­nie. Beł­ko­cząc coś w al­ko­ho­lo­wym za­mro­cze­niu, przy­wo­dził na myśl tego nie­zgrab­nego na­sto­latka, któ­rym kie­dyś był. Nie po raz pierw­szy za­sta­na­wia­łem się, dla­czego nie zre­zy­gno­wał z tego swo­jego ku­joń­skiego ucze­sa­nia i oku­la­rów z tam­tej epoki. Z kie­szeni ko­szuli ster­czało mu na­wet kilka dłu­go­pi­sów! Był po­staw­nym męż­czy­zną, wy­so­kim blon­dy­nem o ostrych ry­sach twa­rzy, oszpe­co­nych nieco bli­znami po trą­dziku. A jed­nak była to po­czciwa twarz do­brego czło­wieka. Nie ja­koś szcze­gól­nie sub­tel­nego czy wy­ra­fi­no­wa­nego, ale wie­lo­let­niego do­brego przy­ja­ciela – na swój szcze­gólny spo­sób nie­zwy­kle by­strego. Tro­chę nu­dzia­rza, który rzadko pije, ni­gdy nie pa­lił oraz, poza skłon­no­ścią do szpa­ner­skich sa­mo­cho­dów i pra­co­ho­li­zmu, nie­po­sia­da­ją­cego szcze­gól­nych wad. Co mo­gło do­pro­wa­dzić go do ta­kiego stanu?

Po­ra­nek był po­godny i zde­cy­do­wa­nie cie­plej­szy niż kilka po­przed­nich. Od ty­go­dnia bez prze­rwy pa­dało i mia­łem na­dzieję, że wio­sna w końcu za­wita na do­bre. Uwiel­biam pół­nocną Ka­li­for­nię, ale pory desz­czo­wej na­prawdę nie zno­szę.

Phila obu­dzi­łem kop­nia­kiem, pod­su­wa­jąc mu pod nos dzba­nek kawy, pół ku­fla piwa i su­rowe jajko – nie­za­wodne re­me­dium na kaca jesz­cze z na­szych daw­nych, sza­lo­nych lat. Wy­żło­pał piwo, wy­pił kawę, wzdry­gnął się na wi­dok jajka i w końcu usiadł nie­zgrab­nie na so­fie. Usa­do­wi­łem się obok niego i upi­łem łyk swo­jej kawy.

– Chcesz o tym po­ga­dać?

Prze­cząco po­krę­cił głową, co mu­siało go nieco za­bo­leć, rzecz ja­sna.

– Kło­poty ro­dzinne?

Za­czer­wie­nio­nymi oczyma spoj­rzał na mnie za­sko­czony.

– Nie. Praca.

Kom­plet­nie zgłu­pia­łem. Kło­poty w pracy? Jak to moż­liwe? Ży­cie za­wo­dowe Phi­lipa to pa­smo sa­mych suk­ce­sów. Stu­dio­wał w Ber­ke­ley, dok­to­ry­zo­wał się z fi­zyki, a po­tem pra­co­wał nad ja­kimś za­awan­so­wa­nym tech­no­lo­gicz­nie ga­dże­tem, który póź­niej opa­ten­to­wał. Do­dat­kowo ra­zem ze wspól­ni­kiem roz­krę­cili nie­wielką dzia­łal­ność pro­duk­cyjną na za­chod­nim wy­brzeżu. Ja ro­bi­łem wtedy dok­to­rat w Wiel­kiej Bry­ta­nii i o ni­czym nie mia­łem po­ję­cia do mo­mentu, aż ta­jem­ni­cze za­wi­ro­wa­nia ży­cia rzu­ciły nas obu do tego sa­mego mia­sta. Dwa lata temu Phi­lip i jego wspól­nik prze­jęli jedną z dzia­ła­ją­cych na rynku firm, chcąc za­sto­so­wać nową tech­no­lo­gię do wy­twa­rza­nej w tym za­kła­dzie li­nii pro­duk­to­wej.

Kiedy zna­la­złem pracę na do­brej uczelni, Sa­rah (moja była dziew­czyna) i ja, na czas po­szu­ki­wa­nia wła­snego miesz­ka­nia w oko­licy, za­miesz­ka­li­śmy u Phi­lipa i Char­lene. Phi­lip przy­no­sił wię­cej pie­nię­dzy za mie­siąc swo­jej pracy niż ja by­łem w sta­nie za­ro­bić, przy mo­jej nędz­nej aka­de­mic­kiej pen­syjce, przez cały rok, a jego cią­głe ga­da­nie o wej­ściu na giełdę i ce­nach ak­cji mo­głoby mnie na śmierć za­nu­dzić, gdyby nie fakt, że by­łem odro­binę, no cóż, jakby to po­wie­dzieć... za­zdro­sny.

Kło­poty w pracy? Ja­kie to kło­poty w pracy mogą do­pro­wa­dzić do za­la­nia w trupa i wy­lą­do­wa­nia na ka­na­pie u sta­rego przy­ja­ciela?

– Jest źle?

– Go­rzej – wziął ko­lejny ku­bek kawy, a jego za­czer­wie­nione, mętne oczy i rysy twa­rzy były do­brze wi­doczne w świe­tle po­ran­nego słońca. – Dłu­żej nie dam rady. Na­wet nie wiem, za co się zła­pać. To mnie prze­ra­sta!

– Opo­wia­daj.

– I tak byś nie zro­zu­miał – wzru­szył ra­mio­nami i kon­ty­nu­ował bez­na­mięt­nym gło­sem. – Je­śli szybko cze­goś nie zro­bimy, za parę mie­sięcy bę­dziemy ban­kru­tami. Wszystko, co mamy, jest za­sta­wione. Banki nie da­dzą nam już ani gro­sza. Pró­bo­wa­li­śmy wszyst­kiego. Już po nas.

O ile do­brze zro­zu­mia­łem, Phil i jego wspól­nik Mat­thew za­kła­dali, że uda im się oka­zyj­nie ku­pić ku­le­jącą firmę, po­sta­wić ją na nogi, wy­ko­rzy­stu­jąc nową tech­no­lo­gię, i tym spo­so­bem suto się ob­ło­wić. Ze­brali wszyst­kie oszczęd­no­ści, które za­si­lili du­żymi po­życz­kami ban­ko­wymi, i udało im się do­bić in­te­resu. Nie­stety, po pierw­szej fali en­tu­zja­zmu obaj wpa­dli w gorz­kie re­alia pro­wa­dze­nia du­żej firmy. Ni­gdy bym nie po­my­ślał, że może być aż tak źle. Co prawda spo­wol­nie­nie go­spo­dar­cze ostat­niego okresu spra­wiło, że nikt nie miał się do­brze, a naj­bar­dziej chyba ucier­pieli przed­się­biorcy (no, może wy­łą­cza­jąc tych, któ­rzy z po­wodu kry­zysu do­łą­czyli do grona bez­ro­bot­nych).

– To mnie prze­ra­sta – wy­szep­tał po­now­nie za­ła­many. Jako na­uko­wiec nie do końca po­tra­fi­łem zro­zu­mieć, w jak po­waż­nych ta­ra­pa­tach się zna­lazł i dla­czego była to aż taka tra­ge­dia. Jed­no­cze­śnie zda­wa­łem so­bie sprawę, że są lu­dzie, dla któ­rych wła­sna firma jest waż­niej­sza niż ro­dzina, ży­cie i w ogóle cały świat ra­zem wzięte. By­łem tego świa­domy. Mój oj­ciec na­le­żał do tej wła­śnie grupy lu­dzi, do­ra­sta­łem więc wśród do­kład­nie ta­kich pro­ble­mów, a ra­czej obok nich.

– Ana­li­zo­wa­łem dane pod każ­dym moż­li­wym ką­tem. Je­śli nie uda nam się szybko zdo­być go­tówki, stra­cimy wszystko, co mamy. Wszystko!

– Daj spo­kój, to tylko pie­nią­dze!

–Wie­dzia­łem, że nie zro­zu­miesz – po­wie­dział ob­ra­żo­nym to­nem. – Wi­dzisz, banki do­ma­gają się spłaty kre­dy­tów. Za­sta­wi­li­śmy już wszystko, co mamy, i w tej chwili le­d­wie da­jemy radę spła­cać od­setki. Je­śli nie uda nam się zwięk­szyć li­nii kre­dy­to­wej, nie bę­dziemy mo­gli za­pła­cić ani na­szym pra­cow­ni­kom, ani do­staw­com. I tyle. Ko­niec z nami.

– Do dia­bła z tym – jęk­nął. – Mu­szę wra­cać do domu. O rany! – ukrył twarz w dło­niach, pal­cami prze­cze­su­jąc włosy. Je­dyne, czego by­łem wtedy pe­wien, to tego, że mu­szę coś wy­my­ślić, za­nim od­wiozę go do Char­lene w ta­kim sta­nie.

– No, jest jesz­cze coś, co mo­gli­by­śmy zro­bić, cho­ciaż będę tego ża­ło­wał – po­wie­dzia­łem. Spoj­rzał na mnie, nie do końca chyba słu­cha­jąc. – Mo­żemy po­roz­ma­wiać z moim oj­cem.

Oj­ciec był je­dyną znaną mi osobą, która mo­gła po­móc Phi­lowi, jed­nak gdy je­cha­li­śmy w kie­runku za­toki, bu­dziły się we mnie co­raz więk­sze wąt­pli­wo­ści. Oj­ciec był już na eme­ry­tu­rze i więk­szość czasu spę­dzał, grze­biąc przy swo­jej ło­dzi w klu­bie jach­to­wym. W la­tach świet­no­ści był po­wa­ża­nym me­ne­dże­rem w fir­mie z branży mo­to­ry­za­cyj­nej. Za­raz po szkole wstą­pił do ma­ry­narki, a za pie­nią­dze z żołdu, jak tylko za­koń­czył służbę, opła­cił stu­dia z in­ży­nie­rii prze­my­sło­wej. Póź­niej zna­lazł pracę w Wiel­kiej Bry­ta­nii – pra­co­wał dla Bri­tish Ley­land. Było to mniej wię­cej w okre­sie łą­cze­nia się Au­stin Mor­ris z Ley­lan­dem, czyli wtedy, kiedy Zjed­no­czone Kró­le­stwo miało jesz­cze wła­sny prze­mysł sa­mo­cho­dowy. Wtedy też oj­ciec po­znał mamę. Ra­zem z bra­tem do­ra­sta­li­śmy w Wiel­kiej Bry­ta­nii aż do czasu, gdy oj­ciec do­stał lep­szą pracę w Sta­nach Zjed­no­czo­nych – w De­troit, rów­nież w prze­my­śle mo­to­ry­za­cyj­nym.

Prze­pro­wadzka była straszna. Na­gle stra­ci­łem wszyst­kich przy­ja­ciół i zna­la­złem się wśród ob­cych. Nie mó­wi­łem jak oni, nie ubie­ra­łem się jak oni. W su­mie to na­wet ich nie lu­bi­łem, a oni re­wan­żo­wali się rów­nie silną nie­chę­cią wo­bec mnie (szcze­rze mó­wiąc, my­ślę, że mój młod­szy brat był w jesz­cze gor­szej sy­tu­acji). Rów­nież Phil nie był ak­cep­to­wany za jego ku­joń­stwo i za­mi­ło­wa­nie do na­uki, że już nie wspo­mnę o jego uży­wa­nych ciu­chach, które no­sił. Mu­sie­li­śmy się więc za­przy­jaź­nić, jak dwa brzyd­kie ka­czątka w sta­wie. Przy­jaźń ta prze­trwała na­wet mój po­wrót do Wiel­kiej Bry­ta­nii, gdzie do­sta­łem się na stu­dia i za­czą­łem ro­bić dok­to­rat z psy­cho­lo­gii.

Ka­riera mo­jego ojca była nie­zwy­kła. Wy­róż­niało go silne za­an­ga­żo­wa­nie w roz­prze­strze­nia­jącą się po ca­łym świe­cie ja­poń­ską ofen­sywę prze­my­słową już od sa­mego po­czątku. Pod­czas gdy jego ko­le­dzy po fa­chu igno­ro­wali lub de­pre­cjo­no­wali ja­poń­skie tech­niki pro­duk­cyjne, oj­ciec miał na ich punk­cie ob­se­sję. Pa­mię­tam, że gdy by­łem na­sto­lat­kiem, wszystko, o czym zwykł mó­wić, za­wie­rało bar­ba­rzyń­sko brzmiące słowa typu kan­ban czy ka­izen. W swym za­an­ga­żo­wa­niu po­szedł tak da­leko, że roz­po­czął na­ukę ja­poń­skiego i wie­lo­krot­nie od­wie­dzał Kraj Kwit­ną­cej Wi­śni, a tam w szcze­gól­no­ści To­yotę. Oczy­wi­ście nie przy­spo­rzyło mu to po­pu­lar­no­ści wśród ko­le­gów, zwłasz­cza od­kąd za­czął wy­ty­kać wady i nie­do­sko­na­ło­ści za­chod­niego mo­delu za­rzą­dza­nia. Bry­tyj­czycy wy­po­mi­nali mu jego ame­ry­kań­ską non­sza­lan­cję, a Ame­ry­ka­nie po pro­stu go igno­ro­wali. Nie­któ­rzy uwa­żali go za dzi­waka, inni na­to­miast za uciąż­liwy pro­blem. W efek­cie stale zmie­niał firmy, pró­bu­jąc re­wo­lu­cjo­ni­zo­wać obo­wią­zu­jące w nich me­tody pracy, osta­tecz­nie jed­nak prze­gry­wa­jąc nie­unik­nione, po­li­tyczne roz­grywki. W końcu zmu­szany był do odej­ścia, by za chwilę roz­po­cząć swą od­wieczną walkę w ko­lej­nej fir­mie, gdzie sce­na­riusz się po­wta­rzał.

Osta­tecz­nie zo­stał wi­ce­dy­rek­to­rem ope­ra­cyj­nym u du­żego do­stawcy pod­ze­spo­łów sa­mo­cho­do­wych. Wszystko szło do­brze do chwili, gdy szef firmy od­szedł na eme­ry­turę. Oj­ciec zdał so­bie sprawę, że nie ma szans na za­ję­cie jego miej­sca, po­nie­waż rada nad­zor­cza szu­kała na to sta­no­wi­sko ko­goś młod­szego. Roz­cza­ro­wany zre­zy­gno­wał z pracy i do dziś opo­wiada wszyst­kim, że od tego mo­mentu firma za­częła pod­upa­dać (to aku­rat prawda, ale ciężko stwier­dzić, czy był to sku­tek aku­rat jego odej­ścia). W końcu ro­dzice po­sta­no­wili za­miesz­kać bli­żej mo­jego brata i mnie, w sło­necz­nej pół­noc­nej Ka­li­for­nii. Zna­leźli więc dom po­śród wzgórz dość bli­sko miej­sca, gdzie obec­nie miesz­kam.

Oj­ciec przez całe ży­cie był pra­co­ho­li­kiem i my­śla­łem, że na eme­ry­tu­rze bę­dzie da­lej pra­co­wał jako kon­sul­tant. Jed­nak po raz ko­lejny nas za­sko­czył. Na­tych­miast po przej­ściu na eme­ry­turę od­szedł z branży, bez oglą­da­nia się wstecz. Bę­dąc czło­wie­kiem pa­sji, całą swoją ener­gię prze­lał na swoją pierw­szą mi­łość: ło­dzie. Za­wsze miał ja­kąś starą łajbę przy­cu­mo­waną gdzieś w po­bliżu, ale ży­jąc w cią­głym ru­chu, nie mógł się po­świę­cić że­glar­stwu. My­ślę, że był też bar­dzo roz­cza­ro­wany, że ani mnie, ani brata nie ba­wiło spę­dza­nie czasu w sta­nie prze­mo­cze­nia i wy­zię­bie­nia i na do­da­tek z cho­robą mor­ską. W końcu ku­pił piękny, drew­niany, 13-me­trowy kecz i od tej pory więk­szość czasu spę­dzał, maj­ster­ku­jąc przy nim, bez końca snu­jąc opo­wie­ści o cza­sach, kiedy był w ma­ry­narce. Nie­mal na­tych­miast stał się pro­mi­nent­nym człon­kiem lo­kal­nego klubu jach­to­wego, spę­dza­jąc tam wię­cej czasu niż w domu, ku mil­czą­cemu za­do­wo­le­niu mamy, która ubó­stwiała mieć dom przez cały dzień tylko dla sie­bie.

Ja­dąc, opo­wie­dzia­łem to wszystko roz­ko­ja­rzo­nemu Phi­lowi. Wła­śnie skoń­czył roz­mowę te­le­fo­niczną ze swoją mał­żonką, która fun­du­jąc mu sporą dawkę wy­mó­wek, po­głę­biła skutki wczo­raj­szego pi­cia. Minę miał nie­tęgą. Wy­da­wało mi się, że nie miał już siły na sprzeczki, dla­tego nie­spieszno mu było do domu.

– Nie właź tam, la­kier jesz­cze nie wy­sechł! – wark­nął oj­ciec, gdy wła­śnie wkra­cza­łem na po­kład.

– Cześć, tato – po­wie­dzia­łem kwa­śno, ski­nąw­szy wcze­śniej męż­czyź­nie o ru­mia­nej twa­rzy, który sie­dział wy­god­nie w kok­pi­cie z kub­kiem w ręku. Oj­ciec, od­wró­cony do nas ple­cami, sta­ran­nymi po­cią­gnię­ciami pędzla la­kie­ro­wał dach ka­biny. Jego ko­lega ubrany był w gra­na­tową ko­szulkę i wy­pra­so­wane ba­weł­niane spodnie, bę­dąc nie­mal ucie­le­śnie­niem pocz­tów­ko­wego że­gla­rza. Prze­sadne ubo­ga­ce­nie jego stroju sta­no­wiła gro­te­skowa czapka że­glar­ska, którą no­sił na ba­kier, co do­da­wało mu iście pi­rac­kiego wy­glądu. Na­pa­wał się po­ran­nym słoń­cem i uśmie­chał z za­do­wo­le­niem, sta­no­wiąc tym sa­mym kon­trast do mo­jego ojca ubra­nego w ro­bo­czy strój – po­darty szary swe­ter i po­pla­mione dżinsy. Na twa­rzy ojca go­ścił ty­powy dla niego gry­mas nie­za­do­wo­le­nia.

– Wska­kuj­cie, nie przej­muj­cie się nim. Wiesz, jaki on jest! – po­wie­dział pi­rat, za­ma­szy­stym ge­stem wska­zu­jąc ojca. Ostroż­nie we­szli­śmy na po­kład. Usia­dłem, a Phi­lip, tro­chę za­kło­po­tany, roz­glą­dał się w po­szu­ki­wa­niu miej­sca, gdzie mógłby się zmie­ścić.

– Harry... Ten tu­taj to mój syn. Chło­paki, po­znaj­cie Harry’ego – przed­sta­wił nas oj­ciec. Rzu­cił nam gniewne spoj­rze­nie, ostroż­nie za­nu­rza­jąc pę­dzel w sło­iku z la­kie­rem.

– Harry – grzecz­nie ski­nął głową Phil. – Pa­nie Wo­ods.

Oj­ciec wbił w niego wzrok. Jego blade oczy i orli nos (ce­cha ro­dzinna, nie­stety) nada­wały mu wy­gląd ja­strzę­bia, przez co wszy­scy wo­kół czuli dziwną po­trzebę wy­pro­sto­wa­nia się i za­sa­lu­to­wa­nia. Zdą­ży­łem się przez lata na to uod­por­nić i za­śmia­łem się te­raz ci­cho, wi­dząc, jak Phi­lip wierci się nie­pew­nie.

– Cześć Phi­lip – po­wie­dział oj­ciec. – Te ło­buzy pod­kra­dały mi kie­dyś whi­sky, my­śląc, że nie za­uważę – te słowa skie­ro­wał do Harry’ego, wra­ca­jąc do pracy.

Prawdę mó­wiąc, całe ży­cie by­łem prze­ko­nany, że oj­ciec o tym nie wie­dział. Phi­lip ro­ze­śmiał się gło­śno na wspo­mnie­nie na­szych fi­glów w ga­bi­ne­cie ojca i na­gle jakby od­młod­niał, co spra­wiło, że jego wy­gląd stał się nieco bar­dziej ade­kwatny do wieku.

– Pro­szę, pro­szę dzie­ciak Bobby’ego – Harry przy­glą­dał mi się, mru­żąc oczy – Niech mnie dia­bli! Mo­głem się do­my­ślić! Ten sam nos! – do­dał z uśmiesz­kiem, opróż­nia­jąc swój ku­bek.

– No, chło­paki, co was tu­taj spro­wa­dza? – za­py­tał oj­ciec, znów od­wró­cony do nas ple­cami, nie prze­ry­wa­jąc pre­cy­zyj­nego na­kła­da­nia la­kieru na za­byt­kowe, sę­dziwe drewno ka­biny swo­jej ło­dzi.

– Cho­dzi o to, że Phil ma pro­blemy z firmą i po­my­śla­łem, że mo­gli­by­ście to ob­ga­dać i być może bę­dziesz mógł mu po­móc.

– To może dasz wresz­cie Phi­lowi coś po­wie­dzieć?

Usia­dłem i, wstrzy­mu­jąc od­dech, po­zwo­li­łem Phi­lowi za­cząć opo­wieść.

– Pa­mięta pan, pa­nie Wo­ods, pod­czas na­szej ostat­niej roz­mowy mó­wi­łem panu o moim pa­ten­cie na za­awan­so­wane tech­no­lo­gicz­nie urzą­dze­nie wy­so­kiego na­pię­cia, które zna­la­zło za­sto­so­wa­nie mię­dzy in­nymi w bez­piecz­ni­kach prze­my­sło­wych? Udało mi się zna­leźć wspól­nika i ra­zem za­ło­ży­li­śmy małą fa­brykę. Szło nam cał­kiem nie­źle i dwa lata temu zde­cy­do­wa­li­śmy się wy­ku­pić jed­nego z kon­ku­ren­tów, który ogło­sił ban­kruc­two.

– A co z nim było nie tak? – wtrą­cił się Harry.

– Zbyt wy­so­kie koszty – wzru­szył ra­mio­nami Phil. – Prze­sta­rzała tech­no­lo­gia, nie­efek­tywne dzia­ła­nia, nad­mier­nie roz­bu­do­wane struk­tury kie­row­ni­cze. Mie­li­śmy wtedy wię­cej za­mó­wień, niż mo­gli­śmy zre­ali­zo­wać, i po­trzebne nam były do­dat­kowe moce prze­ro­bowe. Li­czy­li­śmy na wy­ko­rzy­sta­nie wielu za­so­bów sta­rej fa­bryki, cho­ciażby wy­soko wy­kwa­li­fi­ko­wa­nych pra­cow­ni­ków. My­śle­li­śmy, że uda nam się roz­krę­cić ten biz­nes.

– Więc za­czę­li­ście wpro­wa­dzać uspraw­nie­nia – wtrą­cił się Harry, do­by­wa­jąc z kie­szeni me­ta­lową flaszkę i spo­glą­da­jąc nie­pew­nie na swój pu­sty ku­bek. – Ale nie było tak ła­two, jak się wam na po­czątku zda­wało...

– No dajże mu do­koń­czyć! – wark­nął oj­ciec.

Za­sta­na­wia­łem się, kim jest ten cały Harry. Wi­dać było, że do­brze się bawi. Cho­ciaż jego ma­ry­nar­skie wdzianko i brzuch nada­wały mu ru­basz­nego wy­glądu, ja­kaś by­strość w oku zdra­dzała jego mą­drość. Po­dźwi­gnął się z gło­śnym wes­tchnię­ciem i wszedł do ka­biny uzu­peł­nić za­war­tość kubka.

– Kawy? – za­py­tał.

– Ja dzię­kuję – od­po­wie­dział Phil i wró­cił do te­matu. – Po­cząt­kowo było bar­dzo do­brze. Mój part­ner Matt jest praw­ni­kiem, więc udało nam się od­pra­wić starą ka­drę kie­row­ni­czą, co zna­cząco ob­ni­żyło koszty. Z resztą lu­dzi da­wa­li­śmy so­bie ja­koś radę, ale nie­stety wpa­dli­śmy w ta­ra­paty. Mat­towi udało się wy­ne­go­cjo­wać sporą po­życzkę, która umoż­li­wiła nam za­war­cie trans­ak­cji, ale nie­stety wy­mu­siła obo­wią­zek spłaty co­mie­sięcz­nych, wy­so­kich rat. Tak jak po­dej­rze­wa­li­śmy – firma miała mnó­stwo za­le­głych za­mó­wień. Ze­bra­li­śmy więc naj­bar­dziej do­świad­czo­nych pra­cow­ni­ków i pró­bo­wa­li­śmy się do­wie­dzieć, co się u li­cha dzieje. Oka­zało się, że kie­row­nic­two nie in­we­sto­wało w park ma­szy­nowy, przez co mie­li­śmy do czy­nie­nia z cią­głymi awa­riami i prze­sto­jami, wy­daj­ność była marna, bo bra­ko­wało pod­sta­wo­wych na­rzę­dzi, a do tego firma pro­du­ko­wała mnó­stwo bra­ków. Przez rok ciężko pra­co­wa­li­śmy, po­rząd­ku­jąc pro­cesy i wdra­ża­jąc do pro­duk­cji na­szą nową tech­no­lo­gię. Za­trud­ni­li­śmy też kon­sul­tan­tów, żeby udo­sko­na­lić prze­pływ ma­te­riału na hali pro­duk­cyj­nej – wziął głę­boki od­dech, który za­koń­czył wes­tchnie­niem. – I to się spraw­dzało przez ja­kiś czas, ale póź­niej... – po­krę­cił głową za­ła­many.

– Pro­blemy z go­tówką? – za­py­tał Harry, do­le­wa­jąc do kawy nieco za­war­to­ści swo­jej flaszki.

– Do­kład­nie. Cią­gle bra­kuje nam pie­nię­dzy. Ban­kie­rzy już za­po­wie­dzieli, że nie prze­dłużą nam kre­dy­tów. Mamy spore pro­blemy na­wet ze spłatą sa­mych od­se­tek. Je­ste­śmy tak spóź­nieni z opła­ca­niem kon­tra­hen­tów, że więk­szość z nich od­mó­wiła nam od­ra­cza­nia płat­no­ści za fak­tury, że o wy­na­gro­dze­niach dla pra­cow­ni­ków już na­wet nie wspo­mnę – wy­po­wia­da­jąc te słowa, po­chy­lił się, nie­świa­do­mie cią­gnąc rę­kami za włosy.

– Ale co jest nie tak? – Harry nie da­wał za wy­graną. – wa­sze pro­dukty nie są ren­towne?

– Na­wet nie to. Pro­dukty są ren­towne – je­śli tylko je­ste­śmy w sta­nie je pro­du­ko­wać bez prze­sto­jów i na czas. Ale ma­te­riały są dro­gie i ni­gdy nie udaje nam się osią­gnąć od­po­wied­niej efek­tyw­no­ści ope­ra­cyj­nej. To ta­kie fru­stru­jące. Mo­gli­by­śmy sta­rać się po­więk­szyć dzia­łal­ność, ale to by ozna­czało in­we­sty­cje w do­dat­kowe zdol­no­ści i ma­te­riały, a to z ko­lei wy­maga go­tówki. Sza­cu­jemy, że mo­gli­by­śmy osią­gnąć nie­zły zysk, gdy­by­śmy po­no­sili wy­łącz­nie pod­sta­wowe koszty stan­dar­dowe – bez nad­go­dzin, do­dat­ko­wych ma­te­ria­łów i mi­liona in­nych nie­spo­dzie­wa­nych opłat, które bez prze­rwy wy­ska­kują jak spod ziemi. Gdy­by­śmy po­zbyli się tych ogrom­nych kosz­tów do­dat­ko­wych, pew­nie nie mie­li­by­śmy pro­ble­mów z ren­tow­no­ścią.

– Jak so­bie ra­dzi­cie z kosz­tami ogól­nymi? – za­py­tał Harry.

– Ogra­ni­czone do nie­zbęd­nego mi­ni­mum. Nie wiem, co jesz­cze mo­gli­by­śmy zro­bić, żeby ob­ni­żyć na­sze koszty stałe.

– Ka­pi­tał ob­ro­towy?

– Tu też zro­bi­li­śmy, co się dało. Pierw­szą rze­czą, do któ­rej za­bra­li­śmy się po prze­ję­ciu przed­się­bior­stwa, było do­pro­wa­dze­nie do ter­mi­no­wego spływu na­leż­no­ści. Te­raz to my spóź­niamy się ze spła­tami zo­bo­wią­zań, co grozi nam od­cię­ciem od do­staw.

– W ta­kim ra­zie po­win­ni­śmy jesz­cze po­ga­dać o za­pa­sach – po­wie­dział oj­ciec. Od­wró­cił się i usa­do­wił w kok­pi­cie, czysz­cząc pę­dzel.

– Fak­tycz­nie, za­pasy mamy spore – przy­znał Phil. – Pró­bo­wa­li­śmy nad tym za­pa­no­wać, ale za­częły się po­ja­wiać pro­blemy z do­sta­wami. Po­cząt­kowo wcale się tym nie mar­twi­li­śmy, bo gdy przej­mo­wa­li­śmy firmę, średni po­ziom za­pa­sów wy­da­wał się cał­kiem roz­sądny...

Na te słowa oj­ciec wy­buch­nął grom­kim śmie­chem, ale po­wstrzy­mał się od ko­men­ta­rza.

– Po­tem zro­zu­mie­li­śmy, że ten „roz­sądny średni po­ziom” nie był wcale rów­no­znaczny z „od­po­wied­nim”. Oka­zało się, że ma­ga­zy­no­wa­li­śmy o wiele za dużo nie­któ­rych czę­ści, in­nych z ko­lei cią­gle bra­ko­wało. Braki nie­któ­rych ma­te­ria­łów po­wo­do­wały stale po­wta­rza­jące się prze­stoje pro­duk­cji, które kom­pen­so­wano re­ali­za­cją in­nych zle­ceń, pię­trzyły się więc za­pasy pro­duk­cji w toku. Pro­blem bra­ków ma­ga­zy­no­wych udało nam się z cza­sem roz­wią­zać, ale prze­ko­na­li­śmy się też, że nie po­tra­fimy po­zbyć się po­wsta­łych w wy­niku tego nad­wy­żek ma­te­ria­ło­wych. Kom­po­nenty, które na­by­wamy, to czę­ści o dłu­gim cza­sie do­stawy, prze­waż­nie z kra­jów o ni­skich kosz­tach pro­duk­cji, a my mu­sie­li­śmy zwięk­szyć za­pasy czę­ści, któ­rych naj­czę­ściej bra­ko­wało. W efek­cie nasz ma­ga­zyn nie­ustan­nie „pęcz­niał” i nie wie­dzie­li­śmy, jak się tego wszyst­kiego po­zbyć bez na­ra­że­nia na szwank ter­mi­no­wych do­staw.

– A to przy­czy­niło się do po­głę­bie­nia pro­ble­mów z prze­pły­wem go­tówki – pod­su­mo­wał Harry, ki­wa­jąc głową ze zro­zu­mie­niem. – Wzrost za­mó­wień wy­ma­gał zwięk­szo­nych wy­dat­ków, co w po­łą­cze­niu z pro­ble­mami z za­pa­sami, pła­cami i kosz­tami amor­ty­za­cji spo­wo­do­wało, że stos pie­nię­dzy, z któ­rym roz­po­czy­na­li­ście dzia­łal­ność, na­gle stop­niał.

Phil nie mu­siał od­po­wia­dać. Jego wy­raz twa­rzy mó­wił wszystko.

– Czę­sto się tak dzieje. Kie­dyś pra­co­wa­łem w za­ku­pach. Wi­dzia­łem nie­jed­nego do­stawcę, który prze­cho­dził to samo, koń­cząc jako ban­krut. Ta in­du­strialna gra nie jest wcale skom­pli­ko­wana, ale za to dość bez­względna. Ge­ne­ral­nie rzecz bio­rąc, cho­dzi o eko­no­mię skali. Im wię­cej sprze­da­jesz, tym re­la­tyw­nie mniej­sze po­no­sisz koszty. Je­śli po­dwo­isz sprze­daż, to twoje koszty spadną o 10%, stąd cią­głe dą­że­nie przed­się­biorstw do wzro­stu. W teo­rii, do­póki je­steś w sta­nie ge­ne­ro­wać ka­pi­tał po­trzebny do dal­szego wzro­stu, wszystko jest w po­rządku.

Spoj­rza­łem na ojca, szu­ka­jąc po­twier­dze­nia wy­po­wie­dzia­nych przed chwilą słów, ale on już dawno wró­cił do swo­jej pracy, a te­raz si­ło­wał się z drugą puszką la­kieru. Cała ta scena była tro­chę sur­re­ali­styczna. Słu­cha­li­śmy wy­kładu z eko­no­mii na po­kła­dzie pięk­nego jachtu, w cu­downy, cie­pły po­ra­nek. Po raz pierw­szy zda­łem so­bie sprawę, że oj­ciec być może na­prawdę ma po­wód, by spę­dzać tu­taj aż tyle czasu. Po­wie­trze było czy­ste i świeże po noc­nym desz­czu, woda spo­kojna. Phil za to wy­da­wał się nie zwra­cać uwagi na piękną sce­ne­rię. Słu­chał uważ­nie. Za­uwa­ży­łem, że wy­cią­gnął z kurtki no­tes (już jako dziecko za­wsze no­sił przy so­bie no­tes) i wszystko skrzęt­nie no­to­wał.

– Jest jed­nak pe­wien ha­czyk – mó­wił da­lej Harry – a na­wet kilka ha­czy­ków. Po pierw­sze, eko­no­mia skali spraw­dza się tylko wtedy, kiedy sprze­da­jesz taki sam pro­dukt. Dy­wer­sy­fi­ka­cja jest kosz­towna, a po­dwo­je­nie asor­ty­mentu to wzrost kosz­tów o co naj­mniej 10%. Sęk w tym, że więk­szość klien­tów ocze­kuje zin­dy­wi­du­ali­zo­wa­nych pro­duk­tów do­sto­so­wa­nych do ich in­dy­wi­du­al­nych po­trzeb. Za­tem cho­ciaż na wej­ściu masz za­wsze do czy­nie­nia z tym sa­mym pro­duk­tem ba­zo­wym, na wyj­ściu sprze­da­jesz de facto zu­peł­nie różne wy­roby. W ta­kiej sy­tu­acji nie je­steś w sta­nie osią­gnąć ko­rzy­ści eko­no­mii skali. Koszty ro­sną wraz z wiel­ko­ścią pro­duk­cji – tu Harry zro­bił pauzę, aby wy­po­wie­dziane słowa do­brze za­pa­dły nam w pa­mięci. Wy­lał resztkę za­war­to­ści kubka za burtę i pod­jął wą­tek:

– Po dru­gie, wraz ze wzro­stem firmy ro­śnie po­trzeba ko­or­dy­no­wa­nia jej dzia­łań. To ozna­cza wzrost kosz­tów ogól­nych, a te z ko­lei mu­szą zo­stać zrów­no­wa­żone przez ko­rzyść na kosz­cie jed­nost­ko­wym wy­ni­ka­jącą ze zwięk­sze­nia pro­duk­cji. Wła­śnie dla­tego je­dy­nie 20% fu­zji jest fi­nan­sowo uda­nych. Można po­dwoić pro­duk­cję, przej­mu­jąc przed­się­bior­stwo z branży wraz z jego ryn­kiem, ale je­śli nie uda ci się po­zbyć jed­nej z dwóch struk­tur, nie­wiele tak na­prawdę zy­skasz. Z tego, co opo­wie­dzia­łeś, wy­nika, że do­brze za­czę­li­ście, ale poza kwe­stiami oczy­wi­stymi, re­duk­cja kosz­tów ogól­nych jest o wiele trud­niej­sza, niż mo­głoby się wy­da­wać. Ge­ne­ral­nie rzecz bio­rąc, każda or­ga­ni­za­cja musi po­sia­dać pewne struk­tury, by w ogóle móc dzia­łać, na­wet je­śli dzia­łają one mało efek­tyw­nie – pod­su­mo­wał Harry, po­cią­ga­jąc łyka z bu­telki – Prawda?

Phil po­nuro po­ki­wał głową.

– I wresz­cie, im wię­cej sprze­da­jesz, tym wię­cej pie­nię­dzy po­świę­casz na fi­nan­so­wa­nie kosz­tów sprze­da­wa­nych wy­ro­bów, je­śli, jak mó­wisz, udział ma­te­ria­łów w wy­ro­bie jest duży. Co gor­sza, na­wet za­kła­da­jąc, że uda ci się nad tym za­pa­no­wać, to szybko okaże się, że je­dy­nym spo­so­bem gwa­ran­tu­ją­cym cią­głość do­staw jest utrzy­my­wa­nie wy­so­kiego stanu za­pa­sów, który po­zwoli ra­dzić so­bie ze zmien­no­ściami wy­stę­pu­ją­cymi za­równo po stro­nie klien­tów, jak i do­staw­ców.

– Masz ra­cję – zgo­dził się Phil, za­kła­da­jąc z po­wro­tem oku­lary. – My­śle­li­śmy, że prze­ję­cie tej firmy po­zwoli nam na wzmoc­nie­nie na­szej prze­wagi tech­no­lo­gicz­nej. Cał­kiem nie­źle po­ra­dzi­li­śmy so­bie z kosz­tami ko­or­dy­na­cji dzia­łań, dra­stycz­nie ob­ni­ża­jąc koszty ogólne, in­we­stu­jąc w udo­sko­na­le­nia na hali pro­duk­cyj­nej oraz pro­cesy, które były cał­ko­wi­cie za­nie­dbane. Ciężko pra­co­wa­li­śmy nad zmniej­sze­niem strat w pro­duk­cji, spo­wo­do­wa­nych bra­kiem od­po­wied­nich czę­ści na ma­ga­zy­nie. I to wszystko przy­nio­sło pewne re­zul­taty w kwe­stii re­ali­za­cji za­mó­wień dla na­szych klien­tów, ale to cią­gle, jak wi­dać, za mało. Na­sza sy­tu­acja fi­nan­sowa jest tra­giczna, zwłasz­cza że po­rząd­nie ob­cią­ży­li­śmy hi­po­teką już na­szą pierw­szą firmę, żeby móc prze­jąć tę drugą.

– Skoro wiesz wszystko na ten te­mat – zwró­ci­łem się do Harry’ego – to może pod­po­wie­dział­byś Phi­lowi, co zro­bić, by wy­do­stać się z tego ba­gna?

Spoj­rzał na mnie z po­wąt­pie­wa­niem.

– Ciężko po­wie­dzieć – skrzy­wił się. – W za­sa­dzie ist­nieją trzy spo­soby na zre­wo­lu­cjo­ni­zo­wa­nie firmy prze­my­sło­wej, je­żeli sto­isz na skraju ka­ta­strofy fi­nan­so­wej.

Pierw­sze, co mo­żesz zro­bić, to prze­stać trwo­nić pie­nią­dze i prze­rwać wszelką dzia­łal­ność, która nie przy­nosi zy­sku. Pie­nią­dze, które jesz­cze dasz radę wy­skro­bać, mu­sisz za­in­we­sto­wać w naj­bar­dziej ren­towną od­nogę swo­jej dzia­łal­no­ści lub tę, która wy­ka­zuje naj­więk­szy po­ten­cjał ryn­kowy. Po­nadto mo­żesz przy­ci­snąć do­staw­ców. Kie­dyś wła­śnie tym się zaj­mo­wa­łem. I wresz­cie mo­żesz udo­sko­na­lić dzia­łal­ność na po­zio­mie ope­ra­cyj­nym. O tym wiem aku­rat nie­wiele, ale twój oj­ciec jest eks­per­tem w tej dzie­dzi­nie – po­krę­cił głową. – Nie­stety nie wiem, co mo­że­cie zro­bić. Przy­naj­mniej od strony fi­nan­so­wej. Jak wam się wy­daje, dla­czego co roku upada aż tyle no­wych firm?

– Prze­cho­dzą do­kład­nie ten sam cykl i ban­kru­tują – po­wie­dział Harry, ba­wiąc się flaszką. – Mo­głem to ob­ser­wo­wać wy­star­cza­jąco długo, by móc te­raz po­wie­dzieć, dla­czego tak się dzieje, a na­wet opo­wie­dzieć ze szcze­gó­łami, jak owy pro­ces prze­biega, ale to nie zna­czy, że wiem, jak go za­trzy­mać. Wasz pro­blem leży wy­raź­nie na po­zio­mie ope­ra­cyj­nym. Bob może mieć tu coś do po­wie­dze­nia – do­dał z na­my­słem, od­bi­ja­jąc pi­łeczkę w stronę ojca.

– Nie­chęt­nie – za­pro­te­sto­wał oj­ciec.

– Dla­czego?

Oj­ciec wbił we mnie swój ja­strzębi wzrok, po czym za­pa­dła długa, krę­pu­jąca ci­sza. W końcu bez­rad­nie roz­ło­żył ręce.

– Jest tyle po­wo­dów, że nie wie­dział­bym, od czego za­cząć.

– Na przy­kład? – na­ci­ska­łem.

Ci­sza...

– Na przy­kład mu­siał­bym zo­ba­czyć tę fa­brykę – od­po­wie­dział w końcu po­iry­to­wany – a przy­sią­głem so­bie, że moja noga ni­gdy wię­cej nie po­sta­nie w żad­nym za­kła­dzie pro­duk­cyj­nym.

– Więc co mam te­raz zro­bić? – jęk­nął Phi­lip i, ku na­szemu osłu­pie­niu, zda­li­śmy so­bie sprawę, że sie­dzi te­raz sku­lony i jest bli­ski łez.

Gdzieś w gó­rze roz­legł się krzyk mewy.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

PRZY­PISY

[1] Art Byrne – czło­wiek-le­genda ru­chu Lean Ma­na­ge­ment. Sto­su­jąc Lean Ma­na­ge­ment zre­wo­lu­cjo­ni­zo­wał po­nad 30 firm, któ­rymi za­rzą­dzał. Au­tor wy­da­nej w 2012 książki „Lean Tur­na­ro­und”, któ­rej pol­skie wy­da­nie uka­zało się na­kła­dem Wy­daw­nic­twa Lean En­ter­prise In­sti­tute Pol­ska w 2013 roku.