Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
On – wilkołak.
Ona – bibliotekarka.
Z pozoru nie łączy ich nic, ale tak naprawdę łączy ich wszystko.
Gaja niedawno wprowadziła się do małego miasteczka na Śląsku. W spadku dostała mały domek na obrzeżach, w którym chciała zacząć od nowa.
Już na początku okazuje się jednak, że sprawy nie będą układały się tak, jak powinny – pierwszego dnia kobieta jest uczestniczką wypadku samochodowego. Wydaje jej się, że przejechała psa, ale prawda jest dużo bardziej okrutna. Poważnie rani odmieńca, którego akurat ściga Romeo – alfa lokalnej watahy.
Od tego momentu nic już nie będzie takie samo. Romeo, dobiegłszy do samochodu, przestaje przejmować się tym, że wilkołak, któremu zamierzał pomóc odnaleźć człowieczeństwo, zginął. Dla alfy zaczyna liczyć się tylko słodki zapach Gai, któremu nie jest w stanie się oprzeć. Bo tak właśnie pachnie jego mate – idealna partnerka życiowa, której już nie zamierza pozwolić odejść.
Czy Gaję będzie łatwo rozkochać, skoro kobieta ucieka od mężczyzn, którzy chcieli traktować ją wyłącznie jako swoją zabaweczkę?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 234
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Dominika Smoleń, 2021Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2022 All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Adam Buzek
Zdjęcie na okładce: © by Jeff Thrower/Shutterstock
Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree.com
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I - elektroniczne
ISBN 978-83-8290-186-3
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
PODZIĘKOWANIA
Dla tych, którzy umieją kochać z całegoserca…Zmiany przyjdą na pewno, lecz nie wtedy, kiedy się na nieczeka.
Stefan Kisielewski
Rozdział 1
Gaja…
Rozejrzałam się po małym domku, który zapisała mi ciotka. Nawet jej nie pamiętałam, ale z racji tego, że nie miała dzieci, a na dodatek najwidoczniej polubiła mnie, gdy byłam mała, cały jej spadek otrzymałam ja. Na szczęście nie było w nim długów, bo gdyby jeszcze długi spadły mi na głowę, to chyba całkowicie bym się załamała. Moje życie w tym momencie i tak było już dosyćskomplikowane.
Jakiś czas temu zakończyłam dwuletni związek, który okazał się totalną porażką, i to nie dlatego, że mój były facet traktował mnie szczególnie źle. Po prostu byłam jego zabaweczką. Lubił się ze mną pokazywać, lubił się mną bawić, a ostatecznie odstawiał w kąt, gdy tylko miał ochotę spotykać się ze swoim przyjacielem – jak później się okazało: ze swoim kochankiem. Byłam skromną bibliotekarką, która sądziła, że umawiając się z kierownikiem dużej firmy, złapała Pana Boga za nogi. Prawda była jednak dużo bardziej skomplikowana – bo to nie ja tu byłam zwycięzcą, a mój były chłopak, który nawet nie myślał o mnie poważnie i miał gdzieś, czy ostatecznie mnie zrani, gdy dowiem się, że on nie jest hetero. Gdyby chociaż był biseksualny… Ale nie, on był gejem. Przynajmniej miałam już świadomość tego, dlaczego w naszym życiu seksualnym nigdy do końca się dobrze nieukładało.
Potrząsnęłam głową, starając się odgonić natrętne myśli. Nie powinnam skupiać się na przeszłości. Specjalnie przeprowadziłam się z Krakowa do Zawiercia, by zacząć od nowa, bo miałam ku temu wyjątkową okazję. Przecież informacja o tym, że dostało się dom w spadku, jest jak wygrana na loterii – takie coś zdarza się chyba raz na milion. Tym razem szczęście się do mnie uśmiechnęło, a ja nie musiałam oglądać gęby Maćka, mojego byłego chłopaka, za każdym razem, gdy wychodziliśmy ze wspólnymi znajomymi, których po tylu latach związku niestety mieliśmy. Nie zdradziłam im, dlaczego ostatecznie się rozstaliśmy, Maciek też tego nie zrobił, wmawiając innym, że była to niezgodność charakterów. Pomyślałam, że nie ma sensu kontynuować większości tych relacji, skoro w otoczeniu tych ludzi i tak nie czuję się najlepiej, więc wyjazd do Zawiercia wydawał się jeszcze łatwiejszy do zaplanowania. Nic mnie w Krakowie nie trzymało, nie miałam już żadnej rodziny, nie licząc brata, który też przeniósł się już z dziewczyną w okolice Śląska – tyle że osiedlił się w samym centrum, wKatowicach.
Niby w nowym miejscu mogłam być dosyć samotna, ale de facto zawsze byłam typem samotniczki, która wolała spędzać czas w domu, z dobrą książką oraz lampką wina, niż wychodzić na miasto do klubu. To Maciek był tym, który mnie dokądś wyciągał, a ja ulegałam, by się z nim nie kłócić. Z perspektywy czasu wydawało mi się to kolejnym dowodem na to, że my cholernie do siebie niepasowaliśmy.
Miałam już umówioną rozmowę o pracę. Wiązałam z nią duże nadzieje i wydawało mi się, że tam i tak poznam kogoś, z kim będę mogła raz na jakiś czas pogadać czy wyjść nakawę.
Z bratem, mimo odległości, miałam dobry kontakt i rozmawiałam z nim co najmniej raz w tygodniu. Konrad był tylko dwa lata starszy ode mnie, ale podczas gdy ja dusiłam się w związku z gejem, który nie próbował mi się nawet oświadczyć, on wziął ślub z prześliczną, inteligentną dziewczyną. Obecnie starali się o dziecko, co wbrew pozorom w ich sytuacji nie było takie łatwe, bo z tego, co opowiadał mi brat, od kilku miesięcy jeszcze im się nieudało.
Zawiercie nie było dużym miastem, chyba nie miało pięćdziesięciu tysięcy mieszkańców, ale zachowało swój urok, przynajmniej z tego, co zdążyłam zauważyć. Największy plus stanowiło jednak to, że ulokowane było na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, dzięki czemu miałam nie tylko piękne widoki, lecz także wiele obiektów do zwiedzania, co ogromnie lubiłam. Mój nowy domek stał na obrzeżach, praktycznie w lesie, więc mogłam się w pewien sposób poczuć trochę jak na wsi. W Krakowie nie miałam nawet jak rozłożyć leżaka na wąskim balkonie, a tutaj musiałam zająć się własnymogrodem.
To, że spadek przypadł mnie, a nie mojemu bratu – który najwidoczniej nie oczarował ciotki, gdy był dzieciakiem – było dość smutne, bo doskonale wiedziałam, że chociaż Konrad z żoną, Kaśką, mają pracę w Katowicach, to przydałoby się im większe lokum, gdyby w najbliższym czasie Kaśka zaszła w upragnionąciążę.
A ja… ja potrzebowałam nowego startu, bez wątpienia, ale też nie wiedziałam, co mam robić sama w dużym domu zogrodem.
Z rozmyślań wyrwało mnie burczenie w brzuchu. Niestety w Zawierciu znajdowałam się dopiero od kilku godzin, więc nie zdążyłam jeszcze zrobić zakupów. Byłam jednak pewna, że jak tylko wsiądę w samochód, to po maksymalnie trzech minutach znajdę jakiś spożywczak, by kupić sobie cokolwiek doprzekąszenia.
Takim oto sposobem zamknęłam drzwi do mojego – jak to brzmiało! – domu, otworzyłam bramę pilotem, po czym wyjechałam moim czerwonym cudeńkiem – pieniądze na nie odkładałam przez dobre trzy lata – w kierunku, który wydał mi się najmniej uczęszczany. Nie byłam idealnym kierowcą, dalej wiele się musiałam nauczyć, a do tego nie znałam do końca tej miejscowości. Wolałam więc nie wbijać się w samo centrum, bo chociaż nadchodził już wieczór, to nie byłam pewna, czy miasto nie należało do tych, w których ruch drogowy jest intensywny nawet do późnych godzinnocnych.
Nie włączałam nawigacji, stwierdziłam, że nastawię ją dopiero wtedy, gdy będę wracać do domu, bo jak głupia nie naładowałam baterii, która teraz była na wykończeniu. Liczyłam, że telefon nie padnie mi w międzyczasie, bo do tej pory miałam raczej dobry dzień i nie chciałam tego w żaden sposóbzmieniać.
Kilka minut później zatrzymałam się na parkingu przed dosyć małym marketem. Zakupy w nim z pewnością pozwolą mi uniknąć śmierci głodowej, przynajmniej przez najbliższe kilka dni. Miałam nadzieję, że moja ciotka miała toster, bo szczerze mówiąc, jakimś mistrzem gotowania nigdy nie byłam, a gdy nie chciało mi się stać przy garach, robiłam tosty i leciałam dopracy.
Zakupy poszły mi dosyć sprawnie, nikt nie patrzył na mnie dziwnie i nie dopytywał się, czy jestem przejazdem, czy postanowiłam się tu wprowadzić. Niektórzy sprzedawcy czasem bywali zbyt ciekawscy, ale ci obsługujący mnie tego wieczoru najwidoczniej marzyli już tylko o tym, by wreszcie skończyć zmianę i wrócić do swoichbliskich.
Wpakowałam torby do bagażnika, nastawiłam nawigację – pokazującą, że do domu mam niecałe pięć kilometrów – po czym, przez całkowity przypadek, ruszyłam z piskiem opon. Nie odjechałam jednak daleko, bo zauważyłam, że ogromny pies wbiega mi podkoła.
– Kurwa – wymamrotałam do siebie, mocnohamując.
Mimo wszystko niestety nie udało mi się uniknąć stłuczki z tym biednym zwierzęciem. Byłam ciekawa, czy nic mu się nie stało, ale trochę się bałam, że mnie zaatakuje, jeśli spróbuję do niego podejść. Pies był naprawdę ogromny i kudłaty… A ja nie miałam przy sobie nawet gazu pieprzowego. Nie, żeby dawało mi to wielką przewagę, gdyby rzucił się na mnie pies, wielkością przypominający raczejniedźwiedzia.
Co gorsza, byłam przekonana, że mój samochodzik ucierpiał i pewnie będę musiała słono zapłacić za to, by ktoś doprowadził go do stanu sprzed zaledwie dziesięciuminut.
Ostatecznie włączyłam światła awaryjne, wyłączyłam silnik i na lekko drżących nogach wysiadłam z auta. Moje cudeńko faktycznie zostało obite i zaplamione krwią, co dało się dostrzec na czerwonym lakierze. Gorsze było to, co zobaczyłam później: na poboczu nie leżał potrącony pies, a zakrwawiony człowiek z kończynami powyginanymi w różnestrony.
Głośno przełknęłam ślinę. Przecież nie było jeszcze tak ciemno, a ja dałabym sobie rękę uciąć, że w moim kierunku leci zwierzę na czterech łapach. Rany na ciele człowieka wyglądały jednak na dopiero zadane, a psa nigdzie w okolicy nie było, nie wydawał nawet żadnych dźwięków, typu skamlenie mogące świadczyć o tym, że znalezienie poszkodowanego człowieka jest tylko niefortunnymprzypadkiem.
Podeszłam do mężczyzny, był całkiem nagi, co też wydało mi się dziwne, ale w sumie nie byłoby to najdziwniejsze, co w życiu widziałam, przecież szaleńców nie brakowało. Przyłożyłam dłoń do jego tętnicy szyjnej. Nie wyczuwałampulsu.
– On nie żyje – powiedział jakiś facet, który pojawił się przy mnie jakbyznikąd.
– Skąd pan wie? – zapytałam.
Spoglądałam to na poszkodowanego, to mięśniaka mającego minę w stylu „ja wiem wszystko”. Bez wątpienia był przystojny, ale coś w jego postawie sprawiało, że odczuwałam dziwnyniepokój.
Zwykle unikałam takich ludzi – wręcz emanujących arogancją i pewnościąsiebie.
Teraz jednak nie miałamwyboru.
– Nie żyje – powtórzył.
– Proszę mi nie przeszkadzać, tylko wezwać karetkę. Zacznę pierwszą pomoc… – oznajmiłam.
– Daj spokój. On nie żyje. Nic mu już nie pomoże. Nie spodziewał się, że wpadnie pod auto, ta droga jest bardzo, ale to bardzo rzadko uczęszczana. Przecież nie ma pulsu, prawda?
– Nawet pan nie sprawdził! – zaprotestowałam.
– Nie muszę – odpowiedział. – Wystarczy, że ty tozrobiłaś.
Westchnęłam.
– Coś musimy zrobić! Byłam pewna, że przejechałam psa, wie pan? A tu człowiek. Chyba umysł spłatał mi niezłegofigla…
– Nie powinna pani być teraz sama. Jest pani w niezłym szoku. W takim stanie nie da się prowadzić auta – stwierdziłnieznajomy.
– To zależy od tego, czy moim autem da się w ogóle jeszcze jechać… – mruknęłam.
– Da – rzucił, jakby wiedział wszystko. – Chociaż samochód będzie wymagał kilku napraw i usunięciawgnieceń…
Pod moimi powiekami zebrały się łzy. Nagle poczułam się bezradna, ale nie chciałam pokazać temu mężczyźnie, że jestem słabą kobietą, bo było wręcz przeciwnie. Nauczyłam się już o siebie dbać, byłam niezależna i coraz lepiej szło mi opiekowanie się samą sobą. Zamrugałam więc kilkukrotnie, odganiając słone krople. Na nie przyjdzie jeszcze czas: później, jak będęsama.
– Odwiozę panią, a moi… znajomi, którzy zaraz tu będą, zajmą się tym potrąconym, dobrze? – zaproponował.
– Nie powinna przyjechać tu jakaś karetka, policja, biegły sądowy? Muszą spisać moje zeznania, nie chcę iść do więzienia. To był tylkowypadek…
– Proszę się tym nie przejmować. Jeśli będzie taka potrzeba, zostawi mi pani swój numer, a ja przekażę go odpowiednim osobom – wyjaśnił.
– Czym chciałby mnie pan odwieźć, skoro nie ma tu pana samochodu, nie mówiąc już o tych znajomych, którzy mieli tu dotrzeć? Nie chcę zostawiać tego człowieka samego! Nawet jeśli jestmartwy.
– Znajomi zaraz dotrą – poinformował. – Powinna się pani domyślić, że odwiozę panią jej autem, bo przecież nie możemy go zostawić na środkuulicy.
– A jeśli jest pan seryjnym mordercą? – zaprotestowałam.
– To chyba już dawno byłaby pani w tarapatach, co? – odpowiedział pytaniem napytanie.
– Gaja jestem, żadna pani – wymamrotałam. – Przybyłam do Zawiercia całe kilka godzintemu.
– Romeo – odparł.
– Romeo? – powtórzyłam. – Jak AlfaRomeo?
– Właśnie tak. Jestem samcem alfa i mam na imię Romeo – stwierdził.
Chyba nie łapał, co do niego mówię, ale oczywiście musiał od razu porównać się z jakimś samcem alfa. Typowy mięśniak. To, że nie zauważył, iż moje piękne, czerwone autko – teraz będące w dosyć opłakanym stanie – było marki Alfa Romeo, mnie zaskoczyło. Zazwyczaj faceci zwracają uwagę na takie rzeczy, bo uwielbiają motoryzację. Najwidoczniej poznałam wyjątek od tej reguły. Ale czy w takim wypadku on w ogóle wie, jak prowadzić, i nie pomyli gazu zhamulcem?
– Alfa Romeo to mój samochód – podsunęłam. – Chociaż w tej sytuacji to, że masz na imię Romeo, jest dosyć zabawne, co?
– Bardzo… – burknął, co sprawiło, że jakaś tama wewnątrz mnie pękła, a ja zaczęłam śmiać się jakszalona.
– Umiesz w ogóle prowadzić? – spytałam, jużopanowana.
– Gdyby było inaczej, nie proponowałbym ci tego – odparł.
Skinęłamgłową.
– Dobra, bo ja chyba nie jestem w stanie. W ogóle mam wrażenie, że to jakiś sen, z którego się zaraz obudzę. Kieruj moją alfą, Romeo. Tylko nie uszkodź jej bardziej, dobra? I tak naprawa pewnie pochłonie wszystkie mojeoszczędności.
– Nie martw się. Podajadres.
Nagle, jakby znikąd, jak wcześniej Romeo, wyłoniło się dwóch facetów i jedna dziewczyna. Mój mózg naprawdę miał już problemy z dostrzeganiem rzeczy i z interpretacją wydarzeń. Bez wątpienia nie mogli się przecież pojawić ot tak. Z drugiej strony dalej nie rozumiałam, jak pomyliłam człowieka zpsem.
Wolałam więc odpuścić, by jak najszybciej znaleźć się w łóżku – na szczęście zdążyłam już przebrać pościel – i zasnąć, a wkrótce obudzić się z tego koszmaru, którym bez wątpienia było mojeżycie.
Nawet jeśli ten facet wpadł pod moje koła ze swojej winy, to pewnie będę miała problemy. W najlepszym wypadku będę musiała wszystko wyjaśnić policji, a nie byłam przekonana, czy funkcjonariusz uwierzy w mojąwersję.
Kurwa – zaklęłam wmyślach.
Czułam tak ogromną chęć ucieczki i zakopania się pod kołdrą, że przerażało to nawetmnie.
– Wsiadaj, Gaja – oznajmiłRomeo.
Przestawiał w moim aucie, co tylko się dało: fotel, lusterka… Niby tak trzeba, ale ten widok sprawił, że mój żołądek zacisnął się jeszczebardziej.
Zabiłam człowieka, chociaż ewidentnie przez przypadek, i obdarzyłam zaufaniem gościa, który wyglądał, jakby mieszkał na siłowni. Już na starcie zaczął mnie drażnić i irytować. Nie zrobił nic szczególnego, ale jednak nie należał do typu ludzi, z którymi zwykle się zadawałam i z którymi dobrze się dogadywałam. Mimo wszystko nie miałam wyjścia: z sekundy na sekundę zalewała mnie coraz większa fala emocji i uczuć, przez co nawet dłonie drżały mi tak, jakbym miała jakąś poważnąchorobę.
Wsiadłam więc na miejsce pasażera i wskazałam na nawigację, która dalej była ustawiona na mój adres. W głowie coraz bardziej miszumiało.
Romeo odpalił silnik i ruszył, a ja się zastanawiałam, kto w ogóle odbierze go spod mojej nowej posesji. Chyba że mieszkał gdzieś niedaleko. Zresztą wyglądał na biegacza, który znalazł się na tej ulicy tylko dlatego, że uprawiał jogging. Bo co innego robiłby na takimzadupiu?
Westchnęłam po razkolejny.
Marzyłam wyłącznie o tym, by cofnąć czas o godzinę i wybrać inną drogę do sklepu. Mogłam przecież jechać w kierunku tego cholernego centrum… A teraz… Teraz nie wiedziałam, w jak głębokie bagno wdepnęłam. Ale bez wątpienia nie minie zbyt wiele czasu, nim w pełni to odczuję. Nie mogło być inaczej. Nie w moim przypadku. Byłam chyba magnesem nakłopoty…
Rozdział 2
Romeo…
Z trudem nad sobą panowałem. Wiedziałem, że powinienem zajmować się teraz sprawą odmieńca, który został śmiertelnie potrącony. Głównie za sprawą tego, że w ostatnich tygodniach odjebało mu na tyle, iż nie wychodził ze swojej wilczej formy. Nawet my, wilkołaki, co jakiś czas musieliśmy przybierać ludzką postać, bo zachwiana równowaga mieszała nam w głowach bardziej, niż się z pozoru mogło wydawać. Tymczasem ja, alfa lokalnej watahy wilkołaków, w duchu dosłownie szalałem, odkąd tylko poczułem słodką woń Gai, której nie dało pomylić się z nikim innym. Jej zapach mnie przyciągał, ona mnie pociągała, a gdy pierwszy raz na nią spojrzałem, w moich myślach pojawiło się słowo: „MOJA”, co wpędziło mnie w nie ladakłopoty.
Miałem trzydzieści lat. Byłem wilkołakiem, i to na tyle silnym, by utrzymać dominację w swoim stadzie od dobrych kilku lat. Pomimo tego, że szukałem swojej towarzyszki, swojej mate, swojej największej miłości, która byłaby drugą połówką mnie samego, przez wiele lat mi się to nie udawało. Większość ludzi w moim społeczeństwie odnalazło swoich mate dużo, dużo szybciej. Wyłącznie ja miałem z tym problem. Do dziś. Bo dziś okazało się, że moja mate istnieje, tyle że jest człowiekiem, nieświadomym, że wjechał wprost w wilkołaka. Co więcej, z racji tego, że miałem już świadomość, iż nie dam jej odejść, kiedyś będę musiał jej powiedzieć, że to nie jej umysł płatał figle, ale… stworzenia nadnaturalne istniały i od stuleci egzystowały między ludźmi. Nie tylko wilkołaki, lecz także wampiry, czarownice, elfy, demony, anioły i wiele, wieleinnych.
Nie znałem Gai, chociaż wydawała się twardą sztuką, więc pewnie wyznanie jej prawdy wcale nie będzie takie łatwe. Tak samo jak zdobycie jej serca, skoro ona nie zdawała sobie sprawy, że jestem dla niej najlepszym możliwym wyborem i że wszechświat ją dla mnie wybrał oraz połączył nas więzią mate. Tyle że ona tej więzi nie czuła. Patrząc na mnie, nie widziała tego, co powinna była widzieć. Była człowiekiem – los sobie ze mnie zakpił. Moje dzieci z Gają także byłyby wilkołakami, bo ten gen – który jakimś cudem pojawił się u wybranych ludzi kilka tysięcy lat temu – był dominujący. Nasi praprzodkowie już wtedy stworzyli swoje stada. A dzisiaj, choć wciąż nie było nas aż tak wielu, dalej trwaliśmy i utrzymywaliśmy nasze istnienie w sekrecie. Nie rozmnażaliśmy się na potęgę, bo przede wszystkim trzeba było się ukrywać. Byliśmy w tym jednak coraz lepsi. Nasze dzieci chodziły do normalnych szkół i często od przeciętnego człowieka różniło nas tylko to, że podczas pełni nasze ciało musiało się przemienić – pod tym względem pozostawaliśmy niewolnikami księżyca, co było naszym największymprzekleństwem.
Nigdy żadnemu człowiekowi nie mówiłem o tym, że jestem wilkołakiem. Nawet kilku moich ludzi pracowało na co dzień jako leśniczy, żeby mieć pewność, że okoliczne lasy w powiecie zawierciańskim będą dla nas bezpieczne. Nie miałam dylematu związanego z tym, że koniecznie trzeba dalej utrzymywać istnienie istot paranormalnych w tajemnicy. W końcu ludzie zwykle boją się nieznanego. Nie licząc eksperymentów naukowych, którym od wieków umykaliśmy, pewnie chcieliby nas całkowicie wytępić, a na to nie mogłem się zgodzić. Stado było moją rodziną, a rodzinę musiałem chronić, szczególnie jako wilkalfa.
Ale Gaja? Gdy odwoziłem ją do domu i patrzyłem, jak przysypia na fotelu pasażera, obudziły się we mnie obce mi uczucia. Byłem przekonany, że była moją idealną towarzyszką, ale nie miałem pewności, jak to się wszystko ułoży i czy ostatecznie będzie ona ze mną. Nie mogłem odpuścić, nie chciałem jej stracić, ale wiedziałem też, że wiele rzeczy nie zależy ode mnie. Jeśli Gaja postanowi odejść i zniknąć, nie będę mógł jej zatrzymać i siłą zaciągnąć ponownie na moje terytorium. Zostałbym sam, ze złamanym sercem i perspektywą, że muszę połączyć się z kimś, kto nie jest mi pisany i będzie marnym substytutem mojej wyśnionejmiłości.
– Dojechaliśmy – powiedziałem, parkując przed posesją domuGai.
– Dzięki – odparła, wyciągając z torebki klucze, by kliknąć przycisk otwierającybramę.
Po chwili wjechałem na plac i zgasiłemsilnik.
– Wszystko w porządku? – zapytałem.
– Nie, jest do dupy – podsumowała. – Ale może będzie lepiej, nie? Może mi uwierzą, że nie miałam motywu, by z premedytacją potrącić tegoczłowieka.
– Uwierzą, na pewnouwierzą.
Przecież nawet nie zamierzałem zawiadamiać odpowiednich służb. Owszem, moi ludzie byli w rejestrach urodzeń, w końcu prowadziliśmy życie także poza watahą – każdy miał swój dom, swoją rodzinę w obrębie naszej rodziny. Mieliśmy też znajomości chociażby wśród lekarzy, którzy uwierzą, że odmieniec spadał z drabiny, stąd obrażenia. Ja i moje stado byliśmy dobrzy w uprawdopodobnianiu niektórychscenariuszy.
Gaja dowie się niebawem, że nic jej nie grozi. Tyle że jeszcze niedziś.
Byłem pewien, że gdybym teraz uraczył ją historię o wilkach – nawet jeśli nie byłaby to historia o złych wilkach – to dziewczyna krzyczałaby ze strachu i kazałaby mi się wynosić. Nie dziwiłbym się jejszczególnie.
– Zobaczymy… – rzuciła dziewczyna, brzmiąc na coraz bardziej zmęczoną ipodłamaną.
– Odprowadzić cię do domu? – zaproponowałem.
– Jesteśmy kilka kroków od drzwi – zauważyła. – Zresztą muszę wyciągnąć zakupy zbagażnika…
– Pomogę – rzekłem. – Dobrze, że ucierpiał przód samochodu, a nie tył, co? Inaczej obyłabyś się bezkolacji.
Dziewczyna przygryzła dolnąwargę.
– Lepiej, żeby moja alfa w ogóle nie ucierpiała, nie? A sądziłam, że dzisiaj będzie pierwszy dzień mojego nowego życia. Ha, chyba w roli kryminalistki, jeśli policja postanowi jednak przekazać dokumenty doprokuratury.
Zdaje się, że w przypadku zabójstw od początku w sprawę byli zaangażowani prokuratorzy, ale nie podzieliłem się z Gają tą myślą. W końcu nie musiałem jej dodatkowo dołować, skoro ostatecznie ona nigdy nie usłyszy żadnych zarzutów, o czym dowie się dopiero za jakiśczas.
W milczeniu pomogłem jej wyciągnąć torby z zakupami i przeniosłem je przed drzwi wejściowedomu.
– To co, Romeo, czas się pożegnać? – wymamrotała.
– Chyba tak – stwierdziłem. – Ale może wpadnę jutro, by sprawdzić, jak się czujesz, opowiedzieć, jak rozwinęła się sytuacja z tym człowiekiem na poboczu… I może polecę ci jakiegoś mechanika wokolicy?
Gaja westchnęłacicho.
– Jak chcesz. Ale nie jestem najlepszą towarzyszką do rozmów, a w tym momencie nie mam nawet sił, by wykrzesać z siebie jakikolwiek entuzjazm i udawać, że jest inaczej. Wydaje mi się, że jutro w tej kwestii nic się nie zmieni – oznajmiła.
– Nie martw się. Znosiłem w swoim życiu już gorszehumorki.
– Gorsze niż nastrój kobiety, która przyczyniła się dzisiaj do czyjejśśmierci?
– Mhm – potwierdziłem.
– Masakra… Nie wiem, czym się zajmujesz, Romeo, ale to musi być prawdziwachujnia.
Dobre podsumowanie. Prowadzenie stada czasem było cudowne, ale innym razem była to chujnia i ogromna odpowiedzialność. Tak jak teraz, gdy byłem rozdarty między tym, co powinienem zrobić, a tym, co chciałem zrobić. Cholera.
– Pójdę już… – rzuciłem.
Skinęła głową, po czym włożyła klucz, który trzymała w dłoni, do zamka. Poczekałem, aż wejdzie, wniesie zakupy do środka i zamknie drzwi, po czym ruszyłem w drogę powrotną. Spacerek bardzo mi się przyda. Ona też musiała mnie obserwować, bo gdy tylko znalazłem się na chodniku, brama zaczęła sięzamykać.
Jak mógłbym zapomnieć o Gai? Jeszcze nawet jej nie znałem, a już czułem, że serce mi pęknie, jeśli ją opuszczę. Ze względu na to, czego była świadkiem, nie mogłem jednak długo jej zwodzić. Mogłem ją albo unieszkodliwić, czyli mówiąc delikatnie, pozbyć się jej, albo wprowadzić ją do mojego świata. Świat magii – jak nazwałoby to większość osób. To raczej była kwestia biologii i genetyki, a nie tego, że bez powodu zmienialiśmy się w zwierzęta. Niemniej sam akt przemiany miał w sobie cośmagicznego.
Byłem alfą mojej watahy. Podejmowałem decyzje, mając na względzie dobroinnych.
Czy jednak raz mogłem zachować się egoistycznie i zająć się sobą? Może Gaja, nawet po poznaniu prawdy, nie będzie namzagrażała?
Postanowiłem dać czas zarówno sobie, jak i jej, byśmy poukładali własne myśli. Gaja pewnie nie będzie w stanie zapomnieć o tym, co widziała, więc nie miałem dużo czasu na rozkochanie jej w sobie, nim wyznam, że jestem wilkołakiem. Tyle że może nie powinienem w ogóle wprowadzać człowieka do mojegoświata?
To musiała być moja decyzja. Musiałem przeanalizować wszystkie za i przeciw. Musiałem myśleć okonsekwencjach.
Gaja była moją mate. Zgodnie z sobą musiałem dać temu szansę, tyle że… To, co podpowiadało mi serce, w pewien sposób kłóciło się z tym, co mówił mi rozum. Zgodnie z zasadami, których od stuleci się trzymaliśmy, nie powinienem nawet myśleć o wprowadzeniu jej dorodziny.
Nie znałem współczesnej historii o wilkołaku i człowieku. Zawsze był to drugi wilkołak. Jakby nasze geny chciały być silne, by ta mutacja, odpowiadająca za przemianę, przetrwała w czystej postaci. Krążyła opowieść o tym, że kiedyś wydarzyło się coś podobnego – wilcze geny w potomstwie zwyciężyły, ale kobieta, która pojawiła się w naszym świecie, długo nie wytrzymała i odebrała sobie życie, bo nie miała wpływu na zbyt wielerzeczy.
Czy Gaja była silniejsza? Czy mogła przetrwać tak poważną zmianęśrodowiska?
Kurwa. Miałem milion myśli na minutę, a większość do niczego nie prowadziła. Mówiąc szczerze, potrzebowałem po prostu z kimś pogadać. I chociaż jako alfa zwykle nie radziłem się nikogo, bo podejmowałem decyzje zgodnie z własną wolą, to jednak ta sprawa byławyjątkiem…
Mogłem albo wszystko zniszczyć, albo zyskać więcej niż kiedykolwiek bym chciał. Musiałem byćostrożny.
Spacerkiem, dalej rozmyślając, dotarłem do miejsca, w którym zdarzył się wypadek. Moich ludzi, a także odmieńca, już nie było. Idąc za ich zapachem, dotarłem do leśnej polany, na której leżało ciało przykryte pledem, otoczone przez trójkę moich najbardziej zaufanych wilkołaków – Kaję, Aleksa orazTymona.
– Trzeba zainscenizować upadek z drabiny i złamany kark – stwierdziłem.
– Właśnie byliśmy ciekawi, w którą historyjkę powinniśmy teraz iść – palnąłTymon.
– Masakra. Naprawdę uważałam, że jeszcze uda mu się pomóc – powiedziała Kaja, patrząc natrupa.
– Ja też, ja też… – wyszeptałem.
Rozdział 3
Gaja…
Wstanie dziś z łóżka było jedną z najtrudniejszych decyzji, którą kiedykolwiek musiałam podjąć. Najchętniej spałabym dalej w ciepłej kołderce, w której czułam się bezpiecznie. Część emocji ze mnie zeszła w ciągu nocy, ale wciąż byłam roztrzęsiona. Minął pierwszy szok i w mojej głowie zaczęły się rodzić myśli, o które sama bym siebie nie podejrzewała. Część wydawała się nielogiczna, a część – przerażająca.
Rozjechałam wczoraj człowieka, który wydawał mi się psem. Nie byłam pijana. Widziałam tego psa. Kurwa, widziałam cholernie wielkie bydle, a jednak okazało się, że to człowiek. Na poboczu niewątpliwie leżały ludzkie zwłoki. Tego sobie nie wymyśliłam, nawet nie byłabym w stanie. Z oczywistych powodów odrzuciłam wszystkie bajeczki o magii podsuwane mi przez wyobraźnię. Rozsądek zaś podpowiadał mi, że musiałam być bardzo zmęczona, skoro tak się pomyliłam. Może po prostu ten człowiek ubrany był w jakiś charakterystyczny strój? W końcu był nagi, a ja nie pomyślałam, by poszukać ubrań, które pewnie gdzieś tam w okolicy przydrożnego rowu leżały. To wyjaśnienie było najsensowniejsze. Już wczoraj wydawało mi się, że skoro facet umarł nagi, to musiało być z nim coś nietak.
Dalej niepokoiło mnie to, że nikt z policji po mnie nie przyjechał. W filmach, serialach czy książkach nigdy nie trzeba było długo czekać. Szczególnie że ten arogancki typek, Romeo, powiedział, że zgłosi tę sprawę, wszystkim się zajmie i – jeśli będzie taka potrzeba – skieruje odpowiednie służby do mnie. Wiedział, gdzie mieszkam i jak mam na imię. Raczej w Zawierciu nikt nie znalazłby zbyt wielu Gai. Nigdzie też nie zamierzałam uciekać. Gdy tylko słyszałam sygnały alarmowe, od razu się spinałam i miałam wrażenie, że jadą do mnie. Nie jechały, a ja do południa prawie przeżyłam zawał i załamanie nerwowe. Z trudem zjadłam jogurt i wypiłam kawę, bojąc się, że zarazzasłabnę.
No i czekałam też na Romea. Na faceta, który podobno chciał sprawdzić, jak się czuję. Wczoraj – mimo że zachował zimną krew, gdy ja już praktycznie odleciałam i byłam we własnym świecie – nie wydawał się najbardziej empatyczną osobą. Od początku zachowywał się, jakby wszystko wiedział, co strasznie mnie rozdrażniło. Później trochę zyskał, bo przejął kontrolę nad sytuacją. Dziś, z trzeźwym osądem, na pewno nie pozwoliłabym mu wsiąść do auta i odwieźć się do domu. Sama zadzwoniłabym po policję, żeby mieć to z głowy. Stało się inaczej. Mój koszmar dopiero mógł sięzacząć.
Liczyłam na to, że Romeo poleci mi fachowca od samochodów, który nie zedrze ze mnie majątku i odpowiednio zajmie się moją kochaną alfą. Taki był plus tych odwiedzin. Innego nie widziałam. Im dłużej myślałam i im bardziej analizowałam poprzedni wieczór, tym bardziej facet wydawał mi się typkiem spod ciemnej gwiazdy. Mimo wszystko nie miałam powodów, by się go dzisiaj bać. Gdyby chciał mi coś zrobić, zrobiłoby to już wczoraj, miał ku temu milion okazji. Kurwa, odprowadził mnie pod dom, a mógł mnie w nim nawet zgwałcić, bo przed taką górą mięśni nie umiałabym się obronić. On jednak zachował się odpowiednio, praktycznie niczym dżentelmen. Nie miałam mu zbyt wiele do zarzucenia, jedynie instynkt mnie przed nimostrzegał.
Zadzwonił dzwonek domofonu, a ja dosłownie podskoczyłam na fotelu. Otworzyłam furtkę, wiedząc, że to albo policja, albo Romeo. Przez judasza w drzwiach zauważyłam, że nie są to funkcjonariusze. Zmełłam przekleństwo w ustach, po czym przekręciłam klucz i wpuściłam do mojego nowego przybytkuRomea.
– Hej – powiedział, uśmiechając się do mnieszeroko.
Zbyt szeroko, przez co wydało mi się, że to odrobinę sztuczne. Znał mnie od wczoraj, okoliczności nie były zbyt dobre, więc nie mógł się aż tak bardzo cieszyć na mójwidok.
– Hej… – wyszeptałam.
– Jak przespałaśnoc?
– Z trudem – przyznałam, kierując go do przestronnej kuchni. – Masz ochotę na kawę lubherbatę?
– Wodę – poprosił, zajmując jedno z wolnychkrzeseł.
Chwilę później podałam mu szklankę i małą butelkę wodyniegazowanej.
– Dzięki – odparł.
Usiadłam naprzeciw niego, a on bez słowa wpatrywał się w moją twarz. Na tyle było to niekomfortowe, że prawie sięskrzywiłam.
– Co powiedzieli wczoraj policjanci? – zapytałam, przerywając ciszę, a także gapienie się namnie.
– Nicszczególnego.
– Nie przyjechali mnieprzesłuchać…
– I nie przyjadą – oznajmiłRomeo.
– Jak to? – burknęłam. – Przecież ja potrąciłam człowieka. I to śmiertelnie! On zginął namiejscu!
– Według ustaleń spadł z drzewa i skręcił kark – wyjaśnił Romeo. – Dlatego nie przyszedłem do ciebie przed południem. Musiałem mieć pewność, a sekcja zwłok, którą dziś zrobiono, potwierdziła początkowe przypuszczeniapolicji.
– Więc co ja, cholera jasna, potrąciłam? Przecież mam ślady, w tym ślady krwi, na masce! Moja prawa lampa jest całkowicie stłuczona! – zaprotestowałam.
– Może faktycznie to był pies, tylko szybko uciekł do lasu, nim zdążyłaś wysiąść z auta? Wczoraj twierdziłaś, że widziałaśpsa.
– Nie uciekłby tak szybko. Nie po takim mocnym zderzeniu – stwierdziłam. – Zresztą musiałabym zauważyć, gdyby wstał iuciekł.
– Nie masz pewności – rzucił.
– Więc ten człowiek… To był zwykły przypadek? Co on mógł robić na drzewie o takiej porze? To nie było jakieś niskie drzewko, tam rosły potężne lipy isosny!
– Przypadek. Zwykły przypadek – zapewnił Romeo. – Możesz odetchnąć z ulgą, nie zabiłaśczłowieka.
– Ale… co on robił na tymdrzewie?
– Mało to szaleńców? – odpowiedział pytaniem napytanie.
– Nie – przyznałam, czując, jak z mojego ciała odchodzinapięcie.
Dalej kilka rzeczy mi nie pasowało, ale przecież powinnam się cieszyć, prawda? Nie trafię do więzienia, nie będą mnie nawet przesłuchiwać. Byłam wolna i miałam pozostać wolna. Dalej mogłam układać swój początek nowego życia, łącznie z tym, by pojutrze, w poniedziałek, iść na rozmowę o pracę, którą oczywiście zamierzałamzdobyć.
Romeo odkręcił butelkę, po czym nalał sobie wody do szklanki. Upił łyk i znowu skupił spojrzenie namnie.
– To ten… powinnam ci podziękować. Zająłeś się wszystkim… Sama nie byłabym w stanie, za mocnospanikowałam.
– Przyjemność po mojej stronie – powiedział. – Zresztą i tak wydajesz się twardąsztuką.
– Co to ma niby znaczyć? – wymamrotałam.
– Nie płakałaś, nie krzyczałaś, przynajmniej nie za bardzo, nie zemdlałaś… Ogólnie zachowałaś się lepiej, niż możeszsądzić.
– Kim ty jesteś, że masz co do tego taką pewność, co? – syknęłam, czując nieprzyjemny uścisk w okolicyżołądka.
Według Romea chyba był to komplement, ale ja nie do końca byłam w stanie tak to odebrać. W mojej głowie słowo „twarda” zamieniało się w „zimną”, „nieprzystępną”, „zbyt niezależną”, „za mało kobiecą”. Nagle przypomniały mi się wszystkie te momenty, w których musiałam być silna – i byłam, przynajmniej z pozoru – a później ludziom wydawało się, że nie mam uczuć, nie mam serca i w ogóle coś ze mną nie tak. Jeden z moich związków, konkretnie pierwszy, skończył się właśnie dlatego, że wydawałam się „zbyt twarda” – i że niby nie potrzebowałam nikogo przy sobie. Prawda była jednak całkiem inna: przeżywałam wtedy śmierć rodziców, którzy zginęli w wypadku samochodowym, i nie umiałam w pełni dopuścić do siebiepartnera.
W ogólnym rozrachunku wszystkie moje związki kończyły się fiaskiem – bo coś z nimi było nie w porządku, a mężczyźni mnie krzywdzili. Przy Romeo nawet nie przeszło mi przez myśl, że mogłabym z nim być, a jednocześnie nie chciałam, by miał mnie za taką „twardąsztukę”.
– Posmutniałaś – zauważył. – Dlaczego?
– Wspomnienia – ucięłamkrótko.
– Nie lubisz, jak ktoś mówi, że umiesz się o siebie zatroszczyć? Przecież to nie jest powód do wstydu – podsumował.
– Wczoraj chyba nie do końca umiałam – rzekłam, lekko zmieniająctemat.
– Umiałaś. Pozwoliłaś mi, bym to ja się o ciebie zatroszczył. Miałaś pewność, że to dobradecyzja.
Nie, nie miałam – pomyślałam. – Teraz wydaje mi się to czystymszaleństwem.
– Powiedzmy – mruknęłam.
– Widzisz, w moim mniemaniu „twardość” nie polega na tym, że się nie załamujesz, tylko że umiesz podejmować odpowiednie decyzje, nawet w trudnychsytuacjach.
– A ty jesteś w tym ekspertem, bo?
– Bo znam się na ludziach. Jestem prezesem pewnejorganizacji…
Prychnęłam.
– Jesteś szefem korporacji? – zdziwiłam się, bo jakoś mi to do Romea nie pasowało. Już bardziej bym go sobie wyobrażała nasiłowni.
– Nie, to nie jest korporacja. Ale… długo by tłumaczyć. To chyba rozmowa na inny dzień. Może wtedy pokażę ci swoją… firmę – rzucił, uważnie dobierającsłowa.
– Więc liczysz, że jeszcze sięspotkamy?
– A mam nieliczyć?
Nie koniecznie miałam ochotę się z nim spotykać, chociaż im lepiej go poznawałam, tym mniej widziałam w nim aroganckiego dupka, którym był wczoraj. Dalej jeżyły mi się włoski na karku, gdy był przy mnie, ale mimo wszystko czułam się przy nim… jakoś tak całkiem bezpiecznie, bo udowodnił mi już, że nie ma złych intencji. I że faktycznie w pewien sposób się o mniezatroszczył.
– Jesteś jedyną osobą, którą tutaj znam, więc może jeszcze kiedyś poproszę cię o oprowadzenie mnie po mieście, ale nie licz na to, że pójdziemy na randkę – oznajmiłam odrazu.
– W Zawierciu nie ma zbyt wiele do pokazywania. Raczej w okolicach… Zresztą dlaczego uważasz, że chciałbym pójść z tobą na randkę? – odparł.
Przygryzłam dolną wargę. Miał rację, nic takiego nie zasugerował, ale z drugiej strony po co miałby chcieć się ze mną spotykać? Już mu powiedziałam, że nie jestem najlepszym rozmówcą. Chyba dziś dostał tego dowód, bo nasza rozmowa czasem się nie kleiła, a czasem przypominała zaciętą rywalizację w celu udowodnienia, kto ma ostatniesłowo.
– To po co chcesz się ze mną spotkać? – zapytałamwprost.
– Może po to, by cię lepiej poznać? Lubię poznawać nowe osoby, szczególnie takie, które mnieintrygują.
– We mnie nie ma nic specjalnego. Jestem Gaja. Po prostuGaja.
– Jesteś kimś szczególnym, Gajo. Nie ma na świecie osoby, która jest „tylko sobą”. Jest „aż sobą”. A ja chcę się dowiedzieć, kim jest „ażGaja”.
Przewróciłamoczami.
– Gadałeś ze mną łącznie z godzinę i już stawiasz takie śmiałetezy?
– Znam się na ludziach – odparł. – A ty wydajesz się kimś, z kim chciałbym spędzić trochę więcej czasu. Czy tozbrodnia?
– Nie, zdecydowanienie.
Czułam lekki dysonans, bo gdyby nie dorzucił pytania na koniec, pewnie odpowiedziałabym, żeby wsadził sobie te słowa wdupę.
– To co? Chcesz jutro wpaść do Ogrodzieńca, by zwiedzić zamek? – zaproponował.
Ta relacja zdecydowanie za szybko się rozwijała. Szczególnie że poznaliśmy się w dosyć tragicznych okolicznościach, a na dodatek ja dalej musiałam oswoić się z tym, że nie będę poszukiwana przezpolicję.
Zeszło ze mnie trochę napięcia, ale wciąż nie czułam sięrewelacyjnie.
– Zobaczymy… – mruknęłam.
– Jutro o jedenastej. Przyjechać pociebie?
Spojrzałam się na niego krzywo. W końcu ja nie bardzo mogłam jechać mojąalfą…
– Podaj mi lepiej numer do jakiegoś dobrego mechanika, co? – rzuciłam, mrużącoczy.
Rozdział 4
Romeo…
Nie mogłem się na nią napatrzeć, chociaż zdawałem sobie sprawę, że zachowuję się jak totalny stalker albo jakiś pojebany typ, który jest zakochany do szaleństwa. Tyle że ja w sumie w pewien sposób byłem zakochany, bo odczuwałem Gaję jako moją mate, moją idealną towarzyszkę. Moje serce przyspieszało rytm na jej widok, czemu nie umiałem zaradzić. Im dłużej z nią przebywałem, tym było tosilniejsze.
Rozmawiałem wczoraj ze rodzicami, ale nie do końca potrafili mi doradzić, co powinienem uczynić. Kazali mi płynąć z nurtem i jak najdłużej udawać, że jestem „zwykłym człowiekiem”. Nie było to łatwe, lecz z Gają musiałem obchodzić się jak z jajkiem lub jak z porcelanową laleczką, którą bałem się uszkodzić. Niemniej wydawało mi się, że łyknęła historyjkę o potrąconym odmieńcu. Formalnie sprawa była już załatwiona, najmocniej obawiałem się jednak przedstawienia tego Gai, ale chyba mimo wszystko tak bardzo nie chciała być w konflikcie z prawem, że uwierzyła w cokolwiek, co jąoczyszczało.
Mój umysł krzyczał więc nie tylko „MOJA”, lecz także: „Ależ ona jest słodka i momentami naiwna”. Chciałem ją przytulić, wdychać jej zapach, i tak doskonale go czułem, lecz mogłem przecież poczuć jeszcze lepiej, gdyby mój nos stykał się z jej włosami. Chciałem ją polizać, poczuć, jak smakuje – w różnych miejscach. Chciałem ją naznaczyć i przekonać, że jest dla mnie wymarzonąpartnerką.
Na razie Gaja miała do mnie pewien dystans, pewną niechęć. Chciałem to zmienić. Widać było, że lubi dyskutować i się kłócić, zresztą tak jak ja. Nie dawała sobie w kaszę dmuchać, musiało być tak, jak ona chce. Na swój sposób dominowała, chociaż zdecydowanie mniej niż ja. Byłaby wspaniałą towarzyszką, nawet wśród wilkołaków, którzy i tak poczuliby do niej respekt, a jeśli nie, wbiłbym im do głowy, żeby odnosili się do niej zszacunkiem.
– Podaj mi lepiej numer do jakiegoś dobrego mechanika, co? – Zmrużyła oczy tak, że wyglądały niczymszparki.
Jeśli to miało wywrzeć na mnie wrażenie, to niestety – nie wywarło. Bardziej rozbawiło. Na co dzień zajmowałem się sprawami społeczności, która mogła rzucić mi się do gardła z wielkimi kłami. I chociaż Gaja o tym nie wiedziała, byłem przekonany, że gdybym w końcu jej powiedział, zrozumiałaby, że trzeba wiele, by mniezastraszyć.
– Podam, podam – obiecałem. – Po tym, jak zwiedzimy Ogrodzieniec. I tak muszę pogadać z Adamem w poniedziałek, czy w ogóle ma czas w tym tygodniu zająć się twoimautem.
Gaja mnie zaskoczyła, bo… pokazała mijęzyk.
– Po pierwsze, jeszcze się nie zgodziłam jechać z tobą do tego całego Ogrodzieńca, a po drugie, daj mi numer do tego całego Adama, sama z nim uzgodnię, co i jak. Nie potrzebuję pośredników, chyba że w międzyczasie pracujesz jako gołąb pocztowy, to wtedy jasne, nie będę odbierać cizlecenia.
Nie wytrzymałem i roześmiałem się głośno i gardłowo. Śmiech trząsł całym moim ciałem, a ja od dawna nie czułem się tak… dobrze, chociaż Gaja nie była osobą łatwą wobyciu.
– Pojedziesz, pojedziesz. Nie przyjmuję odmowy. Już ustaliliśmy, że nie widzisz problemu, byśmy się bliżej poznali, prawda? Szczególnie że ten wypad na zamek nie będzie randką, tylko… wspólnym spędzaniem czasu, okej? A jeśli chodzi o Adama, to jeden z moich kuzynów. Myślę, że mimo wszystko wytarguję ci dobrącenę.
Skinęła głową, bo brzmiałem rozsądnie. Umiała ulegać, choć nie przychodziło jej to łatwo. Lubiła się buntować, i była w tymniezła.
– Będę jutro o jedenastej – powtórzyłem, aby Gaja dobrze zapamiętała. – Ubierz się wygodnie, będziemy dużochodzić.
Dziewczyna przytaknęła po razkolejny.
Chciałem dodać, że jest piękna i nie musi się stroić, ale chyba byłoby to nie na miejscu. Gaja nie była gotowa na spoufalanie ze mną. Z nią trzeba było powoli i delikatnie. Zauważyłem to, gdy przeraziła się, że chcę ją zabrać na randkę. Oczywiście, że chciałem, ale jeśli wolała to nazywać inaczej… Mogłem udawać, że pragnę ją tylko poznać. Ostatecznie zamierzałem kłaść się przy niej spać i przy niej się budzić aż do śmierci. Ale skoro nie miała instynktu wilka, który szeptałby jej w głowie, że należę do niej, nie powinienem się spieszyć. Metoda małych kroczków działała wielokrotnie, więc dobrze by było, jakby zadziałała i tymrazem.
Zastanawiałem się też, jak bardzo musiała być skrzywdzona przez los, jeśli nie chciała nawet randkować. Istniała możliwość, że nie byłem w jej typie, ale potrzebowałem czasu, by przekonać ją, że jest inaczej. Jakimś cudem wszechświat sprawił, że odczuwałem ją jako swoją partnerkę. Znaczyło to, że jesteśmy do siebie ponadprzeciętnie dopasowani. Może nie idealnie, ale na tyle blisko ideału, że nazywałem ją w duchu moją wymarzoną towarzyszką. Towarzyszką, która nie zdawała sobie sprawy ani z moich uczuć, ani z tego, że w pewien sposób do siebienależeliśmy.
Gaja zareagowała dosyć osobliwie na stwierdzenie: „twarda sztuka”. Coś musiało być na rzeczy. Jej serce musiało zostać złamane albo nawet wielokrotnie złamane. Miałem więc utrudnione zadanie – przekonać ją, że do siebie pasujemy i że ja nigdy nie znajdę nikogo lepszego od niej. Gaja nie była jednak wilkołakiem i te tłumaczenia nie do końca do niej trafią, również gdybym powiedział jej, kim naprawdęjestem.
Byłem w kropce. Ale nie byłem głupim gościem. Kiedyś dojdę do tego, jak powinienem z niąpostępować.
– Będziemy sami? – zagadnęładziewczyna.
– A chcesz kogoś zabrać? – dopytałemsię.
Gaja po raz kolejny próbowała zgromić mniewzrokiem.
– Jakbym miała z kim, Romeo. Jakbym miała z kim – syknęła.
– W takim wypadku dobrze, że przynajmniej mnie poznałaś, co? – rzuciłem.
– Nie do końca z własnej woli – burknęła, a na jej twarzy pojawił się lekki grymas, chyba nawet pomimo tego, że chciała goukryć.
– Czasem przypadki odmieniają czyjeśżycie.
– Myślisz, że twoje pojawienie się w moim życiu nagle coś odmieni? – zakpiłaGaja.
– Mam nadzieję, że właśnie tak będzie… – wyszeptałem.
Rozdział 5
Gaja…
Przy Romeo czasem czułam się dziwnie, a czasem coś mnie do niego przyciągało. Tak samo było z postrzeganiem tego mężczyzny: raz wydawał mi się nadętym dupkiem, który nie potrafił odpuścić, innym razem cieszyłam się, że śmiało wyraża swoje zdanie, umie przekonać mnie do tego, bym go lepiej poznała i nie skreślała na starcie. A chciałam, wielokrotniechciałam.
Coraz mocniej uzmysławiałam sobie jednak, że Romeo nie przypomina żadnego z facetów, z którymi dotychczas miałam do czynienia. Był inny. Zachowywał się inaczej i widać było, że również jego sposób myślenia jest odmienny. Nie próbował mnie podrywać, chociaż czasem palnął coś, przez co czułam się niezręcznie. Twierdził, że jestem wyjątkowa i że chce mnie bliżej poznać, a do tego zorganizował oprowadzanie mnie po okolicznych atrakcjach zamiast kolacji ze świecami. Nie rzucał seksistowskimi komentarzami i nie próbował od razu zaciągnąć mnie do łóżka. Nawet nie zająknął się, że mogłabym mu się jakoś odwdzięczyć. To faktycznie nie wyglądało na randkę, ale też nie przypominało okazywania litości z powodu tego, że trafiłam do nowego miejsca i od razu spotkały mnie komplikacje. Ot, najwidoczniej Romeo skrywał w sobie jeszcze wiele tajemnic, ale chyba był jednym z tych poczciwych ludzi, którzy lubili poszerzać horyzonty oraz listę swoich kontaktów wtelefonach.
O jedenastej w niedzielę stałam przed bramą, z niewielkim plecakiem z wodą, olejkiem z filtrem SPF oraz portfelem. Byłam ubrana w zwykłą koszulkę, spodenki i obuwie sportowe. Włosy związałam w