Słodkie pragnienia - Dominika Smoleń - ebook + książka

Słodkie pragnienia ebook

Dominika Smoleń

4,0

Opis

Adrian Milewski, syn bardzo popularnego rapera oraz znanej dziennikarki, miał łatwe życie – ale tylko z pozoru. Tak naprawdę każdy jego dzień obarczony był wieloma problemami i ogromnym bólem, który chłopak codziennie nosił w sercu, udając przed światem, że wszystko jest u niego w porządku.

 

W tym momencie jest odpowiedzialny za to, by zachować obraz szczęśliwej rodziny, bo jeśli popełni jakiś błąd, ich medialny wizerunek runie jak domek z kart, a reputację trudno będzie odbudować. Szczególnie z racji cienia, który od dwudziestu lat pada na Milewskich i który nie pozwala Adrianowi cieszyć się z życia, tylko sprawia, że chłopak codziennie zamartwia się, co robić, aby jego rodzina dalej jakoś funkcjonowała.

 

Pewnego dnia w jego życiu pojawia się Hania – wybuchowa, żywiołowa dziewczyna, którą energia wręcz rozpiera i która stara się czerpać z życia pełnymi garściami. Chociaż Adrian broni się rękami i nogami, ona chce zburzyć mur, który wokół siebie zbudował. Pokazuje chłopakowi, że w życiu mogą spotkać go także miłe chwile, oraz udowadnia, że szczęście jest na wyciągnięcie ręki, a miłość jest warta tego, by o nią zawalczyć.

 

„Słodkie pragnienia” to słodko-gorzka opowieść o tym, że czasem warto zaryzykować w imię miłości…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 249

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (8 ocen)
4
2
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
fitmag80

Całkiem niezła

Trochę nijaka...
10
zaczytana_kociara87

Nie oderwiesz się od lektury

,,Słodkie  poragnienia,, to historia dwójki młodych ludzi, którzy na swoich barkach dźwigają ogromny bagaż doświadczeń. Historia o samotnym  zmaganiu się z problemami dnia codziennego.O ukrywaniu prawdy I strachu przed jej wyjawieniem. O zrezygnowaniu ze swoich planów,szczęścia i życia na rzecz pomocy I wsparcia najbliższym.O poświęceniu wszystkiego, aby zapewnienić bezpieczeństwo i opiekę.O żalu, poczuciu odrzucenia I braku zainteresowania. O rozterkach ,dylematach I trudnych decyzjach. Historia o powoli rodzącym się uczuciu pomimo przeciwności losu.O pragnieniu bliskości ,miłości ,stabilizacji.O chęci zmiany swojego życia, obdarzeniu zaufaniem ,daniu sobie szansy na normalność i szczęście.O  facynacji ,chemii I pożądaniu. Do sięgnięcia po książkę skusiłam się dzięki intrygującemu opisowi i oczywiście okładce, która od razu zwróciła moją uwagę. Jest to moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki, jednak wiem,że z chęcią sięgnę po inne jej książki.Autorka stworzyła życiową powieść...
00
Adrianka90

Z braku laku…

Przeczytałam, ale książka jest mocno średnia, można przeczytać, ale w pamięci nie zostanie....
00
Magdalena2011

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam serdecznie 🥰💯🔥
00
madlenna1

Z braku laku…

Można lepiej spędzić czas... caros123 pozdrawiam 😂
00

Popularność




Tej autorki w Wydawnictwie WasPos

Ból miłości

Żar pocałunku

Gangsterska gra

To jak, szefie?

Miłość pod okiem trenera

Sąsiedzka miłość

Twarda sztuka

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by Dominika Smoleń, 2022Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2023 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Marta Lisowska i Adam Buzek

Zdjęcie na okładce: © by estradaanton/123RF

Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

ISBN 978-83-8290-281-5

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Podziękowania

Z dedykacją dla miłości mojego życia.Kocham Cię, skarbie!

(…) są różne szkoły, ale jedna z nich mówi, że nigdy nie jest za późno. Mnie się podoba ta szkoła. Co mówi, że nigdy nie jest za późno.

Się, Edward Stachura1

1Zbiór opowiadań, który po raz pierwszy ukazał się w 1977 roku.

Rozdział 1

Adrian…

Po raz kolejny otworzyłem album z fotografiami i zacząłem go przeglądać. Robiłem to ostatnio coraz częściej, bo chociaż swojego ojca w ogóle nie pamiętałem, to jednak lubiłem oglądać zdjęcia, na których był. Wyglądał tam na młodego, energicznego gościa, który jest szczęśliwy i który czerpie z życia pełnymi garściami. Ja taki nie byłem. Chociaż wyglądaliśmy bardzo podobnie: blond włosy – ten sam kolor oczu i praktycznie takie same rysy twarzy – to moje życie nigdy nie należało do najłatwiejszych. Od matki wielokrotnie słyszałem, że oni też mieli swoje problemy. Patrząc na fotografie, które miałem przed sobą, zastanawiałem się, kiedy ja ostatnio byłem taki beztroski. Miałem dwadzieścia lat, napisaną maturę, niby świat miał w tym momencie leżeć u moich stóp, a mnie wydawało się, jakby zaraz wszystko miało się skończyć i runąć niczym domek z kart.

Skupiłem uwagę na zdjęciach, na których widać było także moją matkę. Uśmiechała się, patrząc w obiektyw, ale widać było, że jej wzrok zawsze umykał w kierunku największej miłości jej życia – w kierunku mojego ojca.

A odkąd odszedł… odkąd ślad po nim zaginął, nic już nie było takie samo. Moja matka zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni i chociaż przez lata wielokrotnie uczęszczała na terapie z różnych nurtów, u wielu specjalistów, to dalej nie odzyskała dawnego wigoru i blasku. Straciła swoje serce, po tym już nie była w stanie być taka sama. Nie dziwiło mnie to, bo chociaż Maja Milowska była silną babką, to jednak każdy miał swoją piętę achillesową, która sprawiała, że coś się po prostu psuło.

– Adrian, obiad! – zawołała moja mama, z którą dalej mieszkałem.

Zdziwiło mnie to, bo zwykle moja matka nie wstawała z łóżka, nie mówiąc o tym, że przygotowywała jakikolwiek posiłek. Zdarzało jej się to dosłownie raz na wiele, wiele miesięcy i nigdy nie przestawało mnie to szokować.

Niby sprawa wyglądała tak, że mogłem iść na studia i zamieszkać gdziekolwiek indziej niż w tym apartamencie w Warszawie, ale wydawało mi się, że nie mogę zostawić najbliższej mi osoby. Chociaż od zniknięcia mojego ojca – słynnego rapera Zeta – minęło już blisko dziewiętnaście lat, a słuch po nim zaginął, bo nie było żadnych świadków i żadnych dowodów, to moja mama ciągle przeżywała wszystko na nowo, rozdrapując stare rany praktycznie codziennie.

Nie mogłem jej opuścić, bo bałem się, że jeśli jeszcze ja zniknę z jej pola widzenia, to załamie się całkowicie i zrobi coś, czego później oboje byśmy żałowali. Nieraz powtarzała mi, że życie jest kruche i że łatwo je zakończyć. Pewnie dalej żyła nadzieją, że mój ojciec się odnajdzie, ale ja byłem większym realistą. Jaka była szansa na to, że facet, który nagle wyparował po skończonych nagraniach do jednego z programów telewizyjnych, odnajdzie się po dwóch dekadach? Nie wiedziałem nawet, czy nie zrobił tego celowo – może planował to od dawna? Może coś go przytłoczyło? Ja, ślub z moją matką albo chociażby problemy związane z pracą?

Matka podkreślała, że mój tata był szczęśliwy, że strasznie ją kochał i że z własnej woli by jej nie opuścił.

Nie znałem go, nie znałem także prawdy. Logicznie rzecz biorąc, byłem jednak w stanie uwierzyć w to, że coś mu najzwyczajniej w świecie odjebało. Nie byłby to pierwszy tego typu przypadek i pewnie także nie ostatni. Mój ojciec z pozoru – według tych wszystkich nagrań, wywiadów i opowieści jego bliskich – wydawał się świetnym gościem. Takim, którego chciałbym poznać. Nie miałem jednak okazji.

– Idę! – rzuciłem, z trzaskiem zamykając album.

Odłożyłem go na moją szafkę nocną, po czym wstałem i przeciągnąłem się. Czułem, że mięśnie mam spięte, ale nie byłem pewien, dlaczego mój organizm zareagował w taki sposób. Stres? W końcu na łóżku siedziałem tylko jakiś kwadrans…

Po dosłownie dwóch minutach byłem już w kuchni. Mama krzątała się między piekarnikiem a stołem, układała na blacie różne rzeczy. Pachniało obłędnie. Szybko zlokalizowałem wzrokiem, co było przyczyną takiego cudownego zapachu. Lasagne. Popisowe danie mojej mamuśki, która zwykle jednak robiła je na wyjątkowe okazje. Jaka była dzisiaj? Nie sądziłem, że to jakiś specjalny dzień.

– Jesteś bardzo głodny? Nałożyć ci duży kawałek? – spytała.

– Tak, poproszę – odpowiedziałem cicho.

Po chwili na talerzu przede mną leżała solidna porcja włoskiego dania, która wręcz obfitowała w ciągnący się, lekko przypieczony ser i w masę pysznego mięsa mielonego w sosie pomidorowym. I do tego ten sos beszamelowy, za który mógłbym dać się pokroić!

Moja matka usiadła na krześle naprzeciwko mnie i wzięła sztućce w dłonie, po czym z wielkim zapałem zaczęła kroić swój kawałek lasagne.

– Coś się stało? – zapytałem.

– Nic – ucięła szybko.

– Coś ci nie wierzę, mamo – burknąłem. – W końcu zrobiłaś lasagne! Ty nigdy nie robisz tej potrawy, jeśli nie dzieje się nic ważnego. Ty w ogóle nie gotujesz, tylko zwykle siedzisz zamknięta w swojej sypialni…

Kobieta westchnęła.

– Córka mojego kolegi, Filipa, która jest rok młodsza od ciebie, dostała się tu na studia. W sensie do Warszawy. Przez jakiś czas będzie mieszkała z nami, dopóki nie znajdzie tu jakiejś pracy i taniego pokoju na wynajem – rzuciła mama.

– I tak bardzo bałaś mi się to powiedzieć? – spytałem, będąc odrobinę zdumiony.

Ot, jakaś dziewczyna będzie się przez jakiś czas kręciła po naszym lokum. Jedyne utrudnienie, jakie będę miał, tyczyło się tego, żebym nie zapominał zamknąć drzwi do łazienki. Zwykle nie zamykałem ich na klucz, gdyż matka szanowała moją prywatność. No i musiałem jeszcze pamiętać, żeby się upewnić, czy nie ma nikogo w toalecie, zanim do niej nie wejdę.

– Wiem, że nie jesteś przyzwyczajony do ludzi. Zwykle unikasz jakichkolwiek interakcji, jesteś zamknięty w sobie. Wolałam powiedzieć ci to w bardziej delikatny sposób – stwierdziła.

– Nie musiałaś. Nie jestem dzieckiem. Doskonale wiesz, że praktycznie nie będę wychodził ze swojej sypialni. Ona pewnie zajmie pokój gościny, prawda?

Mama potwierdziła skinieniem głowy.

– W takim razie w porządku. Jakoś to przeżyjemy. To będzie tylko chwilka, nie?

Zapewniałem mamę, chociaż czułem, że to może nam bardziej zaszkodzić, niż w jakikolwiek sposób pomóc. W końcu jak uda nam się utrzymać w tajemnicy depresję mojej matki, kiedy w domu będzie obca osoba, która będzie mogła obserwować wszystkie ewentualne problemy i kryzysy.

– Mhm – potwierdziła.

– Jak ona w ogóle ma na imię? – zapytałem.

– Hania – odparła moja mama.

– Hania – powtórzyłem, sprawdzając, jak to słowo brzmi w moich ustach. W tym momencie to imię wyrażało dla mnie tylko kłopoty i kolejne nieprzespane z powodu stresu noce. – Mam nadzieję, że do czasu jej przyjazdu tego nie zapomnę.

– Raczej nie, synku. Doskonale wiesz, że zaczęły się już wakacje. Zostało mało czasu, żeby wszystko załatwić. Szczególnie jeśli chce się zająć coś w fajnej lokalizacji – wymamrotała.

– Więc kiedy ona będzie? – dopytałem się, czując, że coś w tej kwestii jest na rzeczy.

– Za jakieś trzy godziny – odparła w końcu.

– Ja pierdolę – wyszeptałem.

To naprawdę nie było dużo czasu! Niby mieszkanie było idealnie posprzątane, a mama od dłuższego czasu nie miała załamania nerwowego, bo leki działały, ale sądziłem, że ta cała Hania przyjedzie do Warszawy dopiero kilka dni przez rozpoczęciem roku akademickiego. Czyli pod koniec września, a nie początkiem lipca! Nie byłem w stanie wymyślić żadnej logicznej strategii. Gdybym miał kilka dni więcej, może ogarnąłbym dla tej całej Hani już jakieś inne, porządne mieszkanie. Tak, aby nie musiała ona być w pobliżu mnie. Teraz jednak… było już na to ciut za późno.

Kurwa, mamo. Dlaczego nie mogłaś mi powiedzieć wcześniej i ryzykowałaś wszystkim, co mamy, aby tylko spełnić prośbę jakiegoś swojego kolegi sprzed dwudziestu lat?!

– Wyrażaj się! – upomniała mnie mama, po raz pierwszy wykazując jakieś rodzicielskie zachowanie, bo od kilku lat nie miała tak dobrego dnia jak dziś.

Westchnąłem.

Jak inaczej miałem zareagować na taką rewelację?

Postanowiłem, że nie będę tego w żaden sposób komentować. Zająłem się swoją porcją lasagne, która trochę już wystygła. Kroiłem i jadłem, jakby był to cały mój świat. Byłem skoncentrowany wyłącznie na tym zadaniu, chociaż wręcz czułem – po dreszczach, które przechodziły mi po kręgosłupie – jak matka wbija we mnie swoje zniecierpliwione spojrzenie.

Sytuacja nie była idealna. Niemniej jednak… to miało być tylko na moment. Postaram się, żeby trwał on jak najkrócej, nic innego w końcu zrobić nie mogłem. Jakoś dam radę wytrzymać. Nawet jeśli Hania okaże się histeryczką, która nie lubi jeść mięsa, słucha łzawych piosenek na cały regulator oraz wstaje o szóstej rano, żeby iść do parku pobiegać… Byle nie okazała się plotkarą, która o wszystkim donosi mediom od lat wyczekującym na sensację związaną z życiem rodziny Zeta. Ja i moja mama staraliśmy się jak najbardziej ograniczyć kontakt z ludźmi, żeby tych historii z naszej codzienności było jak najmniej. To było wyrzeczenie, które pozwalało nam przeżywać wszystko we własnym apartamencie, a nie w błyskach fleszy.

Uzmysłowiłem sobie, że jakimś cudem zniosłem dwadzieścia lat przy mojej mamie, która czasem zachowywała się normalnie, a innym razem była całkowicie rozchwiana emocjonalnie i trzeba było jej powtarzać, że wszystko będzie dobrze, żeby w ogóle wykazała chęć pójścia w końcu do swojego łóżka. Nawet leki, które brała, czasami się nie sprawdzały.

Jeśli więc dałem radę przeżyć dwie dekady, kiedy los ciągle rzucał mi kłody pod nogi, to tym bardziej dam radę wytrzymać z jakąś nieznajomą mi Hanią. Postanowiłem szybko pokazać jej, że powinna być bardzo zmotywowana, żeby szukać sobie nowego lokum…

Rozdział 2

Hania…

Droga do Warszawy nie należała do najłatwiejszych. Ogólnie uwielbiałam pociągi, ale niestety, dzisiaj było w nim tak tłoczno, że nawet lekko uchylone okno nie dawało odpowiedniej ilości orzeźwiającego powietrza. Było duszno, a ludzie dosłownie wciskali się w innych, szczególnie kiedy ktoś akurat chciał przejść w kierunku wyjścia.

Znalazłam sobie miejsce, głównie dlatego, że wsiadałam na jednej z pierwszych większych stacji, ale im dłużej jechałam, tym bardziej byłam spocona i zmęczona. Ot, typowa podróż do stolicy Polski, która wysysała ze mnie całą energię życiową, a byłam raczej energiczną dziewczyną, która w każdej sytuacji starała się dostrzec plusy. Teraz też usilnie próbowałam, ale oprócz tego, że w tej jeździe widziałam tylko drogę do swojego celu i do tego, że w końcu będę mogła zacząć swoje wymarzone, studenckie życie, to nie byłam w stanie wymyślić niczego innego.

Cieszył mnie też fakt, że przez najbliższy czas będę mieszkała u koleżanki mojego ojca. W tym momencie raczej nie utrzymywał kontaktu, nie licząc wysyłania życzeń na urodziny i święta. Ale z tego, co wiedziałam, mieli oni wspólną historię jeszcze z czasów, kiedy pani Maja przebywała u rodziców, a mój ojciec był jej nowym sąsiadem. Lubili się na tyle, że pani Milowska chciała mnie przygarnąć, dopóki nie stanę na własnych nogach. W końcu znalezienie fajnej pracy na weekendy czy też taniego pokoju – który mimo wszystko miałby jakiś standard, a nie nadwerężyłby zbytnio mojego skromnego budżetu – nie było wcale takie łatwe. Szczególnie kiedy nie planowałam codziennie przejeżdżać całej Warszawy, aby znaleźć się na zajęciach na uczelni…

– Panienka też do Warszawy? – spytała jakaś staruszka, która siedziała tuż obok mnie i właśnie rozpakowywała kanapkę z jajkiem i kiełbasą, której to zapach w okamgnieniu rozszedł się po całym przedziale.

Fuj. Od razu się skrzywiłam. Zdecydowanie mogłabym przetrwać tę podróż bez tego typu atrakcji. I tak było już tłoczno, upalnie i nie było zbyt dużo świeżego powietrza. Zapachy jedzenia były dodatkowym niuansem, na którym naprawdę nie chciałam się dłużej skupiać.

– Tak, tak.

– Na zwiedzanie czy w odwiedziny? – dopytywała się staruszka między jednym a drugim kęsem kanapki.

– Na studia – wyjaśniłam.

Nie lubiłam tego typu pogawędek. To znaczy byłam osobą dosyć towarzyską, nie miałam nic przeciwko zagadywaniu do obcych ludzi czy luźnym pogawędkom, zwykle jednak starałam się, aby w międzyczasie mój rozmówca nie jadł i nie przeżuwał, bo obserwowanie tego było co najmniej niesmaczne.

– Ja właśnie jadę na odwiedziny do wnuczki, która też wyjechała na to całe studiowanie… – powiedziała kobieta, ale ja już nic jej na to nie odpowiedziałam.

Wpatrywałam się w mijane drzewa i budynki. To był chyba jednoznaczny sygnał, że nie planuję ciągnąć tej rozmowy. I – o dziwo – staruszka to załapała, bo skoncentrowała się na pałaszowaniu swojej kanapki. Odetchnęłam z ulgą.

Dwadzieścia parę minut później rozległ się komunikat, że zaraz dojeżdżamy do stacji Warszawa Wschód. To był mój przystanek, więc tym razem to ja zaczęłam się przepychać ze swoimi torbami i walizkami, które z trudem wydostałam z luku bagażowego. Byłam pod tym względem typową kobietą – miałam dwie walizki na kółkach, do tego wszystkiego torebkę, torbę z laptopem i plecak. Wyglądałam niczym wielbłąd i tak też się czułam. Ale jak inaczej miałam zabrać ze sobą najważniejsze rzeczy?

Ojciec co prawda obiecał mi, że większość moich dupereli przywiezie mi samochodem, kiedy znajdę już pokój, który mogłabym wynająć. Twierdził, że bez sensu byłoby, żebym zabierała w tym momencie swój ulubiony kubek czy figurki zbierane w dzieciństwie. Rodzice obiecali mi też, że dopóki nie zadomowię się w Warszawie, zadbają o moją kolekcję kwiatków, które z dużą uwagą i czułością pielęgnowałam w swoim domu rodzinnym.

Odetchnęłam głęboko i w myślach policzyłam do dziesięciu. W międzyczasie pociąg zwolnił, zatrzymał się na peronie, a drzwi się otworzyły. Uśmiechnęłam się sama do siebie, po czym z trudem wygramoliłam się z wagonu.

Stojąc między ludźmi na peronie, włączyłam telefon, w którym niebawem miała skończyć się bateria. Przeklęłam cicho pod nosem, bo miałam nadzieję, że mimo wszystko uda mi się dotrzeć do mieszkania pani Milewskiej, nim moja bateria wyzionie ducha. Rzuciłam okiem na podesłany mi w wiadomości tekstowej adres, po czym stwierdziłam, że bez sensu będzie tłuc się pociągiem czy tramwajem, bo byłam zbyt obciążona, żeby bez problemu dojść na odpowiedni przystanek, a do tego przesiadki też nie byłyby dla mnie łatwe.

Powolnym krokiem, bojąc się, że coś zgubię lub coś upuszczę, wyszłam ze stacji Polskich Kolei Państwowych, po czym skierowałam się w stronę postoju taksówek, których było mnóstwo. W maleńkim miasteczku, z którego pochodziłam, było może z dziesięć taksówek na wszystkich mieszkańców. Tutaj – przy samym peronie Warszawa Wschód – stało co najmniej dwa razy tyle.

– Dzień dobry – powiedziałam, zaczepiając jednego kierowcę. – Mogę wsiadać?

– Tak, oczywiście – odparł facet. – Może pomogę pani włożyć walizki do bagażnika?

– Byłabym bardzo wdzięczna – przyznałam.

Dwie minuty później siedziałam już na miękkim fotelu, jadąc w nieznane. Nawigacja wskazywała, że na miejsce dojedziemy za jakieś piętnaście minut. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że w sumie może mnie to sporo kosztować – dużo więcej niż przejazd komunikacją miejską. Popatrzyłam tylko na plusy, ale zapomniałam o minusach. Koszt przejazdu taksówką na pewno mocno obciąży mój portfel, który w tym momencie i tak nie był zbyt pełny.

Westchnęłam cicho.

Przynajmniej w spokoju dojadę do miejsca docelowego i nie będę musiała tłuc się z tymi wszystkimi torbami i walizkami taki kawałek drogi.

Jakiś czas później zaparkowaliśmy na parkingu przed blokiem na prywatnym osiedlu. Sam budynek wyglądał imponująco – aż rozdziawiłam usta ze zdumienia. Nie sądziłam, że pani Milewska jest tak bogata. Z tych krótkich informacji, które dostałam od taty, wywnioskowałam, że pracuje ona w domu, jako dziennikarka, i od dłuższego czasu przeżywa raczej trudne chwile, bo nie umie wyjść z kryzysu, w który wpadła, kiedy jej mąż z dnia na dzień po prostu odszedł. Chyba nawet do dzisiaj nie dał żadnego znaku życia, co raczej było chamskim postępowaniem z jego strony. Ta kobieta, chociaż jej nie znałam, pewnie poczułaby się lepiej, gdyby chociaż po latach mogła z nim porozmawiać.

Wyciągnęłam z torebki portfel i zapłaciłam kierowcy, połykając gorzką pigułkę, gdyż uświadomiłam sobie, że w najbliższym czasie raczej nie będę mogła sobie pozwolić na zamawianie kawy. Chociaż uwielbiałam ten napój, bo byłam istną smakoszką kawy, to w tym momencie naprawdę nie było mnie stać na codzienne wypady do kawiarni. Może chociaż raz w tygodniu uda mi się gdzieś wyrwać… Może nawet w międzyczasie poznam kogoś, z kim będę mogła na nią wychodzić.

Zebrałam wszystkie swoje pakunki, które taksówkarz pomógł mi wyciągnąć na chodnik przed odpowiednim budynkiem, i zadzwoniłam domofonem pod właściwy numer.

– Tak? – zapytał jakiś mężczyzna.

Zmarszczyłam brwi. Nie kojarzyłam, żeby tata mówił mi coś o jakimś mężczyźnie w domu pani Milewskiej. Byłam pewna, że nie miała ona nowego męża. Ten typ wydawał się jednak kimś, kto czuł się tam tak, jakby był u siebie. Kochanek, ojciec, przyjaciel rodziny? Nie byłam pewna, ale miałam świadomość, że zaraz się przekonam.

– Jestem Hania. Pani Milewska się mnie spodziewa – wybąkałam do domofonu.

– Ach tak. Faktycznie, Hania. Wchodź – rzucił mężczyzna, który najwidoczniej był poinformowany o moim przyjeździe.

Rozległ się specyficzny dźwięk, więc pociągnęłam za klamkę i weszłam do pięknego korytarza.

Wow.Ktoś, kto projektował ten budynek, naprawdę miał gust i klasę.

Dotarło do mnie, że pani Milewska musi być całkiem bogata, jeśli mieszka w takim miejscu. Może ja, skoro planowałam zacząć dziennikarstwo od października, także będę mieszkała kiedyś w równie zjawiskowym miejscu?

Odnalazłam windę, która była ukryta po prawej stronie, po czym weszłam do niej razem ze swoimi rzeczami. Nacisnęłam numer odpowiedniego piętra. W ciągu kilkunastu sekund byłam już na miejscu, o czym powiadomiło mnie charakterystyczne piknięcie.

Drzwi windy się rozsunęły, a moim oczom ukazały się solidne, bogato zdobione drzwi wejściowe. Zrobiłam parę niepewnych kroków w tamtym kierunku i nacisnęłam dzwonek.

Po chwili drzwi się otworzyły, a ja zobaczyłam przystojnego blondyna, który zaczął się we mnie wpatrywać z nieodgadnioną miną. Na jego twarzy widniał dwudniowy zarost, miał zaciśniętą szczękę, a cała jego postawa wyrażała co najmniej dużą obojętność, jakby chłopak miał to wszystko w czterech literach. Nie sądziłam jednak, żeby codziennie przyjmował ludzi do pokoju gościnnego pani Mai, który – jak sama mówiła – od dawna stał pusty. Najdziwniejsze było to, że ten chłopak był mniej więcej w moim wieku. Może pani Milewska lubiła młodszych od siebie… Może nie zajmował on jej pokoju gościnnego, tylko łóżko w jej sypialni?

– Mogę wejść? – spytałam.

– Tak – potwierdził blondyn, wpuszczając mnie.

– Ładnie tu – powiedziałam, rozglądając się po wnętrzu.

Może i nie widziałam jeszcze całości, ale ta część mieszkania, którą zobaczyłam po przekroczeniu progu, kazała mi myśleć, że ktoś naprawdę wydał dużo kasy, aby urządzić to miejsce.

– Tak – potwierdził chłopak.

Położyłam bagaże w kącie, aby przez chwilę nikomu nie przeszkadzały, i wyciągnęłam dłoń w kierunku blondyna.

– Hania jestem.

– Wiem – odparł. – Mama zaraz wyjdzie z łazienki i się tobą zajmie.

– Mama? – powtórzyłam.

Brałam pod uwagę wiele możliwości, ale w życiu bym nie sądziła, że ten koleś może być synem pani Milewskiej. Tego mi tata nie powiedział. Mówił co prawda, że przez jakiś czas chciała być w ciąży, a później pojawiły się komplikacje między nią i jej partnerem, które sprowadziły ją do rodzinnej wsi. I wtedy się poznali.

– Tak, moja mama – rzucił blondyn.

– Nie przedstawisz mi się? – zapytałam.

– Jestem Adrian. Mam jednak nadzieję, że nie będziemy wchodzić sobie w drogę – wymamrotał.

– Nie przepadasz za ludźmi, co?

– Powiedzmy – burknął.

Ten moment wybrała sobie piękna, drobna brunetka, aby wyjść z łazienki. Domyśliłam się, że to była łazienka, bo pomimo tego, że kobieta była ubrana w luźne spodnie od dresu i czarną koszulkę, to włosy miała owinięte ręcznikiem, jakby dopiero co je umyła.

– Ty pewnie jesteś Hania! Wyglądasz tak, jak Filip mi opowiadał… Widzę, że miałaś już okazję poznać mojego synka.

– Owszem, miałam – potwierdziłam.

Nie mogłam jednak dodać, że było to miłe spotkanie, bo Adrian był mocno wycofany, jakby wręcz mnie tu nie chciał. Chociaż nie dał mi tego wprost do zrozumienia, to wydawało mi się, że przyjaciółmi raczej nie zostaniemy. Przez moment brałam nawet pod uwagę to, że mógłby mnie oprowadzić po Warszawie i wskazać wszystkie miejsca, które powinnam odwiedzić, ale szybko odrzuciłam tę myśl. Najwidoczniej będę musiała poradzić sobie na własną rękę, ale już nie raz zwiedzałam w pojedynkę, więc nie spodziewałam się, że teraz będzie inaczej. Byłam raczej dosyć samodzielna, na szczęście.

– Chodź, wskażę ci pokój gościnny, gdzie będziesz mogła się rozpakować – oznajmiła pani Maja.

– Jeszcze raz dziękuję, że zechciała mi pani pomóc – stwierdziłam.

– Nie ma za co, Haniu. Prawda jest taka, że ani ja, ani mój Adrian nie jesteśmy zbyt towarzyscy. Od dawna nikt nas nie odwiedzał. Będziesz miłą odskocznią od naszej codzienności.

Kąciki moich ust uniosły się lekko.

– Postaram się tu wnieść trochę słońca – obiecałam.

– Nie wiem, czy ja go potrzebuję. Chyba nauczyłam się bez niego żyć. Ale może mój syn to doceni – rzekła brunetka.

Głośno przełknęłam ślinę. Coś tak czułam, że jednak do końca to nikt nie będzie tu chciał ze mną gadać. Chyba nie mogłam liczyć na wspólne posiłki i maraton komedii…

Rozdział 3

Adrian…

Hania była naprawdę śliczna – to musiałem przyznać nawet sam przed sobą. Dawno nie miałem okazji oglądać z bliska kogoś tak pięknego. Długie nogi, na które od razu zwróciłem uwagę, talia osy, a do tego wielkie, sarnie oczy i burza gęstych włosów. Była po prostu klasyczną pięknością, która pewnie zawróciła w głowie już niejednemu chłopakowi i pewnie niejednemu jeszcze będzie miała okazję zawrócić.

Czasy ślicznotek, z którymi spotykałem się w liceum, już dawno minęły. Zresztą ja i tak zwykle unikałem kontaktów społecznych. Byłem oczywiście zaczepiany ze względu na sławę mojego zaginionego ojca – jednego z najlepszych raperów ostatnich kilkudziesięciu lat, przynajmniej w Polsce. Niemniej jednak starałem się od tego odciąć i skupić na tym, żeby otaczały mnie wyłącznie osoby, których interesuje to, co ja sam sobą reprezentuję. W związku z tym miałem jednego przyjaciela, Igora – on znał mnie naprawdę, a nie tylko na pozór. A dziewczyny? No cóż, jakieś ślicznotki czasem wpadały mi w oko, ale żadna jeszcze nie na tyle, żeby spróbować sobie z nią ułożyć przyszłość. Byłem młody… i chociaż nie interesowały mnie przelotne przygody, jak większość mężczyzn w moim wieku, to jednak obawiałem się też tych poważnych relacji.

Zdawałem sobie sprawę, że stawiałem wokół siebie gruby mur, który trudno było przebić. Nie interesowały mnie pogawędki i kontakty, które zaraz miały się skończyć. Może byłem taki cyniczny ze względu na to, w jaki sposób zniknął mój ojciec, ale skupiałem się na długotrwałych, stabilnych relacjach, które miałem właściwie z kilkoma osobami. Nie chciałem też za wiele zdradzać o swoim życiu, bo po prostu nie mogłem. Gdybym dopuścił kogoś do siebie, on musiałby poznać prawdę o chorobie psychicznej mojej mamy, a gdyby to wyciekło do prasy, po raz kolejny stanowilibyśmy sensację. Nie było kolorowo. Więc tylko Igor, mój wierny kompan jeszcze z czasów piaskownicy, wiedział, co się u mnie dzieje. Na szczęście trzymał buzię na kłódkę, bo bardziej interesowało go granie ze mną w piłkę na boisku czy nawet chodzenie na piwo do pobliskiego baru niż rozpuszczanie plotek na temat rodziny Milewskich.

Dlatego też od razu skreśliłem Hankę. Być może i była w moim guście, ale prawda była taka, że to nie miało szansy na powodzenie. Miała u nas spędzić tydzień, może dwa, bo później powinna już sobie zorganizować życie w Warszawie. W tym czasie depresja mojej matki mogła zostać w tajemnicy. Ostatnie leki dobrze działały. Od dłuższego czasu nie było żadnego poważniejszego kryzysu. A poza tym nie sądziłem, żeby Hania – ze względu na okazaną jej dobroć – rozpowiadała o tym wszystkim dookoła. Nie mogła być taka głupia… Planowałem jednak dopilnować, żeby nie miała żadnych nagrań z gwałtownych reakcji mojej matki, typu niekontrolowany płacz przy przyrządzaniu kotleta. To w tym momencie nie było prawdopodobne z racji skuteczności leków, ale… Zawsze istniało jakieś „ale”. W przypadku Mai Milewskiej wszystko mogło się wydarzyć, bo czasem jej stan pogarszał się z dnia na dzień, kiedy przestawała zażywać środki przepisywane jej przez psychiatrę. Mierzyłem się z tym, odkąd tylko zacząłem dorastać.

W niepotwierdzone plotki żadna prasa nie uwierzy – to wiedziałem już od dzieciństwa, gdy musiałem zająć się opieką nad całą rodziną i jej funkcjonowaniem. Do tego wszystkiego miałem świadomość, że kiedy Hania pozna już, jak działamy w tym mieszkaniu – albo raczej: jak udajemy normalność – to i tak nas skreśli, po czym zwieje gdzie pieprz rośnie, czyli do jakiegokolwiek wolnego, taniego pokoju. Taka była prawda – łatwo było ocenić tego typu rodziny, ale nikt nie chciał nic z nimi zrobić i w jakikolwiek sposób im pomóc. Tego też się już nauczyłem, szczególnie po tym, jak rodzice mojego ojca odwrócili się ode mnie i mojej matki. A Hania? Była piękna, więc stereotypowo wolałem przyjąć, że jest pustą lalunią, która po prostu chwilę pobędzie w moim otoczeniu, a później zniknie i nigdy więcej nie wyśle do mojej matki nawet krótkiego SMS-a.

Wyszedłem z pokoju i nacisnąłem klamkę drzwi łazienki. Dopiero w tym momencie zauważyłem, że przecież jest włączone światło. Mimo wszystko ktoś zapomniał zamknąć drzwi na klucz. Takim oto sposobem przez krótki moment mogłem bez skrępowania lustrować ciało Hani, które owinięte było ręcznikiem. Kiedy jednak ona pisnęła zaskoczona, od razu speszony odwróciłem wzrok. Niemniej jednak ten obraz jej długich, niczym nieokrytych nóg i pięknie wystających obojczyków, które zachęcały mnie do tego, abym sprawdził, czy skóra dziewczyny naprawdę jest tak jedwabista, na jaką wygląda, wyrył mi się w pamięci.

Poczułem też, że spodnie zaczynają mnie uwierać, bo mój penis oczywiście działał bez zarzutu. Byłem mężczyzną i nie umiałem oprzeć się kobiecym wdziękom albo inaczej – nie umiałem udawać, że wdzięki Hani mi się nie podobały. Nawet jeśli skreśliłem ją na stracie i nie zamierzałem spędzać z nią zbyt wiele czasu. W końcu im mniej pozna mnie i moją matkę, tym większa ostatecznie będzie korzyść dla mojej rodziny.

– Mogłaś zamknąć drzwi – mruknąłem.

– Nie byłam pewna, czy działa poprawnie. W moim domu często zawodził, a zapomniałam o to zapytać… – wymamrotała dziewczyna.

– Naprawdę sądzisz, że byśmy ci o tym nie powiedzieli, gdyby był z tym jakikolwiek problem? Moja matka jest osobą, która pewnie wszystko ci wyjaśniła, od A do Z – stwierdziłem.

– Zawsze mogła coś przeoczyć – oznajmiła Hania.

Na mojej twarzy pojawił się wyraz zwątpienia. W tym momencie byłbym w stanie uwierzyć w to, że ta kobieta po prostu chciała, żeby ktoś wszedł do łazienki i odbywał z nią rozmowy, kiedy była owinięta tylko puchatym ręcznikiem. Kurwa, po jej skórze dalej spływały krople wody, a ja, chociaż starałem się na nią nie patrzeć, i tak część jej ciała widziałem w lustrze.

– Czy mógłbyś już wyjść? – poprosiła mnie Hania.

– W porządku, chyba jeszcze nie dobrnęliśmy do etapu, w którym korzystam z toalety, kiedy ty myjesz zęby. W końcu mieszkasz tu dopiero kilka godzin i właściwie się nie znamy. Zobaczę, co w tej kwestii da się zrobić za tydzień…

Hania parsknęła śmiechem.

– Umiesz być zabawny, jeśli tylko chcesz. Może chcesz obejrzeć ze mną jakiś film, żeby lepiej się poznać? Chętnie napiłabym się herbaty – rzuciła dziewczyna.

– Raczej nie jestem zainteresowany – odparłem od razu. – Nie mogę się do ciebie w ogóle nie odzywać, ale nie myśl, że będę twoim nowym najlepszym przyjacielem. Znam takie jak ty. Zwykle ich obecność nie wróży niczego dobrego. Gdybym wcześniej wiedział, że moja matka planuje cię tu gościć, wybiłbym jej ten pomysł z głowy!

Zerknąłem na Hanię, a ona spojrzała na mnie zdumiona, lekko uchylając usta. Najwidoczniej nie spodziewała się tego typu odpowiedzi. Niestety, byłem prostym człowiekiem i wychodziłem z założenia, że nie warto owijać w bawełnę, tylko należy mówić wszystko wprost i szczerze. To był też kolejny powód, dla którego nie zyskiwałem popularności i nie miałem zbyt wielu przyjaciół.

– Nie musimy się przyjaźnić, ale wypadałoby jednak, żebyś wykrzesał z siebie chociaż resztki kultury osobistej! Jeśli tak bardzo ci przeszkadza moja obecność… – zaczęła dziewczyna.

– To sobie pójdziesz? Spakujesz się i opuścisz to mieszkanie? – zapytałem, uśmiechając się lekko. Czułem posmak goryczy w ustach.

Dalej wpatrywałem się w Hanię, więc zobaczyłem, że wbija spojrzenie w podłogę.

– Dobrze wiesz, że nie mogę teraz odejść ot tak sobie – rzekła.

– Mam nadzieję, że przynajmniej nie będziesz zwlekać z tym, by jak najszybciej opuścić pokój gościnny. I tak mam dużo problemów na głowie. Nie potrzeba mi kolejnej osoby, którą musiałabym się zajmować.

– Dlaczego jesteś taki, co? Co ja ci zrobiłam?! – krzyknęła dziewczyna, a po jej policzkach zaczęły płynąć łzy.

– Jeszcze nic. Ale życie nauczyło mnie, że na świecie istnieje może jeden procent ludzi, z którymi warto byłoby mieć dobre stosunki. Może faktycznie za szybko cię oceniłem, ale i tak nie wydaje mi się, żebyśmy byli w stanie się dogadać. Ubierz się i zrób sobie tę herbatę, bo naprawdę potrzebuję skorzystać z kibla.

Hania zacisnęła usta w wąską linię. Zacisnęła także pięści.

No cóż, księżniczko.Życie rodziny Milewskich to nie bajka. Im szybciej stąd odejdziesz, tym szybciej będę mógł odetchnąć z ulgą, że nikt nie odkryje tajemnicy, którą zarówno ja, jak i moja matka chronimy od lat.

Rozdział 4

Hania…