Żar pocałunku - Dominika Smoleń - ebook + książka

Żar pocałunku ebook

Dominika Smoleń

3,6

Opis

Wojtek jest skoczkiem narciarskim, któremu wydaje się, że w życiu ma już wszystko, tylko dlatego, że jest dobry w sporcie. W tym sezonie zimowym ma szansę na to, żeby w końcu stanąć na podium i chce dać z siebie wszystko. Pewnego dnia w jego życiu pojawia się Daria, siostra jednego z jego kolegów z drużyny, której widok wręcz odbiera mu dech w piersiach. Chłopak zaczyna rozumieć, że najważniejsza walka w jego karierze dopiero się zaczyna – a on nie jest na nią w najmniejszym stopniu przygotowany.

„Żar pocałunku” to powieść o tym, że w życiu można mieć wszystko, ale jeśli nie mamy miłości, to tak naprawdę nie mamy niczego.

 

Znacie takie powiedzenie, że łobuz kocha najbardziej? Dominika Smoleń postanowiła obalić ten mit i stworzyła uroczego, wrażliwego i gorącego skoczka narciarskiego, który swoją osobowością rozgrzeje Wasze serca do czerwoności. Co się wydarzy kiedy na jego  drodze stanie niepokorna i bezpośrednia Daria? Czy żar pocałunku roztopi chłodne i niedostępne serce sportowca? - Natalia Kleczewska, http://detektyw-ksiazkowy.blogspot.com

 

Nietuzinkowa historia? To z całą pewnością nowa powieść Dominiki Smoleń! Drodzy czytelnicy, jeśli oczekujecie czegoś nowego, ale zarówno chcielibyście doświadczyć dużej dawki emocji, humoru oraz wyczuwalnej realności w czytanej książce, to na pewno tytuł dla Was! To coś, czego nie można przegapić. Zdecydowanie polecam! - Aleksandra Szoć, www.stanzaczytany.pl

 

"Żar pocałunku" to błyskotliwa opowieść o konieczności przewartościowania wszystkiego, co dotychczas stanowiło fundament czyjegoś jestestwa. Ta książka bawi, porusza i mądrze pokazuje, jak piękne może być życie bez ciągłego podążania za swoim celem, skupiając uwagę na tym, co "tu i teraz". Dzięki temu odkryjemy, co tak naprawdę jest dla nas ważne  i  w którą stronę chcemy iść. Krótko mówiąc: paleta emocji gwarantowana! - Krystyna Meszka, http://cyrysia.blogspot.com

 

Dominika Smoleń nie zwalnia tempa i ciągle w doskonałej formie atakuje solidną dawką humoru. „Żar pocałunku” na pewno was zaskoczy, a może z niektórymi postaciami się utożsamicie? Mam wrażenie, że tak ekscentrycznej, ale jakże zabawnej konstelacji postaci raczej się nie spodziewacie! - Daria Szafran, https://naszksiazkowir.blogspot.com

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 253

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (15 ocen)
5
4
3
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
2323aga

Nie polecam

nie przebrnęłam
00
1Maks1

Całkiem niezła

nie przebrnęłam
00
marie20

Nie polecam

Tragedia. Dawno nie czytalam takiej szmiry. Glowny bohater zatrzymal sie chyba w gimnazjum. Ten ich wiazek to jakis zart. Szkoda czasu
00
darab

Z braku laku…

Dwie pierwsze książki Dominiki Smoleń naprawdę mi się spodobały - były lekkie i przyjemne, idealne na jesienne i zimowe wieczory. Ale to, na co trafiam ostatnio, to jakiś dramat. Definitywnie kończę z czytaniem tej pseudotwórczości.
00

Popularność




Copyright © by Dominika Smoleń, 2019Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2022All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowaniaoraz udostępniania publicznie bez zgody Autora orazWydawnictwa pod groźbą odpowiedzialnościkarnej.

Redakcja: Aneta Grabowska

Korekta:Aneta Krajewska

Zdjęcie na okładce: unsplash.com

Projekt okładki: Marta Lisowska

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna:Adam Buzek, [email protected]

Ilustracje wewnątrz książki:© by pngtree.com

Wydanie I - elektroniczne

ISBN 978-83-8290-072-9

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Rozdział 33

Rozdział 34

Rozdział 35

Rozdział 36

Rozdział 37

Podziękowania

Co jest dziś dla ciebie bardziej doskwierające: ciężar tej jednej relacji, która wciąż znaczy zbyt wiele, czy lekkość wszystkich pozostałych, które mogłyby znaczyć choć odrobinę więcej?Leszek Legut

Znacie takie powiedzenie, że łobuz kocha najbardziej? Dominika Smoleń postanowiła obalić ten mit i stworzyła uroczego, wrażliwego i gorącego skoczka narciarskiego, który swoją osobowością rozgrzeje Wasze serca do czerwoności. Co się wydarzy kiedy na jego drodze stanie niepokorna i bezpośrednia Daria? Czy żar pocałunku roztopi chłodne i niedostępne serce sportowca? - Natalia Kleczewska, http://detektyw-ksiazkowy.blogspot.com

Nietuzinkowa historia? To z całą pewnością nowa powieść Dominiki Smoleń! Drodzy czytelnicy, jeśli oczekujecie czegoś nowego, ale zarówno chcielibyście doświadczyć dużej dawki emocji, humoru oraz wyczuwalnej realności w czytanej książce, to na pewno tytuł dla Was! To coś, czego nie można przegapić. Zdecydowanie polecam! - Aleksandra Szoć, www.stanzaczytany.pl

„Żar pocałunku” to błyskotliwa opowieść o konieczności przewartościowania wszystkiego, co dotychczas stanowiło fundament czyjegoś jestestwa. Ta książka bawi, porusza i mądrze pokazuje, jak piękne może być życie bez ciągłego podążania za swoim celem, skupiając uwagę na tym, co „tu i teraz”. Dzięki temu odkryjemy, co tak naprawdę jest dla nas ważne i w którą stronę chcemy iść. Krótko mówiąc: paleta emocji gwarantowana! - Krystyna Meszka, http://cyrysia.blogspot.com

Dominika Smoleń nie zwalnia tempa i ciągle w doskonałej formie atakuje solidną dawką humoru. „Żar pocałunku” na pewno was zaskoczy, a może z niektórymi postaciami się utożsamicie? Mam wrażenie, że tak ekscentrycznej, ale jakże zabawnej konstelacji postaci raczej się nie spodziewacie! - Daria Szafran, https://naszksiazkowir.blogspot.com

Z dedykacją dla tych, których kocham…

Prolog

Sport kocham od zawsze. Nawet gdy byłem dzieckiem, uwielbiałem, kiedy adrenalina krążyła w moich żyłach. Minęło już sporo lat, ale ten stan rzeczy się nie zmienia. Kiedy mogę dać coś od siebie, by zwyciężyć i pokonać rywali, czuję się wniebowzięty. Tego uczucia nie jestem w stanie nawet opisać – to się po prostu czuje: płytki oddech, szybko bijące serce, które pompuje krew w zastraszającym tempie, i czerwone od wysiłkupoliczki.

Jestem skoczkiem narciarskim, bo tata już dawno zaszczepił we mnie miłość do tej dyscypliny. Niektórzy twierdzą, że zwariowałem, ale ja wiem, że kiedy wkładam narty, świat stoi przede mną otworem. Nie boję się oddawać skoków nawet na wielkich skoczniach. Najwidoczniej mam to w genach. Po prostu urodziłem się, by torobić.

Sezon zimowy dopiero się zaczyna, a dla mnie to oczywiste, że to jest mój czas, że to moja chwila. Chociaż muszę rywalizować nie tylko z zawodnikami innych narodowości, ale także z moim rodakami, to mam świadomość, że największa rywalizacja, jaka mnie czeka, to ta z samym sobą, żeby temu wszystkiemupodołać.

– Jesteś gotowy, Wojtek? – pyta trener, wyrywając mnie zzamyślenia.

Patrzę na stok i przytakuję. Bardziej gotowy być niemogę.

– Więc rozpoczynamy trening – oznajmia.

Ciągle patrzę na miejsce, gdzie zaraz będę skakać. Na szczycie pojawia się Błażej, mój kolega z drużyny. Nie mija minuta, a on z klasą ląduje na śniegu, osiągając spektakularny wynik. To jeden z najdłuższych skoków, jakie oddano w tym miejscu. Trener aż klaszcze z radości i wiem, że pokazuje skoczkowi kciuk uniesiony w górę – to jego nawyk, nawet nie muszę na niegopatrzeć.

Zalewa mnie fala zazdrości. Wyobrażam sobie mojego ojca, który zawsze każe mi być najlepszym. Nie mogę go zawieść. Niechcę.

Dumnie podnoszę podbródek i lekko się uśmiecham. Błażej wysoko stawia mi poprzeczkę, więc nie mogę teraz zrobić nic innego – muszę skopać mudupę.

Rozdział 1

Rozciągam się, jest to pierwsze, co trzeba wykonać przy każdym treningu. Nie śpieszę się, robię to długo i powoli. W końcu nie chcę sobie niczego nadwyrężyć. Jednak Błażej, który już wcześniej skończył swoją rozgrzewkę, właśnie zaczyna właściwą częśććwiczeń.

Patrzę na niego i nie wiem, co zrobić, żeby jakoś z nim wygrać. Do pierwszego w tym sezonie konkursu zostało już mało czasu, a Błażej jest w swojej szczytowej formie – albo jest bardzo bliski jej osiągnięcia. Trener twierdzi, że w moim przypadku to tak dobrze nie wygląda, chociaż wydawać by się mogło, że daję z siebie sto procent. Ba, daję z siebie dwieście procent. Nie mam pojęcia, co robię źle, a już tym bardziej nie wiem, czemu to Błażej miałby być ulubieńcem Polaków. Chcę, aby ludzie najgłośniej krzyczeli moje imię i nazwisko. I dopnęswego.

„Masz jeszcze czas. Jesteś młody, dużo trenujesz. Kiedyś będzie z ciebie prawdziwy skoczek narciarski” – przypominam sobie słowa trenera. Problem polega na tym, że ja nie chcę być gwiazdą tylko przez chwilę, zawodnikiem, który zabłyśnie i odejdzie w zapomnienie. Pragnę od samego początku pokazać, na co mnie stać. No i wygrywać. Przede wszystkim chcę jednak udowodnić, że nie jestem cieniem własnego ojca, jakąś nędzną kopią byłego sportowca, który zdobywał nagrody. Zamierzam pokazać, że jestem od niego lepszy, chociaż wiem, że będzie to trudne do zrealizowania. Kiedy jednak patrzę na Błażeja, który nawet na treningach oddaje dłuższe skoki ode mnie, to zdaję sobie sprawę z tego, że jakiekolwiek podium może być poza moim zasięgiem, bo zawsze znajdzie się ktoś lepszy ode mnie – jak nie w mojej drużynie, to wśród zagranicznych przeciwników. Nie zamierzam być drugim najlepszym w mojej ojczyźnie skoczkiem – to byłaby dla mnie swego rodzaju porażka. Zaczynam więc ćwiczenia i daję z siebie jeszcze więcej niż zwykle, chociaż nie sądziłem, że będę w stanie coś jeszcze z siebie wydusić. Zazdrość i złość na formę Błażeja sprawiają jednak, że rodzą się we mnie nowe pokładyenergii.

Trener podchodzi do mnie i przez chwilę mi sięprzygląda.

– Tak trzymaj – mówi wreszcie. – W końcu widzę, że cizależy.

Zaciskam mocno szczękę i przygryzam wargę, żeby nie zrobić tego, na co mam teraz ochotę – po prostu prychnąć, rzucić to wszystko, iść do baru i napić się czegoś mocniejszego. Nie mogę jednak tego zrobić. Po pierwsze dlatego, że staram się nie spożywać alkoholu ani innych używek, a po drugie – zależy mi na tym, żeby sobie coś udowodnić i pokazać ojcu, na co tak naprawdę mniestać.

Skupiam się na tym, co robię, także na kontrolowaniu swojego oddechu. Staram się wyciszyć i zapomnieć o całym świecie. Dosłownie zatracam się w tych kilku ruchach, którewykonuję.

Mój trans przerywa ktoś, kto poklepuje mnie po ramieniu. Obracam się i widzę obok siebie Błażeja, który uśmiecha się i przeciera sobie czołoręcznikiem.

– Starczy na dziś, nie można się przemęczać – oznajmia.

Mam ochotę walnąć go pięścią w twarz, ale się opanowuję. Do dzisiaj miałem wrażenie, że tylko trener może przerywać czyjś trening, ale najwidoczniej mój „kolega” z drużyny również przypisuje sobie takieprawo.

Uśmiecham się sztucznie iprzytakuję.

– Masz rację, trzeba się stąd w końcu zwijać. Nie można spędzić całego dnia na siłowni – odpowiadam i sięgam po swój ręcznik, który wisi nieopodal. Przecieram twarz z potu i schodzę z urządzenia, które dotychczaszajmowałem.

Nie patrząc na Błażeja, kieruję się w stronę przebieralni, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, że pewnie chłopak idzie za mną. Zabieram kilka najpotrzebniejszych rzeczy i od razu idę pod prysznic. Ciepła woda, która na mnie leci, sprawia, że natychmiast moje mięśnie się rozluźniają, może nawet więcej – to ja sięrozluźniam.

Kiedy wychodzę spod natrysku, czując, że trochę ochłonąłem z tych wszystkich negatywnych emocji, zaczepia mnie Bartek, kolejny kolega zzespołu.

– Idziesz dzisiaj zagrać z nami w bilard? – pyta.

Wzruszam ramionami. Właściwie to oprócz tego, że chciałbym jeszcze popływać w prywatnym basenie mojego ojca, to nie mam nic więcej doroboty.

– Mogę iść – odpowiadam pochwili.

– Nie będziesz żałował! – zapewnia kumpel. – Podobno w barze, który wyczaiłem, jest zawsze dużoślicznotek.

Wzdycham głośno. Tuż przed oficjalnym początkiem sezonu nie jest mi potrzebna dziewczyna. To by tylko wszystko skomplikowało. Ona wszystko by skomplikowała. Nie wyobrażam sobie nawet, że miałbym znaleźć dla niej czas w moim napiętym terminarzu, który wypełniony jest wyjazdami zkraju.

Nie zamierzam też szukać dziewczyny do jednonocnego wyskoku. Właściwie to staram się w ogóle unikać kobiet. Dotychczas znajomości z nimi nie doprowadziły mnie do niczego dobrego. Zresztą to czas, kiedy muszę skupić się nakarierze.

– No co? – zwraca się do mnie Bartek. – Chyba nie jesteśgejem?

Przewracam oczami i kręcę przeczącogłową.

– Nie w większym stopniu niż ty – odpieram.

Kolega uśmiecha się i pokazuje mi język, co pewnie byłoby świetną reakcją na taki tekst gdzieś w trzeciej klasie szkoły podstawowej, a nie w jego wieku, ale w jakiś sposób pasuje to do Bartka i do jego podejścia dożycia.

– O dziewiętnastej w Malibu – mówi jeszcze, po czym rusza w kierunku swojej szafki, przy której stoi kilku innychzawodników.

W głowie układam plan na dzisiejszy dzień. Wiem już, że prosto z tego miejsca muszę udać się do swojego rodzinnegodomu.

Rozmowa z ojcem może nie być zbyt przyjemna, ale jeśli będę miał wystarczająco dużo szczęścia, to nawet na niego nie trafię. Spotkania z mamą nie obawiam się natomiast wcale – kto jak kto, ale ona wspiera mnie zawsze i bezwarunkowo. Jestem też pewien, że bez problemu pozwoli mi skorzystać z domowego basenu, abym mógł popracować nad swoją kondycją. Mam też świadomość, że zanim od niej wyjdę, mój brzuch będzie pełny – na szczęście mama jest żoną sportowca od tak dawna, że nie śmiałaby mi wciskać śmieciowego żarcia. Moja mamuśka posiada chyba samezalety…

***

Drzwi do domu rodzinnego otwiera mi mama. Nie wygląda jednak zbyt dobrze i odnoszę wrażenie, że straciła jakiś blask, który miała jeszcze ostatnio, kiedy jąwidziałem.

– Dobrze się czujesz? – pytam, całując ją wpoliczek.

Zbywa mnie machnięciemręki.

– Właśnie minąłeś się z ojcem – mówi, zmieniając temat. Chyba ma świadomość, że przez tę informację odetchnę zulgą.

Zastanawiam się, jak powinienem zagaić rozmowę o zdrowiu matki, ale po chwili stwierdzam, że to nie ma sensu. Jeśli dotychczas mi nie powiedziała, co się dzieje, to na pewno dalej nie ma zamiaru tego robić. Moja rodzicielka jest strasznie upartą kobietą. Nic dziwnego, że wytrzymała już tyle lat z moim ojcem. Są siebie warci – chociaż nie powiem, w przeciwieństwie do swojego męża ona przynajmniej ma wielkie serce i potrafi okazywać dobroć w każdejsytuacji.

– Masz coś dobrego w lodówce? – zwracam się domamy.

– Jak zawsze – odpowiada. – Coś czułam, że dzisiaj przyjedziesz, nawet przygotowałam przepysznyobiad.

– Jesteśaniołem!

Mama śmiejesię.

– To tylko kobiecaintuicja.

Ja jednak znam prawdę. Ta kobieta jest po prostu nie z tegoświata.

***

Chwilę później mam już pełny żołądek i znakomity humor. Krótka rozmowa z mamą wystarczyła, żeby uleciały ze mnie wszystkie wątpliwości dotyczące tego, że może nie jestem dość dobry. Dla niej jestem najlepszy, cokolwiek bym nie zrobił. Nic innego się nieliczy.

– Mogę iść popływać? – pytam w pewnym momencie, pijąc ostatni łykherbaty.

Rzuca okiem na zegarek. Wiem, co to oznacza. Sprawdza, ile mam czasu, zanim wróciojciec.

– Głupie pytanie. Kąpielówki masz w swoim starym pokoju – rzuca po krótkiejchwili.

Kiwam głową, by wyrazić, że dobrze wiem, gdziesą.

– Nie będę długo. Mam plany nawieczór.

– Mój synek chyba dorósł… – mówi iwzdycha.

– Ale zawsze będę twoim synem, więc i tak musisz o mniedbać.

– Jakbym kiedyś planowałaprzestać…

Uśmiecham się i ruszam po rzeczy, które potrzebne mi będą na basenie. Czuję, że po godzinie intensywnego treningu w wodzie moja kondycja siępoprawi.

W tym gorącym dla skoczków narciarskich okresie muszę dać z siebie wszystko i jeszcze więcej. Cały czas powtarzam to sobie jakmantrę.

***

– To cześć, mamo. Odwiedzę cię pewnie za kilka dni – mówię i przytulam się doniej.

Matka gładzi mnie po włosach. Nie jestem dużo wyższy od niej, więc robi to bez problemu. Kiedy w końcu się od niej odsuwam i naciskam na klamkę, w drzwiach moim oczom ukazuje się ojciec, który chce wejść do swojegodomu.

– Wojtek – rzuca od niechcenia. – Nie sądziłem, że się tu dziś pojawisz. Myślałem, że po treningu będziesz sięregenerował.

Wzruszamramionami.

– Przebywanie tu jest jak odpoczynek – oznajmiam. Nie dodaję jednak, że chodzi o chwile, w których nie ma go wokolicy.

– Nie powinno cię tu być. Skup się na tym, żeby jak najlepiej skakać, na przebywanie z rodziną jeszcze przyjdzieczas.

Zaciskam dłonie w pięści. Ojciec jak nikt inny potrafi podnieść mi ciśnienie. Przed sekundą mówił, że powinienem się odprężyć po treningu, a teraz twierdzi, że muszę skupić się tylko na skokach. Nienawidzę z nim rozmawiać. Dla niego zawsze liczy się tylko sport. O niczym innym nie chce ze mną mówić. Nawet moja matka ciągle musi znosić jego monologi związane ze skokaminarciarskimi.

– Pójdę już – szepczę. – Mam kilka innych spraw nagłowie.

Ojciec patrzy na mnie i kiwagłową.

– Pamiętaj, że masz wygrywać. Słyszałem pogłoski, że niejakiemu Błażejowi idzie lepiej podczas treningów. Czy toprawda?

Przełykamślinę.

– To tylko treningi, tato. Do zawodów przewyższę go formą – mamroczę.

– Nie masz za dużo czasu, by poprawić kondycję – stwierdza.

Nie ma sensu mu na to odpowiadać. Kulturalnie więc przepraszam i mijam się z ojcem w drzwiach, chcę opuścić dom jaknajszybciej.

***

Kiedy w końcu docieram do baru, od razu lokalizuję w nim wzrokiem swoich kolegów z drużyny. Nie mam z tym problemu, znajdują się w centrum uwagi. Stoi przy nich masa ludzi. Tłum otacza ich niczym pszczoły swoją królową. A oni? Są w swoim żywiole – śmieją się i rozdająautografy.

Zastanawiam się, czy przypadkiem nie wyjść z Malibu, ale nie chcę być jedyną osobą, która się nie pojawiła, zwłaszcza że zapewniałem, iżprzyjdę.

Chociaż Bartek zaprosił mnie tutaj pod pretekstem grania w bilard, stół do gry jest zajęty przez kogoś innego. Cała ekipa natomiast podrywa panienki i sączy z kufli coś, co na pewno nie jest herbatką, a po prostupiwem.

– Dotarłeś! – mówi ktoś, klepiąc mnie poplecach.

Dopiero po chwili dociera do mnie, że to Błażej. Nie wiem natomiast, czemu cieszy z tego, że pojawiłem się w barze. Nie jesteśmy przyjaciółmi. Dla mnie jest on największym rywalem, widocznie ja w jego oczach nie stanowię żadnegozagrożenia.

– Jak widać – odpowiadam.

– Idziemy coś zamówić? – pyta.

– Wolałbym się stądzmyć.

– Nie planuję pić alkoholu – zapewnia mnie. – Ty też niemusisz.

Spoglądam na Błażeja, a kąciki moich ust lekko się unoszą. Może na co dzień mam go za kogoś, kto odbiera mi szansę na zwycięstwo, ale muszę przyznać, że przynajmniej on także traktuje skoki na tyle poważnie, że stara się realizować wszystkie zalecenia trenera, a ograniczenie imprezowania zdecydowanie należy do tychzaleceń.

– Dobra, jedna szklanka wody i wracam do domu – oznajmiam pochwili.

Błażej rusza w kierunku barmanki. Idę zanim.

– Poproszę wodę z cytryną dla mnie i mojego kolegi – rzuca do osoby, która realizujezamówienia.

– Ja panów skądś znam… – Barmanka wygląda nazamyśloną.

Wlepiam wzrok w podłogę, żeby nie mogła za bardzo przyjrzeć się mojej twarzy. Jestem młodym skoczkiem, więc nie powinna za bardzo mnie kojarzyć. Mało kto, jeśli tylko nie zalicza się akurat w poczet wielkich fanów sportów zimowych, jest w stanie powiedzieć, jak dokładniewyglądam.

– Musiała nas pani z kimś pomylić – odpowiadaBłażej.

Barmanka kiwa głową i zaczyna przygotowywać napoje. Wyciągam portfel, żeby zapłacić za siebie, ale czuję szturchnięcie w bok. Błażej kładzie banknot na ladzie. Nie ma sensu spieranie się o to, chociaż nie lubię, jak ktoś za mnie płaci. Nawet jeśli chodzi o naprawdę niewielkie sumy. Mam w końcu swoje oszczędności i cieszę się ze swojejniezależności.

Kobieta zza baru stawia przed nami dwie szklanki i wydaje resztę. Chwytam w dłoń napój i upijam mały łyk. Woda jest zimna iorzeźwiająca.

– Siądźmy gdzieś z dala od tego tłumu – rzucam doBłażeja.

– Nie chcesz iść się przywitać z kolegami z drużyny, skoro już tujesteśmy?

Patrzę na Bartka i całą resztę. Śmieją się i rozmawiają z jakąś grupą panienek. Może nawet nie chodzi o to, że są rozpoznawalni czy znani, ale to po prostu przystojni i wysportowani faceci. Wokół nich zawsze gromadzi się wianuszek kobiet. Może gdybym ja nie był taki nieprzystępny, to przy mnie też byłoby ich pełno? Czuję jednak, że moja aura odstrasza płeć piękną – a właściwie to raczej moje negatywnenastawienie.

– Nawet nie będą wiedzieli, czy byłem, są zbyt zajęci. Ale jak chcesz, to możesz śmiało do nichdołączyć.

Błażej przecząco kręcigłową.

– Rano mam jechać odwiedzić schronisko, więc na pewno nie posiedzę tu dłużej niż kilka minut. I wydaje mi się, że wolę zostać tutaj z tobą niż iść do nich. Nie mam dzisiaj humoru na zabawę. Sezon się zaczyna, więc trzeba się bardziej skupić, starać się mniej rozpraszać. Jakby trener dowiedział się, co oni tu wyprawiają, to chyba by ichudusił.

Zaczynam się śmiać. Ogólnie w ciągu swojego życia zamieniłem z tym chłopakiem tylko kilka zdań, chociaż dużo razem ćwiczymy, ale im dłużej z nim rozmawiam, tym sympatyczniejszy się wydaje. To całkowicie sprzeczne z tym, co o nim do tej pory myślałem. Najwidoczniej mój racjonalny mózg, który uznaje Błażeja za wroga, nie jest w stanie zintegrować się z tą częścią mnie, która zaczyna twierdzić, że w sumie nie jest z niego taki złychłopak.

Kiedy siedzimy już przy stoliku, bardzo blisko wyjścia, w mojej głowie pojawia się całkiem przerażająca dla mnie myśl. Zaczynam uważać, że skoro mam z kimś przegrać, to może lepiej z towarzyszem, z którym teraz piję wodę z cytryną, a nie z kimś innym. Przynajmniej wiem, że Błażej naprawdę się stara i lubi to, corobi.

Początkowo skupiamy się na powolnym piciu wody. Nie zamieniamy ani jednego słowa. W pewnym momencie zaczynam się czuć jednak tak, jakbym musiał coś powiedzieć, żeby przerwać tę ciszę między nami, chociaż nie jest ona wcale tak niezręczna, jak mogłoby sięwydawać.

– Chciałbyś wygrać nadchodzący konkurs? – pytamkolegę.

Wzruszaramionami.

– Lubię skakać, jestem w tym dobry, ale nigdy jakoś nie zależało mi na wygrywaniu – odpowiada po chwilinamysłu.

– To po co w ogóle bierzesz udział wzawodach?

– Bo najlepiej sprawdzić swoje umiejętności, kiedy rywalizujesz znajlepszymi.

– Ciężko mi zrozumieć tę logikę – przyznajęotwarcie.

Błażej uśmiecha się do mnieszeroko.

– Zawsze chcesz wygrywać, więc nie rozumiesz tego, że ja skaczę tylko dlatego, że to lubię. Skoki narciarskie to moja pasja. Gdybym nie był w tym dobry i nie powołanoby mnie do kadry narodowej, to pewnie zajmowałbym się czymś innym i wcale by mi to nie przeszkadzało. Natomiast sam fakt, że mogę zarabiać na swoim hobby, sprawia, że po prostu trenuję z jeszcze większąprzyjemnością.

Słowa chłopaka dalej do mnie nie przemawiają. Skoro jest w tym miejscu, w którym jest, jego filozofia powinna się już znaczniezmienić.

– Widzę, że dalej cię nie przekonałem. – Lustruje mniewzrokiem.

– Ciężko zmienić moje poglądy – zauważam poprostu.

Dopijam wodę i stawiam szklankę na blacie stolika, przy którymsiedzimy.

– Będę chyba już stąd szedł – rzucam doBłażeja.

Jego reakcją na moje słowa jest to, że też wypija całą zawartość szklanki i wstaje z miejsca, nim ja zdążę sięruszyć.

Mam wielki mętlik w głowie. Jak mogę pozwolić na to, żeby wygrywał ktoś, komu nawet na tym nie zależy? Ktoś, kto chce tylko oddawać dobre skoki? Ale kolejny głos w mojej głowie szepcze, że może tak właśnie zachowuje się ktoś, kto naprawdę zasługuje nazwycięstwo…

Rozdział 2

Pierwsza rywalizacja w tym sezonie to konkurs drużynowy w Wiśle. To jedna z moich ulubionych skoczni, chociaż przyznaję, że nie skakałem jeszcze na wszystkich możliwych. Pokładam wielką nadzieję w tych zawodach. Zwłaszcza że znalazłem się w wybranej przez trenera czwórce, która ma reprezentowaćPolskę.

Pierwszym ze skoczków ma być Bartek. Drugi będzie skakał Miłosz. W trzeciej turze nadejdzie moja kolej, a nasz występ ma zamknąć oczywiście Błażej. Tradycyjnie osoba, która jest w najlepszej formie, zostaje wystawiona na sam koniec. Przyznaję, że trochę boli mnie, że nie jestem toja.

Podczas ostatnich treningów przykładałem się jeszcze bardziej i szczerze wierzyłem, że zasługuję na to, by zostać czwartym z wystawionych skoczków. Nie udało mi się to jednak. Gorycz porażki zniosłem jednak lepiej po rozmowie z Błażejem, którą odbyłem jakiś tydzień wcześniej. Chociaż wydaje mi się, że od tego czasu minęła już wieczność, to jednak w duchu jestem wdzięczny za to, że mój największy rywal okazał się porządnymczłowiekiem.

Od ostatniej rozmowy właściwie nie zamieniliśmy ze sobą nawet dwóch zdań. Każdy z nas zajęty jest ćwiczeniami i szlifowaniem techniki skoków. Szczerze powiedziawszy, trochę zaczyna mi to przeszkadzać. Liczyłem, że teraz, kiedy chłopak miał już okazję mnie nieco poznać, zacznie częściej ze mną rozmawiać… i być może trochę odpuści treningi, bo przecież doskonale wie, że mnie zależy na tym wszystkim bardziej niż jemu. Nic takiego jednak się nie stało. Czuję się, jakbym otrzymał cios w moje serce. Noprawie.

Konkurs drużynowy zbliża się wielkimi krokami. Czuję ogromny niepokój. Adrenalina buzuje w moich żyłach. Krew przyjemnie szumi w moich uszach. Przypominam sobie rozmowę z ojcem, który dzwonił do mnie poprzedniego dnia tak długo, dopóki nieodebrałem.

– Daj z siebie wszystko, synu. Pokaż, że zasługujesz na bycie moim dzieckiem. Udowodnij, że członkowie naszej rodziny są świetnymi skoczkami – mówiłtata.

– Mam nadzieję, że będzie dobrze – odpowiedziałem muwtedy.

– Nie miej nadziei. Po prostu daj z siebie wszystko, a na pewnowygracie.

Mój ojciec zawsze potrafi strzelać dziwne gadki. Nie umiem się z nim za bardzo dogadać. Jasne, pokazał mi, że skoki narciarskie to cudowny sport, a bez jego wsparcia pewnie nie chciałbym dostać się aż do polskiej reprezentacji. Mimo to nie potrafimy ze sobą rozmawiać. Czasem wydaje mi się, że ja ogólnie nie umiem rozmawiać z ludźmi. Nie lubię za bardzo ich towarzystwa, wolę skupić się na swoimcelu.

Nie wiem, co mógłbym robić innego, gdybym nie zajmował się sportem. Na myśl przychodzi mi jednak Błażej i ta jego pewność, kiedy twierdził, że bez problemu mógłby zająć się czymś innym, gdyby nie był skoczkiem narciarskim. Nie umiałbym tak. Nie jestemnim.

– Gotowy? – pyta Bartek, podchodząc do mnie prawiebezszelestnie.

– Urodziłem się, by to robić – oznajmiam.

Bartek śmieje sięgłośno.

– Jakoś ciężko mi uwierzyć, że ktokolwiek rodzi się gotowy do skoku na skoczni, gdzie punkt konstrukcyjny jest na sto dwudziestymmetrze.

– Cóż, od każdej reguły jest wyjątek, nieprawdaż? – zwracam się dokolegi.

Ten zbywa mnie tylko machnięciemręki.

– Weź, przestań. Nie jesteś wcale aż takiwyjątkowy.

Jego słowa są dla mnie niczym nóż wbity prosto w serce. Może i nie jestem jeszcze najlepszym skoczkiem w naszej drużynie, ale Bartek jest ode mnie o wiele słabszy. Jego forma wciąż nie jest stabilna. Czasami oddaje skoki na dobre odległości, innym razem są one nieprzyzwoicie krótkie. Gdyby tylko słuchał zaleceń trenera i mniej skupiał się na romansowaniu z kobietami, to z jego formą byłoby o wiele lepiej. Jestem o tymprzekonany.

– Zaraz twoja kolej na oddanie skoku – zauważam. Mój głos brzmi bezbarwnie. Nie okazuję żadnych emocji, a już w szczególności tego, jak bardzo zraniły mnie jego słowa. – Idź sięprzygotować.

– Tak, lepiej już pójdę – odpowiada, ale ja już nawet nie zamierzamsłuchać.

Wpatruję się w ścianę przede mną i staram się w myślach powoli liczyć do dziesięciu, żeby trochę opanować swój gniew. Nie udaje mi się to jednak. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że może ten gniew będzie świetną motywacją, bym oddał dziś swój najlepszy w karierzeskok.

Kąciki moich ust unoszą się, chociaż bynajmniej nie jest to wyraz zadowolenia. Wyglądam zapewne tak, jakbym miał ochotę kogoś zabić. Nie przeszkadza mi jednak to, że ludzie omijają mnie szerokimłukiem.

***

Patrzę, jak Bartek oddaje skok. Niestety muszę sam zacząć się przygotowywać, więc nie mogę obejrzeć już skoku Miłosza. Wiem tylko tyle, że po drugim skoku zajmujemy czwarte miejsce. To oddala nas od podium. Chcę, byśmy zajęli chociaż trzecią lokatę, skoro nie jesteśmy w stanie stanąć na najwyższym stopniupudła.

Ubolewam nad tym, że nasza reprezentacja nie jest najlepszą na świecie. Właściwie to do niedawna nie mieliśmy nawet jednego dobrego skoczka. Teraz zaczyna się to zmieniać, odkąd zmieniliśmy trenera, ale przed nami dalej długa droga. Ja na szczęście jestem i tak znacznie dalej od kolegów z mojej drużyny – no może nie od Błażeja. Jednak w przyszłości zamierzam i jego pokonać. Sezon w końcu dopiero sięrozpoczyna…

W chwili, w której zajmuję miejsce na platformie, tuż przed oddaniem skoku, rozglądam się wokół. Pogoda jest świetna. Wiatr wydaje się mi sprzyjać, żadnych nagłych podmuchów, wszyscy skaczemy w bardzo podobnych warunkach. Na dole dostrzegam wielu kibiców, szczególnie tych z Polski, którzy głośno krzyczą, trąbią i klaskają. Liczą na mnie, a ja nie chcę ich zawieść, chociaż tak naprawdę słabym skokiem zawiódłbym najbardziej samegosiebie.

Zamykam oczy dosłownie na dwie sekundy i skupiam się na tym, żeby przywołać do siebie wszystkie te uczucia, które pragnę z siebie wyrzucić. Gniew, zazdrość i stres – trójca, którą chcę usunąć ze swojego życia, teraz ma być moją siłąnapędową.

Odpycham się od belki, kiedy dostaję sygnał. W mojej głowie jest pustka. Staram się być skoncentrowany tylko na tym, żeby dobrze wykonać swojezadanie.

Cały skok trwa właściwie tylko kilkanaście uderzeń serca. Szybko może okazać się, że coś się schrzaniło, podobnie jak szybko można się dowiedzieć, że zrobiło się coś dobrze. Kiedy przekraczam zieloną linię, która jest dowodem na to, że mój skok jest jednym z tych dobrych, czuję ulgę. Drużyna tego ode mnieoczekiwała.

Obraz przed oczami mi się rozmazuje. Słyszę tylko radosne piski kibiców, którzy znajdują się w Wiśle. Nogi się pode mną uginają. Bartek i Miłosz, którzy od dłuższej chwili są już na dole, klepią mnie radośnie po ramionach. Towarzyszy mi myśl, że tak to można rozpoczynać sezon. Bardziej jestem jednak ciekawy, czy jutro też będę aż tak z siebie zadowolony. W końcu jutrzejsza rywalizacja jest dla mnie o wiele ważniejsza – jest to bowiem konkursindywidualny.

***

Kolejni zawodnicy oddają swoje skoki. Są niczym karabin, który wystrzeliwuje w mniej więcej podobnych odstępach czasowych. W chwili, w której Błażej pojawia się na belce startowej, nawet ja zaczynam krzyczeć, bo udziela mi się panująca wokółatmosfera.

Jeden skok zawsze może wiele zmienić. Szczególnie w takich zawodach. Gdyby Błażej skoczył dobrze, bylibyśmy co najmniej trzeci. Przed nami mogłyby się znaleźć tylko drużyny z Niemiec i Norwegii. Trzymam więc kciuki, żeby wszystko poszło po mojejmyśli.

Kiedy Błażej startuje, dosłownie wstrzymuję powietrze w płucach. Nie jestem w stanie oddychać. Po chwili jednak wypuszczam je z głośnym rykiem radości. Chłopak z mojej drużyny świetnie sięspisuje.

Zamiast poklepać Błażeja po ramieniu, tak jak robią to pozostali zawodnicy naszej kadry, ja przypatruję się temu, co dalej dzieje się na skoczni. Nie odrywam wzroku od skaczącego obecnie Niemca. Szybko okazuje się, że nie skacze on jednak tak daleko, jak Błażej. Mamy zatem więcej punktów od zachodnichsąsiadów.

– Tak! – krzyczę.

Chyba moje hamulce całkiem puszczają, choć zazwyczaj trzymają mnie w ryzach. Zwykle nie pozwalam na to, żeby emocje przejmowały nade mną kontrolę, ale w tej sytuacji nie umiem inaczej. To silniejsze odemnie.

Oczekiwanie na werdykt zawsze jest najgorsze – szczególnie wtedy, kiedy tak strasznie chce sięwygrać.

– Jesteśmy na drugim miejscu – mówię cicho do siebie, kiedy rozlega się głoskomentatora.

Najchętniej padłbym teraz na ziemię, ale z racji tego, że Błażej stoi tuż obok mnie, robię coś, czego bym się po sobie nie spodziewał – po prostu goprzytulam.

– Nie musisz mi aż tak dziękować – rzucachłopak.

Momentalnie wraca mi świadomość, której przed chwilą chyba nie miałem. Odsuwam się od skoczka, jakby jego dotyk mnieparzył.

– Nie wyobrażaj sobie za dużo. Ta sytuacja… to byłprzypadek.

Błażej unosi brew w nieco prześmiewczymgeście.

– Powiedzmy, że ciwierzę.

Wzdycham. Naprawdę nie wiem, czemu go przytuliłem. To się po prostu stało. I w pierwszej chwili wydawało się naprawdę odpowiednie. Nie jesteśmy jednak jakimiś bliskimi kumplami, żebym mógł tak reagować. Teraz czuję się zatemdziwnie.

– Chodźmy się zważyć – mówię, żeby zmienićtemat.

Po każdym konkursie, jeśli zwyciężamy, musimy stanąć na wadze. Nie wiem do końca, dlaczego każą nam to robić, ale ktoś kiedyś wymyślił takie zasady i trzeba się ichtrzymać.

– Taaa… – Błażej wzdycha. – Lepiej chodźmy, bo zaraz będą rozdawaćpuchary!

Rozdział 3

Rozgrzewam się, bo zaraz ma się rozpocząć konkurs indywidualny w Wiśle. Po wczorajszym zwycięstwie długo nie mogłem zasnąć i teraz czuję się jakoś dziwnie. Niby rozsadza mnie energia i nie jestem w stanie usiedzieć w miejscu, ale… najchętniej położyłbym się na łóżku i odpłynął w objęcia Morfeusza, chociaż na kilkanaścieminut.

Oczy mi się dosłownie zamykają, a moje powieki ważą chyba z tonę. Mimo wszystko staram się zachować przytomność umysłu. Muszę się skupić, żeby dać z siebie wszystko. W końcu – jak mawiają – wszystko albo nic, prawda?

Kwalifikacje mają zacząć się za jakieś trzydzieści minut, więc siedzę na krześle i patrzę na innych skoczków. U części z nich daje się wyczuć, że trochę się stresują. Od innych zaś bije tylko blask i chęć wygranej. Zaczynam się zastanawiać, w której grupie umieściłby mnie postronny obserwator, ja sam nie jestem pewien, gdzie bym siebiewidział.

– Czy to miejsce jest wolne? – pyta po angielsku chłopak, którego kojarzę z drużynyAustrii.

– Tak, jasne – odpowiadam, przechodząc na obcyjęzyk.

Ojciec już od najmłodszych lat dbał o to, żebym biegle mówił po angielsku. Uważał, że jest to umiejętność, którą każdy sportowiec powinien dysponować, szczególnie jeśli chce zwyciężać. Bo w końcu jak udzielić wywiadu zagranicznej stacji, jeśli nie w języku, który obie stronyrozumieją?

Zaczynam przyglądać się chłopakowi, który koło mnie siedzi, w końcu nie mam nic innego do roboty. Skoczek wydaje się być mniej więcej w moim wieku, może odrobinę starszy. Ma założoną czapkę, ale nawet ona nie jest w stanie ukryć czarnych włosów, które spod niej wychodzą. Ogólnie wygląda bardzosympatycznie.

Nie kojarzę, jak się nazywa, ale sądzę, że gdyby był bardzo dobry, to na pewno słyszałbym o nim jakieś plotki albo strzępki informacji. Nie czuję więc zagrożenia z jego strony, chociaż… tak właściwie to dopiero dzisiejszy konkurs ma mi pokazać, jak stoję z formą. To, że jestem drugim najlepszym skoczkiem w Polsce, tuż po Błażeju, nie czyni mnie przecież jednym z najlepszych na świecie w tej dyscyplinie. Pewnie dużo osób jest w dobrej kondycji, dzisiaj planuję się dowiedzieć, ilu z nich mi dorównuje, a ilu jestlepszych.

Zamierzam też zdobyć jakieś punkty w klasyfikacji. Wydaje mi się, że jest to dla mnie osiągalne. To byłoby naprawdę piękne rozpoczęcie sezonu skokówindywidualnych.

Z chłopakiem, który siedzi obok mnie, nie zamieniam więcej ani słowa. On nie rwie się do pogaduszek, a ja… jakoś nie mam ochoty sięrozpraszać.

Cieszę się, że chłopcy z polskiej kadry zajmują miejsca gdzieś dalej i mnie nie zagadują. Ich słowotok potrafi mnie czasem strasznie rozdrażnić. W dodatku wczorajsze słowa Bartka wciąż tkwią w moim umyśle i nie potrafię się ich pozbyć ani sobie jakoś z nimi racjonalnie poradzić. Gdybym go zobaczył i usłyszał pod swoim adresem jeszcze jakiś komentarz, to chyba bym mu nogi z dupy powyrywał. Nieżartuję.

Zamykam oczy i zaczynam skupiać się na swoimoddechu.

Planuję policzyć od jednego do stu, a później od stu do jednego, żeby trochę się wyciszyć iodprężyć…

***

– Gdzieś ty, do diabła, się podziewał?! – Słyszę głos Błażeja, który najwyraźniej jest na mniewkurzony.

Otwieram oczy i mrugam kilkakrotnie, aby wyostrzyć obraz. Ziewam.

– Cały czas byłem tutaj – mówię po prostu, dziwiąc się, że Błażej pozwala sobie podnosić na mnie głos, kiedy ja tu staram się skupić na swoim celu. – Czekam na swójskok.

– Trener cię zabije – oznajmiaskoczek.

Spoglądam na niego tak, jakbym widział go po razpierwszy.

– Niby czemu? – pytam.

– Spóźniłeś się na swój skok, chociaż cię wywoływali. Nikt z naszej kadry nie wiedział, gdzie ty jesteś. Zostałeś zdyskwalifikowany. Kwalifikacje się już zakończyły. Wszyscy zaczęli stąd wychodzić, a ty dalej byłeś pogrążony we śnie. Wiesz, gdzie się śpi? W domu, w swoim łóżku, a nie na zawodach! Jestem na ciebie mega zły, bo psujesz dobre imię naszej reprezentacji, o które dopiero co zaczęliśmy walczyć. Czy ty naprawdę sądzisz, że to jest jakaśzabawa?

Słowa Błażeja bombardują mnie i moją głowę. Nie potrafię się teraz skupić i zebrać myśli. W mojej głowie dosłownie szumi i wrze od przetwarzanych informacji. Dodatkowo w gardle zaczyna mi się tworzyć jakaś gula, której nie jestem w stanie siępozbyć.

– Jak to kwalifikacje się już skończyły? – zadaję pytanie, gdy tylko odzyskujęgłos.

Błażej patrzy prosto w moje oczy. Już wiem, że nie kłamie. Zresztą, musiałby być świetnym aktorem, by odgrywać te wszystkie negatywne emocje w rozmowie zemną.

Przeklinam, wcale nie tak cicho. Jestem na siebie zły. Jak mogłem przegapić jedną z najważniejszych imprez sportowych w moim dotychczasowym życiu? Przecież dla mnie liczą się tylko skoki, a ja… odpadłem. Jak jakiś dureń, przez własnągłupotę.

Już sobie wyobrażam, co powie mój ojciec, kiedy tylko się spotkamy albo kiedy do mnie zadzwoni. Zdecydowanie nie podoba mi się to, co mnie teraz czeka. Nienawidzę krytyki, szczególnie z uststaruszka.

– Kto od nas przeszedł? – wyrywa się z moich ust. Jestem ogromnie ciekawy, czy ktoś z naszych dostał się do pierwszej turyzawodów.

– Ja i Miłosz – odpowiada od razu Błażej. Nie brzmi, jakby był dumny z siebie, raczej zrezygnowany. Jakby to wszystko go przytłaczało i dobijało. Wiem, co czuje, bo dosłownie to samo rozrywa mnie odśrodka.

– Ty i Miłosz – mówię z nutką goryczy w głosie. W tym zestawieniu zdecydowanie brakujemnie.

– Nie martw się, Wojtek. Następnym razem na pewno będziesz skakał razem z nami – próbuje mniepocieszyć.

Dla mnie jednak w tej chwili nie liczy się następny raz. Liczy się tylko „tu i teraz” oraz fakt, że nie dość, że się nie pokażę w pierwszych zawodach, to jeszcze zrobiłem z siebie głupka. Nie mówiąc już o tym, że nie mam nawet szansy na zdobycie jakichkolwiek punktów wrankingu.

– Weź mi lepiej nic nie mów – szepczę. – Idę do domu, chcę zapomnieć o tym, co się dzisiajstało.

– Nie katuj się. Taka wpadka mogła przydarzyć siękażdemu.

– Ale nie przydarzyła się tobie – wyznaję bezzastanowienia.

Błażej kiwa tylko głową, pokazując, że przyjął moje słowa, po czym zaczyna się ode mnie oddalać. Mam ochotę krzyknąć i go zawołać, żeby jeszcze przez chwilę pobyć z kimś. Samotność i poczucie beznadziei przytłaczają mnie i nie umiem się spod nichwydostać.

***

W domu walczę z myślami, czy przypadkiem by się czegoś nie napić. Mam ochotę opróżnić duszkiem całą butelkę wódki, ale się powstrzymuję. To byłaby kolejna rzecz, która niszczyłaby moją karierę jako skoczka. Już raz dzisiaj zawiodłem, nie chcę zawieść po razkolejny.

Do następnego konkursu mam jeszcze pięć dni. Jestem ciekaw, czy trener zgodzi się, bym chociaż przez jeden dzień sobie odpuścił. Planuję udać się na stok i trochę pozjeżdżać na nartach, jak to robiłem w dzieciństwie, zanim jeszcze zacząłem skakać na prawdziwej skoczni. Ryzyko kontuzji jest niby dość duże, ale z drugiej strony jestem już na tyle doświadczony, że na pewno nic mi się nie stanie. Szczególnie że nie mam w planach zjeżdżania z wysokich górek. Chcę po prostu wtopić się w tłum i trochę pobyć wśródludzi.

Biorę telefon i dzwonię do jedynej osoby, której głos pragnę terazusłyszeć.

– Cześć, mamo – mówię, kiedyodbiera.

– Dzień dobry, kochanie. Podobno nie poszło dzisiaj za dobrze, co?

– To niedopowiedzenie roku. Zachowałem się jak ostatni głupek. Po prostu przegapiłem swójskok.

– Tak bywa, synku. Ważne, żeby się niepoddawać.

– Łatwo ci mówić – odpowiadam.

– Doskonale wiesz, że dla mnie i tak jesteś najlepszy naświecie.

– Szkoda, że nie dla ojca – mówię przez zaciśniętezęby.

W odpowiedzi słyszę tylko ciche westchnienie mojejrodzicielki.

Rozdział 4

Ominął mnie jeden konkurs, ten w Wiśle, ale na kolejny jestem już dobrze przygotowany. Odpuszczam sobie na razie marzenia na temat odpoczynku i w chwilach, w których Błażej, Miłosz i inni oddają skoki, trenuję nasiłowni.

Dalej jest mi strasznie ciężko na sercu po tym, co się stało. Jest w tym jednak jakiś komizm – nie mogłem spać, bo drużynowo zostaliśmy nagrodzeni, dlatego zaspałem na kwalifikacje w zawodach, w których miałem pokazać, na co naprawdę mniestać.

Po konkursie skoków indywidualnych w Wiśle okazało się, że Błażej zajął drugie miejsce, a Miłosz znalazł się w drugiej dziesiątce. Na samą myśl o tym, że ja też mogłem się uplasować gdzieś w tym rankingu, zgrzytamzębami.

To wszystko pokazało mi też, że Błażej jest naprawdę silnym przeciwnikiem – jeśli byłbym lepszym skoczkiem od niego, to na pewno stawałbym na podium. Jak na razie nawet nie miałem możliwości, by dowiedzieć się, czy znalazłbym się chociaż wśród najlepszych dziesięciu skoczków w tychzawodach.

***

Dzisiaj czekają mnie kwalifikacje na skoczni w Kuusamo. Jestem tak pobudzony, że tym razem za żadne skarby świata nie byłbym w stanie zasnąć i przegapić swojegoskoku.

Kiedy nadchodzi pora mojego występu, siadam na belce startowej i głęboko oddycham. To jest mój czas, moja chwila. Oddaję skok, zdobywając miejsce w pierwszej dziesiątce, które kwalifikuje mnie do udziału w zawodach następnegodnia.

Jestem zachwycony – nie sobą, bo mam świadomość, że dużo w swoim skoku mógłbym jeszcze poprawić, ale tym, że w ogóle w końcu mogę coś udowodnić i zdobyć pierwsze punkty wrankingu.

Zastanawiam się, czy ojciec się do mnie odezwie, wiedząc, jak poszło mi na dzisiejszych kwalifikacjach. Od Wisły nie odezwał się bowiem do mnie ani słowem. Nie wiem, co dla mnie gorsze: to, gdy negatywnie komentuje moje dokonania, czy to, że nie odzywa się do mnie wcale. Ani jedno, ani drugie na pewno nie wpływa pozytywnie na mojąsamoocenę.

Według mnie ojciec wcale nie był na początku swojej kariery tak dobry, jak ja teraz. Jasne – ja trenuję, odkąd właściwie zacząłem tylko chodzić, ale nie zmienia to faktów. On na swój pierwszy medal musiał poczekać o wiele dłużej niż ja. Mimo wszystko ojciec wywyższa się, bo miał jeden dobry sezon, po którym Polacy wręcz go pokochali – zgarniał wtedy chyba wszystkie nagrody, jakie się tylko dało. Ja… mam na to jeszcze czas, chociaż bardzo chciałbym, żeby mój talent uaktywnił się jaknajszybciej.

– Gratulacje! – krzyczy do mnie Błażej, kiedy pojawia się koło mnie. Jego nadejście wyrywa mnie z rozmyślań, dosyć zresztą smutnych i nic niewnoszących do mojego życia. – Nareszcie będzie więcej Polaków w konkursie! Ba, nawet Bartkowi udało się przejśćkwalifikacje.

– Czterech skoczków na sześciu w konkursie głównym to i tak nie jest najlepszy wynik – zauważam.

– Ostatnio było tylko dwóch. I tak jest lepiej! – odpowiadachłopak.

Trochę mnie ta uwaga boli, bo ostatnio stałem się aż zbyt wrażliwy. Kiwam głową w geściepotwierdzenia.

– Jak nie zapominam, że powinienem skoczyć, to od razu nam się statystyki poprawiają, nie? – pytamBłażeja.

Ten tylko spogląda na mnie i się uśmiecha. Dopiero po chwiliodpowiada:

– Raz zaspałeś i pewnie nigdy więcej tego nie zrobisz. Nie ma tragedii. Wybaczam ci. Nawet trener ci już wybaczył, chociaż pewnie strasznie cię opierdolił w Wiśle. Pytanie tylko: czy ty sam sobie już towybaczyłeś?

Wzruszam ramionami. Odpowiedź jest prosta – oczywiście, że nie. Nie wiem, czy kiedykolwiek sobie towybaczę.

Ale trzeba żyć dalej, w końcu nikt nie zginął, to nie koniec świata. Cierpi tylko mojaduma.

***

W pierwszym etapie na skoczni w Kuusamo w powietrzu radzę sobie całkiem nieźle. Niestety przy lądowaniu trochę się zachwiałem i nie dostaję przez zbyt dobrych not od sędziów. Najgorsze jest to, że trochę zaczyna boleć mnie prawe kolano. Zaciskam jednak zęby i ignoruję to. W końcu ból nie jest taki duży i czuję, że to nic strasznego, a muszę przecież dokończyćkonkurs.

Drugi skok musi mi pójść jeszcze lepiej. Oczami wyobraźni już widzę siebie w pierwszej piątce. Powiem więcej – najchętniej widziałbym się napodium.

Skaczę po raz drugi dzisiejszego dnia, odpycham się od belki i w locie przyjmuję taką pozycję, jakbym chciał się wręcz położyć na nartach. Czuję, że wiatr trochę mną chwieje, ale zamierzam wyciągnąć z tego lotu jak najwięcej. Walczę o każdymetr.

I wtedy upadam, dosłownie. Jedyne, co czuję, to niewyobrażalny ból w prawym kolanie. Już nie jest taki jak przed drugą turą. Chyba właśnie znajduję się w piekle. Cierpienie sprawia, że tracę kontakt zotoczeniem.

Niby mam świadomość, że na pewno muszą się mną teraz zajmować sanitariusze, ale właściwie to nie orientuję się za bardzo, co tak naprawdę ze mną robią. Ból dosłownie mnie pochłania i nie chce puścić. To jedna z tych rzeczy, której nie życzyłbym nawet najgorszemuwrogowi.

– Bierzemy go do szpitala! – rzuca ktoś poangielsku.

Nie jestem w stanie na to jakkolwiek zareagować. Chwilę później otacza mnieciemność.

***

Odzyskuję przytomność i nie mam zielonego pojęcia, gdzie jestem i co się wydarzyło. Czuję tylko suchość w ustach. Z trudem otwieram oczy, ale po chwili szybko je zamykam, gdyż światło jest dla mnie zbytjaskrawe.

Po kilku sekundach, które dla mnie stanowią wieczność, próbuję ponownie podnieść powieki. Otaczają mnie białe ściany. Leżę na łóżku, także pełnym bieli, a wokół znajdują się różne sprzęty medyczne. Mam podłączoną nawet kroplówkę, która powoli spływa. Jedna z maszyn pika rytmicznie, sygnalizując bicie mojego serca. Jest dla mnie jasne, gdzie się znajduję. Szpital. Znienawidzone przeze mniemiejsce.

– Obudził się pan? – mówi do mnie jakaś kobieta po angielsku. Chyba pielęgniarka, ale nie mam pewności. W końcu przebywam w innym państwie, o czym przypomina mi jej egzotycznywygląd.

– Tak – odpowiadam krótko w tym samymjęzyku.

Kobieta przez chwilę mi sięprzygląda.

– Poproszę wody – mówię zachrypniętymgłosem.

Za moment do moich ust zostaje przystawiona szklanka wody ze słomką. Upijam kilkałyków.

– Zawołam lekarza – oznajmiapielęgniarka.

Czas, gdy na niego czekam, dłuży mi się okropnie. Wykorzystuję go, by przypomnieć sobie, co się stało i co poszło nie tak. Z trudem wydobywam z pamięci, że miałem wypadek podczas zawodów. Sięgam więc po kołdrę, którą jestem przykryty, i podciągam ją.

Moja prawa noga jest całkowicieunieruchomiona.

Jestem w szoku. Czy to znaczy, że nie będę mógł skakać w najbliższychzawodach?

Kiedy w końcu lekarz wchodzi do mojej sali, zarzucam go masąpytań:

– Kiedy będę mógł znowu skakać? Kiedy mogę zdjąć łuskę, którą mam nanodze?

Facet, na oko około czterdziestoletni, siada przy mnie i kładzie mi dłoń naramieniu.

– Zerwał pan więzadła krzyżowe. Dzisiaj rano miał pan operację. Niebawem będzie pan mógł wrócić do domu. W pana ojczystym kraju ściągną szwy. Później nastąpi długa rehabilitacja i noszenie stabilizatora. Pełne odzyskanie sprawności przy takiej kontuzji to nawet kilkamiesięcy.

Ledwo rozumiem, co lekarz mówi, bo jego angielski jest wręcz okropny. Proszę więc, aby wszystko powtórzył. Robi to jednak pielęgniarka, która stoi wdrzwiach.

Mam wrażenie, że nie dociera do mnie to, co oni starają mi się przekazać. Dopiero zaczynam sezon, a już muszę go skończyć? Jeszcze po tym, jak ostatnio ominąłem kwalifikacje? Czuję się jak kompletny idiota. Głupek. Nieudacznik.

– Chce pan, abym zaprosiła gości, którzy czekają w poczekalni? – zwraca się do mniekobieta.

Przytakuję, chociaż najchętniej zostałbym teraz sam. Płakanie w poduszkę nie jest chyba jednak opcją, która poprawiłaby moją sytuację. Lekarz opuszcza salę z informacją, że wróci do mnie za jakiś czas, żeby sprawdzić, jak sobie radzę. A ja czuję, że nie dam rady, że to mnieprzerasta.

Kilka minut później do pokoju, w którym się znajduję, wkracza moja mama, kilku kolegów z kadry i trener. Moja rodzicielka od razu rzuca się w moimkierunku.

– Synku! – mówi. – Jak dobrze, że nic ci niejest!

– Nic? – pytam z powątpiewaniem, patrząc na swojąnogę.

– Żyjesz! – stwierdza, jakbym tego niewiedział.

– Ale nie mogę skakać! – krzyczę i spoglądam natrenera.

Patrzy na mnie, mając w oczach coś, co stanowi mieszankę litości i współczucia. Wzdrygam się na samą myśl, że znalazłem się w takiejsytuacji.

– To nie koniec twojego życia – rzuca po chwiliBłażej.

– Ja nie mam planu B na swoje życie! – wrzeszczę.

– Stary, teraz to musisz jakiś znaleźć – mówi radośnie Bartek, a Miłosz szturcha go łokciem wżebra.

– Lekarz mówi, że to tylko kilka miesięcy. Za rok znów będziesz mógł startować – oznajmiaBłażej.

– Może lepiej, żebyś jednak zajął się czymś bezpieczniejszym? – pyta mniemama.

– Czy to sprawi, że ojciec pojawi się w szpitalu? – odpowiadam pytaniem napytanie.

Spuszcza wzrok i zaczyna wpatrywać się w podłogę. Jej cisza jest najlepsząodpowiedzią.

– Idźcie już. Chce mi się spać – rzucam, chcąc zostaćsam.

Może jednak płakanie w poduszkę nie jest najgorszympomysłem?

Rozdział 5

Kolejne kilkanaście dni wlecze się w żółwim tempie. Powrót do Polski. Zdjęcie szwów. Rozpoczęcie rehabilitacji. Oglądanie zmagań polskich skoczków w telewizji. Leżenie cały dzień w łóżku i myślenie o tym, jak bardzo spieprzyło się mojeżycie.

Przebywam obecnie w swoim domu rodzinnym pod czujnym okiem mamy, która upiera się, żebym nie wracał do swojego lokum, dopóki nie poczuję się na tyle dobrze, aby bezproblemowo poruszać się po domu. Jest to o