Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Depresja nie jest wymysłem gwiazd z pierwszych stron gazet. To choroba, która może dotknąć każdego.
Depresja stygmatyzuje, więc mało kto przyznaje się do niej otwarcie, choć cierpi na nią co dziesiąty Polak. Bohaterowie książki Twarze depresji przełamali lęk i opowiedzieli o nierównej walce z najtrudniejszym przeciwnikiem w swoim życiu. Rozmówcami Anny Morawskiej-Borowiec są znane osoby, a także ludzie, którzy nie są osobami publicznymi, a zdecydowali się opowiedzieć o swoim „czarnym psie”, jak nazwał depresję Winston Churchill. Choroba towarzyszy im na każdym kroku i trzeba ją „oswoić”, czyli leczyć. Na pytanie: Jak robić to skutecznie? odpowiadają psychiatrzy i psychoterapeuci. Zdradzają, jak pomóc bliskiej osobie, kiedy mówi ona, że nie ma już siły żyć, nie ma siły walczyć z kolejnym epizodem depresyjnym. W takim momencie chory nie powinien być sam. „Weź się w garść” to najgorsze, co może usłyszeć. On już jest „w garści”… depresji. Jeśli zdecyduje się na leczenie, chciałby odebrać od otoczenia komunikat: „Nie oceniam. Akceptuję”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 499
Twarze depresji są wśród nas. Jest ich coraz więcej. Bywa to twarz dziecka, kobiety, mężczyzny, seniora. Depresja nie jest wymysłem gwiazd z pierwszych stron gazet, jest najpowszechniejszą chorobą psychiczną na świecie. Może dotknąć każdego bez względu na wiek, płeć, wykształcenie czy zamożność portfela.
Po 10 latach od wydania książki Twarze depresji, która ukazała się nakładem wydawnictwa Świat Książki, postaram się podsumować to, co zmieniło się w tym czasie, a co jeszcze wymaga naszej szczególnej uwagi. Ponad 10 lat temu, jako dziennikarka telewizyjna i psycholożka, postanowiłam podjąć temat depresji. Zainspirowało mnie do tego wyznanie Justyny Kowalczyk o jej walce z depresją. Mistrzyni olimpijska w biegach narciarskich opowiedziała na łamach „Gazety Wyborczej” w czerwcu 2014 roku: „Może by się zebrało kilkadziesiąt nocy, które w tym czasie normalnie przespałam. Walczę ze swoim organizmem, z ciągłymi nudnościami, zasłabnięciami, gorączkami po 40 stopni, lękami. […] Bywały takie dni, gdy jedynym moim widokiem był sufit w pokoju. […] Trochę się naudawałam przez te blisko dwa lata, od kiedy jestem w dole”. Kowalczyk wyznała, że poważne problemy psychiczne pojawiły się u niej, kiedy w zaawansowanej ciąży straciła dziecko.
W dniu, kiedy ukazał się ten wywiad, przygotowałam felieton o depresji do Panoramy w TVP 2. Po pracy wracałam metrem do domu i jeszcze raz czytałam wyznania Justyny Kowalczyk. W pewnym momencie odezwała się kobieta siedząca obok mnie:
– Ja też choruję na depresję. Nieraz byłam w szpitalu psychiatrycznym, bo próbowałam popełnić samobójstwo.
Oderwałam wzrok od gazety i zobaczyłam osobę w wieku mojej mamy. Miała około sześćdziesięciu lat. Nie wiedziałam, co mam jej powiedzieć. Słuchałam tylko tego, co mówi:
– Moje życie już nie ma sensu. Byłam fryzjerką. Panowie szaleli za mną, bo kiedyś byłam naprawdę piękna. Niech pani popatrzy, jak ja teraz wyglądam. Jestem stara i do niczego się nie nadaję.
Po twarzy naznaczonej zmarszczkami zaczęły płynąć łzy. Pochyliła siwą głowę. Spoglądała na swoje zniszczone buty. Położyłam rękę na jej pomarszczonej dłoni. Nie byłam w stanie nic powiedzieć. W końcu kobieta ponownie się odezwała:
– Straciłam pracę dwa lata przed osiągnięciem wieku emerytalnego. Kto mnie teraz zatrudni? Mam żółte papiery i nawet rodzina uważa mnie za wariatkę. Nie wiem, gdzie teraz jestem. Czy może mi pani pomóc dostać się do urzędu dzielnicowego na Ursynowie?
Nagle odzyskałam głos. Nie zastanawiając się, odpowiedziałam:
– Oczywiście, musimy wysiąść na następnej stacji.
Po drodze kobieta opowiedziała mi wzruszającą historię swojego życia. Najbardziej uderzyło mnie stwierdzenie – a może ukryta za nim świadomość – że wszyscy mają ją za „wariatkę”. Ja widziałam w niej po prostu zranioną przez życie osobę, która mogłaby być moją mamą. Wtedy postanowiłam napisać książkę Twarze depresji, by takie osoby jak pani z metra nie wstydziły się powiedzieć o swojej chorobie i poprosić o pomoc.
Przeprowadziłam do książki wywiady ze znanymi i nieznanymi osobami. Wiele z nich po raz pierwszy opowiedziało o problemach psychicznych. Bardzo zaniepokoiły mnie negatywne komentarze i reakcje, które zdarzyły się po wyznaniu Justyny Kowalczyk. Bałam się, że Polacy nie są przygotowani na wyznania twarzy depresji, które mi zaufały i opowiedziały o leczeniu. Pomyślałam wówczas, że powinniśmy wspólnie z bohaterami książki przygotować kampanię społeczną: „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję.”. Myślałam, że nasze działania zakończą się na jednej edycji kampanii. Okazała się ona tak potrzebna i pozytywnie oceniana, że z biegiem lat stworzyłam razem z moim mężem Fundację Twarzy Depresji, abyśmy mogli jeszcze lepiej edukować i pomagać. Fundacja dwa razy w roku organizuje kompanię, prezentując kolejne twarze depresji: dziecięcą, senioralną, wśród kobiet w ciąży i po porodzie, wśród mężczyzn, wśród pacjentów onkologicznych itd.
Przez ostatnie 10 lat w kampanię zaangażowało się ponad 60 znanych osób chorujących na depresję, wśród nich: Marcin Bosak, Doda, Anna Wyszkoni, Paweł Korzeniowski, Justyna Święty–Ersetic, Marek Plawgo i wiele innych. Stali się oni ambasadorami, których rola edukacyjna w przełamywaniu stereotypów i zachęcaniu Polaków do prawidłowego leczenia depresji poprzez połączenie farmakoterapii i psychoterapii jest nie do przecenienia. Kampanię wspierają również ambasadorzy, którzy nie chorowali na depresję, ale swoim autorytetem pomagają destygmatyzować leczenie psychiatryczne i pomoc psychologiczną – m.in. Artur Barciś, Paweł Małaszyński, Wiktor Zborowski. W kampanii billboardowej stają ramię w ramię z tymi, którzy chorują na depresję, okazując im wsparcie i pokazując, że nie mamy czego się wstydzić, że o zdrowie psychiczne powinien dbać każdy z nas na co dzień.
Na okładce nowego wydania Twarzy depresji widzisz mural kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję.”. Czterysta dwadzieścia metrów kwadratowych ściany bloku na warszawskim Ursynowie zdobi dzieło autorstwa Wojciecha Brewki. To największy mural o tematyce zdrowia psychicznego w Polsce. Powstał przy ulicy Wasilkowskiego 14 z okazji dziesięciolecia kampanii.
Mural jest kolorowy, przyciąga uwagę, ale nie jest radosny. Osoby chorujące na depresję nie widzą barw. Widzą świat w czarnych kolorach. Nie musi tak być, jeśli podejmą prawidłowe leczenie tej choroby. Historie ambasadorów kampanii pokazują, że dzięki lekom antydepresyjnym i terapii wyszli ze świata czerni i znów widzą pełnię barw. Na muralu widać kobietę i mężczyznę – osoby dorosłe chorujące na depresję. Dziecięce symbole to laleczka i kwiatek – dziecięca bazgrota. Tak artysta chciał pokazać, że choroba ta dotyka również dzieci. Nasi najmłodsi podopieczni w Fundacji Twarze Depresji mają 4 lata, najmłodsze dziecko po próbie samobójczej ma 7 lat. W przypadku dzieci i nastolatków w pierwszej kolejności stawiamy na psychoterapię. Z tej książki dowiesz się, czym jest depresja, jak ją leczyć, przeczytasz wywiady z bohaterami Twarzy depresji, z którymi rozmawiałam o zdrowiu psychicznym przez ostatnie 10 lat – w książkach: Twarze depresji, Depresja poporodowa. Możesz z nią wygrać oraz w magazynie, który wydaje Fundacja Twarze Depresji. Dla mnie są oni naprawdę bohaterami, ponieważ mówienie publiczne o zdrowiu psychicznym wciąż wiąże się ze stygmatyzacją, niezrozumieniem. Wiele osób odmówiło mi rozmów, jak tłumaczyli, bojąc się łatki „psychocelebryty”. Dziękuję bohaterom tej książki i wszystkim tym, którzy odważnie dzielą się swoim doświadczeniem i pozwalają małymi krokami normalizować temat zdrowia psychicznego w naszych domach i w debacie publicznej.
Informacje zawarte w książce Twarze depresji mogą skłonić niektóre osoby do podjęcia decyzji o zmianie sposobu leczenia choroby. Każdą taką decyzję należy skonsultować z lekarzem i/lub psychoterapeutą. Książka ta nie może zastąpić porady specjalisty. Jeśli potrzebujesz rozmowy z psychologiem, zgłoś się do programu bezpłatnej, zdalnej pomocy Fundacji Twarze Depresji na stronie twarzedepresji.pl w zakładce „Pomoc psychologiczna” lub skorzystaj z pomocy w najbliższej poradni zdrowia psychicznego.
Depresja jest najpowszechniejszą chorobą psychiczną na świecie. Według Światowej Organizacji Zdrowia zmaga się z nią 280 milionów ludzi. WHO wskazuje, że w 2030 roku depresja będzie na pierwszym miejscu wśród chorób cywilizacyjnych na świecie. Jestem przekonana, że depresja już jest na tym miejscu, ale z powodu poczucia wstydu i stygmatyzacji wciąż wiele osób nie podejmuje jej leczenia. Zatem nie są ujęte w żadnych statystykach. Oficjalnie w Polsce na depresję leczy się milion dwieście tysięcy osób. W Fundacji Twarze Depresji szacujemy, że liczba ta może być co najmniej dwukrotnie wyższa. Wiele osób chorujących nie korzysta z pomocy, bo w swojej okolicy nie ma dostępu do profesjonalnej pomocy w publicznej służbie zdrowia lub ten dostęp jest utrudniony z powodu kolejek. Tylko w naszej fundacji przez ostatnie trzy lata zrealizowaliśmy ponad 30 tysięcy bezpłatnych konsultacji psychologicznych, które nie są ujęte w żadnych oficjalnych rejestrach. Nie uwzględnia się w nich także pacjentów korzystających z pomocy specjalistów zdrowia psychicznego w prywatnym sektorze.
Depresja, nazywana wcześniej melancholią, znana jest od starożytności. Już 2400 lat temu Hipokrates wiązał obniżenie nastroju, stan apatii i niechęć do życia z nadmiarem „czarnej żółci” w organizmie. Dziś wiadomo, że depresja z „czarną żółcią” nie ma nic wspólnego, ale pytanie, co powoduje depresję, wciąż pozostaje bez jednoznacznej odpowiedzi.
Wyróżniono trzy rodzaje depresji: lekką, umiarkowaną i ciężką. Według Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób ICD-10 do podstawowych klinicznych objawów pierwszego epizodu depresyjnego należą:
1. Obniżony nastrój pojawiający się rano i utrzymujący się przez większą część dnia prawie codziennie, niezależnie od okoliczności; poczucie smutku i przygnębienia;
2. Utrata zainteresowania działaniami, które zazwyczaj sprawiają przyjemność, lub zanik odczuwania przyjemności – tak zwana anhedonia, czyli zobojętnienie emocjonalne, niemożność przeżywania pozytywnych emocji;
3. Osłabienie energii lub szybsze męczenie się.
Ważne są również takie objawy dodatkowe, jak:
1. Zaburzenia snu (najbardziej typowe – wczesne budzenie się nad ranem);
2. Myśli samobójcze;
3. Problemy z pamięcią i koncentracją uwagi;
4. Utrata wiary w siebie i/lub pozytywnej samooceny;
5. Poczucie winy (nadmierne i zwykle nieuzasadnione);
6. Spowolnienie psychoruchowe (rzadziej pobudzenie);
7. Zmiany łaknienia i masy ciała (częstsze zmniejszenie apetytu niż zwiększenie).
Muszą pojawić się przynajmniej dwa podstawowe objawy tej choroby oraz minimum dwa objawy dodatkowe spośród wymienionych powyżej, aby można było zdiagnozować depresję. Ponadto objawy te powinny utrzymywać się przynajmniej przez dwa tygodnie, a dana osoba wcześniej nie mogła cierpieć na manię (lub hipomanię). Upraszczając, depresja objawia się obniżeniem nastroju, a mania – jego podwyższeniem. W tym sensie choroby te znajdują się na przeciwległych biegunach i stanowią swoje przeciwieństwo. Epizodom maniakalnym towarzyszą: pobudzenie, nadmierna aktywność, a czasem również wybuchy agresji. W takiej sytuacji diagnozuje się zaburzenia afektywne dwubiegunowe, czyli występujące naprzemiennie depresję i manię. Pacjent, który nie doświadcza manii, a jedynie depresję, usłyszy diagnozę: zaburzenia afektywne jednobiegunowe.
Depresję można podzielić również na dwa rodzaje: endogenną (nazywaną potocznie dziedziczną lub genetyczną) i reaktywną. Pierwsza wiąże się z obciążeniami genetycznymi, a druga stanowi reakcję na bolesne doświadczenia związane ze stratą osoby bliskiej, utratą pracy lub wydarzeniem traumatycznym, na przykład gwałtem czy wypadkiem samochodowym. Od podziału na depresję endogenną i reaktywną już się odchodzi, ale jeszcze można się z nim spotkać.
Wiele badań wskazuje na to, że depresję można odziedziczyć, jeśli w najbliższej rodzinie pojawiła się już ta choroba. W takiej sytuacji ryzyko zachorowania krewnych pierwszego stopnia wynosi od 10 do 25 procent (Jarema, Rabe-Jabłońska). Prawdopodobnie im większe obciążenie rodzinne, tym wcześniej wystąpi choroba. Badania bliźniąt jednojajowych wykazały w ich przypadku zgodność występowania depresji sięgającą od 40 do 50 procent. Z kolei u bliźniąt dwujajowych zgodność doświadczania depresji dotyczy co czwartego przypadku (Jarema, Rabe-Jabłońska). Na skłonność do zachorowania na depresję może mieć wpływ nawet kilkadziesiąt różnych genów, ale w wielu przypadkach równie ważną rolę odgrywają czynniki środowiskowe.
Zgodnie z klasyfikacją diagnostyczną Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego DSM-IV-TR istnieje kilka podtypów zespołów depresyjnych:
• depresja melancholiczna (tak zwana typowa), którą charakteryzują takie cechy, jak: brak reaktywności nastroju, anhedonia, utrata masy ciała, poczucie winy, pobudzenie lub zahamowanie psychoruchowe, gorszy nastrój w godzinach porannych, przedwczesne poranne budzenie się;
• depresja atypowa (tak zwana odwrócona) objawia się nadmierną sennością, zwiększonym łaknieniem, gorszym samopoczuciem wieczorem, reaktywnością nastroju, paraliżem ołowianym, wrażliwością na odrzucenie w stosunkach interpersonalnych;
• depresja krótkotrwała nawracająca, która trwa kilka dni i pojawia się średnio raz w miesiącu;
• depresja sezonowa, zwykle występująca jako reakcja organizmu na brak światła; wiąże się z regularnym pojawianiem się i ustępowaniem epizodów depresyjnych zazwyczaj jesienią i zimą;
• depresja o przebiegu przewlekłym (dystymia), o której można mówić wówczas, gdy pełne kryteria diagnostyczne dla epizodu depresyjnego utrzymują się dwa lata lub dłużej;
• depresja będąca reakcją na żałobę, charakteryzująca się tym, że objawy depresyjne trwają dłużej niż dwa miesiące;
• depresja poporodowa, diagnozowana w przypadku kobiet, u których epizod depresyjny rozpoczyna się w czwartym tygodniu po porodzie;
• depresja w wieku starszym, oznaczająca znaczne upośledzenie procesów poznawczych – pseudootępienie depresyjne;
• depresja maskowana – zespół depresyjny, który przykrywają inne objawy chorobowe, na przykład zaburzenia lękowe, zespół obsesyjno-kompulsywny, jadłowstręt psychiczny czy okresowe nadużywanie alkoholu, narkotyków, leków;
• depresja psychotyczna, wiążąca się z urojeniami i omamami.
Omamy, inaczej nazywane halucynacjami, to przeżycia zmysłowe, którym towarzyszy poczucie rzeczywistości mimo braku bodźców zewnętrznych; na przykład osobie cierpiącej na depresję może wydawać się, że słyszy głos, który nakazuje jej popełnić samobójstwo, albo coś widzi, czego tak naprawdę nie ma. Natomiast urojenia to nieprawdziwe sądy dotyczące chorego lub jego otoczenia, wpływające na jego zachowanie i niepodlegające sprostowaniu. Do urojeń depresyjnych zalicza się: urojenia na tle winy (na przykład: „Wszystko, co zrobiłam w swoim życiu, jest nic niewarte. Zgłoszę się na policję, żeby mnie aresztowali za to, że nie opiekowałam się swoimi dziećmi wystarczająco dobrze”), urojenia nihilistyczne (na przykład: „Nie będę jadła, bo i tak już nie mam żołądka. Tak naprawdę jestem już trupem”), urojenia hipochondryczne (pacjent wmawia sobie, że jest chory, podczas gdy ma dobre wyniki badań).
Depresja może towarzyszyć wielu różnym chorobom, na przykład przewlekłym zespołom bólowym (częstotliwość występowania 30–60 procent), nowotworom (20–40 procent), chorobom tarczycy (20–30 procent), cukrzycy (15–20 procent), sercowo-naczyniowym, mózgu, układu oddechowego, tkanki łącznej, infekcjom, zaburzeniom metabolicznym, a także podczas nadużywania używek i leków (Kaplan i Sadock, 1995). Nie sposób wymienić wszystkich chorób, którym może towarzyszyć stan długotrwałego obniżenia nastroju.
Istnieje wiele teorii próbujących wyjaśnić powody występowania depresji. Jedna z najpopularniejszych hipotez zakłada, że jest ona związana z chemiczną nierównowagą w mózgu. Wiele badań dowiodło, że depresja jest chorobą mózgu. W największym uproszczeniu chodzi o to, że z różnych przyczyn niektórym ludziom brakuje hormonów szczęścia. Jest to oczywiście nazwa nieprofesjonalna, ale pomaga ona wyobrazić sobie rolę neuroprzekaźników, takich jak: serotonina, noradrenalina i dopamina, których niedobór ma być odpowiedzialny za występowanie depresji. Istnieje wiele neuroprzekaźników, ale te trzy, a szczególnie serotonina, mają wpływać na pojawianie się depresji. Na podstawie tej hipotezy koncerny farmaceutyczne rozpoczęły własne badania i produkcję leków antydepresyjnych. Dziś niektórzy naukowcy negują ich skuteczność, ale o leczeniu farmakologicznym będzie później.
Z badań Światowej Organizacji Zdrowia z 2000 roku wynika, że w co drugim przypadku po wyleczeniu depresji pojawia się jej nawrót. Wówczas mówimy o depresji przewlekłej. Z badań kontrolnych dowiadujemy się, że co trzeci pacjent po roku wciąż cierpiał na depresję, a 18 procent – po upływie dwóch lat. Po pięciu latach leczenia wciąż z depresją zmaga się 12 procent chorych.
W 2011 roku naukowcy: Jutta Joormann, Sara M. Levens i Ian H. Gotlib opublikowali badania, z których wynika, że osoby podatne na depresję nieustannie powtarzają w myślach negatywne wydarzenia ze swojego życia. Ponadto mają więcej kłopotów z wykonaniem zadań i częściej niż inni doświadczają ruminacji, to znaczy obsesyjnych wątpliwości co do jakości wykonywanych przez siebie czynności, na przykład: „Jestem beznadziejny”, „Nie dam rady”, „Nic nie potrafię”, „Nic mi nie wychodzi”.
Depresji nierzadko towarzyszą myśli samobójcze. To sprawia, że nieleczona jest chorobą śmiertelną. W Fundacji Twarze Depresji średnio co trzecia osoba na pierwszej konsultacji zgłasza myśli samobójcze, czyli mówi wprost o tym, że myśli o odebraniu sobie życia. W takim przypadku pacjent pilnie powinien udać się na konsultację do lekarza psychiatry, by wdrożyć odpowiednią farmakoterapię. W 2023 roku ponad 5200 Polaków odebrało sobie życie – wśród nich było 4200 mężczyzn. Ponadto ze wszystkich osób, które odebrały sobie życie, 1500 to były osoby 60+, a 146 – dzieci i młodzież do 18. roku życia. Za wieloma z tych dramatów stała nieleczona lub nieprawidłowo leczona depresja. Każda grupa „twarzy depresji” wymaga naszej szczególnej uwagi i troski, by na co dzień edukować i wspierać w sięganiu po pomoc specjalistów zdrowia psychicznego.
Kiedy osoba cierpiąca na depresję mówi o swoich myślach samobójczych, to znaczy, że szuka pomocy i tak naprawdę nie chce umrzeć (oczywiście to nie jest reguła). W tym momencie trzeba ją przekonać, by zgłosiła się do psychiatry i rozpoczęła terapię, która złagodzi cierpienie. Jeśli chory zgłosi się do psychologa i opowie o swoim planie odebrania sobie życia, nie opuści gabinetu. Psycholog ma bowiem obowiązek wezwać karetkę i doprowadzić do rozpoczęcia leczenia psychiatrycznego. Zgodnie z ustawą o ochronie zdrowia psychicznego można skierować chorego na przymusowe leczenie, kiedy zagraża on życiu swojemu lub innych osób. Chory pozostaje w szpitalu na przymusowej obserwacji maksymalnie dziesięć dni. Na dłuższą hospitalizację zgodę musi wyrazić sąd. Dlaczego to ważne, by pacjent, który chce podjąć się zamachu samobójczego, był objęty leczeniem szpitalnym? Choćby dlatego, że leki przeciwdepresyjne zaczynają działać po ok. 2 tygodniach i potrzeba czasu, by ustabilizować stan pacjenta. Dodatkowo szpital psychiatryczny zapewnia całodobową opiekę.
Kiedy ktoś zaczyna rozdawać swoje rzeczy i żegnać się z bliskimi, oznacza to, że najprawdopodobniej zdecydował się popełnić samobójstwo i jest zdeterminowany, by to zrobić. W takiej sytuacji szpital psychiatryczny i opieka lekarska są dla niego jedynym ratunkiem. Niestety, nie zawsze pomoc nadchodzi na czas.
Z powodu depresji życie odebrali sobie między innymi: Tadeusz Borowski, Kurt Cobain, Vincent van Gogh, Arshile Gorky, Ernest Hemingway, Jack London, Władimir Majakowski, Sylvia Plath, Virginia Woolf. Nie sposób wymienić wszystkich znanych ludzi, którzy popełnili samobójstwo, mimo że wielu z nich cieszyło się szacunkiem, miało rodziny i sprawiało wrażenie… szczęśliwych ludzi sukcesu.
W sierpniu 2014 roku światową opinią publiczną wstrząsnęła informacja o samobójstwie Robina Williamsa. Susan Schneider po śmierci męża potwierdziła, że Williams od miesięcy zmagał się z depresją. Uczestniczył również w terapii dla osób uzależnionych od alkoholu. Kiedy postanowił odebrać sobie życie, był trzeźwy. Oprócz depresji i alkoholizmu Williams miał objawy innej bardzo poważnej choroby – parkinsona, która wiąże się z postępującą demencją, a także omamami i urojeniami. Amerykański komik, przez lata bawiący widzów na całym świecie, mógł słyszeć głosy i widzieć ludzi, którzy istnieli tylko w jego głowie. Te traumatyczne doświadczenia chorobowe miały doprowadzić go do samobójstwa.
Depresja jest chorobą wieloczynnikową. Na tak zatrważające statystyki związane ze wzrostem zachorowań ma wpływ wiele elementów: nasze doświadczenia z pandemią, izolacją, lękiem o zdrowie i życie, wyzwania związane ze zdalną pracą, wojna w Ukrainie, sytuacja ekonomiczna, lęk przed utratą pracy, zmiany klimatyczne, a przy tym ogromne tempo życia, zabieganie, przebodźcowanie, nadmierny czas spędzany w social mediach, w internecie, na oglądaniu w większości przypadków negatywnych wiadomości w telewizji, a przy tym brak wystarczającego czasu na realne, wartościowe relacje, rozmowy, spotkania, wolontariat, brak czasu na wartościowy odpoczynek, np. poprzez aktywność fizyczną czy pasję. Wiele czynników wpływa na to, że kondycja psychiczna ludzi na całym świecie, niestety, nie napawa optymizmem i musi nas skłonić do refleksji nad naszym codziennym funkcjonowaniem.
Anna Wyszkoni, Doda, Marcin Bosak, Paweł Korzeniowski, Marek Plawgo. Otwierają oni długą listę ponad 60 ambasadorów kampanii społecznej „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję”. To najstarsza i najbardziej konsekwentna kampania w dziedzinie zdrowia psychicznego w Polsce. Jej największą siłą są ludzie, ich historie. To oni inspirują Polaków do prawidłowego leczenia depresji poprzez połączenie farmakoterapii i psychoterapii. Pytani przeze mnie, czy żałują, że zostali ambasadorami kampanii, odpowiadają jednym głosem, że nie, że usłyszeli wiele miłych, wspierających słów. Niestety, zdarzały się też sytuacje trudne, gdy doświadczyli stygmatyzacji związanej z chorobą – jeden z ambasadorów stracił kilka kontraktów z firmami, inny dostał mniej propozycji zagrania w filmach. Mimo to nadal wspierają kampanię i inspirują kolejne osoby do leczenia.
Wiele znanych osób chorujących na depresję, z obawy przed problemami zawodowymi czy z powodu lęku przed stygmatyzacją, odmówiło udziału w kampanii, choć zawsze podkreślają życzliwość dla naszch działań. Zdrowie psychiczne jest wciąż obszarem bardzo wrażliwym. Z podziwem patrzę na ambasadorów, którzy pomagają nam cegła po cegle burzyć mur stereotypów związanych z depresją, ale pracy wciąż mamy wiele.
Wszystkie moje rozmowy z ambasadorami kampanii można znaleźć w tej książce. Jednym z najbardziej zaangażowanych ambasadorów jest aktor Marcin Bosak, który zachorował na depresję kilka lat temu. Najpierw usłyszał diagnozę: złośliwy nowotwór rdzenia kręgowego. Był tak umiejscowiony, że nikt w Polsce nie podejmie się jego zoperowania. W tym samym czasie Marcin dowiedział się, że zostanie ojcem. Nie chciał obarczać partnerki dramatyczną informacją o swoim zdrowiu, dlatego w samotności mierzył się z chorobą, nikomu o tym nie mówiąc. Ogromne cierpienie i świadomość śmiertelnej choroby wpłynęły na to, że zachorował na depresję. Poszedł na psychoterapię. To pomogło mu poczuć się lepiej i podjąć walkę o siebie. Zaczął rozmawiać o nowotworze i szukać pomocy poza Polską. Jeden z niemieckich profesorów podjął się niezwykle trudnej operacji Marcina. Lekarze w Polsce mówili: to cud, że on chodzi i żyje. Nowotwór został wycięty. Marcin jest zdrowy. Zakończył też pięcioletni proces psychoterapii i od dwóch lat nie bierze już leków przeciwdepresyjnych.
Na raka chorowały również nasze ambasadorki, piosenkarki: Urszula Dudziak i Anna Wyszkoni. Druga z nich już wcześniej doświadczyła objawów depresji – po urodzeniu dziecka. Depresja poporodowa jest jednym z najbardziej przemilczanych tematów zdrowia psychicznego. Ania jest również ambasadorką kampanii „Nie Mamy czego się wstydzić”, skierowanej do kobiet w ciąży i po porodzie. Wspiera program bezpłatnej zdalnej pomocy psychologicznej dla matek, który realizuje Fundacja Twarze Depresji.
Znaną telewizyjną prezenterkę prognozy pogody Aleksandrę Kostkę widzowie kojarzą przede wszystkim z promiennym uśmiechem. Tymczasem po urodzeniu dziecka nie miała siły wstać z łóżka, była smutna, nic jej nie cieszyło. W tym przypadku wsparcie bliskich było najważniejsze. Szybko też wróciła do pracy, co pozytywnie wpłynęło na jej stan psychiczny.
Stanów depresyjno-lękowych doświadczyli: aktor Piotr Zelt, dziennikarz telewizyjny Bartek Jędrzejak, dziennikarki Joanna Racewicz i Małgorzata Serafin, szef kuchni Andrzej Polan. Także siostry Agata i Paulina Młynarskie oraz ich brat Jan Młynarski. Z kolei ich ojciec, słynny poeta i piosenkarz Wojciech Młynarski, zmagał się z chorobą afektywną dwubiegunową nazywaną w skrócie ChAD. Właśnie z ChAD mierzy się Mika Urbaniak – córka wybitnych jazzmanów: Urszuli Dudziak i Michała Urbaniaka.
Coraz więcej sportowców mówi o swojej walce z depresją. Jednym z pierwszych był Marek Plawgo – wybitny lekkoatleta, olimpijczyk, multimedalista w biegu na 400 metrów przez płotki. U Marka objawy depresji pojawiły się po zakończeniu kariery sportowej, co zbiegło się z rozpadem jego wieloletniego związku. Sportowiec wielokrotnie doświadczał nawrotu choroby. Jest w procesie leczenia. U pływaka Pawła Korzeniowskiego depresja też pojawiła się po zakończeniu kariery olimpijskiej, ale nie jest to oczywiście regułą. Olimpijki Agnieszka Kobus-Zawojska i Justyna Święty–Ersetic zachorowały na depresję w trakcie kariery sportowej. Obie udowodniły, że prawidłowo leczona depresja nie stoi na przeszkodzie do odnoszenia światowej klasy sukcesów sportowych. Agnieszka, wioślarka, w Tokio zdobyła srebro olimpijskie, będąc na lekach przeciwdepresyjnych i w kontakcie ze swoją psychoterapeutką. Podobnie na antydepresantach wystartowała ze sztafetą Justyna, w Paryżu docierając do olimpijskiego finału.
W kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję” biorą udział również młodzi ambasadorzy, którzy już jako nastolatkowie poznali stany depresyjne – wśród nich są Hanna Kotula i Mateusz Rumiński z grupy Waksy. Grupa ta tworzy popularny kanał na YouTubie, gdzie prezentuje filmy inspirowane szkolną codziennością. Przygotowali w partnerstwie z Fundacją Twarze Depresji odcinek Waksów o zdrowiu psychicznym uczniów i podjęli wiele innych działań wspierających naszą kampanię społeczną.
W grupie szczególnego ryzyka zachorowania na depresję są również seniorzy. Do grona naszych ambasadorów należą Barbara Tukendorf – aktorka i Andrzej Bober – dziennikarz telewizyjny. Pan Andrzej po raz pierwszy zachorował na depresję, będąc u szczytu kariery dziennikarskiej, kiedy prowadził w telewizji Listy o gospodarce. Gdy jego żona z powodu ciężkiej choroby walczyła o życie, pan Andrzej się załamał i trafił do szpitala psychiatrycznego w Warszawie. Następnie przez około 40 lat żył w remisji choroby. Depresja dała o sobie znać ponownie, dopiero gdy był po osiemdziesiątce, kiedy życie małżonki znów znalazło się w zagrożeniu w związku z chorobą onkologiczną. Depresja jest chorobą nawrotową, dlatego zawsze trzeba być czujnym na jej objawy. Nie należy ich bagatelizować, bo im szybciej podejmiemy leczenie, tym szybciej możemy wrócić do zdrowia.
Depresja dotyka tak samo znane osoby, jak i nieznane. Dla psychologa podczas wywiadu ważne są cztery obszary funkcjonowania człowieka: zdrowie, psychika, wsparcie społeczne i duchowość. Pytania, które zadaję moim rozmówcom w tej książce, dotykają tych obszarów, co pozwala lepiej zrozumieć szeroki kontekst, który wpływa na stan psychiczny.
Ambitne role filmowe, wiele nagród na koncie, mimo to znany aktor Marcin Bosak mierzył się z niską samooceną, obniżonym nastrojem i brakiem energii. Od psychiatry usłyszał diagnozę: depresja. W 2022 roku po raz pierwszy opowiedział o swoich doświadczeniach z chorobą na łamach magazynu „Twarze depresji” nr 6/2022. Dołączył wówczas do ambasadorów kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję”, w którą nadal aktywnie się angażuje. Aktor zagrał m.in. w spocie telewizyjnym, zachęcającym mężczyzn do leczenia depresji.
Dziękuję, że zgodził się Pan zostać ambasadorem kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję.”. Choć to już czternasta edycja naszych działań edukacyjnych, nadal nie jest łatwo namówić znane osoby, by mówiły otwarcie o leczeniu depresji. Dlaczego Pan się zdecydował to zrobić?
Depresja wciąż wiąże się z wieloma stereotypami i często jest postrzegana jako oznaka słabości, a do słabości nie lubimy się przyznawać. Szczególnie teraz, kiedy świat kreowany przez media społecznościowe jest bez skazy, jest kolorowy i zawsze sexy. Podczas terapii uczę się, że umieć powiedzieć: „Nie jestem idealny” i „Nie daję sobie z czymś rady”, to oznaka siły, a nie słabości. Kiedy w końcu uznałem, że tak jest, co nie było łatwe, poczułem się gotowy na to, żeby poprosić o pomoc.
Kiedy zdiagnozowano u Pana depresję?
Nie pamiętam dokładnej daty, ale wydaje mi się, że pierwszy epizod depresyjny nastąpił trzy lata temu. Na mój stan miały wpływ wydarzenia w życiu osobistym, a później pandemia. Pierwszy lockdown nie zrujnował mnie psychicznie, wręcz przeciwnie, ale już kolejny, który odbywał się jesienią i zimą, niestety, odcisnął na mnie tak duże piętno, że pojawił się ponownie epizod depresyjny. Był silniejszy niż pierwszy. Wtedy zmieniłem leczenie. Połączenie farmakoterapii i psychoterapii znów poskutkowało i teraz na szczęście czuję się dobrze.
Wizyta u lekarza psychiatry wciąż wiąże się z wieloma stereotypami. Czy miał Pan jakieś obawy przed pierwszą wizytą u tego specjalisty?
Rzeczywiście, myśląc o mojej pierwszej wizycie u psychiatry, czułem olbrzymi dyskomfort i wstyd. Pojawiły się myśli, że coś jest ze mną już bardzo „nie tak”, a wręcz, że jest bardzo źle i sobie nie radzę. Wydaje mi się, że wychowując się i dorastając w patriarchalnym schemacie, tak popularnym w naszej kulturze, miałem wdrukowany w głowie obraz mężczyzny, który radzi sobie ze wszystkim sam. I na tym polega jego siła. Jest oparciem dla innych. Nie mówi o swoich problemach, bo potrafi sam się z nimi zmierzyć i bez niczyjej pomocy je rozwiązać. Taka postawa zepchnęła mnie w stronę samotności.
Myślę, że początki mojej depresji mogły się pojawić kilka albo nawet kilkanaście lat temu. Dziesięć lat temu przeszedłem poważną operację neurochirurgiczną. Miałem bardzo rozległego guza rdzenia kręgowego. Kilka lat jeździłem po całej Polsce i nikt nie chciał mnie operować. Parokrotnie usłyszałem od wybitnych specjalistów, że w niektórych przypadkach medycyna jest bezradna. Przez pięć lat od usłyszenia diagnozy wypierałem stres, który towarzyszył każdej kolejnej wizycie na oddziałach neurochirurgicznych. Stres, który stał się moim naturalnym stanem. Wszystko przez to, że stwierdziłem, że poradzę sobie ze wszystkim sam, że nie będę o tej chorobie informował bliskich, aby ich tym nie obciążać. Nie powiedziałem tego mojej ówczesnej partnerce, która była w ciąży. Nie powiedziałem rodzinie, by nie żyli w lęku o mnie. Nie powiedziałem żadnemu z pracodawców ze strachu przed utratą pracy. Niestety, walka z nowotworem w pojedynkę okazała się ponad moje siły. I dopiero wtedy, kiedy zacząłem mówić o tym, co się ze mną dzieje, okazało się, że poczułem się znacznie lepiej. Moja sytuacja zaczęła się powoli rozwiązywać. Myślę, że tak samo jest z każdą chorobą. To napięcie, które tak długo nosiłem w sobie, kiedy nikomu nie mówiłem, jak trudne myśli towarzyszyły mi każdego dnia. To ciągłe zmaganie się z bólem, które trwało kilka lat, i brak realnej szansy na szczęśliwe zakończenie tego samotnego doświadczania choroby sprawiły, że pojawił się u mnie później stan depresyjny. Samemu z chorobą dużo trudniej sobie poradzić, ale też samemu dużo trudniej uświadomić sobie, że ma się problem i powinno się pójść do lekarza.
Jakie objawy pojawiły się u Pana, że pomyślał Pan: „Może mam depresję”? I co skłoniło Pana, by sięgnąć po pomoc?
Od dłuższego czasu bardzo mało rzeczy sprawiało mi radość. Nawet jeśli spotykało mnie coś dobrego, to nie potrafiłem się z tego cieszyć. I mimo że dookoła mnie okoliczności wcale nie były niesprzyjające, to rzeczywiście żyłem w ciągłym napięciu i lęku, że coś jest nie tak. To spowodowało, że poszedłem do psychiatry, który stwierdził u mnie depresję. Jednak obniżony nastrój w moim przypadku pojawiał się w pewnych cyklach już od dłuższego czasu. Podczas wizyty u psychiatry zyskałem świadomość, że już jako nastolatek miałem z tym problem, że co jakiś czas dopadał mnie smutek – taki głęboki, nieuzasadniony żadnym konkretnym zdarzeniem. To bardzo ważne, żeby już młodzi ludzie byli szybko diagnozowani. Teraz to wiem, że nieleczona depresja jest poważnym zagrożeniem dla naszego zdrowia i życia. Warto przy pierwszych symptomach zgłaszać się po profesjonalną pomoc.
Bardzo się cieszę, że jest Pan pod opieką specjalistów i wraca do zdrowia.
Przy pierwszym epizodzie depresyjnym moje wizyty u psychiatry były nieregularne, raz na pół roku, raz na dziewięć miesięcy. Teraz odwiedzam psychiatrę w ramach wizyty kontrolnej regularnie – co cztery, pięć miesięcy.
Powiedział Pan, że pojawił się u Pana obniżony nastrój. Depresja to bardzo często również brak energii, utrata zainteresowań, bezsenność, problemy z pamięcią, z koncentracją uwagi, brak apetytu, a także myśli samobójcze. Czy któreś z tych objawów również pojawiły się u Pana?
To jest bardzo trudne, żeby przyznawać się do tego i mówić o swoich doświadczeniach, mając świadomość, że przeczyta to dużo ludzi. Rzeczywiście brakowało mi siły do działania. Wielokrotnie nie podejmowałem próby, by zrobić cokolwiek, bo uważałem, że to się nie uda. Straciłem poczucie i świadomość celu. Cyklicznie budziłem się w środku nocy z poczuciem niepokoju, który nie pozwalał mi zasnąć do rana. Miałem takie myśli… Nie wiem, czy to były myśli samobójcze… (cisza) Na pewno myślałem o sobie bardzo źle. Miałem obniżoną samoocenę. Były takie chwile, gdy myślałem, że łatwiej byłoby mi nie być, niż się zmagać z tym, co się ze mną działo. (cisza)
Rozumiem…
To były niezwykle trudne myśli szczególnie dla osoby, która tak jak ja ma dzieci, odzyskała zdrowie i ma ciekawe wyzwania zawodowe. Mimo to znalazłem się na granicy rozpaczy.
Jak zareagowała w tym najtrudniejszym momencie Pana najbliższa rodzina?
W moim procesie powrotu do zdrowia olbrzymią rolę odegrała moja siostra, która jest dla mnie i zawsze była olbrzymim wsparciem. Zawsze mogę też liczyć na przyjaciół. Myślę, że szalenie ważne są inicjatywy, które wspierają osoby żyjące w związkach z chorymi na depresję. Ważne jest, by zwiększać ich świadomość, jak żyć i rozmawiać z osobą cierpiącą na depresję. Domyślam się, że nie jest to łatwe.
Pan dostał ten sygnał od najbliższej rodziny i odważył się pójść do psychiatry.
Tak, ta wizyta zburzyła mój stereotyp postrzegania tego spotkania jako mojej porażki. Tam, w gabinecie, zrozumiałem, że w każdej sytuacji, kiedy sobie nie radzę psychicznie, muszę stworzyć plan działania i uwierzyć, że da się go zrealizować. Na początku to jest oczywiście bardzo trudne, ale metodą małych kroków musimy iść do przodu. Nie wolno się zatrzymać w walce o swoje zdrowie.
Najskuteczniejszą formą leczenia depresji jest połączenie farmakoterapii i psychoterapii. Wydaje mi się, że zrobienie pierwszego kroku – pójście do psychiatry po leki, choć jest trudne, to mimo wszystko dla wielu łatwiejsze niż zrobienie drugiego kroku – pójście na psychoterapię, a ona jest też niezbędna, by wygrać z depresją.
Tak, ja zrobiłem oba kroki, choć w odwrotnej kolejności. Moja samotna walka z nowotworem spowodowała u mnie zmiany psychiczne. Kiedy zorientowałem się, że tak jest, poszedłem na psychoterapię. Po trzech latach pracy z psychoterapeutką poszedłem do lekarza psychiatry. Wcześniej zapytałem moją terapeutkę, co o tym sądzi. Powiedziała, że to dobry pomysł, że farmakoterapia w połączeniu z psychoterapią może przynieść dużo lepsze efekty niż sama psychoterapia. A w pierwszym momencie na pewno przyniesie ulgę i zmniejszy napięcie.
Czy po kilku latach psychoterapii widzi Pan istotne zmiany w swoim sposobie myślenia i funkcjonowaniu?
Oczywiście, zmiany są ogromne. Widzę to, że jestem bardziej otwarty w relacjach z ludźmi. Zarówno z tymi bliskimi, jak i z nowo poznanymi. Na pewno zmieniło się też to, że dużo mniejszy wpływ na moje decyzje ma lęk. Mam dużo większą samoświadomość co do tego, kim jestem, jaki mam potencjał, jakie wady, a jakie zalety. I dużo większe poczucie własnej wartości.
Co było najtrudniejsze dla Pana w psychoterapii? Która ze zmian?
Nie wiem, nie jestem gotowy jeszcze na odpowiedź na to pytanie. Ciągle jestem w procesie zmiany. Psychoterapia to dla mnie intymna sprawa.
Jak Pan myśli, jaka może być skala zachorowań na depresję wśród aktorów? Rozmawia Pan z koleżankami i kolegami z branży o zdrowiu psychicznym?
Może nie konkretnie o depresji, ale na pewno wiele osób ośmiela się mówić o tym, że było u psychiatry. W momencie, kiedy zacząłem się otwierać przed znajomymi i otwarcie o tym mówić, okazało się, że bardzo wiele moich koleżanek i kolegów też bierze „antydepresanty”.
Biorą leki przeciwdepresyjne, ale nie mówią wprost, że w związku z depresją?
Mówią o obniżonym nastroju. Żeby poczuć się stabilnie, sięgają po lek. Jest to dla mnie zrozumiałe o tyle, że w moim zawodzie nie są oceniane owoce mojej pracy, które w momencie zakończenia procesu ich powstania stają się produktem nieutożsamianym już ze mną jako osobą, tylko jestem oceniany ja. To ja jestem poddawany ocenie. Bycie aktorem to jest permanentne wystawianie się na ocenę. Uważam, że artyści powinni regularnie korzystać z pomocy psychologicznej, żeby umieć poradzić sobie z presją ocen. Myślę, że zasadne byłoby zadbanie o zdrowie studentów uczelni artystycznych, dodanie do ich grafiku zajęć rozmowy z psychologiem. Nie spotkałem się z taką opieką. Dziwi mnie to o tyle, że uczy nas się skomplikowanych procesów „wchodzenia w rolę”, natomiast nikt nie daje narzędzi do „wychodzenia” z niej. Na dodatek zawód aktora jest depresjogenny, bo przez pewien czas mamy ogrom pracy, a później zupełnie jej nie ma. Nasza praca nie jest równomiernie rozłożona w czasie. Bardzo często nie mamy etatu. I ten brak stabilności zawodowej też może wpływać na zachorowania na depresję.
Patrząc dziesięć lat wstecz, czy widzi Pan różnicę w otwartości w mówieniu o leczeniu depresji wśród Pana znajomych?
Jest olbrzymia różnica. W moim otoczeniu dużo większą otwartość na rozmowę o zdrowiu psychicznym mają ludzie młodsi niż starsi.
Młodzi aktorzy?
Tak, młode aktorki i aktorzy częściej mówią mi o tym, że biorą leki antydepresyjne.
A leki antydepresyjne wciąż wiążą się z wieloma mitami, choć wiadomo, że te nowej generacji są bezpieczne. Nie uzależniają. Jak Pan zareagował na te leki?
Jak wiele osób bałem się wziąć pierwszą tabletkę. Zastanawiałem się, czy po tych lekach będę miał kontrolę nad moimi emocjami, czy będę obserwował świat „zza szyby”. Wiedziałem, że nie będą dochodziły do mnie złe emocje, ale nie wiedziałem, co z tymi pozytywnymi. Miałem dużo pytań na początku. Pierwszy lek antydepresyjny dawał działanie niepożądane. Kiedy wziąłem go rano, powodował u mnie nudności do południa, dlatego lekarz mi go zmienił na inny. Teraz biorę drugi lek nowej generacji i jestem bardzo zadowolony. Nie obserwuję skutków ubocznych, które by mi utrudniały codzienne życie. Leki antydepresyjne nie mają wpływu na moją jazdę samochodem, grę na scenie ani przed kamerą, ani na żadną z moich relacji. Prawda jest tylko taka, że po nich poczułem się lepiej, stabilniej, że nie wciąga mnie ten mrok, który powodował, że nie miałem siły do działania.
Jakie widzi Pan najważniejsze cele w czasie pandemii dla Fundacji Twarze Depresji i naszych ambasadorów?
Najważniejsza jest działalność edukacyjna, żeby coraz więcej ludzi dowiadywało się, czym jest depresja i że można ją skutecznie leczyć poprzez połączenie farmakoterapii i psychoterapii. Mam nadzieję, że nam ambasadorom kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję.”. uda się przekonać Polaków, że depresja nie jest oznaką słabości. Trzeba pozbyć się poczucia wstydu i dać sobie pomóc. Depresja to poważna choroba, która wymaga leczenia. Kiedy otrzymamy właściwą diagnozę, lekarz zapisze nam odpowiedni lek. Tak jak w przypadku każdej innej choroby. My jako ambasadorzy powinniśmy włożyć jak najwięcej energii w to, by pokazać ludziom, że leczona depresja pozwala nam normalnie funkcjonować, nie skreśla nas z życia.
W Fundacji Twarze Depresji realizujemy programy bezpłatnej, zdalnej pomocy psychologiczno-psychiatrycznej dla dzieci i młodzieży, a także konsultacje psychologiczne online dla osób dorosłych zagrożonych depresją i chorujących na raka oraz ich rodzin. Czy zdalne konsultacje są dobrą inicjatywą w czasie pandemii?
To bardzo ważne programy, bo dla wielu ludzi są jedyną szansą na profesjonalną pomoc. (…) Myślę, że i bez pandemii ludziom trudno było przełamać wstyd i pójść do poradni zdrowia psychicznego. Teraz dzięki Fundacji Twarze Depresji dzieci i dorośli mają szansę na diagnozę bez wychodzenia z domu, bez obawy, że „ktoś mnie zobaczy u psychiatry”. Myślę, że to bardzo ważne programy, bo mogą ośmielać ludzi do zgłaszania się po pomoc. I o to chodzi, żeby sięgali po pomoc profesjonalistów, którzy wiedzą, jak to robić.
Dziękuję za rozmowę.
Depresja może dotknąć każdego. Obraz tej choroby to nie tylko smutek i łzy. Czasami uśmiech, gdy inni patrzą. Jakakolwiek aktywność pochłania wtedy ogromne pokłady energii. Z depresją zmagała się również Dorota Rabczewska – Doda. Znana piosenkarka i kompozytorka opowiedziała o swoich doświadczeniach z tą chorobą, by zainspirować innych do przełamania wstydu i podjęcia leczenia. Rozmowa ukazała się w magazynie „Twarze depresji” nr 9/2023. Doda dołączyła do grona ambasadorów kampanii społecznej „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję.”.
Zapewne nie tylko mnie kojarzysz się z jedną z najbardziej uśmiechniętych i najbardziej energetycznych polskich gwiazd…
Sobie też się tak kojarzę. Jestem bardzo pozytywna i bardzo pogodna – od dziecka! Jak byłam mała, byłam radosna, beztroska, bezproblemowa, prawie w ogóle nie płakałam. Teraz, kiedy oglądam dzieci moich znajomych, to mam wrażenie, że są strasznie znerwicowane, utkane z takich dorosłych problemów. Wiele z tych dzieci jest smutnych. To jest szok! Jestem załamana, myśląc o tym, co to będzie w kolejnych pokoleniach.
Nie bałaś się powiedzieć otwarcie o swojej depresji?
Jak wyszło szydło z worka, że się rozwodzę, co miało wpływ na moją depresję, to wtedy już nie bałam się o tym mówić głośno. Wcześniej ukrywałam ten fakt przez ponad rok. Ukrywałam także to, w jakiej relacji żyłam, i szereg konsekwencji, które poniosłam ze względu na mojego byłego męża – w tym konsekwencji prawnych. To one przyczyniły się u mnie do ataków paniki i stanów lękowych. Policja budziła mnie o szóstej rano, przeszukiwała mój dom, dom moich rodziców, jakbym była jakąś kryminalistką, zaglądała w moje rzeczy osobiste, zabierała mi telefon, przeszukiwała moje prywatne zdjęcia. Przez rok musiałam chodzić na terapię, bo pukanie do drzwi o poranku powodowało u mnie ataki paniki, duszenie się i prawie omdlenia. Jak masz czyste sumienie i nie bierzesz pod uwagę faktu, że policja może przyjść do ciebie rano, to taka sytuacja jest tragicznym doświadczeniem, bo w ogóle się jej nie spodziewasz. Pani prokurator, która w ogóle ciebie nie słucha, tylko z góry zakłada, że jesteś winna, a potem pogrom w mediach. Można zwariować, jak ludzie wmawiają ci intencje, których nie miałaś. To może złamać każdego. Jak robisz coś złego, to bierzesz pod uwagę, że może to kiedyś wiązać się z różnymi konsekwencjami, więc w tym sensie jesteś na to przygotowany. Na mnie takie doświadczenie spadło jak grom z jasnego nieba i naprawdę nie zasłużyłam sobie na coś takiego. Kiedy wszyscy dookoła zaczynają mówić, że posłużyłaś jako wabik dla inwestorów swojego męża i uwiarygodnienie go w oczach opinii publicznej, no bo każdy chciał zrobić film z Dodą, a Doda bardzo chciała zrobić film – to zaczyna cię to zabijać od środka. Na końcu zostałam bez niczego, poza zarzutem „pomocnictwa w spółce męża” – byłam „winna”, a mój mąż zniknął, jak i moje udziały z filmu. Mimo to poczułam ogromną ulgę. W końcu mogłam wyznać, co się działo w moim małżeństwie i w mojej psychice.
Które objawy najbardziej Cię zaniepokoiły, że dotarło do Ciebie: „To może być depresja”?
Najpierw siadł mi organizm. Najczęściej działam na „autopilocie”. Mam bardzo silną psychikę, ale permanentny stres przyczynił się u mnie do problemów z organizmem: siadła mi tarczyca, doszła bezsenność. Lęk pociągnął za sobą wiele objawów somatycznych, czyli właśnie w ciele. Mój organizm zakomunikował mi, że nie jest już w stanie funkcjonować. Nic mnie nie cieszyło. Zupełnie nic. W tamtym czasie po sześciu latach wygrałam z bankiem proces o kredyt frankowy. Każdy na moim miejscu skakałby z radości. Każdy, kto miał kredyt frankowy, wie, jakie to obciążenie. Tyle lat czekania i nagle nie musisz już płacić. W ogóle mnie to zwycięstwo nie ucieszyło. Było mi to obojętne. Wszystko było mi obojętne. Po prostu chciałam jak najszybciej skończyć tę męczarnię…
Pojawiły się myśli samobójcze?
Tak, pojawiły się.
To był ten moment, kiedy zdecydowałaś się na sięgnięcie po pomoc specjalistów zdrowia psychicznego?
Tak, oczywiście. To był ten moment. Trudno chyba sobie wyobrazić gorszy moment w życiu.
Czy poszłaś najpierw do psychologa, psychoterapeuty czy do lekarza psychiatry?
Wszędzie się udałam po pomoc, gdzie tylko było to możliwe. Jak już coś robię, to na sto procent.
Czy od razu pierwsze leki antydepresyjne, które zapisał Ci lekarz, przyniosły ulgę?
Tak, były trafione za pierwszym razem.
Nie wszyscy mają tyle szczęścia. Statystyki mówią, że leki antydepresyjne są skuteczne u około siedemdziesięciu procent pacjentów, ale u około trzydziestu procent mamy do czynienia z depresją lekooporną. Dla nich od lipca 2023 roku ruszył pierwszy w historii polskiej psychiatrii program lekowy. Cieszy nas to, bo wiele osób cierpiących na depresję lekooporną szuka pomocy w naszej fundacji.
Bardzo współczuję ludziom, którym nie od razu leki pomogły. Mam przyjaciółki, które chorują na depresję, a nie miały takiego szczęścia jak ja. Znam również osoby, które nie miały szczęścia z psychologami, bo to też tylko ludzie. Ja miałam szczęście z farmakoterapią i psychoterapią, jeżeli chodzi o depresję. Terapia par nie wychodziła, na przykład mój mąż miał romans z terapeutką.
Najskuteczniejsza w depresji jest terapia poznawczo-behawioralna. Trwa zwykle od pół roku do dwóch lat. Czy możesz nam opowiedzieć więcej o Twojej psychoterapii? Jak długo trwała?
Wolałabym o tym nie opowiadać. To dla mnie zbyt osobiste doświadczenie.
Rozumiem. W piosence Zatańczę z Aniołami śpiewasz: „Mówili mi, musisz głośna być; Ja nie muszę nic”. Słowo „muszę” każdego dnia rozbrzmiewa w głowach bardzo wielu osób chorujących na depresję. Kiedy dotarło do Ciebie to, że nie musisz, ale możesz?
Do tej pory muszę bardzo chronić się przed różnymi katalizatorami „powtórek z rozrywki”. Raz na jakiś czas sądy, dziennikarze czy sytuacje z przeszłości potrafią przeciągnąć mnie po podłodze. To nie jest tak, że muszę się uporać tylko z moimi demonami i musiałam wyleczyć samą siebie. Musiałam też się nauczyć tego, żeby nie dać się rozwinąć depresji, gdy będą wracać jej objawy. To jest bardzo długa historia… Nie jestem w stanie tego opowiedzieć… To trwało dwa lata. Przestałam śpiewać. Nie grałam koncertów. Do tej pory nie stanęłam na scenie! Wszystko jest w moich piosenkach.
W Zatańczę z Aniołami śpiewasz: „Kiedy z oczu zniknie tamten mróz; Wtedy może przyznam, że; Stąd się wzięła moja siła; Jestem silna, wiem”. Co daje Ci siłę?
To, że nie muszę nic. Czerpię przyjemność z prostych rzeczy i nie nakładam na siebie żadnej presji. Sam fakt, że wróciła mi radość życia jest dla mnie wystarczający. Nie muszę mieć żadnej adrenaliny, wyników, nie wiadomo jakich osiągnięć. Ja już wszystko w życiu osiągnęłam, o czym marzyłam. Teraz jestem na etapie, kiedy już wszystko mogę, a nie muszę. Wolę posiedzieć teraz na słońcu, niż zagrać milion koncertów. Przestałam wychodzić na scenę. Po trzech latach przerwy, w kwiecie wieku, w moim największym piku artystycznym robię właśnie ostatnią trasę koncertową tylko dlatego, żeby zamknąć pewien etap mojego życia tak, jak ja bym tego chciała. Zamykam ten etap, bo nie będę wyciskać siebie jak cytrynę. Cieszy mnie życie samo w sobie – proste, codzienne. Chcę kochać, być kochana. Chcę mieć spokój w sercu. To mi daje siłę. Do tej pory nie stanęłam na scenie trasy koncertowej!
Śpiewasz: „Musisz stracić coś, by odnaleźć głos”. W teledysku Zatańczę z Aniołami pojawia się kilkumiesięczne dziecko. Co chciałaś tą sceną nam powiedzieć?
Tę scenę ludzie inaczej zinterpretowali, niż ja miałam w zamyśle, ale nie prostowałam tego. Pomyślałam sobie, że to może będzie dobre dla tych kobiet, które nie chcą mieć dzieci, a są do tego zmuszane i poddawane ogromnej presji społecznej. Tą sceną chciałam pokazać trochę moją perspektywę. Pewne kobiety, które przychodziły na moje koncerty z małymi dziećmi, często traktowały te dzieci przedmiotowo. Czasami dosłownie rzucały mi je do zdjęć. Wciąż mam w głowie te niemowlaki pod głośnikami. Wiadomo, że na koncercie jest tak głośno, że można ogłuchnąć. Czasami matki były w jakimś takim amoku i nie dostrzegały ani moich potrzeb, ani tego małego człowieka, którego same urodziły. Te sceny wyglądały tak jak w moim teledysku, że rzucano do mnie niemowlaki do zdjęcia. Starałam się je osłonić od tych fleszy, a wtedy matka z boku tańczyła z radości. Dla mnie to był szok.
Zapytałam Cię o to, bo macierzyństwo jest wielowymiarowe. W naszej Fundacji Twarze Depresji podczas bezpłatnych, zdalnych konsultacji psychologicznych pomagamy kobietom, które poroniły, a także kobietom chorującym na depresję w ciąży i po porodzie. Uważam, że o macierzyństwie i jego wyzwaniach powinnyśmy mówić głośno, bez poczucia wstydu.
Macierzyństwo to nie jest mój temat, ale uważam, że pewne kobiety, które mają dzieci, nie powinny ich mieć, bo nie są w stanie zapewnić im miłości i bezpieczeństwa. Ich pobudki do tego, żeby powołać na świat drugą osobę, nie są takie, jak być powinny. I później nieszczęśliwe matki wychowują nieszczęśliwe dzieci. Przeraża mnie, że tak wiele dzieci zamiast nad wózkiem widzieć twarz swojej mamy, widzi telefon, bo matka ciągle nagrywa dziecko i wrzuca filmiki na social media. Moje wspomnienia z dzieciństwa to twarz mamy, która się nade mną pochyla. Wyobrażasz sobie, że teraz dzieci zamiast twarzy matki widzą ciągle telefon?
Ja nie upubliczniam wizerunku moich dzieci i trudno mi ten trend zrozumieć.
Robisz coś jako dziecko, a matka od razu bierze telefon i cię nagrywa i wrzuca to do sieci. Nawet nie zapyta dziecka, czy ono chce być nagrane i pokazane wszystkim publicznie. To powinno być nielegalne! Matką się nie bywa. Matką się jest. Ludzie tracą rozum przez Instagram, ale też przy sławnych osobach. Wychodzą z nich jakieś zwierzęce instynkty. Nie tylko mówię o tym akcencie rodzicielskim, ale też o moich były partnerach czy w ogóle ludziach, którzy mnie otaczają.
Dzieci, kobiety, mężczyźni, seniorzy – twarzy depresji jest bardzo wiele. Dziękuję, że zgodziłaś się zostać ambasadorką siedemnastej edycji ogólnopolskiej kampanii społecznej „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję.”. Tym razem będziemy mówić o depresji wśród seniorów. Co chciałabyś – jako nasza ambasadorka – powiedzieć o zdrowiu psychicznym pokoleniu naszych rodziców?
Mam nadzieję, że ten wywiad będzie inspiracją do podjęcia prawidłowego leczenia depresji dla wielu osób, w każdym wieku. Nie chciałabym, żeby seniorzy odebrali, że ich pouczam.
W każdej edycji naszej kampanii przypominamy, że najskuteczniejszą drogą leczenia depresji u osób dorosłych – również u seniorów – jest połączenie farmakoterapii i psychoterapii.
I nie wstydźmy się korzystać z profesjonalnej pomocy. Wstyd jest bardzo poważnym problemem w naszym kraju. Ludzie nie sięgają po pomoc, bo się wstydzą swoich pracodawców i koleżanek, kolegów z pracy, bo boją się, że będą odebrani jako „wariaci”. Problem chorób psychicznych wciąż wiąże się z piętnowaniem, a przecież złamana psychika powinna być traktowana tak samo normalnie jak złamana noga. Jako głównodowodzący naszym organizmem jesteśmy po to, żeby o niego dbać i żeby go poskładać. Przecież nikt z nas nie zgłasza się na ochotnika po chorobę – ani somatyczną, ani psychiczną. Każdy chciałby cieszyć się życiem i być zdrowy.
Kolejny ważny element dla osoby z depresją to partner, który wspiera nas w trakcie walki z chorobą. Jeśli mamy boreliozę czy jakąkolwiek inną chorobę, z której długo wychodzimy, to wiadomo że nie od razu przestanie nas boleć i będziemy świetnie funkcjonować. Trzeba drugą osobę wspierać niezależnie od czasu, rodzaju choroby, czy to rak, czy depresja. Kiedy mój były partner chorował na białaczkę, robiłam przy nim dosłownie wszystko przez sześć miesięcy, bo jestem zadaniowa, opiekuńcza i empatyczna, choć wiem, że wiele osób postrzega mnie jako „zimną sukę”. Wstyd przed poproszeniem partnera o pomoc powinien szybko zniknąć.
Zadaniem kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję.”. jest uświadomienie Polaków, że choroby psychiczne niczym nie różnią się od chorób somatycznych. Nie powinniśmy wstydzić się poprosić o pomoc swoją rodzinę i mówić o swoich potrzebach. Prośba o podanie ręki, przytulenie, rozmowę o tym, co czujesz, jest takim samym przejawem dojrzałości i troski o swoje zdrowie, jak to, że pójdziesz do dentysty, gdy masz dziurę w zębie. Przecież nie chowasz się w pokoju i nie mówisz sobie: „O Boże! Nie powiem o tym nikomu, bo co będzie, gdy ludzie dowiedzą się, że mam zaplombowany ząb. Pewnie pomyślą, że nie dbam o zęby”. I z depresją też nie powinniśmy chować się ze wstydu. To, że chorujesz na depresję i chcesz dać sobie pomóc, jest powodem do dumy, a nie wstydu! I partner powinien nas w tym wspierać. Jeśli tego nie robi, to „wypad z baru. Kop. Tam jest klamka”.
Czy uważasz, że leczenie depresji masz już za sobą?
Jestem już w grupie ludzi, którzy są po udanej walce z depresją, ale to nie jest tak, że mogę już sobie pozwolić na wszystko. Ja na siebie chucham i dmucham, żeby depresja nie wróciła. Jestem też po dwóch operacjach kręgosłupa. Czy mogę teraz skakać na bungee? Czy mogę robić tańce-hulańce? Nie, od piętnastu lat asekuruję się. Na scenie wszystkie moje ruchy są z myślą o tym, by mój problem z kręgosłupem się nie odnowił. To samo z psychiką. Tak dobieram sobie aktywności i relacje, żeby mój problem się nie odnowił. Moje prosperowanie w biznesie, w którym jestem narażona na dużo toksyczności, jest już zupełnie inne. To nie jest już tak jak kiedyś, że wodą na młyn są dla mnie dramy, rozstanie i nastawienie na kontrowersyjne wywiady, bo udowadniam sobie i innym, że jestem silna. Już nie walczę z ludźmi. Nie dlatego, że się ich boję. Ja się boję siebie i o siebie.
Miałam sytuację u Kuby Wojewódzkiego, który mnie zachęcił do miłego, koleżeńskiego wywiadu w dzień promocji mojej nowej płyty. Przyszłam do niego, a on na dzień dobry mnie zaatakował takimi pytaniami, które miały mnie wyprowadzić z równowagi, podważyć moje poczucie własnej wartości, znieważyć. Jeszcze parę lat temu bym się uśmiechnęła i zniszczyłabym go, ale wtedy zamknęłam oczy i pomyślałam sobie: „Ty nie musisz tu być, twoje zdrowie jest ważniejsze”. Pierwszy raz w życiu zrobiłam to, co powinnam robić już dawno temu: wstałam i wyszłam z tego nagrania. Niech sobie z tym radzi i łata PR-owe problemy. Wyszłam stamtąd i byłam najszczęśliwszą osobą na świecie, bo potrafiłam ochronić siebie.
Czy jest coś, na co ludzie po wygranej z depresją szczególnie muszą uważać?
Myślę, że muszą uciekać z toksycznych związków. To jest objaw odwagi. Wyjście z takiej relacji nie jest oznaką, że jesteśmy słabi, że nie mamy argumentów, ale oznacza, że jesteśmy silni, bo mamy już zupełnie inne poczucie wartości w swoim życiu. To samo tyczy się związków. Jeśli partner podczas kłótni skacze nam po głowie, znieważa, ale też później przeprasza, to słowo „przepraszam”, niestety, nie załatwia wszystkiego, o ile w ogóle padnie. Mimo najszczerszej miłości trzeba najbardziej kochać siebie i dbać o siebie.
A czego oczekiwać od partnera?
Nie można wykorzystywać choroby w kłótniach. Miałam kiedyś poważną rozmowę z moim partnerem, który czasami w nerwach wypominał mi, że brałam leki antydepresyjne. Powiedziałam mu: „Ja się nie czuję z tego powodu mniej merytoryczna w naszej kłótni. To nie jest dla mnie powód do wstydu. Jak będzie trzeba, to zrobię billboard o tym na pół Warszawy, bo te leki uratowały mi życie! Teraz nie byłbyś ze mną w związku, bobym była trupem”. Leki antydepresyjne są dla ludzi ratunkiem. Mnie uratowały życie. Trzeba ze sobą o tym rozmawiać i uświadamiać, czym jest depresja, jak się ją leczy i jakiego wsparcia oczekujemy. Partner wie, gdzie mamy „blizny” i nie powinien w nie uderzać, żeby wróciła nam depresja, ataki paniki, lęki. I to z podwójną siłą, bo przecież kochasz tę osobę, a ona kocha ciebie.
Rola najbliższych w wychodzeniu z depresji jest nie do przecenienia, ale dbanie o siebie też jest bardzo ważne. Po raz drugi współorganizujemy z Lasami Państwowymi Bieg z Twarzami Depresji, a dochód ze sprzedaży pakietów startowych w całości przeznaczymy na program bezpłatnej zdalnej pomocy psychologicznej i psychiatrycznej dla dzieci i młodzieży, czyli najmłodszych podopiecznych Fundacji Twarze Depresji. Zachęcamy Polaków w każdym wieku do aktywności fizycznej, która jest tak samo ważna dla naszego ciała, jak i głowy. Czy dla Ciebie sport – mimo operacji kręgosłupa – jest ważny i wspierający?
Dla mnie to jest najważniejsza rzecz – oprócz muzyki. Skończyłam szkołę sportową. Mój ojciec był olimpijczykiem. Był moim pierwszym trenerem. Nie przestałam uprawiać sportu nawet wtedy, kiedy miałam problem z kręgosłupem. Teraz jeszcze więcej ćwiczę, bo znalazłam różne sposoby na to, żeby ominąć ból, a od kilku lat już wstaję bez bólu. Nie wyobrażam sobie nie ćwiczyć, ale pamiętam czas, gdy miałam depresję. Na siłę zwlekałam się z łóżka, żeby pobiegać na bieżni, żeby poćwiczyć na siłowni. W tym najcięższym czasie, zanim zaczęłam leczenie, aktywność fizyczna nie przynosiła mi ulgi. Nic mnie wtedy nie cieszyło i nic mi nie pomagało: wakacje, słońce, jedzenie. Wszystko było poza mną. Pomogły mi leki i psychoterapia. Ale jak już się z tego wyjdzie, to oczywiście ważne są dla naszego samopoczucia: sport, kontakt z naturą, las, słońce, spotkania z bliskimi, ze znajomymi. Ale w czasie depresji, kiedy jej nie leczysz, to wszystko nie ma znaczenia. I trzeba to ludziom jasno powiedzieć, bo siedzą w tych swoich czterech ścianach i myślą sobie: „Co ze mną jest? Wyszłam z ludźmi do kina, przebiegłam się, pogadałam z drzewami, ptakami, poleżałam na słońcu, a i tak czuję się fatalnie”. To wszystko zależy od skali nasilenia tej choroby. Choroby, którą specjaliści wiedzą, jak leczyć.
Czy w czasie leczenia depresji zdarzało Ci się sięgać po alkohol?
W tym czasie w ogóle nie piłam alkoholu, a teraz po wyjściu z depresji piję alkohol dwa, trzy razy w roku! Alkohol, narkotyki, stymulator to nie jest odpowiedź na chorobę psychiczną. To jest znak mnożenia. Jeśli ktokolwiek myśli, że napije się alkoholu i będzie mu lepiej, to się myli! Alkohol jest chyba najbardziej depresjogennym środkiem, jaki istnieje na świecie. Nie można pić alkoholu, jak się ma problemy psychiczne, bo to tylko pogarsza sytuację, choć pozornie wydaje się inaczej. Na drugi dzień jest dziesięć razy gorzej. Całe leczenie depresji, cała terapia, wszystko idzie wstecz. Narkotyki to samo! Można sobie wyobrazić, że wszystko, co nam sztucznie podkręca szybko nastrój, następnie w tym samym tempie musi pójść w dół. Wtedy nasz biedny mózg musi ciągle odrabiać te wahania nastroju, co jest bardzo obciążające dla osoby z chorobą psychiczną. Alkohol i narkotyki to gwóźdź do trumny.
Dziękuję, że podzieliłaś się z nami swoim doświadczeniem z depresją. To bardzo ważne, że coraz więcej znanych osób otwarcie mówi o swoim leczeniu, bo wciąż bardzo wielu Polaków, którzy chorują na depresję, nie sięga po profesjonalną pomoc.
Mnie to denerwuje, gdy ludzie piszą do mnie i proszą o poradę dotyczącą depresji. Celebryci nie są od tego, żeby uzdrawiać swoich fanów. Od tego są psychiatra, psycholog, psychoterapeuta. Koniec kropka.
A mnie denerwują pytania o modę na depresję. Nikt nie pyta, czy jest moda na chorowanie na raka, cukrzycę, astmę, bo czujemy absurdalność tego pytania. A o modę na depresję się pyta. Wiele osób myśli, że do „twarzy depresji” chcą dołączyć wszystkie znane osoby, a tak oczywiście nie jest. Często prowadzimy wieloletnie rozmowy z osobami, które ostatecznie decydują się wesprzeć naszą kampanię społeczną. Co sądzisz o „modzie na depresję”?
Udzielam tego wywiadu i dołączyłam do waszej kampanii po to, żeby wiele osób w Polsce – również osoby z mojego najbliższego otoczenia – zrozumiało, że depresja jest chorobą, a nie modą. Człowiek, który powie publicznie, że choruje na depresję, wcale nie staje się fajny. Wręcz przeciwnie – mierzy się z ostracyzmem. Czasami jest to rodzaj ulgi, odwagi, czasami element terapii, żeby to z siebie wyrzucić i powiedzieć głośno. Nie ma czegoś takiego jak „moda na obumieranie od wewnątrz”. Taka jest depresja.
Zdecydowanie mówienie o depresji wymaga odwagi i dlatego bardzo Ci dziękuję, że odważyłaś się powiedzieć otwarcie o swoim doświadczeniu. Depresja może dotknąć każdego z nas – bez względu na wiek, płeć, zamożność. W Fundacji Twarze Depresji nasi specjaliści na co dzień prowadzą bezpłatne zdalne konsultacje psychologiczne realizowane dzięki prywatnym darczyńcom i firmom partnerskim, takim jak Nationale-Nederlanden. Dla wielu osób nasza fundacja jest jedynym miejscem, gdzie zgłaszają się po pomoc – zdalną, bez wychodzenia z domu, bez poczucia wstydu związanego w wizytą w placówce zdrowia psychicznego. Ale lista wyzwań, przed którymi stoją osoby z depresją, jest bardzo długa: kolejki do specjalistów, a na wsiach czy w niektórych małych miejscowościach zupełny brak dostępu do specjalistów zdrowia psychicznego.
Stan polskiej psychiatrii i otaczanie opieką psychologiczną osób chorych psychicznie… Właśnie „osoby chore psychicznie” – jak one się kojarzą w naszym społeczeństwie? Ile jest krzywdzących stereotypów? Ludzie myślą, że to osoby, które są szalone, biegają po ulicy i zaczepiają innych. Są bardzo różne choroby psychiczne, które dotykają ogromną część ludzi na świecie, również dzieci, które – jak widać – mają bardzo poważne problemy psychiczne. Niestety, opieka psychiatryczna i psychologiczna w naszym kraju jest na poziomie zerowym.
W Polsce mamy nieco ponad cztery tysiące lekarzy psychiatrów, co oznacza, że na milion mieszkańców przypada dziewięćdziesięciu specjalistów. Gorzej jest tylko w Bułgarii. Dla porównania w Finlandii jest dwustu trzydziestu sześciu lekarzy psychiatrów na milion mieszkańców, w Szwecji dwustu trzydziestu dwóch, na Litwie dwustu dwudziestu pięciu, w Niemczech – dwustu dwudziestu trzech, a w Grecji dwustu dziewiętnastu. To dużo wyjaśnia, gdy uzmysłowimy sobie, że tylko na depresję oficjalnie choruje półtora miliona Polaków, a wiadomo, że choruje nawet dwa razy więcej. Wciąż tak wiele osób wstydzi się sięgnąć po profesjonalną pomoc, a jeśli się już na to odważą, dostęp do pomocy psychiatrycznej i psychoterapii jest bardzo trudny.
Dlaczego mózg jest większym powodem do wstydu niż d…? Jak masz hemoroidy, to idziesz do lekarza, rozkraczasz się na fotelu i się leczysz. Jak masz depresję i zaburzoną chemię w mózgu, to czemu wstydzisz się sięgnąć po pomoc? Nie rozumiem tego.
„Nie Mamy czego się wstydzić” – mówimy w naszej kampanii społecznej. Przypomnę, że trzy główne objawy depresji to obniżony nastrój, brak energii i utrata zainteresowań. Muzyka to Twoja pasja. Co się z nią stało w depresji?
Przestałam w ogóle śpiewać. Lubię śpiewać poza sceną. Zawsze śpiewam w samochodzie. Przez dwa lata nie wydobyłam z siebie głosu. W ogóle nie miałam na to ochoty. Pierwszy raz zaśpiewałam, gdy Maria Sadowska – reżyserka Dziewczyn z Dubaju – poprosiła mnie, żebym nagrała piosenkę do naszego filmu. Powiedziałam jej wtedy: „Nie, nie jestem w formie. Wolę zostać przy produkcji kreatywnej”. W tamtym czasie mój ówczesny mąż, główny producent, nie ułatwiał mi, delikatnie mówiąc, pracy na planie. Byłam wrakiem człowieka. Pamiętam, że nagrywałam tamtą piosenkę i płakałam potem w domu. Przez następny rok nawet nie pomyślałam o tym, żeby grać koncerty. Nie chciałam tego. Kojarzyły mi się wtedy tylko z nerwami, stresem. Potem zaczęłam brać leki i dwa miesiące później zaśpiewałam ten utwór na festiwalu. Od tamtej pory gram go na festiwalach często, jednak nadal nie wróciłam do moich tras koncertowych. Pierwszy raz stanę na scenie na mojej trasie koncertowej po tylu latach! Przez dwadzieścia lat miałam koncerty dzień w dzień! Rozumiesz, co znaczy dla piosenkarki nie śpiewać i nie chcieć tego przez trzy lata?
Rozumiem, że to było dla Ciebie niezwykle trudne…
Nie wychodził ze mnie głos. Takie zaciśnięcie w gardle, jakby nie można było oddychać. (cisza) Moja choroba wyniknęła z czynników zewnętrznych. Po pierwsze, któryś raz nie udaje mi się w związku, czuję się niechciana, niekochana. Wyolbrzymione w mojej głowie to, że do końca życia będę sama, bo przecież jestem już taka stara. No i jestem DODĄ. A to czasami przekleństwo, bo rodzi straszne kompleksy i nienawiść u partnera. Mam prawie czterdzieści lat, kolejny związek mi się sypie na oczach całej Polski. Po drugie, jak mogłam znowu dać się oszukać, nabrać, i znowu na oczach tylu ludzi. Po trzecie, przytulam wszystkie dziewczyny, które wyszły ze związków z przemocą psychiczną, bo wiem, co to znaczy. Po czwarte, że jestem osobą publiczną i zawsze wszystko jest moją winą. Wszyscy myślą, że to on mnie zostawił. Moje życie prywatne rozkładane jest na czynniki, a teorie spiskowe ludzi, którzy mnie przecież nie znają, zasypują portale internetowe. Mnie pęka serce, a ludziom popcorn od podgrzanej dramy. Nie wiedzą, jaka jestem. Nigdy się nie dowiedzą. No i jak żyć?
To jest dobre pytanie.
Na które każdy musi odpowiedzieć sobie sam.
Po tych wszystkich trudnych doświadczeniach, jaka jest Twoja odpowiedź na pytanie, jak mam żyć?
Z psychiką jest o tyle trudno, że od niej uzależniony jest cały nasz komfort życia. To nie jest tak jak z raną na nodze, która – choć boli, to i tak możemy znaleźć inne rzeczy, które dają nam mimo wszystko radość i możemy je robić nawet ze zranioną nogą. Jak siada psychika, to siada wszystko. Nic nie daje radości. Nie ma siły do poszukania czegoś innego, co może ucieszyć. Choćby przyjechał książę na białym koniu, choćbyś wygrała proces w sprawie kredytu frankowego, nic cię nie cieszy. Ludzie myślą, że jak wezmą jedną tabletkę antydepresyjną albo pójdą na jedno spotkanie z psychologiem, to od razu będzie lepiej, że będzie jak z raną na nodze, że od razu zacznie się robić strup i nie będzie bolało. Do leczenia depresji potrzebne są czas i cierpliwość. Nie narzucajmy sobie tej presji: „Kiedy ja się będę lepiej czuć?! No kiedy to się stanie? Ja chcę już! Dłużej nie wytrzymam!”. Trzeba na wstępie zaakceptować, że z depresji nie wychodzi się szybko, że jest to ciężka praca nad sobą, przy wsparciu specjalistów. Dajmy sobie czas na farmakoterapię i psychoterapię i wtedy efekty nas zaskoczą.
Dziękuję za rozmowę.
Urszula Dudziak – wybitna piosenkarka jazzowa, kompozytorka, autorka tekstów. Jej hit Papaja podbił serca ludzi niemal na całym świecie. Słynny „Papaja dance” tańczono w najodleglejszych zakątkach. Pełna optymizmu i radości artystka dołączyła do grona ambasadorów kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję.”. Na łamach magazynu „Twarze depresji” nr 5/2021 opowiedziała o najtrudniejszych chwilach w swoim życiu i jak udało się jej wyjść na prostą.
Bardzo dziękuję, że zgodziła się Pani zostać ambasadorką kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję.”. Nadal trudno namówić znane osoby do udziału w kampanii dotyczącej zdrowia psychicznego. Miała Pani wątpliwości, czy dołączyć do grona „twarzy depresji”?
Chciałabym wam bardzo pogratulować tej jakże potrzebnej kampanii i pomóc wam iść naprzód z tą wspaniałą inicjatywą. Cieszę się, że od lat zajmujecie się zdrowiem psychicznym. Pandemia uzmysłowiła nam, że już najwyższy czas podchodzić do tego tematu z należytym szacunkiem i uwagą. Bardzo dużo ludzi choruje na depresję. Szczególnie martwię się o dzieci, które nie rozumieją, co się dzieje. Miały zdalną szkołę. Nagle całe ich życie stanęło. Nie wiadomo co dalej. Myślę, że pandemia robi ogromną rysę w ich dzieciństwie, która zostanie z nimi przez całe życie. Dla mnie to jest zaszczyt być ambasadorką kampanii.
Dziękuję i wzajemnie! Dla nas jest zaszczytem, że wspiera Pani nasze działania.
Chcę zarażać ludzi optymizmem. Ja na szczęście mam taki charakter, że szybko odbijam się od dna. Mimo to znam dobrze depresję. Może nie z autopsji, choć też się zapadałam bardzo głęboko, ale moja córka cierpi na chorobę afektywną dwubiegunową, w której – jak nazwa wskazuje – na jednym biegunie jest depresja, a na drugim mania. Mika mówi o tym publicznie. Zaprzeczanie chorobom psychicznym nie pasuje do ludzi cywilizowanych. Dlatego całym sercem wspieram kampanię „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję.”. Jestem z wami i zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby pomóc ludziom, którzy zmagają się z chorobami psychicznymi. Chciałabym podkreślić również szacunek dla mojej córki, że zaczęła mówić publicznie o swojej chorobie, aby dać siłę innym ludziom w podobnej sytuacji, żeby wychodzili z tego „kokonu” wstydu i szukali pomocy. Ta pomoc jest – tylko trzeba się przełamać i powiedzieć sobie: „Tak, mam problem i wiem, że są ludzie, którzy mogą mi pomóc”.
Co Panią – matkę Miki – najbardziej zaniepokoiło? Które objawy zauważyła Pani jako pierwsze?
Miałyśmy ogromny problem, ponieważ Mika ma nie tylko chorobę dwubiegunową, ale jest też uzależniona od alkoholu. To się działo tuż po dwutysięcznym roku.
Ile miała wtedy lat?
Mika miała niecałe dwadzieścia lat. Piła alkohol i miała momentami etapy depresji, a innym razem manii. W ogóle nie mogłam do niej dotrzeć. Od razu szukałam dla niej pomocy u specjalistów, ale to było niezwykle trudne, ponieważ lekarze mówili: „Pani Urszulo, Mika najpierw musi przestać pić, bo jeżeli ona pije i ma objawy depresji, to nie wiemy, czy ta depresja jest rezultatem nadużywania alkoholu, czy wynika z innych czynników – biologicznych, genetycznych, środowiskowych, osobowościowych”. Nie wiedzieliśmy, co jest pierwsze: czy w związku z depresją sięga po alkohol, czy nadużywanie alkoholu powoduje depresję, bo wiadomo, że tak jest bardzo często. Walka o Mikę była naprawdę na śmierć i życie, żeby ją uratować i żeby przede wszystkim przestała pić. Na szczęście po kilku latach ciężkiej batalii, przekonywania, leczenia, udało się, ale ta droga była długa i kręta. Ona była w zamkniętych ośrodkach terapii uzależnień i uciekała. Nie da się opisać, co ja wyprawiałam, żeby jej pomóc. Ona potem mówiła: „Mama, daj mi święty spokój!”, ale ja absolutnie nie dawałam jej spokoju. Dopiero gdy przestała pić, lekarz psychiatra miał szansę postawić u niej prawidłową diagnozę. Stwierdził chorobę afektywną dwubiegunową. To wyznaczyło nam kolejną drogę walki o córkę, bo trzeba było znaleźć specjalistę, który nie tylko postawi diagnozę, ale będzie umiał leczyć tę chorobę. Dobór odpowiednich leków w tym przypadku jest bardzo trudny, ponieważ choroba ta ma dwa bieguny. Na jednym biegunie jest depresja, czyli w danym momencie człowiek mierzy się z tą chorobą. Na drugim biegunie jest mania, czyli stan absolutnie przeciwny, pobudzenia, wielkiej energii i wtedy człowiek potrzebuje leków. To była dla mnie, matki, wyjątkowo trudna droga przez nieznane tereny walki o zdrowie psychiczne mojego dziecka. Teraz byłoby nam łatwiej, bo – choćby za sprawą waszej kampanii – jest już mniej stereotypów. Ludzie tak nie wstydzą się o tym mówić. Wtedy Mika nic nie mówiła o swoim leczeniu. Teraz wyszła ze swoją chorobą do ludzi. Mówi o niej chętnie. Jest pod opieką świetnych specjalistów – ma psychologa i psychiatrę. Jej zdrowie ustabilizowało się i fantastycznie funkcjonuje. Kiedyś przeczytałam wywiad z lekarką, która też cierpi na chorobę afektywną dwubiegunową. Mówiła, że potrafi wychwycić u siebie przejście objawów z depresji w manię. I odwrotnie – dzięki temu bierze odpowiednie leki w odpowiednim momencie. W ten sposób może funkcjonować zupełnie normalnie. Na co dzień pomaga swoim pacjentom i choroba jej w niczym nie przeszkadza.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki