Tysiąc powodów by zostać - Ewelina Nawara - ebook + audiobook

Tysiąc powodów by zostać ebook i audiobook

Nawara Ewelina

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Życie w trasie koncertowej, od miasta do miasta. Sława, pieniądze i uwielbienie milionów kobiet. Noce spędzane na imprezach, gdzie alkohol miesza się z przygodnym seksem w upajających proporcjach. Pustka, z której istnienia nie zdaje sobie jeszcze sprawy. Zmęczenie pogonią za celami wyznaczanymi przez innych – wytwórnię, członków zespołu…

Spokojne życie w małym miasteczku. Wewnętrzna równowaga, spełnienie i pasja, która pozwala się utrzymać. Dni i noce leniwie upływające w Willow Creek, oazie spokoju w zabieganym świecie. Proste pragnie domku z ogródkiem i białym płotkiem dookoła. Dzieci, na które mogłaby przelać całe swoje uczucie…


Nie sądzili, że się odnajdą, ale otrzymali od losu tak niezwykłą szansę.

Ona da mu tysiąc powodów, by zostać. Ale czy sama będzie o nich pamiętać, gdy przeszłość brutalnie o sobie przypomni? Życie to nie proste równanie „za” i „przeciw”.  Wynik może Cię zaskoczyć!​
 

 

Mało jest książek, które wywołały we mnie tak wiele emocji, jak ta. Od radości, poprzez złość i płacz, ale każda z nich była potrzebna. Polecam to zbyt mało, ja mówię Wam, że musicie przeczytać „Tysiąc powodów, by zostać”.
Małgorzata Falkowska, autorka

 

 Klimatyczne amerykańskie miasteczko, gwiazda rocka i intrygująca dziewczyna, która piecze najlepsze na świecie ciasteczka z nadzieniem orzechowym. Szczypta humoru, rodzinny dramat i wielka miłość. Polecam wszystkim fankom dobrego romansu z muzyką w tle.
Agnieszka Zakrzewska, autorka

 

 Willow Creek urzeka czytelnika od pierwszych stron i to nie tylko swojskim klimatem. Tą małą społeczność tworzą ludzie o dobrych sercach, oferujący bezwarunkową pomoc i przyjaźń. Olivia po burzliwych przeżyciach w Nowym Jorku znalazła tutaj swoją szczęśliwą przystań. Kiedy na horyzoncie pojawia się Miles, światowej sławy rockman, dziewczyna postanawia zawalczyć o swoje szczęście. „Tysiąc powodów by zostać” to pierwszy tom świetnie zapowiadającej się serii! Jestem pewna, że i Wy pokochacie tę niewielką mieścinę i jej mieszkańców.
Agnieszka Raszeja, @fefiorka

 

 Czy małe senne miasteczko może stać się miejscem, w którym niespodziewanie rozkwitnie miłość? Tak, jak najbardziej! Dwoje ludzi z kompletnie różnych światów, przypadkowe spotkanie i tajemnice, które mogą wpłynąć na ich przyszłość – ta powieść to karuzela emocji, które nie pozwolą wam oderwać się od lektury. Z całego serca polecam!
Anna Jeziorska, Brunetka_czyta

 

 Znacie to uczucie, gdy książka, po którą sięgacie, wzbudza w Was sympatię już od pierwszej strony? Mnie taka sytuacja zdarzyła się w przypadku nowej powieści Eweliny Nawary. „Tysiąc powodów, by zostać” to trochę słodka, a trochę smutna historia dla fanów motywu małego miasteczka, gwiazdy rocka oraz brata najlepszego przyjaciela, która mówi między innymi o tym, że czasami życie daje nam jeden konkretny powód, aby wrócić do miejsca, które w przeszłości zostawiło się za sobą, a tysiąc kolejnych, aby zostać w nim na dłużej. 
Katarzyna Ewa Górka, @katherine_the_bookworm

 

 Przed Wami historia, która ma zadatki na to, aby znaleźć się na listach światowych bestsellerów. To świeża, niezwykle emocjonalna i szczera opowieść o dwóch pokiereszowanych duszach, która pokazuje, że prawdziwa miłość nie jest w stanie uchronić nas od cierpienia i bólu, daje jednak siłę, nadzieję i wiarę w to, że kiedyś wszystko będzie dobrze. Jest z jednej strony słodka, jak wypieki Olivii, z drugiej ostra i jednocześnie delikatna, jak muzyka Milesa. Poruszy nawet największego twardziela. Ogromnie polecam!
Monika Maliszewska, @maitiri_books

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 211

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 5 min

Lektor: Artur Ziajkiewicz
Oceny
4,3 (226 ocen)
135
49
26
12
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
cynka2

Nie oderwiesz się od lektury

Pełna emocji, poruszająca do głębi. Perspektywa choroby śmiertelnej przeplatana miłością, oddaniem i szczęściem to właśnie 'Tysiąc powodów, by zostać'. Polecam z całego serca 💕
30
ZaczytanaAlex

Nie oderwiesz się od lektury

Pełna historia o tym co tak naprawdę jest w życiu ważne.
20
Empaga

Nie oderwiesz się od lektury

świetna książka 🔥👍 polecam 👍 tylko, że trzeba czekać na następny tom. please bardzo 🥰 o pośpiech. nie odłożyłam wcale i chcę więcej. bardzo dobrze się czyta. historia ciekawa i wciągająca. więcej 😘
20
iCate0

Nie oderwiesz się od lektury

O moj boze, to bylo cudowne. Potrzebhje drugoego tomu na juz ❤️
20
jezabel

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna historia o miłości i rodzinnych więziach. Raz wywoływała uśmiech, raz łzy. Bardzo mi się podobała i czekam na kolejny tom. Gorąco polecam.
20

Popularność




„W życiu nic nie dzieje się bezprzyczyny,

być może te złe chwile musiały sięwydarzyć,

byśmy byli razem tu iteraz”.

Dla wszystkich tych, którzy idą doprzodu,

ciesząc się z najmniejszegosukcesu,

zostawiając za sobą złechwile.

An other chance to make a last from the start

You’re name is written on my heart

Take my hand and see how we have come so far

As we learned to live the way we are

Please reach out for me and open my eyes to see

[…]

Say you want me

Say you need me

Bring me closer to you

Let me show you how I feel

From the love who make you stronger

Let us make a brand new start

Say You Want Me

Myron

Rozdział 1

Olivia

Rozpoczął się nowy tydzień, kolejny poniedziałek, a jednak wszystko było takie samo. Żadnych nowości, spektakularnych zmian czy dramatów. Dokładnie tak, jak lubiłam. Kochałam swoją pracę, nie tylko ze względu na to, czym się zajmowałam, lecz także ze względu na miejsce, w jakim to robiłam. Sweet Tooth było jedyną cukiernią w Willow Creek, ale to nie dlatego mieliśmy klientów od rana do wieczora. Bobby, a właściwie Barbara, sprawiła, że miejsce przyciągało ludzi jasnym przytulnym wnętrzem i atmosferą, która aż zachęcała, by usiąść, wypić kawę i zjeść jedno z wielu dostępnych w ofercie ciastek. Nie skończyłam żadnej szkoły cukierniczej, Bobby dała szansę młodej dziewczynie, która każdą wolną chwilę spędzała w kuchni i metodą prób i błędów uczyła się sztuki cukierniczej. Do dziś nie zdradziła, dlaczego dała mi tę pracę ani co skłoniło ją do podzielenia się ze mną sekretnymi przepisami. Pracowałam w tym miejscu od dziewięciu lat i nie zamieniłabym tego na nic innego. Uwielbiałam piec, kochałam zapach czekolady i pieczonych jabłek. Niekoniecznie razem. Z przyjemnością formowałam maleńkie ciasteczka, ozdabiałam torty i babeczki, by później widzieć szerokie uśmiechy na twarzach klientów SweetTooth.

– Wcześnie dziś przyszłaś – odezwała się Bobby, gdy wkładałam do piekarnika ciasteczkamaślane.

Zawsze byłam pod wrażeniem, jak bezszelestnie potrafiła się przemieszczać. Jakninja.

– Nie mogłam spać. Zamiast przewracać się na łóżku z boku na bok, przyszłam dopracy.

– Potrzebujesz chłopaka, chociaż w twoim wieku to już bardziej odpowiednim słowem byłby mężczyzna. Ewentualnie jakiegośzwierzaka.

Przewróciłam oczami, bo znowu zaczynała tę samą gadkę. Gdyby nie fakt, że jej syn był ode mnie starszy o dziesięć lat i kompletnie nie interesowało go założenie rodziny, pewnie już dawno by nas zeswatała. W zasadzie próbowała, gdy Matt przyjechał do domu pomiędzy kolejnymi misjami. W życiu nie słyszałam, by ktoś kiedykolwiek w tak stanowczy sposób odmówił Bobby, bo ta kobieta była uwielbiana przez wszystkich mieszkańców WillowCreek.

– Olivio Davis, czy ty znowu przewróciłaś oczami? Biedna starsza pani chce ci tylko pomóc, a ty takreagujesz.

– Bobby – westchnęłam. – Kocham cię, ale twoje rady dotyczące mojego nieistniejącego życia miłosnego niepomagają.

– No widzisz, gdybyś mnie słuchała, to przynajmniej istniałoby to życiemiłosne.

Kochałam tę kobietę, była mi bliższa niż moja własna matka, ale jej porady randkowe były okropne. No i to nie tak, że w Willow Creek było pełno przystojnych, sympatycznych i do tego wolnych facetów. Było wręcz odwrotnie. Każdy fajny i dobrze wyglądający był już w szczęśliwym związku i mogłam sobie tylkopopatrzeć…

– Bobby, obiecuję ci, że jeśli w Willow Creek pojawi się samotny, heteroseksualny przystojny mężczyzna z miłym usposobieniem, umówię się z nim na randkę. Do tego czasu odpuść, proszę.

– Tylko dlatego, że ładnie prosisz, Liv.

Wiedziałam, że długo nie wytrzyma, ale cóż, było to lepsze niż codzienne wałkowanie tego samego tematu. Zaparzyłam kawę, specjalnie czekałam na Bobby, by wypić w jej towarzystwie. To był taki nasz rytuał. Każdego poranka, zanim zabrałyśmy się za pracę, siadałyśmy z kubkami aromatycznej kawy i rozmawiałyśmy. Czasami milczałyśmy. Ładowałyśmy baterie na cały dzień wykonywania obowiązków, które obie tak lubiłyśmy. Poza nami w Sweet Tooth pracowała jedna młodziutka dziewczyna, Lilly. Pomagała nam w weekendy, dzięki czemu ja mogłam mieć wolne soboty, a Bobbyniedziele.

– Tort dla Marcygotowy?

– Muszę go jeszcze udekorować. Umówiła odbiór na popołudnie, więc śmietana na dekoracji będzie wyglądałaidealnie.

Bobby pokiwała głową. Wiedziałam, że ona zrobiłaby dokładnie tosamo.

Marcy Jones zamówiła torcik czekoladowy dla syna, Archera, który kończył dwadzieścia osiem lat. Uśmiechałam się na samą myśl o tym, że matka szykowała drobną niespodziankę dla swojego dorosłego, żonatego syna. Podwójnie czekoladowy tort z dekoracją z bitej śmietany i czekoladowych makaroników był ulubionym wypiekiem Archera. Wiedziałam o tym ja, wiedziała Bobby i prawdopodobnie każdy mieszkaniec Willow Creek, bo sam zainteresowany głośno o tym mówił. Archer Jones był złotym chłopcem Willow Creek. Zabawny, uczynny, dusza towarzystwa. Do tego przystojny, z absolutnie cudownym uśmiechem, dzięki któremu potrafił zdobyć wszystko, czego pragnął. Miał jednak jedną dużą wadę – był szczęśliwie żonaty. W normalnych okolicznościach mogłabym rozważyć porwanie go, wywiezienie z Willow Creek i wywołanie u niego syndromu sztokholmskiego, by mieć swoje szczęśliwe zakończenie, ale niestety, jego żoną była moja najlepsza przyjaciółka, Samantha. To właśnie od niej wiedziałam, że Archer ustanowił zasadę, że świętuje i organizuje przyjęcia tylko w okrągłe urodziny. Dwudzieste ósme więc miały przejść bez echa, prezentów i imprezy. Zamiast tego jego matka przywiezie mu torcik, żona ugotuje ulubione danie na kolację, a ja, jak na dobrą przyjaciółkę przystało, przygotowałam dla niego makaronikiczekoladowe.

– Bujasz w obłokach, Liv. A piekarnik już drugi raz daje znać, że ciasteczka sągotowe.

Uśmiechnęłam się przepraszająco i otworzyłam piec. Cudowny maślany zapach rozniósł się po kuchni, budząc mój żołądek dożycia.

Przez kolejne dwie godziny przygotowywałam następne wypieki – drożdżówki, ciasteczka francuskie, tartaletki. Dopiero wtedy byłyśmy gotowe na otwarcie cukierni. Był to też moment, kiedy uciekałam na śniadanie do baru, który mieścił się na końcu ulicy. Serwowali tam najlepsze na świecie bułki śniadaniowe, więc codziennie o poranku wpadałam do nich. „Wspieram lokalny biznes”, powtarzałam sobie każdego dnia, by usprawiedliwić to, że nie robięśniadań.

Od kilku lat mieszkałam sama. Choć dom nie był moją własnością, dzięki dekoracjom tak o nim myślałam. I choć kochałam to miejsce – moją przytulną sypialnię z olbrzymim łóżkiem, salon z oknem wykuszowym, przy którym miałam zrobione siedzisko do czytania książek – nie spędzałam w nim wiele czasu. Nienawidziłam ciszy, której nie mogło wypełnić grające radio ani telewizor z włączonym serialem. W dni takie jak ten budziłam się przed świtem, tonąc w tej samotnej ciszy. Właśnie dlatego pojawiłam się w pracy skoro świt i zajęłam przygotowywaniem ciasteczek – by wypełnić pustkę, do której wciąż nie mogłam się przyzwyczaić. I nie byłam sama na świecie – tata mieszkał w Willow Creek i pracował w straży pożarnej, a matka żyła w Nowym Jorku, prawdopodobnie spotykając się z kolejnym dużo młodszym facetem. Jednak tatę widywałam jedynie raz w tygodniu, o ile nie pracował, a z matką… cóż, nie miałam z nią kontaktu od kilku lat. I nic nie wskazywało na to, by sytuacja miała się zmienić. Byłam więc ja, tata, który mnie kochał, ale miał swoje życie, i nieobecna matka. Na szczęście miałam Bobby, Sam, no i w pewnym sensie Archera. Ale każde z nich miało własne zmartwienia i problemy, małe radości, których nie musieli ze mną dzielić. A ja mieszkałam sama, każdego dnia robiąc dokładnie to samo, co poprzedniego. I nie miałabym nic przeciwko tej rutynie, wręcz bym się nią cieszyła, gdybym mogła z kimś dzielić się pięknymi porankami i długimi nocami. To było jedyne, czego pragnęłam. I czego prawdopodobnie nigdy niedoświadczę.

Zajęłam się więc pracą, dekorując tort dla Archera, sprzedając kolejne kawałki ciast i pudełka babeczek. Po południu Marcy przyjechała po słodką niespodziankę, jak zawsze zachwycając się moimwypiekiem.

– Livie, jesteś prawdziwą artystką. Archer będziezachwycony.

– Dziękuję, Marcy – odpowiedziałam. – Oczywiście, że będzie, w końcu tu jest tyyyleczekolady.

Zaśmiałyśmy się, bo to nawiązywało do powiedzonka Archera sprzed kilku lat. Na przyjęciu urodzinowym, na którym tort, o zgrozo, był waniliowy, jubilat już pod wpływem alkoholu zrobił wszystkim prawdziwy wykład. Według niego idealny tort to taki, w którym jest tyyyle czekolady. Oczywiście do demonstracji użył także rąk. Efekt był tak komiczny, że powiedzenie stało się anegdotą. Ale ten wykład podziałał i już nigdy więcej ani Samantha, ani Marcy nie próbowały zamówić dla niego innego tortu niż podwójnieczekoladowy.

– Może tym razem dasz się zaprosić na niedzielnyobiad?

– W niedzielę pracuję, Marcy, przecieżwiesz.

I naprawdę się z tego cieszyłam. Ostatnim, czego chciałam, to być piątym kołem u wozu na rodzinnym obiedzie Jonesów. Przyjęcia dla znajomych? Nie ma problemu. Lunch w towarzystwie Marcy i Sam? Oczywiście. Niedzielny obiad… wolałamspasować.

– Kiedyś cię w końcu namówię. Nie wierzę, że przez tyle lat jeszcze mi się to nie udało, a ty nie spróbowałaś mojej popisowej niedzielnejpieczeni.

Zapakowałam tort Archera, podliczyłam Marcy, pragnąc zakończyć tentemat.

– Może kiedyś – powtórzyłam moją stałą kwestię, ucinając temat.

Marcy zmarszczyła nos. Ten nawyk wielokrotnie wyśmiewała Samantha, więc z trudem zachowałam neutralny wyraz twarzy. Na szczęście zaraz wyszła z cukierni, a ja mogłam odetchnąć. Była świetną kobietą, ale czasami miałam wrażenie, że stara się zabardzo.

Twoja teściowa odebrała przesyłkę, wpadnę po pracy podrzucić prezent dlajubilata.

Wysłałam SMS-a do Sam, by uprzedzić ją, że zaraz będzie miała gościa. To kolejny urok mieszkania w Willow Creek. Ludzie, zamiast zapowiedzieć się telefonicznie, pojawiali się niespodziewanie u progu domu. A skoro były to urodziny Archera i wiedziałam, że oboje mieli wolne… Cóż, wolałam ich uprzedzić, zamiast słuchać później, jak Marcy nakryła ich naseksie.

Dzięki! Archer przed chwilą wrócił do domu i miałam mu pozwolić rozpakować jego prezent… jeśli wiesz, co mam namyśli!

Zaśmiałam się pod nosem, bo doskonale wiedziałam, co miała na myśli. Sama pomagałam jej wybrać odpowiednią bieliznę, z której mąż miał jąrozebrać.

Reszta dnia minęła bardzo przyjemnie. Uwielbiałam kontakt z klientami: słuchać ich krótkich opowieści, wymieniać się anegdotami. W Willow Creek dostałam to, czego brakowało mi podczas lat spędzonych w Nowym Jorku – poczucie przynależności. Tutaj wszyscy się znali, otwarcie ze sobą rozmawiali. Nie było ciągłego biegu, patrzenia wyłącznie pod swoje nogi, niezwracania uwagi na innych ludzi wokół. Mieszkańcy Willow Creek tworzyli społeczność, w której chciało się mieszkać, żyć i działać na jejkorzyść.

Zgodnie z obietnicą po drodze do domu podrzuciłam pudełeczko makaroników do Sam i Archera. Do pracy i z pracy jeździłam na rowerze, który podarował mi tata tuż po mojej przeprowadzce do WillowCreek.

– Wszystkiego najlepszego, mężu mojej przyjaciółki! – Przytuliłam Archera, gdy tylko Sam wpuściła mnie dodomu.

– Rozpieszczasz mnie, Liv. Dziękuję ci. – Wziął do ręki pudełeczko, które mu podałam. – Powiedz, że to makaroniki, a zaraz ci sięoświadczę.

Zaśmiałam się, bo oboje wiedzieliśmy, że nigdy by tego nie zrobił. No i Sam stała tuż obok i wszystkiemu się przysłuchiwała ze złośliwąminą.

– Archer, kochanie. Mówisz tak, jakby Liv chciała przyjąć twoje oświadczyny. A powiedz, po co jej chrapiący facet, który pożera wszystko, coczekoladowe?

Z tą dwójką nie było mowy o nudzie. Dogryzali sobie jak mało kto, ale nigdy nie słyszałam, by się kłócili. I po cichu zazdrościłam Sam. Nie Archera, ale takiego związku, kogoś, z kim można było śmiać się i płakać. Wspólnie iść przezżycie.

– Olivio, powiedz swojej przyjaciółce, by tak bezczelnie nie kłamała! – zwrócił się do mnie Archer z udawanąpowagą.

– Wybacz, chicks before dicks1 – powiedziałam, poklepując go poramieniu.

Nie zamierzałam zajmować im czasu. Jeszcze raz uściskałam Archera, życząc mu spełnienia marzeń, puściłam oko do Sam i zostawiłam ich samych. Wsiadłam na rower i wróciłam do domu. Wzięłam ciepły prysznic, wmasowałam w ciało ulubiony werbenowy balsam i ubrana w piżamę usiadłam w wykuszowym oknie z książką w ręce. Miałam w planach skończyć czytać ten romans, a raczej musiałam go skończyć, bo ciekawość nie pozwoliłaby mizasnąć.

Uwielbiałam zatapiać się w fikcyjnym świecie, czytać o bohaterkach, które odnajdowały miłość. Nieważne, czy był to romans współczesny, czy paranormalny – musiał mieć szczęśliwe zakończenie. Bo w książkach, inaczej niż w prawdziwym życiu, mogłam wybierać. Decydować, jak zakończą się losy pary. I stawiałam na „i żyli długo i szczęśliwie”, bo w prawdziwym życiu nie każdy otrzymywał takąszansę.

1W dosłownym tłumaczeniu „dziewczyny ponad kutasami”. Powiedzenie oznacza, że dziewczyna/przyjaciółka „stoi” wyżej w hierarchii od faceta. Myślę, że można je porównać do polskiej „solidarności jajników”, ale powiedzenie anglojęzyczne bardziej mi siępodoba.

Rozdział 2

Miles

– Midnight Beats! Midnight Beats! MidnightBeats!

Skandowanie tłumu przybierało na sile, zamiast słabnąć. Byli niezmordowani. Po blisko dwóch godzinach skakania, śpiewania i dobrej zabawy chcieli więcej. Pragnęli jeszcze zobaczyć nas na scenie.

Spojrzałem na moich przyjaciół, którzy podobnie jak ja byli naładowani energią, adrenaliną, czymś, co dostawaliśmy tylko nakoncertach.

– Słyszeliście, pragną więcej, pora na bis – powiedziałem do kumpli i odrzuciłem ręcznik, którym wycierałemtwarz.

Wbiegliśmy na scenę, wywołując jeszcze głośniejszą reakcję publiczności.

– Chyba nie macie nas dość – zaśmiałem się lekko do mikrofonu. – Ale niczego innego nie spodziewaliśmy się po mieściegrzechu!

Odpowiedział mi krzyk, który łechtał moje gwiazdorskie ego. Uwielbialinas.

– Dobra, Las Vegas, chcecie więcej? – nakręcałem ich. – No dalej, stać was na więcej! Chceciebis?

Odpowiedział mi dziki ryk skandujący nazwę naszego zespołu: MidnightBeats.

– No dobra, przekonaliście mnie. Ostatnia piosenka, a zarazem nasza pierwsza – powiedziałem. – MidnightLove.

To był nasz debiutancki kawałek, od początku do końca stworzony przez nas. Kochałem tę melodię, która wypływała prosto z naszych dusz. Flirtując z publicznością, zacząłem śpiewać refren, a ona wraz zemną:

Nic nie trwa wiecznie

O nie

Nawet miłość o północy

Nie ma ratunku

Dla kochających o północy

Specjalnie na bis powtórzyliśmy cały refren kilka razy, by pozwolić ludziom sięwyśpiewać.

– Byliście cudowni! – powiedziałem, gdy zamarły ostatnie uderzenia perkusji. – Do zobaczenia, LasVegas!

Tym razem po raz ostatni zbiegliśmy ze sceny. Od razu ściągnąłem mokrą koszulkę, która nieprzyjemnie kleiła się do mojegociała.

– Byliście niesamowici! – Victoria ekscytowała się i skakała jak maładziewczynka.

– Dzięki, Vicks.

Była córką naszego managera i towarzyszyła mu dziś za kulisami, a raczej towarzyszyła mu podczas całej trasy. Wcześniej nie dopuszczał jej tak blisko. Gabriel Mendoza wciąż uważał, że jego dwudziestojednoletnia córka jest małą dziewczynką i nie powinna widzieć muzyków rockowych zaliczających panienki po koncercie. Nie miałem pojęcia, jak udało jej się go namówić, by na koncert w Las Vegas mogła wejść za kulisy. I nie chciałemwiedzieć.

– Dziecinko, lepiej będzie, jeśli wrócisz do autobusu. Za chwilę Gabe wpuści fanki. – Mrugnąłem do niej, wywołując rumieniec na jejpoliczkach.

– To może, zamiast zabawiać się z fanką, zabawisz się ze mną? – zapytała i seksownie oblizałausta.

Nic nie mogłem poradzić na to, że mój kutas zareagował. Byłem naładowany po koncercie, ona miała czerwone usta i od razu wyobraziłem sobie je owinięte wokół penisa. Jednak pomimo tego jednoznacznego zaproszenia nigdy bym się nieskusił.

– Wybacz, maleńka. Nie w tymżyciu.

– W końcu mi ulegniesz, MJ! I to będzie spektakularne – odpowiedziała niezrażona mojąodmową.

W zasadzie od początku trasy ciągle musiałem jej odmawiać. Victoria była młoda, seksowna i zdecydowanie bardzo napalona na niegrzecznego muzyka. I choć nie miałbym nic przeciwko zabawieniu się z grzeczną dziewczynką, to Vicky była poza moim zasięgiem. Byłem przywiązany do swojego fiuta, a Gabe dość obrazowo wytłumaczył nam, co się wydarzy, jeśli któryś z nas dotknie jegocóreczki.

Nie zawracałem sobie głowy odpowiedzią na jej stwierdzenie. Zmarnowałem na to wiele czasu, a ona ciągle robiła podchody. Zamiast tego otworzyłem drzwi do garderoby, w której siedzieli już David, Nate, Lucas i Levi – pozostali członkowie Midnight Beats. Ze stolika zgarnąłem dwie butelki: jedną wody, drugą burbona i rozwaliłem się na kanapie obokNata.

– Cała butelka dla ciebie? Z czasem robisz się coraz bardziej samolubny, MJ – wytknąłmi.

– Stać cię na własną butelkę, dupku. Nie lubię siędzielić.

Odpowiedział mi śmiech pozostałych kumpli, bo wszyscy wiedzieliśmy, że to gówno prawda. Przez lata wspólnej pracy i koncertów dzieliliśmy się wszystkim, łącznie zkobietami.

Życie w trasie było ekscytujące, zwłaszcza na początku. Na naszych kontach pojawiały się coraz większe kwoty, z każdym występem publiczność była liczniejsza, a po koncertach przychodziły fanki. Kobiety gotowe na wszystko, spragnione emocji, byleby zaliczyć kogoś z Midnight Beats. Często trafiały się też takie, które lubiły seks i były bardzo, ale to bardzo otwarte. Wówczas… tak, wtedy dzielenie się nabierało zupełnie innegoznaczenia.

– Od razu mówię, że zaklepuję najbardziej cytatą laskę, jaka tu wejdzie. – Levi był nakręcony, dałbym sobie uciąć rękę, że zdążył już wciągnąć kreskę, zanimprzyszedłem.

Chciałem coś odpowiedzieć, ale Gabe otworzył drzwi i wpuściłdziewczyny.

– Panowie, ktoś do was – powiedział jakzawsze.

Nigdy nie spytałem, jak się czuł z tym, że przyprowadzał do nas laski, które zaliczaliśmy w garderobie, a później je wyprowadzał. Cóż, ustaliliśmy, że nikt nie przyprowadza panienki do autobusu, bo to był nasz dom w trasie. Na dotarcie do hotelu nie chcieliśmy tracić czasu, więc wyładowywaliśmy się za kulisami, nie martwiąc się, że ktoś zrobi nam fotkę z jakąś panienką. Szybki lub wolniejszy seks, autograf, buziak na do widzenia i tyle. Jechaliśmy do kolejnegomiasta.

Przyjrzałem się dziewczynom, które weszły do pomieszczenia. Blondynki, brunetki, rude. Szczupłe i te z bardziej ponętnymi kształtami.

– Cześć, MJ – wymruczała zgrabna blondynka. – Masz ochotę się stądurwać?

Parsknąłem cicho, bo najwidoczniej Gabe już nie bawił się w wyjaśnianie naszychzasad.

– Urwać? Nope. Bawimy się tutaj, a później każde idzie w swoją stronę.

Zmarszczyła nos, nie wyglądaław tej chwili już takseksownie.

– Tutaj? Przywszystkich?

– Przy wszystkich, ze wszystkimi też, jeśli masz ochotę – odpowiedziałem i ostentacyjnie rozpiąłemjeansy.

Sam nie wiem, dlaczego zachowywałem się wrednie. Byłem już zmęczony życiem w trasie, jednorazowymi numerkami i fałszywymi przyjaciółmi. Potrzebowałem wakacji, ucieczki od takiego życia, a wyżywałem się na dziewczynie, która przyszła tutaj w pogoni za ukrytymipragnieniami.

Dziewczyna pokręciła głową i podeszła do innej laski, niezbyt cichomówiąc:

– Ja spadam, nie pisałam się na grupowyseks.

Gdy wyszła, moi kumple byli już na różnych etapach zabawiania się z dziewczynami. Poczułem odrazę do siebie, do nich, do naszego stylu życia. Zapiąłem spodnie, wziąłem koszulkę z wieszaka, butelkę burbona i wyszedłem zpomieszczenia.

– Nie bawisz się z dziewczynami? – zapytał Gabe, który czuwał wpobliżu.

– Nope, idę sięprzewietrzyć.

Nawet się nie zatrzymałem, by z nim porozmawiać. Pociągnąłem łyk bursztynowegotrunku.

– MJ, weź swój telefon, twój brat dzwonił kilka razy. – Gabe podał mikomórkę.

Zmarszczyłem czoło, bo Archer raczej rzadko się ze mną kontaktował. Rozmawialiśmy przecież kilka dni temu, w jegourodziny.

– Dzięki, Gabe.

– Wejście na dach jest otwarte, mają tam rozłożone krzesełka. Wiesz, jakbyś chciał byćsam.

Pokiwałem głową i ruszyłem naschody.

Na dachu mogłem w końcu zaczerpnąć tchu. Oddychać pełną piersią. Pociągnąłem kolejny łyk i spojrzałem na rozciągające się przede mną światła Las Vegas. Uwielbiałem ten widok. I chyba tylko jeden inny mógł się z nim równać, ale tamtego nie widziałem od dłuższego czasu. Zachód słońca nad oceanem. Szum wiatru i cisza. Tak, tylko to mogło się równać z widokiem świateł LasVegas.

Wybrałem numer Archera, postanawiając zadzwonić, nim sięupiję.

– Cześć, gwiazdo rocka, zapomniałem, że masz dziś koncert. Inaczej nie dobijałbym się dociebie.

– Cześć, bracie, dopiero odzyskałem telefon. Cosłychać?

Czułem, że powód, dla którego dzwonił Archer, nie jest błahy, ale bałem się zapytać. Czy coś z ojcem? A może z Marcy? Kurwa, przecież niemożliwe, by Connor… Wyrzuciłem tę myśl z głowy. Ten dupek był zbyt uparty, by pozwolić odstrzelić sobie tyłek gdzieś napustyni.

– Miles… – Głos mu się załamał, a ja po raz pierwszy w życiu poczułem takistrach.

– Archer, przerażaszmnie.

Wsłuchiwałem się w ciszę po drugiej stronie słuchawki. Nie ponaglałem go, bo sam chciałem odwlec chwilę, w której zdradzi mi powód, dla którego cały dzień próbował się do mniedodzwonić.

– Potrzebuję cię w domu, Miles – wyszeptał, a po chwili usłyszałemszloch.

Mój młodszy brat płakał, a on nigdy nie płakał. Nigdy, od kiedy skończył dziewięć lat, nie płakał. A teraz słyszałem w słuchawce jego szloch i nie mogłem niczrobić.

– Co się stało? Archer, mów domnie.

– Dostałem wyniki. Mam to samo gówno, które miała mama. – Pociągnął nosem,a ja upuściłem butelkę na ziemię. – Nikomu nie powiedziałem. Musisz wrócić do Willow Creek, Miles.

Nic nie mogłoby mnie przygotować na te kilka słów, które właśnie powiedział. Na znaczenie, które się za nimikryło.

– Jutro będę – odpowiedziałem cicho. – Będzie dobrze, Archer. Będziedobrze.

– Nie będzie, Miles. Dlatego nie łap za kolejną butelkę i wróć do domu. Potrzebuję starszegobrata.

Po tych słowach się rozłączył, pozostawiając mnie z pędzącymimyślami.

Zostawiłem bałagan na dachu i zbiegłem na dół, doGabriela.

– Muszę wrócić do domu – wysapałem, biegnąc dogarderoby.

Otworzyłem drzwi trochę za mocno, uderzając nimi w ścianę. Ale miałem togdzieś.

– Wypad! – ryknąłem.

Dziewczyny piszczały i zakładałyna siebie ubrania, popędzane przez moich przyjaciół. Ja się tak nie zachowywałem, nie traciłem głowy, niepanikowałem.

Chaotycznie zbierałem swoje rzeczy, choć nie wiedziałem, po co. Dokumenty i portfel miałem w busie, telefon w kieszeni. Ubrania mogłem olać, przecież miałeminne.

– MJ, do kurwy, możesz mi powiedzieć, co to znaczy, że musisz wrócić dodomu?!

– Mój brat jest chory. Jutro muszę być w WillowCreek.

Próbowałem wyjść z garderoby, ale Gabriel złapał mnie za ramię i zatrzymał w miejscu.

– Przed wami koncerty w Los Angeles, Long Beach i zamknięcie trasy w Austin. Nie możesz wrócić do domu!

Po raz pierwszy, od kiedy razem pracowaliśmy, poczułem do niego nieopisaną wściekłość. Alkohol, wściekłość i żal napędzały moją agresję. Stanąłem więc blisko niego i wyryczałem mu w twarz:

– Gówno mnie obchodzą te koncerty! Chcesz, to wyjdź na scenę i śpiewaj za mnie. Ja wracam do domu.

Popchnąłem go i wyszedłem z budynku. W autobusie szybko zgarnąłem do torby trochę ciuchów, portfel i klucze. Nie było sensu wracać do Nowego Jorku, gdzie mieszkałem od kilkunastu lat. Zamiast tego zamówiłem taksówkę i w międzyczasie wyszukałem najszybszy lot do Alabamy. Jutro przed południem będę wdomu.

Rozdział 3

Olivia

Sobota była najbardziej znienawidzonym przeze mnie dniem tygodnia. Pranie w koszyku ze mnie drwiło, pościel czekała na zmianę, a kurz… kurz leżał i czekał, aż w końcu go zetrę. Obowiązki domowe, ble.

Jednak trzymałam się iskierki nadziei, jaką był babski wieczór z Samanthą. A raczej babskie popołudnie, które zmieni się w wieczór. Sam zarezerwowała nam wizytę na małe mani-pedi w jedynym salonie kosmetycznym w Willow Creek. I zapewne gdyby jego właścicielką nie była jej koleżanka, musiałybyśmy czekać na wolny termin, ale na szczęście wcisnęła nas. Później wizyta u fryzjera i okiełznanie moich długich blondwłosów.

Ale najpierw musiałam ogarnąćdom.

W soboty nienawidziłam siebie za zamiłowanie do kocyków, poduszek, książek i różnych bibelotów ustawionych na regałach. Pięknie to wyglądało, jednak podczas sprzątania dokładało tylko pracy, której i tak nienawidziłam. Mogłam spędzić cały dzień, gotując i piekąc, dekorując i nadziewając, ale gdy przychodziła pora na sprzątanie, odechciewało mi sięwszystkiego.

Tak wygląda dorosłość. Trzeba robić to, czego się nie lubi, by móc później zrobić to, na co sięczeka.

Spięłam włosy w kok, włączyłam radio i zabrałam się za porządki. Lokalna stacja puszczała to, co aktualnie było na topie. Ja jednak wolałam muzykę country, więc słuchałam ulubionej rozgłośni poświęconej temugatunkowi.

Po przeprowadzce do Willow Creek tata często żartował, że powinniśmy przeprowadzić się do Tennessee, bym mogła mieszkać w stolicy muzyki country. Takiego miałam wtedy bzika na punkcie tej muzyki. Po przeprowadzce z Nowego Jorku chłonęłam wszystko, co nie kojarzyło mi się z wielkim miastem. I tak jakoś zakochałam się w lekko chrapliwych głosach śpiewających do akompaniamentu gitary. Tak już zostało, więc dumnie nosiłam swoje kowbojki i słuchałam ulubionej muzyki. Country ewoluowało, lubiłam więc czasami włączyć stare kawałki, bez elektrycznej przeróbki. Jednak nie dziś. Dziś słuchałam współczesnej muzyki i, gdy śpiewałam z Thomasem Rhettem, jakoś lżej mi sięsprzątało.

– Jezu, Livie, ciesz się, że to ja przyszłam, a nie jakiś przystojniak. Gdyby usłyszał, jak śpiewasz, zwiałby, ile sił wnogach.

Prawie padłam na zawał, gdy usłyszałam głos Sam przebijający się przez muzykę. Odwróciłam się i rzuciłam w nią poduszką, którą miałam ułożyć na siedzisku przyoknie.

– A tobie nikt nie mówił, że należy pukać? – zapytałamironicznie.

– Niejaka Olivia Davis zaraz po przeprowadzce do tego domu powiedziała, że jej dom jest moim, a do siebie niepukam.

– Mądrala. Co tu robisz takwcześnie?

Byłyśmy umówione dopiero za dwie godziny, więc zaskoczyła mnie jej wizyta. Z reguły sobotnie poranki poświęcała Archerowi, ciesząc się tym, że żadne z nich nie musiało zrywać się z łóżka skoro świt. Podobał mi się ten ich zwyczaj, te kilka godzin tylko dlasiebie.

– Musiałam wyjść zdomu.

Spojrzałam na nią zdziwiona, bo nigdy nie słyszałam tych słów z jej ust. Kochała dom i uwielbiała męża. Usiadłam na sofie i poklepałam miejsce oboksiebie.

– Co sięstało?

Westchnęłasfrustrowana.

– No właśnie nie wiem. Najpierw unikał mnie przez kilka dni, a od wczoraj zrobił się… Nie wiem, taki dziwny. Upił się i po prostu na mnie patrzył. Ale w taki sposób, że jedyne, czego chciałam, to się ukryć, wiesz, o co michodzi?

Nie miałam pojęcia, więc pokiwałam przeczącogłową.

– Mam wrażenie, że – zaszlochała – Archer chyba znalazł kogośinnego.

Byłam dobrą przyjaciółką i tylko dlatego nie uderzyłam jej w głowę za te durnepomysły.

– Mówisz, że twój dorosły mąż się upił, patrzył na ciebie i przez to uważasz, że makochankę?

– Nigdy się tak nie zachowywał! Znasz go, był wesoły, radosny, zawsze obecny. A teraz jest cichy i cośukrywa.

Nie potrafiłam odnaleźć sensu w jej słowach. Znałam Archera, wiedziałam, ba, byłam pewna tego, że kocha Sam. I byłabym gotowa postawić wszystko, co mam, że tu musiało chodzić o coś innego. Jeśli Archer znalazł sobie kochankę, to nadzieja na miłość przestała