Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Bohaterki "Małych kobietek" są już dojrzałymi kobietami, a przez trudny, choć fascynujący okres dorastania przechodzą aktualnie ich dzieci i wychowankowie. Kobiety przykładają najwyższą wagę do zapewnienia im dobrego startu w przyszłość i wspierają się wzajemnie w tym trudnym zadaniu. Gromadkę ich podopiecznych tworzą chłopcy i dziewczynki o różnych charakterach, talentach i wrażliwości - każdy nastolatek wymaga indywidualnego podejścia.
Na podstawie "Małych kobietek" powstał hit kinowy z Emmą Watson i Timothée Chalamet w rolach głównych. Dostępny na Netflixie!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 298
Louisa May Alcott
Tłumaczenie Celina Kuszerówna
Saga
U progu życia
Tłumaczenie Celina Kuszerówna
Tytuł oryginału Jo's Boys
Język oryginału angielski
Copyright © 1886, 2021 SAGA Egmont
Zdjęcie na okładce: Shutterstock
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788728131343
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
„Nie uwierzyłabym nigdy, że tak wielkie zmiany zajdą tutaj w przeciągu ostatnich lat dziesięciu“, mówiła p, Ludwika Bhaer do p. Małgosi Brooke. Siedziały one w piękny dzień letni na werendzie w Plumfieldzie, a twarze obu tych pań wyrażały spokojną radość i zadowolenie.
— Bogactwo i wielka dobroć serca połączone z sobą mają taką czarodziejską siłę. Czy nie pięknym dziełem, czy nie wiecznym pomnikiem dla p. Lorenza jest utworzone przez niego kolegjum, a dla ciotki March nasze kochane Plumfield, rzekła p. Małgosia, rada zawsze pochwalić nieobecnych.
— Czy pamiętasz Małgosiu, jak głęboko wierzyłyśmy w dobre wróżki i jak piękne snułyśmy plany na wypadek, gdyby nam wolno było kiedyś wypowiedzieć trzy nasze życzenia. I naprawdę moje wszystkie pragnienia urzeczywistnione; mam trochę sławy, pieniądze i pracę, którą kocham nadewszystko, mówiła dalej p. Ludka, zakładając ręce na głowę i niedbałym ruchem plącząc swe długie, niesforne włosy, jak to zwykła była czynić, kiedy była jeszcze małą dziewczynką.
— Moje życzenia też spełnione zostały a i Amelka jest zupełnie szczęśliwa; ach gdyby tylko nasza droga mama, Jan i Eliza byli z nami, ciągnęła dalej p. Małgosia z lekkim drżeniem w głosie. Pani Ludka ujęła siostrę za rękę i siedziały tak obie długą chwilę w milczeniu, rozkoszując się pięknym widokiem i myśląc o drogich nieobecnych.
Rzeczywiście przypuścić możnaby było, że wróżki-czarodziejki zamieniły ciche Plumfield w małe ożywione państewko. Przebudowany i świeżo pomałowany dom, z doskonale utrzymanym ogrodem i murawą, miał jeszcze bardziej miły i gościnnie zapraszający wygląd, jak przed dziesięciu laty, gdy panowała tam mała gromadka znajomych nam chłopców, a pp. Bhaer z trudnością wiązali koniec z końcem. Na górze, gdzie w dawniejszych czasach puszczano latawce, wybudowane było wspaniałe kolegjum, utworzone z zapisu p. Laurenza starszego. Dorośli studenci chodzili teraz tam, gdzie poprzednio biegały nóżki dziecięce, i spora garstka dziewcząt i chłopców czerpała tam wiedzę.
Przy samym wejściu do Plumfieldu, ukryty wśród zarośli i pięknych rozłożystych drzew stał mały, żółty domek, przypominający bardzo Dow-Kot, na zachodzie na zielonej pochyłości błyszczały białe kolumny pięknego domku p. Teodora Laurenza, który po śmierci ojca przeniósł się też do Plumfieldu; od tego też czasu zaczęły zachodzić wielkie zmiany w życiu naszych znajomych.
Zmiany w ogóle szły na lepsze. Poczucie, że zmarli dużo dobrego pozostawili oni po sobie, osładza-ło rozpacz po stracie tak drogich osób. Każdy miał odpowiednią pracę w tym małym państwie, a pp. Bhaer i March, pierwszy jako dyrektor, drugi jako kapłan kolegium, ujrzeli na koniec życzenia swe urzeczywistnionymi. Siostry podzieliły między sobą opiekę nad młodzieżą, przyczym każda z nich wzięła na siebie zupełnie odpowiednią rolę: p. Małgosia była więc opiekunką i przyjaciółką wszystkich młodych dziewcząt, pani Ludka powiernicą i obrońcą wszystkich chłopców, a p. Amelka — szczodrą ofiarodawczynią. Pomagała ona wszystkim biedniejszym studentom i studentkom, przyjmowała ich u siebie tak gościnnie, że wkrótce piękny ich domek zasłużenie nazwany został Parnasem, gdyż pełen był zawsze muzyki, piękną i wszystkich tych dobrodziejstw kultury, do których tak chętnie garną się młode serca i umysły.
Pierwszych 12 chłopców rozeszło się naturalnie po całym świecie, ale wszyscy oni pamiętali stary Plumfield, wracali od czasu do czasu do niego z wszystkich stron świata, żeby opowiedzieć o swych nadzwyczajnych przygodach, pośmiać się, pogawędzić o przeszłości i wziąć się następnie do pracy z zdwojoną siłą, gdyż takie powroty dodawały im świeżej energji, pozostawiając w sercach miłe wspomnienie z lat młodzieńczych.
Postaramy się w kilku słowach opowiedzieć historję każdego z naszych dobrych znajomych.
Franz, już 26-letni młody człowiek, znajdował się obecnie w Hamburgu, w dużym handlowym domu jednego ze swych krewnych i miał tam bardzo korzystną posadę. Emil był najweselszym i najszczęśliwszym na świecie marynarzem. Wuj chcąc go zniechęcić do tego zawodu wysłał go w daleką i męczącą drogę, ale Emil powrócił do domu tak szczęśliwy i zachwycony, że nie można było już wątpić w jego powołanie. Jeden z krewnych nmieścił go przy swych statkach i chłopak był zupełnie szczęśliwy. Dan prowadził wciąż koczujące życie. Po ukończeniu swych geologicznych poszukiwań wraz z p. Hyde w Południowej Ameryce, powędrował on do Australji, obecnie zaś znajdował się w Kalifornji w poszukiwaniu złota. Alfred gorliwie pracował w konserwatorjum, szykując się do podróży do Niemiec, gdzie miał jechać na dwa lata dla wydoskonalenia się w muzyce. Tomek był na medycynie, starając się polubić swój przyszły zawód. Jakób pracował u swego ojca i pragnął na gwałt dorobić się majątku. Dolo wstąpił do kolegjum i chodził na prawo wraz z Jerzym i Antosiem. Biedny chory Dick umarł, jak również i nieszczęśliwy Karolek; biedacy byli tak mało rozwinięci fizycznie i duchowo, że życie ich nie byłoby szczęśliwe.
Robert i Teodorek na podstawie różnicy charakterów otrzymali przydomki „Lwa“ i „Jagnięcia“, gdyż Teodorek posiadał odwagę i ruchliwość króla zwierząt, a Robert swoją łagodnością przewyższał najspokojniejsze jagnię. Pani Ludka nazywała go swę „dziewczynką“ i uważała go za najlepsze i najposłuszniejsze dziecko na świecie, chociaż pod dobremi manierami i łagodnym charakterem, krył się duży zapas odwagi i wytrwałości. Ale Teodorek był wcieleniem wszystkich figli, fantazji, przywidzeń i wesołości jej własnego dzieciństwa. Ze swoją bujną i niesforną żółtą czupryną, długiemi kończynami, głośnym mówieniem i niestrudzoną ruchliwością stanowił on jedną z wybitniejszych osobistości Plumfieldu. Czasami chodził ponury, ale to nie trafiało mu się częściej jak raz na tydzień. W tych wypadkach cierpliwy Robert i p. Ludka wiedzieli jak z nim postępować. On był jej chlubą i radością jak i męką zarazem, gdyż będąc niezwykle zdolnym i rozwiniętym chłopcem, miał w sobie zarodki tylu talentów, że p. Ludka nieraz łamała sobie głowę, myśląc, co wyjdzie wreszcie z tego niezwykłego dziecka.
Adaś ukończył chlubnie kolegjum i p. Małgosia w głębi duszy postanowiła namówić go, aby został pastorem, z radością myśląc o tej chwili, kiedy ten młody duchowny wystąpi z pierwszym kazaniem, ale Adaś energicznie zaprotestował przeciwko planom matki, oświadczając jej, że ma już dosyć ślęczenia nad książkami, że chce poznać świat i ludzi, i biedna kobieta była prawdziwie zmartwioną, dowiedziawszy się, że syn jej pragnie próbować szczęścia na polu literackim.
Było to dla niej prawdziwym ciosem, ale wiedziała dobrze, że upierać się nie ma poco, liczyła też słusznie na to, że doświadczenie będzie najlepszym nauczycielem, mając wciąż jeszcze nadzieję, że kiedyś ujrzy go jako duchownego. Ciotka Ludka była srodze niezadowoloną, że w rodzinie będzie reporter i niezwłocznie nagrodziła go przezwiskiem „Dżenkins“. Jego skłonność do literatury cieszyła ją, ale z głębi duszy nienawidziła tej roli oficjalnego reportera. Adaś jednak wiedział czego chce i spokojnie przeprowadzał swe plany, nie zwracając uwagi na żale swych opiekunek ani na drwiny kolegów. Wuj Teodorek podtrzymywał jego zapał i przepowiadał mu nadzwyczajną przyszłość, powołując się na Dickensa i inne sławy, które od dziennikarstwa rozpoczynali swą karjerę a kończyli jako sławni powieściopisarze i publicyści.
Dziewczętom wszystkim powodziło się doskonale. Stokrotka jak zwykle łagodna i słodka była przyjaciółką i pociechą swej matki. Czternastoletnia Józia była wielce oryginalną osóbką, pełną najróżnorodniejszych pomysłów i fantazji, z których jedną z ostatnich była nieprzeparta chęć pójścia na scenę, co niepokoiło i śmieszyło zarazem p. Małgosię i Stokrotkę. Betsi wyrosła na wysoką, zgrabną i śliczną panienkę, wyglądającą nad wiek poważnie, z temi zawsze dobremi manierami i wykwintnym gustem, co wyróżniał i dawniej „małą księżniczkę“.
Odziedziczyła ona w dużym stopniu talenty rodziców, które ci rozwijali jej nie żałując pieniędzy ani starań.
Chlubą tego małego państwa była Andzia, w dzieciństwie niezwykle swawolna, niespokojna, pełna różnych figli, wyrosła na energiczną i nadzwyczajnie zdolną osóbkę. Mając lat 16 wstąpiła na medycynę, a teraz po czterech latach gorliwej pracy nie z mniejszą energją szła dalej; teraz, kiedy dzięki staraniom innych wykształconych kobiet uniwersytety i szpitale stały dla niej otworem, czuła że dojdzie do celu i stanie się pożytecznym członkiem społeczeństwa. Ani przez jedną minutę nie wahała się w postanowieniu od tej chwili, gdy będąc małą dziewczynką, siedząc na starej wierzbie przeraziła Stokrotkę, powiedziawszy jej z wielką stanowczością: „Nie chcę mieć rodziny, z którą tyle jest kłopotu, wolę mieć aptekę pełną flaszek, szufladek z lekarstwami; objeżdżać okolicę kabrjoletem i leczyć chorych“.
Przyszłość przepowiedziana przez małą dziewczynkę spełniała się ku wielkiej jej radości, i widocznem było, że nic na świecie nie zatrzyma jej w drodze.
Paru młodych ludzi starało się zmienić poglądy Ańdzi i nakłonić ją, aby zmieniła medycynę na „ładniutki domek i dzieci, któremi trzeba się opiekować“ o czem marzyła w dzieciństwie Stokrotka. Ańdzia jednak śmiała się z nich i wprawiała ich w przykre położenie gdy w stanowczej chwili brała ich za puls, lub kazała pokazywać sobie język.
Zniechęcani w ten sposób wielbiciele opuścili ją, prócz jednego młodzieńca, który nie zwracając uwagi na ciągłe jej odmowy, był stale, niezmiennie jej wiernym. Tomek był tak wierny przedmiotowi tej miłości z lat dziecięcych, jak Ańdzia swym „butelkom z lekarstwami“, miała ona zresztą dowód prawdziwie wzruszającego przywiązania, gdy Tomek wstąpił na medycynę, nie mając najmniejszego ku temu powołania, tylko aby być zawsze blizko swego ideału.
Ańdzia jednak była nieubłagana, a i Tomek również twardo stał na swym stanowisku, w głębi duszy pocieszając się nadzieją, że na początku swej praktyki nie wyprawi na tamten świat wielu swych pacjentów. Stosunki ich pomimo tego były bardzo przyjazne, chociaż nieraz pobudzali wszystkich do śmiechu, swemi ciągłemi wesołemi sprzeczkami.
Tego dnia, kiedy p. Małgosia z p. Ludką rozmawiały na balkonie, Tomek i Ańdzia zbliżali się szybko do Plumfieldu. Ańdzia szła prędko, głęboko zamyślona nad jakimś ciekawym przebiegiem choroby, a Tomek szedł za nią, chcąc udać przypadkowe spotkanie na drodze do miasteczka—był to jego zwykły manewr, który był powodem również częstych żartów ze strony ich p rzyjaciół.
Ańdzia wyrosła na bardzo ładną panienkę, różowe jej policzki jaśniały zdrowiem, jasne i duże jej oczy patrzały w świat mądrze i wesoło, ubrana była skromnie, lecz bardzo gustownie i szła lekko i zgrabnie jak młoda sarenka. Nieliczni przechodnie odwracali się za nią spoglądając z przyjemnością na miłą, zaróżowioną jej twarzyczkę, a młody człowiek, podążający za nią, podzielał widocznie ich zdanie, gdyż śpieszył co sił, chcąc jaknajprędzej zrównać się z nią na drodze.
„Hallo“, z cicha zawołał, napróżno starając się udać ździwienie z tak niespodziewanego spotkania.
„A to ty Tomku“, odezwała się uprzejmie.
— Zdaje się że tak. Myślalem sobie, że Cię dzisiaj tutaj spotkam, — i wesoła twarz Tomka jaśniała zadowoleniem.
— Wiedziałeś? A jak Twoje gardło? zapytała tonem wytrwałego specjalisty, którym zwykła była przemawiać aby przerywać zbytnie zachwyty.
— Gardło? O tak pamiętam! Jestem zdrów zupełnie, środek okazał się znakomitym. Nigdy więcej nie ośmielę się kpić z homeopatji.
— Śmieszny jesteś z temi pigułkami. Jeśli cukier mleczny leczy tak dobrze dyfteryt, trzeba to będzie sobie zanotować w pamięci. Oj Tomku, Tomku kiedy Ty nareszcie zmądrzejesz?
— Oj Ańdziu, Ańdziu kiedy nareszcie przestaniesz kpić ze mnie! — i obydwoje śmieli się wesoło patrząc na siebie, jak czynili i dawniej w tych dobrych czasach, które im zawsze żywo stawały w pamięci, za każdą bytnością w Plumfieldzie.
— Wiedziałem, że nie zobaczę Cię przez cały tydzień, jeśli jakimś sposobem nie dostanę się do szpitala. Ty zawsze tak jesteś zajęta, że nie sposób zamienić z Tobą nawet dwuch słów, tłomaczył się Tomek.
— Tobie też przydałoby się pracować więcej, naprawdę Tomku, jeśli poważniej nie zabierzesz się do pracy, nic z Ciebie nie będzie, powiedziała Ańdzia zupełnie poważnie.
— Dosyć mam tych lekcji, odparł z nieukrywanym wstrętem, chyba mam prawo na mały wypoczynek po całodziennej pracy nad trupami. Ja nie mogę nad tem ślęczyć długo, chociaż niektórym osobom sprawia to specjalną przyjemność.
— Dlaczego nie rzucisz medycyny i nie zabierzesz się do czegoś bardziej odpowiedniego dla Ciebie; zawsze mówiłam, że nie powinieneś był zapisywać się na medycynę, mówiła Ańdzia troskliwie, wpatru jąc się w zdrową twarz swego towarzysza i napróżno starając się znaleść na niej jakieś symptomaty choroby.
— Wiesz dobrze dlaczego wybrałem ten zawód, i możesz być pewną, że nie rzucę go, gdyby nawet okazał się dla zdrowia mego zabójczym. Być może, że wyglądam nawet zdrowo, ale cierpię na chorobę serca, od której wcześniej czy później zginę, gdyż na świecie całym jeden jest tylko doktór, który wyleczyć mnie jest w stanie, ale ten tego uczynić nie chce.— Tomek mówił to wszystko z posępną pokorą, jednocześnie wzruszającą i śmieszną. Zamiary jego były zupełnie poważne, i bez najmniejszej z jej strony zachęty, mówił jej o swych uczuciach przy każdej sposobności.
Ańdzia spochmurniała, ale przyzwyczajona do takich jego wybryków, wiedziała, jak z nim w takich wypadkach postępować należy.
— Doktór, o którym wspominasz mój Tomku, stara się leczyć Cię jedynym możliwym sposobem, ale niema chyba na świecie całym bardziej upartego chorego. Czy byłeś na ba u, na który Cię namawiałam?
— Byłem.
— I zająłeś się piękną Panną West?
— Tańczyłem z nią przez cały wieczór.
— Jakież więc są rezultaty dla Twego czułego serca?
— Niema najmniejszych. Raz ziewnąłem zupełnie otwarcie, nie myślałem zupełnie o częstowaniu jej, aż wreszcie z uczuciem ulgi oddałem ją pod opiekę matki.
— Powtarzaj kurację tę jak można najczęściej i zwracaj pilną uwagę na skutki. Jestem przekonaną, że w krótkim czasie będziesz uleczony.
— Pewny jestem, że środek ten nie odpowiada memu organizmowi.
— Zobaczymy! proszę się słuchać tylko mych przepisów, rzekła głosem zabawnie poważnym.
— Dobrze, doktorze, zastosuję się do nich.
Szli przez czas jakiś w milczeniu, ale wkrótce pod wpływem przyjemnych wspomnień, które nasuwały im stare znane przedmioty. Ańdzia zapomniała o ich małej sprzeczce i rzekła wesoło:
— Boże, jak wesoło bawiliśmy się w tym lesie, pamiętasz jak spadłeś z tego wielkiego drzewa orzechowego i mało nie złamałeś sobie karku?
— Jakżesz zapomnieć o tem? A jak Ty nacierałaś mnie piołunem, dopóki nie zamieniłem się w czerwonoskórego indjanina, a ciocia Ludka rozpaczała nad podartą kurtką — roześmiał się Tomek, w jednej chwili zamieniony w małego chłopaka.
— A jakieś podpalił dom?
— A Ty pobiegłaś ratować swoje gałganki.
— Ty jeszcze nie przestałeś zaklinać się po dawnemu.
— Ciebie jeszcze nazywają „wiercipiętą“.
— Stokrotka woła tak na mnie czasami. Kochana dziewczyna, nie widziałam jej już przez cały tydzień.
— Widziałam Adasia dzisiaj rano, mówił mi, że Stokrotka pomaga cioci Bhaer w gospodarstwie.
— Ona zawsze to robi, gdy ciocia Ludka nie może sobie poradzić ze swemi sprawami. Stokrotka jest wzorową gospodynią, i na nią radzę zwrócić baczniejszą uwagę, jeśli już nie chcesz pracować i nie możesz żyć bez miłości.
Alfred rozbiłby swe skrzypce o moją głowę, gdybym przez chwilę chociaż, pomyślał o czemś podobnym. Nie, dziękuję stokrotnie. Inne imię wraziło się tak w mym sercu, jak sina kotwica na mym ręku. Moja dewiza „nadzieja“, a Twoja — „wytrwałość“, zobaczymy, kto wytrzyma dłużej.
— Ty wciąż myślisz, że musimy trzymać się parami jak w dzieciństwie. W rzeczywistości jednak nic z tego nie będzie. Popatrz, jak pięknie wygląda stąd Parnas, rzekła poraz drugi zmieniając temat.
— Dom jest ładny, ja wolę jednak nasze stare Plumfield. Jak zdziwiłaby się ciocia March, gdyby zobaczyła jak wielkie zaszły tutaj zmiany—odrzekł Tomek. Zatrzymali się u bramy i przez chwilę patrzyli w milczeniu na ładny widok rozciągający się przed ich oczami.
Przeraźliwy krzyk wstrząsnął obojgiem. Wysoki chłopczyk z rozwichrzoną czupryną uciekał przed goniącą go dziewczynką, jak piórko przeskoczył przez parkan, dziewczynka zaś zaplątała się w żywopłocie i nie mogąc wydostać się stamtąd siedziała i śmiała się serdecznie. Jej czarne wijące się włosy i wyrazista twarzyczka tworzyły ładny obrazek. Kapelusz kołysał się na plecach, a na sukience widniały ślady przeprawy przez rzekę, gimnastyki po drzewach, przyczem od ostatnich usiłowań wydostania się, przybyło parę dużych dziur.
Pomóż mi wydostać się stąd Ańdziu, a Ty Tomku zatrzymaj Teodorka, porwał mi moją książkę i muszę mu ją odebrać—krzyczała Józia ze swych wysokości, zupełnie niezmięszana pojawieniem się swych przyjaciół.
Tomek szybko schwycił Teodorka za kołnierz, a Ańdzia w tym czasie uwalniała Józię od kolców, nie robiąc jej żadnych uwag, gdyż będąc sama w dzieciństwie niezwykle swawolnym dzieckiem, życzliwie odnosiła się do wszystkich figli i swawoli.
— Co się stało, Kochanie — zapytała spinając jej największą dziurę w sukience, w tym czasie kiedy Józia oglądała ślady okaleczeń na swych obu rękach.
— Uczyłam się swej roli na tym oto krzaku, gdy wtem Teodorek zakradł się znienacka i wytrącił mi z ręki książkę, która wpadła wprost do wody i zanim zdążyłam spuścić się na ziemię, uciekł. Oddaj mi ją natychmiast nieszczęsny, gdyż inaczej żle będzie z Tobą, krzyczała Józia, która śmiała i gniewała się naprzemian.
Wyrwawszy się z rąk Tomka, Teodorek przyjął niezwykle czułą pozycję i rzucając tkliwe spojrzenia na zmoczoną i oberwaną figurkę stojącą przed nim, wręczył jej książkę i robiąc komicznie sentymentalną minę zapytał:
— Co powiesz moja droga? skrzyżował przytem swoje długie nogi i straszliwie wykrzywił swoją ruchliwą twarzyczkę.
Oklaski z balkonu przerwały figle, i wszyscy razem pobiegli w tę seronę, zupełnie tak samo, jak i dawniej, gdy Tomek powoził czwórką a Ańdzia była jednym z lepszych koni w zaprzęgu. Zadyszani, zarumienieni ze zmęczenia i weseli przywitali się z paniami i usiedli na stopniach. W tym czasie P. Małgosia zszywała łachmany swej córki, a P. Ludka uspakajała Lwa i ratowała książkę.
Stokrotka przyszła aby przywitać się z przyjaciółką,—wszyscy mówili jednocześnie—zrobiło się gwarno.
— Do herbaty będą dzisiaj świeże ciasteczka; radzę Wam pozostać, ciasteczka Stokrotki zawsze są doskonałe, powiedział Teodorek uprzejmie.
— Teodorek zna się na tem doskonale, przeszłym razem zjadł sam 9 sztuk na jednym posiedzeniu, dlatego pewnie jest taki tłusty, rzekła Józia oglądając pogardliwie swego kuzyna, który chudy był jak szkielet.
— Muszę odwiedzić jeszcze Lucię Dow, zrobił jej się wrzód na palcu, który pora już przeciąć. Będę piła herbatę w kolegjum — odparła Ańdzia, sprawdzając w kieszeni, czy ma swoją szkatułkę z instrumentami.
— Dziękuję, ja też już iść muszę, Tomasza Merricewer, bolą powieki, obiecałam mu, że je zalapisuję. On nie wyda na doktora, a dla mnie będzie to doskonała praktyka — dodał Tomek niechcąc rozstawać się ze swym bóstwem, dopóki to będzie tylko możliwe.
Przestańcie! Stokrotka nie lubi, kiedy Wy okrutnicy zaczynacie mówićso swej robocie. Ciasteczka są nam bardziej w guście, i Teodorek słodko się uśmiechnął na myśl o tych przysmakach.
— Czy są jakieś wiadomości od admirała? zapytał Tomek.
— Jest w drodze do domu, i Dan prawdopodobnie też wkrótce będzie u nas. Tak chciałabym zebrać wszystkich mych chłopców, prosiłam tych podróżników aby przyjechali koniecznie na 12) lipca, jeśli już w żadnym razie nie uda im się wcześniej— rzekła P. Ludka promieniejąc z radości na samą myśl o powrocie chłopców.
— Stawią się wszyscy co do jednego, nawet Jakóbek zdecyduje się zarobić mniej o dolara i stawi się na Twój wesoły obiad Ciociu, roześmiał się Tomek.
Tego indyka odkarmiam specjalnie na tę uroczystość, już go nie gonię nawet, a przeciwnie staram się lepiej jeszcze tuczyć i on widocznie się poprawia — rzekł Teodorek ukazując na indora dumnie spacerującego po podwórzu.
— Jeżeli Fred wyjedzie w końcu tego miesiąca, trzeba mu będzie urządzić pożegnalny wieczór. On z pewnością powróci stamtąd jako znakomitość, — powiedziała Ańdzia do swej przyjaciółki.
Towarzyszka Stokrotki lekko pokraśniała, a muślinowe fałdki na piersi szybko podniosły się i opuściły od gwałtownego oddechu, ale odpowiedziała spokojnie — Wuj Teodorek mówi, że Alfred posiada rzeczywisty talent i po kilku latach pracy zagranicą będzie mógł mieć doskonałe stanowisko, jeśli nawet nie zostanie znakomitością.
— Młodzi ludzie rzadko stają się tem, czego się po nich spodziewają, dlatego lepiej jest niczego nie oczekiwać — powiedziała Pani Małgosia z westchnieniem. Jeśli z naszych dzieci wyrosną porządni i pożyteczni ludzie, będziemy z tego zupełnie zadowolnieni, chociaż naturalnym jest, że pragniemy dla nich zawsze sławy i powodzenia.
— Dzieci podobne są do moich kurczątek. Ten ładniutki kogucik najgłupszy jest ze wszystkich, a te długo-nogie straszydło postępuje tak jakby był tutaj królem conajmniej. Krzyczy tak głośno, że mógłby obudzić i umarłego, a ten ładny tylko chrypi i jest obrzydliwym tchórzem. Mnie zawsze wszyscy powstrzymują ale zobaczycie co będzie jak wyrosnę — mówiąc to Teodorek tak podobny był do swego długo-nogiego ulubieńca, że wszyscy wybuchnęli śmiechem z jego skromnych przepowiedni.
— Strasznie bym chciała żeby się Dan już gdzieś osiedlił, ma lat 25 i wciąż jeszcze wędruje po świecie, i nie ma żadnych bliższych stosunków, prócz nas—rzekła Pani Małgosia patrząc na siostrę.
Znajdzie w końcu odpowiednie miejsce, doświadczenie jest zawsze najlepszym nauczycielem. Ma on w sobie jeszcze dużo opryskliwości, ale za każdym jego pobytem tutaj, widzę zmiany na lepsze i nigdy nie przestanę w niego wierzyć. On może nigdy nie będzie znakomitością i nigdy zbytnio się nie wzbogaci, ale jeśli z tego szalonego chłopca wyjdzie porządny człowiek, będę już zupełnie z tego zadowoloną — powiedziała p. Ludka, która zawsze broniła swych „nieudanych“.
— Doskonale Mamusiu, nie daj krzywdzić Dana. On wart jest więcej od całego tuzina Jakóbków i Antosiów, którzy chwalą się swemi pieniędzmi i pysznią się niewiadomo czego. Zobaczycie, że Dan zrobi jeszcze coś takiego, że wszyscy z niego dumni będziecie — dorzucił Teodorek, którego miłość do dawniejszego „Dańcia“ powiększyła się przez podziw nad jego odwagą i męstwem.
Mam też to wrażenie, że słowa Twoje okażą się prawdziwemi. To jest właśnie taki człowiek, który okryje się sławą, zrobiwszy coś szalonego: wejdzie na Metternhorn, przepłynie pierwszy przez Niagarę lub znajdzie olbrzymie rudy złota. To jest jego sposób urządzania sobie życia i może być, że lepiej robi od nas, powiedział Tomek, który nabrał doświadczenia w tych kwestjach od czasu gdy wstąpił na medycynę.
— Naturalnie, że lepiej—powiedziała p. Ludka z przekonaniem. Wolę, żeby moi chłopcy poznali świat w ten sposób, aniżeli mieliby pędzić życie pośród pokus miasta, gdzie traci się czas i zdrowie. Dan musi torować sobie drogę to dodaje mu energji, uczy cierpliwości i samodzielności. Mniej daje mi powodów do obaw, niż Jerzy i Dolo, którzy wstąpili do kolegjum a są niedołężni jak nowonarodzone dzieci.
— Cóż robi Adaś? Jeździ od miasta do miasta, jako korespondent i pisze o wszystkiem, zacząwszy od kazań, skończywszy na sprawach wojennych, rzekł Tomek, któremu takie życie wydało się o wiele przyjemniejsze od jego wykładów i opatrunków w szpitalach.
— Adaś ma 3 aniołów stróży: dobre skłonności, dobry i subtelny gust i rozumną matkę. Nic się z nim złego nie stanie, a teraźniejsze doświadczenie przyda mu się na później, kiedy zacznie sam pisać, co z pewnością niedługo nastąpi, — rzekła p. Ludka proroczo, gdyż pragnęła mieć w swej gromadce nietylko kurczęta lecz i łabędzie.
— Otóż i on wykrzyknął z radością Teodorek i rzeczywiście po drodze do domu wiodącej, szedł śpiesznym krokiem młody człowiek, wymachując gazetą nad głową.
— Kurjer wieczorowy, dodatek nadzwyczajny, straszne zabójstwo. Roztrwonienie pieniędzy i ucieczka urzędnika banku. Strejk szkolny i wysadzenie w powietrze fabryki prochu — wykrzykiwał Teodorek biegnąc na spotkanie kuzyna z gracją młodej żyrafy.
— Admirał jest w porcie, niedługo będziemy go już tutaj mieli u siebie—krzyczał Adaś, szczęśliwy, że zwiastuje tak miłą dla wszystkich nowinę.
Radość zapanowała wielka, kurjer przechodził z rąk do rąk, gdyż każdy chciał sam przeczytać o tem jak „Brenda“ przybyła szczęśliwie do portu z Hamburga.
— On zjawi się z pewnością jutro z całą kolekcją morskich straszydeł i z mnóstwem nieskończonych opowieści. Widziałem go; jest czarny jak cygan, ogromnie wesoły i pachnie smołą i morzem. Pewno otrzyma tutaj miejsce oficera okrętowego, gdyż poprzednik jego ma złamaną nogę — dodał Adaś.
— O jak bardzo pragnęłabym mu ją nastawić westchnęła Ańdzia w myśli wyobrażając sobie jak interesującą byłaby taka operacja.
— Co porabia Frantz? — zapytała p. Ludka.
Proszę sobie wyobrazić, że się... żeni. Pierwszy z naszej kompanji. Tak Cioteczko, trzeba się będzie z nim pożegnać. Nazywa się Ludmiła Hildegard-Blumental, jest z dobrej rodziny, dosyć zamożna, ładna i naturalnie anioł dobroci. Frantz chce uzyskać pozwolenie od Wuja a wtenczas ze spokojnym sumieniem zacznie urządzać sobie szczęśliwe życie uczciwego mieszczanina. Daj mu Boże dużo lat szczęścia.
— Bardzo jestem rada; tak mi jest przyjemnie jak moi chłopcy zakładają sobie ogniska domowe. Jeśli wszystko dobrze się ułoży, będę spokojną o Frantza — powiedziała p. Ludka składając ręce z wyrazem wielkiego zadowolenia.
— Ja również, westchnął Tomek patrząc z pod oka na Ańdzię. Człowiek dąży do tego aby nie zbić się z drogi, i wszystkie dobre dziewczęta powinny wychodzić zamąż jak najprędzej. Prawda Adasiu?
— Jeśli znajdzie się odpowiednia ilość wybranych. Przecież procent kobiet szczególniej w Ameryce jest o wiele większy, czem tłomaczy się może, ten wysoki stopień kultury, który posiadamy, — odpowiedział Adaś, który pochylony nad krzesłem matki dawał jej sprawozdanie ze spędzonego dnia.
— W tem kryje się wielka prawda, gdyż dla karjery jednego mężczyzny od urodzenia do śmierci potrzebne są połączone starania 3 lub 4 kobiet. Wy chłopcy jesteście kosztownemi tworami, na szczęście jeszcze, matki, siostry, żony i córki lubią swą pracę i sumiennie ją spełniają, inaczej dawno zniknęlibyście z powierzchni ziemi, — powiedziała p. Ludka uroczyście, zabierając się do koszyka z bielizną; cała zawartość jego potrzebowała gruntownej reperacji, gdyż skarpetki szanownego profesora miały zawsze nieszczęsny wygląd a synowie jego, podobni byli pod tym względem zupełnie do ojca.
— W takim razie ten „nadmiar“ kobiet znajdzie dla siebie dostateczną ilość pracy, nad temi pomocy potrzebującemi mężczyznami i ich rodzinami. Coraz bardziej upewniam się o prawdziwości mych poglądów i bardzo jestem rada, że zawód mój da mi możność, przeżyć swe życie niezależnie i pożytecznie, pozostawszy „starą panną“.
Specjalny akcent położony na ostatnich słowach wydarł ciężkie westchnienie z ust Tomka i serdeczny śmiech wśród obecnych.
Bardzo jestem zadowolona i dumna z Ciebie moja Ańdziu i wielkie pokładam w Tobie nadzieje, bo rzeczywiście potrzebne nam są takie energiczne i dzielne niewiasty. Mnie się chwilami wydaje, że i moim powołaniem było pozostać się samą, ale obowiązek wskazał mi inną drogę i wcale tego nie żałuję, powiedziała p. Ludka tuląc do siebie niebieską i bardzo podartą skarpetkę.
— Ja także. Cóżbym ja robił bez mojej nieocenionej mateczki? — dodał Teodorek, tuląc się serdecznie do p. Ludki, wskutek czego, oboje zniknęli za olbrzymią gazetą, którą przez parę minut czytał uważnie nasz niesforny chłopak.
— Mój drogi chłopcze, gdybyś Ty od czasu do czasu chciał myć ręce, Twe pieszczoty nie byłyby tak zgubne dla mych konierzyków. Nic, nic mój skarbie ja nie protestuję przeciwko brudom, jeśli Ty mnie kochasz i Pani Ludka wysunęła się z poza gazety z miną bardzo zadowoloną, chociaż włosy jej zaplątały się o guziki Teodorka, a kołnierzyk powędrował na bok.
Wtem Józia, która uczyła się roli na drugim końcu werendy, z krzykiem wyskoczyła na środek i z takim patosem wypowiedziała monolog Julji nad grobem, że chłopcy poczęli oklaskiwać ją gorąco, Stokrotka drgnęła nerwowo, a Ańdzia szepnęła „zbytni wysiłek mózgu dla jej lat“.
Zdaje się, że trzeba będzie się pogodzić z tą myślą Małgosiu — Józia jest skończoną aktorką, nam nigdy nie udało się tak zagrać nawet w „Przekleństwach Wiedźmy“ — rzekła p. Ludka rzuciwszy młodej aktorce w hołdzie parę kolorowych skarpetek, gdy ta zarumieniona i zadyszana z gracją padła na dywan.
— To jest kara za moją chęć pójścia na scenę w dzieciństwie. Teraz rozumiem doskonale, co czuła biedna nasza mama, gdy ją błagałam o pozwolenie pójścia na scenę. Nie ja tu mogę decydować ale bardzo możliwe, że jeszcze raz będę musiała zrezygnować ze swych nadziei i pragnień. W głosie jej słychać było wyrzut i Adaś lekko rozdrażniony, podniósł siostrę z ziemi, surowo jej przykazawszy „zaprzestania podobnych głupstw w towarzystwie“.
— Zostaw mnie — parsknęła jak zagniewany kotek.
Podniosłszy się, złożyła głęboki ukłon i zameldowawszy, że kareta czeka, ruchem pełnym gracji zaczęła zstępować ze stopni werendy, wlokąc za sobą czerwoną chustkę Stokrotki, mającą zastępować jej płaszcz.
— Czyż ona nie jest zabawna, gdyby nie ona, czasami nie wytrzymałbym w domu, ale trzeba z nią postępować inaczej — mówił Teodorek, patrząc z gniewem na Adasia, który siedząc na stopniach werendy zapisywał coś w notesie.
— Z obojgiem Was trudno jest postępować, ja to jednak lubię. Nam trzeba zamienić się z Tobą Małgosiu, Ty weź Roberta, a ja Józię. W Twym domu zapanuje niezmącony spokój, a w moim wieczny rozgardjasz. A teraz muszę iść opowiedzieć Teodorkowi o wszystkich zaszłych nowinach. Chodź Małgosiu ze mną; mały spacer odświeży Cię — i w słomkowym kapeluszu Teodorka, p. Ludka w towarzystwie swej siostry poszła w kierunku Parnasu, pozostawiwszy: ciasteczka pod opieką Stokrotki, ugłaskanie Józi — Teodorkowi, a pacjentów Tomka i Ańdzi do ich najmiłościwszego rozporządzenia.
––––––––––
Nazwa Parnasu odpowiadała bardzo miejscowości i muzy musiały być widocznie tego dnia w domu, gdyż wszystko to, co widziały i słyszały siostry naprowadzało na tę myśl. Przechodząc koło otwartego okna zajrzały do bibljoteki, państwo Klio, Melpomeny i Uranji zabawiało się w sali, gdzie garstka młodzieży tańczyła i powtarzała sztukę. Erato spacerowała po ogrodzie ze swym ukochanym, a w pokoju gdzie stało pianino sam Febus asystował przy śpiewie dobrego chóru.
Nasz stary przyjaciel Lorenze był już podstarzałym Apollonem, ale takim ładnym i pełnym życia jak i dawniej, chociaż czas zamienił figlarnego chłopca na szlachetnego i spokojniejszego mężczyznę. Kłopoty i zmartwienia, nie mniej jak bogactwo i szczęście dobrze wpłynęły na niego; na ostatnią wolę wuja patrzał jak na dług święty, który wypełniał sumiennie. Niektórym ludziom potrzebne jest szczęście i powodzenie w życiu dla ich intelektualnego rozwoju, dla drugich pożyteczniejszy jest cień i lekkie dotchnięcie smutków robi ich o wiele lepszemi; pan Teodor Lorenze należał do pierwszej kategorji. Pani Amelka do drugiej. Życie ich od czasu ich ślubu było jednym pięknym poematem nie tylko pełnią szczęścia i harmonji, lecz bogatym w treść i uszlachetnionym tym przejęciem się do otaczających, które może tak wiele ździałać, gdy dobrobyt i rozsądek idzie w parze z niezwykłą dobrocią serca.
Dom ich był urządzony z wielkim komfortem, ale wszystko było w dobrym guście, nieprzeładowane, gospodarze zapraszali sobie do pomocy różnych artystów i całość domu była prześliczną. Pan Lorenze mógł do woli napawać się muzyką i był szczodrym protektorem dla tej kategorji ludzi. Pani Amelka opiekowała sfę malarzami i rzeźbiarzami i jeszcze bardziej przywiązała się do sztuki od czasu gdy jej podrastająca córka mogła dzielić z nią zachwyty jej i pracę. Pani Amelka należała do rzędu kobiet, które będąc najbardziej oddanemi matkami i żonami, nie wyrzekają się swych zamiłowań i talentów, które mogą przynieść im i innym ludziom przyjemność. Siostry wiedziały gdzie jej szukać i pani Ludka udała się wprost do pracowni, gdzie znalazła matkę i córkę przy pracy. Betsi z zapałem lepiła biust dziecka, matka jej zaś wykańczała pięknie odrobioną głowę swego męża. Czas nie położył pieczęci na pani Amelce, gdyż szczęście zachowało jej młodość, a dobrobyt dał jej ramki, których pragnęła. Amelka była wysoka, elegancka kobieta, gdyż pomimo prostoty w ubraniu, wyglądała zawsze bardzo szykownie, dzięki wybrednemu gustowi, z którym wybierała swe suknie i gracji, z którą takowe nosiła. Ktoś powiedział o niej:
— „Nigdy nie wiem jak ubraną jest pani Lorenze, na mnie robi ona wrażenie najbardziej eleganckiej kobiety na świecie“.
Pani Amelka ubóstwiała swą córę, która odziedziczyła po matce zgrabną figurkę, niebieskie oczy, delikatną cerę i piękne złote włosy, które upinała tak jak matka na tyle głowy, od ojca wzięła zaś śliczny nos i usta, co było źródłem zachwytu dla matki. W prostym płóciennym fartuchu okrywającym ją całą było jej bardzo do twarzy. Z całym zapałem oddając się swej pracy nie widziała zachwyconych spojrzeń matki i ciotek, śledzących każdy jej ruch. Z zadumy wyrwał ją wesoły głos pani Ludki.
— Przyjaciółki drogie, porzućcie wasze cuda i posłuchajcie mych nowin.
Artystki porzuciły swoje zajęcie i z radością witały swych gości, chociaż one przerwały im ich ukochaną pracę. Po chwili nadszedł, zawezwany przez panią Małgosię, pan Lorenze, i usiadłszy między niemi z zajęciem jął słuchać nowin tyczących się Frantza i Emila.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.