Ucieczka z marszu śmierci - Gwen Strauss - ebook + książka

Ucieczka z marszu śmierci ebook

Strauss Gwen

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Prawdziwa historia ciotecznej babki autorki, Helene Podlaski, która przewodziła grupie dziewięciu kobiet w ruchu oporu, które uciekły z niemieckiego obozu pracy i przez dziesięć dni przedzierały się przez linię frontu, aby wrócić do Paryża.

Dziewięć, niespełna trzydziestoletnich agentek, które we Francji czynnie uczestniczyły w akcjach ruchu oporu, m.in. przemycały broń i ukrywały żydowskie dzieci, zostało aresztowanych przez francuska policję. Były torturowane przez gestapo i deportowane do Niemiec. Kobiety zaprzyjaźniły się i w ostatnich dniach wojny, podczas marszu śmierci, dokonały brawurowej ucieczki. Przedarły się przez linię frontu i wróciły z Niemiec do Paryża.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 424

Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Dziewięć kobiet

Hélène Pod­lia­sky, moja cio­teczna bab­cia, nazy­wana przez pozo­stałą ósemkę „Chri­stine”. W chwili aresz­to­wa­nia miała dwa­dzie­ścia cztery lata i dzia­łała w Résistance w pół­nocno-wschod­niej Fran­cji. Zna­ko­mita inży­nierka, wła­dała pię­cioma języ­kami. Pod­czas ucieczki uzna­wana za przy­wód­czy­nię.

Suzanne Mau­det (Zaza), przy­ja­ciółka Hélène ze szkoły śred­niej. W chwili aresz­to­wa­nia miała dwa­dzie­ścia dwa lata i współ­pra­co­wała z Auberge de Jeu­nesse w Paryżu. Świeżo po ślu­bie z René Mau­de­tem, wzięła na sie­bie rolę kro­ni­karki. Po woj­nie napi­sała opty­mi­styczną książkę o ucieczce, która osta­tecz­nie została wydana w 2004 roku.

Nicole Cla­rence odgry­wała ważną rolę w Résistance. Została aresz­to­wana w Paryżu dzień po swo­ich dwu­dzie­stych dru­gich uro­dzi­nach. Była jedną z „57 tysięcy”, słyn­nego ostat­niego trans­portu więź­niów depor­to­wa­nych z Paryża w sierp­niu 1944 roku, kilka dni przed wyzwo­le­niem mia­sta.

Made­lon Ver­stij­nen (Lon), jedna z dwóch Holen­de­rek w gru­pie. Przy­je­chała do Paryża, żeby z bra­tem dzia­łać w holen­der­skiej siatce ruchu oporu. W chwili aresz­to­wa­nia miała dwa­dzie­ścia sie­dem lat. Ona i Hélène naj­le­piej w gru­pie mówiły po nie­miecku, więc dzia­łały jako zwia­dow­czy­nie. Uparta i odważna, w 1991 roku spi­sała swoje wspo­mnie­nia z ucieczki.

Guil­le­mette Daen­dels (Guigui), przy­ja­ciółka Lon z Holan­dii. W chwili aresz­to­wa­nia miała dwa­dzie­ścia trzy lata, dzień wcze­śniej przy­je­chała z Lon do Paryża. Miała pogodne uspo­so­bie­nie i była w gru­pie dyplo­matką. Zaprzy­jaź­niła się bli­sko z Meną.

Renée Lebon Châtenay (Zinka), naj­od­waż­niej­sza z grupy. Miała dwa­dzie­ścia dzie­więć lat, kiedy poszła do wię­zie­nia szu­kać męża i została aresz­to­wana. We fran­cu­skim wię­zie­niu uro­dziła dziecko. Człon­kini siatki Comète, poma­gała w ucieczce do Hisz­pa­nii alianc­kim żoł­nie­rzom, któ­rzy utknęli we Fran­cji.

Joséphine Bor­da­nava (Josée), Hisz­panka, naj­młod­sza z dzie­wiątki. W chwili aresz­to­wa­nia w Mar­sy­lii miała dwa­dzie­ścia lat. Wycho­wała się w rodzi­nie zastęp­czej na połu­dniu Fran­cji. Dzia­łała w siatce Mar­cel i dostar­czała paczki ukry­wa­ją­cym się żydow­skim dzie­ciom oraz rodzi­nom człon­ków ruchu oporu. Znana z pięk­nego głosu.

Jacqu­eline Aubéry du Boully (Jacky), wdowa wojenna; pod­czas ucieczki zacho­ro­wała na bło­nicę. W chwili aresz­to­wa­nia w Paryżu miała dwa­dzie­ścia dzie­więć lat. Pra­co­wała w siatce Bru­tus. Była twarda, otwar­cie wyra­żała swoje zda­nie, skłonna do soczy­stych prze­kleństw. Razem z Nicole była jedną z „57 tysięcy” w ostat­nim trans­por­cie z Paryża w sierp­niu 1944 roku.

Yvonne Le Guil­lou (Mena) współ­pra­co­wała z holen­der­skimi siat­kami ruchu oporu w Paryżu. W chwili aresz­to­wa­nia miała dwa­dzie­ścia dwa lata. Roz­flir­to­wana, cza­ru­jąca i kapry­śna, wiecz­nie zako­chana. Pra­cu­jąca dziew­czyna z Paryża, lecz jej rodzina pocho­dziła z Bre­ta­nii.

Mapa

Rozdział pierwszy

Hélène

Hélène Pod­lia­sky

Kobieta wyrwała się z sze­regu i wbie­gła w łan falu­ją­cego, żółto kwit­ną­cego rze­paku. Zry­wała kwiaty gar­ściami i wpy­chała sobie do ust. Cho­ciaż były wycień­czone i pół­przy­tomne, wszyst­kie ją zauwa­żyły i przez kolumnę prze­bie­gła iskra paniki. Wstrzą­śnięta Hélène cze­kała na nie­uchronny strzał z kara­binu. Serie z kaemów dosię­głyby całej grupy – może nawet ich. Straż­nicy nie wahali się tego robić: bez namy­słu strze­lać w sze­regi, żeby dać im nauczkę. Ale nic się nie wyda­rzyło. Sły­chać było tylko nie­prze­rwany stu­kot drew­nia­ków na tysią­cach masze­ru­ją­cych stóp.

Kiedy kobieta wró­ciła do kolumny, Hélène zauwa­żyła, że twarz miała całą w żół­tych plam­kach; uśmie­chała się.

Wtedy druga kobieta wbie­gła na pole i zerwała tyle kwia­tów, ile zdo­łała, zbie­ra­jąc je w wyświech­taną bluzę. Kiedy wró­ciła do sze­regu, kobiety prze­py­chały się, żeby roz­trzę­sio­nymi rękami zry­wać kwiaty i natych­miast je zjeść.

Dla­czego uszło im to na sucho?

Wczo­raj jedna z nich, tylko kilka sze­re­gów przed Hélène, zgi­nęła od strzału w głowę, kiedy pró­bo­wała pod­nieść nad­gniłe jabłko.

Hélène się rozej­rzała. Kolumna mocno się roz­cią­gnęła. Mię­dzy rzę­dami i gru­pami były luki. Ni­gdzie nie mogła dostrzec straż­ni­ków.

– Teraz! – szep­nęła gorącz­kowo do Jacky i szturch­nęła ją łok­ciem.

– Ale mia­ły­śmy cze­kać do zmroku – odpo­wie­działa cicho zagad­nięta gło­sem zachryp­nię­tym i prze­ra­żo­nym.

Hélène klep­nęła Zinkę w ramię.

– Patrz! Nie ma straż­ni­ków!

– Oui, widzę. – Zinka kiw­nęła głową i chwy­ciła Zazę za rękę. – To nasza szansa.

Doszły do zakrętu. Z drogą, którą szły, krzy­żo­wała się grun­tówka, a rów­no­le­gle do niej biegł głę­boki rów. Hélène wie­działa, że to ide­alny moment. Masze­ro­wały w dwóch rzę­dach, wszyst­kie obok sie­bie, więc nikt nic nie zauważy. Zinka, Zaza, Lon, Mena i Guigui, które szły przed nimi, wyśli­zgnęły się, a w ich ślady poszły Hélène z Jacky, Nicole i Josée. Piąta kobieta z ich rzędu wzdry­gnęła się i stwier­dziła, że jest zbyt zmę­czona.

– No to ją zostawmy! – syk­nęła Hélène i pocią­gnęła przy­ja­ciółki. – Szybko!

Było ich razem dzie­więć. Trzy­ma­jąc się za ręce, wymknęły się bokiem z kolumny i jedna po dru­giej wsko­czyły do rowu. Poło­żyły się pła­sko na ziemi w naj­głęb­szym miej­scu, gdzie zie­mia była wil­gotna. Hélène czuła, jak mocno wali jej serce. Tak bar­dzo chciało jej się pić, że pró­bo­wała lizać błoto. Nie była w sta­nie się unieść, żeby spraw­dzić, czy zaraz ich ktoś nie odkryje, czy nie zosta­nie zastrze­lona w rowie pod­czas liza­nia ziemi. Spoj­rzała na Lon, która wpa­try­wała się w drogę.

– Co widzisz? – spy­tała szep­tem. – Widać nas?

– Tylko stopy. – Lon obser­wo­wała cią­gnące się bez końca sze­regi wlo­ką­cych się z tru­dem kobiet, nie­któ­rych boso, nie­któ­rych w drew­nia­kach. Wszyst­kie były ubło­cone, bose stopy były czer­wone i krwa­wiły.

Lon zapew­niła, że z drogi ich nie widać. Zresztą kolumny mijały po dro­dze tyle tru­pów, że leżące na dnie rowu kobiety mogły ucho­dzić za kolejne zwłoki.

Obej­mu­jąc się nawza­jem ramio­nami, z biją­cymi ser­cami cze­kały, aż w oddali ucich­nie szu­ra­nie drew­nia­ków. Kiedy kolumna znik­nęła z pola widze­nia i nie sły­szały już ryt­micz­nego tupotu, Lon powie­działa:

– Jest czy­sto.

– Dalej! Musimy się stąd ruszyć.

Hélène wstała i popro­wa­dziła je rowem w prze­ciwną stronę. Ale wkrótce zabra­kło im tchu i ogar­nęła je naj­praw­dziw­sza eufo­ria. Wygra­mo­liły się z rowu i padły na pole. Leżały tam, wpa­try­wały się w niebo, kla­skały i histe­rycz­nie się śmiały.

Udało im się! Ucie­kły!

Teraz jed­nak znaj­do­wały się w samym środku Sak­so­nii, oto­czone prze­ra­żo­nymi i wro­gimi nie­miec­kimi wie­śnia­kami, nara­żone na spo­tka­nie ze wście­kłymi, ucie­ka­ją­cymi eses­ma­nami i armią radziecką oraz krą­żą­cymi nad gło­wami alianc­kimi bom­bow­cami. Miały nadzieję, że gdzieś w pobliżu znaj­dują się Ame­ry­ka­nie. Znajdą ich albo zginą pod­czas tych poszu­ki­wań.

○ ○ ○

Moja cio­cia, tante Hélène, była piękną młodą kobietą. Miała wyso­kie czoło i sze­roki uśmiech, kru­czo­czarne włosy i ciemne oczy pod sze­rokimi, zmy­sło­wymi brwiami. Wyda­wała się mała i deli­katna, lecz wyczu­wało się w niej ukrytą siłę. Nawet w póź­nym wieku, kiedy ją zna­łam, nosiła się po kró­lew­sku; zawsze ele­gancko ubrana, z nie­na­gan­nym mani­cure’em, biła od niej inte­li­gen­cja. Na zdję­ciach z czasu, kiedy miała dwa­dzie­ścia parę lat, wyglą­dała na opa­no­waną i mądrą. Była uro­dzoną przy­wód­czy­nią.

W maju 1943 roku dołą­czyła do Résistance, dzia­łała w Bureau des opérations aériennes (BOA) na region M. BOA powstało w kwiet­niu tam­tego roku i odgry­wało rolę łącz­nika mię­dzy For­ces françaises de l’intérieur (FFI, nazwy tej Char­les de Gaulle uży­wał na okre­śle­nie Résistance) a Anglią. Miało zapew­niać prze­pływ agen­tów i wia­do­mo­ści oraz przyj­mo­wać zrzuty broni. Region M, naj­więk­szy w FFI, obej­mo­wał Nor­man­dię, Bre­ta­nię i Ande­ga­we­nię. Tuż przed lądo­wa­niem w Nor­man­dii pro­wa­dze­nie dzia­łań na tym tery­to­rium miało klu­czowe zna­cze­nie i było nie­bez­pieczne. Gestapo chwy­tało i zabi­jało alar­mu­jąco wielu przy­wód­ców i bojow­ni­ków. W ner­wo­wych mie­sią­cach poprze­dza­ją­cych D-Day region Hélène był obsza­rem inten­syw­nej aktyw­no­ści zarówno ruchu oporu, jak i gestapo, które podej­mo­wało coraz bar­dziej bez­względne i roz­pacz­liwe próby roz­bi­cia pod­zie­mia.

Hélène miała dwa­dzie­ścia trzy lata, kiedy wstą­piła do orga­ni­za­cji. W prze­rwie w stu­diach na Sor­bo­nie na wydziale fizyki i mate­ma­tyki objęła ważne sta­no­wi­sko che­miczki w fabryce lamp. Ale kiedy jej dzia­łal­ność w Résistance nabrała roz­ma­chu, zwol­niła się z pracy, żeby cał­ko­wi­cie poświę­cić się walce z Niem­cami. Rodzi­com nakła­mała w kwe­stii swo­jej pracy. Przy­jęła pseu­do­nim „Chri­stine” i w nazi­stow­skich aktach figu­ruje pod tym imie­niem1. W gru­pie kobiet, które razem ucie­kły, zawsze tak była nazy­wana.

Jej dowódcą był Paul Schmidt „Kim”. Na początku wojny stał na czele eli­tar­nego oddziału fran­cu­skiej pie­choty gór­skiej. W 1940 roku wal­czył w Nor­we­gii, jego bata­lion został ewa­ku­owany do Anglii i tam Schmidt leczył się z cięż­kich odmro­żeń. Gdy wyzdro­wiał, wstą­pił do For­ces françaises de l’intérieur i pota­jem­nie wró­cił do Fran­cji. W marcu 1943 roku objął kie­row­nic­two BOA i zor­ga­ni­zo­wał wiele „komi­te­tów powi­tal­nych” na pół­nocy kraju. Hélène nale­żała do czter­na­ściorga agen­tów, któ­rych zwer­bo­wał. Odpo­wia­dała za wyszu­ki­wa­nie miejsc dla zrzu­tów spa­do­chro­no­wych. Przy każ­dym zrzu­cie musiała zebrać zespół bojow­ni­ków, który cze­kał w goto­wo­ści na lądo­wi­skach. Wkrótce jej obo­wiązki roz­sze­rzyły się o nawią­zy­wa­nie łącz­no­ści mię­dzy róż­nymi siat­kami Résistance w regio­nie M. Aby wymie­niać z Lon­dy­nem infor­ma­cje o wyda­rze­niach w tere­nie, szy­fro­wała i odszy­fro­wy­wała wia­do­mo­ści nada­wane przez radio.

Wycze­ki­wała na peł­nię księ­życa, kiedy samo­loty mogły doko­nać zrzutu nocą. Na trzy dni przed wyzna­czo­nym ter­mi­nem słu­chała radia. Tajne kody nada­wano w BBC pod­czas spe­cjal­nego pięt­na­sto­mi­nu­to­wego pro­gramu radio­wego Les Français Par­lent aux Français (Fran­cuzi mówią do Fran­cu­zów). Hélène czę­sto zasta­na­wiała się, co zwy­kli słu­cha­cze myślą sobie, kiedy sły­szą słowa w rodzaju: „les souliers de cuir d’Irène sont trop grands” (skó­rzane pan­to­fle Irène są za duże).

Cze­kała z zebraną grupą w cie­niu drzew oka­la­ją­cych nie­duże pole na ulu­bio­nym przez nią lądo­wi­sku w Semblançay koło Tours. Nasłu­chi­wali sil­ni­ków zbli­ża­ją­cych się samo­lo­tów. Włą­czyła latarkę i nadała alfa­be­tem Morse’a uzgod­niony zestaw liter. Ode­tchnęła z ulgą, kiedy samo­lot odmru­gał do niej świa­tłami.

– Teraz – szep­nęła, a bojow­nicy jeden pod dru­gim, jak kostki domina, zapa­lali lampy, które wyzna­czały obwód strefy zrzutu. Samo­lot zato­czył kilka kół. Serce Hélène biło mocno, pomy­ślała, że miesz­kańcy wsi usły­szą gło­śny ryk sil­nika albo zoba­czą białe spa­do­chrony, które opa­dały, poły­sku­jąc w świe­tle księ­życa. Gdy zasob­niki ude­rzyły o zie­mię, jej ludzie wybie­gli je pozbie­rać. W środku znaj­do­wała się broń ręczna, mate­riały wybu­chowe, nowy nadaj­nik i nowe szy­fry. Aby pod­nieść morale jej grupy, Bry­tyj­czycy dorzu­cili cze­ko­ladę i papie­rosy.

Kiedy wypy­chali kie­sze­nie papie­ro­sami, a ple­caki bro­nią, usły­szeli, że samo­lot wraca i znów zaczyna krą­żyć. Zamarli. Coś jesz­cze spa­dało, widoczne na noc­nym nie­bie. Hélène zoba­czyła zarys syl­wetki czło­wieka, który opa­dał na zie­mię pod bia­łym jedwab­nym spa­do­chro­nem. Szybko roz­dzie­liła resztę zawar­to­ści zasob­ni­ków mię­dzy ludzi i kazała im się roz­pro­szyć. Lepiej, żeby już ich nie było, kiedy spa­do­chro­niarz wylą­duje; im mniej osób wie, tym lepiej. Zostało tylko dwóch ludzi, żeby pomóc przy ukry­wa­niu zasob­ni­ków i zako­py­wa­niu spa­do­chro­nów. Nie po raz pierw­szy poża­ło­wała, że nie może zacho­wać tego pięk­nego jedwa­biu na uszy­cie sukienki. Ale takie były roz­kazy.

Tajem­ni­czy męż­czy­zna wypiął się z uprzęży i zapa­lił papie­rosa. Sta­nął z boku i patrzył, jak Hélène dyry­guje dwoma bojow­ni­kami. Ona też go nie zacze­piała. Chciała zebrać myśli, zanim zaczną roz­ma­wiać. Poza tym tę fazę ope­ra­cji nale­żało prze­pro­wa­dzić szybko. Musieli się ulot­nić z miej­sca zrzutu w ciągu pięt­na­stu minut, żeby nikogo nie było w oko­licy na wypa­dek, gdyby ktoś dostrzegł spa­do­chrony lub usły­szał samo­lot.

Wresz­cie Hélène pode­szła do nie­zna­jo­mego. Był wysoki i szczu­pły. Kiedy się zacią­gał papie­ro­sem, ognik roz­bły­skał i mogła zoba­czyć jego kan­cia­stą twarz o ostrych rysach. Wyda­wał się roz­ba­wiony.

– Nie powie­dzieli mi, że będę odbie­rać żywy ładu­nek – zaczęła, z tru­dem ukry­wa­jąc gniew.

– Fan­tas­sin – odparł i wycią­gnął do niej rękę. Nie­chęt­nie ją uści­snęła. – A ty pew­nie jesteś Chri­stine? Wiele o tobie sły­sza­łem.

– Dla­czego nie sły­sza­łam nic o tobie? Nic nie przy­go­to­wa­łam.

Kiedy cze­goś się bała, jej głos brzmiał gniew­nie. Fan­tas­sin zna­czyło po fran­cu­sku „żoł­nierz pie­choty”, a swój kryp­to­nim przy­bysz dorzu­cił szep­tem. Był kimś waż­nym. Cie­szyła się, że jest ciemno i nie mógł zoba­czyć jej rumień­ców.

– Nie chcie­li­śmy ryzy­ko­wać, żeby ktoś się dowie­dział o moim powro­cie do Fran­cji. Szkopy zin­fil­tro­wały nasze siatki. Musimy być bar­dzo ostrożni.

Podał Hélène papie­rosa i ogień. Zyskała dzięki temu chwilę na myśle­nie.

– Ale nie wiem, dokąd mam cię zabrać – powie­działa, zrzu­ca­jąc maskę suro­wo­ści.

– Ufamy ci. Zatrzy­mam się u cie­bie, dopóki nie nawiążę kon­taktu.

Nie spy­tał jej. To był roz­kaz. I wyda­wał się roz­ba­wiony jej zakło­po­ta­niem. Gdyby mama się dowie­działa… – pomy­ślała. Matka cho­dziła do szkoły, gdzie chłopcy i dziew­czynki byli cał­ko­wi­cie roz­dzie­leni, a zakon­nice, które ich uczyły, kazały dziew­czyn­kom odwra­cać wzrok, kiedy prze­cho­dziły obok budynku chłop­ców, żeby unik­nąć pokusy grze­chu.

Hélène miesz­kała w sąsied­nim mia­steczku, spory kawa­łek jazdy rowe­rem od miej­sca zrzutu. Fan­tas­sin miał czarną skó­rzaną teczkę, którą pod­czas skoku przy­piął sobie do ręki, żeby nie zgi­nęła. Teraz podał ją Hélène i powie­dział, że mogą jechać rowe­rem razem. Usia­dła z tyłu. Jedną ręką ści­skała teczkę, a drugą trzy­mała się tego dziw­nego męż­czy­zny, który powiózł ich w ciemną noc. Pró­bo­wała nie obej­mo­wać go zbyt mocno, ale czuła cie­pło bijące z jego ple­ców. Nie roz­ma­wiali, tylko udzie­lała mu wska­zó­wek, gdzie skrę­cić. Kilka razy kazała mu zejść z roweru i ukry­wali się za mur­kiem albo krza­kami, żeby spraw­dzić, czy nikt ich nie śle­dzi. Było to ruty­nowe dzia­ła­nie, a tam­tej nocy nale­żało zacho­wać szcze­gólną ostroż­ność.

Długa jazda w wil­gotny wcze­sny pora­nek pozwo­liła jej opa­no­wać zde­ner­wo­wa­nie. Przy­je­chali na miej­sce tuż przed wscho­dem słońca. Była wyczer­pana. Miała nie­wiel­kie miesz­ka­nie: duży pokój z anek­sem kuchen­nym i maleńką sypial­nią. Zde­cy­do­wała, że odda mu swoje łóżko, a sama będzie spać w więk­szym pokoju. Ale kiedy zna­leźli się już w miesz­ka­niu, poczuła nagłe onie­śmie­le­nie. Powie­działa sobie w duchu, że wyko­nuje tylko swoje zada­nie. Sta­nęła wypro­sto­wana.

Fan­tas­sin poło­żył teczkę na kuchen­nym stole i otwo­rzył ją. Była pełna pie­nię­dzy, ni­gdy w życiu tyle nie widziała. Podał jej plik bank­no­tów.

– Nie – powie­działa i poczuła, że się czer­wieni. – Nie chcę pie­nię­dzy. Robię to dla Fran­cji, to zaszczyt.

Uda­wała obu­rze­nie, ale tak naprawdę była prze­ra­żona. Nie chciała, by pomy­ślał, że jest „taka”.

– To nie dla cie­bie, tylko dla całej grupy. Dla ludzi, któ­rzy byli z tobą w nocy.

– Oni też robią to dla Fran­cji – odpo­wie­działa natych­miast, bez zasta­no­wie­nia, co nie zda­rzało jej się czę­sto.

– No to dla rodzin, dla rodzin tych, któ­rzy się poświę­cili – stwier­dził.

Kiw­nęła głową, ponie­waż miał rację. Duma i nie­zręcz­ność sytu­acji zabu­rzyły jej myśle­nie. Wiele osób ukry­wało się i nie mając dostępu do kar­tek na żyw­ność, gło­do­wały. Pie­nią­dze na pewno im pomogą. Musi wziąć się w garść. Ode­tchnęła głę­boko.

– Pew­nie jesteś zmę­czona. – Jego głos zła­god­niał. – Ile masz lat?

Odparła, że kilka tygo­dni temu skoń­czyła dwa­dzie­ścia cztery.

Usiadł na krze­śle obok sofy i zapa­lił papie­rosa. Zapa­no­wała długa cisza.

– Będziesz spać w sypialni – powie­działa po chwili.

– Nie, dzię­kuję, tu będzie mi wygod­nie. – Wska­zał kanapę.

Kiedy Hélène zapro­te­sto­wała, że prze­cież jest wyż­szy rangą, odparł:

– Ow­szem, jeste­śmy żoł­nie­rzami, ale, pro­szę, pozwól mi być rów­nież dżen­tel­me­nem.

Fan­tas­sin tak naprawdę nazy­wał się Valen­tin Abe­ille. Był sze­fem całego regionu M2. Niemcy wyzna­czyli za jego głowę wysoką nagrodę. Na tym eta­pie wojny gestapo odno­siło duże suk­cesy. Udało mu się umie­ścić kilku podwój­nych agen­tów w komór­kach Résistance. W ruchu oporu dzia­łali głów­nie mło­dzi ide­ali­ści, któ­rzy prze­szli albo pobieżne szko­le­nie, albo wręcz żad­nego i nie potra­fili zadbać o bez­pie­czeń­stwo. Niektó­rzy młodsi pochwa­lili się zbyt wielu ludziom, co robią szko­pom, więc zaczy­nali być śle­dzeni, lub nie prze­strze­gali zasad kon­spi­ra­cji. Od chwili przy­stą­pie­nia do Résistance do schwy­ta­nia mijało śred­nio od trzech do sze­ściu mie­sięcy.

Osta­tecz­nie Fan­tas­sin został naj­praw­do­po­dob­niej zdra­dzony dla nagrody przez swo­jego współ­pra­cow­nika. Aresz­to­wało go gestapo i w dro­dze do nie­sław­nego miej­sca tor­tur przy rue des Saus­sa­ies w Paryżu wysko­czył z samo­chodu nie­da­leko Łuku Trium­fal­nego. Wie­lo­krot­nie postrze­lony zmarł wkrótce w szpi­talu. W cza­sie tych kilku dni spę­dzo­nych wspól­nie powie­dział Hélène, że nie pozwoli wziąć się żyw­cem. Poka­zał jej tabletki cyjanku, zawsze miał je przy sobie. Im mniej wie, tym lepiej – stwier­dził.

Kiedy Hélène pra­co­wała dla ruchu oporu, miała wię­cej swo­body niż zwy­kle młode Fran­cuzki w owym cza­sie. Na początku wojny jej rodzice i sio­stry prze­nie­śli się do Gre­no­ble, gdzie ojciec został dyrek­to­rem fabryki. Rodzice myśleli, że została w Paryżu, by kon­ty­nu­ować stu­dia. O dzia­łal­no­ści córki dowie­dzieli się póź­niej, gdy skon­tak­to­wał się z nimi ktoś z siatki.

Ona sama wspo­mi­nała tam­ten czas jako eks­cy­tu­jący. Była młodą, nie­za­leżną kobietą, któ­rej powie­rzono ważne zada­nie i dowo­dze­nie star­szymi męż­czy­znami. Życie innych zale­żało od niej. Dzia­łała na takiej adre­na­li­nie, jakiej ni­gdy wcze­śniej nie doświad­czyła. Kiedy pew­nego razu przy­je­chała na wyzna­czone miej­sce zrzutu, zastała tam grupę fran­cu­skich żan­dar­mów. Pew­nie mają ją aresz­to­wać; poczuła lodo­waty dreszcz paniki prze­bie­ga­jący po ple­cach. Już chciała się odwró­cić i odje­chać rowe­rem, kiedy jeden z nich wykrzyk­nął hasło. Zamarła i szybko prze­pro­wa­dziła kal­ku­la­cję. Skoro znają hasło, muszą wie­dzieć wszystko. Poczuła falę mdło­ści i rezy­gna­cję pomie­szaną z ulgą. Gra skoń­czona. Nie ma drogi ucieczki. Ale auto­ma­tycz­nie wypo­wie­działa odzew, a wtedy męż­czyźni pode­szli do niej i popro­sili o roz­kazy.

Dłuż­szą chwilę docie­rało do niej, że nie zamie­rzają jej aresz­to­wać. To była tylko grupa wyzna­czona do odbioru zrzutu. Nie koniec gry, jak zało­żyła, tylko kolejny oso­bliwy zwrot akcji. Całe jed­nostki umun­du­ro­wa­nych żan­dar­mów dołą­czały do ruchu uporu. Zda­rze­nie to ją pod­bu­do­wało, spra­wiło, że poczuła się bar­dzo pew­nie.

4 lutego 1944 roku miała dostar­czyć wia­do­mość gene­ra­łowi Mar­ce­lowi Allar­dowi, który dowo­dził czę­ścią regionu M. Kiedy przy­je­chała do hote­liku w Bre­ta­nii, gdzie mieli się spo­tkać, zoba­czyła, jak gene­rał wybiega jed­nymi drzwiami, pod­czas gdy dru­gimi wcho­dziło po kolei pię­ciu nie­miec­kich żoł­nie­rzy. Tra­fiła pro­sto w zasadzkę. Została aresz­to­wana tylko dla­tego, że się tam zna­la­zła, Niemcy zatrzy­mali wszyst­kich, któ­rzy znaj­do­wali się w hote­lo­wym lobby. Wia­do­mość miała zaszytą pod pod­szewką torebki i jakimś cudem gestapo jej nie zna­la­zło. Mogła pod­trzy­my­wać wer­sję, że nie zna Allarda, któ­rego ści­gali. Nic na nią nie mieli, doku­menty były w porządku, więc jak wiele razy wcze­śniej odgry­wała rolę potul­nej, głu­piut­kiej dziew­czyny.

Kilka dni trzy­mali ją w wię­zie­niu w Van­nes, ale straż­nik zapew­niał Hélène, że to tylko biu­ro­kra­cja. Niech się nie mar­twi, wkrótce wróci do domu, do matki i ojca. Ale nie wypu­ścili jej, tylko prze­nie­śli do wię­zie­nia w Ren­nes, gdzie została przez kilka tygo­dni. Na­dal nie odbyło się żadne for­malne prze­słu­cha­nie. Pytali tylko, po co przy­szła do hotelu aku­rat wtedy.

Pew­nego dnia do celi, gdzie prze­by­wała z dwu­dziestką innych kobiet, weszli dwaj straż­nicy i wywo­łali jej nazwi­sko. Zakuli Hélène w kaj­danki i zapro­wa­dzili do czar­nego samo­chodu. Męż­czyźni aż kipieli ze zło­ści, nie chcieli odpo­wia­dać na pyta­nia ani w ogóle się do niej odzy­wać. Prze­wieźli ją do wię­zie­nia w Angers w doli­nie Loary, gdzie spę­dziła dwa mie­siące.

Pięć­dzie­siąt osiem lat póź­niej, pod­czas wywiadu w jej miesz­ka­niu, gdzie zgo­dziła się na nagra­nie opo­wie­ści, powie­działa: „Angers już zawsze koja­rzy mi się z cier­pie­niem”.

Tam ją prze­słu­chi­wali i tor­tu­ro­wali tak, że cza­sem wra­cała do celi na noszach. Naj­gor­sze było le suplice de la baigno­ire, pod­ta­pia­nie. Zabie­rali ją do łazienki, gdzie stała wanna napeł­niona zimną wodą. Ręce miała skute za ple­cami. Wtedy dwaj męż­czyźni sta­wali po obu stro­nach i wpy­chali jej głowę pod wodę. Przy­trzy­my­wali, aż zaczy­nała się dusić. Czuła na sobie ich ręce, jeden trzy­mał ją za kark, drugi przy­ci­skał głowę. Pró­bo­wała zacho­wać spo­kój, ale płuca doma­gały się powie­trza, a panika nara­stała. Czuła prze­raź­liwy ból w piersi, kark i głowa bole­śnie pul­so­wały, pra­gnie­nie odde­chu nara­stało. Wal­czyła, ale nie miało to sensu. Woda wle­wała jej się do ust i dła­wiła.

Kiedy czuli, że prze­staje wal­czyć, wycią­gali jej głowę z wody za włosy i wzna­wiali prze­słu­cha­nie. Co chwila wymio­to­wała. W tych momen­tach skraj­nego bólu naj­bar­dziej czuła swoje ciało, swoją cie­le­sną egzy­sten­cję. Jakby ciało było jej wro­giem i zada­wało cier­pie­nie.

Odkryli, kim jest, do jakiej siatki należy i poznali per­so­na­lia kilku osób, z któ­rymi współ­pra­co­wała. Wie­dzieli, że Fan­tas­sin zatrzy­mał się u niej. Prze­słu­chi­wali ją dzień w dzień, pytali o nazwi­ska innych człon­ków ruchu oporu, kryp­to­nimy, skrzynki kon­tak­towe, punkty zrzu­tów, daty, liczby. Pró­bo­wała nie ujaw­nić żad­nej uży­tecz­nej infor­ma­cji. Kilka nocy, mokra i zmar­z­nięta, spę­dziła z rękami zwią­za­nymi za ple­cami i przy­wią­zana do kalo­ry­fera. Pró­bo­wała wymy­ślić wia­ry­godne histo­rie, zupeł­nie zmy­ślone, które paso­wa­łyby do tego, co już wie­dzieli, ale jed­no­cze­śnie nikogo nie zdra­dzić.

Wie­szali ją za ręce. Zabie­rali do tej samej wyka­fel­ko­wa­nej łazienki i pod­ta­piali raz po raz. Zry­wali jej paznok­cie obcę­gami. Robili jej inne straszne rze­czy. Pod­czas naszego wywiadu w tym miej­scu Hélène prze­rwała, a ja nie naci­ska­łam o szcze­góły. Zapa­liła kolej­nego papie­rosa, a ja zauwa­ży­łam sta­ranny mani­cure.

Potem znów zaczęła mówić i opo­wie­działa mi o jezu­ic­kim księ­dzu.

– Père Alcan­tara – przy­po­mniała sobie nazwi­sko. – Dostał zgodę na odwie­dziny w nie­któ­rych wię­zie­niach. Pew­nego dnia podał mi małą paczuszkę. Zoba­czy­łam na niej swoje imię napi­sane cha­rak­te­rem pisma mamy. Wtedy się roz­pła­ka­łam.

Na widok paczki kolana się pod nią ugięły i roz­sz­lo­chała się na dobre. Pła­kała po raz pierw­szy od chwili aresz­to­wa­nia. Aby nie stra­cić odwagi, nie zała­mać się pod wpły­wem tor­tur, sta­rała się nie myśleć o uko­cha­nych, o rodzi­nie. Prze­syłka ozna­czała, że wie­dzą, co robiła za ich ple­cami. Poczuła wyrzuty sumie­nia, że nara­ziła ich na cier­pie­nie, roz­pacz­li­wie zapra­gnęła usły­szeć głos matki.

Celi Hélène pil­no­wał Alzat­czyk mniej wię­cej w jej wieku. Mówiła płyn­nie po nie­miecku, więc cza­sem roz­ma­wiali. Nie podo­bało mu się, co gestapo jej robiło. Nie­na­wi­dził ich i miał łzy w oczach, kiedy wra­cała na noszach zakrwa­wiona i potur­bo­wana. Szep­tał jej przez juda­sza w drzwiach celi słowa zachęty, które ledwo sły­szała na wpół przy­tomna. Mówił jej, że powinna im powie­dzieć, co chcą, a wtedy ją wypusz­czą. Mówił, że chciałby, by nie była taka odważna. Raz przy­niósł jej kilo masła. Była wdzięczna, ale nie bar­dzo miała jak je ukryć w celi. Nie wie­działa, co z nim zro­bić, gdzie wło­żyć. Nie miała go z czym zjeść. Póź­niej przy­niósł jej cukier, o wiele bar­dziej prak­tyczny dar.

Zabrał krótki list, jaki napi­sała do rodziny, i wysłał go jej ojcu chrzest­nemu. Hélène wie­działa, że w ten spo­sób nie zosta­nie wytro­piona. Młody alzacki żoł­nierz musiał zacho­wać adres, ponie­waż póź­niej, po woj­nie, skon­tak­to­wał się z ojcem chrzest­nym, chciał się dowie­dzieć, czy prze­żyła i co się z nią dzieje. Ale wtedy Hélène była już po jesz­cze gor­szych przej­ściach, nie zostało w niej nic z tam­tej względ­nie nie­win­nej mło­dej dziew­czyny, któ­rej pil­no­wał w wię­zie­niu w Angers. Odpi­sała mu, że tak, prze­trwała wojnę, ale to wszystko. Popro­siła, żeby wię­cej do niej nie pisał.

W celi wię­zie­nia w Angers nie mogła nic mieć, sie­działa zupeł­nie sama, bez ksią­żek, gazet, cza­so­pism, cza­sem czuła, że jest na gra­nicy sza­leń­stwa. Wybła­gała u straż­nika ołó­wek. Na bia­łej ścia­nie celi roz­wią­zy­wała zada­nia mate­ma­tyczne. Kiedy spy­ta­łam, jakiego rodzaju, Hélène napi­sała mi na kartce rów­na­nie:

Poka­za­łam je mojej sio­strze Annie, mate­ma­tyczce, i spy­ta­łam, co Hélène robiła. „Obli­czała całkę Gaussa z e i pi” – odpo­wie­działa Annie. Wyja­śniła mi, że e i pi to „liczby prze­stępne”. Liczby prze­stępne, jak liczby uro­jone, ist­nieją poza zwy­kłą mate­ma­tyką. W histo­rii mate­ma­tyki kon­cep­cja liczb uro­jo­nych budziła emo­cje i spra­wiała kło­pot przez wieki, w miarę jak różni mate­ma­tycy stop­niowo odkry­wali ich koniecz­ność. Na początku dzie­więt­na­stego wieku poryw­czy młody fran­cu­ski mate­ma­tyk Èvariste Galois został wyrzu­cony z Ècole Nor­male za dzia­łal­ność poli­tyczną. Cho­ciaż uzna­wano go za obie­cu­ją­cego, jego kon­cep­cje mate­ma­tyczne były zbyt rady­kalne dla ówcze­snego esta­bli­sh­mentu. Ostat­niej nocy, zanim zgi­nął w poje­dynku, napi­sał wiele emo­cjo­nal­nych listów, a na mar­gi­ne­sach roz­pi­sał dowody doty­czące liczb prze­stęp­nych i uro­jo­nych. Galois uznał, że są takie pro­blemy, któ­rych nie da się roz­wią­zać wyłącz­nie za pomocą kon­kret­nych liczb, z jakimi sty­kamy się na co dzień. W ostat­nich sło­wach zwró­cił się do brata: „Nie płacz, Alfre­dzie! Muszę zebrać całe swoje siły, żeby umrzeć w wieku dwu­dzie­stu lat”.

W swo­jej celi dwu­dzie­stocz­te­ro­let­nia Hélène zbie­rała siły, żeby umrzeć. Pró­bo­wała roz­wią­zać różne kla­syczne pro­blemy mate­ma­tyczne, wyka­zać, że nie można doko­nać try­sek­cji kąta ani roz­wią­zać kwa­dra­tury koła za pomocą linijki i cyr­kla. Ist­nieją liczby, któ­rych nie da się skon­stru­ować.

Póź­niej, kiedy tra­fiła do obozu kon­cen­tra­cyj­nego w Ravensbrück, roz­po­znała kole­żankę z liceum Zazę. Przy­tu­liły się do sie­bie pod prysz­ni­cem, prze­ra­żone, że praw­dziwe okażą się pogło­ski, iż przez małe otwory w sufi­cie zosta­nie wpusz­czony zabój­czy gaz. Ale zamiast tego polała się na nie lodo­wata woda. Dostały numery: Hélène stała się więź­niarką o nume­rze 43209, a Zaza 43203. Więź­niarki uczest­ni­czyły w nie­koń­czą­cych się ape­lach, pod­czas któ­rych raz po raz je prze­li­czano. Ludzie sta­wali się licz­bami, niczym wię­cej.

„Nie tylko liczby rze­czy­wi­ste są nie­skoń­czone – mówi moja sio­stra – lecz rów­nież liczb prze­stęp­nych musi być nie­skoń­cze­nie wiele. Ale znamy ich tylko kilka”. Annie uważa, że być może wynika to z ludz­kiej obse­sji na tle narzę­dzi: linijka i cyr­kiel ogra­ni­czyły naszą wyobraź­nię. Nasze myśle­nie ogra­ni­cza nam zro­zu­mie­nie.

Kiedy pisa­łam tę histo­rię, zasta­na­wia­łam się, czy język także ogra­ni­cza myśle­nie. Rodziny, z któ­rymi roz­ma­wia­łam, potom­ko­wie dzie­wię­ciu kobiet, które ucie­kły tam­tego dnia w Niem­czech, mówiły to samo: ich matki, babki czy ciotki nie potra­fiły tak do końca opi­sać swo­ich doświad­czeń. W ich opo­wie­ściach ist­niała pewna gra­nica; opo­wie­działy je w poło­wie, o ile w ogóle.

W wię­zie­niu w Angers w czerwcu 1944 roku usły­szeli z oddali odgłosy wybu­chów. Alianci sztur­mo­wali plaże w Nor­man­dii. Młody straż­nik Alzat­czyk powie­dział Hélène: „Jutro będziesz wolna, a ja zostanę więź­niem”.

Pozwo­liła sobie na cień nadziei. Ale potem prze­sie­działa cały dzień w celi, obej­mu­jąc nogi rękami, z pod­bród­kiem na kola­nach, patrząc na ścianę zapi­saną rów­na­niami, jej zma­ga­niami z licz­bami prze­stęp­nymi. Na zewnątrz, na wię­zien­nym dzie­dzińcu, w regu­lar­nych odstę­pach czasu roz­le­gały się serie z kara­bi­nów, ponie­waż nie­mieccy straż­nicy sys­te­ma­tycz­nie roz­strze­li­wali wszyst­kich więź­niów męż­czyzn. Przy­go­tuj się na naj­gor­sze – powta­rzała sobie w duchu.

Wie­czo­rem, być może zmę­czeni zabi­ja­niem, ci sami nie­mieccy straż­nicy zapa­ko­wali kobiety do pociągu, który zawiózł je do obozu przej­ścio­wego w Roma­inville pod Pary­żem.

Nie­które przy­go­to­wały małe kawałki kra­dzio­nego papieru, nazy­wane papil­lons (motyle), z krót­kimi infor­ma­cjami dla rodzin i adre­sem. Kiedy wie­ziono je przez Paryż, wyrzu­cały te liściki przez szpary w ścia­nach wago­nów. Część z nich pod­nie­śli odważni ludzie i prze­słali pod wska­zane adresy. Czę­sto był to ostatni ślad po cór­kach, sio­strach i mat­kach.

Z obozu w Roma­inville Hélene zapa­mię­tała widok leżą­cej na ziemi, umie­ra­ją­cej kobiety. Rze­komo cho­ro­wała na syfi­lis i zara­ziła kilku nie­miec­kich żoł­nie­rzy, więc porzu­cono ją na śmierć.

Hélène nie­wiele pamięta z tam­tych dni, kiedy sie­działa na ziemi oto­czona dru­tem kol­cza­stym – tylko nie­wy­raźne wspo­mnie­nie nie­koń­czą­cego się cze­ka­nia. Zamknęła się w sobie. Opie­rała się każ­dej myśli, która osła­bi­łaby jej wolę prze­trwa­nia. Ogar­nęło ją odrę­twie­nie, jakby pustka wzięła górę, gdy pró­bo­wała się przy­sto­so­wać do nowej rze­czy­wi­sto­ści. Było gorąco, w powie­trzu uno­sił się pył. Prze­trzy­my­wano je w dużych zagro­dach bez cie­nia i osłony. Ludzie sie­dzieli w mil­czą­cym cier­pie­niu, wpa­tru­jąc się przed sie­bie pustym wzro­kiem. Sły­chać było brzę­cze­nie much i niski jęk, ale nic przy­po­mi­na­ją­cego ludzki język. Uno­sił się odór gni­ją­cych ciał, śmierci, ludz­kich eks­kre­men­tów, brudu, potu i lęku.

Po kilku dniach – Hélène nie wie­działa ilu dokład­nie – wpa­ko­wali ją do zatło­czo­nego bydlę­cego wagonu kole­jo­wego. Roz­po­częła się podróż na wschód Nie­miec do Ravensbrück poło­żo­nego dzie­więć­dzie­siąt kilo­me­trów na pół­noc od Ber­lina.

○ ○ ○

W rodzi­nie wie­dzie­li­śmy, że cio­cia Hélène dostała wyso­kie odzna­cze­nia. Nadano jej klasę ofi­cer­ską Legii Hono­ro­wej, jedno z naj­zasz­czyt­niej­szych odzna­czeń fran­cu­skich, szcze­gól­nie że klasę offi­cier w jej poko­le­niu rzadko przy­zna­wano kobie­tom. Dostała Krzyż Wojenny, nada­wany za wyjąt­kowe męstwo pod­czas wojny; a także Medal Fran­cu­skiego Ruchu Oporu i Medal Pamiąt­kowy Ochot­ni­ków Wol­nej Fran­cji za dzia­łal­ność w Résistance. Rodzina była z niej dumna, ale rzadko roz­ma­wia­li­śmy o prze­szło­ści. Podob­nie jak w przy­padku wielu rodzin po woj­nie ludzie chcieli zosta­wić mroczny czas za sobą. Uwa­żano, że lepiej dla wszyst­kich będzie po pro­stu zapo­mnieć o prze­szło­ści. Nie mówić o niej, nie zagłę­biać się w ciem­no­ści. Nie­któ­rzy zma­gali się z poczu­ciem winy, ponie­waż prze­żyli, mieli luki w pamięci wywo­łane traumą, tym, w jak nie­wy­obra­żalny spo­sób zacho­wy­wali się cza­sem ludzie. Hélène chciała oszczę­dzić naj­bliż­szym dra­stycz­nych szcze­gó­łów. A jeśli cze­goś nie prze­ży­łeś, nie jesteś w sta­nie sobie tego wyobra­zić. Potrzeba było czasu; musiało nadejść poko­le­nie, które nie pamię­tało wojny, żeby zaczęły padać pyta­nia. W 2002 roku, pod­czas lun­chu ze mną i bab­cią, Hélène opo­wie­działa mi, jak z ośmioma innymi kobie­tami ucie­kły Niem­com. Zdu­miona popro­si­łam ją o zgodę na nagra­nie roz­mowy i całej tej histo­rii.

Poje­cha­ły­śmy z cio­cią Evą do miesz­ka­nia Hélène w przy­jem­nej dziel­nicy koło Neu­illy na przed­mie­ściach Paryża. Małe pokoje wypeł­niały foto­gra­fie i książki. Hélène, sta­ran­nie ucze­sana i ubrana w spód­nicę i żakiet od Cha­nel, podała her­batę. Ale kiedy podzię­ko­wa­łam jej, że zgo­dziła się na nagra­nie, naj­pierw spy­tała:

– Po co ci to?

– To ważne – wyja­śni­łam, nagle zakło­po­tana wła­snym mło­dym wie­kiem, nie­fra­so­bli­wym ame­ry­kań­skim entu­zja­zmem i względ­nie wygod­nym życiem.

– Ta histo­ria opo­wiada tylko o losie kilku istot ludz­kich spo­śród wielu innych, które sta­rały się żyć z god­no­ścią mimo poni­żeń i wysił­ków nazi­stów, by je znisz­czyć – powie­działa.

Zabrzmiało to tak, jakby wyćwi­czyła te słowa, przy­go­to­wała się do ich wygło­sze­nia.

Spy­ta­łam, dla­czego przy­stą­piła do Résistance.

– Z powodu okru­cieństw nazi­zmu i wszyst­kich reżi­mów tota­li­tar­nych – odpo­wie­działa.

Spy­ta­łam, czy się bała, a ona odparła, że nie. Była szczę­śliwa mimo ryzyka, ponie­waż wie­działa, że pomaga w walce za kraj.

Zasta­na­wiała się na głos, czy jest jakiś sens w odgrze­by­wa­niu sta­rych wspo­mnień. Ja nato­miast zasta­na­wia­łam się w duchu, czy postą­pi­łam nie­wła­ści­wie, nakła­nia­jąc ją do przy­po­mnie­nia rze­czy, o któ­rych chciała zapo­mnieć. Stwier­dziła, że woli nie wra­cać do prze­szło­ści, cho­ciaż – jak przy­znała – myśli o woj­nie cały czas, każ­dego dnia. Można powie­dzieć, że ją prze­śla­do­wała i że całe jej póź­niej­sze życie zostało ukształ­to­wane przez to, co wtedy prze­żyła.

W miarę upływu czasu mówiła coraz swo­bod­niej. Hipo­te­tycz­nie zało­ży­łam, że będą kolejne roz­mowy i wtedy uzu­pełni szcze­góły. Wyszłam od niej z prze­ko­na­niem, że opo­wia­dała chęt­nie i może nie bar­dzo żało­wała, że się przede mną otwo­rzyła. Ale czy to z powodu powścią­gli­wo­ści ciotki, czy mojego waha­nia ni­gdy wię­cej nie wró­ci­ły­śmy do prze­szło­ści.

Póź­niej, kiedy pró­bo­wa­łam spi­sać jej histo­rię i zagłę­bi­łam się w dzieje rodziny, czu­łam się, jak­bym prze­ła­mała tabu. W gło­wie ode­zwały mi się głosy, że to nie moja sprawa; powin­nam się wsty­dzić, że wyko­rzy­stuję jej histo­rię. Zostawmy prze­szłość w spo­koju. Ale nie daje mi ona spo­koju. Histo­ria, tak jak oso­bi­ste wspo­mnie­nia, nie jest usta­lona raz na zawsze. Stale odżywa na nowo.

Dwa lata po roz­mo­wie z Hélène natknę­łam się na książkę Suzanne Mau­det Neuf fil­les jeu­nes qui ne voula­ient pas mourir (Dzie­więć mło­dych dziew­cząt, które nie chciały umrzeć). Zaza była przy­ja­ciółką Hélène. Spi­sała wspo­mnie­nia od razu, w kilka mie­sięcy po ucieczce, ale ręko­pis został opu­bli­ko­wany dopiero w 2004 roku, dzie­sięć lat po jej śmierci3. Lek­tura jej książki zapro­wa­dziła mnie do kolej­nej rela­cji, spi­sa­nej przez Nicole Cla­rence dla cza­so­pi­sma „Elle” w 1964 roku, w dwu­dzie­stą rocz­nicę depor­ta­cji. Po tym arty­kule tra­fi­łam do kilku radio­wych wywia­dów Nicole4. Tuż przed śmier­cią Hélène w 2012 roku dwie holen­der­skie reali­za­torki fil­mowe, Ange Wie­ber­dink i Jet­ske Span­jer, nakrę­ciły doku­ment Ont­snapt (Ucieczka), w któ­rym Hélène spo­tkała się z Lon Ver­stij­nen, kolejną człon­ki­nią grupy5. Film opie­rał się głów­nie na książce Lon Mijn Oor­log­skro­niek (Moja kro­nika wojenna). Kilka lat póź­niej syn Guigui, Marc Spij­ker, prze­słał mi doko­nany przez samą Lon prze­kład jej książki na angiel­ski, który poda­ro­wała jego matce.

Hélène, Zaza, Nicole i Lon wspól­nie opo­wie­działy histo­rię o przy­jaźni, nie­wia­ry­god­nej odwa­dze i prze­trwa­niu. Ich rela­cje róż­nią się w pew­nych szcze­gó­łach, ale pokry­wają, jeśli cho­dzi o klu­czowe momenty. Są w nich duże braki; ni­gdy się nie dowiem, czy to świa­dome opusz­cze­nia, czy luki w pamięci. Na początku zna­łam osiem z dzie­wię­ciu kobiet tylko z przy­dom­ków: poza Chri­stine (moja cio­teczna bab­cia Hélène) były jesz­cze Zaza, Lon, Guigui, Zinka, Josée, Mena, Nicole i Jacky. Wszyst­kie były więź­niar­kami poli­tycz­nymi. Póź­niej dowie­dzia­łam się, że ojciec Hélène był Żydem i że Nicole pocho­dziła z rodziny żydow­skiej, cho­ciaż żadna z nich nie nazy­wała tak sie­bie i praw­do­po­dob­nie nie utoż­sa­miała się z tym pocho­dze­niem. A nawet jeśli tak, to udało im się to ukryć przed Niem­cami. Bo źle było być więź­niem obozu kon­cen­tra­cyj­nego, ale znacz­nie gorzej było być żydow­skim więź­niem.

Kobiety usta­wione piąt­kami

W mło­do­ści ojciec Hélène, Rosja­nin, był nauczy­cie­lem mate­ma­tyki na Litwie, zanim wyje­chał kon­ty­nu­ować stu­dia do Heidel­bergu. Następ­nie prze­niósł się do Fran­cji na Sor­bonę. Jej matka była w owym cza­sie jedną z dwóch kobiet zapi­sa­nych na tę uczel­nię. Mar­tine pocho­dziła ze wsi z regionu Lot; jej ojciec był zna­nym pro­du­cen­tem wina. Rodzina szczy­ciła się tym, że ksiądz uży­wał ich wina pod­czas nie­dziel­nej mszy. Mar­tine wycho­wała się w poboż­nej kato­lic­kiej rodzi­nie, a uczyła się u zakon­nic. Ni­gdy nie mogła być nago, nawet w kąpieli. Ale musiała być bar­dzo zdolna, ponie­waż po egza­mi­nach koń­co­wych w liceum zakon­nice zasu­ge­ro­wały, by zaczęła stu­dia – rzecz nie­sły­chana w tam­tych cza­sach, kiedy powszech­nie uwa­żano, że zbyt grun­towna edu­ka­cja ruj­nuje szanse przy­zwo­itej dziew­czyny na mał­żeń­stwo. Co zaska­ku­jące, rodzice zgo­dzili się, żeby wyje­chała do Paryża stu­dio­wać che­mię. Ojciec Hélène zaj­mo­wał się fizyką ato­mową. Poznali się z Mar­tine na uni­wer­sy­te­cie i sześć mie­sięcy po pospiesz­nym ślu­bie uro­dziła się Hélène.

Bły­sko­tliwa Mar­tine musiała prze­rwać stu­dia. Może wła­śnie fru­stra­cja z tego powodu skom­pli­ko­wała rela­cję matki z córką. W każ­dym razie Hélène iden­ty­fi­ko­wała się z ojcem. Sie­dem i osiem lat póź­niej uro­dziły się dwie kolejne córki. Rela­cje Hélène z dwiema dużo młod­szymi sio­strami cecho­wała trwała nie­chęć. Zmu­szano ją do niań­cze­nia rodzeń­stwa, ale ojciec wyraź­nie ją fawo­ry­zo­wał. Kiedy rodzina dowie­działa się, że Hélène została depor­to­wana do Nie­miec, ojciec był zdru­zgo­tany. Któ­re­goś wie­czoru przy kola­cji młod­sze córki o coś go zapy­tały, a kiedy nie odpo­wie­dział, Mar­tine go przy­na­gliła:

– Nie odpo­wiesz córce?

– Mam tylko jedną córkę – odparł. – A ona jest w Niem­czech6.

Hélène wyróż­niała się wśród sióstr inte­lek­tem. Zdo­była impo­nu­jąco wiele dyplo­mów z inży­nie­rii i mate­ma­tyki. Miała talent do języ­ków i w kilku mówiła płyn­nie, w tym po pol­sku, nie­miecku, angiel­sku i rosyj­sku. To wła­śnie dzięki zna­jo­mo­ści języ­ków, jasnemu myśle­niu w chwi­lach zagro­że­nia i zdol­no­ści do chłod­nej dyplo­ma­cji została natu­ralną przy­wód­czy­nią w Ravensbrück. Nicole wspo­mi­nała póź­niej, że była „fila­rem” ich grupy.

○ ○ ○

Przez pięć dni Hélène jechała zatło­czo­nym bydlę­cym wago­nem, wła­ści­wie bez wody, bez jedze­nia, świa­tła, powie­trza i miej­sca do zała­twie­nia potrzeb fizjo­lo­gicz­nych. W trans­por­cie było dwie­ście osób, w więk­szo­ści fran­cu­skie więź­niarki poli­tyczne – les résistantes. Prze­żyły nie­ludzki trans­port dzięki temu, że się zor­ga­ni­zo­wały, stały i leżały na zmianę. Naj­bar­dziej chore umiesz­czono przy małym okienku, któ­rym wpa­dało świeże powie­trze. Morale pod­bu­do­wy­wały, śpie­wa­jąc Mar­sy­liankę i inne pie­śni.

Hélène nie miała poję­cia, gdzie się znaj­dują, dopóki pociąg nie dotarł do ostat­niej sta­cji, Fürstenberg, mia­sta poło­żo­nego naj­bli­żej obozu kon­cen­tra­cyj­nego w Ravensbrück. Mia­sto i obóz leżały na prze­ciw­le­głych brze­gach jeziora. Oko­lica ta, poło­żona nie­da­leko Bał­tyku, nara­żona była na lodo­wate wia­try i miej­scowi nazy­wali ją Małą Sybe­rią.

Dotarły nocą; peron był rzę­si­ście oświe­tlony reflek­to­rami i strze­żony przez eses­ma­nów i straż­niczki nazy­wane Aufse­he­rin­nen z owczar­kami, które war­czały i szar­pały się na smy­czach. Więź­niarki musiały wysko­czyć z wagonu. Nie­które kobiety nie­zgrab­nie upa­dały, skrę­ca­jąc sobie przy tym kostkę lub uszka­dza­jąc kolano. Straż­nicy je popy­chali. W cha­osie wpa­dały na sie­bie. Aufse­he­rin­nen biły je pej­czami i wrzesz­czały po nie­miecku. Jeśli któ­raś miała jesz­cze jakiś bagaż, był on odbie­rany i wrzu­cany na cię­ża­rówkę.

Ciała tych, które nie prze­żyły podróży, trzeba było prze­nieść do innej cię­ża­rówki, pod­czas gdy nie­mieccy straż­nicy krzy­czeli: Schnell! Raus!

Usta­wili więź­niarki w dwie kolumny: te, które miały jesz­cze dość sił na marsz, i te, które ledwo stały. Słabe skie­ro­wano do cię­ża­ró­wek z baga­żem. Nie­które córki zachę­cały zmę­czone i scho­ro­wane matki, żeby wsia­dły do aut. Nie mogły wie­dzieć, że wła­śnie uczest­ni­czyły w pierw­szej selek­cji do kre­ma­to­rium i miały już ni­gdy nie zoba­czyć matek.

– Zu fünft! – wrzesz­czeli straż­nicy i kopali kobiety, kiedy nie rozu­miały, czego się od nich wymaga.

– Każą nam się usta­wić piąt­kami – wyszep­tała nagląco Hélène.

– Po pięć w rzę­dzie – ktoś powtó­rzył po fran­cu­sku i komu­ni­kat prze­biegł przez tłum.

Masze­ro­wały około czte­rech kilo­me­trów ze sta­cji do obozu. 14 czerwca 1944 roku, kiedy Hélène dotarła na miej­sce, obóz tonął w bło­cie, a wszę­dzie uno­sił się odór gni­ją­cych ciał, ludz­kich eks­kre­men­tów i gęstego, zmie­sza­nego z popio­łem dymu z kre­ma­to­rium.

○ ○ ○

Hélène miała „twarz, któ­rej nie da się zapo­mnieć, i nawet w całym tym tłu­mie roz­po­zna­łam ją od razu” – napi­sała Zaza o dniu przy­jazdu do obozu, kiedy w ciż­bie kobiet wypa­trzyła kole­żankę z liceum7. Zaza, pod wie­loma wzglę­dami zupełne prze­ci­wień­stwo Hélène, była poetką, która zwró­ciła uwagę na kolor nieba, pod­czas gdy cała reszta myślała tylko o gło­dzie. Hélène była opa­no­wana i upo­rząd­ko­wana; Zaza cie­pła i otwarta. W chwili aresz­to­wa­nia miała dwa­dzie­ścia dwa lata, była opty­mistką z dużym poczu­ciem humoru i wiel­kim umi­ło­wa­niem życia. Zawsze cier­pliwa, przy­jaź­niła się ze wszyst­kimi, ale naj­bar­dziej z Hélène jako jedyna osoba, któ­rej ta pozwo­liła się do sie­bie zbli­żyć. Od przy­jazdu do Ravensbrück trzy­mały się razem. Kiedy Hélène nie­zmor­do­wa­nie pla­no­wała ucieczkę, Zaza zacho­wy­wała bar­dziej bierną postawę. Z natury ufna, cze­kała na roz­wój wyda­rzeń.

Dzia­ła­jący od 1939 do 1945 roku Ravensbrück był jedy­nym obo­zem kon­cen­tra­cyj­nym, który Niemcy zbu­do­wali wyłącz­nie dla kobiet. Więk­szość więź­nia­rek, w tym ich dzie­wiątka, tra­fiła do Ravensbrück przej­ściowo, w dro­dze do jed­nego z setek obo­zów pracy nie­wol­ni­czej lub zagłady. Ale wiele zamor­do­wano też tutaj. Więk­szość akt Ravensbrück Niemcy spa­lili w ostat­nich tygo­dniach wojny. Ale dzięki histo­ry­kom i więź­niar­kom, na przy­kład Ger­main Til­lion, etno­lożce, która w ostat­nich mie­sią­cach pro­wa­dziła szcze­gó­łowe notatki, udało się zebrać sporo mate­ria­łów o obo­zie.

Przez obóz prze­wi­nęło się około 132 tysięcy kobiet i dzieci oraz 20 tysięcy męż­czyzn. Ravensbrück miało czter­dzie­ści filii, mniej­szy obóz dla męż­czyzn, obóz przy fabryce Sie­mensa i tak zwany Jugend­schut­zla­ger Ückermark, który fak­tycz­nie był obo­zem zagłady. Według róż­nych sza­cun­ków zgi­nęło tu od 30 do 90 tysięcy osób. Fon­da­tion pour la méemoire de la déportation podaje liczbę około 40 tysięcy osób, ale trudno osza­co­wać to dokład­nie. Więk­szość kobiet, które tu tra­fiły w cha­osie ostat­nich mie­sięcy wojny, nie została nawet zare­je­stro­wana. Nie ma też danych o kobie­tach, które „ode­słano” do zaga­zo­wa­nia w cię­ża­rów­kach; jedno źró­dło podaje, że w pro­wi­zo­rycz­nych komo­rach gazo­wych zamor­do­wano ich od 5 do 6 tysięcy8. Nie doli­czono też ofiar z podo­bo­zów. Były rów­nież malut­kie dzieci zamor­do­wane zaraz po uro­dze­niu albo zagło­dzone na śmierć, któ­rych nie objęły ofi­cjalne sza­cunki. Nie wli­czano do tych sza­cun­ków rów­nież kobiet zmar­łych pod­czas mar­szów śmierci.

Same oca­lone uwa­żały, że nazwi­ska są dużo waż­niej­sze od liczb9. Ale liczby dają poję­cie o ogro­mie cier­pie­nia. W czerwcu 1944 roku, kiedy sie­dem z dzie­wię­ciu kobiet z grupy Hélène dotarło do Ravensbrück, w obo­zie zbu­do­wa­nym dla 3 tysięcy więź­nia­rek prze­by­wało 30 849 osób10. Poranne apele trwały po trzy–cztery godziny. W tym cza­sie więź­niarki musiały stać w miej­scu, żeby można je było poli­czyć. W obli­czu prze­peł­nie­nia i braku pod­sta­wo­wych środ­ków warunki w obo­zie stały się kata­stro­falne.

Kiedy nowo przy­byłe kobiety wma­sze­ro­wały do obozu, naj­pierw skie­ro­wano je do Effek­ten­kam­mer, maga­zynu, gdzie musiały się roze­brać do naga i wło­żyć ubra­nia do wiel­kich papie­ro­wych wor­ków. Kiedy oddały worki straż­nicz­kom, te zano­to­wały ich numery, a worki rzu­ciły na stos. Musiały oddać też dro­bia­zgi oso­bi­ste, jak biżu­te­ria czy pie­nią­dze, jeśli jakieś miały. Ponie­waż nazi­ści przy­kła­dali dużą wagę do pro­wa­dze­nia doku­men­ta­cji, wszystko było skru­pu­lat­nie spi­sy­wane. Kiedy w 2018 roku wystą­pi­łam o udo­stęp­nie­nie nie­miec­kiej kar­to­teki Hélène, dosta­łam z Inter­na­tio­nal Tra­cing Service w Bad Arol­sen wiele doku­men­tów, w tym kilka stron doty­czą­cych wła­śnie rze­czy oso­bi­stych. Prze­czytałam, że Zaza oddała obrączkę i pięć fran­ków. Hélène miała bran­so­letkę, zega­rek i sie­dem­dzie­siąt cen­ty­mów.

Ogo­lono im głowy. Musiały sta­nąć w roz­kroku do gole­nia wło­sów łono­wych, co doko­ny­wało się w bru­talny spo­sób i zosta­wiało roz­cię­cia i krwa­wiące rany, w które łatwo mogła wdać się infek­cja.

Prze­pchnięto je pod prysz­nice. Kiedy zna­la­zły się w pomiesz­cze­niu z otwo­rami w sufi­cie, Zaza mocno zła­pała Hélène za rękę. Spoj­rzała w górę.

– Jak myślisz, co wyleci stam­tąd: gaz czy woda? – spy­tała.

Po spłu­ka­niu gwał­tow­nymi stru­mie­niami wody z prysz­ni­ców prze­szły do następ­nego pomiesz­cze­nia, gdzie wyda­wano ubra­nia. W tam­tym cza­sie wła­dzom obo­zo­wym skoń­czyły się już pasiaki. Zamiast nich nowo przy­byłe otrzy­mały ubra­nia nie­ży­ją­cych kobiet. Co tydzień przy­jeż­dżały cię­ża­rówki z Auschwitz z ubra­niami po zamor­do­wa­nych tam Żydach11. Roz­da­wano je losowo – można było dostać wie­czo­rową suk­nię tan­cerki z noc­nego klubu albo piżamę lice­alistki – więc kiedy więź­niarki wycho­dziły z tych zma­gań o odzież, wyglą­dały gro­te­skowo. Ale w tym momen­cie, który miał je upo­ko­rzyć i zła­mać, kobiety potra­fiły śmiać się z sie­bie nawza­jem. Lise Lon­don, jedna z résistantes z tego samego trans­portu, wspo­mi­nała tamte chwile w pamięt­niku i przy­to­czyła słowa Rabe­lais’go: Le rire est bien le pro­pre de l’homme (Śmiech to szczere kró­le­stwo czło­wieka)12. Śmie­jąc się i śpie­wa­jąc, nie zatra­cały czło­wie­czeń­stwa i potra­fiły wal­czyć.

Grupa fran­cu­ska tra­fiła na kwa­ran­tannę do spe­cjal­nego bloku, gdzie prze­by­wało już około czte­ry­stu więź­nia­rek. Nie­mieccy urzęd­nicy, prze­ra­żeni szyb­ko­ścią roz­prze­strze­nia­nia się cho­rób i zaraz­ków, restryk­cyj­nie prze­strze­gali obo­wiązku kie­ro­wa­nia nowo przy­by­łych więź­nia­rek na kil­ku­ty­go­dniową kwa­ran­tannę. W tym bloku znaj­do­wały się też osoby, które Niemcy nazy­wali aso­zial, czyli aspo­łeczne: pro­sty­tutki, les­bijki, Sinti i Romki (nazy­wane Zigeu­ner, Cygan­kami) oraz pospo­lite prze­stęp­czy­nie.

Połowę ogrom­nej hali sta­no­wiła otwarta prze­strzeń ze sto­łami, w dru­giej czę­ści stały drew­niane czte­ro­po­zio­mowe pry­cze. Hélène i Zaza zajęły miej­sce obok sie­bie na samej górze. Hélène liczyła na to, że stam­tąd będą miały oko na wszystko.

Wspo­mi­nała, że pod­czas kwa­ran­tanny spę­dzały całe dnie nad sto­sami nie­miec­kich mun­du­rów. Musiały usu­nąć guziki, roz­pruć szwy i posor­to­wać kawałki mate­riału. Mun­dury miały plamy krwi i cha­rak­te­ry­styczne dziury po kulach. Nale­żały do nie­miec­kich żoł­nie­rzy, któ­rzy zgi­nęli na fron­cie wschod­nim. Cza­sem znaj­do­wały w kie­szeni nie­wy­słany list. Po prze­czy­ta­niu kilku takich listów Hélène odkryła, jak niskie było morale żoł­nie­rzy na Wscho­dzie.

Tydzień póź­niej, 23 czerwca, dotarł kolejny trans­port, w któ­rym przy­je­chały dwie kole­żanki z Holan­dii: dwu­dzie­sto­ośmio­let­nia Lon i dwu­dzie­sto­pię­cio­let­nia Guigui. Razem w 1944 roku porzu­ciły stu­dia w Lej­dzie i dołą­czyły do Résistance w Paryżu.

Powabna Guigui o wyspor­to­wa­nej syl­wetce miała pro­ste brą­zowe włosy do pod­bródka, ostrzy­żone na pazia, z pro­stą grzywką tuż nad brwiami. Łagodne szare oczy były ozdobą jej owal­nej twa­rzy. Wyglą­dała skrom­nie i spo­koj­nie jak Madonna. W cha­osie panu­ją­cym w bloku zacho­wy­wała się non­sza­lancko i z koją­cym opa­no­wa­niem.

Lon sta­no­wiła jej prze­ci­wień­stwo. Słowa wyla­ty­wały jej z ust w kom­bi­na­cjach wszyst­kich sze­ściu języ­ków, któ­rymi mówiła. Była odważna, szybko podej­mo­wała decy­zje i pako­wała się tam, gdzie ktoś ostroż­niej­szy mógłby się zawa­hać. Pełna życia i eks­tra­wer­tyczna, dorodna, o moc­nej syl­wetce i rubasz­nym śmie­chu, znaj­do­wała sobie przy­ja­ciółki prze­róż­nych naro­do­wo­ści. Może i była apo­dyk­tyczna i bez­kom­pro­mi­sowa, ale to jej odwaga nie­raz ura­to­wała całą dzie­wiątkę.

Pew­nego dnia, kiedy stały na jed­nym z nie­koń­czą­cych się apeli, Hélène spy­tała ją szep­tem:

– O czym myślisz?

– Myślę o tym, że pół roku temu mój narze­czony chciał, żeby­śmy poszli do łóżka, a ja odmó­wi­łam. Teraz żałuję13.

Lon wspo­mi­nała, że pod­czas kwa­ran­tanny odwie­dzała ją inna więź­niarka z Holan­dii.

– Jedy­nym rado­snym prze­ryw­ni­kiem była Sabine, Holen­derka, która miesz­kała koło moich rodzi­ców w Hadze. Regu­lar­nie i nie­wzru­sze­nie przy­cho­dziła i stu­kała w okno, żeby poga­dać. Oczy­wi­ście zawsze ją prze­ga­niano, ale ona się nie pod­da­wała i wra­cała. Te pospieszne roz­mowy były jed­nak dla nas obu nie­zwy­kle cenne i z pew­nym smut­kiem wspo­mi­na­ły­śmy naszą dziel­nicę14.

Sabine refe­ro­wała Lon, kto prze­by­wał w obo­zie. Była tu grupa fran­cu­skich więź­nia­rek poli­tycz­nych, które już skoń­czyły kwa­ran­tannę, i Zaza dowie­działa się, że jest wśród nich Zinka, jej kole­żanka z Fre­snes.

Wśród dzie­wiątki boha­te­rek tylko Zaza i Zinka były mężat­kami. Zaza wyszła za mąż zale­d­wie mie­siąc przed aresz­to­wa­niem, a Zinka dzie­więć mie­sięcy przed uwię­zie­niem jej męża. Obu depor­to­wano w nie­zna­nych kie­run­kach. Los mężów był źró­dłem ogrom­nego zmar­twie­nia obu mło­dych kobiet.

Dwu­dzie­sto­dzie­wię­cio­let­nia Zinka była naj­star­sza w dzie­wiątce, ale mło­dzień­cze uspo­so­bie­nie odej­mo­wało jej lat. Miała prze­piękną grzywę blond loków, duże nie­bie­skie oczy, uro­czą prze­rwę mię­dzy przed­nimi zębami oraz deli­kat­nie zadarty nos, przez co wyglą­dała tro­chę zawa­diacko. Nie znała poję­cia stra­chu. Wysu­wała pod­bró­dek do przodu i śmiała się z gróźb wysu­wa­nych przez naj­nie­bez­piecz­niej­sze grupy w obo­zie. Kiedy inne powta­rzały prze­ra­ża­jące plotki, wzru­szała ramio­nami.

– Daj­cie sobie spo­kój z tymi pesy­mi­stycz­nymi bobards – upo­mi­nała je.

Była drobna. Saboty na jej małych sto­pach wyglą­dały jak kajaki; zosta­wiały jej otar­cia i krwa­wiące rany. Ale inspi­ro­wała inne żela­zną siłą woli. Mała Zinka zawsze była gotowa zmie­rzyć się z naj­cięż­szym ładun­kiem i naj­gor­szą pracą, więc przy­ja­ciółki opra­co­wały całe stra­te­gie powstrzy­my­wa­nia jej.

○ ○ ○

Hélène dowie­działa się od Lon, że w obo­zie znaj­duje się jej przy­ja­ciółka Geneviève de Gaulle, bra­ta­nica gene­rała Char­les’a de Gaulle’a. W 1943 roku słu­cha­cze radia sły­szeli głos tego mało zna­nego général bri­gade, który zachę­cał ich do sta­wia­nia oporu, cho­ciaż nie wie­dzieli, do kogo ten głos należy. Geneviéve napi­sała pod pseu­do­ni­mem „Gal­lia” dwa arty­kuły o swoim stryju dla taj­nej gazety ruchu oporu „Défense”. Te tek­sty pomo­gły uspo­koić ludzi z Résistance w kwe­stii tego naj­wy­raź­niej samo­zwań­czego przy­wódcy z Lon­dynu15.

Hélène chciała się spo­tkać z Geneviève i spy­tać, czy w obo­zie jest zor­ga­ni­zo­wana grupa Résistance. Jed­nak żeby to zro­bić, musiała się naj­pierw wydo­stać z kwa­ran­tanny. Kobiety miały szczę­ście, że tra­fiły na przy­ja­zną blo­kową. Blo­kowe, więź­niarki (głów­nie Polki), które zarzą­dzały każ­dym blo­kiem, miały pil­no­wać osa­dzo­nych. Nie­które wyko­rzy­sty­wały swoje uprzy­wi­le­jo­wane sta­no­wi­sko, żeby poma­gać i prze­ciw­sta­wiać się wro­gom. Inne chciały się tylko wzbo­ga­cić. Nie­które były gor­sze od Niem­ców. Ale ich blo­kowa, Hilda Synková, cze­ska komu­nistka, wpro­wa­dziła Fran­cuzki w obo­zowe taj­niki. Pew­nej nie­dzieli Hélène spy­tała ją, czy może się na chwilę wymknąć i odszu­kać swoją przy­ja­ciółkę Geneviève, a ta się zgo­dziła.

Obóz był ogromny, wzdłuż dłu­gich ulic cią­gnęły się drew­niane baraki usta­wione w regu­larny geo­me­tryczny wzór. Hélène pomy­liła się w licze­niu, źle skrę­ciła i zabłą­dziła w labi­ryn­cie. Wszystko wyglą­dało tak samo, wszę­dzie domi­no­wały sza­rość i błoto. W nie­dzielne popo­łu­dnia więź­niarki, jeśli tylko mogły, zosta­wały w bara­kach. Była to ich jedyna chwila odde­chu w ciągu całego tygo­dnia. Pra­co­wać musiały tylko Żydówki, świad­ki­nie Jehowy i kobiety, które dostały dodat­kową karę. W upale i odo­rze roz­kładu obóz wyda­wał się pozba­wiony życia. Nagle zdez­o­rien­to­wana Hélène spa­ni­ko­wała i za szybko wyszła zza rogu. Wpa­dła pro­sto na dwóch eses­ma­nów. Uśmiech­nęli się na jej widok. Jeden był wyso­kim męż­czy­zną, grub­szym od więk­szo­ści ludzi w tam­tym cza­sie, gdy jedze­nie było trudne do zdo­by­cia. Jego poma­gier był chudy i zadziorny, miał okrutne spoj­rze­nie. Więk­szy mówił, mniej­szy chi­cho­tał.

Hélène cała się trzę­sła. Nie przy­go­to­wała się na coś takiego i przez chwilę nie potra­fiła wymy­ślić powodu, dla któ­rego się tu zna­la­zła, ani jak się bro­nić. Chwy­cili ją pod ramiona.

– Pomo­żemy ci zna­leźć drogę, dobrze? – spy­tał grub­szy.

Mniej­szy tylko się zaśmiał i zacią­gnęli ją do małej war­towni.

Popchnęli ją na ścianę. Poczuła twarde deski pod ple­cami. Pró­bo­wała dotrzeć do tego zakątka umy­słu, w któ­rym szu­kała schro­nie­nia w Angers pod­czas tor­tur. Ale czuła kwa­śny zapach potu i sły­szała żar­ciki o tym, co „może jej pomóc”.

Chciała zamknąć oczy, ale nauczyła się, że w ten spo­sób oka­zuje się sła­bość, a to zachęca opraw­ców. Zmu­siła się do patrze­nia pro­sto w oczy więk­szemu, który wycią­gnął obcęgi i mach­nął jej nimi przed oczami.

– Tro­chę ją upięk­szymy – powie­dział.

Nachy­lił się i wyszep­tał jej do ucha:

– Teraz będziesz pięk­niej­sza16.

A potem wark­nął:

– Otwie­raj!

Gru­bymi jak kieł­ba­ski palu­chami siłą otwo­rzył jej usta.

Czuła ole­isty metal na języku, kiedy grze­bał jej w ustach. W końcu wybrał jeden trzo­no­wiec i zaci­snął na nim obcęgi.

– Trzy­maj mocno – roz­ka­zał kole­dze.

Poczuła uchwyt spo­co­nych rąk mniej­szego żoł­nie­rza, który przy­ci­snął ją w chwili wyry­wa­nia zęba. Ostry ból wyry­wa­nych korzeni spra­wił, że mroczki sta­nęły jej przed oczami, poczuła w ustach cie­pły stru­mień roz­le­wa­ją­cej się krwi. Oblał ją pot, myślała, że zaraz zwy­mio­tuje, ale wszystko prze­łknęła.

– Ja, dobrze. Teraz jest o wiele lepiej.

Straż­nik przy­su­nął jej do twa­rzy obcęgi z zakrwa­wio­nym zębem. Hélène widziała, że nie jest do końca usa­tys­fak­cjo­no­wany; tacy jak on ni­gdy nie byli. Ale na szczę­ście roz­legł się dzwon ozna­cza­jący cogo­dzinną zmianę warty. Wie­działa, że żoł­nie­rze mieli obo­wiązki, har­mo­no­gram, któ­rego musieli się trzy­mać. Nie­chęt­nie poka­zali jej drzwi. Szła, uty­ka­jąc, plu­jąc krwią, ale w jakiś cudowny spo­sób odna­la­zła drogę do względ­nie bez­piecz­nego schro­nie­nia i przy­ja­ció­łek w bloku kwa­ran­tanny.

Rozdział drugi

Zaza

Suzanne Mau­det (Zaza)

SS zarzą­dzało obo­zem kon­cen­tra­cyj­nym metodą „dziel i rządź”. Więź­niar­kom powie­rzano nad­zór nad wewnętrz­nymi spra­wami obozu, co dawało nie­któ­rym względną wła­dzę oraz moty­wa­cję do zacho­wa­nia sta­tus quo. W więk­szo­ści przy­pad­ków kobiety roz­dzie­lano naro­do­wo­ściami, aby utrud­nić im for­mo­wa­nie soju­szy w gru­pach. Nowo przy­byłe musiały nauczyć się hie­rar­chii i opa­no­wać nie­pi­sane zasady obozu, żeby prze­trwać.

W pierw­szych latach ist­nie­nia Ravensbrück za dys­cy­plinę odpo­wia­dały więź­niarki ozna­czone zie­lo­nymi i czar­nymi trój­ką­tami – odpo­wied­nio kry­mi­na­listki i tak zwane aspo­łeczne. Ale latem 1941 roku, w oba­wie przed epi­de­mią polio, eses­mani tym­cza­sowo zosta­wili obóz cał­ko­wi­cie w rękach więź­nia­rek. Polki, jako naj­więk­sza grupa, wyko­rzy­stały oka­zję, by prze­jąć więk­szość funk­cji dają­cych wła­dzę w wewnętrz­nej obo­zo­wej admi­ni­stra­cji. Krą­żyły pogło­ski, że są one anty­se­mit­kami, nie­na­wi­dzą Sowie­tów i współ­pra­cują z wła­dzami nie­miec­kimi. Ale były tu też Polki z wyż­szych klas – tak zwa­nej inte­li­gen­cji kra­kow­skiej – które aktyw­nie dzia­łały w anty­nie­miec­kim ruchu oporu. Wiele z nich jed­nak też miało głę­boko zako­rze­nione uczu­cia anty­se­mic­kie o pod­łożu histo­rycz­nym. Był to deli­katny temat, na który Lon spie­rała się z bli­ską przy­ja­ciółką, pol­ską więź­niarką Aliną. Jak to ujęła Lon, „jako neu­tralna obser­wa­torka opo­wie­działa mi też o nie­na­wi­ści mię­dzy Polkami żydow­skiego i nieżydow­skiego pocho­dze­nia. Nie­na­wiść ta była bar­dzo głę­boko zako­rze­niona, a ja ni­gdy nie dowie­dzia­łam się, z czego dokład­nie wyni­kała”17.

Wewnątrz grup naro­do­wo­ścio­wych funk­cjo­no­wały zło­żone hie­rar­chie. Część rosyj­skich więź­nia­rek Sta­lin prze­ka­zał wła­dzom nie­miec­kim, zanim Hitler zerwał sojusz mię­dzy oboma pań­stwami. Kobiety te wal­czyły po prze­gra­nej stro­nie w rewo­lu­cji bol­sze­wic­kiej i komu­ni­ści ich nie­na­wi­dzili. Wiele Rosja­nek zostało zgar­nię­tych w cza­sie napa­ści Hitlera na ich kraj, była też grupa żoł­nie­rek Armii Czer­wo­nej, głów­nie leka­rek i sani­ta­riu­szek, które tra­fiły do nie­woli pod­czas bitwy pod Sta­lingradem. Niemcy nazy­wali je Flin­ten­we­iber, czyli strzel­czy­nie, i ota­czała je aura boha­te­rek z powodu słyn­nego pro­te­stu w obo­zie. Pod taj­nym przy­wódz­twem Jew­gie­nii Łaza­riew­nej Klemm duża grupa rosyj­skich żoł­nie­rek odmó­wiła pracy w zakła­dach zbro­je­nio­wych przy pro­duk­cji poci­sków, które miały zabi­jać ich braci i synów. Powo­łały się na genew­skie kon­wen­cje wojenne, które zabra­niały zmu­sza­nia jeń­ców wojen­nych do pracy przy pro­duk­cji broni. Wła­dze obozu uka­rały je: musiały stać wiele dni na zewnątrz bez jedze­nia i wody, ale Rosjanki się nie zła­mały, co naj­pierw roz­gnie­wało Niem­ców, a potem zdu­miało. Osta­tecz­nie, ku powszech­nemu zdzi­wie­niu, wła­dze się ugięły i wysłały je do pracy w kuchni.

Klemm, bol­sze­wic­kiej żoł­nierce i gor­li­wej komu­ni­stce, udało się zor­ga­ni­zo­wać i zmo­ty­wo­wać grupę około pię­ciu­set czer­wo­no­ar­mi­stek. Zaufały jej i pod­po­rząd­ko­wały się roz­ka­zom z bez­względną dys­cy­pliną. Jed­nak Niemcy nie mogli dojść, kim była ich przy­wód­czyni. Pew­nego nie­dziel­nego popo­łu­dnia w Ravensbrück, kiedy wła­dze ogło­siły, że wszyst­kie więź­niarki mają masze­ro­wać dookoła placu ape­lo­wego, gdzie dzień w dzień musiały wiele godzin stać, czer­wo­no­ar­mistki, cho­ciaż zagło­dzone i chore na tyfus albo gruź­licę, sta­ran­nie umyły się w nie­wiel­kiej ilo­ści wody, jaką dys­po­no­wały, „upra­so­wały” ubra­nia, wkła­da­jąc je na noc pod mate­race, i ubrały się naj­schlud­niej, jak mogły. Dag­mar Hájková, cze­ska komu­nistka, opi­sała póź­niej tę scenę. Kobiety poty­kały się ze zmę­cze­nia, uda­wały, że masze­rują lub śpie­wają woj­skową pieśń, marząc tylko o tym, żeby te głu­pie ćwi­cze­nia się skoń­czyły, kiedy nagle w obo­zie pod­niósł się krzyk, wszy­scy się odwró­cili i ujrzeli Rosjanki masze­rujące w ide­al­nym porządku.

Kiedy dotarły do środka placu, wszyst­kie zaczęły śpie­wać bojową pieśń Armii Czer­wo­nej. Śpie­wały czy­stymi, dono­śnymi gło­sami, młode twa­rze, głowy ogo­lone na znak hańby, ale z czo­łami wysoko pod­nie­sio­nymi: wszy­scy zamarli. Szły, jakby defi­lo­wały na placu Czer­wo­nym w Moskwie […]18.

Wszyst­kie kobiety, z wyjąt­kiem Polek nie­ży­dow­skiego pocho­dze­nia, podzi­wiały hero­izm i dys­cy­plinę Rosja­nek. Polki nie mogły się pogo­dzić w kwe­stii, kto był gor­szy dla Pol­ski: Sta­lin czy Hitler.

Fran­cuzki podzi­wiały czer­wo­no­ar­mistki, cho­ciaż bały się „zwy­kłych” Rosjan i gar­dziły nimi, za – jak to nazy­wały – „bru­talną naturę”. Wiele fran­cu­skich więź­nia­rek też było komu­nist­kami i podzi­wiało rewo­lu­cję bol­sze­wicką.

Jed­nak Fran­cuzki nie cie­szyły się dobrą opi­nią wśród więź­nia­rek innych naro­do­wo­ści. Nie­chęć się­gała lutego 1944 roku, kiedy do Ravensbrück przy­była pierw­sza grupa fran­cu­skich więź­nia­rek poli­tycz­nych. Nazy­wane les vingt-sept mille (dwu­dzie­stym siód­mym tysią­cem), ponie­waż dostały numery zaczy­na­jące się od 27, nowo przy­byłe oka­zały się kom­plet­nie nie­przy­go­to­wane do prze­trwa­nia w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym; były pewne, że tra­fiły tu w wyniku jakiejś admi­ni­stra­cyj­nej pomyłki i wkrótce zostaną prze­nie­sione w lep­sze miej­sce. Po przy­jeź­dzie tra­fiły do „slum­sów”, blo­ków od numeru 27 do 32, które zaj­mo­wały aspo­łeczne. Pano­wał tam nie­mi­ło­sierny tłok: wybu­do­wane dla dwu­stu osób, mie­ściły po sześć­set i dzień w dzień przy­by­wały kolejne. Pierw­sze fran­cu­skie przy­byszki były zszo­ko­wane, że muszą dzie­lić prze­strzeń z „takimi” oso­bami.

Przy­wio­zły ze sobą uprze­dze­nia rasowe i prze­sądy spo­łeczne typowe dla tam­tej epoki i klasy spo­łecznej. Zamiast szu­kać sojusz­ni­czek, bały się Romek i Sinti, czuły odrazę do pro­sty­tu­tek, a obec­ność les­bi­jek wywo­ły­wała u nich szok. Tamte bloki nad­zo­ro­wały blo­kowe i sztu­bowe Polki, które z kolei żywiły wro­gie uczu­cia do Fran­cji za to, że nie przy­szła Pol­sce z pomocą prze­ciwko Hitle­rowi w 1939 roku. Ogól­nie kobiety innych naro­do­wo­ści gar­dziły Fran­cuz­kami: Czeszki dla­tego, że układ mona­chij­ski pozwo­lił Hitle­rowi na anek­sję Kraju Sudec­kiego, Hisz­panki przez ambi­wa­lentną postawę Fran­cji pod­czas hisz­pań­skiej wojny domo­wej, a przez więź­niarki nie­miec­kie z powodu kola­bo­ra­cji rządu Vichy z nazi­stami.

Wkrótce Fran­cuzki z les vint-sept mille zaczęły wymie­rać. Przy­je­chały dumne i ele­ganc­kie, uma­lo­wane, w szy­kow­nych ubra­niach, z chu­s­tami od Hermèsa i sty­lo­wymi toreb­kami. Po kilku tygo­dniach miały pęche­rze i wszy, umie­rały na gruź­licę i tyfus. Zdez­o­rien­to­wane poło­że­niem, w jakim się zna­la­zły, stra­ciły wolę życia. Inne więź­niarki widziały, że Fran­cuzki padają jak muchy, ale uwa­żały, że dzieje się tak z ich wła­snej winy: nie umiały się odpo­wied­nio umyć; nie były dość twarde; za bar­dzo sku­piały się na dobrym wyglą­dzie, a za mało na prze­trwa­niu; nie wal­czyły o jedze­nie, więc gło­do­wały.

Jed­nak w chwili przy­by­cia Fran­cuzki z les vint-sept mille nie miały w obo­zo­wej hie­rar­chii sojusz­ni­czek, które mogłyby im pomóc. Póź­niej­sze grupy radziły sobie o wiele lepiej. A więź­niarki z dużego kon­woju, który przy­je­chał z Paryża w kwiet­niu, przy­wio­zły pełne otu­chy wie­ści: Niem­com źle idzie na woj­nie.

○ ○ ○

W czerwcu 1944 roku, kiedy sie­dem z dzie­wię­ciu kobiet znaj­do­wało się już w Ravensbrück, Niemcy ponio­sły kata­stro­falne straty na fron­cie wschod­nim. Hitler wła­ści­wie prze­grał już wojnę. Ale zaśle­pione dumą dowódz­two nie­miec­kie zde­cy­do­wało się na ostatni wysi­łek, by wypro­du­ko­wać wię­cej broni, głów­nie V-2, pierw­szych rakie­to­wych poci­sków bali­stycz­nych dale­kiego zasięgu. Nocą z 17 na 18 sierp­nia 1943 roku alianci prze­pro­wa­dzili udane bom­bar­do­wa­nie Peenemünde, gdzie pro­du­ko­wano rakiety. Wer­n­her von Braun, uczony kie­ru­jący pro­jek­tem, ura­to­wał plany z pło­mieni, a dzie­sięć dni póź­niej nazi­ści zajęli pod­ziemne tunele w cen­tral­nych Niem­czech, by wzno­wić tajną pro­duk­cję V-2. Powstał tam obóz Mit­tel­bau-Dora. Hitle­rowcy wie­rzyli, że ta magiczna broń odmieni losy świata. Wszy­scy zdolni do służby nie­mieccy męż­czyźni wal­czyli na róż­nych fron­tach, dla­tego nazi­ści roz­bu­do­wali sieć obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych z sate­lic­kimi obo­zami pracy przy­mu­so­wej. W poło­wie wojny funk­cjo­no­wało pięt­na­ście tysięcy podobo­zów ze stu tysią­cami więź­niów przy­pi­sa­nych do głów­nych obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych. Tę roz­bu­do­waną sieć Niemcy wyko­rzy­sty­wali do pro­duk­cji broni.

Sys­te­mem obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych, Kon­zen­tra­tion­sla­ger, zarzą­dzał Hein­rich Him­m­ler. W mło­do­ści był nie­za­po­wia­da­ją­cym się dobrze żoł­nie­rzem; cho­ro­wity, z kiep­skim wzro­kiem, został wyklu­czony z kursu dla ofi­ce­rów. Zna­lazł jed­nak swoje miej­sce w skraj­nie pra­wi­co­wych para­mi­li­tar­nych gru­pach w Mona­chium, z któ­rych ufor­mo­wała się par­tia naro­do­wo­so­cja­li­styczna. Został prawą ręką Hitlera. W 1933 roku prze­kształ­cił SS w siły eli­tarne19, a for­ma­cja ta prze­jęła zarzą­dza­nie sys­te­mem obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych20.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Więk­szość infor­ma­cji o Hélène pocho­dzi z wywiadu, który prze­pro­wa­dzi­łam z nią w 2022 roku. [wróć]

2. Spraw­dzi­łam infor­ma­cje o Valen­ti­nie Abe­ille’u w kilku archi­wach on-line. Wie­dzia­łam, że mniej wię­cej w tym cza­sie Hélène ode­brała waż­nego agenta na swoim ulu­bio­nym polu pod Tours. Powie­działa, że był to ktoś z teczką pełną pie­nię­dzy. Źró­dła wska­zują na to, że Fan­tas­sin wró­cił do Fran­cji, ska­cząc ze spa­do­chro­nem w oko­licy Tours, a w swo­ich woj­sko­wych aktach Hélène potwier­dziła, że ode­brała go i pomo­gła mu. Zob. Valen­tin Abe­ille, un exem­ple pour les jeu­nes générations, „La Dépèche du Midi”, 7 lutego 1999, https://www.lade­pe­che.fr/article/1999/02/27/208084-valen­tin-abe­ille-un-exem­ple-pour-les-jeu­nes-gene­ra­tions.html [wróć]

3. Suzanne Mau­det, Neuf fil­les jeu­nes qui ne voula­ient pas mourir, Paris 2004. Jestem ogrom­nie wdzięczna Zazie za histo­rię dzie­wię­ciu kobiet i jej książkę – ta bar­dziej szcze­gó­łowa rela­cja z ucieczki pozwo­liła mi zacząć wła­sną pracę. Wiele fak­tów pocho­dzi z jej książki, którą gorąco pole­cam fran­cu­skim czy­tel­ni­kom. [wróć]

4. Nicole Cla­rence, Le jour­nal de Nicole vingt ans après, „Elle” nr 962, 29 maja 1964; Nicole Cla­rence, strona inter­ne­towa stwo­rzona przez jej córkę i przy­ja­ciół: http://nico­lec­la­rence.com/Fran­cais-Home [wróć]

5. Jet­ske Span­jer, Ange Wie­ber­dink, Ont­snapt (Ucieczka), film doku­men­talny, Wie­ber­dink Pro­duc­tions and Arma­dillo Film 2010. [wróć]

6. Wywiad z córką Hélène, Mar­tine Four­caut, 3 lutego 2018 roku. [wróć]

7. Dla celów tej książki będę ją nazy­wać Hélène, cho­ciaż współ­więź­niarki znały ją jako Chri­stine. Także w źró­dłach nie­miec­kich figu­ruje wyłącz­nie jako Chri­stine. [wróć]

8.The Ravensbrück Women’s Con­cen­tra­tion Camp: History and Memory, red. Alan Bes­smann, Insa Esche­bach, kata­log wystawy, Ber­lin 2013. [wróć]

9. Sarah Helm, Kobiety z Ravensbrück. Życie i śmierć w hitle­row­skim obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym dla kobiet, tłum. Kata­rzyna Bażyń­ska-Choj­nacka, Piotr Choj­nacki, War­szawa 2017, s. 866. [wróć]

10. Ger­ma­ine Til­lion, Ravensbrück, Paris 1988, s. 492. [wróć]

11. Helm, Kobiety z Ravensbrück, s. 385. [wróć]

12. Lise Lon­don, La mégère de la rue Dagu­erre, Paris 1995, s. 315. Cytat z Rabe­lais’go w prze­kła­dzie Tade­usza Boya-Żeleń­skiego. [wróć]

13. Z zapisu wywiadu z Hélène. [wróć]

14. Made­lon L. Ver­stij­nen, Mijn Oor­log­skro­niek, Voor­burg 1991, s. 10. [wróć]

15. Mar­ga­ret Col­lins-Weitz, Sisters in the Resi­stance. How Women Fought to Free France 1940–1945, New York 1995, s. 92–93. [wróć]

16. O tym zda­rze­niu opo­wie­działa mi Hélène. [wróć]

17. Ver­stij­nen, Mijn Oor­log­skro­niek, s. 30. [wróć]

18. Helm, Kobiety z Ravensbrück, s. 392. [wróć]

19. Tamże, s. 34. [wróć]

20. Sys­tem obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych opie­rał się na zasa­dach, według któ­rych dzia­łała par­tia nazi­stow­ska. Pod­su­mo­wał je histo­ryk Niko­laus Wach­smann. Były to: „stwo­rze­nie jed­no­li­tej wspól­noty naro­do­wej spo­łecz­no­ści poprzez usu­nię­cie ele­men­tów poli­tycz­nie, spo­łecz­nie i rasowo nie­po­żą­da­nych; poświę­ce­nie jed­nostki na ołta­rzu higieny raso­wej i zbrod­ni­czej nauki; zaprzę­gnię­cie do pracy na chwałę ojczy­zny nie­wol­ni­czej siły robo­czej; ujarz­mie­nie Europy, znie­wo­le­nie innych naro­dów i kolo­ni­za­cja prze­strzeni życio­wej; uwol­nie­nie Nie­miec od naj­gor­szych wro­gów poprzez masową eks­ter­mi­na­cję” (Niko­laus Wach­smann, Histo­ria nazi­stow­skich obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych, tłum. Maciej Anto­sie­wicz, War­szawa 2020, s. 14). [wróć]