Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Prawdziwa historia ciotecznej babki autorki, Helene Podlaski, która przewodziła grupie dziewięciu kobiet w ruchu oporu, które uciekły z niemieckiego obozu pracy i przez dziesięć dni przedzierały się przez linię frontu, aby wrócić do Paryża.
Dziewięć, niespełna trzydziestoletnich agentek, które we Francji czynnie uczestniczyły w akcjach ruchu oporu, m.in. przemycały broń i ukrywały żydowskie dzieci, zostało aresztowanych przez francuska policję. Były torturowane przez gestapo i deportowane do Niemiec. Kobiety zaprzyjaźniły się i w ostatnich dniach wojny, podczas marszu śmierci, dokonały brawurowej ucieczki. Przedarły się przez linię frontu i wróciły z Niemiec do Paryża.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 424
Hélène Podliasky, moja cioteczna babcia, nazywana przez pozostałą ósemkę „Christine”. W chwili aresztowania miała dwadzieścia cztery lata i działała w Résistance w północno-wschodniej Francji. Znakomita inżynierka, władała pięcioma językami. Podczas ucieczki uznawana za przywódczynię.
Suzanne Maudet (Zaza), przyjaciółka Hélène ze szkoły średniej. W chwili aresztowania miała dwadzieścia dwa lata i współpracowała z Auberge de Jeunesse w Paryżu. Świeżo po ślubie z René Maudetem, wzięła na siebie rolę kronikarki. Po wojnie napisała optymistyczną książkę o ucieczce, która ostatecznie została wydana w 2004 roku.
Nicole Clarence odgrywała ważną rolę w Résistance. Została aresztowana w Paryżu dzień po swoich dwudziestych drugich urodzinach. Była jedną z „57 tysięcy”, słynnego ostatniego transportu więźniów deportowanych z Paryża w sierpniu 1944 roku, kilka dni przed wyzwoleniem miasta.
Madelon Verstijnen (Lon), jedna z dwóch Holenderek w grupie. Przyjechała do Paryża, żeby z bratem działać w holenderskiej siatce ruchu oporu. W chwili aresztowania miała dwadzieścia siedem lat. Ona i Hélène najlepiej w grupie mówiły po niemiecku, więc działały jako zwiadowczynie. Uparta i odważna, w 1991 roku spisała swoje wspomnienia z ucieczki.
Guillemette Daendels (Guigui), przyjaciółka Lon z Holandii. W chwili aresztowania miała dwadzieścia trzy lata, dzień wcześniej przyjechała z Lon do Paryża. Miała pogodne usposobienie i była w grupie dyplomatką. Zaprzyjaźniła się blisko z Meną.
Renée Lebon Châtenay (Zinka), najodważniejsza z grupy. Miała dwadzieścia dziewięć lat, kiedy poszła do więzienia szukać męża i została aresztowana. We francuskim więzieniu urodziła dziecko. Członkini siatki Comète, pomagała w ucieczce do Hiszpanii alianckim żołnierzom, którzy utknęli we Francji.
Joséphine Bordanava (Josée), Hiszpanka, najmłodsza z dziewiątki. W chwili aresztowania w Marsylii miała dwadzieścia lat. Wychowała się w rodzinie zastępczej na południu Francji. Działała w siatce Marcel i dostarczała paczki ukrywającym się żydowskim dzieciom oraz rodzinom członków ruchu oporu. Znana z pięknego głosu.
Jacqueline Aubéry du Boully (Jacky), wdowa wojenna; podczas ucieczki zachorowała na błonicę. W chwili aresztowania w Paryżu miała dwadzieścia dziewięć lat. Pracowała w siatce Brutus. Była twarda, otwarcie wyrażała swoje zdanie, skłonna do soczystych przekleństw. Razem z Nicole była jedną z „57 tysięcy” w ostatnim transporcie z Paryża w sierpniu 1944 roku.
Yvonne Le Guillou (Mena) współpracowała z holenderskimi siatkami ruchu oporu w Paryżu. W chwili aresztowania miała dwadzieścia dwa lata. Rozflirtowana, czarująca i kapryśna, wiecznie zakochana. Pracująca dziewczyna z Paryża, lecz jej rodzina pochodziła z Bretanii.
Hélène
Hélène Podliasky
Kobieta wyrwała się z szeregu i wbiegła w łan falującego, żółto kwitnącego rzepaku. Zrywała kwiaty garściami i wpychała sobie do ust. Chociaż były wycieńczone i półprzytomne, wszystkie ją zauważyły i przez kolumnę przebiegła iskra paniki. Wstrząśnięta Hélène czekała na nieuchronny strzał z karabinu. Serie z kaemów dosięgłyby całej grupy – może nawet ich. Strażnicy nie wahali się tego robić: bez namysłu strzelać w szeregi, żeby dać im nauczkę. Ale nic się nie wydarzyło. Słychać było tylko nieprzerwany stukot drewniaków na tysiącach maszerujących stóp.
Kiedy kobieta wróciła do kolumny, Hélène zauważyła, że twarz miała całą w żółtych plamkach; uśmiechała się.
Wtedy druga kobieta wbiegła na pole i zerwała tyle kwiatów, ile zdołała, zbierając je w wyświechtaną bluzę. Kiedy wróciła do szeregu, kobiety przepychały się, żeby roztrzęsionymi rękami zrywać kwiaty i natychmiast je zjeść.
Dlaczego uszło im to na sucho?
Wczoraj jedna z nich, tylko kilka szeregów przed Hélène, zginęła od strzału w głowę, kiedy próbowała podnieść nadgniłe jabłko.
Hélène się rozejrzała. Kolumna mocno się rozciągnęła. Między rzędami i grupami były luki. Nigdzie nie mogła dostrzec strażników.
– Teraz! – szepnęła gorączkowo do Jacky i szturchnęła ją łokciem.
– Ale miałyśmy czekać do zmroku – odpowiedziała cicho zagadnięta głosem zachrypniętym i przerażonym.
Hélène klepnęła Zinkę w ramię.
– Patrz! Nie ma strażników!
– Oui, widzę. – Zinka kiwnęła głową i chwyciła Zazę za rękę. – To nasza szansa.
Doszły do zakrętu. Z drogą, którą szły, krzyżowała się gruntówka, a równolegle do niej biegł głęboki rów. Hélène wiedziała, że to idealny moment. Maszerowały w dwóch rzędach, wszystkie obok siebie, więc nikt nic nie zauważy. Zinka, Zaza, Lon, Mena i Guigui, które szły przed nimi, wyślizgnęły się, a w ich ślady poszły Hélène z Jacky, Nicole i Josée. Piąta kobieta z ich rzędu wzdrygnęła się i stwierdziła, że jest zbyt zmęczona.
– No to ją zostawmy! – syknęła Hélène i pociągnęła przyjaciółki. – Szybko!
Było ich razem dziewięć. Trzymając się za ręce, wymknęły się bokiem z kolumny i jedna po drugiej wskoczyły do rowu. Położyły się płasko na ziemi w najgłębszym miejscu, gdzie ziemia była wilgotna. Hélène czuła, jak mocno wali jej serce. Tak bardzo chciało jej się pić, że próbowała lizać błoto. Nie była w stanie się unieść, żeby sprawdzić, czy zaraz ich ktoś nie odkryje, czy nie zostanie zastrzelona w rowie podczas lizania ziemi. Spojrzała na Lon, która wpatrywała się w drogę.
– Co widzisz? – spytała szeptem. – Widać nas?
– Tylko stopy. – Lon obserwowała ciągnące się bez końca szeregi wlokących się z trudem kobiet, niektórych boso, niektórych w drewniakach. Wszystkie były ubłocone, bose stopy były czerwone i krwawiły.
Lon zapewniła, że z drogi ich nie widać. Zresztą kolumny mijały po drodze tyle trupów, że leżące na dnie rowu kobiety mogły uchodzić za kolejne zwłoki.
Obejmując się nawzajem ramionami, z bijącymi sercami czekały, aż w oddali ucichnie szuranie drewniaków. Kiedy kolumna zniknęła z pola widzenia i nie słyszały już rytmicznego tupotu, Lon powiedziała:
– Jest czysto.
– Dalej! Musimy się stąd ruszyć.
Hélène wstała i poprowadziła je rowem w przeciwną stronę. Ale wkrótce zabrakło im tchu i ogarnęła je najprawdziwsza euforia. Wygramoliły się z rowu i padły na pole. Leżały tam, wpatrywały się w niebo, klaskały i histerycznie się śmiały.
Udało im się! Uciekły!
Teraz jednak znajdowały się w samym środku Saksonii, otoczone przerażonymi i wrogimi niemieckimi wieśniakami, narażone na spotkanie ze wściekłymi, uciekającymi esesmanami i armią radziecką oraz krążącymi nad głowami alianckimi bombowcami. Miały nadzieję, że gdzieś w pobliżu znajdują się Amerykanie. Znajdą ich albo zginą podczas tych poszukiwań.
○ ○ ○
Moja ciocia, tante Hélène, była piękną młodą kobietą. Miała wysokie czoło i szeroki uśmiech, kruczoczarne włosy i ciemne oczy pod szerokimi, zmysłowymi brwiami. Wydawała się mała i delikatna, lecz wyczuwało się w niej ukrytą siłę. Nawet w późnym wieku, kiedy ją znałam, nosiła się po królewsku; zawsze elegancko ubrana, z nienagannym manicure’em, biła od niej inteligencja. Na zdjęciach z czasu, kiedy miała dwadzieścia parę lat, wyglądała na opanowaną i mądrą. Była urodzoną przywódczynią.
W maju 1943 roku dołączyła do Résistance, działała w Bureau des opérations aériennes (BOA) na region M. BOA powstało w kwietniu tamtego roku i odgrywało rolę łącznika między Forces françaises de l’intérieur (FFI, nazwy tej Charles de Gaulle używał na określenie Résistance) a Anglią. Miało zapewniać przepływ agentów i wiadomości oraz przyjmować zrzuty broni. Region M, największy w FFI, obejmował Normandię, Bretanię i Andegawenię. Tuż przed lądowaniem w Normandii prowadzenie działań na tym terytorium miało kluczowe znaczenie i było niebezpieczne. Gestapo chwytało i zabijało alarmująco wielu przywódców i bojowników. W nerwowych miesiącach poprzedzających D-Day region Hélène był obszarem intensywnej aktywności zarówno ruchu oporu, jak i gestapo, które podejmowało coraz bardziej bezwzględne i rozpaczliwe próby rozbicia podziemia.
Hélène miała dwadzieścia trzy lata, kiedy wstąpiła do organizacji. W przerwie w studiach na Sorbonie na wydziale fizyki i matematyki objęła ważne stanowisko chemiczki w fabryce lamp. Ale kiedy jej działalność w Résistance nabrała rozmachu, zwolniła się z pracy, żeby całkowicie poświęcić się walce z Niemcami. Rodzicom nakłamała w kwestii swojej pracy. Przyjęła pseudonim „Christine” i w nazistowskich aktach figuruje pod tym imieniem1. W grupie kobiet, które razem uciekły, zawsze tak była nazywana.
Jej dowódcą był Paul Schmidt „Kim”. Na początku wojny stał na czele elitarnego oddziału francuskiej piechoty górskiej. W 1940 roku walczył w Norwegii, jego batalion został ewakuowany do Anglii i tam Schmidt leczył się z ciężkich odmrożeń. Gdy wyzdrowiał, wstąpił do Forces françaises de l’intérieur i potajemnie wrócił do Francji. W marcu 1943 roku objął kierownictwo BOA i zorganizował wiele „komitetów powitalnych” na północy kraju. Hélène należała do czternaściorga agentów, których zwerbował. Odpowiadała za wyszukiwanie miejsc dla zrzutów spadochronowych. Przy każdym zrzucie musiała zebrać zespół bojowników, który czekał w gotowości na lądowiskach. Wkrótce jej obowiązki rozszerzyły się o nawiązywanie łączności między różnymi siatkami Résistance w regionie M. Aby wymieniać z Londynem informacje o wydarzeniach w terenie, szyfrowała i odszyfrowywała wiadomości nadawane przez radio.
Wyczekiwała na pełnię księżyca, kiedy samoloty mogły dokonać zrzutu nocą. Na trzy dni przed wyznaczonym terminem słuchała radia. Tajne kody nadawano w BBC podczas specjalnego piętnastominutowego programu radiowego Les Français Parlent aux Français (Francuzi mówią do Francuzów). Hélène często zastanawiała się, co zwykli słuchacze myślą sobie, kiedy słyszą słowa w rodzaju: „les souliers de cuir d’Irène sont trop grands” (skórzane pantofle Irène są za duże).
Czekała z zebraną grupą w cieniu drzew okalających nieduże pole na ulubionym przez nią lądowisku w Semblançay koło Tours. Nasłuchiwali silników zbliżających się samolotów. Włączyła latarkę i nadała alfabetem Morse’a uzgodniony zestaw liter. Odetchnęła z ulgą, kiedy samolot odmrugał do niej światłami.
– Teraz – szepnęła, a bojownicy jeden pod drugim, jak kostki domina, zapalali lampy, które wyznaczały obwód strefy zrzutu. Samolot zatoczył kilka kół. Serce Hélène biło mocno, pomyślała, że mieszkańcy wsi usłyszą głośny ryk silnika albo zobaczą białe spadochrony, które opadały, połyskując w świetle księżyca. Gdy zasobniki uderzyły o ziemię, jej ludzie wybiegli je pozbierać. W środku znajdowała się broń ręczna, materiały wybuchowe, nowy nadajnik i nowe szyfry. Aby podnieść morale jej grupy, Brytyjczycy dorzucili czekoladę i papierosy.
Kiedy wypychali kieszenie papierosami, a plecaki bronią, usłyszeli, że samolot wraca i znów zaczyna krążyć. Zamarli. Coś jeszcze spadało, widoczne na nocnym niebie. Hélène zobaczyła zarys sylwetki człowieka, który opadał na ziemię pod białym jedwabnym spadochronem. Szybko rozdzieliła resztę zawartości zasobników między ludzi i kazała im się rozproszyć. Lepiej, żeby już ich nie było, kiedy spadochroniarz wyląduje; im mniej osób wie, tym lepiej. Zostało tylko dwóch ludzi, żeby pomóc przy ukrywaniu zasobników i zakopywaniu spadochronów. Nie po raz pierwszy pożałowała, że nie może zachować tego pięknego jedwabiu na uszycie sukienki. Ale takie były rozkazy.
Tajemniczy mężczyzna wypiął się z uprzęży i zapalił papierosa. Stanął z boku i patrzył, jak Hélène dyryguje dwoma bojownikami. Ona też go nie zaczepiała. Chciała zebrać myśli, zanim zaczną rozmawiać. Poza tym tę fazę operacji należało przeprowadzić szybko. Musieli się ulotnić z miejsca zrzutu w ciągu piętnastu minut, żeby nikogo nie było w okolicy na wypadek, gdyby ktoś dostrzegł spadochrony lub usłyszał samolot.
Wreszcie Hélène podeszła do nieznajomego. Był wysoki i szczupły. Kiedy się zaciągał papierosem, ognik rozbłyskał i mogła zobaczyć jego kanciastą twarz o ostrych rysach. Wydawał się rozbawiony.
– Nie powiedzieli mi, że będę odbierać żywy ładunek – zaczęła, z trudem ukrywając gniew.
– Fantassin – odparł i wyciągnął do niej rękę. Niechętnie ją uścisnęła. – A ty pewnie jesteś Christine? Wiele o tobie słyszałem.
– Dlaczego nie słyszałam nic o tobie? Nic nie przygotowałam.
Kiedy czegoś się bała, jej głos brzmiał gniewnie. Fantassin znaczyło po francusku „żołnierz piechoty”, a swój kryptonim przybysz dorzucił szeptem. Był kimś ważnym. Cieszyła się, że jest ciemno i nie mógł zobaczyć jej rumieńców.
– Nie chcieliśmy ryzykować, żeby ktoś się dowiedział o moim powrocie do Francji. Szkopy zinfiltrowały nasze siatki. Musimy być bardzo ostrożni.
Podał Hélène papierosa i ogień. Zyskała dzięki temu chwilę na myślenie.
– Ale nie wiem, dokąd mam cię zabrać – powiedziała, zrzucając maskę surowości.
– Ufamy ci. Zatrzymam się u ciebie, dopóki nie nawiążę kontaktu.
Nie spytał jej. To był rozkaz. I wydawał się rozbawiony jej zakłopotaniem. Gdyby mama się dowiedziała… – pomyślała. Matka chodziła do szkoły, gdzie chłopcy i dziewczynki byli całkowicie rozdzieleni, a zakonnice, które ich uczyły, kazały dziewczynkom odwracać wzrok, kiedy przechodziły obok budynku chłopców, żeby uniknąć pokusy grzechu.
Hélène mieszkała w sąsiednim miasteczku, spory kawałek jazdy rowerem od miejsca zrzutu. Fantassin miał czarną skórzaną teczkę, którą podczas skoku przypiął sobie do ręki, żeby nie zginęła. Teraz podał ją Hélène i powiedział, że mogą jechać rowerem razem. Usiadła z tyłu. Jedną ręką ściskała teczkę, a drugą trzymała się tego dziwnego mężczyzny, który powiózł ich w ciemną noc. Próbowała nie obejmować go zbyt mocno, ale czuła ciepło bijące z jego pleców. Nie rozmawiali, tylko udzielała mu wskazówek, gdzie skręcić. Kilka razy kazała mu zejść z roweru i ukrywali się za murkiem albo krzakami, żeby sprawdzić, czy nikt ich nie śledzi. Było to rutynowe działanie, a tamtej nocy należało zachować szczególną ostrożność.
Długa jazda w wilgotny wczesny poranek pozwoliła jej opanować zdenerwowanie. Przyjechali na miejsce tuż przed wschodem słońca. Była wyczerpana. Miała niewielkie mieszkanie: duży pokój z aneksem kuchennym i maleńką sypialnią. Zdecydowała, że odda mu swoje łóżko, a sama będzie spać w większym pokoju. Ale kiedy znaleźli się już w mieszkaniu, poczuła nagłe onieśmielenie. Powiedziała sobie w duchu, że wykonuje tylko swoje zadanie. Stanęła wyprostowana.
Fantassin położył teczkę na kuchennym stole i otworzył ją. Była pełna pieniędzy, nigdy w życiu tyle nie widziała. Podał jej plik banknotów.
– Nie – powiedziała i poczuła, że się czerwieni. – Nie chcę pieniędzy. Robię to dla Francji, to zaszczyt.
Udawała oburzenie, ale tak naprawdę była przerażona. Nie chciała, by pomyślał, że jest „taka”.
– To nie dla ciebie, tylko dla całej grupy. Dla ludzi, którzy byli z tobą w nocy.
– Oni też robią to dla Francji – odpowiedziała natychmiast, bez zastanowienia, co nie zdarzało jej się często.
– No to dla rodzin, dla rodzin tych, którzy się poświęcili – stwierdził.
Kiwnęła głową, ponieważ miał rację. Duma i niezręczność sytuacji zaburzyły jej myślenie. Wiele osób ukrywało się i nie mając dostępu do kartek na żywność, głodowały. Pieniądze na pewno im pomogą. Musi wziąć się w garść. Odetchnęła głęboko.
– Pewnie jesteś zmęczona. – Jego głos złagodniał. – Ile masz lat?
Odparła, że kilka tygodni temu skończyła dwadzieścia cztery.
Usiadł na krześle obok sofy i zapalił papierosa. Zapanowała długa cisza.
– Będziesz spać w sypialni – powiedziała po chwili.
– Nie, dziękuję, tu będzie mi wygodnie. – Wskazał kanapę.
Kiedy Hélène zaprotestowała, że przecież jest wyższy rangą, odparł:
– Owszem, jesteśmy żołnierzami, ale, proszę, pozwól mi być również dżentelmenem.
Fantassin tak naprawdę nazywał się Valentin Abeille. Był szefem całego regionu M2. Niemcy wyznaczyli za jego głowę wysoką nagrodę. Na tym etapie wojny gestapo odnosiło duże sukcesy. Udało mu się umieścić kilku podwójnych agentów w komórkach Résistance. W ruchu oporu działali głównie młodzi idealiści, którzy przeszli albo pobieżne szkolenie, albo wręcz żadnego i nie potrafili zadbać o bezpieczeństwo. Niektórzy młodsi pochwalili się zbyt wielu ludziom, co robią szkopom, więc zaczynali być śledzeni, lub nie przestrzegali zasad konspiracji. Od chwili przystąpienia do Résistance do schwytania mijało średnio od trzech do sześciu miesięcy.
Ostatecznie Fantassin został najprawdopodobniej zdradzony dla nagrody przez swojego współpracownika. Aresztowało go gestapo i w drodze do niesławnego miejsca tortur przy rue des Saussaies w Paryżu wyskoczył z samochodu niedaleko Łuku Triumfalnego. Wielokrotnie postrzelony zmarł wkrótce w szpitalu. W czasie tych kilku dni spędzonych wspólnie powiedział Hélène, że nie pozwoli wziąć się żywcem. Pokazał jej tabletki cyjanku, zawsze miał je przy sobie. Im mniej wie, tym lepiej – stwierdził.
Kiedy Hélène pracowała dla ruchu oporu, miała więcej swobody niż zwykle młode Francuzki w owym czasie. Na początku wojny jej rodzice i siostry przenieśli się do Grenoble, gdzie ojciec został dyrektorem fabryki. Rodzice myśleli, że została w Paryżu, by kontynuować studia. O działalności córki dowiedzieli się później, gdy skontaktował się z nimi ktoś z siatki.
Ona sama wspominała tamten czas jako ekscytujący. Była młodą, niezależną kobietą, której powierzono ważne zadanie i dowodzenie starszymi mężczyznami. Życie innych zależało od niej. Działała na takiej adrenalinie, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyła. Kiedy pewnego razu przyjechała na wyznaczone miejsce zrzutu, zastała tam grupę francuskich żandarmów. Pewnie mają ją aresztować; poczuła lodowaty dreszcz paniki przebiegający po plecach. Już chciała się odwrócić i odjechać rowerem, kiedy jeden z nich wykrzyknął hasło. Zamarła i szybko przeprowadziła kalkulację. Skoro znają hasło, muszą wiedzieć wszystko. Poczuła falę mdłości i rezygnację pomieszaną z ulgą. Gra skończona. Nie ma drogi ucieczki. Ale automatycznie wypowiedziała odzew, a wtedy mężczyźni podeszli do niej i poprosili o rozkazy.
Dłuższą chwilę docierało do niej, że nie zamierzają jej aresztować. To była tylko grupa wyznaczona do odbioru zrzutu. Nie koniec gry, jak założyła, tylko kolejny osobliwy zwrot akcji. Całe jednostki umundurowanych żandarmów dołączały do ruchu uporu. Zdarzenie to ją podbudowało, sprawiło, że poczuła się bardzo pewnie.
4 lutego 1944 roku miała dostarczyć wiadomość generałowi Marcelowi Allardowi, który dowodził częścią regionu M. Kiedy przyjechała do hoteliku w Bretanii, gdzie mieli się spotkać, zobaczyła, jak generał wybiega jednymi drzwiami, podczas gdy drugimi wchodziło po kolei pięciu niemieckich żołnierzy. Trafiła prosto w zasadzkę. Została aresztowana tylko dlatego, że się tam znalazła, Niemcy zatrzymali wszystkich, którzy znajdowali się w hotelowym lobby. Wiadomość miała zaszytą pod podszewką torebki i jakimś cudem gestapo jej nie znalazło. Mogła podtrzymywać wersję, że nie zna Allarda, którego ścigali. Nic na nią nie mieli, dokumenty były w porządku, więc jak wiele razy wcześniej odgrywała rolę potulnej, głupiutkiej dziewczyny.
Kilka dni trzymali ją w więzieniu w Vannes, ale strażnik zapewniał Hélène, że to tylko biurokracja. Niech się nie martwi, wkrótce wróci do domu, do matki i ojca. Ale nie wypuścili jej, tylko przenieśli do więzienia w Rennes, gdzie została przez kilka tygodni. Nadal nie odbyło się żadne formalne przesłuchanie. Pytali tylko, po co przyszła do hotelu akurat wtedy.
Pewnego dnia do celi, gdzie przebywała z dwudziestką innych kobiet, weszli dwaj strażnicy i wywołali jej nazwisko. Zakuli Hélène w kajdanki i zaprowadzili do czarnego samochodu. Mężczyźni aż kipieli ze złości, nie chcieli odpowiadać na pytania ani w ogóle się do niej odzywać. Przewieźli ją do więzienia w Angers w dolinie Loary, gdzie spędziła dwa miesiące.
Pięćdziesiąt osiem lat później, podczas wywiadu w jej mieszkaniu, gdzie zgodziła się na nagranie opowieści, powiedziała: „Angers już zawsze kojarzy mi się z cierpieniem”.
Tam ją przesłuchiwali i torturowali tak, że czasem wracała do celi na noszach. Najgorsze było le suplice de la baignoire, podtapianie. Zabierali ją do łazienki, gdzie stała wanna napełniona zimną wodą. Ręce miała skute za plecami. Wtedy dwaj mężczyźni stawali po obu stronach i wpychali jej głowę pod wodę. Przytrzymywali, aż zaczynała się dusić. Czuła na sobie ich ręce, jeden trzymał ją za kark, drugi przyciskał głowę. Próbowała zachować spokój, ale płuca domagały się powietrza, a panika narastała. Czuła przeraźliwy ból w piersi, kark i głowa boleśnie pulsowały, pragnienie oddechu narastało. Walczyła, ale nie miało to sensu. Woda wlewała jej się do ust i dławiła.
Kiedy czuli, że przestaje walczyć, wyciągali jej głowę z wody za włosy i wznawiali przesłuchanie. Co chwila wymiotowała. W tych momentach skrajnego bólu najbardziej czuła swoje ciało, swoją cielesną egzystencję. Jakby ciało było jej wrogiem i zadawało cierpienie.
Odkryli, kim jest, do jakiej siatki należy i poznali personalia kilku osób, z którymi współpracowała. Wiedzieli, że Fantassin zatrzymał się u niej. Przesłuchiwali ją dzień w dzień, pytali o nazwiska innych członków ruchu oporu, kryptonimy, skrzynki kontaktowe, punkty zrzutów, daty, liczby. Próbowała nie ujawnić żadnej użytecznej informacji. Kilka nocy, mokra i zmarznięta, spędziła z rękami związanymi za plecami i przywiązana do kaloryfera. Próbowała wymyślić wiarygodne historie, zupełnie zmyślone, które pasowałyby do tego, co już wiedzieli, ale jednocześnie nikogo nie zdradzić.
Wieszali ją za ręce. Zabierali do tej samej wykafelkowanej łazienki i podtapiali raz po raz. Zrywali jej paznokcie obcęgami. Robili jej inne straszne rzeczy. Podczas naszego wywiadu w tym miejscu Hélène przerwała, a ja nie naciskałam o szczegóły. Zapaliła kolejnego papierosa, a ja zauważyłam staranny manicure.
Potem znów zaczęła mówić i opowiedziała mi o jezuickim księdzu.
– Père Alcantara – przypomniała sobie nazwisko. – Dostał zgodę na odwiedziny w niektórych więzieniach. Pewnego dnia podał mi małą paczuszkę. Zobaczyłam na niej swoje imię napisane charakterem pisma mamy. Wtedy się rozpłakałam.
Na widok paczki kolana się pod nią ugięły i rozszlochała się na dobre. Płakała po raz pierwszy od chwili aresztowania. Aby nie stracić odwagi, nie załamać się pod wpływem tortur, starała się nie myśleć o ukochanych, o rodzinie. Przesyłka oznaczała, że wiedzą, co robiła za ich plecami. Poczuła wyrzuty sumienia, że naraziła ich na cierpienie, rozpaczliwie zapragnęła usłyszeć głos matki.
Celi Hélène pilnował Alzatczyk mniej więcej w jej wieku. Mówiła płynnie po niemiecku, więc czasem rozmawiali. Nie podobało mu się, co gestapo jej robiło. Nienawidził ich i miał łzy w oczach, kiedy wracała na noszach zakrwawiona i poturbowana. Szeptał jej przez judasza w drzwiach celi słowa zachęty, które ledwo słyszała na wpół przytomna. Mówił jej, że powinna im powiedzieć, co chcą, a wtedy ją wypuszczą. Mówił, że chciałby, by nie była taka odważna. Raz przyniósł jej kilo masła. Była wdzięczna, ale nie bardzo miała jak je ukryć w celi. Nie wiedziała, co z nim zrobić, gdzie włożyć. Nie miała go z czym zjeść. Później przyniósł jej cukier, o wiele bardziej praktyczny dar.
Zabrał krótki list, jaki napisała do rodziny, i wysłał go jej ojcu chrzestnemu. Hélène wiedziała, że w ten sposób nie zostanie wytropiona. Młody alzacki żołnierz musiał zachować adres, ponieważ później, po wojnie, skontaktował się z ojcem chrzestnym, chciał się dowiedzieć, czy przeżyła i co się z nią dzieje. Ale wtedy Hélène była już po jeszcze gorszych przejściach, nie zostało w niej nic z tamtej względnie niewinnej młodej dziewczyny, której pilnował w więzieniu w Angers. Odpisała mu, że tak, przetrwała wojnę, ale to wszystko. Poprosiła, żeby więcej do niej nie pisał.
W celi więzienia w Angers nie mogła nic mieć, siedziała zupełnie sama, bez książek, gazet, czasopism, czasem czuła, że jest na granicy szaleństwa. Wybłagała u strażnika ołówek. Na białej ścianie celi rozwiązywała zadania matematyczne. Kiedy spytałam, jakiego rodzaju, Hélène napisała mi na kartce równanie:
Pokazałam je mojej siostrze Annie, matematyczce, i spytałam, co Hélène robiła. „Obliczała całkę Gaussa z e i pi” – odpowiedziała Annie. Wyjaśniła mi, że e i pi to „liczby przestępne”. Liczby przestępne, jak liczby urojone, istnieją poza zwykłą matematyką. W historii matematyki koncepcja liczb urojonych budziła emocje i sprawiała kłopot przez wieki, w miarę jak różni matematycy stopniowo odkrywali ich konieczność. Na początku dziewiętnastego wieku porywczy młody francuski matematyk Èvariste Galois został wyrzucony z Ècole Normale za działalność polityczną. Chociaż uznawano go za obiecującego, jego koncepcje matematyczne były zbyt radykalne dla ówczesnego establishmentu. Ostatniej nocy, zanim zginął w pojedynku, napisał wiele emocjonalnych listów, a na marginesach rozpisał dowody dotyczące liczb przestępnych i urojonych. Galois uznał, że są takie problemy, których nie da się rozwiązać wyłącznie za pomocą konkretnych liczb, z jakimi stykamy się na co dzień. W ostatnich słowach zwrócił się do brata: „Nie płacz, Alfredzie! Muszę zebrać całe swoje siły, żeby umrzeć w wieku dwudziestu lat”.
W swojej celi dwudziestoczteroletnia Hélène zbierała siły, żeby umrzeć. Próbowała rozwiązać różne klasyczne problemy matematyczne, wykazać, że nie można dokonać trysekcji kąta ani rozwiązać kwadratury koła za pomocą linijki i cyrkla. Istnieją liczby, których nie da się skonstruować.
Później, kiedy trafiła do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück, rozpoznała koleżankę z liceum Zazę. Przytuliły się do siebie pod prysznicem, przerażone, że prawdziwe okażą się pogłoski, iż przez małe otwory w suficie zostanie wpuszczony zabójczy gaz. Ale zamiast tego polała się na nie lodowata woda. Dostały numery: Hélène stała się więźniarką o numerze 43209, a Zaza 43203. Więźniarki uczestniczyły w niekończących się apelach, podczas których raz po raz je przeliczano. Ludzie stawali się liczbami, niczym więcej.
„Nie tylko liczby rzeczywiste są nieskończone – mówi moja siostra – lecz również liczb przestępnych musi być nieskończenie wiele. Ale znamy ich tylko kilka”. Annie uważa, że być może wynika to z ludzkiej obsesji na tle narzędzi: linijka i cyrkiel ograniczyły naszą wyobraźnię. Nasze myślenie ogranicza nam zrozumienie.
Kiedy pisałam tę historię, zastanawiałam się, czy język także ogranicza myślenie. Rodziny, z którymi rozmawiałam, potomkowie dziewięciu kobiet, które uciekły tamtego dnia w Niemczech, mówiły to samo: ich matki, babki czy ciotki nie potrafiły tak do końca opisać swoich doświadczeń. W ich opowieściach istniała pewna granica; opowiedziały je w połowie, o ile w ogóle.
W więzieniu w Angers w czerwcu 1944 roku usłyszeli z oddali odgłosy wybuchów. Alianci szturmowali plaże w Normandii. Młody strażnik Alzatczyk powiedział Hélène: „Jutro będziesz wolna, a ja zostanę więźniem”.
Pozwoliła sobie na cień nadziei. Ale potem przesiedziała cały dzień w celi, obejmując nogi rękami, z podbródkiem na kolanach, patrząc na ścianę zapisaną równaniami, jej zmaganiami z liczbami przestępnymi. Na zewnątrz, na więziennym dziedzińcu, w regularnych odstępach czasu rozlegały się serie z karabinów, ponieważ niemieccy strażnicy systematycznie rozstrzeliwali wszystkich więźniów mężczyzn. Przygotuj się na najgorsze – powtarzała sobie w duchu.
Wieczorem, być może zmęczeni zabijaniem, ci sami niemieccy strażnicy zapakowali kobiety do pociągu, który zawiózł je do obozu przejściowego w Romainville pod Paryżem.
Niektóre przygotowały małe kawałki kradzionego papieru, nazywane papillons (motyle), z krótkimi informacjami dla rodzin i adresem. Kiedy wieziono je przez Paryż, wyrzucały te liściki przez szpary w ścianach wagonów. Część z nich podnieśli odważni ludzie i przesłali pod wskazane adresy. Często był to ostatni ślad po córkach, siostrach i matkach.
Z obozu w Romainville Hélene zapamiętała widok leżącej na ziemi, umierającej kobiety. Rzekomo chorowała na syfilis i zaraziła kilku niemieckich żołnierzy, więc porzucono ją na śmierć.
Hélène niewiele pamięta z tamtych dni, kiedy siedziała na ziemi otoczona drutem kolczastym – tylko niewyraźne wspomnienie niekończącego się czekania. Zamknęła się w sobie. Opierała się każdej myśli, która osłabiłaby jej wolę przetrwania. Ogarnęło ją odrętwienie, jakby pustka wzięła górę, gdy próbowała się przystosować do nowej rzeczywistości. Było gorąco, w powietrzu unosił się pył. Przetrzymywano je w dużych zagrodach bez cienia i osłony. Ludzie siedzieli w milczącym cierpieniu, wpatrując się przed siebie pustym wzrokiem. Słychać było brzęczenie much i niski jęk, ale nic przypominającego ludzki język. Unosił się odór gnijących ciał, śmierci, ludzkich ekskrementów, brudu, potu i lęku.
Po kilku dniach – Hélène nie wiedziała ilu dokładnie – wpakowali ją do zatłoczonego bydlęcego wagonu kolejowego. Rozpoczęła się podróż na wschód Niemiec do Ravensbrück położonego dziewięćdziesiąt kilometrów na północ od Berlina.
○ ○ ○
W rodzinie wiedzieliśmy, że ciocia Hélène dostała wysokie odznaczenia. Nadano jej klasę oficerską Legii Honorowej, jedno z najzaszczytniejszych odznaczeń francuskich, szczególnie że klasę officier w jej pokoleniu rzadko przyznawano kobietom. Dostała Krzyż Wojenny, nadawany za wyjątkowe męstwo podczas wojny; a także Medal Francuskiego Ruchu Oporu i Medal Pamiątkowy Ochotników Wolnej Francji za działalność w Résistance. Rodzina była z niej dumna, ale rzadko rozmawialiśmy o przeszłości. Podobnie jak w przypadku wielu rodzin po wojnie ludzie chcieli zostawić mroczny czas za sobą. Uważano, że lepiej dla wszystkich będzie po prostu zapomnieć o przeszłości. Nie mówić o niej, nie zagłębiać się w ciemności. Niektórzy zmagali się z poczuciem winy, ponieważ przeżyli, mieli luki w pamięci wywołane traumą, tym, w jak niewyobrażalny sposób zachowywali się czasem ludzie. Hélène chciała oszczędzić najbliższym drastycznych szczegółów. A jeśli czegoś nie przeżyłeś, nie jesteś w stanie sobie tego wyobrazić. Potrzeba było czasu; musiało nadejść pokolenie, które nie pamiętało wojny, żeby zaczęły padać pytania. W 2002 roku, podczas lunchu ze mną i babcią, Hélène opowiedziała mi, jak z ośmioma innymi kobietami uciekły Niemcom. Zdumiona poprosiłam ją o zgodę na nagranie rozmowy i całej tej historii.
Pojechałyśmy z ciocią Evą do mieszkania Hélène w przyjemnej dzielnicy koło Neuilly na przedmieściach Paryża. Małe pokoje wypełniały fotografie i książki. Hélène, starannie uczesana i ubrana w spódnicę i żakiet od Chanel, podała herbatę. Ale kiedy podziękowałam jej, że zgodziła się na nagranie, najpierw spytała:
– Po co ci to?
– To ważne – wyjaśniłam, nagle zakłopotana własnym młodym wiekiem, niefrasobliwym amerykańskim entuzjazmem i względnie wygodnym życiem.
– Ta historia opowiada tylko o losie kilku istot ludzkich spośród wielu innych, które starały się żyć z godnością mimo poniżeń i wysiłków nazistów, by je zniszczyć – powiedziała.
Zabrzmiało to tak, jakby wyćwiczyła te słowa, przygotowała się do ich wygłoszenia.
Spytałam, dlaczego przystąpiła do Résistance.
– Z powodu okrucieństw nazizmu i wszystkich reżimów totalitarnych – odpowiedziała.
Spytałam, czy się bała, a ona odparła, że nie. Była szczęśliwa mimo ryzyka, ponieważ wiedziała, że pomaga w walce za kraj.
Zastanawiała się na głos, czy jest jakiś sens w odgrzebywaniu starych wspomnień. Ja natomiast zastanawiałam się w duchu, czy postąpiłam niewłaściwie, nakłaniając ją do przypomnienia rzeczy, o których chciała zapomnieć. Stwierdziła, że woli nie wracać do przeszłości, chociaż – jak przyznała – myśli o wojnie cały czas, każdego dnia. Można powiedzieć, że ją prześladowała i że całe jej późniejsze życie zostało ukształtowane przez to, co wtedy przeżyła.
W miarę upływu czasu mówiła coraz swobodniej. Hipotetycznie założyłam, że będą kolejne rozmowy i wtedy uzupełni szczegóły. Wyszłam od niej z przekonaniem, że opowiadała chętnie i może nie bardzo żałowała, że się przede mną otworzyła. Ale czy to z powodu powściągliwości ciotki, czy mojego wahania nigdy więcej nie wróciłyśmy do przeszłości.
Później, kiedy próbowałam spisać jej historię i zagłębiłam się w dzieje rodziny, czułam się, jakbym przełamała tabu. W głowie odezwały mi się głosy, że to nie moja sprawa; powinnam się wstydzić, że wykorzystuję jej historię. Zostawmy przeszłość w spokoju. Ale nie daje mi ona spokoju. Historia, tak jak osobiste wspomnienia, nie jest ustalona raz na zawsze. Stale odżywa na nowo.
Dwa lata po rozmowie z Hélène natknęłam się na książkę Suzanne Maudet Neuf filles jeunes qui ne voulaient pas mourir (Dziewięć młodych dziewcząt, które nie chciały umrzeć). Zaza była przyjaciółką Hélène. Spisała wspomnienia od razu, w kilka miesięcy po ucieczce, ale rękopis został opublikowany dopiero w 2004 roku, dziesięć lat po jej śmierci3. Lektura jej książki zaprowadziła mnie do kolejnej relacji, spisanej przez Nicole Clarence dla czasopisma „Elle” w 1964 roku, w dwudziestą rocznicę deportacji. Po tym artykule trafiłam do kilku radiowych wywiadów Nicole4. Tuż przed śmiercią Hélène w 2012 roku dwie holenderskie realizatorki filmowe, Ange Wieberdink i Jetske Spanjer, nakręciły dokument Ontsnapt (Ucieczka), w którym Hélène spotkała się z Lon Verstijnen, kolejną członkinią grupy5. Film opierał się głównie na książce Lon Mijn Oorlogskroniek (Moja kronika wojenna). Kilka lat później syn Guigui, Marc Spijker, przesłał mi dokonany przez samą Lon przekład jej książki na angielski, który podarowała jego matce.
Hélène, Zaza, Nicole i Lon wspólnie opowiedziały historię o przyjaźni, niewiarygodnej odwadze i przetrwaniu. Ich relacje różnią się w pewnych szczegółach, ale pokrywają, jeśli chodzi o kluczowe momenty. Są w nich duże braki; nigdy się nie dowiem, czy to świadome opuszczenia, czy luki w pamięci. Na początku znałam osiem z dziewięciu kobiet tylko z przydomków: poza Christine (moja cioteczna babcia Hélène) były jeszcze Zaza, Lon, Guigui, Zinka, Josée, Mena, Nicole i Jacky. Wszystkie były więźniarkami politycznymi. Później dowiedziałam się, że ojciec Hélène był Żydem i że Nicole pochodziła z rodziny żydowskiej, chociaż żadna z nich nie nazywała tak siebie i prawdopodobnie nie utożsamiała się z tym pochodzeniem. A nawet jeśli tak, to udało im się to ukryć przed Niemcami. Bo źle było być więźniem obozu koncentracyjnego, ale znacznie gorzej było być żydowskim więźniem.
Kobiety ustawione piątkami
W młodości ojciec Hélène, Rosjanin, był nauczycielem matematyki na Litwie, zanim wyjechał kontynuować studia do Heidelbergu. Następnie przeniósł się do Francji na Sorbonę. Jej matka była w owym czasie jedną z dwóch kobiet zapisanych na tę uczelnię. Martine pochodziła ze wsi z regionu Lot; jej ojciec był znanym producentem wina. Rodzina szczyciła się tym, że ksiądz używał ich wina podczas niedzielnej mszy. Martine wychowała się w pobożnej katolickiej rodzinie, a uczyła się u zakonnic. Nigdy nie mogła być nago, nawet w kąpieli. Ale musiała być bardzo zdolna, ponieważ po egzaminach końcowych w liceum zakonnice zasugerowały, by zaczęła studia – rzecz niesłychana w tamtych czasach, kiedy powszechnie uważano, że zbyt gruntowna edukacja rujnuje szanse przyzwoitej dziewczyny na małżeństwo. Co zaskakujące, rodzice zgodzili się, żeby wyjechała do Paryża studiować chemię. Ojciec Hélène zajmował się fizyką atomową. Poznali się z Martine na uniwersytecie i sześć miesięcy po pospiesznym ślubie urodziła się Hélène.
Błyskotliwa Martine musiała przerwać studia. Może właśnie frustracja z tego powodu skomplikowała relację matki z córką. W każdym razie Hélène identyfikowała się z ojcem. Siedem i osiem lat później urodziły się dwie kolejne córki. Relacje Hélène z dwiema dużo młodszymi siostrami cechowała trwała niechęć. Zmuszano ją do niańczenia rodzeństwa, ale ojciec wyraźnie ją faworyzował. Kiedy rodzina dowiedziała się, że Hélène została deportowana do Niemiec, ojciec był zdruzgotany. Któregoś wieczoru przy kolacji młodsze córki o coś go zapytały, a kiedy nie odpowiedział, Martine go przynagliła:
– Nie odpowiesz córce?
– Mam tylko jedną córkę – odparł. – A ona jest w Niemczech6.
Hélène wyróżniała się wśród sióstr intelektem. Zdobyła imponująco wiele dyplomów z inżynierii i matematyki. Miała talent do języków i w kilku mówiła płynnie, w tym po polsku, niemiecku, angielsku i rosyjsku. To właśnie dzięki znajomości języków, jasnemu myśleniu w chwilach zagrożenia i zdolności do chłodnej dyplomacji została naturalną przywódczynią w Ravensbrück. Nicole wspominała później, że była „filarem” ich grupy.
○ ○ ○
Przez pięć dni Hélène jechała zatłoczonym bydlęcym wagonem, właściwie bez wody, bez jedzenia, światła, powietrza i miejsca do załatwienia potrzeb fizjologicznych. W transporcie było dwieście osób, w większości francuskie więźniarki polityczne – les résistantes. Przeżyły nieludzki transport dzięki temu, że się zorganizowały, stały i leżały na zmianę. Najbardziej chore umieszczono przy małym okienku, którym wpadało świeże powietrze. Morale podbudowywały, śpiewając Marsyliankę i inne pieśni.
Hélène nie miała pojęcia, gdzie się znajdują, dopóki pociąg nie dotarł do ostatniej stacji, Fürstenberg, miasta położonego najbliżej obozu koncentracyjnego w Ravensbrück. Miasto i obóz leżały na przeciwległych brzegach jeziora. Okolica ta, położona niedaleko Bałtyku, narażona była na lodowate wiatry i miejscowi nazywali ją Małą Syberią.
Dotarły nocą; peron był rzęsiście oświetlony reflektorami i strzeżony przez esesmanów i strażniczki nazywane Aufseherinnen z owczarkami, które warczały i szarpały się na smyczach. Więźniarki musiały wyskoczyć z wagonu. Niektóre kobiety niezgrabnie upadały, skręcając sobie przy tym kostkę lub uszkadzając kolano. Strażnicy je popychali. W chaosie wpadały na siebie. Aufseherinnen biły je pejczami i wrzeszczały po niemiecku. Jeśli któraś miała jeszcze jakiś bagaż, był on odbierany i wrzucany na ciężarówkę.
Ciała tych, które nie przeżyły podróży, trzeba było przenieść do innej ciężarówki, podczas gdy niemieccy strażnicy krzyczeli: Schnell! Raus!
Ustawili więźniarki w dwie kolumny: te, które miały jeszcze dość sił na marsz, i te, które ledwo stały. Słabe skierowano do ciężarówek z bagażem. Niektóre córki zachęcały zmęczone i schorowane matki, żeby wsiadły do aut. Nie mogły wiedzieć, że właśnie uczestniczyły w pierwszej selekcji do krematorium i miały już nigdy nie zobaczyć matek.
– Zu fünft! – wrzeszczeli strażnicy i kopali kobiety, kiedy nie rozumiały, czego się od nich wymaga.
– Każą nam się ustawić piątkami – wyszeptała nagląco Hélène.
– Po pięć w rzędzie – ktoś powtórzył po francusku i komunikat przebiegł przez tłum.
Maszerowały około czterech kilometrów ze stacji do obozu. 14 czerwca 1944 roku, kiedy Hélène dotarła na miejsce, obóz tonął w błocie, a wszędzie unosił się odór gnijących ciał, ludzkich ekskrementów i gęstego, zmieszanego z popiołem dymu z krematorium.
○ ○ ○
Hélène miała „twarz, której nie da się zapomnieć, i nawet w całym tym tłumie rozpoznałam ją od razu” – napisała Zaza o dniu przyjazdu do obozu, kiedy w ciżbie kobiet wypatrzyła koleżankę z liceum7. Zaza, pod wieloma względami zupełne przeciwieństwo Hélène, była poetką, która zwróciła uwagę na kolor nieba, podczas gdy cała reszta myślała tylko o głodzie. Hélène była opanowana i uporządkowana; Zaza ciepła i otwarta. W chwili aresztowania miała dwadzieścia dwa lata, była optymistką z dużym poczuciem humoru i wielkim umiłowaniem życia. Zawsze cierpliwa, przyjaźniła się ze wszystkimi, ale najbardziej z Hélène jako jedyna osoba, której ta pozwoliła się do siebie zbliżyć. Od przyjazdu do Ravensbrück trzymały się razem. Kiedy Hélène niezmordowanie planowała ucieczkę, Zaza zachowywała bardziej bierną postawę. Z natury ufna, czekała na rozwój wydarzeń.
Działający od 1939 do 1945 roku Ravensbrück był jedynym obozem koncentracyjnym, który Niemcy zbudowali wyłącznie dla kobiet. Większość więźniarek, w tym ich dziewiątka, trafiła do Ravensbrück przejściowo, w drodze do jednego z setek obozów pracy niewolniczej lub zagłady. Ale wiele zamordowano też tutaj. Większość akt Ravensbrück Niemcy spalili w ostatnich tygodniach wojny. Ale dzięki historykom i więźniarkom, na przykład Germain Tillion, etnolożce, która w ostatnich miesiącach prowadziła szczegółowe notatki, udało się zebrać sporo materiałów o obozie.
Przez obóz przewinęło się około 132 tysięcy kobiet i dzieci oraz 20 tysięcy mężczyzn. Ravensbrück miało czterdzieści filii, mniejszy obóz dla mężczyzn, obóz przy fabryce Siemensa i tak zwany Jugendschutzlager Ückermark, który faktycznie był obozem zagłady. Według różnych szacunków zginęło tu od 30 do 90 tysięcy osób. Fondation pour la méemoire de la déportation podaje liczbę około 40 tysięcy osób, ale trudno oszacować to dokładnie. Większość kobiet, które tu trafiły w chaosie ostatnich miesięcy wojny, nie została nawet zarejestrowana. Nie ma też danych o kobietach, które „odesłano” do zagazowania w ciężarówkach; jedno źródło podaje, że w prowizorycznych komorach gazowych zamordowano ich od 5 do 6 tysięcy8. Nie doliczono też ofiar z podobozów. Były również malutkie dzieci zamordowane zaraz po urodzeniu albo zagłodzone na śmierć, których nie objęły oficjalne szacunki. Nie wliczano do tych szacunków również kobiet zmarłych podczas marszów śmierci.
Same ocalone uważały, że nazwiska są dużo ważniejsze od liczb9. Ale liczby dają pojęcie o ogromie cierpienia. W czerwcu 1944 roku, kiedy siedem z dziewięciu kobiet z grupy Hélène dotarło do Ravensbrück, w obozie zbudowanym dla 3 tysięcy więźniarek przebywało 30 849 osób10. Poranne apele trwały po trzy–cztery godziny. W tym czasie więźniarki musiały stać w miejscu, żeby można je było policzyć. W obliczu przepełnienia i braku podstawowych środków warunki w obozie stały się katastrofalne.
Kiedy nowo przybyłe kobiety wmaszerowały do obozu, najpierw skierowano je do Effektenkammer, magazynu, gdzie musiały się rozebrać do naga i włożyć ubrania do wielkich papierowych worków. Kiedy oddały worki strażniczkom, te zanotowały ich numery, a worki rzuciły na stos. Musiały oddać też drobiazgi osobiste, jak biżuteria czy pieniądze, jeśli jakieś miały. Ponieważ naziści przykładali dużą wagę do prowadzenia dokumentacji, wszystko było skrupulatnie spisywane. Kiedy w 2018 roku wystąpiłam o udostępnienie niemieckiej kartoteki Hélène, dostałam z International Tracing Service w Bad Arolsen wiele dokumentów, w tym kilka stron dotyczących właśnie rzeczy osobistych. Przeczytałam, że Zaza oddała obrączkę i pięć franków. Hélène miała bransoletkę, zegarek i siedemdziesiąt centymów.
Ogolono im głowy. Musiały stanąć w rozkroku do golenia włosów łonowych, co dokonywało się w brutalny sposób i zostawiało rozcięcia i krwawiące rany, w które łatwo mogła wdać się infekcja.
Przepchnięto je pod prysznice. Kiedy znalazły się w pomieszczeniu z otworami w suficie, Zaza mocno złapała Hélène za rękę. Spojrzała w górę.
– Jak myślisz, co wyleci stamtąd: gaz czy woda? – spytała.
Po spłukaniu gwałtownymi strumieniami wody z pryszniców przeszły do następnego pomieszczenia, gdzie wydawano ubrania. W tamtym czasie władzom obozowym skończyły się już pasiaki. Zamiast nich nowo przybyłe otrzymały ubrania nieżyjących kobiet. Co tydzień przyjeżdżały ciężarówki z Auschwitz z ubraniami po zamordowanych tam Żydach11. Rozdawano je losowo – można było dostać wieczorową suknię tancerki z nocnego klubu albo piżamę licealistki – więc kiedy więźniarki wychodziły z tych zmagań o odzież, wyglądały groteskowo. Ale w tym momencie, który miał je upokorzyć i złamać, kobiety potrafiły śmiać się z siebie nawzajem. Lise London, jedna z résistantes z tego samego transportu, wspominała tamte chwile w pamiętniku i przytoczyła słowa Rabelais’go: Le rire est bien le propre de l’homme (Śmiech to szczere królestwo człowieka)12. Śmiejąc się i śpiewając, nie zatracały człowieczeństwa i potrafiły walczyć.
Grupa francuska trafiła na kwarantannę do specjalnego bloku, gdzie przebywało już około czterystu więźniarek. Niemieccy urzędnicy, przerażeni szybkością rozprzestrzeniania się chorób i zarazków, restrykcyjnie przestrzegali obowiązku kierowania nowo przybyłych więźniarek na kilkutygodniową kwarantannę. W tym bloku znajdowały się też osoby, które Niemcy nazywali asozial, czyli aspołeczne: prostytutki, lesbijki, Sinti i Romki (nazywane Zigeuner, Cygankami) oraz pospolite przestępczynie.
Połowę ogromnej hali stanowiła otwarta przestrzeń ze stołami, w drugiej części stały drewniane czteropoziomowe prycze. Hélène i Zaza zajęły miejsce obok siebie na samej górze. Hélène liczyła na to, że stamtąd będą miały oko na wszystko.
Wspominała, że podczas kwarantanny spędzały całe dnie nad stosami niemieckich mundurów. Musiały usunąć guziki, rozpruć szwy i posortować kawałki materiału. Mundury miały plamy krwi i charakterystyczne dziury po kulach. Należały do niemieckich żołnierzy, którzy zginęli na froncie wschodnim. Czasem znajdowały w kieszeni niewysłany list. Po przeczytaniu kilku takich listów Hélène odkryła, jak niskie było morale żołnierzy na Wschodzie.
Tydzień później, 23 czerwca, dotarł kolejny transport, w którym przyjechały dwie koleżanki z Holandii: dwudziestoośmioletnia Lon i dwudziestopięcioletnia Guigui. Razem w 1944 roku porzuciły studia w Lejdzie i dołączyły do Résistance w Paryżu.
Powabna Guigui o wysportowanej sylwetce miała proste brązowe włosy do podbródka, ostrzyżone na pazia, z prostą grzywką tuż nad brwiami. Łagodne szare oczy były ozdobą jej owalnej twarzy. Wyglądała skromnie i spokojnie jak Madonna. W chaosie panującym w bloku zachowywała się nonszalancko i z kojącym opanowaniem.
Lon stanowiła jej przeciwieństwo. Słowa wylatywały jej z ust w kombinacjach wszystkich sześciu języków, którymi mówiła. Była odważna, szybko podejmowała decyzje i pakowała się tam, gdzie ktoś ostrożniejszy mógłby się zawahać. Pełna życia i ekstrawertyczna, dorodna, o mocnej sylwetce i rubasznym śmiechu, znajdowała sobie przyjaciółki przeróżnych narodowości. Może i była apodyktyczna i bezkompromisowa, ale to jej odwaga nieraz uratowała całą dziewiątkę.
Pewnego dnia, kiedy stały na jednym z niekończących się apeli, Hélène spytała ją szeptem:
– O czym myślisz?
– Myślę o tym, że pół roku temu mój narzeczony chciał, żebyśmy poszli do łóżka, a ja odmówiłam. Teraz żałuję13.
Lon wspominała, że podczas kwarantanny odwiedzała ją inna więźniarka z Holandii.
– Jedynym radosnym przerywnikiem była Sabine, Holenderka, która mieszkała koło moich rodziców w Hadze. Regularnie i niewzruszenie przychodziła i stukała w okno, żeby pogadać. Oczywiście zawsze ją przeganiano, ale ona się nie poddawała i wracała. Te pospieszne rozmowy były jednak dla nas obu niezwykle cenne i z pewnym smutkiem wspominałyśmy naszą dzielnicę14.
Sabine referowała Lon, kto przebywał w obozie. Była tu grupa francuskich więźniarek politycznych, które już skończyły kwarantannę, i Zaza dowiedziała się, że jest wśród nich Zinka, jej koleżanka z Fresnes.
Wśród dziewiątki bohaterek tylko Zaza i Zinka były mężatkami. Zaza wyszła za mąż zaledwie miesiąc przed aresztowaniem, a Zinka dziewięć miesięcy przed uwięzieniem jej męża. Obu deportowano w nieznanych kierunkach. Los mężów był źródłem ogromnego zmartwienia obu młodych kobiet.
Dwudziestodziewięcioletnia Zinka była najstarsza w dziewiątce, ale młodzieńcze usposobienie odejmowało jej lat. Miała przepiękną grzywę blond loków, duże niebieskie oczy, uroczą przerwę między przednimi zębami oraz delikatnie zadarty nos, przez co wyglądała trochę zawadiacko. Nie znała pojęcia strachu. Wysuwała podbródek do przodu i śmiała się z gróźb wysuwanych przez najniebezpieczniejsze grupy w obozie. Kiedy inne powtarzały przerażające plotki, wzruszała ramionami.
– Dajcie sobie spokój z tymi pesymistycznymi bobards – upominała je.
Była drobna. Saboty na jej małych stopach wyglądały jak kajaki; zostawiały jej otarcia i krwawiące rany. Ale inspirowała inne żelazną siłą woli. Mała Zinka zawsze była gotowa zmierzyć się z najcięższym ładunkiem i najgorszą pracą, więc przyjaciółki opracowały całe strategie powstrzymywania jej.
○ ○ ○
Hélène dowiedziała się od Lon, że w obozie znajduje się jej przyjaciółka Geneviève de Gaulle, bratanica generała Charles’a de Gaulle’a. W 1943 roku słuchacze radia słyszeli głos tego mało znanego général brigade, który zachęcał ich do stawiania oporu, chociaż nie wiedzieli, do kogo ten głos należy. Geneviéve napisała pod pseudonimem „Gallia” dwa artykuły o swoim stryju dla tajnej gazety ruchu oporu „Défense”. Te teksty pomogły uspokoić ludzi z Résistance w kwestii tego najwyraźniej samozwańczego przywódcy z Londynu15.
Hélène chciała się spotkać z Geneviève i spytać, czy w obozie jest zorganizowana grupa Résistance. Jednak żeby to zrobić, musiała się najpierw wydostać z kwarantanny. Kobiety miały szczęście, że trafiły na przyjazną blokową. Blokowe, więźniarki (głównie Polki), które zarządzały każdym blokiem, miały pilnować osadzonych. Niektóre wykorzystywały swoje uprzywilejowane stanowisko, żeby pomagać i przeciwstawiać się wrogom. Inne chciały się tylko wzbogacić. Niektóre były gorsze od Niemców. Ale ich blokowa, Hilda Synková, czeska komunistka, wprowadziła Francuzki w obozowe tajniki. Pewnej niedzieli Hélène spytała ją, czy może się na chwilę wymknąć i odszukać swoją przyjaciółkę Geneviève, a ta się zgodziła.
Obóz był ogromny, wzdłuż długich ulic ciągnęły się drewniane baraki ustawione w regularny geometryczny wzór. Hélène pomyliła się w liczeniu, źle skręciła i zabłądziła w labiryncie. Wszystko wyglądało tak samo, wszędzie dominowały szarość i błoto. W niedzielne popołudnia więźniarki, jeśli tylko mogły, zostawały w barakach. Była to ich jedyna chwila oddechu w ciągu całego tygodnia. Pracować musiały tylko Żydówki, świadkinie Jehowy i kobiety, które dostały dodatkową karę. W upale i odorze rozkładu obóz wydawał się pozbawiony życia. Nagle zdezorientowana Hélène spanikowała i za szybko wyszła zza rogu. Wpadła prosto na dwóch esesmanów. Uśmiechnęli się na jej widok. Jeden był wysokim mężczyzną, grubszym od większości ludzi w tamtym czasie, gdy jedzenie było trudne do zdobycia. Jego pomagier był chudy i zadziorny, miał okrutne spojrzenie. Większy mówił, mniejszy chichotał.
Hélène cała się trzęsła. Nie przygotowała się na coś takiego i przez chwilę nie potrafiła wymyślić powodu, dla którego się tu znalazła, ani jak się bronić. Chwycili ją pod ramiona.
– Pomożemy ci znaleźć drogę, dobrze? – spytał grubszy.
Mniejszy tylko się zaśmiał i zaciągnęli ją do małej wartowni.
Popchnęli ją na ścianę. Poczuła twarde deski pod plecami. Próbowała dotrzeć do tego zakątka umysłu, w którym szukała schronienia w Angers podczas tortur. Ale czuła kwaśny zapach potu i słyszała żarciki o tym, co „może jej pomóc”.
Chciała zamknąć oczy, ale nauczyła się, że w ten sposób okazuje się słabość, a to zachęca oprawców. Zmusiła się do patrzenia prosto w oczy większemu, który wyciągnął obcęgi i machnął jej nimi przed oczami.
– Trochę ją upiększymy – powiedział.
Nachylił się i wyszeptał jej do ucha:
– Teraz będziesz piękniejsza16.
A potem warknął:
– Otwieraj!
Grubymi jak kiełbaski paluchami siłą otworzył jej usta.
Czuła oleisty metal na języku, kiedy grzebał jej w ustach. W końcu wybrał jeden trzonowiec i zacisnął na nim obcęgi.
– Trzymaj mocno – rozkazał koledze.
Poczuła uchwyt spoconych rąk mniejszego żołnierza, który przycisnął ją w chwili wyrywania zęba. Ostry ból wyrywanych korzeni sprawił, że mroczki stanęły jej przed oczami, poczuła w ustach ciepły strumień rozlewającej się krwi. Oblał ją pot, myślała, że zaraz zwymiotuje, ale wszystko przełknęła.
– Ja, dobrze. Teraz jest o wiele lepiej.
Strażnik przysunął jej do twarzy obcęgi z zakrwawionym zębem. Hélène widziała, że nie jest do końca usatysfakcjonowany; tacy jak on nigdy nie byli. Ale na szczęście rozległ się dzwon oznaczający cogodzinną zmianę warty. Wiedziała, że żołnierze mieli obowiązki, harmonogram, którego musieli się trzymać. Niechętnie pokazali jej drzwi. Szła, utykając, plując krwią, ale w jakiś cudowny sposób odnalazła drogę do względnie bezpiecznego schronienia i przyjaciółek w bloku kwarantanny.
Zaza
Suzanne Maudet (Zaza)
SS zarządzało obozem koncentracyjnym metodą „dziel i rządź”. Więźniarkom powierzano nadzór nad wewnętrznymi sprawami obozu, co dawało niektórym względną władzę oraz motywację do zachowania status quo. W większości przypadków kobiety rozdzielano narodowościami, aby utrudnić im formowanie sojuszy w grupach. Nowo przybyłe musiały nauczyć się hierarchii i opanować niepisane zasady obozu, żeby przetrwać.
W pierwszych latach istnienia Ravensbrück za dyscyplinę odpowiadały więźniarki oznaczone zielonymi i czarnymi trójkątami – odpowiednio kryminalistki i tak zwane aspołeczne. Ale latem 1941 roku, w obawie przed epidemią polio, esesmani tymczasowo zostawili obóz całkowicie w rękach więźniarek. Polki, jako największa grupa, wykorzystały okazję, by przejąć większość funkcji dających władzę w wewnętrznej obozowej administracji. Krążyły pogłoski, że są one antysemitkami, nienawidzą Sowietów i współpracują z władzami niemieckimi. Ale były tu też Polki z wyższych klas – tak zwanej inteligencji krakowskiej – które aktywnie działały w antyniemieckim ruchu oporu. Wiele z nich jednak też miało głęboko zakorzenione uczucia antysemickie o podłożu historycznym. Był to delikatny temat, na który Lon spierała się z bliską przyjaciółką, polską więźniarką Aliną. Jak to ujęła Lon, „jako neutralna obserwatorka opowiedziała mi też o nienawiści między Polkami żydowskiego i nieżydowskiego pochodzenia. Nienawiść ta była bardzo głęboko zakorzeniona, a ja nigdy nie dowiedziałam się, z czego dokładnie wynikała”17.
Wewnątrz grup narodowościowych funkcjonowały złożone hierarchie. Część rosyjskich więźniarek Stalin przekazał władzom niemieckim, zanim Hitler zerwał sojusz między oboma państwami. Kobiety te walczyły po przegranej stronie w rewolucji bolszewickiej i komuniści ich nienawidzili. Wiele Rosjanek zostało zgarniętych w czasie napaści Hitlera na ich kraj, była też grupa żołnierek Armii Czerwonej, głównie lekarek i sanitariuszek, które trafiły do niewoli podczas bitwy pod Stalingradem. Niemcy nazywali je Flintenweiber, czyli strzelczynie, i otaczała je aura bohaterek z powodu słynnego protestu w obozie. Pod tajnym przywództwem Jewgienii Łazariewnej Klemm duża grupa rosyjskich żołnierek odmówiła pracy w zakładach zbrojeniowych przy produkcji pocisków, które miały zabijać ich braci i synów. Powołały się na genewskie konwencje wojenne, które zabraniały zmuszania jeńców wojennych do pracy przy produkcji broni. Władze obozu ukarały je: musiały stać wiele dni na zewnątrz bez jedzenia i wody, ale Rosjanki się nie złamały, co najpierw rozgniewało Niemców, a potem zdumiało. Ostatecznie, ku powszechnemu zdziwieniu, władze się ugięły i wysłały je do pracy w kuchni.
Klemm, bolszewickiej żołnierce i gorliwej komunistce, udało się zorganizować i zmotywować grupę około pięciuset czerwonoarmistek. Zaufały jej i podporządkowały się rozkazom z bezwzględną dyscypliną. Jednak Niemcy nie mogli dojść, kim była ich przywódczyni. Pewnego niedzielnego popołudnia w Ravensbrück, kiedy władze ogłosiły, że wszystkie więźniarki mają maszerować dookoła placu apelowego, gdzie dzień w dzień musiały wiele godzin stać, czerwonoarmistki, chociaż zagłodzone i chore na tyfus albo gruźlicę, starannie umyły się w niewielkiej ilości wody, jaką dysponowały, „uprasowały” ubrania, wkładając je na noc pod materace, i ubrały się najschludniej, jak mogły. Dagmar Hájková, czeska komunistka, opisała później tę scenę. Kobiety potykały się ze zmęczenia, udawały, że maszerują lub śpiewają wojskową pieśń, marząc tylko o tym, żeby te głupie ćwiczenia się skończyły, kiedy nagle w obozie podniósł się krzyk, wszyscy się odwrócili i ujrzeli Rosjanki maszerujące w idealnym porządku.
Kiedy dotarły do środka placu, wszystkie zaczęły śpiewać bojową pieśń Armii Czerwonej. Śpiewały czystymi, donośnymi głosami, młode twarze, głowy ogolone na znak hańby, ale z czołami wysoko podniesionymi: wszyscy zamarli. Szły, jakby defilowały na placu Czerwonym w Moskwie […]18.
Wszystkie kobiety, z wyjątkiem Polek nieżydowskiego pochodzenia, podziwiały heroizm i dyscyplinę Rosjanek. Polki nie mogły się pogodzić w kwestii, kto był gorszy dla Polski: Stalin czy Hitler.
Francuzki podziwiały czerwonoarmistki, chociaż bały się „zwykłych” Rosjan i gardziły nimi, za – jak to nazywały – „brutalną naturę”. Wiele francuskich więźniarek też było komunistkami i podziwiało rewolucję bolszewicką.
Jednak Francuzki nie cieszyły się dobrą opinią wśród więźniarek innych narodowości. Niechęć sięgała lutego 1944 roku, kiedy do Ravensbrück przybyła pierwsza grupa francuskich więźniarek politycznych. Nazywane les vingt-sept mille (dwudziestym siódmym tysiącem), ponieważ dostały numery zaczynające się od 27, nowo przybyłe okazały się kompletnie nieprzygotowane do przetrwania w obozie koncentracyjnym; były pewne, że trafiły tu w wyniku jakiejś administracyjnej pomyłki i wkrótce zostaną przeniesione w lepsze miejsce. Po przyjeździe trafiły do „slumsów”, bloków od numeru 27 do 32, które zajmowały aspołeczne. Panował tam niemiłosierny tłok: wybudowane dla dwustu osób, mieściły po sześćset i dzień w dzień przybywały kolejne. Pierwsze francuskie przybyszki były zszokowane, że muszą dzielić przestrzeń z „takimi” osobami.
Przywiozły ze sobą uprzedzenia rasowe i przesądy społeczne typowe dla tamtej epoki i klasy społecznej. Zamiast szukać sojuszniczek, bały się Romek i Sinti, czuły odrazę do prostytutek, a obecność lesbijek wywoływała u nich szok. Tamte bloki nadzorowały blokowe i sztubowe Polki, które z kolei żywiły wrogie uczucia do Francji za to, że nie przyszła Polsce z pomocą przeciwko Hitlerowi w 1939 roku. Ogólnie kobiety innych narodowości gardziły Francuzkami: Czeszki dlatego, że układ monachijski pozwolił Hitlerowi na aneksję Kraju Sudeckiego, Hiszpanki przez ambiwalentną postawę Francji podczas hiszpańskiej wojny domowej, a przez więźniarki niemieckie z powodu kolaboracji rządu Vichy z nazistami.
Wkrótce Francuzki z les vint-sept mille zaczęły wymierać. Przyjechały dumne i eleganckie, umalowane, w szykownych ubraniach, z chustami od Hermèsa i stylowymi torebkami. Po kilku tygodniach miały pęcherze i wszy, umierały na gruźlicę i tyfus. Zdezorientowane położeniem, w jakim się znalazły, straciły wolę życia. Inne więźniarki widziały, że Francuzki padają jak muchy, ale uważały, że dzieje się tak z ich własnej winy: nie umiały się odpowiednio umyć; nie były dość twarde; za bardzo skupiały się na dobrym wyglądzie, a za mało na przetrwaniu; nie walczyły o jedzenie, więc głodowały.
Jednak w chwili przybycia Francuzki z les vint-sept mille nie miały w obozowej hierarchii sojuszniczek, które mogłyby im pomóc. Późniejsze grupy radziły sobie o wiele lepiej. A więźniarki z dużego konwoju, który przyjechał z Paryża w kwietniu, przywiozły pełne otuchy wieści: Niemcom źle idzie na wojnie.
○ ○ ○
W czerwcu 1944 roku, kiedy siedem z dziewięciu kobiet znajdowało się już w Ravensbrück, Niemcy poniosły katastrofalne straty na froncie wschodnim. Hitler właściwie przegrał już wojnę. Ale zaślepione dumą dowództwo niemieckie zdecydowało się na ostatni wysiłek, by wyprodukować więcej broni, głównie V-2, pierwszych rakietowych pocisków balistycznych dalekiego zasięgu. Nocą z 17 na 18 sierpnia 1943 roku alianci przeprowadzili udane bombardowanie Peenemünde, gdzie produkowano rakiety. Wernher von Braun, uczony kierujący projektem, uratował plany z płomieni, a dziesięć dni później naziści zajęli podziemne tunele w centralnych Niemczech, by wznowić tajną produkcję V-2. Powstał tam obóz Mittelbau-Dora. Hitlerowcy wierzyli, że ta magiczna broń odmieni losy świata. Wszyscy zdolni do służby niemieccy mężczyźni walczyli na różnych frontach, dlatego naziści rozbudowali sieć obozów koncentracyjnych z satelickimi obozami pracy przymusowej. W połowie wojny funkcjonowało piętnaście tysięcy podobozów ze stu tysiącami więźniów przypisanych do głównych obozów koncentracyjnych. Tę rozbudowaną sieć Niemcy wykorzystywali do produkcji broni.
Systemem obozów koncentracyjnych, Konzentrationslager, zarządzał Heinrich Himmler. W młodości był niezapowiadającym się dobrze żołnierzem; chorowity, z kiepskim wzrokiem, został wykluczony z kursu dla oficerów. Znalazł jednak swoje miejsce w skrajnie prawicowych paramilitarnych grupach w Monachium, z których uformowała się partia narodowosocjalistyczna. Został prawą ręką Hitlera. W 1933 roku przekształcił SS w siły elitarne19, a formacja ta przejęła zarządzanie systemem obozów koncentracyjnych20.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Większość informacji o Hélène pochodzi z wywiadu, który przeprowadziłam z nią w 2022 roku. [wróć]
2. Sprawdziłam informacje o Valentinie Abeille’u w kilku archiwach on-line. Wiedziałam, że mniej więcej w tym czasie Hélène odebrała ważnego agenta na swoim ulubionym polu pod Tours. Powiedziała, że był to ktoś z teczką pełną pieniędzy. Źródła wskazują na to, że Fantassin wrócił do Francji, skacząc ze spadochronem w okolicy Tours, a w swoich wojskowych aktach Hélène potwierdziła, że odebrała go i pomogła mu. Zob. Valentin Abeille, un exemple pour les jeunes générations, „La Dépèche du Midi”, 7 lutego 1999, https://www.ladepeche.fr/article/1999/02/27/208084-valentin-abeille-un-exemple-pour-les-jeunes-generations.html [wróć]
3. Suzanne Maudet, Neuf filles jeunes qui ne voulaient pas mourir, Paris 2004. Jestem ogromnie wdzięczna Zazie za historię dziewięciu kobiet i jej książkę – ta bardziej szczegółowa relacja z ucieczki pozwoliła mi zacząć własną pracę. Wiele faktów pochodzi z jej książki, którą gorąco polecam francuskim czytelnikom. [wróć]
4. Nicole Clarence, Le journal de Nicole vingt ans après, „Elle” nr 962, 29 maja 1964; Nicole Clarence, strona internetowa stworzona przez jej córkę i przyjaciół: http://nicoleclarence.com/Francais-Home [wróć]
5. Jetske Spanjer, Ange Wieberdink, Ontsnapt (Ucieczka), film dokumentalny, Wieberdink Productions and Armadillo Film 2010. [wróć]
6. Wywiad z córką Hélène, Martine Fourcaut, 3 lutego 2018 roku. [wróć]
7. Dla celów tej książki będę ją nazywać Hélène, chociaż współwięźniarki znały ją jako Christine. Także w źródłach niemieckich figuruje wyłącznie jako Christine. [wróć]
8.The Ravensbrück Women’s Concentration Camp: History and Memory, red. Alan Bessmann, Insa Eschebach, katalog wystawy, Berlin 2013. [wróć]
9. Sarah Helm, Kobiety z Ravensbrück. Życie i śmierć w hitlerowskim obozie koncentracyjnym dla kobiet, tłum. Katarzyna Bażyńska-Chojnacka, Piotr Chojnacki, Warszawa 2017, s. 866. [wróć]
10. Germaine Tillion, Ravensbrück, Paris 1988, s. 492. [wróć]
11. Helm, Kobiety z Ravensbrück, s. 385. [wróć]
12. Lise London, La mégère de la rue Daguerre, Paris 1995, s. 315. Cytat z Rabelais’go w przekładzie Tadeusza Boya-Żeleńskiego. [wróć]
13. Z zapisu wywiadu z Hélène. [wróć]
14. Madelon L. Verstijnen, Mijn Oorlogskroniek, Voorburg 1991, s. 10. [wróć]
15. Margaret Collins-Weitz, Sisters in the Resistance. How Women Fought to Free France 1940–1945, New York 1995, s. 92–93. [wróć]
16. O tym zdarzeniu opowiedziała mi Hélène. [wróć]
17. Verstijnen, Mijn Oorlogskroniek, s. 30. [wróć]
18. Helm, Kobiety z Ravensbrück, s. 392. [wróć]
19. Tamże, s. 34. [wróć]
20. System obozów koncentracyjnych opierał się na zasadach, według których działała partia nazistowska. Podsumował je historyk Nikolaus Wachsmann. Były to: „stworzenie jednolitej wspólnoty narodowej społeczności poprzez usunięcie elementów politycznie, społecznie i rasowo niepożądanych; poświęcenie jednostki na ołtarzu higieny rasowej i zbrodniczej nauki; zaprzęgnięcie do pracy na chwałę ojczyzny niewolniczej siły roboczej; ujarzmienie Europy, zniewolenie innych narodów i kolonizacja przestrzeni życiowej; uwolnienie Niemiec od najgorszych wrogów poprzez masową eksterminację” (Nikolaus Wachsmann, Historia nazistowskich obozów koncentracyjnych, tłum. Maciej Antosiewicz, Warszawa 2020, s. 14). [wróć]