49,00 zł
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 262
Seria: Psyche/Soma
Tytuł oryginału: Everyone’s a Critic
Copyright © Julia Bueno, 2022
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
Wydanie I, Kraków 2023
All rights reserved
Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Kasprzyk, 2023
Projekt okładki: Jan Paluch / www.janpaluch.pl
Ilustracja na okładce: Jass Veer / Shutterstock.com
Niniejsza książka stanowi utwór chroniony na podstawie ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Prawami do tego utworu dysponuje Wydawca – Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego. Bez zgody Wydawcy niedopuszczalne jest kopiowanie, rozpowszechnianie lub inne korzystanie z niniejszej książki w całości lub z jej fragmentów z wyjątkiem dozwolonego użytku osobistego lub publicznego.
ISBN 978-83-233-5299-0 (druk)
ISBN 978-83-233-7495-4 (epub, mobi)
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
Redakcja: ul. Michałowskiego 9/2, 31-126 Kraków
tel. 12 663 23 80
Dystrybucja: tel. 12 631 01 97
tel. kom. +48 506 006 674, e-mail: [email protected]
Konto: PEKAO SA, nr 80 1240 4722 1111 0000 4856 3325
Dla Jude i Johana, moich ulubionych krytyków
Od autorki
Osiem sportretowanych przeze mnie osób tak naprawdę nie istnieje – ich złożone postacie naszkicowałam, opierając się na wielu latach rozmów z moimi klientami w gabinecie terapeutycznym, a także z moimi współpracownikami i przyjaciółmi. Ujawniam wprawdzie nieco faktów na swój temat, ale nie dzielę się żadnymi informacjami naruszającymi zasadę poufności w kontaktach z klientem ani nie przedstawiam szczegółów, które umożliwiłyby zidentyfikowanie rozmówców. Mimo tego pewnie w niektórych aspektach przedstawionych tu opowieści rozpoznasz siebie – po prostu dlatego, że omawiany przeze mnie nawyk samokrytyki jest powszechny.
Jeśli jesteś krytykowana od tak dawna, że nawet sobie nie przypominasz, kiedy to się w ogóle zaczęło, to przestajesz pamiętać samą siebie sprzed tego momentu. Innymi słowy, nie potrafisz już uwierzyć, że istniejesz. Krytyka jest bardziej realna niż ty sama – w gruncie rzeczy wydaje się, że to ona ciebie stworzyła.
Rachel Cusk, Second Place
Wprowadzenie
Moja wina, moja wina. To wszystko moja wina. Wiedziałam, że tracę rozum, ponieważ bezsensowne zrzędzenie o winie nadal tkwiło w jakiejś nieistniejącej części mojego umysłu.
Pani Armitage
Penelope Mortimer, The Pumpkin Eater1
Pewnego wyjątkowo zimnego styczniowego poranka, wiele lat temu, odsunęłam zasłony w sypialni na piętrze i przyjrzałam się ulicy pokrytej szronem. Wyobraziłam sobie, że mój świeżo zainstalowany piec centralnego ogrzewania się psuje, a moi mali synowie zapadają na ciężką chorobę, bo nie zapewniłam im odpowiedniej ochrony przed chłodem. Potem zauważyłam wychodzącego do pracy sąsiada. Śledząc białe obłoczki pary wydobywające się z jego ust, szybko skarciłam się w myślach za to, że go nie ostrzegłam. Moje niedopatrzenie mogło oznaczać, że poślizgnie się na oblodzonym chodniku i roztrzaska sobie głowę, a jego ciężarna żona zostanie wdową.
Próbując uwolnić umysł od potencjalnych katastrof, za które mogłam odpowiadać, dostrzegłam mężczyznę siedzącego w samochodzie zaparkowanym przed domem. Notował coś, opierając podkładkę do pisania o kierownicę i trzymając w ustach zatyczkę długopisu. Jego obecność mnie zmroziła – byłam pewna, że został wysłany, aby po kryjomu mnie obserwować i właśnie sporządzał druzgocący raport na temat moich występków.
Tego poranka mój lękliwy umysł z determinacją dążył do ukarania mnie za moje prawdopodobne przewinienia. Człowiek z notatnikiem sygnalizował powagę tych czynów i zaniechań – zrobiłam jakąś rzecz lub wiele rzeczy tak strasznych, że został upoważniony przez władze, by mnie śledzić. Przypuszczalnie nie przesłałam rozliczenia podatkowego za ostatni rok zatrudnienia. A może ktoś poinformował opiekę społeczną, że jestem matką niezdolną do opieki nad dziećmi.
Gdy obsesyjnie rozmyślałam nad tymi potencjalnymi wykroczeniami, poczułam, jak tracę energię, więc usiadłam na łóżku, aby odzyskać siły i rozsądek. Krytykowanie siebie za potknięcia, wyobrażone bądź rzeczywiste, nie było dla mnie niczym nowym, ale właśnie ta sytuacja pokazała, jak dotkliwie potrafi kąsać mój wewnętrzny krytyk. W gruncie rzeczy będąc częścią mnie, potrafił (a właściwie potrafiła) mi wmówić, że jestem dogłębnie złą osobą, złą obiektywnie – i państwo, w którym żyję, to potwierdza.
Nic dziwnego, że poczułam tak duże fizyczne osłabienie. Samokrytyka jest w stanie wzbudzić w nas przytłaczający lęk i paranoję, a także wpłynąć na nasz świat wewnętrzny tak, że utrudni nam prowadzenie dobrego życia lub je zniszczy. To nawyk mentalny, którego często nie jesteśmy świadomi. Przypuszczam jednak, że skoro czytasz tę książkę, to wiesz o nim lub przynajmniej go u siebie podejrzewasz. Być może dostrzegasz nawet, jak bliskie ci osoby niepotrzebnie krytykują siebie, i marzysz, aby przestały to robić. To całkiem prawdopodobne. Każdy ma swojego wewnętrznego krytyka – właśnie dzięki temu miałam mnóstwo pracy jako psychoterapeutka przez niemal dwadzieścia ostatnich lat.
Samokrytyka połyskuje niczym złota nić w niemal wszystkich problemach, z jakimi zgłaszają się do mnie klienci. Na początku większość z nich nie wspomina o tym nawyku, ponieważ nie zdaje sobie z niego sprawy. Samokrytyka zazwyczaj ukrywa się w bardziej znanych dolegliwościach psychicznych – lęku (tak jak to było w moim przypadku), depresji (przy której rozwija się zapewne w najbardziej oczywisty sposób), problemach z intymnością i relacjami, uzależnieniach, zaburzeniach odżywiania, przytłaczającej rozpaczy lub żałobie, a także w najgroźniejszych: samookaleczaniu i zachowaniach samobójczych. Niewykluczone, że żaden z tych problemów cię nie dotyczy, przypuszczam jednak, że i tak mógłbyś zacząć traktować siebie łagodniej. Chcę, aby ta książka cię do tego zainspirowała.
Dzielę się z tobą historiami ośmiu osób – ich życia ukazują niektóre z kluczowych powodów utraty zdolności do traktowania siebie z uczciwością, życzliwością, miłością i współczuciem. Nie wierzę, by jakiekolwiek dziecko przychodziło na świat zmartwione tym, że kogoś zdenerwuje swoim przeszywającym krzykiem lub że po założeniu pieluszki jego uda będą wyglądały zbyt grubo. Z czasem jednak, ulegając rozlicznym wpływom społecznym, kulturowym i relacyjnym, przyswajamy zwyczaj myślenia wyłącznie o sobie, często tego nie zauważając. Zastanów się głębiej, w jakim stopniu dotyczy to ciebie – dzięki temu zaczniesz się uczyć robienia różnych rzeczy inaczej i poprawiania stanu swojego zdrowia psychicznego. Aby opanować zdrowszą praktykę wyważonej refleksji i zadbać o większą wewnętrzną życzliwość, musisz najpierw dostrzec u siebie skłonność do niewłaściwej lub surowej krytyki. Niewykluczone, że nawet zdobędziesz umiejętność udzielania sobie pochwał. W końcowym rozdziale zatytułowanym Dalsze rozważania skieruję twoją uwagę ku kolejnym lekturom i rozmyślaniom o obiecującej drodze, która na ciebie czeka.
W każdej opowieści przedstawiam jedną bądź dwie najczęstsze przyczyny budzenia się w nas brutalnego wewnętrznego krytyka – oczywiście jest ich o wiele więcej, niż byłabym w stanie omówić w zaledwie jednej książce. Nie zamierzam wystawiać rodzicom szczególnie złej opinii, ale bywają oni dość popularnym tematem rozmów w moim gabinecie i często pojawiają się we wspomnianych opowieściach. Ustalono, że rodzice mają ogromny wpływ na to, jak uczymy się traktować siebie – potwierdziły to nie tylko odkrycia Freuda i podążających jego śladem wybitnych psychoterapeutów, ale także badania z zakresu psychologii rozwojowej, których obszar stale się poszerza. Wierzę jednak, że mimo swoich wad rodzic zawsze daje z siebie wszystko – w końcu często także zmaga się z własnym wewnętrznym krytykiem.
Nie skupiam się wyłącznie na rodzicach. Przyglądam się również znęcaniu nad słabszymi w okresie dzieciństwa, opresyjnemu perfekcjonizmowi wynikającemu ze współczesnej kultury zachodniej, utrzymującym się stereotypom i uprzedzeniom związanym z płcią społeczno-kulturową, rasą i seksualnością, naszemu nieubłaganie pronatalnemu społeczeństwu, osłabiającej nas rozpaczy i żałobie, a także negatywnym skutkom pewnego typu fundamentalistycznego myślenia religijnego. Pokazuję, jak powtarzająca się krytyka zewnętrzna wsiąka w nasze przekonania dotyczące poczucia własnej wartości.
Moje opowieści ilustrują też, jak samokrytyka może się przejawiać w zachowaniach szkodliwych, czyniąc z nas osoby dążące do zadowalania innych, postępujące bezinteresownie ze szkodą dla własnych potrzeb, sprawiające wrażenie arogantów, wyczerpujące swoje siły w pogoni za perfekcją albo unikające pozytywnych relacji i niewykorzystujące szans. Nieprzypadkowo trzy przedstawione tu osoby to mężczyźni, a reszta to kobiety – właśnie one częściej bywają moimi klientkami. Badania sugerują, że kobiety są wobec siebie bardziej krytyczne, ale też zazwyczaj bardziej wyczulone na własną samonienawiść i lepiej tolerują słabość wynikającą z takiego doświadczenia. W konsekwencji częściej decydują się na psychoterapię. Osobiste doświadczenie nie przekonuje mnie, że mężczyźni są w mniejszym stopniu samokrytyczni – myślę, że bardziej to ukrywają.
Koniecznie trzeba zauważyć, że samokrytyka nie jest wyłącznie zachowaniem wyuczonym – to także zaszczepiony w ludzkim mózgu mechanizm chroniący nas przed rzeczywistymi lub wyobrażonymi lękami. Nie ma również gwarancji, że wewnętrzny krytyk pojawi się jako reakcja na działanie wskazywanych przeze mnie czynników. Każdy z nas dysponuje własnymi zasobami wrodzonej i nabytej rezyliencji, jest podpięty do systemów wspomagających o zróżnicowanym stopniu skuteczności, boryka się z takimi, a nie innymi problemami zdrowotnymi i chorobami, a także ma unikatowe DNA, dlatego w specyficzny sposób reaguje na różne zachowania i otoczenie. Sporo musimy się jeszcze nauczyć na temat przyczyn tego, że – zgodnie ze słowami pisarki i psycholożki Tary Brach – tak wielu z nas tkwi w pułapce „transu własnej marności”2. Równie wiele musimy się dowiedzieć o zapobieganiu temu transowi, nie tylko jako społeczeństwo, lecz także jako jednostki.
Niełatwo rozpoznać swojego wewnętrznego krytyka, mam zatem nadzieję, że pomogę ci odkryć, czy rządzi on całym twoim życiem i w jaki sposób to robi. Jak ujął to jeden z moich klientów, po mistrzowsku deprecjonujący siebie, samokrytyka jest „niczym tapeta w mojej sypialni – zawsze obecna, a jednak nie potrafię jej szczegółowo opisać”. Wiem, że wewnętrzny krytyk działa, gdy ktoś mówi, że nie lubi, nienawidzi lub (nadmiernie) obwinia siebie albo gdy opisuje cierpienie, którego doświadcza na skutek braku pewności siebie bądź niskiego poczucia własnej wartości. Naszego wewnętrznego antagonistę możemy nazwać za pomocą wielu innych określeń, ale uczucie „bycia niedostatecznie dobrym” albo „bycia nieudacznikiem” jest dla mnie wystarczającą wskazówką.
Wewnętrzny krytyk może być wyraźniej widoczny dla tych, którzy słyszą w myślach własny, lecz srogi i strofujący ich głos. Taki głos może mieć ulubione sformułowania, których używa, żeby ci dokopać, gdy coś ci się nie uda lub popełnisz błąd – mówisz do siebie na przykład „ty bałwanie”, „ty matole” lub znacznie gorzej. Jeżeli słyszysz w myślach strofujący cię cudzy głos (a nie wersję własnego głosu), to technicznie rzecz biorąc, nie będzie to samokrytyka (nazwałabym to krytyką wewnętrzną), choć owa różnica może się zatrzeć, gdy ten inny głos zmiesza się z twoim. Podniesiony głos mojego byłego szefa nadal zdecydowanie nie należy do mnie, ale inne nieprzyjemne głosy po pewnym czasie zlały się z moim.
Chciałabym, żebyś dowiedział się więcej o podstępnych zachowaniach wewnętrznego krytyka. Nieprawdziwe historie o nas samych – redukujące nas, odbierające pewność siebie, deprecjonujące i dyskredytujące, uwłaczające i nawet będące brutalnymi atakami – można opowiadać na wiele sposobów i na równie wiele w nie wierzyć. Wewnętrzny krytyk jest kreatywny, przekonujący i przebiegły. Możemy umniejszać pewnym aspektom nas samych (na przykład swojemu wyglądowi albo wydajności w pracy) lub destruktywnie ukrywać każdy aspekt siebie pod warstwą pejoratywnego osądu, co skutkuje koniecznością wykonania wraz z psychologiem znacznie większej pracy nad usunięciem takiej skorupy.
Ostatecznie samokrytyka odzwierciedla jakość naszej relacji z samymi sobą. Oczywiście bywają chwile, gdy musimy trzymać siebie w ryzach, ale życzliwa autokorekta zamiast samokrytyki przyczynia się do poprawy zdrowia psychicznego i emocjonalnego. Z pewnością zasługuję na upomnienie, jeśli wykazuję się zbyt złośliwym poczuciem humoru albo – o czym może zaświadczyć moja rodzina – za szybko tracę równowagę i wybucham gniewem. Gdy wszystko idzie jak należy, potrafię przyjąć do wiadomości i pogodzić się z tym, że coś zrobiłam źle. W takiej sytuacji przepraszam i idę dalej, nadal postrzegając siebie dobrze i zamierzając uniknąć w przyszłości podobnego błędu. Pomyłki czynią nas ludźmi. Ostra samokrytyka dotycząca rzeczywistych czy nawet wyobrażonych błędów może zepsuć albo wręcz zrujnować nasze życie.
Czuję, że nadeszła odpowiednia chwila na pisanie o samokrytyce. Zaczęłam pracować jako terapeutka dwadzieścia lat temu i od tamtej chwili obserwuję, jak nieustannie przybywa sytuacji, w których moi klienci atakują siebie, przez co spada ich poczucie własnej wartości. Nagromadzenie przeróżnych katastrof – palący kryzys klimatyczny, chaotyczne dziedzictwo brexitu i rządów Trumpa oraz globalna pandemia – pomogło nam dobitniej zdać sobie sprawę, że jesteśmy niezadowoleni z siebie i z tego, jak żyjemy. Dla wielu osób, z którymi rozmawiam, było to równoznaczne z uświadomieniem sobie, że uganiali się za ideałami związanymi z rywalizacją, co doprowadziło ich jedynie do porażki i sprawiło, że zaczęli siebie źle oceniać.
W pewnych kręgach medytacyjnych od dawna krąży historia, którą usłyszałam podczas jednego z okresów odosobnienia wiele lat temu. Myślę, że ukazuje ona, jak głęboko w naszej kulturze tkwi samokrytyka – oraz że wcale nie musi tak być. Sharon Salzberg, wybitna amerykańska badaczka i nauczycielka buddyzmu, opisuje w niej swój wyjazd na konferencję do Indii w 1990 roku. Rozmawiając wtedy z Dalajlamą, zapytała: „Co Wasza Świątobliwość sądzi o samonienawiści?”. Dalajlama wyglądał na zdezorientowanego. „A cóż to takiego?” – odpowiedział pytaniem na pytanie.
Owemu niezwykle mądremu człowiekowi trudno było pojąć, że istota ludzka może odczuwać coś tak złego wobec samej siebie. Gdy Sharon opisała, jak jej samokrytyka wywołała u niej w młodości mnóstwo dolegliwości psychicznych, Dalajlama zapytał: „Jak mogłaś myśleć o sobie w ten sposób?”. Być może celowo zachował się prowokacyjnie, doskonale wiedząc o wszechobecności samonienawiści w kulturze, w której był zmuszony szukać dla siebie miejsca, ale trzy dekady później jego pytanie pozostaje wciąż istotne, nawet bardziej niż wówczas.
W swojej książce Selfie: How the West Became Self-Obsessed Will Storr3 sprawnie odkrywa, dlaczego jesteśmy sobą skrępowani. Analizuje nasze nieustanne poszukiwanie znaczenia w świecie zatomizowanym przez neoliberalną ekonomię. Nakreśla, jak zlikwidowaliśmy opiekuńczość państwa, skupiając się na deregulacji i wolnym rynku, czego rezultatem jest nasza walka z samymi sobą ioddalanie się od innych. Obsesja na punkcie własnej osoby, będąca przedmiotem rozważań Storra, jest obsesją zubażającą, samooszukującą się, opartą na pogoni za sukcesem, która ostatecznie tylko podsyca niezadowolenie. Jesteśmy zachęcani do wygrywania, osiągania, odnoszenia sukcesów i czerpania zysków, głównie przez konsumpcję. A ponieważ utraciliśmy poczucie więzi z innymi ludźmi, pozostaje nam polegać na sobie i samotnie walczyć o udowodnienie własnej wartości.
Storr opisuje ideał, do którego powinniśmy dążyć, jako „ekstrawertycznego, szczupłego, pięknego, indywidualistycznego, optymistycznego, ciężko pracującego, społecznie świadomego, ajednocześnie silnie szanującego siebie globalnego obywatela o przedsiębiorczej przebiegłości, wyposażonego w aparat do zdjęć typu selfie”. Do tej listy dodałabym jeszcze więcej cech: bogaty, obieżyświat, dbający o właściwe odżywianie, młodzieńczy, matczyny/ojcowski, a także ekoświadomy. Te wzory są czymś wszechobecnym – i znormalizowanym – w naszych równoległych wirtualnych światach i działających w nich mediach społecznościowych, które niebezpiecznie nas wypaczają.
Przez naciski na to, byśmy się wykazywali, łatwiej przychodzi nam bezczelnie traktować tych, którzy nie należą do naszej grupy. Mnie jako białą, uprzywilejowaną, cispłciową kobietę najmocniej dotknęła mizoginia – i była najbardziej poniżająca – ale słucham też z rozpaczą o uprzedzeniach doświadczanych przez moich klientów dlatego, że należą oni do innych ras, są niepełnosprawni czy neuroróżnorodni, homoseksualni lub niecispłciowi. Rozmawiam również z osobami upokarzanymi z powodu ich religii albo klasy społecznej. Trudno o dobrą samoocenę, gdy ciągle słyszysz, że nie jesteś dobry albo, co gorsza, inni traktują cię z całkowitą pogardą.
W naszym samotnym dążeniu do niemożliwego ideału widzę także potencjalnie destrukcyjne żądanie, by utrzymywać dobre samopoczucie psychiczne i emocjonalne – branża wellness stworzyła w ten sposób kolejny bat, którym mamy się poganiać. Jak najbardziej popieram wszelkie plany dotyczące stylu życia, skomplikowane diety wykluczające ten czy inny składnik, naturalne i syntetyczne leki, praktyki medytacyjne, uświęcone mantry lub aplikacje, które mają ulżyć ludzkiemu cierpieniu. Martwię się jednak, że przytłaczająca obfitość metod służących osiągnięciu hipotetycznej nirwany służy raczej przekazaniu poglądu, że nie będziemy mieć się dobrze, jeśli z nich nie skorzystamy. Wprawdzie coraz więcej cierpiących osób zdaje się korzystać z pomocy innych, co samo w sobie jest dobre, ale niemało spośród nich pojawia się w moim gabinecie, karcąc się przede wszystkim za zrobienie takiego kroku. Uważają się za nieudaczników, jeśli nie radzą sobie samodzielnie.
Ta podwójna trudność związana z samokrytyką – krytykowanie własnego wewnętrznego krytyka – częściej zdarza się w kulturze kładącej nacisk na dążenie do celu, szczęście i dobrostan, takiej jak nasza. Klienci często zgłaszają mi następujące myśli: „Wiem, że nie powinienem być taki nieszczęśliwy, to jest niedorzeczne. Mam dobrą pracę, wielu przyjaciół, często uprawiam jogę i wykonuję mnóstwo ćwiczeń oddechowych”. Takie myślenie pozostawia niewiele miejsca dla nieintuicyjnej, wiążącej się z większym współczuciem i (szczerze mówiąc) przydatniejszej praktyki akceptowania siebie takimi, jacy jesteśmy, razem ze wszystkimi brodawkami, kurzajkami i całą resztą. Do tego właśnie nawiązał Dalajlama w odpowiedzi udzielonej Sharon Salzberg.
Z pewnością nie chcę się przyczyniać do tej podwójnej trudności, kładąc nacisk na konieczność rozpoznawania wewnętrznego krytyka, mierzenia się z nim i bezpiecznego uwalniania się od jego wpływu. Chcę jednak poszerzyć twoją świadomość, tak by przynajmniej umożliwić ci zadanie sobie pytania, dlaczego siebie traktujesz znacznie gorzej niż swojego przyjaciela czy nawet zupełnie obcą osobę. Spisane tu opowieści pokazują, że wielu moich klientów potrafiło tego dokonać, co oznacza, że ty również jesteś w stanie to osiągnąć.