Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wyobraź sobie, że jesteś po trzydziestce i uświadamiasz sobie, że twoje życie jest do niczego.
Pracujesz dla korporacji, gdzie zarabiasz krocie, ale jesteś seks zabawką w rękach szefowej. Masz żonę i dwójkę dzieci, z którymi nic cię nie łączy.
Postanawiasz wrócić na stare śmieci. Do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło…
„Ukąszony” to ostra satyra. Autor nie bierze jeńców. To książka dla ludzi, którzy posiadają ogromny dystans do otaczającego nas świata. Sprawdź czy to powieść dla Ciebie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 258
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
UKĄSZONY
PATRYK BOGUSZ
UKĄSZONY
Łódź 2023
Tytuł: Ukąszony
Copyright © by Patryk Bogusz, Warszawa 2022
Wszelkie prawazastrzeżone.
All rightsreserved.
Redakcja i korekta: Anna Dzięgielewska, Paweł Kosztyło
Projekt okładki: Strangely Twisted
Skład i łamanie: Krzysztof Biliński
Wydanie I
Wydawca: Kości, Łódź 2023
koscipublishing.pl
ISBN 978-83-967093-3-2
(…) bo pan dobrze wie, że płotkę zjada duży kiełbik, kiełbika zjada okoń, a okonia zjada szczupak, a szczupaka? Szczupaka zjada człowiek! A człowieka zjadają drudzy ludzie, jedzą go bankructwa, jedzą choroby, jedzą zmartwienia, aż go w końcu zjada śmierć. To wszystko jest w porządku i jest bardzo ładnie na świecie, bo z tego robi się ruch.
W. Reymont, „Ziemia Obiecana”
Złapałem się na nieustannym powracaniu do przeszłości, z której tak silnie chciałem się wynurzyć – dopiero niedawno doszło do mnie, że można się wynurzyć nie zapominając, a pamiętanie nie musi być duszeniem się.
A. Żuławski „Zapach Księżyca”
1. Siedzieliśmy cztery doby w piwnicy, nim Czarnej Ines puściły wody
Siedzieliśmy cztery doby w piwnicy, nim Czarnej Ines puściły wody. My, to znaczy: ja, Czarna Ines i Krasnal. Czarna nie była tak naprawdę czarna, nie była mulatką ani Murzynką, ani nawet brunetką. Blondynka o jasnej cerze, kilku piegach na nosie i osobowości tak mrocznej, że przyćmiłaby Amandę Knox. Nie miała na imię Ines. Nie wiem, jak się nazywała. Równie dobrze mogła być Martą, Moniką, Anną, Karoliną czy Gertrudą. To bez znaczenia. Za dużą uwagę przywiązujemy do imion, znaków zodiaku czy zawodu, tak jakby to nasokreślało.
Czarna należała do barbellognostyków. Barbellognostycy to ruch czczący enokę Barbello, która ma być władczynią ósmego kręgu niebios i zarazem jest córką jedynego Boga Prawdziwego. To również matka Sabaotha, który z kolei jest Bogiem Fałszywym. Sprawca zła. Pan siódmego nieba, jeśli dobrze zrozumiałem. Nie byłoby w tym pewnie nic dziwnego (wszak ludzie w różne rzeczy wierzą), gdyby nie to, że oni na swoich mszach pili krew menstruacyjną i męskie nasienie. Sperma i krew jako hostia. Sperma i krew, sacrum napędzająceświat.
Krasnal (który pseudonim zawdzięczał swojemu metr sześćdziesiąt pięć wzrostu) byłprzerażony.
– Pierwszy raz widzę tyle wody. Odwodni się! – krzyczał.
– Nic mi nie będzie. Zaraz wezwę Ubera – rzuciła Ines i odstawiła wygazowane Tyskie, którym raczyła się od kilkugodzin.
Czas stracił na znaczeniu. Wiedziałem tylko, że zeszliśmy pod ziemię w piątek po południu, a wyszliśmy w poniedziałek. Wiedziałem to, bo Hindus za kierownicą Fiata Tipo nam powiedział, jaki jest dzień. Jak człowiek dobrze się bawi, to czas szybko leci. Mefedronu starczyłoby nam na kolejny tydzień. Wziąłem większy zapas, żeby w kółko nie chodzić. Osiedlowy diler niby był pod ręką, ale sam lubił „nosy” i jak złapał swój świat, to trzeba było czekać kilka godzin. A może to on czekał na nas? Za narkomanem nie trafisz. Wiem to, bo dużo ich poznałem. Zepsuta psychika i zepsute zęby.
Krasnal „płynął” od niedawna, a przynajmniej tak mówił. Ines należała do zaawansowanych ćpunek i pijaczek. Wiedziałem o niej tyle, że jest brzuchata (czego nie dało się ukryć), że wynosi bieliznę ze sklepów i tak zarabia na ćpanie oraz że ma wytatuowaną różę na prawym pośladku. Nie bzykałem jej. Brzuch mnie odstraszał. Po prostu pokazywała nam tyłek, masowała potężne pośladki i mówiła, żebyśmy podziwiali. Powtarzała, że mimo faktu spuchnięcia jak balon wciąż ma seksowny tyłeczek i taki pozostanie, nawet jak już wypluje z siebie małego. Krasnal masował ją w kroku i próbował zaciągnąć do ciasnego pomieszczenia piwnicznego, które tarasował komplet zimowych opon, ale ona za każdym razem go zbywała. Chciała nam pokazywać, ale z dawaniem była wstrzemięźliwa, a przynajmniej w stosunku doKrasnala.
Hindus kręcił głową i nie chciał jej zabrać. Bredził coś o siedzeniach i karetce. Powiedziałem mu, że jak jej nie zabierze, to zrobię wszystko, żeby go deportowali i znów będzie dupę wodą z wiaderka podmywać. Posmutniał. Uderzyłem w czuły punkt. Znajoma kiedyś mi opowiadała o pobycie w Delhi. Za każdym razem, gdy przechodziła mniejszymi uliczkami, zastanawiała się, czemu co kilkanaście metrów stoją wiaderka z wodą. Zrozumiała, kiedy zobaczyła mężczyznę idącego pod rękę z kobietą. Nagle zatrzymał się na środku drogi. Opuścił spodnie. Wyrzucił z siebie kolorową paćkę, a dziewczyna posłusznie złapała za wiaderko i ochlapała mu tyłek. Gówno spłynęło na piach. Odstawiła wiadro i ruszyli dalej. To musiała być miłość. I pomyśleć, że to trzecia aglomeracjaświata.
W Europie to by nie przeszło. Większość Europejczyków cierpi na zatwardzenie. Kwestia diety. Dlatego Hindusi jedząpikantne.
Dorzuciłem kierowcy stówę. Niech stracę. I tak wątpiłem, żeby Ines urodziła coś zdrowego czy w ogóle żywego, ale choć tyle mogłem pomóc. Wtoczyliśmy ją na tylne siedzenie. Dziewczyna była naprawdę dzielna, wysępiła jeszcze fajka od Krasnala. Zapaliła. Hindus krzyczał: „Nie pali! Niepali!”.
– Zamknij mordę! Dostałeś stówę górką, boli jak cholera. W tym kraju, jak kobieta potrzebuje zapalić to pali! – krzyknęłaInes.
Dalszej części dyskusji nie słyszałem, boodjechali.
– Za dużo mu dałeś – stwierdził Krasnal. – Stówa tipa za podwózkę do praskiego toprzesada…
Fakt, że byliśmy trzy ulice od szpitala, ale to mój Jagiełło, więc niepotrzebnie tak się tymprzejął.
– Mogliśmy kupić jeszcze flaszkę i fajki. Dałbyś mu dwie dychy i też byłoby dobrze – dodałKrasnal.
Zeszliśmy do piwnicy po pozostawione rzeczy. Minęliśmy kobietę z psem. Oboje mielinadwagę.
– Jak nie skończy się ta impreza na dole, to wezwę policję – powiedziała do Krasnala. To w końcu on tam mieszkał, nieja.
– Chuj ci do tego. Jak twój mężuś baluje, to jest dobrze? Chcesz, to wzywaj – powiedział.
– A żebyś wiedział, że wezwę, dosyć tego! I posprzątajtam.
Wyszła, trzaskając drzwiami. Prawie przycięła starego jamnika. Śmierdziałszczynami.
W korytarzu piwnicy, gdzie siedzieliśmy, zostały puste butelki, stolik z kartami, trzy skrzynki robiące za krzesełka, a pomiędzy tym wielka plama z wód płodowych. No nie wyglądało to najlepiej. Przypominało miejsce zbrodni. Wciągnęliśmy po kresce i zrezygnowaliśmy ze sprzątania. Zaproponowałem śniadanie. W zasadzie nie byłem głodny, ale postanowiłem coś zjeść z rozsądku. Nie potrafiłem sobie przypomnieć, kiedy ostatnio spożyłem posiłek. Krasnal oponował za flaszką. Wiecie co to kompromis? Spieprzenie humoru wszystkim, bo żadna ze stron summa summarum nie jest zadowolona. Postawiłem na śniadanie. Nie miał pieniędzy na butelkę. Przyjął ostateczną propozycję. To właśnie dają pieniądze. Magiczne działanie. Łatwiej ludzi do wszystkiego przekonać, gdy ma się pełnyportfel.
W drodze mijaliśmy ludzi spieszących się do pracy. Przypominali bezmózgie zombie. Tak po prawdzie, to my po towarze i czterech dniach melanżu również, ale zombie zombiakowinierówne.
– Ty popatrz, jak oni się spieszą. Gdzie się, kurwa tak spieszą? Czas i tak minie – powiedział. Złote myśliKrasnala.
Tydzień wcześniej rzuciłem robotę w korpo. Firmowy samochód, laptop, telefon z jabłuszkiem, służbowe konto i pakiet wakacyjny. Wtedy też sięspieszyłem.
Weszliśmy do baru mlecznego. Zamówiłem po omlecie z dżemem i kawie zbożowej. Jakieś parchy zajmowały dwa stoliki. Dostają bony żywnościowe z Armii Zbawienia. Mogliśmy wezwać taksówkę i pojechać do dobrej knajpy w centrum lub na Starym Mieście, ale mleczny był blisko i serwowali naprawdę dobreomlety.
Jeden z brudasów zdjął but i wystawił owrzodzoną stopę. Nie wiem dokładnie, co tam mu się z nią działo, ale gdybym był lekarzem, to pewnie zleciłbym amputację. Przykuśtykał do naszego stolika. Zapytał o drobne, bo mu do zupy brakowało. Na ich stoliku stało z pięć talerzyków po jedzeniu. Krasnal się wnerwił, kazał mu spierdalać i natychmiast założyć skarpetę nanogę.
– Co kierownik taki nerwowy, człowiek uczciwie zapytał, a tu taka agresja… – Obrócił się i pokuśtykał do swojego stolika. Nałożyłbut.
– A mówiłem, że to biedacy – stwierdził jego kolega, przecierając smarka z wąsa.
Menel machnął na toręką.
Stolik za nimi siedział inny brudas, który chyba nie był z ich paczki. Mimo ciepłej majowej aury miał na sobie kurtkę khaki przypominającą tę, w której paradował młody De Niro jako Travis Bickle. Tyle że ta miała dziury i resztki zaschniętego pawia na klapie. Typ był zarośnięty i prawdopodobnie zawszony – biorąc pod uwagę częstotliwość, z jaką drapał się po głowie. Za nim stała figura krągłej pani kucharki z metalową miseczką w dłoniach i łańcuchem. Atrakcja turystyczna. Nawiązanie do filmu Barei. Problem z jedzeniem w barach mlecznych jest taki, że trzeba tolerować obecność różnej klienteli, tej przeintelektualizowanej klasy średniej pozującej na wyższą, jak i tej z nizin, a nawet z dna śmietnika. Oczywiście ma to swoje uroki pod warunkiem, że nikt wam się nie zesra przy jedzeniu. Wtedy nie mieliśmy tyle szczęścia. Facet w zielonym popuścił i to na całego. Pijakom gniją bebechy. To co z nich wylatuje, cuchnie śmiercią. Smród szczypał w oczy.
– No kurwa, pajacu, co żeś narobił? – zbulwersował się ten z chorąnogą.
Krasnal odsunął od siebie talerz z resztkami omleta, dając znać teatralnie, że więcej już nie zje. Ja na szczęście swojego zdążyłem dokończyć, zanim atmosfera zgęstniała. Zza okienka wybiegła przeurocza pani przyjmująca zamówienia, nieodbiegająca zbytnio wyglądem od wspomnianej wcześniej figury. Podbiegła do menela i zdzieliła go szmatą przezgłowę.
– Ty kurwa cwelu w dupę jebany, obesrańcu jeden, won, alejuż!
Jednak robienie pod siebie nie było tam mile widziane. Facet spadł z krzesła.
– Dobrze Irenka! Dobrze mu tak, zaraz ci pomogę – powiedział ten ze stopą do amputacji. Są chwile, że człowiek żałuje, że oddał firmowego iPhone’a.
Po śniadaniu poszliśmy po wódkę. O dziwo nie byliśmy jedynymi, którzy stanęli za wódą w kolejce o ósmej rano. Do tego w poniedziałek. Słyszałem o tym w wiadomościach. Podobno Polacy znów piją. Wzrosły statystyki sprzedaży. Ciekawe, że nikt z tych mądrali nie wpadł na to, że te statystyki wzrosły, odkąd przyjechały do nas ponad trzy miliony Ukraińców. I to nie jest problem, że oni piją, tak jak nie jest problemem, że Polacy piją, ani ktokolwiek. Uważam, że każdy ma prawo się napić wtedy, kiedy ma ochotę i nie należy mu zabraniać. Chodzi tylko o umiejętność racjonalnego podejścia do tematu. Racjonalność to coś, czego brakuje ludziom w dzisiejszych czasach. Zimna ocena sytuacji. Nieuleganiechciejstwu.
Dwóch roboli przed nami zakupiło pięć setek cytrynowych i kilka paczek fajek. My wzięliśmy pół litra. Żołądkowa tradycyjna. Do tego po Red Bullu. Chcieliśmy wrócić do piwnicy, ale przed klatką stało dwóch policjantów, którzy ewidentnie kogośszukali.
Właścicielka jamnika nie żartowała. Tak to już jest. Nigdy nie ignoruj zapijaczonej sąsiadki ze starympsem.
Jeden z policjantów miał brodę jak krasnal Hałabała. Był taki kiedyś. Zaszedł nam drogę, kiedy chcieliśmy gowyminąć.
– Nie za wcześnie na wódeczkę? – spytał.
– Albo za późno – stwierdziłem.
– Panowie dopiwnicy?
– Nie, jeszcze mamy gdzie mieszkać. Do bloku obok, ale dobrze, że jesteście. Kręci się tu kilkumeneli.
Popatrzył na mnie, jakby był jednym z tych facetów z super umiejętnościami i czytał mi w myślach. Świdrował wzrokiem. Gnojek miał nie więcej niż dwadzieścia cztery lata i zgrywał ważniaka. Ja miałem trzydzieści trzy. Wiek Chrystusowy. Dobry do umierania albo do zmian: do odkupienia; zapomnienia i wstania na nowo. Zmartwychwstanie w sensie metafizycznym. Dzień śmierci i narodzin.
Pomyślałem o Ines. I o tym nieszczęsnym bękarcie, który być może już przyszedł na świat. Z wodogłowiem albo chorym sercem i uszkodzoną wątrobą. Życie nie jestsprawiedliwe.
– Ma pan jakieś dokumenty? – Facet nie odpuszczał. Krasnal cały się spocił i zaciskałzęby.
– A pan co się tak denerwuje? – zapytał mojego kompana drugi z policjantów.
Widziałem, że mój towarzysz Krasnal próbował coś powiedzieć. Z całych sił chciał zebrać to jedno zdanie, które będzie celną ripostą, które pozwoli mu odejść, ale język odmówił posłuszeństwa. Gestykulował i ruszał ustami, ale żaden dźwięk nie wydostawał się na zewnątrz. Spojrzałem mu w oczy, które były wielkie jak u kota szykującego się do ataku. Dopiero wtedy zauważyłem jak emka* weszła w kolegę. Był w innym świecie. Zrozumiałem, czemu tak uparł się na wódkę – czuł, że zbliża się kumulacja. A alkohol, jak wiadomo, osłabia działaniepobudzaczy.
Mefedron, czyli 4-metylometkatynon – pieprzona heroina naszych czasów. Chemiczny odpowiednik substancji nazywanej katynonem, która jest naturalnie produkowana przez roślinę khat występującą w Somalii i innych państwach Afryki Wschodniej. Podobno osiemdziesiąt procent Somalijczyków spożywa codziennie „boski pokarm”, żując liście khat. Tam jest głód i wojna. Zawsze jak jest wojna, jest głód. Odurzonym łatwiej to wszystko przetrwać. Nie myślisz wtedy o jedzeniu.
– Co kolegabrał?
Nawet nie wiem, który o to zapytał. Wiem za to, że po chwili staliśmy na klatce i kazali nam opróżnić zawartość kieszeni na parapet. Nawet pomogli przesunąćkwiatki.
Dobrze wiedziałem, co mam w kieszeniach, za to nie byłem przekonany co do Krasnala. Wróciły czasy młodości, kiedy człowiek miał szesnaście lat i nosił w kieszeniach żyletki, nóż, kastet. To było coś. Kryminalni przed wciśnięciem łapy do kiermany** pytali, czy się o nic niepotną.
„Po co wam te żyletki?” – dopytywali, a my odpowiadaliśmy, że do golenia. Kiedyś je sprzedawano w papierkach.
Wkładałeś żyletkę między palce i była najlepszą bronią pod słońcem. Jedno machnięcie i przeciwnik miał rozwarty policzek jak gwiazdka porno cipę. Na takie cięcie nie było mocnego. Nikt nie chciał kontynuować nawalanki, można było w spokoju iść sięnajebać.
Wyjąłem portfel, klucze, paczkę gum do żucia, kondoma (który totalnie mnie zaskoczył – na szczęście był w opakowaniu, a zatem nieużywany) i torebeczkę z towarem. Położyłem to wszystko spokojnie i czekałem na dalszy rozwójwypadków.
Krasnal widząc towar, zestresował się jeszcze bardziej, zapewne miał ochotę im przywalić, ale trochę niewypadało.
– O proszę, a to co? Narkotyki?
– Witaminy – powiedziałem.
– Bardzo zabawne, będzie tego ze dwa gramy, zatem mamy handlarza. – Brodaty klasnął w dłonie z ekscytacji. Liczył napremię.
– Nie ma nawet grama – stwierdziłem. – Medalu za to nie będzie, ale może być zadośćuczynienie – powiedziałem.
Popatrzyli po sobie. Jeden czekał na reakcję drugiego. Brodaty przejąłinicjatywę.
– A jakie zadośćuczynienie możebyć?
Otworzyłem portfel i wysunąłem z niego banknoty. Dziesięciu królów. Na szczęście więcej w gotówce nie miałem, bo też bychcieli.
– A takie. Całkiem spore jak na dwóch, jak na pięć minut pracy – powiedziałem.
– A co z towarem? – dopytywał drugi. Chyba też lubił sięzabawić.
– No właśnie, no nie możemy tak puścić z tym, jakby was ktoś inny zatrzymał, to co by powiedzieli? Że was puściliśmy?
– To zrobimy tak… – Sięgnąłem do portfela, wyjąłem dziewięć stów i położyłem natowarze.
– No skoro tu jest gram, to nie jest warte stu złotych – zawyrokowałbrodaty.
Nie znał się zabardzo.
– Po prawdzie jest jakieś dwa i pół grama – stwierdziłem. – Kończmy to zebranie, im dłużej tu stoimy, tymgorzej.
Brodaty podrapał się po czole. Zabrnęli za daleko, teraz głupio było im sięwycofać.
– Ale jesteście charakterni, nie doniesiecie na nas? – Policjant pytający czy jest u nas sztywniutko. To możliwe było tylko na Pradze. Uśmiechnąłem się i kiwnąłem głową. Uniosłem kciuk na okej.
Chyba byłem przekonywający, bo odetchnęli z ulgą. Zawinęli dziewięć stów i towar. Życzyli miłego dnia i poszlisobie.
– Kurwa, tyle towaru. – Krasnalowi udało sięprzemówić.
Miło wrócić do domu. Zebrałem rzeczy z parapetu. Mieliśmy jeszcze wódkę, którą szybko rozpiliśmy. Dopiero po paru głębszych Krasnal mógł zebraćmyśli.
– Sorry, że dopytuję, ale skąd miałeś tylehajsu?
Krasnal był miłym gościem, miał trzydzieści pięć lat i wciąż utrzymywali go rodzice. Nigdy w życiu nie pracował. Matka dawała mu na piwo w zamian za zrobienie zakupów. Skąd pieniądze brali jego starzy? Nie miałempojęcia.
– Udało mi się trochę odłożyć. W korpo nieźle płacą – rzuciłem.
– Ty, a może w takim razie poleciłbyś mnie tam, skoro ty i tak już nie robisz, to chyba mają wolnemiejsce…
– Pewniemają.
– To salut. – Uniósłbutlę.
Cztery dni to dziewięćdziesiąt sześć godzin. Tyle czasu byłem naćpany w pierwszym tygodniumaja.
„Zimny kraj, zimny maj/Koty śpią, miasto śpi/Czarodziejskie śnią się sny/W moim śnie, cudownym śnie” śpiewała Kora, jak jeszcze żyła. Coś w tymbyło.
* Emka – potoczniemefedron.
** Kiermana – kieszeń.
2. Anastazja była silną i niezależną kobietą, która pieprzyła swojego męża
Anastazja była silną i niezależną kobietą, która pieprzyła swojego męża. Była po czterdziestce i wydawała na pielęgnację ciała miesięcznie więcej, niż zarabiał robotnik. Masaże, zabiegi pielęgnacyjne na twarz, w tym odmładzająca terapia liftingująca, wypełnienie zmarszczek, nawilżenie witaminą C. Ze względu na witaminę C, Anastazja preferowała finisz na twarz. Mówiła, że kobiety są głupie, że tak się tego boją. Mówiła, że sperma świetnie regeneruje skórę i nie ma w tym nic poniżającego, bo to ona o tym decyduje. Było w tym coś niepokojącego, kiedy po seksie patrzyłem, jak rozsmarowuje nasienie po policzkach, rozprowadzając je jak krem Qiriness. Trzymała maseczkę przez kilka minut, nim udała się podprysznic.
Spotykaliśmy się raz w tygodniu. Zawsze w Bristolu. Zawsze apartament grand z widokiem na Pałac Prezydencki. Pomieszczenie miało około pięćdziesięciu metrów: sypialnia i salon, łóżko typu King. Wszystko w bieli i szarości. Pasowało do niej. Najmłodszy dyrektor sprzedaży w całejfilii.
Nasze spotkania zawsze wyglądały tak samo. Przyjeżdżałem, kiedy była już po relaksującej kąpieli. Pachniała olejkami i balsamem. Siadała na łóżku i szeroko rozstawiała nogi. Drażniła łechtaczkę, kiedy się rozbierałem. Następnie zabierałem się za lizanie. Sporadycznie chciała, żebym wcześniej popieścił jej piersi, pokrył ciało pocałunkami, ale to nie było regułą. Najczęściej chodziło o to, żebym od razu wcisnął w nią język. Dochodziła szybko i głośno. Krzyczała i wbijała mi paznokcie w głowę, czasem zostawiając rany. Ciągnęła mnie za włosy, jakbym był uległą dziwką. Po części tak też się czułem. Wszystko ma cenę. Ja płaciłem swoją. Kiedy dochodziła do siebie po orgazmie, mogłem podupczyć. Leżała i patrzyła w sufit, kiedy rżnąłem ją najmocniej, jak umiałem. Naprawdę przykładałem się do tego, ale na niej nie robiło to żadnegowrażenia.
„Wszystko jest w psychice. Nie przejmuj się. Jesteś naprawdę niezły. Mojemu mężowi daleko do ciebie, dlatego to ja pierdolę jego, a nie na odwrót. Po prostu w związku to ja muszę być facetem, inaczej nic nie czuję. Kompletna pustka”. – Mówiła.
Starałem się tym nie przejmować i robić swoje. Nigdy nie pozwalała kończyć w środku. Uważała to za zbyt intymne. Najczęściej nakierowywała penisa jak działko w stronę swojej twarzy, czasem pozwalałem sobie na lądowanie między cycuszkami. Miała fajne piersi. Miseczka C, apetyczne sutki. Niektóre kobiety mają paskudne sutki. Za duże, jak wentyle albo za małe, jak u dziecka. Chirurg Anastazji znał się narobocie.
Na każde spotkanie przynosiła seks-film. Filmy porno to było jej hobby i rejestrowała każde zbliżenie z mężem. Co tydzień mogłem podziwiać na ekranie (pięćdziesiąt dwa cale) spocony ryj faceta, którego większość społeczeństwa kojarzy z sali plenarnej. Mąż Anastazji był posłem. Posłem i zdominowaną dziwkązarazem.
Na każdym z filmów posuwała go monstrualnymi fallusami. Czasem zakładała pas, a innym razem były to zabawki ręczne. Finał taki sam. Facet dochodził z obcymi przedmiotami w tyłku. Na niektórych filmach kobieta poddawała go chłoście czy pojedynczym uderzeniom paskiem lub deską z ćwiekami. Ludzie lubią różnerzeczy.
– To takie zabawne, że Bóg jednocześnie obdarzając was, mężczyzn, wybujałym ego i nadwrażliwością na sferę dupną, z drugiej strony umieścił wam właśnie w dupie punkt G – powiedziała, masturbując się przedtelewizorem.
Pan poseł właśnie miał dwa palce w tyłku i napiął się cały, zanim trysnął w stronę kamery. Pierwsze projekcje napawały mnie zaciekawieniem, następne wzbudzały obrzydzenie, a kolejne pozostawiały obojętnym. Właściwie to współczułem facetowi. Był seks-zabawką w rękach demonicznego sukkuba. Ja niby też, ale tylko raz na tydzień przez trzygodziny.
Nasze ostatnie spotkanie zakończyło się dyskusją w łazience. Pani dyrektor zasiadła na tronie, kiedy ja wyszedłem spod prysznica. Stałem na waleta na środku łazienki, a woda z jaj kapała na posadzkę. Rozejrzałem się wokół. Patrzyłem, jak robi kupę i zrozumiałem, że to koniec. Nie byłem w stanie dłużej tego ciągnąć. Nie chodziło o seks, ale o życie.
Miesiąc wcześniej skończyłem trzydzieści trzy lata. Miałem (już spłacony) dom, żonę i dwójkę dzieci. Odbywałem cotygodniowy seks z szefową wszystkich szefów i wtedy nic nie wskazywało na to, że już wkrótce spędzę cztery dni w piwnicy, wciągając mefedron ze znajomym z dawnych lat. Nosiłem na ręku Pateka z serii Calatrava model 5196G/001 wartego dziewięćdziesiąt tysięcy złotych i byłem przekonany, że odciąłem przeszłość i swoje pochodzenie grubąkreską.
Tamtego dnia coś we mnie pękło. Coś sięzmieniło.
– Musimy porozmawiać – powiedziałem.
– Wolałabym jednak zachwilę.
– To nie może czekać, tokoniec.
– Czy mogę podetrzeć tyłek, zanim spróbuję zrozumieć, o czym typieprzysz?
– Podtarcie dupy niewiele zmieni. Będę sięzbierał.
– Zmieni tyle, że moje majteczki od Lise Charmel wciąż pozostaną nieskazitelniebiałe.
Nie słuchałem jej. Ubrałem się i wygrzebałem z jej torebki (Gucci green ophidia) fiolkę z xanaxem. Zarzuciłem jedną tabletkę. Anastazja jadła xanax jak cukierki. Jadła też valium. Była lekomanką. Takieśrodowisko.
– Możesz mi wytłumaczyć, co ty, kurwa, robisz? – stanęła na środku. Promienie słońca wpadające przez okno oświetliły jej płeć niczym świętąrelikwię.
– Tu nie ma co tłumaczyć. Więcej się nie spotkamy. Samochód odstawię jutro do firmy wraz z laptopem i komórką. Wszystkie dane i rozpoczęte negocjacje przekażęMariuszowi.
Mariusz. Dystyngowany pederasta, który próbował mnie podrywać na kilku firmowych imprezach. Jak na ciągdruta całkiem w porządku. Zasługiwał na przejęcie moich klientów. Nie okazał się zniewieściały i nigdy nie głosował na lewicę. Kilka razy pytałem go o to. Kiwał wtedy głową i powtarzał, że moje podejście jest takie stereotypowe. Był pedałem (sam tak o sobie mówił, kładąc akcent na słowo „pedał” tak, żeby wybrzmiało), ale podkreślał, że bycie pedałem to kwestia seksu. Po prostu lubił przyjąć w dupala, a to nie oznaczało, że popierał aborcję, kochał zwierzęta czy popierał rozdawanie pieniędzy. „Żaden pedał nie powinien nigdy głosować na socjalistów. To właśnie my pedały wiemy, jak ciężko może być w życiu i ile trzeba się natrudzić, żeby do czegoś dojść. Nic za darmo. Nic. Tego koksu, który teraz wąchamy, nie dostaliśmy na ładne oczy, nie dostałem go za ładny uśmiech i wybielone zęby przy użyciu lampy Beyond, czy jak ona tam się zwie. Nie, nie dlatego jesteśmy teraz naćpani po uszy, mój seksowny kolego, ale dlatego że zapieprzaliśmy na niego całymi dniami. Fakt, że zrobienie laski managerowi też pomaga, ale to również pewna forma aktywności” – powiedział mi na przyjęciugwiazdkowym.
Przywiózł wtedy najlepszy koks, jaki w życiu wąchałem i naćpał nim wszystkich. Wybzykał w kiblu chłopaka z działu przesyłek, najbardziej heteroseksualnego gościa w firmie, który na widok Mariusza spluwał mu pod nogi. Koks i wóda zrobiły swoje. Urok osobisty Mariusza też. Zanim chłopak złożył dwa do dwóch, miał kutasa w dupie. Facet odszedł z firmy. Podobno popełnił samobójstwo. To był dopiero numer. Mariusz, czyli człowiek-skurwiel.
Mariusz zasługiwał jak nikt inny na przejęcie mojej bazydanych.
– Rozbawiłeś mnie strasznie. Buhaha. A teraz chodź tu do mnie – przywołała mnie palcem jakgówniarza.
Podszedłem. Wiedziałem, że to nic nie zmieni. Cruella De Mon i Margaret Campbell (księżna Agryll) w jednym straciła moc nad moją duszą. Ujęła mnie za rękę. Podniosła lewą dłoń do ust. Pocałowała. Wsadziła do buzi palec wskazujący i zassała jak przyrodzenie. Następnie sprowadziła dłoń na dół i wcisnęła sobie mój palec do środka. Byłamokra.
– Widzisz, nakręciło mnie to twoje pieprzenie o końcu wszystkiego. Potrafisz mnie rozgrzać. Pani jest zadowolona, dostaniesz większą premię niż zwykle. Rodzinka się ucieszy. Będzie im tak wesoło jak mi teraz. – Przyspieszyła masturbację moim palcem. Po chwili trafiły do niej kolejne dwa. Palcówka na trzy paluchy. Zrobiła się czerwona na twarzy. Oddech przyspieszył. Była blisko finału. Postanowiłem jej tego nie psuć. Stałem i patrzyłem, jak przygryza usta. Zanim doszła, ścisnęła mnie wolną ręką za jaja. Zabolało. Gdy było po wszystkim, wyszarpnąłem dłoń. Bolały mnie palce i krocze.
– Teraz potrzebuję chwilę odpocząć. Możesz sobie iść – powiedziała. Stanęła w oknie i przeciągnęła się, odwrócona plecami do mnie pokazując, że sługa może odejść. Cholera, naprawdę miałatupet.
– To było nasze ostatnie spotkanie. Do tego jutro na koncie chcę zobaczyć roczną odprawę albo każda telewizja w tym kraju wyświetli film, na którym posuwasz pana posła, albo jak na niego sikasz, a on to spija. Cóż, ciemny lud lubi takie tajemnice. – Wyłożyłem karty nastół.
– Cholera, powiedziałam, że masz zostawić mnie samą. Co ty tu jeszcze robisz? Próbujesz mnie rozgrywać? Ty? Żresz i srasz dzięki mnie. Jak będę chciała, to wrócisz tam, gdzie cię znalazłam, na samo dno, a jeśli będziesz próbował mnie szantażować, to ockniesz się któregoś dnia w pudle z przypięta łatką pedofila i koledzy z sąsiednich cel wpompują ci tyle spermy w dupę, że dopłynie do mózgu i wypłucze wszystkie głupie pomysły, na jakie wpadłeś do tej pory. Mój mąż jest posłem, jak zauważyłeś. Jest moim sługusem tak jak ty. Chcesz grać va banque? Powodzenia. Nie takich jak ty już zjadłam i wyplułam, a po wszystkim lizali mi rowek. Przemyśl to. A teraz, proszę, idź już sobie. – Machnęła dłonią jak biała pani na czarną służącą za lat rozkwitu południa StanówZjednoczonych.
Trochę mnie zaskoczyła. Nie wiedziałem, czy faktycznie może się do tego posunąć. Kto byłby szybszy? W każdym razie słowo się rzekło i nie mogłem odpuścić. Jeśli teraz położę uszy po sobie, będę zamieciony. A i tak jutro wyrzuci mnie z pracy. Muszę iść na całego. Nie ma odwrotu. Żyć i umrzeć tego samego dnia. Usłyszałem to w jakimś tandetnym filmie akcji, ale jakże pasowało dosytuacji.
– Możesz ze mnie zrobić nawet seryjnego gwałciciela dzieci, ale to i tak nie zmieni faktu, że będziesz skończona i twój mąż również, mało tego, w pudle poza dobrym dymankiem będę miał sporo czasu na pisanie. Zostaniesz główną bohaterką. Jutro na koncie odprawa i więcej o mnie nie usłyszysz. To wszystko z mojej strony – powiedziałem nawdechu.
Ruszyłem w stronę drzwi, modląc się do każdego Boga, o jakim słyszał świat, by usłyszeć jak mówi: „dobrze i spieprzaj” czy coś w tym stylu. Sięgnąłem w kierunku klamki. Serce waliło mi jak po tym świątecznym koksie odMariusza.
– Kiedy skopiowałeś film? – spytała. Zatrzymałem się. Ulżyłomi.
– Skopiowałem trzy filmy. Pierwszy dwa miesiące temu, a ostatni przed dwoma tygodniami. Wychodziłem i wracałem, kiedy relaksowałaś się w kąpieli. To nicosobistego.
– Skąd mam mieć pewność, że za rok nie przyjdziesz po więcej pieniędzy? Że zniszczyszfilmy?
– Za rok nie przyjdę, bo nie będę tyle żył. To mogę ci obiecać. Filmy zniszczę, bo nie są mi potrzebne. Osobiście nic do ciebie nie mam i nie chcę ci szkodzić. Chcę tylko odprawę i zerwania z tym życiem, choć wiem, jak infantylnie to brzmi, ale tak właśniejest.
– Balzac napisał kiedyś, że „im bardziej się człowiekowi życie podłe wydaje, tym bardziej czuje się on do niego przywiązany, a życie staje się wówczas ciągłym protestem i chęcią zemsty” – powiedziała.
– Nie wiedziałem, że czytasz coś pozabilingami.
– Kiedyśczytałam.
– Nie wiem również, jak mam torozumieć?
– Dobrze wiesz. Idź już. Jutro sprawdźkonto.
– Ok. Chciałem tylko dodać, że było mi bardzo miło lizać ci cipę przez ostanielata.
Nie byłem pewien, ale chyba się uśmiechnęła. Zamknąłem za sobą drzwi. Zrobiłem kilka kroków w kierunku windy. Zakręciło mi się w głowie. Musiałem oprzeć się o ścianę. Nie mogłem złapać oddechu. Byłem tak cholernie szczęśliwy. Poczułem, jak łzy płyną mi popoliczkach.
Wiedziałem, że teraz trzeba dociągnąć sprawę do końca. Uregulować stosunki w domu. Zostawić dom i obligacje Justynie. Mojej Justi. Poradzi sobie. Dobrze się zajmie chłopcami. Ja nigdy się do tego nie nadawałem. Zaskoczyła przez przypadek, byliśmy pijani i jeden jedyny raz skończyłem w niej. Dziewięć miesięcy później urodziła nam bliźniaki. Na szczęście dwujajowe, bo tak pewnie bym ich nawet nierozróżniał.
Kiedy mi powiedziała, że jest w ciąży, tak się wystraszyłem, że na drugi dzień wylądowałem na zabiegu wazektomii. Zabieg planowałem na dwa lata przed seksem z Justyną. Niestety, miałem obawy przed tym, żeby jakiś konował grzebał mi przy jajach. Trzeba było ich nie mieć i załatwićsprawę.
Justyna była katoliczką i o aborcji nie chciała nawet słyszeć. Co miałemzrobić?
Planowałem porządnie wypić na odwagę i spuścić jej łomot, może wtedy by poroniła, ale kiedy miałem to zrobić, byłem tak zalany, że przewróciłem się, próbując przekroczyć próg domu. Justi zgarnęła mnie do łóżka. Nie nadawałem się do tego. Wychowałem się w środowisku, gdzie sąsiedzi wciąż spuszczali wpierdol żonom, ale u mnie w domu tak nie było. Tata był pieprzonym intelektualistą. Był za równouprawnieniem. Ożenił mi słabewzorce.
Czy takie same miałem przekazać Kacprowi i Mikołajowi?
3. Zaraz po opuszczeniu hotelu udałem się do dilera
Zaraz po opuszczeniu hotelu udałem się do dilera. Jarek srał do worka i handlował wszystkim, co zmieniało świadomość. Nosił worek kolostomijny. Miał sztuczny odbyt na brzuchu. Stomia, czyli sztuczne połączenie jelita grubego ze skórą na brzuchu. Do tego podczepiony worek na ekskrementy. Przykra sprawa. Dorobił się tego w pudle. Podobno sam sobie uszkodził jelito, żeby dostać warunek. Przynajmniej tak opowiadał. Plotki były inne, że wisiał sporo pieniędzy i zbiry zabrały się za niego. Jaka była prawda, to wiedział tylko Jarek. Żadna z wersji nie zmieniała faktu, że załatwiał się przezbrzuch.
Jarek, jak na kogoś z kupą u boku prowadził dość rozrywkowe życie. Facet kochał kobiety. Te stare, młode, chude i grube, dla niego to nie miało znaczenia. Na klacie nosił tatuaż: „kocham stare kurwy i chleb ze smalcem”. Pamiątka z kryminału.
Związał się na stałe ze starą znajomą, która kręciła z ukraińskim zbirem, ale w końcu faceta deportowali i tam chyba dostał dożywocie. Jarek przygarnął dziewczynę i zajął się nią. Zajął się dobrze, bo szybko urodziła mu dzieciaki. Syn, a potem córka. Tyle wiedziałem. Nie miałem z nim kontaktu od czterech czy pięciu lat. W życiu człowieka to szmat czasu, a co dopiero w życiu dilera robiącego do worka. Nie wiedziałem nawet, czy jeszczeżyje.
Miałem znajomych handlarzy od koksu i heroiny, ale chciałem coś specjalnego. Pomysł wpadł mi do głowy w windzie. Musiałem odejść z domu. Zostawić Justynę. Tak po prostu musiało być. Stwierdziłem, że muszę poprawić jej humor. Nie zniosę łez i smutnej miny. Nie wytrzymam kłótni, żadnych wyrzutów. Postanowiłem dać jej grzyby. Kiedyś razem zjedliśmy po kilkadziesiąt i świetnie się po nich bawiła. W pełni się zrelaksowała i powtarzała, że to było jedno z najciekawszych doświadczeń w jejżyciu.
Grzybki halucynogenne mogłem załatwić tylko od Jarka.
Zaparkowałem służbową toyotę na podwórku, pod kamienicą pamietającą pierwszą wojnę światową. Przy trzepaku siedziało kilku chłopaków z telefonami w ręce. Głośnik na Bluetooth, dudnił z niego jakiś rap. Mieli fryzury na Ronaldo i nawet ze sobą nie gadali. Każdy wpatrzony w smartfon. Nie mieli więcej niż po dwanaścielat.
Kiedy byłem mały, biegało się wokół trzepaka, grało w piłkę i obmacywało koleżanki, które pokazywały nogi, a czasem nawet coś więcej, kiedy robiły fikołki lub po prostu wisiały głowami w dół.
Wtedy chyba było jakoś weselej. Wszedłem na trzecie piętro. Nieodmalowana klatka schodowa. Ze ścian odpadała farba. Na skrzynkach pocztowych widniał napis: „Kurwo jebana, jeszcze raz otworzysz te skrzynki, a cię zabiję i wyrucham”.
Zawsze zastanawiała mnie kolejność w tej groźbie. Najpierw zabójstwo, potem dymanie. To nie mógł być przypadek. Napis tam widniał, odkąd pamiętam. Nigdy nie widziałem otwartychskrzynek.
Dyszałem jak astmatyk na maratonie, nim dotarłem pod wielkie drewniane drzwi pociągnięte brązową farbą, która wyblakła przez lata i wyglądała jak kupa. Nie było dzwonka. Wystawały po nim tylko dwa kabelki. Zapukałem kilkarazy.
Miałem już iść, kiedy usłyszałem kroki. Wiedziałem, że ktoś za drzwiami przyglądał mi się przezwizjer.
– Nie masz co się skradać i tak słychać tę pieprzoną klepkę – rzuciłem.
Drzwi otworzyły się i stanął w nich Jarek. Nie miał na sobie koszulki. Chudy i wytatuowany. Napis na klacie prawie całkowicie wyblakł. Na oczach makijaż. Miał mgiełki. Dobrze kombinował. Woreczek chyba nie był napełniony. Dostrzegłem siniaki i zadrapania. Albo zapisał się do klubu sado-maso, albo całkiem niedawno oberwał. W tym fachu o wpierdziel w sumienietrudno.
– Trochę czasu cię nie było, co tam w wielkim świecie? – spytał.
– Grzyby chciałem – stwierdziłem. Roześmiałsię.
– Ale ty pojebany jesteś, dawaj, wchodź. – Zaprosiłmnie.
W mieszkaniu śmierdziało piwskiem i skarpetkami. Usiedliśmy w pokoju gościnnym, czyli takim, w którym nie walały się ciuchy po podłodze i stał w nim telewizor. Na ekranie zobaczyłem kadr zapauzowanej gry. Jakaś piłka nożna.
– Chcesz pyknąć meczyk? – zapytał. Pokręciłem głową. Odpuścił. Poczęstował mnie browarem. Ciepłe Królewskie. – To co cię sprowadza na starerejony?
– Ciekawość. Zwykłaciekawość.
– Tu nic się nie zmieniło. Za to słyszałem, że u ciebie dużo. Inny świat, złota karta, wystawne obiady, hotele.
– Trochęprzesadzone.
– Jak wszystko, ale chyba nieźle ci się powodzi? – spytał.
No tak, przylazłem do lokalnego dilera w komplecie (koszula i spodnie) od Oscara Jacobsona, do tego w półbutach ze skóry cielęcej odYanko.
– Powodziło. Odszedłem z roboty.
Jarek nabił fifkę i podstawił mi pod nos. Podziękowałem. Nie znosiłem zioła. Zapalił i wypuścił chmurę, zanosząc siękaszlem.
– To co, teraz będziesz bezrobotnym? Ty, to może ci zasiłek dadzą – roześmiał się nienaturalnie niczym antagonista w filmach z Bondem.
– Czemu nie, skoro tobie dali to i ja może sięzałapię.
– E, mi już zabrali. Chcieli mnie na budowę wygnać do pracy. Na budowę z tym przy pasie. – Wskazał na worek. – Debile tam siedzą i tyle. Mam przecież orzeczenie o niepełnosprawności. Dźwigać nie mogę, a oni swoje. Zabrali świadczenie. Chuj z nimi.
– A gdzie Weronika? Jesteście dalejrazem?
– A co, liczyłeś, że nie? Że sobie poużywasz ze starą znajomą? – Uśmiechnął się. – Żartuję sobie, pewnie, że jesteśmy. Pojechała rano z dzieciakami domatki.
– To dobrze, że sięukłada.
– Wiesz, jak to jest z babami, raz lepiej raz gorzej, nic nieporadzisz.
Pomyślałem o Anastazji i jej mężu. Jarek nie wiedział, co to znaczy miećgorzej.
– A jak idą interesy? – zagaiłem. Kiedy odchodziłem z dzielnicy, facet był wziętym dilerem. Drzwi się nie zamykały. Naćpane pojeby przyłaziły do niego o każdej porze dnia i nocy. Kilku musiał przegonić siłą. Stłukł gazrurką paru nachalnych heleniarzy. Kiedy przynosili pieniądze, nie było problemu, ale kiedy świrowali i chcieli na zeszyt, Jarek jakoś musiał sobieradzić.
– Cóż, biznes trochę przygasł. Wiesz, jak to jest w tej branży, pojawili się nowi, zachłanni i zdesperowani, a ja jestem za stary i za słaby, żeby z nimi wojować. Robię swoje, ale lokalnie. Nie wpierdalam się młodym gniewnym w biznes, to mam spokój. Do tego, wiesz, miałem trochę ten – narysował ręką w powietrzu świra – coś tam się źle zadziało i na trochę byłemwyłączony.
– Ale już jestdobrze?
– Tak, jak widać wróciłem dosiebie.
Rozejrzałem się po zapuszczonym mieszkaniu i nie byłem przekonany czy było dobrze, ale nie mnie oceniać. Ludzie za szybko wystawiająosądy.
Sięgnął wychudzoną ręką po listek leków spoczywający obok popielniczki. – Chcesz kilka? Firmastawia.
Zerknąłem. To był klonazepam.
Jarek przy mnie wyłuskał trzy i zarzucił, popijając browcem. Sięgnąłem po listek. Wziąłem dwa, żeby się uspokoić. Chciałem się pozytywnie nakręcić przedgrzybami.
– Rozumiem, że klony przepisał ci lekarz? – spytałem.
– A żebyś wiedział. Nie tylko to. Trochę oszukuję i czasem nie biorę, a czasem biorę więcej, wiesz, jak tojest.
Niewiedziałem.
– Tak jak już wcześniej wspominałem, potrzebujęgrzybków.
– To idź na pętlę na autobus numer 176, o ile dobrze pamiętam, tam staje i odjeżdża co pół godziny. Kierunek Choszczówka. Szybki kontakt z naturą. Dobra sprawa. Dziś ładnapogoda.
Niektóre wypowiadane przez niego słowa zwalniały, a inne z kolei wystrzeliwały z prędkością pocisku. Klony potęgują reakcję z wszystkimi środkami hamującymi działanie ośrodkowego układu nerwowego. Punkt pierwszy w ulotce: „zakaz spożywania z alkoholem”.
– Jarek, czy ja wyglądam ci na leśnego człowieka? Na kogoś kto będzie się skradał po krzakach jakpedofil?
Roześmiał się. Pokręcił głową. Próbował zapalić papierosa, ale nie trafiał płomieniem zapaliczki. Prawie spalił sobie rzęsy. Pomogłem mu. Przytrzymałem dłoń. Wypuścił mi chmurę w twarz. Facet ledwo siedział. Klony mocno mu weszły. Równie dobrze mógłbym obszukać mieszkanie i po prostu wziąć sobie to, czego potrzebuję i wyjść. I tak, gdy się obudzi, nic nie będzie pamiętał.
Nie miałem skrupułów. Tak mnie wychowano. Dlatego świetnie radziłem sobie w korporacji. Ulica daje najlepsze szlify zawodowe. Wstałem i rozejrzałem się po pokoju. Zajrzałem do pokoju obok. Nie dało się do niego wejść. Po całej podłodze walały się ciuchy. Do kolejnego nawet nie wchodziłem. Wszędzie było brudno. Nie chciałem czegośzłapać.
Wróciłem do Jarka i podniosłem go z fotela. Zawisł w mych ramionach jak dziewczyna udowadniająca, że potrafi pić bimber, a wali pierwszy raz w życiu.
– Jarek, chciałem trochę grzybów odciebie…
Tylko coś pomrukiwał.
Przy stercie gazet zauważyłem wybawienie. Samarkę z resztkami białego proszku. Najprawdopodobniej amfetamina. Otworzyłem mu gębę i wsypałem proszek. Zadławił się, ale po chwili zaczął kontaktować.
– Ile tych grzybów? – naglezaskoczył.
– A ilemasz?
– Coś około stu sztuk powinnobyć.
– Bioręwszystko.
– Tylko że mam same suszone. Niestety, ale ze świeżymi jestproblem.
– Trudno. Co zrobić. Wezmęwszystkie.
Wyjąłem portfel i pokazałem pieniądze. Zagwizdał jak robotnik narusztowaniu.
– Klient nasz pan – powiedział i wyszedł z pokoju, zamykając drzwi. Chyba poszedł do kuchni. To już nie miało znaczenia. Wrócił z torbą grzybów. Zaproponowałem, żeby zjeść kilka od razu. Tak na spróbowanie. Ochoczo przystał na mojąpropozycję.
Podczas jedzenia przepraszał, że tak się porobił, ale niedawno wyszedł ze szpitala i jakoś wszystko źle na niego wpływało. Stany psychozy, próby samobójcze i inne takiesprawy.
– Wiesz, ja to chciałem skończyć ze sobą ze względu na Weronikę. Utrapienie ze mną miała tylko. Tak mi wjechało na banię, że bałem się z domu wychodzić, nie mogłem spać, nocami siedziałem przy drzwiach i nasłuchiwałem czy nikt nie idzie, wiesz, z takim, kurwa, nożem kuchennym. – Pokazał jak długi był to nóż. – Dzieciaki zaczęły się mnie bać, to wykminiłem, że samobój będzie dobry, ale Bóg chciał inaczej. Szpital, psychiatryk, terapia i otojestem.
Zapłaciłem mu za grzyby i zostawiłem go samego. Policzył mi po złotówce za sztukę. Zdarł ze mnie. Przybiło mnie to wszystko. Popatrzyłem na pełną torebkę halucynogenów. Postanowiłem ugotować z tego zupę. Niech dzieciaki też coś mają odżycia.
4. Zwaliłem konia przed wejściem do domu
Zwaliłem konia przed wejściem do domu. Wiem, że to dziwne, ale mnie naszło. Nie mogłem się powstrzymać. Kiedy zaparkowałem pod bliźniakiem, którego zakupiłem trzy lata wcześniej, miałem w spodniach erekcję, która przebiłabyścianę.
Złożyło się na to kilka czynników. Podejrzewam, że klony wraz z kilkoma grzybami, które zjadłem u Jarka, wywołały nadmierne podekscytowanie; świadomość złego uczynku, którego miałem dokonać, a może właściwie zakończenie męczarni małżeństwa, do tego rudy milf z naprzeciwka; czterdziestolatka nosząca obcisłe szorty, którą obserwowałem zawsze, jak wychodzi z golden retrieverem. Niezależnie od pory roku wyglądała seksownie (zimą przyklejone do soczystego tyłka spodnie, wiosną kuse sukienki, a latem szorty wbijające się w pośladki). Wszystko to podziałało w ten sposób – a że z głośników rozbrzmiewała Whitney Houston (której głos uważam za megapodniecający) – że ruszałem skórą jak uczniak przyczajony nad kolorowym pisemkiem. Kiedyś takie były. Chodziliśmy z chłopakami do kiosku, gdzie pornosy leżały wystawione na straganie. Jeden zagadywał sprzedawcę, drugi był na czatach, a trzeci chował gazetkę pod koszulkę. Następnie wymienialiśmy się nią. Na ogół po jednym okrążeniu, strony pisma były posklejane i pewnie było na nich więcej nasienia niż na sfotografowanych twarzach modelek. Wtedy pismo szło na sprzedaż. Młodsi płacili krocie za takie tytuły jak „Extasy”, „Cats”, „NO1”, „High Society”, „Seks Afrodyta”, „Wamp”.
Kioskarz podjął z nami walkę i zamontował siatkę, taką jak na ryby. Każdy z nas nosił przy sobie scyzoryk. Takie były czasy. Moda na MacGyvera, czyli krótko z przodu, długo z tyłu.
Zrobiliśmy dyskretną dziurę w siatce i pisemka nadal znikały. Kiedyś kolega omyłkowo sięgnął po „Nowego Mana” czy coś takiego. Pismo dla pedałów. Zajrzeliśmy z ciekawości. Na pierwszych zdjęciach Murzyn nadziewał białego chłopca na wielki organ. Zemdliło nas. Pomyślałem wtedy, że musiał zrobić mukrzywdę.
Był też „Twój Weekend”, w którym poza seksem było też coś do poczytania. Miał trochę łagodniejszą stylistykę, na jego stronach nie było bukkake czy pissingu. Przynajmniej nie w pierwszychwydaniach.
Pamiętam, że na okładce pierwszego numeru była dwudziestodwuletnia Luisa, miała na sobie rozpiętą koszulę, pod którą ogromne opalone cycki utrzymywało białe koronkowe body, a na pupie krótkie dżinsowe spodenki. Podobne do tych na tyłku u rudej. To był chyba dziewięćdziesiąty drugi. Gazeta kosztowała wtedy siedem tysięcy złotych.
Patrzyłem na krągłą pupę (taką uśmiechniętą; jedne tyłeczki są smutne, a inne wesołe), która oddalała się wraz z odgłosem szczekania czworonoga. Nie wcelowałem w chusteczkę i moje spodnie od Oscara Jacobsona ucierpiały. Ruda nawet nie zwróciła uwagi na moją zdyszaną gębę. Mieszkała tam od dwóch lat i nigdy nie widziałem jej z facetem. Podejrzewałem, że jest lesbą, co jeszcze bardziej mnienakręcało.
Zajrzałem do garażu. Niestety, wciąż nie było w nim miejsca na moją służbową toyotę. Na środku stały rowery chłopców i Justyny, którą widziałem na nim tylko raz, kiedy dostarczył go kurier. Za komplet rowerów zapłaciłem prawie dziesięć tysięcy. Nie miałem nawet pojęcia co to za firmy. Nie znałem się na tym. Poza tym przestrzeń wypełniały maty do ćwiczeń, wazony, świeczniki, kilka żyrandoli, orbitrek, rowerek stacjonarny, maszyna, dzięki której znikały boczki (choć Justynie nie zniknęły), i kupa innych rzeczy, których nawet nie chciałemidentyfikować.
Moich rzeczy w garażu praktycznie nie było. Wyrzuciłem większość gratów rok wcześniej. Wtedy poprosiłem o to samo żonę, by w końcu garaż służył do tego, do czego został stworzony. Miała przenieść klamoty do piwnicy, ale szybko okazało się, że piwnica również jest zawalona nikomu niepotrzebnymi rupieciami, zatem odpuściła, a ja dalej parkowałem naulicy.
To nie jest tak, że nienawidzę żony i dzieci. W sumie to nawet coś tam do nich kiedyś czułem, ale chyba nie jestem w stanie na dłużej zbliżyć się do kogokolwiek. Ogólnie nie lubię ludzi. Działają mi na nerwy. Justyna nazywa mnie mizoginem. „Wszystkie problemy i nieporozumienia wynikają tylko z tego powodu, że jesteś pieprzonym mizoginem i nie chcesz z tym nic zrobić”, krzyczała na koniec każdej naszej kłótni. Nie docierało do niej, że jeśli już to prędzej jestem mizantropem. Płeć nie odgrywa tu większego znaczenia. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety działali mi na nerwy. Ona jednak wiedziała lepiej kim jestem i co mi dolega. Żony takie rzeczywiedzą.
Wszedłem do salonu przez garaż. Usiadłem w fotelu stylizowanym na antyk i patrzyłem w kominek. Oczywiście nie paliło się w nim. Tylko idiota rozpala w środku lata w kominku. Właściwie to na początku lata. Cholera wie, kiedy, nie znam się na porach roku. Była końcówkamaja.
Nasłuchiwałem odgłosów z góry. Słyszałem telewizor. Zapewne TVN Style czy inne gówno, które z uwielbieniem oglądała Justyna. Pokazywali tam „prawdziwe życie i prawdziwe problemy”.
Któregoś wieczora obejrzałem z nią program o cipach z Los Angeles, które płaczą, że mąż każe im obciąć wydatki na kosmetyki. Pokazali Murzyna jeżdżącego białym mercedesem i noszącego się na biało z białą laską pod rękę (oczywiście ta białość to tylko zbieg okoliczności), który wybierał dom za sześć milionów dolarów. Przechadzał się po posesji z rękoma w kieszeniach lnianych szortów i kręcił głową, że ogród jest za bardzo w meksykańskimstylu.
Patrzyłem, jak Justyna chłonie ten program całą sobą i zacząłem zastanawiać się jak to możliwe? No bo kogo interesują rozterki życiowe bogaczy z Los Angeles? Mieliśmy im wszyscy zazdrościć czy o co chodzi? Czemu to miało służyć? Powiedziałem o swoich wątpliwościach Justynie. Oprócz mizogina zostałem teżrasistą.
Nie słyszałem chłopców. Było za cicho. Nie słyszałem kłótni o punkty ani huku warczących silników czy odgłosów strzałów z jednej z gier na Xbox, czy Playstation. Mieli chyba obie konsole. Nie bardzo się w tym orientowałem. Zrozumiałem wtedy, że ostatni raz u nich w pokoju byłem z pół roku wcześniej. Jakoś nie bardzo mnie interesowało, co tam wyprawiają. Ja i tak nie miałem nic do powiedzenia. Byłem tylko śrubokrętem. Tak mój kolega z dawnych lat mawiał o żonatych facetach. „Jesteśmy tylko narzędziem do pracy, które ma przynosić zyski. To wszystko. Do niczego innego nas nie potrzebują”. – Mówił.
Pewnie miał rację. Justyna nie pracowała, odkąd urodziła chłopców. Zajęła się ich wychowywaniem. Mieli siedem lat i chodzili do szkoły. Szkoła znajdowała się dwie ulice dalej. Justyna nie gotowała, bo tego nie lubiła i zawsze twierdziła: „Jak człowiek się do czegoś zmusza, to nic dobrego z tego nie wychodzi”. Zgadzałem się z tym. Wystarczyło spojrzeć na naszemałżeństwo.
Kupiłem ten dom, bo należał do mojej byłej. Do licealnej miłości, mojej narzeczonej. Pierwszej wielkiej miłości. Kupiłem go, bo lubiłem tę okolicę i lubiłem ten dom. Jej ojciec był spekulantem giełdowym i kiedy trafił do więzienia, córka zdążyła sprzedać dom, nim zgłosili się wierzyciele staruszka. Dom kupił artysta malarz. Stary pedał, który dostał zawału serca od ilości zjedzonej viagry. Podobno pogotowie zawiadomiła męska dziwka z agencji męskichdziwek.
Czasem przejeżdżałem tędy, sam nie wiem po co, chyba po prostu zerknąć na miejsce, które tak dobrze wspominałem. Z wiekiem robiłem się coraz bardziej sentymentalny. Kiedy zobaczyłem na płocie ogłoszenie: „Sprzedam”, nie czekałem nawet chwili. Złożyłem ofertę. Justyna do dziś nie wie, że w tym domu pieprzyłem inną, zanim poznałem ją. W każdym pomieszczeniu wylałem litry młodej spermy. To było takiezabawne.
Pod drzwiami tarasowymi w samym rogu stało pianino, na którym moja nastoletnia miłość grywała mi wieczorami. Głównie Beethovena. Uwielbiałem „SonatęKsiężycową”.
Justyna nie potrafiła grać. Ja też nie. Pianino było zabytkiem. Miało klawisze z kości słoniowej. A zatem nie można go było sprzedać na legalnym rynku. Zmienili prawo i stało się przedmiotemzakazanym.
Podobnie jest z butami ze skóry aligatora. Mariusza (dystyngowanego pederastę) zatrzymali na lotnisku, kiedy wrócił ze Stanów. Chcieli zarekwirować mu buty. Na terenie państw UE aligatory są pod ochroną. Na terenie państw UE aligatory w naturze nie występują. UE chroni gatunek, którego u nas niema.
W Stanach Mariusz uczciwie zapłacił za aligatora, którego ustrzelił na farmie i zrobili z niego półbuty. Nikogo to nie interesowało. Buty musiałyzostać.
Wrzuciłem grzyby do gara i zalałem odrobiną wody. Wyjąłem z lodówki jeden z pojemników ze zdrowym, pożywnym obiadem, które od roku dostarczała nam firma sportowa. Każdy posiłek zawierał zbilansowane wartości odżywcze. Przerzuciłem zawartość na talerz (indyk w zielonym curry na kolorowym ryżu z warzywami) i włożyłem do piekarnika. Nie lubiłem podgrzewać w mikrofali. Byłem na diecie dwóch tysięcy kalorii dziennie. Na mój dzień składały się: śniadanie, dwa dania obiadowe, podwieczorek, kolacja i shake białkowy o pojemności 300 ml. Justyna była na diecie tysiąc pięćset kalorii dziennie (śniadanie, jedno danie obiadowe, podwieczorek, kolacja i również shake białkowy o pojemności 300ml).
Zjadłem indyka. Ciągnął się jak guma. Smakował jak wszystkie takie posiłki. Zwykłe żarcie z plastiku. Przynajmniej zdrowe, o czym zaświadczałproducent.
Ugotowałem wywar z grzybków. Nie wyszło tego dużo. Suszone grzyby zawierają mniej psylocybiny od tych świeżych. Nie wiedziałem, czym dokładnie jest psylocybina, ale to właśnie ona odpowiada za kopa. Ponieważ dawno ich nie jadłem, ani Justyna, spodziewałem się z taką ilością naparu dojść do drugiego poziomu „wycieczki”, czyli delikatnego tripa. Drugi poziom charakteryzuje się zwiększoną kolorystyką i poruszaniem rzeczy martwych. Wzrasta kreatywność, gdyż zostaje zneutralizowany naturalny filtr. Jest to stan, kiedy jest miło, ale człowiek jest w stanie kontrolować otaczającą go rzeczywistość. Ostatnim stadium jest poziom piąty, który charakteryzuje kompletne oderwanie od rzeczywistości. Utrata własnego ego. Zjednoczenie się z Wszechświatem, cokolwiek miałoby to oznaczać. W praktyce jesteś jak pojeb z „Las Vegas Parano”. Nigdy nie doszedłem do piątki. Maksymalnie wylądowałem na trójce, czyli falujące twarze, ściany i inne takiegówna.
Rozlałem napar do kubków. Dla Justyny nalałem w większy, w czerwone kwiaty, z którego na co dzień popijała latte z mlekiem sojowym. Dla Mikołaja i Kacpra zostawiłem po małej porcji. Dosłownie po filiżance. Na siedmioletnie dzieci i tak powinnowystarczyć.
Wszedłem na piętro i wkroczyłem pewnie do sypialni. Justyna łapała jedną ze swych popołudniowych drzemek. Skulona w embrion w samych stringach. Wypięty tyłek nie zrobił na mnie większego wrażenia. Mimo treningów i całego sprzętu sportowego w garażu miała płaską pupę. Pośladki za cholerę nie chciały sterczeć, leciały w dół.
Kiedy posuwałem ją na pieska, podnosiłem pośladki do góry i ściskałem, licząc na to, że może w jakiś magiczny sposób tak już zostaną, ale za każdym razem, po wszystkim, wracały na swoje miejsce. Tyłek był jej jedynym mankamentem, jeśli chodzi o ciało. Miała miseczkę B, niby nie za dużo, ale piersi były jędrne z delikatnymi sutkami. Brzuszek też był w porządku. Twarz nienajgorsza. Intrygowały mnie jej kostki, które były nieproporcjonalnie grube w stosunku donóg.
Usiadłem na łóżku. Nie wiem czemu, ale powąchałem jej tyłek. Wyczułem śluz cipki. Dałbym sobie rękę uciąć, że się masturbowała, ale przecież kobiety nie robią takich rzeczy. Tak mówiła Justyna. Tylko te na chorych filmach, które faceci namiętnie oglądają i potem przenoszą te prymitywnezachowania.
W telewizji leciał program o Romach. To kolejny klasyk telewizji kobiecej. Pokazywali cygańskie rodziny w Stanach, które żyły ponad stan i organizowały pełne przepychu śluby dla swych małoletnich córeczek, bo w ich kulturze czternastolatka była już gotowa, by stanąć na ślubnym kobiercu (oczywiście z dużo starszym facetem). Rozumiałem to. Cyganki są śliczne, gdy są młode, po trzydziestce wyglądają jak wiejska baba na emeryturze, która odchowała siódemkę bachorów. Faceci wymyślili, jak oszukać system i popieprzyć, kiedy jeszcze się do czegośnadają.
Dziewczynka płakała, ale nie wiedziałem dlaczego. Za chwilę pokazali jej narzeczonego. Chyba zrozumiałem. Tłusty cygan z bujnym wąsem. Na oko dwa razy starszy odniej.
Klepnąłem Justynę w pośladek. Tylko coś chrumknęła. Zapytałem, czy wstaje, ale pokiwała głową, nie otwierając oczu. Zawsze to u niej podziwiałem. Jak można mieć tak mocny sen? Mnie budziło dosłownie wszystko. Potrafiło obudzić mnie pierdnięcie żony. Oczywiście, kobiety nie pierdzą. Tak mi powiedziałaJustyna.
Poszedłem do chłopców. Mieli oddzielne pokoje po drugiej stronie korytarza.
O dziwo znajdowali się w środku. Siedzieli razem u Mikołaja. Ślęczeli na łóżku nad laptopem. Panowała cisza, zatem na pewno wchodzili na jakieś zakazane strony. Spanikowali, gdy mniezobaczyli.
– Co, nie spodziewaliście się tatusia tak wcześnie? – spytałem. Pokręciligłowami.
Mikołaj zamknął laptop, zanim przyszło mi do głowy poprosić, żeby pokazali, co tam ciekawego znaleźli. Wiem, że powinienem się tym zainteresować i zajrzeć do komputera. Ochrzanić, jeśli to jakieś pornosy, dać srogą karę, jeśli wchodzili na strony ISIS i oglądali egzekucje, ale miałem to kompletnie gdzieś. Po prostu stałem i patrzyłem z uśmiechem na ich zakłopotanie. Gdyby tylko wiedzieli, jak bardzo miałem to w dupie. Zapytałem, czy napiją się herbatki i tym samym przerwałem kłopotliwe milczenie. Przytaknęli, żeby jak najszybciej się mnie pozbyć. Poprosiłem, aby zeszli na dół za chwilę, zanim kompletnie ostygnie. Cóż, najpierw oni spróbują.
5. Chłopcy osiągnęli poziom trzeci
Chłopcy osiągnęli poziom trzeci, a może nawet czwarty. Nie przypuszczałem, że napar wejdzie im tak mocno. A może to przez cukier? Dosypali chyba ze dwie łyżki stołowe brązowego nierafinowanego cukru. Innego nie mieliśmy. Mikołaj jednoczył się ze ścianą, a Kacper wskazywał na firanki i mówił, że go oplatają. Na szczęście byli raczej zadowoleni. Przynajmniej tak wywnioskowałem po wyrazie twarzy. Ślinili się i mówili niewyraźnie. W sumie ich zachowanie niewiele odbiegało odcodzienności.
Justynie zaniosłem kubek wywaru na górę. Ugryzłem ją w pośladek. Jęknęła i wygięła tyłek jak kotka w rui. Podałem jej pod nos kubek. Zapach ją odrzucił. Podniosła się i zapytała, która godzina. Wytłumaczyła mi, że zamknęła oczy na pięć minut, że bolała ją głowa. Czuła się winna z powodu swojego lenistwa. Usprawiedliwiała je depresją, na którą ponoć choruje, odkąd mnie poznała. Kolekcjonowała książki o depresji i testy osobowości, które namiętnie wypełniała wieczorami, utwierdzając się w tym, jak bardzo jest chora. Ja też musiałem zrobić kilka takichtestów.
Uznałem je za infantylne. Pytania w stylu: „czy często myślisz o samobójstwie, czy często płaczesz, czy często chcesz uciec od innych ludzi, czy nienawidzisz siebie, kogo nienawidzisz bardziej – czy świata, czy ludzi, czy, kurwa, siebie…”.
Współcześni ludzie mają za dużo czasu na rozmyślania. Sam tego doświadczyłem. Nawet jeśli żyjemy w jednej wielkiej depresji, to wypełnianie gównianych testów nic niezmieni.
Tłumaczyłem Justynie, że najlepszym lekarstwem będzie wyjście z domu, pójście do pracy, ale ona mnie nie słuchała; za każdym razem kiwała tylko głową i powtarzała, jaki jestem podły i że przez takich jak ja ludzie popełniają samobójstwa. Przeze mnie zabił się nawet Robin Williams, a przynajmniej na to wyszło. Cóż, moja małżonka musiała wierzyć w teorię efektu motyla, która mówiła o tym, że trzepot skrzydeł motyla może wywołać burzę setki kilometrów dalej. Teoria ściśle powiązana z chaosemdeterministycznym.
– Co to jest? Dziwnie smakuje – dopytywała.
– Pij, pij, to cię uspokoi – powiedziałem.
– Ja jestemspokojna.
– Ale za chwilę nie będziesz, kiedy powiem to, co mampowiedzieć.
– Coś się stało? Coś z chłopcami?
Podniosła się z łóżka. Stringi z linii Thalia Empreinte w kolorze purpury uwidaczniały cipkę. Wzorki na łonie tworzyły wrota bramy do kobiecego wnętrza. Zapatrzyłem się przez chwilę. Dostrzegłem kilka włosków. Justyna nigdy nie potrafiła dokładnie ogolićpłci.
– Z chłopcami wszystko dobrze. Są szczęśliwsi niżzwykle.
– Corobią?
– Bawią się na dole. Wypij wszystko, dobrze cizrobi.
Usiadła na brzegu łóżka. Spod szarej podkoszulki od Antinea Lise Charmel wypadła jej pierś. Justyna szybko ją schowała. Wypiła zawartość kubka. Poprosiłem, żeby za moment zeszła na dół. Przez chwilę pomyślałem, żeby ją przelecieć ostatni raz. Podszedłem do niej i złapałem za pierś, ale spojrzała na mnie tak jak zwykle. Patrzyła tak za każdym razem, gdy miało dojść do zbliżenia i wiedziałem, że nic z tego niebędzie.
Zostawiłem ją i zszedłem do kuchni. Przelałem resztki naparu do szklanki i wypiłem na raz. Chłopcy siedzieli na środku salonu i macali sobie nawzajem twarze. Ściągnęli koszulki. Trochę to było pedalskie. Mariusz wpadłby w zachwyt.
Zająłem miejsce przy stole, który przewidywał dziesięć osób. Nigdy tyle przy nim nie siedziało. Wzorowany na antyk, z którym oczywiście nie miał nic wspólnego. Rozkładany, z blatem w połysku. Został po poprzedniej właścicielce, czyli po mojej nastoletniejmiłości.
Justynie chwilę zajęło zejście po schodach. Śmiała się i machała rękoma. Pokazywała na chłopców, którzy znajdowali się w innymwymiarze.
Nie należałem do pierwszych, którzy odkryli, że można przynieść szczęście do domu rodzinnego w postaci grzybowego bulionu. Tak po prawdzie to ściągnąłem ten pomysł od pewnego brytola, który w osiemnastym wieku jesiennymi rankami zbierał grzybki w pobliskim parku i gotował z nich bulion na śniadanie dla całej rodzinki. Oczywiście bez intencji ućpania domowników. Któregoś ranka zebrał grzyby halucynogenne. Wystraszył się. Był zdezorientowany, nie wiedział, co się z nim dzieje, jego rodzinka zachowywała się dziwnie. Wybiegł na ulicę szukać pomocy, którą, o dziwo, szybko znalazł. Przejeżdżał tamtędy lekarz, niejaki Everard Brande. Swoje wrażenia z udzielenia pomocy rodzinie opisał w magazynie fachowym „Medical and Physical Journal”. W ten sposób brytole udokumentowali u siebie pierwsze zażyciegrzybów.
Z całej rodzinki największy spokój zachowywał ośmioletni chłopiec, który po prostu korzystał z haju i cieszył się jak głupi do sera.
Mimo artykułu i dramatycznych przeżyć rodziny robotniczej, słuch o „magicznych grzybach” zaginął na długo, bo aż do lat pięćdziesiątych XX wieku, kiedy to Albert Hoffman, amator i zarazem odkrywca LSD, zwrócił uwagę opinii publicznej na halucynogenne właściwości niektórychgrzybów.
Nie byłem zatem pionierem. Zawsze, kiedy coś zrobisz, musisz wiedzieć, że gdzieś ktoś kiedyś na świecie już to zrobił. Jeśli myślisz, że jesteś oryginalny, to świadczy tylko o tym, że masz ograniczony zakres wiedzy. Ilu w życiu poznałem geniuszy, którzy dzielili się ze mną swoimi złotymi myślami, spostrzeżeniami, o których wyjątkowości byli przekonani tylko z tego względu, że nie znali dorobkufilozofii.
Wszystko co miało być powiedziane, dawno temu zostało odnotowane, my tylko potrafimy mieszać nawzajem różne koncepcje, łączyć je i rozdzielać, często zupełnie przypadkowo i w ten sposób tworzyć „nowe” teorie. Myślę, że to bardziej świadczy o nas jako konsumentach niż pełne wózki w marketach.
Pomogłem Justynie usiąść. Nie ubrała się. Zwracałem jej kilka razy uwagę, że chodzi przy chłopcach z pizdą na wierzchu i przytulają się do niej, wciskając noski między wargi sromowe, ale ona nie rozumiała, że tak nie powinno się robić, bo przecież to jej dzieci. Nie rozumiała, że to chłopcy, którzy zaczynają dostrzegać kobiece wdzięki i bałem się, że przez takie zagrywki wyrosną na zakompleksionych zboczeńców bojących się kobiet, w samotności trzepiących konia pod wspomnienia z dzieciństwa.
Zresztą „bałem się” to za dużo powiedziane. Czułem jakiś niesmak z powodu deformacji ich seksualności, ale to wszystko. Chyba nie można tego rozpatrywać w kategoriachstrachu.
Bardziej bałem się kolejnego dnia, niż tego co spotka moich synów w przyszłości.
Bałem się naszych polityków. Napięć wewnątrzspołecznych. Grup interesów ciągnących społeczeństwem to w jedną, to w drugą stronę. Bałem się, że któregoś dnia wyjdę w sam środek zamieszek. Bałem się, że nie wykonam planu w danym kwartale, wylecę na zbity pysk i znów będębiedny.
Każdy dzień powodował frustrację. Lizanie pizdy szefowej. Słuchanie narzekań żony. Znoszenie zabaw z dziećmi i udawanie, że jest fajnie. Wszystko zaciskało mi pętlę naszyi.
Wszystko minęło któregoś poranka. Strach odszedł. Zostałyplany.
Miałem trzydzieści trzy lata. Wiek do umierania albo do życia. Wiek do zmartwychwstania. Henry Miller napisał kiedyś, że nie myśli o żadnym Jezusie Chrystusie, że jest człowiekiem i to wystarczy. Miller był zadufanym w sobie dupkiem. Szanowałem jego oglądświata.
Mój ojciec miał trzydzieści trzy lata, kiedy się urodziłem. Chyba nie był z tego powoduzadowolony.
– Ale masz dziwny… ten… – Justyna pomacała mnie po twarzy, jak macała innych ta niewidoma suka z filmu „Taniec w ciemnościach”. Jej dotyk nie należał do przyjemnych.
– Dziwny wyraz twarzy? Ty też masz – powiedziałem. Rozjeżdżała mi się. Miała twarz jak z gumy.
– Co ty nam dałeś? – spytała, nie przestając sięśmiać.
– Grzybów. Lubisz grzyby, pamiętasz? Znaczylubiłaś…
– Chłopcom też to dałeś… – Głos był poważny, mimo uśmiechu od ucha doucha.
– Nie przejmuj się teraz tym. Dobrze siębawią…
– Moimchłopcom…
Podbiegła do nich. Ściskała i przytulała ich jak pluszowe maskotki. Mikołaj i Kacper nie zwracali na to uwagi. Wskazywali na siebie palcami i dotykali nawzajemtwarzy.
– Musisz mnie przez chwilę posłuchać, nie świruj – powiedziałem. Starałem się wyregulować oddech i skupić jej uwagę, zanim trip wjedzie jeszczemocniej.
– Jesteś pojebany, tak bardzo pojebany i nie mogę cię zrozumieć, nie potrafię. Próbowałam, ale nie potrafię i według mojego lekarza to przez ciebie taka jestem, ty wywołujesz u mnie depresję, wszystkie negatywne uczucia, to wszystko się kumuluje, bo tak jest, jak się żyje z toksycznymczłowiekiem…
– Ja? Toksyczny? Przecież nie wpadłem jako dzieciak do beczki z chemikaliami. Był co prawda Czarnobyl, ale bez przesady. Co to za pieprzenie o tej toksyczności… Każdy jakiś jest, nie jestem X-Menem, żadnym mutantem, teraz wszystko i wszyscy są toksyczni. Toksyczne związki, toksyczne śluby, toksyczny seks z toksycznymi ciałami i mózgami wypchanymi toksyczną trucizną, która wylewa się na nas z telewizorów, z toksycznych książek i gazet z toksycznych ust pseudo ekspertów… – Zapętliłem się. Chciało mi się śmiać. Patrzyłem na jej uśmiech i pomarszczone czoło. Widziałem, jak walczy ze sobą, aby oddać mimicznie uczucia jej towarzyszące. Na pewno nie było to nic dobrego. Z hajem nie można walczyć, trzeba mu siępoddać.
– Ty nic nie rozumiesz… Jesteś mizoginem, nigdy nie zrozumieszkobiety…
– Jestem mizantropem, a to różnica, tyle razy ci tomówiłem.
– Czemu dałeś nam narkotyki? Czemu zrobiłeś tochłopcom?
– Żeby mieli coś z życia, a poza tym to odchodzę. Zostawiam cię i ich. Tokoniec.
– Gdzie odchodzisz? O czym tymówisz?
– Normalnie odchodzę, tak jak odszedłem z pracy.
– Kiedy odszedłeś z pracy?
– Dziś.
– To z czego my będziemyżyć?
– Wy? Nie wiem. Ja z odprawy. Może pójdziesz dopracy?
Rzuciła się na mnie. Okładała pięściami i śmiała się do rozpuku. Przeraziła mnie. Przypominała Jokera. Próbowałem przed nią uciec. Wbiegliśmy do kuchni, a właściwie to do aneksu kuchennego. Kuchnie jako oddzielne pomieszczenia straciły rację bytu, bo ludzie nie jadali już wspólnie posiłków, tylko wpieprzali przedtelewizorem.
Złapała za nóż, który leżał w zlewie i wiedziałem, że nie ja go zostawiłem, bo setki razy powtarzałem, żeby nie wrzucać noży do zlewu i wiedziałem, że rąbnięta suka jest gotowa mniepochlastać.
Dźgnęła mnie w dłoń, na szczęście niegroźnie. Było więcej krwi i strachu niż szkody. To ją zatrzymało. Patrzyła na krwawiącą rękę i nóż, który wciąż ściskała w dłoniach. Rzuciła go na podłogę. Usiadła i płakała.
– Zostawiam ci dom i samochód. Możesz go sprzedać. Weźmiesz za niego bańkę, na jakiś czas wam wystarczy. Zmienisz nawyki. Zaczniesz oszczędzać, pewnie wkrótce poznasz jakiegoś frajera, który będzie cię utrzymywał, chłopcówteż.
– Nie chcę frajera… – chlipała i wciągała gluty. Wyglądałażałośnie.
Podobno, kiedy kobieta płacze, mężczyznom spada poziom testosteronu o ponad połowę. Dlatego kobiety wykorzystują łzy jako broń. U mnie to chyba nie działało. Nigdy nie mogłem patrzeć, jak Justyna płacze, dlatego że mnie to wkurzało. Płacz działał na mnie jak czerwona płachta na byka. To pewnie przez upośledzenie emocjonalne, jakie zdiagnozowano u mnie w dzieciństwie.
– Tak będzie najlepiej dla nas wszystkich… – kontynuowałem.
Nie miałem pojęcia, czy to będzie dla niej dobre, ale dla mnie na pewno. Przytuliłem ją. Krew nakapała jej na czoło i włosy. Otarłem się kroczem o jej piersi. Przeszło mnie przyjemne ciepło. Dostałem erekcji. Podeszli do nas chłopcy. Gestykulowali jak porażeni umysłowo i śmiali się. Poklepałem ich po głowach. Fiut mi opadł. Sama świadomość posiadania dzieci działała na mniezniechęcająco.
Uwolniłem się od Justyny, która przykleiła się do chłopców. Poszedłem na górę i zajrzałem do szafy. Olałem wszystkie koszule i marynarki czy spodnie do nich. Znalazłem dżinsy, do nich dobrałem kilka białych podkoszulek i kilka czarnych. Wszystkie od Emporio Armani, niektóre V-neck, a inne tradycyjne. Do tego skarpetki i kilka par bokserek. Wrzuciłem tych kilka ciuchów do torby z kolekcji Polo RalphaLaurena.
Pomachałem rodzinie, stojąc w drzwiach. Justyna zwyzywała mnie. Trzasnąłem drzwiami. Jakiś bezdomny kundel akurat skończył znaczyć oponę mojego auta. Wrzuciłem torbę do bagażnika i ruszyłem w kierunku Pragi Północ. Diabeł wdzierał się do raju. Wracałem na stare śmieci. Była szósta wieczorem, a żar lał się z nieba jak płyny fizjologiczne na ciała aktorek filmów dla dorosłych. Trip miło trzymał. Postanowiłem zaraz po przyjeździe odwiedzić Krasnala. Starego, dobregoKrasnala…
6. Stary przybił sobie mosznę do ulicy na Placu Zbawiciela
Stary przybił sobie mosznę do ulicy na Placu Zbawiciela na wiele lat wcześniej, nim zrobił to Pawleński. Właściwie to nie do ulicy, a do deski, którą uprzednio starannie przygotował, czyli wyszlifował, aby żadna drzazga w skórę nie wlazła. Nie bardzo rozumiałem te obawy przed drzazgami, a pełną akceptację dla dziesięciocentymetrowego gwoździa, ale mój ojczulek byłdziwakiem.