Ulmowie. Sprawiedliwi i błogosławieni - Agnieszka Bugała - ebook

Ulmowie. Sprawiedliwi i błogosławieni ebook

Bugała Agnieszka

0,0
29,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Sprawiedliwi i błogosławieni

Dlaczego Kościół chce ogłosić błogosławionymi właśnie ich – biedną, wielodzietną rodzinę z Markowej na Podkarpaciu – która w czasie wojny ukrywała Żydów? Przecież taki los spotkał wielu Polaków w czasie II wojny światowej.

Ich egzekucja stała się symbolem martyrologii Polaków mordowanych za niesienie pomocy Żydom. Jednak nie to jest kluczem do zrozumienia ich historii. Agnieszka Bugała z dziennikarską precyzją przestudiowała tysiące dokumentów, przeprowadziła wiele poruszających rozmów z osobami z otoczenia Ulmów, aby ukazać portret rodziny, która swoje proste życie poświęciła wypełnianiu Bożej woli. Ich wierność Ewangelii, niespodziewanie wydało owoc w ekstremalnie niebezpiecznych warunkach. Była dla nich punktem wyjścia w podejmowaniu decyzji. Bez kalkulacji i bez szacowania ryzyka, gdy chodziło o udzielanie pomocy drugiemu człowiekowi. Ulmowie nazywani Miłosiernymi Samarytanami z Markowej dzisiaj mogą być dla nas wzorem prostego, codziennego i wytrwałego wypełniania Bożej woli: „Kto w bardzo małej sprawie jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny” (Łk 16, 10).

W książce zamieszczono niepublikowane dotąd zdjęcia rodziny Ulmów.

Wojna trwała, terror narastał, głód był coraz większy, a Wiktoria i Józef Ulmowie nie tracili ducha i dalej promieniowali miłością. Mieli już sześcioro dzieci, kiedy przyjęli do swego domu osiem osób skazanych przez niemieckich okupantów na śmierć dlatego, że były Żydami. Kto wtedy mógł powiedzieć, że naprawdę zrobił wszystko dla ratowania bliźniego? Co Ulmom dawało siłę? Z czego czerpali nadzieję? Na co postawili? W Tobie Panie zaufałem, nie zawstydzę się na wieki. Piękne słowa, łatwo je zaśpiewać, ale jak z nimi żyć? Autorka stawia najtrudniejsze pytania i szuka odpowiedzi – przegląda dokumenty, rozmawia ze świadkami, rozważa argumenty. Pokazuje niezwykłe, piękne, trudne i spełnione życie. Wzór dla nas i dla świata całego. Na każdy czas.

Barbara Sułek-Kowalska, publicystka Tygodnika TVP członek Komitetu KEP ds. Dialogu z Judaizmem

O bohaterskiej a nawet heroicznej postawie rodziny Ulmów, słyszeli już i docenili ją, niemal wszyscy Polacy. Ta książka daje odpowiedź na arcyważne pytanie: dlaczego to zrobili? Dlaczego poświęcili siebie dla innych? Co jest kluczem do takich postaw. To bardzo ważne także i dziś. W czasach, kiedy większość ceni bardziej własną wygodę niż miłosierdzie.

Krzysztof Ziemiec, dzienikarz

Agnieszka Bugała – ur. 1976, żona i mama trójki dzieci. Absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. Dziennikarka, w latach 2004–2020 redaktorka tygodnika katolickiego „Niedziela”, związana z portalem Aleteia. Autorka książek, m.in. Nie trać czasu. Prymas Wyszyński do młodych, Zbuduj z Orzechem, Sekret świętości. Biografia Służebnicy Bożej s. Leonii Nastał. Mieszka i pracuje we Wrocławiu.

Obrzęd beatyfikacji Józefa i Wikorii Ulmów i ich siedmiorga dzieci nastąpi 10 września 2023 r. w Markowej. Cała rodzina została rozstrzelana za pomoc i udzielenie schronienia prześladowanym Żydom w dniu 24 marca 1944 roku. Wiktoria w chwili egzekucji była w zaawansowanej ciąży.

Włączając najmłodsze, jeszcze nienarodzone dziecko Ulmów do beatyfikacji wraz z rodzicami i rodzeństwem, Kościół potwierdza naukę, że życie człowieka rozpoczyna się z chwilą jego poczęcia. Jest to również pierwsza w historii Kościoła beatyfikacja nienarodzonego dziecka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 197

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © by Agnieszka Bugała 2023

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Esprit 2023

All rights reserved

Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym.

Materiały okładkowe: © Mateusz Szpytma, Texturelabs.org (tło)

Źródła fotografii zamieszczonych w książce:

Archiwum krewnych rodziny Ulmów: fot. nr 21–25, 32, 35, 36, 39, 40, 42, 43, 48

Archiwum dr. Mateusza Szpytmy: fot. nr 9, 33, 46, 52

Archiwum IPN: fot. nr 20, 62 (fot. Sławomir Kasper), 64

Archiwum Agnieszki Bugały: fot. nr 1–8, 10–18, 26, 27, 30, 31, 34, 41, 44, 45, 50, 51, 53, 54, 57–61

Mateusz Szpytma, Sprawiedliwi i ich świat. Markowa w fotografii Józefa Ulmy, Kraków 2015: fot. nr 65–70

Redakcja: Agnieszka Zielińska

Korekta: Justyna Jagódka, Monika Nowecka

ISBN 978-83-67742-79-5

Wydanie I, Kraków 2023

Wydawnictwo Esprit sp. z o.o.

ul. Władysława Siwka 27a, 31-588 Kraków

tel./fax 12 267 05 69, 12 264 37 09, 12 264 37 19

e-mail: [email protected]

[email protected]

[email protected]

Księgarnia internetowa: www.esprit.com.pl

WSTĘPDLACZEGO ULMOWIE?

Od jakiegoś czasu to nazwisko, niemal już jak hasło, pojawia się w mediach. Od kilku miesięcy – w związku z beatyfikacją całej dziewięcioosobowej rodziny – pojawia się coraz częściej. Nie wszyscy jednak znają historię Ulmów. Wielu nie rozumie, dlaczego Kościół chce ogłosić błogosławionymi właśnie ich – biedną wielodzietną rodzinę z Markowej na Podkarpaciu – która w czasie wojny ukrywała Żydów.

Przecież inni też ukrywali…

W samej Markowej w czasie drugiej wojny światowej los skazanego przez Niemców na zagładę narodu tak poruszył serca mieszkańców, że ze 120 mieszkających tam Żydów wojnę przeżyło dwudziestu jeden. Oprócz Ulmów we wsi ratowali ich też Michał i Maria Barowie, Józef i Julia Barowie, Antoni i Dorota Szylarowie, Michał i Katarzyna Cwynarowie, Jan i Helena Cwynarowie, Michał i Wiktoria Drewniakowie, Jan i Weronika Przybylakowie oraz inni. Każda z dwudziestu jeden uratowanych osób przeżyła tylko dlatego, że ktoś naraził własne życie, aby udzielić jej pomocy.

Czy zatem i pozostali nie zasłużyli na to, aby ogłosić ich błogosławionymi? Czy Kościół chce beatyfikować Ulmów dlatego, że ukrywając Żydów, ponieśli śmierć? Przecież taki los spotkał wielu Polaków o dobrych sercach…

Dlaczego Ulmowie?

Józef i Wiktoria z domu Niemczak byli małżeństwem od 7 lipca 1935 roku aż do swojej męczeńskiej śmierci 24 marca 1944 roku. Już rok po ślubie doczekali się narodzin pierwszej córki, Stasi. W następnym roku, w październiku, przyszła na świat Basia. W grudniu 1938 roku urodził się Ulmom pierwszy syn – Władzio. Jeszcze przed wybuchem wojny małżonkowie znów oczekiwali dziecka i w kwietniu 1940 roku, prawie dwa tygodnie po Wielkanocy, urodził im się drugi syn, któremu dali na imię Franciszek. W następnym roku, w czerwcu 1941 roku, urodził się Antoś, a ponad rok później, we wrześniu 1942 roku, przyszła na świat Marysia. Siódme dziecko, które Wiktoria Ulma nosiła pod sercem od lipca 1943 roku, urodziło się w czasie egzekucji. W chwili śmierci Józef miał czterdzieści cztery lata, jego żona trzydzieści jeden. Ich dzieci miały kolejno: Stasia – osiem lat, Basia – siedem, Władzio – sześć, Franio – cztery, Antoś niecałe trzy, a Marysia rok i siedem miesięcy.

Byli małżeństwem przez osiem lat i 261 dni. Rozstawali się najwyżej na kilka dni, gdy Józef musiał wyjechać, aby załatwić rodzinne sprawy. Nie kłócili się, żyli zgodnie. Ona raczej introwertyczna, trochę nieśmiała, ale przy bliższym poznaniu serdeczna, bardzo gościnna. On otwarty, wesoły, łatwo nawiązujący kontakt, dusza towarzystwa. Na zdjęciu zrobionym pracownikom mleczarni, której był przez jakiś czas kierownikiem, widać szczery, szeroki uśmiech Józefa i wesołość bijącą z całej jego osoby. Na zdjęciach, które on zrobił jej, widać cichą, jakby uśmiechniętą do środka kobietę o gładkich policzkach i dobrym spojrzeniu. Uzupełniali się, byli dla siebie ogromnym wsparciem. Oboje pracowici, niestrudzeni w sumiennym wykonywaniu codziennych obowiązków. Motywowali się nawzajem i wspierali w szukaniu sposobów utrzymania dzieci i zapewnienia im godnych warunków życia. Nie było wtedy socjalnego wsparcia, 500 plus ani innych form pomocy wielodzietnym. Musieli radzić sobie sami. Ale nie narzekali. Prowadzili dom czysty i zadbany, karmili dzieci do syta, w miarę możliwości zapewniali im wszystko, co było do życia niezbędne. Robili dużo więcej, niż pozwalał im na to skromny domowy budżet. Kupowali i czytali książki, prenumerowali czasopisma i angażowali się społecznie. Mimo że już cztery lata po ich ślubie wybuchła wojna, nie tracili nadziei. Odważnie przyjmowali kolejne dzieci, jakby wiedzieli, że to człowiek jest przyszłością, że bez dzieci nie ma jutra. Wojny wybuchają i niszczą zastany świat, ale kiedyś się kończą i wtedy potrzebni są nowi dobrzy ludzie. To na nich spoczywa obowiązek odbudowy wszystkiego, gdy wojenne działa ucichną.

Józef i Wiktoria ukrywali Żydów. Na strychu swojego małego domu dali schronienie ośmiu osobom. Prawdopodobnie już pod koniec 1942 roku, a więc niedługo po narodzinach Marysi, przyjęli pięciu mężczyzn z rodziny Goldmanów z Łańcuta (ojca i czterech synów) oraz zamężne córki Chaima i Estery Goldmanów z Markowej: Gołdę Grünfeld i Leę Didner wraz z jej małą córeczką. Przez piętnaście miesięcy w domu Ulmów mieszkało szesnaście osób. Donos złożony na posterunku żandarmerii niemieckiej w Łańcucie przerwał to trudne, konspiracyjne życie kilku rodzin. Okupacja niemiecka i donos uruchomiły machinę śmierci.

Kluczem do zrozumienia tego, co zrobili Wiktoria i Józef Ulmowie, nie jest ich męczeńska śmierć, bo z całą pewnością nie chcieli umierać. Nie jest też sam fakt ukrywania Żydów – choć jest to bezsprzeczne i heroicznej próby bohaterstwo.

Kluczem jest ich codzienne, ciche, dobre, zwyczajne życie, które wydało owoc nadzwyczajnej gościnności w ekstremalnie niebezpiecznych warunkach i otwarcia na ludzi potrzebujących pomocy. Kiedy przerażeni i tropieni przez oprawców niemieckich Żydzi zapukali do ich drzwi, Ulmowie mieli już sześcioro dzieci. Marysia, urodzona we wrześniu 1942 roku, mogła mieć około dwóch–trzech miesięcy. Był koniec roku, zimno, i po trzech latach wojny coraz trudniej było wyżywić rodzinę. Pragmatycznie myślący człowiek uznałby, że Ulmowie mieli prawo odmówić. Nikt nie miałby do nich o to pretensji.

Dlaczego nie odmówili?

Czy byli po prostu lekkomyślni?

Kto podejmuje takie ryzyko, gdy sam ma dzieci i powinien najpierw zadbać o własną rodzinę?

Te pytania powracają i wybrzmiewają – nawet po latach. Zwłaszcza dziś, gdy wygodę, pewien poziom życia i własne bezpieczeństwo stawiamy na pierwszym miejscu. Często pomagamy, nawet chętnie, ale wtedy, gdy nam samym nic nie zagraża. Dzielimy się z innymi, ale tylko kiedy sami mamy wszystkiego pod dostatkiem. Dzielimy się tym, co nam zbywa. Co prawda my, chrześcijanie, czytamy w Ewangelii św. Mateusza: „kiedy ktoś chce […] zabrać twoją suknię, oddaj mu i płaszcz” (por. Mt 5, 40), ale każdy z nas w sumieniu wie, jak trudno żyć w dosłownej i wiernej zgodzie z ewangelicznymi radami. Nawet gdy jej wersy żłobią nasze uszy i serca przez wiele lat.

Ulmowie jednak nie odmówili.

Trwała wojna, niebezpieczeństwo utraty życia z powodu tej decyzji było ogromne i realne. Mieli liczną rodzinę, mały, dość ciasny dom, skromny budżet i żadnych oszczędności na czarną godzinę, ale jednak nie odmówili. Ich decyzja była całkowicie spójna z tym, w jaki sposób dotychczas żyli. To była przede wszystkim decyzja ludzi, którzy karmią się Ewangelią. Dla Ulmów otwarcie drzwi było naturalną konsekwencją tego, kim byli, jakie wyznawali zasady, w Kogo wierzyli i Komu powierzali swoje sprawy. Ich zaczytane Pismo Święte, świadek rodzinnych radości, ale też łez, żali, słabości, niepokojów i niemocy, które z pewnością niejeden raz doszły do głosu przez 3189 wspólnych dni małżeńskiego życia, daje odpowiedź na wszystkie pytania, których nie możemy – a które chcielibyśmy – postawić Wiktorii i Józefowi.

Oni chyba lubili otwierać drzwi swojego domu. Najpierw siedmiorgu swoim kolejno budzącym się pod sercem Wiktorii dzieciom, a potem ośmiorgu prześladowanym i skazanym na śmierć Żydom. Otwierali drzwi, bo kochali. Przyjmowali ludzi, bo ich zaczytana Biblia dała im fundamentalną pewność, że każde życie jest darem Najwyższego.

Każdy człowiek jest darem.

Człowiek może życie przyjmować i ochraniać – nigdy zabierać.

Może mieć współudział w przekazywaniu życia, jako mama i tata – ale nie jest jego dawcą.

Może też się zdarzyć, że człowiek, który traktuje Ewangelię na serio, stanie przed ogniową próbą wiary i miłości – zaryzykuje własne życie, by pomóc uratować życie innych. I jeśli nie spotka na swojej drodze ludzi złych, tę próbę przeżyją wszyscy – ratujący i ratowani. Jeśli jednak spotka – ktoś doniesie, zdradzi – Jezusowe słowa o tym, że „nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15, 13), mogą stać się w życiu człowieka otwierającego drzwi dramatycznym faktem. To właśnie przydarzyło się Ulmom. Zamordowano ich w wigilię Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny, święta, które jak żadne inne uświadamia nam, jaką rangę w oczach Boga ma początek życia człowieka pod sercem matki.

Mieli Ewangelię na stole i Ewangelię w sercach. Brali ją dosłownie, jeden do jednego. To był dla nich punkt wyjścia w podejmowaniu decyzji. Bez kalkulacji i bez szacowania ryzyka, gdy chodziło o udzielanie pomocy drugiemu człowiekowi. Dopisali do niej swoją kartę.

Błogosławieni, którzy przyznają się do Jezusa przed ludźmi, albowiem i On przyzna się do nich przed Ojcem, który jest w niebie.

Błogosławieni, którzy z powodu Ewangelii otwierają drzwi prześladowanym. Mogą być w nienawiści u wszystkich, ale przez swoją wytrwałość ocalą życie wieczne (por. Łk 21, 19).

Dlatego właśnie Ulmowie.

ROZDZIAŁ 1PO ŚLADACH W MARKOWEJ

Sprawiedliwi są wielkimi polskimi bohaterami, z których Polacy powinni być dumni i powinni im oddawać najwyższy hołd. Nasz naród nigdy nie przeszedł takiego egzaminu. Ratować innych ludzi, narażając na śmierć siebie i członków swojej rodziny, to przecież szczyt odwagi. Największy heroizm, jaki można sobie wyobrazić. Często zadaję sobie pytanie, czy znalazłbym w sobie tyle odwagi, co ci ludzie? Wątpię1.

Muzeum

Przyjeżdżam do Markowej w majowe popołudnie. Nie znam tu nikogo, kto pamiętałby rodzinę Ulmów czy Niemczaków, z których pochodzili Józef i Wiktoria, chociaż przed przyjazdem próbowałam umówić kilka spotkań ze świadkami. Z różnych powodów żadne z obiecanych nie dochodzi do skutku. Za namową markowskiego wikarego, ks. Pawła Tołpy, zaczynam od samotnej, bez przewodnika, wizyty w Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów. Jadę od Łańcuta, na krzyżówce skręcam w prawo i już po chwili widzę brązową, surową bryłę muzeum, której kształt znam z internetu.

Fot. 1. Budynek Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej

Budynek nie przypomina niskich chat z epoki Ulmów, których całkiem sporo zachowało się we wsi i co kawałek stoją przycupnięte przy drodze. Nowoczesny, pokryty czymś, co z daleka wygląda jak nadrdzewiała blacha, został zaprojektowany przez architektów przestrzeni publicznych z warszawskiego biura Nizio Design International. Jego założyciel i właściciel, pan Mirosław Nizio, jest architektem, rzeźbiarzem i mecenasem kultury. To on w 2006 roku za pracę nad wystawą stałą Muzeum Powstania Warszawskiego otrzymał Złoty Krzyż Zasługi. Brał udział w powstaniu Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN, a jego zespół ma na koncie projekt architektury i wystawy stałej Mauzoleum Martyrologii Wsi Polskich w Michniowie oraz rewitalizację kompleksu dawnej Kopalni Węgla Kamiennego „Julia” w Wałbrzychu. Pracuje też nad projektem architektury i wystawy stałej Muzeum im. Bł. Księdza Jerzego Popiełuszki w Okopach oraz Narodowego Muzeum Hołodomoru-Ludobójstwa w Kijowie. W Markowej, aby oddać hołd Polakom, którzy z narażeniem życia ratowali skazanych przez Niemców na zagładę Żydów, zaproponował minimalistyczną, surową bryłę, która kształtem ma nawiązywać do wiejskiego domu. Przed budynkiem, na placu prowadzącym do drzwi wejściowych, zamontowano w betonie podświetlane tabliczki z nazwiskami Polaków, którzy za pomoc Żydom zapłacili życiem. Wśród nazwisk, tuż przed dużą szybą w ścianie, na małej szklanej płytce, matowej w ciągu dnia, wypisane są wszystkie imiona: Wiktoria, Józef, Stasia, Basia, Władzio, Franuś, Antoś, Marysia i Nienarodzone. ULMOWIE.

Przyklękam i dotykam palcem każdego z imion po kolei. Jest bardzo gorąco, ale o tej porze światło dnia nie odbija się już w ogromnej szybie budynku i w twarzach Ulmów, które widać na fotografii. Rodzina wygląda w tym oknie tak, jakby witała wchodzących do środka. Kto wie, może właśnie tak oczekiwała na gości?

W opisie projektu muzeum na stronie internetowej pracowni Nizio Design International czytam, że

symboliczna wizja domu, który kojarzy się z miłością oraz bezpieczeństwem, została zderzona z formami kompozycyjnymi wyrażającymi niepokój i zagrożenie. We wnętrzu muzeum panuje półmrok rozjaśniony łuną światła bijącą z serca budynku, jakim jest szklany prostopadłościan symbolizujący dom Ulmów. Ścieżka zwiedzania muzeum prowadzi wokół kubika, przez siedem działów tematycznych, w których historia opowiadana jest przez eksponaty, dokumenty, fotografie, materiały prezentowane na stanowiskach manualnych i multimedialnych2.

Wchodzę.

Rzeczywiście, ks. Paweł miał rację, dobrze jest zacząć wizytę w Markowej od tego miejsca. W surowym betonowym wnętrzu mieści się 117,3 m2 przestrzeni wystawowej. Na ciemnych, matowych ścianach zamontowano ekrany, opisy i przyciski umożliwiające zmianę języka. Wszystkie informacje są dostępne po polsku, angielsku i hebrajsku. Myśl Jana Karskiego: „Dla nas, Polaków, to była wojna i okupacja. Dla nich, Żydów – koniec świata” przez dłuższą chwilę zatrzymuje mnie pod ścianą. Mój wzrok pada na drewniany czarny krzyż wykonany z toczonych elementów, wyeksponowany w przeszklonej gablocie. Podpis informuje, że należał do Marii Szpytmy z domu Niemczak, rodzonej siostry Wiktorii Ulmy. Modlitewnik pod tytułem Pójdźmy Drogą Krzyża, który leży tuż obok, należał do Stanisławy Kuźniar, matki chrzestnej Władzia Ulmy, która zmarła 20 kwietnia 2023 roku w wieku prawie 101 lat. Inskrypcja podaje, że wydano go w Kielcach w 1934 roku.

Fot. 2. Wnętrze Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej

Przestrzeń muzeum nie jest duża. To zaledwie dwie ściany, jakby krawędzie trójkąta, ale treść, którą udało się twórcom zaprezentować w tym miejscu, daje obraz tego, z czym musieli się mierzyć Polacy i Żydzi od 1939 do 1945 roku pod okupacją niemiecką. Zbiór zaprezentowanych materiałów jest imponujący, można obejrzeć fragmenty filmów, wysłuchać świadectw. Nie tylko osób, które znały rodzinę Ulmów i mieszkały w Markowej, ale też świadków innych niemieckich zbrodni i bohaterskich Polaków, którzy podejmowali ryzyko ratowania Żydów, najczęściej swoich sąsiadów, tych, z którymi żyli na co dzień przez wiele lat przed wybuchem wojny. Obok bohaterów nie brakuje informacji o ówczesnych judaszach. O tych, którzy donosili Niemcom, wydając tym samym wyrok śmierci i na Żydów, i na ukrywających ich Polaków. Wielu mieszkańców Podkarpacia usiłujących ratować Żydów zginęło, ponieważ zostali wydani przez innych Polaków bądź Ukraińców. Prawda, że niemal za każdym wydanym Żydem i ukrywającą go rodziną stoi drugi człowiek, wybrzmiewa w tym miejscu szczególnie wyraźnie. Powody, dla których do zdrad i donosów dochodziło, to inna bardzo bolesna kwestia.

Opisy na ścianach informują o tym, że amatorskie materiały kręcone niewprawną ręką, często przez nieznanych autorów, ocaliły dla nas skrawki systemowo przez Niemców unicestwianego i nieistniejącego już świata Żydów polskich. „Współżycie Polaków i Żydów przed wojną było zupełnie normalne” – słyszę w jednym ze świadectw. Dowodzi tego choćby herb Kolbuszowej, gdzie dwie ręce, żydowska i polska, są splecione w mocnym, przyjacielskim uścisku. Nad nimi umieszczono krzyż, pod nimi gwiazdę Dawida. Ekspozycja jest tak skomponowana, żeby pokazać sekwencję zdarzeń, które doprowadziły do masowej zagłady polskich Żydów. „Niemcy niszczyli państwowość i kulturę polską, mordowali kadry przywódcze, stosowali terror i popełniali zbrodnie na ludności cywilnej. Żydów ponadto całkowicie eliminowali z życia gospodarczego, izolowali ze społeczeństwa, następnie koncentrowali w gettach i mordowali” – czytam. Krok po kroku idę dalej i drżę, słuchając opowieści Heleny Bar – córki sołtysa, Teofila Kielara, na którym 24 marca 1944 roku Niemcy wymogli, by przyprowadził kilka osób do grzebania zamordowanych Ulmów i ukrywanych przez nich Żydów; Zbigniewa Kluza, w którego piwnicy rodzinnego domu Niemcy więzili Żydów przed wykonaniem egzekucji; Zofii Szpytmy i Władysława Ulmy, rodzonego brata Józefa. Relacja Edwarda Nawojskiego, jednego z furmanów, który na rozkaz Eilerta Diekena musiał zawieźć morderców do domu Ulmów, sprawia, że nie potrafię zrobić kroku do przodu. Dlaczego nie mogli tego zatrzymać? Dlaczego ci młodzi furmani nie rzucili się na kilku Niemców mordujących dzieci? Zabrakło im odwagi? Sparaliżował ich strach? Wiem, że te pytania są niezasadne i niesprawiedliwe, ale jednak się rodzą. Dla mnie, kogoś, kto nie zna strachu, jaki wywołuje trwający i podsycany przez kilka lat wojenny terror, perspektywa jest zupełnie inna. Dla tamtych ludzi, którzy od września 1939 roku każdego niemal dnia walczyli o przetrwanie, mord dokonany na ukrywających się Żydach i dających im schronienie Polakach był prawdopodobnie kolejną z okrutnych twarzy wojennej codzienności. Niemcy okupujący polskie miasta, wsie i miasteczka byli brutalni i bezwzględni. Uzbrojeni w nienawiść i broń byli panami życia i śmierci. Próba stanięcia w obronie kogoś, na kogo wydali wyrok śmierci, mogłaby się skończyć natychmiastowym rozstrzelaniem. Ci mężczyźni nie mieli wyjścia. Wobec uzbrojonych, żądnych krwi Niemców nie mieli żadnych szans. Albo Ulmowie, albo oni i Ulmowie. Nie było innych zakończeń tego nocnego wypadu.

Wreszcie ruszam, opowieść muzealna toczy się dalej. Z maleńkimi słuchawkami staję przed ścianą z opisami kryjówek, w których Polacy ukrywali Żydów. Są to stodoły, strychy, ziemianki, piwnice klasztorów, kościołów, kamienic i prywatnych domów, kaplice cmentarne, a nawet dziupla w wiekowym dębie. Miejsca zazwyczaj ciasne, ciemne, zimne zimą, a duszne latem. Takie, w których nie można kucnąć albo się wyprostować. Miejsca ostatniej szansy, rozpaczliwej próby ukrycia tych, na których wydano wyrok śmierci. Często przebudowane przez dającego schronienie gospodarza albo księdza. Wymyślone tak, aby kryjówkę uczynić jak najbezpieczniejszą. Trudno sobie dziś wyobrazić, co czuli ukrywani i ukrywający. Kto bał się bardziej.

Jeden z kadrów opowiada historię Łucji i Wincentego Baranków, którzy – podobnie jak Ulmowie – ukrywali Żydów. Rok przed tragedią w Markowej, w marcu 1943 roku, za tę okazywaną pomoc Niemcy także zamordowali całą rodzinę. Przyjechali nad ranem, otoczyli zabudowania Baranków we wsi Siedliska, a potem wyprowadzili domowników na podwórko. Tylko przybrana matka Wincentego, Katarzyna Baranek z domu Kopeć, zdołała się ukryć w wąskiej szparze między piecem a ścianą. Do gospodarstwa Niemcy spędzili też ludzi z okolicznych domów i zmusili ich do przeszukiwania zabudowań. W końcu, w schowku między domem a zabudowaniami gospodarczymi, znaleziono czterech mężczyzn – Żydów z miechowskiej rodziny Gottfriedów. Według zeznań i relacji mieszkańców rodzina Baranków ukrywała pięciu Żydów. Jeden z nich nocą opuścił kryjówkę i nie było go w chwili pojawienia się Niemców. Czterech Żydów, a także członków rodziny Baranków – Wincentego, jego żonę Łucję oraz synów, dwunastoletniego Henryka i dziesięcioletniego Tadeusza – Niemcy zamordowali natychmiast, na podwórku. Ponieważ nie udało im się odnaleźć Katarzyny – a byli poinformowani, że tu mieszka – dali spędzonym na miejsce zbrodni mieszkańcom wsi dobę na odnalezienie kobiety i przyprowadzenie jej do siedziby żandarmerii w Miechowie. Aby zmobilizować przerażonych ludzi, powiedzieli, że jeśli ci nie wykonają rozkazu, czterdziestu mieszańców Siedlisk zostanie rozstrzelanych. Na wieś padł blady strach. Ludzie byli bezradni wobec groźby strzelania do niewinnych. Znaleźli przerażoną Katarzynę i zawieźli ją do Miechowa. Trudno sobie wyobrazić, co czuła ona i co myśleli oni, gdy jechali na jednym wozie z Siedlisk do Miechowa: pojmana kobieta i jej sąsiedzi. W Miechowie, bez żadnych skrupułów, Niemcy zastrzelili Katarzynę. Tak wyglądały realia życia pod okupacją niemiecką. Ludzie ludziom, każdego dnia, serwowali terror, strach i śmierć.

Idę dalej i wśród muzealnych eksponatów trafiam na list, anonim napisany w Markowej, który w czasie wojny otrzymała rodzina Szpytmów. „Panie Szpytma, te żydy co macie u siebie to usuńcie ich w jakikolwiek sposób bo z wami tak samo będzie jak było z Józkiem i upomnijcie swego syna w Gaci o żydach. Macie upomnienie od człowieka który wie że macie żydów. Proszę miejcie się na ostrożności i żydów usuńcie” – czytam. Na jednej ze ścian jest też dokument konspiracyjnej Ludowej Straży Bezpieczeństwa, pochodzący ze zbiorów Archiwum Państwowego w Przemyślu. Informuje, kto mógł donieść Niemcom o tym, że Ulmowie przechowują Żydów.

O tym, kto doniósł Niemcom na śp. Józefa Ulmę, wie Kielar Teofil (obecny sołtys w Markowej), mówiąc, że powie o tym, gdy przyjdzie czas. Inna osoba, żyjąca w bliskich stosunkach z sołtysem, wyraziła się, że to nikt inny nie zrobił, tylko policjant granatowy z Łańcuta. Nazwisko policjanta Leś, mieszka na Przedmieściu od strony Rzeszowa, liczy około 50 lat, ma rodzinę. Leś przechowywał tych Żydów, co było u śp. Ulmy Józefa. Zabrał ich dom i kawałek pola. Chcąc to zatrzymać w swoich rękach, postanowił widocznie zgładzić tych Żydów. Na pewno miał w Markowej konfidenta, który mu doniósł o tych Żydach. Warto by go przed pójściem „do nieba” zmusić do ujawnienia tego donosiciela. Celem wybadania miejsca, gdzie ci Żydzi są, był prawdopodobnie Leś u fotografa Ulmy Józefa i zdaje się brał udział w morderstwie, względnie prowadził zbirów niemieckich. Celem zamaskowania tego obstąpili pobliski dom i pytali się gdzie mieszka Józef Ulma. Zresztą jeśli sołtys w ten sposób wyraził się, to da on najlepsze informacje. Trzeba go zmusić do ujawnienia tej tajemnicy już teraz

1 S. Weiss, Polacy pozostali niezłomni, „Rzeczpospolita”, 26 stycznia 2011.

2https://nizio.com.pl/project/muzeum-polakow-ratujacych-zydow-podczas-ii-wojny-swiatowej-im-rodziny-ulmow-w-markowej/.