79,90 zł
We współczesnym świecie jest wiele niepokojących zjawisk, które stanowią źródło uprzedzeń i wrogości. Niebagatelną rolę odgrywają w tym media i kształtowany przez nie obraz życia społecznego, który – często nieświadomie – uznajemy za prawdziwy.
Większa świadomość i refleksyjne myślenie mogą nam ułatwić poruszanie się w tym świecie, unikać pułapek, oddzielać to, co jest, od tego, co się tylko wydaje. A to z kolei sprzyja otwartości i budowaniu harmonii społecznej, która – wbrew pozorom – ciągle jest możliwa.
Ważnym drogowskazem może być tutaj psychologia i wiedza gromadzona przez nią od dziesięcioleci, nieustannie wzbogacana i weryfikowana. Dzięki tej wiedzy można bardziej przenikliwie patrzeć na to, co się dzieje wokół nas (a także w nas samych), przyglądać się temu, co nas dzieli, a co łączy, i czynić ten świat choć odrobinę lepszym. Dla wszystkich. Dla każdego z nas.
Z recenzji wydawniczej:
Dawno nie czytałam tak fascynującej książki psychologów, napisanej dla szerokiego grona czytelników, opartej na głębokiej wiedzy i przemyśleniach o życiu społecznym, połączonych z wrażliwością na to, co się dzieje. Autorki – z niewątpliwym darem popularyzacji – czynią psychologiczną wiedzę atrakcyjną, ale też doskonale pokazują, że jest ona społecznie użyteczna, wręcz niezbędna. To, co piszą, jest ciekawe, intelektualnie stymulujące, a zarazem rodzi wspaniałe przekonanie, że intelekt czemuś służy, że nie jest tylko wartością samą w sobie, hołubioną przez jednych, a pogardzaną przez innych.
Pomysł autorek na książkę dotyczy dynamiki dobra i zła. Dynamika ta wydaje się prosta, lecz w istocie jakże jest skomplikowana! Autorki temu trudnemu zadaniu sprostały doskonale, odwołując się do relacji pomiędzy myśleniem refleksyjnym i automatycznym oraz do znaczenia emocji – zarówno pierwotnych, jak i wtórnych. Ich książka to prawdziwa éloge (pochwała) refleksji nad sobą, nad innymi ludźmi i nad tym, co się dzieje w świecie wokół nas.
Ewa Drozda-Senkowska, professeure classe exceptionnelle Université de Paris Descartes
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 804
Maria Jarymowicz, Hanna Szuster
Uprzedzenia, wrogość czy społeczna harmonia?
Wydanie I
Recenzje wydawnicze:
Prof. Ewa Drozda-Senkowska
Copyright © 2021 by Wydawnictwo Smak Słowa
Publikacja dofinansowana ze środków Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego przyznanych przez MSiSW w formie subwencji na utrzymanie i rozwój potencjału badawczego w 2021 roku (PSP 501-D125-01-1250000 zlec. 5011000632)
Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być publikowana ani powielana w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.
Edytor: Anna Świtajska
Opracowanie redakcyjne i korekta: Małgorzata Jaworska
Opracowanie graficzne i skład: Piotr Geisler
Okładka i strony tytułowe: &Visual
Zdjęcia tytułowe części oraz zdjęcia ptaków na początku rozdziałów: Celestyn Brożek
Opracowanie fotografii ptaków: Tomasz Wydro
Druk: Drukarnia Azymut
Konwersja do EPUB/MOBI:
http://www.epubio.pl
ISBN: 978-83-66420-56-4
Smak Słowa
ul. Monte Cassino 6A
81-805 Sopot
tel. 507-030-045
Zapraszamy do księgarni internetowej wydawnictwa
www.smakslowa.pl
W tekstach zawartych w tej książce próbujemy powiązać myślenie o zjawiskach społecznych z wiedzą o źródłach ludzkiej mentalności i o przesłankach jej przemian. W tytule naszej książki widnieją ważne psychologicznie i społecznie pojęcia: uprzedzenia i wrogość, a także harmonia społeczna, której warunkiem jest otwartość na świat i życzliwość wobec innych ludzi. Odnoszą się one do biegunów ludzkiej mentalności i aktywności społecznej. Wyznaczają także spektrum ludzkich doświadczeń, które były i są udziałem niemal każdej społeczności i wspólnoty.
Odwołanie się do wiedzy z zakresu psychologii społecznej i osobowości może wspomóc rozumienie natury dobra i zła w stosunkach społecznych. Tok naszych rozważań wyznaczają dwa fundamentalne pytania: o to, co nas dzieli, oraz o to, co nas łączy. Próby odpowiedzi na nie przedstawiłyśmy w części III i IV. Poprzedza je część I, w której przywołujemy przykłady szczególnie haniebnych i szczególnie chwalebnych ludzkich intencji i działań, oraz część II, zawierająca miniwykłady, w których prezentujemy podstawową wiedzę o mechanizmach psychicznych regulujących funkcjonowanie człowieka.
W wykładach tych podkreślamy znaczenie dwóch – istotnie różnych – psychicznych źródeł zachowań społecznych: (1) procesów automatycznych, podporządkowanych czynnikom afektywnym, często nieuświadamianym, oraz (2) procesów refleksyjnych, pochodnych od namysłu i rozumowania. Te dwa poziomy regulacji wyznaczające funkcjonowanie intrygują, ponieważ są źródłem odmiennych tendencji, celów i dążeń człowieka, często wzajemnie sprzecznych. Jakimś ich odpowiednikiem są w języku potocznym „serce” i „rozum”.
Odwołujemy się do przykładów ludzkich zachowań obu kategorii, wskazując ich przejawy, między innymi w funkcjonowaniu obywateli w obecnej sytuacji naszego kraju. Pojawili się w naszym świecie – jako główne figury sceny politycznej – populiści. Zdobywają poparcie, manipulując świadomością szerokich rzesz obywateli, wzbudzając emocje redukujące znaczenie rozumu. Zamierzenia i cele populistów wyznaczają realne, daleko idące zmiany w krajach demokracji zachodniej – tych małych i tych dużych. Wywołują one entuzjazm jednych, przerażenie drugich, a innym są obojętne (co wyraźnie zaskakuje zaangażowanych).
Lawinowo mnożą się podziały, które wyzwalają coraz bardziej negatywne emocje. Manifestują się one na różne sposoby, które dotąd były uznawane za skrajne i karygodne. Do opisu tego, co się dzieje, używa się więc nowych słów, takich jak postprawda, fake news czy hejt. Eskalacji nienawistnych wypowiedzi towarzyszy u jednych narastanie pewności własnych racji, a u innych – przygnębienie, zwątpienie i poczucie bezradności.
W tej książce nie podejmujemy próby diagnozy sytuacji społeczno-politycznej w naszym kraju. Skupiamy uwagę na tym, co w ludzkiej osobowości sprzyja pojawianiu się pewnych form zachowań społecznych, takich jak wzajemne dystansowanie się czy wyciąganie ręki do innych, niepohamowana niechęć czy adoracja, odwracanie się do innych plecami czy podejmowanie negocjacji. Przyglądamy się również temu, co sprawia, że część obywateli ulega wpływom populistycznych haseł, nacisków propagandowych oraz fałszywych informacji i wierzy w obietnice, a część dostrzega fałsz i jest gotowa do pracy u podstaw bez względu na warunki społeczne, czy też do formułowania programów działań ukierunkowanych na lepszą przyszłość.
W roku 1811 Tadeusz Kościuszko, wówczas sześćdziesięciopięcioletni, w liście do Thomasa Jeffersona napisał: „Powiedzmy szczerze smutną i twardą prawdę, iż prawie wszystkich ludzi da się przekupić”. „Prawie” – bo nie wszyscy reagujemy uległością, by zyskać coś dla siebie. Ład społeczny zawdzięczamy temu, co czyni nas zdolnymi do rozumienia innych ludzi i dostrzegania ich potrzeb, do szacunku dla ich podmiotowości, respektowania ich odmienności, do przeciwstawiania się złu i zaangażowania na rzecz dobra. Warto więc pytać o źródła takich właściwości, które mogą nas „zjadaczy chleba – w aniołów przerobić”.
Czas, w którym autor pisze słowo wstępne, jest szczególny. Na ogół miły – udało się bowiem w skończonej mnogości słów zamknąć intencje, które zostały uznane za warte tego, by je Państwu przedstawić. Książka jest skończona, choć niekoniecznie zamknięta. Jej ukończenie daje ulotny komfort panowania nad całością – widzenia swojego dzieła z lotu ptaka. Ale rodzi też pokusę nieustannego doskonalenia. Z tej perspektywy książka nigdy nie jest dziełem zamkniętym.
Jej postać w umyśle przechodzi dalsze transformacje – pod wpływem dziesiątków okoliczności, zdarzeń, skojarzeń, odkryć. Ziszczanie się tego, co w książce wymarzone, zderza się z rozmaitymi obawami i negatywnymi scenariuszami. Chciałoby się dopisać dalsze wątki i wzbogacić te zaledwie podjęte. Nie inaczej wygląda dzień, w którym pisane są te słowa (14 września 2020). A w nim dwa stymulujące zdarzenia.
Oto – jak donosi „Gazeta Wyborcza” – naukowcy odkryli na planecie Wenus fosfinę, która na Ziemi jest produktem organizmów beztlenowych. Nauka nie zna innych sposobów jej powstania niż za sprawą żywych organizmów. Rodzi to pytanie, czy związek odkryty na Wenus ma źródło w istniejących tam formach życia. Odkrycie rozpala umysły. Kolejny spektakularny triumf wiedzy. Poszerzenie – za sprawą nauki – horyzontów ludzkiego poznania.
Równocześnie tego samego dnia „New York Times” informuje o wypowiedzi wysokiego urzędnika administracji prezydenta USA. Atakuje on naukowców pracujących w CDC (Center for Disease Control and Prevention). To instytucja naukowa, która co tydzień publikuje raporty dotyczące zachorowań na COVID-19. Urzędnik stwierdza: „Naukowcy spiskują”. Powód banalny: treść raportów nie jest zgodna z linią polityczną prezydenta.
Zestawienie tych dwóch bieżących wydarzeń wzmaga pokusę, by ten świat (również ten opisywany w niniejszej książce) analizować i opisywać z punktu widzenia psychologii społecznej. To przecież świat ludzi, ich reakcji i reguł funkcjonowania, obejmujących ciekawość i bezmyślność, rozum i harmonię, chaos i podziały, dobro i zło, emocje specyficznie ludzkie i niekontrolowane afekty.
Wydawać się może, że pytanie postawione w tytule: wrogość i uprzedzenia czy harmonia społeczna, jest prowokujące, a odpowiedź na nie – oczywista. To jednak nader uproszczona konstatacja. Po pierwsze, to, co dla jednych stanowi desygnat dobra, dla innych oznacza zło. Mimo to wszyscy opowiadamy się za tym pierwszym, nawet najbardziej zatwardziali dyktatorzy przelewający krew swoich obywateli. We wszystkich rankingach dobro wygrywa. To swoisty samograj, koń, na którego stawiają wszyscy politycy. Oznacza to, że relacje między tymi ideami nie są proste, a wybór czegoś, co wydaje się dobre, nie musi nim być w istocie (wielu myślicieli i filozofów rozczarowało się do komunizmu mimo początkowej fascynacji; podobnie dzieje się dzisiaj z instytucjonalnym kościołem). Bywa też, że oceny tego, co dobre i złe, zmieniają się w czasie.
Jest wreszcie konsensus – przestrzeń na spotkanie, dokonanie uzgodnień. Okazuje się, że żyjąc w przestrzeni utrwalanych podziałów i własnego pojmowania tego, co dobre i złe, stajemy się zamknięci na argumenty drugiej strony. Dyskusja w istocie sprowadza się do ich wyartykułowania, bez szans na modyfikację. Co więcej, korzystanie z każdej okazji, by wypunktować błędy przeciwnika i zetrzeć go w pył, staje się dominującą strategią prowadzenia sporu w przestrzeni społecznej. Ci bardziej otwarci na dialog są jawnie krytykowani za swoją słabość. Warto zatem stawiać takie pytania, chociażby po to, aby kolejny raz – być może z innej perspektywy – pomyśleć o tej relatywnej opozycji.
Psychologia zyskała popularność. To kierunek oblegany przez maturzystów. Jest modna w mediach, do dobrego tonu należy wzbogacenie materiałów o komentarze psychologów. Wyjątkową rolę odgrywają też poradniki psychologiczne – kategoria sama w sobie. Ich celem jest wykorzystanie wiedzy psychologicznej, aby poprawić jakość życia. Rozpowszechnienie różnych psychologicznych form oddziaływania kreuje jednak potoczny, „zdroworozsądkowy” obraz dyscypliny. W istocie wszyscy czujemy się psychologami.
Świat i nas, ludzi, którzy go zamieszkujemy, także tych, którzy byli tu przed nami, oraz tych, którzy przyjdą po nas, można opisywać na wiele sposobów. Psychologia dostarcza jednego z możliwych języków do jego opisu. Ta dość młoda dziedzina nauki, otwarta na inne dyscypliny, zgromadziła niebagatelną i specyficzną wiedzę na temat człowieka. Pozwala ona nie tylko na opisanie reguł rządzących zachowaniem i na uchwycenie odmienności tego, co indywidulane, i tego, co społeczne, lecz także na przewidywanie nieuchronności pewnych zjawisk, określonych zmian, najczęściej zachodzących bez udziału świadomych intencji. To wszystko wydało nam się warte opowieści.
Człowiek przystosowany jest do myślenia o przyszłości wyznaczonej długością jednostkowego życia. Większości umyka perspektywa długofalowa. Nieliczni potrafią się na niej skoncentrować. Wielu zaś nie przepada za liczbami i niechętnie głowi się nad tym, co przyniesie odległa przyszłość (robi to jednak doraźnie, dla osiągnięcia krótkofalowych celów). A przecież od koncentracji na przyszłości w dużym stopniu zależy jej jakość.
Warto zastanowić się nad tym, skąd się biorą deficyty perspektywicznego myślenia o nieograniczonych szansach i ograniczeniach do pokonania, o łatwych, banalnych podziałach, które stanowią pułapkę, o trudnej do wypracowania, ale możliwej wspólnocie, o dobru, bez którego niemożliwe byłoby przetrwanie, i o złu, które towarzyszy nam od zarania dziejów – o tym wszystkim traktuje ta książka.
Są w niej obecne ptaki – zdumiewające osiągnięcie ewolucji i niezwykle różnorodna społeczność, obejmująca zarówno indywidualistów, jak i samotników, tych, których życie przebiega w parze, i tych żyjących w dużych wspólnotach. Są wśród nich takie, których życie wyznaczone jest ciągłą wędrówką, i takie, które pozostają w jednym miejscu. Są agresorzy i drapieżniki, są pięknisie, hojnie wyposażone przez naturę, i szare wróbelki. Są takie, które zadowalają się czymkolwiek, ale bywają również takie, których upodobanie do zbytku można porównać jedynie z ludzkim.
Są niezwykłe. Ich możliwości uczenia się zadziwiają, orientacja przestrzenna niektórych (nawet zakłócana w eksperymentach) nadal pozostaje zagadką dla nauki, która nie znajduje wyjaśnienia, jak to się dzieje, że w swych długich przelotach potrafią obrać właściwy kierunek. Zachwycają zwyczaje godowe rajskich ptaków. Zdumiewają formy uspołecznienia. Ptaki towarzyszą nam od zawsze, są niestety coraz mniej liczne.
Wydało się nam, że mogą stanowić zarówno trafną, jak i wdzięczną ilustrację różnorodności ludzkich relacji. Dopóki więc są jeszcze z nami, niech ich wizerunki odzwierciedlą treści poszczególnych części w trakcie lektury tej książki. Może zrodzi to pożyteczną refleksję, skłoni do namysłu nad tym, co nas – tak jak ptaki – dobrze i pożytecznie łączy, a nie dzieli.
Życzę przyjemnej lektury
Anna Szuster
Wypowiadanie się w złożonych kwestiach społecznych oznacza, że (mimo pokaźnej objętości) nie da się w tej książce uniknąć skrótów i uproszczeń. Niełatwo to znieść komuś przyzwyczajonemu do rygorów akademickich. Pozostaje pocieszanie się nadzieją, że podjęte kwestie pobudzą Czytelników do dalszych rozważań nad pełnymi zawiłości problemami, a te nie przesłonią prawdy, dobra i piękna w społecznym życiu ludzi.
Zamiar napisania książki poprzedziła niewesoła refleksja. Z naszej perspektywy wiele odkryć z zakresu psychologii społecznej nie dociera do powszechnej świadomości, choć gromadzona przez nas wiedza dotyczy wprost ludzkiego doświadczenia, rozwoju, zdolności do ugody i współdziałania z innymi ludźmi. Na dorobek ten pracują armie badaczy. Nie tylko ministrowie, lecz także my pracujemy więcej, a sypiamy mniej niż większość obywateli. Misja nauki nie ma końca. Celem tej pracy jest zarówno pogłębianie wiedzy, jak i dzielenie się nią z innymi. Stąd uniwersytecka nierozłączność prowadzenia badań naukowych i nauczania.
Co można uznać za godne upowszechnienia poza murami uczelni? Im dłużej trwają poszukiwania badawcze, tym więcej fascynujących odkryć, ale zarazem coraz to nowe zaciekawienia i coraz więcej kolejnych pytań. Podjęte przez nas w tej książce kwestie dotyczą złożoności natury człowieka – bagatela! Podejmujemy je tak, jak potrafimy, z dwóch perspektyw: człowieczych skłonności destrukcyjnych i gotowości do czynienia zła z jednej strony oraz zdolności do kreowania lepszej rzeczywistości i czynienia dobra z drugiej.
Zło częściej przyciąga uwagę badaczy. Są po temu ważne powody – ludzkie bezpieczeństwo przede wszystkim. To oczywiste, że trzeba wytropić psychologiczne korzenie zła. Ale w naszych poszukiwaniach od dziesięcioleci zajmujemy się tropieniem przesłanek dobra, a w szczególności jego specyficznie ludzkiego źródła: myślenia refleksyjnego, które w połączeniu z systemem wartości wyznacza moralną mentalność człowieka – niezawodną rękojmię ludzkiej prawości, wykraczającej poza zakres troski o siebie i swoich.
Cele niniejszej książki wymagały odwołania się do rozległego obszaru wiedzy psychologicznej. Nie sposób skrupulatnie wymienić jej źródeł. Pozostajemy z długiem wdzięczności wobec licznych badaczy, którzy nie zostali przez nas zacytowani. Jak wielkim? Trudno określić zakres zaniechań, a ich skalę może przybliżyć zerknięcie do dzieł tak wielkich w naukach społecznych, jak Historia myśli socjologicznej autorstwa Jerzego Szackiego (2002), czy też obszerne résumé dorobku psychologii społecznej Człowiek wśród ludzi, dokonane przez Bogdana Wojciszkego (2002).
Przywołujemy wiedzę z zakresu społecznej psychologii osobowości, aby odnieść ją do przejawów społecznego funkcjonowania ludzi. W tym celu odwołujemy się do realiów współczesnego życia. Odniesienia te są jednak nader wybiórcze, co więcej – dokonane z perspektywy osób reprezentujących starsze pokolenia. Bo choć autorki znacznie się różnią wiekiem, obie mają dość podobne doświadczenia zawodowe i życiowe – istotnie różne od życia i mentalności współczesnych młodych generacji.
Z Diagnozy społecznej2015 (Czapiński i Panek, 2015) wynikało, że młodzi ludzie w wieku lat 20 i 30 różnią się wyraźnie ważnymi dla nich celami życiowymi. Po zaledwie pięciu latach różnice te znacznie się pogłębiły. Katarzyna Wężyk (2020) w „Gazecie Wyborczej”, pod nagłówkiem Nasi przyszli współobywatele, tak pisze o młodych ludziach: „Zetki – dzisiejsze nastolatki – uprawiają znacznie mniej seksu, później zaczynają, mniej palą i piją, rzadziej biorą udział w bójkach i zachodzą w ciążę niż milenialsi, pokolenie X i baby boomersi”. Autorka kończy swój tekst, poświęcony zetkom, ważnym pytaniem: „A jak wy – zetki, iGeny, jeśli w ogóle czytacie coś tak przedpotopowego jak prasa, się w tym obrazie odnajdujecie?”
Możliwe, że i nasze „przykłady z życia” czy wymowne aluzje do czyjegoś nagannego bądź chwalebnego postępowania publicznego okazałyby się dla milenialsów czy zetek nieczytelne – gdyby ktokolwiek z nich wpadł na pomysł wzięcia do ręki czegoś takiego, jak nasza książka. Warto – w osobnej chwili i miejscu – rozważyć, od czego obecnie (w odróżnieniu od czasów minionych) zależeć będzie międzypokoleniowa transmisja myśli, uczuć i zasad postępowania.
Coraz wyraźniej widać, że niełatwo nam (często określanym mianem „dziadersów”) porozumiewać się z młodymi, których mentalność kształtują nowe formy komunikowania się, rozwijające się wraz z nowymi technologiami wymiany informacji. Młodzi kreują swój świat i zaskakują nas we wszystkich dziedzinach życia – jak w wypadku brawurowych, a zarazem kreatywnych form protestów ulicznych jesienią 2020 roku.
Z nadzieją, że lektura tej książki okaże się dla Państwa rozważań pożyteczna
Maria Jarymowicz
Tytuł tej części książki oznacza, że nie unikniemy nazywania pewnych ludzkich intencji albo czynów „dobrem”, a innych „złem”. A to z czyjejś perspektywy może się okazać nietrafne. O konsensus niełatwo i nie ma na to rady. Rozumienie pojęć „dobro” i „zło” nieustannie ewoluuje i na każdym etapie w znacznej mierze różni się środowiskowo i międzykulturowo.
Kolejne generacje stają przed wyzwaniem, jakim jest zdefiniowanie dobra i zła. Jeszcze trudniejsze jest precyzyjne wskazanie ich rozmaitych przejawów w zachowaniu. Co to znaczy być „humanitarnym” czy „nielojalnym”? W jakich zachowaniach się to przejawia? Poszukiwania kryteriów rozróżniania tego, co złe, a co dobre, nie mają kresu.
W tych kwestiach psycholog nie może liczyć na podpowiedzi dyscypliny, którą uprawia, bo rozstrzygnięcia etyczne nie należą do zadań psychologii. Jako autorki przyjmujemy więc jakieś założenia, odwołując się do konsensusu w kwestii nadrzędnych wartości, i tak jak każdy człowiek, z nieuniknionym subiektywizmem, wiążemy wartości z określonymi przejawami ludzkich postaw i czynów.
Kryteria wartościowania i oceniania świata, pochodne od tego, co się uznaje za dobro i zło, stanowią fundamenty ludzkich relacji. To od nich w dużej mierze zależy to, czy czyjeś postępowanie cechuje niechęć do cudzych przekonań i celów, wrogość, gotowość do walki i przemocy, czy też jest ono nacechowane życzliwością, szacunkiem i dążeniem do współdziałania bez względu na to, czy inni ludzie myślą i czują podobnie.
Subiektywizm kryteriów oceniania rzeczywistości, celów, planów, czynów sprawia, że są one wysoce zróżnicowane. Niełatwo zatem dokonać ich prostych kategoryzacji, a skale zła i dobra wydają się bezkresne. Aby to w jakimś stopniu uświadomić, w części I przywołamy przykłady rozmaitych ludzkich intencji, działań i czynów, które stanowią przejawy skrajnego zła bądź szczególnego dobra.
Maria Jarymowicz
To intrygujące, że tak wiele jest w nas potencji, które mogą prowadzić do zła albo dobra. Oraz to, że walka dobra ze złem może się toczyć nie tylko między ludźmi, lecz także we wnętrzu każdego człowieka. Wszyscy tego typu predyspozycje posiadamy, ale w różnym stopniu je rozwijamy, a to sprawia, że jedni zyskują miano życzliwych, a inni wrogich światu.
Warto podjąć ważne kwestie. Co w psychice czym zawiaduje? Od czego zależy wygrana zła lub dobra? Do statutowych zadań psychologii należy wyjaśnianie, skąd się biorą odmienne jakościowo ludzkie właściwości, w tym te, które wyznaczają blaski i cienie ludzkiego życia i współżycia w relacjach ze światem. Ich wnikliwy ogląd pozwala dostrzec intrygującą psychologiczną asymetrię pomiędzy zakorzenionymi w człowieku przesłankami zła i szeroką perspektywą rozwoju przesłanek dobra.
Często odnosimy wrażenie, że w dziejach świata i w jego współczesnym kształcie przeważało i przeważa zło (choć to wrażenie dotyczy głównie tego, co robią inni, a nie tego, jak sami postępujemy). A bierze się ono stąd, że zło zagraża i przeraża nawet w wyobraźni. Dobro zaś w jego rozpowszechnionych postaciach po prostu uznajemy za normę, a to sprawia, że nader często nie doceniamy jego roli w ludzkim życiu. Warto o tej psychologicznej odmienności zła i dobra pamiętać. I wciąż skrupulatnie dociekać, co tkwi u podstaw czynów, które należy rugować z życia, oraz czynów, które warto pielęgnować i rozwijać.
Janusz Reykowski (1979) w swej niezrównanej monografii poświęconej mechanizmom zachowań altruistycznych i prospołecznych przywołuje wiele przykładów naszych codziennych przyjaznych gestów i czynów na rzecz innych ludzi. Uspokajamy, pocieszamy, okazujemy ciepło, współczucie, staramy się jak najlepiej ugościć, udzielić porady, wskazać drogę, poinformować, zaciekawić czymś, bronić dobrego imienia i praw, głosić czyjąś chwałę, wzmacniać czyjś prestiż i tak dalej. Zwykły dzień, z rutynowym programem aktywności, bez heroicznych czynów, zazwyczaj jest przepełniony pozytywnymi dokonaniami, które wiążą się z rozwijaniem cudzych lub własnych umiejętności, pracą zawodową, wymianą wiedzy i opinii, opieką nad bliźnimi, zwierzętami czy roślinami.
Oczywiście łatwo jest wzbudzić skojarzenia z tym, co w ludzkim postępowaniu nazywamy złem. Rejestr ludzkich działań, do jakich jesteśmy zdolni, cechuje wielka różnorodność – zauważmy, że każdemu wskazaniu atrybutu dobra bez trudu można przeciwstawić atrybut zła. Pomyślmy o tym, jak wygląda świat, gdy dominują te lub inne zachowania:
brutalność – czułość
działanie na szkodę – wspomaganie
lekceważenie – szacunek
mowa nienawiści – wyrażanie sympatii
obojętność – empatia
okłamywanie – prawdomówność
osądy skrajne – opinie wyważone
podejrzliwość – ufność
potępianie – tolerancyjność
przemoc – przychylność
reagowanie impulsywne – reagowanie rozważne
roszczeniowość – powściągliwość
uproszczone teorie świata – poszukiwanie wiedzy
uprzedzenia – zaciekawienie światem walka – współdziałanie
zachłanność – szczodrość
zazdrość – podziw dla cudzych dokonań
Zastanówmy się, czy to łatwe, czy trudne, przejść z lewej do prawej strony tego rejestru cech lub odwrotnie? Płynność nie jest łatwa. Zakotwiczenia emocji jako wyznaczników negatywnych czy pozytywnych postaw są ulokowane w innych obszarach umysłu. Z tego, że już mi nie jest smutno, nie wynika to, że zrobiło mi się radośnie. Zahamowanie konfliktów między ludźmi nie oznacza, że automatycznie pojawia się pragnienie i radość współdziałania. A powstrzymanie własnej wrogości wymaga pobudzenia innej części mózgu, do czego w stanach złości nie jesteśmy zdolni. Zwłaszcza że mamy skłonność do przeświadczenia „Co złego, to nie my”, a ono nie pobudza motywacji do autokrytycyzmu.
Wiedza, którą chcemy się w tej książce podzielić, nie pozostawia wątpliwości: my, Homo sapiens, jesteśmy zdolni do każdej z wymienionych form zachowania, prowadzących do zła albo dobra, ale różni nas sposób korzystania z posiadanych predyspozycji. To sprawia, że różnego rodzaju czyny przejawiamy z mniejszą lub większą częstością i nasileniem.
Zachowanie ulega fluktuacjom. Zmieniają się warunki, w jakich żyjemy, dając nam poczucie bezpieczeństwa lub wzmagając stres. Czynniki sytuacyjne wpływają na nastroje, a pod ich wpływem zachowujemy się rozmaicie: raz bywamy niecierpliwi, skłonni do irytacji, innym razem – łagodni i wyrozumiali.
W tych samych sytuacjach społecznych różnie się odnajdujemy. Brutalne manifestacje narodowców budzą w kimś triumfalizm, a w kimś innym – poczucie przerażenia, bezradności albo rozżalenia. Jedni złoczyńcy są recydywistami, u innych pojawia się skrucha, poczucie winy i chęć naprawy. Do takich ekspiacji wszyscy jesteśmy zdolni, ale zdolności to pierwotnie tylko potencje. Do ich rozwoju i wykorzystania może prowadzić krótsza czy dłuższa, ale zawsze złożona droga życiowa.
Mimo różnorodności sposobów reagowania i postępowania ludzie mają poczucie, że w życiu przeważa to, co negatywne. Pojawiają się rozmaite powody do niepokoju, trudności i kłopoty, zmagania i choroby, dręczy wizja starzenia się i lęk przed śmiercią – własną albo bliskich. Na domiar złego ludzie mają wady, które utrudniają życie. Są skłonni do zazdrości i wrogości, używają przemocy i wywołują konflikty. Nie brak przesłanek do uogólnionych negatywnych ocen zdarzeń i ludzi, dostrzeganych w przekazach historycznych i w oglądzie bieżących wydarzeń.
Coraz więcej wiemy o niewyobrażalnych rozmiarach skrajnej przemocy w imperialnych dziejach świata (Frankopan, 2015/2018), a także o współczesnych formach ekonomicznego czy seksualnego wyzyskiwania ludzi przez ludzi. Historia zatrważa opisami okrucieństw, tortur, napaści i grabieży, niewolnictwa i feudalnego wyzysku, despotyzmu, pychy i poniewierania podwładnymi oraz wojen skazujących na śmierć miliony młodych mężczyzn wcielanych do rozmaitych armii.
Działo się tak na wielu kontynentach – w dużej mierze za sprawą podbojów dokonywanych przez kraje Europy. Mamy w pamięci, że zaledwie dwadzieścia lat po okrutnej pierwszej wojnie światowej nastąpiła druga, wieloletnia i straszliwa w skutkach wojna. A przy tym wciąż trwają i rodzą się nowe konflikty wojenne w różnych punktach globu, prowadzące do poczucia wszechobecnego zła. I widać, jak bezsilne są organizacje międzynarodowe – nawet wtedy, gdy na oczach świata dochodzi w Afryce czy na innym kontynencie do ludobójstwa.
Jakkolwiek w naszym kręgu kulturowym znacząco się zmieniły formy czynienia zła, to nadal dostrzegamy bezmiar chciwości, bezwzględności i kłamstw w dążeniu do posiadania dóbr, pozycji, władzy i dominacji nad innymi. I wciąż szokuje okrucieństwo pomiędzy bliskimi partnerami, brutalna przemoc domowa (nawet wobec dzieci, w tym niemowląt) czy konflikty i walki między różnymi ugrupowaniami społecznymi.
Zauważamy, że wobec wielu form zła jesteśmy bezradni. Nie potrafimy wygrać walki z zanieczyszczaniem powietrza czy wyrębem lasów. A nawet z głodem. W Polsce wielu rodaków nie stać na odpowiednie wyżywienie, a wyrzuca się rocznie około 9 milionów ton żywności. Nie potrafimy sobie poradzić z bezkresnym bogaceniem się bogatych i bezdusznym wykorzystywaniem robotników najemnych. Ani też zaradzić skrajnej bezmyślności (na przykład kierowców), wyrządzającej niepowetowane szkody.
O tym, co się współcześnie okropnego dzieje, można usłyszeć czy przeczytać niemal każdego dnia. Oto bieżący numer tygodnika „Polityka” (2019/48) i dziewięć zapowiedzi tytułów na okładce:
Wstrząsy w Platformie
Światowy bunt średniaków
Madmatki
Tusk bez Ziemi
Policja strzela
Rozkochiwał i zabijał
Dzieci z granatami
Podatek od grzechu
Zaplątani w Sieci
A w środku (poza stałymi rubrykami), wśród szesnastu pozostałych tytułów, dalsze „kwiatki”: Czy wolne krowy trafią do rzeźni?; Bunt przeciw Chinom; Jak Liliana Segre walczy z włoskim rasizmem; Koniec legendy badaczaosobowości; Prawicowy hejt na noblistów; Świat w ogniu. W tym natłoku okropności tylko dwa rodzynki: O tym, jak przeliczać pieniądze na lepszeżycie – opowiada młoda laureatka Nagrody Naukowej Polityki; oraz Odkrywanie Wajnberga. Horror i na pociechę coś milszego. Czy da się przezwyciężyć zło tego świata? To niełatwe. Ale może udałoby się przynajmniej zmienić (jednak skrzywiony) obraz świata w mediach?
Przekonanie, że zło przeważa w świecie, jest rodzajem iluzji. Wynika ona z naszej szczególnej, ewolucyjnie rozwiniętej wrażliwości na sygnały zła – wrażliwości, której następstwem jest mobilizacja obronna i dążenie do ochrony tego, co pożądane (Cacioppo i Gardner, 1999/2001; Czapiński, 1988; Ito i in., 1998). Gdy czujność znika, zagrożenie może przybrać postać realnego niebezpieczeństwa, prowadzącego do klęski. Ale to nie oznacza, że trafne jest nasze wrażenie dominacji zła nad dobrem. Przeciwnie – w świecie roi się od dobrych uczynków, bez których doszłoby do totalnego rozpadu i zahamowania wszelkiego postępu.
W trosce o wzmocnienie pozycji dobra w świadomości i zwiększenie zasobów wiedzy o nim psychologowie powołali do życia nową subdyscyplinę: psychologię pozytywną. Badacze tego nurtu gromadzą jednak głównie dane dotyczące uwarunkowań ludzkiego dobrostanu i poczucia szczęścia (Czapiński, 2004, 2008, 2017; Jasielska, 2014). Poza tymi kwestiami przedmiot badań psychologicznych stanowią uwarunkowania relacji Ja–Inni i otwartości na innych ludzi, ludzkiego współdziałania i aktywności altruistycznej. Do tego prospołecznego nurtu należą też nasze badania empiryczne (Reykowski, 1978, 1979; Karyłowski, 1982; Jarymowicz, 1979, 1994; Szuster, 2005).
Poczucie szczęścia może wynikać z marzeń i z iluzji, że udało się je zrealizować. A co poza iluzjami? Czy mamy powody, by przede wszystkim cieszyć się światem? Czy dane jest nam wystarczająco dużo dobra? Czy są podstawy do nadziei, że ludzie przestaną niszczyć przyrodę i porzucą wzajemną wrogość, a wzrośnie atrakcyjność szlachetności, prawdy, piękna i dobra?
Poważne argumenty na rzecz optymizmu co do zmian mentalności ku lepszemu przedstawił Steven Pinker (2011). Wypowiedział się w sposób szczególny na temat dziejów ludzkiej przemocy. W swej wielkiej monografii przedstawił imponującą liczbę danych dotyczących okrucieństw w historii świata. I doszedł do optymistycznej konkluzji, której wielu zwykłych zjadaczy chleba nie jest w stanie podzielić.
Lekturze tej książki powinna towarzyszyć świadomość, że dostępność danych o faktach była inna dawniej niż dziś, a nawet dzisiaj jest wielce zróżnicowana w krajach o różnej dostępności technologii gromadzenia danych. To kilkusetstronicowe dzieło nie daje zatem podstaw do wyczerpującej syntezy przemian mentalności ludzi żyjących w różnych czasach i w różnych rejonach świata. Ponieważ jednak wszyscy stanowimy ten sam gatunek, możemy na podstawie faktów dotyczących pewnych ludzkich skupisk przybliżyć rozumienie przemian mentalności Homo sapiens.
Treść książki zaskakuje, bo setki wykresów ilustrują systematyczny spadek różnych form przemocy w ciągu dziejów. A przecież sądzimy, że wiek XX pobił wszelkie rekordy ludzkich cierpień i ofiar. Przedstawiona w tej monografii dokumentacja dotyczy jednak głównie malejącej liczby śmiertelnych ofiar niezliczonych wojen – w stosunku do wielkości populacji ludzi żyjących na Ziemi w danym czasie. Ten rodzaj danych nie pozostawia wątpliwości: poprzednie wieki skłaniały do podbojów i morderstw, które doprowadziły do śmierci znacząco większych części żyjących na świecie ludzi niż wiek XX.
Powszechnie wiadomo, że na wielu obszarach, w których to wcześniej praktykowano, stopniowo zniknęły polowania na czarownice i lincz, zaniechano wbijania wrogów na pal oraz innych okropnych tortur. Trudniej zauważyć, że współcześnie w wielu krajach świata spada liczebność wojska, przypadków przemocy domowej, zwolenników kary śmierci, kar fizycznych w szkołach, jedzenia mięsa czy aborcji (por. s. 551 – dane dotyczące aborcji w latach 1980–2003). W wyniku analizy bezprecedensowo wielkiej liczby danych Steven Pinker zatytułował swoją książkę Zmierzch przemocy (bez znaku zapytania).
Powstaje pytanie, pod wpływem czego może maleć gotowość do prowadzenia zaborczych wojen (służących zdobywaniu bogactw), maltretowania własnych żon czy dzieci (które przecież bywają irytujące) czy korzystania z uboju zwierząt (dla uciechy podniebienia)? W tej książce chcemy się odnieść do takich właśnie kwestii. I chociaż mamy zbyt mało przesłanek, by odpowiedzieć na wiele możliwych pytań dotyczących dobra i zła, uważamy za istotne włączenie się do tych rozważań – z uwzględnieniem wiedzy, którą zawdzięczmy podstawowym badaniom naukowym psychologów.
Dobro ma ważną przewagę nad złem. Zło to przemoc, niszczenie. Pomysłowość ludzka dotycząca takich celów wydaje się nie mieć granic, ale zawsze prowadzą one do jakiegoś kresu: do destrukcji czy unicestwienia. Dobro jest nieskończone, ponieważ wiąże się z dążeniem do ulepszeń, a te nie mają końca. Człowiek ma bowiem wyjątkowe zdolności umysłowe, dzięki którym może się wznieść na wyżyny przekraczające zastaną rzeczywistość. To zdolności szczególne: nie tylko do kreowania nowych wizji rzeczywistości, lecz także ideałów, abstrakcyjnych pojęć, takich jak „dobro ludzkości”. A umysłowe idealizacje mogą się przekształcać w najzupełniej konkretne cele i programy działań. W tym również takie, które wykraczają poza całość dotychczasowych ludzkich osiągnięć.
Mimo pomysłowości w realizowaniu złowrogich – ze społecznego punktu widzenia – zamiarów wśród ludzi przeważa dobro. To ono łączy się z gotowością do współpracy, warunkującą nie tylko możliwość przetrwania, lecz także rozwój cywilizacji, ulepszania świata, upiększania życia, poznawania wszechświata (do czego czyniący zło nie mają żadnej motywacji). Gdyby dominowało zło (co wciąż jest przedmiotem obaw kolejnych pokoleń), świat popadłby w ruinę (zgoła niepodobną do współczesnej „Polski w ruinie”).
Intryguje kwestia, dlaczego ludzie po wielekroć opowiadają się za czymś, co uważane jest za społeczne zło, pomimo niewątpliwie gorszej psychologicznie sytuacji złoczyńców niż ludzi dobrej woli (których „jest więcej”, jak śpiewał Czesław Niemen). Dobrzy ludzie są niejako skazani na błogostan: zyskują sympatię, są chwaleni, a jeśli czynią dobro bez rozgłosu, niedostrzeżeni, to mają powody do zadowolenia z siebie, i to nie tylko w danej chwili, lecz także w dalszym życiu, gdy bilans dobrych i złych uczynków okazuje się dodatni. Czyniący zło narażają się na nienawiść, lub przynajmniej dezaprobatę otoczenia, a co szczególnie dotkliwe – na poczucie winy czy wyrzuty sumienia. A tego typu cierpienia są nader bolesne. Nie cierpią tylko psychopaci – osoby, które nie uwewnętrzniły norm społecznych, nie uznały ich za własne. W takich wypadkach ani naruszanie norm, ani wrogość innych ludzi nie mają znaczenia dla poczucia własnej wartości. I nie są to przeszkody w realizacji własnych zamierzeń.
Naruszanie norm naraża zwykłego człowieka na rozmaite straty psychiczne. Cele, które na danym etapie życia wydają się atrakcyjne, kiedyś mogą wzbudzić wstręt do siebie. W związku z tym bywa, że niegdysiejsi przestępcy odnajdują sens dalszego życia w czynieniu dobra, zadośćuczynieniu, poświęceniu się dla innych. Jeżeli jednak ktoś takiej przemiany nie przeżywa, to dezaprobata czy pogarda otoczenia mogą oddziaływać słabiej niż pokusy i niepohamowane dążenie do upragnionych nagród, takich jak władza i umacnianie własnej pozycji, co czynią despotyczni władcy, szefowie mafii czy autokratyczni zwierzchnicy. Narasta jednak wewnętrzny konflikt pomiędzy normami i pokusą ich łamania – dla pieniędzy, pozycji, sławy czy rozgłosu. Im większe napięcia wewnętrzne i zagrożenia zewnętrzne, tym silniejsza frustracja, objawiająca się forsowaniem własnych racji i narastającą agresywnością – słów i czynów. Groźba utraty pozycji może prowadzić do zachowań skrajnie antyspołecznych (kłamstw, gróźb, wszelkich możliwych form walki). Skuteczną przeciwwagę dla tego rodzaju dążeń może stanowić tylko jedna instancja psychiczna: system wartości uznany za własny.
Teza, zgodnie z którą w każdym człowieku tkwią (i czasem się ujawniają) zarówno przesłanki zła, jak i dobra, oznacza, że jesteśmy tak właśnie, dwojako skonstruowani. I o tym opowiada ta książka. W warstwie wyjaśniającej odwołuje się do tego, co ukierunkowuje człowieka na obronę i walkę o przetrwanie i własny komfort, a co na rozwój i nadzieję na ulepszenie siebie i świata. Obie funkcje są ważne, ale w różnym stopniu człowiekowi dostępne. Adaptacja i obrona są niezbędne, uniwersalne, a rozwój niekonieczny, więc satysfakcja z nim związana nie jest dana wszystkim, lecz tylko tym, którzy wykorzystują specyficznie ludzkie zdolności do tworzenia idealnych wizji siebie i świata. Takie byty mentalne wywołują nowe pragnienia, cele i dążenia.
Osią naszych rozważań będzie odrębność w mózgu – a zarazem w umyśle i w osobowości człowieka – struktur i mechanizmów odpowiedzialnych za jakość postępowania. Część biologicznych podstaw funkcjonowania często bywa nazywana „zwierzęcą”, a część „specyficznie ludzka” wiązana jest z rozwojem mentalności i jej ukierunkowaniem ku przyszłości. Ta pierwsza jest wyznaczona przez funkcjonowanie odruchowe, impulsywne, automatyczne, o wzorcach wypracowanych ewolucyjnie. Ta druga wynika ze zdolności do namysłu, rozważań i programów działania, to jest procesów refleksyjnych, wymagających samodzielnego wykorzystywania intelektu. Bo to intelekt umożliwia przewidywanie i konstruowanie wizji przyszłości.
Ulegamy iluzji, że wiemy, co się z nami dzieje, gdyż potrafimy sami siebie obserwować, opowiedzieć o sobie innym, korygować własne zachowania. Nie doceniamy tego, jak dalece tkwimy w prehistorii naszego gatunku i w codziennym funkcjonowaniu ulegamy mechanizmom, których działania nie jesteśmy świadomi i nad którymi nie mamy kontroli (Ohme i Jarymowicz, 2003) – ani realnej i sprawczej, ani orientacyjnej, poznawczej (Kofta, 1979).
Zarówno nasza konstrukcja cielesna, jak i przeważająca część procesów psychicznych funkcjonują poza świadomością. Stanowi to fascynujący przedmiot badań, a ich wyniki otwierają nam oczy na naturę psychiki i szczególnego znaczenia jej świadomej, refleksyjnej części (Woodworth i Schlosberg, 1954/1963; Obuchowski, 1970; Damasio, 1994/1999; LeDoux, 1996, 2000; Gazzaniga, 2011/2013; Jarymowicz i Szuster, 2017).
Maria Jarymowicz
Poszukiwania źródeł rozmaitych form wrogości i szkód wyrządzanych światu warto poprzedzić uzmysłowieniem sobie, do jak skrajnie złych postaw i czynów jesteśmy zdolni. Ich repertuar jest nader szeroki, więc możemy przywołać jedynie wybrane przykłady. Warto je dobrać w taki sposób, by podjąć intrygującą kwestię: dlaczego mimo szczególnej ludzkiej wrażliwości na sygnały zagrożenia i zła pewne jego – nawet najbardziej skrajne – postacie niektórych ludzi pociągają, a innych pozostawiają obojętnymi wobec ich zakusów?
Ocena „skrajne zło” może się pojawić w czyjejś skali znaczeń w odniesieniu do czegoś mniej lub bardziej błahego czy poważnego. Ktoś mówi „koszmar”, wspominając zeszłoroczne opady mokrego śniegu. Bez większych emocji zaś przyjmie wiadomości o skutkach tajfunu u wybrzeży Japonii. Mówimy „koniec świata” na wieść, że pewien obywatel, podejrzewany o związki ze światem przestępczym, został w Polsce szefem Najwyższej Izby Kontroli. Cierpimy, bo nie kończą się kłamstwa i nepotyzm rządzących w naszym kraju. Ale nie reagujemy podobnie na takie same poczynania władców Turcji, Białorusi czy Węgier. Jesteśmy gotowi stanowczo się domagać, by ludzie władzy ponieśli konsekwencje swych nagannych czynów. A wyraźnie słabiej domagamy się tego, by pociągnąć do odpowiedzialności – mających znaczny wpływ na ludzkie dusze – grzesznych księży, którzy mimo dowodów winy pozostają bezkarni.
Bywamy głusi na zło – z bezmyślności, z nieuwagi, z egoizmu, z nieznajomości sytuacji innych ludzi czy niezdolności do jej oceny. „Syty głodnego nie zrozumie”. Co wiemy o stresie ludzi bezdomnych czy bezrobotnych i o ich losach w Polsce po transformacji 1989 (Klonowicz, 2001)? Czy zdajemy sobie sprawę z tego, że (jak szacują eksperci) sposób, w jaki zużywamy w Polsce zasoby wody, powinien być zastraszający? (A niestety nie jest). Obliczono, że każdego roku zużycie wody – proporcjonalne do zasobów, jakie posiadamy – kończy się w sierpniu, a przez pozostałe miesiące żyjemy na kredyt, pozbawiając tych zasobów przyszłe pokolenia.
Jak to możliwe, że nie przejmują się tym nawet ci, którzy o tym słyszeli, a kochają własne dzieci (i nigdy nie byliby zdolni do pobicia ich na śmierć, jak to się zdarza innym) i wnuki (małe, delikatne istoty budzące czułość swoich bliskich)? Jest to możliwe dlatego, że dotyczy przyszłości, której ogarnianie jest dane tylko niektórym ludziom. Czy oni są ulepieni z innej gliny? Nie, ale droga od potencjalnych zdolności przewidywania do ich rozwinięcia i wykorzystania w myśleniu, słowach i czynach jest długa i skomplikowana. I nie każdy chce w nią wyruszyć.
Można żyć długie lata w niepokoju o własną starość, zdrowie i śmierć, a nigdy nie odczuć przerażenia czymś tak okrutnym jak to, że ludzie umierają z głodu. Czy poruszają nas informacje, że marnujemy niezliczone tony żywności, a rzesze ludzi głodują? Czy informacje o głodowej śmierci milionów mieszkańców Ukrainy w latach 1931–1932 lub obywateli Chin w latach sześćdziesiątych XX wieku przejmują nas grozą? A przecież te wielkie zbrodnie reżimów komunistycznych mogą nie tylko szokować i przerażać, lecz także zawstydzać nas wszystkich tym, że coś może skłaniać nas, ludzi, do działań tak strasznych w skutkach dla innych.
Jak reagujemy na fakt, że wytwarzamy narzędzia służące zabijaniu? W różnych ośrodkach naukowych świata rzesze wykształconych i kompetentnych ludzi pracowały i nadal pracują, codziennie i systematycznie, nad wymyślaniem broni masowego rażenia – broni chemicznej czy bomb wodorowych – aby za jednym zamachem można było zabić jak najwięcej ludzi.
W opublikowanym na łamach „Tygodnika Powszechnego” artykule Geniusz bez doktoratu Tomasz Miller (2020) przybliża postać genialnego brytyjskiego fizyka z Princeton University w USA, Freemana Dysona (1923–2020): „W wieku 15 lat samodzielnie nauczył się rosyjskiego, aby móc czytać najlepszy ówczesny podręcznik z zaawansowanej teorii liczb. […] Gdy miał 19 lat, przydzielono go do cywilnej pracy w RAF-ie, gdzie zajmował się optymalizacją nalotów bombowych – czyli, jak stwierdził po latach, obliczaniem najekonomiczniejszych sposobów mordowania. Po wojnie został zagorzałym pacyfistą”.
Ale prace nad wyposażeniem wojsk w nowe, coraz bardziej skuteczne narzędzia zabijania ludzi lub niszczenia tego, co ludzie stworzyli czy po prostu zgromadzili, wciąż trwają. I nadal się zdarza, że żołnierze czy policjanci, strzelający do bezbronnego tłumu, po fakcie mają poczucie dobrze spełnionego obowiązku (jak ostatnio wyznali w wywiadach młodzi żołnierze izraelscy po ostrzałach marszów protestacyjnych mieszkańców Gazy – por. Glazer, 2020).
Opisy przebiegu II wojny światowej (i doświadczeń przechowywanych w pamięci żyjących jeszcze w Polsce generacji) przybliżają to, co niewyobrażalne – czasy istnej apokalipsy (Janko, 2015). Dziesiątki milionów zabitych. Zniszczenie pomników cywilizacji, arcydzieł kultury (jak spalenie przez Niemców gromadzonego od średniowiecza księgozbioru Uniwersytetu w Leuven). Niespotykana skala grabieży – zarówno w wersji zorganizowanej z precyzją hitlerowskiego reżimu, jak i spontanicznej, indywidualnej (por. Perechodnik, 1943/2017). Brutalne gwałcenie kobiet, na niewyobrażalną skalę. Tragedie okupowanych. Ale też straszliwe straty najeźdźców.
Kogo porusza to, jak ucierpieli Niemcy? Zapewne nie zdarza się to tym, którzy podjęli atak na Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, bo nie spodobała im się idea pokazania cierpień ludzi na całym obszarze działań wojennych – nie tylko w Polsce. Przytłaczają dane dotyczące wielości ofiar i rodzajów cierpień na naszych i innych „skrwawionych ziemiach” (Snyder, 2010/2011). Ale czy ktoś może pozazdrościć losu Niemcom w wojnie, którą rozpętali? Warto zapytać nie tylko o to, co się z nimi stało w zmaganiach wojennych, po klęsce i migracjach, lecz także o to, jak toczy się czyjeś dalsze życie z bagażem sprawstwa tak strasznego, jak hitlerowskie.
Po dziesięcioleciach wciąż nie możemy pojąć ludzkiego zamysłu i dokonania Holokaustu. Odmówienie innym ludziom człowieczeństwa i realizacja programu wymordowania wielomilionowego narodu – to fakty wciąż nie do ogarnięcia umysłem zwykłego człowieka. Z powodu skrajności zamierzeń i realizowanego na masową skalę bestialstwa? A może z braku zainteresowania, z obojętności? Zaskakuje to, że w powojennej Polsce nie pojawił się – na bazie współczucia – filosemityzm. A wciąż są widoczne trwałe formy antysemityzmu. W kraju, w którym nie ma Żydów – jako populacji wyodrębnionej socjologicznie, religijnie i kulturowo – a tylko nieliczni nasi rodacy mogą się doszukać swych żydowskich korzeni.
W pamięci historycznej, którą tak lubią pobudzać populiści, mowa jest na ogół o naszym, polskim bohaterstwie w walkach za ojczyznę. Uporczywie unikamy czy zaprzeczamy przywoływaniu własnych bestialskich czynów, w tym – również powojennych – antyżydowskich pogromów. I jeszcze dziś pozostawiamy swobodę ekspresji nacjonalistom (orzekając sądownie, że są bez winy). To dramatyczne – nie tylko dla naszych atakowanych współobywateli, lecz dla nas wszystkich, bezradnych wobec chromej mentalności. Rozpowszechniają się postawy, które opóźniają nasz rozwój moralny o kolejne pokolenia.
Więcej niż niegdyś mówimy dziś o cierpieniach istot całkowicie bezbronnych: zwierząt – ofiar polowań i okrutnych hodowli. Więcej też mówimy o stanie środowiska, bezrefleksyjnie niszczonego przez długie lata. Dzięki temu uwrażliwiamy się na pewne postacie zła. Ale komu zawdzięczamy zwrócenie uwagi na tę czy inną jego postać ? Dzięki czemu jednym ludziom przyszło to do głowy, a innym nie?
Zło dziejące się w różnych miejscach na Ziemi opisywane jest przez mass media każdego dnia. Pod jakimi warunkami ułatwia nam to orientację w rozróżnieniu tego, co złe, a co dobre? Wyrażający veto wobec władz obywatele Białorusi jesienią 2020 roku są bici i torturowani (na przykład zmuszani do stania pod ulicznym murem przez osiem godzin z podniesionymi rękoma). W tym samym czasie polski minister edukacji grozi rektorom, że może wstrzymać im dotacje na badania naukowe, o ile nie powstrzymają studentów od udziału w manifestacjach antyrządowych.
Czy z tych doświadczeń płyną jakieś nauki na przyszłość? Zapewne – dla wielu ludzi. Wątpliwe jednak, czy dla większości. Do tego, by móc rozpoznać różne formy zła, a zwłaszcza do tego, by móc cokolwiek uczynić dla jego wyrugowania, potrzebna jest bowiem własna wnikliwość i dociekania, analizy, oceny i wnioski oraz – co najtrudniejsze – konstruowanie programów i podejmowanie działań.
Historię świata znamy powierzchownie. Słyszeliśmy o wiekach brutalnego niewolnictwa. Co nieco o rzezi Indian. Zapewne także o wymordowaniu Ormian. I pewnie nie za wiele o kuriozalnych formach rasizmu w długim okresie apartheidu w RPA (Noah, 2016/2018). Ale te wielkie tragedie ludzi z innych obszarów świata i z innych epok pozostają poza naszą uwagą, namysłem, a nade wszystko – poza konkluzjami. Bez zgłębienia tych historii nie zrozumiemy jednak natury człowieka, ani też samych siebie.
Nam, Polakom, stosunkowo obca jest skala nowożytnego handlu ludźmi i kolonializmu. Co przeżywali dręczeni? Co z sumieniami dręczycieli? To nie do wiary, ale te procedery trwały przez całe wieki. Wilson i Grim (1991, cyt. za: Cacioppo i in., 2001) przebadali dostępną dokumentację transoceanicznego handlu niewolnikami od XVI do XIX wieku. W tym czasie z Afryki do Nowego Świata wywieziono (nieszczególnie rozwiniętym transportem) ponad 12 milionów młodych kobiet i mężczyzn. Ponad 1/3 tych osób umierała w okresie od porwania do wylądowania za oceanem. Wśród tych, którzy pozostali przy życiu, płodność była niska, a śmiertelność niemowląt – zbliżona do 50%.
To był początek skrajnego tragizmu, poniżenia i podległej do dziś pozycji Afroamerykanów. Pokłosiem tej części dziejów ludzkości i tak okrutnego zderzenia ludzi różnych kultur stały się rasistowskie podziały, krzewienie rasistowskiej ideologii oraz długofalowe zarzewie zła: wykreowane „na zawsze” uprzedzenia, które – choć sporo w USA się zmieniło – trwają do dziś (Markus i Moya, 2010).
Co pozwalało ludziom podzielającym wiarę w Boga wykrzykiwać „Boże dopomóż!” czy wypisywać na bagnetach Got mit uns i katować innych? Jak w umyśle tej samej osoby mogą współistnieć Opatrzność, słowa Ewangelii i niepohamowana żądza zabijania czy skrajnego, niewolniczego wyzysku? Jak to możliwe, by swoje intelektualne zdolności i kompetencje naukowe poświęcić pracy przyczyniającej się do rozwoju technologii służących zabijaniu? Czy choćby do bogacenia się bogatych? Szwankują sposoby oceniania stanów rzeczy, a źródłem ich ułomności jest niedorozwój systemu wartości. To pojęcie, które wciąż pozostaje poza zakresem nadrzędnych celów systemów edukacji.
Czy spontanicznie z tych lekcji historii czerpiemy jakieś nauki i czujność na nadchodzące zło? Jak się zdaje, wciąż nie przyciąga uwagi większości Polaków ani historia europejskiego kolonializmu w Azji i Afryce, ani iberyjskie podboje i grabieże Ameryki Południowej na niewyobrażalną skalę. A przecież dostępne są coraz liczniejsze książki, których lektura wywołuje wstrząsające wrażenia – jak historia bestialskich wyczynów króla Belgów Leopolda I w Kongu (Hochschild, 1998; Szejnert, 2011).
Czy wszyscy wiemy, że w XX wieku wprowadzone zostały pojęcia „zbrodnia przeciwko ludzkości” i „ludobójstwo” (Sands, 2016/2018)? Czy pojmujemy ich sens? Czy wyznaczają go liczby pomordowanych? A co się działo i co się stało z tymi, którzy przeżyli rewolucje, wojny, przymusowe kolektywizacje, wędrówki narodów? Jaka jest waga tych kwestii dziś, pod rządami polskich populistów?
Jak pisze noblistka Swietłana Aleksijewicz (2009/2014, s. 7–8): „Komunizm miał szalony plan – zmienić starego człowieka, starotestamentowego Adama. I to się udało […]. Może ta jedna jedyna rzecz mu się udała. Przez siedemdziesiąt z górą lat w laboratorium marksizmu-leninizmu wyhodowano odrębny gatunek – homo sovieticus. […] Mieszkamy teraz w różnych państwach, mówimy różnymi językami, ale nie sposób nas z nikim pomylić. […] Mamy własny słownik, własne wyobrażenia o tym, co dobre i złe, o bohaterach i męczennikach. W opowieściach, które zapisuję, nieustannie atakują mnie słowa: «strzelać», «rozstrzelać», «wyeliminować», albo takie radzieckie warianty zniknięcia, jak «aresztowanie», «dziesięć lat bez prawa do korespondencji», «emigracja»”.
„Niech emigrują” – powiedziała jedna z demokratycznie wybranych reprezentantek narodu w Sejmie RP o upominających się o lepsze warunki pracy pielęgniarkach. Oto sposób „rozwiązywania” problemów społecznych typowy dla homo sovieticus: nie tolerować sprzeciwu, nie negocjować, nie tłumaczyć się, lecz żądać i nie ustępować. Jesienią 2020 roku można było obserwować przejawy policyjnej przemocy zaczerpnięte z puli sposobów tłumienia buntów w PRL. Narastający despotyzm rządzących skłonił ich do czerpania z metod sprawowania władzy w czasach, gdy dzisiejsi politycy dorastali – mimo że wtedy mogli nie być nimi zachwyceni, w stosunku do własnych oponentów dawne metody wydały im się adekwatne. Homo sovieticus może tkwić w mentalności długo, czaić się i wyznaczać relacje między władzą a obywatelami.
W Dzienniku współczesnym pisze Józef Hen (2020): „Gdyby ktoś w latach trzydziestych (ubiegłego wieku) wieszczył przy stoliku kawiarnianym, w Niemczech czy w Polsce, że będzie organizowane wymordowanie całego narodu. Że będzie się zapędzać dzieci do komór gazowych. A zwłoki spopielać w krematoriach. Pola zasłane trupami, u których żywi będą szukać złotych zębów”. Nie do pomyślenia. A jednak wszystko to – niewyobrażalne – zostało „zrealizowane w posłuszeństwie wobec chorego zbrodniarza”.
Nie tylko zwykli, lecz nawet szczególnie oświeceni obywatele nie przewidzieli tego, co nastąpiło. Również dziś nauka wciąż stoi przed wielkim wyzwaniem – przed znalezieniem odpowiedzi na pytanie, jak to było możliwe, że mieszkańcy położonego w centrum Europy kraju masowo opowiedzieli się za nazistowską ideologią i wzięli udział w realizacji bezprecedensowych zbrodniczych projektów. Zaskakuje, że tak wiele ważnych pytań nie zaprząta uwagi badaczy.
Janusz Rudnicki (2014), pisarz, opublikował list Tomasza Manna, napisany w odpowiedzi na prośbę autora Mein Kampf o komentarze. Eugeniusz Cezary Król, historyk, autor krytycznego opracowania polskiej wersji tego „dzieła” (Król, 2020), wybitny znawca procesu indoktrynacji niemieckiego narodowego socjalizmu, po konsultacji z niemieckimi ekspertami nie sądzi, by ten list był autentyczny. Ktoś jednak kiedyś ów tekst przytoczony przez Rudnickiego napisał, wyrażając cudzą czy własną opinię na temat tego, co lęgło się w głowie wodza i na jakie skutki mógł on liczyć.
Oto fragment tekstu przypisanego Tomaszowi Mannowi (Rudnicki, op. cit., s. 136–138):
„[…] Przekartkowałem, czyniąc to z rosnącym, przyznam, zdumieniem. […] Pański stosunek do Żydów graniczy z patologią, przerażeniem napawa mnie myśl, że miałby on trafić na dobrą glebę. Upiorny scenariusz, jak ze złego snu, na szczęście granic tego snu nigdy on nie przekroczy. […] Nie docenia Pan wpływu literatury, kultury i niemieckiego ducha. Niemcy to tradycja, to wielka przeszłość i, jestem pewien, wielka przyszłość. […] Pan i Panu podobni jej na drodze nie staną. Myśli Pan, że Niemcy są narodem tak ograniczonym i niewykształconym, że dadzą się porwać Pańskim politycznie niedorzecznym i literacko grafomańskim tyradom? Że pójdą za Panem? Że rezygnując dobrowolnie z demokracji zdecydują się na państwo totalitarne? Pod wodzą jednostki? […] W Panu pali się wodzowski obłęd i całe szczęście, powtarzam całe szczęście, że nie zajmie się od niego nic i skończy się on, dotli na Panu i paru Panu podobnym […]”.
Czy wykształcenie, kultura, oczytanie rzeczywiście tak przekształcają umysł, że oddalają człowieka od zła, bo możliwe staje się pokonanie własnych ograniczeń i odróżnienie niedorzeczności od racjonalności, a co za tym idzie – odrzucenie zła i opowiedzenie się za dobrem? To wysoce prawdopodobne, że dość liczni obywatele Niemiec, centralnego państwa Europy, o świetnych tradycjach intelektualnych, myśleli w ten właśnie sposób. I nie byli w stanie ani sobie wyobrazić, ani przewidzieć tego, do czego doszło zaledwie kilkanaście lat później od wydania złowieszczego Mein Kampf.
Użycie słowa „apogeum” nie oznacza, że dysponujemy jakąś mądrością, która pozwoliłaby na zważenie i porównanie skrajnych cierpień rzesz ludzi, zadanych im przez innych ludzi i nazywanych ludobójstwem. Kiedy myślimy o ofiarach – poniesionych przez Ormian, Żydów, Tutsi – ich cierpienia nie są stopniowalne, bo na końcu każdej z dróg niedoli czyha wymordowanie narodu. Słowo „apogeum” chcemy tu odnieść do źródła zła. I argumentować, że autorami zła najwyższego poziomu byli nazistowscy Niemcy.
We wspomnianej wcześniej książce Steven Pinker wyraził opinię, że Holokaust nie jest niczym nowym w dziejach świata. Nie sposób zaprzeczyć, że podobieństwa do innych przejawów ludobójstwa można by długo mnożyć: masowa skala, nacjonalistyczne podłoże zbrodni, deptanie ludzkiej godności, bezmiar cierpień, morderstwa, grabieże. Mimo tych podobieństw wypowiedź profesora psychologii zaskakuje. Pod wieloma względami bowiem Holokaust nie wydaje się porównywalny z innymi przejawami antysemityzmu i ludobójczymi działaniami.
Świadkowie antysemickich czynów mówią o niezliczonych prześladowaniach, o atakach powodowanych nienawiścią i zachłannością, dokonywanych pod presją tłumu, propagandy, własnych uprzedzeń czy oszalałych prowodyrów (Grupińska, 2013; Engelking i Grabowski, 2018; Frister, 2020; Kornblum, 2020). Antysemicka nienawiść doprowadzała do antyżydowskich pogromów. Wiele z nich wydarzyło się w Polsce (Gross, 2000; Bien, 2019), z udziałem ludu i inteligencji (Chmielewska, 2018). Ich anatomię można poznać dzięki precyzyjnie udokumentowanym opisom niepohamowanych zbrodni w czasie pogromu we Lwowie 22–23 listopada 1918 roku (Gauden, 2019).
A jednak nawet daleko idące podobieństwa myśli, emocji i czynów różnych sprawców zbrodni oraz summa summarum większe czy mniejsze liczby ofiar nie oznaczają, że mamy do czynienia z tą samą kategorią ludobójstwa. Mylne wydaje się nawet wrażenie szczególnego podobieństwa do innych masowych „rozwiązań”, dokonywanych w sowieckich łagrach (Sołżenicyn, 1973/2010; Better, 2017). Likwidowanie ludzi w Gułagu odbywało się wypróbowanymi przez lata metodami. A Holokaust został zaprogramowany i zrealizowany sposobami bez precedensu. Zastępy ludzi wzięły udział w wymyśleniu specyficznych metod oraz w ich systematycznym i skrupulatnym zastosowaniu wobec milionów ofiar – pod wpływem obłąkańczej idei całkowitego unicestwienia Żydów.
Rozwój morderczych technologii w ciągu dziejów przynosił stopniowe ulepszanie metod zabijania. Ale w wieku XX dokonał się szczególny postęp: przesunięcie od narzędzi tortur i napaści wymagających rękoczynów do metod, które nie wymagały brudzenia sobie rąk i narażania własnego życia. Gułag to szczyt piramidy agresywności. Obozy zagłady to wynik głowienia się nad narzędziami zbrodni totalnej i doskonałej.
Jak uchwycić przyczyny i etapy myśli i działań, które doprowadziły do Zagłady? Pytania te są często pomijane, nieuwzględniane w programach edukacji. I chociaż wielu myślicieli reprezentujących różne dyscypliny nauki poświęciło tym kwestiom wiele uwagi, wnikliwości, analiz i debat (Janion, 2000; Bauman, 2009), wciąż niezbędna jest pogłębiona debata w obrębie psychologii.
Jej dorobek wydaje się nader skromny. Częste skojarzenie dotyczy upatrywania przyczyn Zagłady w uległości wykonawców wobec autorytetów – na podobieństwo zachowań zwykłych ludzi uczestniczących w eksperymentach Milgrama. Uległość nie jest jednak tak wielkim i tajemniczym wyzwaniem, jak pobudki i projekt Zagłady, którym trzeba było zarazić innych. Narodził się on w umysłach konkretnych ludzi i sprawą najwyższej wagi jest analiza tego, jakie procesy zaszły w tych umysłach.
Powszechnie wiadomo, że wdrożenie tego projektu wymagało udziału licznych uczestników: od naukowców po krematoryjnych palaczy. Było to bowiem przedsięwzięcie wyjątkowo złożone – koncepcyjnie i wykonawczo. Ale jak opisać predyspozycje psychiczne i kompetencje ludzi angażowanych na każdym etapie realizacji?
Roy Baumeister (2002/2020) wymienia cztery korzenie zła i konfrontuje je z Holokaustem. Chodzi o (1) idealizm, (2) zagrożony egotyzm, (3) cele instrumentalne i (4) sadyzm. Zdaniem Baumeistera dwa pierwsze czynniki miały znaczenie pierwszoplanowe (a dwa pozostałe nie wyróżniały programu Zagłady od innych programów napaści i zabijania). Powstaje pytanie: czy te czynniki stanowią jakiś syndrom decydujący o specyfice Holokaustu?
Nie ulega wątpliwości, że niemiecki nazizm podbudowany został uporczywym upowszechnieniem własnych teorii. Propaganda okazała się skuteczna, ponieważ była ściśle powiązana nie tylko z zachwianym egotyzmem (w wyniku drastycznego upadku pozycji Niemiec po I wojnie światowej), lecz także z narcyzmem podszytym poczuciem klęski i poniżenia. Te dwa ogniwa nie dotyczą jednak środków, jakimi podbudowuje się własne ego.
Ważne stało się myślenie o odbudowaniu potęgi narodu. Chodziło o to, by „nasz naród” brzmiało szczególnie dumnie i odnosiło się do wspólnoty jednorodnej biologicznie. Cel ten został powiązany (w głowie pewnego Führera) z ideą najwyższej wagi – z koniecznością zbudowania Wielkogermańskiej Rzeszy.
Nad kogo się wywyższyć? Po wywołaniu wojny aspiracje dotyczyły połowy świata. Ale już kilkanaście lat wcześniej pobudzano frustrację skierowaną przeciwko Żydom. Pobudką było znienawidzone hasło rewolucji francuskiej: równouprawnienie Żydów. Ich dokonania, udział w rewolucji przemysłowej i kształtowaniu bankowości były dla elit niemieckich trudne do zniesienia. Führer mógł zatem liczyć na rezonans.
Motywacja do wywyższenia własnego narodu ponad inne (Deutschlandüber Alles) zaowocowała więc (1) opętańczą „diagnozą”: wskazaniem źródeł zła (narodu żydowskiego), (2) projektem „ostatecznego rozwiązania” (zagładą całego narodu) oraz (3) kolosalną pracą koncepcyjną nad technologią realizacji projektu. To ostatnie wymagało udziału naukowców.
Gdy chodzi o niezrównaną pozycję własnego narodu (über Alles), musiały ucierpieć zarówno inne narody, jak i mniejszości we własnym kraju. Niemieccy naziści uznali, że własną potęgę trzeba osiągnąć na drodze wojny, a Żydów – jako głównego wroga – całkowicie unicestwić. Ukształtowany został specyficznie niemiecki „kulturowy wzór poznawczy Żydów” (Janion, op. cit.): ich ostro zarysowany wizerunek, powtarzany bezustannie, tak by zagnieździł się w umysłach szerokich rzesz obywateli.
Aby zrealizować ideę, trzeba było energicznie i umiejętnie poszukiwać zwolenników, a także zarażać nią ludzi dotychczas obojętnych. Perspektywa wielkości własnego narodu była pociągająca. Jej przekaz okazał się mieć wielką siłę przyciągania. W ślad za ideową indoktrynacją pojawiły się niezwykłe – doprawdy unikatowe – problemy operacyjne. Jak zlikwidować naród żyjący w rozproszeniu? Jak wymordować miliony ludzi? Skąd wziąć rzesze sadystów, amunicji i kopaczy dołów do pozbycia się milionów ciał?
A jednak udało się zbudować program działania. Wymagał on wyjątkowych, prototypowych rozwiązań technologicznych, by w końcu mógł powstać scenariusz Zagłady. Należało Żydów: (1) poszukiwać, nagradzać donosicieli, karać śmiercią za ukrywanie, wyłapywać; (2) zamykać w gettach, a pozbawionych godności i bezbronnych głodzić, wyzyskiwać, osłabiać; (3) wywozić do obozów koncentracyjnych; (4) użyć wobec nich trującego gazu o szybkim działaniu; (5) spalać ciała w piecach lub grzebać w masowych grobach.
Skutków tego programu nie da się opisać liczbami zamordowanych. Ten program naznaczył życie wielu ofiar, które przetrwały, i wypełnił dręczącą treścią naszą ludzką samoświadomość (Grynberg, 2015, 2018; Frister, 2020). Bez względu na stopień udręki trzeba podjąć trud jego psychologicznego rozpracowania.
Co odróżnia scenariusz Zagłady od niezliczonych planów napaści i zbrodni wojennych, jakie wydarzyły się w dziejach świata? Oto próbka uchwycenia specyfiki czegoś, co przekracza możliwości objęcia rozumem. Bo z niepohamowanych żądz i bezbrzeżnej wrogości wyniknęły niespotykane pomysły. I czyjś rozum potrafił wygenerować cele i przysłużył się opracowaniu programu Zagłady.
Cel nadrzędny
NIE: grabież terytoriów (choć Niemcy nie gardzili żadnym łupem), LECZ: zabijanie dla zabicia.
Motyw zabijania
NIE: zwalczenie przeciwnika,
LECZ: zabijanie ludzi niemających zamiaru atakować.
Zasięg zabójstw
NIE: usunięcie określonych przeciwników,
LECZ: wymordowanie całego narodu.
Wykonawcy „ostatecznego rozwiązania”
NIE: zwykli oprawcy, żądni mordów i łupów,
LECZ: funkcjonariusze wyposażeni w techniki obywające się bez rękoczynów.
Metody realizacji
NIE: walki frontowe,
LECZ: operacje mordowania dla oprawców bezkrwawe – załadunek ludzi do wagonów, dowóz na miejsce egzekucji, przekazanie innym, doprowadzenie do komór gazowych.
To próbka rejestru elementów bezprecedensowego scenariusza zbrodni ludobójstwa. Za każdym z nich kryje się pomysł, który powstał w umyśle określonego człowieka. A do tego, by ów pomysł mógł się zrodzić, konieczne były określone predyspozycje psychiczne.
Czy nazwa Treblinka pobudza nasze wyobrażenia tego, co działo się w tej wiosce i co stało się z setkami tysięcy (750 000) osób dowożonych tam każdego dnia po to, by doprowadzić je wprost do komór gazowych? Czy można sobie wyobrazić ludzi zmuszanych do tego, by wykonywać ten proceder? Było ich wielu. A niespalone ciała przeszukiwano – dla rabunku.
Niewykluczone, że gdyby poprosić respondentów w polskiej próbie reprezentatywnej o spontaniczne wyliczenie najbardziej tragicznych wydarzeń w dziejach Polski, tylko niewielki procent wymieniłby wśród okropności II wojny światowej to, co stało się w Treblince w latach 1942–1943 z osobami narodowości żydowskiej, głównie naszymi rodakami.
Kłopoty z wrażliwością? Ale czyż można być wrażliwym na całe zło świata? Gdyby na wszelkie przejawy zła reagować emocjonalnie, życie zamieniłoby się w koszmar. Przecież wiele osób o wrażliwych sercach skarży się i marzy o pozbyciu się tej empatycznej „przypadłości”, by nie cierpieć.
Wrażliwość to jeden z najwspanialszych darów natury. A radzić sobie z nadmiarem bodźców możemy za pomocą innych zdolności. Należy do nich wybór własnej hierarchii wartości, możliwość sterowania swoją uwagą i angażowania się w wybrane sprawy – te, które uznamy za szczególnie ważne.
Czy Treblinka, choć godna specjalnej uwagi, stanowi zbyt duże wyzwanie? Bo nie sposób wyobrazić sobie tego, co się tam wydarzyło? A jednak trzeba, ponieważ to szczególna prawda o nas, ludziach. Bez tej prawdy nasza wiedza o ludzkiej naturze jest ułomna.
„Auschwitz nie spadł z nieba” – jak to podkreślił Marian Turski (2020) w czasie obchodów 75. rocznicy zatrzymania okrutnej machiny. Do budowania fabryk śmierci oraz do ich uruchomienia prowadziły stopniowo kolejne kroki. Ani ich kierunek, ani poszczególne etapy i cele nie zostały dostrzeżone z dostateczną czujnością i wrażliwością „zwykłych ludzi”.
Anna Szuster
Co uznajemy za dobro? Jakie są jego przyczółki? Czy potencjał dobra równoważy ogrom zła, jakie dotknęło naszych bliźnich? Odpowiedzi, jakiekolwiek by były, zapewne okażą się dyskusyjne. Mimo to zachęcamy do rozważenia tezy, że potencjał dobra w każdym człowieku jest nieograniczony.
Warto poddać namysłowi pewną nieoczywistą okoliczność. Otóż dobro i zło nie są po prostu krańcami jednego kontinuum. Mają bowiem odmienne źródła i są regulowane przez różne mechanizmy psychologiczne. A to oznacza, że to, co leży u podstaw dobra i zła, może współistnieć w tym samym człowieku.
Brak zła czy powstrzymanie się od krzywdzenia innych nie oznacza dobra. Często bywa przejawem stanu obojętności, której daleko do tego, co określamy jako dobro. Co więcej, stan obojętności bywa też rodzajem biernego zła. Lapidarnie i wyraziście taki stan obojętności oddaje słynny tekst luterańskiego pastora Martina Niemöllera: „Kiedy naziści przyszli po komunistów, milczałem, nie byłem komunistą…”
Zdefiniowanie dobra nie jest łatwe. W różnych epokach i kulturach bywa ono rozmaicie nazywane, a ludzie identyfikują z nim skrajnie odmienne zjawiska czy zachowania. To, co niegdyś było uznawane za dobro, może zyskać status zła. Wyrazistym przykładem jest następująca lista rzeczy neutralnych, oburzających, bądź też godnych pochwały zależnie od czasu i kultury: masturbacja, homoseksualizm, abstynencja seksualna, poligamia, aborcja, kary cielesne, islam, chrześcijaństwo, judaizm, demokracja, palenie flag, minispódniczki, długie włosy, brak włosów, spożycie alkoholu, jedzenie mięsa, szczepienia, ateizm, rozwód, powtórne małżeństwo, praca zawodowa kobiet, edukacja kobiet. Niewolnictwo w tym samym czasie dla jednych było niepodważalnym, jedynie słusznym porządkiem społecznym, dla innych zaś – odrażającym złem i upodleniem ludzkości. Imponujący rejestr tego, co się uznaje za dobre albo złe.
W ostatnich latach pojmowanie dobra wyznaczane jest w coraz większym stopniu przez stosunek do zwierząt, przyrody i szeroko rozumianego środowiska. Postawa Leonarda da Vinci wobec zwierząt w dobie renesansu jawi się zatem jako wyjątkowa. Sprzeciwiał się on złemu traktowaniu zwierząt, nie tylko odmawiał uczestnictwa w polowaniach, lecz także zdecydowanie je potępiał. Anegdota głosi, że kupował na targu ptaki, a następnie wypuszczał je z klatek, zwracając im wolność. Ta wrażliwość na los zwierząt uczyniła go wegetarianinem. Jedzenie mięsa budziło w nim wstręt, jak pisał: „Tworzywem naszego życia jest śmierć innych” (Ross, 2017, s. 87). A jednak na listach jego zakupów znajduje się mięso – przeznaczone dla uczniów. Jakiż przykład otwartości i tolerancji: Leonardo, który sam nie jadał mięsa, nie zmuszał innych do tych samych praktyk.
„Aktywność wychodząca poza zakres interesów poszczególnej jednostki jest jednym z najbardziej powszechnych zjawisk występujących w życiu ludzi” – konstatuje Janusz Reykowski w książce poświęconej problematyce prospołeczności (1986, s. 23). W istocie, jeśli przyjrzymy się naszej codzienności, to zauważymy, że zachowania zorientowane na innych nieustannie towarzyszą ludzkiej aktywności.
Część ma postać spektakularnych czynów czy długofalowych działań, jak akty ratowania czyjegoś życia, systematyczne zaangażowanie Lekarzy bez Granic na rzecz cywilnych ofiar konfliktów zbrojnych, działalność Matki Teresy z Kalkuty na rzecz chorych dotkniętych trądem. Inne są mniej spektakularne, jak anonimowe darowizny, poświęcanie czasu i energii codziennym czynnościom na rzecz rodziny czy drobne gesty, takie jak ustąpienie miejsca w autobusie starszej osobie. Mimo że koszt, jaki ponosi osoba angażująca się w takie zachowania, jest wyraźnie zróżnicowany, wszystkie charakteryzują się tym, że ich celem jest dobro innej osoby.
W odpowiedzi na hasło „bezkresne dobro” przychodzi na myśl zupełnie powszednia postać prostych czynności prospołecznych. W natłoku codziennych zajęć umykają nam niemal niedostrzegalne odruchy przychylności, jak uśmiech, podanie ręki, obdarzenie uwagą czy okazanie zainteresowania. A jednak nieświadomie je rejestrujemy, to zaś w sposób nieoceniony wspiera nasze samopoczucie, nadaje sens wykonywanym przez nas często banalnym czynnościom.
Dobro ma swoje bardzo proste i codzienne wyznaczniki. Oto pozawolicjonalny mechanizm automatycznego naśladowania ekspresji mimicznych partnera, jego gestykulacji czy sposobu poruszania się nie tylko zwiększa płynność interakcji, lecz także nasila bliskość i poczucie sympatii. Dzięki temu lepiej odczuwamy dyskomfort drugiej osoby. A to rodzi swoisty impuls do naprawy pewnej cząstki świata. Dzięki takim mechanizmom „wiara w świat sprawiedliwy” (Lerner, 1980) jest powszechnie podzielana mimo wielu indywidualnych doświadczeń jego niesprawiedliwości. Już od wczesnego dzieciństwa jesteśmy niezmiernie wrażliwi na naruszanie sprawiedliwości pojmowanej jako równość (Bloom, 2015). Dobro rozumiane jako życie w zgodzie z normami społecznymi pozwala planować, przewidywać, sprawować kontrolę nad własnym postępowaniem, a przekonanie o sprawiedliwości świata ma funkcjonalny, adaptacyjny charakter. Często bywa źródłem działania mającego na celu restytucję sprawiedliwości, której zakłócenie destabilizuje swoistą równowagę. To dążenie, które przywraca poczucie sprawiedliwości, przyjmuje więc postać pomocy czy ujmowania się za innymi, skrzywdzonymi przez los. Dobro obecne w tych najprostszych postaciach podnosi nastój, nawet gdy jest czynione nieświadomie, mimochodem. Można powiedzieć, że tak właśnie zaprogramowała nas natura: coś tajemniczego popycha ludzi ku sobie (a nie przeciw sobie), w stronę dobra. Dobro jest po prostu adaptacyjne, bez niego współdziałanie nie byłoby możliwe, a to jeden z pragmatycznych powodów mimowolnego skłaniania się ku niemu.
Aktywność ukierunkowana na dobro jest zróżnicowana pod wieloma względami. Warto wyróżnić dwa – zasadniczo odmienne – oblicza dobra. To pierwsze, postać bardziej pierwotna, polega na przywracaniu status quo: na naprawianiu czegoś, usuwaniu zła, przywracaniu zakłóconej równowagi, utraconej normalności, porządku. Dzieje się tak zarówno na poziomie indywidualnym, jak i na poziomie całych zbiorowości. Jak wówczas, gdy obywatele protestują przeciw łamaniu prawa, żądając przywrócenia praworządności i dotrzymywania umów społecznych, czy wtedy, gdy ekipa alpinistów rusza na pomoc zaginionemu w Himalajach koledze.
Drugi rodzaj czynienia dobra wymaga bardziej złożonych kompetencji. Przejawia się w budowaniu lepszej rzeczywistości – jednostek, grup ludzi, mniejszych czy większych zbiorowości. To aktywność, która wykracza poza status quo, jest ukierunkowana na doskonalenie czegoś, na rozwój i ulepszanie rzeczywistości. Niebanalność i złożoność tej formy wspomagania bierze się z tego, że taką rzeczywistość czy stan idealny trzeba wymyślić, przewidzieć. Do jej kreowania potrzebna jest więc wyobraźnia, a także refleksja, która wymaga uważnej analizy rzeczywistości.