USS "Indianapolis" nie wraca do bazy - Andrzej Makowski - ebook

USS "Indianapolis" nie wraca do bazy ebook

Makowski Andrzej

4,0
12,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

USS Indianapolis (CA-35) – amerykański ciężki krążownik w czasie wojny na Pacyfiku służył m.in. jako okręt flagowy admirała Raymonda Spruance’a, dowódcy Piątej Floty. Zatonął 30 lipca 1945 roku, w drodze powrotnej po dostarczeniu elementów bomby atomowej Little Boy do bazy Tinian, storpedowany przez japoński okręt podwodny I-58. Okręt zatonął w ciągu 12 minut, z liczącej prawie 1200 osób załogi ok. 300 zginęło razem z okrętem. Z pozostałych uratowano zaledwie 316 marynarzy. Przyczyną ich śmierci były m.in. odwodnienie i ataki rekinów. Dryfujący na nielicznych tratwach rozbitkowie, praktycznie pozbawieni żywności i słodkiej wody, dopiero po czterech dniach zostali przypadkowo dostrzeżeni przez samolot patrolowy.

Ten kolejny tomik z reaktywowanego legendarnego cyklu wydawniczego wydawnictwa Bellona przybliża czytelnikowi dramatyczne wydarzenia największych zmagań wojennych w historii; przełomowe, nieznane momenty walk; czujnie strzeżone tajemnice pól bitewnych, dyplomatycznych gabinetów, głównych sztabów i central wywiadu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 101

Oceny
4,0 (2 oceny)
0
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tajny rozkaz

Koman­dor McVay nie potra­fił się domy­ślić, po co admi­rał Pur­nell wzywa go w nie­dzielę rano do swo­jej kwa­tery. Wojna w Euro­pie skoń­czyła się już przed dwoma mie­sią­cami, na Oce­anie Spo­koj­nym Japoń­czycy nie mieli już wiele do powie­dze­nia, a inwa­zji na japoń­skie wyspy nikt nie prze­wi­dy­wał wcze­śniej niż w listo­pa­dzie. Ciężki krą­żow­nik „India­na­po­lis”, któ­rym dowo­dził McVay, był wpraw­dzie okrę­tem fla­go­wym admi­rała Spru­ance, głów­no­do­wo­dzą­cego V Floty, bra­nej oczy­wi­ście pod uwagę w pla­nach inwa­zyj­nych, ale sam Spru­ance sie­dział teraz na wyspie Guam, zajęty opra­co­wa­niem pla­nów osta­tecz­nego pod­boju Japo­nii.

Komu więc potrzebny był teraz, 15 lipca 1945 roku, USS1 „India­na­po­lis”? Komu zawdzię­czać miał McVay to zain­te­re­so­wa­nie krą­żow­ni­kiem przy­cu­mo­wa­nym do nabrzeży bazy Mare Island w pobliżu San Fran­ci­sco? Przed dwoma dniami koman­dor otrzy­mał pole­ce­nie przy­go­to­wa­nia okrętu do drogi. W nie­dzielę McVay zamel­do­wać się miał u admi­rała Pur­nella po dal­sze roz­kazy.

W gabi­ne­cie admi­rała przed­sta­wiono McVay­owi koman­dora Wil­liama Par­sonsa – ofi­cera o szczu­płej, sku­pio­nej twa­rzy, jak gdyby spe­cjal­nie przy­sto­so­wa­nej do tajem­ni­czych dyrek­tyw, które w obec­no­ści mil­czą­cego admi­rała Pur­nella prze­ka­zał dowódcy krą­żow­nika.

– Dopro­wa­dzi pan swój okręt jesz­cze dzi­siej­szej nocy do stoczni Hun­ters Point, gdzie przej­mie pan nie­wielki, ale nie­zwy­kle ważny ładu­nek. Zała­do­wa­nie winno nastą­pić w spo­sób moż­li­wie dys­kretny. O świ­cie wyj­dzie pan z mak­sy­malną szyb­ko­ścią w kie­runku Pearl Har­bour, gdzie pozo­stawi pan na lądzie paru swo­ich pasa­że­rów. Następ­nie, na­dal z mak­sy­malną szyb­ko­ścią, uda się pan na wyspę Tinian, gdzie ocze­ki­wać będą trans­por­to­wa­nego przez pana ładunku… Nie możemy nie­stety powie­dzieć nic wię­cej. Musi panu wystar­czyć, że zada­nie, które pan otrzy­muje, posiada zasad­ni­cze zna­cze­nie dla losów tej wojny.

McVay nie mógł oczy­wi­ście wie­dzieć, że tuż przed jego przy­by­ciem zasta­na­wiano się jesz­cze w tym gabi­ne­cie, czy można dowódcy USS „India­na­po­lis” powie­dzieć coś wię­cej o zawar­to­ści powie­rzo­nego jego pie­czy ładunku. Miał on być prze­cież za ten ładu­nek odpo­wie­dzialny od nocy w stoczni Hun­ters Point aż do przy­by­cia na wyspę Tinian, miał zwią­zać moc­nym ogni­wem łań­cuch przy­go­to­wań do ope­ra­cji, zna­nej dotąd pod tajem­ni­czym kryp­to­ni­mem „Man­hat­tan Pro­ject”. Wpro­wa­dze­nie koman­dora McVaya w bliż­sze szcze­góły tej ope­ra­cji mogło pomóc spra­wie w wypadku jakie­goś nagłego nie­bez­pie­czeń­stwa na peł­nym morzu…

Osta­tecz­nym argu­men­tem prze­ciw poin­for­mo­wa­niu dowódcy „India­na­po­lis” o cha­rak­te­rze ładunku było przy­po­mnie­nie, że nie znają go dotąd nawet ci, dla któ­rych był prze­zna­czony: sie­dem­dzie­się­ciu pię­ciu lot­ni­ków odko­men­de­ro­wa­nych jesie­nią 1944 do bazy Wen­do­ver. Dowódca krą­żow­nika musiał więc też pozo­stać poza wąskim krę­giem wta­jem­ni­czo­nych.

Nie zada­wał on zresztą zbęd­nych pytań, na które i tak nie otrzy­małby odpo­wie­dzi. Koman­dor Char­les B. McVay III był wzo­ro­wym ofi­ce­rem mary­narki, lubia­nym i powa­ża­nym przez pod­ko­mend­nych, sza­no­wa­nym przez prze­ło­żo­nych. Pocho­dził ze zna­nej mary­nar­skiej rodziny, cho­ciaż wła­snej kariery nie zawdzię­czał wcale sła­wie ojca, głów­no­do­wo­dzą­cego floty wschod­nio­azja­tyc­kiej w cza­sie I wojny świa­to­wej. Od szkoły kade­tów aż do odpo­wie­dzialnego sta­no­wi­ska dowódcy okrętu fla­go­wego wła­snymi zasłu­gami wywal­czył sobie pozy­cję w mary­narce wojen­nej Sta­nów Zjed­no­czo­nych.

Słu­chał teraz dalej wyja­śnień koman­dora Par­sonsa.

– Ładu­nek, o któ­rym mowa, eskor­to­wany będzie przez dwóch ofi­ce­rów armii. Służbę war­tow­ni­czą przy ładunku zapewni pan nor­mal­nymi siłami swo­jej załogi. Poza eskortą ofi­cer­ską i war­tow­ni­kami nikt nie może zbli­żać się do ładunku, który powi­nien być ulo­ko­wany jak naj­da­lej od pomiesz­czeń załogi. Naj­le­piej będzie prze­zna­czyć mu miej­sce w jed­nej z kabin ofi­cer­skich, w któ­rej jed­no­cze­śnie zakwa­te­ruje pan obu ofi­ce­rów eskor­tu­ją­cych.

Zaraz po powro­cie na pokład koman­dor McVay wydał roz­kaz wyj­ścia z bazy Mare Island. Zada­nia nawi­ga­cyjne otrzy­mali tylko trzej ofi­ce­ro­wie. Nikt poza nimi nie orien­to­wał się, dokąd pły­nie „India­na­po­lis”. Na okrę­cie znaj­do­wały się już zapie­czę­to­wane koperty z dowódz­twa mary­narki, w któ­rych podano infor­ma­cje wywiadu mor­skiego o ruchach japoń­skich okrę­tów pod­wod­nych w rejo­nie trasy do Pearl Har­bour i na wyspę Tinian, mate­riały służby mete­oro­lo­gicz­nej oraz inne nie­zbędne doku­menty podróży. McVay otwie­rał te koperty w swo­jej kabi­nie, spo­dzie­wa­jąc się jesz­cze jakichś dodat­ko­wych wia­do­mo­ści, które rzu­ci­łyby słaby cho­ciaż pro­mień świa­tła na tajem­nicę ładunku ze stoczni Hun­ters Point. Niczego jed­nak, poza nor­malną doku­men­ta­cją rejsu, nie zna­lazł.

McVay zorien­to­wał się już teraz, że „pasa­że­ro­wie”, któ­rych Depar­ta­ment Per­so­nalny Mary­narki skie­ro­wał na jego okręt z prze­zna­cze­niem do Pearl Har­bour, sta­no­wili wła­ści­wie ele­ment kamu­flażu zor­ga­ni­zo­wa­nego dla zama­sko­wa­nia istot­nego celu podróży. Wszy­scy oni zasko­czeni byli nagłym odko­men­de­ro­wa­niem, trak­to­wali je jako kaprys znu­dzo­nych bez­czyn­no­ścią biu­ro­kra­tów. I wła­ści­wie tylko dwa tysiące pięć­set kami­ze­lek ratun­ko­wych przy­sła­nych nie­spo­dzia­nie dla tysiąca dwu­stu mary­na­rzy „India­na­po­lis”, zale­ga­jąc wszyst­kie pokłady i kory­ta­rze, świad­czyło o nie­bez­pie­czeń­stwie ocze­ku­ją­cej ich misji.

O trze­ciej w nocy krą­żow­nik odbił od wylud­nio­nego nabrzeża stoczni Hun­ters Point. Gdzieś za budyn­kami maga­zy­nów i warsz­ta­tów zary­so­wy­wały się cie­nie ukry­tych poste­run­ków. Punk­tu­al­nie o czwar­tej zaje­chały na nabrzeże dwie woj­skowe cię­ża­rówki. Wyła­do­wano z nich dwie skrzy­nie, które okrę­towe dźwigi pod­nio­sły na pokład. Zaraz po tym zja­wili się obaj eskor­tu­jący ofi­ce­ro­wie. Pierw­szy z nich przed­sta­wił się dowódcy krą­żow­nika jako major arty­le­rii Robert Fur­man, drugi jako kapi­tan-lekarz James Nolan.

Usta­lono wspól­nie, że więk­sza skrzy­nia umiesz­czona zosta­nie na pokła­dzie. Zawar­tość mniej­szej, ważą­cej chyba ze sto kilo­gra­mów, skrzyni – sta­lowy cylin­der wyso­ko­ści zale­d­wie sześć­dzie­się­ciu cen­ty­me­trów – umiesz­czona została w kabi­nie, którą oddano zara­zem do dys­po­zy­cji „gości”. Major Fur­man zamknął natych­miast tę kabinę, nie zwra­ca­jąc uwagi na domy­sły załogi zain­try­go­wa­nej tajem­ni­czym ładun­kiem. Przy­pusz­cze­nia doty­czyły wszel­kich moż­li­wych roz­wią­zań, mówiono o szta­bach złota i o szcze­pach groź­nych bak­te­rii, nikt jed­nak nie był w sta­nie odgad­nąć prawdy.

Zgod­nie z zapo­wie­dzią Par­sonsa, do kabiny koman­dora McVaya zgło­sił się zaraz po tym kapi­tan Nolan i wyja­śnił, że jest on rze­czy­wi­ście leka­rzem woj­sko­wym i zapew­nia, że ładu­nek umiesz­czony na „India­na­po­lis” w żad­nej mie­rze nie zagraża zało­dze okrętu. Osłu­chany z uwa­gami człon­ków załogi McVay był już po tym wyja­śnie­niu nie­mal pewien, że przy­jął na pokład jakieś groźne bak­te­rie.

– Ni­gdy nie przy­pusz­cza­łem – zauwa­żył zgryź­li­wie – że pozwo­limy sobie na pro­wa­dze­nie wojny bak­te­rio­lo­gicz­nej…

Kapi­tan Nolan zbył jed­nak tę uwagę mil­cze­niem. Nauczył się już takiego reago­wa­nia na pyta­nia i uwagi osób nie­wta­jem­ni­czo­nych. Przy „Man­hat­tan Pro­ject” nie pra­co­wał wpraw­dzie tak długo, jak jego towa­rzysz major Fur­man, ale zdą­żył przy­wyk­nąć do suro­wego reżimu tajem­nicy. Obo­wią­zy­wał on nawet w bazie Los Ala­mos, w któ­rej dotąd stale pra­co­wał. A cóż dopiero mówić o utrzy­ma­niu tej tajem­nicy poza bra­mami bazy. Wyje­chał z niej wraz z Fur­manem samo­cho­dami do Santa Fe, a stam­tąd samo­lo­tem prze­le­cieli do San Fran­ci­sco. Kiedy na lot­ni­sku w Santa Fe zaopa­trzono ich w spa­do­chrony, zamo­co­wu­jąc je rów­nież na skrzy­niach, otrzy­mali roz­kaz: „W razie kata­strofy nie inte­re­so­wać się losem załogi samo­lotu! Za wszelką cenę rato­wać tylko ładu­nek!”.

I-58 wychodzi na połów

Koman­dor pod­po­rucz­nik cesar­skiej mary­narki japoń­skiej Mochi­tura Hasi­moto już od roku 1931 – od czasu pro­mo­cji ofi­cer­skiej – słu­żył na okrę­tach pod­wod­nych. Przez krótki okres czasu odby­wał dodat­kową prak­tykę na kutrach tor­pe­do­wych i ści­ga­czach okrę­tów pod­wod­nych, ale te odko­men­de­ro­wa­nia miały tylko pod­nieść wła­ściwe kwa­li­fi­ka­cje Hasi­moto jako przy­szłego dowódcy okrętu pod­wod­nego. W tym celu skie­ro­wano go na spe­cjalny kurs i następ­nie powie­rzono mu, już pod­czas wojny, kolejno trzy pod­wodne jed­nostki wojenne.

Wresz­cie, w końcu maja 1944 roku, Hasi­moto mia­no­wany został dowódcą naj­now­szego japoń­skiego okrętu pod­wod­nego, nowo­cze­snego krą­żow­nika pod­wod­nego typu „I”. Na wia­do­mość o tej nomi­na­cji Hasi­moto prze­rwał nawet urlop, udzie­lony mu w związku z przyj­ściem na świat trze­ciego syna. Nowy okręt sta­no­wił znacz­nie więk­szą atrak­cję. Zresztą przy­znać trzeba, że była to jed­nostka rze­czy­wi­ście nie lada.

I-58 był dużym „krą­żow­ni­kiem pod­wod­nym”, o wypor­no­ści (w zanu­rze­niu) 1470 ton. Pod wodą osią­gał szyb­kość 14 węzłów, czyli pra­wie 26 km/godz. Uzbro­jony był w 1 działo kali­bru 140 mm i 6 wyrzutni tor­pe­do­wych 533 mm. Jego 19 tor­ped uzy­ski­wało szyb­kość 48 węzłów przy zasięgu pię­ciu i pół kilo­me­trów. Przy nie­znacz­nym ogra­ni­cze­niu szyb­ko­ści zasięg ten można było powięk­szyć aż do dzie­wię­ciu kilo­me­trów. Tor­pedy posia­dały ładu­nek wybu­chowy wagi 600 kg i mogły mieć zarówno zapal­nik magne­tyczny, jak i kon­wen­cjo­nalny.

W ciągu lata 1944 roku Hasi­moto uzu­peł­nił jesz­cze wypo­sa­że­nie swego okrętu. Otrzy­mał on naj­now­sze urzą­dze­nie rada­rowe, elek­tro­nową i zwy­kłą apa­ra­turę pod­słu­chową oraz Kaiteny – ośmio­to­nowe tor­pedy śmierci, ste­ro­wane przez ochot­ni­ków, dla któ­rych nie było powrotu z samo­bój­czej akcji. Ofi­cjal­nie I-58 prze­ka­zany został do służby we wrze­śniu tegoż roku i teraz koman­dor Hasi­moto roz­po­czął ćwi­cze­nia z załogą.

Pierw­sze akcje bojowe nie były jed­nak zbyt pomyślne. Dopiero 11 stycz­nia 1945 roku upo­lo­wał Hasi­moto w rejo­nie wyspy Guam zbior­ni­ko­wiec ame­ry­kań­ski, prze­ciw któ­remu wysłał aż cztery Kaiteny2. Mimo to Hasi­moto nie mógł nawet z całą pew­no­ścią stwier­dzić, czy zbior­ni­ko­wiec został zato­piony, i w mel­dunku do admi­ra­li­cji cesar­skiej odno­to­wał go jako „praw­do­po­dob­nie tra­fiony”.

Od 20 stycz­nia aż do początku marca I-58 „odpo­czy­wał” w dokach Kure na sku­tek ogra­ni­czeń paliwa i dopiero 16 lipca 1945 roku otrzy­mał Hasi­moto dawno ocze­ki­wany roz­kaz. Miał ata­ko­wać na Pacy­fiku trasy komu­ni­ka­cyjne nie­przy­ja­ciela i zata­piać wszyst­kie napo­tkane okręty sojusz­ni­ków na zachód od wybrzeży Fili­pin.

Tego samego dnia, w któ­rym koman­dor McVay wypro­wa­dził swój ciężki krą­żow­nik „India­na­po­lis” z basenu stoczni Hun­ters Point, Hasi­moto manew­ro­wał wśród zagród mino­wych posta­wio­nych przez ame­ry­kań­skie lot­nic­two u wybrzeży Japo­nii. Minął następ­nie okryte już rdzą wraki okrę­tów swego cesa­rza i zgod­nie z otrzy­ma­nymi roz­ka­zami skie­ro­wał się na Oki­nawę.

Mijały godziny, mijały dni, a I-58 nie napo­tkał żad­nego okrętu nie­przy­ja­ciel­skiego. Było to tym bar­dziej dziwne, że mel­dunki japoń­skiego wywiadu dono­siły przez dłuż­szy czas o oży­wio­nym ruchu jed­no­stek ame­ry­kań­skich w rejo­nie Oki­nawy, sta­no­wią­cej przy­czó­łek mostowy przy­go­to­wy­wa­nej przez Stany Zjed­no­czone decy­du­ją­cej inwa­zji na japoń­skie wyspy. Hasi­moto skłonny już był zrzu­cić wszystko na karb prze­śla­du­ją­cego go pecha. Ileż by ofia­ro­wał, gdyby tra­fiła do niego wia­do­mość o misji USS „India­na­po­lis”, prze­wo­żą­cego na Tinian tajem­ni­czy ładu­nek, który skró­cić miał prze­wle­kłą wojnę na Pacy­fiku. Tym bar­dziej że prze­cież los nie oszczę­dził mu osta­tecz­nie zetknię­cia z krą­żow­ni­kiem dowo­dzo­nym przez koman­dora McVaya.

„Poród udał się”

Była połowa lipca 1945. Już trzy mie­siące wcze­śniej pękła „oś” Ber­lin–Tokio. Jesz­cze jesie­nią poprzed­niego roku zadano Japoń­czy­kom dotkliwe ciosy na fron­tach Pacy­fiku. 13 paź­dzier­nika 1944 zdo­byta zostaje wyspa Pele­liu w archi­pe­lagu Palau, silna baza na szlaku Guadal­ca­nal–Fili­piny. 20 paź­dzier­nika Szó­sta Armia USA roz­po­czyna inwa­zję Fili­pin desan­tem na wyspę Leyte. Już w pięć dni póź­niej admi­rał Nimitz ogła­sza, że w dru­giej bitwie na Morzu Fili­piń­skim flota japoń­ska została „w spo­sób decy­du­jący poko­nana”. Zato­piono dwa pan­cer­niki, cztery lot­ni­skowce, osiem krą­żow­ni­ków oraz nie stwier­dzoną wów­czas liczbę nisz­czy­cieli. Poważ­nie uszko­dzono jesz­cze jeden pan­cer­nik, pięć krą­żow­ni­ków i sie­dem nisz­czy­cieli. Wresz­cie po zada­niu „cięż­kich strat” zmu­szono do ucieczki 21 jed­no­stek cesar­skich.

W prze­ciągu następ­nych dzie­wię­ciu mie­sięcy pozba­wiono Japoń­czy­ków nie­mal wszyst­kich baz i punk­tów oporu na Pacy­fiku. Poza kil­koma okrę­tami pod­wod­nymi jed­nostki japoń­skie nie wypły­wały już z macie­rzy­stych por­tów na połu­dniowe morza. Ame­ry­ka­nie nie­po­dziel­nie pano­wali na Pacy­fiku.

Wojna w tym rejo­nie prze­cią­gała się jed­nak. Wojna dziwna – ogra­ni­cza­jąca się do wyszu­ki­wa­nia japoń­skich maru­de­rów i par­ty­zan­tów na zdo­by­tych wyspach, do nalo­tów na Japo­nię, do nakre­śla­nia pla­nów jakiejś bar­dzo mgli­stej inwa­zji na japoń­ską metro­po­lię. Admi­ra­ło­wie prze­pro­wa­dzali skom­pli­ko­wane kal­ku­la­cje kon­cen­tra­cji jed­no­stek wojen­nych, gene­ra­ło­wie wyzna­czali zgru­po­wa­nia poszcze­gól­nych rzu­tów, ofi­ce­ro­wie wywiadu prze­ka­zy­wali infor­ma­cje o nad­brzeż­nych for­ty­fi­ka­cjach, a leka­rze… okre­ślali przy­pusz­czalne rodzaje ran i zama­wiali w skład­ni­cach sani­tar­nych odpo­wiedni sprzęt i medy­ka­menty. Trwały papie­rowe spory o dostawy uzbro­je­nia i amu­ni­cji, szrap­nele prze­li­czano na godziny ognia, ludzi – na nie­bosz­czy­ków, okręty, czołgi i działa – na tony złomu.

Ruch mię­dzy poszcze­gól­nymi bazami ame­ry­kań­skimi pano­wał niczym w cza­sie pokoju. Trans­porty prze­kwa­te­ro­wy­wa­nych dywi­zji armii i pie­choty mor­skiej, trans­porty uzu­peł­nień, urlo­po­wi­czów i demo­bi­li­zo­wa­nych, cho­rych i zdro­wych, ofi­ce­rów i żoł­nie­rzy. Woj­ska, zasłu­żone w cięż­kich wal­kach desan­to­wych i inwa­zyj­nych w tro­pi­kal­nych warun­kach połu­dnio­wego Pacy­fiku, zaczy­nały się po pro­stu nudzić. Zaj­mo­wano je ćwi­cze­niami strze­lec­kimi i manew­rami więk­szych zgru­po­wań. Sze­roko, może nawet zbyt gło­śno, kol­por­to­wano wia­do­mo­ści o ocze­ki­wa­nej inwa­zji; z wysił­kiem pod­trzy­my­wano ducha żoł­nie­rzy.

Zresztą także i ofi­ce­ro­wie nie bar­dzo wie­dzieli, na co tra­cony jest ten cenny czas. Dla­czego nie dobija się wroga w jego lego­wi­sku? Dla­czego tak długo trzyma się ich wszyst­kich z dala od rodzin, od domów, od ojczy­zny? Dla­czego pozwala się nie­przy­ja­cio­łom ochło­nąć po zada­nych cio­sach?

Nie­wielu ludzi w samych Sta­nach Zjed­no­czo­nych orien­to­wało się, czemu służy ta zwłoka. Wszy­scy pozo­stali – olbrzy­mia więk­szość nie tylko cywi­lów, ale także i woj­sko­wych – szu­kali naj­bar­dziej fan­ta­stycz­nych wyja­śnień. Nie sprzy­jała taka atmos­fera roz­ła­do­wa­niu napię­cia, nie sprzy­jała nawet peł­nej rado­ści z zakoń­cze­nia wojny w Euro­pie. Ci, któ­rzy przy­wy­kli do logicz­nego myśle­nia, skłonni już byli przy­pusz­czać, że Pen­ta­gon ma tajne wia­do­mo­ści o jakichś szcze­gól­nych środ­kach Japoń­czy­ków, przy­go­to­wy­wa­nych na przy­ję­cie wojsk inwa­zyj­nych… Nie mogli się nawet spo­dzie­wać, że i w Pen­ta­gonie tylko kilku wie­lo­gwiazd­ko­wych gene­ra­łów i kil­ku­na­stu spe­cja­li­stów niż­szych stopni zna istotną przy­czynę tego – nie­malże – zawie­sze­nia broni.

Reszta szta­bow­ców ame­ry­kań­skich wie­działa tylko, że opór Japo­nii pod­trzy­muje garstka sza­leń­ców odda­nych bez reszty cesa­rzowi. Ale piloci-samo­bójcy czy żywe tor­pedy nie mogły wygrać wojny. Nawet kadry wier­nych przy­się­dze ofi­ce­rów nie były w sta­nie zapo­biec klę­sce.

Kiedy po kon­cen­tra­cji sił uzu­peł­nio­nych ludźmi i sprzę­tem po zakoń­cze­niu wojny w Euro­pie, do dzia­łań wojen­nych prze­ciw Japo­nii na kon­ty­nen­cie azja­tyc­kim przy­stą­pił jesz­cze Zwią­zek Radziecki, wyko­nu­jąc swoje zobo­wią­za­nia wobec alian­tów, los impe­rium był już przy­pie­czę­to­wany osta­tecz­nie. Także siły lądowe na oku­po­wa­nych tery­to­riach chiń­skich zmu­szone zostały do decy­du­ją­cego odwrotu.

„Nie­po­ko­nane” cesar­stwo japoń­skie, sprzy­mie­rzone z nie­miecką III Rze­szą, waliło się w gruzy. W Tokio co trzeź­wiejsi poli­tycy roz­wa­żali już sprawę kapi­tu­la­cji. Omi­ja­jąc naj­bar­dziej szo­wi­ni­stycz­nych przed­sta­wi­cieli sfer woj­sko­wych, szu­kali doj­ścia do cesa­rza. Tylko on, „namiest­nik boga na ziemi”, mógł zapro­po­no­wać zawie­sze­nie broni, nie nara­ża­jąc się na posą­dze­nie o zdradę.

Już zresztą pół­tora mie­siąca wcze­śniej, 20 czerwca 1945, zanie­po­ko­jony roz­wo­jem wyda­rzeń cesarz wezwał do sie­bie sze­ściu człon­ków swo­jej Naj­wyż­szej Rady Wojen­nej, pole­ca­jąc przy­go­to­wa­nie planu natych­mia­sto­wego zakoń­cze­nia wojny, nie­za­leż­nie od planu obrony kraju. Butni gene­ra­ło­wie i admi­ra­ło­wie prze­ko­nali go wów­czas, że nie należy jesz­cze myśleć o kapi­tu­la­cji.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. USS – skrót od Uni­ted Sta­tes Ship – okręt wojenny Sta­nów Zjed­no­czo­nych. [wróć]

2. Typ japoń­skich żywych tor­ped prze­zna­czo­nych do ata­ków samo­bój­czych. [wróć]