Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
32 osoby interesują się tą książką
Uwaga! Złość - ebook
Uwaga! Złość
Lektura obowiązkowa, błyskotliwie merytoryczna i niezwykle wyzwalająca. Pokazuje, że nie da się żyć bez złości, a nawet nie warto do tego dążyć. Można ją natomiast zrozumieć.
Złość – wybucha jak wulkan. Jej rezultaty mogą być bolesne, stanowić źródło wstydu i poczucia winy. Jednak strategie unikania i zaprzeczania jej szybko okazują się nieskuteczne, a nawet niszczące.
Ta książka jest dla ciebie, jeśli:
Autorka:
Ewa Tyralik-Kulpa – trenerka umiejętności psychospołecznych rekomendowana przez Polskie Towarzystwo Psychologiczne. Prowadzi warsztaty z empatycznej komunikacji w Szkole Trenerów Komunikacji Opartej na Empatii, na Wydziale Pedagogiki UW i studiach podyplomowych SWPS, a także dla innych organizacji, firm i osób prywatnych. Ukończyła Program Pomocy Psychologicznej w nurcie Gestalt.
Spis treści:
Zamiast wstępu (4)
1. O co chodzi z tą złością (9)
Wszyscy mamy te same poniedziałki (9)
Dlaczego w ogóle się złościmy (12)
Jak działa złość (14)
Instrukcja – jak działa „bomba złości” (15)
Jak reagujemy najczęściej na pojawiającą się złość (16)
Złość to nie tylko złoszczenie się (17)
Stopniowanie złości (23)
Stare wzorce złości (25)
Zdrowe wyrażanie złości (27)
Kodeks złości (28)
2. Złość, mózg i ciało (28)
Mechanizm złoszczenia się (30) Historia rozwoju mózgu i nasza aktualna złość (34)
Stres i rola rodzica (42)
Codzienna praktyka „samodbania” (43)
Codziennik złości (44)
Aktywowanie kory przedczołowej zamiast drażnienia ciała migdałowatego(46)
Gimnastyka płatów czołowych u dziecka (1) (47)
Gimnastyka płatów czołowych u dziecka (2) (47)
Na lewo mózg, na prawo mózg – czyli modalność lewo- i prawopółkulowa (47)
Ćwiczenie – magiczna różdżka złości, czyli stroimy prawą półkulę (51)
Złość „z piwnicy” i złość „z piętra” (51)
Złość jako emocja cielesna (52)
3. Złość w komunikacji (58)
Komunikowanie złości (60)
Złość bez wrzasku i krzyku (64)
Praktyka: minimediacje (66)
Blokady komunikacyjne albo „killery empatii” (68)
„Brudna dwunastka” (72)
Jak unikać komunikacji, nie unikając komunikacji (74)
Język obserwacji a język ocen (76)
Proszenie zamiast żądania (78)
Jak prosić. Model komunikatu w duchu Porozumienia bez Przemocy (80)
Empatia dla siebie (82)
Osoby wysoko wrażliwe (85)
Jak różnie możemy odbierać komunikację (87)
4. Granice a złość (88)
Czym są granice i dlaczego są ważne (89)
Jak mówić, że coś nam nie pasuje. Odmawianie (94)
Jak mówić, że coś nam nie pasuje. Informacja zwrotna (99)
Granice jako sposób na ataki złości (101) Przekonania (103)
Złość „z piętra” a rola granic (106)
5. Złość a rozwój dziecka (110)
Biologia złości (111)
Uczenie się jest ważne – również uczenie się złości (112)
Złość na poszczególnych etapach rozwojowych (114)
Noworodek (114)
Po 3. miesiącu życia (116)
Między 6. a 12. miesiącem życia (118)
Około 1. roku życia (120)
2. rok życia (121)
4. rok życia (126)
Między 5. a 6. rokiem życia (130)
Starsze kilkulatki – wiek wczesnoszkolny (134)
Rywalizacja i złość z przegranej (137)
Złość wieku dorastania (138)
6. Złość: praktyka. Dodatek nieobowiązkowy (142)
Analiza transakcyjna jako narzędzie pracy ze złością (142)
Do czego przydaje się w rodzicielstwie świadomość, że mamy różne stany „ja” (146)
Ciało i emocje (149)
Ciało w ujęciu Alexandra Lowena a praktyka rodzicielska (153)
Focusing (154)
Psychoterapia (155)
Jak wybrać psychoterapię i psychoterapeutę (155)
Popularne nurty psychoterapeutyczne (157)
7. Zakończenie (159)
Bibliografia (165)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 202
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wydawnictwo: Natuli
Wydawca: Michał Dyrda
Redakcja merytoryczna: Natalia Fiedorczuk-Cieślak, Alicja Szwinta-Dyrda
Redakcja językowa: Adrian Kyć
Korekta: Aleksandra Brambor-Rutkowska
Ilustracje: Kamila Loskot
Projekt okładki: Emilia Kucharczuk
Projekt typograficzny i skład: Bogumiła Dziedzic
Zdjęcie na okładce: Magdalena Trebert
E-book: Kagira
©Natuli / natuli.pl
©Ewa Tyralik-Kulpa / ewatyralik.com / szkolatrenerowempatii.pl
Wydanie pierwsze 2020
ISBN 978-83-66057-26-5
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być wykorzystywania ani powielana w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody, z wyjątkiem krótkich cytatów zawartych w krytycznych artykułach i recenzjach.
Wszyscy mamy te same poniedziałki
Dlaczego w ogóle się złościmy
Jak działa złośćJak reagujemy najczęściej na pojawiającą się złośćZłość to nie tylko złoszczenie się
Stopniowanie złości
Stare wzorce złościZdrowe wyrażanie złości
Kodeks złościZłość, mózg i ciałoMechanizm złoszczenia się
Historia rozwoju mózgu i nasza aktualna złość
Stres i rola rodzica
Codzienna praktyka „samodbania”Codziennik złościAktywowanie kory przedczołowej zamiast drażnienia ciała migdałowategoGimnastyka płatów czołowych u dziecka (1)Gimnastyka płatów czołowych u dziecka (2)Na lewo mózg, na prawo mózg – czyli modalność lewo- i prawopółkulowa
Złość „z piwnicy” i złość „z piętra”
Magiczna różdżka złości, czyli stroimy prawą półkulęZłość jako emocja cielesna
Złość w komunikacjiKomunikowanie złości
Złość bez wrzasku i krzyku
Praktyka – minimediacjeBlokady komunikacyjne albo „killery empatii”
To robi różnicęKiedy słuchasz, słuchaj Magia słuchania „Brudna dwunastka”Jak unikać blokad w komunikacji, nie unikając komunikacjiJęzyk obserwacji a język ocen
Proszenie zamiast żądania
Jak prosić – model komunikatu w duchu Porozumienia bez PrzemocyEmpatia dla siebie
Osoby wysoko wrażliwe
Jak różnie możemy odbierać komunikacjęGranice a złośćCzym są granice i dlaczego są ważne
Jak mówić, że coś nam nie pasuje. Odmawianie
Jak rozgonić chmurę myśli zapalnikówJak mówić, że coś nam nie pasuje. Informacja zwrotna
Granice jako sposób na ataki złości
PrzekonaniaZłość „z piętra” a rola granicZłość a rozwój dzieckaBiologia złości
Uczenie się jest ważne – również uczenie się złości
Złość na poszczególnych etapach rozwojowych
NoworodekPo 3. miesiącu życiaMiędzy 6. a 12. miesiącem życiaOkoło 1. roku życia2. rok życia4. rok życiaMiędzy 5. a 6. rokiem życiaStarsze kilkulatki – wiek wczesnoszkolnyRywalizacja i złość z przegranejZłość wieku dorastaniaZłość – praktyka. Dodatek nieobowiązkowyAnaliza transakcyjna jako narzędzie pracy ze złością
Do czego przydaje się w rodzicielstwie świadomość, że mamy różne stany „ja”Ciało i emocjeMetoda Alexandra Lowena
Krzyczenie „NIE!”„Złaź!”UziemienieCiało w ujęciu Alexandra Lowena a praktyka rodzicielskaKopanie w materacGraniceFocusing
Psychoterapia
Jak wybrać psychoterapię i psychoterapeutęPopularne nurty psychoterapeutyczneZakończenieBibliografia
„Potrząsnęłam nim… Wtedy mąż wziął go ode mnie i powiedział, że chyba oszalałam. A ja już naprawdę nie mogłam, mały darł się od dwóch godzin”.
„Szarpałam nim. Chciałam, żeby przestał bić siostrę”.
„Wrzeszczałam głośniej niż oni, żeby w końcu wynieśli się i dali mi popracować”.
„Powiedziałam jej, że przez ciągłe nocne pobudki, pobudki z jej przyczyny, wyląduję w końcu w szpitalu”.
„Krzyknęłam, że jeśli jeszcze raz zrzuci tę miskę, to będzie zlizywać jedzenie z podłogi”.
„Wyrwałam jej z ręki zabawkę i kazałam natychmiast iść spać”.
„Kłóciliśmy się przy niej tak bardzo, aż zapytała, czy się rozwiedziemy”.
„Uderzyłem go”.
Takich historii słyszałam wiele. A ich autorzy to nie jedyni rodzice, którym zdarzyło się przesadzić, a potem męczyć z powodu koszmarnych wyrzutów sumienia. Zaryzykuję stwierdzenie, że każdy z nas ma na sumieniu jakąś sytuację związaną ze złością, którą wolałby wymazać z rodzinnej historii. Zazwyczaj wspomnieniom tym towarzyszy lęk, że przez nasze nieopanowanie skrzywdziliśmy dziecko, i wstyd – że okazaliśmy się gorszymi rodzicami, niż myśleliśmy.
Kiedy nasze dzieci przychodzą na świat, jedną z rzeczy, które uświadamiamy sobie bardzo szybko, jest nabyta nagle odpowiedzialność za drugiego, zależnego od nas małego człowieka. To pierwsza, zasadnicza zmiana związana z transformacją w rodzica. Już nie odpowiadamy tylko za siebie, swoje zabawki i swoją piaskownicę, ale uzmysławiamy sobie, że od tego, co robimy i mówimy, całkowicie zależy ktoś inny – nasze dziecko. Sama świadomość tego może okazać się wystarczającym powodem frustracji. Chociaż pragniemy narodzin dziecka jak niczego innego na świecie, wiedząc jednocześnie, że zmieni to w naszym życiu dosłownie wszystko, skala tej zmiany większość z nas naprawdę zaskakuje. I mimo że dzięki potomstwu zyskujemy tak wiele, ta metamorfoza nierozerwalnie wiąże się z jakimś rodzajem straty (np. snu, spokoju, wygody, wolności, autonomii, poczucia bezpieczeństwa), przez co musimy się z życiem ułożyć na nowo.
Strata jest definitywnym końcem pewnego etapu. Kiedy mierzymy się z czymś tak nieodwołalnym, początkowo nasze ego próbuje nas ratować, podpowiadając, że „przecież nic się nie zmieniło”. Życie jednak szybko uświadamia nam, że nie do końca tak jest, i łatwo wówczas o gniew. Potrzebujemy czasu. Potrzebujemy również (nieraz przy wsparciu innych osób) uporządkowania rodzących się w nas trudnych emocji, żeby w nowej rzeczywistości poczuć się w końcu na właściwym miejscu. Gdy doświadczamy rewolucyjnej zmiany świata wewnętrznego i zewnętrznego, dowiadujemy się o sobie zupełnie nowych rzeczy. Poznajemy samych siebie od początku. Jednym z nowych, frapujących zagadnień jest odkrycie, że istnieje w nas złość. I to wcale niemało złości!
Szykując się do roli rodziców, z pozoru uświadamiamy sobie, że wszystko się diametralnie zmieni; że jakiś etap – przynajmniej częściowo albo na jakiś czas – dobiegnie końca, a w naszym życiu pojawi się ktoś całkowicie od nas uzależniony, kto będzie potrzebował czasu, miłości, cierpliwości, opieki i pieniędzy. Jednocześnie fantazje związane z rodzicielstwem podsuwają nam sielankowe obrazy rodem z reklam oraz seriali. Słodkie niemowlęta gruchają do nas z uśmiechem, przedszkolaki samodzielnie i pomysłowo bawią się w ogródku albo gustownie urządzonym pokoju (i chcą od nas tylko czekolady lub serka), przewijanie jest okazją do frajdy, a na gorączkę wystarczy podać odpowiedni lek, a wszystkie kłopoty znikną. Na Instagramie albo Facebooku dzieci naszych znajomych są grzeczne i radosne, żadna pyzata buzia nie krzywi się od płaczu, nie słychać świdrującego krzyku. A sami znajomi – świeżo upieczeni rodzice – wyglądają na zrelaksowanych oraz śledzących trendy mody i nurty nowoczesnej pedagogiki. Z taką lekkością łączą życie rodzinne z zawodowym! Wnętrza ich domów są czyste i schludne, samochody błyszczą na zewnątrz, a przyjemnie pachną w środku. Zdarza się też, że ktoś – zwykle są to nasi rodzice, ciocie, osoby ze starszego pokolenia – zaserwuje nam zdanie w stylu: „Biedaku, twoje życie się skończy, żegnaj, imprezo, witaj w świecie dorosłych!”. Ale, ale! Przecież oni nie mają racji! Owszem, bywa, że zobaczymy na spacerze skrzywioną nad wózkiem, wycieńczoną matkę niemowlaka albo ojca wrzeszczącego na kilkuletniego brzdąca w kolejce po lody. Tak, „tamci” rodzice są może źli bądź umęczeni, ale szybko sobie przecież wytłumaczymy, że to oni sobie nie radzą, że powinni się jakoś ogarnąć! U nas na pewno będzie inaczej. Mamy większą wiedzę i niemal nieograniczony dostęp do eksperckich porad na temat każdego stylu rodzicielstwa. Do tej pory radziliśmy sobie zresztą ze wszystkim koncertowo: w pracy, w zdobywaniu górskich szczytów na wakacjach, w prowadzeniu auta oraz zajmowaniu się psem. Poza tym na dziecko czeka już świetnie wyposażona, najwyższej jakości wyprawka. Nam się złość, bezradność i umęczenie zwyczajnie nie przytrafią.
Pokłady złości, które ujawniają się wraz z postępowaniem naszego rodzicielstwa, naprawdę potrafią zaskoczyć i wpędzić w poczucie winy. W dotychczasowym życiu większość spraw udawało nam się załatwiać z twarzą. Przecież nie krzyczy się na współpracowników ani tym bardziej na szefa! We dwoje też jakoś w końcu się dogadywaliśmy, skoro dotrwaliśmy do tego momentu. A panowanie nad emocjami jest oznaką profesjonalizmu i dojrzałości, prawda? Zwłaszcza gdy jesteśmy kobietami. Tak, bo to my, kobiety, byłyśmy i jesteśmy umiejętnie ćwiczone w ukrywaniu niezadowolenia. Niezadowolona, zirytowana, a także rozzłoszczona kobieta to jędza, hetera, udręka, niezrównoważona baba, wariatka… A my przecież nie jesteśmy wariatkami. Ależ skąd.
Następstwem wieloletniego tłumienia własnego kobiecego sprzeciwu jest umiejętność przewidywania i porządkowania wszystkich szczegółów rzeczywistości na takim poziomie, żeby powodów do złości po prostu nie było. I do czasu rodzicielstwa całkiem dobrze nam to szło. Perfekcjonizm dawał nam poczucie kontroli i spokoju – miał on wprawdzie swoją cenę, ale odcięte od emocji nie do końca ją zauważałyśmy.
Gdy zostajemy rodzicami, zaskakuje nas fakt, że wraz z rodzicielstwem nagle wkroczyła do naszych domów złość. Że czasem już w trakcie ciąży nie starcza nam ani sił, ani cierpliwości. Że mamy po kokardę, że częściej się kłócimy. Że aż tak się różnimy w swoich wizjach. Że wrzeszczymy na dzieci i warczymy na siebie. Że ta seksowna dziewczyna zamieniła się w wiecznie niezadowoloną męczennicę. Że na niego w ogóle nie można liczyć, że niczego nie rozumie. Że dzieci wchodzą nam na głowę i jesteśmy wobec tego bezradni, bo przecież każdą reakcją można im „spaczyć psychikę”. Że nie mamy najmniejszej ochoty nawet na odrobinę szaleństwa, które „przed dziećmi” było na porządku dziennym. Że maluchy tak potrafią wrzeszczeć. Że wszędzie panuje nieustanny bałagan. Że od dwóch lat nie przespaliśmy ani jednej nocy. Że nie możemy nigdzie wyjechać we dwoje. Że w pracy też się zmieniło, bo nie jesteśmy w stanie przesiadywać w biurze tak jak kiedyś. Że dzieci bardzo nam przeszkadzają, gdy chcemy popracować. Że marudzą. Że tak często chorują. Że nas testują. Że wszyscy nam mówią, co musimy albo powinniśmy jako rodzice. Że nie ma seksu albo jest taki na szybko. Że dzieci się złoszczą…
Złość jest elementem rodzicielstwa, z którym przychodzi nam się mierzyć niemal od początku. Wszyscy jedziemy na tym samym wózku, bo wszyscy się złościmy i złościć będziemy. Chcemy jak najlepiej, więc jest nam trudno, kiedy to nie wychodzi. W rezultacie zdarza się nam – mówiąc kolokwialnie – dowalać sobie, obwiniać samych siebie, a czasem zaprzeczać, że w ogóle jest jakiś problem. Rodzicielska złość to temat tabu, zły wilk, którego sami boimy się chyba bardziej niż nasze dzieci.
Marzy mi się, żeby złość stała się normalnym tematem, o którym możemy rozmawiać i którym po ludzku możemy się zająć. Po ludzku, czyli z wykorzystaniem pełnego potencjału wyższych warstw kory nowej mózgu. Oraz po ludzku, czyli z daniem sobie prawa do bycia tylko człowiekiem i popełniania ludzkich błędów, a także naprawiania ich.
Chciałabym, żeby każdy z nas odszukał na kartach tej książki zrozumienie dla swojej rodzicielskiej złości i dał sobie na nią wewnętrzną zgodę. Jednocześnie chcę przekonać czytelników, że da się nauczyć oddzielania złości od zachowań, które są jej efektem. To właśnie te zachowania, nie sama złość, prowadzą do wytężonej pracy nad sobą, aby nie krzywdzić dzieci i samych siebie.
Jestem pewna, że kiedy pojawia się złość, powinniśmy ją uznać – zalegalizować, przyjąć i dać sobie do niej prawo. My, rodzice, nie mamy lekko, a złość jest nam w tym wszystkim bardzo potrzebna. Jest posłańcem jakiejś ważnej dla nas wartości, za którą tęsknimy i która wydaje się w danym momencie tak bardzo niedostępna, że aby w ogóle móc zwrócić się w jej stronę, zachowujemy się inaczej, niżbyśmy chcieli, zapominając o innych ważnych dla nas wartościach, takich jak cierpliwość, wsparcie czy szacunek.
Jeżeli krzyczymy, grozimy, ośmieszamy, szarpiemy i bijemy, to wartość, dla której zdarza się nam to robić, z pewnością jest dla nas bardzo istotna. Skoro pojawia się tak ogromna frustracja, że aż musimy potrząsnąć kimś innym (w tym przypadku naszym dzieckiem), i przez moment nie ma dla nas znaczenia, że wyrządzamy mu krzywdę, pod spodem musi się kryć COŚ WAŻNEGO…
Z setek przeprowadzonych rozmów nauczyłam się jednego: w większości przypadków chodzi o to, że jako rodzice (a szerzej mówiąc: jako ludzie w ogóle) desperacko chcemy być zobaczeni, usłyszani, zrozumiani, wzięci pod uwagę. Potrzebujemy też bycia skutecznymi – sprawdzenia się, zdania rodzicielskiego egzaminu, czyli wychowania człowieka zdrowego, sprawnego, radzącego sobie z wyzwaniami tego świata. I jeszcze przy tym wszystkim dobrze by było utrzymać dom oraz ważne dla nas relacje.
Tutaj pojawia się pytanie: czy akceptacja i „zagospodarowanie” własnej złości to coś prostszego niż walka z dzieckiem? Ta książka pokaże czytelnikowi, że tak się da. Że da się żyć ze złością.
Złość budzi nie najlepsze skojarzenia, zwłaszcza kiedy przypomnimy sobie nasz ostatni rodzicielski wybuch. Z pewnością wolimy o nim nie myśleć. Jak to się dzieje, że potrafimy tak gwałtownie wybuchnąć, a potem równie mocno odczuwać wyrzuty sumienia? Jeśli nie przyjrzymy się uważnie dzikiemu zwierzęciu wewnątrz nas, nie będziemy w stanie go oswoić, zrozumieć oraz… docenić.
To był poniedziałek rano. Sam ten fakt nie nastrajał mnie do świata zbyt przyjaźnie już na samym początku dnia. Wstałam o 6.30, żeby ogarnąć się i przygotować śniadanie, zanim ruszę do pokoju córki, by obudzić ją do przedszkola. O 7.00 zadzwonił budzik przy jej łóżku. Stojąc w drzwiach, obserwowałam, jak córka mruczy coś przez sen i przykrywa głowę kołdrą. Gdyby to był weekend, kilka minut przed 7.00 stałaby już z maskotką w ręku przy naszym łóżku. Gdyby to był weekend, nie potrzebowałaby budzika, aby wyskoczyć z pościeli niczym sprężynka i oświadczyć dobitnie: „Nie będę już spać!”. Niestety, poniedziałek rządzi się innymi prawami.
Pstryknięciem włącznika rozjaśniłam jesienny półmrok pokoju.
– Czas wstawać, kochanie!
– Nie.
– Jest siódma. Czas wstawać! – powiedziałam stanowczo, ale czule. – Jeśli teraz nie wstaniesz, spóźnimy się do przedszkola.
Niezadowolone mamrotanie spod kołdry, wreszcie urażony pisk:
– PRZYTULASKA!
– No dobra. – Przysiadłam na jej łóżeczku. – Chwilkę się poprzytulamy, ale za pięć minut…
– No DOOBRA… – fuknęła córka. Deklarację potraktowałam poważnie i machinalnie ustawiłam budzikową drzemkę. Pięć minut, tylko pięć minut… Sama nie bez przyjemności wtuliłam się w zaspane ciałko.
Nietrudno się domyślić, że dzwonienie zabrzmiało ze zdwojoną siłą o 7.05.
– Wstajemy!
Cisza, wreszcie głośne:
– NIE!!!
– Ale przecież nie tak byłyśmy umówione… – zaprotestowałam słabo. Poderwałam się z dziecięcych objęć i energicznie odsunęłam kołdrę chroniącą nasz ciepły, senny kokon. W oczach córki zalśniły łzy.
– Nie chcę iść do przedszkola!
Rączki zacisnęły się w piąstki. Łzy. Morze łez.
– Nie pójdę do przedszkola! – Szlochający mały człowiek, odwrócił się do mnie plecami. – Nigdy!
Poczułam, jak ogarnia mnie fala gorąca. Jak będzie dzisiaj?
Przyznam się od razu, że czasem nie wytrzymuję. W głowie pojawia się gonitwa myśli, a moja uwaga galopuje za nią: „Jeszcze zobaczymy, czy nie pójdziesz! Moja mama miała rację, rozpuściłam cię jak dziadowski bicz! Mój mąż też mógłby się ogarnąć i chociaż trochę w to włączyć. Zawsze wszystko na mojej głowie! Dzisiaj na pewno nie mogę się spóźnić, bo mamy spotkanie z klientem!”.
Tym razem moje myśli osiągnęły obroty rasowego silnika rajdowego i po krótkiej chwili usłyszałam swój własny krzyk:
– WSTAWAJ NATYCHMIAST!!! JEŚLI NIE BĘDZIESZ GOTOWA ZA PIĘTNAŚCIE MINUT, POJEDZIESZ W PIŻAMIE!
Co dalej? Przestraszona córka skuliła się w sobie, wstała i posłusznie poszła w stronę łazienki. A ja momentalnie utknęłam po uszy w poczuciu winy. Mogło być gorzej – młoda mogła nie poddać się tak łatwo i rozszlochać jeszcze gwałtowniej, całą sobą. Mogła wyrwać mi kołdrę oraz schować się pod nią. A ja w reakcji na tomogłam dalej wrzeszczeć i wrzeszczeć, jeszcze głośniej, jeszcze groźniej…
Zdarza się też jednak tak, że słyszę jej pierwsze słowa i rejestruję moment, w którym robi mi się gorąco. Zamiast rozgrzewać na nowo silnik własnej złości, wbrew wszystkiemu skupiam się na ciele. Na sobie. Co się dzieje?
Zaciskam zęby. Oddech mi przyspiesza. Świadomie zaczynam oddychać wolniej. Widzę bezradną dziewczynkę, która zacisnęła piąstki i płacze. Naprawdę słyszę teraz, jak mówi, że nie chce iść do przedszkola. Biorę kolejny oddech. W sumie to nawet ją rozumiem. Sama też bym wolała nie spieszyć się dzisiaj na spotkanie z klientem. I wcale nie chce mi się iść do tej pracy…
– Widzę, że chyba jesteś bardzo, ale to bardzo zła. Naprawdę. Widzę i słyszę.
– Nie chcę iść do przedszkola!!!
– No nie chcesz. Niefajnie wychodzić teraz z ciepłego łóżka, co? To naprawdę może człowieka rozzłościć.
Cisza.
– Wiesz, rozumiem cię. Bardzo nie lubię poniedziałków. Tyle lat chodzę co rano do pracy, a w poniedziałki wciąż mi trudno. Boję się, nie mam ochoty. I przez to też jestem trochę zła.
Cisza. Prawe oko łypie nieśmiało w moim kierunku. Ciałko jakby odrobinę się rozluźnia.
– Wziąć cię na ręce i zanieść do łazienki, jak wtedy, kiedy byłaś bardzo malutka?
Kiwnięcie głową, zaspana buzia ląduje na moim ramieniu. Oddycham głębiej. I jeszcze raz. I jeszcze.
Moja córka jest już w przedszkolu, a jej twarz definitywnie rozchmurza się w szatni na widok ukochanej koleżanki. Jadę na spotkanie, na które chyba jednak zdążę. Za kierownicą rozmyślam: „Bycie mamą jest czasem strasznie wyczerpujące. Zabiera masę energii. Trzeba mieć jednocześnie wrażliwość motyla i skórę słonia. Tak trudno znaleźć równowagę między rozpuszczaniem a wychowaniem. Ta cała złość to bardzo, bardzo skomplikowany temat – nawet dla kogoś dorosłego, tak jak ja”.
Jeśli w mojej historii znaleźliście coś, co pasuje i do waszej – dzielimy ten sam los. Jesteśmy rodzicami i temat dziecięcej, a także naszej, dorosłej złości prędzej czy później nas dopadnie.
Jestem rodzicem, tak jak wy. Od wielu lat zajmuję się także zawodowo komunikacją. Specjalizuję się w podejściu, które nazywa się Porozumieniem bez Przemocy, uczę się psychoterapii Gestalt. Pomagam ludziom dogadać się ze sobą, zwłaszcza wtedy, kiedy jest bardzo, ale to bardzo trudno. Każdego dnia – czy w mojej pracy, czy w życiu rodzinnym – widzę, jak ogromną rolę w komunikacji odgrywają emocje. Wiem też, że chociaż marzymy, by się nie złościć, raczej nam to nie wychodzi.
Złość to emocja, która budzi masę negatywnych skojarzeń i bardzo nie chcemy jej przeżywać, choć nie da się bez niej żyć. Miesza nam się czasem z furią, wściekłością, lękiem, bezradnością, agresją. Oceniamy ją jako szkodliwą, zagrażającą, psującą krew i relacje. Często wkładamy sporo energii w to, aby stłumić ją u siebie oraz u naszych dzieci. Czy słusznie? Chociaż rozumiem, dlaczego tak robimy, to jestem absolutnie przekonana, że nie warto tłumić złości.
Czym w ogóle jest złość? Po co nam ona? Lubię definicję nazywającą ją emocjąalarmową, czyli taką, która mówi nam o czymś ważnym i mobilizuje do działania. Złość daje znać, że nasz wewnętrzny świat jest w niebezpieczeństwie. Pojawia się również wtedy, gdy mamy poczucie, że ktoś lub coś narusza nasze granice (psychologiczne lub fizyczne), a także gdy uważamy, że ktoś powinien spełnić jakieś nasze potrzeby. I w tym kontekście jesteśmy po prostu na nią skazani – nie mamy bowiem możliwości sprawowania takiej kontroli nad światem zewnętrznym, aby inni robili zawsze to, na czym nam zależy, w taki sposób, w jaki chcemy, a nasze wartości i przyzwyczajenia były zawsze respektowane. W dużym uproszczeniu możemy więc spojrzeć na złość jako na wewnętrzną energię, którą czujemy w ciele, która ma pomóc w uniknięciu lub zatrzymaniu sytuacji niesłużącej nam lub zadającej rany.
Kiedy podczas warsztatów rozmawiam z rodzicami o złości, okazuje się, że tym, czego nie akceptują, są zachowania będące efektem pojawiającej się złości – zachowania dzieci lub ich własne. Jak ja to dobrze rozumiem! Sama nie lubię krzyków ani fochów. Nie lubię, kiedy moje dzieci są naburmuszone, kiedy mówią, że ich nie kocham albo że to one nie kochają mnie. Trudno mi się pogodzić z tym, że mogą kogoś uderzyć albo obrazić słowem. Nie lubię także swojego własnego krytykanctwa, potoku wyrzutów i wrzasku, które w złości wciąż jeszcze potrafię zaserwować otoczeniu. Ale czy to znaczy, że nie lubię złości?
To nie jest takie proste. Moja droga do polubienia się ze złością była dość długa i trudna. Wiem jednak na pewno, że warto ją pokonać. Dobrze pamiętam, ile energii i zdrowia kosztował mnie dawny nawyk – tłumienie złości. Okazywało się ono przede wszystkim nieskuteczne, ponieważ kiedy w końcu wybuchałam, mój atak miał siłę rażenia bomby atomowej (tak naprawdę był już wtedy nie złością, a furią) i zostawiał po sobie zgliszcza.
Warto zwrócić uwagę na to, że między złością jako taką a złoszczeniem się (czyli zachowaniami i działaniami podejmowanymi w wyniku złości) jest pewna przestrzeń, która dla mnie okazała się niezastąpionym kluczem do złamania kodu destrukcyjnych, niepożądanych zachowań.
Wróćmy jednak do początku, czyli do sytuacji, kiedy nasze dziecko nie chce iść do przedszkola. Co takiego się wtedy dzieje? Co dzieje się w nas, gdy jeszcze nie wrzeszczymy? Często nawet nie zdajemy sobie sprawy, że coś nadchodzi, prawda?
W przypadku złości ciało i psychika idą ze sobą ramię w ramię. Ciało aktywuje fizjologiczny mechanizm stresu. Podnosi się poziom hormonów: adrenaliny, noradrenaliny, kortyzolu, aktywują się różne układy i organy naszego ciała, aby popchnąć nas do aktywności skierowanej na zewnątrz. Złość odczuwamy w ciele: mamy pobudzone mięśnie, więcej krwi napływa nam do twarzy i rąk, często napinamy właśnie te okolice (być może nie jest wam obce poczucie zaciśniętych szczęk i pięści).
Do tego momentu większość z nas ma podobnie. Sądzę, że trudno się na tę rosnącą złość gniewać. Ona po prostu pojawia się i będzie się pojawiać. Chyba nikt z nas nie wmawia sobie, że może tak do końca sterować własną fizjologią.
Równocześnie kiedy kontrolę nad nami przejmuje fizjologia, jest też z nami nasza psychika – w głowie pojawiają się myśli. Często to myśli, które możemy porównać do zapalników, precyzyjnie zaprogramowanych elementów aplikacji. Mogą one zacząć zbroić bombę i spowodować wybuch. Takim zapalnikiem jest np. myśl, że dziecko robi nam na złość albo że jesteśmy do kitu jako rodzice. Ponieważ znajdujemy się w stanie pobudzenia fizjologicznego, tracimy do tych myśli dystans i łatwo się one nakręcają. To taki moment, kiedy nie bardzo potrafimy – ani my, ani dziecko – myśleć logicznie, obiektywnie oraz spokojnie się wyrażać. Niełatwo nam o łagodność, zrozumienie czy życzliwość. Naprawdę trudno tego wtedy od siebie wymagać. Warto też wiedzieć, że ten stan pobudzenia ma swoją mierzalną naukowo granicę czasową – może trwać od 7 do 20 minut.
Życiowe kłopoty pojawiają się zazwyczaj, kiedy to, co zadziało się na poziomie fizjologii, wyrzuciliśmy na zewnątrz i zrobiliśmy coś nie do końca tak, jak zrobilibyśmy, będąc „najlepszą wersją siebie”. Przykładowo nawrzeszczeliśmy na kogoś. Wyrzuciliśmy czyjeś rzeczy. Uderzyliśmy kogoś. Albo działając nieco delikatniej: powiedzieliśmy coś, co inną osobę zabolało czy naruszyło jej godność. I poczuliśmy przy tym wyrzuty sumienia, a czasem też bezradność, bo nie mamy pomysłu, jak moglibyśmy zachować się inaczej. Nie wiemy, co ze swoją złością zrobić. Nie uczymy się tego ani w szkole, ani w domu. Postawy, z którymi się stykamy, bywają skrajne: jest to albo agresja, albo niezłoszczenie się, czyli odcięcie od szansy wyrażenia złości. Czasem przeczuwamy, że mogłoby to wyglądać inaczej, ale naprawdę trudno jest nam określić jak.
Co zatem robić, kiedy u nas lub u dziecka pojawia się złość? Jak przekonać się, że złość pomaga – serio! – budować prawdziwie bliską relację, bo to właśnie dzięki niej uświadamiamy sobie swoje granice, pokazujemy, na co się zgadzamy, a na co nie? Jak wykorzystać siłę tkwiącą w złości do pozytywnych zmian, a nie zamieniać jej w trudną do ogarnięcia furię, agresywne zachowania, bierną agresję lub inne niesłużące nam działania?
Jestem głęboko przekonana, że niezłoszczenie się i uczenie tego samego dzieci jest niedźwiedzią przysługą. Wiem też, że aby młody człowiek nauczył się radzić sobie ze złością, musi przejść przez momenty wyrażania jej na różne sposoby. Nie ma nauki bez prób i błędów. A my, rodzice, możemy w tym dzieciom pomóc, reagując adekwatnie na to, co robią, a także dzięki temu, że sami nauczymy się obchodzić z własną złością i pokażemy, że bywa ona w życiu całkiem przydatna.
Osoby znające mnie jakieś dwadzieścia lat temu powiedziałyby o mnie, że „Ewka nigdy się nie złości”. Rzeczywiście, trudno było wówczas spotkać człowieka, na którego choćby trochę nakrzyczałam. Byłam raczej zawsze uśmiechnięta, miałam poczucie, że jakoś ze wszystkim sobie poradzę. Miałam też pewność, że tak dobrze ogarniam rzeczywistość, iż nic nie jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Z umiejętności panowania nad emocjami byłam zwyczajnie dumna. Niemal idealna cecha, jeśli chodzi o radzenie sobie ze złością, prawda? Wyobrażam sobie nawet, że to właśnie tego można chcieć się nauczyć, sięgając po tę książkę: opanowania, pokerowej twarzy, trzymania „dziecinnych emocji” na wodzy.
Niestety moje panowanie nad złością okazało się szeroko rozpowszechnioną w świecie praktyką odcinania się od emocji i robienia wiele, żeby ich nie czuć. Nasze ciała i umysły, chcąc nas ochronić przed cierpieniem związanym z przeżywaniem nieprzyjemnych emocji, nauczyły się od nich odcinać, a skoro to zrobiły, musiało to być w jakimś okresie życia bardzo potrzebne, abyśmy przetrwali oraz poradzili sobie (zwykle jako dzieci). Jednak w końcu przychodzi ciału zapłacić za to cenę. Ja ją zapłaciłam pewnego mroźnego popołudnia, kiedy to karetka na sygnale zawiozła mnie z pracy do szpitala, bo zemdlałam – moje ciśnienie skoczyło pod sufit, a serce nie mogło się uspokoić. Ciało wypowiedziało mi posłuszeństwo. Koszt magazynowania i przetwarzania własnej niewyrażonej złości stał się dla mnie fizycznie nie do udźwignięcia.
Mój perfekcyjny, opanowany świat rozpadł się na jeszcze więcej kawałków, kiedy urodziło się moje pierwsze dziecko. Z przewidywalnej, jako tako kontrolowanej przeze mnie rzeczywistości trafiłam do miejsca, o którym nikt nie pisał w książkach dla przyszłych mam. Byłam zmęczona, niewyspana i przerażona. Moje dziecko płakało, a ja nie wiedziałam czemu. Krzyczało, a ja nie wiedziałam, o co mu chodzi i co mam zrobić, aby przestało. Nad życiem małego człowieka nie da się mieć pełnej kontroli, chociaż przyznam, że desperacko próbowałam. Właśnie wtedy zaczęłam – często z całkowicie błahego powodu – miewać ataki złości, które trwały krótko, lecz raniły jak ostry nóż i których ani mój mąż, ani ja sama, ani chyba nikt w zasadzie nie rozumiał.
Złość, nad którą dotychczas wydawało mi się, że znakomicie panuję, zaczęła mi wychodzić uszami. W zasadzie cały czas byłam zła (albo smutna, bo smutek, chociaż może się to wydawać zaskakujące, ma ze złością wiele wspólnego), ciągle krytykowałam (patrząc z boku – nie wiadomo dlaczego) mojego męża. Miałam przecież ukochaną, wyczekaną córeczkę, partnera, który się starał, jak potrafił najlepiej, dobrze płatny urlop macierzyński i wiele innych powodów, żeby cieszyć się życiem. Coś tu było nie tak. I to bardzo!
Właśnie wtedy, z maleńką córeczką w nosidle, pojawiłam się na pierwszej sesji terapeutycznej. Byłam zdesperowana, marzyłam o tym, by zrozumieć, co się ze mną dzieje i dlaczego tak się złoszczę. Przekażę wam, czego nauczyłam się od tamtej pory.
Przede wszystkim zrozumiałam, że bardzo często nie pozwalamy sobie na wyrażanie i okazywanie złości – zarówno wobec innych, jak i tej złości osobistej, na własny użytek. Wypieranie jej na poziomie instynktu wcale nie jest dla nas bezpieczne. Utrzymywanie złości w ukryciu kosztuje nas masę energii, jest w dodatku skazane na porażkę – raz uruchomionej energii nie da się unicestwić, ona po prostu znajdzie jakiś sposób, niestety zwykle destrukcyjny lub autodestrukcyjny, aby wydostać się na zewnątrz.
Piorunujące wrażenie zrobiła na mnie lista Theodore’a Isaaca Rubina, psychoterapeuty, autora Księgi gniewu2. Uświadomiła mi, że złość może przybierać najróżniejsze maski:stany i zachowania, które niekoniecznie ze złością nam się kojarzą, a wyrażają właśnie ją. Innymi słowy – złość, która nie ma naturalnego ujścia, może przybrać inną, odmienną postać.
Rozpoznajecie te zachowania? Ja niektóre punkty z listy Rubina znałam naprawdę dobrze. Ba, chyba mogę zaryzykować stwierdzenie, że byłam w nich mistrzynią. Tylko nie uświadamiałam sobie zupełnie, że wyrażam nimi swoją złość.
Dlatego teraz, kiedy rozmawiam z rodzicami na warsztatach i pojawia się u nich fantazja, aby już nigdy się nie złościć, mówię głośno „NIE!”. Unikać złości po prostu się nie da i nie byłoby to zdrowe! To bardzo intensywna oraz aktywizująca emocja – jeśli nie pozwalamy sobie na jej „wypuszczanie”, będzie w nas siedzieć i w końcu albo nas zatruje, zablokuje, pozbawi energii, a wraz z nią radości życia, albo znajdzie ujście, tylko zupełnie nie tam, gdzie byśmy chcieli, i nie wtedy, kiedy byśmy chcieli. Nie mam wątpliwości, że gdybyśmy w dzieciństwie mogli się na naszych rodziców bezpiecznie pozłościć oraz nauczylibyśmy się, jak to robić, aby nie szkodzić nikomu, na naszych drogach byłoby zdecydowanie mniej piratów drogowych!
Są oczywiście osoby, które na oko złoszczą się mniej, i osoby, które złoszczą się więcej. Wpływ na to ma na pewno wychowanie – wiele zależy od tego, czy gdy byliśmy dziećmi, w ogóle mogliśmy okazywać złość. W jaki sposób to robiliśmy? Jak złościli się nasi rodzice? Czy ich złość była raniąca dla nas, czy nie? Czy nauczyliśmy się, że tak naprawdę może ona przynieść coś dobrego?
Wiele zależy również od naszego charakteru i osobowości – są ludzie, którzy będą mieli mniejszą tendencję do jawnego okazywania złości niż np. osoby nastawione na konfrontację.
Niektórym trudniej przychodzi odczuwanie złości niż żalu czy smutku, więc się smucą. Są też tacy, którzy mają problem z odczuwaniem smutku, za to łatwo im się złościć i naruszać granice innych przez wrzaski, obelgi, trzaskanie drzwiami czy bicie. Jeszcze inni z kolei są wiecznie niezadowoleni, stale kogoś krytykują i pouczają – przebywając z nimi, mamy niekiedy wrażenie, jakby ich niewyrażona złość osiągnęła stan chroniczny i wychodziła z nich uszami. Są tacy, którzy jakby utknęli w życiu i nie mogą zrobić kroku w przód. Oraz tacy, którzy się jakby zamrozili3. I chciałabym tu wyraźnie podkreślić, że daleka jestem od piętnowania tego, że tacy jesteśmy. Nasze sposoby radzenia sobie ze złością wypracowywaliśmy, kiedy byliśmy małymi, zależnymi od dorosłych dziećmi. Poradziliśmy sobie z tym tematem najlepiej, jak umieliśmy, i ta wypracowana postawa służyła nam przez wiele lat. Jednocześnie teraz, kiedy jesteśmy już dorośli, możemy zdecydować, że z jakiegoś powodu chcemy inaczej. A nasze własne dzieci są cudownym powodem, żeby tego „inaczej” spróbować.
Drugą ważną rzeczą, której nauczyłam się o złości, jest to, że rzadko kiedy w dorosłym życiu czujemy związaną z niewygodą danej chwili czystą złość. Niewygoda danej chwili jest np. wtedy, kiedy elegancka pani na szpilkach znienacka boleśnie nadepnie nam na stopę albo ktoś, przechodząc obok, zahaczy nas siatkami pełnymi zakupów.
W większości przypadków nie jest to takie proste. Nasza złość bardzo rzadko wynika wyłącznie z niewygody danej chwili. Złość, która przecież dzieje się w ciele i psychice, potrafi uruchomić w naszych głowach różne stare obrazy oraz myśli (wspomniane wcześniej myśli zapalniki) związane z jej przeżywaniem albo zatrzymywaniem. Równie szybko potrafi podłączyć się do oceanu wspomnień, których kompletnie nie jesteśmy świadomi. To tak, jakby zapalać światełka na choince – kiedy zapalamy jedno, rozbłyska cały łańcuch. Złość rzadko kiedy tyczy się zatem tylko momentu, w którym ją przeżywamy. Często uruchamia w nas dużo, dużo więcej: poczucie zawodu, utraty bezpieczeństwa, zranione uczucia. I to „więcej” zwykle pochodzi z naszego dzieciństwa, z naszych relacji z opiekunami – rodzicami, nauczycielami, dziadkami, rodzeństwem, grupą rówieśniczą – kiedy to, jak w życiu, jakaś część naszych potrzeb nie była spełniona i coś nas zabolało, zraniło, a nie bardzo mogliśmy pokazać ani wyrazić, że nam się to nie podoba. W dodatku ta niewyrażona złość mieszała się nam często (i miesza nadal) z innymi emocjami: strachem, wstrętem czy smutkiem, których też nie mogliśmy wyrazić. I dlatego teraz, kiedy nasze dziecko albo partner mówi do nas coś w ten sam nielubiany sposób, w który zwracała się do nas niezadowolona babcia czy groźny tata, nasza reakcja bywa również emocjonalną odpowiedzią na tamto, a nie tylko na to, co mówi nasze dziecko czy mąż – tu i teraz.
Kiedy wściekam się niekiedy na mojego męża, łatwo mi zapomnieć, o co się w danym momencie kłócimy, bo uruchamia mi się „niewyzłoszczona” złość z dawnych kłótni na podobne tematy. A na usta cisną się słowa: „Bo ty zawsze myślisz tylko o sobie i nigdy nie raczysz nawet zadzwonić i uprzedzić, że będziesz później!”. Myśli zapalniki przeskakują od jednej do drugiej, podsuwając obrazy tych wszystkich momentów, w których mój mąż miał zadzwonić, że będzie później, a tego nie zrobił. Myśli te ułożyły mi się w głowie w niezbyt przyjemne przekonanie, że on się ze mną nie liczy, a to przekonanie znam też z dzieciństwa. Uświadomiłam sobie podczas własnej terapii, że niektóre zachowania moich rodziców interpretowałam jako niewidzenie mnie i niebranie mnie pod uwagę. Oczywiście złościłam się na to, tyle że dobrze ukryłam tę złość w sobie. I raczej nie miałam szansy wyrazić jej wobec nich.
Wiemy już, że złość jest uczuciem alarmowym, czyli pojawia się wtedy, kiedy chcemy wyrazić, czego pragniemy, albo dla odmiany – chcemy się ochronić, a nawet kogoś zaatakować, by o coś zawalczyć. Zwykle wybuch nie pojawia się znikąd, ma wiele przyczyn, także tych nieuświadomionych. Potrafimy jednak zobaczyć, jak przebiega dynamika odczuwania złości.
Według Alexandra Lowena, psychoterapeuty i twórcy bioenergetyki4, uczucia alarmowe dają się stopniować. Opowiem o tym stopniowaniu na dobrze znanym wielu z nas przykładzie: partner lub partnerka nie może czegoś znaleźć, kiedy my akurat jesteśmy zajęci czymś innym. Co się dzieje, kiedy w takiej sytuacji osiągam kolejne stopnie złości?
Odczuwam rozdrażnienie, rodzaj niewygody. Przykład: muszę pilnie odpowiedzieć na służbowy e-mail, a równocześnie mąż pyta z drugiego pokoju, czy wiem, gdzie jest jego krawat.Przychodzi irytacja, intensywniejsza niż rozdrażnienie. Zjawia się wtedy, kiedy mąż zaczyna szukać krawatu w pokoju, w którym jestem, i głośno trzaska szufladami.Pojawia się złość. Mąż prosi, żebym sprawdziła, czy przypadkiem na tym krawacie nie siedzę. Krzyczę: „Nie siedzę!!!”, reaguję spontanicznie, ale ciągle w kontakcie z rzeczywistością – nie chodzi mi przecież o zerwanie relacji z moim mężem.Kiedy mąż się obraża albo marudzi, że w tym domu nigdy nie może niczego znaleźć, moja kontrola wysiada, a ładunek emocji przekracza kubaturę pokoju – pojawia się wściekłość, której cechą charakterystyczną jest brak adekwatności do sytuacji i oderwanie od rzeczywistości. Logika przestaje mieć dla mnie znaczenie – zaczynam wrzeszczeć, że to on nigdy nie dbał o porządek oraz że nie jestem jego służącą.Niewykluczone, że na końcu ogarnie mnie furia. Mogę wtedy na chwilę całkowicie stracić kontakt z rzeczywistością i samą sobą. W przypadku mojej kłótni z mężem – wywalić np. rzeczy z garderoby na podłogę, a także kopać leżącą tam torebkę.Z wielu moich rozmów z uczestnikami warsztatów o złości wynika ważna obserwacja: orientują się oni, że coś się z nimi dzieje, dopiero wtedy, kiedy są już na etapie… wściekłości. Niestety zapanowanie nad sobą, będąc tak daleko, graniczy z cudem. To bardzo trudny moment na poradzenie sobie z emocjami; jest trochę tak, jakbyśmy chcieli zatrzymać rozdrażnionego tyranozaura – i jak się wkrótce przekonamy, porównanie do wielkiego kręgowca wcale nie jest bezzasadne! Adekwatna reakcja jest możliwa, jeśli zdamy sobie sprawę z naszych emocji dużo wcześniej. Warto się tego nauczyć, bo inaczej działamy tak, jakbyśmy mieli zepsute czujniki bólu i odkrywali, że się parzymy, dopiero wtedy, gdy widzimy czerwony ślad na skórze.
Równie często słyszę historie o tym, jak dużo energii wkładają rodzice w świadome tłumienie złości, a przyświeca im myśl, że nie chcą skrzywdzić swoich dzieci. I to także kończy się awaryjnym lądowaniem na planecie wściekłości.
Problemy ze złością dotyczą dwóch kwestii: albo nie umiemy czy też nie pozwalamy sobie kontaktować się z nią wewnętrznie i odcinamy się od niej, albo wprost przeciwnie – dajemy się owładnąć złości, która szybko zamienia się we wściekłość, i działamy pod jej wpływem w sposób niekontrolowany.
Mechanizm ten dotyczy nas wszystkich, mężczyzn i kobiet. Na moje warsztaty rodzicielskie przychodzą bardzo świadomi ludzie, którym wychowanie dzieci leży na sercu i którzy nie chcą powielać starych, dobrze sobie znanych wzorców. Szukają nowych dróg i nagle okazuje się, że te drogi wcale nie są takie szerokie i dobrze oznakowane.
W pokoleniu moich rodziców złość była jasno zdefiniowana. Mama nie miała przyzwolenia na jawną złość, za to często bolała ją głowa, przestawała się odzywać i następowały ciche dni. Był brak przyzwolenia społecznego na bezpośrednie wyrażanie trudnych, gwałtownych emocji przez kobiety, zostawała im więc tzw. bierna agresja. Tata jednak mógł walnąć pięścią w stół i krzyknąć, a w niektórych domach i uderzyć. Męska złość w postaci agresywnych zachowań była społecznie dopuszczalna, ba, nawet całkowicie normalna. W takim modelu kultury uważane dziś za agresywne wyrażanie złości wiązało się z męskością i odnosiło do etosu mężczyzny – myśliwego, wojownika. Szorstkość, „twarda ręka”, rozkazy, a w niektórych domach klapsy były atrybutami mężczyzn i przyzwalano na nie. Nieakceptowane były natomiast jawnie agresywne zachowania kobiet, co przejawia się choćby w powiedzeniu, które jako dziecko słyszałam aż do znudzenia: „Taka ładna dziewczynka i tak się brzydko złości?!”.
Dziś wygląda to inaczej – jawnie złoszcząca się kobieta nie jest aż tak silnie piętnowana, ponieważ jej zachowanie postrzega się jako wyraz dążenia do niezależności, za to złoszczący się „w stary sposób” mężczyzna bywa oceniany krytycznie. Męska agresja i złość stały się nowym tabu, czymś niechcianym, hamowanym5.
Kobiety opowiadają o tym, że się złoszczą i wściekają, ale na koniec dnia zostają z wyrzutami sumienia i poczuciem, że ze wszystkim są same, bo ich partnerzy przestają się czymkolwiek interesować. Teraz to mężczyznom zdarza się korzystać ze strategii bierno-agresywnych. Mówią oni o tym, że czują się, jakby mieli związane ręce, że czegokolwiek nie zrobią, i tak jest źle, ich partnerka się złości, więc wolą odpuszczać i nie robić nic. Czasem opowiadają, jak w rezultacie tych konfliktów wycofują się ze wspólnego życia, w tym z rodzicielstwa.
Wygląda na to, że stare wzorce złoszczenia nie do końca się sprawdzają, a nowych, które by nam pasowały i służyły, jeszcze nie mamy. Skąd zresztą mamy je wziąć?
Na szczęście mam też dobrą wiadomość. Współcześni badacze mózgu dowodzą6, że kilka procent naszych reakcji emocjonalnych rzeczywiście działa na zasadzie odruchu, co oznacza, że nie bardzo możemy nad nimi zapanować. Pozostałe jednak – ponad 90%, w tym złość – ze względu na powiązania z procesami poznawczymi, może podlegać naszemu wpływowi. Poza historiami związanymi z problemami neurologicznymi czy też chorobami psychicznymi naprawdę można nauczyć się wyrażać złość w sposób świadomy i zdrowy. I ta książka w tym pomoże.
Pojawia się teraz pytanie: od czego zacząć? I dlaczego bywa tak trudno?
Mit nr 2 – złość niszczy relacje z innymiWprost przeciwnie – dzięki dawaniu przestrzeni swojej i czyjejś złości możemy nauczyć się rozpoznawać własne granice, a także respektować granice innych ludzi. A to bardzo służy zdrowym relacjom.
Mit nr 3 – nie wolno (nie powinno) się złościćJak najbardziej wolno! Nasze dzieci nie uczą się kompetencji społecznych poprzez mówienie im, co powinny, a czego nie powinny, i opowiadanie, jak mają to robić. One uczą się głównie przez obserwację oraz kontakt z nami. Jeśli pozwolimy sobie na złoszczenie się, one także będą mogły się złościć. A to jest po prostu bezcenne dla ich rozwoju, dla zdobywania autonomii i budowania zdrowego poczucia własnej wartości.
Mit nr 4 – dobrzy rodzice się nie złoszcząNieprawda: złoszczą się wszyscy. Pojawienie się złości to proces fizjologiczny i niezależny od woli. Niekiedy odnosimy wrażenie, że się nie złościmy, ale nasze dzieci mają na ten temat odmienne zdanie. „Pewne duńskie badanie przeprowadzone w czterech przedszkolach pokazało, że większość dzieci czuje się krytykowana i ganiona przez 80% czasu, który spędzają z dorosłymi, podczas gdy dorośli oceniali ten czas na 20%. Ta różnica bierze się stąd, że dorośli uważają swoje zachowanie za agresywne tylko wtedy, gdy idzie w parze z podnoszeniem głosu lub agresywną gestykulacją i postawą”7. Złościmy się wszyscy, nie zawsze świadomie.
Mit nr 5 – grzeczne dzieci się nie złoszcząWszystkie dzieci się złoszczą. Nie wszystkie jednak mają to szczęście, że mogą swoją złość wyrazić i przy wsparciu rodziców nauczyć się zarządzać sobą, gdy się pojawi. Nauka zdrowego i konstruktywnego złoszczenia to proces, który trwa całe dzieciństwo i wiek nastoletni. Z każdym etapem rozwoju dziecko nabiera nowych kompetencji, ale ten proces po prostu trwa długo.
Mit nr 6 – złoszczenie się to krzyczenieNie tylko. W zależności od tego, co było nam wolno w dzieciństwie, złoszczenie się może przybierać najróżniejsze formy – od sączenia jadu miłym tonem, po gubienie kluczyków od samochodu i spóźnianie się na spotkania.
Mit nr 7 – złoszczące się dziecko musi znać graniceZłoszczące się dziecko uczy się granic – własnych i cudzych. A to proces, który wymaga czasu, cierpliwości i serca.
Mit nr 8 – każda agresja jest zła i należy ją tępićGryzienie, kopanie, bicie, dokuczanie, czyli zachowania powszechnie uważane za agresywne, są dziecięcymi sposobami na uzyskanie czegoś ważnego – być może akceptacji, być może szacunku, być może uwagi. Zanim zaczniemy je tępić, warto sprawdzić, co się pod nimi kryje i czy możemy jakoś wesprzeć agresora. Warto również pamiętać, że kiedy zdarzają się po raz pierwszy, dziecko nie jest świadome, co zrobiło i że to np. drugą osobę boli. Agresywne zachowania dzieci są normą, a naszym zadaniem, jako rodziców, jest wspieranie młodych ludzi w uczeniu się skutków takich zachowań i odkrywaniu czym tę agresję można zastąpić.
Mit nr 9 – wyrażanie złości jest raniąceJeśli jesteśmy świadomi własnych intencji przy wyrażaniu złości (bo przecież co innego nakrzyczeć na kogoś, by rozładować wewnętrzne napięcie, a co innego zrobić to w celu bycia usłyszanym) i poznamy zasady empatycznej komunikacji, mamy duże szanse, że nikogo nie zranimy, a także pomoże nam to tworzyć relacje, które biorą pod uwagę i kogoś, i nas.
Mit nr 10 – inni ludzie są winni temu, że się złościmyTo chyba najpowszechniejszy mit na temat złości, jaki znam. A jednak prawda jest zgoła odmienna – autorami naszej złości jesteśmy my sami. Oczywiście życie i inni ludzie dostarczają niemało powodów, bodźców i okazji, aby pojawiła się w nas złość. Ta jednak rodzi się dlatego, że własny dobrostan jest naruszony. I to my wybieramy, co z naszą złością zrobimy.
Zdrowe złoszczenie się to kompetencja, którą można praktykować – w każdym wieku i bez ograniczeń. Jak to robić:
Dzięki świadomości – przez uświadamianie sobie, że złość się pojawiła lub mogła pojawić („Zezłościło mnie to!”).Dzięki czuciu – przez pozostawanie w fizycznym kontakcie ze złością („Czuję ściśnięte gardło i zwarte pośladki, jest mi gorąco, zaciskam pięści…”).Dzięki wyrażaniu własnych myśli, które ma zdolność osłabiania ładunku złości – przez nazywanie tego, co nas zezłościło (czyli bodźca, najczęściej związanego z jakąś trudną sytuacją, czyimś zachowaniem, myślami zapalnikami) oraz odnajdywanie i nazywanie naszych naruszonych wartości czy potrzeb, które domagają się uszanowania, spełnienia.Życzę wam wiele radości i satysfakcji z odkrywania zdrowej złości dla was i waszej rodziny – wierzę, że dzięki niej relacje staną się bardziej autentyczne, szczere, żywsze, a co za tym idzie – bliższe!
1 Każdemu z nas zdarza się krzyknąć. Dla mnie ważna jest intencja, która się za tym kryje. Czasem krzyczymy, bo czujemy się bezradni i chcemy być usłyszani, a kiedy indziej krzyczymy z intencją obrażenia kogoś, obwinienia za nasze emocje, przestraszenia, groźby. Taki rodzaj krzyku „boli” bardziej.
2 T.I. Rubin, Księga gniewu, tłum. N. Radomski, Poznań 1999.
3 Zob. M. Januszkiewcz, Co się kryje za złością?, https://www.swps.pl/strefa-psyche/blog/relacje/19840-co-sie-kryje-za-zloscia (data dostępu: 09.09.20).
4 Alexander Lowen był doktorem prawa i amatorem sportu. Interesowało go połączenie między ciałem a umysłem. Praktykował jogę i progresywną relaksację mięśniową, uczył się także terapii oddechem u Wilhelma Reicha. Miał 36 lat, kiedy rozpoczął studia medyczne w Genewie i ukończył je w 1951 roku (jako psychiatra). Podobno podczas jednej z sesji terapeutycznych u Reicha spontanicznie wstał i zaczął uderzać pięściami w materac, krzycząc. Ulga, jakiej doświadczył, dała mu impuls do stworzenia własnej metody pracy. Gdy wrócił do Ameryki, zaczął rozwijać wraz z Johnem Pierrakosem, już bez Reicha, własne podejście terapeutyczne, które nazwał analizą bioenergetyczną (bioenergetyką). W 1956 roku wraz z kardiologiem Stephenem Sinatrą założył Międzynarodowy Instytut Analizy Bioenergetycznej. Jego trwające ponad 60 lat badania mają ogromny wpływ na rozwój współczesnej psychiatrii i psychoterapii.
5 Określenia „nowe tabu” używam za terapeutą i autorem książek Jesperem Juulem.
6 W. Sztander, Kilka prawd o złości, „Niebieska Linia” 2001, nr 6, http://www.psychologia.edu.pl/czytelnia/137-emocje-i-nastroj/1480-kilka-prawd-o-zlosci-wanda-sztander.html (data dostępu:10.12.2019).
7 Tamże, s. 5.