Vardari. Srebrne Gardło - Siri Pettersen - ebook + audiobook

Vardari. Srebrne Gardło ebook

Siri Pettersen

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Nordyckie misterium. Krew, pożądanie i tajemnica.

Srebrne Gardło to drugi tom cyklu „Vardari”, którego akcja toczy się w uniwersum znanym z obsypanych nagrodami „Kruczych pierścieni”.

Juva została naznaczona przez samego diabła. Jego krew zapewniała budzącym grozę vardarim wieczne życie.

Tymczasem…

Fala wilkowatych podmywa fundamenty Náklavu. Mistyczne obrazki od Boga pokazują prawdziwe oblicze zła. Elita, która władała światem, musi wyjść z cienia. Wieczny czekający na śmierć znajduje powód, by żyć. Fanatyczny kapłan otwiera drzwi do Drukny.

Ogarnięta żalem i wściekłością Juva ze wszystkich sił walczy o to, co jest jej drogie, szybko jednak odkrywa, że blizna, którą pozostawił jej Gríf, sięga dużo głębiej, niż przypuszczała…

Żelazny Wilk, który zbiera znakomite recenzje, był nominowany do Bokhandlerprisen, przyznawanej przez niemieckojęzyczną społeczność czytelników LovelyBooks Award, nagrody Książka Roku w plebiscycie serwisu Lubimy Czytać oraz Finnish Star Fantasy Award.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 469

Oceny
4,5 (86 ocen)
56
19
9
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Day_200

Nie oderwiesz się od lektury

genialne!
10
Lidkai

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka
10
biegunka

Nie oderwiesz się od lektury

znakomita ksiaźka i świetna lektorka
10
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

świetna kontynuacja, dobra fabuła I akcja.
00
Amarwen

Dobrze spędzony czas

W zasadzie 4,5/5. Drugi tom chyba nieco słabszy niż pierwszy, czasami wściekłość Juvy była męcząca, choć to tylko moje prywatne preferencje, bo to w dalszym ciągu dobrze i przekonująco napisana postać. Podoba mi się też to, że autorka nie zrobiła z niej stereotypowej Mary Sue. Cykl "Krucze Pierścienie" bardziej mi się podobał, ale i tak z niecierpliwością czekam na trzeci tom i na kolejną trylogię (wszystko wskazuje na to, że będzie - wyglądajcie jeleni😉).
00

Popularność




Polecamy

CYKL „KRU­CZE PIER­ŚCIE­NIE”

DZIECKO ODYNA

ZGNI­LI­ZNA

EVNA

CYKL „VAR­DARI”

ŻELA­ZNY WILK

SREBRNE GAR­DŁO

TEJ AUTORKI UKA­ZAŁA SIĘ RÓW­NIEŻ

BAŃKA

Dedykacja

Dla babci,

która może zdąży to prze­czy­tać, cho­ciaż ogląda swoją ostat­nią noc każ­dej nocy od trzech lat.

I dla cie­bie. Ty, która jesteś pełna zło­ści. Ty, która masz w sercu węzeł nie do roz­wi­kła­nia, z czy­stej wście­kło­ści, bo napo­tka­łaś nie­spra­wie­dli­wość, któ­rej żadne słowa nie są w sta­nie zadość­uczy­nić. Ty, która musisz poświę­cać wszyst­kie swoje siły, aby zwy­cię­żyć tru­jący gniew za każ­dym razem, gdy się budzisz. Oto twoja książka.

Mapy

W PIWNICY

Juva pocią­gnęła dźwi­gnię i usły­szała, jak kusza napina się z dają­cym poczu­cie bez­pie­czeń­stwa trza­śnię­ciem. Oparła łoże na piersi, gotowa zare­ago­wać. Nasłu­chi­wała.

Róg Umar­łych niósł swoją ponurą wieść po Náklavie, a męż­czyźni sto­jący tuż za ple­cami Juvy znów zaczęli oddy­chać, lecz poza tym na ulicy pano­wała nie­po­ko­jąca cisza. Żad­nego pła­czu, żad­nych spa­ra­li­żo­wa­nych stra­chem gapiów, żad­nych krzy­ków z okien. Nawet żad­nych pija­nych ludzi wra­ca­ją­cych do domu w ciemną let­nią noc.

Maje­sta­tyczne kamie­nice roz­py­chały się przy dro­dze wio­dą­cej na szczyt Kró­lew­skiego Wzgó­rza do takiej wyso­ko­ści, na jakiej tylko mogły się zna­leźć, aby nie prze­szka­dzać rezy­den­tom twier­dzy Náklaborg. Nic nie wska­zy­wało na to, aby ta szczę­śliwa oko­lica w ogóle dotknięta była wil­ko­wa­to­ścią.

Juva widziała Skarra, który uniósł na nią nie­ustra­szone, żółte wil­cze śle­pia, ale nie wyczu­wała zagro­że­nia, była jedy­nie świa­doma, że coś się sta­nie. Serce wybi­jało swoją odwieczną prze­strogę: tylko cze­kaj… tylko cze­kaj… tylko cze­kaj…

Nachy­liła się bli­żej ku Nola­nowi.

– Czy jeste­śmy we wła­ści­wym miej­scu?

Nolan wyjął zbyt uprosz­czony jak dla nich plan mia­sta.

– Kró­lew­skie Wzgó­rze Górne dzie­więć. Goniec przy­biegł pro­sto z budki war­tow­ni­czej, to dopiero pierw­szy. Rzadko myli się wcze­śniej niż trze­ciemu z kolei.

Juva popa­trzyła na wzno­szący się przed nimi dom. Stary, prze­pyszny budy­nek chro­niony murem z łuko­watą bramą. Mieli tam nawet wewnętrzny dzie­dzi­niec. Juva wyszarp­nęła Nola­nowi plan mia­sta i obró­ciła w ręce. Nazwi­sko i adres zostały pośpiesz­nie naba­zgrane w budce.

– Gir­ding?

Nolan spoj­rzał na nią, jakby zapo­mniała wła­snego imie­nia.

– Gisting. Hjarn Gisting. To czło­nek Rady Kró­le­stwa, Juvo.

– Coś takiego – wymam­ro­tał Lok.

Juva zaj­rzała przez bramę na dzie­dzi­niec. Jeśli w domu rad­nego znaj­do­wał się ktoś dotknięty wil­ko­wa­to­ścią, to wszystko roz­gry­wało się nie­zwy­kle cicho.

– Fał­szywy alarm? – zapy­tała, cho­ciaż wąt­piła w to. Fał­szywe alarmy zda­rzały się rzadko.

Hanuk wybuch­nął ochry­płym śmie­chem, który zawsze przy­wo­dził Juvie na myśl srokę.

– A może prze­ku­pili cho­rego, żeby poszedł gdzie indziej?

Lok zare­cho­tał.

– Albo zaofe­ro­wali mu miej­sce w Radzie Kró­le­stwa. Nikt by prze­cież nie zauwa­żył róż­nicy.

Juva zer­k­nęła na niego. Lok zawsze lubił szy­dzić z ludzi mają­cych wię­cej pie­nię­dzy lub wła­dzy, lecz ani jedno, ani dru­gie nie mogło zatrzy­mać wil­ko­wa­to­ści. Dziew­czyna poczuła nara­sta­jący nie­po­kój.

– A może wszy­scy nie żyją – powie­działa.

Nastrój znów się zagę­ścił, jak pod­czas zrzu­ca­nia do morza. Nolan obej­rzał się.

– Gdzie oni się, na Gaulę, podzie­wają?

Lok prze­tarł oczy pal­cami.

– Nie rozu­miem, czemu Dziu­ra­wiec czy Brod­d­mar nie zamiesz­kali z nami… Wszystko byłoby wtedy łatwiej­sze.

– Miej pre­ten­sje do sio­stry Dziu­rawca – odparł Nolan. – Uważa, że jeste­śmy czci­cie­lami dia­bła.

– My? – Juva spoj­rzała na niego. – Czy to nie ona była z tym fajt­łapą, który poszedł z nami do Svartny w środku zimy? Tym, który prze­my­cał krew w kol­bie na łydce?

Nolan roze­śmiał się drwiąco i nakre­ślił na piersi krąg Jól.

– Sły­sza­łem, że naro­dziła się na nowo. Ponow­nie napiła się wody i została uwol­niona od grze­chów.

Juva wywró­ciła oczami i zoba­czyła, że tuż nad nią ktoś wygląda przez okno. Roz­legł się odgłos zamy­ka­nych drzwi. Ktoś ner­wowo pukał do sąsiada. To był dźwięk zakłó­co­nego noc­nego spo­koju. Wie­ści o łow­cach rozejdą się po ulicy wraz ze wstrzą­sa­jącą świa­do­mo­ścią, że tym razem tra­fiło na nas.

Usły­szała, że ktoś bie­gnie, i chwy­ciła kuszę obiema rękami, ale to tylko Brod­d­mar i Dziu­ra­wiec zja­wili się, ciężko dysząc. Dziu­ra­wiec, z tru­dem łapiąc oddech, otarł pot z łysej głowy.

– To prze­cież… na samej górze…

– Za dużo scho­dów? – zapy­tał Nolan z miną nie­wi­niątka.

Brod­d­mar spoj­rzał na niego spode łba.

– Wcho­dzi­łem na wszyst­kie schody w Náklavie, zanim się uro­dzi­łeś, chłop­cze.

Juva wśli­zgnęła się przez bramę i rozej­rzała po dzie­dzińcu. Prze­su­nęła pal­cami po łożu kuszy i spraw­dziła, czy bełt leży pro­sto w pro­wad­nicy. Brod­d­mar zbli­żył się do niej.

– Wyczu­łaś coś?

– Wtedy bym nie cze­kała.

Pode­szła do drzwi i zastu­kała kołatką. Otwo­rzył męż­czy­zna w dwu­rzę­do­wej kami­zelce, z wyraźną ulgą na twa­rzy. Dobrze znała to spoj­rze­nie, to fał­szywe poczu­cie bez­pie­czeń­stwa, któ­rego się chwy­tał, jakby sam jej strój miał moc ura­to­wa­nia ich przed wil­ko­wa­tymi. Cienka war­stwa wysłu­żo­nej skóry prze­ciwko czy­stemu sza­leń­stwu.

Męż­czy­zna odsu­nął się na bok, wpusz­cza­jąc ich do środka.

– Witaj­cie! Pan wkrótce was przyj­mie.

Wkrótce?

– Czy są ranni albo zabici? – zapy­tała Juva, wcho­dząc do holu.

– Ależ nie, aż tak źle nie jest! – Jego wzrok prze­su­nął się po jej czer­wo­nym stroju. – W każ­dym razie jesz­cze nie.

Juva ścią­gnęła kap­tur i się rozej­rzała. Z pię­tra scho­dziły kręte schody, a liczne pod­cie­nia wska­zy­wały jasno, że jest tu aż za dużo miejsc, z któ­rych można zaata­ko­wać. Pomiesz­cze­nie zostało kosz­tow­nie ume­blo­wane, lecz nie było w nim nic odpo­wied­nio dużego, żeby dało się za tym scho­wać. Przy jed­nej ze ścian stał dowód zamoż­no­ści, drew­niana szafka z zega­rem. Miała wbu­do­waną klep­sy­drę, jak gdyby samemu zega­rowi gospo­darz nie ufał.

Hanuk uniósł rękę, aby dotknąć szafki. Juva odchrząk­nęła, więc zre­zy­gno­wał. Dała im znak i wszy­scy roz­pro­szyli się, aby spraw­dzić, czy nikt dotknięty wil­ko­wa­to­ścią nie ukrywa się w pod­cie­niach.

Do holu wszedł męż­czy­zna w bia­łej koszuli. We wło­sach miał pasma siwi­zny, a w dło­niach ści­skał pogrze­bacz.

– Jól niech będą dzięki, przy­szli­ście!

Wycią­gnął rękę w stronę kobiety i dziew­czynki, które z waha­niem przy­sta­nęły w drzwiach. Były dobrze ubrane i wyraź­nie gotowe, aby w mgnie­niu oka opu­ścić dom.

– Nazy­wam się Hjarn Gisting, to moja cudowna żona Auga i moja wnuczka Brina. A wy jeste­ście tymi słyn­nymi łow­cami? Wykrwa­wia­czami Náklavu? A może tylko wy dwoje w czer­wo­nych stro­jach…?

Prze­no­sił wzrok z Juvy na Brod­d­mara, jakby ocze­ki­wał, że się przed­sta­wią. Juva poczuła, że traci cier­pli­wość.

– Czy masz wil­ko­wa­tość, Hjarn? – zapy­tała z nadzieją, że obu­dzi w nim zmysł dzia­ła­nia.

– Nie! Oczy­wi­ście, że nie – odpo­wie­dział z zakło­po­ta­niem, wska­zu­jąc pogrze­ba­czem drzwi pod scho­dami. – Jest zamknięta w piw­nicy na wino. Nie może wyrzą­dzić żad­nych szkód.

– Ludziom – rzu­ciła jego żona. – Wina są warte mają­tek.

Juva pode­szła do drew­nia­nych drzwi. Nic nie usły­szała, ale wie­działa, że ta cisza kła­mie. Coś otu­liło jej serce jak zimna mgła. Męż­czyźni zebrali się wokół niej, ski­nęła im dys­kret­nie, aby potwier­dzić to uczu­cie.

– Kim ona jest? – zapy­tał Brod­d­mar.

Auga zakryła dłońmi uszy dziew­czynki, zanim odpo­wie­działa.

– W tym domu nikt ni­gdy nie brał pere­łek krwi! Ni­gdy byśmy jej nie zatrud­nili, gdy­by­śmy podej­rze­wali… Mil­dre to kucharka, ma naj­lep­sze refe­ren­cje i pie­cze naj­wspa­nial­sze cia­sto z kre­mem…

– Czy jest sama? – prze­rwała jej Juva. Nie chciała znać szcze­gó­łów. Im mniej wie, tym lepiej. Teraz musi zabić kogoś wię­cej niż po pro­stu wil­ko­watą, musi zabić Mil­dre, która pie­cze cia­sta z kre­mem.

Hjarn odsta­wił pogrze­bacz pod ścianę.

– Tam nie ma nikogo innego. Pra­co­wa­łem do późna, są… cięż­kie czasy. Straż Kręgu wykrwa­wia się z ludzi i pie­nię­dzy, Rada Mia­sta stra­ciła nie­dawno jed­nego z człon­ków z powodu wil­ko­wa­to­ści, nie ma już pra­wie żad­nych gra­nic. – Juva wyczy­tała w jego wzroku nieme oskar­że­nie, nim zaczął mówić dalej. – Usły­sza­łem jakiś hałas, wysze­dłem z gabi­netu i… tak, od razu wie­dzia­łem, że coś jest nie tak. Pociła się i… – Prze­łknął ślinę. – Zęby, prawda? Szar­pała drzwi jak opę­tana, więc rzu­ci­łem jej klucz po pod­ło­dze. Wyda­wało się, że chce jedy­nie tam zejść, to było naj­dziw­niej­sze… Oczy­wi­ście zamkną­łem drzwi, gdy tylko zna­la­zła się w środku.

– Jak tam wygląda?

– Och, wiesz, piw­nica wbu­do­wana jest w sam mur Kró­lew­skiego Wzgó­rza, jest więc stara, wła­ści­wie z X wieku, ma cał­kiem ład­nie skle­pione sufity, które…

Juva nie­mal zwąt­piła.

– Pomiesz­cze­nia! Ile tam jest pomiesz­czeń? Czy są jakieś okna, przez które można uciec? Coś, za czym da się scho­wać? Coś, czego można użyć jako broni?

– Ach, rozu­miem. Na końcu scho­dów jest kory­tarz, po jed­nej stro­nie znaj­duje się spi­żar­nia, po dru­giej piw­nica na wino. Piw­nica ma wiel­kość tego holu, ale jest podzie­lona na prze­działy, lubię sor­to­wać wina według regio­nów, z któ­rych… – Napo­tkał jej wzrok i pospiesz­nie dodał: – Ale oczy­wi­ście żad­nej broni.

Oprócz bute­lek.

Skarr śmi­gnął obok słu­żą­cego, który odsko­czył z lek­kim okrzy­kiem.

– Przy­niosę latar­nie – pisnął.

To była naj­mą­drzej­sza rzecz, jaką dotąd tu wypo­wie­dziano.

Dziew­czynka zbli­żyła się o kilka kro­ków do Juvy.

– Zabi­jesz Mil­dre?

– Oczy­wi­ście, że nie! – odpo­wie­działa Auga, ota­cza­jąc małą ramie­niem. Posłała Juvie upo­mi­naw­cze spoj­rze­nie. – Prawda?

Juva popa­trzyła na Brinę. Wie­działa, że dla więk­szo­ści ludzi kłam­stwo jest naj­ła­twiej­sze. Ale oni nie wycho­wali się wśród czy­ta­ją­cych z krwi i nie byli okła­my­wani przez całe życie.

– Twoja bab­cia ma rację – powie­działa. – Mil­dre już nie ma. To, co zabi­jemy, jest czymś zupeł­nie innym.

Dziew­czynka unio­sła wzrok na babkę, jakby ocze­ki­wała, że tamta sko­ry­guje nie­za­wo­alo­waną prawdę, ale tak się nie stało.

Słu­żący wró­cił, omi­ja­jąc Skarra, i podał Nola­nowi i Lokowi po latarni.

Juva prze­krę­ciła klucz i otwo­rzyła drzwi. Skarr spoj­rzał w ciem­ność i zaczął war­czeć. Nie potrze­bo­wała go, aby zna­leźć cho­rych na wil­ko­wa­tość, sama lepiej dawała sobie z tym radę, ale sta­no­wił dowód, który ludzie rozu­mieli. I był lojal­nym przy­ja­cie­lem, który nie odstę­po­wał jej boku od czasu Hulasz­czego Gonu. Od czasu jego odej­ścia.

Przy­mo­co­wała rze­mie­nie do sze­lek wilka i podała słu­żą­cemu smycz.

– Trzy­maj, kiedy będziemy na dole. On jest silny…

Męż­czy­zna zbladł, jak gdyby popro­siła go, aby sko­czył z Mostu Bogów, ale wziął rze­mień i trzy­mał go na odle­głość ramie­nia.

Juva zro­biła kilka kro­ków w dół. Cia­sne i kręte schody dła­wiły świa­tło latarni. Unio­sła przed sobą kuszę. Ruch spra­wił, że piersi napięły się, razem z bli­zną, którą zosta­wiły w niej jego pazury, zanim znik­nął na zawsze.

Zagry­zła zęby i sku­piła się na stra­chu. Był pożą­da­nym gościem, mogła na nim pole­gać. Pul­su­jąca oznaka życia w otchłani, w któ­rej poza tym Juva żyła. Szła dalej w dół, bez­sze­lest­nie, nasłu­chu­jąc. To nie­wie­dza zawsze naj­bar­dziej ją drę­czyła. Ni­gdy nie wie­działa, co ją czeka. To mogli być sta­rzy, mło­dzi, zagu­bieni lub bestial­scy…

– Spo­dzie­waj się naj­gor­szego – szep­nęła.

Nolan był tak bli­sko, że czuła, jak się przy­go­to­wuje. Cie­pła, bez­pieczna ściana męż­czyzn za ple­cami. Tych naj­lep­szych.

Z każ­dym kro­kiem robiło się chłod­niej, aż wresz­cie dotarła do końca scho­dów. Prze­kro­czyła stłu­czoną butelkę po winie i zwró­ciła się w stronę jedy­nego dźwięku, który sły­szała. Cichego mla­ska­nia. Jakby ktoś czła­pał po bło­cie. W labi­ryn­cie pó­łek nie było jed­nak nikogo widać. Oczom Juvy uka­zy­wały się kolejne ściany bute­lek, a piw­nicę wypeł­niała inten­sywna woń kwa­śnych jagód. Dała znak, że mają się roz­dzie­lić, i męż­czyźni roz­pro­szyli się wokół niej.

Pomiesz­cze­nie zda­wało się coraz węż­sze, jak gdyby ściany kur­czyły się wokoło kuszy. Tylko to ist­niało. Palec na spu­ście. Czu­bek bełtu. Serce drżące w piersi, jakby leżało nagie na zim­nie. Uczu­cie było dużo mniej silne niż wtedy, gdy w pobliżu znaj­do­wali się wieczni, lecz bar­dziej nie­po­ko­jące.

Dźwięk stał się gło­śniej­szy. Była już bli­sko.

Zatrzy­mała się przed wywró­co­nym rega­łem, który leżał na jej dro­dze, przy ster­cie bute­lek. Wiele z nich było stłu­czo­nych. Kilka roz­trza­ska­nych beczu­łek wyglą­dało jak popę­kane czaszki. Udało jej się nie potknąć o jedną z nich. Głu­chy odgłos tuż obok zdra­dził, że Dziu­ra­wiec nie miał tyle szczę­ścia.

Nagle mla­ska­nie ustało. Po pod­ło­dze poto­czyła się samotna pusta butelka.

Juva ski­nie­niem głowy dała znak Brod­d­ma­rowi, aby szedł z nią, a innym kazała gestem pójść w prze­ciwną stronę. Okrą­żyli regał, każdy ze swo­jej strony, i wyszli nie­mal pro­sto na nią.

Mil­dre…

Kobieta sie­działa w wiel­kiej kałuży wina i gry­zła kość. Wodziła po nich dzi­kim, czuj­nym wzro­kiem, ale nie ruszała się z miej­sca. Jedze­nie było waż­niej­sze. Wszystko wska­zy­wało na to, że pró­bo­wała wypić pół piw­nicy, ale nie zaspo­ko­iło to jej głodu.

Była po pięć­dzie­siątce i miała na sobie far­tuch kom­plet­nie prze­siąk­nięty winem. Nagle Juva uświa­do­miła sobie, że kobieta gry­zie wła­sną rękę.

Brod­d­mar chwy­cił Juvę, chcąc ją wes­przeć, a może sie­bie.

– Na Druknę – szep­nął Dziu­ra­wiec.

Lok cof­nął się i zwy­mio­to­wał.

Mil­dre wciąż żuła kość, ssąc ją jak nie­mowlę; wyda­wało się, że nie czuje bólu.

Juvie zro­biło się zimno, wyce­lo­wała w Mil­dre kuszę. Zoba­czyła drżący bełt i naci­snęła spust. Krew szu­miała jej w uszach, nie sły­szała wła­snego strzału. Widziała jed­nak bełt wbi­ja­jący się w pierś. Mil­dre szarp­nęła się do tyłu, a jej ciało roz­po­starło się na beczce. Krew z ręki spły­wała na pod­łogę, mie­sza­jąc się z winem, więc wyglą­dało to, jakby wylały się jej nie­po­jęte ilo­ści.

Juva ode­tchnęła głę­boko. Płuca ją zapie­kły. Przez chwilę zapo­mniała ich uży­wać. Serce otrzą­snęło się z ostat­nich śla­dów zimna, które pozo­sta­wiła chora. Juva zło­żyła kuszę, umie­ściła ją z powro­tem w uprzęży i zdjęła z ple­ców bukłaki.

– Ona żyje! – krzyk­nął Dziu­ra­wiec.

Dziew­czyna unio­sła wzrok i ujrzała, że zakrwa­wiona ręka łapie Brod­d­mara za łydkę. Wypu­ściła z dłoni bukłaki i rzu­ciła się na Mil­dre, która leżała teraz, szar­piąc się, przy­gnie­ciona jej cia­łem. Brod­d­mar kopał gorącz­kowo. Ze scho­dów dobiegł har­mi­der, jakby sama Gaula hała­so­wała. Coś zawar­czało. Ktoś krzyk­nął. Juva macała w poszu­ki­wa­niu noża, który miała u pasa, sta­ra­jąc się nie scho­dzić z wal­czą­cej pod nią Mil­dre. Przez chwilę wyda­wało jej się, że Mil­dre war­czy, ale to był Skarr. Coś zaszu­miało w powie­trzu, a potem góra futra i mię­śni rzu­ciła je obie na zie­mię. Juva wstała i wpa­try­wała się teraz w wilka. Skarr wgryzł się w gar­dło Mil­dre i mocno trzy­mał. Skóra marsz­czyła mu się na pysku, kiedy cze­kał na kapi­tu­la­cję. Prze­stał war­czeć. Puścił Mil­dre i usiadł na pod­ło­dze, jakby nic się nie stało. Prze­su­wał języ­kiem po zębach.

Juva znów chwy­ciła bukłaki, prędko, aby nie zacząć dygo­tać, a Nolan pospie­szył jej z pomocą. Brod­d­mar był zajęty oglą­da­niem swo­jej łydki. Jak gdyby wszy­scy nie zdą­żyli się jesz­cze zorien­to­wać, że bra­kuje mu już śmia­ło­ści do tej pracy. Nie był tym samym czło­wie­kiem, odkąd dowie­dział się, że cho­rzy na wil­ko­wa­tość mogli mieć szansę dzięki krwi prze­klę­tego dia­bła, któ­rego ona wypu­ściła z wię­zie­nia.

Nolan zwią­zał Mil­dre stopy i zarzu­cił je sobie na ramiona. Sta­rał się trzy­mać ją jak naj­bar­dziej w pio­nie. Juva przy­ło­żyła do gar­dła kobiety ostry jak nóż dzió­bek i mocno wbiła. Bukłak powoli się powięk­szał w jej pal­cach.

Lok stał z rękami opar­tymi o uda, jakby nie był pewien, czy znów zwy­mio­tuje. Ni­gdy nie miał do tego żyłki. Wilk to wilk, czło­wiek to czło­wiek, ni­gdy nie potra­fił znieść stanu przej­ścio­wego.

Dziu­ra­wiec zaczął krą­żyć wkoło jak zde­ner­wo­wany niedź­wiedź. Prze­je­chał dło­nią po łysej gło­wie. Miał dość. Wszy­scy mieli. Juva czuła, że to nad­cho­dzi.

– Czy to nasza wina? – zapy­tał w końcu. – Jak długo jesz­cze tak mogą, wszy­scy wieczni powinni już dawno być mar­twi.

– Dziu­ra­wiec… – W gło­sie Nolana zabrzmiało ostrze­że­nie, które jedy­nie zwięk­szyło zwąt­pie­nie Dziu­rawca.

– Wolno mi pytać! Czy nie po to wła­śnie ode­sła­li­śmy tego stwora do domu? Żeby pozbyć się jego krwi i żeby wieczni wymarli? Nie ma wiecz­nych – nie ma pere­łek krwi, nie ma pere­łek krwi – nie ma wil­ko­wa­tych, ale teraz jest ich wię­cej niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej!

– To wymaga czasu, Dziu­ra­wiec, rozu­miesz? – Nolan stęk­nął i popra­wił nogi Mil­dre. – To nie znik­nie w ciągu nocy, a póki ist­nieje wieczna krew, będą robili z niej perełki. To gówno jest zbyt docho­dowe. A nawet kiedy var­dari wyzdy­chają, dużo czasu zaj­mie zli­kwi­do­wa­nie czar­nego rynku.

Lok wypro­sto­wał się.

– A jed­nak… On prze­cież ma rację. Ile to już czasu, odkąd…

– Pójdę na górę i powiem, że nie­bez­pie­czeń­stwo minęło – powie­dział Hanuk.

Juva poczuła w ustach cierpki smak z powodu jego oczy­wi­stej próby ucię­cia dal­szych pytań. Uni­kali jego imie­nia jak wil­ko­wa­to­ści, jakby ono wciąż nie krą­żyło w jej gło­wie.

Od czasu Grífa. Odkąd źró­dło wiecz­nego życia opu­ściło Náklav.

Zdjęła wypeł­niony krwią bukłak z szyi zwłok i wbiła dzió­bek kolej­nego. Lok miał rację. Matka zmarła ósmego dnia Ikrzca, a od tego czasu var­dari nie dostali ani kro­pelki krwi dia­bła. W naj­lep­szym wypadku mają przed sobą jesz­cze pół roku życia, a umie­ra­jący var­dari powinni mieć w gło­wie inne rze­czy niż sprze­da­wa­nie pere­łek krwi.

– A więc czemu jest ich coraz wię­cej? – zapy­tał Dziu­ra­wiec.

Juva wło­żyła zatyczkę i zarzu­ciła sobie bukłaki na plecy. W mie­ście było tylu cho­rych na wil­ko­wa­tość, że nie potrze­bo­wano wil­ków do zasi­la­nia Kręgu Nákla. Bramy dzia­łały dzięki samej krwi cho­rych – gorzka prawda w chwili, gdy wystar­czy­łaby krew wil­cza. Nafraím sam to przy­znał.

Jedyną pocie­chą było, że oszczę­dzali wilki, bo skoń­czyła z polo­wa­niem na nie, cho­roba ni­gdy nie miała z nimi nic wspól­nego. Juvie została jed­nak łowiecka dru­żyna, która polo­wała nie na wilki, tylko na ludzi. Wystar­cza­jąco wielu odu­rzało się pereł­kami krwi, cho­ciaż wie­dzieli, że mogą zacho­ro­wać na wil­ko­wa­tość.

Ale wciąż nie dość wielu do tego…

Napo­tkała pro­szący wzrok Dziu­rawca i poczuła pra­gnie­nie, aby mieć dla niego odpo­wiedź. Móc powie­dzieć, że to minie przed jesie­nią, ale już zdą­żyła obie­cać zbyt dużo. Całemu mia­stu.

– To i tak nie nasza wina, Dziu­ra­wiec – powie­dział Nolan, roz­wią­zu­jąc rze­mie­nie wokół stóp Mil­dre. – Musimy liczyć się z tym, że będzie gorzej, zanim sta­nie się lepiej.

Juva podzię­ko­wała mu wzro­kiem, a on nagro­dził ją bole­snym uśmie­chem, który przy­po­mniał jej, że chło­paki doku­czają mu, że jest zma­nie­ro­wany. W ich świe­cie zna­czyło to, że ład­nie pach­nie i nie obcina sobie sam wło­sów. Nolan jed­nak z pew­no­ścią nie był zma­nie­ro­wany i nie bał się cięż­kiej pracy. Tylko Jól wie, czemu wyko­ny­wał tę maka­bryczną robotę, bo pie­nię­dzy nie potrze­bo­wał. Juva jed­nak też już ich nie potrze­bo­wała, więc zapewne Nolan miał ten sam powód. To musiało być zro­bione. A on był w tym teraz lep­szy niż Brod­d­mar.

Juva ukuc­nęła przy zwło­kach i odcze­piła z pasa obcęgi. Lok wydał z sie­bie jęk i odwró­cił się ple­cami. Dziew­czyna pod­nio­sła wzrok na Brod­d­mara, posy­ła­jąc mu nieme wyzwa­nie, aby zapro­te­sto­wał, ale on już wielu umar­łych temu prze­stał ją oszczę­dzać. Teraz to była jej praca.

Otwo­rzyła mar­twe usta, z któ­rych ulot­nił się cho­ro­bliwy zapach suro­wego mięsa i kwa­śnego wina. Język ską­pany był we krwi. Nolan pod­trzy­my­wał bez­władną głowę, gdy Juva wyła­my­wała kły. Z jed­nym musiała się siło­wać, jesz­cze nie wyrósł do końca. Prze­bi­jał się tylko z wysił­kiem pod pier­wot­nym zębem, który koły­sał się na cien­kim kawałku skóry.

Juva zapa­ko­wała zęby w chu­s­teczkę i scho­wała ją do kie­szeni.

Wró­cił Hanuk i kop­nię­ciem usu­nął z drogi butelkę.

– Jest tu Straż Kręgu – powie­dział, jak gdyby tupa­nie na scho­dach dało się z czymś pomy­lić.

Przy­szło ich mnó­stwo i w mgnie­niu oka opa­no­wali piw­nicę.

Brod­d­mar pokle­pał Juvę po karku.

– Teraz my się tym zaj­miemy, idź do domu i się prze­śpij.

Nie odpo­wie­działa. To wyda­wało się zbyt małe i zbyt późne. Kłam­stwo, które opo­wie­dział sam sobie – że wciąż jest opoką.

Juva prze­łknęła roz­cza­ro­wa­nie. Zosta­wiła straż­ni­kom sprzą­ta­nie i weszła na górę ze Skar­rem dep­czą­cym jej po pię­tach. Na środku scho­dów leżały stłu­czona klep­sy­dra i kilka kółek zęba­tych. Zro­zu­miała, że słu­żący przy­wią­zał wilka do zegara, aby nie musieć go trzy­mać. Juva wes­tchnęła i prze­nio­sła wzrok na Skarra, który odwza­jem­nił jej spoj­rze­nie; mogłaby przy­siąc, że wzru­szyłby ramio­nami, gdyby tylko umiał.

W holu leżało potwier­dze­nie, ścieżka drzazg z roz­trza­ska­nej szafki na pod­ło­dze. Augi i dziew­czynki ni­gdzie nie było widać, za to garstka straż­ni­ków zaj­mo­wała się Hjar­nem. Jeśli bra­ko­wało im ludzi, to z pew­no­ścią nie na Kró­lew­skim Wzgó­rzu, tego była pewna. Radny wpa­try­wał się w nich bez­rad­nie.

– Nawet nie podej­rze­wa­łem, że ona piła…

Juva wyszła na dzie­dzi­niec. Cze­kało tam mniej ludzi, niż się oba­wiała, w mgli­stym świe­tle, które spra­wiało, że w Náklavie łatwo było stra­cić orien­ta­cję co do tego, jaka jest pora dnia, przez cały Upal­nik, jedyny mie­siąc, który można było nazwać latem.

Stali w grup­kach wokół czar­nego wozu na zwłoki i mam­ro­tali. Zmę­czeni. Prze­ra­żeni. Roz­mowy uci­chły, gdy ludzie ją zoba­czyli. Odsu­nęli się, robiąc jej przej­ście do bramy. Wpa­try­wali się w nią. I w wilka.

Juva nacią­gnęła moc­niej kap­tur, lecz czuła się naga. Bukłaki zwi­sały jej z ramion niczym gorące skrzy­dła. Kobieta w noc­nej koszuli stała, obej­mu­jąc się ramio­nami, jak gdyby zabi­jała ręce, by się ogrzać.

– Obie­ca­łaś, że to się skoń­czy! – krzyk­nęła.

Ten wybuch dodał odwagi innym.

– Var­dari nas karzą! – zawo­łał star­szy męż­czy­zna.

Juva wal­czyła z mdło­ściami. Te słowa pozba­wiły ją sił i dopiero teraz zro­zu­miała, jak mało ma ener­gii do dzia­ła­nia. Stopy stały się cięż­sze, ostat­nie siły wyko­rzy­stała na wyj­ście z bramy na pustą ulicę.

Var­dari… O tak, oni uka­rzą ludzi, co do tego nie ma wąt­pli­wo­ści. Przede wszyst­kim ją samą.

Sto dwa dni temu Juva zwa­biła Eydalę do Kręgu Nákla. Wtedy, gdy skła­mała, że list do Nafraíma obja­śniał drogę do dia­bła, źró­dła wiecz­nego życia. Gaula jedna wie, co się dzieje z dwoj­giem wiecz­nych od tam­tego czasu. Juva nie widziała ani śladu po nich.

Łaskawa Jól, oby byli mar­twi.

– Juvo! – Nolan wybiegł przez bramę i przy­sta­nął zakło­po­tany, gdy ujrzał, że nie odda­liła się aż tak bar­dzo. Prze­su­nął dło­nią po krót­kiej, świeżo przy­strzy­żo­nej bro­dzie. – Czy jesteś pewna, że nie potrze­bu­jesz, aby ktoś towa­rzy­szył ci jutro?

– Skarr czuwa. A gdyby ona wie­działa, co robię, już dawno była­bym mar­twa. Zagro­że­nie minęło.

Nolan zmarsz­czył czoło i Juva zro­zu­miała, że mówił o czymś cał­kiem innym niż Eydala.

– Cho­dziło mi o Radę Mia­sta. Są pod silną pre­sją, trudno powie­dzieć, co wymy­ślą.

– Ach… – Juva uśmiech­nęła się jak naj­sze­rzej. – No cóż, to oni powinni się mar­twić, co ja wymy­ślę. Dobra­noc, Nolan.

Puściła wilka wolno i pozwo­liła mu pro­wa­dzić przez ulicę i w dół odwiecz­nych scho­dów. Nie znaj­do­wała się już ponad mia­stem, lecz była w nim uwię­ziona. Morze zni­kło jej z oczu, a niebo zamie­niło się w pasma ponad wąskimi ulicz­kami gdzie­nie­gdzie poprze­ci­na­nymi przez mosty. Wiele z nich było w takim sta­nie, że lada dzień mogły się zawa­lić. Wyglą­dały tak jed­nak już od dawna.

Skarr przy­spie­szył, kiedy zbli­żyli się do Latar­nia­nych Kli­fów. Daw­niej był wil­kiem Brod­d­mara, teraz jest jej. Brod­d­mar wiele razy zabie­rał go do domu, ale Skarr wcze­śniej czy póź­niej znaj­do­wał drogę na zewnątrz i poja­wiał się na jej scho­dach.

Juva pró­bo­wała wyma­cać w kie­szeni klucz. Drzwi otwo­rzyły się z nagłym szarp­nię­ciem. Sta­nęła w nich Kefla z zaci­śnię­tymi ustami.

– Późno wró­ci­łaś – powie­działa, ujmu­jąc się pod boki.

Juva prze­ci­snęła się obok niej.

– Co ty wypra­wiasz, Keflo? Nie możesz tak po pro­stu otwie­rać każ­demu, czy ty w ogóle nie myślisz?

Kefla zatrza­snęła drzwi, aż śpiew żelaza roz­niósł się po ponu­rym holu.

– Coś takiego! Wyczu­łam Skarra i wie­dzia­łam, że to ty!

– Tego ni­gdy nie możesz być pewna. Ile razy mam ci to powta­rzać? Czy będę musiała cię stąd nie­ba­wem wyrzu­cić?

Poża­ło­wała tych słów już w chwili, gdy je wypo­wia­dała. Kefla znów zaci­snęła usta, lecz z jej oczu wyzie­rał strach. Juva odwią­zała uprząż i zła­pała kuszę oraz bukłaki, zanim spa­dły na pod­łogę. Zdjęła czer­wony strój i cisnęła go na czarną, pełną zawi­ja­sów poręcz scho­dów.

– Wiesz, że tutaj nie jest bez­piecz­nie.

Kefla prych­nęła.

– Masz drzwi z żelaza! Zabi­łaś deskami wszyst­kie okna z wyjąt­kiem tych, które wycho­dzą na morze, i masz wilka! Gdzie niby mia­łoby być bez­piecz­niej?

– Musisz być ostroż­niej­sza, Keflo. O to mi cho­dziło.

Kefla zarzu­ciła grzywką i się nadą­sała.

– Tak ostrożna jak ty? Sza­leć po mie­ście w nocy, zabi­jać cho­rych na wil­ko­wa­tość, zawsze cho­dzić sama… Tak ostrożna?

Juva szu­kała dobrej odpo­wie­dzi. Kefla miała ostrzej­szy język, niż dwu­na­sto­latka powinna mieć, wyostrzony przez lata spę­dzone na ulicy.

– Nie jestem sama, mam Skarra i dru­żynę. I nauczy­łam się roz­po­zna­wać wiecz­nych, a ty jesz­cze nie.

– A wła­śnie, że tak! Rów­nie dobrze jak ty!

Juva wes­tchnęła.

– Ale nie umiesz roz­róż­niać. Nie wiesz, która to…

Urwała.

Która to ta bestia Eydala.

Jak to się stało, że ta potworna kobieta jesz­cze jej nie wytro­piła? Nafraím na pewno wszystko opo­wie­dział, o liście i o Grífie, sam widział, jak ten opusz­cza świat. Czy brak krwi zabrał już zarówno Nafraíma, jak i Eydalę? A może poza­bi­jali się nawza­jem, zanim Eydala poznała prawdę? Juva ucze­piła się tej myśli, ale wie­działa, że gdyby w to wie­rzyła, wio­dłaby cał­kiem inne życie. I sypia­łaby w nocy.

Weszła do biblio­teki, napeł­niła kie­li­szek żyt­nią wódką i opa­dła na kanapę. Skarr uło­żył się wygod­nie u jej stóp. Futro mu lśniło w bla­sku noc­nego słońca rzu­ca­ją­cego plamy świa­tła mię­dzy szpro­sami okien. Na zewnątrz fale ude­rzały o klif, potę­gu­jąc uczu­cie, które Juva zawsze miała: że jest na pokła­dzie statku. Tru­pie drewno tliło się w kominku, tuż obok stał stół – to przy nim sie­działy kie­dyś zmarłe, jak lalki. Solde. Ogny i inne czy­ta­jące z krwi. Zbrod­nia Nafraíma. A przy ścia­nie komin­ko­wej stała szafa ze śmiesz­nym wypcha­nym kru­kiem, który wró­żył z run. Szafa kry­jąca w sobie szyb do kil­ku­set­let­niego grze­chu rodziny.

Gríf.

Pamiątka oszu­stwa. Jej wła­snego idio­ty­zmu.

Juva opróż­niła kie­li­szek, posta­wiła go na stole i odsu­nęła od sie­bie. Nie była na dole, odkąd on odszedł. Ani razu. Co niby miała tam do roboty? Wspo­mi­nać jak głu­pia wszystko, o czym roz­ma­wiali? Wczu­wać się w zdradę? Wdy­chać jego zapach?

Wzdry­gnęła się, gdy dostrze­gła jakiś ruch, i uświa­do­miła sobie, że musiała przy­snąć. Instynk­tow­nie zła­pała kuszę, ale to tylko Kefla wtu­liła się w nią na kana­pie. Juva objęła ramie­niem jej szczu­płe ciało i mruk­nęła:

– Jutro możemy iść spo­tkać się z innymi.

– Obie­cu­jesz?

– Po zebra­niu. Obie­cuję – powie­działa Juva, cho­ciaż wcze­śniej obie­cała sama sobie, że nie będzie nic obie­cy­wać.

BARANEK OFIARNY

Głos prze­wod­ni­czą­cego Rady Mia­sta brzmiał donio­śle. Sjur Skar­bowy był przy­zwy­cza­jony, że go słu­chają, nawet gdy mówi rze­czy zbędne.

Juva patrzyła na jego twarz bez wyrazu, gdy recy­to­wał listę zabi­tych, spra­wia­jąc wra­że­nie, że się przy tym nudzi. Nazwi­sko za nazwi­skiem. Cho­rzy na wil­ko­wa­tość, któ­rych Juva zabiła i wykrwa­wiła. Ofiary, któ­rych nie była w sta­nie ura­to­wać. Dla niego to były tylko przy­padki, dla niej – wspo­mnie­nia. Nie potrze­bo­wała wyli­cza­nia, żeby pamię­tać.

Zaczęła żało­wać, że posta­no­wiła stać przy krót­szym końcu śmiesz­nie dłu­giego stołu, ale sądziła, że to szybko pój­dzie. Jej żąda­nia były pro­ste: przy­zwo­ite wyna­gro­dze­nie dla chło­pa­ków i zro­bie­nie porządku w naj­bar­dziej szem­ra­nych miej­scach, gdzie wciąż han­dlo­wano pereł­kami krwi. Tylko tyle. Ale wszystko wska­zy­wało na to, że jest tu z innych powo­dów, niż myślała.

Po raz pierw­szy została przy­jęta w tym pomiesz­cze­niu i to raczej nie był przy­pa­dek. Sala była tak wysoka, że każdy czuł się tam nic nie­zna­czący. Kolumny ozdo­bione wzo­rami spra­wiały, że trudno było się tu orien­to­wać. Zro­biona z żył­ko­wa­nych płyt pod­łoga lśniła, a każde słowo odbi­jało się echem. Nie zebrała się też zwy­cza­jowa repre­zen­ta­cja, lecz pra­wie połowa Rady, ponad dwa­dzie­ścioro kobiet i męż­czyzn o sro­gich minach.

To nie był żaden nie­winny raport. Oni cze­goś chcieli, a nie­wie­dza spra­wiała, że Juva czuła mro­wie­nie na karku.

Zało­żyła ręce na plecy, aby powstrzy­mać się od stu­ka­nia pal­cami o palce. Inni radni sie­dzieli jakby w pół­śnie nad wła­snymi odbi­ciami w wypo­le­ro­wa­nym bla­cie. Nawet Drogg uni­kał jej wzro­kiem. Olbrzymi męż­czy­zna spo­koj­nie mógł ostrzec ją wcze­śniej, co się szy­kuje, ale Juva nie spo­dzie­wała się już wiele po nikim.

A jed­nak… Pomo­gła mu wyplą­tać się z kłam­stwa, któ­rym omo­tała go jej matka – prze­ko­na­nia, że każde ude­rze­nie serca skraca mu życie, tak że męż­czy­zna led­wie śmiał się poru­szać. Wszystko, aby zagwa­ran­to­wać stały dopływ pie­nię­dzy od czło­wieka, który usta­wicz­nie potrze­bo­wał zapew­nień, ile jesz­cze zostało mu życia. Bez­li­to­sne, nawet jak na Laga­lune.

Czy­ta­jąca z krwi. Oszustka. Matka.

Prze­wod­ni­czący Rady Mia­sta odrzu­cił wierzch­nią kartkę i czy­tał dalej z kolej­nej:

– Vigda Renne, dwa­dzie­ścia sie­dem, Szczynna. Zła­many kark. Kol Her­stein Skjegge, czter­dzie­ści dwa, Jęzorna. Tra­fiony z kuszy… – Urwał na chwilę i spoj­rzał na Juvę ponad oku­la­rami. – W krtań.

Pró­bo­wał zmu­sić ją do obrony, zro­zu­mia­łaby to, nawet gdyby nie wycho­wała się wśród czy­ta­ją­cych z krwi. Juva przy­po­mniała sama sobie, że on wła­ści­wie potrze­buje jej apro­baty, żeby odnieść suk­ces. Unio­sła pod­bró­dek i dodała:

– I nóż w ple­cach. Jego wła­sny.

Prze­wod­ni­czący odło­żył papiery i wydał z sie­bie afek­to­wane wes­tchnie­nie.

– Juvo San­n­seyr, mam nadzieję, że nie muszę pod­kre­ślać, iż nie strzela się do ludzi…

– Wil­ko­wa­tych.

– …z kuszy na Jęzor­nej. To nie jest oko­lica, w któ­rej ludzie chcą się przy­zwy­cza­jać do takich rze­czy.

– A więc gdzie ludzie chcą się przy­zwy­cza­jać do takich rze­czy?

Twarz prze­wod­ni­czą­cego ścią­gnęła się jesz­cze odro­binę. Kąciki ust miał takie cięż­kie, że trudno było sobie wyobra­zić, aby choć raz w życiu się uśmiech­nął.

– Młoda frú San­n­seyr, sta­nę­łaś na bal­ko­nie w Kręgu Nákla – przed połową mia­sta – i obie­ca­łaś, że wil­ko­wa­tość się skoń­czy. Minęły już trzy mie­siące i jest gorzej niż było! Myślisz, że to dziwne, iż ludzie stra­cili zaufa­nie do łow­ców? Do Seida­laugu?

I do was.

Juva zacho­wała komen­tarz dla sie­bie. Mimo wszystko prze­wod­ni­czący miał rację. Mia­sto wrzało, a ona nie mogła nic zro­bić, tylko cze­kać. I zno­sić to. I prze­mil­czeć, skąd wie, że to minie.

Bo wil­ko­wa­tość pocho­dzi z pere­łek krwi, które z kolei pocho­dzą od var­da­rich, któ­rzy żyli dzięki krwi nie­śmier­tel­nego łaj­daka z kłami, któ­rego ode­sła­li­śmy do domu, gdzie­kol­wiek, na Druknę, to jest.

Nikt nie wąt­pił, że wil­ko­wa­tość dotyka tych, któ­rzy biorą perełki krwi. Ale reszta… Pomy­śle­liby, że zwa­rio­wała, a to jest rze­czy­wi­stość, z którą ona i chło­paki muszą żyć. Skoń­czyli z var­da­rimi i nikt im ni­gdy za to nie podzię­kuje.

Juva oparła dło­nie na stole i się pochy­liła.

– Jest coraz gorzej, bo ludzie winią o wszystko wil­ko­wa­tość. O każde wła­ma­nie, każdą bójkę, każ­dego pija­nego głupka albo nie­szczę­snego sza­leńca na ulicy, wszystko z powodu wil­ko­wa­to­ści! A wy myśli­cie wyłącz­nie o licze­niu zmar­łych! Tylko że wiele z kłów, które zebra­li­śmy, pocho­dzi od wiecz­nych. Od var­da­rich zabi­tych przez innych var­da­rich. Wie­dzą, że Náklav nie jest już dla nich bez­piecz­nych por­tem, więc wal­czą ze sobą i tak, będzie gorzej, zanim zrobi się lepiej! Tym­cza­sem mamy łow­ców, któ­rzy…

– Var­dari? – krzyk­nęła kobieta sie­dząca pośrodku dłu­giego boku stołu. Wywró­ciła oczami, jakby szu­kała wspar­cia z góry. – A więc znów mówimy o tych wszech­wład­nych i nie­śmier­tel­nych?

Wokół stołu roz­legł się źle tłu­miony śmiech, ale prze­wod­ni­czą­cemu udało się opa­no­wać, to trzeba mu było przy­znać.

Odsu­nął papiery na bok.

– Juvo San­n­seyr, twoja słynna mowa pod­czas Hulasz­czego Gonu była kata­strofą, co do tego nie ma wąt­pli­wo­ści. Nie tylko wpro­wa­dzi­łaś w błąd Náklav co do tego, czym jest i ma być Seida­laug, ale obie­ca­łaś też koniec wil­ko­wa­to­ści i wypo­wie­dzia­łaś wojnę wytwo­rowi wyobraźni. Sprzy­się­że­niu dzia­ła­ją­cych poza pra­wem wiecz­nych, któ­rych ist­nie­nia nie da się udo­wod­nić, ale ist­nie­nie kon­se­kwen­cji już tak! Twoje uro­je­nia wpę­dziły ludzi w fana­tyzm! Teraz mnó­stwo ich wie­rzy, że var­dari ist­nieją i że… – Sjur odwró­cił się do pisa­rza. – Nie pro­to­ko­łuj tego, czło­wieku!

Pisarz wypu­ścił z rąk pióro, jakby się opa­rzył. Prze­wod­ni­czący wes­tchnął i znów spoj­rzał na Juvę.

– Wie­rzą, że var­dari ist­nieją, a Rada Mia­sta nie robi nic, aby zara­dzić pro­ble­mowi.

– I rze­czy­wi­ście nic nie robi­cie.

Juva sły­szała, jak prze­wod­ni­czący oddy­cha głę­boko, mimo że koniec stołu znaj­do­wał się ładny kawa­łek od niej i mimo że jej słowa były dużo łagod­niej­sze, niż na to zasłu­gi­wali. Aż się paliła do tego, aby znów wymie­nić wszyst­kie sprawy, któ­rymi się nie zajęli. To pew­nie by tylko pogor­szyło sytu­ację. Samo­kry­tyka rzadko gościła w tych ścia­nach.

– Jesteś młoda – powie­dział prze­wod­ni­czący. – To zro­zu­miałe, że nie dostrze­gasz cało­ścio­wego obrazu, ale czer­piesz korzy­ści ze swo­jej pozy­cji. Dosta­łaś nie­by­wale dużą swo­bodę przy wyko­ny­wa­niu tej pracy.

– Któ­rej nikt inny nie chce.

– Któ­rej nikt inny nie chciał. Ale Rada Mia­sta musi wyko­rzy­stać swój dra­ma­tycz­nie ogra­ni­czony czas na praw­dziwe pro­blemy, a nie na twoje kosz­mary nocne, frú San­n­seyr. I tu muszę dodać, że te praw­dziwe pro­blemy sama stwo­rzy­łaś.

– Panika moralna! – powie­działa kobieta, która prze­rwała Juvie wcze­śniej.

Reszta Rady Mia­sta, oży­wiw­szy się, kiwała gło­wami na znak popar­cia i Juva doznała paskud­nego uczu­cia, że zbli­żają się do sedna.

Prze­wod­ni­czący wska­zał na kobietę.

– Panika moralna, to prawda, Ingro. Uciąż­liwi pro­rocy końca świata, krzyki o karach, nie­zno­śni kapłani. Jeden z nich zadaje sobie wiele trudu, gło­sząc, że… – Sjur znów chwy­cił papiery i prze­czy­tał z unie­sio­nymi brwiami: – Że tylko grzesz­nicy cho­rują, że wil­ko­wa­tość to kara od Boga, jedy­nego Boga, i że Náklav musi stać się mia­stem bez grze­chu. – Ponow­nie cisnął papiery na stół. – Nazy­wają sie­bie Chro­nio­nymi i jest dla mnie zagadką, jak ktoś w tym mie­ście zdo­bywa rze­sze zwo­len­ni­ków, nawo­łu­jąc do umiar­ko­wa­nia, ale może byliby w sta­nie cze­goś nas nauczyć.

Umiar­ko­wa­nie…

Juva nagle poczuła się słabo. Jego słowa spra­wiły, że opa­dły ją wspo­mnie­nia z zapusz­czo­nej sali z lustrami i tysią­cami świec. Gdy została upro­wa­dzona przez Eydalę, która sie­działa naprze­ciwko niej i recy­to­wała głu­chym, zim­nym gło­sem słowa o wie­rzą­cym z Undst.

Zagad­kowi ludzie, nie sądzisz? Przy­byli tu z wła­snymi bogami i czczymi groź­bami wiecz­nych mąk dla zachłan­nych. Potra­fisz wyobra­zić sobie prze­ko­na­nia, które wyma­gają przy­by­cia tu, do Náklavu, i wygła­sza­nia kazań o umiar­ko­wa­niu?

Juva nie­mal poczuła strunę dła­wiącą jej gar­dło. Nie mogła powie­dzieć, że zna­la­zła się tam wbrew swo­jej woli. Dała się zła­pać, nie wie­dząc, co ją czeka. Aby nasta­wić var­da­rich prze­ciwko sobie, by prze­ko­nać ich, że to Nafraím ma dia­bła, a nie ona. Wszystko dla niego. Dla Grífa.

Spu­ściła wzrok na swoje dło­nie i przy­ci­snęła je do blatu, aby nie drżały. Po noc­nym polo­wa­niu wciąż miała krew pod paznok­ciami. Za mało sypiała.

Nie pozwól, aby zoba­czyli słabą czy­ta­jącą z krwi.

– Rozu­miesz nasz pro­blem, frú San­n­seyr?

Unio­sła wzrok.

– Rozu­miem, że nie ja powin­nam tu stać, jeśli to kapłani sta­no­wią pro­blem.

– Ten kapłan, Srebrne Gar­dło, mówi two­imi sło­wami. Cytuje twoją mowę i zawsze wygła­sza peany na twój temat z powodu two­ich pora­chun­ków z tymi tak zwa­nymi var­da­rimi. A ponie­waż zdo­łał się oto­czyć rze­szą fana­ty­ków, uzna­jemy za konieczne pozwa­lać mu na to. Tra­giczne jest to, że daje ludziom poczu­cie bez­pie­czeń­stwa, któ­rego nie może już im zapew­nić Seida­laug.

Juva klep­nęła się w czoło.

– A więc chce­cie zastą­pić jedno kłam­stwo innym?

– Dziecko dro­gie, każ­dego poranka prze­cho­dzę obok cechu Votna, świą­tyni Muune i kramu, w któ­rym sprze­dają podróż­nym runy Vir­ri­vega, one wszyst­kie są przy tej samej ulicy! To jest Náklav! Świat w pigułce! Mamy tu bez­boż­ni­ków i wie­rzą­cych żyją­cych w pięk­nej – i przede wszyst­kim opła­cal­nej – sym­bio­zie i naprawdę nie zaprzą­ta­łoby mnie w naj­mniej­szym stop­niu, w jakie kłam­stwa ludzie wie­rzą, póki nie ude­rzy im to do głowy.

– A przez var­da­rich ude­rza im to do głowy?

– Przez wszystko, cały czas, od kiedy Róg Umar­łych roz­brzmiewa w każ­dym tygo­dniu, a czer­woni łowcy strze­lają do cho­rych na wil­ko­wa­tość na uli­cach. To sze­rzy zbędny nie­po­kój i musi się skoń­czyć!

Juva poczuła drgnię­cie w kąciku ust. Inten­sywne pra­gnie­nie, aby poka­zać mu zęby.

– Myślę, że wszystko, co dotąd wyli­czy­łeś, świad­czy o tym, iż dzia­łamy jak naj­le­piej.

Sjur Skar­bowy z miną pełną samo­za­do­wo­le­nia zaci­snął wargi, co chyba miało ozna­czać uśmiech.

– Tak – odrzekł. – Tego się wła­śnie oba­wiamy.

Juvę ogar­nęło nie­miłe uczu­cie, że wpa­dła w pułapkę. Jego słowa by­naj­mniej nie były spon­ta­niczne. To umó­wiona gra.

– A wasze naj­lep­sze dzia­ła­nia wczo­raj – cią­gnął prze­wod­ni­czący – to zde­wa­sto­wana piw­nica i bez­cenny zegar roz­bity w drza­zgi!

Juva nie zdą­żyła odpo­wie­dzieć, gdy prze­mó­wił radny Hor­ski, par­ska­jąc gło­śno, jakby z tru­dem pano­wał nad wła­snym gło­sem.

– Roz­wią­za­niem jest odcią­że­nie! A gdyby tak wyko­rzy­stać ochot­ni­ków z jed­nej z tych… sekt? Zwięk­sze­nie liczby czer­wo­nych łow­ców to naj­lep­sze, co możemy zro­bić.

Juva wpa­try­wała się w męż­czy­znę. Miał ogni­ście czer­wone pyzate policzki, przez co jego twarz wyda­wała się nie­fo­remna. Spra­wiał wra­że­nie roz­krzy­cza­nego nie­mow­laka. A co gor­sza, chyba mówił poważ­nie.

– Ochot­ni­ków? – zapy­tała. – Masz na myśli, że trzeba nająć ludzi żąd­nych zabi­ja­nia z bandy, którą wła­śnie nazwa­li­ście fana­ty­kami, aby wyglą­dało na to, że robi­cie coś z wil­ko­wa­to­ścią. Może­cie…

– Aby wyglą­dało? – Hor­ski zarzu­cił głową w tył z obu­rzoną miną, od któ­rej zro­bił mu się podwójny pod­bró­dek. – Znacz­nie ogra­ni­czy­li­śmy polo­wa­nia na wilki, aby utrzy­mać ulice wolne od pere­łek krwi, co może być waż­niej­sze?

Juva przy­gry­zła wargę. Cho­ciaż mogła mu powie­dzieć, jak bar­dzo się myli, nie miała poję­cia, od czego zacząć. Perełki zawie­rały krew wiecz­nych, nie wil­ków. Wil­ko­wa­tość ni­gdy nie miała nic wspól­nego z wil­kami. Ogra­ni­czyli polo­wa­nia na wilki dla pozoru i dla­tego że kamie­nie w Kręgu Nákla dzia­łały obec­nie dzięki krwi cho­rych. Tak pro­ste to było i nic nie dało się pora­dzić.

Wie­działa, że ich iry­tuje, mieli to wyraź­nie wypi­sane na twa­rzach. Wymie­nili spoj­rze­nia, wyzy­wa­jąc się nawza­jem do zro­bie­nia kolej­nego ruchu.

Juva zda­wała sobie sprawę, że więk­szość sto­ją­cych przed Radą ludzi już dawno zosta­łaby stąd wyrzu­cona, lecz strach przed czy­ta­ją­cymi z krwi był głę­boko zako­rze­niony. Była młoda i w ogóle nie paso­wała do tej sali, ale nazy­wała się Juva San­n­seyr i cho­ciaż Ana­solt wyko­ny­wała całą pracę, na papie­rze to wła­śnie Juva była mistrzy­nią Seida­laugu. Tysiąc­let­nie prze­sądy dawały jej swo­bodę mówie­nia, co chce. Uchwy­ciła się tej nadziei i pod­jęła temat w miej­scu, w któ­rym prze­rwał jej Hor­ski.

– Zaufaj­cie mi, aku­rat naj­mniej nam teraz potrzeba przy­pad­ko­wych sza­leń­ców w pogoni za pre­tek­stem do zabi­cia sąsiada, któ­rego nie zno­szą. Mam porządną dru­żynę, ludzi, na któ­rych mogę pole­gać. Załoga to nie pro­blem. Pro­ble­mem jest powstrzy­ma­nie tych, któ­rzy han­dlują pereł­kami krwi, i odnaj­do­wa­nie cho­rych, zanim wyrzą­dzą szkody.

– Chyba mówi­łaś, że pro­ble­mem są var­dari – odparł chłodno prze­wod­ni­czący Rady. – Czy zatem nie przyda się wię­cej osób, które nasta­wa­łyby na ich życie?

Juva roze­śmia­łaby się, gdyby jesz­cze miała na to siłę.

– Więc zamier­za­cie wyko­rzy­stać ochot­ni­ków do polo­wa­nia na coś, czego nie chce­cie uznać za rze­czy­wi­ste? Z całym sza­cun­kiem, Rado Mia­sta: wcze­śniej czy póź­niej będzie­cie musieli się zde­cy­do­wać, czy oni ist­nieją.

– Frú San­n­seyr ma rację – jasno­włosa kobieta zabrała głos nagle, jakby chciała zapo­biec bójce – to nie cho­rzy na wil­ko­wa­tość sta­no­wią naj­więk­szy pro­blem, sami ścią­gnęli na sie­bie ten los, bio­rąc krew.

Juva zadrżała. Nikt nie pro­sił o to, by zacho­ro­wać na wil­ko­wa­tość, i te słowa w niczym nie przy­po­mi­nały tego, co sama powie­działa, pozwo­liła jed­nak kobie­cie kon­ty­nu­ować.

– Pro­ble­mem jest prze­cież panika i szkody, które oni wyrzą­dzają innym. A gdy­by­śmy obie­cali nagrody dla spad­ko­bier­ców, pod warun­kiem że cho­rzy zgło­szą się, zanim zamie­nią się w bestie?

Juva zdu­siła zre­zy­gno­wany jęk.

– Nagrody? Tysiące zdro­wych ludzi zgło­szą się już jutro, jeśli to pozwoli wykar­mić resztę rodziny.

Radni i radne patrzyli na nią pustym wzro­kiem, jakby mówiła w obcym języku. Juva roz­ło­żyła ręce.

– Czy wy ni­gdy nie potrze­bo­wa­li­ście pie­nię­dzy? Ni­gdy nie mar­twi­li­ście się o kogoś, kto ich potrze­buje? Ni­gdy nie byli­ście głodni?

Sjur zebrał papiery, jak gdyby ostat­nie słowo zostało wypo­wie­dziane, ale naj­wy­raź­niej wcale tak nie było.

– Juvo, twoje zaan­ga­żo­wa­nie jest… wzru­sza­jące. Wydaje mi się jed­nak, że to ty nic tu nie zdzia­łasz. Nie masz jesz­cze nawet dwu­dzie­stu lat, prawda? To nie­mal nie­od­po­wie­dzialne, żeby ktoś tak mło­dziutki był łow­czy­nią i mistrzy­nią cechu, a my naj­wy­raź­niej zażą­da­li­śmy od cie­bie zbyt wiele. Przy­szło ci zrzu­cić do morza zmarłe krewne i przy­ja­ciółki. Wła­sną matkę i sio­strę. Poza tym pra­co­wa­łaś dla osoby cho­rej na wil­ko­wa­tość, nie­praw­daż? – Znów zaj­rzał w papiery. – Ester Spinne. Ale tutaj jest napi­sane, że ona została zrzu­cona do morza w zwy­kły spo­sób. Myśla­łem, że cho­rymi na wil­ko­wa­tość karmi się kamie­nie…

Juva wpa­try­wała się w niego z nie­do­wie­rza­niem. Czyżby to była groźba? Ester… Cudowna stara Ester, którą Juva była zmu­szona zabić. A teraz wyko­rzy­sty­wano ją do poli­tycz­nych roz­gry­wek.

Juva ski­nęła głową w stronę pustego krze­sła, które, jak sądziła, nale­żało kie­dyś do Olma Fen­nara i zapewne nale­żałoby dalej, gdyby Olm nie zacho­ro­wał na wil­ko­wa­tość i nie pró­bo­wał pod­pa­lić wła­snego salonu.

– Ja też tak myśla­łam – odparła. – Ale znam osoby z Seida­laugu, które były na zrzu­ce­niu do morza Olma.

Radny udał, że jej nie sły­szał.

– Docie­rają też do nas pogło­ski, że przy­ję­łaś do sie­bie dziecko – dodał.

– Ja sły­sza­łam, że kil­koro – mruk­nęła Ingra.

– Nie mam dzieci i nie pla­nuję ich mieć – powie­działa Juva.

Prze­wod­ni­czący zmie­rzył ją wzro­kiem.

– Nie, chciał­bym zauwa­żyć, że to nie dałoby się pogo­dzić z twoją pracą.

A więc powie­dział to…

Juva poczuła, jak wraz ze zro­zu­mie­niem nara­sta w niej roz­pacz. Chcieli ode­brać jej funk­cję mistrzyni cechu, pracę, o któ­rej przy­ję­cie ją bła­gali, któ­rej nikt inny nie miał odwagi się pod­jąć. Pracę, któ­rej ni­gdy nie chciała. A wykrwa­wiaczką została, aby poma­gać Brod­d­ma­rowi w polo­wa­niu na wiecz­nych. Var­dari żyli jed­nak w poży­czo­nym cza­sie. Nie­długo sta­nie tu, by posłu­chać, jak jej kadzą, bo mia­sto znów będzie bez­pieczne. Bo wil­ko­wa­tość zosta­nie wyple­niona. Za nie wię­cej niż pół roku. Do tego czasu nie może stra­cić niczego ani nikogo. A już na pewno nie moż­li­wo­ści chro­nie­nia Kefli i innych.

To zebra­nie to po pro­stu zapo­wiedź. Ostrze­że­nie. Chcą się jej pozbyć. Rada Mia­sta zna­la­zła naj­prost­szy spo­sób, aby uda­wać, że coś robi: zastąpi Juvę kimś innym. Ale kiedy?

– Dobrze – rzekł prze­wod­ni­czący i stuk­nął papie­rami o stół, jakby osią­gnęli jakieś poro­zu­mie­nie. – Macie więc mie­siąc. Jeśli sprawy nie będą wyglą­dały lepiej, poczy­nimy sto­sowne kroki.

– Sto­sowne kroki? – zapy­tała, cho­ciaż bała się odpo­wie­dzi.

Sjur znów udał, że jej nie sły­szał, i nie spo­glą­da­jąc na nią, mach­nię­ciem ręki dał znak, żeby wyszła. Juva opu­ściła salę. Dopiero teraz zoba­czyła, że jej buty zosta­wiły błot­ni­ste ślady na dro­dze do środka. Zeszła po sze­ro­kich scho­dach, sta­ra­jąc się na nikogo nie patrzeć. Odno­siła wra­że­nie, że jej ciało jest obrzmiałe i się trzę­sie, jakby miała kaca.

Weź się w garść! Kefla czeka!

Wyszła na ulicę i ruszyła pro­sto ku Krę­gowi Nákla, bez powo­dze­nia wal­cząc z gnie­wem. Kefla stała oparta o potężny mur tuż przy pół­noc­nej bra­mie, twarz jej się roz­ja­śniła na widok Juvy. Rzu­ciła się jej na spo­tka­nie, jakby miała lat sześć, a nie dwa­na­ście.

Juva zagry­zła zęby i potrzą­snęła głową.

To nie jest bez­pieczne.

Kefla zwol­niła, a jej uśmiech zgasł. Zatrzy­mała się na środku ulicy, gdy mło­dzi cią­ga­rze prze­cho­dzili z powo­zami peł­nymi podróż­nych. Mimo że pojazdy pod­ska­ki­wały na bruku, ich pasa­że­ro­wie się uśmie­chali. Zachwy­ceni tym, że są w Náklavie. W mie­ście nad mia­stami.

Juva odwró­ciła się i poszła inną drogą. Wzrok Kefli prze­pa­lał jej plecy i ści­skał żołą­dek. Juva sły­szała urywki kłótni, która jesz­cze się nie odbyła. O obiet­nicę, którą zło­żyła i któ­rej nie mogła teraz dotrzy­mać.

Sta­łam się Laga­lune.

Ta myśl bolała. Czy jest ska­zana na to, aby być taka jak matka? Tak samo godna pogardy?

Nie! To minie za pół roku. Żad­nych wię­cej cho­rych na wil­ko­wa­tość, żad­nych var­da­rich i żad­nego ryzyka dla mło­dej czy­ta­ją­cej z krwi takiej jak Kefla. Juva musi tylko wytrzy­mać i pozwo­lić, aby czas zro­bił swoje.

To wła­śnie cze­ka­nie było naj­gor­sze, ale przy­rze­kła Brod­d­ma­rowi, że nie zrobi nic innego. On sam był wiecz­nym, więc nie mogła go winić. Zabiła jed­nego z nich u Haane, a cho­ciaż był var­da­rim, to miała krew na rękach.

Pięć mie­sięcy, może sześć.

Wtedy będzie mogła wytłu­ma­czyć wszystko Kefli i pro­wa­dzić nor­malne życie.

Wie­działa jed­nak, że okła­muje samą sie­bie. Spo­tkała Grífa. Uwol­niła potwora i nic już ni­gdy nie będzie nor­malne.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: Sølvstrupen

Copy­ri­ght © Siri Pet­ter­sen 2023 by Agre­ement with Grand Agency

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2023

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Kata­rzyna Raź­niew­ska

Pro­jekt serii i okładki oraz map: Siri Pet­ter­sen

Opra­co­wa­nie gra­ficzne pol­skiej wer­sji okładki: Sła­wo­mir Folk­man

This trans­la­tion has been publi­shed with the finan­cial sup­port of NORLA

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Srebrne Gar­dło, wyd. I, Poznań 2024)

ISBN 978-83-8338-868-7

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer