Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czasem można stracić zbyt wiele, żeby po prostu wybaczyć.
„W cieniu Łopienki” nie jest powieścią wojenną. Nie znajdziecie w niej ścierających się armii, obrazów bitew ani przelewanej krwi.
Jadwiga Buczak w najnowszej książce porusza niesamowicie ważną kwestię towarzyszącą każdemu konfliktowi zbrojnemu – dramat jednostki.
To historia skupiająca się na zemście, która przejmuje kontrolę wbrew uczuciom i rozumowi. Tylko czy dążenie do sprawiedliwości jest warte swojej ceny?
Książka wydana nakładem Wydawnictwa Nie powiem, Hm zajęło się jej dystrybucją.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 130
W cieniu Łopienki
© Jadwiga Buczak
© for the Polish edition by Wydawnictwo Hm…
All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone
Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek
fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody twórców
Pod redakcją: D. B. Foryś
Redakcja: Aleksandra Baranowska
Korekta: Beata Sagan-Szendzielorz
Projekt okładki: E.Raj
Skład: Marcin Halski
Fotografie pochodzą ze zbiorów autorki
ISBN: 978-83-67448-46-8
Wydanie pierwsze
Wojkowice 2023
Wydawnictwo Nie powiem
Email: [email protected]
Telefon: 518833244
Adres: ul. Sobieskiego 225/9, 42-580 Wojkowice
www.niepowiem.com.pl
Nikt nie może uciec od samego siebie,
gdziekolwiek by uciekł.
Urszula Sipińska
Moim Rodzicom i całemu Wojennemu Pokoleniu
Halo, halo. Tu Warszawa i wszystkie rozgłośnie Polskiego Radia. Dziś rano o godzinie piątej minut czterdzieści oddziały niemieckie przekroczyły granicę polską, łamiąc pakt o nieagresji. Zbombardowano szereg miast. Za chwilę usłyszą państwo komunikat specjalny.
A więc wojna! Z dniem dzisiejszym wszelkie sprawy i zagadnienia schodzą na plan dalszy. Całe nasze życie publiczne i prywatne przestawiamy na specjalne tory. Weszliśmy w okres wojny. Cały wysiłek narodu musi iść w jednym kierunku. Wszyscy jesteśmy żołnierzami. Musimy myśleć tylko o jednym – walka aż do zwycięstwa1.
* * *
– Wojna? Niemcy wypowiedziały wojnę?!
Ludzie pogłaśniali radia, wytężali słuch, żeby wśród trzasków nie uroni ani jednego słowa z wypowiedzi prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego.
– Wojna!!! Bandycki najazd armii niemieckiej bez wypowiedzenia wojny!!! – krzyczeli zachrypniętymi głosami mali roznosiciele gazet.
Mieszkańcy Warszawy nerwowo wyrywali z rąk gazeciarzy Gońca Warszawskiego z pierwszego września tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku i rzucali dziesięć groszy, żeby przeczytać: „Obywatele Rzeczypospolitej! Nocy dzisiejszej odwieczny wróg nasz rozpoczął działania zaczepne wobec Państwa Polskiego, co stwierdzam wobec Boga i historii(…)”.
Wojna!!!
Wróg zaatakował z lądu, morza i powietrza. Na Warszawę posypały się bomby. Przed atakiem Luftwaffe stolicy broniły pododdziały Ośrodka Obrony Przeciwlotniczej. Niestety nieskutecznie. Waliły się domy. Ginęli ludzie. A był to dopiero początek. Potem okupacja, rozstrzeliwania, obozy koncentracyjne, getta, Holokaust.
Nikt nie spodziewał się ataku z drugiej strony. O świcie siedemnastego września rozpoczęła się agresja Związku Radzieckiego na wschodnie ziemie polskie. Rezultat podpisanego dwudziestego trzeciego sierpnia tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku paktu o nieagresji między Niemcami a Związkiem Radzieckim zwanego paktem Ribbentrop–Mołotow. Tak więc dokonał się czwarty rozbiór Polski. Na ziemie zagarnięte przez ZSRR, rozkazem Ławrientija Berii, pierwsze wkroczyły oddziały NKWD, dokonując masowych aresztowań. Wpadali do domów znienacka, wywlekali oficerów Wojska Polskiego, a rodziny wywozili na Sybir.
Strach opanował mieszkańców ziem nad Bugiem. Ludzie patrzyli przerażeni, jak Armia Czerwona wkracza do miast. Zajęte zostały: Wilno, Brześć nad Bugiem, Białystok, Lwów, Łuck, Stanisławów.
Wojna!!!
Okazało się niebawem, że Polacy mają jeszcze jednego wroga, który z dnia na dzień rósł w siłę. Były to nielegalne, faszystowskie organizacje terrorystyczne: Ukraińska Powstańcza Armia i Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów Bandery. Chciały one za wszelką cenę stworzyć Samoistną Ukrainę, a w Polakach widziano największych wrogów stojących na przeszkodzie do osiągnięcia tego celu. Napadały na wsie, paląc je i w bestialski sposób mordując ludność cywilną, nie oszczędzając nawet swoich, jeżeli ci ich nie popierali. Członkowie tych organizacji byli dobrze zorganizowani, podzieleni na kureny (odpowiednik batalionu) i sotnie (odpowiednik kompanii). Jak pisał Wiktor Poliszczuk2 : „to, czego dopuściły się OUN-UPA, należy kwalifikować jako zbrodnie ludobójstwa”.
* * *
Nastała wyjątkowo sroga zima. Temperatura dochodziła do minus czterdziestu stopni Celsjusza. Mrozy trwały aż do marca.
Wschodnie rubieże Polski opanował mróz i Armia Czerwona. Brakowało chleba, opału. Na ścianach mieszkań pojawiał się szron.
– Nawet przyroda jest przeciwko nam – mówili ludzie.
– To długo nie potrwa. Nie może długo trwać. Wojna przed świętami się skończy – pocieszali inni.
Zima tego roku była wyjątkowo mroźna. Lód skuł bystry potok Łopienka. Na stokach Łopiennika i Korbanii zalegały grube warstwy śniegu, chociaż zbliżała się wiosna. Mała bojkowska wieś w Bieszczadach została odcięta od świata. Zasypane śniegiem chyże sprawiały wrażenie opuszczonych. Niskie, drewniane zabudowania pokryte strzechą przywarły do ziemi, jakby chciały się schować przed zimnem i przeczekać ten ciężki czas. Aby do wiosny. Z niektórych tylko wydobywała się wąska smużka dymu świadcząca o tym, że jednak ktoś tam żyje. Wszystkie były do siebie podobne, nieważne, czy należały do Bojków, Łemków, Ukraińców czy Polaków. A i ludzie nie pytali, czyś Rusin, czyś Polak. Jednakowo się żyło. Biednie, ale spokojnie. Do jednej cerkwi chodzili, do jednego Boga się modlili.
Dnie wprawdzie stawały się coraz dłuższe, ale ludziom nie chciało się z chałup wychodzić. Bo i po co? W pole nie pójdzie. Owiec na pastwisko nie wyprowadzi. Tylko stara Kawułyczowa nie mogła usiedzieć w miejscu. Okutała się jakimiś szmatami i brnąc po kolana w śniegu, dotarła do Drozdów.
– Co tam u was? Dawnoście nie byli w cerkwi.
– W taki ziąb? Dziecka małe, to i robota w chałupie zawsze się znajdzie. – Maria Drozdowa spojrzała z uśmiechem na bawiącą się w kącie czwórkę chłopaczków. Jasne główki pochylały się na wystruganymi z drewna zwierzątkami.
– A wasz chłop?
– Ano siedzi i czeka, jak lody zejdą. Struga dzieciakom zabawki. A wy macie co do garnka włożyć? – Gospodyni zmieniła temat i spojrzała na chudziutką, zgarbioną kobiecinę. Żal się jej zrobiło.
Stara wzruszyła ramionami i nie odpowiedziała. Miała tylko syna, ale ten nie dbał o matkę.
– Siadajcie przy ławie. Zaraz będzie wieczerza – zaprosiła Drozdowa.
Kawułyczowa strzepnęła przy progu śnieg z butów, zdjęła z głowy chustę, odwinęła się z wierzchnich szmat i weszła do izby zasnutej dymem z pieca. Pociągnęła nosem i uśmiechnęła się do aromatów wydobywających się z garnka pomieszanych ze swojskim i miłym zapachem bydła. Drozdowie, jak wszyscy gospodarze, brali je do chyży na zimę. Bo to i zwierzątka nie zamarzną, i ludzi ogrzeją.
– Wasyl was pozdrawia – powiedziała, spoglądając z ukosa na Mikołaja, który w kącie siedział z marsową miną i udawał, że starej nie widzi.
– Podziękujcie. – Maria wzruszyła ramionami i postawiła na stole wieczerzę.
Kawułyczowa rozsiadła się z zadowoleniem i przyciągnęła do siebie miskę z parującą kapustą, żeby łatwiej sięgnąć łyżką.
Drozd wstał z ociąganiem. Nie lubił starej i jej syna, ale się nie odezwał. Co robić? Gość w dom, Bóg w dom.
Maria stała przy oknie, zapatrzona na góry. Jej ukochane góry. Chciała zatrzymać ten obraz w pamięci. Zielone łąki i szumiące drzewa, które niedługo zaczną przybierać barwy złota czy czerwieni.
Jak tu pięknie, przemknęło jej przez myśl, ale wkrótce wróciła do rzeczywistości.
W oddali, za wzgórzem ukazała się smużka dymu, żeby za chwilę buchnąć czarnymi kłębami. Znowu jakaś wieś się pali. Już nie drżała na ten widok, nie odwracała głowy. Patrzyła w otępieniu.
Mikołaj ma rację, trzeba uciekać. Tylko dlaczego tak daleko? Ciekawe, jak tam jest. I gór tam nie ma. Próbowała sobie wyobrazić tę wieś pod Lublinem, której nawet nazwy nie mogła zapamiętać. Jakaś samotna, daleka krewna jej męża tam mieszkała.
Przytuliła mocniej dziecko. To był jej najmłodszy, piąty syn, a tak chciała córeczkę.
Jak to może być bez gór? A gdzie się pasą owce?
Usiadła na malowanej skrzyni, rozpięła koszulę i zaczęła karmić niemowlę.
– Jedz, syneczku, jedz. Musisz się najeść przed podróżą. Jutro pojedziemy daleko. –Westchnęła. – Przed tobą, Jasieńku, nowe życie. Zupełnie inne.
Tej malowanej skrzyni, co ją dostała, jak szła za mąż, też nie wezmą. Nie zmieściła się na wóz. Większość tobołków była już zapakowana. Rano tylko konia zaprzęgnąć i w drogę. Potem koleją dalej. Boże! Przeżegnała się. Widziała kiedyś pociąg, jak była w mieście. A teraz mają jechać tym pociągiem. Jak to wszystko pomieścić w wagonie?
Skrzynia stała pod oknem, więc Maria nadal mogła patrzeć na zielone łąki i czarne kłęby dymu. Zaczęła się lekko kołysać. Najedzone dziecko spokojnie zasnęło. Położyła je na poduszce w koszu pod ścianą, bo i kołyska była już na wozie. Ze ściany spoglądała Matka Boska Łopieńska. Duża ikona wisząca według zwyczaju w świętym kącie, czyli we wschodnim rogu izby.
– Widzisz, Jasieńku, Matka Boska nad tobą się pochyla, będzie cię strzec.
Wasyl Kawułycz wyszedł z chałupy, jak już szarzało. Nie chciał, żeby sąsiedzi widzieli, że idzie w stronę gospodarstwa położonego na skraju lasu. Stary Abramow jeszcze przed wojną pojechał do Ameryki. Za przywiezione pieniądze postawił sobie okazałe domostwo, a dla zwierząt osobne pomieszczenia. Takie chałupy w Łopience były cztery.
– Boh w pomoszcz’3.
– Czego chcesz?
– Ja do waszego dowódcy.
Młody, postawny mężczyzna założył ręce na piersi, stanął w rozkroku i zatarasował sobą wejście.
– Jakiego dowódcy?
– Nie udawaj, Nikita. Wszyscy wiedzą, że u was nocuje komandir. A ja mam ważną sprawę.
– Co się tam dzieje?
– Kawułycz chce z wami gadać.
– Dawaj go!
Mężczyzna wzruszył ramionami i zrobił wąskie przejście, Wasyl z trudem się przecisnął. Łypnął tylko na młodego spod oka, ale się nie odezwał.
Lepiej z nim żyć w zgodzie, pomyślał. Wiadomo, że to pierwszy zabijaka we wsi.
Wszedł do ciasnej, słabo oświetlonej izby. Zmrużył oczy, żeby dojrzeć siedzącego w kącie. Mężczyzna miał nie więcej niż trzydzieści lat. Broda zasłaniała mu pół twarzy. W migocącym blasku świecy błyszczały tylko czarne oczy.
– Chaj żywe Bandera!
Siedzący spojrzał z ironią na gościa. Pogardzał tym szczurkiem, jak zawsze o nim mówił, ale informacje od niego mu się przydawały.
– No co tam, Wasyl? Co we wsi? Dawno cię nie było.
– Ano, pane komandir, te polaczki jutro wyjeżdżają. Ludzie gadają, że to przed wami chcą uciekać. Ponoć donieśli na milicję, gdzie przebywacie. Teraz mają stracha.
Paweł odgarnął kosmyk włosów z czoła i bacznie przyjrzał się przybyłemu, aż temu ciarki przeszły po plecach.
– Donieśli… – powiedział cicho, jakby się nad czymś zastanawiał.
– Rano byli w Baligrodzie. Ludzie mówią, że na milicji.
– Donieśli… – powtórzył powoli. – No i więcej Lachy nie doniosą.
* * *
W nocy lunął rzęsisty deszcz. Ksenia szturchnęła swego męża.
– Obudź się, okno zamknij.
Jedynie głośniej chrapnął i odwrócił się na drugi bok. Szturchnęła go jeszcze raz, ale bez skutku, więc sama wygrzebała się spod pierzyny i podeszła do okna.
– Matko Przenajświętsza! – krzyknęła. – Chałupa Drozdów się pali!
Przeraźliwy wrzask żony obudził Marcina. Jeszcze zaspany podszedł do okna. Pomimo ulewnego deszczu drewniane zabudowy gospodarstwa sąsiadów płonęły. Przerażony koń jakimś sposobem wydostał się ze stajni i jak oszalały popędził w stronę lasu.
– Wołaj chłopów!
Wybiegł z domu. Z innych chałup też zaczęli wybiegać ludzie, nie tylko, by ratować sąsiadów, ale i ze strachu o własne domostwa. W ruch poszły wiadra z wodą. Wiatru nie było, a ulewa sprzyjała gaszeniu. Widłami i grabiami zwalili przednią ścianę. Pożar przygasał. Wreszcie udało się go całkiem opanować i zrobiło się zupełnie ciemno. Deszcz powoli ustawał.
Krztusząc się od dymu, weszli do izby. Ktoś przyświecił rozżarzonym polanem. Na środku leżeli gospodarze i ich dzieci. W zapadłej nagle ciszy usłyszeli zachrypły głos Marcina:
– Nie od pożaru zginęli.
Przeżegnał się i otarł pot z czoła. Inni także żegnali się nabożnie. Ktoś szepnął:
– Zarąbani siekierami.
– Wczoraj znowu spalili jakąś wieś. Teraz Drozdów zamordowali. Dlaczego?
Pytanie zawisło w powietrzu jak groźna gradowa chmura. Każdemu przeszła przez głowę myśl „a kiedy moja kolej?”.
Mieli już wychodzić, gdy coś pod ścianą pisnęło.
Zdawało mi się, pomyślał Marcin.
Pisnęło znowu.
– Myszy?
Odwrócił się. Pod ścianą leżała ikona oparta o duży wiklinowy kosz.
– Matka Boska nie spłonęła. Zabierzcie ją, Marcinie. Przecież nie może zostać w tych zgliszczach.
Marcin Małyniak uniósł deskę z należnym świętemu obrazowi szacunkiem.
– Jasiek! Patrzcie, chłopy, to najmłodszy Maryśki! Żyje!
Wziął delikatnie niemowlę na ręce.
– Cud! Matka Boska go uchroniła.
Przytulił dziecko i nawet nie starał się obetrzeć dwóch grubych łez spływających po pooranej zmarszczkami twarzy.
– Cud. Matka Boska go uratowała – powtarzali wszyscy szeptem i robili na piersiach po trzykroć znak krzyża.
Stojące przed chałupą kobiety przekazywały sobie z ust do ust wiadomość o cudzie.
Ksenia energicznym ruchem wzięła od męża niemowlę. Owinęła chustą zdjętą z głowy, bo noc była chłodna.
– Co zrobicie z Jaśkiem?
– Ano wezmę do siebie. Mamy czwórkę swoich, to i piąte się wyżywi.
– Dobra z was kobieta, Marcinowa – komentowały baby. – I odważna – dodawały.
Zafascynowała mnie historia Łopienki, małej wioski, która w tysiąc dziewięćset trzydziestym dziewiątym roku liczyła pięćdziesiąt trzy domy i zaledwie trzystu trzydziestu jeden mieszkańców. Wioska, która już nie istnieje. Jej historię starałam się pokazać na przykładzie fikcyjnych bohaterów. Ich losy wplotłam w autentyczne wydarzenia i daty.
Kurenny rizun, Paweł Woźnica, działał naprawdę w okolicach Łopienki. Został aresztowany i skazany na karę śmierci przez sąd w Rzeszowie.
Uniccy duchowni naprawdę zachęcali do mordowania Polaków, twierdząc, że zabić Polaka to nie grzech. Naprawdę płonęły wsie podpalane przez członków UPA.
Wasyl Kawułycz jest postacią fikcyjną, ale przecież takich donosicieli było wielu. Taka osoba mogła żyć naprawdę i przez zazdrość przyczynić się do śmierci sąsiadów. A wyrzuty sumienia? Mogły naprawdę dręczyć takich Wasylów.
Okres II wojny światowej to jednak nie tylko maleńka bojkowska wioska. Tragiczne historie były udziałem wszystkich mieszkańców ówczesnej Polski. Opisałam więc historię Wandy ze Stanisławowa, której ojca aresztowało NKWD i zginął prawdopodobnie w Katyniu. Matka zmarła w drodze na Sybir, a Wanda, jak wiele osieroconych dzieci, wędrowała z wojskiem Andersa. Spotkała Ordonkę (Hanka Ordonówna – aktorka, znana z przedwojennych szlagierów) i przyjaciółkę na całe życie, Zosię.
Sąsiad Wandy, były więzień Auschwitz, do obozu trafił jako dziecko z Powstania Warszawskiego. Jego obozowy przyjaciel i opiekun Wania, żołnierz Armii Czerwonej, w obozie był jako jeniec wojenny. Po wyzwoleniu skierowano go do sowieckiego łagru i słuch po nim zaginął.
Jest jeszcze profesor Malinowski z Uniwersytetu Wrocławskiego, który studiował we Lwowie. Jego cała rodzina została wymordowana na Wołyniu przez OUN-UPA. I porucznik Liniewski wywieziony do Niemiec na roboty przymusowe. Pokolenie, które przeżyło wojnę, nie może się wyzwolić od wspomnień, które rzutują na dalsze ich życie. Bo przed sobą i swoimi wspomnieniami nie można uciec.
Była piękna październikowa niedziela. Jesień wyjątkowo tamtego roku rozpieszczała ciepłem i słońcem. Podążaliśmy wzdłuż rzeki Łopienka do miejsca, w którym kiedyś była wioska o tej samej nazwie. Po drodze spotkaliśmy Jana. Spacerował pomału z dumnie podniesioną głową. Wysoki, siwy starszy pan. Obok niego szła piękna brunetka. Oboje byli zamyśleni. Wokół nich jak satelita krążyła dziewczyna i pstrykała zdjęcia.
O Łopience po raz pierwszy usłyszałam od męża. Janusz, dziękuję Ci za to, że „zaraziłeś” mnie historią nieistniejącej już wioski. Dziękuję Ci, że byłeś moim pierwszym czytelnikiem i zwróciłeś uwagę na nieścisłości w opowiadaniu oraz przybliżyłeś kilka faktów historycznych.
Dziękuję Aldonie Wiśniowskiej, kierowniczce Filii nr 5 WiMBP w Rzeszowie, mojemu dobremu duchowi. Aldonko, to Ty mnie namawiałaś, żeby wysłać tekst o Łopience do wydawnictwa. Wspierałaś mnie i utwierdzałaś w przekonaniu, że warto go opublikować.
Oczywiście jak najserdeczniejsze podziękowania kieruję do całego zespołu Wydawnictwa Nie Powiem. To dzięki Wam, moi Drodzy, ta książka mogła ukazać się w tak pięknej formie.
Bata A., Bieszczady. Szlakiem walk z bandami UPA, Rzeszów 1984.
Bata A., Bieszczady w ogniu, Rzeszów 1987.
Ordonówna H., Tułacze dzieci, Dziekanów Leśny 2005.
Jastrzębski J. M., Strzelał każdy dom i każde drzewo…, Rzeszów 1986.
Karczmarzewski A., Świat Bojków: etnograficzna podróż po Bojkowszczyźnie, Rzeszów 2014.
Koprowski M. A., Akcja „Wisła”: Krwawa wojna z OUN-UPA, Zakrzewo 2016.
Łysakowski J., Gorące wzgórze, Rzeszów 1984.
Misiło E., Akcja „Wisła”: dokumenty, Warszawa 1993.
Mołodyński W., Bieszczadzkie okupacje 1939–1945, Rzeszów 2017.
Motyka G., Od rzezi wołyńskiej do akcji „Wisła”: konflikt polsko-ukraiński 1943–1947, Kraków 2011.
Motyka G., W kręgu „Łun w Bieszczadach”: szkice z najnowszej historii polskich Bieszczad, Warszawa 2009.
Potocki A., Przystanek Bieszczady: bez cenzury, Rzeszów 2011.
Potocki A., Zaginiony świat bieszczadzkiego kresu: Bojkowie, Żydzi, Polacy, Niemcy i Cyganie, Rzeszów 2014.
Studia Rzeszowskie, t. 1, Rzeszów 1995.
Ziółkowska-Modła H., 11 lipca: Dzień Pamięci Kresowian, Wołyń i Polesie, R. XXI, listopad 2014, nr 4 (85).
Żurek S., UPA w Bieszczadach: straty ludności polskiej poniesione z rąk ukraińskich w Bieszczadach w latach 1939–1947, Wrocław 2010.
1Transkrypcja komunikatu Polskiego Radia o wybuchu wojny, nadanego 1 września 1939 r. o 6.30. (Za symboliczną godzinę wybuchu II wojny światowej przyjmuje się 4.45).
2Wiktor Poliszczuk – kanadyjski prawnik i politolog pochodzenia ukraińsko-polskiego.
3Boh w pomoszcz’ (ukr.) –Szczęść Boże.
4UPA – Ukraińska Powstańcza Armia.
5Według źródeł w tamtym czasie, w Łopience, święto Wniebowzięcia NMP przypadało na 13 sierpnia.
6Rizun (ukr.) – rzeźnik, od rzezi wołyńskiej (1943–1944), jest to potoczne określenie członków UPA i OUN.
7Lackakrow ma być po kolina (ukr.) – polska krew do kolan.
8Moskole – placki ziemniaczane.
9Bryjka –potrawa z mąki, kaszy manny, a czasem nawet z ziemniaków.
10Na skutek porozumienia zawartego w 1944 r. między komunistycznym rządem USRR a rządem polski PKWN o przymusowej deportacji na wschód ludności rusińskie obrządku wschodniego przygotowano listę 420 osób. Deportacja rozpoczęła się na wiosnę 1946 r. W sanockim archiwum znajduje się imienna lista osób deportowanych z Łopienki.
11Eta mai licznyjewieszczi i podarok dla syna siestry (ros.) – To moje rzeczy osobiste i prezent dla syna siostry.
12 Centralny Obóz Pracy w Jaworznie utworzony w 1945 r. na terenie byłego niemieckiego obozu pracy, przeznaczony m.in. dla osób podejrzanych o współpracę z OUN-UPA.
13Budiet charaszo (ros.) – Będzie dobrze.
14Bauer(niem.) – rolnik. Wywożeni na roboty do Niemiec kierowani byli albo do fabryk, albo do właścicieli ziemskich (czyli do bauerów) jako pomoc w gospodarstwie.
15Moja don’ka (ukr.) – Moja córka.
16Swołocz – pogardliwe, obraźliwe określenie człowieka.
17Ja skazał, nie chaczu (ros.) – Powiedziałem, nie chcę.