W drodze z Ignacym - Arturo Sosa SJ - ebook

W drodze z Ignacym ebook

Arturo Sosa SJ

0,0

Opis

Są takie rozmowy, które cię obnażają; skłaniają cię, byś się zatrzymał, spojrzał w swoje wnętrze, dokonał oceny tego, co tam widzisz, i abyś się nad tym zastanowił: co byłoby dla ciebie lepsze, co by było, gdybyś się zmienił. Są dialogi, które – używając jezuickiego wyrażenia – rozpalają rozeznanie. Dwadzieścia cztery godziny rozmowy z ojcem Arturo Sosą, Przełożonym Generalnym Towarzystwa Jezusowego, z których zrodziła się książka „W drodze z Ignacym”, dokonały właśnie tego w piszącym te słowa. Być może lektura rozmów utrwalonych na kartach tej książki również przemieni czytelnika.

W taki sposób swą pracę podsumowuje Darío Menor, który przeprowadził obszerny wywiad z obecnym generałem jezuitów. Okazją do tak niecodziennego przedsięwzięcia stał się obchodzony w Towarzystwie Jezusowym jubileusz, związany m.in. z rocznicą nawrócenia Ignacego Loyoli. Od tamtego momentu, czyli już od 500 lat, najpierw sam Ignacy, a potem wszyscy członkowie założonego przez niego zakonu starali się służyć Kościołowi, który wciąż na nowo, odpowiadając na potrzeby czasów, musi głosić Ewangelię i ukazywać Jezusa Chrystusa. Ojciec Arturo Sosa opowiada o własnym życiu i drodze powołania, mówi o aktualnych sprawach, w jakie zaangażowane jest Towarzystwo Jezusowe, a także o nadziejach i marzeniach, które kreślą jego drogę ku przyszłości…

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 259

Rok wydania: 2021

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Słowo wstępne do Czytelnika

S. Jolanta Kafka RMI

Przewodnicząca Międzynarodowej Unii Przełożonych Generalnych

Ignacy proszący o jałmużnę (Alejandro Labajos SJ).

1. Początki

Nie wiem, czy odwiedziłeś kiedyś wspaniały kościół Santa María del Mar w Barcelonie? Byłam w nim wielokrotnie, chodząc śladami ojca Clareta, założyciela mojego zgromadzenia, który głosił w nim kazania. Pośród wielu skarbów, jakie tam można znaleźć, odkryłam jeden szczególny. Na stopniu jednej z ostatnich kaplic po lewej stronie zobaczyłam małą tablicę. Z trudem można było na niej przeczytać, że przed laty „tutaj zwykł siadać św. Ignacy, prosząc o jałmużnę”. Ojciec Ignacy tutaj, w tym zakątku kościoła, proszący o jałmużnę? Porównując z obrazem świętego, jaki zachowywałam w pamięci, nie mieściło mi się to w głowie. Tak, to jednak był Ignacy. Prosił o jałmużnę, żeby żyć, dzielić się z ubogimi i odbyć podróż do Paryża. To był czas pierwszego etapu nawrócenia tego pielgrzyma, poszukującego dróg, na których chciał służyć Bogu i Kościołowi. Doświadczenie wewnętrznego ogołocenia, w ubóstwie dzielonym z biednymi, obok marzeń o wsparcie dla wiary przez podjęcie studiów. Ostatnio umieszczono w tej kaplicy rzeźbę Ignacego, obrazującą jego wyrzeczenie się wszystkiego. Jest to obraz jego doświadczenia, jego wewnętrznej potrzeby, by stać się biernym narzędziem Boga, aby Go znaleźć, iść za Nim i służyć Mu w braciach. Jeśli tylko możesz, skorzystaj z okazji, by usiąść u jego boku i spojrzeć na wszystko z jego perspektywy.

To miejsce w kościele Santa María del Mar oraz to, co działo się w sercu Ignacego, stanowi preludium do narodzin Towarzystwa Jezusowego… Od tego czasu minęło już pięćset lat.

Trzymasz w ręku książkę upamiętniającą tamte wydarzenia, ważne nie tylko dla rodziny ignacjańskiej. Wspomnienie nawrócenia św. Ignacego może stanowić wystarczający motyw dla nas, abyśmy na nowo zaczęli rozmawiać o naszej obecności oraz misji w Kościele i świecie. Wielkie pragnienie Boga, pragnienie znalezienia tego, co jest zgodne z Jego wolą, pragnienie pójścia za Nim i służenia Mu, stanowiło zasadniczy punkt odniesienia dla Ignacego oraz dla całego życia zakonnego od samych jego początków, poczynając od form życia mniszego aż do tak wielu i różnorodnych form konsekracji, jakie istnieją do dziś. Każdy nowy charyzmat rodzi się z podobnego fundamentalnego doświadczenia: bezwarunkowego otwarcia się na Boga, wewnętrznego ogołocenia, wsłuchiwania się w głos Boga i szukania Go. Czyż życia konsekrowanego u jego początków nie nazywano „poszukiwaniem Boga” – quaerere Deum?

2. Pytania

Jeśli życie zakonne ma się dalej rozwijać i tchnąć świeżym powiewem profetyzmu, nie może ograniczyć się do poszukiwań. Musi wciąż i wytrwale stawiać pytania odnoszące się do świata, do Boga, do własnego życia i misji. „Wygląd nieba umiecie rozpoznawać, a znaków czasu nie możecie?” (Mt 16, 3). Trzeba z duchową wrażliwością zebrać i ożywić pytania, by nie pozostały one wyłącznie na poziomie rozumowania. Czasy, w których żyjemy, bombardują nas pytaniami o sens naszej konsekracji, o to, jak żyć i co robić, jak się modlić, jak budować braterskie relacje, jak być blisko ludzi ubogich, z czym pozostać, co zostawić, gdzie i z kim szukać, kogo objąć w poszukiwaniach i spotkaniach… Gdzie jest Bóg, gdzie są Jego prorocy i prorokinie? Przecież „nawet prorok i kapłan błądzą po kraju nic nie rozumiejąc” (Jr 14, 18). Jeśli przekonałeś się, że niełatwo znaleźć te odpowiedzi, możesz zacząć lekturę tej książki…, usiłując mozolnie brnąć ku poszukiwaniu odpowiedzi, nawet jeżeli nie będą one wyczerpujące. Ważne jest, by rodziły się w nas pytania i by odpowiedzi na żadne z nich nie odkładać na później.

Natkniesz się tu na wiele pytań. Obyś pośród nich mógł zidentyfikować przynajmniej jedno, które nurtuje ciebie i obyś mógł skonfrontować się z odpowiedzią. Być może w tych pytaniach odnajdziesz Boga, który osobiście cię pyta i czeka na twoją odpowiedź. Jednak pamiętajmy, że nie wszystko się kończy na pytaniach i odpowiedziach.

3. Rozeznawać

Papież Franciszek poprosił Towarzystwo Jezusowe o pomoc, aby w życiu Kościoła upowszechniała się praktyka rozeznawania. Jest ono konieczne w sytuacji wielkich przemian. Taka była też pedagogia św. Ignacego oraz życiowa postawa uczniów Jezusa.

Być może niestałość i pewne zagubienie, jakie dziś przeżywamy, przyspieszy proces zmian, bo jeśli czujemy się zagubieni, jeśli obecny czas to ciemna noc, to czyż jednocześnie nie przybliża się dzień? Czy nie wydaje ci się, że na tej drodze bardziej możemy się odnaleźć jako Boży pielgrzymi niż jako mieszkańcy Bożego domu? Tak jak dla św. Ignacego, tak też dla nas instrukcję podróży stanowi właśnie rozeznanie.

Przychodzą mi na myśl dwie sytuacje. Pierwsza dotyczy klasztoru benedyktyńskiego, który wobec ograniczeń dotyczących spotkań i celebracji liturgicznych, postawił sobie pytania: czego obecnie potrzebują ludzie, co możemy im ofiarować, do czego nas wzywa Bóg? Po długich dyskusjach siostry podjęły decyzję. Ogłoszono w sieci, że są gotowe towarzyszyć ludziom, słuchać ich, rozmawiać online i tak otworzyć się na wizyty w klasztorze. Siostry otwarły się na przyjmowanie ludzi potrzebujących, by ich wysłuchać, wszystkich bez różnicy. Można powiedzieć, że siostry otwarły wirtualną rozmównicę, która stała się miejscem spotkania i troski. Młoda dziewczyna, dzieląca się swym doświadczeniem takiego spotkania opowiada, ile radości sprawiły jej zakonnice mające tak bliski kontakt z życiem i że to ją pociąga. To właśnie życie zakonne, które nie jest oderwane od życia.

Drugi obraz. Sala, w której dwudziestu wolontariuszy przygotowuje paczki na Boże Narodzenie dla więźniów. Pośród nich ludzie świeccy, osoby wierzące i niewierzące, niektórzy zakonnicy. Również ta sala stała się obrazem Kościoła, który stawia trudne pytania i gromadzi się, aby wspólnie – przez służbę najbardziej potrzebującym w społeczeństwie – udzielić odpowiedzi.

Możesz zapytać, czy te przykłady pokazują, że działania takie jest to tylko coś, co związane jest z koniunkturą, czy też, że odtąd wspólnoty zakonne będą bardziej obecne w wędrowaniu ludzkości ku nowym horyzontom solidarności? Czy biorąc za punkt wyjścia wspólne powołanie-misję synostwa i braterstwa, jak nauczał nas tego Jezus, wspólnie będą podążać?

Idąc razem z Ignacym odkryjesz, że rozeznanie musi sprawić, że życie zakonne będzie bliżej kościelnego progu niż ołtarza, szukając i znajdując nowe formy misji w Kościele i w jego służbie. Wobec tylu współczesnych wyzwań, kto, jeśli nie zakonnicy i zakonnice, naśladujący Jezusa, mogą osiągać taką wolność w rozeznawaniu, by oddać się całkowicie w ręce Boga i aby służyć bez popadania w ideologię?

4. Wspólnie

Tak, warto rozmawiać, odważnie szukać odpowiedzi i czynić to wspólnie. Również ta książka jest rozmową, jednak za obojgiem rozmawiających kryją się rozmowy i wkład wielu innych osób, zarówno żyjących w minionych epokach, jak i współcześnie. Podmiotem rozeznania jest osoba, ale podobnie jest nim wspólnota, która wzrasta, jeśli wkracza w tę zasadniczą dynamikę. Potrzebujemy rozeznawać, potrzebujemy wspólnoty.

Jednym z większych wyzwań, jakie stoi przed nami, jest jedność i komplementarność w misji. Ileż zazdrości i zaprzeczeń kryje się za usprawiedliwieniem postawy: „sami możemy”. Dzisiaj musimy się nauczyć prosić o jałmużnę, stojąc na stopniu naszych domów i kościołów: prosić o łaskę liczenia na innych, przyjęcia mądrości, oczekiwania na różnorodność i na więcej osób, by w ten sposób móc dzielić się ze wszystkimi tym, co mamy.

Podobnie jak ja, zakończysz lekturę książki, dziękując Dariuszowi za każde z zadanych pytań, prowadzących cię po różnych drogach świata, szerokich i ważnych; i dziękując o. Arturowi za odpowiedzi pełne głębi, wigoru i sympatii. Podziękuj Bogu, ponieważ włączył nas w tę spiralę coraz większej wierności (magis), ogarniającej w całej pełni życie i pozwalającej nam dołączyć do Ignacego w drodze, idąc drogą Jezusa.

W końcu, na początek lektury przekazuję ci modlitwę św. Ignacego z Ćwiczeń duchowych. To najlepszy sposób, by doświadczyć jego towarzyszenia przy czytaniu tych stron, pozwalając się prowadzić jego duchowi:

Zabierz, Panie, i przyjmijcałą wolność moją,pamięć moją i rozum,i wolę moją całą,cokolwiek mam i posiadam.Ty mi to wszystko dałeś – Tobie to, Panie, oddaję. Twoje jest wszystko.Rozporządzaj tym w pełni wedle swojej woli.Daj mi jedynie miłość Twoją i łaskę,Albowiem to mi wystarcza.

Wstęp Przyszłość budząca nadzieję

W szkole obozu prowadzonego w Czadzie przez Jezuicką Służbę na rzecz Uchodźców (fot. Don Doll SJ – Creighton University).

Książka ta pchnęła mnie na drogę przygody. Chciałbym, by stała się również przygodą dla czytelników. Można ją zacząć w dowolnym miejscu. Można ją też przerwać w miejscu, gdzie znaleźliśmy konkretny owoc, gdzie można doświadczyć obecności Boga i usłyszeć Jego głos. Książka ta może też oznaczać dla czytelnika podjęcie drogi, na której spotka Boga inaczej, niż do tej pory, lub usłyszy głos Boga w swym życiu. Nie stajemy przed pełnym erudycji traktatem duchowości lub socjologii. Jest to zaproszenie do „wewnętrznego odczuwania i smakowania rzeczy” (Ćwiczenia duchowe, 2). Jest to raczej książka starająca się pomóc czytelnikowi, by wzrastał, poczynając od tego, kim dzisiaj jest, aby krok po kroku posuwał się naprzód, prowadzony przez Pana. W książce znaleźć można refleksje dotyczące świata, Kościoła i Towarzystwa Jezusowego, z mocnym akcentem położonym na Uniwersalne Preferencje Apostolskie oraz z sugestiami do refleksji i modlitwy. To sposób na zachęcenie czytelnika, aby również stał się pielgrzymem i podjął drogę przygody bycia chrześcijaninem w zmieniającym się świecie.

Po odniesieniu rany w Pampelunie w 1521 roku, Ignacy Loyola stał się w pielgrzymem prowadzonym przez samego Boga. Tytuł tej książki – W drodze z Ignacym – stanowi zaproszenie do kontemplacji drogi, którą przeszedł, abyśmy także i my stali się pielgrzymami i wyruszyli w drogę, pozwalając Duchowi, by nas prowadził. Jest to zaproszenie do otwarcia się na łaskę oczyszczającą nasze spojrzenie, byśmy zobaczyli samych siebie, innych ludzi oraz cały świat oczyma Pana. Bóg patrzy z miłością, miłosierdziem i nadzieją. Jego spojrzenie odnawia świat. Zjednoczeni z Nim i dzięki Jego łasce odkryjemy Jego pełną miłości obecność w ludzkiej historii i przypieczętujemy nasze zaangażowanie w troskę o stworzenie (ĆD, 235-237).

Kontemplacja procesu, który doprowadził Ignacego Loyolę do całkowitej przemiany życia i sposobu patrzenia na wszystko, może nam posłużyć jako pomoc, abyśmy się przekonali, czy procesy osobistego, wspólnotowego oraz instytucjonalnego nawrócenia otwierają nas na nowość przyszłości pełnej nadziei. Moim pragnieniem jest, aby ta książka pomogła nam pójść w głąb w naszym rachunku sumienia: osobistym i wspólnotowym.

Bitwa w Pampelunie, w której Ignacy został ranny, stała się tym punktem, w którym rozpoczął się w nim proces nawrócenia, a dokonało się to dzięki nowemu światłu, które pomogło mu zrozumieć samego siebie oraz własną misję w świecie. Rozwiały się jego przyziemne marzenia o sławie i fortunie, a iluzje legły w gruzach. Bóg ofiarował Ignacemu nowe ideały, marzenia oraz pragnienia, które skłoniły go do wejścia na drogi tak różne od tych, po których dotychczas chodził.

Może się to przydarzyć także i nam. Być może życie skłania nas, delikatnie lub boleśnie, byśmy zrezygnowali z niewielkich marzeń, aby nas wprowadzić w dynamikę magis. Z kolei ta dynamika doprowadzi nas do podjęcia zaproszenia, jakie kieruje do nas Bóg, byśmy przyłączyli się do Jego marzenia o ludzkim braterstwie. Nie chodzi o robienie więcej rzeczy, do pogłębienia naszej woluntarystycznej tendencji do aktywizmu. Bóg zaprasza nas, by podzielili Jego marzenie odnoszące się do tego świata i obiecuje nas wspierać w tej wspólnej przygodzie.

Książka taka jak ta jest owocem współpracy wielu osób. Wszyscy pracowaliśmy nad nią myśląc o czytelniku. Staraliśmy się z prostotą godzić mój własny punkt widzenia z różnorodnością kultur, powołania i życiowej drogi każdego z czytelników. Mam nadzieję, że nam się to udało.

Nie byłoby możliwe powstanie tej książki bez ofiarnej współpracy Daría Menora. Spotykaliśmy się tydzień po tygodniu przez ponad dwa miesiące. Jego inspirujące pytania, cierpliwe słuchanie, profesjonalna zdolność do uchwycenia sensu moich refleksji oraz spisanie ich były w całym tym procesie kluczowe. Stokrotne dzięki! Chciałbym również wyrazić wdzięczność za współpracę, pomoc i rady moim przyjaciołom w Kurii Generalnej Towarzystwa Jezusowego, zwłaszcza José Maríi Bernalowi, Johnowi Dardisowi, Antoine’owi Kerhuelowi i Jesúsowi Zaglulowi. Pierre’owi Bélangerowi dziękuję za trafne sugestie dotyczące fotografii i obrazów. Cristian Peralta ułożył modlitwy zamykające każdy rozdział, stanowiące zachętę do osobistego i wspólnotowego wejścia w głąb problematyki, do której odnosi się każda część książki. Książka nie ujrzałaby światła dziennego bez współpracy Ramóna Alfonsa Díeza Aragóna oraz ekipy Grupo de Comunicación Loyola w Hiszpanii.

Życzę wszystkim, by podczas lektury sami poczuli się pielgrzymami. Przygotowanie książki było dla mnie łaską i pomogło mi poszerzyć moje własne horyzonty. Mam nadzieję, że również tobie, czytelniku, pomoże w nowym i pełnym świeżości spojrzeniu na otaczający cię świat, na Kosciół, na Towarzystwo Jezusowe i na twoje własne życie. To kluczowa sprawa każdej drogi odnowy.

Dedykuję tę książkę członkom apostolskiego ciała Towarzystwa Jezusowego na całym świecie, a szczególnie w Prowincji Wenezueli. Przez wiele lat doświadczałem od nich wsparcia, jakiego potrzebowałem na mojej drodze jako jezuita; od nich otrzymałem właściwą cura apostolica oraz cura personalis.

W tych ostatnich latach jako Przełożony Generalny odwiedziłem wiele krajów i różne kontynenty. Poznałem zarówno jezuitów, jak i naszych współpracowników i współpracowniczki w misji, stawiających codziennie czoło mrocznym i niebezpiecznym sytuacjom. Są to ludzie gotowi, by złożyć swe ręce w ręce Jezusa. Zdumiewało mnie ich zaufanie, doświadczyłem pocieszenia w obliczu ich miłości, nadziei i wierności. Książka ta jest małym gestem wdzięczności dla wszystkich jezuitów na świecie, a także dla naszych współpracowników i współpracowniczek w misji. Podążajmy naprzód razem, in nomine Domini, pokładając naszą ufność w Tym, który nas wzywa i pozostaje nam wierny.

Arturo Sosa SJ

Przełożony Generalny Towarzystwa Jezusowego

Rzym, styczeń 2021

1 Św. Ignacy Loyola. Nawrócić się i stać się pielgrzymem

Pięćset lat temu, 20 maja 1521 roku, Íñigo López de Loyola został ranny podczas bitwy w Pampelunie. Kula armatnia dosięgła jego nogi, rozwiewając jego marzenia o sławie i fortunie. Podczas długiego okresu rekonwalescencji nauczył się patrzeć na rzeczywistość innymi oczami: spotkanie z Chrystusem odmieniło jego życie.

Ignacy (rzeźba Williama (Billa) McElcherana, Kanada).

Jaki zdaniem Ojca, był największy wkład św. Ignacego w życie Kościoła i społeczeństwa?

Najważniejsza była jego uniwersalna i dalekosiężna wizja Kościoła. Był zdolny patrzeć dalej, wykraczając poza aktualne wydarzenia, kierować spojrzenie ku przyszłości w perspektywie całej historii. Dziś nazwalibyśmy to wizją „strategiczną”. Ta zdolność Ignacego jest ściśle związana z jego doświadczeniem Boga. Potrafił wyjść poza samego siebie i ustawić się w perspektywie trynitarnej. Ignacy stał się rzeczywiście „katolickim”, co nie jest łatwe, zakłada bowiem zdolność uniwersalnego spojrzenia, dzięki któremu jest się w stanie ogarnąć dalekosiężnie całą ludzkość.

Doświadczenie Boga nie zacieśnia, lecz poszerza spojrzenie na samego siebie, na ludzkość i na historię. Uniwersalna wizja Ignacego staje się podstawowym kryterium rozeznania, poprzedzającego podejmowanie decyzji w Towarzystwie Jezusowym w poszukiwaniu zawsze większej i lepszej służby Kościołowi i światu. Chodzi zawsze o wybór dobra bardziej powszechnego. Wydaje mi się, że taka perspektywa stanowi wielki wkład Ignacego.

Czego mogą się nauczyć katolicy i co mogą przejąć od Ignacego, szczególnie z jego procesu nawrócenia?

Mogą nauczyć się być prawdziwymi katolikami. Nie można zakładać, że jakiś człowiek, tylko dlatego, że został ochrzczony, będzie katolikiem. Chrzest jest sakramentem, wynika z pragnienia kogoś dorosłego, który go przyjmuje, albo rodziców i chrzestnych w wypadku chrztu dziecka. Stanowi punkt wyjścia w procesie, który należy kontynuować, poddając się głębokiej przemianie i przekraczając samego siebie. Kluczem jest postawienie w centrum Jezusa, którego nie można oddzielić od misji. Taki proces podejmuje Ignacy, proponując nam styl życia zakonnego, w którym życie wspólne opiera się bardziej na braterskiej komunikacji niż na przebywaniu pod tym samym dachem w klasztornych murach. Proponuje życie zakonne, jakie różni się od tego, które dotychczas istniało. Ignacy posługuje się wyrażeniem „przyjaciele w Panu”, ukazującym centralny charakter Eucharystii oraz wagę komunikacji w życiu członków Towarzystwa Jezusowego. Przedstawia propozycję fundamentalnie apostolskiej konsekracji, w której kluczowe miejsce zajmuje modlitwa.

Interpretując Ignacego, Hieronim Nadal mawiał, że powinniśmy być kontemplatywnymi w działaniu, zdolnymi do spotkania Boga w życiu codziennym. Stąd wniosek, że nasze dzieła nie mają ograniczonej perspektywy. Jakakolwiek działalność służąca uobecnianiu Słowa Jezusa jest ważna dla zakonnika-jezuity.

Według Ojca, jaki jest najważniejszy tekst Ignacego? Ćwiczenia duchowe? Konstytucje, a może jeszcze coś innego?

Czytelnikowi, który nic nie wie o Ignacym, podsunąłbym Autobiografię – Opowieść pielgrzyma. To bardzo cenny tekst. Ignacy wzbraniał się przed jego napisaniem, ale w końcu, wobec nalegań towarzyszy, ustąpił. Skończył go dyktować, przedstawił wizję swego życia, gdy był już w starszym wieku. Autobiografia stanowi pewnego rodzaju rachunek z jego życia. Opowiada w niej, jak Bóg w nim działał. Następnie mamy Listy, niewyczerpane źródło poznania, jak podejmował praktyczne decyzje w rodzącej się wtedy i rozwijającej instytucji. W ten sposób otrzymujemy zarys funkcjonowania Towarzystwa i dochodzimy do Konstytucji, następnego wspaniałego tekstu. Po zatwierdzeniu przez papieża Formuły Instytutu, stanowiącej stosunkowo krótką deklarację zamierzeń, Towarzystwo zaczęło się rozrastać, dlatego towarzysze poprosili Ignacego, by zredagował Konstytucje. On sam na początku nie był przekonany, że są potrzebne, uważał bowiem, że Towarzystwo powinno dysponować wystarczającą duchową energią, by rządzić sobą, bez konieczności posiadania normatywnego kodeksu, gdyż każdy jezuita powinien w pełni żyć swym charyzmatem. Zredagowanie Konstytucji zabrało mu sporo czasu. Po procesie rozeznania zdołał przedstawić bardzo nowatorski schemat reguły zakonnej, ściśle związanej z jego doświadczeniem duchowym. Po niemal pięciu wiekach tekst w dalszym ciągu inspiruje Towarzystwo.

Opierał się także przed napisaniem „Ćwiczeń duchowych”? Dlaczego?

Ignacy nie był pisarzem. Pisał tylko to, co musiał. Ćwiczenia duchowe to zapiski odzwierciedlające jego doświadczenie, jeśli jednak dasz ten tekst komuś i nie pomożesz mu go zrozumieć, nie doczyta nawet do piątej strony. Ignacy pisze, ponieważ chce coś przekazać. Pragnie mówić ludziom o Bogu i zaproponować im duchowe doświadczenie, ale również musi się kontaktować ze swymi braćmi oraz innymi osobami, jak dobroczyńcy, królowie lub ludzie pomagający mu założyć kolegia. Tę sieć relacji utrzymywał, przebywając w Rzymie, w małym pokoiku, który dziś można odwiedzić przy kościele del Gesù. Robi to wielkie wrażenie – był wątłego zdrowia, a w tym samym miejscu przebywał przez wiele lat i stać go było na tak wielką energię, by osiągnąć to, co zamierzył. Istnieje jeszcze inny znaczący tekst Ignacego, chociaż mało znany: to jego Dziennik duchowy. Są to zapiski prowadzone podczas jednego z etapów jego życia i odnoszące się do duchowych przeżyć Ignacego. Zapiski te stanowią praktyczny przykład rozeznania duchowego.

Czy byłoby możliwe nawrócenie Ignacego bez traumatycznego doświadczenia rany odniesionej w Pampelunie?

Kto wie, co mogło się zdarzyć, gdyby nie został ranny? W każdym razie, jest wiele chwil w życiu człowieka, mogących stać się okazją do otwarcia się na transcendencję, a to właśnie dokonało się w przypadku Ignacego. Wszystko zaczęło się, gdy zaczął odzyskiwać siły po odniesionej ranie. Z podobnymi doświadczeniami – u innych ludzi – możemy się spotkać w innych sytuacjach, jak internowanie lub więzienie, podróż lub zetknięcie się z nieznaną sytuacją. Są takie chwile, w których dochodzi do nadzwyczajnego wstrząsu uruchamiającego taki proces. Jeśli sięgniemy do Pisma Świętego, widzimy św. Pawła, który upadł na ziemię, usłyszał głos Jezusa i pozostał niewidomym przez pewien czas, albo Piotra, któremu głos piejącego koguta otworzył nową drogę do umiłowania Pana i pójścia za Nim, albo jeszcze Zacheusza wspinającego się na drzewo, by zobaczyć Jezusa. W każdym z tych przypadków nawrócenie nie dokonało się po nagłym szoku, lecz zakłada proces trwający przez całe życie. Na przykład Ignacy nigdy nie uważał się za nawróconego, lecz za pielgrzyma. Nigdy nie uważał, że dotarł do mety. Życie chrześcijańskie jest pielgrzymowaniem, podczas którego człowiek wychodzi poza siebie, by ruszyć w drogę, pozwolić się kierować, zgodzić się na towarzyszenie innych i być otwartym na niespodzianki, jakie mogą go spotkać. Nawet jeśli masz własną strategiczną wizję, to jeżeli rzeczywiście otworzysz się na prowadzenie cię przez Ducha, nigdy nie możesz całkowicie kontrolować swego życia.

Istnieje taki moment w nawróceniu Ignacego, na który zwróciłem szczególną uwagę. To sytuacja, kiedy był w drodze do Montserratu i spotkał muzułmanina oświadczającego mu, że nie wierzy w dziewictwo Maryi. Nieco później Ignacy wahał się, czy zostawić go odchodzącego, czy też zawrócić i zabić. Pozostawił decyzję mułowi, na którym jechał: czy skieruje się do wioski, gdzie udał się muzułmanin, czy też obierze inny kierunek. Jak Ojciec interpretuje ten fragment Autobiografii?

Jest to moment, kiedy Ignacy zaczyna rozpoznawać swoje wewnętrzne poruszenia i nie ulega już automatycznym impulsom, które wcześniej z pewnością skłoniłyby go do zabicia Maura. Jego kulturowy i rodzinny bagaż oraz formacja rycerska nakazywały mu, by nie pozwolił nikomu na obrażanie Maryi Panny. Tutaj jednak Ignacy, który z pewnością był typem człowieka bardzo impulsywnego, w świetle swego doświadczenia Boga zdołał się opanować. Zastanawiał się, co ma robić, i zwrócił się do „instancji” odrębnej od siebie. W tym wypadku chodzi o muła, był jednak w drodze i nie miał żadnego towarzysza. To obraz ukazujący ten proces na bardzo początkowym etapie.

Podczas tego procesu Ignacy przeżywał głębokie i niekiedy długie okresy kryzysu. Czego się wtedy nauczył? Jak tłumaczy Ojciec samobójcze pokusy, jakich doświadczał na pewnym etapie życia?

Największą pokusą człowieka jest ta, aby samodzielnie dysponować własnym życiem zamiast je komuś powierzyć. Samobójstwo jest aktem największego zadysponowania życiem, jakiego wolna i świadoma swych czynów osoba może dokonać: dysponuję życiem do tego stopnia, że się zabijam. Dzisiaj wiemy, że do większości samobójstw dochodzi z powodu głębokich depresji, kiedy człowiek traci kontrolę nad sobą. Ale może być też tak, że oddajesz życie drugiemu, nie koncentrujesz się na sobie, a wtedy też może się zdarzyć, że cię pozbawią życia – dlatego, że oddałeś życie w czyjeś ręce. Nie przeszkadza to jednak temu, że możesz przeżywać głębokie kryzysy, które przecież są jednym z elementów życia wewnętrznego. Przemiany, jaką zakłada nawrócenie, nie przeżywa się bez głębokich kryzysów, jak widzimy to w Ewangelii. W tym sensie najbardziej dramatyczną sceną jest modlitwa w Ogrodzie Oliwnym, kiedy Jezus – jak powiedziałby Ignacy – jest całkowicie wyzwolony „z własnych pragnień i własnych korzyści” (ĆD, 189). Wszystkim ludziom towarzyszą kryzysy, które można odczytywać w kluczu duchowym lub psychologicznym, wobec których największą pokusą jest dysponować własnym życiem. Doświadczenie to jest powszechnie obecne we współczesnej kulturze, ukazując jej ograniczenia.

Czy kiedykolwiek przeżywał Ojciec taki kryzys?

Nigdy nie miałem ochoty rzucić się przez okno, ale doświadczałem trudnych chwil, takich, gdy zastanawiasz się: „Co ja tu robię?”. To kryzysy poczucia sensu, mające związek z wiarą i z tym, jakie decyzje podjąłeś w swym życiu. Są to trudne chwile, gdy kwestionujesz wielkie decyzje i nie dostrzegasz sensu własnych życiowych wyborów. Ale mogą to być również chwile umocnienia. Czym jest krzyż? To chwila, by zadać sobie pytanie, czy wybrana przez ciebie droga ma sens. Kluczem jest to, jak wychodzisz z kryzysu i czy potwierdzasz podjęte wcześniej decyzje.

Podczas pobytu w Manresie Ignacy przeżył tajemnicze doświadczenie nad rzeką Cardoner. Nie była to wizja, ale zapewniał później, że poznał tam wiele rzeczy związanych z wiarą i światem i wyszedł z jasnym zamiarem pomagania duszom. Jak Ojciec pojmuje ten moment? Naznacza on w pewnej mierze życie Ignacego oraz przyszłość Towarzystwa?

Uważam to za bardzo ludzkie doświadczenie. My, ludzie, przechodzimy przez pewien proces, który prowadzi nas aż do osiągnięcia nowego stopnia świadomości. Przychodzi taka chwila, gdy dzięki doświadczeniom, relacjom lub lekturom uświadamiamy sobie sprawy, którymi wcześniej żyliśmy. Są to niejako elementy układanki, jakie rozkładasz na stole i nagle wiesz, jak je do siebie dopasować. W przypadku doświadczenia nad Cardonerem stało się tak dzięki działaniu łaski Bożej. W życiu może się to odnosić zarówno do małych, jak i wielkich rzeczy. Pamiętam, że kiedyś przydarzyło mi się coś, co – zachowując właściwe proporcje – pomaga to zrozumieć. Byłem odpowiedzialny za przeniesienie Centrum Gumilla w Caracas do budynku znacznie mniejszego od dotychczas zajmowanego. Wydawało się, że cała instytucja się tam nie pomieści, ale pewnego dnia zbudziłem się o trzeciej nad ranem i na papierze rozłożonym na podłodze naszkicowałem, jak można rozwiązać problem. Być może jest to błahy przykład, ale pokazuje, co dzieje się niekiedy, gdy kawałki zaczynają do siebie pasować i gdy wyjaśniają się skomplikowane procesy. Również zdarzyło mi się to w zrozumieniu historycznych wydarzeń mojego kraju. Po wielu doświadczeniach, lekturach i rozmowach…, nadeszła chwila, w której nagle „zrozumiałem” cały ten proces. Coś podobnego przeżył Ignacy nad Cardonerem. Przedtem czuł, słyszał i przeżywał, ale dopiero tam zdołał wszystko pokochać i w końcu zrozumieć. Są w życiu takie sytuacje, które wymagają czasu, aby je w pełni zrozumieć. Tak jest, gdy przygotowuje się jakieś jedzenie. Na przykład, przygotowanie sancocho wydaje się proste, ale jego składniki wymagają różnego czasu gotowania i jeśli nie ma się odpowiedniego przygotowania, końcowy rezultat jest kiepski. Również Bóg i Jego działanie mają swój czas.

Chociaż rozeznanie duchowe stanowi centralny element w procesie wzrastania Ignacego, jak zaznacza to w Ćwiczeniach i w sposobie podejmowania fundamentalnych decyzji dla Towarzystwa, nie zrodziło się ono razem z nim. Co przejął Ignacy z rozeznania z tradycji Kościoła, a co sam w tę tradycję wniósł?

W przeciwieństwie do wielu chrześcijan, Ignacy traktuje na serio ideę, że kluczowym doświadczeniem jest przyjęcie Ducha Świętego. Powinniśmy ufać w towarzyszenie nam Ducha Świętego przez całe życie. Ignacy uważa, że idziemy za Jezusem, rozeznając dzięki towarzyszeniu Ducha. Kiedy ktoś wstępuje na drogę chrześcijaństwa, nie wie, gdzie dojdzie. Kluczem jest Pięćdziesiątnica, bez której nie ma ani Kościoła, ani życia chrześcijańskiego. Jezus obiecuje nam, że pozostanie z nami przez wszystkie dni aż do skończenia świata, i będzie tak dzięki Duchowi Świętemu. Ignacy tę prawdę przyjmuje i nad tym pracuje. Jest zdolny, by dostrzec, jak działa Duch w jego życiu i w życiu innych ludzi. Dlatego układa reguły duchowego rozeznania, by pomóc innym w tej pracy. Jednakże reguły nie są receptą, lecz światłem, by nauczyć się widzieć to, czego trzeba doświadczyć.

W jakim momencie dostrzega Ojciec bardziej obecność Boga u boku Ignacego? Czy wszyscy mogą zrozumieć jego wizje i doświadczenia mistyczne?

Jestem przekonany, że również Ignacemu trudno je było zrozumieć. Są takie doświadczenia, które dopiero po jakimś czasie można wyrazić, kiedy już je rozumiesz. Z mistycznymi doświadczeniami sprawa jest jeszcze bardziej złożona, ponieważ zawsze są źródłem pewnego zakłopotania. Ignacy trudził się, by szukać Boga we wszystkich rzeczach. W ten sposób jego codzienność coraz bardziej napełniała się Bogiem, ale nie w sposób sztuczny, lecz stopniowo i coraz bardziej spotykał Pana, oczywiście na modlitwie i w Eucharystii, ale także w pracy i w życiu wspólnotowym. Taka jest mistyka św. Ignacego. Nie są to nadzwyczajne chwile wyrywające cię z codzienności, ale wrażliwość, by dostrzegać Boga we wszystkim.

Młody Íñigo wzrastał bez matki. Czy ta sytuacja naznaczyła jego osobowość? Czy dlatego w jakiś sposób szuka figury macierzyńskiej, wybierając właśnie sanktuarium maryjne w Montserrat jako kluczowe miejsce swojego nawrócenia? Jaki wpływ miało na Ignacego jego nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny?

Nie uważam się za znawcę psychiki Ignacego, ani żadnej innej osoby na tyle, aby ocenić, jaki wpływ na dalsze życie może mieć jego dzieciństwo. Psychologowie przypisują mu wielkie znaczenie. Nie uważam, żeby nabożeństwo do Maryi miało formę szukania substytutu matki. Mam wielkie nabożeństwo do Matki Bożej, które wpoiły mi moja matka oraz moje babcie. Obecność Maryi jest decydująca zarówno w życiu Jezusa, jak i pierwotnej wspólnoty chrześcijańskiej. Pobożność maryjna stanowi istotny element tego środowiska, w którym Ignacy się urodził i wychowywał, jest bowiem bardzo obecna w ludowej religijności baskijskiej oraz hiszpańskiej. Doświadczenie Boga prowadzi do zrozumienia form, dzięki którym kontaktuje się z ludźmi, a Maryja jest Jego wielką pośredniczką. Nabożeństwo do Maryi odgrywa decydującą rolę w życiu chrześcijańskim. Ignacy pojmuje swoje własne oddanie się Bogu związane z Najświętszą Maryją Panną, jak widać to wyraźnie w Autobiografii. Miał, na przykład, wielkie nabożeństwo do Matki Bożej Dobrej Drogi, której obraz miał bardzo blisko w kościele Gesù. W Ćwiczeniach duchowych Ignacy proponuje rekolektantowi, by w rozmowach prosił Maryję, by przyłączyła go do swego Syna. Maryja jest towarzyszką, prowadzi do Boga.

W biografiach Ignacy jest przedstawiany jako oschły Bask, umiarkowany i bezpośredni. Jak bardzo pochodzenie zaważyło na jego osobowości?

Z pewnością zaważyło. Należąc do pierwszego pokolenia Wenezuelczyków w Prowincji Wenezueli Towarzystwa Jezusowego, założonej właśnie przez Basków oraz jezuitów z Nawarry i Aragonii, miałem okazję poznać wielu z nich. Pamiętam, że żartowaliśmy, mówiąc, że moja inkulturacja jako jezuity dokonała się przez Kraj Basków. Zgadzam się, że pierwsze wrażenie, jakie mamy o Baskach, jest takie, że chodzą w ciężkiej zbroi, później jednak widzimy, że są bardzo łagodnymi ludźmi. Przypominają wiejski chleb o twardej skórce, ale w środku miękki i pachnący: oni też wewnątrz są łagodni i bardzo uczuciowi. Pochodzenie ciąży na Ignacym. Widzimy to na przykład w jego pismach: bardzo precyzyjnych i suchych, ale zawierających również drogocenną wrażliwość. Z pewnością Ignacy był dzieckiem swoich czasów, swojej rodziny i środowiska kulturowego. Towarzystwo Jezusowe wiele Baskom zawdzięcza. Oprócz Ignacego, mamy także ojca Arrupe i wielu innych jezuitów wywodzących się z tej ziemi, którzy wyruszyli na cały świat. Nauczyłem się wiele od baskijskich braci-jezuitów, pracujących w Wenezueli, gdy jeszcze byłem młody. Wtedy obowiązywała reguła, że bracia nie mogą studiować, tak że w Towarzystwie uczyli się hiszpańskiego ze słyszenia. Ponieważ ich językiem ojczystym był baskijski, czasem zdarzały się komiczne sytuacje, gdy słuchało się ich mówiących po hiszpańsku. Bardzo zaprzyjaźniłem się z bratem, który pasł owce. Nazywał się José Manuel Selegui. Nigdy nie nauczył się dobrze mówić po hiszpańsku, ale w tym języku rozmawiał ze wszystkimi i posiadał zadziwiającą zdolność słuchania, komunikacji w głębi. To, że Ignacy był Baskiem, było wielką łaską dla Towarzystwa, chociaż faktem jest, że w grupie pierwszych jezuitów istniała wielka różnorodność co do pochodzenia.

Św. Ignacy przyjął święcenia dopiero w czterdziestym szóstym roku życia. Jak Ojciec tłumaczy ten fakt, że nie uczynił tego wcześniej?

Poczynając od nawrócenia, w Ignacym rosło gorliwe powołanie apostolskie, które na początku nie było związane z kapłaństwem. Zaczął działać, nie będąc prezbiterem ani nawet zakonnikiem. Prowadził rozmowy z ludźmi, proponował odprawianie Ćwiczeń duchowych, głosił słowo Boże i starał się czynić dobro. W rozwoju jego powołania, by coś uczynić dla innych, kapłaństwo pojawiło się później jako konieczne narzędzie. Po trudnych doświadczeniach, wśród których było więzienie, prześladowania i rzucanie na niego podejrzeń, święcenia kapłańskie stały się dla niego stosownym narzędziem realizacji jego powołania apostolskiego. Musimy pamiętać, że kapłaństwo w Towarzystwie Jezusowym charakteryzuje się tym, że jednoczony zakonników przede wszystkim przez fakt powołania apostolskiego, a nie tylko przez sam sakrament święceń prezbiteratu. Powołanie brata-jezuity jest tak samo apostolskie jak powołanie kapłana-jezuity. W Towarzystwie Jezusowym przeżywa się kapłaństwo jako narzędzie apostolskie, a nie jako dostęp do jakiejś godności.

Czy wydaje się Ojcu właściwe uważanie Ignacego za jednego z apostołów Kontrreformacji?

Idea Reformacji i Kontrreformacji przypomina mi kaftan bezpieczeństwa, który może prowadzić do widzenia w czarnym i białym kolorze historii, która w rzeczywistości była wielobarwna. Ten schemat nie pomaga mi, ponieważ uważam, że Ignacy był wielkim reformatorem. Promował głęboką reformę Kościoła, bazując na swym szczególnym doświadczeniu duchowym. Jeśli Luter zaproponował reformę zakończoną schizmą, której początkowo również nie chciał, w Kościele katolickim spotykamy takich reformatorów, jak św. Franciszek z Asyżu, św. Ignacy Loyola, św. Jan od Krzyża, św. Teresa od Jezusa, św. Filip Nereusz i tylu innych, z których niektórzy byli świętymi założycielami lub założycielkami zgromadzeń zakonnych. Przeprowadzili reformy bez doprowadzania do podziałów. Od Lutra różni ich to, w jaki sposób wyrazili pragnienie reformy Kościoła. Ignacy nie stawia się nad nim, ale poniżej. Nie osądzał Lutra, chociaż zderzył się ze strukturą Kościoła. Ignacy wiedział, że reforma musi się zacząć od nas samych, że musimy się oddać na służbę Kościołowi. Zaczął więc od wierności eklezjalnej. Kiedy patrzymy na historię Ignacego, pomijając pojęcia Reformacji i Kontrreformacji, można lepiej uświadomić sobie jego wkład, jaki wniósł w tamtych czasach.

Czego możemy się nauczyć z historycznego kontekstu św. Ignacego Loyoli i jego ówczesnego działania? Co możemy zastosować w dziele przemiany w dzisiejszym świecie?

W czasach Ignacego spotykamy się z przeciwstawnymi formami pojmowania władzy, z punktu widzenia wolności lub narzucenia się. Takiego dylematu Ignacy doświadczał w swym życiu. Uformował się na dworze, ale dzięki przemianie, jaka się w nim dokonała, nie wybrał tej drogi, lecz zaczął szukać odrębnej formy pojmowania władzy. Poczynając od swej konsekracji jako zakonnika, poświęcił się przygotowaniu osób, by uczestniczyły w życiu w sferze publicznej. Jego doświadczenie budzi we mnie marzenie o świecie, w którym ludzie wnoszą wkład w dobro wspólne, biorąc za punkt wyjścia odpowiedzialną wolność. To właśnie stara się promować Towarzystwo Jezusowe.

Inny dość dobrze znany Bask, jaki jest Unamuno, porównuje Ignacego z don Kichotem 1. Czy uważa Ojciec, że słuszne? Jakie byłyby to giganty, przeciw którym – jak uważa – walczy?

Nie zapominajmy, że don Kichot jest fikcją literacką, a Ignacy kimś realnym. Porównanie jest dobre, jeśli weźmiemy pod uwagę, że Cervantes przedstawia don Kichota jako kogoś, kto realizuje swoje marzenia i nie daje się powstrzymać w obliczu trudności. Ignacy był człowiekiem śmiałym, urzeczywistniającym swoje marzenia, które innym, a niekiedy i jemu samemu wydawały się nieosiągalne. Nie walczył z wiatrakami, lecz z rzeczywistymi wrogami oraz z tymi „gigantami”, które nosił w sobie. Zaangażował się w ważną walkę wewnętrzną i nabył w tym zdolności do rozeznania oraz ostatecznie przedstawił metodę tej walki, by również inni mogli się tego podjąć. Na pierwszym planie tej walki jest kryzys, jakiego boleśnie doświadczał, natomiast na drugim planie, w Kościele, dochodzi do zderzenia z ówczesnymi gigantami wspólnoty chrześcijańskiej, którym trudno się było otworzyć na nową formę życia zakonnego i apostolskiego kapłaństwa, jaką prezentował Ignacy. Na trzecim planie toczy się walka z własną ludzką historią. Ignacy swoim DNA zostawia ogromne dziedzictwo i jednocześnie sytuuje się wewnątrz: w Kościele i w świecie. Trzeba umieć ustawić się na wzór don Kichota na tych planach, pozostając zawsze wrażliwym na marzenia rodzące się z Ewangelii oraz z inspiracji Ducha Świętego. Taka forma pojmowania życia chrześcijańskiego na trzech poziomach, poczynając od wewnętrznego doświadczenia, bardzo mnie zbliżyła, gdy jeszcze byłem młody, do osoby Ignacego.

Oprócz „Autobiografii”, mamy wiele różnych biografii św. Ignacego. Który z tych tekstów wydaje się Ojcu najlepszy? Który z nich najbardziej Ojcu pomógł?

Książka, która wywarła na mnie wrażenie, to Ignacy Loyola. Sam i na piechotę. Jej autorem jest Ignacio Tellechea Idígoras. Ta książka bardzo pomogła mi lepiej zrozumieć Ignacego. Później opublikowano też inne pozycje, równie dobre. Równie ciekawa, choć w nieco innym sensie, wydała mi się książka Heroiczne przywództwo Chrisa Lowneya, Amerykanina, który został urzędnikiem bankowym po latach spędzonych w Towarzystwie jako kleryk. Jest to próba wyrażenia w języku zarządzania sposobu organizacji zaproponowanego przez Ignacego. Zwróciłem na to uwagę, ponieważ uważam, że Ignacy w sposób genialny zaprojektował organizację Towarzystwa. Doświadczam tego obecnie, będąc przełożonym generalnym. Wydaje się to zaskakujące, ponieważ jest to instytucja, która funkcjonuje na bazie pełnego zaufania do każdej osoby, głębokiej komunikacji z podejmującymi decyzje i wewnętrznego poznania członków. Struktura jest bardzo elastyczna i nie ma nic wspólnego z utrzymującym się obrazem jezuitów jako wojskowych. Żołnierza nie prosi się, by myślał, lecz by wykonywał to, co się mu rozkazuje i jak się mu rozkazuje. Z jezuitą dzieje się odwrotnie, zanim zacznie działać, powinien myśleć i rozeznać. Towarzystwo funkcjonuje na bazie poznania osób, aby postawić ich tam, gdzie mogą przynieść większe owoce. Ponadto naszą najwyższą władzą nie jest jakaś osoba, ale Kongregacja Generalna, która deleguje przełożonemu generalnemu władzę, ale zobowiązuje go do odbywania konsult. Ten model powtarzany jest na różnych szczeblach zakonu. Żaden przełożony nie może pominąć konsulty przy podejmowaniu decyzji.

Czy jest coś, czego Ojciec nie podziela w trajektorii św. Ignacego?

Ignacy miał swoją trajektorię, która jest dla mnie punktem odniesienia oraz źródłem inspiracji. W podejmowaniu decyzji i przyjmowaniu osobistej odpowiedzialności za sytuacje, w jakiej się znalazłem, pomaga mi zastanowienie się, co by zrobił Ignacy w tym momencie. To, jak Ignacy odpowiadał w obliczu własnych uwarunkowań osobistych i historycznych, mając świadomość, że moje uwarunkowania są odrębne, może okazać się bardzo inspirujące. Może mi również pomóc pytanie, co zrobiłby Jezus w sytuacji, jakiej stawiam czoło, wiedząc, że towarzyszy mi Jego Duch Święty, którego On obiecał. Życie ludzkie jest bardzo różnorodne. Jestem głęboko przekonany, że każdy odpowiada za własne życie. Jezus pokazuje nam, że wzięcie odpowiedzialności za własne życie oznacza wyjście poza siebie, by postawić w centrum drugiego człowieka. Taka odpowiedzialność prowadzi do powierzenia się w ręce Boga. Dlatego tak bardzo potrzebne jest rozeznanie.

Czego można się nauczyć od stylu przywództwa Ignacego? Czego uczy nas jego osobista zdolność przemienienia osobistego nawrócenia w styl działania założonej przez niego instytucji?

Dla mnie największym wyzwaniem jest adaptacja intuicji, jakimi kierował się Ignacy w organizacji Towarzystwa, do warunków, w jakich żyjemy dzisiaj. Przystosowanie tej struktury, aby wlać nią więcej energii życia, nadać jej elastyczność oraz zaszczepić odpowiedni sposób delegowania i komunikowania się z innymi budzi wiele emocji. Kluczowym elementem, chociaż niekiedy tracimy go z oczu, jest zaufanie do każdej osoby. Bez zaufania i bez przejrzystej komunikacji nie może istnieć Towarzystwo Jezusowe. Ten element musi być zawsze obecny w naszych relacjach, zarówno między jezuitami, jak i z tymi, którzy nimi nie są.

Który z pierwszych towarzyszy św. Ignacego najbardziej Ojca pociąga?

Przyznaję, że o pierwszych towarzyszach Ignacego wiem znacznie mniej niż o nim samym. Kiedy zajmujemy się historią Towarzystwa, być może nieco zapominamy o tej grupie, która odgrywała ważną rolę, chociaż w ostatnich czasach uczyniliśmy na tym polu postępy. Każdy z nich jest na swój sposób wyjątkowy. Piotra Fabera, na przykład, uznawano za najlepiej dającego Ćwiczenia duchowe; był wytrwałym wędrowcem, przemierzającym całą Europę. Jest następnie Mikołaj Bobadilla, najmłodszy i bardzo śmiały, poczuwający się do odpowiedzialności za misje i przecierający nowe szlaki. U Franciszka Ksawerego uderza mnie jego dyspozycyjność. Na początku nie planowano wysłania go do Indii, ale zachorował ten, który był wyznaczony i Franciszek się ofiarował, że jest gotów jechać. Bez nich oraz pozostałych towarzyszy, jak Laynez, Salmerón, Szymon Rodrigues, Jay, Broët, Codure, Nadal, Polanco, Ribadeneira lub Luis Gonçalves de Câmara, św. Ignacy nie zostałby tym, kim był. Stał się człowiekiem, który scalał bardzo różnorodną grupę. Nie była to grupa przyjaciół, która założyła zgromadzenie, lecz osoby różnego wieku i życiowej drogi zostały przyjaciółmi w drodze, która ich doprowadziła do założenia Towarzystwa Jezusowego.

Jakich świętych jezuitów potrzeba nam dzisiaj?

Na szczęście, patrząc na ponad czterowiekową historię Towarzystwa, mamy w czym wybierać. Mamy wielu świętych i błogosławionych. Są to jezuici różnego wieku i stanu, jedni bardziej śmiali i misyjni, inni mniej. Wydaje mi się, że ważne jest, aby w naszych czasach ukazać życie świętych braci-jezuitów, ponieważ musimy bardziej podkreślić wagę powołania brata jezuity. Mamy bardzo inspirujące przykłady życia młodych jezuitów, podobnie jak męczenników, którzy zawsze budzą szczególny podziw, i dotyczy to zarówno lat minionych, jak i czasów współczesnych.

1 M. de Unamuno, Vida de Don Quijote y Sancho, Madrid 1958. Przekład polski: Żywot Don Kichota i Sancza, Sopot 2018.

ZAUWAŻYLI PO JEGO ZEWNĘTRZNYM SPOSOBIE ŻYCIA ZMIANĘ, JAKA DOKONAŁA SIĘ WE WNĘTRZU JEGO DUSZY [Autobiografia, 10]

Pierwszym wrażeniem, jakie można odnieść będąc w Sanktuarium w Loyoli, w Kraju Basków w Hiszpanii, jest to, że żył tutaj wielki triumfator wszechczasów. Bazylika wznosi się imponująco pośród doliny, kontrastując z typowymi dla tamtego regionu domami. W ołtarzu głównym, z jego marmurową fasadą, wznosi się piękna statua św. Ignacego, w której przedstawiony jest jako triumfujący i zwycięski. Boczne ołtarze, organy i pozłacana kopuła łączą w jedną całość majestatyczność i wielkość. Jednakże, ku zaskoczeniu odwiedzających, oprowadzający po sanktuarium zachęcają zawsze, by po wyjściu z bazyliki zobaczyć „klejnot” miejsca. Wchodząc przez boczne drzwi, prowadzące do „świętego domu”, odsłania się przed nami dyskretny i surowy, zasłonięty przez architektoniczny kompleks sanktuarium, rodzinny dom św. Ignacego. Budynek jest niewidoczny z zewnątrz, lecz ożywiający to miejsce. Wzniesiony w połowie z kamienia, w połowie z cegły, rezultat przegranych walk, rozpoczyna opowieść o mniej chwalebnej historii. Idąc dalej, widzimy figurę przedstawiającą rannego i przegranego Ignacego. Wchodząc po schodach, spotykamy się z prezentacją młodzieńczych lat spędzonych na dworze oraz czas, gdy popadł w niełaskę protektora… Wchodząc nieco wyżej, mamy pokoje rodzinne, gdzie wspomina się jego matkę, o której nie wiemy, czy ją zdążył poznać. Wreszcie dochodzimy na ostatnie piętro, gdzie były pokoje dla dzieci, gdzie znajduje się „kaplica Nawrócenia”. To miejsce surowe, proste i pogodne, będące niemym świadkiem wkroczenia Boga w życie tego zranionego człowieka, który nabierał sił, zawieszony między swymi rycerskimi marzeniami a lekturą żywota Chrystusa i świętych. O „klejnocie miejsca” przypomina nam oprowadzający przewodnik. Nad ołtarzem widnieje napis w języku baskijskim i hiszpańskim: „Tutaj oddał się Bogu Iñigo de Loyola”. To tu jest prawdziwa wartość, w tym dyskretnym miejscu. Bóg otworzył sobie drogę w sercu tego rannego człowieka i tak zaczął proces nawrócenia, który dotknął tak wielu ludzi.

PUNKTY DO MODLITWY

Wyobrażenie miejsca. Przypomnieć sobie niektóre znane osoby, które pomimo odniesionych ran lub w ich kontekście doświadczyły powołania do pełni życia, do jakiego zaprasza nas Bóg.

Prośba o łaskę. Panie, obdarz mnie odważnym i otwartym spojrzeniem, by dostrzec Cię działającego w życiu wielu ludzi oraz w moim życiu.

Pierwszy punkt. Przywołaj na pamięć małe lub wielkie doświadczenia nawrócenia w twojej osobistej historii wiary.

Teksty biblijne.

List do Efezjan 1, 3-14. Co budzi się w twoim sercu na myśl, że jesteś kochany niezależnie od twoich zasług i że – być może – celem twojego życia jest szerzenie w świecie darmowo otrzymanej miłości? Co by to zmieniło w twoim życiu? Ku czemu skierowałbyś twoje codzienne wysiłki?Jeremiasz 18, 1-6. Prorok Jeremiasz zachęca nas, byśmy pozwolili Bogu, aby On ukształtował nas na nowo. Jak przeżywasz chwile słabości? Czy przyjmują one postać mroku lub doświadczasz wtedy coraz większego zaufania? Jakie doświadczenia w życiu z Bogiem pomogły ci wzrastać w pokładaniu w Nim ufności?Łukasz 5, 1-11. „Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny” – to powiedział Piotr do Jezusa po cudownym połowie. Jezus zapowiedział mu, że odtąd będzie „łowił ludzi”. Czy jesteś gotów słuchać wezwań Pana? Do czego cię zaprasza? Jakie owoce uzyskałeś, gdy pozwoliłeś Mu, aby cię prowadził w chwilach rozpaczy?

Rozmowa. Rozmawiaj z Maryją. Opowiadaj Jej o pragnieniach, jakie rodzą się w twoim życiu wiarą i proś Ją, by dosięgła cię łaska Syna, abyś wzrastał w ufności wobec Jego wyzwań i zaproszeń. Zakończ modlitwą Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo. Nie zapomnij o refleksji nad tym, czego doświadczyłeś podczas modlitwy.

ROZMOWA DUCHOWA

Dla podjęcia rozmowy duchowej, której punktem wyjścia jest modlitwa osobista, sugeruje się przyjęcie wskazań ogólnej metodologii rozmowy duchowej (patrz: koniec tej książki).

Dla podjęcia rozmowy duchowej w jakimś dziele apostolskim, mogą okazać się pomocne następujące punkty modlitwy:

Wyobrażenie miejsca. Spojrzeć na historię dzieła apostolskiego, na jego akcenty i światła, cienie i wyzwania.

Prośba o łaskę. Panie, obdarz mnie pełnym miłości, otwartym na życie i miłosiernym wobec błędów spojrzeniem na dzieło apostolskie, w którym pracuję. Oświeć mnie, bym dostrzegł wezwanie do nawrócenia, jakie do nas kierujesz.

Teksty biblijne.Jeremiasz 18, 1-6 / Psalm 127, 1-5. Do jakiego nawrócenia zaprasza Bóg dzieło apostolskie, w którym pracuję i w którym dzielę się moimi talentami? Dokąd zaprasza nas Pan, byśmy podążali?

Rozmowa. Rozmawiaj z Maryją. Opowiadaj Jej o pragnieniach, jakie przeżywasz wobec dzieła, w którym pracujesz, i proś Ją, by dosięgła cię łaska Syna, abyś wzrastał w ufności wobec Jego wyzwań i zaproszeń. Zakończ modlitwą Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo. Nie zapomnij o refleksji nad tym, co przeżyłeś podczas modlitwy. Możesz podzielić się owocami modlitwy, postępując według wskazań ogólnej metodologii rozmowy duchowej.

2 Arturo Sosa. Dzisiejszy pielgrzym

O. Arturo Sosa został wybrany przełożonym generalnym Towarzystwa Jezusowego w październiku 2016 roku. Urodził się w Wenezueli, formację teologiczną otrzymał w Rzymie, studiował nauki społeczne i polityczne. Jest pierwszym następcą św. Ignacego Loyoli pochodzącym z Ameryki Łacińskiej.

Pozwolić spojrzeć na siebie (Daniel Leblond SJ; fot. M. Dubreuil).

Czy uważa Ojciec, że gdyby młody Arturo Sosa spotkał się z tym, kim jest dzisiaj, byłby z niego zadowolony?

Myślę, że powiedziałby mu: Well done! (dobrze zrobione!), ponieważ zrobiłem to, co mi się podobało. Marzyłem o tym, żeby być lekarzem, ponieważ bardzo mi się podobała biologia i anatomia. Spędzałem czas otwierając zwierzęta, jak żaby i szczury. Miałem nawet kolekcję pająków, których strasznie się bała moja matka. Jeśli stawiałem je przed drzwiami, nie wchodziła do pokoju. Ale moje lekarskie powołanie skończyło się wraz z uświadomieniem sobie, że robiło mi się słabo, gdy widziałem krew. Tak więc pod koniec szkoły średniej nie miałem już złudzeń i pojawiło się mocno jezuickie powołanie, związane zawsze ze sprawami społecznymi i politycznymi, z rzeczywistością kraju oraz z możliwością służenia najbardziej potrzebującym ludziom.

Jak układały się ojca relacje z rodzicami i bliskimi krewnymi?

Wychowałem się w licznej rodzinie. Jestem najstarszym z sześciorga rodzeństwa: czterech sióstr i dwóch braci. Do dziesiątego roku mieszkaliśmy w domu dziadka ze strony matki w Caracas, ale utrzymywaliśmy także żywe relacje z dziadkami ze strony ojca. Później mój ojciec i stryj nabyli teren i postawili dwa domy, jeden obok drugiego ze wspólnym ogrodem, stryj także miał sześcioro dzieci, tak więc panowało permanentne święto. Utrzymywaliśmy także ożywione relacje z sąsiadami i przyjaciółmi. W tamtych czasach można było spokojnie chodzić po ulicach Caracas.

Czym zajmowali się rodzice?

Ojciec był pierwszym w rodzinie, który uzyskał stopień uniwersytecki. Zdobył go jako adwokat i ekonomista. Pracował w grupie przedsiębiorstw i założył własna firmę finansową. Zawsze mówiłem, że do mnie należy, bo założył ją w roku, w którym się urodziłem. Pracował wiele, ale spędzał także czas w domu. Mieliśmy bardzo dobry kontakt i dużo z nim podróżowałem po Wenezueli, dzięki czemu poznałem kraj. Miałem również bardzo dobry kontakt z matką, która nie skończyła szkoły średniej, ponieważ w Wenezueli wybuchła rewolucja i nie mogła zdać egzaminów. Potem wyszła za mąż i poświęciła się dzieciom. Czułem się zawsze wolny: wychowano nas do osobistej odpowiedzialności, w wolności. Rodzice zachęcali nas, byśmy zapraszali do domu przyjaciół i przyjaciółki, ale też żebyśmy gdzieś wychodzili. Pamiętam, że wiele rozmawialiśmy i że dziadkowie byli bardzo obecni w życiu rodziny. Rozmawialiśmy zwłaszcza sporo z moim dziadkiem Arturem, sparaliżowanym z powodu choroby Heinego-Mediny, który też był wdzięcznym partnerem rozmów.

Skąd u Ojca pojawiło się zainteresowanie życiem politycznym i społecznym Wenezueli?

Z pewnością dzięki ojcu, utrzymującym wiele kontaktów ze światem polityki. Kiedy miałem dziesięć lat, upadła dyktatura wojskowa. Ojciec został mianowany ministrem, a następnie członkiem junty rządowej, która przygotowała wybory demokratyczne. W latach wcześniejszych spotykali się potajemnie w moim domu ci, którzy byli przeciwni dyktaturze. Od dziecka przysłuchiwałem się rozmowom o polityce, chociaż dopiero później zdobyłem wiedzę, która pozwoliła mi ułożyć sobie to wszystko. Przyjaciele bardzo krytykowali ojca, kiedy zgodził się zostać ministrem, bo wkraczał na niebezpieczny teren, na którym mógł tylko stracić. Tak mówili. A on odpowiadał, że nie może być tak, żeby jego rodzinie dobrze się powodziło, a krajowi źle i że musi wnieść swój wkład w życie społeczne. Kierował się ideą, że nie możesz starać się żyć zamknięty w szczelnej kapsułce.

Pierwszym kontaktem Ojca z Towarzystwem Jezusowym było kolegium św. Ignacego w Caracas. Jak wyglądał ten okres?

Mój ojciec także uczył się w tym kolegium, natomiast matka chodziła do szkoły Sióstr św. Józefa z Tarbes i Braci Szkolnych de la Salle, gdzie uczęszczali także moi wujkowie. W tamtych czasach życie kolegium wypełniało niemal cały nasz czas, do tego stopnia, że ojciec żartobliwie pytał mnie, czy mieszkam w szkole, czy w domu. Pamiętam, że oprócz lekcji i innych zajęć, pod koniec tygodnia odwiedzaliśmy szpital pediatryczny Braci św. Jana Bożego (bonifratrów), aby bawić się z przebywającymi tam dziećmi, co też robiło na mnie wielkie wrażenie. Potem zaczęliśmy odwiedzać niektóre dzielnice miasta i wyjeżdżać na obozach w różne rejony kraju, aby podczas wakacji pracować. W kolegium wielki wpływ mieli na mnie bracia jezuici, a to głównie ze względu na ich bliskość i dobroć. Tu zrodziło się moje powołanie. Niektórzy z nich byli nauczycielami, inni zajmowali się utrzymywaniem szkoły lub spełniali inne zadania. Większość z tych jezuitów to byli Baskowie i Nawarczycy, bo pochodzili z tej hiszpańskiej Prowincji Towarzystwa, która wysyłała swoich misjonarzy do Wenezueli. Podobał mi się sposób, w jaki bracia utrzymywali kontakty z nami i ze światem. Natomiast mieliśmy mniej kontaktów z jezuitami, którzy byli kapłanami, jak dyrektor kolegium lub ojciec odpowiedzialny za odprawianie dla nas Mszy.

Nigdy Ojciec nie chciał być kapłanem diecezjalnym?

Chciałem być jezuitą i nigdy nie myślałem o tym, żeby zostać księdzem diecezjalnym. Tłumaczę to sobie tym, że kiedy byłem młody, miałem wiele kontaktów z jezuitami, którzy nie byli kapłanami, byli bowiem albo braćmi, albo jezuitami podczas formacji, odbywającymi swój staż w kolegium. Od początku rozumiałem, że powołanie do Towarzystwa było odrębne od powołania do kapłaństwa służebnego, diecezjalnego. Towarzystwo nie było formą przejściową do kapłaństwa, lecz przeciwnie, kapłaństwo ma specyficzne znaczenie w obrębie zgromadzenia. Uważane jest za jeden z wymiarów apostolskiego życia zakonnego jezuitów.

Jakie Ojciec ma nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny?

Religijność, jakiej się nauczyłem w rodzinie, zwłaszcza od mojej mamy i moich babć, jest bezpośrednio związana z Matką Bożą. Mama w miesiącu maju stawiała Jej ołtarzyk w domu, na którym wszyscy codziennie składaliśmy kwiaty. Babcia ze strony ojca, Graciela, miała również wielkie nabożeństwo do Maryi Panny, szczególnie Tej z Coromoto, która w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku została ogłoszona patronką Wenezueli. Woziła zawsze ze sobą obrazki Matki Boskiej z Coromoto. Pamiętam, że odwiedziłem z nią Guanare, miejscowość, gdzie miało miejsce objawienie maryjne. Pamiętam, jak razem ze swymi przyjaciółkami zbierała przez cały rok używaną odzież, którą potem prały, czyściły, a następnie podczas świąt przekazywały potrzebującym. Nazywały to „garderobą Matki Boskiej z Coromoto”. Była to pobożność związana zawsze z czynieniem czegoś dla innych. Ważna była również dla mnie przynależność do Sodalicji Mariańskiej, która później przybrała kształt Wspólnoty Życia Chrześcijańskiego (CVX). Tam nauczyłem się modlić tekstami biblijnymi, doceniać Eucharystię i pogłębić nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny.

Czy związany jest Ojciec z jakimś szczególnym orędownictwem maryjnym?

Czuję się związany z wieloma. Oprócz Matki Boskiej z Coromoto – z oczywistych racji i ponieważ zawsze noszę w sercu Wenezuelę – również z Matką Boską z Guadalupe. W Jej święto, 12 grudnia, moi rodzice wzięli ślub i w jej święto także zostałem ochrzczony. Jako jezuita miałem ogromne szczęście, że mnie dopuszczono do złożenia ostatnich ślubów właśnie w tym dniu. Czuję się bardzo związany z Maryją Panną z Guadalupe, mającą piękną historię i będącą patronką Ameryki Łacińskiej. Mam również wielkie nabożeństwo do Niepokalanie Poczętej, bo ta pobożność była propagowana w moim kolegium. Po zdaniu matury dawano nam obrazek na pożegnanie. Niektórzy z moich kolegów zawsze mają ten obrazek przy sobie. Odkąd jestem w Rzymie, zwracam się także do Matki Bożej Dobrej Drogi, której orędownictwo było bardzo związane z Ignacym i pierwszymi jezuitami.

Czy przeżył Ojciec jakieś dramatyczne wydarzenie, które doprowadziło do nawrócenia, jak przydarzyło się to św. Ignacemu po odniesieniu rany w Pampelunie?

Bardziej niż wydarzenia, były to raczej chwile. Czuję się uformowany przez wiele różnych rzeczy, jak lekkie dotknięcia, które zmieniają spojrzenie i dokonują przemiany dzięki różnym doświadczeniom, które przybliżają nam rzeczywistość. Przykładem tego jest chodzenie do szpitala i odwiedziny w ubogich dzielnicach, kiedy byłem w kolegium – był to wewnętrzny wstrząs, co również powtarzało się podczas podróży po Wenezueli zarówno z moim ojcem, jak i z jednym z braci jezuitów z kolegium, który zachwycał się historią i co roku organizował nam wyprawy w głąb kraju. Ważne były także inne doświadczenia, kiedy na przykład jeszcze w szkole średniej należałem do Sodalicji Mariańskiej i zacząłem mieć większy kontakt z Biblią, Eucharystią i modlitwą. Były to małe poruszenia, które mnie wewnętrznie formowały. Jako szczególne wydarzenie wybrałbym miesięczne Ćwiczenia duchowe, które odprawiłem w nowicjacie w wieku osiemnastu lat. To było fundamentalne doświadczenie jezuickiego nowicjatu. Dzięki tym rekolekcjom dostrzegłem, że to moja droga.

Jakie miał wtedy Ojciec osobiste doświadczenie Jezusa?

Od najmłodszych lat należałem w kolegium św. Ignacego w Caracas do różnych grup, dzięki którym pogłębiła się moja zażyłość z Jezusem. Jedną z nich była Krucjata Eucharystyczna, gdzie zasadniczo czytaliśmy Ewangelię i podejmowaliśmy refleksję. Później, jako członek Sodalicji Mariańskiej, przez pięć lat szkoły średniej mieliśmy co tydzień spotkanie, będące modlitewną refleksją nad tekstem biblijnym, zazwyczaj zaczerpniętym z Ewangelii. Z tego okresu najbardziej pamiętam, że przez Jezusa doświadczyłem, że Ojciec jest źródłem miłosiernej miłości. Zwracało moją uwagę to, że wtedy często posługiwano się wyrażeniem „bojaźń Boża”. Ale ja się Go nie bałem, wręcz przeciwnie: nie bałem się mojego taty ani starszych ode mnie, a więc tym bardziej nie bałem się Boga. Wraz ze wstąpieniem do Towarzystwa sytuacja stała się jeszcze bardziej oczywista. Wspomniałem już o Ćwiczeniach duchowych w nowicjacie jako pięknym osobistym doświadczeniem Jezusa, potwierdzanym następnie podczas formacji i pogłębiającym się przez całe życie.

Czy nadal dzisiaj zaskakuje Ojca postać Jezusa?

Przeżyłem już pięćdziesiąt cztery lata w Towarzystwie i w relacji z Jezusem jest zawsze coś nowego. To się nigdy nie skończy. Nie dzieje się to jak z ludźmi, których nigdy nie znamy do końca, ponieważ zmieniamy się. W Jezusie znajduję zawsze jakieś nowe bogactwo i nie nuży mnie stałe powracanie do Jego osoby, Jego obrazów, do tego, jak działa w Ewangelii i jak Go odnajduję w historii. To piękna relacja, zobowiązująca do wzrastania, ponieważ przed Nim nie możesz być kimś innym, niż naprawdę jesteś. Znasz samego siebie, ale jeszcze bardziej zna cię Jezus. Jest to całkowicie przejrzysta relacja. Dla mnie jednym z najpiękniejszych doświadczeń jest spotkanie z Jezusem dzięki modlitwie inspirowanej przez Ewangelię. Im bardziej człowiekowi przybywa lat, modlitwa staje się coraz bardziej kontemplatywna.