W kontakcie. Jak ułożyć relacje ze zmarłymi, by żyć lepiej - Jagna Kaczanowska - ebook

W kontakcie. Jak ułożyć relacje ze zmarłymi, by żyć lepiej ebook

Kaczanowska Jagna

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

ZMARLI NIGDY NIE ODCHODZĄ BEZ ŚLADU.

Umarli. Odeszli ostatecznie i nieodwołalnie. Ale czy śmierć oznacza koniec? Czy tylko drzwi do innego świata? Wszyscy mamy kogoś po drugiej stronie. Tęsknimy za naszymi bliskimi – ludźmi i zwierzętami. Czasem o nich śnimy. Niekiedy mamy wrażenie, że… są tuż obok. Mówimy do nich. I wydaje nam się, że oni odpowiadają.

Zmarli nie odchodzą bez śladu. Czasem zostają z nami nawet ślady tych, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia. Schematy postępowania i wzorce przekazywane przez pokolenia mają swoje korzenie w kimś, kto kiedyś żył. Człowiek odszedł, ale relacja z nim trwa. Tworzymy bowiem związki nie tylko z żywymi, ale i z tymi, którzy są już po drugiej stronie z pozoru nieprzeniknionej zasłony.

Słowo „duchy” brzmi dramatycznie i kojarzy się z horrorem. Tymczasem temat naszych relacji ze zmarłymi coraz częściej interesuje naukowców. Psychologowie nie negują już takich doświadczeń. Raczej zastanawiają się, co możemy zrobić, by po śmierci bliskich nam osób lepiej żyć. Jak czytać sny, w których nas odwiedzają? Jak szukać w rodzinnej historii ukrytych przekazów?

Pozostańmy w kontakcie. Bo zmarli mogą wiele dać tym, których pozostawili.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 269

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp

Umarli i ode­szli. Osta­tecz­nie i nie­odwo­łal­nie. My jeste­śmy tu, a oni tam. Oddzie­leni zasłoną, przez którą nic nie widać; opa­dła i odcięła ich – ludzi, któ­rych kocha­li­śmy. Ludzi, któ­rych nie­na­wi­dzi­li­śmy. Albo jedno i dru­gie

A może… wcale ich nie ma?

„Ten, kto żyje w pamięci swo­ich bli­skich, nie umarł, pozo­staje tylko odda­lony; mar­twy jest jedy­nie ten, kto został zapo­mniany”, uwa­żał Imma­nuel Kant. Nie miał racji.

Pod­czas pracy nad tą książką doszłam do wnio­sku, że okre­śle­nia „mar­twy” i „żywy” nie są tak zero-jedyn­kowe, jak mi się wcze­śniej wyda­wało. Muszę stwier­dzić, że światy żywych i umar­łych się prze­ni­kają. Na roz­ma­ite spo­soby. Gdy dzie­dzi­czymy i śnimy traumę sprzed dzie­się­cio­leci, gdy powie­lamy los członka rodziny sprzed kil­ku­set lat, bliź­nia­czo podobny. Gdy pró­bu­jemy w życiu i śmierci waż­nych dla nas ludzi zna­leźć sens i cel. Gdy nam się śnią, gdy ich widu­jemy, sami nie mogąc w to uwie­rzyć, wiele lat po ich śmierci. Gdy czu­jemy, cza­sem codzien­nie, ich obec­ność.

Tak, duchy ist­nieją. Nie mam poję­cia, czy ist­nieją „naprawdę”, to zna­czy czy są w sta­nie zoba­czyć je postronni świad­ko­wie. A może są jedy­nie pro­jek­cją umy­słów osób, któ­rym pra­gną się uka­zać i które chcą je zoba­czyć? Oni wszy­scy tam są – ludzie, zwie­rzęta – nie­mal na wycią­gnię­cie ręki.

Sama nie doświad­czy­łam wielu takich „nad­przy­ro­dzo­nych” spo­tkań. Ale roz­ma­wia­łam z kil­ku­dzie­się­cioma oso­bami, które coś takiego prze­żyły i nie mają naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści, że nie były to halu­cy­na­cje. Jak zresztą halu­cy­na­cjami wytłu­ma­czyć prze­ka­za­nie z zaświa­tów infor­ma­cji, które żywym były nie­zbędne do prze­trwa­nia w cza­sie wojny albo pomo­gły wykryć na wcze­snym eta­pie groźną cho­robę? Nie da się. Jak wyja­śnić psu­jące się sprzęty czy miga­jące świa­tło tuż po czy­jejś śmierci albo w jej rocz­nicę?

Wie­lo­krot­nie, słu­cha­jąc zna­jo­mych i zna­jo­mych zna­jo­mych – wiele histo­rii pozna­łam dzięki ogło­sze­niu umiesz­czo­nemu na Face­bo­oku – prze­cie­ra­łam oczy ze zdu­mie­nia. Z wykształ­ce­nia jestem psy­cho­lożką i opie­ram się tu nie tylko na aneg­do­tach, czyli opo­wie­ściach ludzi, ale też na twar­dych danych, bada­niach nauko­wych. To nie jest książka ezo­te­ryczna. To książka psy­cho­lo­giczna o kon­tak­tach, które zmarli utrzy­mują z żyją­cymi.

Wszyst­kie przed­sta­wione tu histo­rie są praw­dziwe, zmie­ni­łam jed­nak imiona osób, które się nimi ze mną podzie­liły, oraz nie­kiedy szcze­góły z ich życia umoż­li­wia­jące iden­ty­fi­ka­cję. Ludzie pisali do mnie w wia­do­mo­ściach pry­wat­nych, dzwo­nili i pra­wie wszy­scy zastrze­gali: „Tylko wiesz, ano­ni­mowo. Nie chcę wyjść na takiego, co to wie­rzy w duchy!”.

Ja już w nie wie­rzę.

1

Odwiedź mnie we śnie

Dlaczego śnimy o zmarłych i jak te sny wpływają na nasze życie

Bar­dzo bała się tej ope­ra­cji. Ojciec Ewy (42 lata) też cho­ro­wał na serce – był ope­ro­wany w wieku 44 lat, zmarł na stole. Ewa była wtedy nasto­latką. Bar­dzo to prze­żyła. Gdy więc już jako doro­sła kobieta dowie­działa się, że ma wadę serca, nie­do­my­kal­ność zastawki mitral­nej, odwle­kała decy­zję o ope­ra­cji naj­dłu­żej jak mogła. Gdy wyzna­czono już ter­min, Ewa zaczęła doświad­czać ata­ków paniki – dwa były tak gwał­towne, że jej mąż musiał wezwać pogo­to­wie, bo bał się, że Ewa ma zawał. I wtedy przy­śnił się jej ojciec.

„To wyda­rzyło się tuż po dru­gim ataku, wró­ci­łam wie­czo­rem do domu po bada­niach. Zasnę­łam bar­dzo szybko, pew­nie za sprawą leków prze­ciw­lę­ko­wych. We śnie jecha­łam z tatą samo­cho­dem; wra­ca­li­śmy z gór naszą trasą do domu w Kra­ko­wie. W pew­nym momen­cie szosa bie­gnie ostro w dół, a potem skręca na most na rzece. Wła­śnie tą drogą zjeż­dża­li­śmy w moim śnie, bar­dzo szybko. Tata wyda­wał się tym jed­nak zupeł­nie nie przej­mo­wać, a i ja byłam nad wyraz spo­kojna. Mimo to powie­dzia­łam do niego: Boję się. Spoj­rzał na mnie, uśmiech­nął się i odpo­wie­dział: Wiem, ale nie ma czego. Wtedy się zorien­to­wa­łam, że tata nie zamie­rza skrę­cić na most, samo­chód pruł z zawrotną pręd­ko­ścią wprost na barierki, do rzeki. Spoj­rzałam na niego, a on tylko rzu­cił z uśmie­chem: Jesz­cze nie czas. Wtedy otwo­rzyły się drzwi od strony pasa­żera i tata lek­kim ruchem wypchnął mnie z auta. Byłam jak piórko, uniósł mnie podmuch powie­trza i opa­dłam łagod­nie na trawę przy szo­sie. Obok mnie prze­jeż­dżały samo­chody: jak to, czemu nie stają, był wypa­dek! Pod­nio­słam się i pod­bie­głam do barie­rek mostu. Spoj­rzałam w dół na rzekę. Żad­nego samo­chodu tam nie było”, opo­wiada swój sen Ewa.

W tym momen­cie się obu­dziła. Prze­peł­niały ją uczu­cia: ulgi, jakby zrzu­ciła z ramion ogromny cię­żar, ale i spo­koju, nadziei. Czuła się rado­śnie, lekko, pokrze­piona na duchu. „Ani przez moment nie mia­łam wąt­pli­wo­ści, że to nie była fan­ta­zja: mój ojciec naprawdę był ze mną w tym śnie. Jestem dok­to­rem bio­lo­gii, w pracy zawo­do­wej opie­ram się na twar­dych danych nauko­wych. Nie wie­rzę w gusła i magię. Ale natych­miast po prze­bu­dze­niu powie­dzia­łam mężowi: Słu­chaj, widzia­łam się z tatą, z tą ope­ra­cją będzie wszystko dobrze! Dopiero reak­cje bli­skich spro­wa­dziły mnie na zie­mię. Mąż tłu­ma­czył mi deli­kat­nie, że jestem w stre­sie, to zupeł­nie zro­zu­miałe, że przy­śnił mi się tata… Nie umiem tego wyja­śnić, ale ten sen był jako­ściowo zupeł­nie inny niż wszyst­kie pozo­stałe. Bar­dzo reali­styczny. Nie­zwy­kle wyraźny. Towa­rzy­szyły mu wra­że­nia zmy­słowe: czu­łam zapach fajki, bo tata palił fajkę i wszyst­kie jego ubra­nia były prze­siąk­nięte dymem. Nie czu­łam tego od lat, ten sen mi to przy­po­mniał. A przede wszyst­kim w tym śnie było tak jak kie­dyś, gdy byłam dziew­czynką, przy tacie: to taka mie­sza­nina zawsty­dze­nia, chęci poka­za­nia się od naj­lep­szej strony, miło­ści, podziwu i ocze­ki­wa­nia na nie­spo­dziankę – tata był nie­sa­mo­wi­tym kawa­la­rzem, czę­sto opo­wia­dał aneg­doty, wkrę­cał mnie i moją sio­strę, a potem razem się z tego śmia­li­śmy. Zapo­mnia­łam, że tak się przy nim kie­dyś czu­łam. Ponad trzy­dzie­ści lat wcze­śniej, gdy jesz­cze żył”, mówi Ewa.

Lęk przed ope­ra­cją minął jak ręką odjął. Ewa zgło­siła się do szpi­tala bez żad­nych wąt­pli­wo­ści: była pewna, że ope­ra­cja się uda, a rekon­wa­le­scen­cja prze­bie­gnie pomyśl­nie. I tak się stało.

Sny o zmar­łych są bar­dzo czę­ste. W Pol­sce nie prze­pro­wa­dzano na ten temat badań, ale kilka zro­biono w USA: w 1958 roku stwier­dzono, że 53 pro­cent kobiet i 40 pro­cent męż­czyzn śniło o oso­bie zmar­łej. W naj­now­szym tego typu son­dażu, któ­rego wyniki opu­bli­ko­wano wio­sną 2023 roku, poja­wia się inna liczba: 46 pro­cent Ame­ry­ka­nów doświad­czyło tego typu snów (tzw. visi­ting dre­ams – sny z nawie­dze­niem), czę­ściej są to kobiety i osoby, które nie dystan­sują się do wiary, ale też nie są reli­gijne w tra­dy­cyj­nym tego słowa zna­cze­niu. Jak się oka­zuje, ate­iści i osoby reli­gijne (modlące się czę­sto, uczest­ni­czące w mszach) rza­dziej mają sny, w któ­rych poja­wiają się zmarli. Kelly Bul­ke­ley, psy­cho­log snów, badacz i autor, tłu­ma­czy to w cie­ka­wym arty­kule Who Is More Likely to Dream of the Dead („Kim są ludzie śniący o zmar­łych”) w „Psy­cho­logy Today”: „umiar­ko­wani” mają bar­dziej otwarte umy­sły, nie potę­piają prze­żyć mistycz­nych, sto­ją­cych w sprzecz­no­ści ze sta­no­wi­skiem nauko­wym, ale też nie sto­sują się sztywno do reguł, naka­zów i zaka­zów reli­gij­nych; kato­li­cyzm na przy­kład nie zachęca wier­nych do prze­ży­wa­nia we śnie (ani na jawie!) spo­tkań ze zmar­łymi – można się za nich jedy­nie modlić, to komu­ni­ka­cja jed­no­stronna.

Snami o zmar­łych zajął się w roz­dziale dzie­wią­tym swo­jej monu­men­tal­nej pracy Fin­ding Meaning in Dre­ams („Znaj­do­wa­nie zna­cze­nia w snach”) zna­ko­mity psy­cho­log, pro­fe­sor Geo­rge Wil­liam Domhoff. Powo­łuje się na bada­nia psy­cho­lożki Deir­dre Bar­rett z Harvard Medi­cal School. W 1992 roku Bar­rett prze­ana­li­zo­wała 149 dzien­ni­ków snów pro­wa­dzo­nych przez 91 stu­den­tek i 58 stu­den­tów Uni­wer­sy­tetu Karo­liny Pół­noc­nej. Poku­siła się o spo­rzą­dze­nie typo­lo­gii snów o zmar­łych. Wyod­ręb­niła cztery ich rodzaje, nie­które można było przy­po­rząd­ko­wać do wię­cej niż jed­nej kate­go­rii, jed­nak więk­szość była typowa w ramach okre­ślo­nego gatunku.

1. Z powro­tem wśród żywych. Te sny sta­no­wiły 39 pro­cent wszyst­kich visi­ting dre­ams. Naj­czę­ściej poja­wiały się nie­długo po śmierci osoby będą­cej ich boha­te­rem. Zda­niem Bar­rett sta­no­wiły typowy objaw jed­nej z pierw­szych faz żałoby – zaprze­cza­nia. We śnie ani osoba śniąca, ani nikt z jej oto­cze­nia nie zdaje sobie sprawy, że jeden z boha­te­rów snu nie żyje. Osoba zmarła też nie jest tego świa­doma i zacho­wuje się tak jak za życia, mimo że w samym śnie mogą wystę­po­wać sym­bole czy deko­ra­cje typowe dla pogrzebu, cmen­ta­rza, żegna­nia się z umie­ra­ją­cym.

Karo­lina (33 lata) miała taki wła­śnie sen tydzień po pogrze­bie babci, z którą była bar­dzo zwią­zana. „Sta­łam w kuchni miesz­ka­nia babci, przo­dem do okna. Nie sły­sza­łam żad­nego dźwięku, ale nagle poczu­łam, że ktoś jest ze mną w tym pomiesz­cze­niu. Odwró­ci­łam się i zoba­czy­łam bab­cię. Uśmie­chała się do mnie. Była w koron­ko­wej gra­na­to­wej sukience, którą wybra­łam dla niej do trumny. Mia­łam duży kło­pot z wybo­rem ubra­nia. Bab­cia zmarła nagle – udar. Była w świet­nej kon­dy­cji, cho­dziła z kole­żan­kami na spa­cery z kij­kami, dwa razy w tygo­dniu grała w bry­dża. Nosiła kolo­rowe stroje, zawsze była jak egzo­tyczny ptak. Miała w sza­fie jedną ciemną suk­nię – wła­śnie tę, którą zawio­złam do zakładu pogrze­bo­wego. We śnie teatral­nym gestem roz­ło­żyła ręce, jakby chciała powie­dzieć: popatrz, jak ja wyglą­dam! I roze­śmiała się: Karo­linko, prze­cież wiesz, że nie lubię smut­nych kolo­rów. Ech, nic. Pójdę w tej. Kocham cię”, wspo­mina Karo­lina.

Sny typu „z powro­tem wśród żywych” bywają bar­dzo emo­cjo­nalne, przy czym poja­wiają się w nich zarówno pozy­tywne uczu­cia, jak i te trudne: złość, smu­tek, a nawet strach. Ojciec opo­wia­dał mi o śnie mojej babci, gdy zdrzem­nęła się po pogrze­bie swo­jego męża, mojego dziadka. Dzia­dek był więź­niem obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych, cho­ro­wał na gruź­licę. Zmarł tuż po woj­nie. Jak na tamte czasy był wyso­kim męż­czy­zną i rodzi­nie nie udało się zna­leźć trumny w odpo­wied­nim roz­mia­rze. Pocho­wano go więc w zbyt krót­kiej, z głową lekko prze­krzy­wioną. Po drzemce bab­cia wstała i weszła do pokoju, w któ­rym zgro­ma­dziła się cała rodzina. „Był u mnie Józek! Poka­zał, co mu zro­bi­li­ście, jak go pocho­wa­li­ście!” – i prze­chy­liła głowę, żeby zade­mon­stro­wać, jak wyglą­dał we śnie jej zmarły mąż. Pła­kała. Była bar­dzo zmar­twiona.

2. Mam dla cie­bie radę. Te sny sta­no­wiły 23 pro­cent w bada­niach Bar­rett. Naj­czę­ściej docho­dziło do nich mie­siące, a nawet lata po śmierci danej osoby. Zazwy­czaj były prze­po­jone cie­płymi emo­cjami – naj­czę­ściej zmarła osoba była komuś szcze­gól­nie droga, łączyła go z nią spe­cjalna więź. Dla Lud­miły (47 lat) kimś takim była cio­teczna babka, która ją wycho­wy­wała, gdy jej mama robiła karierę inży­niera i budo­wała mosty w Pol­sce i Euro­pie. „Lusia – tak do niej mówi­łam – przy­śniła mi się w moim pokoju. Było tak, jak­bym się już obu­dziła. Sypial­nia wyglą­dała iden­tycz­nie, żad­nego reali­zmu magicz­nego. Śni­łam, że otwie­ram oczy, już świta. Mój part­ner śpi obok. W nogach naszego łóżka widzę Lusię. Jest ubrana wyj­ściowo – ma gar­sonkę ze zło­tymi guzi­kami i lakie­ro­waną torebkę, była bar­dzo ele­gancką kobietą, pocho­dziła ze wsi i ni­gdy w życiu nie wybra­łaby się z wizytą nie­sto­sow­nie ubrana. W ogóle się nie bałam. Nie mia­łam też poczu­cia, że dzieje się coś dziw­nego, nad­przy­ro­dzo­nego. Nie ucie­szy­łam się jakoś wyjąt­kowo, jak powin­nam się ucie­szyć, widząc naj­uko­chań­szą w moim życiu osobę, która zmarła kil­ka­na­ście lat wcze­śniej i za którą pła­ka­łam i tęsk­ni­łam długo, bar­dzo długo. O, Lusia, powie­dzia­łam, jak­bym się jej spo­dzie­wała. Patrzyła na mnie uważ­nie i z miło­ścią przez chwilę. A potem powie­działa z tro­ską: Miłko, to w tej piersi to nie jest tak, jak ty myślisz. Musisz szu­kać dalej. I się ock­nę­łam”, wspo­mina Lud­miła.

Ten sen zmo­ty­wo­wał ją do dal­szych badań. Kilka mie­sięcy wcze­śniej w trak­cie samo­ba­da­nia zna­la­zła w piersi twardą kulkę. Lekarz, który robił usg, powie­dział jej, że to nic nie­po­ko­ją­cego. Lud­miła się ucie­szyła i posta­no­wiła nie wra­cać do tematu przed kolej­nym ruty­no­wym bada­niem za rok. Po śnie z Lusią zro­biła pry­wat­nie rezo­nans magne­tyczny piersi, który wyka­zał zmiany nowo­two­rowe, potwier­dzone potem w biop­sji. Onko­log pogra­tu­lo­wał Lud­mile czuj­no­ści: rak nale­żał do tych naj­bar­dziej agre­syw­nych, ale guzek miał zale­d­wie kilka mili­me­trów. Zda­niem leka­rza prze­zor­ność Lud­miły ura­to­wała jej życie. „Nie, życie ura­to­wała mi Lusia”, powie­działa Lud­miła, żegna­jąc się z dok­to­rem, ale nie chciała roz­wi­nąć tematu. Wie, że nie ma racjo­nal­nego wytłu­ma­cze­nia dla takiego snu.

Moja bab­cia, która widocz­nie miała odpo­wied­nią oso­bo­wość do prze­ży­wa­nia visi­ting dre­ams, też miała inte­re­su­jący i nie­wy­tłu­ma­czalny racjo­nal­nie sen. Opo­wia­dał mi o nim tata. Działo się to tuż po woj­nie, bab­cia zabrała dzieci – mojego ojca i jego sio­strę – do Toru­nia w odwie­dziny do ciotki. Chcieli wró­cić do War­szawy wie­czo­rem. Oka­zało się, że nie kur­sują już żadne pociągi; w latach powo­jen­nych ruch na kolei był w dużej mie­rze cha­otyczny i zdez­or­ga­ni­zo­wany. Tata mar­twił się, że czeka ich noc na dworcu. Usie­dli na ławce. Bab­cia zapa­dła w drzemkę. Obu­dziła się, wstała i kazała dzie­ciom się zbie­rać. „Idziemy, widzia­łam matkę, przy­śle po nas samo­chód”, wyja­śniła. Dzieci się nie ode­zwały, były prze­stra­szone. Ich bab­cia nie żyła! A samo­chody były wtedy rzad­ko­ścią. Mimo to podrep­tali za mamą. Wyszli przed dwo­rzec i ruszyli wzdłuż głów­nej ulicy. Bab­cia nie oglą­dała się za sie­bie, pew­nym kro­kiem zmie­rzała w stronę War­szawy. Nie uszli kil­ku­set metrów, gdy zaha­mo­wało przy nich auto. „A dokąd pani tak idzie z tymi dzie­cia­kami?”, zagaił kie­rowca, opu­ściw­szy szybę. „Do War­szawy”, odparła bab­cia. „Pani wsiada. Jadę tam, to was pod­wiozę”. I poje­chali. W moim tacie to wspo­mnie­nie zostało na całe życie – zapa­mię­tał to zda­rze­nie miło, poczuł się otu­lony tro­ską i opieką swo­jej mamy i… nie­ży­ją­cej babki.

Jed­nak nie wszyst­kie sny z rodzaju „Mam dla cie­bie radę” są pozy­tywne i cie­płe. Andy Dry­mal­ski, jun­gow­ski psy­cho­log z Nevady spe­cja­li­zu­jący się w tera­pii traumy i żałoby, na swo­jej stro­nie inter­ne­to­wej opi­suje sny pacjen­tów. Jeden opo­wie­dział mu sie­dem­dzie­się­cio­dwu­letni męż­czy­zna, który owdo­wiał kilka lat wcze­śniej. „Starla przy­szła do mnie ostat­niej nocy. Rany, była wście­kła. Wrzesz­czała, że jestem dup­kiem, kazała mi prze­stać pić i wałę­sać się bez sensu, wziąć się do kupy. Powie­działa, że jest jesz­cze masę rze­czy, które muszę zro­bić, zanim umrę”, opo­wia­dał męż­czy­zna tera­peu­cie.

3. Poże­gna­nia. Te sny sta­no­wią 29 pro­cent wszyst­kich visi­ting dre­ams. Osoba zmarła wyja­śnia w nich oko­licz­no­ści swo­jej śmierci, żegna się albo mówi, że wszystko u niej w porządku, uspo­kaja śpią­cego, żeby się nie mar­twił.

O takim doświad­cze­niu opo­wiada Tomasz (52 lata). „Mój brat zgi­nął tra­gicz­nie w wypadku samo­cho­do­wym. Drę­czy­łem się, że mogłem temu zapo­biec. Tego dnia mie­li­śmy się spo­tkać i poje­chać razem na grób mamy, posprzą­tać przed świę­tami. Banalna rzecz – wypa­dła mi plomba. Zadzwo­ni­łem do Andrzeja i popro­si­łem, żeby poje­chał sam. Brat powie­dział, że prze­cież się nie pali, zapro­po­no­wał, żeby­śmy odwie­dzili grób mamy następ­nego dnia. Zgo­dzi­łem się. Andrzej posta­no­wił wyko­rzy­stać wolny czas i poje­chać na basen. Jego auto wpa­dło w poślizg i zawi­nęło się wokół latarni. Tygo­dniami się zasta­na­wia­łem, co by było, gdyby. Czy mój brat by żył? Nie umia­łem sobie z tym pora­dzić. Nie poma­gały leki, alko­hol, nawet tera­pia nie przy­no­siła mi ulgi. Kilka mie­sięcy po pogrze­bie Andrzej mi się przy­śnił. Byli­śmy w Kar­wicy, nad Jezio­rem Nidz­kim, jeź­dzi­li­śmy tam co roku na waka­cje jako dzie­ciaki. Kocha­li­śmy to miej­sce. W moim śnie szli­śmy od strony przy­stani na plażę. Mia­łem świa­do­mość, że Andrzej nie żyje i że to wszystko nie dzieje się naprawdę. Zatrzy­ma­li­śmy się nad wodą. Mil­cza­łem. On powie­dział: Nie mogę patrzeć, jak się zamar­twiasz, Tomku. Wszystko jest w porządku. To nie była twoja wina. Tak musiało się stać. Jest mi tu bar­dzo dobrze, więc nie przej­muj się mną. Powiedz Aga­cie i dzie­cia­kom, że ich kocham. I cie­bie też”, opo­wiada Tomasz. Nie­czę­sto dzieli się wspo­mnie­niem tego snu – doko­nał apo­sta­zji, dekla­ruje się jako nie­wie­rzący. A jed­nak ten sen przy­niósł mu wielką nadzieję i wytchnie­nie. Twier­dzi, że od tam­tej pory nie ma już wąt­pli­wo­ści, że śmierć nie jest koń­cem. Naj­waż­niej­sze jed­nak, że w ciągu jed­nej nocy pozbył się poczu­cia winy, wró­ciła mu chęć życia.

Sny typu „Poże­gna­nia” poja­wiają się dość późno, czę­sto po dwóch pierw­szych rodza­jach snów. Mogą wystą­pić kilka tygo­dni lub całe lata po śmierci danej osoby. Są jed­no­znacz­nie pozy­tywne, wiele wyja­śniają i zdej­mują brze­mię odpo­wie­dzial­no­ści za śmierć lub nasze wła­sne zacho­wa­nia. Jedna ze stu­den­tek, która pro­wa­dziła dzien­nik snów na pole­ce­nie Deir­dre Bar­rett, opi­sy­wała wyrzuty sumie­nia wyni­ka­jące z faktu, że ni­gdy nie odwie­dziła swo­jej babci w hospi­cjum, choć przy­cho­dziła do niej regu­lar­nie do szpi­tala. Tłu­ma­czyła, że sądziła, iż hospi­cjum jest eta­pem przej­ścio­wym i że bab­cia wróci do domu, by tam umrzeć. Tak się jed­nak nie stało. Pew­nego dnia, jakiś czas po śmierci babci, stu­dentka miała sen: dzwo­nił tele­fon. Poszła ode­brać – apa­rat tele­foniczny stał w holu na pię­trze w jej domu. Była noc, ale gdy pod­nio­sła słu­chawkę, cały hol roz­ja­rzył się nie­ziem­skim świa­tłem. „Hej, Sally, tu bab­cia”, usły­szała w słu­chawce. Roz­ma­wiały dzie­sięć minut, autorka dzien­nika nie była w sta­nie sobie przy­po­mnieć, na jaki temat. Nagle poczuła, że jest już gotowa, by się poże­gnać. „Okej, babu­niu, trzy­maj się, kocham cię”, powie­działa. „I ja cię kocham, pa!”, odparła bab­cia. Sally odło­żyła słu­chawkę i w tym momen­cie jasność prze­peł­nia­jąca hol zga­sła. Była noc, Sally wró­ciła do łóżka, w któ­rym obu­dziła się rano, spo­kojna i cał­ko­wi­cie pogo­dzona ze śmier­cią babki.

4. Sny filo­zo­ficzne. Sta­no­wią jedy­nie 18 pro­cent w bada­niach Bar­rett, choć zdają się naj­bar­dziej nie­zwy­kłe. Rzadko są reali­styczne. W ponad poło­wie poja­wia się tele­fon, przez który kon­tak­tuje się z nami zmarła osoba. Naj­czę­ściej takie sny poja­wiają się wiele lat po czy­jejś śmierci – może to być ktoś bli­ski, ale cza­sem jest to daleki zna­jomy lub nawet osoba, któ­rej nie zna­li­śmy oso­bi­ście, ale która sta­no­wiła dla nas auto­ry­tet moralny. We śnie roz­wa­żamy naturę życia i śmierci lub zostaje nam ona uka­zana w nie­zwy­kły spo­sób, naj­czę­ściej pozy­tywny, choć cza­sem też lekko nie­po­ko­jący. Jedna ze stu­den­tek Deir­dre Bar­rett opi­sy­wała sen, w któ­rym zadzwo­niła do niej zmarła matka. Śniąca była świa­doma nie­zwy­kło­ści sytu­acji i tro­chę prze­stra­szona, ale posta­no­wiła nie dać nic po sobie poznać. Zapy­tała matkę lek­kim tonem, jak się ma. „Jestem w ciąży”, odparła rado­śnie matka. „Będziesz mieć dziew­czynkę czy chłopca?”, zapy­tała stu­dentka, choć sam temat roz­mowy wydał jej się dzi­waczny. „Będę dziew­czynką”, oświad­czyła matka. Kobiety poże­gnały się, życząc sobie wszyst­kiego dobrego. Po prze­bu­dze­niu stu­dentka uznała, że sen może dowo­dzić praw­dzi­wo­ści rein­kar­na­cji, w którą zresztą sama wie­rzyła.

Tym, co naj­bar­dziej zaska­ki­wało naukow­ców bada­ją­cych sny o zmar­łych, jest ude­rza­jąca powszech­ność pew­nych cech, i to nie­za­leż­nie od naro­do­wo­ści, wieku czy wyzna­wa­nej reli­gii śnią­cych (bądź nie­wy­zna­wa­nia żad­nej reli­gii). Przede wszyst­kim ich realizm. Czę­sto śni nam się wła­sne miesz­ka­nie albo dom, w któ­rym dora­sta­li­śmy – wiemy, co to za miej­sce, ale w porów­na­niu ze zwy­czaj­nym snem wystę­puje wiele róż­nic. Zazwy­czaj roz­po­zna­jemy prze­strzeń ze snu jako wła­sne miesz­ka­nie tylko dla­tego, że wiemy, że to ono – tak bar­dzo jest dziwne, prze­peł­nione nie­sa­mo­wi­tymi sprzę­tami. Nato­miast miej­sca w visi­ting dre­ams są jak wycięte z foto­gra­fii. Wielu śnią­cych zaska­kują pewne drobne szcze­góły, jak np. figurki sto­jące na kre­den­sie – po prze­bu­dze­niu przy­po­mi­nają sobie, że fak­tycz­nie w miesz­ka­niu babci stały takie figurki, ale gdyby mieli opi­sać je, zanim im się przy­śniły, ni­gdy by nie przy­wo­łali tego obrazu z mro­ków nie­pa­mięci. Podob­nie sam zmarły jest – nomen omen – jak żywy, wraz z pew­nymi cechami cha­rak­te­ry­stycz­nymi, o któ­rych śniący zdą­żył już zapo­mnieć. Nie­rzad­kie są też dozna­nia zmy­słowe: zapach (aro­mat fajki, który poja­wił się we śnie o ojcu cze­ka­ją­cej na ope­ra­cję Ewy), ale też dotyk. Wiele osób opi­suje taki kon­takt ze zmar­łym, który się przy­śnił: to może być przy­tu­le­nie lub pogła­ska­nie po policzku. Takie wspo­mnie­nie ma męż­czy­zna, który po powro­cie z pogrzebu żony zapadł w krótką drzemkę w fotelu. We śnie sta­nęła przed nim zmarła – było tak, jakby wcale nie śnił – pochy­liła się i deli­kat­nie otarła dło­nią łzę, która sto­czyła mu się po policzku. Obu­dził się i odkrył, że naprawdę pła­kał, gdy spał – ale ock­nął się pocie­szony, napeł­niony nadzieją. Bar­dzo czę­sto zresztą w snach powta­rza się motyw: śni mi się, że się budzę i… Część osób uważa zresztą, że naprawdę się obu­dziły. Że to nie był sen, tylko auten­tyczne nawie­dze­nie przez ducha.

Nauka oczy­wi­ście nie ma na to odpo­wie­dzi. Podob­nie naukowcy nie są w sta­nie wyja­śnić feno­menu snów, w trak­cie któ­rych osoba śniąca wcho­dzi w posia­da­nie wie­dzy, która nie była dla niej dostępna. Skąd moja bab­cia mogła wie­dzieć, że dzia­dek został pocho­wany z prze­krzy­wioną głową, skoro ukryto przed nią ten fakt? Skąd Lud­miła mogła wie­dzieć, że zmiana w piersi to nie łagodna tor­biel, jak prze­ko­ny­wał ją spe­cja­li­sta od USG, tylko rak? Takich opo­wie­ści jest naprawdę wiele.

Jedną z naj­bar­dziej nie­zwy­kłych przy­ta­cza pro­fe­sor Bar­bara Engel­king, socjo­lożka, badaczka, kie­row­niczka Cen­trum Badań nad Zagładą Żydów Insty­tutu Filo­zo­fii i Socjo­lo­gii PAN, w wywia­dzie z Dorotą Wodecką dla maga­zynu „Książki”1. Pani pro­fe­sor mówi, że nie­jed­no­krot­nie sły­szała od oca­lo­nych z Holo­kau­stu, że we śnie poka­zali im się bli­scy i prze­ka­zali ważne, nie­raz nie­zbędne do prze­ży­cia infor­ma­cje. Na przy­kład Róży Gro­dzic­kiej, która ukry­wała się z córką i mężem na wsi nie­da­leko Sie­mia­tycz, przy­śniła się zmarła pierw­sza żona męża. „Szlomo się wie­sza, powiedz mu, że dzieci żyją i nie­długo do was przyjdą”, oświad­czyła. Róża się ock­nęła i zdą­żyła jesz­cze odciąć i ura­to­wać męż­czy­znę, po czym zgod­nie z obiet­nicą po kilku dniach dołą­czyły do nich jego dzieci z pierw­szego związku. Ta histo­ria zakrawa na cud – opi­sała ją Miriam Kuper­hand, córka Szloma. Prze­pro­wa­dza­jąca wywiad dzien­ni­karka zapy­tała pro­fe­sor Engel­king, jak to wyja­śnić. „A po co to wyja­śniać? Różne impulsy powo­dują naszym zacho­wa­niem. Jed­nym z nich może być to, że ktoś nam się przy­śni i coś nam naka­zuje. Dla­czego wszystko ma się prze­kła­dać na racjo­nal­ność?”, odpo­wiada badaczka.

Spró­bujmy sku­pić się jed­nak na roli, jaką visi­ting dre­ams odgry­wają w naszym życiu i funk­cjo­no­wa­niu. Przyj­rzeli się temu Joshua Black, Kath­ryn Belicki i Han­nah Hughes, a wyniki bada­nia – w któ­rym wzięło udział 216 osób nie­dawno owdo­wia­łych – opu­bli­ko­wali w maga­zy­nie „Jour­nal of Death and Dying”. Ich zda­niem takie sny służą prze­pra­co­wa­niu traumy, pod­trzy­my­wa­niu więzi ze zmarłą osobą i regu­la­cji emo­cji. Nie ma tu słowa o wie­ściach z zaświa­tów, dzięki któ­rym można w porę odciąć wie­sza­ją­cego się czło­wieka, ale bada­cze zaj­mo­wali się bar­dziej „nor­mal­nymi” snami, a śniący nie byli ści­gani przez nazi­stów. W zasa­dzie trzy wyróż­nione przez naukow­ców funk­cje się prze­ni­kają.

Pew­nie im mniej czasu dzieli visi­ting dream od śmierci danej osoby, tym bar­dziej praw­do­po­dobne, że sen ma coś wspól­nego z prze­ży­wa­niem żałoby. Neu­ro­lożka Lisa M. Shul­man w książce Mózg w żało­bie pisze, jak śmierć bli­skiej osoby „prze­pro­gra­mo­wuje” nasz mózg. W przy­padku samej autorki tą osobą był mąż, też lekarz, u któ­rego wykryto agre­syw­nego raka. Cały roz­dział poświęca ona snom i ich inter­pre­ta­cji. W ogóle nie dziwi jej jako naukow­czyni, że mię­dzy innymi w ten wła­śnie spo­sób obja­wia się żal – pod posta­cią snów z uko­chaną osobą. Po pierw­sze, trudno wyrzu­cić ze świa­do­mo­ści czło­wieka, któ­rego obec­ność była nie­od­łącz­nym ele­men­tem naszej codzien­no­ści przez lata, nie­raz połowę lub więk­szość życia. Po dru­gie, ludzki umysł ma ten­den­cję do domy­ka­nia. W psy­cho­lo­gii opi­sano zja­wi­sko nazy­wane efek­tem Zeigar­nik (od nazwi­ska radziec­kiej badaczki Blumy Zeigar­nik): lepiej pamię­tamy zada­nia nie­do­koń­czone, jakby nie­świa­do­mość usi­ło­wała wrzu­cić je w har­mo­no­gram dnia i wysy­łała nam powia­do­mie­nia „Dokończ, zamknij, zapo­mnij”. Śmierć bli­skiej osoby – nie­ko­niecz­nie nagła, po dzie­się­cio­le­ciach wspól­nego życia, gdy ta osoba w isto­cie stała się czę­ścią nas – sta­wia przed nami takie wła­śnie nie­do­koń­czone zada­nie pod tytu­łem „Nasza rela­cja”. Czu­jemy prze­możną potrzebę posta­wie­nia kropki, domknię­cia – cza­sem uda się poże­gnać, nie­kiedy cere­mo­nia pogrze­bowa jest takim posta­wie­niem kropki. A cza­sem nie – i wtedy z pomocą może przyjść sen.

Mama mojej przy­ja­ciółki zgi­nęła w wypadku samo­cho­do­wym. To była nagła, nie­spo­dzie­wana śmierć, która pogrą­żyła całą rodzinę w głę­bo­kiej żało­bie i szoku. Przy­ja­ciółka miała bar­dzo bli­ską więź z matką, a mał­żeń­stwo jej rodzi­ców było mode­lowe. Bar­dzo się kochali od cza­sów mło­do­ści i ich miłość ni­gdy nie zbla­dła.

Ojca przy­ja­ciółki po pogrze­bie zaczął nawie­dzać sen. We śnie, który śnił mu się zawsze o podob­nej porze, około godziny trze­ciej, widział swoją żonę sto­jącą w drzwiach holu. Krzy­czał z rado­ścią: „Jesteś wresz­cie!”, a potem się budził i pół­przy­tomny biegł po scho­dach na par­ter. Gdy wpa­dał do ciem­nego holu, w drzwiach nikt nie stał. Wtedy przy­po­mi­nał sobie, że jego żona nie żyje.

Trwało to cały mie­siąc. Sio­stra żony opo­wie­działa mu też swój sen: widziała w nim ich dom roz­ja­rzony cie­płym bla­skiem świa­teł, dziwne było jedy­nie to, że stał na stro­mej górze, w ciem­nym ogro­dzie. Przez ten ogród prze­dzie­rała się zmarła, pró­bu­jąc wejść pod górę i dostać się na ganek.

Ojciec przy­ja­ciółki bar­dzo cier­piał. W gro­nie naj­bliż­szych zasta­na­wiali się, jak jemu – i sobie – pomóc. Zamó­wili mszę, na którą zapro­sili wszyst­kich człon­ków dal­szej rodziny i zna­jo­mych. Były śpiewy, modli­twy za zmarłą, a potem jesz­cze spo­tka­nie, wspólne oglą­da­nie zdjęć, wspo­mnie­nia – nie było to smutne, raczej nostal­giczne, wspo­mi­nali dobre rze­czy, opo­wia­dali, jak matka mojej przy­ja­ciółki pozy­tyw­nie wpły­nęła na życie każ­dego z nich.

Jej ojcu ni­gdy nie przy­śniła się już zmarła żona. „Wiem, że brzmi to jak magia, nie pytaj mnie, czy w to wie­rzę. Nie mówię, że wie­rzę, nie mówię, że nie wie­rzę. Nie jestem reli­gijna, nie cho­dzę do kościoła, uczest­ni­czy­łam w mszy, bo mia­łam nadzieję, że to pomoże tacie. I tak się stało. Oso­bi­ście nie umiem w logiczny spo­sób wytłu­ma­czyć snów ojca i ciotki. Nato­miast mogę dodać, że tata był wypo­sa­żony w jakiś szó­sty zmysł. Czę­sto miał intu­icję, potra­fił wiele rze­czy prze­wi­dzieć, cho­ciaż ni­gdy nie powo­ły­wał się na pro­ro­cze sny, on po pro­stu… wie­dział. W pamięć zapa­dła mi histo­ria z moją bab­cią, która była chora. Miesz­ka­li­śmy w jed­nym domu. Wszy­scy, na czele z moją mamą, byli­śmy pewni, że bab­cia wyzdro­wieje. Zresztą leka­rze też nie dawali spe­cjal­nych powo­dów do nie­po­koju. Bab­cia miała infek­cję układu odde­cho­wego. I tylko tata twier­dził, że czarno to widzi. Inda­go­wany przez mamę wykrzyk­nął: Tu jest śmierć, w tym domu pach­nie śmier­cią, nie czu­je­cie tego? Nie czu­li­śmy. Ale babci się pogor­szyło i tra­fiła do szpi­tala. Po kilku dniach nagle zmarła – sepsa, nie­wy­dol­ność wie­lo­na­rzą­dowa”, mówi przy­ja­ciółka.

Z punktu widze­nia psy­cho­loga zmarła żona „wra­cała” we śnie, by śniący mógł się z nią poże­gnać, zamknąć rela­cję i przejść jedno z pierw­szych sta­diów żałoby – etap zaprze­cza­nia (to dla­tego we śnie ojciec przy­ja­ciółki nie był świa­dom, że owdo­wiał). Rytuał, jakim była msza, sta­no­wił wła­ściwe, uro­czy­ste, godne zakoń­cze­nie związku. Przy­niósł człon­kom rodziny, a przede wszyst­kim mężowi, ulgę i pogo­dze­nie się ze stratą. Wie­lo­krot­nie potem pła­kali, ale zmarła już im się nie śniła.

Szcze­gólne są sny osób, które prze­cho­dzą żałobę po śmierci tak trud­nej do zaak­cep­to­wa­nia jak śmierć dziecka. Andy Dry­mal­ski opi­suje przy­pa­dek sześć­dzie­się­cio­pię­cio­let­niej pacjentki, któ­rej syn, David, zmarł kilka mie­sięcy wcze­śniej. Ta śmierć zapo­cząt­ko­wała trudny, depre­syjny etap w życiu Mar­ga­ret. Kobieta zma­gała się z poczu­ciem bez­sensu, kwe­stio­no­wała ist­nie­nie Boga, w któ­rego wcze­śniej wie­rzyła. Bar­dzo tęsk­niła za synem. Bra­ko­wało jej jego obec­no­ści i ich rela­cji, która wiele wno­siła w jej egzy­sten­cję. „David przy­szedł do mnie we śnie. Powie­dział, że chce, bym zało­żyła ogród kwia­towy na tyłach domu. Że to mi pomoże i że dzięki temu będę pamię­tać, że życie odra­sta i odra­dza się, zawsze”, opo­wie­działa tera­peu­cie. Mar­ga­ret zro­biła tak, jak pora­dził jej syn. Zało­żyła ogród. Pie­lę­gno­wa­nie go zaj­mo­wało jej czas, odry­wało od smut­nych myśli, ale oka­zało się też źró­dłem nie­spo­dzie­wa­nej rado­ści, gdy patrzyła, jak rosną zasa­dzone przez nią roślinki, jak do jej ogródka, kie­dyś smut­nego i nieco zachwasz­czo­nego, przy­la­tują owady, ptaki. Jak rodzi się w nim i tętni życie. Te obser­wa­cje przy­no­siły jej uko­je­nie. A naj­więk­sze dał jej sen, który przy­szedł do niej w tygo­dniu, gdy miała obcho­dzić rocz­nicę śmierci Davida. W tym śnie nie było jej syna – były łany nar­cy­zów i tuli­pa­nów koły­sane deli­kat­nie wio­senną bryzą w piękny, sło­neczny dzień.

Ten sen jest ewi­dent­nie formą pod­trzy­ma­nia więzi – syn radzi matce, by zało­żyła ogró­dek, a ona, pie­lę­gnu­jąc go, trosz­cząc się o niego i kocha­jąc go, robi to, co wcze­śniej robiła dla syna. I w pew­nym sen­sie ma poczu­cie cią­gło­ści: syna nie ma z nią na co dzień ani w snach, ale jest w ogro­dzie, w każ­dym kwiatku, motylku, na który Mar­ga­ret patrzy. Ta opo­wieść to przy­kład nie­zwy­kle pięk­nego, prze­peł­nio­nego mocą radze­nia sobie ze stratą. Pozy­tyw­nego prze­for­mu­ło­wa­nia traumy, jaką jest nie­wąt­pli­wie śmierć dziecka. Zwró­ce­nia się od śmierci ku życiu.

Pierw­sze dwie z wyod­ręb­nio­nych przez naukow­ców funk­cji snów ze zmar­łymi doty­czą żalu po stra­cie, to pro­ce­so­wa­nie żałoby i pod­trzy­my­wa­nie więzi. Są pla­ster­kiem na głę­boką ranę zadaną przez śmierć naszych uko­cha­nych. I nie tylko ludzi – mnie udało się kie­dyś przy­wo­łać we śnie uko­cha­nego konia. Powin­nam napi­sać: przy­wo­łać jego wspo­mnie­nie, wyśnić jego obraz. Wizja była jed­nak reali­styczna, a jed­no­cze­śnie przez cały czas mia­łam świa­do­mość, że doświad­czam jej, dla­tego że przez dwa tygo­dnie od śmierci zwie­rzę­cia bła­ga­łam o nią i modli­łam się o ten sen. Zoba­czy­łam w nim mojego konia leżą­cego na łące – poczu­łam fizycz­nie tę obec­ność, nie było co do tego wąt­pli­wo­ści. Więź fizyczna mię­dzy koniem i jeźdź­cem – jeśli są zwią­zani od lat – jest bar­dzo silna, bo jazda konna to współ­praca dwóch ciał, czło­wieka i konia. Bar­dzo mocne jest też przy­wią­za­nie: koń wymaga wiele pracy, czasu, jego utrzy­ma­nie to spore nakłady finan­sowe, a więc i wyrze­cze­nia. Pod­bie­głam do niego pełna wdzięcz­no­ści za spo­tka­nie i rado­ści. Po raz pierw­szy od jego śmierci nie czu­łam strasz­li­wego, doj­mu­ją­cego bólu, nie­mal fizycz­nego – wielka strata akty­wi­zuje zresztą te same struk­tury mózgu co ból fizyczny. Ulga była nie do opi­sa­nia. Jak­bym przez sze­reg dni żyła z nożem wbi­tym w ciało i nagle ktoś go usu­nął. Mogła­bym wręcz użyć sfor­mu­ło­wa­nia „nie­ziem­ska”, ale opie­ram się tu na fak­tach, na doświad­cze­niach ludzi oraz bada­niach i wie­dzy nauko­wej. Nie chcę stwa­rzać wra­że­nia, że wie­rzę, iż nawie­dził mnie duch konia. Czy to, czego doświad­czy­łam, było tylko efek­tem prze­pra­co­wy­wa­nia straty przez mój mózg? Zapewne. A może te dwie per­spek­tywy wcale się nie wyklu­czają? Może duchy ist­nieją w naszych umy­słach? Może nasze umy­sły je two­rzą, żeby­śmy mogli wyjść z życio­wego impasu, ruszyć naprzód, ule­czyć się? Nie ma odpo­wie­dzi na te pyta­nia.

To filo­zo­ficzne roz­wa­ża­nia. W każ­dym razie sen przy­niósł mi wielki spo­kój, choć przy­tu­la­jąc konia, zro­zu­mia­łam, że on nie chce już ze mną być, wyśnił mi się, bo tak bar­dzo roz­pa­cza­łam. Czu­łam, że w pew­nym sen­sie go „wezwa­łam” do mojego snu. Zapy­ta­łam, czy chce już iść. Dał mi do zro­zu­mie­nia, że tak, chce odejść. Zgo­dzi­łam się na to z rado­ścią. Ten sen był momen­tem prze­ło­mo­wym w moim prze­ży­wa­niu żałoby. Od tej pory było lepiej. Tęsk­ni­łam i tęsk­nię za moim koniem (tak jak za innymi zmar­łymi bli­skimi, ludźmi i zwie­rzę­tami). Ni­gdy jed­nak nie czu­łam już potrzeby spo­tka­nia we śnie. I ni­gdy się ono nie powtó­rzyło.

Jest jesz­cze trze­cia opi­sana przez bada­czy funk­cja snów ze zmar­łymi: regu­la­cja emo­cji. Może się ona wią­zać z poprzed­nimi, ale nie musi. Cie­kawy przy­kład takiego snu podaje w arty­kule Dre­ams of Depar­ted Loved Ones („Sny o bli­skich, któ­rzy ode­szli”) w „Psy­cho­logy Today” Layne Dal­fen, ana­li­tyczka snów, autorka best­sel­le­rów poświę­co­nych temu tema­towi. Sen opo­wie­działa jej klientka, Laura. Wystę­po­wała w nim jej zmarła kilka lat wcze­śniej sio­stra, z którą łączyła ją burz­liwa rela­cja. Ni­gdy nie udało im się dojść do poro­zu­mie­nia – aż było już za późno. We śnie Laura jest w jakimś tro­chę zanie­dba­nym pomiesz­cze­niu. Czy­ści sto­łek z paję­czyn i pają­ków, ale się nie boi; lubi pająki – jawią jej się jako istoty samo­wy­star­czalne, nie­za­leżne i cier­pliwe, a to cechy, które podzi­wia. Jej sio­stra sie­dzi na krze­śle i pro­wa­dzą lekką, nie­zo­bo­wią­zu­jącą roz­mowę, plot­kują i śmieją się jak dwie bli­skie sobie, kocha­jące się kobiety. To było bar­dzo miłe. Laura obu­dziła się i już po prze­bu­dze­niu towa­rzy­szyło jej silne poczu­cie obec­no­ści sio­stry. Wyda­wało się to bar­dzo realne. Dal­fen zapy­tała Laurę, czy ogól­nie ma poczu­cie, że kon­tro­luje swoje życie. Kobieta zaprze­czyła. A czy w jej życiu poja­wiły się ostat­nio jakieś nowe oko­licz­no­ści? Po namy­śle Laura powie­działa, że pla­nuje odre­mon­to­wać salon, kupiła nawet meble i farbę. Nie­dawno zaprzy­jaź­niła się też z pewną kobietą, naukow­czy­nią, pro­wa­dziły dużo inte­lek­tu­al­nych roz­mów. Pod ich wpły­wem Laura zaczęła roz­wa­żać zmianę pracy, a nowa zna­joma przy­sy­łała jej ogło­sze­nia z ofer­tami. Dal­fen pora­dziła klientce, by myśląc o tym śnie, miała na uwa­dze, że roz­ma­ite sym­bole czy deko­ra­cje zazwy­czaj nie poja­wiają się w takich snach przy­pad­kowo. Popro­siła też o opi­sa­nie cech cha­rak­teru sio­stry. Laura odparła, że była nie­zwy­kle silną osobą, zdolną pod­no­sić się po poraż­kach, ale też ego­istyczną, bar­dzo nie­za­leżną i nie­zbyt uprzejmą. Po chwili mil­cze­nia dodała: „Prawdę mówiąc, te pyta­nia pozwa­lają mi dostrzec praw­dziwą naturę tego snu; cho­dzi mi o sprawy, tematy, które od dawna mnie poru­szają, choć nie chcę się nimi świa­do­mie zająć. Może ten pokój, który mi się przy­śnił, uczu­cie lek­ko­ści, które mi towa­rzy­szyło, były zachętą, bym zaadap­to­wała na wła­sne potrzeby kilka cech oso­bo­wo­ści i zacho­wań mojej sio­stry. Muszę utrzy­mać pająki przy życiu. Nauczą mnie, jak być pra­co­witą, sku­teczną i nie­za­leżną”.

We śnie pająki sym­bo­li­zo­wały cechy sio­stry, które przy­da­łyby się Lau­rze w życiu. Takie obja­śnia­nie snów ze zmar­łymi bli­skie jest ana­li­zie jun­gow­skiej. Zda­niem Andy’ego Dry­mal­skiego zmarli w naszych snach czę­sto sym­bo­li­zują ten aspekt nas samych, który nam ich przy­po­mina. Lub… któ­rego nam bra­kuje.

„Jak w fil­mie Dzień świ­staka z Bil­lem Mur­rayem, cza­sami musimy przejść przez wiele śmierci, żeby nauczyć się, jak żyć”, pisze Dry­mal­ski.

Naj­czę­ściej wła­śnie tego uczą nas zmarli w naszych snach.

Dobrego życia.

DUCHY ZWIE­RZĄT

Kiedy myślimy „duch”, pra­wie od razu przy­cho­dzi nam do głowy biała postać spo­wita w prze­ście­ra­dło. Oka­zuje się jed­nak, że wiele osób spo­tyka zjawy… swo­ich zwie­rząt.

Pro­fe­sorka Jen Gol­beck, blo­gerka „Psy­cho­logy Today”, w 2024 roku posta­no­wiła spraw­dzić, jak czę­ste jest to zja­wi­sko. Na plat­for­mie X zwró­ciła się do ludzi, któ­rzy stra­cili uko­cha­nego psa: pro­siła o opi­sa­nie pośmiert­nych, ponadna­tu­ral­nych kon­tak­tów z pupi­lem. Odpo­wie­działo ponad 500 osób. Gol­beck usys­te­ma­ty­zo­wała ich histo­rie i podzie­liła na dwie grupy:

• Bli­skie spo­tka­nia. Aż 315 osób opi­sało spo­tka­nie ze zmar­łym psem jako doświad­cze­nie bar­dzo fizyczne i zmy­słowe. Naj­czę­ściej – 37 pro­cent przy­pad­ków – ludzie sły­szeli szcze­ka­nie swo­jego psa, głów­nie w domu, stu­kot pazu­rów na pod­ło­dze lub dzwo­nie­nie obroży. Do spo­tkań prze­waż­nie docho­dziło w nocy. 45 osób opi­sało sytu­ację, w któ­rej widziały – lub czuły – swo­jego psa leżą­cego tuż obok na łóżku. Jedna z kobiet twier­dziła, że we śnie leżący obok niej nie­ży­jący już pies poli­zał ją po bro­dzie. „Gdy się obu­dzi­łam, moja broda była mokra”, wyznała.

• Szu­ka­nie kon­taktu. Ponad 200 osób doświad­czyło obec­no­ści uko­cha­nego czwo­ro­noga w inny spo­sób. Czę­sto były to sny z jego udzia­łem. Albo inter­pre­to­wa­nie róż­nych zda­rzeń po śmierci psa jako prób nawią­za­nia przez niego kon­taktu. Tak tłu­ma­czono np. włą­cza­jący się bez powodu alarm prze­ciw­po­ża­rowy, poja­wie­nie się na nie­bie tęczy w dniu śmierci, motyla, który wle­ciał do miesz­ka­nia czło­wieka prze­ży­wa­ją­cego żałobę po śmierci czwo­ro­noż­nego przy­ja­ciela. Jedna z inter­nau­tek krótko po śmierci uko­cha­nej suki Molly adop­to­wała ze schro­ni­ska szcze­niaka, Bingo. Nie umiała jed­nak nawią­zać więzi z nowym pupi­lem, wciąż tęsk­niła za Molly, miała wyrzuty sumie­nia. Pew­nej nocy Molly jej się przy­śniła: usia­dła na koł­drze, jak miała to w zwy­czaju, popa­trzyła kobie­cie głę­boko w oczy i dała jej do zro­zu­mie­nia, że to dla niej okej, by jej dawna pani poko­chała Binga. I tak też się stało.

Według Jen Gol­beck zde­cy­do­wana więk­szość spo­tkań z psimi zja­wami miała korzystny wpływ na ludzi. Czuli się pocie­szeni, zyski­wali pew­ność, że ich pupi­lowi jest dobrze, łatwiej im było upo­rać się z tęsk­notą i żałobą. Pil­ley Blan­chi, któ­rej ojciec był wła­ści­cie­lem słyn­nego Cha­sera – psa zna­nego m.in. z tego, że rozu­miał ponad tysiąc słów – po jego śmierci miała wizję. Zoba­czyła na szy­bie nie­zwy­kłą białą ćmę. Poczuła się pokrze­piona: zin­ter­pre­to­wała to w ten spo­sób, że Cha­ser daje znać o uda­nej podróży – prze­szedł mię­dzy świa­tami i jest szczę­śliwy.

Duchy psów w opo­wie­ściach widu­ją­cych je ludzi robią to samo co zjawy naszych bli­skich: poma­gają nam pogo­dzić się z fak­tem, że w tym świe­cie nie będzie nam już dane być razem.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

„Książki. Maga­zyn do Czy­ta­nia”, nr 6, 2022. [wróć]

Copy­ri­ght © by Jagna Kacza­now­ska 2023

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2023

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor pro­wa­dzący: Mag­da­lena Cho­rę­bała

Redak­tor: Agnieszka Horzow­ska

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Ewa Skrzy­piec

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: W kon­tak­cie, wyd. I, Poznań 2024)

ISBN 978-83-8338-908-0

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer