Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
16 osób interesuje się tą książką
A gdyby tak na historię Suwalszczyzny spojrzeć oczami pijaków, przemytników, podpalaczy i złodziei? Co wówczas zobaczymy? Czego się o tej części świata dowiemy? Jaki ma sens bohaterami opowieści czynić seryjnych morderców, skrytobójców, grasujące bandy koniokradów i przemytników, rabusiów napadających na biedotę i bogaczy, nieszczęśników, którzy wpadli w czarną toń nałogów?
Ano chyba taki, że opowieści o tym, co podpalano i jak dobrze się paliło, to opowieści także (a może przede wszystkim) o tym, jak i z czego budowano, a opowieści o tym, co przemycano, to także opowieści o braku i potrzebach, tęsknocie i marzeniach...
Bo historia Suwalszczyzny, na którą spojrzymy oczami pijaków, przemytników, podpalaczy i złodziei, to historia biedy i nędzy, o której mówi się mało, albo wcale, bo nie jest dość fotogeniczna, to także historia żydowskich biednych sztetli, której się wyparto...
Marcin Halicki, przekopując się przez setki tysięcy stron gazet i archiwaliów w poszukiwaniu zbrodniarzy, pijaków i złodziei, wykonał tytaniczną pracę: na chwilę wskrzesił świat, którego już nie ma... To dzięki niemu zajrzeć możemy na Pogranicze: do przemytniczej sakwy, do kieszeni złodzieja, do chałupy Żyda, w której trwa akurat wypędzanie dybuka...
Zajrzyjmy, odsłońmy na mgnienie oka kurtynę, popatrzmy na świat, którego już nie ma...
O AUTORZE:
Marcin Halicki, urodzony w roku 1981 z ojca augustowianina i z matki raczkowianki, życiem związany z Dowspudą regionalista, animator kultury, działacz społeczny i samorządowiec. Autor i współautor filmów, książek, artykułów, wystaw oraz wydarzeń kulturalnych popularyzujących dziedzictwo historyczno-kulturowe Suwalszczyzny. Założyciel marki „Raczkowskie Archiwalia”, wyróżnionej podczas 10. edycji konkursu o tytuł Ambasadora Wschodu. Członek ogólnopolskiej Sieci Liderów Dialogu oraz organizator Akcji Czysta Rospuda.
FRAGMENT:
– Świadek Szmidt! – wywołuje sędzia.
[Cisza. Nikt się nie odzywa.]
– Świadek Szmidt! – sędzia woła ponownie.
[Na sali pulsuje głuche milczenie.]
– Świadek Szmidt!!! – drze się siwy mężczyzna.
Zdenerwowanie sądu zrywa z ławki barczystego typa, który wstaje
i podchodzi do sędziego, który pyta:
– Świadek Szmidt?
– Nie. Nie Szmidt.
– A kim pan jest? Jego krewnym?
– Nie. Jego najlepszym przyjacielem.
– No dobrze. A dlaczego Szmidt nie przyszedł?
– Bośmy go wczoraj zarżnęli.
Sąd Okręgowy w Suwałkach
20 listopada (poniedziałek) 1922 roku
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 471
Rok wydania: 2024
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
„Wszystko, co dzisiaj było dla nas pamiątką, jutro może być zasypane pyłem zapomnienia. Obowiązkiem żyjących jest zebrać te ułomki i okruchy najdroższych pamiątek przeszłości i w pamięci przyszłych pokoleń zapisać”.
Marian Leon Kantor-Mirski
Założę się o wiadro gęstej berbeluchy, że nie znasz Suwalszczyzny od tej strony. Mogę też postawić zakład o dużą flaszkę brandy i solidnego skręta z machorki, że zebrane i przedstawione w poniższym opracowaniu historie są Ci obce. A jeśli nawet tej niezgłębionej wiedzy krztynę liznąłeś, to nie wpiłeś się zębiskami w zwiotczałe ciało najmroczniejszych zakamarków tej ziemi. Ziemi onegdaj zwanej smutną bądź spaloną. Ziemi niegdyś będącej istnym Dzikim Wschodem, gdzie prosty człowiek kroczył krętymi ścieżkami nieznanych nawet Bogu kolei losu.
Czas wydarzeń przedstawionych w niniejszej publikacji spiąłem ponadstuletnią klamrą – od pierwszych dekad XIX wieku do dwudziestolecia międzywojennego, umyślnie pomijając powstańcze zrywy i wojny światowe, a włączając czas rewolucji i względnego pokoju. Miejscem akcji jest szeroko rozumiana historyczna i geograficzna Suwalszczyzna, aczkolwiek wyprawiłem się również blisko i nieco dalej poza jej granice.
Głównymi postaciami zadającymi szyku tej opowieści są szare jednostki – mężczyźni, kobiety i ich dzieci, a także grupy osób – z szalejącymi seryjnymi mordercami na czele, mszczącymi się skrytobójcami, grasującymi bandami koniokradów i przemytników, rabusiami napadającymi na biedotę i bogaczy, podpalaczami oraz nieszczęśnikami, którzy wpadli w czarną toń nałogów. Przywołuję także strzępy barwnego życia naszych byłych sąsiadów – Żydów, których historia potraktowała wyjątkowo okrutnie.
Klimat tamtych czasów odnajdziesz również w transkrypcji historii mówionych, czyli zebranych przeze mnie relacji żyjących świadków, a także we fragmentach pamiętników oraz wspomnień spisanych przez ludzi związanych z dawnym pograniczem polsko-niemieckim. Słowo, którym się posłużyłem w opowieści, bywa jędrne i zarazem archaiczne. Aby uwydatnić piękno zapomnianego języka, sięgam po okruchy gwary narzecza mazurskiego, mylnie szufladkowanej jako gwara suwalska.
Danie okrasiłem przytoczeniami wybranych cudzych słów, które doprawiłem wiedzą zaczerpniętą z materiałów archiwalnych. Poszczególne kęsy to wspomnienia najstarszego żyjącego pokolenia oraz osób, które już odeszły, a także zebrane małomiasteczkowe anegdoty i ludowe podania. Tak przyrządzonej strawie nadałem formę czterech nienaukowych, fragmentami ahistorycznych rozdziałów – zaserwowanych bez szczegółowej analizy i drobiazgowego dociekania kontekstu, a także bez krytyki zewnętrznej i wewnętrznej źródeł. Warto mieć również na względzie, że przebadane materiały źródłowe stanowią raczej ciekawostkę, a nie koronny dowód w wielkiej dyskusji o postawach naszych przodków.
Pierwszy z rozdziałów, pt. „Morderstwo Estery Cwej i proces Mowszy Mendelbauma”, traktuje o zapomnianym mordzie w litewskiej Kalwarii. W mieście, które niegdyś słynęło z najstarszego w regionie więzienia. W drugim rozdziale, pt. „Czerwony kur”, przywołuję historie związane z przyczynami i konsekwencjami pożarów w przygranicznym miasteczku Raczki, a także w innych miejscowościach. W rozdziale tym zarysowuję również ułamek zagadnień przemytu, emigracji i pogromów. Trzeci rozdział obrazuje jeden dzień z życia raczkowskiego sztetlu i retrospektywnie kreśli problem zażywania eteru i innych używek na pograniczu z Prusami Wschodnimi (i poza nim). Czwarty, zamykający opracowanie rozdział, jest wolnym zestawieniem wybranych zdarzeń losowych oraz poszczególnych przypadków z kroniki kryminalnej Suwalszczyzny.
Podczas pracy nad tekstem wykorzystałem archiwalne dokumenty, metryki kościelne, dzienniki urzędowe, teczki policyjne, wojskowe oraz sądowe, wiekowe periodyki i współczesne opracowania naukowe, popularne i reportażowe, a także drukowane w zagranicznej, krajowej i regionalnej prasie sensacyjne nowiny. Tekst uzupełniają ilustracje dostępne w domenie publicznej archiwów oraz instytucji państwowych, jak i ikonografia będąca zbiorami prowadzonego przeze mnie archiwum społecznego, czyli Raczkowskich Archiwaliów, a także fotografie udostępnione przez kolekcjonerów.
W zebrany materiał dowodowy celowo wplotłem krzykliwe nagłówki, skandaliczne tematy i absurdalne postępki. Aby uniknąć linczu na własnej osobie, dane osobowe większości osób z okresu międzywojennego, które miały na bakier z prawem, zamaskowałem woalem anonimizacji. W celu uwydatnienia slapstickowego zabarwienia w klimacie dziadowskim, wybrane fakty przerysowałem słowem humorystycznym, z bolesnym przymrużeniem podbitego oka, aczkolwiek nie odbiegając od fatalizmu opowieści.
Pragnę dodać, że spisane strzępki mrocznych wydarzeń nie obrazują mego światopoglądu i faktycznych dziejów, a jedynie zmierzają śladami mikrohistorii odciśniętych w przebogatym dziedzictwie historyczno-kulturowym Suwalszczyzny. Niemniej miejsca, osoby oraz czas wydarzeń, które przedstawiłem w tym opracowaniu, są prawdziwe. Z małymi wyjątkami, widzianymi przez wielowymiarowy pryzmat wiejskich legend i ludowych przekazów.
Składam serdeczne podziękowania tym wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tego małego dzieła, a w szczególności: zaprzyjaźnionym instytucjom, które umożliwiły mi publikację treści archiwalnych; organizacjom, które wykonały ogrom pracy w propagowaniu historii regionu; kolegom historykom, którzy naprowadzili mnie na materiał badawczy i wyręczyli mnie w jałowych poszukiwaniach źródeł oraz kolekcjonerom fotografii, którzy bezpłatnie podzielili się żmudnie zbieraną dokumentacją fotograficzną. Dziękuję też mojej żonie, która zniosła natłok dni chmurnych wypełnionych melancholią i natręctwem perfekcjonizmu, będącymi nierozerwalnym elementem pracy pisarskiej
Dziś wymazaliśmy z pamięci wielowymiarową historię naszych przodków, w którą na wieki wieków wplecione są wyjątkowo posępne, nieludzkie, okrutne i ociekające krwią zdarzenia. Taka jest nasza natura, że najczęściej przywołujemy myśli naszym sercom bliskie, ciepłe i kojące, a wszelkie życiowe przykrości i traumy, czasem mimowolnie, spychamy do podświadomości. Jestem w pełni umysłu przytomny, że tym opracowaniem mogę wyrządzić niektórym i po części samemu sobie krzywdę, zaglądając tam, gdzie nie powinienem. Tam, gdzie społecznie jest to nieakceptowalne i zakazane. Tam, gdzie wysoki mur roztacza się wokół nadszarpniętych zębem czasu tematów tabu.
Tak więc Ty, drogi Czytelniku, zanim zagłębisz się w treść niniejszej książki, proszę – wybacz. Wybacz, gdyż nie uwidzisz tu jasnej strony i piękna Suwalszczyzny. Nie uwidzisz dobroduszności, którą emanowali nasi przodkowie. Nie uwidzisz serdecznych serc i otwartych w geście pokoju dłoni. W moim piórze zapadł zmrok zastygający w stalową nicość. W mej opowieści myśli i czyny bohaterów błądzą. Ich pięści są zaciśnięte, oddechy szybkie i płytkie, a spojrzenia pałają chęcią wendety. Mimo to, Czytelniku, życzę Ci smacznej kawusi po irlandzku, zerwanej nocki i wmyślania się we wszystko, co ulotne i na zawsze utracone. Nawet gdyby miało to być wymazane z pamięci zbiorowej i do teraz pogrzebane zło.
Autor
– Świadek Szmidt! – wywołuje sędzia. [Cisza. Nikt się nie odzywa.] – Świadek Szmidt! – sędzia woła ponownie. [Na sali pulsuje głuche milczenie.] – Świadek Szmidt!!! – drze się siwy mężczyzna. Zdenerwowanie sądu zrywa z ławki barczystego typa, który wstaje i podchodzi do sędziego, który pyta: – Świadek Szmidt? – Nie. Nie Szmidt. – A kim pan jest? Jego krewnym? – Nie. Jego najlepszym przyjacielem. – No dobrze. A dlaczego Szmidt nie przyszedł? – Bośmy go wczoraj zarżnęli.
Sąd Okręgowy w Suwałkach20 listopada (poniedziałek) 1922 roku
Rozdział I
Morderstwo Estery Cwej i proces Mowszy Mendelbauma
Kiedy od Suwałk ku Kalwarii1 onegdaj się zmierzało, pagórkowaty i otulony lasem krajobraz zmieniał się zasadniczo. Gdzieś chowały się urozmaicające okolicę lekkie, kamieniste wyniosłości i znikały liczne jeziora, a zmierzając na północny wschód, w kierunku Mariampola, rozpoczynała się nieskończona, szeroka równina, słynąca ze swej żyzności i ziemi doskonałej, obficie wynagradzającej wszelkie wysiłki człowieka.
Tu mieszkali Litwini, a pomiędzy nimi obywatele ziemscy polscy oraz ludność żydowska. Tu zakorzenili się także Tatarzy, Niemcy, Białorusini i Rosjanie. Chłop wrośnięty od wieków w bezgraniczną przestrzeń, którą ukochał, pod względem kulturalno-gospodarczym zasługiwał na znaczne uznanie, a rolnictwo włościańskie odznaczało się tu ogólną starannością, acz mozolnym postępem.
Żydzi tych ziem przybywali z różnych zakątków kraju i Europy, a po latach intensywnego podboju miast i miasteczek zdominowali mały przemysł i przede wszystkim handel. Nieliczni parali się rolnictwem. Starozakonni zwani byli przez Litwinów pachciarzami2. Z początkiem drugiej połowy XIX wieku, pachciarze stanowili najludniejszą część wielokulturowego społeczeństwa wielu miejscowości – najpierw rozległej guberni augustowskiej, a następnie suwalskiej.
Biorąc pod uwagę wszystkie miasta i miasteczka, liczba kalwaryjskich Żydów stanowiła wielotysięczną rzeszę obywateli wyznania mojżeszowego, co jednak nie było ewenementem w skali obszaru zwanego od przełomu XIX i XX wieku Suwalszczyzną. Starozakonni bowiem byli mieszkańcami tych terenów od setek lat. Pokusić się można nawet o stwierdzenie, że to właśnie Żydzi byli najtrwalej wpisani w etos ziemi suwalskiej, sejneńskiej i augustowskiej, będąc spoiwem łączącym wszystkie wplecione w historię tych ziem narody.
Od połowy XIX wieku procent populacji Izraelitów w Kalwarii oscylował w granicach 80–85%, a ich liczba wahała się w przedziale 6300–6500 osób, na nieco ponad 8 tysięcy mieszkańców. Tylko w siedzibie guberni, w Suwałkach, mieszkało w tym czasie więcej Żydów. Z ważniejszych obiektów w mieście funkcjonowały: kościół katolicki i ewangelicki, kompleks synagog, stacja telegraficzna i pocztowa, szpital na 25 łóżek, szkoły, sąd, koszary i zakład karny. Ze wszystkich kalwaryjskich „przybytków” najważniejsze były koszary i więzienie, które powstały jeszcze w czasie panowania pruskiego zaborcy3.
Przed wybuchem powstania listopadowego więziennictwo Królestwa Polskiego dysponowało 20 więzieniami, ale tylko 6 z nich wybudowano zgodnie z przeznaczeniem. Były to zakłady pobudowane w Brześciu, Płocku, Łomży, Janowie, Pyzdrach i właśnie w Kalwarii. Wszystkie one przeznaczone były dla więźniów karnych, jak i tych znajdujących się w śledztwie. W tym okresie przeciętna pojemność zakładów karnych wahała się w graniach 100–120 osadzonych, których tłoczono w kilku, maksymalnie kilkunastu obszerniejszych, koedukacyjnych4 celach, praktycznie uniemożliwiających segregację. Cele pojedyncze były wyjątkiem.
Ewenementem w skali kraju był nowy zakład karny w Warszawie, wybudowany między ulicami Pawią, Dzielną i Dziką, zwany później „Pawiakiem”. Więzienie celkowe5 „Domu Głównego Badań”, dysponujące 166 celami pojedynczymi i 20 wspólnymi o pojemności 12-14 osób, pobudowano w latach 1829–1835. Charakterem przeznaczenia „Pawiak” odpowiadał więzieniu śledczemu, choć przebywali w nim także skazani na karę śmierci, oczekując na wykonanie wyroku. Marny los skazańców był niemal pewny, tak jak pewne było też to, że im większy był występek przeciwko prawu, tym ciaśniejsze i cięższe były kajdany.
Więzienie w Kalwarii nie było tak przestronne, choć też nie należało do najgorzej urządzonych. Główny hol budynku rozgałęział się na poszczególne cele, które zamykane były na dębowe, masywne drzwi. W każdych drzwiach znajdowało się małe okienko wizyjne bez szyby, służące do kontrolowania więźniów znajdujących się wewnątrz cel. Izby były oddzielone jedna od drugiej grubą ścianą i posiadały okratowane, dość szerokie okna weneckie, które wychodziły na więzienne podwórze.
Komunikacja i relacje więźniów ze strażnikami wewnątrz samego więzienia były dość trudne, ale i z tym sobie radzono. Osadzeni wchodzili ze strażnikami i kierownictwem w przyjazne stosunki, uregulowane za pomocą pieniędzy, wódki i tytoniu. Te trzy artykuły we wszystkich zakładach karnych odgrywały bardzo ważną i użyteczną rolę.
W kalwaryjskim więzieniu od drugiej połowy roku 1833 osadzonych dzielono na pięć kategorii: śledczych, skazanych na areszt publiczny, skazanych za przestępstwa skarbowe, poprawiających się i ciężkich, których czasowo zwano warownymi6.
Kodeks Karzący Królestwa Polskiego7 nie przewidywał noszenia kajdan przez skazanych na areszt publiczny. W miarę posiadania środków przez aresztanta, mógł on pozostawać na własnym wikcie, a za zgodą sądu nawet posiadać sługę. Skazani za przestępstwa skarbowe i tzw. „poprawiający się” zakuci byli w lekkie kajdany i dostawali ciepłą strawę. W celi liczyć mogli na siennik i koc do spania, ale w wielu przypadkach były to tylko przywileje formalne. Smutny los czekał osadzonych w więzieniu najcięższym – warownym, charakteryzującym się surowym reżimem. Więźniom golono głowy, zakuwano ich w ciężkie kajdany, a podczas prac przykuwano i zakładano kajdany z kulą u nogi, której waga rosła wraz z poziomem popełnionego przestępstwa. Osadzonym kazano nosić łachmany i hańbiące ubiory, a podczas głodowych posiłków nie podawano mięsa. Łoże do spania stanowiła krótka deska, na której więzień zmuszony był zasypiać z podkurczonymi nogami.
Do połowy wieku XIX uważano, że kara więzienia musi być surowa i odczuwalna także w postaci nędznego wyżywienia. Więzienne żarło było zatem parszywe w smaku, a w dodatku skąpe, niskokaloryczne i improwizowane. Na bazę strawy składały się małowartościowe i marnej jakości produkty, często zepsute. Menu więzienne stanowiło bardzo ważne narzędzie dominacji nad osadzonymi. W jadłospisie królowała zupa rumfordzka8 lub żurek z dodatkiem pajdy żytniego, ciemnego chleba. Na drugie danie podawano groch z przekwaszoną kapustą i kaszami, a czasem też rozwodnione ziemniaki. Gotowane mięso było odświętnym rarytasem i kiedy już pojawiało się w misce, nie zawsze było pierwszej świeżości.
Pod koniec lat 60. XIX wieku dzienna stawka żywieniowa w kalwaryjskim więzieniu wynosiła 6,5 kopiejki. Identyczną stawkę ustalono w więzieniach w Łomży, Lublinie i Sieradzu, a wyższą o pół kopiejki w zakładach w Radomiu, Kielcach, Sandomierzu, Janowie, Bielsku, Siedlcach i Pułtusku. Porcje racjonowane za takie stawki były niemal głodowe. W wielu przypadkach nawet strażnicy korzystający ze służbowego żywienia także nie mogli najeść się do syta.
Obowiązująca instrukcja więzienna przewidywała oddzielenie więźniów śledczych od pozostałych, choć w praktyce wyglądało to bardzo różnie. I tak więźniowie pierwszej kategorii lądowali w celach z recydywistami, a to znacząco wpływało na ich kruche charaktery, ulegające pod wpływem „aury” bandytów znacznemu pogorszeniu lub całkowitemu zepsuciu. Osadzanie więźniów śledczych z kryminalistami miało też znaczący wpływ na warunki prawidłowego przebiegu spraw prowadzonych wobec tych pierwszych.
Więźniowie śledczy skazani na areszt publiczny za przestępstwa skarbowe nie byli zmuszani do pracy, choć na własne życzenie mogli być skierowani do robót. Roboty publiczne, które odbywały się na zewnątrz zakładu, po roku 1832 zamieniono na prace w zamkniętych fabrykach więziennych. Były to fabryczki tkackie, przędzalnicze, sukiennicze i warsztaty mające za zadanie produkowanie tylko na potrzeby zakładu karnego. W kalwaryjskim więzieniu przez lata funkcjonował warsztat tkacki i tzw. pomocnicza przędzalnia. Taka fabryczka odciążała wydatki państwa na więzienia, a także zapewniała zatrudnienie większej części osadzonych, którzy przy okazji pobierali praktyczne nauki zawodu.
Od drugiej połowy XIX wieku budynek kalwaryjskiego zakładu karnego zaczął podupadać i wymagał remontu. Inspektorzy więzienni wskazywali na zły stan techniczny obiektu, którego przyczyną były częste podtopienia i podmycia fundamentów budynku. Palącym problemem było także to, iż w więzieniu brakowało pomieszczeń dla osadzonych. Zamierzano wynająć prywatne budynki, zlokalizowane w pobliżu zakładu, które byłyby przeznaczone na potrzeby powiększenia przestrzeni więziennej. Jeden z najętych budynków planowano przekształcić na mieszkania dla personelu, a drugi urządzić na kształt odseparowanego kobiecego oddziału. Ostatecznie, po latach walki kierownictwa zakładu o lepszy byt, kalwaryjskie więzienne doczekało się remontu i najmu sąsiednich budynków9.
Stłoczeni w zbiorowych celach osadzeni mawiali, że przy długoterminowej odsiadce trzeba było mieć choć trochę nadziei, ale ta w więzieniu bywała niebezpieczna. Słabym i podstarzałym powoli odbierała rozum, aby ostatecznie doprowadzić wrak człowieka do czystego szaleństwa. A od obłędu do strasznej śmierci – prosta i bliska była droga.
Wiara i nadzieja podtrzymywały silnych i młodych przy życiu, o czym niegdyś redaktorom prasy krajowej doniósł młodzieniec z Rajgrodu, osadzony w roku 1863 w więzieniu politycznym w Łomży:
„[…] Każde zamknięcie człowieka w czterech ścianach, choćby nawet połączone z wygodami, nie jest do pozazdroszczenia, bo sama niepewność jutra, jest w stanie złamać nawet najsilniejszy charakter. Ale gdy człowiek młody, a w piersiach ma wiarę i to głębokie przekonanie, że za uczciwą i zacną sprawę cierpi – jeśli go nie nękają fizycznie, to się jakoś prędko godzi z losem, wypogadza czoło i nie tylko, że nie podupada na duchu, ale owszem mężnieje, nabiera hartu i bardzo często, gdy tylko opuści mury więzienne, znajduje w sobie wielką energię i siłę do walki z przeciwnościami”.
Mimo to upadek moralny i psychiczny, a nawet śmierć zaglądały do więzień wyjątkowo często. Przez dekady liczono w setkach, jeśli nie w tysiącach, tych, co wyzionęli ducha w kalwaryjskich celach lub więziennym lazarecie. Dotyczyło to nie tylko przewlekle schorowanych, czy wygłodzonych, ale także tych, którzy odbierali sobie życie lub zostawali jego pozbawieni. Umierali – wyglądając niczym żywe trupy – żebracy, umierali prości, biedni włościanie i bogaci mieszczanie. Umierali bez względu na pochodzenie, status i wiek, choć z różnych przyczyn i w różnych okolicznościach. Częstokroć bardzo niejasnych i tajemniczych.
W niewyjaśnionych okolicznościach w kalwaryjskim więzieniu w zaświaty odeszli niepoliczeni mieszkańcy guberni augustowskiej10. Śmierć prosto z celi zabrała między innymi: nieznanego wiekiem wyrobnika Kazimierza Kondrackiego11 z Kopca w parafii Krasnybór, 20-letniego sługę Piotra Kuryłę z Bargłowa12, 53-letniego gospodarza Andrzeja Kolendę z Rutki13, 70-letniego wyrobnika Wojciecha Szczęsnego z Dreństwa14, 48-letniego wyrobnika Adama Miłuka z Sejn15, 36-letniego parobka Kazimierza Miczurko ze Skarkiszek w parafii Sejny16, 42-letniego włościanina Andrzeja Gausa z Posejn17, czy choćby 31-letnią służącą Mariannę Kielert z Wiżajn, „w domu poprawczym zostającą18”.
W lazarecie więziennym ostatnie tchnienie oddali: 40-letni Kazimierz Krupiński z Żarnowa w parafii Augustów (zgon w 1853 roku), 30-letni Jakub Rygiel z Kaletnika w gminie Klejwy19 (1854), 39-letni Krystian Salomon z Szur w gminie Kuków20 (1854), 56-letni Wojciech Romanowski z Wiatrołuży w gminie Huta (1855), 33-letni Augustyn Szumski z Wiejsiej21 (1856), czy 57-letni Józef Burba z Suwałk (1857). Ciekawym jest, że wszyscy z wymienionych byli wyrobnikami.
Warto uzupełnić, że zanim wcielono w życie surowy Kodeks22, w więzieniu kalwaryjskim doszło do jednej z najbardziej brawurowych ucieczek w historii więziennictwa w Królestwie Polskim. W roku 1817 w wielkiej ucieczce uczestniczyło 54 więźniów, z czego tylko kilku udało się pojmać i ponownie osadzić w mamrze.
Zdarzały się też ucieczki pojedynczych osób. 7 kwietnia 1901 roku 20-letni Jan Markiewicz z Gulbieniszek23, którego za kradzież skazano na 2 lata i 2 miesiące więzienia, zbiegł z zakładu w niewyjaśnionych okolicznościach. Za uciekinierem rozesłano list gończy, ale Markiewicza nigdy nie ujęto.
Wracając do samej Kalwarii, która niegdyś położona była na szlaku trójkąta handlowego Warszawa–Petersburg–Królewiec, w centrum miasta ulokowano obszerny rynek. Odbywały się tu 4 jarmarki rocznie. We wtorki po Wniebowstąpieniu Pańskim, przed świętym Janem Chrzcicielem oraz po świętych Bartłomieju i Marcinie. Prosperował tu dobrze rozwinięty handel, rolnictwo, całkiem sprawnie funkcjonowało drobne rzemiosło i niewielki, dość zyskowny przemysł.
W mieście z powodzeniem prowadzono także małe zakłady tkackie, gorzelnię, browar, młyn, liczne karczmy, garbarnie, fabrykę tytoniu i papierosów, a na przedmieściach cegielnię i olejarnię. Handlowano zaś głównie zbożem, towarami spożywczymi i żywym inwentarzem. Miejscowi kontrahenci zaopatrywali we wszelakie produkty kalwaryjską jednostkę wojskową, w której stacjonowały wojska 10 Ingermanlandzkiego Pułku24, a także wywiązywali się z opiewających na znaczne sumy kontraktów z więzieniem. W miasteczku prowadzono także kilka instytucji pożytku dobroczynnego oraz towarzystw zrzeszających rolników, rzemieślników i kupców.
Odrębną grupę, parającą się szmuglowaniem25 do Prus towarów i ludzi, stanowili przemytnicy, którzy niejednokrotnie byli w swej dziedzinie wyjątkowymi fachowcami. Jednak mimo wielokierunkowego rozwoju miasta, najliczniejszą grupę stanowiła tu najniższa warstwa społeczna, czyli żydowska i litewska biedota.
Z początkiem drugiej połowy XIX wieku w Kalwarii żyło się podobnie, jak w innych miastach guberni augustowskiej, które zostały zdominowane przez Żydów. Życie w sztetlu niemal nie różniło się od egzystencji w nieodległych od Kalwarii Mariampolu, Łoździejach czy Sejnach.
Mimo ciężkiej pracy przez 12 godzin na dobę, wszechobecna bieda była nieodzownym elementem czarnego chleba powszedniego. Wielodzietne rodziny wiązały koniec z końcem w niewyobrażalnym ubóstwie i z wielkim trudem. Setki familii migrowały za atrakcyjniejszą pracą i lepszym życiem w różne zakątki Królestwa, Europy i świata. Czas w mieście upływał niespiesznie, nieco nużąco, zwykli ludzie żyli tu nad wyraz skromnie.
W miasteczku dochodziło do częstych sprzeczek i awantur między Żydami a kalwaryjskimi Litwinami zwanymi „Dziukami” (zwanymi tak od wymawiania przez nich miękko spółgłosek d i t). Do sensacyjnych wydarzeń w mieście dochodziło tylko z rzadka. Czasem miejscowa banda napadła na żydowski sklep, obrobiła starozakonnego z towaru i groziła podpaleniem dobytku. Częściej miały miejsce nieszczęśliwe wypadki, jak śmierć od utonięcia w Szeszupie 6-letniego Mowszy Płockiego, syna miejscowego rzeźnika koszernego, czy stratowanie przez konie Litwina Matwieja Wojczulisa na targu26.
Problemem, który nagminnie trapił mieszkańców, była walka z żywiołem ognia. Tragiczny w skutkach pożar wybuchł w mieście w grudniu roku 1862. W niewyjaśnionych okolicznościach spłonęła karczma i obiekty gospodarcze należące do jednego z miejscowych arendarzy27. W płomieniach śmierć spotkała żonę Gotliba Dawidowicza, zaś obszernym oparzeniom uległ najstarszy z synów karczmarza. Spłonął też cały inwentarz, a po kilku dniach w pogorzelisku znaleziono zwęglone zwłoki niezidentyfikowanej osoby. Dochodzenie policyjnie w tym przypadku nie wskazywało na udział osób trzecich, choć w mieście głośno mówiło się o nastrojach antysemickich, a także o zatargach między Żydami a Litwinami. Mimo tych przeciwności losu i postępującego ubóstwa, większość mieszkańców w wielkiej pobożności i z nadzieją oczekiwała lepszego jutra.
Również w grudniu tego samego roku na przedmieściach Kalwarii dokonano brawurowego napadu na konwój eskortujący więźnia. Kilku uzbrojonych w broń palną bandytów zaczaiło się przy olejarni i „z zasadzki zaatakowało dwójkę strażników”. Jednego z funkcjonariuszy zabito strzałem z rewolweru w plecy, a w drugiego rzucono bombę lub granat. Odłamki eksplodującego ładunku wybuchowego uszkodziły budynki mieszkalne i poraniły kilku przechodniów. „Więzień ze sprawcami zamachu zbiegli w oczekujących na nich saniach”, zaś dochodzenie policyjne spełzło na niczym.
W roku 1863 całą gubernią augustowską wstrząsnęła wieść o tajemniczym mordzie dokonanym na 37-letniej Żydówce imieniem Estera Kajla Cwa. Historia życia Estery i sprawa jej nie do końca wyjaśnionej śmierci przez kilka lat były czołowym tematem kronik sądowych, a także ogólnokrajowej prasy. Z pewnością długo nie schodziła też z ust kalwaryjskiej ludności.
Estera pochodziła z żydowskiej klasy średniej i była córką Szepszela oraz Gołdy Cwów. Kobieta była zdrowa i w pełni sił, choć urodą nie grzeszyła. Prowadziła kawiarnię w wychodzącej na ulicę izbie własnego domu. Sama zajmowała niewielkie, parterowe mieszkanie. Obok jej sypialni, w sąsiedniej i lichej izbie, egzystowali wiekowi rodzice. Niecałe dwadzieścia kroków od kawiarni mieściły się koszary inwalidów, a tuż obok, po drugiej stronie ulicy, gmach sądu.
Początek roku 1863 w mieście był niespokojny. Wokół panował stan wojenny. Na kilka tygodni ustanowiono godzinę policyjną, która po zmierzchu obowiązywała wszystkich cywilów. W wyjątkowych okolicznościach i dla szczególnych person wystawiano glejt28 w formie jednorazowej przepustki.
Przez miasteczko przewijały się też liczne patrole. Przy samej bramie wjazdowej do koszar, nocami, stało zazwyczaj czterech lub sześciu szyldwachów29. Za dnia strażników było zwykle mniej, ale żołnierze zawsze bacznie obserwowali, czy ktoś podejrzany nie snuje się po okolicy. Bywało, że panowie lubujący się w miejscowym piwie zaglądali do przybytku Estery.
Noc ze środy na czwartek, tj. z dnia 20 na 21 maja 1863 roku – roku, w którym wybuchło powstanie – była ostatnią w krótkim życiu Żydówki. Tej nocy bestialsko przerwano skromny żywot Estery, a wokół jej śmierci rozpostarła się mgła tajemniczości, niemal mistycyzmu.
Po oględzinach prokuratorskich miejsca zbrodni i krótkim dochodzeniu policyjnym, ciało Estery przeniesiono do prosektorium. Według sporządzonego orzeczenia sądowo-lekarskiego na ciele denatki stwierdzono:
„z prawej strony czoła ranę wielką, głęboką, ze zgruchotaniem zupełnem kości czołowej, od silnego uderzenia młotem lub obuchem siekiery; rany na głowie, nosie, z roztrzaskaniem kości nosowej, pochodzące od silnych ciosów narzędziem tępem, twardem; w okolicy szyi rany długie, powstałe od kłucia narzędziem ostrem; na piersiach strupy widocznie od parzenia zapałkami powstałe, co stwierdzały zapałki po ciele jej porozrzucane; znaki na rękach od podobnegoż palenia zapałkami; liczne sińce na twarzy i członkach górnych pochodzące od bicia i mocnego ściskania obcemi rękami; wreszcie trzy żebra w lewym boku złamane, przy nadzwyczaj silnem gnieceniu. Prócz tego, na przyległej ścianie, a nawet i na suficie, nad łóżkiem denatki, dostrzeżono ślady rozbryzganej krwi, a pod łóżkiem znaczną ilość krwi, pochodzącą z zadanych ran”.
Zdaniem lekarza obducenta obrażenia głowy i tułowia były śmiertelne. Podczas oględzin policyjnych jednoznacznie nie stwierdzono włamania. Z mieszkania również nic nie skradziono. Drzwi, które prowadziły na ulicę, były zamknięte, a okiennice od kawiarni i mieszkania zasunięte. Oprawcy jednak pozostawili ślad na drzwiach od podwórza, których klamka była związana szpagatem. Na drewnianej zasuwie stwierdzono świeże ślady krwi. Oprócz pozostawienia krwistego śladu, sprawcy mordu umknęli niezauważeni, zarówno przez nieświadomych zdarzenia rodziców Estery, jak i stojących kilkadziesiąt metrów dalej strażników.
Okrutna śmierć przez zadanie rozległych obrażeń wskazywała, iż nad ofiarą brutalnie się znęcano i pastwiono, niemalże torturowano. W notatce dochodzeniowej zapisano: „[…] Szczególna tajemniczość, otaczająca sprawców i cel odjęcia życia, nie dla materyalnej chęci zysku, bo bez zaboru dokonanego, kazały szukać przyczyn i pobudek w stronie duchowej, moralnej, w przeszłości istoty, w tak okropny sposób ze świata zgładzonej”. Rozpoczęło się żmudne kilkumiesięczne śledztwo, zaś badana sprawa nabierała coraz wyraźniejszych kształtów.
W grudniu 1861 roku Estera nieszczęśliwie wyszła za mąż za niejakiego Jankiela Ławskiego, niemal 20 lat młodszego od niej starozakonnego z Raczek w powiecie augustowskim. Na ślub natarczywie nalegała, a można i rzec, że małżeństwo groźbami wymusiła familia Żydówki. Pod rodzinnym przymusem zaślubiny się odbyły, ale sam związek trwał raptem dwa tygodnie.
31 grudnia Estera wystąpiła z pisemną skargą do naczelnika powiatu kalwaryjskiego. W liście napisała, że „Żydzi naszli w nocy jej mieszkanie i zmusili do poślubienia osiemnastolatka”, którego ona „nie kocha i żyć z nim nie chce”. Dodatkowo w piśmie wystąpiono z prośbą o „zabezpieczenie jej osoby przed zawziętością Żydów, usiłujących odebrać jej życie”. Czy były to tylko groźby ze strony rodziny, czy Estera rzeczywiście obawiała się najgorszego?
W styczniu 1862 roku kobieta wyjednała sobie rozwód i związała się stałym związkiem z katolikiem Aleksandrem Niedźwiedzkim. Oboje postanowili, że wezmą ślub, a Estera dokona konwersji z wyznania mojżeszowego na chrześcijaństwo. Kobieta wyznała swym żydowskim znajomym, że planuje ponownie wyjść za mąż, co nie umknęło uwadze jej rodziny.
Estera żaliła się przed przyjaciółmi, że „ponownie grożono jej śmiercią, tak też ślub chciałaby podjąć w sekrecie, bo familia może ją zabić”. Żydówka nie miała lekkiego losu i twierdziła, że krewni się na nią zawzięli jeszcze wcześniej, „od czasu romansu z postawnym oficerem, z którym w ciążę zaszła i porodziła w Kownie syna, że usiłowała później przejść na wiarę chrześcijańską, że dla niedopuszczenia tego w grudniu 1861 roku wydali ją za mąż za 18-letniego żydka”.
W licznej rodzinie Cwów ważną postacią był mąż siostrzenicy Estery – Mowsza Lejzor Mendelbaum, niegdyś mieszkaniec Kalwarii, a następnie Kowna. Mendelbaum z zawodu zajmował się wyszynkiem30 oraz importem z zachodu trunków. Religijny karczmarz wśród swoich uznawany był za zagorzałego talmudystę31. Plotkowało się, że Żyd zamierza wydać broszurę w języku hebrajskim, a sam Mandelbaum nawet się chwalił, że „w świętych księgach i pismach jest obeznany”.
Z początkiem roku 1863 Mendelbaum odbył kilka podróży z Kowna do Kalwarii. Powód wizyt miał być ścisłą tajemnicą, ale burmistrz miasta doniósł organom ścigania, że „krążyły pogłoski o naradach rodziny Estery Cwy, jakoby trzykrotnie w Kalwaryi, przy obecności Mendelbauma odbywanych, na których rozbierano dopuszczalność, wedle ksiąg talmudu, pozbawienia życia potomka Izraelowego, odstępującego od wiary przodków”. Jak podano w wydawanej w Warszawie „Gazecie Sądowej” z dnia 18 lipca 1873 roku, ostatnia z tych narad miała nastąpić w przeddzień zabójstwa. Urzędnik donosił również, że przed Wielkanocą Mendelbaum sprowadził do miasta jakiegoś Niemca, murarza, rzekomo do „zgładzenia Estery ze świata”.
„Dziennik Warszawski” z 28 sierpnia 1869 roku w Kronice Sądowej opublikował obszerny tekst, w którym padły słowa:
„[…] Mowsza Lejzor Mendelbaum sprowadził z Kowna do Kalwarii jakiegoś mularza z Prus, który miał zamordować Esterę przed Wielkanocą 1863 r.; że gdy zamach ten nie był ówcześnie spełnionym, krewni Estery i inni żydzi zebrali się na naradę pod prezydencją talmudzisty rabina z niewiadomego miasta, który miał tłomaczyć zebranym, iż wedle ksiąg talmudu, pozbawienie życia żydówki od wiary przodków odstąpić zamierzającej, nie jest żadnem przestępstwem”.
Kronika podaje, że po tej naradzie morderstwo zostało „spełnione”, zaś Mowsza Mendelbaum i bratanek Estery – Eljasz Cwa, nazajutrz wyjechali do Kowna. Wszystkie poszlaki wskazujące na rodzinną zmowę zebrane zostały przez dobrą znajomość burmistrza z Cwami i ich sąsiadami, a także na podstawie dochodzenia policyjnego.
W kręgach starozakonnych krążyły pogłoski, a nawet niektórzy pod przysięgą zeznali, że samo zachowanie i działanie żydowskiej rodziny ma związek ze skargą do burmistrza, co wielce rozwścieczyło Cwów. Inni Żydzi zapewniali, że „zabójstwo Estery musiało być dziełem jej familiji, która miała do niej urazę za niezachowanie przepisów religijnych”.
Jeden z katolickich świadków zeznał, że „Estera objawiając mu swą obawę, aby przez familiję nie była zabitą, chciała na jego imię scedować swój majątek, to jest dom szynkowy w Kalwarji, a nawet wtedy dała mu do zachowania 300 rs. [rubli srebrnych]”. W trakcie dochodzenia udało się również dotrzeć do korespondencji rodzinnej Cwów, a także natrafiono na notatki sporządzone przez jej członków. Do licznych dowodów należały listy Mowszy Mendelbauma i Eljasza Cwego oraz „talmudyczne notaty ręką pierwszego pisane”.
Z pomocą przysięgłego tłumacza z pozyskanego materiału dowodowego wywnioskowano, iż Mendelbaum do „zagorzałych fanatyków religijnych należy, który w mistycznych wyrażeniach poprzysięga zemstę przeciwko Esterze Cwy skierowane i jej czyny potępiające”. Listy były pełne wyrażeń o rozwiązłości, brudach, o hańbie w Kalwarii, które popełniła „ona, nasza familija, nasza krew”. Według Mendelbauma „żyd przekraczający zakazy religji staje się potworem niegodnym życia a wytępienie takiego potworu cnotą, zasługą i świętą jest zabawą”. W pismach przewijały się też kilkukrotnie imiona Eliasza i Mejera Cwów, jakoby oni mieli być „ręką samego Boga”. Z zapisków wynikło, że Mendelbaum przejawiał symptomy choroby psychicznej albo „zaślepienia duszy i rozumu” na tle religijnym. Z pewnością mężczyzna miał wielki dar przekonywania i wpływał na najbliższą rodzinę niczym przywódca sekty.
Wszystkie poszlaki zebrane przez zaangażowanych w śledztwo wskazywały jednoznacznie na winę Mowszy Lejzora Mendelbauma, który sam zapętlił się w kłamstwach. Samozwańczy filozof mataczył i zmieniał zeznania. Przedstawił również kilku świadków i alibi, z których „żaden nie był w stanie się tłumaczyć”. Mendelbaum przyznał, że kilkakrotnie przed Wielkanocą roku 1863 bywał w Kalwarii, ale powodów przyjazdów nie potrafił wyjaśnić. Również nie wytłumaczył jasno, dlaczego przywiózł obcego murarza, „kalekiego włóczęgę, o którym zaraz szemrano między żydostwem, że był najęty dla zabicia Estery, lecz wówczas plan zabójstwa się nie udał”.
Mendelbaum pierwszy raz pojawił się w Kalwarii w lutym, co potwierdzili świadkowie. W czasie podróży z Kowna do Kalwarii, w Mariampolu zapoznał „chorego na nogi Niemca”, udającego się na leczniczą kurację. Mendelbaum z własnej kieszeni rzucił inwalidzie kilka rubli i dodatkowo zapłacił za kilkudniowe utrzymanie w mieście swego gościa, a także „odstawił go do granicy pruskiey”. Odstawił, ale na tym tragicznego w skutkach spisku przeciwko Esterze Cwie nie zakończył. W zeznaniach Żyd tłumaczył się, że jego lutowy pobyt w mieście miał jeden cel: pożyczyć od teścia pieniądze. Po upływie kilku dni od odwiezienia najemnego murarza, Mendelbaum poczynił kolejne kroki, by jednak swój niecny plan zrealizować.
Kolejna wizyta Mendelbauma w Kalwarii odbyła się w marcu i według niego miała tyczyć się „swatania znajomych żydów”. Trzeci przyjazd do miasta miał miejsce 18 maja, czyli dwa dni przed zabójstwem Estery. Na przesłuchaniu starozakonny zeznał, że do miasta przyjechał „w celu odebrania zapożyczonych pieniędzy od Szmojły Grudzińskiego, którego o tem przez Cymkowskiego zawiadomił”. Ponadto oświadczył, że podróż odbyła się tylko w asyście jego szwagra, Eljasza. Okazało się jednak, że podczas tej samej wizyty Mendelbaum przywiózł do Kalwarii luźniaka32 pochodzącego z Prus – Rudolfa Bähringa. Bähring okazjonalnie parał się zduństwem. Był też notowany i raz karany grzywną za włóczęgostwo, więc łatwy zarobek pokaźnej sumy mógł niewątpliwie przekonać Niemca. W spisanych zeznaniach Mendelbaum tłumaczył się, że Bähringa w ogóle nie znał i nie przywiózł go z Kowna, a w noc z 20 na 21 maja, czyli w tym czasie, kiedy doszło do mordu na Esterze – sam oskarżony w Kalwarii nie przebywał.
Uwikłanie w zmyśloną historię i wplątanie w sieć kłamstw coraz większej liczby świadków doprowadziły do tego, że sami powołani do obrony krewni Mendelbauma składali sprzeczne oświadczenia, pogrążając Mowszę. W swych zeznaniach starozakonni zaciskali przysłowiową pętlę na szyi „talmudysty”, zaś sam Rudolf Bähring ostatecznie podciął gałąź, na której siedział podżegacz.
Wystraszony policyjnym dochodzeniem Niemiec ujawnił, „że jako zdun przybywszy z Prus za czasowem paszportem do miasta Kowna, poznał tamże obwinionego Mowszę Mendelbauma w marcu roku 1863, bo stawiał tam u niego piece i u tegoż Mendelbauma dwa miesiące mieszkał, czego dziś skruszony Mendelbaum już nie przeczy”. Okazało się, że na kilka dni przed zabójstwem Mendelbaum zapoznał Bähringa ze swym szwagrem. Obaj intryganci zaproponowali zdunowi zarobkowy wyjazd do Kalwarii, podczas którego chłop miałby zarobić sporą sumę pieniędzy. Bähring przystał na propozycję i razem z dwójką starozakonnych, a także Żydówką imieniem Dwojra Szatz, wyjechali 17 maja z Kowna do Kalwarii. Była to niedziela.
Po przyjeździe Żydzi pozostawili Niemca w podmiejskiej karczmie, a sami udali się do miasteczka. Po kilku godzinach osamotniony Mendelbaum wrócił do karczmy i „wyprowadził Bähringa za miasto o wiorstę i tam dopiero zaczął mu opowiadać o żydówce mającej romans z oficerem, że ta żydówka zamierza zmienić religię swą na katolicką i źle się bardzo prowadzi”. Mendelbaum, oferując 40 srebrnych rubli, przekonał Bähringa do zabicia „splamionej żydki”. Starozakonny w słowach zobrazował drogę do mieszkania Estery, a także wizerunek przyszłej ofiary.
W poniedziałek Bähring wybrał się do miasteczka, ale sam nie mógł namierzyć kawiarni prowadzonej przez Eterę, więc wypytywał o lokal miejscowych przechodniów. Zdun przypadkowo spotkał Mendelbauma i został zganiony przez Żyda za to, że „przez nieostrożność mógł nieświadomie napytać im biedy”. Mendelbaum wręczył Bähringowi 60 kopiejek na zakup alkoholu i radził, że najlepszą porą na zabicie Estery są godziny poranne. Dodatkowo poinformował Bähringa, że „jej matka jest już o tem uprzedzona i otworzy mu drzwi od tyłu”. Całą sumę po wykonaniu brudnej roboty Bähring miał otrzymać w Kownie.
Późnym wieczorem Bähring wtargnął do mieszkania Estery, ale zobaczywszy dziewczynę, „Niemcowi serce zmiękło”. Zdun skruszył się i „żal go ogarnął, zaniechał krwawego zamiaru i ostrzegł ją”, po czym opuścił mieszkanie. Zrozpaczona Estera zawołała ojca, ale ten zbył ją, wykręcając się, że niedoszły morderca musiał być po prostu wariatem. Żydówka szła w zaparte, że człowiek, który ją naszedł z pewnością dostał zlecenie jej zabicia, co sam przyznał i ze szczegółami opowiedział jej całą historię. Wymienił też każdego ze znanych jej członków rodziny. „Na wszelki wypadek” ojciec Estery zapisał sobie nazwisko domniemanego mordercy.
Cała sprawa została przez Esterę niezwłocznie zgłoszona na policję. Bähring opuścił miasteczko i udał się do Kowna, gdzie po kilkunastu dniach spotkał się z Mendelbaumem, który oznajmił mu, że skoro nie miał odwagi zabić Żydówki, to „[…] trudno, ale powinien niezwłocznie uciekać na Prussy”. Otrzymał też za „fatygę” 1 rubla i 50 kopiejek. Nieświadomy dokonanej zbrodni, Niemiec Żyda nie posłuchał i pozostał w Kownie.
Podczas procesu dokładne i szczegółowe oświadczenie Rudolf Bähring złożył publicznie pod przysięgą, a w trakcie zeznawania przez Niemca pisarz sądowy zauważył i zanotował „zmienienie i pomieszanie” Mendelbauma. Rudolf opowiedział również, że ostrzegł Esterę, ale nie miał odwagi donieść o sprawie policji, zaś w Kalwarii był tylko ten jedyny raz, a do miasta Mendelbaum przyjeżdżał jeszcze z innym Niemcem o nazwisku Dangl.
Identycznie jak Bähring zeznało kilku świadków, choć byli też tacy, którzy mataczyli. „Wszystkie te zeznania przekonywują o tem, że Bähring, jakkolwiek sam niewiele wart, chciał jednak oszczędzić życie Estery, że ją ostrzegał, a Mendelbaumowi rzetelną do oczu prawdę powiedział”. Dwojra Szatz zeznała, że podróżowała z Kowna do Kalwarii z dwoma Żydami i Niemcem „o fizyonomji obrzydliwej, ciągle prymkę33 w gębie przeżuwający; osoba jest dobrze jej znana abo na sali tejże przesłuchiwany jest obecny, podobnie jak jeden z oskarżonych żydków”. Starozakonna imieniem Mera Szleser zeznała, że „dnia 18 maja o godzinie 10-ej wieczorem widziała we drzwiach Estery Cwy nieznanego jej osobnika, rozmawiającego z Esterą”, a także że „[…] później słyszała jakąś sprzeczkę w mieszkaniu Cwych”. Osobą tą okazał się rozpoznany na sali sądowej Rudolf Bähring. Rodzice zamordowanej przyznali, że w ich mieszkaniu przebywał obecny na sali Bähring, a także, że ostrzegał ich córkę, „że ta ma wielu nieprzyjaciół”. Ojciec Estery przyznał również, że zanotował sobie nazwisko nieznajomego. Niejaka Anna Śliwkowska zeznała pod przysięgą, że ofiara zabójstwa była u niej ostatni raz przed śmiercią i opowiedziała całą historię z Bähringiem. Kochanek Estery, Aleksander Niedźwiedzki, przyznał, że ukochana była u niego, wypłakała się na ramieniu, opowiedziała zajście w mieszkaniu i pokazała karteczkę z napisem „Bähring”. Okazało się również, że Mendelbaum wpadł na kłamstwie z obywatelami Grudzińskim i Cymkowskim. Pierwszy zeznał, że oskarżony u niego nie pojawił się od kilku miesięcy, a drugi, że nikt z nim się nie kontaktował. Mendelbaum, brnąc w kłamstwach zeznał, że „najwidoczniej o sprawie zapomniał”, a to dlatego, że „z obawy przed wojennym patrolem, noc na furmance pod lasem przepędził34”.
Śledztwo sądowe wykazało, że Mowsza Mendelbaum dnia 20 maja, około godziny 20.30 wyszedł z mieszkania swego wuja i powrócił dopiero nazajutrz, przed godziną 8 rano. Dodatkowo tego samego dnia widziano Mendelbauma w miejscowym „przyszkółku35 na pacierzach, gdzie żarliwie się modlił i dał na ofiarę 18 kopiejek”. Burmistrz miasta na rozprawie oświadczył, że w zwyczaju miejscowych wyznawców judaizmu jest danie na ofiarę w „geście osób grzesznych lub by interes się powiódł”.
W końcu przyparty do muru Mendelbaum przyznał, że dowiedziawszy się o zabójstwie Estery, wyjechał z Kalwarii w czwartek o godzinie 10 przed południem, gdyż „nie może znieść widoku trupa”. Po powrocie do Kowna starozakonny nie powiadomił kowieńskiej rodziny ofiary, a tłumaczył to obawą przed przekazaniem smutnej wiadomości swej żonie i w następstwie „złamaniem psychicznem”. Mimo iż Estera od chwili bezpośredniego zagrożenia do śmierci miała jeszcze dwie doby życia, w dodatku pod zapewnionym „bacznym okiem policmajstera36”, nie uchroniła się przed najgorszym.
Sąd kryminalny guberni płockiej i augustowskiej przesłuchał kilkadziesiąt osób w sprawie umyślnego i planowanego z premedytacją zabójstwa Estery Kajli Cwej. Nic nie wskórano upomnieniami, ostrzeżeniami, a nawet nie pomogły „groźby sądu w kierunku Mendelbauma poczynione”. Żyda przed kolejnymi kłamliwymi zeznaniami nie wystraszyła nawet kara głodówki i odosobnienia w izolatce.
Sąd Policji Poprawczej „[…] za rażące kłamstwa i zacięte zapieranie dochodzonych okoliczności” chciał również ukarać Mendelbauma „podwójną karą chłosty”. Mowsza Lejzor Mendelbaum nie tylko zdania nie zmienił, ale też nie wydał żadnego ze współwinnych.
Na mocy prawa, X Departament Rządzącego Senatu ogłosił wyrok i skazał Mowszę Lejzora Mendelbauma z artykułu „926 ustawy 1 oraz 126 ustawy 1 za uczestnictwo i zaplanowanie zabójstwa”, na pozbawienie wszelkich praw obywatelskich i zesłanie na katorżnicze roboty w kopalniach wapienia na lat 12, a po odbyciu tejże kary, na dożywotnią zsyłkę na Syberię. Mendelbaum odmówił skorzystania z prawa łaski.
Rodziców Estery skazano na pozbawienie wszelkich praw, a także zesłanie w najodleglejsze zakątki Sybiru. Ojciec zamordowanej, Szepszel Cwa, nie doczekał uprawomocnienia wyroku i zmarł „w następstwie śmierci głodowej” w miejscowym areszcie. Matkę Estery, Gołdę Cwę, senat rządzący tymczasowo uniewinnił i zwolnił z aresztu na wniosek pomocnika naczelnego prokuratora, radcy kolegialnego Łysińskiego.
Wyroki dwóch pierwszych instancji i instancji trzeciej, co do Mowszy Mendelbauma, „w swej mocy pozostawił”. Rudolfa Bähringa z braku dowodów tymczasowo uniewinniono, choć zaprotokołowano, że „w przypadku pojawienia się istotnych sprawie poszlak, kryminał ponownie rozezna się w kartach obserwowanego”. Współwinni zbrodni Eljasz Szlomowicz Cwa i, jak się okazało, jego brat Owsiej Beniamin Cwa, zbiegli z kraju i byli poszukiwani listami gończymi. Na ich trop nigdy nie natrafiono.
Sprawa jednak się nie zakończyła i mimo trzech jednogłośnych instancji sądowych, Mowsza Lejzor Mendelbaum wynajął adwokata Podolskiego, który wniósł w imieniu oskarżonego skargę restytucyjną37, z prośbą o przeprowadzenie nowego śledztwa w celu udowodnienia niewinności.
„W skardze tej przytoczył Mendelbaum tak silnej doniosłości rozumowania i zasady, a co najważniejsze tak stanowczo deklarował usprawiedliwić swoje znane w sprawie alibi, to jest wyjaśnić dokładnie, gdzie i u kogo przepędził noc, w której Estera zamordowaną została i nowemi dowodami, poprzednio niezbadanemi, wykazać swą niewinność, że skutkiem tej skargi senat rządzący na okoliczności w niej przytoczone, nowe śledztwo wyprowadzić rozporządził”.
Sprawa znowu ożyła, ale kolejne śledztwo wniosło niewiele. Ponowne przesłuchania zupełnie skomplikowały śledztwo, czego rezultatem były same trudności w obiektywnym ocenieniu winy oskarżonego. Nie pomogła też skazanemu pozytywna opinia nadrabina warszawskiego, Beera Meyselsa.
Sam Mowsza Mendelbaum ostatecznie zrzekł się obrony i przemowy, a sąd na obronę skazanego przydzielił do pracy mecenasa Radgowskiego. Jako że Radgowski miał znakomite opinie i słynął z twardej ręki oraz rzetelnej pracy, wszystkimi siłami próbował uniewinnić Mendelbauma. Mimo to senat, po rozważeniu zebranych materiałów i po wysłuchaniu nowych wniosków pomocnika naczelnego prokuratora, nie znalazł żadnych powodów do uchylenia poprzedniego wyroku.
Wyrok zapadł. Mowsza Lejzor Mendelbaum został skazany ostatecznym wyrokiem prawomocnym w październiku 1870 roku na zesłanie na Sybir, dokąd udał się z małżonką i dziećmi. Namiestnik Królestwa Polskiego „z postanowieniem w drodze łaski z dnia 10 października 1871 roku wydanem, do uchylającego od ciężkich robót w kopalni wniosku Komissyji Rządowej Sprawiedliwości, przychylić się raczył”. Los żydowskiej rodziny Mendelbaumów pozostaje do dziś nieznany.
Rozdział II
Czerwony kur
Przygraniczne miasteczko Raczki od samego założenia w pierwszej połowie XVI wieku borykało się z wieloma konsekwencjami klęsk żywiołowych, działań militarnych i przemarszów wojsk, a także z epidemiami chorób zakaźnych. Na podstawie zebranego i przeanalizowanego materiału źródłowego na temat pożarów i pożarnictwa w regionie, rozdział ten zarysowuje krótką historię najdotkliwszej z plag w czasach świetności i schyłku miasta, a następnie osady miejskiej położonej nad rzeką Rospudą. Choć w poniższym opracowaniu nadmieniono o pożarze Raczek w roku 1765, rozpiętość czasowa szerzej opisanych zdarzeń to pełne sto lat, począwszy od wielkiego pożaru miasta w roku 1811, kończąc zaś na pożarze osady miejskiej w roku 1911. W treści rozdziału przytoczone są także wybrane przypadki pożarów, które niegdyś miały miejsce w całym regionie.
Ważne i podstawowe źródło do naświetlenia problematyki pożarów w miasteczku Raczki stanowi opracowanie Pożary w Królestwie Polskiem, Odbitka z N-ru 7-ego „Zdrowia” z roku 1912 lekarza medycyny Kazimierza Chełchowskiego. Ten publicysta i działacz społeczny przestudiował kilka roczników „Zarządu Wzajemnego Ubezpieczenia od ognia w Królestwie Polskim”, włącznie z pozycją za rok 1909 i ustosunkował się, również okiem lekarza, do danych statystycznych z obszaru guberni suwalskiej, w granicach której przez kilka dziesięcioleci leżały Raczki.
Według Chełchowskiego do najczęstszych przyczyn pożarów u schyłku Królestwa Polskiego zaliczyć możemy: umyślne podpalenia, nieuwagę i nieostrożne obchodzenie się z ogniem oraz przypadkowe zaprószenie ognia. Często wybuchały pożary wzniecone przez pozostawione bez opieki dzieci. Rzadziej dochodziło do pożarów na skutek uderzenia pioruna, choć częstotliwość pogorzeli w okresie wiosenno-letnim, z nasileniem w miesiącach od maja do lipca, mogą wskazywać na zagrożenie pożarami podczas dni burzowych. Ponad połowa pożarów wybuchała jednak z niewiadomych przyczyn.
Interesującą informacją dotyczącą lat 1900–1909, kiedy to w Królestwie Polskim liczba pożarów wahała się od 3419 do 5815, przy średniej rocznej liczbie 4548, jest to, że w statystykach odnotowano mniejszą liczbę pożarów w sierpniu, czyli teoretycznie najsuchszym i najgorętszym miesiącu, oraz w listopadzie, grudniu, styczniu i lutym. W Raczkach na przełomie XIX i XX wieku ta statystyka prezentuje się zgoła inaczej, gdyż najczęstsze pożary przypadają właśnie na sierpień, a kilka incydentów miało miejsce również w okresie zimowym.
W granicach Królestwa Polskiego liczba pożarów wzrosła dwukrotnie w latach wojny rosyjsko-japońskiej, a także w okresie powojennego niepokoju. Pożary najczęściej nawiedzały najbiedniejszą gubernię suwalską, następnie zaś kielecką i piotrkowską, a najrzadziej wybuchały w guberni łomżyńskiej. W roku 1909 z 4244 pożarów niemal 70% pogorzeli przypadło na drewniane zagrody włościańskie, z czego osad zbudowanych w systemie kolonialnym było najwięcej w guberni suwalskiej – 23 372, co stanowiło 42,6% wszystkich zagród włościańskich w całej guberni. Powiaty sąsiadujące z Prusami Wschodnimi miały najwięcej wsi pobudowanych systemem przeciwpożarowym, czyli właśnie kolonialnym. Wyjątkiem były niemal wszystkie pograniczne miasteczka, choć o wiejskiej zabudowie, pobudowane na planie miast systemem zwartym, zwanym dawniej „ścieśnionym”. Mimo iż system kolonialny (pojedyncza osada składała się średnio z 4 budynków) ograniczał rozprzestrzenianie się pożarów na sąsiednie zabudowania, to właśnie kolonie płonęły „dwa razy łatwiej niż zagrody stłoczone” (włościańska zagroda ograniczała się do maksimum 3 budynków). Przeciętny pożar zajmował 3 posiadłości i 5 budynków małomiasteczkowych, do których zaliczały się Raczki. Budynki doszczętnie spalone w Królestwie Polskim na początku XX wieku stanowiły 57% ogółu, zaś w samej guberni suwalskiej 69%. Bardzo prawdopodobne, iż raczkowskie przypadki zawyżały te statystyki.
W wieku XIX i na początku XX istotnym zagrożeniem pożarowym było nie tylko zagęszczone, skupione wzdłuż wąskich ulic budownictwo drewniane, ale też marne pokrycia dachów, głównie łatwopalną strzechą (słomą lub trzciną), znacznie rzadziej równie nieogniotrwałym gontem, tarcicami (tudzież dranicami) lub strzechą moczoną w glinie. Krycie dachów dachówką ceramiczną lub cementową oraz blachą było w biednych miasteczkach na Suwalszczyźnie zbyt kosztowne i z rzadka stosowane. W Raczkach tyczyło się głównie pokryć dachowych pojedynczych, murowanych budynków mieszkalno-usługowych wybudowanych przy rynku głównym, a także kilku imponujących, na tle marnego otoczenia, budynków powstałych na przełomie XIX i XX wieku. Zalicza się do nich manufaktura chust i chusteczek38, zbudowana staraniem Jurija Karcowa, czy okazały budynek nowej szkoły39, której fundatorem był również Karcow40.
Istniejąca od roku 1885 suwalska fabryka A. Balano, wyrabiająca m.in. nowoczesną dachówkę cementową o kształcie kwadratu (tzw. systemem Kochlera) i podłużną felcówkę, w roku 1906 wyceniała sążeń kwadratowy pokrycia dachowego na 2 srebrne ruble i 50 kopiejek. Nie wliczano w to kosztów robocizny pracy dekarskiej. W ostatecznym rozrachunku krycie strzechą było zdecydowanie bardziej ekonomiczne, a przy wszędobylskiej biedzie słomiane pokrycia stosowane były w ponad 80% zabudowań ubogich miasteczek.
Często bagatelizowanym problemem, który przyczyniał się do zapalenia się sadzy i pożarów, były stare, niedrożne kominy lepione, zwane sztangowymi, bardzo popularne na Suwalszczyźnie i obecne do czasów współczesnych. Piece z cegieł szamotowych były luksusem, a najczęściej stosowano bite piece gliniane:
„W izbie znajduje się komin i czasem piec, który jest zwykle piecem do pieczenia chleba. Ogień na kominie i w piecu wyrzuca dym przez otwór do sieni. Tam przeciska się on wszędzie na dwór, gdzie znajdzie przeciąg, pomiędzy ścianą z pni, a dachem. Nie można się zatem dziwić, że się wszędzie widzi ślady pożarów”.
Jeszcze w wieku XX w niektórych domostwach, a szczególnie w nędznych chałupach biednego mieszczaństwa i chłopstwa na Suwalszczyźnie, używano palenisk:
„Chaty klecone z drzewa i słomy, szersze od spodu, coraz bardziej zwężające się u góry, podobne były do niższej części okrętu; u szczytu miały otwór, którędy górą wchodziło światło. Pod tem okienkiem palili ogniska i gotowali sobie strawę, ogrzewając się zarazem od zimna, które w tym kraju większą część roku panuje. W takich chałupkach mieszkali z żonami, dziećmi, czeladzią, chowając w nich razem bydło, trzodę, zboże i wszystek sprzęt domowy”.
Warto wspomnieć, że na całej rozpiętości guberni suwalskiej ubożuchne chłopstwo w skrajnych przypadkach zamieszkiwało lepione ziemianki pobudowane w obrębie gospodarstwa zamożniejszego chłopa.
W samych Raczkach niemal do końca XIX wieku nie odnotowano budynków z pustaków cementowych ani budynków z kamienia polnego. Z powodu braku budulca takowe budynki sporadycznie budowano na terenie gminy Dowspuda. Niewiele też było domów zbudowanych z gliny wymieszanej ze słomą, zaś nowoczesne, murowane i typowo miejskie budownictwo stanowiło margines i ograniczało się do kamienic, wzniesionych w latach 20. XIX wieku staraniem generała Ludwika Michała hrabiego Paca41.
Budynki mieszkalno-usługowe pobudowano z cegły palonej i pokryto dobrej jakości dachówką glinianą. Przez niemal całe stulecie cegły oraz dachówkę wyrabiało kilka cegielni w granicach gminy Dowspuda, m.in. miejska cegielnia leżąca pod lasem Masalszczyzna w Moczydłach, korzystająca z zasobów gliny z wyrobisk w Raczkach przy dawnej ulicy Stodolnej42 oraz cegielnia „Biała Biel” należąca do „JWP Paca [Jaśnie Wielmożnego Pana Paca, czyli generała Ludwika Michała hrabiego Paca]” w Jaśkach, założona około 1810 roku, zamiennie występująca pod nazwami: „dom ceglarski” lub „dom dworny o numerze 1”, albo „cegielnia JW Hrabiego Paca Generała WP [Wojska Polskiego]”.
Jedyną pozyskaną informacją o rocznej „mocy przerobowej” wspomnianej cegielni jest wzmianka, z której dowiadujemy się, iż na podstawie kontraktu na dzierżawę zasekwestrowanych przez rząd dóbr dowspudzkich, kolejny z dzierżawców, Benedykt Narbutt, od lipca 1841 roku miał pozwolenie na wyrabianie i na własny koszt oraz korzyść wypalenie „50 tysięcy sztuk cegieł i 10 tysięcy sztuk dachówek w cegielni w Jaśkach”. Produkty z przytoczonych przykładów cegielni jakościowo przewyższały wyroby z zakładów o podobnym profilu w gminie Dowspuda, tj. bardzo przeciętne i krótkotrwale działające zakłady produkcji cegieł oraz dachówki w Topiłówce, Jabłońskich oraz Wronowie43.
Jak wspomniano powyżej, w krajobrazie ówczesnych miasteczek Suwalszczyzny dominowała drewniana, często ordynarna zabudowa. Zgodnie z Rejestrem dymów na potrzeby spraw spadkowych prowadzonych przez Ludwika Michała Paca sporządzonym w roku 1789 w Raczkach, przy ogólnej liczbie „dymów” 138, z czego domy prywatne będące w rękach starozakonnych wynosiły ponad 71% ogółu, niespełna trzecią część stanowiły domy gruntowe i ogrodnicze. Z tej liczby tylko dwa domy były budynkami murowanymi. Miasteczko zamieszkiwało 730 osób, choć z pewnością mieszkańców było więcej, gdyż w spisie nie uwzględniono „dymów” kościelnych. W dodatku nieznaną liczbę starozakonnych prawdopodobnie pominięto w policyjnym rejestrze ludności.
W Opisaniu Historycznym oraz Topograficzno-statystycznym miasta Raczek w Województwie i Obwodzie Augustowskim położonego sporządzonym w roku 1820 pod okiem ówczesnego burmistrza Michała Ilińskiego, podaje się do wiadomości, iż w mieście spisano 189 domów, z czego tylko 3 budynki były murowane. Ludność Raczek w tym okresie szacowana była na 1557 osób, z czego Żydów było 1212, chrześcijan 261, zaś ludności „innych wyznań” 82 osoby.
Niemniej, nie informacje statystyczne są tu najbardziej interesujące, a fakt opisania „powodów wzrostu lub upadku miasta”. W tabelarycznym zestawieniu na stronie 6 dokumentu odnotowano, iż miasto Raczki:
„Podupadło przez pożar, który zniszczył większą połowę miasta w roku 1811 oraz rewolucyje Krajowe. Dotego utrzymuje się w stanie bardzo małey zamożności, bo pomimo udzielonej dla pogorzałych mieszkańców przez JW Dziedzica znaczne[ych] dary[ów] zaraz po spaleniu się Miasta oraz mimo wielkich awansów tak w materiałach, jak i w gotowym groszu przez tegoż poczynionych, uśpienie handlu z Prusami nie dozwoliło dotąd mieszkańcom powetować strat poniesionych. Właściciele przeto ubożsi, z wielu domów starych i miejsc w stanie odbudowania nowych, zwłaszcza ieżeli te mają być murowane”.
Z podanej informacji wynika, że ówczesny właściciel miasteczka wnikliwie oceniał złą sytuację nietrwałej i łatwopalnej zabudowy Raczek, przez co jego inwestycje ukierunkowane były na rozwój murowanej zabudowy, częściowo wzniesionej na pustych placach zgorzałej przed kilkoma laty miejscowości.
Staraniem hrabiego Paca miasto znacznie się rozbudowało. Powstały nowe ulice oraz duży, zwodzony most na rzece, a w centrum, w granicach pomniejszonego rynku zbudowano zajazd „Kafenhaus” oraz wzniesiono ciągi okazałych, piętrowych kamienic. Zmniejszenie obszaru rynku głównego i wybudowanie budynków murowanych prawdopodobnie pełniło też funkcję przeciwpożarową, gdyż część nowych domów w pierwotnym założeniu oddzielona była od starej, drewnianej zabudowy ulicą Nową44, w ten sposób, że żadna z kamienic nie była styczna z marnymi chałupami.
Obok zajazdu najokazalszym budynkiem w miasteczku był nowy kościół parafialny, konsekrowany dopiero po 12 latach od zakończenia budowy, która miała miejsce w roku 1823. Fundatorem murowanej świątyni był również Ludwik Michał Pac. Kościół pokryto ogniotrwałym materiałem, jakim jest blacha, o czym świadczy ogłoszenie o licytacji z dnia 11/23 listopada 1838 roku wystosowane przez Rząd Gubernialny Augustowski: „[…] próbuje się uskutecznić pokrycie nową blachą żelazną dachu kościoła parafialnego w mieście Raczkach […]”. Świątynię zaczęto wznosić w roku 1767 w miejscu starej, lokowanej na cyplu okalającym przez dwa głębokie jary, łączące się na zboczu za kościołem przy rzece Rospudzie.
Zbudowany w mur pruski stary kościół, przed rokiem 1751 znajdował się w fatalnym stanie, zaś za sprawą właściciela Raczek z rodu Paców – hrabiego Józefa, kasztelana księstwa żmudzkiego, starosty chwejdańskiego i ziołowskiego, pana na Horodyszczu i Dowspudzie, świątynię wyremontowano i uposażono. Niestety wielki pożar w roku 1765 strawił niemal całą zabudowę miasteczka, w tym kościół.
Innym okazałym z murowanych budynków w Raczkach była świątynia rosyjskiego kościoła prawosławnego, którą wzniesiono w latach 1896–1904. Inicjatorką i zarazem fundatorką budowy murowanej cerkwi była żona dyplomaty, urzędnika, handlowca i radcy stanu – Jurija Siergiejewicza Karcowa (1857–1931), władającego majątkiem donacyjnym Dowspuda.
Dzięki staraniom Sofii Michajłowny Karcowej (1858-1901) i jej męża Jurija, „Imiennym Ukazem Najwyższym zezwolono ofiarować z jego [Jurija Karcowa] majątku majoratowego Szkocya działek gruntu pod świątynię prawosławną w Raczkach, guberni suwalskiej”. Pod budowę świątyni bezpłatnie wywłaszczono z majątku „działkę gruntu przestrzeni 398,4 sążni kwadratowych”. Był to niewielki plac umiejscowiony po lewej stronie głównego wjazdu do Raczek, od strony Dowspudy, przy dawnej ulicy Dwornej45.
Mimo wielu problemów natury materialnej, Jurij Karcow uruchomił swoje kontakty w głębi Imperium Rosyjskiego, w Ministerstwie Finansów, zaś w poczytnym czasopiśmie „Nowe czasy” ogłosił zbiórkę funduszy na budowę cerkwi. Choć Sofia Karcowa upodobała sobie wygląd i charakter świątyni zbudowanej w roku 1878 w Muranowie, oddalonym o 40 kilometrów od Moskwy, realizacji podobnego projektu w Raczkach nie udało się sfinalizować.
Budowę cerkwi pod wezwaniem Obrazu Zbawiciela Stworzonego Nieludzką Ręką wspomógł ofiarą i modlitwami rosyjski duchowny i działacz społeczny, święty kościoła prawosławnego – Jan z Kronsztadu46, który najpierw ofiarował sto, a następnie tysiąc rubli. Wdowa Imperatorowa Maria Fiodorowna Romanowa47 podarowała i przysłała do Raczek przepięknie zdobioną ewangelię na ołtarz, krzyż i cerkiewne utensylia. Zgodnie z wolą Sofii Karcowej, cerkiew była budowana ku czci zmarłego kilka lat wcześniej Imperatora Aleksandra III Romanowa. Prezesem komitetu budowy cerkwi został Jurij Karcow.
Wielce pobożna i oddana rodzinie carskiej Sofia Karcowa nie doczekała wzniesienia świątyni. Zachorowała na nowotwór i mimo dwóch operacji, zmarła 10 sierpnia 1901 roku w warszawskiej klinice Czerwonego Krzyża. Karcową pochowano 16 sierpnia w krypcie budowanej cerkwi, przy zgromadzeniu niezliczonej ilości żałobników. W pogrzebie uczestniczyły tłumy parafian, miejscowi Żydzi i katolicy; na uroczystość przybyli także dostojnicy z różnych zakątków Imperium Rosyjskiego.
Daleka kuzynka Karcowów i pisarka, pochodząca z moskiewskiej rodziny gubernatorskiej, hrabina Lidia Rostopczyna, w ogłoszeniu pośmiertnym wydanym w formie ulotki w sierpniu 1901 roku, pisała o życiu, śmierci i pogrzebie Sofii:
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Kalwaria nad malowniczą rzeką Szeszupą to obecnie nieduże miasto, które niegdyś było jednym z najludniejszych miast powiatowych, położonych w Królestwie Polskim w granicach guberni suwalskiej (do roku 1867 w guberni augustowskiej). Miasto swoją nazwę zawdzięcza biskupowi żmudzkiemu Jerzemu Tyszkiewiczowi (zmarłemu w roku 1656), który w roku 1640 postanowił zbudować tu kalwarię na wzór jerozolimskiej, dlatego też do miasta na długie lata przylgnęła nazwa Litewskiego Jeruzalem. Na polecenie Tyszkiewicza zbudowano tu kaplicę i kilkanaście stacji Męki Pańskiej, rokrocznie odwiedzanych przez rzesze pielgrzymów. Ponadto Tyszkiewicz do Kalwarii sprowadził dominikanów, którym ufundował klasztor. [wróć]
2. Pachciarz – osoba trzymająca coś w pachcie, czyli dzierżawie. Najczęściej odnosiło się to do Żydów. [wróć]
3. W latach 1795-1807 tereny zwane dziś Suwalszczyzną znalazły się w zaborze pruskim w prowincji Prusy Nowowschodnie (departament białostocki). [wróć]
4. W pierwszej połowie XIX wieku w Królestwie Polskim kobiety w izbach ogólnych stanowiły od 13 do 18% osadzonych. [wróć]
5. Innym więzieniem celkowym był zakład karny w Sieradzu, który oddano do użytku w roku 1836. Zakład liczył 200 cel pojedynczych i pracował w systemie milczenia zwanym auburnskim (od systemu penitencjarnego założonego w 1826 roku w Auburn w stanie Nowy York w USA). System ten polegał na nocnym odizolowaniu więźniów, a w dzień na wspólnej pracy, choć w całkowitym milczeniu. Pozostałe więzienia celkowe otwarte w pierwszej połowie XIX wieku, to zakłady w: Siedlcach (1844) oraz Kaliszu i Płocku (oba założono w roku 1846). [wróć]
6. Po roku 1818 więzienia ciężkie i warowne miały odmienne znaczenie. [wróć]
7. Kodeks Karzący Królestwa polskiego – polski kodeks karny obowiązujący w Królestwie Polskim w latach 1818–1847. W roku 1847 w jego miejsce wprowadzono rosyjski Kodeks kar głównych i poprawczych. [wróć]
8. Zupa rumfordzka – oszczędny wywar na kościach z dodatkiem krwi i odpadów mięsnych. Zupa podawana była nie tylko w więzieniach, ale też jako posiłek w przytułkach dla żebraków. [wróć]
9. Na obszarze guberni suwalskiej ostatni dla Królestwa Polskiego „stan posiadania więzień”, w odniesieniu do roku 1912, wskazywał na istnienie więzienia kalwaryjskiego ze 183 miejscami (w tym 2 miejscami w celach pojedynczych) oraz nowego więzienia w Suwałkach, w którym było 118 miejsc dla osadzonych (18 w celach pojedynczych). [wróć]
10. Gubernia augustowska – jednostka administracyjna Królestwa Polskiego w latach 1837–1866 ze stolicą w Suwałkach. Gubernię utworzono 23 lutego 1837 w miejsce województwa augustowskiego, istniejącego w latach 1816–1837. Gubernia augustowska zlikwidowana została na mocy ustawy o reorganizacji urzędów gubernialnych z 31 grudnia 1866 roku. W jej miejsce utworzono gubernię suwalską i łomżyńską. [wróć]
11. Zgon więźnia stwierdzono 3 lipca 1847 roku. Kopię zgonu, sporządzoną przez pisarza Sądu Policji poprawczej Wydziału Kalwaryjskiego, wysłano do Wójta Gminy Łabętnik. Akt zgonu podpisali strażnicy więzienni Adam Jasiński i Jan Gregorowicz, a także proboszcz parafii kalwaryjskiej, ksiądz Butrymowicz. [wróć]
12. Zgon więźnia stwierdzono 15 listopada 1841 roku. Akt zejścia podpisany został przez strażników – Wincentego Krassowskiego i Tomasza Mroczka, proboszcza Butrymowicza oraz pisarza Sądu Poprawczego, niejakiego Łeptowskiego. [wróć]
13. Zgon więźnia stwierdzono 25 lutego 1851 roku. Akt zejścia podpisany został przez strażników – Adama Jasińskiego i Onufrego Górskiego. Kolenda osierocił troje nieletnich dzieci: Mikołaja, Franciszka i Karolinę. [wróć]
14. Zgon więźnia stwierdzono 24 lutego 1843 roku. Akt zejścia podpisany został przez strażników – Walentego Mandziarczyka i Józefa Starzyńskiego. [wróć]
15. Zgon więźnia stwierdzono 18 marca 1848 roku. Akt zejścia podpisany został przez strażników – Jana Andruszkiewicza i Tomasza Mroczka. Akt zakomunikowany został przez burmistrza Sejn. [wróć]
16. Zgon więźnia stwierdzono 28 kwietnia 1846 roku. Akt zejścia podpisany został przez strażników – Antoniego Stwerteckiego i Adama Jasińskiego. [wróć]
17. Zgon więźnia stwierdzono 30 stycznia 1848 roku. Akt zejścia podpisany został przez strażników – Jana Gregorowicza i Nikodema Korzeniewskiego. [wróć]
18. Zgon więźniarki nastąpił 23 maja 1835 roku. [wróć]
19. Obecnie miejscowość leży w gminie Szypliszki, powiatu suwalskiego. [wróć]
20. Obecnie miejscowość leży w gminie Szypliszki. [wróć]
21. Obecnie miasto na Litwie, w rejonie łoździejskim. [wróć]
22. Przed rokiem 1818. [wróć]
23. Gulbieniszki – wieś leżąca obecnie w gminie Jeleniewo, powiatu suwalskiego. [wróć]
24. W kolejnych latach w mieście stacjonował 2 Kurlandzki Pułk Lejb-Dragoński Imperatora Aleksandra II, następnie przemianowany na 5 Kurlandzki Pułk Lejb-Ułański Imperatora Aleksandra III. Od 1 stycznia 1914 roku pułk wchodził w skład 1 Brygady 2 Dywizji Kawalerii w Suwałkach (przynależność do 2 Korpusu Armijnego). [wróć]
25. Szmuglowanie – synonim przemytu. Słowo „szmugiel” pochodzi od niemieckiego wyrazu „Schmuggel”, czyli przemyt. Ze względu na bliskość terytorialną oraz wpływy językowe i kulturowe, używanie do dziś takiego słownictwa jest rzeczą zupełnie naturalną. [wróć]
26. Zdarzenie miało miejsce w kwietniu 1860 roku. [wróć]
27. Arendarz – dzierżawca budynków gospodarczych, karczem, szynków i gruntów rolnych. [wróć]
28. Glejt – dokument wydany przez władze, zezwalający jego posiadaczowi na przejazd przez jakieś terytorium i zapewniający mu bezpieczeństwo osobiste. [wróć]
29. Szyldwach – żołnierz pełniący wartę. [wróć]
30. Wyszynk – sprzedaż napojów alkoholowych wypisanych na miejscu. [wróć]
31. Talmudysta – znawca Talmudu. [wróć]
32. Luźniak – nieżonaty parobek. [wróć]
33. Prymka – tytoń do żucia w postaci laseczek do krojenia. Prymkę dawniej wyrabiano z liści mocnego tytoniu z dodatkiem lukrecji, cukru, soli kuchennej i wyciągu z owoców. [wróć]
34. Przepędził – spędził. [wróć]
35. Przyszkółek – synagoga ze specjalnym pomieszczeniem przeznaczonym do modlitwy. Inaczej Bet midrasz lub szuł. [wróć]
36. Policmajster – policjant. [wróć]
37. Skarga restytucyjna – skarga o wznowienie postępowania. [wróć]
38. Obecnie siedziba Gminnego Ośrodka Kultury. [wróć]
39. Obecnie kompleks sklepowo-usługowy „Piko”. [wróć]
40. Karcowie – rosyjska szlachta pochodząca z guberni smoleńskiej, ostatni donacyjni właściciele majątku Dowspuda w powiecie augustowskim. [wróć]
41. Generał Ludwik Michał hrabia Pac herbu Gozdawa (1778–1835). Ostatni męski potomek możnego rodu Paców. Syn Michała, starosty kowieńskiego, generał-majora wojsk litewskich i Ludwiki z Tyzenhauzów. Mąż Karoliny z Małachowskich. Uczestnik wojen napoleońskich, dowódca i aktywny uczestnik powstania listopadowego, protektor sztuki i pionier nowoczesnego rolnictwa, senator-kasztelan, a także senator-wojewoda Królestwa Polskiego, właściciel dóbr Dowspuda, Raczki i Mazurki na Suwalszczyźnie. [wróć]
42. Miejsce to zwane jest do dziś „Glinkami”. [wróć]
43. Dwie pierwsze miejscowości obecnie leżą w gminie Augustów, zaś ostatnia w gminie Raczki. [wróć]
44. Obecnie jest to ulica Chłodna. [wróć]
45. Obecnie jest to ulica 1-Maja. [wróć]
46. Jan Kronsztadzki (1847–1928) – właściwie Iwan Iljicz Siergiejew, rosyjski duchowny prawosławny i działacz społeczny, święty Kościoła prawosławnego. [wróć]
47. Maria Fidorowna Romanowa (1847–1928) – urodzona jako Maria Zofia Fryderyka Dagmara Glücksburg, duńska księżniczka i cesarzowa Rosji, żona cesarza Aleksandra III. [wróć]