W oparach eteru. Opowieść o kryminalnej przeszłości Suwalszczyzny, czyli co kto komu ukradł, co przemycał i dlaczego zabił. Historie sprzed wieku - Marcin Halicki - ebook
NOWOŚĆ

W oparach eteru. Opowieść o kryminalnej przeszłości Suwalszczyzny, czyli co kto komu ukradł, co przemycał i dlaczego zabił. Historie sprzed wieku ebook

Marcin Halicki

4,5

16 osób interesuje się tą książką

Opis

A gdyby tak na historię Suwalszczyzny spojrzeć oczami pijaków, przemytników, podpalaczy i złodziei? Co wówczas zobaczymy? Czego się o tej części świata dowiemy? Jaki ma sens bohaterami opowieści czynić seryjnych morderców, skrytobójców, grasujące bandy koniokradów i przemytników, rabusiów napadających na biedotę i bogaczy, nieszczęśników, którzy wpadli w czarną toń nałogów?
Ano chyba taki, że opowieści o tym, co podpalano i jak dobrze się paliło, to opowieści także (a może przede wszystkim) o tym, jak i z czego budowano, a opowieści o tym, co przemycano, to także opowieści o braku i potrzebach, tęsknocie i marzeniach...
Bo historia Suwalszczyzny, na którą spojrzymy oczami pijaków, przemytników, podpalaczy i złodziei, to historia biedy i nędzy, o której mówi się mało, albo wcale, bo nie jest dość fotogeniczna, to także historia żydowskich biednych sztetli, której się wyparto...
Marcin Halicki, przekopując się przez setki tysięcy stron gazet i archiwaliów w poszukiwaniu zbrodniarzy, pijaków i złodziei, wykonał tytaniczną pracę: na chwilę wskrzesił świat, którego już nie ma... To dzięki niemu zajrzeć możemy na Pogranicze: do przemytniczej sakwy, do kieszeni złodzieja, do chałupy Żyda, w której trwa akurat wypędzanie dybuka...
Zajrzyjmy, odsłońmy na mgnienie oka kurtynę, popatrzmy na świat, którego już nie ma...

O AUTORZE:
Marcin Halicki, urodzony w roku 1981 z ojca augustowianina i z matki raczkowianki, życiem związany z Dowspudą regionalista, animator kultury, działacz społeczny i samorządowiec. Autor i współautor filmów, książek, artykułów, wystaw oraz wydarzeń kulturalnych popularyzujących dziedzictwo historyczno-kulturowe Suwalszczyzny. Założyciel marki „Raczkowskie Archiwalia”, wyróżnionej podczas 10. edycji konkursu o tytuł Ambasadora Wschodu. Członek ogólnopolskiej Sieci Liderów Dialogu oraz organizator Akcji Czysta Rospuda.

FRAGMENT:

– Świadek Szmidt! – wywołuje sędzia.
[Cisza. Nikt się nie odzywa.]
– Świadek Szmidt! – sędzia woła ponownie.
[Na sali pulsuje głuche milczenie.]
– Świadek Szmidt!!! – drze się siwy mężczyzna.
Zdenerwowanie sądu zrywa z ławki barczystego typa, który wstaje
i podchodzi do sędziego, który pyta:
– Świadek Szmidt?
– Nie. Nie Szmidt.
– A kim pan jest? Jego krewnym?
– Nie. Jego najlepszym przyjacielem.
– No dobrze. A dlaczego Szmidt nie przyszedł?
– Bośmy go wczoraj zarżnęli.

Sąd Okręgowy w Suwałkach
20 listopada (poniedziałek) 1922 roku

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 471

Rok wydania: 2024

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Przedsłowie

„Wszystko, co dzi­siaj było dla nas pamiątką, jutro może być zasy­pane pyłem zapo­mnie­nia. Obo­wiąz­kiem żyją­cych jest zebrać te ułomki i okru­chy naj­droż­szych pamią­tek prze­szło­ści i w pamięci przy­szłych poko­leń zapi­sać”.

Marian Leon Kan­tor-Mir­ski

Założę się o wia­dro gęstej ber­be­lu­chy, że nie znasz Suwalsz­czy­zny od tej strony. Mogę też posta­wić zakład o dużą flaszkę brandy i solid­nego skręta z machorki, że zebrane i przed­sta­wione w poniż­szym opra­co­wa­niu histo­rie są Ci obce. A jeśli nawet tej nie­zgłę­bio­nej wie­dzy krztynę lizną­łeś, to nie wpi­łeś się zębi­skami w zwiot­czałe ciało naj­mrocz­niej­szych zaka­mar­ków tej ziemi. Ziemi oneg­daj zwa­nej smutną bądź spa­loną. Ziemi nie­gdyś będą­cej ist­nym Dzi­kim Wscho­dem, gdzie pro­sty czło­wiek kro­czył krę­tymi ścież­kami nie­zna­nych nawet Bogu kolei losu.

Czas wyda­rzeń przed­sta­wio­nych w niniej­szej publi­ka­cji spią­łem ponad­stu­let­nią klamrą – od pierw­szych dekad XIX wieku do dwu­dzie­sto­le­cia mię­dzy­wo­jen­nego, umyśl­nie pomi­ja­jąc powstań­cze zrywy i wojny świa­towe, a włą­cza­jąc czas rewo­lu­cji i względ­nego pokoju. Miej­scem akcji jest sze­roko rozu­miana histo­ryczna i geo­gra­ficzna Suwalsz­czy­zna, acz­kol­wiek wypra­wi­łem się rów­nież bli­sko i nieco dalej poza jej gra­nice.

Głów­nymi posta­ciami zada­ją­cymi szyku tej opo­wie­ści są szare jed­nostki – męż­czyźni, kobiety i ich dzieci, a także grupy osób – z sza­le­ją­cymi seryj­nymi mor­der­cami na czele, msz­czą­cymi się skry­to­bój­cami, gra­su­ją­cymi ban­dami konio­kra­dów i prze­myt­ni­ków, rabu­siami napa­da­ją­cymi na bie­dotę i boga­czy, pod­pa­la­czami oraz nie­szczę­śni­kami, któ­rzy wpa­dli w czarną toń nało­gów. Przy­wo­łuję także strzępy barw­nego życia naszych byłych sąsia­dów – Żydów, któ­rych histo­ria potrak­to­wała wyjąt­kowo okrut­nie.

Kli­mat tam­tych cza­sów odnaj­dziesz rów­nież w trans­kryp­cji histo­rii mówio­nych, czyli zebra­nych przeze mnie rela­cji żyją­cych świad­ków, a także we frag­men­tach pamięt­ni­ków oraz wspo­mnień spi­sa­nych przez ludzi zwią­za­nych z daw­nym pogra­ni­czem pol­sko-nie­miec­kim. Słowo, któ­rym się posłu­ży­łem w opo­wie­ści, bywa jędrne i zara­zem archa­iczne. Aby uwy­dat­nić piękno zapo­mnia­nego języka, się­gam po okru­chy gwary narze­cza mazur­skiego, myl­nie szu­flad­ko­wa­nej jako gwara suwal­ska.

Danie okra­si­łem przy­to­cze­niami wybra­nych cudzych słów, które dopra­wi­łem wie­dzą zaczerp­niętą z mate­ria­łów archi­wal­nych. Poszcze­gólne kęsy to wspo­mnie­nia naj­star­szego żyją­cego poko­le­nia oraz osób, które już ode­szły, a także zebrane mało­mia­stecz­kowe aneg­doty i ludowe poda­nia. Tak przy­rzą­dzo­nej stra­wie nada­łem formę czte­rech nie­nau­ko­wych, frag­men­tami ahi­sto­rycz­nych roz­dzia­łów – zaser­wo­wa­nych bez szcze­gó­ło­wej ana­lizy i dro­bia­zgo­wego docie­ka­nia kon­tek­stu, a także bez kry­tyki zewnętrz­nej i wewnętrz­nej źró­deł. Warto mieć rów­nież na wzglę­dzie, że prze­ba­dane mate­riały źró­dłowe sta­no­wią raczej cie­ka­wostkę, a nie koronny dowód w wiel­kiej dys­ku­sji o posta­wach naszych przod­ków.

Pierw­szy z roz­dzia­łów, pt. „Mor­der­stwo Estery Cwej i pro­ces Mow­szy Men­del­bauma”, trak­tuje o zapo­mnia­nym mor­dzie w litew­skiej Kal­wa­rii. W mie­ście, które nie­gdyś sły­nęło z naj­star­szego w regio­nie wię­zie­nia. W dru­gim roz­dziale, pt. „Czer­wony kur”, przy­wo­łuję histo­rie zwią­zane z przy­czy­nami i kon­se­kwen­cjami poża­rów w przy­gra­nicz­nym mia­steczku Raczki, a także w innych miej­sco­wo­ściach. W roz­dziale tym zary­so­wuję rów­nież uła­mek zagad­nień prze­mytu, emi­gra­cji i pogro­mów. Trzeci roz­dział obra­zuje jeden dzień z życia racz­kow­skiego szte­tlu i retro­spek­tyw­nie kre­śli pro­blem zaży­wa­nia eteru i innych uży­wek na pogra­ni­czu z Pru­sami Wschod­nimi (i poza nim). Czwarty, zamy­ka­jący opra­co­wa­nie roz­dział, jest wol­nym zesta­wie­niem wybra­nych zda­rzeń loso­wych oraz poszcze­gól­nych przy­pad­ków z kro­niki kry­mi­nal­nej Suwalsz­czy­zny.

Pod­czas pracy nad tek­stem wyko­rzy­sta­łem archi­walne doku­menty, metryki kościelne, dzien­niki urzę­dowe, teczki poli­cyjne, woj­skowe oraz sądowe, wie­kowe perio­dyki i współ­cze­sne opra­co­wa­nia naukowe, popu­larne i repor­ta­żowe, a także dru­ko­wane w zagra­nicz­nej, kra­jo­wej i regio­nal­nej pra­sie sen­sa­cyjne nowiny. Tekst uzu­peł­niają ilu­stra­cje dostępne w dome­nie publicz­nej archi­wów oraz insty­tu­cji pań­stwo­wych, jak i iko­no­gra­fia będąca zbio­rami pro­wa­dzo­nego przeze mnie archi­wum spo­łecz­nego, czyli Racz­kow­skich Archi­wa­liów, a także foto­gra­fie udo­stęp­nione przez kolek­cjo­ne­rów.

W zebrany mate­riał dowo­dowy celowo wplo­tłem krzy­kliwe nagłówki, skan­da­liczne tematy i absur­dalne postępki. Aby unik­nąć lin­czu na wła­snej oso­bie, dane oso­bowe więk­szo­ści osób z okresu mię­dzy­wo­jen­nego, które miały na bakier z pra­wem, zama­sko­wa­łem woalem ano­ni­mi­za­cji. W celu uwy­dat­nie­nia slap­stic­ko­wego zabar­wie­nia w kli­ma­cie dzia­dow­skim, wybrane fakty prze­ry­so­wa­łem sło­wem humo­ry­stycz­nym, z bole­snym przy­mru­że­niem pod­bi­tego oka, acz­kol­wiek nie odbie­ga­jąc od fata­li­zmu opo­wie­ści.

Pra­gnę dodać, że spi­sane strzępki mrocz­nych wyda­rzeń nie obra­zują mego świa­to­po­glądu i fak­tycz­nych dzie­jów, a jedy­nie zmie­rzają śla­dami mikro­hi­sto­rii odci­śnię­tych w prze­bo­ga­tym dzie­dzic­twie histo­ryczno-kul­tu­ro­wym Suwalsz­czy­zny. Nie­mniej miej­sca, osoby oraz czas wyda­rzeń, które przed­sta­wi­łem w tym opra­co­wa­niu, są praw­dziwe. Z małymi wyjąt­kami, widzia­nymi przez wie­lo­wy­mia­rowy pry­zmat wiej­skich legend i ludo­wych prze­ka­zów.

Skła­dam ser­deczne podzię­ko­wa­nia tym wszyst­kim, któ­rzy przy­czy­nili się do powsta­nia tego małego dzieła, a w szcze­gól­no­ści: zaprzy­jaź­nio­nym insty­tu­cjom, które umoż­li­wiły mi publi­ka­cję tre­ści archi­wal­nych; orga­ni­za­cjom, które wyko­nały ogrom pracy w pro­pa­go­wa­niu histo­rii regionu; kole­gom histo­ry­kom, któ­rzy napro­wa­dzili mnie na mate­riał badaw­czy i wyrę­czyli mnie w jało­wych poszu­ki­wa­niach źró­deł oraz kolek­cjo­ne­rom foto­gra­fii, któ­rzy bez­płat­nie podzie­lili się żmud­nie zbie­raną doku­men­ta­cją foto­gra­ficzną. Dzię­kuję też mojej żonie, która znio­sła natłok dni chmur­nych wypeł­nio­nych melan­cho­lią i natręc­twem per­fek­cjo­ni­zmu, będą­cymi nie­ro­ze­rwal­nym ele­men­tem pracy pisar­skiej

Dziś wyma­za­li­śmy z pamięci wie­lo­wy­mia­rową histo­rię naszych przod­ków, w którą na wieki wie­ków wple­cione są wyjąt­kowo posępne, nie­ludz­kie, okrutne i ocie­ka­jące krwią zda­rze­nia. Taka jest nasza natura, że naj­czę­ściej przy­wo­łu­jemy myśli naszym ser­com bli­skie, cie­płe i kojące, a wszel­kie życiowe przy­kro­ści i traumy, cza­sem mimo­wol­nie, spy­chamy do pod­świa­do­mo­ści. Jestem w pełni umy­słu przy­tomny, że tym opra­co­wa­niem mogę wyrzą­dzić nie­któ­rym i po czę­ści samemu sobie krzywdę, zaglą­da­jąc tam, gdzie nie powi­nie­nem. Tam, gdzie spo­łecz­nie jest to nie­ak­cep­to­walne i zaka­zane. Tam, gdzie wysoki mur roz­ta­cza się wokół nad­szarp­nię­tych zębem czasu tema­tów tabu.

Tak więc Ty, drogi Czy­tel­niku, zanim zagłę­bisz się w treść niniej­szej książki, pro­szę – wybacz. Wybacz, gdyż nie uwi­dzisz tu jasnej strony i piękna Suwalsz­czy­zny. Nie uwi­dzisz dobro­dusz­no­ści, którą ema­no­wali nasi przod­ko­wie. Nie uwi­dzisz ser­decz­nych serc i otwar­tych w geście pokoju dłoni. W moim pió­rze zapadł zmrok zasty­ga­jący w sta­lową nicość. W mej opo­wie­ści myśli i czyny boha­te­rów błą­dzą. Ich pię­ści są zaci­śnięte, odde­chy szyb­kie i płyt­kie, a spoj­rze­nia pałają chę­cią wen­dety. Mimo to, Czy­tel­niku, życzę Ci smacz­nej kawusi po irlandzku, zerwa­nej nocki i wmy­śla­nia się we wszystko, co ulotne i na zawsze utra­cone. Nawet gdyby miało to być wyma­zane z pamięci zbio­ro­wej i do teraz pogrze­bane zło.

Autor

Zamiast prologu

– Świa­dek Szmidt! – wywo­łuje sędzia. [Cisza. Nikt się nie odzywa.] – Świa­dek Szmidt! – sędzia woła ponow­nie. [Na sali pul­suje głu­che mil­cze­nie.] – Świa­dek Szmidt!!! – drze się siwy męż­czy­zna. Zde­ner­wo­wa­nie sądu zrywa z ławki bar­czy­stego typa, który wstaje i pod­cho­dzi do sędziego, który pyta: – Świa­dek Szmidt? – Nie. Nie Szmidt. – A kim pan jest? Jego krew­nym? – Nie. Jego naj­lep­szym przy­ja­cie­lem. – No dobrze. A dla­czego Szmidt nie przy­szedł? – Bośmy go wczo­raj zarżnęli.

Sąd Okrę­gowy w Suwał­kach20 listo­pada (ponie­dzia­łek) 1922 roku

Męż­czy­zna z pod­su­wal­skiej wsi. Począ­tek lat 20. XX wieku. Zbiory Mar­cina Halic­kiego.

Rozdział I. Morderstwo Estery Cwej i proces Mowszy Mendelbauma

Roz­dział I

Mor­der­stwo Estery Cwej i pro­ces Mow­szy Men­del­bauma

Kiedy od Suwałk ku Kal­wa­rii1 oneg­daj się zmie­rzało, pagór­ko­waty i otu­lony lasem kra­jo­braz zmie­niał się zasad­ni­czo. Gdzieś cho­wały się uroz­ma­ica­jące oko­licę lek­kie, kamie­ni­ste wynio­sło­ści i zni­kały liczne jeziora, a zmie­rza­jąc na pół­nocny wschód, w kie­runku Mariam­pola, roz­po­czy­nała się nie­skoń­czona, sze­roka rów­nina, sły­nąca ze swej żyzno­ści i ziemi dosko­na­łej, obfi­cie wyna­gra­dza­ją­cej wszel­kie wysiłki czło­wieka.

Tu miesz­kali Litwini, a pomię­dzy nimi oby­wa­tele ziem­scy pol­scy oraz lud­ność żydow­ska. Tu zako­rze­nili się także Tata­rzy, Niemcy, Bia­ło­ru­sini i Rosja­nie. Chłop wro­śnięty od wie­ków w bez­gra­niczną prze­strzeń, którą uko­chał, pod wzglę­dem kul­tu­ralno-gospo­dar­czym zasłu­gi­wał na znaczne uzna­nie, a rol­nic­two wło­ściań­skie odzna­czało się tu ogólną sta­ran­no­ścią, acz mozol­nym postę­pem.

Litew­ski Żyd. Rok 1915. Zbiory Mar­cina Tur­kow­skiego.

Żydzi tych ziem przy­by­wali z róż­nych zakąt­ków kraju i Europy, a po latach inten­syw­nego pod­boju miast i mia­ste­czek zdo­mi­no­wali mały prze­mysł i przede wszyst­kim han­del. Nie­liczni parali się rol­nic­twem. Sta­ro­za­konni zwani byli przez Litwi­nów pach­cia­rzami2. Z począt­kiem dru­giej połowy XIX wieku, pach­cia­rze sta­no­wili naj­lud­niej­szą część wie­lo­kul­tu­ro­wego spo­łe­czeń­stwa wielu miej­sco­wo­ści – naj­pierw roz­le­głej guberni augu­stow­skiej, a następ­nie suwal­skiej.

Bio­rąc pod uwagę wszyst­kie mia­sta i mia­steczka, liczba kal­wa­ryj­skich Żydów sta­no­wiła wie­lo­ty­sięczną rze­szę oby­wa­teli wyzna­nia moj­że­szo­wego, co jed­nak nie było ewe­ne­men­tem w skali obszaru zwa­nego od prze­łomu XIX i XX wieku Suwalsz­czy­zną. Sta­ro­za­konni bowiem byli miesz­kań­cami tych tere­nów od setek lat. Poku­sić się można nawet o stwier­dze­nie, że to wła­śnie Żydzi byli naj­trwa­lej wpi­sani w etos ziemi suwal­skiej, sej­neń­skiej i augu­stow­skiej, będąc spo­iwem łączą­cym wszyst­kie wple­cione w histo­rię tych ziem narody.

Od połowy XIX wieku pro­cent popu­la­cji Izra­eli­tów w Kal­wa­rii oscy­lo­wał w gra­ni­cach 80–85%, a ich liczba wahała się w prze­dziale 6300–6500 osób, na nieco ponad 8 tysięcy miesz­kań­ców. Tylko w sie­dzi­bie guberni, w Suwał­kach, miesz­kało w tym cza­sie wię­cej Żydów. Z waż­niej­szych obiek­tów w mie­ście funk­cjo­no­wały: kościół kato­licki i ewan­ge­licki, kom­pleks syna­gog, sta­cja tele­gra­ficzna i pocz­towa, szpi­tal na 25 łóżek, szkoły, sąd, koszary i zakład karny. Ze wszyst­kich kal­wa­ryj­skich „przy­byt­ków” naj­waż­niej­sze były koszary i wię­zie­nie, które powstały jesz­cze w cza­sie pano­wa­nia pru­skiego zaborcy3.

Przed wybu­chem powsta­nia listo­pa­do­wego wię­zien­nic­two Kró­le­stwa Pol­skiego dys­po­no­wało 20 wię­zie­niami, ale tylko 6 z nich wybu­do­wano zgod­nie z prze­zna­cze­niem. Były to zakłady pobu­do­wane w Brze­ściu, Płocku, Łomży, Jano­wie, Pyz­drach i wła­śnie w Kal­wa­rii. Wszyst­kie one prze­zna­czone były dla więź­niów kar­nych, jak i tych znaj­du­ją­cych się w śledz­twie. W tym okre­sie prze­ciętna pojem­ność zakła­dów kar­nych wahała się w gra­niach 100–120 osa­dzo­nych, któ­rych tło­czono w kilku, mak­sy­mal­nie kil­ku­na­stu obszer­niej­szych, koedu­ka­cyj­nych4 celach, prak­tycz­nie unie­moż­li­wia­ją­cych segre­ga­cję. Cele poje­dyn­cze były wyjąt­kiem.

Ewe­ne­men­tem w skali kraju był nowy zakład karny w War­sza­wie, wybu­do­wany mię­dzy uli­cami Pawią, Dzielną i Dziką, zwany póź­niej „Pawia­kiem”. Wię­zie­nie cel­kowe5 „Domu Głów­nego Badań”, dys­po­nu­jące 166 celami poje­dyn­czymi i 20 wspól­nymi o pojem­no­ści 12-14 osób, pobu­do­wano w latach 1829–1835. Cha­rak­te­rem prze­zna­cze­nia „Pawiak” odpo­wia­dał wię­zie­niu śled­czemu, choć prze­by­wali w nim także ska­zani na karę śmierci, ocze­ku­jąc na wyko­na­nie wyroku. Marny los ska­zań­ców był nie­mal pewny, tak jak pewne było też to, że im więk­szy był wystę­pek prze­ciwko prawu, tym cia­śniej­sze i cięż­sze były kaj­dany.

Wię­zie­nie w Kal­wa­rii nie było tak prze­stronne, choć też nie nale­żało do naj­go­rzej urzą­dzo­nych. Główny hol budynku roz­ga­łę­ział się na poszcze­gólne cele, które zamy­kane były na dębowe, masywne drzwi. W każ­dych drzwiach znaj­do­wało się małe okienko wizyjne bez szyby, słu­żące do kon­tro­lo­wa­nia więź­niów znaj­du­ją­cych się wewnątrz cel. Izby były oddzie­lone jedna od dru­giej grubą ścianą i posia­dały okra­to­wane, dość sze­ro­kie okna wenec­kie, które wycho­dziły na wię­zienne podwó­rze.

Komu­ni­ka­cja i rela­cje więź­niów ze straż­ni­kami wewnątrz samego wię­zie­nia były dość trudne, ale i z tym sobie radzono. Osa­dzeni wcho­dzili ze straż­ni­kami i kie­row­nic­twem w przy­ja­zne sto­sunki, ure­gu­lo­wane za pomocą pie­nię­dzy, wódki i tyto­niu. Te trzy arty­kuły we wszyst­kich zakła­dach kar­nych odgry­wały bar­dzo ważną i uży­teczną rolę.

W kal­wa­ryj­skim wię­zie­niu od dru­giej połowy roku 1833 osa­dzo­nych dzie­lono na pięć kate­go­rii: śled­czych, ska­za­nych na areszt publiczny, ska­za­nych za prze­stęp­stwa skar­bowe, popra­wia­ją­cych się i cięż­kich, któ­rych cza­sowo zwano warow­nymi6.

Kodeks Karzący Kró­le­stwa Pol­skiego7 nie prze­wi­dy­wał nosze­nia kaj­dan przez ska­za­nych na areszt publiczny. W miarę posia­da­nia środ­ków przez aresz­tanta, mógł on pozo­sta­wać na wła­snym wik­cie, a za zgodą sądu nawet posia­dać sługę. Ska­zani za prze­stęp­stwa skar­bowe i tzw. „popra­wia­jący się” zakuci byli w lek­kie kaj­dany i dosta­wali cie­płą strawę. W celi liczyć mogli na sien­nik i koc do spa­nia, ale w wielu przy­pad­kach były to tylko przy­wi­leje for­malne. Smutny los cze­kał osa­dzo­nych w wię­zie­niu naj­cięż­szym – warow­nym, cha­rak­te­ry­zu­ją­cym się suro­wym reżi­mem. Więź­niom golono głowy, zaku­wano ich w cięż­kie kaj­dany, a pod­czas prac przy­ku­wano i zakła­dano kaj­dany z kulą u nogi, któ­rej waga rosła wraz z pozio­mem popeł­nio­nego prze­stęp­stwa. Osa­dzo­nym kazano nosić łach­many i hań­biące ubiory, a pod­czas gło­do­wych posił­ków nie poda­wano mięsa. Łoże do spa­nia sta­no­wiła krótka deska, na któ­rej wię­zień zmu­szony był zasy­piać z pod­kur­czo­nymi nogami.

Do połowy wieku XIX uwa­żano, że kara wię­zie­nia musi być surowa i odczu­walna także w postaci nędz­nego wyży­wie­nia. Wię­zienne żarło było zatem par­szywe w smaku, a w dodatku skąpe, nisko­ka­lo­ryczne i impro­wi­zo­wane. Na bazę strawy skła­dały się mało­war­to­ściowe i mar­nej jako­ści pro­dukty, czę­sto zepsute. Menu wię­zienne sta­no­wiło bar­dzo ważne narzę­dzie domi­na­cji nad osa­dzo­nymi. W jadło­spi­sie kró­lo­wała zupa rum­fordzka8 lub żurek z dodat­kiem pajdy żyt­niego, ciem­nego chleba. Na dru­gie danie poda­wano groch z prze­kwa­szoną kapu­stą i kaszami, a cza­sem też roz­wod­nione ziem­niaki. Goto­wane mięso było odświęt­nym rary­ta­sem i kiedy już poja­wiało się w misce, nie zawsze było pierw­szej świe­żo­ści.

Pod koniec lat 60. XIX wieku dzienna stawka żywie­niowa w kal­wa­ryj­skim wię­zie­niu wyno­siła 6,5 kopiejki. Iden­tyczną stawkę usta­lono w wię­zie­niach w Łomży, Lubli­nie i Sie­ra­dzu, a wyż­szą o pół kopiejki w zakła­dach w Rado­miu, Kiel­cach, San­do­mie­rzu, Jano­wie, Biel­sku, Sie­dl­cach i Puł­tu­sku. Por­cje racjo­no­wane za takie stawki były nie­mal gło­dowe. W wielu przy­pad­kach nawet straż­nicy korzy­sta­jący ze służ­bo­wego żywie­nia także nie mogli najeść się do syta.

Obo­wią­zu­jąca instruk­cja wię­zienna prze­wi­dy­wała oddzie­le­nie więź­niów śled­czych od pozo­sta­łych, choć w prak­tyce wyglą­dało to bar­dzo róż­nie. I tak więź­nio­wie pierw­szej kate­go­rii lądo­wali w celach z recy­dy­wi­stami, a to zna­cząco wpły­wało na ich kru­che cha­rak­tery, ule­ga­jące pod wpły­wem „aury” ban­dy­tów znacz­nemu pogor­sze­niu lub cał­ko­wi­temu zepsu­ciu. Osa­dza­nie więź­niów śled­czych z kry­mi­na­li­stami miało też zna­czący wpływ na warunki pra­wi­dło­wego prze­biegu spraw pro­wa­dzo­nych wobec tych pierw­szych.

Więź­nio­wie śled­czy ska­zani na areszt publiczny za prze­stęp­stwa skar­bowe nie byli zmu­szani do pracy, choć na wła­sne życze­nie mogli być skie­ro­wani do robót. Roboty publiczne, które odby­wały się na zewnątrz zakładu, po roku 1832 zamie­niono na prace w zamknię­tych fabry­kach wię­zien­nych. Były to fabryczki tkac­kie, przę­dzal­ni­cze, sukien­ni­cze i warsz­taty mające za zada­nie pro­du­ko­wa­nie tylko na potrzeby zakładu kar­nego. W kal­wa­ryj­skim wię­zie­niu przez lata funk­cjo­no­wał warsz­tat tkacki i tzw. pomoc­ni­cza przę­dzal­nia. Taka fabryczka odcią­żała wydatki pań­stwa na wię­zie­nia, a także zapew­niała zatrud­nie­nie więk­szej czę­ści osa­dzo­nych, któ­rzy przy oka­zji pobie­rali prak­tyczne nauki zawodu.

Od dru­giej połowy XIX wieku budy­nek kal­wa­ryj­skiego zakładu kar­nego zaczął pod­upa­dać i wyma­gał remontu. Inspek­to­rzy wię­zienni wska­zy­wali na zły stan tech­niczny obiektu, któ­rego przy­czyną były czę­ste pod­to­pie­nia i pod­my­cia fun­da­men­tów budynku. Palą­cym pro­ble­mem było także to, iż w wię­zie­niu bra­ko­wało pomiesz­czeń dla osa­dzo­nych. Zamie­rzano wyna­jąć pry­watne budynki, zlo­ka­li­zo­wane w pobliżu zakładu, które byłyby prze­zna­czone na potrzeby powięk­sze­nia prze­strzeni wię­zien­nej. Jeden z naję­tych budyn­ków pla­no­wano prze­kształ­cić na miesz­ka­nia dla per­so­nelu, a drugi urzą­dzić na kształt odse­pa­ro­wa­nego kobie­cego oddziału. Osta­tecz­nie, po latach walki kie­row­nic­twa zakładu o lep­szy byt, kal­wa­ryj­skie wię­zienne docze­kało się remontu i najmu sąsied­nich budyn­ków9.

Stło­czeni w zbio­ro­wych celach osa­dzeni mawiali, że przy dłu­go­ter­mi­no­wej odsiadce trzeba było mieć choć tro­chę nadziei, ale ta w wię­zie­niu bywała nie­bez­pieczna. Sła­bym i pod­sta­rza­łym powoli odbie­rała rozum, aby osta­tecz­nie dopro­wa­dzić wrak czło­wieka do czy­stego sza­leń­stwa. A od obłędu do strasz­nej śmierci – pro­sta i bli­ska była droga.

Wiara i nadzieja pod­trzy­my­wały sil­nych i mło­dych przy życiu, o czym nie­gdyś redak­to­rom prasy kra­jo­wej doniósł mło­dzie­niec z Raj­grodu, osa­dzony w roku 1863 w wię­zie­niu poli­tycz­nym w Łomży:

„[…] Każde zamknię­cie czło­wieka w czte­rech ścia­nach, choćby nawet połą­czone z wygo­dami, nie jest do pozaz­drosz­cze­nia, bo sama nie­pew­ność jutra, jest w sta­nie zła­mać nawet naj­sil­niej­szy cha­rak­ter. Ale gdy czło­wiek młody, a w pier­siach ma wiarę i to głę­bo­kie prze­ko­na­nie, że za uczciwą i zacną sprawę cierpi – jeśli go nie nękają fizycz­nie, to się jakoś prędko godzi z losem, wypo­ga­dza czoło i nie tylko, że nie pod­upada na duchu, ale ow­szem męż­nieje, nabiera hartu i bar­dzo czę­sto, gdy tylko opu­ści mury wię­zienne, znaj­duje w sobie wielką ener­gię i siłę do walki z prze­ciw­no­ściami”.

Mimo to upa­dek moralny i psy­chiczny, a nawet śmierć zaglą­dały do wię­zień wyjąt­kowo czę­sto. Przez dekady liczono w set­kach, jeśli nie w tysią­cach, tych, co wyzio­nęli ducha w kal­wa­ryj­skich celach lub wię­zien­nym laza­re­cie. Doty­czyło to nie tylko prze­wle­kle scho­ro­wa­nych, czy wygło­dzo­nych, ale także tych, któ­rzy odbie­rali sobie życie lub zosta­wali jego pozba­wieni. Umie­rali – wyglą­da­jąc niczym żywe trupy – żebracy, umie­rali pro­ści, biedni wło­ścia­nie i bogaci miesz­cza­nie. Umie­rali bez względu na pocho­dze­nie, sta­tus i wiek, choć z róż­nych przy­czyn i w róż­nych oko­licz­no­ściach. Czę­sto­kroć bar­dzo nie­ja­snych i tajem­ni­czych.

W nie­wy­ja­śnio­nych oko­licz­no­ściach w kal­wa­ryj­skim wię­zie­niu w zaświaty ode­szli nie­po­li­czeni miesz­kańcy guberni augu­stow­skiej10. Śmierć pro­sto z celi zabrała mię­dzy innymi: nie­zna­nego wie­kiem wyrob­nika Kazi­mie­rza Kon­drac­kiego11 z Kopca w para­fii Kra­sny­bór, 20-let­niego sługę Pio­tra Kuryłę z Bar­głowa12, 53-let­niego gospo­da­rza Andrzeja Kolendę z Rutki13, 70-let­niego wyrob­nika Woj­cie­cha Szczę­snego z Dreń­stwa14, 48-let­niego wyrob­nika Adama Miłuka z Sejn15, 36-let­niego parobka Kazi­mie­rza Miczurko ze Skar­ki­szek w para­fii Sejny16, 42-let­niego wło­ścia­nina Andrzeja Gausa z Posejn17, czy choćby 31-let­nią słu­żącą Mariannę Kie­lert z Wiżajn, „w domu popraw­czym zosta­jącą18”.

W laza­re­cie wię­zien­nym ostat­nie tchnie­nie oddali: 40-letni Kazi­mierz Kru­piń­ski z Żar­nowa w para­fii Augu­stów (zgon w 1853 roku), 30-letni Jakub Rygiel z Kalet­nika w gmi­nie Klejwy19 (1854), 39-letni Kry­stian Salo­mon z Szur w gmi­nie Kuków20 (1854), 56-letni Woj­ciech Roma­now­ski z Wia­tro­łuży w gmi­nie Huta (1855), 33-letni Augu­styn Szum­ski z Wiej­siej21 (1856), czy 57-letni Józef Burba z Suwałk (1857). Cie­ka­wym jest, że wszy­scy z wymie­nio­nych byli wyrob­ni­kami.

Warto uzu­peł­nić, że zanim wcie­lono w życie surowy Kodeks22, w wię­zie­niu kal­wa­ryj­skim doszło do jed­nej z naj­bar­dziej bra­wu­ro­wych ucie­czek w histo­rii wię­zien­nic­twa w Kró­le­stwie Pol­skim. W roku 1817 w wiel­kiej ucieczce uczest­ni­czyło 54 więź­niów, z czego tylko kilku udało się poj­mać i ponow­nie osa­dzić w mam­rze.

Zda­rzały się też ucieczki poje­dyn­czych osób. 7 kwiet­nia 1901 roku 20-letni Jan Mar­kie­wicz z Gul­bie­ni­szek23, któ­rego za kra­dzież ska­zano na 2 lata i 2 mie­siące wię­zie­nia, zbiegł z zakładu w nie­wy­ja­śnio­nych oko­licz­no­ściach. Za ucie­ki­nie­rem roze­słano list goń­czy, ale Mar­kie­wi­cza ni­gdy nie ujęto.

Wra­ca­jąc do samej Kal­wa­rii, która nie­gdyś poło­żona była na szlaku trój­kąta han­dlo­wego War­szawa–Peters­burg–Kró­le­wiec, w cen­trum mia­sta ulo­ko­wano obszerny rynek. Odby­wały się tu 4 jar­marki rocz­nie. We wtorki po Wnie­bo­wstą­pie­niu Pań­skim, przed świę­tym Janem Chrzci­cie­lem oraz po świę­tych Bar­tło­mieju i Mar­ci­nie. Pro­spe­ro­wał tu dobrze roz­wi­nięty han­del, rol­nic­two, cał­kiem spraw­nie funk­cjo­no­wało drobne rze­mio­sło i nie­wielki, dość zyskowny prze­mysł.

W mie­ście z powo­dze­niem pro­wa­dzono także małe zakłady tkac­kie, gorzel­nię, bro­war, młyn, liczne karczmy, gar­bar­nie, fabrykę tyto­niu i papie­ro­sów, a na przed­mie­ściach cegiel­nię i ole­jar­nię. Han­dlo­wano zaś głów­nie zbo­żem, towa­rami spo­żyw­czymi i żywym inwen­ta­rzem. Miej­scowi kon­tra­henci zaopa­try­wali we wsze­la­kie pro­dukty kal­wa­ryj­ską jed­nostkę woj­skową, w któ­rej sta­cjo­no­wały woj­ska 10 Inger­man­landz­kiego Pułku24, a także wywią­zy­wali się z opie­wa­ją­cych na znaczne sumy kon­trak­tów z wię­zie­niem. W mia­steczku pro­wa­dzono także kilka insty­tu­cji pożytku dobro­czyn­nego oraz towa­rzystw zrze­sza­ją­cych rol­ni­ków, rze­mieśl­ni­ków i kup­ców.

Odrębną grupę, para­jącą się szmu­glo­wa­niem25 do Prus towa­rów i ludzi, sta­no­wili prze­myt­nicy, któ­rzy nie­jed­no­krot­nie byli w swej dzie­dzi­nie wyjąt­ko­wymi fachow­cami. Jed­nak mimo wie­lo­kie­run­ko­wego roz­woju mia­sta, naj­licz­niej­szą grupę sta­no­wiła tu naj­niż­sza war­stwa spo­łeczna, czyli żydow­ska i litew­ska bie­dota.

Z począt­kiem dru­giej połowy XIX wieku w Kal­wa­rii żyło się podob­nie, jak w innych mia­stach guberni augu­stow­skiej, które zostały zdo­mi­no­wane przez Żydów. Życie w szte­tlu nie­mal nie róż­niło się od egzy­sten­cji w nie­od­le­głych od Kal­wa­rii Mariam­polu, Łoź­dzie­jach czy Sej­nach.

Mimo cięż­kiej pracy przez 12 godzin na dobę, wszech­obecna bieda była nie­odzow­nym ele­men­tem czar­nego chleba powsze­dniego. Wie­lo­dzietne rodziny wią­zały koniec z koń­cem w nie­wy­obra­żal­nym ubó­stwie i z wiel­kim tru­dem. Setki fami­lii migro­wały za atrak­cyj­niej­szą pracą i lep­szym życiem w różne zakątki Kró­le­stwa, Europy i świata. Czas w mie­ście upły­wał nie­spiesz­nie, nieco nużąco, zwy­kli ludzie żyli tu nad wyraz skrom­nie.

W mia­steczku docho­dziło do czę­stych sprze­czek i awan­tur mię­dzy Żydami a kal­wa­ryj­skimi Litwi­nami zwa­nymi „Dziu­kami” (zwa­nymi tak od wyma­wia­nia przez nich miękko spół­gło­sek d i t). Do sen­sa­cyj­nych wyda­rzeń w mie­ście docho­dziło tylko z rzadka. Cza­sem miej­scowa banda napa­dła na żydow­ski sklep, obro­biła sta­ro­za­kon­nego z towaru i gro­ziła pod­pa­le­niem dobytku. Czę­ściej miały miej­sce nie­szczę­śliwe wypadki, jak śmierć od uto­nię­cia w Szeszu­pie 6-let­niego Mow­szy Płoc­kiego, syna miej­sco­wego rzeź­nika koszer­nego, czy stra­to­wa­nie przez konie Litwina Matwieja Woj­czu­lisa na targu26.

Pro­ble­mem, który nagmin­nie tra­pił miesz­kań­ców, była walka z żywio­łem ognia. Tra­giczny w skut­kach pożar wybuchł w mie­ście w grud­niu roku 1862. W nie­wy­ja­śnio­nych oko­licz­no­ściach spło­nęła karczma i obiekty gospo­dar­cze nale­żące do jed­nego z miej­sco­wych aren­da­rzy27. W pło­mie­niach śmierć spo­tkała żonę Gotliba Dawi­do­wi­cza, zaś obszer­nym opa­rze­niom uległ naj­star­szy z synów karcz­ma­rza. Spło­nął też cały inwen­tarz, a po kilku dniach w pogo­rze­li­sku zna­le­ziono zwę­glone zwłoki nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­nej osoby. Docho­dze­nie poli­cyj­nie w tym przy­padku nie wska­zy­wało na udział osób trze­cich, choć w mie­ście gło­śno mówiło się o nastro­jach anty­se­mic­kich, a także o zatar­gach mię­dzy Żydami a Litwi­nami. Mimo tych prze­ciw­no­ści losu i postę­pu­ją­cego ubó­stwa, więk­szość miesz­kań­ców w wiel­kiej poboż­no­ści i z nadzieją ocze­ki­wała lep­szego jutra.

Rów­nież w grud­niu tego samego roku na przed­mie­ściach Kal­wa­rii doko­nano bra­wu­ro­wego napadu na kon­wój eskor­tu­jący więź­nia. Kilku uzbro­jo­nych w broń palną ban­dy­tów zacza­iło się przy ole­jarni i „z zasadzki zaata­ko­wało dwójkę straż­ni­ków”. Jed­nego z funk­cjo­na­riu­szy zabito strza­łem z rewol­weru w plecy, a w dru­giego rzu­cono bombę lub gra­nat. Odłamki eks­plo­du­ją­cego ładunku wybu­cho­wego uszko­dziły budynki miesz­kalne i pora­niły kilku prze­chod­niów. „Wię­zień ze spraw­cami zama­chu zbie­gli w ocze­ku­ją­cych na nich saniach”, zaś docho­dze­nie poli­cyjne speł­zło na niczym.

W roku 1863 całą guber­nią augu­stow­ską wstrzą­snęła wieść o tajem­ni­czym mor­dzie doko­na­nym na 37-let­niej Żydówce imie­niem Estera Kajla Cwa. Histo­ria życia Estery i sprawa jej nie do końca wyja­śnio­nej śmierci przez kilka lat były czo­ło­wym tema­tem kro­nik sądo­wych, a także ogól­no­kra­jo­wej prasy. Z pew­no­ścią długo nie scho­dziła też z ust kal­wa­ryj­skiej lud­no­ści.

Estera pocho­dziła z żydow­skiej klasy śred­niej i była córką Szep­szela oraz Gołdy Cwów. Kobieta była zdrowa i w pełni sił, choć urodą nie grze­szyła. Pro­wa­dziła kawiar­nię w wycho­dzą­cej na ulicę izbie wła­snego domu. Sama zaj­mo­wała nie­wiel­kie, par­te­rowe miesz­ka­nie. Obok jej sypialni, w sąsied­niej i lichej izbie, egzy­sto­wali wie­kowi rodzice. Nie­całe dwa­dzie­ścia kro­ków od kawiarni mie­ściły się koszary inwa­li­dów, a tuż obok, po dru­giej stro­nie ulicy, gmach sądu.

Począ­tek roku 1863 w mie­ście był nie­spo­kojny. Wokół pano­wał stan wojenny. Na kilka tygo­dni usta­no­wiono godzinę poli­cyjną, która po zmierz­chu obo­wią­zy­wała wszyst­kich cywi­lów. W wyjąt­ko­wych oko­licz­no­ściach i dla szcze­gól­nych per­son wysta­wiano glejt28 w for­mie jed­no­ra­zo­wej prze­pustki.

Przez mia­steczko prze­wi­jały się też liczne patrole. Przy samej bra­mie wjaz­do­wej do koszar, nocami, stało zazwy­czaj czte­rech lub sze­ściu szyl­dwa­chów29. Za dnia straż­ni­ków było zwy­kle mniej, ale żoł­nie­rze zawsze bacz­nie obser­wo­wali, czy ktoś podej­rzany nie snuje się po oko­licy. Bywało, że pano­wie lubu­jący się w miej­sco­wym piwie zaglą­dali do przy­bytku Estery.

Noc ze środy na czwar­tek, tj. z dnia 20 na 21 maja 1863 roku – roku, w któ­rym wybu­chło powsta­nie – była ostat­nią w krót­kim życiu Żydówki. Tej nocy bestial­sko prze­rwano skromny żywot Estery, a wokół jej śmierci roz­po­starła się mgła tajem­ni­czo­ści, nie­mal misty­cy­zmu.

Po oglę­dzi­nach pro­ku­ra­tor­skich miej­sca zbrodni i krót­kim docho­dze­niu poli­cyj­nym, ciało Estery prze­nie­siono do pro­sek­to­rium. Według spo­rzą­dzo­nego orze­cze­nia sądowo-lekar­skiego na ciele denatki stwier­dzono:

„z pra­wej strony czoła ranę wielką, głę­boką, ze zgru­cho­ta­niem zupeł­nem kości czo­ło­wej, od sil­nego ude­rze­nia mło­tem lub obu­chem sie­kiery; rany na gło­wie, nosie, z roz­trza­ska­niem kości noso­wej, pocho­dzące od sil­nych cio­sów narzę­dziem tępem, twar­dem; w oko­licy szyi rany dłu­gie, powstałe od kłu­cia narzę­dziem ostrem; na pier­siach strupy widocz­nie od parze­nia zapał­kami powstałe, co stwier­dzały zapałki po ciele jej poroz­rzu­cane; znaki na rękach od podob­ne­goż pale­nia zapał­kami; liczne sińce na twa­rzy i człon­kach gór­nych pocho­dzące od bicia i moc­nego ści­ska­nia obcemi rękami; wresz­cie trzy żebra w lewym boku zła­mane, przy nad­zwy­czaj sil­nem gnie­ce­niu. Prócz tego, na przy­le­głej ścia­nie, a nawet i na sufi­cie, nad łóż­kiem denatki, dostrze­żono ślady roz­bry­zga­nej krwi, a pod łóż­kiem znaczną ilość krwi, pocho­dzącą z zada­nych ran”.

Zda­niem leka­rza obdu­centa obra­że­nia głowy i tuło­wia były śmier­telne. Pod­czas oglę­dzin poli­cyj­nych jed­no­znacz­nie nie stwier­dzono wła­ma­nia. Z miesz­ka­nia rów­nież nic nie skra­dziono. Drzwi, które pro­wa­dziły na ulicę, były zamknięte, a okien­nice od kawiarni i miesz­ka­nia zasu­nięte. Oprawcy jed­nak pozo­sta­wili ślad na drzwiach od podwó­rza, któ­rych klamka była zwią­zana szpa­ga­tem. Na drew­nia­nej zasu­wie stwier­dzono świeże ślady krwi. Oprócz pozo­sta­wie­nia krwi­stego śladu, sprawcy mordu umknęli nie­zau­wa­żeni, zarówno przez nie­świa­do­mych zda­rze­nia rodzi­ców Estery, jak i sto­ją­cych kil­ka­dzie­siąt metrów dalej straż­ni­ków.

Okrutna śmierć przez zada­nie roz­le­głych obra­żeń wska­zy­wała, iż nad ofiarą bru­tal­nie się znę­cano i pastwiono, nie­malże tor­tu­ro­wano. W notatce docho­dze­nio­wej zapi­sano: „[…] Szcze­gólna tajem­ni­czość, ota­cza­jąca spraw­ców i cel odję­cia życia, nie dla mate­ry­al­nej chęci zysku, bo bez zaboru doko­na­nego, kazały szu­kać przy­czyn i pobu­dek w stro­nie ducho­wej, moral­nej, w prze­szło­ści istoty, w tak okropny spo­sób ze świata zgła­dzo­nej”. Roz­po­częło się żmudne kil­ku­mie­sięczne śledz­two, zaś badana sprawa nabie­rała coraz wyraź­niej­szych kształ­tów.

W grud­niu 1861 roku Estera nie­szczę­śli­wie wyszła za mąż za nie­ja­kiego Jan­kiela Ław­skiego, nie­mal 20 lat młod­szego od niej sta­ro­za­kon­nego z Raczek w powie­cie augu­stow­skim. Na ślub natar­czy­wie nale­gała, a można i rzec, że mał­żeń­stwo groź­bami wymu­siła fami­lia Żydówki. Pod rodzin­nym przy­mu­sem zaślu­biny się odbyły, ale sam zwią­zek trwał rap­tem dwa tygo­dnie.

31 grud­nia Estera wystą­piła z pisemną skargą do naczel­nika powiatu kal­wa­ryj­skiego. W liście napi­sała, że „Żydzi naszli w nocy jej miesz­ka­nie i zmu­sili do poślu­bie­nia osiem­na­sto­latka”, któ­rego ona „nie kocha i żyć z nim nie chce”. Dodat­kowo w piśmie wystą­piono z prośbą o „zabez­pie­cze­nie jej osoby przed zawzię­to­ścią Żydów, usi­łu­ją­cych ode­brać jej życie”. Czy były to tylko groźby ze strony rodziny, czy Estera rze­czy­wi­ście oba­wiała się naj­gor­szego?

W stycz­niu 1862 roku kobieta wyjed­nała sobie roz­wód i zwią­zała się sta­łym związ­kiem z kato­li­kiem Alek­san­drem Niedź­wiedz­kim. Oboje posta­no­wili, że wezmą ślub, a Estera dokona kon­wer­sji z wyzna­nia moj­że­szo­wego na chrze­ści­jań­stwo. Kobieta wyznała swym żydow­skim zna­jo­mym, że pla­nuje ponow­nie wyjść za mąż, co nie umknęło uwa­dze jej rodziny.

Estera żaliła się przed przy­ja­ciółmi, że „ponow­nie gro­żono jej śmier­cią, tak też ślub chcia­łaby pod­jąć w sekre­cie, bo fami­lia może ją zabić”. Żydówka nie miała lek­kiego losu i twier­dziła, że krewni się na nią zawzięli jesz­cze wcze­śniej, „od czasu romansu z postaw­nym ofi­ce­rem, z któ­rym w ciążę zaszła i poro­dziła w Kow­nie syna, że usi­ło­wała póź­niej przejść na wiarę chrze­ści­jań­ską, że dla nie­do­pusz­cze­nia tego w grud­niu 1861 roku wydali ją za mąż za 18-let­niego żydka”.

W licz­nej rodzi­nie Cwów ważną posta­cią był mąż sio­strze­nicy Estery – Mow­sza Lej­zor Men­del­baum, nie­gdyś miesz­ka­niec Kal­wa­rii, a następ­nie Kowna. Men­del­baum z zawodu zaj­mo­wał się wyszyn­kiem30 oraz impor­tem z zachodu trun­ków. Reli­gijny karcz­marz wśród swo­ich uzna­wany był za zago­rza­łego tal­mu­dy­stę31. Plot­ko­wało się, że Żyd zamie­rza wydać bro­szurę w języku hebraj­skim, a sam Man­del­baum nawet się chwa­lił, że „w świę­tych księ­gach i pismach jest obe­znany”.

Z począt­kiem roku 1863 Men­del­baum odbył kilka podróży z Kowna do Kal­wa­rii. Powód wizyt miał być ści­słą tajem­nicą, ale bur­mistrz mia­sta doniósł orga­nom ści­ga­nia, że „krą­żyły pogło­ski o nara­dach rodziny Estery Cwy, jakoby trzy­krot­nie w Kal­wa­ryi, przy obec­no­ści Men­del­bauma odby­wa­nych, na któ­rych roz­bie­rano dopusz­czal­ność, wedle ksiąg tal­mudu, pozba­wie­nia życia potomka Izra­elo­wego, odstę­pu­ją­cego od wiary przod­ków”. Jak podano w wyda­wa­nej w War­sza­wie „Gaze­cie Sądo­wej” z dnia 18 lipca 1873 roku, ostat­nia z tych narad miała nastą­pić w przed­dzień zabój­stwa. Urzęd­nik dono­sił rów­nież, że przed Wiel­ka­nocą Men­del­baum spro­wa­dził do mia­sta jakie­goś Niemca, mura­rza, rze­komo do „zgła­dze­nia Estery ze świata”.

„Dzien­nik War­szaw­ski” z 28 sierp­nia 1869 roku w Kro­nice Sądo­wej opu­bli­ko­wał obszerny tekst, w któ­rym padły słowa:

„[…] Mow­sza Lej­zor Men­del­baum spro­wa­dził z Kowna do Kal­wa­rii jakie­goś mula­rza z Prus, który miał zamor­do­wać Esterę przed Wiel­ka­nocą 1863 r.; że gdy zamach ten nie był ówcze­śnie speł­nio­nym, krewni Estery i inni żydzi zebrali się na naradę pod pre­zy­den­cją tal­mu­dzi­sty rabina z nie­wia­do­mego mia­sta, który miał tło­ma­czyć zebra­nym, iż wedle ksiąg tal­mudu, pozba­wie­nie życia żydówki od wiary przod­ków odstą­pić zamie­rza­ją­cej, nie jest żad­nem prze­stęp­stwem”.

Kro­nika podaje, że po tej nara­dzie mor­der­stwo zostało „speł­nione”, zaś Mow­sza Men­del­baum i bra­ta­nek Estery – Eljasz Cwa, naza­jutrz wyje­chali do Kowna. Wszyst­kie poszlaki wska­zu­jące na rodzinną zmowę zebrane zostały przez dobrą zna­jo­mość bur­mi­strza z Cwami i ich sąsia­dami, a także na pod­sta­wie docho­dze­nia poli­cyj­nego.

W krę­gach sta­ro­za­kon­nych krą­żyły pogło­ski, a nawet nie­któ­rzy pod przy­sięgą zeznali, że samo zacho­wa­nie i dzia­ła­nie żydow­skiej rodziny ma zwią­zek ze skargą do bur­mi­strza, co wielce roz­wście­czyło Cwów. Inni Żydzi zapew­niali, że „zabój­stwo Estery musiało być dzie­łem jej fami­liji, która miała do niej urazę za niezacho­wa­nie prze­pi­sów reli­gij­nych”.

Jeden z kato­lic­kich świad­ków zeznał, że „Estera obja­wia­jąc mu swą obawę, aby przez fami­liję nie była zabitą, chciała na jego imię sce­do­wać swój mają­tek, to jest dom szyn­kowy w Kal­warji, a nawet wtedy dała mu do zacho­wa­nia 300 rs. [rubli srebr­nych]”. W trak­cie docho­dze­nia udało się rów­nież dotrzeć do kore­spon­den­cji rodzin­nej Cwów, a także natra­fiono na notatki spo­rzą­dzone przez jej człon­ków. Do licz­nych dowo­dów nale­żały listy Mow­szy Men­del­bauma i Elja­sza Cwego oraz „tal­mu­dyczne notaty ręką pierw­szego pisane”.

Z pomocą przy­się­głego tłu­ma­cza z pozy­ska­nego mate­riału dowo­do­wego wywnio­sko­wano, iż Men­del­baum do „zago­rza­łych fana­ty­ków reli­gij­nych należy, który w mistycz­nych wyra­że­niach poprzy­sięga zemstę prze­ciwko Este­rze Cwy skie­ro­wane i jej czyny potę­pia­jące”. Listy były pełne wyra­żeń o roz­wią­zło­ści, bru­dach, o hań­bie w Kal­wa­rii, które popeł­niła „ona, nasza fami­lija, nasza krew”. Według Men­del­bauma „żyd prze­kra­cza­jący zakazy reli­gji staje się potwo­rem nie­god­nym życia a wytę­pie­nie takiego potworu cnotą, zasługą i świętą jest zabawą”. W pismach prze­wi­jały się też kil­ku­krot­nie imiona Elia­sza i Mejera Cwów, jakoby oni mieli być „ręką samego Boga”. Z zapi­sków wyni­kło, że Men­del­baum prze­ja­wiał symp­tomy cho­roby psy­chicz­nej albo „zaśle­pie­nia duszy i rozumu” na tle reli­gij­nym. Z pew­no­ścią męż­czy­zna miał wielki dar prze­ko­ny­wa­nia i wpły­wał na naj­bliż­szą rodzinę niczym przy­wódca sekty.

Wszyst­kie poszlaki zebrane przez zaan­ga­żo­wa­nych w śledz­two wska­zy­wały jed­no­znacz­nie na winę Mow­szy Lej­zora Men­del­bauma, który sam zapę­tlił się w kłam­stwach. Samo­zwań­czy filo­zof mata­czył i zmie­niał zezna­nia. Przed­sta­wił rów­nież kilku świad­ków i alibi, z któ­rych „żaden nie był w sta­nie się tłu­ma­czyć”. Men­del­baum przy­znał, że kil­ka­krot­nie przed Wiel­ka­nocą roku 1863 bywał w Kal­wa­rii, ale powo­dów przy­jaz­dów nie potra­fił wyja­śnić. Rów­nież nie wytłu­ma­czył jasno, dla­czego przy­wiózł obcego mura­rza, „kale­kiego włó­częgę, o któ­rym zaraz szem­rano mię­dzy żydo­stwem, że był najęty dla zabi­cia Estery, lecz wów­czas plan zabój­stwa się nie udał”.

Men­del­baum pierw­szy raz poja­wił się w Kal­wa­rii w lutym, co potwier­dzili świad­ko­wie. W cza­sie podróży z Kowna do Kal­wa­rii, w Mariam­polu zapo­znał „cho­rego na nogi Niemca”, uda­ją­cego się na lecz­ni­czą kura­cję. Men­del­baum z wła­snej kie­szeni rzu­cił inwa­li­dzie kilka rubli i dodat­kowo zapła­cił za kil­ku­dniowe utrzy­ma­nie w mie­ście swego gościa, a także „odsta­wił go do gra­nicy pru­skiey”. Odsta­wił, ale na tym tra­gicz­nego w skut­kach spi­sku prze­ciwko Este­rze Cwie nie zakoń­czył. W zezna­niach Żyd tłu­ma­czył się, że jego lutowy pobyt w mie­ście miał jeden cel: poży­czyć od teścia pie­nią­dze. Po upły­wie kilku dni od odwie­zie­nia najem­nego mura­rza, Men­del­baum poczy­nił kolejne kroki, by jed­nak swój nie­cny plan zre­ali­zo­wać.

Kolejna wizyta Men­del­bauma w Kal­wa­rii odbyła się w marcu i według niego miała tyczyć się „swa­ta­nia zna­jo­mych żydów”. Trzeci przy­jazd do mia­sta miał miej­sce 18 maja, czyli dwa dni przed zabój­stwem Estery. Na prze­słu­cha­niu sta­ro­za­konny zeznał, że do mia­sta przy­je­chał „w celu ode­bra­nia zapo­ży­czo­nych pie­nię­dzy od Szmojły Gru­dziń­skiego, któ­rego o tem przez Cym­kow­skiego zawia­do­mił”. Ponadto oświad­czył, że podróż odbyła się tylko w asy­ście jego szwa­gra, Elja­sza. Oka­zało się jed­nak, że pod­czas tej samej wizyty Men­del­baum przy­wiózł do Kal­wa­rii luź­niaka32 pocho­dzą­cego z Prus – Rudolfa Bähringa. Bähring oka­zjo­nal­nie parał się zduń­stwem. Był też noto­wany i raz karany grzywną za włó­czę­go­stwo, więc łatwy zaro­bek pokaź­nej sumy mógł nie­wąt­pli­wie prze­ko­nać Niemca. W spi­sa­nych zezna­niach Men­del­baum tłu­ma­czył się, że Bähringa w ogóle nie znał i nie przy­wiózł go z Kowna, a w noc z 20 na 21 maja, czyli w tym cza­sie, kiedy doszło do mordu na Este­rze – sam oskar­żony w Kal­wa­rii nie prze­by­wał.

Uwi­kła­nie w zmy­śloną histo­rię i wplą­ta­nie w sieć kłamstw coraz więk­szej liczby świad­ków dopro­wa­dziły do tego, że sami powo­łani do obrony krewni Men­del­bauma skła­dali sprzeczne oświad­cze­nia, pogrą­ża­jąc Mow­szę. W swych zezna­niach sta­ro­za­konni zaci­skali przy­sło­wiową pętlę na szyi „tal­mu­dy­sty”, zaś sam Rudolf Bähring osta­tecz­nie pod­ciął gałąź, na któ­rej sie­dział pod­że­gacz.

Wystra­szony poli­cyj­nym docho­dze­niem Nie­miec ujaw­nił, „że jako zdun przy­byw­szy z Prus za cza­so­wem pasz­por­tem do mia­sta Kowna, poznał tamże obwi­nio­nego Mow­szę Men­del­bauma w marcu roku 1863, bo sta­wiał tam u niego piece i u tegoż Men­del­bauma dwa mie­siące miesz­kał, czego dziś skru­szony Men­del­baum już nie prze­czy”. Oka­zało się, że na kilka dni przed zabój­stwem Men­del­baum zapo­znał Bähringa ze swym szwa­grem. Obaj intry­ganci zapro­po­no­wali zdu­nowi zarob­kowy wyjazd do Kal­wa­rii, pod­czas któ­rego chłop miałby zaro­bić sporą sumę pie­nię­dzy. Bähring przy­stał na pro­po­zy­cję i razem z dwójką sta­ro­za­kon­nych, a także Żydówką imie­niem Dwojra Szatz, wyje­chali 17 maja z Kowna do Kal­wa­rii. Była to nie­dziela.

Po przy­jeź­dzie Żydzi pozo­sta­wili Niemca w pod­miej­skiej karcz­mie, a sami udali się do mia­steczka. Po kilku godzi­nach osa­mot­niony Men­del­baum wró­cił do karczmy i „wypro­wa­dził Bähringa za mia­sto o wior­stę i tam dopiero zaczął mu opo­wia­dać o żydówce mają­cej romans z ofi­ce­rem, że ta żydówka zamie­rza zmie­nić reli­gię swą na kato­licką i źle się bar­dzo pro­wa­dzi”. Men­del­baum, ofe­ru­jąc 40 srebr­nych rubli, prze­ko­nał Bähringa do zabi­cia „spla­mio­nej żydki”. Sta­ro­za­konny w sło­wach zobra­zo­wał drogę do miesz­ka­nia Estery, a także wize­ru­nek przy­szłej ofiary.

W ponie­dzia­łek Bähring wybrał się do mia­steczka, ale sam nie mógł namie­rzyć kawiarni pro­wa­dzo­nej przez Eterę, więc wypy­ty­wał o lokal miej­sco­wych prze­chod­niów. Zdun przy­pad­kowo spo­tkał Men­del­bauma i został zga­niony przez Żyda za to, że „przez nie­ostroż­ność mógł nie­świa­do­mie napy­tać im biedy”. Men­del­baum wrę­czył Bähringowi 60 kopie­jek na zakup alko­holu i radził, że naj­lep­szą porą na zabi­cie Estery są godziny poranne. Dodat­kowo poin­for­mo­wał Bähringa, że „jej matka jest już o tem uprze­dzona i otwo­rzy mu drzwi od tyłu”. Całą sumę po wyko­na­niu brud­nej roboty Bähring miał otrzy­mać w Kow­nie.

Póź­nym wie­czo­rem Bähring wtar­gnął do miesz­ka­nia Estery, ale zoba­czyw­szy dziew­czynę, „Niem­cowi serce zmię­kło”. Zdun skru­szył się i „żal go ogar­nął, zanie­chał krwa­wego zamiaru i ostrzegł ją”, po czym opu­ścił miesz­ka­nie. Zroz­pa­czona Estera zawo­łała ojca, ale ten zbył ją, wykrę­ca­jąc się, że nie­do­szły mor­derca musiał być po pro­stu waria­tem. Żydówka szła w zaparte, że czło­wiek, który ją naszedł z pew­no­ścią dostał zle­ce­nie jej zabi­cia, co sam przy­znał i ze szcze­gó­łami opo­wie­dział jej całą histo­rię. Wymie­nił też każ­dego ze zna­nych jej człon­ków rodziny. „Na wszelki wypa­dek” ojciec Estery zapi­sał sobie nazwi­sko domnie­ma­nego mor­dercy.

Cała sprawa została przez Esterę nie­zwłocz­nie zgło­szona na poli­cję. Bähring opu­ścił mia­steczko i udał się do Kowna, gdzie po kil­ku­na­stu dniach spo­tkał się z Men­del­bau­mem, który oznaj­mił mu, że skoro nie miał odwagi zabić Żydówki, to „[…] trudno, ale powi­nien nie­zwłocz­nie ucie­kać na Prussy”. Otrzy­mał też za „fatygę” 1 rubla i 50 kopie­jek. Nie­świa­domy doko­na­nej zbrodni, Nie­miec Żyda nie posłu­chał i pozo­stał w Kow­nie.

Pod­czas pro­cesu dokładne i szcze­gó­łowe oświad­cze­nie Rudolf Bähring zło­żył publicz­nie pod przy­sięgą, a w trak­cie zezna­wa­nia przez Niemca pisarz sądowy zauwa­żył i zano­to­wał „zmie­nie­nie i pomie­sza­nie” Men­del­bauma. Rudolf opo­wie­dział rów­nież, że ostrzegł Esterę, ale nie miał odwagi donieść o spra­wie poli­cji, zaś w Kal­wa­rii był tylko ten jedyny raz, a do mia­sta Men­del­baum przy­jeż­dżał jesz­cze z innym Niem­cem o nazwi­sku Dangl.

Iden­tycz­nie jak Bähring zeznało kilku świad­ków, choć byli też tacy, któ­rzy mata­czyli. „Wszyst­kie te zezna­nia prze­ko­ny­wują o tem, że Bähring, jak­kol­wiek sam nie­wiele wart, chciał jed­nak oszczę­dzić życie Estery, że ją ostrze­gał, a Men­del­bau­mowi rze­telną do oczu prawdę powie­dział”. Dwojra Szatz zeznała, że podró­żo­wała z Kowna do Kal­wa­rii z dwoma Żydami i Niem­cem „o fizy­onomji obrzy­dli­wej, cią­gle prymkę33 w gębie prze­żu­wa­jący; osoba jest dobrze jej znana abo na sali tejże prze­słu­chi­wany jest obecny, podob­nie jak jeden z oskar­żo­nych żyd­ków”. Sta­ro­za­konna imie­niem Mera Szle­ser zeznała, że „dnia 18 maja o godzi­nie 10-ej wie­czo­rem widziała we drzwiach Estery Cwy nie­zna­nego jej osob­nika, roz­ma­wia­ją­cego z Esterą”, a także że „[…] póź­niej sły­szała jakąś sprzeczkę w miesz­ka­niu Cwych”. Osobą tą oka­zał się roz­po­znany na sali sądo­wej Rudolf Bähring. Rodzice zamor­do­wa­nej przy­znali, że w ich miesz­ka­niu prze­by­wał obecny na sali Bähring, a także, że ostrze­gał ich córkę, „że ta ma wielu nie­przy­ja­ciół”. Ojciec Estery przy­znał rów­nież, że zano­to­wał sobie nazwi­sko nie­zna­jo­mego. Nie­jaka Anna Śliw­kow­ska zeznała pod przy­sięgą, że ofiara zabój­stwa była u niej ostatni raz przed śmier­cią i opo­wie­działa całą histo­rię z Bähringiem. Kocha­nek Estery, Alek­san­der Niedź­wiedzki, przy­znał, że uko­chana była u niego, wypła­kała się na ramie­niu, opo­wie­działa zaj­ście w miesz­ka­niu i poka­zała kar­teczkę z napi­sem „Bähring”. Oka­zało się rów­nież, że Men­del­baum wpadł na kłam­stwie z oby­wa­te­lami Gru­dziń­skim i Cym­kow­skim. Pierw­szy zeznał, że oskar­żony u niego nie poja­wił się od kilku mie­sięcy, a drugi, że nikt z nim się nie kon­tak­to­wał. Men­del­baum, brnąc w kłam­stwach zeznał, że „naj­wi­docz­niej o spra­wie zapo­mniał”, a to dla­tego, że „z obawy przed wojen­nym patro­lem, noc na fur­mance pod lasem prze­pę­dził34”.

Śledz­two sądowe wyka­zało, że Mow­sza Men­del­baum dnia 20 maja, około godziny 20.30 wyszedł z miesz­ka­nia swego wuja i powró­cił dopiero naza­jutrz, przed godziną 8 rano. Dodat­kowo tego samego dnia widziano Men­del­bauma w miej­sco­wym „przy­szkółku35 na pacier­zach, gdzie żar­li­wie się modlił i dał na ofiarę 18 kopie­jek”. Bur­mistrz mia­sta na roz­pra­wie oświad­czył, że w zwy­czaju miej­sco­wych wyznaw­ców juda­izmu jest danie na ofiarę w „geście osób grzesz­nych lub by inte­res się powiódł”.

W końcu przy­party do muru Men­del­baum przy­znał, że dowie­dziaw­szy się o zabój­stwie Estery, wyje­chał z Kal­wa­rii w czwar­tek o godzi­nie 10 przed połu­dniem, gdyż „nie może znieść widoku trupa”. Po powro­cie do Kowna sta­ro­za­konny nie powia­do­mił kowień­skiej rodziny ofiary, a tłu­ma­czył to obawą przed prze­ka­za­niem smut­nej wia­do­mo­ści swej żonie i w następ­stwie „zła­ma­niem psy­chicz­nem”. Mimo iż Estera od chwili bez­po­śred­niego zagro­że­nia do śmierci miała jesz­cze dwie doby życia, w dodatku pod zapew­nio­nym „bacz­nym okiem polic­maj­stera36”, nie uchro­niła się przed naj­gor­szym.

Sąd kry­mi­nalny guberni płoc­kiej i augu­stow­skiej prze­słu­chał kil­ka­dzie­siąt osób w spra­wie umyśl­nego i pla­no­wa­nego z pre­me­dy­ta­cją zabój­stwa Estery Kajli Cwej. Nic nie wskó­rano upo­mnie­niami, ostrze­że­niami, a nawet nie pomo­gły „groźby sądu w kie­runku Men­del­bauma poczy­nione”. Żyda przed kolej­nymi kłam­li­wymi zezna­niami nie wystra­szyła nawet kara gło­dówki i odosob­nie­nia w izo­latce.

Sąd Poli­cji Popraw­czej „[…] za rażące kłam­stwa i zacięte zapie­ra­nie docho­dzo­nych oko­licz­no­ści” chciał rów­nież uka­rać Men­del­bauma „podwójną karą chło­sty”. Mow­sza Lej­zor Men­del­baum nie tylko zda­nia nie zmie­nił, ale też nie wydał żad­nego ze współ­win­nych.

Na mocy prawa, X Depar­ta­ment Rzą­dzą­cego Senatu ogło­sił wyrok i ska­zał Mow­szę Lej­zora Men­del­bauma z arty­kułu „926 ustawy 1 oraz 126 ustawy 1 za uczest­nic­two i zapla­no­wa­nie zabój­stwa”, na pozba­wie­nie wszel­kich praw oby­wa­tel­skich i zesła­nie na katorż­ni­cze roboty w kopal­niach wapie­nia na lat 12, a po odby­ciu tejże kary, na doży­wot­nią zsyłkę na Sybe­rię. Men­del­baum odmó­wił sko­rzy­sta­nia z prawa łaski.

Rodzi­ców Estery ska­zano na pozba­wie­nie wszel­kich praw, a także zesła­nie w naj­od­le­glej­sze zakątki Sybiru. Ojciec zamor­do­wa­nej, Szep­szel Cwa, nie docze­kał upra­wo­moc­nie­nia wyroku i zmarł „w następ­stwie śmierci gło­do­wej” w miej­sco­wym aresz­cie. Matkę Estery, Gołdę Cwę, senat rzą­dzący tym­cza­sowo unie­win­nił i zwol­nił z aresztu na wnio­sek pomoc­nika naczel­nego pro­ku­ra­tora, radcy kole­gial­nego Łysiń­skiego.

Wyroki dwóch pierw­szych instan­cji i instan­cji trze­ciej, co do Mow­szy Men­del­bauma, „w swej mocy pozo­sta­wił”. Rudolfa Bähringa z braku dowo­dów tym­cza­sowo unie­win­niono, choć zapro­to­ko­ło­wano, że „w przy­padku poja­wie­nia się istot­nych spra­wie poszlak, kry­mi­nał ponow­nie roze­zna się w kar­tach obser­wo­wa­nego”. Współ­winni zbrodni Eljasz Szlo­mo­wicz Cwa i, jak się oka­zało, jego brat Owsiej Benia­min Cwa, zbie­gli z kraju i byli poszu­ki­wani listami goń­czymi. Na ich trop ni­gdy nie natra­fiono.

Sprawa jed­nak się nie zakoń­czyła i mimo trzech jed­no­gło­śnych instan­cji sądo­wych, Mow­sza Lej­zor Men­del­baum wyna­jął adwo­kata Podol­skiego, który wniósł w imie­niu oskar­żo­nego skargę resty­tu­cyjną37, z prośbą o prze­pro­wa­dze­nie nowego śledz­twa w celu udo­wod­nie­nia nie­win­no­ści.

„W skar­dze tej przy­to­czył Men­del­baum tak sil­nej donio­sło­ści rozu­mo­wa­nia i zasady, a co naj­waż­niej­sze tak sta­now­czo dekla­ro­wał uspra­wie­dli­wić swoje znane w spra­wie alibi, to jest wyja­śnić dokład­nie, gdzie i u kogo prze­pę­dził noc, w któ­rej Estera zamor­do­waną została i nowemi dowo­dami, poprzed­nio nie­zba­da­nemi, wyka­zać swą nie­win­ność, że skut­kiem tej skargi senat rzą­dzący na oko­licz­no­ści w niej przy­to­czone, nowe śledz­two wypro­wa­dzić roz­po­rzą­dził”.

Sprawa znowu ożyła, ale kolejne śledz­two wnio­sło nie­wiele. Ponowne prze­słu­cha­nia zupeł­nie skom­pli­ko­wały śledz­two, czego rezul­ta­tem były same trud­no­ści w obiek­tyw­nym oce­nie­niu winy oskar­żo­nego. Nie pomo­gła też ska­za­nemu pozy­tywna opi­nia nad­ra­bina war­szaw­skiego, Beera Mey­selsa.

Sam Mow­sza Men­del­baum osta­tecz­nie zrzekł się obrony i prze­mowy, a sąd na obronę ska­za­nego przy­dzie­lił do pracy mece­nasa Rad­gow­skiego. Jako że Rad­gow­ski miał zna­ko­mite opi­nie i sły­nął z twar­dej ręki oraz rze­tel­nej pracy, wszyst­kimi siłami pró­bo­wał unie­win­nić Men­del­bauma. Mimo to senat, po roz­wa­że­niu zebra­nych mate­ria­łów i po wysłu­cha­niu nowych wnio­sków pomoc­nika naczel­nego pro­ku­ra­tora, nie zna­lazł żad­nych powo­dów do uchy­le­nia poprzed­niego wyroku.

Wyrok zapadł. Mow­sza Lej­zor Men­del­baum został ska­zany osta­tecz­nym wyro­kiem pra­wo­moc­nym w paź­dzier­niku 1870 roku na zesła­nie na Sybir, dokąd udał się z mał­żonką i dziećmi. Namiest­nik Kró­le­stwa Pol­skiego „z posta­no­wie­niem w dro­dze łaski z dnia 10 paź­dzier­nika 1871 roku wyda­nem, do uchy­la­ją­cego od cięż­kich robót w kopalni wnio­sku Komis­syji Rzą­do­wej Spra­wie­dli­wo­ści, przy­chy­lić się raczył”. Los żydow­skiej rodziny Men­del­baumów pozo­staje do dziś nie­znany.

Zdjęcia

Pamiątka z Kal­wa­rii w for­mie kan­tyczki. Druga połowa XIX wieku. Zbiory Litew­skiego Muzeum Sztuki w Wil­nie.
Kan­tyczka guberni augu­stow­skiej. Rok 1856. Zbiory Mar­cina Tur­kow­skiego.
Chłopi z oko­lic Suwałk według Woj­cie­cha Ger­sona. Połowa XIX wieku. Zbiory Mar­cina Halic­kiego.
Chłopi z oko­lic Augu­stowa według Woj­cie­cha Ger­sona. Połowa XIX wieku. Zbiory Mar­cina Halic­kiego.
Widok ogólny na Kal­wa­rię. Przed rokiem 1910. Zbiory Muzeum Lite­ra­tury Litew­skiej.
Kal­wa­ryj­ska syna­goga. Przed rokiem 1914. Foto­gra­fia Sta­ni­sława Rakow­skiego. Zbiory IS PAN.
Kra­jo­braz pół­nocno-wschod­nich obsza­rów guberni suwal­skiej. Rok 1915. Zbiory Mar­cina Tur­kow­skiego.
Rynek w Kal­wa­rii. Przed rokiem 1914. Foto­gra­fia Sta­ni­sława Dzi­kow­skiego. Zbiory IS PAN.
Mapa Litwy z wyzna­czoną gra­nicą etno­gra­ficzną. Rok 1910. Zbiory Litew­skiej Biblio­teki Naro­do­wej.
Przy­kład ryso­pisu zbie­głych więź­niów. Dzien­nik Urzę­dowy Woje­wódz­twa Pod­la­skiego z 5 maja 1832 roku.
Kal­wa­ria i oko­lice. Frag­ment mapy woj­sko­wej z pierw­szej połowy XIX wieku.
Pawiak przed laty. Domena publiczna.
Por­tret gim­na­zja­li­sty wyko­nany w ate­lier foto­gra­ficz­nym Abela Zil­ber­ste­ina w Kal­wa­rii. Począ­tek XX wieku. Zbiory Muzeum Histo­rycz­nego w Tro­kach.
Młody wło­ścia­nin z pół­nocno-wschod­nich tere­nów guberni suwal­skiej. Rok 1915. Zbiory Mar­cina Tur­kow­skiego.
Słowo o Litwi­nach w opra­co­wa­niu Sta­ni­sława Dzi­kow­skiego. Numer 30 „Tygo­dnika Ilu­stro­wa­nego” z roku 1913.
Dzień tar­gowy na suwal­skim rynku. Rok 1868. Foto­gra­fia Anto­niego Sadow­skiego. Zbiory Biblio­teki Naro­do­wej.
Główna ulica w Kal­wa­rii w dzień tar­gowy. Lata 30. XX wieku. Foto­gra­fia Kazysa Luk­sysa. Zbiory Lie­tuva Senose Foto­gra­fi­jose.
Gra­nice guberni suwal­skiej w roku 1911. Domena publiczna.
Suwal­scy Żydzi na jed­nej z ulic. Rok 1915.Zbiory Mar­cina Tur­kow­skiego.
Sta­rzec na jed­nej z ulic w Suwał­kach. Rok 1915. Zbiory Mar­cina Tur­kow­skiego.

Rozdział II. Czerwony kur

Roz­dział II

Czer­wony kur

Przy­gra­niczne mia­steczko Raczki od samego zało­że­nia w pierw­szej poło­wie XVI wieku bory­kało się z wie­loma kon­se­kwen­cjami klęsk żywio­ło­wych, dzia­łań mili­tar­nych i prze­mar­szów wojsk, a także z epi­de­miami cho­rób zakaź­nych. Na pod­sta­wie zebra­nego i prze­ana­li­zo­wa­nego mate­riału źró­dło­wego na temat poża­rów i pożar­nic­twa w regio­nie, roz­dział ten zary­so­wuje krótką histo­rię naj­do­tkliw­szej z plag w cza­sach świet­no­ści i schyłku mia­sta, a następ­nie osady miej­skiej poło­żo­nej nad rzeką Rospudą. Choć w poniż­szym opra­co­wa­niu nad­mie­niono o poża­rze Raczek w roku 1765, roz­pię­tość cza­sowa sze­rzej opi­sa­nych zda­rzeń to pełne sto lat, począw­szy od wiel­kiego pożaru mia­sta w roku 1811, koń­cząc zaś na poża­rze osady miej­skiej w roku 1911. W tre­ści roz­działu przy­to­czone są także wybrane przy­padki poża­rów, które nie­gdyś miały miej­sce w całym regio­nie.

Boh­dan Świąt­kow­ski. Zało­ży­ciel Ochot­ni­czej Straży Ognio­wej w Racz­kach. Por­tret z początku XX wieku. Zbiory Zofii Świąt­kow­skiej.

Ważne i pod­sta­wowe źró­dło do naświe­tle­nia pro­ble­ma­tyki poża­rów w mia­steczku Raczki sta­nowi opra­co­wa­nie Pożary w Kró­le­stwie Pol­skiem, Odbitka z N-ru 7-ego „Zdro­wia” z roku 1912 leka­rza medy­cyny Kazi­mie­rza Cheł­chow­skiego. Ten publi­cy­sta i dzia­łacz spo­łeczny prze­stu­dio­wał kilka rocz­ni­ków „Zarządu Wza­jem­nego Ubez­pie­cze­nia od ognia w Kró­le­stwie Pol­skim”, włącz­nie z pozy­cją za rok 1909 i usto­sun­ko­wał się, rów­nież okiem leka­rza, do danych sta­ty­stycz­nych z obszaru guberni suwal­skiej, w gra­ni­cach któ­rej przez kilka dzie­się­cio­leci leżały Raczki.

Według Cheł­chow­skiego do naj­częst­szych przy­czyn poża­rów u schyłku Kró­le­stwa Pol­skiego zali­czyć możemy: umyślne pod­pa­le­nia, nie­uwagę i nie­ostrożne obcho­dze­nie się z ogniem oraz przy­pad­kowe zapró­sze­nie ognia. Czę­sto wybu­chały pożary wznie­cone przez pozo­sta­wione bez opieki dzieci. Rza­dziej docho­dziło do poża­rów na sku­tek ude­rze­nia pio­runa, choć czę­sto­tli­wość pogo­rzeli w okre­sie wio­senno-let­nim, z nasi­le­niem w mie­sią­cach od maja do lipca, mogą wska­zy­wać na zagro­że­nie poża­rami pod­czas dni burzo­wych. Ponad połowa poża­rów wybu­chała jed­nak z nie­wia­do­mych przy­czyn.

Inte­re­su­jącą infor­ma­cją doty­czącą lat 1900–1909, kiedy to w Kró­le­stwie Pol­skim liczba poża­rów wahała się od 3419 do 5815, przy śred­niej rocz­nej licz­bie 4548, jest to, że w sta­ty­sty­kach odno­to­wano mniej­szą liczbę poża­rów w sierp­niu, czyli teo­re­tycz­nie naj­such­szym i naj­go­ręt­szym mie­siącu, oraz w listo­pa­dzie, grud­niu, stycz­niu i lutym. W Racz­kach na prze­ło­mie XIX i XX wieku ta sta­ty­styka pre­zen­tuje się zgoła ina­czej, gdyż naj­częst­sze pożary przy­pa­dają wła­śnie na sier­pień, a kilka incy­den­tów miało miej­sce rów­nież w okre­sie zimo­wym.

W gra­ni­cach Kró­le­stwa Pol­skiego liczba poża­rów wzro­sła dwu­krot­nie w latach wojny rosyj­sko-japoń­skiej, a także w okre­sie powo­jen­nego nie­po­koju. Pożary naj­czę­ściej nawie­dzały naj­bied­niej­szą guber­nię suwal­ską, następ­nie zaś kie­lecką i piotr­kow­ską, a naj­rza­dziej wybu­chały w guberni łom­żyń­skiej. W roku 1909 z 4244 poża­rów nie­mal 70% pogo­rzeli przy­pa­dło na drew­niane zagrody wło­ściań­skie, z czego osad zbu­do­wa­nych w sys­te­mie kolo­nial­nym było naj­wię­cej w guberni suwal­skiej – 23 372, co sta­no­wiło 42,6% wszyst­kich zagród wło­ściań­skich w całej guberni. Powiaty sąsia­du­jące z Pru­sami Wschod­nimi miały naj­wię­cej wsi pobu­do­wa­nych sys­te­mem prze­ciw­po­ża­ro­wym, czyli wła­śnie kolo­nial­nym. Wyjąt­kiem były nie­mal wszyst­kie pogra­niczne mia­steczka, choć o wiej­skiej zabu­do­wie, pobu­do­wane na pla­nie miast sys­te­mem zwar­tym, zwa­nym daw­niej „ście­śnio­nym”. Mimo iż sys­tem kolo­nialny (poje­dyn­cza osada skła­dała się śred­nio z 4 budyn­ków) ogra­ni­czał roz­prze­strze­nia­nie się poża­rów na sąsied­nie zabu­do­wa­nia, to wła­śnie kolo­nie pło­nęły „dwa razy łatwiej niż zagrody stło­czone” (wło­ściań­ska zagroda ogra­ni­czała się do mak­si­mum 3 budyn­ków). Prze­ciętny pożar zaj­mo­wał 3 posia­dło­ści i 5 budyn­ków mało­mia­stecz­ko­wych, do któ­rych zali­czały się Raczki. Budynki doszczęt­nie spa­lone w Kró­le­stwie Pol­skim na początku XX wieku sta­no­wiły 57% ogółu, zaś w samej guberni suwal­skiej 69%. Bar­dzo praw­do­po­dobne, iż racz­kow­skie przy­padki zawy­żały te sta­ty­styki.

W wieku XIX i na początku XX istot­nym zagro­że­niem poża­ro­wym było nie tylko zagęsz­czone, sku­pione wzdłuż wąskich ulic budow­nic­two drew­niane, ale też marne pokry­cia dachów, głów­nie łatwo­palną strze­chą (słomą lub trzciną), znacz­nie rza­dziej rów­nie nie­ognio­tr­wa­łym gon­tem, tar­ci­cami (tudzież dra­ni­cami) lub strze­chą moczoną w gli­nie. Kry­cie dachów dachówką cera­miczną lub cemen­tową oraz bla­chą było w bied­nych mia­stecz­kach na Suwalsz­czyź­nie zbyt kosz­towne i z rzadka sto­so­wane. W Racz­kach tyczyło się głów­nie pokryć dacho­wych poje­dyn­czych, muro­wa­nych budyn­ków miesz­kalno-usłu­go­wych wybu­do­wa­nych przy rynku głów­nym, a także kilku impo­nu­ją­cych, na tle mar­nego oto­cze­nia, budyn­ków powsta­łych na prze­ło­mie XIX i XX wieku. Zali­cza się do nich manu­fak­tura chust i chu­s­te­czek38, zbu­do­wana sta­ra­niem Jurija Kar­cowa, czy oka­zały budy­nek nowej szkoły39, któ­rej fun­da­to­rem był rów­nież Kar­cow40.

Ist­nie­jąca od roku 1885 suwal­ska fabryka A. Balano, wyra­bia­jąca m.in. nowo­cze­sną dachówkę cemen­tową o kształ­cie kwa­dratu (tzw. sys­te­mem Kochlera) i podłużną fel­cówkę, w roku 1906 wyce­niała sążeń kwa­dra­towy pokry­cia dacho­wego na 2 srebrne ruble i 50 kopie­jek. Nie wli­czano w to kosz­tów robo­ci­zny pracy dekar­skiej. W osta­tecz­nym roz­ra­chunku kry­cie strze­chą było zde­cy­do­wa­nie bar­dziej eko­no­miczne, a przy wszę­do­byl­skiej bie­dzie sło­miane pokry­cia sto­so­wane były w ponad 80% zabu­do­wań ubo­gich mia­ste­czek.

Czę­sto baga­te­li­zo­wa­nym pro­ble­mem, który przy­czy­niał się do zapa­le­nia się sadzy i poża­rów, były stare, nie­drożne kominy lepione, zwane sztan­go­wymi, bar­dzo popu­larne na Suwalsz­czyź­nie i obecne do cza­sów współ­cze­snych. Piece z cegieł sza­mo­to­wych były luk­su­sem, a naj­czę­ściej sto­so­wano bite piece gli­niane:

„W izbie znaj­duje się komin i cza­sem piec, który jest zwy­kle pie­cem do pie­cze­nia chleba. Ogień na komi­nie i w piecu wyrzuca dym przez otwór do sieni. Tam prze­ci­ska się on wszę­dzie na dwór, gdzie znaj­dzie prze­ciąg, pomię­dzy ścianą z pni, a dachem. Nie można się zatem dzi­wić, że się wszę­dzie widzi ślady poża­rów”.

Jesz­cze w wieku XX w nie­któ­rych domo­stwach, a szcze­gól­nie w nędz­nych cha­łu­pach bied­nego miesz­czań­stwa i chłop­stwa na Suwalsz­czyź­nie, uży­wano pale­nisk:

„Chaty kle­cone z drzewa i słomy, szer­sze od spodu, coraz bar­dziej zwę­ża­jące się u góry, podobne były do niż­szej czę­ści okrętu; u szczytu miały otwór, któ­rędy górą wcho­dziło świa­tło. Pod tem okien­kiem palili ogni­ska i goto­wali sobie strawę, ogrze­wa­jąc się zara­zem od zimna, które w tym kraju więk­szą część roku panuje. W takich cha­łup­kach miesz­kali z żonami, dziećmi, cze­la­dzią, cho­wa­jąc w nich razem bydło, trzodę, zboże i wszy­stek sprzęt domowy”.

Warto wspo­mnieć, że na całej roz­pię­to­ści guberni suwal­skiej ubo­żuchne chłop­stwo w skraj­nych przy­pad­kach zamiesz­ki­wało lepione zie­mianki pobu­do­wane w obrę­bie gospo­dar­stwa zamoż­niej­szego chłopa.

W samych Racz­kach nie­mal do końca XIX wieku nie odno­to­wano budyn­ków z pusta­ków cemen­to­wych ani budyn­ków z kamie­nia polnego. Z powodu braku budulca takowe budynki spo­ra­dycz­nie budo­wano na tere­nie gminy Dowspuda. Nie­wiele też było domów zbu­do­wa­nych z gliny wymie­sza­nej ze słomą, zaś nowo­cze­sne, muro­wane i typowo miej­skie budow­nic­two sta­no­wiło mar­gi­nes i ogra­ni­czało się do kamie­nic, wznie­sio­nych w latach 20. XIX wieku sta­ra­niem gene­rała Ludwika Michała hra­biego Paca41.

Budynki miesz­kalno-usłu­gowe pobu­do­wano z cegły palo­nej i pokryto dobrej jako­ści dachówką gli­nianą. Przez nie­mal całe stu­le­cie cegły oraz dachówkę wyra­biało kilka cegielni w gra­ni­cach gminy Dowspuda, m.in. miej­ska cegiel­nia leżąca pod lasem Masalsz­czy­zna w Moczy­dłach, korzy­sta­jąca z zaso­bów gliny z wyro­bisk w Racz­kach przy daw­nej ulicy Sto­dol­nej42 oraz cegiel­nia „Biała Biel” nale­żąca do „JWP Paca [Jaśnie Wiel­moż­nego Pana Paca, czyli gene­rała Ludwika Michała hra­biego Paca]” w Jaś­kach, zało­żona około 1810 roku, zamien­nie wystę­pu­jąca pod nazwami: „dom ceglar­ski” lub „dom dworny o nume­rze 1”, albo „cegiel­nia JW Hra­biego Paca Gene­rała WP [Woj­ska Pol­skiego]”.

Jedyną pozy­skaną infor­ma­cją o rocz­nej „mocy prze­ro­bo­wej” wspo­mnia­nej cegielni jest wzmianka, z któ­rej dowia­du­jemy się, iż na pod­sta­wie kon­traktu na dzier­żawę zase­kwe­stro­wa­nych przez rząd dóbr dowspudz­kich, kolejny z dzier­żaw­ców, Bene­dykt Narbutt, od lipca 1841 roku miał pozwo­le­nie na wyra­bia­nie i na wła­sny koszt oraz korzyść wypa­le­nie „50 tysięcy sztuk cegieł i 10 tysięcy sztuk dachó­wek w cegielni w Jaś­kach”. Pro­dukty z przy­to­czo­nych przy­kła­dów cegielni jako­ściowo prze­wyż­szały wyroby z zakła­dów o podob­nym pro­filu w gmi­nie Dowspuda, tj. bar­dzo prze­ciętne i krót­ko­trwale dzia­ła­jące zakłady pro­duk­cji cegieł oraz dachówki w Topi­łówce, Jabłoń­skich oraz Wro­no­wie43.

Jak wspo­mniano powy­żej, w kra­jo­bra­zie ówcze­snych mia­ste­czek Suwalsz­czy­zny domi­no­wała drew­niana, czę­sto ordy­narna zabu­dowa. Zgod­nie z Reje­strem dymów na potrzeby spraw spad­ko­wych pro­wa­dzo­nych przez Ludwika Michała Paca spo­rzą­dzo­nym w roku 1789 w Racz­kach, przy ogól­nej licz­bie „dymów” 138, z czego domy pry­watne będące w rękach sta­ro­za­kon­nych wyno­siły ponad 71% ogółu, nie­spełna trze­cią część sta­no­wiły domy grun­towe i ogrod­ni­cze. Z tej liczby tylko dwa domy były budyn­kami muro­wa­nymi. Mia­steczko zamiesz­ki­wało 730 osób, choć z pew­no­ścią miesz­kań­ców było wię­cej, gdyż w spi­sie nie uwzględ­niono „dymów” kościel­nych. W dodatku nie­znaną liczbę sta­ro­za­kon­nych praw­do­po­dob­nie pomi­nięto w poli­cyj­nym reje­strze lud­no­ści.

W Opi­sa­niu Histo­rycz­nym oraz Topo­gra­ficzno-sta­ty­stycz­nym mia­sta Raczek w Woje­wódz­twie i Obwo­dzie Augu­stow­skim poło­żo­nego spo­rzą­dzo­nym w roku 1820 pod okiem ówcze­snego bur­mi­strza Michała Iliń­skiego, podaje się do wia­do­mo­ści, iż w mie­ście spi­sano 189 domów, z czego tylko 3 budynki były muro­wane. Lud­ność Raczek w tym okre­sie sza­co­wana była na 1557 osób, z czego Żydów było 1212, chrze­ści­jan 261, zaś lud­no­ści „innych wyznań” 82 osoby.

Nie­mniej, nie infor­ma­cje sta­ty­styczne są tu naj­bar­dziej inte­re­su­jące, a fakt opi­sa­nia „powo­dów wzro­stu lub upadku mia­sta”. W tabe­la­rycz­nym zesta­wie­niu na stro­nie 6 doku­mentu odno­to­wano, iż mia­sto Raczki:

„Pod­upa­dło przez pożar, który znisz­czył więk­szą połowę mia­sta w roku 1811 oraz rewo­lu­cyje Kra­jowe. Dotego utrzy­muje się w sta­nie bar­dzo małey zamoż­no­ści, bo pomimo udzie­lo­nej dla pogo­rza­łych miesz­kań­ców przez JW Dzie­dzica znaczne[ych] dary[ów] zaraz po spa­le­niu się Mia­sta oraz mimo wiel­kich awan­sów tak w mate­ria­łach, jak i w goto­wym gro­szu przez tegoż poczy­nio­nych, uśpie­nie han­dlu z Pru­sami nie dozwo­liło dotąd miesz­kań­com powe­to­wać strat ponie­sio­nych. Wła­ści­ciele przeto ubożsi, z wielu domów sta­rych i miejsc w sta­nie odbu­do­wa­nia nowych, zwłasz­cza ieżeli te mają być muro­wane”.

Z poda­nej infor­ma­cji wynika, że ówcze­sny wła­ści­ciel mia­steczka wni­kli­wie oce­niał złą sytu­ację nie­trwa­łej i łatwo­pal­nej zabu­dowy Raczek, przez co jego inwe­sty­cje ukie­run­ko­wane były na roz­wój muro­wa­nej zabu­dowy, czę­ściowo wznie­sio­nej na pustych pla­cach zgo­rza­łej przed kil­koma laty miej­sco­wo­ści.

Sta­ra­niem hra­biego Paca mia­sto znacz­nie się roz­bu­do­wało. Powstały nowe ulice oraz duży, zwo­dzony most na rzece, a w cen­trum, w gra­ni­cach pomniej­szo­nego rynku zbu­do­wano zajazd „Kafen­haus” oraz wznie­siono ciągi oka­za­łych, pię­tro­wych kamie­nic. Zmniej­sze­nie obszaru rynku głów­nego i wybu­do­wa­nie budyn­ków muro­wa­nych praw­do­po­dob­nie peł­niło też funk­cję prze­ciw­po­ża­rową, gdyż część nowych domów w pier­wot­nym zało­że­niu oddzie­lona była od sta­rej, drew­nia­nej zabu­dowy ulicą Nową44, w ten spo­sób, że żadna z kamie­nic nie była styczna z mar­nymi cha­łu­pami.

Obok zajazdu naj­oka­zal­szym budyn­kiem w mia­steczku był nowy kościół para­fialny, kon­se­kro­wany dopiero po 12 latach od zakoń­cze­nia budowy, która miała miej­sce w roku 1823. Fun­da­to­rem muro­wa­nej świą­tyni był rów­nież Ludwik Michał Pac. Kościół pokryto ognio­trwa­łym mate­ria­łem, jakim jest bla­cha, o czym świad­czy ogło­sze­nie o licy­ta­cji z dnia 11/23 listo­pada 1838 roku wysto­so­wane przez Rząd Guber­nialny Augu­stow­ski: „[…] pró­buje się usku­tecz­nić pokry­cie nową bla­chą żela­zną dachu kościoła para­fial­nego w mie­ście Racz­kach […]”. Świą­ty­nię zaczęto wzno­sić w roku 1767 w miej­scu sta­rej, loko­wa­nej na cyplu oka­la­ją­cym przez dwa głę­bo­kie jary, łączące się na zbo­czu za kościo­łem przy rzece Rospu­dzie.

Zbu­do­wany w mur pru­ski stary kościół, przed rokiem 1751 znaj­do­wał się w fatal­nym sta­nie, zaś za sprawą wła­ści­ciela Raczek z rodu Paców – hra­biego Józefa, kasz­te­lana księ­stwa żmudz­kiego, sta­ro­sty chwej­dań­skiego i zio­łow­skiego, pana na Horo­dysz­czu i Dowspu­dzie, świą­ty­nię wyre­mon­to­wano i upo­sa­żono. Nie­stety wielki pożar w roku 1765 stra­wił nie­mal całą zabu­dowę mia­steczka, w tym kościół.

Innym oka­za­łym z muro­wa­nych budyn­ków w Racz­kach była świą­ty­nia rosyj­skiego kościoła pra­wo­sław­nego, którą wznie­siono w latach 1896–1904. Ini­cja­torką i zara­zem fun­da­torką budowy muro­wa­nej cer­kwi była żona dyplo­maty, urzęd­nika, han­dlowca i radcy stanu – Jurija Sier­gie­je­wi­cza Kar­cowa (1857–1931), wła­da­ją­cego mająt­kiem dona­cyj­nym Dowspuda.

Dzięki sta­ra­niom Sofii Michaj­łowny Kar­co­wej (1858-1901) i jej męża Jurija, „Imien­nym Uka­zem Naj­wyż­szym zezwo­lono ofia­ro­wać z jego [Jurija Kar­cowa] majątku majo­ra­to­wego Szko­cya dzia­łek gruntu pod świą­ty­nię pra­wo­sławną w Racz­kach, guberni suwal­skiej”. Pod budowę świą­tyni bez­płat­nie wywłasz­czono z majątku „działkę gruntu prze­strzeni 398,4 sążni kwa­dra­to­wych”. Był to nie­wielki plac umiej­sco­wiony po lewej stro­nie głów­nego wjazdu do Raczek, od strony Dowspudy, przy daw­nej ulicy Dwor­nej45.

Mimo wielu pro­ble­mów natury mate­rial­nej, Jurij Kar­cow uru­cho­mił swoje kon­takty w głębi Impe­rium Rosyj­skiego, w Mini­ster­stwie Finan­sów, zaś w poczyt­nym cza­so­pi­śmie „Nowe czasy” ogło­sił zbiórkę fun­du­szy na budowę cer­kwi. Choć Sofia Kar­cowa upodo­bała sobie wygląd i cha­rak­ter świą­tyni zbu­do­wa­nej w roku 1878 w Mura­no­wie, odda­lo­nym o 40 kilo­me­trów od Moskwy, reali­za­cji podob­nego pro­jektu w Racz­kach nie udało się sfi­na­li­zo­wać.

Budowę cer­kwi pod wezwa­niem Obrazu Zba­wi­ciela Stwo­rzo­nego Nie­ludzką Ręką wspo­mógł ofiarą i modli­twami rosyj­ski duchowny i dzia­łacz spo­łeczny, święty kościoła pra­wo­sław­nego – Jan z Kronsz­tadu46, który naj­pierw ofia­ro­wał sto, a następ­nie tysiąc rubli. Wdowa Impe­ra­to­rowa Maria Fio­do­rowna Roma­nowa47 poda­ro­wała i przy­słała do Raczek prze­pięk­nie zdo­bioną ewan­ge­lię na ołtarz, krzyż i cer­kiewne uten­sy­lia. Zgod­nie z wolą Sofii Kar­co­wej, cer­kiew była budo­wana ku czci zmar­łego kilka lat wcze­śniej Impe­ra­tora Alek­san­dra III Roma­nowa. Pre­ze­sem komi­tetu budowy cer­kwi został Jurij Kar­cow.

Wielce pobożna i oddana rodzi­nie car­skiej Sofia Kar­cowa nie docze­kała wznie­sie­nia świą­tyni. Zacho­ro­wała na nowo­twór i mimo dwóch ope­ra­cji, zmarła 10 sierp­nia 1901 roku w war­szaw­skiej kli­nice Czer­wo­nego Krzyża. Kar­cową pocho­wano 16 sierp­nia w kryp­cie budo­wa­nej cer­kwi, przy zgro­ma­dze­niu nie­zli­czo­nej ilo­ści żałob­ni­ków. W pogrze­bie uczest­ni­czyły tłumy para­fian, miej­scowi Żydzi i kato­licy; na uro­czy­stość przy­byli także dostoj­nicy z róż­nych zakąt­ków Impe­rium Rosyj­skiego.

Daleka kuzynka Kar­co­wów i pisarka, pocho­dząca z moskiew­skiej rodziny guber­na­tor­skiej, hra­bina Lidia Rostop­czyna, w ogło­sze­niu pośmiert­nym wyda­nym w for­mie ulotki w sierp­niu 1901 roku, pisała o życiu, śmierci i pogrze­bie Sofii:

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Kal­wa­ria nad malow­ni­czą rzeką Szeszupą to obec­nie nie­duże mia­sto, które nie­gdyś było jed­nym z naj­lud­niej­szych miast powia­to­wych, poło­żo­nych w Kró­le­stwie Pol­skim w gra­ni­cach guberni suwal­skiej (do roku 1867 w guberni augu­stow­skiej). Mia­sto swoją nazwę zawdzię­cza bisku­powi żmudz­kiemu Jerzemu Tysz­kie­wi­czowi (zmar­łemu w roku 1656), który w roku 1640 posta­no­wił zbu­do­wać tu kal­wa­rię na wzór jero­zo­lim­skiej, dla­tego też do mia­sta na dłu­gie lata przy­lgnęła nazwa Litew­skiego Jeru­za­lem. Na pole­ce­nie Tysz­kie­wi­cza zbu­do­wano tu kaplicę i kil­ka­na­ście sta­cji Męki Pań­skiej, rok­rocz­nie odwie­dza­nych przez rze­sze piel­grzy­mów. Ponadto Tysz­kie­wicz do Kal­wa­rii spro­wa­dził domi­ni­ka­nów, któ­rym ufun­do­wał klasz­tor. [wróć]

2. Pach­ciarz – osoba trzy­ma­jąca coś w pach­cie, czyli dzier­ża­wie. Naj­czę­ściej odno­siło się to do Żydów. [wróć]

3. W latach 1795-1807 tereny zwane dziś Suwalsz­czy­zną zna­la­zły się w zabo­rze pru­skim w pro­win­cji Prusy Nowow­schod­nie (depar­ta­ment bia­ło­stocki). [wróć]

4. W pierw­szej poło­wie XIX wieku w Kró­le­stwie Pol­skim kobiety w izbach ogól­nych sta­no­wiły od 13 do 18% osa­dzo­nych. [wróć]

5. Innym wię­zie­niem cel­ko­wym był zakład karny w Sie­ra­dzu, który oddano do użytku w roku 1836. Zakład liczył 200 cel poje­dyn­czych i pra­co­wał w sys­te­mie mil­cze­nia zwa­nym auburn­skim (od sys­temu peni­ten­cjar­nego zało­żo­nego w 1826 roku w Auburn w sta­nie Nowy York w USA). Sys­tem ten pole­gał na noc­nym odizo­lo­wa­niu więź­niów, a w dzień na wspól­nej pracy, choć w cał­ko­wi­tym mil­cze­niu. Pozo­stałe wię­zie­nia cel­kowe otwarte w pierw­szej poło­wie XIX wieku, to zakłady w: Sie­dl­cach (1844) oraz Kali­szu i Płocku (oba zało­żono w roku 1846). [wróć]

6. Po roku 1818 wię­zie­nia cięż­kie i warowne miały odmienne zna­cze­nie. [wróć]

7. Kodeks Karzący Kró­le­stwa pol­skiego – pol­ski kodeks karny obo­wią­zu­jący w Kró­le­stwie Pol­skim w latach 1818–1847. W roku 1847 w jego miej­sce wpro­wa­dzono rosyj­ski Kodeks kar głów­nych i popraw­czych. [wróć]

8. Zupa rum­fordzka – oszczędny wywar na kościach z dodat­kiem krwi i odpa­dów mię­snych. Zupa poda­wana była nie tylko w wię­zie­niach, ale też jako posi­łek w przy­tuł­kach dla żebra­ków. [wróć]

9. Na obsza­rze guberni suwal­skiej ostatni dla Kró­le­stwa Pol­skiego „stan posia­da­nia wię­zień”, w odnie­sie­niu do roku 1912, wska­zy­wał na ist­nie­nie wię­zie­nia kal­wa­ryj­skiego ze 183 miej­scami (w tym 2 miej­scami w celach poje­dyn­czych) oraz nowego wię­zie­nia w Suwał­kach, w któ­rym było 118 miejsc dla osa­dzo­nych (18 w celach poje­dyn­czych). [wróć]

10. Guber­nia augu­stow­ska – jed­nostka admi­ni­stra­cyjna Kró­le­stwa Pol­skiego w latach 1837–1866 ze sto­licą w Suwał­kach. Guber­nię utwo­rzono 23 lutego 1837 w miej­sce woje­wódz­twa augu­stow­skiego, ist­nie­ją­cego w latach 1816–1837. Guber­nia augu­stow­ska zli­kwi­do­wana została na mocy ustawy o reor­ga­ni­za­cji urzę­dów guber­nial­nych z 31 grud­nia 1866 roku. W jej miej­sce utwo­rzono guber­nię suwal­ską i łom­żyń­ską. [wróć]

11. Zgon więź­nia stwier­dzono 3 lipca 1847 roku. Kopię zgonu, spo­rzą­dzoną przez pisa­rza Sądu Poli­cji popraw­czej Wydziału Kal­wa­ryj­skiego, wysłano do Wójta Gminy Łabęt­nik. Akt zgonu pod­pi­sali straż­nicy wię­zienni Adam Jasiń­ski i Jan Gre­go­ro­wicz, a także pro­boszcz para­fii kal­wa­ryj­skiej, ksiądz Butry­mo­wicz. [wróć]

12. Zgon więź­nia stwier­dzono 15 listo­pada 1841 roku. Akt zej­ścia pod­pi­sany został przez straż­ni­ków – Win­cen­tego Kras­sow­skiego i Toma­sza Mroczka, pro­bosz­cza Butry­mo­wi­cza oraz pisa­rza Sądu Popraw­czego, nie­ja­kiego Łep­tow­skiego. [wróć]

13. Zgon więź­nia stwier­dzono 25 lutego 1851 roku. Akt zej­ścia pod­pi­sany został przez straż­ni­ków – Adama Jasiń­skiego i Onu­frego Gór­skiego. Kolenda osie­ro­cił troje nie­let­nich dzieci: Miko­łaja, Fran­ciszka i Karo­linę. [wróć]

14. Zgon więź­nia stwier­dzono 24 lutego 1843 roku. Akt zej­ścia pod­pi­sany został przez straż­ni­ków – Walen­tego Man­dziar­czyka i Józefa Sta­rzyń­skiego. [wróć]

15. Zgon więź­nia stwier­dzono 18 marca 1848 roku. Akt zej­ścia pod­pi­sany został przez straż­ni­ków – Jana Andrusz­kie­wi­cza i Toma­sza Mroczka. Akt zako­mu­ni­ko­wany został przez bur­mi­strza Sejn. [wróć]

16. Zgon więź­nia stwier­dzono 28 kwiet­nia 1846 roku. Akt zej­ścia pod­pi­sany został przez straż­ni­ków – Anto­niego Stwer­tec­kiego i Adama Jasiń­skiego. [wróć]

17. Zgon więź­nia stwier­dzono 30 stycz­nia 1848 roku. Akt zej­ścia pod­pi­sany został przez straż­ni­ków – Jana Gre­go­ro­wi­cza i Niko­dema Korze­niew­skiego. [wróć]

18. Zgon więź­niarki nastą­pił 23 maja 1835 roku. [wróć]

19. Obec­nie miej­sco­wość leży w gmi­nie Szy­pliszki, powiatu suwal­skiego. [wróć]

20. Obec­nie miej­sco­wość leży w gmi­nie Szy­pliszki. [wróć]

21. Obec­nie mia­sto na Litwie, w rejo­nie łoź­dziej­skim. [wróć]

22. Przed rokiem 1818. [wróć]

23. Gul­bie­niszki – wieś leżąca obec­nie w gmi­nie Jele­niewo, powiatu suwal­skiego. [wróć]

24. W kolej­nych latach w mie­ście sta­cjo­no­wał 2 Kur­landzki Pułk Lejb-Dra­goń­ski Impe­ra­tora Alek­san­dra II, następ­nie prze­mia­no­wany na 5 Kur­landzki Pułk Lejb-Ułań­ski Impe­ra­tora Alek­san­dra III. Od 1 stycz­nia 1914 roku pułk wcho­dził w skład 1 Bry­gady 2 Dywi­zji Kawa­le­rii w Suwał­kach (przy­na­leż­ność do 2 Kor­pusu Armij­nego). [wróć]

25. Szmu­glo­wa­nie – syno­nim prze­mytu. Słowo „szmu­giel” pocho­dzi od nie­miec­kiego wyrazu „Schmug­gel”, czyli prze­myt. Ze względu na bli­skość tery­to­rialną oraz wpływy języ­kowe i kul­tu­rowe, uży­wa­nie do dziś takiego słow­nic­twa jest rze­czą zupeł­nie natu­ralną. [wróć]

26. Zda­rze­nie miało miej­sce w kwiet­niu 1860 roku. [wróć]

27. Aren­darz – dzier­żawca budyn­ków gospo­dar­czych, kar­czem, szyn­ków i grun­tów rol­nych. [wróć]

28. Glejt – doku­ment wydany przez wła­dze, zezwa­la­jący jego posia­da­czowi na prze­jazd przez jakieś tery­to­rium i zapew­nia­jący mu bez­pie­czeń­stwo oso­bi­ste. [wróć]

29. Szyl­dwach – żoł­nierz peł­niący wartę. [wróć]

30. Wyszynk – sprze­daż napo­jów alko­ho­lo­wych wypi­sa­nych na miej­scu. [wróć]

31. Tal­mu­dy­sta – znawca Tal­mudu. [wróć]

32. Luź­niak – nie­żo­naty paro­bek. [wróć]

33. Prymka – tytoń do żucia w postaci lase­czek do kro­je­nia. Prymkę daw­niej wyra­biano z liści moc­nego tyto­niu z dodat­kiem lukre­cji, cukru, soli kuchen­nej i wyciągu z owo­ców. [wróć]

34. Prze­pę­dził – spę­dził. [wróć]

35. Przy­szkó­łek – syna­goga ze spe­cjal­nym pomiesz­cze­niem prze­zna­czo­nym do modli­twy. Ina­czej Bet midrasz lub szuł. [wróć]

36. Polic­maj­ster – poli­cjant. [wróć]

37. Skarga resty­tu­cyjna – skarga o wzno­wie­nie postę­po­wa­nia. [wróć]

38. Obec­nie sie­dziba Gmin­nego Ośrodka Kul­tury. [wróć]

39. Obec­nie kom­pleks skle­powo-usłu­gowy „Piko”. [wróć]

40. Kar­co­wie – rosyj­ska szlachta pocho­dząca z guberni smo­leń­skiej, ostatni dona­cyjni wła­ści­ciele majątku Dowspuda w powie­cie augu­stow­skim. [wróć]

41. Gene­rał Ludwik Michał hra­bia Pac herbu Goz­dawa (1778–1835). Ostatni męski poto­mek moż­nego rodu Paców. Syn Michała, sta­ro­sty kowień­skiego, gene­rał-majora wojsk litew­skich i Ludwiki z Tyzen­hau­zów. Mąż Karo­liny z Mała­chow­skich. Uczest­nik wojen napo­le­oń­skich, dowódca i aktywny uczest­nik powsta­nia listo­pa­do­wego, pro­tek­tor sztuki i pio­nier nowo­cze­snego rol­nic­twa, sena­tor-kasz­te­lan, a także sena­tor-woje­woda Kró­le­stwa Pol­skiego, wła­ści­ciel dóbr Dowspuda, Raczki i Mazurki na Suwalsz­czyź­nie. [wróć]

42. Miej­sce to zwane jest do dziś „Glin­kami”. [wróć]

43. Dwie pierw­sze miej­sco­wo­ści obec­nie leżą w gmi­nie Augu­stów, zaś ostat­nia w gmi­nie Raczki. [wróć]

44. Obec­nie jest to ulica Chłodna. [wróć]

45. Obec­nie jest to ulica 1-Maja. [wróć]

46. Jan Kronsz­tadzki (1847–1928) – wła­ści­wie Iwan Iljicz Sier­gie­jew, rosyj­ski duchowny pra­wo­sławny i dzia­łacz spo­łeczny, święty Kościoła pra­wo­sław­nego. [wróć]

47. Maria Fido­rowna Roma­nowa (1847–1928) – uro­dzona jako Maria Zofia Fry­de­ryka Dag­mara Glücksburg, duń­ska księż­niczka i cesa­rzowa Rosji, żona cesa­rza Alek­san­dra III. [wróć]