W sidłach namiętności - Ann Lethbridge - ebook

W sidłach namiętności ebook

Ann Lethbridge

3,9
14,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Gabriel D’Arcy, markiz Mooreshood, jest prawdziwym arystokratą. Dni spędza na lenistwie, a wieczory na przyjęciach. Nikt nie wie jednak, że D’Arcy jest szpiegiem Jego Królewskiej Mości i ma za zadanie odnaleźć podwójnego agenta, który obraca się w kręgach londyńskiej arystokracji. Kiedy poznaje piękną hrabinę Nicolettę Vilandry, nie ma wątpliwości, że to ona jest szpiegiem, którego szuka. Rozpoczyna się gra manipulacji, intryg i uwodzenia, której rezultat zaskoczy nawet jego…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 240

Oceny
3,9 (31 ocen)
10
11
7
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
M_rezo
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

Dobrze czytało mi się do pewnego momentu, ale zakonczenie wydało mi się dość dziwne .Cóż, ale to romans.
00

Popularność




Ann Lethbridge

W sidłach namiętności

Tłumaczenie: Bożena Kucharuk

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Rok 1804, sierpień

Gabe D’Arcy, od niedawna tytułujący się markizem Mooreshead, rozglądał się po twarzach gości w dusznej sali balowej u lady Heatherfield i z trudem powstrzymywał grymas dezaprobaty. Po drugiej stronie kanału La Manche Napoleon gromadził armię, a tymczasem wszyscy zgromadzeni przedstawiciele sfer wyższych zdawali się ignorować ten fakt.

Jako szpieg nie mógł sobie jednak pozwolić na okazanie zniecierpliwienia czy rozgoryczenia. Nie potrzebował nadmiernego zainteresowania i niepotrzebnych, niekontrolowanych plotek. Z trudem opanował ich falę, kiedy ogłoszono publicznie szczegóły testamentu ojca i zaczęto spekulować o prawdziwych źródłach dochodów młodego markiza. Od tamtej pory robił, co mógł, aby uchodzić za karciarza, który chętnie ogrywa mniej doświadczonych graczy, i za niegardzącego francuskim złotem sympatyka Napoleona.

Jego mocodawcy wymagali, aby regularnie bywał w Londynie i obracał się w najlepszych kręgach towarzystwa. Przywdziewał więc maskę uroczego donżuana i nałogowego hazardzisty i przyjmował każde co ciekawsze zaproszenie. Dlatego też zjawił się na balu lady Heatherfield.

Naraz przechodzący obok dżentelmen zderzył się z Gabe’em, który wyciągnął rękę, aby zatuszować ten niezdarnie odegrany accident.

– Najmocniej przepraszam, monsieur – wymamrotał rumiany, pulchny mężczyzna, kłaniając się. – Monsieur Armande, à votre service.

Kontakt, którego się spodziewał.

– Mooreshead. Musi panu bardzo doskwierać ten upał, prawda? – Wymienili hasła identyfikacyjne, choć wcale nie były im potrzebne. Armande, udający emigranta, wykorzystywał swoją pozycję do zbierania informacji, które potem sprzedawał. W ciągu minionych lat już nieraz się spotykali.

Armande skłonił się ponownie.

– A jakże. Na szczęście robi się wietrznie, miejmy nadzieję, że przyniesie to zmianę pogody.

Wiatry miały przywiać Francuzów, jednak nastąpiła zmiana planów.

– Jaką zmianę? Miejmy nadzieję, że… jak najszybszą.

– Też mam taką nadzieję, ostatnie pięć dni niemal w całości przeleżałem.

Pięć dni? Nie spodziewał się, że tak szybko zadziałają. Trzeba będzie wrócić do Kornwalii i się przygotować. Ale co to za zmiana planów?

– Wszystkich nas ucieszy ta zmiana pogody, choćby miała przynieść burzę.

– Och! To z pewnością zainteresowałoby kapitana pańskiego jachtu… „Feniks”, jeśli dobrze pamiętam?

A więc rozkazy posłano mu na statek. W takim razie po co kazali mu jechać aż do Londynu, aby to usłyszał? Musiał poznać odpowiedź na to pytanie.

– Z całą pewnością mu to przekażę.

Armande wyciągnął tabakierkę i podsunął ją Gabe’owi. Następnie nachylił się lekko ku niemu i ściszył głos.

– Mon ami, jest pan w niebezpieczeństwie. Nie ufają panu. Wysłali już kogoś. – Uśmiechnął się i powrócił do normalnego tonu. – Tylko Anglicy zapraszają tylu ludzi w tak upalny letni wieczór.

W piersi Gabe’a rozpaliła się iskra gniewu. Tyle lat poświęcił, aby zyskać zaufanie obu stron, a teraz groziła mu katastrofa.

– Kogo? – zapytał półgłosem Gabe i rozejrzał się dookoła. Na szczęście Armande nie był lojalny wobec żadnej ze stron. – Osobiście jestem zdziwiony, że o tej porze roku w ogóle ktokolwiek przebywa w mieście.

Armande jakby z żalem pokręcił głową. Nie znał odpowiedzi na żadne z pytań.

– Spłaciłem swój dług.

Gabe pewnej ciemnej nocy uratował Armande’a przed brytyjską strażą wybrzeża, a ludzie jego pokroju zawsze spłacają swoje długi.

Francuz przemówił głośniej.

– A teraz czas zwilżyć usta.

– O tam, monsieur. Życzę miłego wieczoru. – Gabe wskazał mu wnękę, w której stał stół z ponczem. Francuz skłonił się i odszedł.

Kto mi nie ufa, zachodził w głowę Gabe. Francuzi czy Anglicy?

Możliwe było jedno i drugie, podobnie zresztą jak to, że to jedynie pogłoska. Świat szpiegów żywił się plotkami.

– Co słychać w Norfolku? – zapytał jakiś głos z tyłu, a na ramieniu Gabe’a spoczęła ciężka dłoń.

Kiedy się odwrócił, zobaczył poważną, surową twarz jednego ze swoich najdawniejszych przyjaciół – Bane’a, earla Beresford, jednego z nielicznych, którym Gabe mógłby powierzyć życie. Był właścicielem wielu kopalń i fabryk pracujących na potrzeby armii angielskiej.

– W Norfolku… jak to w Norfolku – odparł z przelotnym uśmiechem, wiedząc, że przyjacielowi nie chodzi o nadmorskie hrabstwo. Wiele lat temu w chwili słabości zwierzył się Bane’owi ze swych tajemnic, tym samym powierzając mu swoje życie. W zamian Bane pozwolił mu wykorzystać swą posiadłość w Kornwalii na tajną bazę. – Sprawy toczą się w ślimaczym tempie. Statki przypływają i wypływają, przychodzą ładunki, legalne i nielegalne.

Zawsze starał się mówić prawdę, a przynajmniej w miarę możliwości trzymać się jej jak najbliżej. Zawsze jednak robił to w zawoalowanej formie. Nigdy nie wiadomo, kto może słuchać.

– Jak to miło widzieć cię znowu w mieście – powiedział Bane. – Zrób nam przyjemność i przyjdź na kolację w przyszłym tygodniu.

– Zapewne chcesz porozmawiać o polityce i obecnej sytuacji w brytyjskiej gospodarce. Biedna Mary…

Pochmurna twarz Bane’a rozjaśniła się na wzmiankę o żonie.

– Zdążyła się już przyzwyczaić… Zresztą jej samej też nie brakuje pomysłów. A więc mogę na ciebie liczyć, odwiedzisz nas?

Elegancka lady Mary miała smukłą, delikatną szyję. Łatwy cel dla ostrego noża, pomyślał ponuro Gabe, wysiłkiem woli otrząsnął się z mrocznych myśli i skłonił głowę.

– Byłoby mi bardzo miło, ale niestety wyjeżdżam za kilka dni. – Musiał jak najszybciej przekazać Sceptre otrzymane właśnie wiadomości. W odróżnieniu od agentów Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, agenci Sceptre byli lojalni wyłącznie wobec Hanowerów. Na szczęście, cele obu agentur przeważnie były zbieżne.

– A więc wstąp, kiedy będziesz następnym razem. Powiadom mnie wcześniej o swoich planach, zorganizuję miły wieczór w domu. A na razie powstrzymaj się trochę od hulanek. Wyglądasz na zmęczonego.

Gabe zaśmiał się.

– Aż tak źle?

– Nie na tyle, aby inni zauważyli. – To powiedziawszy, Bane ukłonił się i oddalił spacerowym krokiem.

Ten człowiek za dużo widzi, pomyślał Gabe, westchnął i rozejrzał się po sali za odpowiednią partnerką do tańca. Nie brakowało przecież kobiet, które z przyjemnością poflirtowałyby z człowiekiem o zszarganej reputacji, szukającym tylko przelotnej igraszki.

Naraz szmer rozmów po drugiej stronie sali wzmógł się. Śmietanka towarzyska była najwyraźniej poruszona plotką czy jakimś on dit. Tłumy na skraju parkietu poruszały się jak woda o bystrym nurcie, aż wreszcie się rozstąpiły, ujawniając podmiot swojego zainteresowania.

Jego oczom ukazała się kobieta, której nigdy wcześniej nie spotkał. Średniego wzrostu, miała brązowe włosy, które w świetle dziesiątek świec mieniły się pięknym złotym blaskiem. Nie umiał powiedzieć nic o rysach jej twarzy, bowiem jego wzrok przykuły ciemnobłękitne, piękne oczy obramowane zadziwiająco długimi, gęstymi rzęsami. Na jej szyi połyskiwały perły.

Beau monde roił się wokół niej jak pszczoły nad koniczyną. Kobiety w wytwornych kreacjach chłonęły jej każde słowo, a mężczyźni wzdychali na widok jej odsłoniętego przez głęboki dekolt ciała. Miała kształtne ramiona i drobne, mlecznobiałe piersi przyprószone oszałamiającymi, cynamonowymi piegami. Instynkt podpowiedział mu, że jest Francuzką. Mało która Brytyjka odważyłaby się ubrać w tak prześwitującą srebrną suknię z obcisłą halką. Zapewne przybyła tutaj w ciągu paru ostatnich miesięcy, pod jego nieobecność.

Kobieta zmysłowa jak sam grzech, pomyślał Gabe, a te słowa odbijały mu się w głowie echem jeszcze przez kilka dłuższych chwil. Zdziwiło go to, bowiem ostatnio rzadko reagował tak na kobietę, choćby była piękna i elegancka.

Zauważyła go i omiotła wzrokiem, unosząc nieznacznie ciemne brwi. W jej spojrzeniu dostrzegł zainteresowanie, które wzbudziło w jego ciele ogień pożądania, i stanął jak wryty. Naraz dotarło do niego, że Armande ostrzegł go właśnie przed nią.

Jakie to typowe ze strony Francuzów podejrzewać, że nie oprze się kobiecej pokusie. Najwyraźniej zwiodły ich pozory i uznali go za łatwy cel. Musiał jednak przyznać, że do tego zadania wybrali niezwykle atrakcyjną kobietę. To zdanie zresztą podzielała większość mężczyzn w sali.

Do diabła z tym wszystkim, zaklął pod nosem. Jeśli to prawda, czemu chcą poddawać próbie jego lojalność akurat w takim krytycznym momencie. Dlaczego zmuszają go, aby toczył wojnę na jeszcze jednym froncie? Przecież odgrywa kluczową rolę w ich planach. Jeśli go wyeliminują, inwazja przesunie się o całe miesiące…

Tak czy inaczej, musiał najpierw poznać ową kobietę, aby upewnić się co do prawdziwości słów Armande’a. Dopiero potem powiadomi Sceptre. Nie chciał, aby zbyt wcześnie zareagowali z właściwą sobie bezwzględnością i pozbawili go możliwości zdobycia kolejnych informacji. Tak jak to się stało z Marianne.

Na to wspomnienie ścisnął mu się żołądek i z trudem odegnał nieprzyjemne myśli. Już po krótkiej chwili jednak był gotowy na pierwszą potyczkę. Z pozorną nonszalancją przeszedł przez salę balową, kłaniając się i uśmiechając, choć palił go płomień pożądania. Nie rozumiał, co się z nim działo. Jedno spojrzenie tej kobiety wystarczyło, aby poczuł, że wstępuje w niego nowe życie.

Gdy torował sobie do niej drogę przez tłum gości, usłyszał jej nazwisko – było na ustach wszystkich, których mijał. Nicoletta, hrabina Vilandry. Nowa twarz w towarzystwie.

Skręcił ku stołowi z napojami, ciesząc się, że nigdzie nie widać Armande’a. Wysiłkiem woli uspokoił oddech, zmusił się do logicznego myślenia i wspomniał wszystkie francuskie rody, które znał. Vilandry. Stare nazwisko, ale nie miał pewności. A w tej grze o wysokie stawki niewiedza oznaczała bezradność. Przeczuwał, że to właśnie przed nią ostrzegał ją Armande.

Żar wygasł, zastąpiony zimną stanowczością. Postanowił, że przed wyjazdem do Kornwalii odkryje tajemnice hrabiny Vilandry. Wszystkie tajemnice.

Nie ulegało wątpliwości, że Gabriel D’Arcy, markiz Mooreshead, jak dotąd będzie dla Nicky największym wyzwaniem. Kiedy spokojnie się odwrócił, spojrzenie chłodnych niebieskich oczu jasno zasygnalizowało, że rzuca wyzwanie. Ostrzegano ją, że z tym człowiekiem lekkomyślnie się nie igra, mimo że słynie z wdzięku.

Podczas ich krótkiego kontaktu wzrokowego nieomal jej opadła dobrze wszystkim znana maska hrabiny Vilandry, bezwzględnej uwodzicielki, odsłaniając Nicky Rideau, bezbronną dziewczynę, którą niegdyś była. Nie wiedziała, co się stało. Może to uroda Mooresheada przebiła tę tarczę, jego złote loki, smukła sylwetka i przystojna męska twarz, której nie spodziewała się u człowieka na tyle nikczemnego, by zdradzić własny kraj. Przyjemne, choć odrobinę bolesne pulsowanie w dole brzucha, które poczuła, gdy ich wzrok się zetknął, zaskoczyło ją i jednocześnie zaniepokoiło. Za taką słabość, taki błąd, Vilandry, gdyby żył, wymierzyłby jej policzek. W uwodzeniu emocje były zbędne. Kobieta nie powinna zachwycać się mężczyzną, mawiał. Miała go jedynie wabić i niepokoić.

Natychmiast uświadomiła sobie swój błąd i przywołała się do porządku. Hrabina nigdy nie ulega swoim żądzom. Zdemaskuje wszystkie sekrety Mooresheada i znajdzie dowody zdrady. Porażka nie wchodziła w grę. Musiała odnieść sukces, jeśli chciała, by Paul dotrzymał obietnicy i pomógł powrócić do Francji z nowym nazwiskiem. O niczym innym nie myślała i niczego nie pragnęła bardziej, od kiedy usłyszała, że jej siostra żyje i jest tam sama.

Rozwiązanie sprawy Mooresheada da jej sposobność do poznania całej prawdy, ale musiała cały czas mieć się na baczności. Długo przygotowywała się do tego zadania, pilnie słuchała wszystkich plotek na jego temat. Fircyk i uwodziciel, doskonale jeździ konno i z zapamiętaniem oddaje się hulankom. Miał opinię człowieka, który niczego nie traktuje poważniej niż kwestii ubioru. Podobno nie opuszcza go dobry humor, niezależnie od tego, czy wygrał, czy stracił fortunę, i żyje w wytworny sposób, choć mówi się, że nie ma grosza przy duszy.

Niełatwo jej będzie się przedrzeć przez tę pozorną beztroskę i z tego, co wiedziała, nie potrafiła tego żadna inna kobieta. Na szczęście hrabina jest mistrzynią uwodzenia i manipulacji. Jej mąż nader chętnie uczył swą młodą żonę, jak ma go zadowolić, a także sprawić, by jego przyjaciele i polityczni wrogowie tańczyli, jak im zagra.

Wzdrygnęła się gwałtownie na samo wspomnienie hrabiego Vilandry i odegnała przykre myśli. Szybko rozejrzała się po sali i wypatrzyła Mooresheada nieopodal bufetu. Wodził znudzonym wzrokiem po tańczących. A przynajmniej stwarzał takie pozory. Uśmiechnęła się do swej towarzyszki, nieco pulchnej szacownej pani Featherstone. Wprawdzie jako wdowa nie potrzebowała przyzwoitki, jednak starsza matrona, ze swą łagodną twarzą i siwymi lokami, nie tylko dodawała jej powagi, ale była także jej łączniczką z przełożonymi.

– Ma chère madame – powiedziała jakby od niechcenia – dlaczego ci Anglicy muszą mieć w domach tak ciepło? Wyschłam tu na wiór.

– Naprawdę, moja droga? – odpowiedziała jej towarzyszka z wystudiowaną miną i uśmiechnęła się nieznacznie. – Dlaczego nigdy nie ma służącego pod ręką, kiedy jest potrzebny? Zobaczę, co da się zrobić – dodała i ruszyła w stronę stołu z napojami.

Powróciła po krótkiej chwili w towarzystwie Mooresheada, niosącego dwa kieliszki z szampanem. Podziękowała uśmiechem, gdy podał jej jeden z nich.

– Hrabino – odezwała się pani Featherstone – pozwoli pani, że jej przedstawię lorda Mooreshead, który był uprzejmy przyjść mi z pomocą. Lordzie, hrabina Vilandry.

Nicky uśmiechnęła się ciepło i dygnęła z gracją. Dobrze wiedziała, że jego wzrost pozwoli mu zajrzeć w jej głęboki dekolt. Zgodnie z przewidywaniami spojrzał na piersi, ale zatrzymał na nich wzrok dłużej, niż się spodziewała. Nie zarumieniła się jednak ani nie zaśmiała nerwowo. Poczekała spokojnie, aż ponownie popatrzy jej w twarz. Następnie wyciągnęła rękę.

– Milordzie.

– Hrabino. – Uścisnął jej dłoń delikatnie, choć energicznie i wykonał stosownie głęboki ukłon.

– Pani Featherstone powiedziała mi, że jest pani w mieście od miesiąca. Boleję nad tym, że dopiero teraz mogłem powitać panią w Londynie. Gdybym wiedział, że świat tu się tak zmieni, nie wyjechałbym stąd w celu tak prozaicznym jak wizyta na wsi.

Głos miał głęboki, pięknie modulowany, oczy skrzyły się śmiechem. Promieniał radością i życzliwością. A przynajmniej chciał, aby tak to właśnie wyglądało. Nicky zlustrowała jego sylwetkę, której smukłości choćby w calu nie zawdzięczał talentowi krawca, i poczuła, że jej serce zaczyna szybciej bić. Było to ostrzeżenie. Ów mężczyzna z łatwością budzi w niej pożądanie i hrabina musi pamiętać, aby cały czas miała się na baczności. Jedna krótka chwila zapomnienia może narazić na szwank całą misję. Samego pożądania się aż tak bardzo nie obawiała. To była obosieczna broń, a ona doskonale wiedziała, jak nią władać.

Pochyliła głowę.

– Wspaniale pan to wyraził, milordzie, ale to spora przesada.

Roześmiał się lekko i położył dłoń na sercu.

– Milady, rani mnie pani.

– Absolutnie nie było to moim zamiarem.

Pani Featherstone dotknęła jej ramienia.

– Muszę panią na moment przeprosić, hrabino. Chciałabym zamienić słówko z moją starą przyjaciółką, a widzę, że właśnie przyszła. Boję się stracić ją z oczu w tym tłumie.

Ustalona wymówka, żeby Nicky została sam na sam z Mooresheadem.

– Oczywiście – powiedziała Nicky. – Jego lordowska mość dotrzyma mi towarzystwa pod pani nieobecność.

– Z największą przyjemnością – odparł Mooreshead i skłonił się, gdy pani Featherstone odchodziła. Chwilę później obdarzył hrabinę uśmiechem pełnym zmysłowych obietnic. – Skoro powierzono mi obowiązek zabawiania pani, czy mógłbym panią, hrabino, poprosić do następnego tańca?

Pragnienie, by poddać się urokowi tych bystrych niebieskich oczu niesamowicie ją pociągało. Napomniała się jednak w duchu, aby nie działać zbyt pochopnie, aby Mooreshead nie nabrał podejrzeń. Westchnęła z żalem.

– Dziękuję panu, ale jestem już zaproszona. Może później?

Jakby na sygnał podszedł do nich młody mężczyzna. Skłonił się i triumfalnie wyciągnął ramię.

– Mój taniec, prawda, hrabino? – Mina mu nieco zrzedła, gdy spojrzał na Mooresheada, ale kiwnął uprzejmie głową. – Milordzie.

– Ależ proszę bardzo – odpowiedział Mooreshead tonem pełnym wyższości. – Przed kolacją wrócę na nasz taniec. Jesteśmy umówieni.

Najwyraźniej miał zamiar usiąść obok niej. Uśmiechnęła się.

– Bien sûr. Do zobaczenia.

Mooreshead skłonił się i odszedł.

No cóż, to było łatwiejsze, niż się spodziewała. Zbyt łatwe.

Fascynacja kobietą?

To się czasami zdarzało nawet komuś tak zmanierowanemu jak on. Spodobała mu się jej śmiałość, inteligencja, uwodzicielskie iskierki w błękitnych jak chabry oczach. Ale dostrzegał w nich coś więcej niż kokieteryjną radość – mądrość i doświadczenie.

Odetchnął głęboko i zaczął chłodno analizować całą sytuację. Musiał jak najszybciej się dowiedzieć, dlaczego ją wysłali i co podejrzewają.

Przeszedł się wokół sali balowej, wymieniając uprzejmości ze znajomymi i zbierając najnowsze on dit. Niestety nie wiedziano zbyt wiele o hrabinie Vilandry, chociaż powszechnie była uważana za boginię. Podziwiali ją zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Bez wątpienia zasługiwała na to, by dokładniej się jej przyjrzeć. Aż zesztywniał na myśl o przyjemnościach, jakich można doświadczyć przy takiej okazji…

Pokręcił głową i westchnął głęboko. Od lat tak emocjonalnie nie reagował na żadną kobietę ani nawet nie pozwalał żadnej się zbliżyć. Marianne skutecznie wyleczyła go z chęci otwierania serca przed kobietami. Więc czemu z tą damą jest inaczej?

Poczuł ostre ukłucie. Czy to samotność, którą sam sobie narzucił, tak bardzo mu doskwiera? Czy zaczął tęsknić za miłością? A może hrabina pociąga go, dlatego że jest tak podobna do niego – utkana z fałszu i mroku? Zaklął w myślach i otrząsnął się z niechcianych wizji. Zadanie jest przecież proste. Dowiedzieć się, czy to przed nią ostrzegał ją Armande, a jeśli tak, pozbyć się problemu.

Do tańca przed kolacją pozostała jeszcze godzina, zawędrował więc do sali gier, żeby zabić trochę czasu partyjką faraona. Przy wybranym przezeń stoliku stawki były wystarczająco wysokie, by uzasadnić jego napięcie. Mimo to cały czas ciągnęło go z powrotem do sali balowej… Podniósł stawkę tak wysoko, że inni gracze aż jęknęli. Kiedy wygrał, popatrzyli na niego podejrzliwie, jakby czytał w ich myślach lub przynajmniej oszukiwał.

Powoli wstał od stołu, żegnany pełnymi dezaprobaty spojrzeniami, zgarnął wygraną i zanurkował w mêlée wirujących spódnic i migocących drogich kamieni. Mimo tłoku, natychmiast odnalazł ją wzrokiem i jego ciało przeszedł dreszczyk pożądania. Zmełł w ustach przekleństwo. Wiedział, że pożałuje tej znajomości, niezależnie od tego, czy została wysłana, aby sprawdzić jego lojalność, czy zwyczajnie szuka romansu.

Przed kolacją tańczono kotyliona. Ku radości Nicky Mooreshead okazał się wprawnym i pełnym wdzięku tancerzem. Był zawsze tam, gdzie się go spodziewała; nie przytrafił mu się ani jeden błędny krok czy spóźniona figura. I przy tym potrafił swobodnie konwersować. Zaimponował jej.

– Jak się pani podoba Londyn? – zapytał, kiedy się zeszli i podali sobie dłonie.

– Okazał się niezwykle eleganckim i dostojnym miastem.

Uniósł lekko brwi. Chłód w oczach ociepliła nutka rozbawienia.

– Wolałaby pani, aby było inaczej?

Następna figura rozdzieliła ich na chwilę. Uśmiechnęła się do swojego nowego partnera, który zaczerwienił się i zmylił krok.

Spotkali się znowu u szczytu sali i przeszli przez szpaler pozostałych par.

– To nie tak, że wolę to, co mniej dostojne i eleganckie – odparła z uśmiechem. – Tylko trochę to nudne.

– Wygląda zatem, że londyńscy dżentelmeni bardzo panią zawiedli.

Nareszcie zaproponował, by poznali się bliżej. Zanim odpowiedziała, rozdzielili się na końcu szpaleru, aby trzy figury później złączyć dłonie w szybkim piruecie. Od jego dotyku nawet przez rękawiczki przechodził ją dreszczyk ekscytacji.

Tak, tak, atrakcyjny mężczyzna. Żadna kobieta nie byłaby w stanie zignorować klasycznych rysów twarzy, zmysłowych ust czy złocistych pięknych włosów… Nie! – upomniała się w myślach. Nie wolno jej zapominać, że to zdrajca, który może odpowiadać za śmierć setek ludzi.

Opanowała się i uniosła brwi.

– Pan zapewne uważa, że sprawiłby się lepiej?

Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

– Ja to wiem.

Jego głęboki głos odczuła jak aksamitną pieszczotę i po jej ciele pożądanie rozlało się falą ciepła, którą z trudem stłumiła. On musi sądzić, że jest jej obojętny. Nic bardziej niż obojętność nie przyciąga mężczyzny, na którego widok pod wszystkimi kobietami uginają się nogi.

Wzruszyła lekko ramionami.

– To tylko słowa.

W jego oczach błysnęła irytacja, ale nic nie powiedział. Tymczasem taniec dobiegł końca i nadszedł czas na kolację. Położyła dłoń na jego przedramieniu i poczuła twardość mięśni. Z własnego doświadczenia wiedziała, że pod pięknym strojem modnisiów kryje się albo tłuszcz, albo chorobliwa chudość. Ale nie u Mooresheada. Ten mężczyzna musiał mieć ciało jak grecki bóg. Najprawdopodobniej wkrótce uda się jej to sprawdzić.

Oczywiście tylko po to, aby osiągnąć cel. Nic więcej.

Kremowo-złota sala, w której podano kolację, była gustownie zastawiona małymi, okrągłymi stolikami, tak by goście mogli przy jedzeniu gwarzyć w małych grupkach, wcześniej wybrawszy dania z bufetu. Gabe trzymał w jednej potężnej dłoni oba talerze, ona zaś wybierała sobie ulubione przysmaki – paszteciki z homarem, ostrygi i małe, wymyślnie przybrane ciasteczka. Zaprowadził ją do stolika w rogu. Doskonałe miejsce, z którego można było obserwować całą salę i gdzie nikt nie mógł bez uprzedzenia podejść.

Sama dokonałaby takiego samego wyboru.

– Nie wątpię, że wszyscy obecni tu dżentelmeni zachwycają się pani oszałamiającą urodą – powiedział Mooreshead. – Czy mogę więc wyznać, że jestem niezmiernie zaszczycony, że to ze mną postanowiła pani usiąść do kolacji?

– Och, milordzie, jest pan nie tylko przystojny, ale i… złotousty.

– Hrabino, to dla mnie zbyt wielki komplement.

– D’accord. Wydaje się zatem, że znakomicie się zrozumieliśmy.

Zaśmiał się w odpowiedzi, oczarowując ją naturalnością. A wcale nie chciała być oczarowana. Nie nim. Kolejny raz zrugała się w myślach.

– Chyba od dawna jest pani w Anglii – zauważył. – Doskonale włada pani naszym językiem.

– Merci. Wyjechałam z Francji po śmierci męża.

Zmarszczył czoło, zastanawiając się nad jej sytuacją. Zapewne pomyślał, że jest zbyt młoda na małżeństwo, a co dopiero na wdowieństwo. Pozory jednak mylą. Przeraziłby się, gdyby się dowiedział, że mając lat dwadzieścia, już od pięciu lat była mężatką.

– To musiał być dla pani bardzo trudny czas – odparł niskim głosem, zapraszającym do dalszych zwierzeń.

– Ale przeżyłam. Wielu innym się to nie udało.

– Gratuluję zatem udanej ucieczki.

Sama sobie to powtarzała. Jak zawsze przy tych wspomnieniach, przez myśl przeleciały jej obrazy pożaru. Twarz żołnierza, kapitana Chiroux – oświetlona ogniem demoniczna maska satysfakcji. Gdyby wówczas wiedziała… Lecz nie dało się już niczego cofnąć. Można było tylko mieć nadzieję, że plotki się potwierdzą, a Minette jakimś cudem przeżyła.

– A gdzie się pani dotychczas podziewała? – zapytał.

– Czekałam na pana.

Nie okazał zdziwienia, choć zaskoczyły go słowa hrabiny. W odpowiedzi jedynie się uśmiechnął.

– Widzę, że mi pan nie wierzy – westchnęła teatralnie i popatrzyła na niego niewinnie. – A co gorsza, już nadchodzi moja towarzyszka, pani Featherstone. Obawiam się, że to koniec naszego przemiłego tête-à-tête. – Kobieta w fioletowym turbanie i kołyszącym się na nim pawim piórze wydawała się podenerwowana. I słusznie. Miała nie spuszczać z nich oka. Przynajmniej dopóki nie upewnią się, że przestał cokolwiek podejrzewać.

– Czy jeździ pan konno? – zapytała, obserwując jednym okiem zbliżającą się wdowę. – Ja zwykle jestem w Hyde Parku o siódmej rano. Zanim zrobi się tłoczno.

Oczy zaiskrzyły mu figlarnie.

– Ach, czyli lubi pani sobie pogalopować…

Wychwyciła aluzję, postanowiła ją jednak zignorować. Tymczasem on po krótkim wahaniu kontynuował:

– W takim razie przyjadę po panią o szóstej. Proszę wziąć własnego konia i masztalerza. Później udamy się na śniadanie.

Przyjęła zaproszenie z uśmiechem, a zaraz potem do stołu podeszła pani Featherstone. Mooreshead wstał i z ukłonem podsunął starszej pani krzesło. Jeśli nawet był odrobinę niezadowolony, że to koniec rozmowy w cztery oczy, nie dał tego po sobie poznać. Nieskazitelne maniery i opanowanie były jego mocną stroną, ale przeczuwała, że pod tą gładką powłoką szalał sztorm.

Rozmowa, jak to zwykle bywa w Anglii, zeszła na pogodę. Nikt nie okazał się oczywiście na tyle niewychowany, by choćby jednym słowem wspomnieć o wojnie.

Tytuł oryginału: Captured Countess

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Ltd, 2014

Redaktor serii: Dominik Osuch

Opracowanie redakcyjne: Dominik Osuch

Korekta: Lilianna Mieszczańska

© 2014 by Michele Ann Young

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2016

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-2550-2

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.