Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Co można zrobić po przyłapaniu męża na zdradzie we własnym domu? Wyrzucić kochanków za drzwi? Obrócić się na pięcie i wyjść? A może odebrać dziecko z przedszkola, ruszyć na dworzec i kupić bilet na pociąg – ten najbliższy, który odjeżdża za kilka minut. Tylko co powiedzieć córce? Co łączy Słupsk, Warszawę, Zakopane i… Ustkę? I jaką rolę w tej układance odegrają uroczy golden retriver o imieniu Rico oraz Szymon, który pewnego wiosennego dnia stał się jego nowym opiekunem?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 315
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by W. L. Białe Pióro
Copyright © by Agnieszka Niezgoda
Warszawa 2024
Projekt okładki i zdjęcie: Agnieszka Kazała
Skład i łamanie: WLBP
Korekta: Aga Dubicka
Redakcja: Agnieszka Kazała
Wydawnictwo Literackie Białe Pióro
www.wydawnictwobialepioro.pl
Wydanie II, Warszawa
Wydane pod patronatem Prezydenta Miasta Słupska
ISBN: 978-83-66945-94-4
Podziękowania
Serdecznie dziękuję wszystkim osobom zaangażowanym w powstanie tej książki, w szczególności:
profesorowi Tadeuszowi Stępień za pierwsze recenzje i dyskusje nad fabułą,
Ewelinie Nolan – za coaching dla autorów,
konsultantowi znad jeziora za męską perspektywę i ciekawe sugestie,
Mamie pewnego Szymona za pomysł na imię dla głównego bohatera,
a przede wszystkim
Pani Prezydent Miasta Słupska – Krystynie Danileckiej-Wojewódzkiej – za objęcie powieści patronatem.
Za każdym razem, kiedy wchodziła na czwarte piętro, żeby dostać się do mieszkania, zastanawiała się, jakim cudem mąż zdołał wykazać się taką bezmyślnością, kupując za jej plecami mieszkanie w bloku bez windy. Nie dość, że tak wysoko, to jeszcze bez tego – zdawałoby się – oczywistego drobiazgu. Planowali wtedy założenie rodziny, przyjęła jego zaręczyny, a skoro snuli plany na wspólną przyszłość, oczekiwałaby, że zapyta ją o zdanie, a nie zrobi taką niespodziankę. I nie miało znaczenia, że los zadecydował za nich i pod sercem Hani rozwijało się nowe życie. Tamtego dnia twierdził, że idą w odwiedziny. Zabrali ze sobą butelkę wina i drzewko bonsai – żeby znajomym dobrze się mieszkało. Dopiero na miejscu okazało się, że nikogo tam nie ma i to wtedy Hania poznała prawdę. Nie była w stanie wydusić z siebie żadnego sensownego słowa, a Fryderyk dumny jak paw, oprowadzał ją po tych stu dwudziestu metrach. Prężył się, jakby wzrostu różniło ich pół metra, a nie zaledwie kilka centymetrów. Na dolnym poziomie zakupionego apartamentu znajdowała się kuchnia połączona z jadalnią, przestronny salon, gabinet i toaleta, na górnym trzy sypialnie, łazienka i garderoba. Zanim się wprowadzili, zlecili sprawdzonej firmie przeprowadzenie gruntownego remontu. Nie dało się ukryć, że potrzebnego – poprzednimi lokatorami była rodzina z dwójką maluchów i spędziła tam kilka lat. Tym bardziej że nieuchronnie zbliżał się termin rozwiązania, a remont w towarzystwie niemowlaka stanowiłby nie lada wyzwanie. Hania musiała przyznać, że mieszkanie było funkcjonalne i ustawne, jednak ten brak windy zawsze działał na nią frustrująco. Fryderyk widział jednak potencjał apartamentu, którym mógł chwalić się w swoim prawniczym środowisku – wszystko zostało wykończone w wysokim standardzie. Decyzja o jego finalnym wyglądzie była wspólna tylko w teorii. Miało się przede wszystkim elegancko prezentować. Błyszczące jasne płytki na podłodze, ściany w różnych odcieniach szarości, biały zestaw wypoczynkowy czy wielki telewizor z funkcją 3D – jak dla Hani zupełnie niepraktyczny i za duży – to tylko wybrane elementy. W kuchni musiała się znaleźć pokaźna wyspa ze zlewem i kuchenką. Hani od początku wydawało się to średnio funkcjonalne, ale w tym przypadku liczyło się zdanie architekta. Oczywiście projekt aranżacji mieszkania musiał zostać opracowany przez profesjonalistę, co dodawało mu prestiżu. Gabinet Fryderyka został urządzony w iście królewskim stylu. Rzeźbione dębowe biurko, meble i regały z książkami, do tego fotel, który przypominał tron. Fryderyk twierdził, że idealnie pasuje do jego pleców, jednak Hania sądziła inaczej. Nie miała wątpliwości, że wygodnie w nim czuło się ego męża, ale na pewno nie jego ciało. Może i dlatego tak mało czasu spędzał w domu. W kancelarii urządził się bardziej komfortowo – jej wystrój był nieco skromniejszy, co nie oznaczało, że lokal nie prezentował się wystarczająco ekskluzywnie. Poza tym z biegiem czasu także Fryderyk robił się coraz bardziej ekskluzywny, czyli nadęty. Nie szło to niestety w parze z zainteresowaniem zarówno ze strony żony, jak i żoną. Co prawda w domu mężczyzna nieco niżej nosił idealnie wystylizowaną głowę, niemniej jednak zdarzało mu się zapominać, że nie jest w pracy. Tą istotną częścią jego ciała opiekował się jedyny słuszny fryzjer z jakiegoś wyjątkowego salonu dla mężczyzn. Do tego dochodziły treningi i dieta – właściwie rzadko jadali razem w domu. Każde z nich chętnie sięgało po inne dania czy potrawy. Fryderyk miał słabość do owoców morza, za którymi Hania nie przepadała, a poza tym on sam chciał być FIT. Jego klienci i klientki musieli go podziwiać, a on lubił ten zachwyt w ich oczach – typowy narcyz. Właściwie od zawsze małżonków więcej różniło, niż dzieliło, choć bez wątpienia łączyło ich dziecko. Hania z pewną dozą zdziwienia obserwowała, jak ego jej męża obrasta w piórka. Zawsze lubił luksus, ale wraz z rosnącą liczbą sukcesów zawodowych, mających odzwierciedlenie w stanie jego konta, coraz bardziej nim ociekał. Nie tylko jego garnitury wyglądały na drogie, nawet zwykły strój treningowy musiał posiadać znaczek odpowiedniej marki. Nie dbał jednak wyłącznie o siebie. Żonę również obowiązywały odpowiednie ubrania na wszelkie okazje, oczywiście z odpowiednim logo. Jej zamiłowanie do produktów dobrej jakości i tak nie spełniało oczekiwań męża, dla którego najbardziej liczyła się metka. W utrzymaniu porządku pomagała im zaufana pani, która przychodziła raz, czasami dwa razy w tygodniu – w zależności od potrzeb. Zajmowała się także prasowaniem, głównie koszul Fryderyka, pomocą w przygotowaniu spotkań towarzyskich, a także doprowadzaniem mieszkania do ładu po ich zakończeniu. Czasami wyręczała małżonków w odbieraniu Malwiny z przedszkola. Nie dało się ukryć, że dla Hani stanowiło to bardzo dużą pomoc. Fryderyk bezsprzecznie dawał jej pełne poczucie bezpieczeństwa finansowego oraz komfortu. Tylko że we wzajemnych relacjach coraz bardziej się od siebie oddalali. W natłoku codziennych zobowiązań Hania jednak się na to nie uskarżała.
Wspominając pierwszą wizytę w tym miejscu, dotarła do drzwi mieszkania. Szkoda, że ten codzienny przymusowy fitness nie pomógł jej w zgubieniu kilku nadprogramowych kilogramów, które zostały po ciąży. Nie mogła się tym zająć, bo zawsze było coś ważniejszego niż zadbanie o siebie. Praca, dom i opieka nad dzieckiem mocno absorbowały młodą mamę i na pewne sprawy najzwyczajniej w świecie brakowało jej albo czasu, albo sił. Przynajmniej na to czwarte piętro wchodziła bez zadyszki. Tak było i tym razem, kiedy przekroczyła próg mieszkania. Spakowane walizki stały w holu gotowe do drogi. Wystarczyło je zabrać do samochodu, odebrać córkę z przedszkola i ruszyć na wakacje. Hani udało się wyjść z pracy godzinę wcześniej, niż planowała, mimo że ilość spraw do zamknięcia, przed nieco dłuższą niż tygodniowa nieobecnością, przytłaczała. Zawsze w takich momentach okazywało się, że jest nadzwyczaj potrzebna, najlepsza i niezastąpiona. Szkoda tylko, że nie przekładało się to na gratyfikację finansową. Przy każdej próbie rozmowy o podwyżkę słyszała, że przecież rozpoczynając pracę w tej firmie jako tłumacz szwedzkiego, dostała bardzo atrakcyjne wynagrodzenie. Jednak od tamtego dnia minęło kilka lat, a ona sądziła, że brak podwyżki jest karą za macierzyństwo, jak również osobistą antypatią przełożonego. Czasami odnosiła wrażenie, że to również kara za kosza, którego mu dała. Jeszcze przed ciążą często przyciągała męskie spojrzenia. Kasztanowe lekko falujące włosy sięgające górnej linii łopatek zawsze dodawały jej uroku. Często nosiła je rozpuszczone i pozwalała im swobodnie opadać na ramiona. Idealnie komponowały się z jej brązowymi oczami, symetryczną twarzą i pełnymi ustami. W połączeniu ze wzrostem przekraczającym nieznacznie metr siedemdziesiąt dla niejednego stanowiła ciekawy kąsek. Wcale jej więc nie zdziwiło, kiedy szczególnie przypadła do gustu szefowi. Podczas jednej z imprez firmowych jasno dał jej to do zrozumienia. Pamiętała, że włożyła wtedy na siebie wyjściową małą czarną – taką nieco przed kolana. Dekolt, rękawy długości trzech czwartych i dół zostały obszyte subtelnymi srebrnymi cekinami. Sukienka nie była mocno dopasowana, jednak bez wątpienia podkreślała atuty jej właścicielki. Srebrne szpilki i kopertówka w tym samym kolorze dopełniały całości. Może za bardzo go wtedy skusiła, jednak nie po raz pierwszy ubrała się w ten zestaw. Jej szef nie wiedział, że Hania jest w ciąży – zresztą wizualnie nic na to jeszcze nie wskazywało. Starała się subtelnie dać mu do zrozumienia, że nic z tego nie będzie, jednak on uważał się za Adonisa, któremu do stóp padnie każda przedstawicielka płci pięknej. Kiedy w końcu oficjalnie ujawniła swój stan, zarzucił jej, że zrobiła z niego idiotę, zaś ich relacja zawodowa zaczęła żyć swoim życiem. Właśnie takim, że zachowywał się wobec niej uszczypliwie i przy każdej okazji wykorzystywał swoją pozycję. Robił to jednak w perfidny i nierzucający się w oczy innych sposób. Można było się nawet pokusić o stwierdzenie, że dyplomatyczny. Z radością więc teraz uszczknęła sobie tę godzinę, zwłaszcza że podróż do Zakopanego stanowiła większe wyzwanie logistyczne niż weekendowy wyjazd gdzieś pod Warszawę.
Nie spodziewała się, że zastanie kogokolwiek w domu. Jej mąż powinien być w pracy i pojawić się na ostatnią chwilę, a córeczka z oczywistych względów przebywała w przedszkolu. Po krótkiej chwili uwagę Hani przyciągnęły jakieś dźwięki dobiegające z piętra. Gdy weszła po drewnianych oświetlonych ledowymi taśmami schodach, nie miała wątpliwości, że owe odgłosy to jęki, i to dochodzące z ich sypialni. Przez uchylone drzwi na ich małżeńskim wielkim łożu dostrzegła parę kochanków. Na pierwszy plan wysuwały się uniesione wysoko kobiece nogi. Nie dość, że całkiem zgrabne, to jeszcze zakończone krwistoczerwonym pedicure’em. Hania zamarła zszokowana. Nie potrzebowała wiele czasu, żeby domyślić się, że zarówno nogi, jak i rażące czerwienią paznokcie należały do kochanki męża, który w tej chwili tkwił dokładnie pomiędzy nimi. Tkwił nie jest tu do końca dobrym określeniem, gdyż wykazywał się wysoką aktywnością. Zajęta sobą para dopiero po chwili dostrzegła obecność Hanny. Zrobiło się niezręcznie.
Pierwsza zareagowała kobieta, której jakby momentalnie z twarzy odpłynęła cała krew. Dopiero wtedy Fryderyk odwrócił się w stronę żony.
– Ooo, już wróciłaś? – skomentował, jakby nic szczególnego się nie wydarzyło, przygładzając przy tym swoje zwichrzone czarne włosy. Jego brązowe oczy nie zdradzały ani krzty wstydu.
– A… no tak – wydusiła przez ściśnięte gardło.
– No to wszystko jasne. – Usiadł obok kochanki, która zażenowana zakrywała kołdrą swoje nagie ciało. Jej długie, czarne proste włosy opadały na odsłonięte szczupłe ramiona.
– Na to wygląda. – Hania odwróciła się na pięcie i zbiegła po schodach. Nie słyszała, żeby mąż ją zawołał czy chciał cokolwiek wyjaśnić. Odniosła wrażenie, że nawet mu ulżyło.
Chwyciła swoją walizkę i torbę córki, po czym opuściła mieszkanie. Wychodząc, z impetem trzasnęła drzwiami. Na dole rozdygotanymi dłońmi wyjęła z torebki komórkę i zamówiła taksówkę. Okazało się, że musi poczekać siedem minut.
Te siedem minut wydawało się wiecznością. W głowie Hani panował istny harmider. Jak on mógł, jak ona mogła? W ich łóżku? Tak bezczelnie? Nawet za nią nie pobiegł? Próbowała się uspokoić głębokimi oddechami. Łzy, które cisnęły się jej do oczu, były jej bardzo nie na rękę. Musiała odebrać dziecko i coś ze sobą zrobić, bo to, że nie pojadą już wspólnie do Zakopanego, nie podlegało dyskusji. Taksówkarz, który pojawił się o czasie, co chwilę ją zagadywał. Zdawało jej się, że usiłuje ją nawet nieco rozśmieszyć, jednak bezskutecznie. Nie dała się wciągnąć w rozmowę, choć od czasu do czasu zdarzyło jej się krótko skomentować jakąś jego wypowiedź. Na szczęście bez korków i szybko dotarli pod wskazany adres. Poprosiła kierowcę, aby na nią poczekał. Opuściła pojazd i weszła do budynku, w którym mieściło się przedszkole – oczywiście prywatne. Jakżeby inaczej, chociaż Hania uparła się, że nie musi być ono jednym z najlepszych w Warszawie. Chciała, aby znajdowało się gdzieś w miarę blisko ich domu czy chociażby w centrum, a nie na drugim końcu miasta. Fryderyk nie krył dezaprobaty, ale ostatecznie uznał, że może się przychylić do jej argumentów. Przynajmniej placówka była dwujęzyczna.
– Malwinko, chodź, kochanie. – Uściskała córeczkę jeszcze mocniej niż zwykle, odbierając ją od opiekunki.
– Ceść, mamusiu! – Mała dziewczynka z burzą brązowych loków z radością skryła się w ramionach matki. – Jedziemy na wakacje! Jedziemy na wakacje! – powtarzała wesoło.
Hanna posmutniała, patrząc w jej radosne brązowe oczy, ale za wszelką cenę starała się ukryć swoje prawdziwe emocje.
– Ubieraj się i wychodzimy. Trochę zmieniły się nam plany. Tata musiał zostać w pracy.
– Ojjj… – Tym razem to na twarzy dziewczynki zagościł smutek. – Ale jedziemy?
– Tak, jedziemy – przytaknęła, sama nie wiedząc, czy to właściwie prawda, czy kłamstwo.
– Ale w góry?
– To niespodzianka – odparła, sprytnie zyskując na czasie.
Trzymając się za ręce, wyszły z budynku i skierowały wprost do czekającej na nie taksówki. Hania poprosiła o kontynuację kursu na Dworzec Zachodni. Po kilkunastu minutach wysiadły z auta. Z dzieckiem za rękę, torbą na ramieniu i walizką na kółkach w drugiej ręce ruszyła do kas. Przed nimi czekało tylko kilka osób. Z pustką w głowie stanęła przed okienkiem, kiedy już nadeszła ich kolej.
– To dokąd jedziemy? – Głos miłej starszej pani po drugiej stronie szyby zmusił ją do myślenia.
– Eee… Yyy… – Zupełnie brakowało jej pomysłu na kierunek. Jednak obietnica dana dziecku zobowiązywała. Miały być wakacje. – A dokąd odjeżdża najbliższy pociąg?
– Do Kołobrzegu, ale przez awarię trakcji ostatnią stacją, na której zatrzyma się skład, jest wyjątkowo Słupsk. Do Kołobrzegu kursuje komunikacja zastępcza z Dworca PKS w Słupsku.
Hania zastanowiła się. Podróż będzie trwała kilka godzin i najlepiej byłoby wysiąść z pociągu i od razu znaleźć jakiś hotel, a nie tłuc się jeszcze kolejne godziny PKS-em. Kołobrzeg brzmiał zachęcająco, ale przesiadka już nie.
– To poproszę dwa bilety do Słupska, dla mnie i dla dziecka – zdecydowała.
– Ile lat ma dziecko?
– Trzy i siedem miesięcy.
Odetchnęła z ulgą, kiedy ruszyły na perony. Przynajmniej los zadecydował za nią. Kilka minut później zajmowały już miejsce w przedziale. W zasadzie nawet nie pamiętała, kiedy ostatnio jechała pociągiem. Odkąd zaszła w ciążę, jeździli tylko autem, jednak tego dnia absolutnie nie nadawała się do prowadzenia samochodu. Jeszcze kilka godzin wcześniej była przekonana, że wyjadą rodzinnie do Zakopanego – teraz Fryderyk stał się ostatnią osobą, z którą mogłaby sobie życzyć jakiejkolwiek formy kontaktu. Skoro dostała już urlop i spakowała wcześniej bagaże, nie było sensu zostawać w domu. Poza tym Malwina od dawna odliczała czas do upragnionych wakacji, nie wypadało więc karać dziecka za sytuację, jaka zaistniała pomiędzy rodzicami. Dziewczynka nadzwyczaj dobrze przyjęła zmianę planów. Właściwie dla niej liczyło się tylko to, że będzie z mamą i nie będzie chodzić do przedszkola. Nie można było nazwać jej córeczką tatusia, który zazwyczaj – jak twierdził – musiał zarabiać na utrzymanie rodziny. Gdyby tylko Hania wiedziała wcześniej, jak to naprawdę wygląda…
Malwinie nie zamykała się buzia – bardzo ekscytowała się podróżą. Na szczęście na kolejnej stacji do przedziału wsiadła mama z dwójką maluchów w wieku przedszkolnym. Dzieci tak się sobą zajęły, że podróż na odcinku Warszawa – Sopot minęła im całkiem szybko i tak spokojnie, jak to tylko w takiej sytuacji możliwe. Obyło się bez powtarzanych jak mantrę: „nudzi mi się” albo „daleko jeszcze?”. Malwina zachwycała się nowymi znajomymi i podróżą, a Hania mogła nieco ochłonąć i pozbierać myśli. W samochodzie dziewczynka zazwyczaj mocno się niecierpliwiła, domagała uwagi, zabawy, czytania i nieustannie pytała, kiedy będą na miejscu. Dzięki dwóm małym towarzyszkom z przedziału rola matki ograniczała się do zadbania o jedzenie, picie i wizyty w toalecie, którą ułatwił przygotowany wcześniej jednorazowy nocnik. Na szczęście w pociągu znajdował się wagon restauracyjny, w którym kupiły niezbędne przekąski, bo te naszykowane przez Hanię na podróż zostały w bagażniku samochodu, który najprawdopodobniej pojechał do Zakopanego. Mama pozostałych maluchów także z przyjemnością korzystała ze względnego spokoju i zajęła się czytaniem książki zatytułowanej Pożegnaj się, Leo. Tylko raz na jakiś czas zerkała na to, co się dzieje w przedziale. Podobnie jak Hania nie wykazywała zainteresowania zawieraniem nowych znajomości.
Dopiero gdy pociąg opuszczał Trójmiasto, Hanna uświadomiła sobie, że musi znaleźć im jakiś nocleg. Nie zamierzała wnikliwie szukać i wybrała hotel Piast, który podpowiadała popularna wyszukiwarka noclegów – odpowiadała jej lokalizacja w centrum. Na cenę nie zwróciła większej uwagi. Przeszło jej przez myśl, że powinna z premedytacją obciążyć konto, a właściwie kartę męża jak najwyższą kwotą, przecież to po jego stronie leżało opłacenie kosztu hotelu w górach, więc równie dobrze mógł zapłacić za obiekt blisko morza.
Dojechały na miejsce późnym wieczorem. Hania nie mogła wyjść z podziwu, że perony na dworcu przeniosły ją do przeszłości. A dokładniej do dzieciństwa, w którym wyjście z wagonu było niczym skok na bungee bez zabezpieczenia. Na szczęście znalazł się pomocny współpasażer, który zarówno im, jak i ich bagażom pomógł bezpiecznie znaleźć się na peronie. Rozejrzała się dookoła – otoczenie nie wydawało się zbyt przyjazne. Skład odjechał, za torami ujrzała jeszcze budynek z czerwonej cegły, a dookoła przestrzeń przypominającą jakieś tereny industrialne – w dodatku już od dawna nieużywane.
Pierwszy pociąg, który odjeżdża, idiotka – rzuciła w myślach. Chwilę później dotarły do schodów prowadzących do budynku dworca. Bezskutecznie rozglądała się za windą. Zrezygnowana popatrzyła na swoją wielką walizkę i córeczkę. W myślach znowu puściła wiązankę niecenzuralnych słów. Przeklinanie na głos odeszło do lamusa wraz z pierwszymi słowami, które padły z ust Malwiny.
– Nic się nie martw. Damy radę! – odezwała się rezolutnie dziewczynka, gdy zauważyła zmieszanie i frustrację na twarzy swojej mamy. – Jak trzymamy się za ręce, to masz moje supermoce.
– No, tak, rzeczywiście – przytaknęła jej ze smutnym grymasem. Coraz bardziej zaczął do niej docierać absurd sytuacji, w której się znalazły.
Po cholerę się w to wpakowałam, trzeba było wyrzucić gnoja na zbity pysk, a nie uciekać gdzie pieprz rośnie. – W myślach robiła sobie wyrzuty. Najpierw pokonały schody w dół, później jeszcze kilka następnych w dół, a potem w górę i dopiero wtedy stanęły w holu głównym. Hania czuła się jeszcze bardziej sfrustrowana niż na peronie. – Co to za koniec świata? Ale sobie wybrałam.
Musiała przyznać sama przed sobą, że prowadziła dosyć rozbudowany dialog wewnętrzny, w którym niestety dominowały przekleństwa.
– Taksssi? – Córka sprowadziła ją na ziemię.
– Eee… chyba to nie ma sensu. Sprawdziłam na mapie i hotel jest całkiem niedaleko. Masz ochotę się przejść?
– Taaak!!! Hurrra!
– To chodźmy, spacer dobrze nam zrobi. Szczególnie po kilku godzinach w tej jeżdżącej puszce.
Opuściły budynek dworca i wtedy ich oczom ukazał się inny świat. Taki normalniejszy. Ruszyły przed siebie, jak się okazało, ulicą Wojska Polskiego. Na jej początku zobaczyły otwarty sklep i mimo zmęczenia weszły zrobić podstawowe zakupy na kolację. Kilka bułek, coś do picia, dwa waniliowe serki – Hania uznała, że to wystarczy. Zapłaciła i ruszyły dalej deptakiem, który znajdował się po jednej ze stron. Część trasy skrywała się pod parasolem z konarów starych drzew, pod którymi nie brakowało ławek dla spacerowiczów. O zmierzchu całość robiła całkiem miłe wrażenie, chociaż ulica prawie świeciła pustkami. Wzdłuż niej stały budynki, głównie w starym stylu, z fasadami ozdobionymi zewnętrznymi sztukateriami – reliefami, szerszymi i węższymi gzymsami oraz fantazyjnie wygiętymi balustradami balkonów. Niektóre odrestaurowane, inne poszarzałe od kurzu i spalin czasy świetności miały już dawno za sobą. Część z nich ozdabiały nawet wieżyczki, co nie umknęło uwadze dziewczynki.
– Cy tam są księżnicki?
– Nie, kochanie, tam nie ma księżniczek.
– Ale wieżycki są.
– Nie we wszystkich wieżyczkach mieszkają księżniczki.
– Aha, to czemu?
– Nie wiem, ale możemy spróbować się dowiedzieć.
– Dobrze.
Mniej więcej w połowie drogi Hania zaczęła robić sobie wyrzuty, że jednak nie wybrały taksówki. Może i deptak wyglądał ładnie, tylko akurat w tych okolicznościach kamienna kostka zamiast chodnika niesamowicie ją drażniła. Ciągnięcie walizki po takim trakcie nie należało do przyjemnych, a już na pewno łatwych.
Z tych ponurych rozmyślań wyrwał ją pisk rozentuzjazmowanej córki, który szybko uświadomił jej słuszność wcześniejszej decyzji.
– Misssiiiooo! – Nie pytając o pozwolenie, Malwina wyrwała w stronę niewielkich rozmiarów figurki. Można by rzec idealnych rozmiarów, by mogło usiąść na niej kilkuletnie dziecko. – A co to za misio? Dlacego tu stoi? Przyjdziemy do niego jeszce? – Lawina pytań wypłynęła z ust dziewczynki i nie na wszystkie jej mama znała odpowiedź.
– Nie wiem, kochanie, ale później możemy spróbować się czegoś o nim dowiedzieć, a na pewno możemy go jeszcze odwiedzić.
– Suuuper! – Malwinka nie zamierzała zostawić misia, więc spędziły tam kilka minut, zanim ruszyły w dalszą drogę.
Gdy ulica się kończyła, ich oczom ukazał się wielki oświetlony napis „I love Słupsk”, a przed nim niedźwiadek. Hania pozwoliła córce chwilę się nimi pozachwycać, odpocząć na jednej z ławeczek ukrytych w konstrukcji liter i dopiero wtedy udały się do znajdującego się opodal hotelu.
Po dopełnieniu formalności odebrały klucz i ruszyły do przydzielonego im pokoju. Malwina cieszyła się, że będą mieszkać w zamku. Tak nazwała hotel, kiedy tylko zauważyła, że on również ma wieżyczki. Budynek robił z zewnątrz całkiem miłe wrażenie, chociaż zdaniem Hani sam pokój nie reprezentował sobą niczego szczególnego. Dwa łóżka złączone w jedno, biurko, krzesło, zestaw kawowy, telewizor, szafa w przedpokoju, lustro i mała łazienka z prysznicem. Czysto, schludnie, a przede wszystkim wreszcie nie w podróży. Obydwie odetchnęły z ulgą, a Malwina zaczęła od razu skakać na łóżku. Nie dało się nie zauważyć, że musiała odreagować kilka godzin w podróży. Hania położyła się wygodnie, choć na trzęsącym się od harców córki materacu owo wygodnie odbiegało od poziomu komfortu, jakiego mogłaby sobie życzyć. Wcześniej napisała SMS-a do swoich rodziców z informacją, że wakacje rozpoczęte. W ten sposób dała im znać, że nie muszą się o nie martwić, a uniknęła kłamstwa. Nie odebrała, gdy dzwonili, bo akurat meldowały się w hotelu, ale i tak nie czuła się na siłach z nimi rozmawiać. W miarę sprawnie udało jej się przekonać rozentuzjazmowaną trzylatkę do szybkiego prysznica i przebrania w pidżamę. Następnie nadszedł czas na opowiadanie bajek. Zazwyczaj mama coś jej czytała, ale w bagażach, które zabrała, brakowało książek. Kolejnego dnia na pewno znajdą jakąś księgarnię. Na szczęście krótka opowieść wystarczyła i otulona miękką kołdrą dziewczynka szybko zasnęła.
Hania przyjęła to z wyjątkową ulgą. Wreszcie mogła zdjąć maskę, za którą skryła się, przekraczając próg przedszkola. Po cichu poszła pod prysznic. Dopiero tam, po raz pierwszy, odkąd przyłapała męża na zdradzie, pozwoliła sobie na płacz. Po chwili zalewała się łzami, a odgłos płynącej wody tłumił jej szloch. Straciła poczucie czasu. Wróciła do pokoju, gdy się uspokoiła. Przebrała się w bawełnianą dwuczęściową piżamę i otępiała położyła na łóżku. Pozwoliła myślom swobodnie przepływać przez głowę. Kiedy to się stało? Kiedy to się zaczęło? Dlaczego niczego nie zauważyła? A może nie chciała zauważyć? Jak on mógł? Przecież mieli dziecko. Znali się już wiele lat. Gdzie wzajemny szacunek, szczerość? Przecież sobie przysięgali… No jak on mógł? W jej głowie odtwarzał się film z tego, co widziała, przeplatany wspomnieniami z ich małżeństwa. Czy to mogło trwać od dawna? Próbowała sobie przypomnieć moment, w którym zaczęli się od siebie oddalać. A do jej oczu raz po raz napływały łzy. Kolejnego dnia znowu będzie musiała udawać silną. I grać w grę pod tytułem: tata jest bardzo zapracowany, dlatego one są same na wakacjach. Jednak noc należała do niej i jej rozpaczy.
Wydawało jej się, że za oknem zaczynało się jakby przejaśniać, kiedy wreszcie zasnęła. Rano obudziło ją szarpanie za ramię.
– Mamo, pobudka! Wakacje! – Usłyszała na powitanie. Niechętnie otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą uśmiechniętą buzię córki. – Wakacje!!!
– Yhm, wakacje – potwierdziła bez entuzjazmu.
– Plac zabaw?
– A może najpierw śniadanie?
– No dobra, śniadanie i plac zabaw. – Obecność dziecka sprawiła, że musiała wziąć się w garść i znowu założyć maskę supermamy. Córka nie musiała wiedzieć, że ich życie właśnie rozpadło się na kawałki. Ona zasługiwała na beztroskie wakacje, a przynajmniej spędzanie czasu tak miło, jak to możliwe. Z kolei Hania musiała szybko odnaleźć się w nowej sytuacji i nie pokazać córce, jak wiele się zmieniło. Przyłapanie męża na zdradzie bez wątpienia oznaczało nadchodzącą falę zmian. A jakich? To się dopiero miało okazać.
Po porannej toalecie i pozostawieniu pidżam w łóżku zeszły do hotelowej restauracji. Czekał na nie szwedzki stół, z którego Malwinę najbardziej interesowały słodkie płatki śniadaniowe i mleko. Chociaż zazwyczaj jadały zdrowy pierwszy posiłek, tym razem jej opiekunka nawet nie zaprotestowała. Nie wdała się w dyskusję, a dziewczynka uznała, że to efekt wakacji. Hania musiała przyznać sama przed sobą, że ten pretekst dla uzasadnienia zmniejszonego zaangażowania w opiekę nad dzieckiem będzie bardzo dobry. Nie wyobrażała sobie, aby jej stan mógł negatywnie wpłynąć na bezpieczeństwo czy jakość życia córki. Jednak uznała, że wakacyjne przyzwolenie na nieco mniej zdrowe jedzenie to żadna tragedia. Malwina powinna być zadowolona, zajęta i w miarę możliwości nieco mniej absorbująca. To mogło oznaczać tylko jedno – musiały tak organizować sobie czas, żeby dostarczyć dziewczynce sporo atrakcji.
Z tego powodu zaraz po śniadaniu zgłosiły się na recepcję i zapytały o najbliższy plac zabaw, księgarnię i jakieś miejsce na obiad. Okazało się, że jeden znajdował się niedaleko biblioteki, już na drugim brzegu rzeki, a kolejny w sąsiedztwie Zamku Książąt Pomorskich i Młyna. Pracownica recepcji doradziła im jednak wybranie się do Parku Kultury i Wypoczynku. Księgarnia znajdowała się w pobliżu hotelu, więc wracając, mogły kupić coś do wieczornego czytania. Najprostsza i najspokojniejsza droga do parku – dla osób, które po raz pierwszy przebywały w Słupsku – prowadziła bulwarami nad Słupią, od której dzieliło ich niespełna czterysta metrów. Po opuszczeniu budynku hotelu miały skręcić w lewo, a później kolejny raz w lewo i ulicą o nazwie Piekiełko dojść do biblioteki, która mieściła się w zabytkowym budynku kościoła św. Mikołaja. Po zabraniu ze sobą spacerowego niezbędnika ruszyły w drogę. Budynek biblioteki okazał się bardzo dobrym punktem orientacyjnym. Jednak dla Malwiny najbardziej liczył się niedźwiadek, który stał nieopodal wejścia. Stanowił ich pierwszy przystanek na liczącej ponad kilometr drodze do placu zabaw. Dziewczynka była zachwycona, domagała się zdjęcia z nowym przyjacielem i przez kilka minut nie chciała ruszyć dalej. Sytuację uratowało pojawienie się pewnej pani z burzą blond loków.
– A może zrobić wam wspólne zdjęcie? – zaproponowała nieznajoma z uśmiechem.
– Taaak! – ucieszyła się dziewczynka.
– I później idziemy dalej – wykorzystała okazję mama, a mała teatralnie skinęła głową, po czym ustawiły się do fotografii. Hania podziękowała, a kiedy już zamierzały ruszyć dalej, Malwina zwróciła się do kobiety:
– A jak masz na imię?
– Jak pani ma na imię? – Hania od razu ją poprawiła.
– Danusia. A ty?
– Malwinka.
– Ładnie. Podoba ci się w Słupsku?
– Nie wiem, dopiero tu przyjechałam.
– A misia lubisz?
– Taaak! – krzyknęła radośnie i przytuliła się do figurki.
– Jest ich tutaj bardzo dużo i każdy jest inny.
– A co to za misie?
– To taka atrakcja Słupska i można ich tu znaleźć wiele, ale trzeba chcieć i poszukać.
– Ooo, to idziemy szukać!
– Zdradzę ci jeszcze pewną tajemnicę.
– Taaak?
– W informacji turystycznej można dostać mapkę ze wszystkimi niedźwiadkami, dzięki temu będzie wam łatwiej.
– Suuuper!
– Dziękujemy – wtrąciła Hania.
– Miłego dnia!
Pożegnały się i dziewczyny ruszyły dalej. Na twarzy Hani pojawił się wyraz niedowierzania – może nie będzie tak źle. Minęły bibliotekę, spędziły chwilę na kładce, podziwiając okolicę, po czym, minąwszy jeden z bloków, weszły na ciągnący się wzdłuż rzeki deptak, którym prowadziła większość trasy. Po pokonaniu krótkiego dystansu musiały przejść przez ulicę Kowalską, za którą nadal ciągnął się deptak. Mogły tam bez problemu schronić się przed słońcem w cieniu konarów drzew rosnących wzdłuż rzeki. Z drugiej strony znajdował się zabytkowy mur starego miasta. Malwina co chwilę się zatrzymywała, a Hania chciała tylko dotrzeć na plac zabaw i móc w spokoju zadzwonić do przyjaciółki. Poprzedni dzień spędziła jak w jakimś letargu, ale przecież nie codziennie człowiek dowiaduje się, że bliska osoba wbija jej nóż w plecy. A dokładniej ma tyle tupetu i bezczelności, żeby wpuszczać obcą osobę do swojego łóżka. Ich wspólnego łóżka. Zrobiło jej się niedobrze na samą myśl o atrakcji, którą minionego dnia zgotował jej mąż. A może: jeszcze mąż? Bo czy ona będzie w stanie mu coś takiego wybaczyć? A właściwie… on przecież nawet nie udawał, że mu przykro. Tak jakby odczuł ulgę, że został przyłapany. Wielki pan prawnik z renomowanej krakowskiej uczelni.
– Mamo, mamo! A co to? – Z zamyślenia wyrwał ją głos córki.
– Co?
– Tam! – Wskazała ręką półokrągły budynek z czerwonej cegły.
– Nie wiem. – Hanna bez entuzjazmu wzruszyła ramionami.
– Ooo… – Dziewczynka posmutniała.
– Nie wiem, ale możemy sprawdzić – zreflektowała się, przecież nie takiej odpowiedzi spodziewała się jej ciekawska córka.
– Tak! Chodźmy!!! Hurra!!! – wrzasnęła uradowana Malwinka i pociągnęła mamę za rękę. Dopiero po chwili dostrzegły czarownicę, która kręciła się nad dachem o nietypowym spiczastym kształcie. – A to? – zapytała dziewczynka z przerażeniem w oczach. – Carownica?!
– No tak, wygląda jak czarownica, ale to nie jest prawdziwa czarownica. To tylko taka figurka, którą porusza wiatr.
– Aha…
Okrążyły budynek i po kilku schodkach weszły na mur, z którego następne, zabezpieczone po obu stronach balustradą, prowadziły do wejścia zamkniętego metalowymi drzwiami.
– To co? Chcesz zajrzeć do środka?
– Nieee – Pokręciła głową.
– O tam jest jakaś tablica – odwróciła jej uwagę. – Chodź, sprawdzimy, co to za miejsce.
– Yhm.
Zeszły z muru i stanęły przed opisem. Hania prześledziła wzrokiem tekst i postanowiła przekazać z niego tylko to, co mógł pojąć umysł trzylatki.
– To miejsce nazywa się Baszta Czarownic.
– Ooo, carownic? To tam są carownice? – Dziewczynka zrobiła wielkie oczy. – To ja tam nie chcę. Idziemy na plac zabaw.
– Kochanie, tam nie ma czarownic. – Kucnęła i objęła dziewczynkę. – To było bardzo dawno temu, a teraz jest tu galeria, czyli takie muzeum.
– Aaa, nie ma carownic? To dobrze, ale chodźmy już.
– Pewnie, mamy nowy plac zabaw do odkrycia. Pani z recepcji mówiła, że jest bardzo fajny i można tam spędzić dużo czasu.
Wróciły na drugą stronę niewysokiego muru, po czym dziewczynka oznajmiła, że jest głodna i zmęczona. Hania musiała ją wziąć na ręce. Nie przepadała za dźwiganiem swojej trzylatki, jednak taka wyprawa bez wózka musiała prędzej czy później się w ten sposób skończyć. Po kilku minutach dotarły do kładki prowadzącej do kolejnego budynku. Swoją architekturą przypominał budynki skansenów, ale był zdecydowanie większy i wyższy niż typowa mieszkalna chata. Po krótkiej regeneracji Malwina postanowiła uwolnić się z rąk mamy i zacząć odkrywać kolejną tajemnicę. I tak oto po chwili stanęły przed wejściem do Spichlerza Richtera, w którym mieściła się herbaciarnia. Jej próg przypominał wejście do innego świata. Naprzeciwko, za szklanymi drzwiami znajdowała się duża sala, po prawej regał z różnymi przysmakami, wysoka lada, za którą stała uśmiechnięta pani, a za jej plecami ściana z różnymi herbatami i kawami. Miejsce sprawiało bardzo przyjemne wrażenie. Malwinę interesowało tylko jedno, czy mają tam ciasto czekoladowe. Okazało się, że tak, a Hania po raz kolejny odpuściła sobie protest. Od ilości dostępnych smaków i rodzajów herbat można było dostać zawrotu głowy. Bez szczegółowego zagłębiania się w kartę poprosiła o czarną z migdałami, dla Malwiny wzięła sok pomarańczowy i ciasto czekoladowe, a dla siebie sernik. Uregulowała płatność, po czym przeszły do większej sali, której wystrój przenosił przebywających tu gości o wiele lat wstecz. I to w jak najbardziej pozytywnym sensie. Miały do wyboru mniejsze i większe stoły oraz różne siedziska. Zdecydowały się na kanapę przy niskim okrągłym stoliku, przy którym znajdowały się także dwa fotele. Ledwie zajęły miejsca, a na ich stoliku pojawiły się: sok, kredki i kartki papieru. Obie przyjęły to z ogromną radością, każda ze swoich powodów, a dla dziewczynki oznaczało to zajęcie – przynajmniej przez jakiś czas. Hania mogła w spokoju rozejrzeć się po wnętrzu. Delektowała się tym miejscem i chwilą „nicnierobienia”. Od czasu do czasu wyrażała zachwyt nad rysunkami córki, zjadła pyszny sernik, wypiła smaczną herbatę, po czym ruszyły w dalszą drogę na plac zabaw. Jednak Malwinie starczyło energii tylko do momentu dotarcia do zamkowego młyna, czyli tyle co nic. Przeszły przez wąski, drewniany i bez wątpienia zabytkowy mostek, który łączył jedną z bram miasta z zamkiem, i dziewczynka stanowczo zaprotestowała. Po raz kolejny wylądowała na rękach mamy, chociaż ta przypuszczała, że jej pociecha jest bardziej znudzona drogą niż zmęczona i nie może doczekać się rozrywki, ku której zmierzały. Tym bardziej że ilość pochłoniętego przez nią cukru powinna starczyć na długo.
Nie dało się ukryć, że dla małych nóg Malwiny była to spora trasa, więc Hania musiała jej trochę pomóc. Nie zabrały ze sobą wózka, co na wakacjach mogłoby pomóc. No cóż, tego też nie wzięła pod uwagę, kiedy w pośpiechu uciekała z miejsca, które jeszcze niedawno uważała za swój dom. Wózek został w samochodzie, a samochód w Warszawie albo gdziekolwiek teraz się znajdował. Właściwie, jeśli Fryderyk pojechał do Zakopanego, to raczej zostawił go w domu. Na krótką chwilę wróciła myślami do męża. Na przeszłość nie miała jednak wpływu, a co do przyszłości ta zwiastowała okazje do przymusowych treningów – też plus. Biorąc pod uwagę zwiększoną ilość cukru, którą zaczęły przyswajać, mogło to przynieść jej głównie korzyści. Jednak jej entuzjazm opadł, zanim zdążyły dotrzeć do celu. Pozbyła się już złudzeń, że każde nieco dłuższe wyjście nie skończy się noszeniem pociechy na rękach.
W końcu przywitał je napis PKiW, zwiastujący osiągnięcie celu ich wyprawy. Niepozornie wyglądające wejście do parku absolutnie nie zapowiadało tego, co czekało na nie dalej. Chodnik nad brzegiem rzeki, w cieniu drzew, które tworzyły przyjemny mikroklimat, prowadził obok budynków Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej. Kilkaset metrów dalej czekał na nie pokaźnych rozmiarów plac zabaw zarówno dla maluchów, jak i starszych dzieci. Co więcej, znajdowały się tam jeszcze plenerowa siłownia i fontanna otoczona ławeczkami – miejsce zdecydowanie warte fatygi. Zachwycona Malwina rzuciła się w wir zabawy, a Hanna tylko chodziła za nią z miejsca w miejsce, żeby nie stracić jej z pola widzenia. Ten czas postanowiła wykorzystać na telefon do przyjaciółki, która zazwyczaj bez problemów mogła pozwolić sobie na znalezienie kilku minut w ciągu dnia na rozmowę.
– No cześć, kochana, jak tam w Zakopanem? – Powitał ją wesoły głos Kaśki. Od razu przed oczami stanęła jej radosna twarz otoczona burzą blond włosów. Tej burzy loków nie dawało się opanować, jednak kobieta nie zamierzała z tym walczyć. Stały się one jej znakiem rozpoznawczym. Tak samo jak szaroniebieskie oczy i drobna sylwetka. Na co dzień wykonywała masaże i prowadziła zajęcia jogi.
– No, cześć – westchnęła Hania. – Nie jesteśmy w Zakopanem.
– Co? Jakiś poślizg? I co ty taka nie w sosie?
– Jesteśmy w Słupsku.
– W Słu… Gdzie?! Przecież to drugi koniec Polski?!
– Zgadza się.
– A co się takiego stało, że zmieniliście plany? Przecież Fryderyk był taki napalony na góry! Nie wierzę, że odpuścił.
– Nooo… Sprawy się trochę pokomplikowały. – Wzięła głęboki wdech.
– Hej, co jest? – Przyjaciółka spoważniała. – Co się stało?
– Przyjechałam tu z Malwiną. Sama.
– A Ferdek? – Czasami go tak nazywała, szczególnie gdy czuła, że może sobie pozwolić na uszczypliwość.
– Nie wiem. Nie wiem, gdzie jest. Od wczoraj nie mieliśmy kontaktu.
– Ale? Co? Dlaczego? Co się stało?
– Przyłapałam go wczoraj z… – załamał jej się głos – w naszym łóżku. – Z oczu znowu popłynęły jej łzy, ale szybko musiała je opanować. Nie chciała zwracać na siebie uwagi.
– Że co?! Ten kretyn cię zdradził?!
– Tak – wydusiła z siebie zrozpaczonym głosem.
– Dlaczego mi tego wczoraj nie powiedziałaś?! Trzeba było zadzwonić. Przyjechałabym po ciebie. Co za dupek!
– Nie wiem, byłam w takim szoku, że po prostu odebrałam Malwinę z przedszkola, pojechałyśmy na dworzec i kupiłam bilet na pierwszy lepszy pociąg…
– A ten pociąg był do Słupska – dokończyła za nią.
– Tak, do Słupska. Właściwie do Kołobrzegu, ale wtedy w Słupsku byłaby przesiadka na autobus, więc generalnie to tak jakby do Słupska.
– O rety, ale się porobiło.
– No. Porobiło.
– To on powinien spieprzać z mieszkania, razem z tą lafiryndą. Czemu on ci to zrobił? Co mu strzeliło do głowy?
– Nie wiem, zupełnie się tego nie spodziewałam. Wróciłam trochę wcześniej do domu, zapieprzałam w pracy, żebyśmy na spokojnie ruszyli w drogę. Wchodzę do mieszkania i słyszę jakieś hałasy. Nawet mnie na początku nie zauważyli, tacy byli zajęci sobą. Dasz wiarę? Jaki trzeba mieć tupet, żeby tak we własnym domu, we własnym łóżku… – Znowu zaczął jej się łamać głos.
– Trzeba być strasznym gnojem.
– Nawet się nie odezwał, pewnie pojechał razem z nią do tego pieprzonego Zakopanego. – Wzięła głęboki wdech. – Jak on mógł mi to zrobić?
– To mógł zrobić tylko kretyn. Jeszcze pożałuje, co stracił, zobaczysz. Założę się, że ona go nieźle załatwi. Chciał sobie poużywać, to będzie miał za swoje. Ja bym go już wczoraj załatwiła, gdybym tylko wiedziała. Nawet nie wie, ile miał szczęścia, że dopiero dzisiaj mi o tym powiedziałaś.
– Co to, to wiem. – Hania zaśmiała się nerwowo do aparatu.
– Życzę ci z całego serca, żeby ta laska potraktowała go tak, jak on ciebie.
– Mamo, mamo! – Ich rozmowę zakłócił radosny szczebiot Malwiny. – Zobacz, jaką mam piękną babkę! – Hania podeszła bliżej piaskownicy.
– No piękna. – Zmusiła się do uśmiechu. – Rozmawiam z ciocią Kasią, a ty baw się dobrze. – Wróciła w nieco ustronniejsze miejsce, nie spuszczając oka z córki.
– A młoda jak?
– Myśli, że tata musiał zająć się pracą.
– To dobrze. Nie musi wiedzieć, co się stało. Jest za mała, nie ma co jej martwić.
– No raczej. Na razie wydaje się zadowolona, bo może jeść, co chce. Dzisiaj było mleko z płatkami na pierwsze śniadanie, a na drugie ciacho.
– To też jedzenie, nic jej nie będzie. A poza tym to wakacje.
– Tak, ale jak tak dalej pójdzie, to zamieni się w cukierka, a gdy spadnie deszcz, to się roztopi.
– Znając ciebie, pewnie długo jej nie pofolgujesz. Teraz wystarczy, że nie będzie głodna.
– Głodna to na pewno nie. – Uśmiechnęła się smutno.
– A jak ty się trzymasz?
– Jakoś. Chyba, biorąc pod uwagę sytuację, całkiem nieźle.
– Pamiętaj, że jestem. Gdybyś czegoś potrzebowała.
– Wiem.
– Mam do was przyjechać?
– Jesteś szalona, a twoje wierne kursantki i klientki?
– Zrozumiałyby, a poza tym, jakby co, zawsze mogłabym im poprowadzić jogę online albo wyznaczyć jakieś zastępstwo, a masaże przejąłby ktoś inny albo je przełożę.
– Dzięki, ale nie trzeba.
– Od tego są przyjaciółki. Nawet te trochę szurnięte.
– Jesteś idealną przyjaciółką. Nikt normalny by ze mną nie wytrzymał – zażartowała.
– O widzę, to znaczy słyszę, że humorek wraca.
– Humorek fatalny. Może to dobrze, że jestem z małą. Inaczej pewnie zaszyłabym się pod kołdrą i ryczała.
– To by było strasznie nieekologiczne.
– Co?
– Zużywać od groma chusteczek higienicznych przez jakiegoś gnoja.
– Oj, gnojem to on jest.
– Nawet jeśli wcześniej mogłyśmy tylko tak przypuszczać, to teraz masz to czarno na białym.
Uwagę Hani po raz kolejny przykuła córka, która do niej podbiegła.
– Mamo! Mamo! Co to jest to białe? – Wskazała chłopca, który trzymał w dłoni wielką puszystą masę na patyku.
– To? To wata cukrowa.
– Mogęęę? Proszęęę…
– Wiesz co? Chyba muszę już kończyć – zwróciła się do rozmówczyni po drugiej stronie aparatu.
– Jasne, trzymaj się i gdybyś tylko potrzebowała pogadać, to jestem.
– Dzięki, wiem. Pa.
Podeszły w stronę mężczyzny przy wózku z przekąskami. Tym to sposobem Hania po raz pierwszy od dzieciństwa, a Malwina po raz pierwszy w życiu spróbowały waty cukrowej. Dziewczynka dostała kolejnego zastrzyku energii i kiedy pora obiadu już dawno minęła, łaskawie zgodziła się opuścić to, jak stwierdziła, fajne miejsce. Postawiła tylko jeden warunek, musiały tam wrócić kolejnego dnia – i nie liczyła się dla niej odległość. Obiecała, że będzie szła sama, i choć Hania nie do końca wierzyła jej słowom, to przynajmniej nie musiała brać na siebie ciężaru planowania kolejnych atrakcji. Tym razem wróciły do hotelu już bezpośrednio przez miasto, a nie nad rzeką. Trasa była trochę krótsza, tak przynajmniej powiedział im pewien szczupły starszy pan z laską w ręku i kapeluszem na głowie. Nie tylko wskazał im drogę, ale i zamienił kilka zdań z dziewczynką.
– Jak masz na imię?
– Malwinka.
– Podoba ci się w Słupsku?
– Taaak.
– A wiesz, że tu obok jest plac zabaw z trampoliną?
– Nie.
– To już wiesz, może kiedyś przyjdziesz z mamą.
– Mamo, przyjdziemy?
– Pewnie, możemy przyjść. Bardzo dziękujemy. Malwinko, idziemy już, nie przeszkadzamy panu.
– A jak masz na imię? – dopytywała mała.
– Jak pan ma na imię – poprawiła ją mama.
– Jan i mieszkam tu w bloku obok. – Wskazał budynek znajdujący się bliskim sąsiedztwie kościoła.
– Ooo, ładnie. A ja w Warszawie. A żona?
– Moja żona ma na imię Zofia.
– Zosia.
– Tak, Zosia – przytaknął mężczyzna z uśmiechem.
– Nie zajmujemy już panu czasu. Bardzo dziękujemy za pomoc i polecenie nowego placu zabaw, tak? – Spojrzała na córkę.
– Dziękujemy.
– Proszę bardzo, miłych wakacji nad morzem.
Pożegnały się i ruszyły dalej. Kiedy już minęły zamek i kościół świętego Jacka, skierowały się do ulicy Mikołajskiej, którą doszły do zabytkowego budynku poczty. Obok niego znajdował się kościół Mariacki z widoczną od ich strony wieżą. Na początku Hania odniosła wrażenie, że to złudzenie optyczne, jednak przy bliższym przyjrzeniu nie miała już wątpliwości, że jedna z jej krawędzi widocznie przechyla się w kierunku położonego naprzeciw bloku. W ten sposób dowiedziały się, że Słupsk ma swoją krzywą wieżę. Stamtąd zamierzały pójść już na skróty do hotelu – przez przejście w bloku. Jednak Malwina wypatrzyła wagon tramwajowy. Mogło to oznaczać tylko jedno, że dalsza trasa wycieczki została już zaplanowana. Najpierw musiała pozachwycać się zabytkiem, a później podbiegła do znajdującej się obok księgarni „Ratuszowej” i przylgnęła do szyby wystawowej, domagając się książeczki na dobranoc. Hanna, której z głodu burczało już w brzuchu, uległa prośbie, chociaż wiedziała, że wybieranie kolejnej pozycji do ich licznej kolekcji trochę potrwa. I się nie myliła, tym bardziej że sprzedający tam pan wdał się w dyskusję o książkach z rezolutną trzylatką. Wyszły zadowolone i bogatsze o kilka nowych pozycji do czytania, kolorowankę oraz kredki.